Obecny czas to Sob Lis 23 2024, 21:14

Znaleziono 290 wyników

Tojadowy Park

Słowa. Czy słowa nie były nićmi, z których tkał światy?
Na co dzień przenikliwy i spostrzegawczy, dzisiaj był bardziej ślepy niż powinien. O wiele bardziej wrażliwy na słowa, niż był na co dzień. Ale nie te, które umykały z jego ust, nie te słodkie kłamstwa i złudzenia. Był uważny na to, co mówi ona, na wszystko co pomiędzy, na imponderabilia, na niedopowiedzenia i ten subtelny flirt, który raz po raz wplatała w rozmowę. Szczerze powiedziawszy, w tamtej chwili musiał przyznać sam przed sobą, że wcześniej jej nie doceniał. Nie była płytka, nie była fałszywa ani podła. Nie była też głupia, a to znacznie ułatwiłoby mu sprawę i uwarunkowało decyzje, które zamierza podjąć.
Może i był ślepy, ale nie głuchy. Nieśmiałość odebrała mu zdolność patrzenia prosto w oczy, ale i bez tego usłyszał w jej głosie pewne niuanse. Ledwo dosłyszalnie drżenie głosu, lekkość, naturalność… widział kątem oka jej promienny uśmiech, czuł ten na swoich ustach, usłyszał nawet, że postrzega go jako osobę ciekawą. Ale nie potrafił myśleć w tych kategoriach, w których myślało mu się tak wygodnie, że to dobrze, bo będzie mu łatwiej, że dała się złapać w pułapkę, że zamierza to wykorzystać na swoją korzyść. Nie, duża część Bena krzyczała w kierunku Julii nieme, bezsilne „uciekaj”, doskonale wiedząc, że ostatnią rzeczą, jakiej w tej chwili chce to to, aby zostawiła go tu samego.

A jednak dał jej pierwszą wskazówkę, która osiągnęła efekt od zamierzonego. Z trudem podniósł na nią spojrzenie swoich oczu i ze zdziwieniem zauważył, że na jej twarzy po raz pierwszy od kiedy się spotkali widzi cień smutku. Było jej przykro, bo wiedziała, że może mieć rację – ba! – sama to przyznała. A przecież tu wciąż była, dlaczego, dlaczego musiała to sobie robić?
Jej słowa poruszyły strunę w sercu, o której istnieniu starał się zapomnieć. Tylko jedna osoba wcześniej ledwie jej tknęła, ale doskonale wiedział, że ta jest nieosiągalna. Pats, jego wieloletnia partnerka tak długo próbowała ją w nim odnaleźć. Wydawało mu się, że Laenie przeznaczono było, by ją dostroić ale przecież ona zwyczajnie go opuściła. Z kolei Isolda bardzo dawno temu uświadomiła mu, że owszem.
Może nie jest takim skurwiałym chujem. Że ta struna w ogóle istnieje.
- A wiesz, co ja myślę? – odpowiedział wreszcie, nie siląc się ani na żart ani na cynizm. Nie miał na to, o ironio, siły właśnie. - Że to co dzieje się tu – dotknął serca. - To  nie samo, co dzieje się tutaj – tu dotknął swoich ust. I na tym póki co zakończył ten temat, posyłając jej jeszcze pokrzepiający uśmiech choć doskonale czuł w kościach, że jeśli nie zaniecha spotkań z jej przenikliwym spojrzeniem to nie raz wrócą jeszcze do tego tematu.
A potem grzecznie już słuchał tego, co ona miała do powiedzenia. Słuchał naprawdę, a nie tak jak zwykle, słuchał cierpliwie i słuchał, czując, jak znowu jej słowa grają na jego skamieniałym sercu. Delikatnie się uśmiechnął, może podświadomie czując, że nie mowa do końca o nim. A potem roześmiał cichutko na dźwięk ostatniego ze zdań, myśląc sobie.
- Może. Kurwa, magipsychologowie powinni więcej palić – zawtórował jej małym żarcikiem.

- Jesteś nawet całkiem niezła – odpowiedział jej z brakiem pokory, niesamowitą jak na jego obecny stan odwagą i z iskrą w oku. A potem zaczął się już przecież zbliżać, zupełnie jak młody chłopak w antycypacji na swój pierwszy pocałunek w życiu. Gdyby był normalny, nie zastanawiałby się za długo – przyciągnąłby ją do siebie i po prostu zamknął oczy, poczuł ciepło jej warg i dalej poszło by już samo. Kto wie, jak to by się skończyło, Auster naprawdę nie był istotą rozsądną a oni byli przecież w parku i to w dodatku kompletnie zjarani. Z pewnością spróbowałaby wielu sztuczek, żeby tylko zaciągnąć ją do swojego mieszkania na Tojadowej, przecież tak blisko stąd, żeby zrzucić z niej tę skórzaną kurtkę i każdą niepotrzebną część garderoby. Potem zrobiłby jej dobrego drinka i w milczeniu podziwiał nie tylko jej ciało, ale i roziskrzone oczy. I potargane włosy.
Ale on przecież nie był sobą.
Był kimś o wiele mniej pewnym siebie, toteż gdy Julia zabrała głoś uświadomił sobie, co też najlepszego robi. Na szczęście Brooks nie była takich tchórzem i nie pozostawiając mu zbyt wiele czasu na reakcję, myślenie i popełnianie dalszych błędów, po prostu go pocałowała.
W pierwszej chwili był w szoku. Czuł opuszki jej palców na swojej szczecinie, czuł ciepło jej warg i czuł natłok myśli w swojej głowie. Ta czułość była subtelna, delikatna, w sam raz tak, aby go nie spłoszyć, ale z drugiej strony, by dać mu poczuć zalążek jakiekolwiek satysfakcji. Auster przymknął ufnie oczy i walcząc ze swoim strachem, z wewnętrznym wstydem, wyciągnął rękę i wplótł ją w jej włosy, oddając się tej czułości całkowicie. To było miłe, to było nienachalne, to było… po prostu właściwe.
Choć on cały był przecież nie na miejscu.
Trwało to może jeden moment, a może całą wieczność? A gdy w końcu był w stanie przegryźć już tylko swoją, a nie tylko jej wargę, uśmiechnął się do niej jak głupi do sera. Szczerze szczęśliwy,  bo pierwszy raz od bardzo dawna chociaż na krótką chwilę zupełnie pozbawiony wszelakich trosk.
- Frytki – bąknął z tym głupim uśmiechem na twarzy i powolutku wstał z ławki. Niestety, nie wiedział co tu więcej powiedzieć, nie miał nic mądrzejszego do dodania, być może zepsuł tę chwilę a może właśni oddzielił jej wspaniałą bajkowość od prozy życia grubą kreską. Nie do końca wiedział, co ma o tym wszystkim myśleć, choć w jego w głowie przeważała teraz jedna myśl. Jedno pytanie. - Pójdziesz ze mną na frytki? - I wyciągnął do niej swoją rękę, a jeśli Julia zdecydowała się ją ująć, nie puszczał jej aż do chwili, w którym każde rozeszło się w swoją stronę.

#nacechowany: niezręczny troll (nieśmiałość)

Zt x 2
by Benjamin Auster
on Nie Wrz 08 2024, 19:53
 
Search in:
Ulica Tojadowa
Temat: Tojadowy Park
Odpowiedzi: 254
Wyświetleń: 10290

Tojadowy Park

Jeśli jakkolwiek się denerwowała, on tego nie widział. Choć na co dzień był całkiem wprawny w tym, aby próbować odczytywać ludzkie emocje z mowy ciała i mimiki, dziś był zbyt onieśmielony, aby to robić. Przyjął udaną próbę aktorską Brooks z dobrodziejstwem inwentarza. I z uśmiechem odpowiedział.
- Spisek związków zawodowych? Och, to na pewno to! - Myśląc sobie w skrytości serca, że ten wesoły grymas na jej twarzy to ma całkiem urokliwy. Przeczesał bezwiednie włosy, jak zawsze, gdy czuł się niepewnie i spojrzał na nią raz jeszcze, próbując trochę uspokoić pędzące myśli. Gdzieś z tyłu głowy kołatało mu, że tak nie można. Że to niemoralne kręcić z tyloma osobami na raz. Że gdyby miał chociaż odrobinę przyzwoitości w tym momencie powiedziałby jej prawdę, odwrócił się na pięcie i podszedł w swoją stronę. Przez krótką chwilę nawet naprawdę chciał tak zrobić, ale dobre decyzje odsunęła od niego fala błogości, która rozniosła się po jego ciele. Zioło zaczęło działać i w sumie pomyślał, że nie chce. Nie zrobi tego, bo ją lubi. I choć to bardzo samolubne, sprawi, że i ona polubi niego.

- Czyli gustujesz w raczej tych nierozsądnych ludziach? - uśmiechnął się głupio, myśląc sobie, że w takim razie Brooks nieźle trafiła. Przecież Ben jest świecącym przykładem osoby, która żyje od jednego głupiego pomysłu do drugiego. Z kolei słysząc, co mówi dalej, trochę go to zaskoczyło. Wiele o sobie usłyszał, zwłaszcza w ostatnim czasie, ale w żadnym z tych scenariuszy nikt nie nazywa go dobrym człowiekiem.
Najpierw nie wiedział co powiedzieć. Potem ostrożnie na nią spojrzał i kwaśno się uśmiechnął. I wreszcie przyznał, ledwie słyszalnym szeptem.
- Mówisz tak, bo dobrze mnie nie znasz. - Bo nawet zepsuty zegar raz dziennie wskazuje dobrą godzinę. Mając szczerą nadzieję, że wcale nie podłapie tego tematu. Paradoksalnie, wolał chyba już gadać o wróżkowej wyprawie niż całym tym syfie, który skrywa pod piękną, wiecznie nieogoloną gębą.

- Tsss… ktoś tu chyba nie docenia mocy swojego intelektu. Albo i tego, jak dobrze chroni się twój kask. - Wreszcie nieco się rozluźnił, co było o tyle łatwiejsze, że narkotyk zaczął już działać na dobre. Przechylił głowę z zastanowieniem i spojrzał na nią jakoś inaczej. Nieco śmielej i sugestywniej, być może na zbyt wiele sobie pozwalał i dużo wyobrażał, ale… nie chciał się już opierać jej urokowi. Rozmowa była przyjemna, owszem, od niej trzeba zawsze zacząć. Ale jakaś część jego już zastanawiała się, czy tylko w niej stanowią taki zgrany duet.
Na tę myśl, o zgrozo, znowu się zarumienił. Westchnął, bo miał już tego dość, ale tym razem nie odwrócił przekornie spojrzenia. O nie, patrzył jej prosto w oczy, trochę zlękniony, trochę przerażony, trochę zaskoczony tym, jak to wszystko się toczy… Skoro Julia wciąż lubi go w tej wersji, to chyba dobrze? A co jeśli nie, co jeśli woli go takiego - nieśmiałego i wbrew pozorom grającego w otwarte karty. A tego Bena, do którego jest przyzwyczajony - Austera z Luxa, pewnego siebie, filuternego i w swojej głowie dość przebojowego (bo patrząc na to bardziej racjonalnie, jego charyzmatyczność to kwestia sporna). Wetchnął, przygnieciony ciężarem tych myśli.

Gdy poczuł jej dłoń na swojej, uświadomił sobie, jak to wszystko wyglądało. Że jak na osobę, która niby wie, że źle postępuje, daje jej non stop złudne nadzieje. I jednoznaczne sygnały. Widział w jej spojrzeniu, że docenia ten gest, tę czułość, tę intymność. Chyba bardziej dla Bena nietypową niż zwykły pocałunek. Uśmiechnął się do niej, starając się z całych sił, aby ten strach i ta niepewność nie była widoczna w jego oczach. A potem chwila minęła, cofnął ostrożnie rękę z ganiając się w myślach za to, jak bardzo chciał w tej chwili posmakować jej ust. Dawniej wykorzystałby to i po prostu ją do siebie przyciągnął. Teraz? Czuł strach i nieśmiałość, które były niczym liny krępujące jego ruchy. Potwornie frustrujące.
Na żart odpowiedział żartem, żeby rozluźnić nieco napiętą atmosferę. Napiętą w dziwnie przyjemny sposób, nie sensualnie a… jednak trochę i tak.
- Ciemna strona księżyca brzmi bardzo tajemniczo. Ale ja lubię tajemnice. - Czuł się dosłownie jak zauroczony młodzieniaszek. Uśmiechnął się w reakcji na podśmiechujki, ale szybko spoważniał, kiedy w końcu złapała go za dłoń. Widział jej wcześniejsze zawahanie, te sekundy dzielące jej odpowiedź od jego pytania trwały całą wieczność.

- Ja też to lubię. Ciebie lubię - odpowiedział wreszcie, gładząc delikatnie kciukiem jej dłoń. Odłożył colę, którą trzymał w drugiej i spojrzał jej prosto w oczy. Czy to był na pewno dobry pomysł? Raczej nie, ale sam przed chwilą przyznał, że jest specjalistą od rzeczy nierozsądnych. Prawdziwy problem polegał na tym, że dla niej może to coś znaczyć. Dla niego był to instynkt, który podpowiadał mu, że chce być odrobinę bliżej, że chce więcej, że… chce ją. Chociaż na jedną noc, kto wie, może na dłużej, może i na jeden czy kilka dni? Bo w przeciwieństwie do tego, co czuł przy Issym, Isoldzie i Carly tu wszystko było normalne i nieskomplikowane. Nic dziwnego, to przecież dopiero początek. Albo i koniec? Tak wiele zależy od tej jednej, krótkiej chwili.
Nachylił się delikatnie w jej stronę, wstrzymując oddech. Ich usta były blisko, bardzo blisko, ale w każdej chwili mogła się wycofać. Obrócić to wszystko w żart, odsunąć się, być może dać mu po prostu w mordę. Ale może tego nie zrobi. Może, jeśli będzie chciała… da się pocałować. I  tej chwili największy krzywoprzysięzca w całym Londynie był gotów przysiąc, że będzie to czułość, której nie zapomni do końca swojego życia.

