Z racji, że postanowiłem sprawić sobie mieszkanie, żeby nie siedzieć wiecznie w zamku, okazało się że pensja nauczyciela wcale nie ułatwia życia tak jak bycie znanym projektantem w Hiszpanii i wcale nie mogę sobie pozwolić na zbyt wiele! Co za niespodzianka, życie mnie wiecznie zaskakiwało. Dlatego zwróciłem się do swoich starych kontaktów, by dali znać że oto jestem w Anglii i gdyby ktoś miał kogoś kto potrzebuje ciuszków - to jestem dostępny. Na szczęście ktoś jeszcze pamiętał że jeszcze niedawno dobrze mi szło w świecie, więc dość szybko znalazłem sobie kilku klientów. I dziś właśnie miałem pierwsze spotkanie z graczką qudditcha, która dość szybko pięła się na szczeble kariery. Już miałem Iggy'ego któremu pomagałem z podobnymi sprawami, więc uznałem że drobniejsza graczka to będzie bułka z masłem. Zakładałem też, że będzie szła w prostotę, jak większość sportowców, ale liczyłem na to że uda mi się odrobinę zmienić jej zdanie. Miałem też niedługo pomagać w teatrze na jakimś przedstawieniu, więc licząc na to że będę mógł też pobawić się makijażami, kupiłem też całą masę kilka rzeczy do malowania i właśnie zbijałem czas robiąc sobie finezyjne, złote kreski na oczach. Słysząc dzwonek do drzwi, rzucam różdżkę na toaletkę i biegnę, by otworzyć dziewczynie. Automatycznie poprawiam elegancko ułożone, rude loki, poprawiam zwiewną koszulę i jeszcze zastanawiam się czy powinienem zmienić obcisłe, czerwone spodnie na jakąś moją czarodziejską szatę, ale chyba nie ma na to czasu. Otwieram drzwi i uśmiecham się uroczo do mojej klientki. - Hejka! Jestem Issy! - przedstawiam się i wyciągam piegowatą dłoń, by wciągnąć Julkę do środka i zamknąć za nią drzwi. - Wybacz za bałagan, nie umiem pracować w idealnym porządku. Chodź do salonu - mówię i macham do niej ręką by szła za mną. - Chcesz coś do picia? Śliczna jesteś swoją drogą, robienie ciuszków na twoją figurę do takich rysów twarzy to będzie czysta przyjemność - paplam sobie oglądając się za nią i puszczam jej oko radośnie.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Praca zawodowego gracza to nie tylko treningi i latanie we wszelkich możliwych warunkach atmosferycznych. To również całe mnóstwo mniejszych i większych obowiązków, niezwiązanych ze sportem. Spotkania ze sponsorami, pijarowe iwenciki, gale i bankieciki, sesje do reklamy czarotonika dla sportowców. Niektórzy zawodnicy to lubili, rozkwitali w chwilach, gdy blaski fleszów i spojrzenia ludzi były skierowane prosto na nich. W takim samym stopniu celebryci, co sportowcy. Brooks stała po drugiej stronie barykady. Kiedy tylko mogła, wykręcała się z tych obowiązków – czasem biegunką psa, innym razem nie tłumacząc się w ogóle, mądrze zakładając, że kilkadziesiąt galeonów kary od klubu, to niska cena za kilka godzin świętego spokoju. Były jednak eventy, których ominąć nie mogła. Takim wydarzeniem była coroczna aukcja charytatywna na rzecz magicznych schronisk. W zeszłym roku rozstała się na niej z pokaźną sumką, kupując wiele niepotrzebnych jej rzeczy. Większość z nich rozdała znajomym. Pozostała satysfakcja, że gdzieś tam jakaś lunaballa czy inny piesek pojadł sobie dobrze i teraz śpi słodko, pełną kiszką do góry.