#nacechowany: niezręczny troll (nieśmiałość)
by Benjamin Auster
on Czw Sie 29 2024, 11:01
 
Search in:
Ulica Tojadowa
Temat: Tojadowy Park
Odpowiedzi: 254
Wyświetleń: 10290

Tojadowy Park

Auster był urodzonym kłamcą i bardzo często oszukiwał samego siebie. Tak było mu łatwiej przymykać oczy na pewne sprawy, zaś innym przypisywać zbyt wielką wagę w swojej głowie. Jednak teraz, gdy siedział koło Julii, musiał przed sobą przyznać, po prostu m u s i a ł, że jej towarzystwo… po prostu robiło mu dobrze w głowie. Układało myśli, płoszyło lęki i koiło niepewność. To niesamowite, że taka przypadkowa znajomość okazała się taka zwyczajna. I miła. Bez żadnych gierek, tylko ta dwójka, dzielony czas, żarty i… no właśnie, czy coś więcej? Nie byłby sobą, gdyby twierdził, że na nic nie liczy. Ale z drugiej strony był pewien, że nie ma lepszego sposobu na skrzywdzenie Julii niż wplątanie jej w swój miłosny… trójkąt? Trapez? No, wielokąt w każdym razie. Sam fakt, że musi się zastanawiać nad tą metaforą już źle o nim świadczył.
Póki co ten temat był jednak odległy, tak sobie siedzieli i niewinnie się śmiali.
- Jaaasne, najlepiej zwalić na biedne, niewinne skrzaty – dokazywał z uśmiechem, racząc się raz po raz zimniutką colką. - To oczywiste, że Krum, skoro nie raczy ci wysyłać kartek na święta, to niewychowany buc. W końcu tak dobrze się znacie, że to granda – zreflektował się po chwili, żeby sobie nie pomyślała, że ją ma za chama czy coś. Jakoś słowa nie działały dzisiaj na jego korzyść, ale może w tej nieporadności było coś, co przemawiało na jego korzyść? - W sumie to nic ciekawego. Wiesz, jeśli mam być szczery, to mogłem je opchnąć na czarnym rynku. Ale szkoda i smoka, i mnie, jakby ktoś to odkrył. Skontaktowałem się więc z pracownikiem Ministerstwa, jakoś się nazywał, chyba… Huang? I prawilnie przekazałem mu paczkę. Dostałem za to order z ziemniaka i uścisk dłoni prezesa. – Uśmiechnął się kwaśno, bo oczywiście co najwyżej podziękowali mu za patriotyczną, bohaterską postawę. A mógł być bogaty, ale z drugiej strony… skąd miałby wiedzieć, czy taki smok na pewno byłby szczęśliwy? Nie mógłby być tego pewien. Chyba dobrze postąpił, choć historia jest w konsekwencji dość… nieciekawa. Nerwowo się zaśmiał, gdy tylko sobie ów fakt uświadomił.
Trochę spoważniał, gdy zmienił się temat. Wróżkowa wyprawa doszczętnie spierdoliła mu sporą część życia, bo odebrała przecież to, co miał najlepsze – pewność siebie. Zbudowaną co prawda na lichych fundamentach, fałszywą i niestabilną, ale zawsze jakoś. Gdyby ją miał, w tym momencie być może zaoferowałby jej swoje ramię. Albo musnął delikatnie rękę, ale nie znalazł w sobie odwagi na żaden z tych gestów i robił to, co przy kobietach zdarzało mu się rzadko.
Słuchał.
- Też tego nie wiem. Ale wiem, że gdyby zbyt wiele razy oberwała tłuczkiem, nie rozmawiałoby mi się z tobą tak dobrze – wypalił bardzo nieprzemyślanie, a potem odwrócił głowę w odwrotnym kierunku, zupełnie jakby zobaczył coś ciekawego. Tak naprawdę chciał po prostu ukryć rumieniec.
Gdy odwrócił się z powrotem w jej stronę, był już spokojniejszy. Nie wiedzieć czemu, rozmowa z Brooks go uspokajała. Była od niego o wiele młodsza, a mimo to cechował ją jakiś dziwny spokój ducha. Może to ogrom doświadczenia, może to jakaś wrodzona cecha jej charakteru. Spojrzał na nią, odrobinę rozmarzony i ufny, kompletnie nie spodziewając się, że za chwilę dokona zamachu  na jego nienagannie rozmierzwioną fryzurę.
Ten dotyk, ten krótki gest mówił tak wiele. Jednocześnie uświadomiło mu to, że mówią o zupełnie różnych sprawach. Ona – o nim, on – o wszystkich za jej wyjątkiem. Nie dlatego, że była według niego nieciekawa, och nie, wręcz przeciwne. To po prostu było bardzo skomplikowane.
Uśmiechnął się nieporadnie i dodał łagodnie.
- Przykro mi to słyszeć. To musi być dla ciebie bardzo trudne, ale ktoś mądry kiedyś powiedział, że, faktycznie. Są w życiu rzeczy, na które warto poczekać. – Nie precyzując wcale, co tak naprawdę miał na myśli. Spojrzał na nią ukradkiem i poczuł, że znowu się rumieni. Postanowił jednak to zaakceptować i tym razem nie odwracać płochliwie wzroku, powiem więcej – sięgnął nawet ręką kosmyk włosów i założył go bezwiednie za jej ucho. Nie wiedział, czy tak woli, ale chciał się upewnić, że nie się nie przyśniła.
Była taka… cudownie normalna.
- Nie wiem, co ma w głowie Wang, ale jednego nie można jej odmówić. Kreatywności w wybieraniu wakacyjnych kierunków. – Kiwnął głową i upił łyk napoju, a potem dodał. - No co ty. Ja miałbym być panem swoich wakacji? Ja nie jestem nawet panem swojego śniadania. Wolę zorganizowane wyjazdy. – Wzruszył ramionami, bezwiednie poprawiając teraz swoją koszulkę. Chciał, żeby patrzyła na niego dobrze, ale nie do końca wiedział, czemu akurat teraz stało się to takie istotne. - To co, widzimy się na miejscu? Czy to będzie przesada, jeśli obiecałbym ci teraz… – Spotkanie? Spacer? Kino? Myśl, Auster! – Randkę?
Ostanie słowo powiedział cicho, jak to ostatnio on. Wiedział, że nie powinien, ale jednocześnie chciał jasno podkreślić jedno. Podobała mu się. I bardzo odpowiadało mu to, jak czuje się w jej towarzystwie.

#nacechowany: niezręczny troll (nieśmiałość)
by Benjamin Auster
on Nie Lip 21 2024, 21:11
 
Search in:
Ulica Tojadowa
Temat: Tojadowy Park
Odpowiedzi: 254
Wyświetleń: 10290

Mieszkanie nr 18 - Issy Rain

Nigdy wcześniej nie był z nikim w takiej relacji. I chociaż miał na karku zaledwie trzydzieści lat, już teraz wiedział, że z nikim innej mieć jej nie będzie. Owszem, zdarzało mu się wracać do ludzi, od których raz po raz się oddalał. Co nie zmieniało faktu, że z Issym było inaczej. Zawsze było, kurwa, wszystko na opak.
Siedział na skraju łóżka, czując, jak wszystkie złe myśli powoli znajdują z powrotem drogę do wnętrza jego głowy. To, co tumanił seks, alkohol i coraz częściej (znowu) narkotyki dopadało go w najmniej odpowiednich chwilach, takich jak ta. Westchnął, może ze zdziwienia, a może ze swoistego rodzaju ulgi bądź rozkoszy?, gdy zrozumiał, że Rain obejmuje go od tyłu. Pogodzony ze swoim losem odłożył nieodpalonego papierosa do pudełeczka – odrzucił je gdziekolwiek i przymknął oczy.
Czemu jestem taki pojebany? Dlaczego to musi być takie trudne? Z jakiego powodu nie mogę, do kurwy nędzy, zakochać się po prostu w tobie?
Pewnie gdyby miał w sobie odwagę właśnie takie pytania wybrzmiałyby w tej napiętej atmosferze. Ale jedyne, na co było go znać to zwyczajne złapanie go za jedną z rąk, która go oplotła i złożenie na niej krótkiego pocałunku.
- W porządku, zostanę – odpowiedział niechętnie, równie niechętnie słuchając o tym, że Issy go kochał. On nigdy nie był zdolny, aby się zrewanżować w tej kwestii. Był cudownym kochankiem, ale chujowym wybrankiem serca. Gorszego połączenia przecież nie ma.
- A wiesz, że robię całkiem niezły omlet? – dodał, jakby na zachętę. I choć znali się milion lat, faktycznie nigdy mu go nie zrobił. Ben zignorował ukłucie w sercu i położył się na łóżku. Wcale nie wyswobadzając się z jego objęć, powiem więcej, cudownie w nich grzęznąć i myśląc sobie przekornie, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.
Jedynie czas pokaże, czy w istocie się nie myli.

#nacechowany: niezręczny troll (nieśmiałość)

Zt x 2

+
by Benjamin Auster
on Nie Lip 21 2024, 20:18
 
Search in:
Kamienica nr 23
Temat: Mieszkanie nr 18 - Issy Rain
Odpowiedzi: 19
Wyświetleń: 404

Salon piękności "Cud natury"

Gdy tylko usłyszała, jakim tonem się do niej zwraca, Verkę zamurowało. Chociaż siedziała w ciepłej wodzie, po jej ciele przeszedł zimny dreszcz, a spojrzenie - ze zdziwionego - nagle stało się ostre. Nie była typem osoby, która najpierw myśli, a potem robi, toteż od razu wypaliła w odpowiedzi.
- Jakich uczuć? Czy ty siebie słyszysz? To był po prostu głupi, zawoalowany sposób na uniknięcie tragedii. Gdyby nie ten pocałunek, tamten typ wyśpiewałby swoje imię. – Skuliła się w sobie na samo wspomnienie. Wtedy to był szok, który zresztą wydarzył się w najgorszym możliwym momencie. Teraz? Po prostu niemiły obrazek, który powodował nieprzyjemne uczucie w żołądku. Obiecała Ryszardowi, że nie będą do tego wracać i taki miała zamiar. Jak się okazało, była to dobra taktyka, ale nie wzięli wtedy pod uwagę jednej rzeczy.
Widzieli to przecież wszyscy.
Kate ją irytowała swoim sposobem bycia. Nie tylko to, w jaki sposób o tym mówiła, ale i cała jej mowa ciała jasno wskazywała na fakt, że wszystko jest dla niej po prostu powodem do kpin. Veronica splotła ręce na piersi, ale nie opuściła podbródka. Chociaż bardzo chciała – skulić się w sobie, uciec od tej rozmowy, od tych negatywnych emocji. Ale jedno jej na to nie pozwalało – jej duma, musiała walczyć o swoje dobre imię i reputację.
Musiała jej pokazać, że mimo tego, co mogła sobie o nie pomyśleć była, w rzeczy samej, bardzo silną osobą.
- Mnie przynajmniej ma co boleć – zauważyła więc kąśliwie, odnosząc się zarówno do faktu, że nie widziała wokół Kate wianuszka adoratorów jak i spostrzeżenia, że chyba nie ma serca. - Myśl sobie co chcesz, myl się, tkwij w swoich wyobrażeniach. Gówno mnie to obchodzi.
Wyciągnęła rękę do góry i przez chwilę obserwowała kropelki wody, które z niej skapywały. Udawała, że ta rozmowa jej nie boli, nie wkurwia, nie podnosi ciśnienia. Chciała być taka nonszalancka jak Kasia, być może w nadziei, że wyprowadzi ją to z równowagi. Po chwili podjęła przerwany wątek.
- Wiesz. Wydaje mi się, że każdy tam coś stracił. Teraz widzę, że wcale się nie mylę, bo skoro tak nieładnie do mnie mówisz, to brak ci chyba i rozumu, i godności człowieka. Jak to jest, być totalną suką? – Również nie zamierzała się strofować, jej również puściły hamulce. Spojrzała na nią z pogardą i słodkim uśmiechem, ciekawa reakcji.

#nacechowany: drzemie we mnie zwierzę (zachowanie)
by Veronica H. Seaver
on Czw Lip 18 2024, 11:27
 
Search in:
Centrum miasteczka
Temat: Salon piękności "Cud natury"
Odpowiedzi: 82
Wyświetleń: 3018

Kuchnia i jadalnia

Wally zesztywniał na słowa brata, czując, że blednie i że robi mu się zimno z gniewu i urazy. Pewnie w innych okolicznościach nie zareagowałby na atak Freda albo zbyłby go jakimś żartem, jednak tym razem nie było to możliwe, między innymi ze zwględu na czar wróżek, który nadal trzymał go w swojej mocy. On również wstał, nagle górując nad bratem wzrostem, mimo że Frederick też nie był ułomkiem.
- Ja już stoczyłem swoje bitwy, Fred. Czas dorosnąć i samemu rozwiązywać swoje problemy, zamiast obwiniać o nie wszystkich wkoło. Możemy ci pomóc, ale nie będziemy się więcej narzucać - wycedził przez zaciśnięte zęby, wiedząc, że pewnie po tych słowach nie będzie już powrotu. Ale może Frederick właśnie tego potrzebował - kubła zimnej wody, kogoś, kto był w takiej samej sytuacji jak on, a jednak potrafił się z niej wyrwać i ułożyć sobie życie po swojemu. - Sam powiedz matce, że nie jesteś bykiem rozpłodowym. Chyba że się boisz? - dodał drwiąco, czując, że słowa wyślizgują mu się z ust bez jego kontroli. Ale za długo już znosił fochy młodszego brata, które przystoiły może piętnastolatce, ale nie facetowi, który powoli zbliżał się do trzydziestki. Nie odpowiedział na jego ostatnie, jadowite zdanie. Stał bez ruchu, opierając się biodrami o blat kuchenny i próbując się wziąć w garść. Dopiero po chwili spojrzał na Birdy i posłał jej blady uśmiech, kiedy ta położyła mu dłoń na ramieniu ostrożnym, wystudiowanym gestem - bardzo świadomym i tym dla niego cenniejszym.
- Dzięki, ptaszyno, to bardzo miłe. Doceniam - powiedział miękko, po czym zamilkł na chwilę. - Może byłoby lepiej, gdyby nie przyszedł - stwierdził wreszcie, mimo że przyszło mu to z trudem. Czy był aż tak odrealniony? Czy jego wizja samego siebie jako tego, który powróci i scementuje tę poposutą, rozproszoną rodzinę była aż tak idiotyczna i niemożliwa? Mimo że nie używali w tej chwili magii, Wally podskórnie czuł, co Birdy chciała mu powiedzieć. I zdecydował, że czas skupić się na jedynej osobie, która w tej rodzinie CHCIAŁA utrzymywać z nim kontakt - na samej Birdy. Pokiwał głową i uśmiechnął się znowu, patrząc jej w oczy.
- Mam nadzieję, że się polubicie - powiedział miękko, a wspomnienie Bridget jakoś złagodziło jego napięte rysy twarzy. - Do zobaczenia, ptaszyno. Dobrze było cię zobaczyć - odparł, a kiedy wyszła zmył naczynia zaklęciem, po czym zaszył się w swoim pokoju, żeby oddać się pisaniu, co było najlepszym lekiem na zszargane nerwy i nieprzyjemne rodzinne konfrontacje.

@Frederick Shercliffe @Bertha 'Birdy' Shercliffe
#nacechowany : słaba psycha (wrażliwy)
zt x 3

+
by Wally A. Shercliffe
on Sro Lip 17 2024, 10:56
 
Search in:
Dom Shercliffe'ow
Temat: Kuchnia i jadalnia
Odpowiedzi: 22
Wyświetleń: 1009

Tojadowy Park

W normalnych okolicznościach wspomnienie Solberga pewnie nie zbiłoby go z tropu. Ale teraz nie był do końca normalny, wszak działała na niego magia wróżek, a przynajmniej taka była jego teoria. Dlatego też spojrzał uważnie na Julię i uśmiechem starał się zamarkować swoją niepewność. Był pewien, że gdyby postawiono ją przez wyborem – spędzenie wieczorem z nim albo z Benem, z pewnością wybrałaby długoletniego przyjaciela. W dziwny sposób go to ubodło i trochę zepsuło humor, ale na szczęście Auster byłby świetnym aktorem, gdyby tylko chciał. Przybrał nieszczery uśmiech numer pięć, który ani trochę nie sięgnął jego oka i mruknął ciche, lakoniczne i kończące temat.
- Urocze – O wiele bardziej wolał się skupić na jej pytaniu. Na które zresztą odpowiedział ze szczerością, której używał w rozmowach przede wszystkim w określonym przez siebie celu. Najczęściej aby zaskarbić sobie czyjąś sympatię, tak też było w tym przypadku. - No, tak jakby. W czasie smoczej afery natrafiłem na niewyklute jajo, ale przecież to nie to samo. Więc w sumie to nie, chyba że zdjęcia się liczą. – Zaśmiał się nieporadnie, przeczesując i tak potwornie rozczochrane włosy. Czy musiał pytać, czy ona je widziała? Oczywiście że nie, osobiście poprawiał artykuł, który opiewał jej bohaterskie czyny w wyprawie w poszukiwaniu starszego smoka. Dzięki nim zakończyło się całe to szaleństwo, za co był niezmiernie wdzięczny. Ale temat jej sławy był czymś, czego unikał jak ognia – nie dlatego, że go peszyła, tylko z powodu faktu, że podejrzewał, że miło jej przez chwilę być po prostu Julią. Nie Julią-zbawczynią czarodziejskiej społeczności czy Julią-sławną graczką Quidditcha.
Rozpromienił się na słowa, że może będzie jakiś następny raz. I po raz kolejny w myślach zadał sobie pytanie, czego właściwie oczekuje od tej relacji, które wyplenił z głowy w zarodku. Zioło bardzo mu w tym pomogło – reperowało wszystko to, co pozostawili po sobie zarówno Issy, jak i Isolda.
- Na Merlina, tempura jest najlepsza. Wszystko w tempurze, a na drugi miejscu oczywiście surowy łosoś. Och, naprawdę? W sumie nigdy nie byłem w Chelsea, ale postaram się pamiętać o tym miejscu. Skoro je polecasz… – Uśmiechnął się i przyjął od niej blanta. Powoli się kończył, ale to nie szkodzi. Po takiej dawce takiej jakości będą spaleni przez najbliższe kilka godzin.
Nie udzielał mu się jej chwilowy niepokój. Był wręcz nierozsądnie rozluźniony, bo dzięki narkotykowi poczuł wreszcie, jak brak pewności siebie schodzi na boczny tor. Kątem oka zauważył, jak się zarumieniła i próbował sobie przypomnieć, co spośród rzeczy, które powiedział mogły wywołać w niej taką reakcję. Spalony – nie był w stanie. Po prostu głupio się uśmiechnął i rozejrzał dookoła, żeby mieć pewność, że śledzą ich żadne ciekawskie oczy.
- Mam swoje chwile – Spodobał mu się jej uśmiech i lekkość, z jaką im się rozmawiało. To było niesamowicie przyjemne, chociaż przez chwilę nie grać w żadne gierki i nie musieć zastanawiać się, czy za tym, co między ich słowami nie kryje się jakieś drugie dno.
- Ty nie masz siły, ja się wstydzę jak jakieś cholerne dziecko. – Zauważył z przekąsem, wyjmując blanta spomiędzy warg. Spojrzał na niego i westchnął. - Niestety muszę ci przyznać rację. Pomaga, przynajmniej na chwilę. – Wzruszył ramionami i przekazał jej ostatni buszek. Taki był z niego dżentelmen, zresztą, jeśli tylko chciała to miał przy sobie więcej. - Ja ledwo się ostatnio trzymam. W moim fachu trzeba mieć pewność siebie, a tego tak bardzo mi ostatnio brakuje. Mam nadzieję, że jakoś samo minie. Poza tym jest… – Na chwilę zamilkł, nie wiedząc, jakim słowem określić pierdolnik na polu swoich romantycznych, khm khm, podbojów. - Ciekawie.
Przemilczał kwestię tego, że ciekawie opierało się na fakcie, że pocałował swojego dawnego wroga a od wieloletniego kochanka dostał po mordzie. Julia nie musiała wcale tego wiedzieć.
- Teraz jest mi całkiem przyjemnie. Nie mogę się trochę doczekać wakacji, mam wrażenie, że w tym roku naprawdę na nie zasłużyłem. – Dodał, otwierając puszkę ze słodzonym napojem. Upił łyka i już po chwili wyjął papierosa, tym razem nieśmiesznego. Odpalił go i zaciągnął się dymem, spoglądając z uśmiechem na Brooks. Zastanawiał się, co z nich będzie – czy cokolwiek będzie i jak to się skończy. Bo zaczynało się naprawdę bezproblemowo i przyjemnie.


#nacechowany: niezręczny troll (nieśmiałość)
by Benjamin Auster
on Czw Lip 11 2024, 21:06
 
Search in:
Ulica Tojadowa
Temat: Tojadowy Park
Odpowiedzi: 254
Wyświetleń: 10290

Mieszkanie nr 18 - Issy Rain

Gdyby tylko mógł usłyszeć jego myśli w tamtej chwili, z pewnością by zaprzeczył. Może i był zapatrzonym w siebie narcyzem, ale przynajmniej był również tego faktu świadomy i wiedział, że to, że go tak mocno rani to nie jest kwestia sporna. Za dzisiaj, za to co było i za to co będzie - prawy sierpowy należał mu się niemal zawsze, bo daleko było mu nie tyle do ideału człowieka, ale i kogoś po prostu przyzwoitego.
Gwen to na razie powierzchowny flirt, ale kto wie, do czego może on doprowadzić. Czy nie dała mu przecież cukierkowych majtek, co pewnie gdyby nie całe zamieszanie ze wróżkami i towarzyszącym im halucynacjom z pewnością wykorzystałby jeszcze na Celtyckiej Nocy?
Isolde to z kolei skomplikowana sprawa. Kiedyś wrogowie, dzisiaj nie wiadomo co - łączyło ich już kilka rozmów, wspomnień i przede wszystkim - jeden krótki, ale bardzo nieodpowiedzialny pocałunek. Na myśl o którym robiło mu się gorąco, dlatego unikał tychże akurat w towarzystwie Issy’ego.
Carly, słodka Carly. Z nią też było dziwnie, bo choć zaczęło się niewinne, to przecież zaprosił ją niemalże na randkę. Co prawda ostatnio kontakt im się trochę urwał, ale widział ją na wyprawie i pomimo zazdrosnego spojrzenia, którym omiótł go tamten blondyn, z pewnością do niej napisze. Może nawet wkrótce.
Pozostaje jeszcze Julia, z którą dalej przecież utrzymywał relacje. O dziwo, dziewczyna go nie spławiła i nawet przyjemnie rozmawiało im się przez wizzingera - umówili się nawet na spotkanie za kilka dni. Niby niewinna przechadzka po parku, ale sam fakt, że wykorzystywał to, że nie znielubiła go z miejsca źle wróżył. Zwłaszcza, że jeśli by się z nią przespał, Solberga by pewnie rozkurwiło.
A Issy? Ostatni, ale nie mniej ważny - choć czy na pewno? Jak Ben określiłby ich relację i czy nie jest poniekąd do tego zmuszony w czasie dzisiejszej nocy? Przełknął ślinę na myśl o tym, jak wielkim jest ludzkim śmieciem. Jak można jednocześnie kogoś tak bardzo chcieć i tak źle traktować, że po przyjęciu od niego zamaszystego ciosu nie czuje się nawet złości, a jedynie zrozumienie i… zazdrość na widok tego kogoś, uśmiechniętego i rozpromienionego w ramionach kogoś innego?
Wszystko, co działo się w Benie było pełne sprzeczności. Jak już powiedział - sam siebie kompletnie nie rozumiał i nie zamierzał już nawet udawać, że jest inaczej.

- To groźba? - zapytał nieśmiało, ale nic oprócz tego już nie zrobił, bo w jednej chwili nastąpiła nagła zmiana pozycji i Isidore już nad nim górował. Dzisiaj nie tylko dosłownie - prowadził go w tej rozmowie, nadawał jej ton, tempo. Ben był jak kłoda na rzece, po prostu poddawał się temu, co może mu się przydarzyć. Był tu nie po to, by o czymkolwiek decydować, a słuchać. Dawać się całować, tak jak teraz, gdy poczuł jego ręce na swoim karku, a potem jego oddech tuż obok ucha. Najgorsze jest jednak to, że chociaż nie powinien (szczególnie w tej chwili) ufał mu na tyle, że przymknął oczy. Uśmiechnął się i ochryple powiedział wreszcie.
- Jesteś okropny. Jak możesz tak mówić - Ni to żartem, ni na poważnie. Wiedział, że ta rozmowa do niczego nie doprowadzi, więc postanowił przejść do czynów. Do meritum, można by rzec.
Dał się znowu pocałować, kątem oka zauważył, że z ramion zsunął się mu szlafrok. Uznał to za sprzyjającą okoliczność przyrody, ale póki co postępował ostrożnie - może zawstydzony magią wróżek, a może onieśmielony tym, co dzisiaj wspólnie przeżyli. Issy nad nim górował, ale dzisiaj mogło tak być.
Wiedział jednak, że to czas, by przejąć inicjatywę. Może zdawał sobie sprawę, że to on musi zadecydować, bo to on namieszał w ich relacji. I tak też zrobił.

Pościel w łóżku Issy'ego była równie przyjemna w dotyku, co jego szlafrok. Ben zmrużył sennie oczy, ale póki co nie chciał wcale iść spać - było mu dobrze i przyjemnie, czuł, że chociaż część napięcia zelżała, a stres opuścił jego ciało. Ale wątpliwości wciąż huczały w jego głowie, a przynajmniej ich echo, szept, który wiedział, że nad ranem zmieni się w krzyk. Bardzo nieprzyjemny, mrożący krew w żyłach wrzask.
- Mogę zapalić? - zapytał raczej dla kurtuazji. Jak zwykle po nie pozwalał sobie raczej na czułości - no, może ostatnim razem zrobił mały wyjątek. Odkrył pościel, usiadł na skraju łóżka i sięgnął do kieszeni spodni, z której wyjął wysłużoną papierośnicę i ostatniego feniksowego.
Poza tym pytanie służyło zupełnie czemuś innemu. Chciał... po prostu z nim jeszcze porozmawiać, zanim stąd pójdzie, bo przecież nie mógł zostać - chyba nie powinien, a może właśnie tak? Nie wiedział tego, miał potworny mętlik w głowie i był już tym wszystkim zmęczony. Gdyby tylko mógł, oddałby komuś we władztwo swoje miłosne wybory.