W kwestii kreacji miała, jak zawsze, zaufać Madame Malkin, która jeszcze nigdy jej nie zawiodła (szczególnie w kwestii płatności, bo płacić nie musiała wcale!). Wszystko zmieniła rozmowa o aukcji pod klubowym prysznicem. To właśnie wtedy koleżanka z zespołu zaczęła piać peany na cześć jakiegoś stylisty młodego pokolenia, który tworzy istne dzieła sztuki. Brooks nie była przekonana, ale wtedy koleżanka pokazała jej na wizbooku swoje zdjęcia w kreacjach i młoda pałkarka po prostu zaczęła zbierać szczenę z podłogi. Ficiki były odważne, barwne, wyzywające. Jeszcze rok temu zapewne by stwierdziła, że to za wiele, ale dziś? Dzisiejsza Julka dorosła do myśli, że może robić, co chce i nie przejmować się opinią innych. I to włośnie z tą myślą głowie stała teraz przed drzwiami Issiego. Zadzwoniła, poczekała… i została pochłonięta przez wyjątkowo barwny tajfun.
- Jul… - Nie zdążyła się przedstawić do końca, bo rudowłosy artysta wciągnął ją do mieszkania. Ubrana była jak na jakieś rytualne zabicie baranka. Czarne trampki, czarna sukienka, czarne okulary przeciwsłoneczne i paznokcie. Wszystko to kontrastowało nie tylko z jej bladą buźką, ale i barwną stylówką stylisty. Pokątnie zerknęła po mieszkaniu, w którym panował istny chaos. I aż poczuła, że ją swędzi mózg. Znacie to uczucie, kiedy coś was swędzi, ale nie możecie się podrapać? To właśnie Julka walcząca z wewnętrzną potrzebą, by mu to wszystko ogarnąć. – Szafę można zorganizować w pierwszej kolejności według materiału, a potem kolorów. Kilka pudeł na włóczki i dodatki, jakaś elegancka skrzyneczka na igły, nożyczki, noże. Niepotrzebne ścinki materiału można zebrać w jeden wór i wysłać schroniskom do ocieplania bud… - Z zamyślenia wyrwał ją Issy, komplementujący jej figurę. – Czaruś. – Skwitowała z uśmiechem i również puściła mu oczko. – Byłabym wdzięczna za wodę. Albo czarną kawę.
Issy Rain
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173
C. szczególne : piegi, septum, rude loki, pachnie masłem shea, chodzi w kolorowych szatach czarodziejskich;
Na moje nieszczęście zwykle sportowcy z którymi ja pracowałem - byli znacznie bardziej w stylu Brooks niż celebrytów z wizzbooka. Z jednej strony szkoda, bo nie mogłem z nich wydobyć barwnej osobowości w ich strojach, z drugiej pracowałem z kilkoma czaroinfluencerami i zwykle rozmowa z nimi była naprawdę niskich lotów... Najbardziej lubiłem pracować z aktorami, najlepiej takimi którzy jeszcze nie pojęli jak bardzo będą zaraz sławni i dali mi się prowadzić za rączkę w kwestii ubrań. Jednak akurat dziewczyna z drużyny Brooks była bardzo miłą do ubierania osobą i liczyłem na to, że Julka też będzie chciała trochę zaszaleć na galach. Dopiero jak otworzyłem drzwi i zobaczyłem czarne od stóp do głów stworzenie, zacząłem się martwić, że może to być problem... - Julia Brooks - przedstawiam się za nią, bo ta jakoś urywa w połowie, jeszcze w trakcie moje chaotycznego wciągnięcia jej do barwnego mieszkanka. Zaczynam ględzić coś o kapciach, białym grubym kocie który gdzieś tu może być, zagaduję o uczulenie na sierść i dopiero po chwili zauważam, że Brooks przygląda się mojemu salonowi z dziwnym wyrazem twarzy. - Wszystko ok? - pytam w końcu się zamykając i przystają w miejscu. Prędko jednak chichoczę na jej oczko w moim kierunku i już macham różdżką, by czajnik szedł grzecznie zaparzyć herbatę. - Jaki jest twój ulubiony kolor albo w jakim być lubisz? I masz ulubiony krój? Pamiętam, że to jakaś organizacja charytatywna dla zwierząt, może chcesz postawić na mocny slogan, przyjdziesz cała w sztucznej krwi a na sobie będziesz mieć sztuczne futro - proponuję pół żartem, pół serio, a różdżką przyrządzam jej czarną kawę i kładę na blacie szklankę wody też, takie bogactwo u mnie na chacie. Jednak w pewnym momencie waham się przez chwilę i zaczynam zgarniać zaklęciem moje ciuszki do niewielkiej walizki, która ma rzucone już odpowiednie zaklęcie. - Wiesz co, muszę najpierw zobaczyć twoje inne kroje ubrań, poza tym czujesz się tu niekomfortowo, prawda? Prowadź do siebie - oznajamiam i łapię rękę Brooks z walizką w ręku, by wylądować w przyjemniejszym dla niej otoczeniu.