#nacechowany: niezręczny troll (nieśmiałość)
by Benjamin Auster
on Czw Lip 11 2024, 19:58
 
Search in:
Kamienica nr 23
Temat: Mieszkanie nr 18 - Issy Rain
Odpowiedzi: 19
Wyświetleń: 404

Kuchnia i jadalnia

Wally nie potrafił z nimi rozmawiać. Zapomniał języka, jakim dawniej porozumiewał się z Birdy, a z Fredem nigdy nie miał okazji się nauczyć. Zazwyczaj interakcje z ludźmi przychodziły mu z wielką łatwością niezależnie od szerokości geograficznej i języka, ale wyglądało na to, że jego rodzina stanowi ewenement na skalę światową i dogadanie się z nimi będzie wymagało znacznie więcej wysiłku. Wiedział, że z Birdy znajdzie wspólny język, że po prostu muszą się poznać na nowo, ale że oboje tego chcą i przy odrobinie wysiłku wszystko się ułoży. Z Fredem nic nie było pewne, mimo dobrych chęci Waltera. Pewnie nie powinien był ciągnąć tematu zaręczyn, ale Frederick sam go dotknął, a było to coś, czego wszyscy troje doświadczyli, mimo że tylko w wypadku ich wiecznie zjeżonego brata sprawa była nadal aktualna.
- Jej czy twoich studiów? - zagadnął Wally, wychwytując ten niuans i podejrzewając, że Frederick ma jakiegoś asa w rękawie. Zignorował litanię narzekań i samobiczowanie Freda, wiedząc, że pocieszanie go i naprostowywanie byłoby zupełnie bezproduktywne, a może nawet obróciłoby się przeciwko niemu.
- Przepraszam, Birdy. Chciałem dać ci pełny obraz - wyjaśnił Wally, czując się głupio, bo mimo ich wspólnego wyjścia do knajpy po przypadkowym spotkaniu w księgarni (no dobrze, nie do końca przypadkowym) nadal nie potrafił jeszcze określić, na ile Birdy zdołała wyuczyć się różnych niuansów i podtekstów, które dawniej były dla niej kompletnie nieczytelne. Czuł, że przed nim jeszcze długa droga i że będzie musiał wykazać się dużą cierpliwością i pokorą, ale wiedział też, że Birdy jest tego warta.
Nie wiedział za to o zerwanych zaręczynach i być może zaskakującym dla niego fakcie, że Birdy chciała miłości romantycznej. Właściwie nie powinno go to dziwić - zawsze była na uboczu, inna, samotna, ale przecież potrzebowała jego, bliskości brata, kogoś, komu mogła zaufać i kto dawał jej poczucie bezpieczeństwa i akceptacji. Dlaczego miałaby nie pragnąć związku? Być może po prostu dlatego że to zdawało się nie pasować do jej chłodnego sposobu bycia, umysłu precyzyjnego i ostrego jak skalpel, pozornego braku uczuć i niezrozumienia dla nich.
- Wiem. Właśnie dlatego uciekłem. Ale żałuję, że nie wróciłem wcześniej i nie namówiłem was, żebyście też uciekli - powiedział szczerze Walter, odwzajemniając spojrzenie siostry i zaraz przenosząc wzrok na brata. Na słowa Freda spiął się i lekko zbladł, choć przy jego opaleniźnie wyglądało to raczej jakby poszarzał. Zaraz jednak przywołał na usta lekki uśmiech, dziwnie wymuszony.
- Z przedłużaniem rodu nie ma co szaleć. Jest nas dostatecznie dużo - powiedział nieco zduszonym głosem, nadal uśmiechnięty, ale jakby wycofany. Odsunął od siebie wspomnienie Louise i ich dziecka, ale przyszło mu to z trudem. Spotkanie z nią przyniosło mu ukojenie, jednak nie zmieniło faktu, że temat posiadania rodziny był dla niego nadal bolesny, a przy rodzeństwie nie potrafił się maskować tak dobrze jak przy obcych. Być może jego nadmierna wrażliwość również miała z tym coś wspólnego.
Nie skomentował słów siostry, upijając łyk kawy i tylko obserwując w napięciu twarz Fredericka, który mógł w każdej chwili ugryźć albo schować się do swojej lisiej nory. Stwierdzenie Birdy trafiało w sedno problemu i podsuwało rozwiązanie. Znała się na tym jak nikt, tak jak on znał się na wodnej faunie i z samego rytmu pojawiających się na powierzchni wody bąbelków potrafił wyczytać, z jakim stworzeniem ma do czynienia. Miał szczerą nadzieję, że brat przyjmie pomoc, ale w to nie zamierzał się już wtrącać, choć był gotów wspierać oboje, bo wszyscy troje doskonale wiedzieli, że oczekiwania rodziców rujnowały im życie - jemu samemu najmniej, bo uciekł kiedy tylko pojawiła się okazja. Jednak patrząc na swoje młodsze rodzeństwo, głęboko nieszczęśliwe i samotne, czuł gryzące wyrzuty sumienia. Ale czy zdołałby ich uratować, czy po prostu podzieliłby ich los?
Odpowiedział Birdy uśmiechem.
- Jasne. Chętnie was przedstawię - może zorganizujemy jakąś kolację? Jest naprawdę bardzo miła - zapewnił być może trochę zbyt powściągliwie, ale zalewanie ich informacjami na temat Bridget nie wydało mu się właściwe. Wystarczyło, że powiedział głośno, że jest w niej zakochany, narażając się na milczące szyderstwo Fredericka. - Fajnie, że wpadłaś, ptaszyno - dodał ciepło, patrząc na siostrę z czułością i troską, której nie potrafił zwerbalizować, mimo że przecież zawodowo żonglował słowem. Wiedział tylko, że więcej nie zniknie z jej życia i że zrobi, co w jego mocy, żeby jakoś pomóc Fredowi. W końcu byli rodziną. Popsutą i mocno dysfunkcyjną, ale rodziną.

@Bertha 'Birdy' Shercliffe @Frederick Shercliffe
#nacechowany : słaba psycha (wrażliwy)
by Wally A. Shercliffe
on Czw Lip 11 2024, 11:19
 
Search in:
Dom Shercliffe'ow
Temat: Kuchnia i jadalnia
Odpowiedzi: 22
Wyświetleń: 1009

Korytarz na VI piętrze

- Oj, przepraszam - trochę się zaśmiała, a trochę przeraziła. W końcu nie chciałaby mieć Holly na sumieniu, to byłby przypał i bardzo zły początek wakacji. - Nie chciałam cię przestraszyć.
To nie tak, że idą tutaj czaiła się jak jakiś kot. Ot, tuptała sobie niewinne w jej stronę, bo jak to powiedział Laurent? Często znajdowała się w złym czasie i przy nieodpowiednich osobach. Choć w sumie w przypadku Gryfonki, z pewnością nie było mowy akurat o czymś takim. Nie - może i przyłapała ją na gorącym uczynku, ale Wood z pewnością złą osobą nie była. Przynajmniej nie dla Very, której nigdy nie podpadła.
- Niestety, muszę cię rozczarować. Nie umiem, jak się pewnie domyślasz, ale może kiedyś… kto wie. - Wyszczerzyła się głupio, bo udzielał jej się dobry humor i skłonność do żartów. W sumie to byłby fenomenalny psikus, takie kolorowe zbroje maszerujące przez zamek. Pytanie, czy one by się ucieszyły z tego stanu rzeczy zbudzone z wiecznego snu. Albo - czy w ogóle byłby tego świadome?
- Lepiej jednak, żeby wróciła. Bez ciebie byłoby dosyć nudno, nie sądzisz? - zagaiła z rozbawieniem, myśląc sobie, że wystarczy, że w tym roku szkolne mury opuszcza Ryszard. Ta myśl bardzo ją smuciła, bo miała poczucie, że stracili wcześniej tyle czasu. Była pewna, że będą się widywać równie często, ale jednak trochę bała się, że wpłynie to na ich relację. Która, jeśli ktoś chce wiedzieć kwitła i miała się bardzo dobrze, dziękuję bardzo.
- Odejść? To nie zamierzasz wracać? - Teraz to już całkiem na poważnie posmutniała, bo przecież nie do końca wiedziała, co po szkole zamierza Hollywood. Rzecz jasna nie każdy musiał wybierać się na studia, ale chyba nie ma osoby, która jeszcze przez kilka lat nie chciałaby by być… no cóż, mniej niż bardziej dorosła.
Vera w mig złapała pędzel w dłoń i bez zbędnych ceregieli dołączyła się do wandalizowania, nie, przerpaszam - upiększania srebrnych, wypolerowanych zbroi. Wysłuchała w milczeniu, co miała do powiedzenia Gryfonka i po chwili z jej gardła wydobył się śmiech.
- Hogwart jest super, ale na pewno nie doskonały. Może i magii, ale to wciąż szkoła, pełna ograniczeń i pełna odcieni szarości. Owszem, niektóre lekcje są fajne, ale większość to jednak nudy na pudy. Trochę średniowiecze, nie sądzisz? Mało to postępowe - stwierdziła, mocząc pędzel w farbie. Przez chwilę stała w miejscu, lustrując zbroję, naprzeciw której stała. A potem zaczęła pryskać kropelkami farby, ochlapując też siebie, oczywiście.

#nacechowany: drzemie we mnie zwierzę (zachowanie)
by Veronica H. Seaver
on Sro Lip 10 2024, 11:40
 
Search in:
szóste pietro
Temat: Korytarz na VI piętrze
Odpowiedzi: 415
Wyświetleń: 13435

Rzeźba "Biała magia"

Nie wiedziała, co powinna o nim myśleć. To, że niejako potwierdził się fakt, że w istocie nie żartował, co nieco ją zmroziło, bo jak powiedział wcześniej - wydrapać oczy? Owszem, Veronica nie pałała sympatią do Lily i fantazjach nieraz wymierzyła jej liścia, ale przecież to tylko głupie, niespełnialne myśli. Każdy czasem takie ma, ale większość osób ich nie realizuje i nigdy nie zamierza. W końcu żyjemy w społeczeństwie, czy coś.
- Zapewne? - Postanowiła trochę się z nim podroczyć, może po to, żeby wybadać kim jest. Może poczuła się trochę zaintrygowana jego osobą, ale nie do końca w pozytywny sposób. Starała się to jednak ukryć na wszelkie możliwe sposoby, po jej twarzy przemknął uśmiech, może trochę nerwowy, może trochę cyniczny. Gdyby była sobą, pewnie drążyłaby temat, zapytała wprost skąd ta zachowawczość i dziwne usposobienie. Bo z tego, co zdążyła na jego temat zauważyć - normalny to on nie był, a przynajmniej takie sprawiał wrażenie. Może zyskiwał przy bliższym poznaniu, ale nie była do końca pewna, czy ma ochotę na jakieś głębokie rozmowy o życiu akurat z kimś takim.
- Smutne - odpowiedziała, tym razem już nie kryjąc ironii. Jej spojrzenie odrobinę złagodniało, gdy zrozumiała, że niejako stara się znaleźć wytłumaczenie dla rzeczy, które jej się przytrafiają. Ale z drugiej strony kto wie, czy to nie jest jakiś podstęp? W Veronice kryło się dużo przekornej złośliwości, toteż pozwoliła sobie rezolutnie zauważyć… - A widzisz, to śmieszne, bo dzisiaj trafiłam na ciebie. Mam nadzieję, że nie mam do czynienia ani z jednym, ani z drugim.
Zabrzmiała trochę ostro, może zupełnie niepotrzebnie, toteż po prostu westchnęła. Przez krótką chwilę milczała, a potem dodała, już nieco pokorniej.
- Mogę zapytać chociaż, jak się nazywasz? Bo jakoś mi umknęło.

#nacechowany: drzemie we mnie zwierzę (zachowanie)
by Veronica H. Seaver
on Sro Lip 10 2024, 11:03
 
Search in:
hogsmeade
Temat: Rzeźba "Biała magia"
Odpowiedzi: 94
Wyświetleń: 3064

Salon piękności "Cud natury"

Veronice trudno było patrzeć na życie w optymistycznych barwach. Ostatnio było co prawda lepiej, ale wcześniej miała sporo problemów, z którymi musiała się zmierzyć. Jednak póki co zawsze wracała z tarczą, a nie na niej, poza tym jakakolwiek magia nie tknęłaby jej serca jedno nie zmieniło by się nigdy - miała w sobie nadzieję. Tę iskrę, która podpowiadała jej, żeby wierzyć - niezależnie ile razy jeszcze upadnie i jak wiele będzie musiała podjąć prób, aby w końcu podnieść na dobre.
Kasia, w ocenie Verki, tej wiary w sobie nie miała. Przynajmniej teraz. Była jakaś cyniczna i zdystansowana i choć Seaver nie znała jej zbyt dobrze, odniosła jednak wrażenie, że coś jest mocno nie tak. Gdyby nie była z natury taka nieufna i ostrożna, z pewnością już teraz by się o nią zmartwiła. Teraz przyjęła jednak postawę obronną, choć kto wie - może jest i gotowa do ataku? W końcu Milburn popisywała się dzisiaj delikatnością, która pomieściłaby się w łyżeczce do herbaty. Takiej malutkiej, maciupkiej, mikroskopijnej.
Wszystko, co mówiła kryło chyba w sobie jakieś drugie dno. To wzbudziło podejrzliwość Very, która nie spuszczała już z niej spojrzenia. Choć czuła się bardzo niekomfortowo z tym wszystkim, co się działo nie tylko pomiędzy nimi, ale i tym, co wydarzyło się podczas wyprawy.
Nie mogła jednak powstrzymać jednej emocji - złości, która wzbierała się w jej sercu. Komplement, który wcale nie był komplementem i wściubianie nosa w niej swoje sprawy - trochę rozsierdziło to Seaver, która już nie kuliła się w sobie, a raczej próbowała siedzieć wyprostowana i dumna. Nie mogła przecież dać po sobie poznać, jak bardzo zabolały ją jej słowa.
- To nie twoja sprawa - warknęła wreszcie, ucinając wszelkie pole do dyskusji. Nie zamierzała wchodzić w meandry tego, co działo się z nią i Rickym akurat z Kate - nie znała jej zbyt dobrze i wcale jej nie ufała. To prawda, raz zdarzyło jej się trochę bardziej otworzyć, ale czy to nie był błąd? - Sugeruję, żebyś zmieniła temat.
Dodała jeszcze, obserwując z wkurwem, jak ta ogląda swoje paznokcie. Widzi w nich coś ciekawego, bardziej interesującego niż ta rozmowa? Ewidentnie nie okazywała jej szacunku, a cierpienie Very potraktowała jako temat do plotek. Gdyby Ronnie była taka, za jaką obecnie uważa ją szkoła, już świerzbiłby ją ręce. I choć trochę w istocie tak było, wiedziała, że lepiej powstrzymać swoje zwierzęce instynkty oraz wybuchy złości. Przemoc to nigdy nie jest dobre rozwiązanie.

#nacechowany: drzemie we mnie zwierzę (zachowanie)
by Veronica H. Seaver
on Sro Lip 10 2024, 10:32
 
Search in:
Centrum miasteczka
Temat: Salon piękności "Cud natury"
Odpowiedzi: 82
Wyświetleń: 3018

Kuchnia i jadalnia

Wally poczuł się trochę niezręcznie, kiedy brat podsumował swoją narzeczoną w ten sposób. Cóż, Bridget też była od niego młodsza - i to sporo. Czy to znaczyło, że miała niskie oczekiwania, bo była zbyt niedoświadczona, by wybrać mądrzej? Odsunął od siebie tę myśl. Pokręcił powoli głową.
- Myślałem, że powiesz nam o niej coś... bardziej definiującego. Ale jasne - czystokrwista i młodsza. No i co masz zamiar z tym wszystkim zrobić? - zapytał wprost, ale bez szczególnego nacisku. Jego brat miał sposób myślenia pod pewnymi względami równie dziwny jak ich siostra. Z drugiej strony Wally musiał uczciwie przyznać, że dla wielu ludzi on też nie był do końca normalny, ze swoimi pasjami i sposobem postrzegania świata. Co za rodzina.
Spojrzał na siostrę z przepraszającą miną, nie komentując słów Freda o braniu życia za rogi, zwłaszcza że jak to często bywało, nie tylko Birdy miała problem z odczytaniem intencji ich brata.
- Nie, ptaszyno, wybacz. Wyraziłem się niejasno. Chodzi o to... - zastanowił się, chcąc jak najczytelniej wyjaśnić skomplikowaną i niedosłowną interakcję z Fredem. Po tylu latach wyszedł z wprawy, a przecież dawniej było to niemal automatyczne. To trochę jak z używaniem obcego języka, który rdzewieje, jeśli wiele lat w nim nie mówimy. - Chodzi o to, że ja wprowadzam się do mojej dziewczyny na jacht, bo... bo jestem w niej zakochany. Serduszka symbolizują miłość. Fred nie jest zakochany w swojej narzeczonej, dlatego proponowanie mu tostów o tym kształcie nie ma sensu, bo ten symbol się do niego nie aplikuje. Ale w moim przypadku już ma to sens - powiedział wreszcie, lekko zacinając się przy prostym, a jednak bardzo dla niego trudnym stwierdzeniu, że jest zakochany w Bridget. Merlinie, tego rodzaju wyznania przed rodzeństwem (akurat w rodzinie Shercliffe'ów) były czymś niebywale trudnym, zwłaszcza dla Wally'ego, który mimo pozy rodzinnego wesołka i lekkoducha niechętnie przyznawał się do swoich prawdziwych uczuć i spraw prywatnych. Do dzisiaj żadne z jego rodzeństwa nie miało pojęcia o zaręczynach z Louise, które miały miejsce dwanaście lat temu, ale skończyły się poronieniem, co zmieniło Wally'ego w enfant terrible, który zdawał się niczego nie traktować serio i wiać gdzie pieprz rośnie na samą wzmiankę o związku. Cóż, nie wszystko jest takim, jakim się wydaje.
- Wiecie, mnie rodzice też próbowali znaleźć narzeczoną. Nawet kilka, mimo że byłem wtedy w Australii albo... gdzieś tam. W każdym razie przez dwa lata nie odpisywali na moje listy, kiedy dobitnie im oświadczyłem, że na pewno nie wrócę do Anglii, żeby ożenić się z jakąś dziewczyną, której nie znam i poznać nie zamierzam. Nie było mi jakoś szczególnie przykro, bo i tak niezbyt lubiłem pisać te listy - przyznał z lekkim uśmiechem, zniżając głos, mimo że wiedzieli, że rodzice wyszli już z domu. Było w tym coś nastoletniego i na swój sposób uroczego. Coś, czego nie mieli, a w każdym razie nie w takim składzie, kiedy naprawdę byli nastolatkami, bo różnica wieku była zbyt duża. 


@Bertha 'Birdy' Shercliffe @Frederick Shercliffe
#nacechowany : słaba psycha (wrażliwy)
by Wally A. Shercliffe
on Pon Lip 08 2024, 15:46
 
Search in:
Dom Shercliffe'ow
Temat: Kuchnia i jadalnia
Odpowiedzi: 22
Wyświetleń: 1009

Dublin, Irlandia

Nikt nigdy nie okazał mu tyle miłości, ile Louise. Była dobra do szpiku kości, pełna czułości dla świata i otwarcie wyrażała swoją niezgodę na zło. Pewnie dlatego tak bardzo ją kochał i dlatego nie potrafił tak po prostu ułożyć sobie życia z inną kobietą. Po tak wielkiej miłości każda inna wydawała się tylko marną imitacją, która nie potrafiła dać mu szczęścia. Potrzebował jej teraz - być może potrzebował jej zawsze, ale w tej chwili, kiedy nareszcie mogli przyznać się do swojego cierpienia, przeżyć je we dwoje, jej dotyk i zapach były jak kotwica, która nie pozwalała, żeby porwała go fala emocji.
Roześmiał się przez łzy, gładząc czule jej plecy.
- Tak... pięknie głupi. I stanowczo za krótko... - wyszeptał, kołysząc ją w ramionach. W jakimś sensie nigdy nie pogodzili się ze swoim rozstaniem - nosili tę miłość w sobie, będąc z innymi ludźmi, dotykając, całując i kochając inne ciała. A jednak w głębi serca zawsze byli razem, mimo że oboje podjęli świadomą decyzję o rozstaniu. Przeżyli ze sobą najlepsze i najgorsze chwile, co stworzyło między nimi niemożliwą do zerwania więź, której jednak musieli nadać nowe znaczenie. Nie było powrotu i nie chodziło nawet o fakt, że serce Wally'ego było oczarowane aksamitnym spojrzeniem Bridget ani o to, że Louise była w trakcie paskudnego rozwodu. Doświadczyli razem zbyt wiele i mimo że się kochali, to Bajkał kładłby się cieniem na ich relacji do końca życia. Podskórnie czuł, że nie zniósłby kolejnej utraty dziecka, że fakt, że dzielili traumę, nadal mógł czynić ich najbliższymi ludźmi na świecie, ale nie pozwoliłby im na prowadzenie normalnego, codziennego życia. Zresztą Louise pragnęła domu i stabilizacji, a on zawsze był w drodze, na tropie nowej przygody, kolejnego tajemniczego stworzenia. Czy mógł jej robić nadzieję, skoro jego serce nie było zupełnie wolne, a jego życie równie chaotyczne jak wtedy, kiedy miał dwadzieścia lat? Czy chcieliby siebie takimi, jakimi byli teraz, tej nocy, stojąc nad Liffey w sercu Dublina? Czy tylko tęsknili do szczęścia, którego doświadczyli razem kilkanaście lat temu, a którego stali się dla siebie wzajemnie symbolem? W głębi duszy wiedział, że oboje są pod wieloma względami tacy sami i że ta miłość nadal w nich była. Że gdyby świadomie podjęli decyzję, że chcą dać sobie drugą szansę, być może zdołaliby coś zbudować. Ale nie był pewien, czy ta miłość nie byłaby tylko rozdrapywaniem starych ran i wspólnym cierpieniem w imię uczucia, które mimo swojego piękna i głębi, od tamtego dnia nad Bajkałem miało w sobie też mrok.
Konieczność mówienia o ich miłości w czasie przeszłym rozdzierała mu serce, a jednak czuł, że te słowa muszą wybrzmieć. Że niczym przeciwzaklęcie muszą ich uwolnić i pozwolić na rozpoczęcie nowego etapu w życiu - i mimo że miał nadzieję, że nie staną się sobie obcy i nie znikną sobie z oczu, rozumiał, że do tamtych szczęśliwych czasów nie ma już powrotu.
Nawet gdyby z jej ust nie padło ani jedno słowo, Wally doskonale zrozumiałby jej intencje, czytając z jej dotyku, bliskości, bicia serca. Nadal byli bratnimi duszami, nadal rozumieli się lepiej niż ktokolwiek na świecie, ale to nie zawsze jest gwarantem szczęścia i happy endu. Uśmiechnął się do niej i skinął głową. Jego oczy wyrażały smutek, ale i smutną akceptację, a nade wszystko wielką i czystą miłość, w której jednak nie było już nic romantycznego.
- A we mnie okruch twojego Wally'ego. Dziękuję, że nauczyłaś mnie kochać, Lou... - wyszeptał, po czym delikatnie, z wielką czułością złożył na jej czole pocałunek.


#nacechowany : słaba psycha (wrażliwy)
@Louise Finley-Sherman


+
by Wally A. Shercliffe
on Czw Lip 04 2024, 10:22
 
Search in:
Świstokliki
Temat: Dublin, Irlandia
Odpowiedzi: 166
Wyświetleń: 3354

Dublin, Irlandia

Wiele osób pewnie odebrałoby Wally'emu prawo do opłakiwania ich utraconego dziecka, ponieważ był mężczyzną. To Louise doświadczyła fizycznej straty, fizycznego cierpienia i to jej ciało stało się potencjalnie niezdolne do macierzyństwa, choć nadal nie było pewne, czy dzień nad Bajkałem był tego przyczyną, czy po prostu pierwszą odsłoną problemu, z którym miała borykać się przez następne lata. A mimo to Wally cierpiał i nawet jeśli tamten dzień nie dotknął jego ciała, to boleśnie poranił jego serce i duszę, sprawiając, że nigdy nie zdołał o tym zapomnieć. Zakrwawiona i zapłakana Louise stała się jego boginem, a scena, jaka rozegrała się nad Bajkałem, powracała do niego regularnie w koszmarach, nie pozwalając nigdzie zagrzać miejsca ani związać się z kimś na stałe. Myślał o Louise i o ich dziecku częściej, niż chciałby się do tego przyznać i mimo że jego życie było pełne wrażeń, bogate i w pewnym sensie dokładnie takie, jakim je sobie wymarzył jako nastolatek, to w głębi duszy czuł pustkę, nie mając nikogo, z kim mógłby je dzielić.
Był wdzięczny Louise za tę chwilę. Za to, jak czule ocierała jego łzy, jak pozwalała mu płakać, jak przyznawała mu prawo do cierpienia, mimo że jej własne było nieporównanie większe... a może po prostu inne? Wally nienawidził bezradności, zawsze brał życie za rogi, walczył o to, co było dla niego ważne, ale w tamtej chwili, gdy patrzył na bladą, zapłakaną Louise i na krew, której nie potrafili zatamować, czuł, że jest nikim i że nie ma żadnej mocy sprawczej, skoro nie potrafi uratować ukochanej kobiety i ich dziecka. Jego udręka była innego rodzaju, ale oboje cierpieli - on, nie mogąc znieść jej cierpienia i własnej niemocy, zadręczając się pytaniami o własną winę, o to, że nie otoczył jej wystarczającą opieką, że zaniedbał, zbagatelizował... Płakał teraz cicho, ale otwarcie, tuląc ją do siebie mocno i po raz pierwszy od dwunastu lat mogąc otworzyć serce i przeżyć to, co tak bardzo wykrzywiło ich życie. Wtulił twarz w jej miękkie, pachnące loki, mając wrażenie, że pęknie mu serce.
Spojrzał jej posłusznie w oczy, kiedy ujęła jego twarz w dłonie. Nie próbował już ukryć łez, bo jeśli czegoś się nauczył przez te lata, to prostej mądrości, że to, co ważne i utracone zasługuje na łzy. Że nietaktem jest nie opłakać osób i uczuć, które na to zasługują.
- Myślałem... wiesz, że to wszystko będzie takie romantyczne. Ty byłaś silna i zdrowa, oboje byliśmy młodzi i szczęśliwi... co mogło pójść nie tak? Byłem taki głupi, Lou... Taki głupi... - wyszeptał z żalem i przymknął na sekundę oczy, a jego policzkach znów popłynęły łzy. - Tak... było tak cudownie. Byłem wtedy najszczęśliwszy na świecie. Gdybym mógł cofnąć czas, zapewniłbym ci najlepszą opiekę... a gdyby i tak się to zdarzyło, to trwałbym przy tobie, nawet jeśli łamało to nam obojgu serce... Zrobiłbym dla ciebie wszystko... i... i wtedy myślałem, że najlepiej będzie się rozstać, zapomnieć, dać sobie szansę na nowy początek... Ale przecież to nie było możliwe - mówił chaotycznie, nie mogąc się zatrzymać, oddychając ciężko. Wreszcie zatrzymał się, wziął głęboki wdech. - Chcę tylko, żebyś wiedziała, że nie jesteś z tym bólem sama. Nigdy nie byłaś. Zawsze nieśliśmy go razem, nawet jeśli osobno - dodał wreszcie z powagą, patrząc jej głęboko w oczy i obejmując mocno. - I mimo że... że nasze drogi się rozeszły, to wiedz proszę, że zawsze możesz na mnie liczyć. Tym razem naprawdę. I tak, jak będziesz tego potrzebowała. Nigdy nie będziemy sobie obcy... ale tego chyba dowiodło dzisiejsze spotkanie - szepnął i delikatnie odgarnął z jej twarzy niesforny złoty lok. I wreszcie uśmiechnął się do niej - z ogromnym smutkiem, ale też z ogromną czułością.