Z imprezy Atlasa wracam bardzo zmęczony na tyle, że nawet zapominam dobrze zamknąć drzwi. Głównie źle się czuję psychicznie, chyba znacznie bardziej niż fizycznie. Musiałem naopowiadać Sidowi dużo słodkich kłamstw, albo raczej pomijać znacznie bardziej istotne sprawy, które wypadałoby powiedzieć. Czy czuję się z tym źle? Tylko odrobinę. Robiłem gorsze rzeczy, więc póki jesteśmy w uroczej fazie poznawania się - liczę na to, że jeśli cokolwiek z tego wyjdzie po prostu wykaraskam się z tej dwuznacznej sytuacji. Szczególnie, że Ben wydaje się być zaobserwowany Genowefą, więc nasza umowa będzie trwać jeszcze krócej niż zwykle. Idę najpierw pod prysznic i pilnie zmywam z siebie ślady dzisiejszego dnia. Porzucam swoje kowbojskie ubrania gdzieś na środku korytarza, szoruję każdy element swojego ciała licząc na to, że wraz z tym spłyną całe moje półprawdy. Może i tak nie jest, ale przynajmniej odrobinę wytrzeźwiałem po ciężkich godzinach. Zakładam jedynie różowiutki, satynowy szlafrok, kopię gdzieś na bok swój wcześniejszy strój pałętający się po mieszkaniu i idę do salonu. Siadam po turecku na kanapie, a wcześniej biorę sobie wodę i Reve forty. Palę raz na milion raz, ale uznaję że to jest dobry moment na to. Jeśli nie będę mógł zasnąć, wypalę drugiego i już będzie po mnie. Póki co jednak nie mam takich zapędów i zamiast zrobić coś mądrego przywołuję różdżką do siebie album zdjęciowy skitrany w głębiach walizki. Do tego sięgam po swoje masło shea, nadal wierząc, że dzięki temu będę się starzał w podobnym tempie co teraz. Bezmyślnie przeglądam dawne zdjęcia i smaruję się delikatnie kremem. Zamiast skupić się na tym co może mnie czekać wspominam dawne pokazy, aż dochodzę do wesołych zdjęć z moich młodszych lat. Śmieję się z Romkiem na kanapie, próbuję nałożyć kapelusz na głowę Isolde, opieram głowę na Camaelu świergocząc coś do niego, leżę na trawie z Benjim gdzie co jakiś czas dostajemy od siebie całusy. Jedyny moment kiedy byliśmy dłużej na wakacjach, bez Pat. Zawieszam się na chwilę przed przekręceniem tej strony z ludźmi, którzy tak nagle powrócili do mojego życia.
______________________
Benjamin Auster
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : zagojone blizny po cięciach na przedramieniu zakryte zazwyczaj koszulą z długim rękawem
Z imprezy Atlasa wrócił pijany. Chociaż tam strofował się jak mógł, starając nie robić głupstw przy Gwen, po drodze do domu zatrzymał się w swoim ulubionym barze - tym najbliższym - i obalał kieliszek po kieliszku, myśląc o wszystkim, czego doświadczył. O ich bójce, o jego zaczepkach, o jej słowach, o sobie samym. Czuł wobec siebie tak wielkie obrzydzenie, że przepijał gorycz słodką już chyba wódką. A potem wstał, zapłacił (zostawiając barmanowi dosyć spory napiwek) i wyszedł na ulicę gdzieś w Dolinie Godryka. Aportował się z cichym trzaskiem. Prosto pod drzwi jego kamienicy. Spojrzał błędnym wzrokiem na uliczne latarnie, cały świat kręcił się i wirował. Nie wiedział w sumie, co tak właściwie odpierdala - po prostu alkohol dodał mu odwagi i popychał do kolejnych bardzo błędnych decyzji. Może jutro będzie tego żałował ale wiedział, że musi chociaż spróbować sobie to z nim wyjaśnić. Szybko