#nacechowany : słaba psycha (wrażliwy)
@Louise Finley-Sherman
by Wally A. Shercliffe
on Sro Lip 03 2024, 10:40
 
Search in:
Świstokliki
Temat: Dublin, Irlandia
Odpowiedzi: 166
Wyświetleń: 3354

Księgarnia Esy i Floresy

Odpowiedział uśmiechem, nie próbując drążyć i wyjaśniać. Czasem odnosił wrażenie, że Birdy udawała, że nie rozumie pewnych rzeczy, bo tak było wygodniej. Być może był niesprawiedliwy, a może tylko wierzył w swoją siostrę bardziej niż było to uzasadnione. Nawet jeśli nie mogła się ukryć w jego dłoniach, to za szerokimi plecami Wally'ego już owszem - byłby gotów stać się jej żywą tarczą, gdyby zaszła taka potrzeba. Zawiódł ją już raz i nie miał zamiaru pozwolić, by się to powtórzyło. Być może potrzebował tych niemal dwudziestu lat, by zrozumieć, że wolność bywa też gorzka i samotna.
Zaskoczyła go tym gestem, ale zrozumiał jej intencję i poczuł wzruszenie. Wiedział, jak wiele wysiłku musiała włożyć w naukę tego prostego gestu, który dla innych byłby odruchem, do którego nie przywiązywaliby żadnej wagi, działając spontanicznie. Tymczasem dla Birdy musiała być to świadoma decyzja, wynikająca z chęci okazania mu wsparcia w sposób naturalny dla niego - nie dla niej samej. Wiedział to wszystko i dlatego tym bardziej docenił. Posłał jej uśmiech, nawet jeśli nieco niepewny i nie tak promienny jak zazwyczaj.
- Dziękuję, ptaszyno. To dla mnie bardzo ważne - powiedział szczerze. - Prawda. Jestem bardzo ciekaw, jak teraz wygląda twoje życie, siostrzyczko - odparł, patrząc na nią łagodnie, ze wzruszeniem. Nie oczekiwał, że zapewni go, że ona również tęskniła - nie zasłużył nawet na słowa wybaczenia ani na ten pokrzepiający gest, jakim był uścisk jej palców. Chciał po prostu, żeby wiedziała, że nadal była dla niego ważna - i nie liczył na wzajemność, bo rozumiał, jak bardzo zawiódł. Jej chęć odbudowania relacji sama w sobie była darem, na który nie liczył i który przyjął z pokorną radością.
Obserwował, jak Birdy uważnie odkłada książkę na właściwe miejsce. Odkąd pamiętał przywiązywała niezwykłą wagę do porządku, symetrii i powtarzalności. Kiedy byli dziećmi, a matka nie miała cierpliwości do "fanaberii" Birdy i próbowała zmusić córkę do jedzenia, to on starannie oddzielał poszczególne elementy jej posiłku, tak żeby marchewka, ziemniaki i mięso się nie stykały. Być może ich więź wynikała z paradoksu, jakim był fakt, że on, największy buntownik w rodzinie, nie buntował się przeciwko inności Birdy, tylko po prostu ją zaakceptował i starał się uczynić życie siostry choć odrobinę łatwiejszym.
Uśmiechnął się, widząc, że Birdy dokonuje jakichś obliczeń i szacunków, wyliczając pewnie co do minuty, ile czasu mogą poświęcić na wspólny posiłek. Zupełnie mu to nie przeszkadzało, a wręcz budziło jego czułość.
- Brzmi doskonale - od lat nie jadłem dobrych polędwiczek. Prowadź, ja stawiam - powiedział pogodnie, po czym ruszyli razem w kierunku drzwi. Wally czuł, że kamień spadł mu z serca - Birdy mu wybaczyła, a jedną z jej zalet była absolutna i nie budząca wątpliwości szczerość. Dlatego wszystko, co powiedziała, mógł potraktować całkowicie poważnie i nie zadręczać się pytaniami, czy naprawdę była gotowa mu wybaczyć. Wiedział, że tak było.

#nacechowany : słaba psycha (wrażliwy)

Z.T. x 2

@Bertha 'Birdy' Shercliffe

+
by Wally A. Shercliffe
on Pon Lip 01 2024, 23:26
 
Search in:
Ulica Pokątna
Temat: Księgarnia Esy i Floresy
Odpowiedzi: 160
Wyświetleń: 10214

Dublin, Irlandia

Nie chciał jej zranić, nie chciał poruszać bolesnych tematów, ale w pewnym sensie oni sami byli dla siebie wzajemnie bolesnymi tematami, a to spotkanie nie miało w sobie nic z tej słodkiej nostalgii, z jaką rozmawia się ze swoją pierwszą, nastoletnią miłością. Te emocje go przerastały, mimo że próbował wziąć się w garść i być tak taktowny i delikatny, jak wymagała tego sytuacja. Nie potrafił, bo oto w tak przykrym momencie jego życia napotkał Louise, z którą dzielił najlepsze dni swojego życia - a potem również te najgorsze, które złamały ich samych i ich miłość. Chciał coś naprawić, załatać, uleczyć, ale mimo upływu lat nadal nie umiał i w tej chwili miotał się rozpaczliwie, nie mogąc zaakceptować własnej niemocy.
Jej milczenie otrzeźwiło go i uzmysłowiło mu, jak brutalnie wpakował się z butami w jej życie i jej cierpienie - bo mimo że doświadczyli tej tragedii wspólnie, każde z nich przeżyło ją inaczej i w inny sposób próbowało sobie z nią poradzić. To, co dla niego było traumatycznym wspomnieniem, dla niej stało się powracającym koszmarem, który odbierał jej to, czego pragnęła w życiu najbardziej - możliwość zostania mamą.
- Przepraszam, Lou. Nie chciałem na ciebie naciskać. Ja... cóż. Gdybyś zmieniła zdanie, po prostu daj znać. Przepraszam - powtórzył, trochę zakłopotany własnym wybuchem i brakiem delikatności. Kłębiło się w nim tyle emocji i myśli, że nie potrafił nad wszystkim zapanować, a jego spontaniczna natura brała górę nad rozsądkiem.
Wiedział, że nie powinien wspominać o dziecku, o tym, co stało się nad Bajkałem. Do tej pory rozmawiali o nim w kontekście wpływu na ich późniejsze życie i wybory, na konsekwencje, z którymi musieli się zmierzyć. Teraz jednak wzruszenie i żal wzięły górę i Wally nie potrafił już powstrzymać słów, które cisnęły mu się na usta. Tylko z nią mógł się podzielić tym bólem, tymi pytaniami i wątpliwościami, które dręczyły go od dwunastu lat. Przelotnie ucałował jej dłoń, dziękując za tę czułość, z jaką ocierała łzy z jego twarzy, choć przecież to on powinien być dla niej oparciem. Jednak przy Louise nie musiał i nie chciał grać kogoś, kim nie był. Nie w tej chwili, kiedy pierwszy raz od dwunastu lat mógł wyrazić swój ból. Odetchnął głęboko, z trudem powstrzymując się od płaczu, i objął ją mocniej w pasie.
- Tak... a my stalibyśmy tu, zastanawiając się, po kim jest takim buntownikiem, i zmagając się z syndromem opuszczonego gniazda - powiedział cicho i uśmiechnął się ze smutkiem. - Nigdy nie byłem tak szczęśliwy jak wtedy, kiedy byliśmy razem... Kiedy mieliśmy tyle nadziei... - milczał przez chwilę, po czym odezwał się cicho, powoli, jakby słowa z trudem wydobywały się z jego ust: - Lou... ja... powiedz mi proszę... czy gdybym zabrał cię wcześniej do szpitala... nie doszłoby do tego? Gdybym lepiej o ciebie zadbał, zabrał cię do uzdrowiciela, jak tylko mi powiedziałaś o ciąży... czy byłoby inaczej? - wyszeptał chaotycznie, ze ściśniętym gardłem. Nie powinien o to pytać, ale skoro już otworzył tę ranę, chciał znać odpowiedź, bo zadręczał się tymi wątpliwościami od dwunastu lat, w głębi duszy przekonany, że to wszystko było jego winą. Że zawiódł ją, ich nienarodzone dziecko i samego siebie.

#nacechowany : słaba psycha (wrażliwy)
@Louise Finley-Sherman
by Wally A. Shercliffe
on Pon Lip 01 2024, 11:47
 
Search in:
Świstokliki
Temat: Dublin, Irlandia
Odpowiedzi: 166
Wyświetleń: 3354

Magiczne jezioro

Kostki: 1 na jedzonko

- Na Merlina, Ryszard, co za faux pas! Nie wiedziałam, że potrafisz miksować takie cuda, koniecznie musisz nam coś wykręcić. Ale może to za chwilę – zachichotała, ignorując fakt, że najpierw mówi jedno, a potem zupełnie coś innego. Wypiła duży łyk alkoholu, zacisnęła palce na jego ramieniu i posłała mu rozmarzony, szczery uśmiech. Jej cud chłopak skrywał niejeden talent, przecież dobrze wiedziała, że Geometria to nie byle speluna. - Nie bądź taki skromny, jak dla mnie to jest całkiem wielki luksus. Pewnie swego czasu nasłuchałeś się za barem wiele ciekawych historii, co nie?
Gdy zobaczyła, że obalił wszystko na raz, powinna zblednąć. Ale tego nie zrobiła, co więcej – nie zamierzała zostawić go na lodzie, toteż również wyzerowała swój kubek. Ucieszył ją jego uśmiech, słodki jak tysiąc mordoklejek, bo to był grymas przeznaczony tylko dla niej. A potem spoważniał i podążyła za nim wzrokiem, aż wreszcie zobaczyła Kate.
Jej również minka zrzedła, ale szybko się zreflektowała, bo musiała być dzielna. Za ich oboje, bo przecież wiedziała, że choć ona była dzika, on musiał sobie radzić z o wiele poważniejszym problemem. Nieśmiały Ricky to dziwny Ricky i choć każde jego wydanie się jej podobało, zdawała sobie sprawę, że on może czuć się niekomfortowo.
- Hej, hej. Spójrz na mnie – mruknęła do niego, odkładając pusty kubek na stół. Złapała go za rękę i spojrzała mu prosto w oczy, z całych sił starając się, aby nie dojrzał w nich cienia zwątpienia. - Nie pochodzi i nie podejdzie. A jeśli będzie miała pretensje, to cię wybronię. To było dawno temu i nie zrobiłeś tego specjalnie. Jeśli ona tego nie ogarnia i dalej się dąsa, to jej problem.
Nie była pewna, czy to pomoże na jego brak pewności siebie, ale spróbować musiała. Przecież obiecała, że nie zostawi go na lodzie. Poza tym, było tu już coraz więcej ludzi – mogli łatwo wtopić się w tłum i każdy mógł zająć się sobą.  
- Chodź, zjedzmy coś. To zawsze dobry pomysł – rzuciła beztrosko i porwała małą salaterkę ze stołu. Dziabnęła sałatki, która wyglądała jak kęs domu i bezmyślnie trajkotała dalej. - Mia nonna diceva sempre che il cibo è la cura per tutti i mali. Ascoltate – wzięła kolejny kęs i chyba nie zauważyła, że mówi pierdoli pół inglisz pół italiano. W końcu to był jej drugi (a może nawet pierwszy?) język i nie widziała w tym nic niezwykłego. Nawet kubek whisky wcześniej. - ja wiem, że te wróżki nabroiły, ale nie wmówisz mi, że jesteś nieczarujący. Dla mnie byłbyś doski nawet… - Kęs. - In un sacchetto della spazzatura. Buona questa insalata, ne vuoi un po?
Zapytała i bez cienia żenady podała mu kolejną salaterkę, gestem zachęcając, żeby sobie dziabnął i trochę wyluzował.

#nacechowany: drzemie we mnie zwierzę (zachowanie)
by Veronica H. Seaver
on Nie Cze 30 2024, 21:08
 
Search in:
za Londynem
Temat: Magiczne jezioro
Odpowiedzi: 277
Wyświetleń: 9587

Korytarz na VI piętrze

Koniec roku szkolnego w tym roku był znowu… nieszczególny. Ot, pierwszy rok studiów za nią i okazało się, że nie jest tak drastycznie różny od tych poprzednich lat nauki. Dlatego nie spieszyła się na ucztę pożegnalną, można wręcz powiedzieć, że snuła się po zamku bez celu. Trudno było jej to przyznać, ale kochała to miejsce. Lubiła się uczyć, czuła się tu w dziwny sposób wolna, bo przecież bez nadzoru rodziców. W sumie w ostatnim czasie miała tej swobody jeszcze więcej, bo przecież zamieszkała w Hogsemade z kuzynem i bratem. Tak, życie było ostatnio zdecydowanie dobre.
Gdyby tylko nie ten dziwny magiczny ślad, który snuł się za nią jak cień. Pozostałości magii wróżek z Ciemnego Dworu, niezidentyfikowana klątwa, jej nowe, dzikie oblicze. Miała szczerą nadzieję, że to wkrótce przeminie, bo tęskniła za sprawnym wywijaniem na perkusji i… dawną sobą. Tak po prostu. Wierzyła jednak, że czas uleczy każdą, nawet tę magiczną ranę, choć pewnie na jej psychice pozostanie po tym niemiłym splocie okoliczności niejedna zadra.
Szła więc sobie, zachwycając się światłem ołtarzy, gdy nagle zobaczyła kogoś na horyzoncie. Przyspieszyła kroku wodzona ciekawością i ku jej zaskoczeniu dostrzegła Holywood, którą chyba przyłapała na gorącym uczynku.
- Ale wiesz, że jedno zaklęcie i te zbroje mogą ożyć? – zapytała z łobuzerskim uśmiechem na twarzy. Podeszła do Gryfonki, splatając ręce za sobą, choć już świerzbiły ją do robienia głupich psot. Takich jak na przykład pomoc w dewastowaniu szkolnego mienia.
- Oryginalny pomysł. Szkoła aż tak bardzo dała ci w kość? – zagaiła, nie mając jej tu niczego za złe. Owszem, kochała to miejsce. Ale z drugiej strony nie widziała nic złego w tym, aby od czasu do czasu zrobić mniejszego czy większego psikusa. W końcu czym jest życie bez odrobiny ryzyka? I czy nie na tym polega właśnie wolność?

#nacechowany: drzemie we mnie zwierzę (zachowanie)
by Veronica H. Seaver
on Nie Cze 30 2024, 19:43
 
Search in:
szóste pietro
Temat: Korytarz na VI piętrze
Odpowiedzi: 415
Wyświetleń: 13435

Rzeźba "Biała magia"

Patrzyła na niego z uwagą i kapką niedowierzania. Nie dostrzegła na jego twarzy ni cienia uśmiechu czy sugestii, że to, co powiedział to żart. On mówił chyba kompletnie na poważnie. W momencie, gdy sobie to uświadomiła, zdębiała.
Owszem, miała sporo na sumieniu, bo chyba nikt nie jest święty. Ideały nie istnieją i dobrze o tym wiedziała, pochodząc z rodziny o znakomitej, nieskalanej wręcz opinii, a jednak mając dość traumatyczne i pełne problemów dzieciństwo. Ale Veronica nigdy nie postrzegała używania agresji jako sensownego wyjścia z jakiejkolwiek sytuacji. Żyła w przekonaniu, że przemoc to najsłabsza z kart i że uciekają się do niej tylko ci, którym brakuje w życiu argumentów. Albo siły przebicia. Starała się nie wdawać w bójki i w sumie przez długi czas z powodzeniem jej to wychodziło. W końcu to Lilka się na nią rzuciła a nie na odwrót, a na wiosennym spotkaniu KRT wskoczyła na plecy Solberga tylko i wyłącznie w geście beznadziei. Gdyby po dobroci odczarował wcześniej Marlę, pewnie by nie musiała.
- W tym najprostszym. Chyba nikt nie lubi, jak używa się przeciwko niemu magii. Zwłaszcza takiej, której nie sposób się oprzeć. – Zerknęła na niego podejrzliwie, bardzo umyślnie nie skracając dystansu. Dzieląca ich odległość była dobra, ale może powinna być większa, kto wie? Z jakiegoś niezrozumiałego dla siebie powodu, Vera zaczęła się czuć przy nim po prostu niepewnie. - Wyobraź sobie, że kogoś nie lubisz. I że ten ktoś sprawia, że zrobisz dla niego wszystko, tylko dlatego, że ma takie śliczne geny. Przyjemne?
Spytała, wyraźnie się chmurząc. Podświadomie być może czuła, że Ślizgon, kimkolwiek jest, nie czuje wobec niej współczucia. Irytowało ją to, bo w tej całej niedawnej sytuacji na eliskirach to de facto była ofiarą. Po pierwsze – pani Blackwood z rodu Thicket ją o c z a r o w a ł a. Po drugie, obrażała jej rodzinę i przede wszystkim - brata. Aż wreszcie, zadrapała jej twarz. Paranoja, a to o niej mówią, że jest znana z bójek.
- Wbrew pozorom nie jestem taka narwana. Przemoc nigdy nie jest rozwiązaniem. Choć pewnie ciężko ci uwierzyć, że mówi to akurat ta od bójek. – Robiła się coraz to bardziej kąśliwa, bo cała sytuacja nie była jej w smak. Obserwowała mimochodem chłopaka, który jak gdyby nigdy nic coś tam sobie popijał i traktował ją… niezbyt przyjemne. Wkurzało ją to. On ją denerwował. I czuła, że nie jest w stanie tak po prostu ją polubić, bo też niespecjalnie się o to stara. Ale z drugiej strony musiała szczerze przyznać przed sobą jedno – trochę mu tego zazdrościła. Jak to jest mieć wyjebane na to, co pomyślą inni? Tego nie wiedziała.

#nacechowany: drzemie we mnie zwierzę (zachowanie)
by Veronica H. Seaver
on Nie Cze 30 2024, 18:45
 
Search in:
hogsmeade
Temat: Rzeźba "Biała magia"
Odpowiedzi: 94
Wyświetleń: 3064

Żaglowiec badawczy

Nie chciał jej dokuczyć tą wzmianką o potencjalnych innych gościach, ale szampan rozwiązał mu język, a przy tym nie był aż tak zaślepiony, by nie zdawać sobie sprawy z faktu, że jeszcze tydzień temu spędzała weekend z innym mężczyzną. Zresztą nie powiedziała, że był jedynym gościem, jakiego mogła zaprosić na jacht, ale najlepszym, co sugerowało również inne, mniej kuszące opcje. Na szczęście on również odepchnął od siebie myśl o rywalu, skupiając się na słodkim tu i teraz, choć gdzieś w głębi duszy wiedział, że wcześniej czy później będą musieli odbyć poważną rozmowę na temat natury ich relacji. Wally nigdy nie był zwolennikiem takich formalności, ale Bridget była dla niego wyjątkowa i należało rozwiać wszelkie wątpliwości, bo nie miał zamiaru bujać się samotnie na łodzi, podczas gdy ona szukałaby rozrywek w towarzystwie innego mężczyzny. Znał ludzi, którzy żyli w otwartych związkach i chwalili sobie taki układ, ale wiedział, żę w jego przypadku to nie wypali - nie z Bri - dlatego chciał wiedzieć, na czym stoi. Oczywiście były to tylko strzępki myśli i wrażeń - nieuporządkowane, zamroczone szampanem i rozkoszą, a przede wszystkim bliskością nagiej Bridget - które nabiorą kształtu dopiero rano, gdy będą musieli skonfrontować się z rzeczywistością i swoimi oczekiwaniami. Ale na to mieli jeszcze czas.
Dla niego była idealna w swojej spontaniczności, w tym, z jaką śmiałością i ufnością odsłoniła przed nim swoje pragnienia i swój temperament. Nie uważał jej za sprośną czy wulgarną, ale wyzwoloną i otwartą na niego. Wolał ją taką - prawdziwą i czerpiącą rozkosz z ich bliskości - niż gdyby udawała spłoszoną sarenkę, zaskoczoną faktem, że ciała mężczyzn i kobiet nie są identyczne. W pewnym sensie dała mu w ten sposób przyzwolenie na odsłonięcie przed nią swojego bardziej zmysłowego oblicza. Nareszcie mógł na nią patrzeć, dotykać jej i mówić do niej w sposób, który wcześniej byłby wysoce niestosowny, jednak teraz wydawał się więcej niż właściwy.
Parsknął śmiechem na tę zgrabną ripostę i pocałował ją w czoło.
- Całe szczęście. Nie chciałbym przysyłać ci paczek do Azkabanu - zażartował. Kiedy oparła się o ścianę i wygięła tak kusząco, na ustach Wally'ego pojawił się uśmiech, który wyrażał zarówno zachwyt, jak i lubieżność. Powoli przesunął wzrokiem po jej ciele, podziwiając wszystkie te rozkoszne, miękkie linie, których chciał nauczyć się na pamięć. Patrzyli na siebie wzajemnie, pieszcząc się spojrzeniem, czując, że erotyczne napięcie między nimi znowu rośnie, mimo żę nie zdążyli jeszcze ochłonąć po pierwszym wybuchu namiętności. Nawet jeśli jego ciało potrzebowało jeszcze chwili wytchnienia, nie zmieniało to faktu, że Bri sprawiała, że nie mógł myśleć o niej i patrzeć na nią wyłącznie z niewinną czułością.
Roześmiał się ochryple, rozbierając się powoli, metodycznie i nie przestając patrzeć na Bridget.
- Przyganiał kocioł garnkowi... Tak kusząco prezentujesz swoje wdzięki, że musiałbym być z kamienia, żeby nie ulec ich czarowi - zażartował, podchodząc do niej i łagodnie kładąc dłonie na jej biodrach, by zaraz ucałować zmysłowo jej usta. Nie przerywając pocałunku, odsunął drzwi kabiny i wszedł do niej tyłem, prowadząc Bridget za sobą i pomrukując cicho. Odkręcił wodę, która jednak w pierwszej chwili okazała się tak zimna, że z jego ust wyrwał się cichy okrzyk, a potem śmiech. Pospiesznie pokręcił gałką, odrywając się jednak od Bridget, by tym razem mieć pewność, że woda będzie miała odpowiednią temperaturę.
- Wybacz... Mam nadzieję, że to cię nie ostudziło? - zażartował, przytulając ją znów do siebie i zaczynając delikatnie całować jej smukłą, łabędzią szyję. Nie mógł się nią nacieszyć, nadal nie wierząc we własne szczęście.



#nacechowany : słaba psycha (wrażliwy) 
@Bridget Hudson
by Wally A. Shercliffe
on Nie Cze 30 2024, 17:50
 
Search in:
Mieszkania
Temat: Żaglowiec badawczy
Odpowiedzi: 78
Wyświetleń: 936

Sypialnia Wally'ego

Post pracowniczy (czerwiec 2024)


Rozejrzał się w zadumie po swojej sypialni, która od kilku miesięcy służyła mu również za biuro, a którą miał zamiar niedługo opuścić. Miał tu ciszę i spokój, wygodne biurko i liczne udogodnienia, jednak ciężka atmosfera, jaką pamiętał tak dokładnie z czasów dzieciństwa i wakacyjnych przerw jako nastolatek, dusiła go i sprawiała, że naprawdę miał ochotę się stąd wynieść.
Wybuch jego uczuć do Bridget i fakt, że kupiła jacht z myślą o ich przyszłych badaniach, wiele ułatwil. Właściwie nie wiedział, w którym momencie podjęli decyzję, że Wally wprowadzi się na jej łódź w ciągu tygodnia - tyle mniej więcej potrzebował na ukończenie książki, która spływała z jego palców, a raczej z jego pióra, z niebywałą łatwością, zwłaszcza odkąd w jego życiu pojawiła się muza w postaci Bridget.
Teraz już był pewien, że tę książkę zadedykuje właśnie jej. Zwykle tego nie robił - ograniczał się do obszernych podziękowań dla swoich współpracowników i znajomych, którzy pomogli mu w ten czy inny sposób, jednak nigdy nie zadedykował nikomu książki. Być może było to w jakimś sensie smutne, bo gdyby się nad tym zastanowić, w jego życiu po prostu były tylko dwie osoby, którym chciał cokolwiek zadedykować: Louise i Birdy. Tej pierwszej nie zadedykował nic, bo rozstali się, zanim zdążył opublikować swoją pierwszą książkę, a potem byłoby to tylko bardziej bolesne i niezręczne. Drugiej również nie poświęcił tych kilku słów na początku książki, zwykle i tak pomijanych przez czytelników, a przecież tyle znaczących dla osoby, której imię zostało tam wspomniane - czuł do siebie żal, że nie potrafił przy niej wytrwać, że porzucił siostrę i wyjechał do Australii, mimo że tak bardzo go potrzebowała. Dedykowanie jej książki wydawało się oszustwem, skoro nie potrafił prowadzić z nią normalnej korespondencji, być obecnym w jej życiu naprawdę, a nie tylko na kartach książki czy arkuszach papeterii. Dlatego żadna z jego książek nie nosiła takiego śladu.
Aż do tej chwili.
Tytuł napisał odręcznie, stawiając duże, zamaszyste litery i czując mocne bicie serca, gdy pod spodem napisał kilka skromnych słów, z których jednak jasno wynikało, że książkę tę napisał z myślą o Bridget. Uśmiechnął się jak zakochany idiota (którym zresztą był), po czym wrócił do przeglądania pierwszego rozdziału, wprowadzając drobne zmiany i poprawki. Mruczał pod nosem, dopieszczając każde zdanie, czasem czytając je na głos, żeby się upewnić, że brzmi dokładnie tak, jak powinno. Mimo że krzywił się lekko przy każdym kiksie i niezręczności językowej, oczy miał pogodne, a po jego ustach błąkał się lekki uśmieszek. Pisał tę książkę z czułością i wiedział, że jest dobra. Że być może jest to najlepsza rzecz, jaką kiedykolwiek napisał - nie tylko dlatego że badania dna fiordów i wód północy były niebywale interesujące i malownicze, ale również dlatego że po raz pierwszy pisał książkę z myślą o konkretnej osobie, wyobrażając sobie jej radość, kiedy będzie w swojej wyobraźni podążała jego śladem, oglądała mieniące się wszystkimi kolorami tęczy olifanty morskie jego oczami, słuchała za jego pośrednictwem pieśni cete i czuła to głębokie wzruszenie, jakiego on sam doświadczał, patrząc na zorzę polarną.
Co jakiś czas wstawał z miejsca i krążył po pokoju, mrucząc pod nosem poszczególne zdania, szukając w nich fałszu, zgrzytu albo elementu, który sprawiał, że nie płynęły z taką lekkością, jakiej by oczekiwał. Powtarzał całe frazy, obracając je uważnie w ustach, badając językiem i marszcząc brwi, ilekroć nie spełniały jego oczekiwań. Był to bardzo intymny proces i Wally nigdy nie pozwalał, by ktokowiek go przy nim zastał. Zaklął cicho pod nosem, kiedy jego samonotujące pióro nie wytrzymało i pękło z trzaskiem, dając mu do zrozumienia, że dosłownie je zajechał swoją skrupulatnością i dążeniem do ideału. Westchnął, pokręcił z żalem głową, po czym wrzucił pióro do kosza i z szuflady wyjął kolejne, nowe i nieświadome tego, co je czeka.
Stracił poczucie czasu, po raz kolejny przedzierając się przez gąszcz słów i wrażeń, przeżywając je po raz kolejny i próbując znaleźć najlepsze słowa, które pozwoliłyby jego czytelnikom odbyć tę podróż razem z nim, nie ruszając się z wygodnego fotela.

Z.T.
#nacechowany : słaba psycha (wrażliwy)
by Wally A. Shercliffe
on Nie Cze 30 2024, 16:02
 
Search in:
Dom Shercliffe'ow
Temat: Sypialnia Wally'ego
Odpowiedzi: 3
Wyświetleń: 138

Kuchnia i jadalnia

Nie pasował do tego domu. Nigdy. I zawsze starał się być pod prąd, wyślizgiwać się z ram, w które wpychali go rodzice, jednocześnie podkopując jego wiarę w siebie. Nie docenili jednak jego buntowniczej natury, uporu, z jakim dążył do niezależności i spełnienia ambicji. Australijskie słońce i obowiązujący tam naturalny luz pozwoliły Wally'emu rozkwitnąć i w pełni rozwinąć nie tylko swoje zdolności, ale też charakter, który, mimo że zawsze pogodny, w Anglii wydawał się jakby przygaszony, nieco wypłowiały. Ta wczesna ucieczka z zimnego domu rodzinnego pozwoliła mu być tym, kim zawsze chciał być, a teraz mógł wnieść odrobinę słońca do życia swojego rodzeństwa, bo mimo że jemu też nie było łatwo, to z zupełnie innych powodów.
Uśmiechnął się z zadowoleniem, kiedy Birdy przyjęła jego zaproszenie. W jakimś sensie było to zabawne - spędził w tym domu najmniej czasu, wprowadził się z powrotem jakieś trzy miesiące temu, a teraz sprawiał wrażenie gospodarza i doskonale odnajdywał się w tej roli. Być może była to kwestia jego koczowniczego trybu życia i umiejętności zadomawiania się tam, gdzie akurat rzuciła go praca. A może kierowała nim nie do końca uświadomiona chęć sklejenia tej rodziny, która mimo że tak duża, nigdy nie była sobie szczególnie bliska.
Krzątał się teraz, parząc kawę i równocześnie przygotowując jajecznicę, kiedy komentarz Fredericka zupełnie wytrącił go z równowagi. Obejrzał się na niego ze zdumieniem, nie bardzo wiedząc, co na to odpowiedzieć.
- Trochę radości i zakochania by ci nie zaszkodziło. Ale nie, nie spodziewam się, bo nic nie wspominałeś o swojej narzeczonej. Ani o tym, że ci ją wepchnęli siłą - mruknął Wally, zrzucając jajecznicę na swój talerz i stawiając go na stole. Nieuważnie posmarował tosta masłem, nadal zdumiony rewelacją brata. Kawa potrzebowała jeszcze chwili. - Może nie jestem na czasie ze wszystkimi rodzinnymi rewelacjami. No to... jaka ona jest? - zagadnął, zabierając się za jedzenie. Jadł z apetytem, co bardzo dobrze pasowało do całej jego energicznej, wysokiej postaci.
W napięciu obserwował interakcję Birdy i Freda, mając nadzieję, że nie dojdzie do spięcia. Odprężył się nieco, kiedy Fred zareagował prawie jak człowiek cywilizowany, a Birdy prawie zgodnie z wymogami zasad społecznych podkreśliła swoją dobrą wolę. Wypadło to zaskakująco dobrze i Wally pozwolił sobie na lekki uśmiech, mając nadzieję, że nic się nie popsuje. Choć z jego rodzeństwem nigdy nic nie wiadomo.
Pytanie Birdy zbiło go z tropu i gdyby nie fakt, że jego twarz była ogorzała i wysmagana wiatrem, być może lekko by się zarumienił. Nie był pewien, czy jest gotów, żeby komunikować komukolwiek zmiany, na jakie się zanosiło w jego życiu, ale skoro siostra zapytała wprost, nie mógł lawirować.
- Nie. Myślę, że wytrzymam jeszcze jakiś tydzień, a potem przenoszę się do mojej dziewczyny na jacht - poinformował ich lekkim tonem, udając, że to przecież nic szczególnego - wyprowadzić się na jacht swojej dziewczyny, o której nikt z rodziny nie miał pojęcia. Nie mówiąc już o jej wieku i tym, że znali się bardzo krótko, jednak tych informacji nie miał ochoty im zdradzać. - Więc podejrzewam, że to jednak mnie należą się tosty w kształcie serduszek - skwitował z lekkim rozbawieniem, wstając, żeby rozlać kawę do filiżanek i podać ją siostrze tak, jak sobie zażyczyła. Dobrze stwarzał pozory, ale nie był pewien reakcji Freda i Birdy, a poza tym nie przywykł do dzielenia się informacjami ze swojego życia prywatnego... właściwie z nikim. 


@Frederick Shercliffe @Bertha 'Birdy' Shercliffe
#nacechowany : słaba psycha (wrażliwy)
by Wally A. Shercliffe
on Nie Cze 30 2024, 13:53
 
Search in:
Dom Shercliffe'ow
Temat: Kuchnia i jadalnia
Odpowiedzi: 22
Wyświetleń: 1009

Restauracja „Amica”

Od ostatniego spotkania w mugolskim kinie, Adela dużo myślała o dalszym ciągu współpracy z Williamem. Choć z każdym kolejnym spotkaniem i próbą, była w stanie odnaleźć w sobie coraz to więcej sympatii do niego, to jednak wcale nie czuła się lepiej z całym przedsięwzięciem, którego się podjęli. To nie tak, że przeszkadzało jej samo aktorstwo – choć nie był to jej kawałek chleba, to w gruncie rzeczy było to bardzo rozwijające. Problem krył się gdzie indziej i była nim wymuszona bliskość z Williamem. Już abstrahując od tego, że przerażało ją obcowanie z czterdziestolatkiem, po prostu koncept udawania bliskości i czułości był dla niej czymś absolutnie niekomfortowym i będącym wbrew niej.
Musiała więc podjąć decyzję. Umówiła się z Willem w knajpie, by powiedzieć mu o swoich trudnościach i podjąć ostateczną decyzję. Gdzieś między zajęciami, ubrała się letnią, błękitną sukienkę i udała do wskazanej przez niego miejscówki.
- Cześć – powiedziała z lekkim uśmiechem, od razu obserwując, że Carter wyglądał na podejrzanie spiętego. Zazwyczaj raczej wkurwiał ją swoim nadmiernym luzem, czy wręcz oszałamiającą pewnością siebie. Teraz sprawiał raczej wrażenie spłoszonego szczeniaka.

@William Carter


#nacechowany
by Adela Honeycott
on Sob Cze 29 2024, 16:28
 
Search in:
hogsmeade
Temat: Restauracja „Amica”
Odpowiedzi: 205
Wyświetleń: 10551

Żaglowiec badawczy

Ona też nie chciała go podrywać. Byłaby oszustką, gdyby wmawiała sobie, że nie podobał jej się już od tego pierwszego spotkania, ale wtedy jej głowy nie zajmowały kwestie tego, czy i jak będzie w stanie usidlić mężczyznę podróżnika. To był moment, w którym zastanawiała się, jak duże szanse miała, by wkraść się w jego łaski pod kątem własnej edukacji. Nie chciała go wykorzystać, ale stając oko w oko z jednym ze swoich ulubionych badaczy byłaby bezdennie głupia nie próbując uszczknąć nawet odrobiny z jego długiego doświadczenia. I choć długo wmawiała sobie, że jej rosnąca obsesja na jego punkcie (bo jak inaczej miała nazwać te wracające ku niemu, uporczywe myśli, wybujałe fantazje i rosnące nadzieje, że nie tylko ona czuła go w ten sposób?) miała związek wyłącznie z jego dorobkiem naukowym i pisarskim, rzeczywistość bardzo mocno zweryfikowała jej te kwestie.
Uwaga o tym, by nie zapraszała nikogo innego, ugodziła ją nieco, aczkolwiek nie dała tego po sobie poznać, wciąż rozciągając usta w ciepłym uśmiechu. Choć nie wymieniał imion i nazwisk, choć nie mówił tego w sposób mający wpędzić ją w poczucie winy, wiedziała, do czego zmierzał. I bardzo świadomie zepchnęła te zmartwienia na bok. W jej głowie i ciele wciąż buzowały bąbelki szampana, a także cała gama przeżytych wspólnie uniesień, które przyćmiewały niechybnie czekający ją kac moralny, gdy smog namiętności opadnie, a alkohol całkowicie ulotni się z jej organizmu. Na przemyślenia będzie czas o poranku - a do niego przecież mieli jeszcze masę czasu. Tak naprawdę straciła rachubę, nie mając pojęcia, czy od pierwszego pocałunku minęły godziny, czy ledwie minuty. Żadna z opcji by jej nie zdziwiła.
Bridget była żywiołem - porywczym i zmiennym, a w jej naturze leżało uleganie wszelkim podszeptom jej serca, nim umysł zdąży dojść do głosu. Łatwo się rumieniła, co wyłącznie dodawało jej uroku, którym i tak mogłaby obdzielić całą wioskę. Może w jakimś stopniu czuła się zakłopotana sposobem, w jaki zareagowała na jego pieszczoty. Nie wydawał się być teraz czymkolwiek zawiedziony, ale co jeśli była zbyt bezpośrednia, zbyt sprośna? Czy jej wyuzdanie mogło zmienić obraz jej osoby, który cały ten czas budował w głowie? Na lepsze czy gorsze? Cieszyła się, że nie musiała się już kryć z żadnym z żywionych do niego uczniem, lecz gdzieś tam w środku zawsze tkwiła niepewność, nawet jeśli mikroskopijna i cicha, schowana na peryferiach jej podświadomości, była tam.
Dała się odstawić na dywanik, tak przyjemnie miękki i różny od twardych, drewnianych desek.
- Nie chadzam z uczniami pod prysznic - rzuciła żartobliwie w odpowiedzi, odbijając zaczepkę. Nie podejrzewała, by Wally w ogóle rozważał cokolwiek innego niż wspólne wejście do kabiny. Oparła się dłonią o ścianę, przenosząc ciężar ciała na jedno biodro, przez co jej sylwetka stworzyła przyjemny dla oka, kobiecy kształt. Skupiła uwagę na ruchu jego rąk, obrzucając spojrzeniem wszystkie rysujące się pod skórą mięśnie, ścięgna i naczynia, gładząc każdą z blizn wzrokiem, który z każdą kolejną sekundą tracił ten pierwiastek czułości, ponownie ustępującej pożądaniu. Przez ułamek sekundy zastanowiła się, czy to w ogóle możliwe i czy wszystko było z nią w porządku, skoro dopiero co uprawiali gorący seks, a jej myśli ponownie robiły się kosmate. Coś jednak w sposobie, w jaki pozbywał się swojego paska patrząc jej głęboko w oczy, mówiło jej, że nie tylko w niej budziły się na nowo żądze.
- Tobie wciąż mało... - pokręciła głową z niedowierzaniem, ale jej usta rozciągał uśmiech, bo choć może przez najbliższe pięć czy dziesięć minut po prostu zamierzała brać prysznic, żyła nadzieją, że pokładowy epizod będzie wyłącznie preludium ich pełnej rozkoszy pierwszej nocy na Scamandrze.

@Wally A. Shercliffe
#nacechowany - tykająca łajnobomba (lekkomyślność)
by Bridget Hudson
on Pią Cze 28 2024, 13:57
 
Search in:
Mieszkania
Temat: Żaglowiec badawczy
Odpowiedzi: 78
Wyświetleń: 936

Żaglowiec badawczy

Wcale jej nie chciał wtedy podrywać. Ani wtedy, ani nawet długo potem, kiedy to przyciąganie stało się bardziej oczywiste i trudne do zignorowania. Nie chciał mącić jej w głowie, składać obietnic bez pokrycia, złamać jej serca, bo widział, że to dziewczyna z sercem na dłoni. Nie przypuszczał, że to ona skradnie mu serce jako pierwsza, a potem w ramach uczciwej wymiany odda też swoje, dorzucając do tego jacht, który był zalążkiem ich wspólnej przyszłości.
W ciągu tych niecałych trzech miesięcy nie tyle go zmieniła, ile uświadomiła mu z pełną mocą, że był gotów na zmiany. Z jakiegoś powodu wszystko to, co dawniej napawało go lękiem i zmuszało do ucieczki, przy niej wydawało się kuszące i dobre. Chciał budzić się przy niej na ich wspólnej łodzi, prowadzić z nią badania, a czasem zawijać do portu właśnie tutaj. Nie miał nic przeciwko własnemu miejscu na ziemi, o ile miał dzielić je właśnie z Bridget. Nie chciała go udomowić, zmusić do ustatkowania - kochała go takim, jakim był, bo pod wieloma względami byli do siebie podobni i pragnęli podobnego życia. Do tej pory noce takie jak ta bywały zwieńczeniem znajomości, jednak tym razem Wally był głęboko przekonany, że to dopiero początek - rozkoszne preludium szczęścia, które spróbują zbudować we dwoje, nie przejmując się nikim i niczym. Chciał być z Bri, a ona chciała być z nim - i nic innego nie miało znaczenia.
Z fascynacją obserwował, jak Bridget przeistacza się z drapieżnej tygrysicy w płochliwą łanię i rumieni pod wpływem jego spojrzenia i słów. Podobała mu się taka. Była zachwycająca w każdej wersji i chciał odkrywać kolejne niuanse jej osobowości, nie wspominając o słodkich sekretach jej ciała. Przez chwilę chciał ją zakłopotać jeszcze bardziej i zabrać jej majtki na pamiątkę albo wtulić w nie nos, patrząc jej przy tym w oczy, ale nie chciał przeciągać struny. Sam znajdował się w stanie bliskim euforii, czując niebywałą lekkość na duszy i błogość w odprężonym ciele. W jakimś sensie przez te wszystkie tygodnie trzymał się w ryzach, starając się jej nie uwodzić, nie przyznawać się ani do miłości, ani do pożądania, ale teraz... teraz to wszystko nie miało już znaczenia. Wiedziała o wszystkim. Doświadczyli cudownego wybuchu namiętności i utwierdzili się w przekonaniu, że łączy ich coś więcej niż tylko rozbudzone zmysły, dlatego teraz Wally mógł nareszcie być w pełni sobą.
Uśmiechnął się na to urocze, pozornie niewinne wyznanie.
- Skoro jestem najlepszy, to proszę, nie zapraszaj nikogo innego - zamruczał ciepło, patrząc jej w oczy z wyraźną intencją, choć nie nawiązywał do Williama. Po prostu od tej pory chciał być jedynym mężczyzną w jej życiu.
Zawtórował jej śmiechem, kiedy tak uroczo pisnęła i rozchichotała się radośnie. Cudownie było mieć ją w ramionach, pozwolić temu uczuciu rozrastać się bez żadnych ograniczeń i obaw - choć może te pojawią się rano, kiedy resztki szampana wyparują im z głów. Jednak w tamtej chwili byli po prostu szczęśliwi, nadal wtuleni w siebie, choć tym razem całkiem niewinnie (choć ona była naga, a on ubrany od pasa w dół). Nie przyszło mu do głowy, że wnosi ją do ich wspólnego mieszkanka tak, jak zrobiłby to zgodnie ze zwyczajem pan młody, ale prawdę mówiąc niewiele w tamtej chwili myślał, a jedynie dużo czuł, upojony ich miłością.
- Naturalnie. Trzeba oszczędzać wodę - nie uczysz tego dzieciaków w Hogwarcie? - zapytał z błyskiem w oku, posłusznie niosąc ją do łazienki i nawet nie kwestionując tego pomysłu. Zamruczał słodko w jej usta jak zadowolony kot i dopiero w środku delikatnie postawił ją na malutkim dywaniku. Uśmiechnął się promiennie, ale i na swój sposób łobuzersko (to był nowy element, do którego pewnie będzie musiała się dopiero przyzwyczaić), po czym sięgnął do swojego paska i zaczął go rozpinać, patrząc Bri głęboko w oczy.


#nacechowany : słaba psycha (wrażliwy) 
@Bridget Hudson
by Wally A. Shercliffe
on Czw Cze 27 2024, 18:49
 
Search in:
Mieszkania
Temat: Żaglowiec badawczy
Odpowiedzi: 78
Wyświetleń: 936

Powrót do góry

Strona 1 z 12 1, 2, 3 ... 10, 11, 12  Next

Skocz do: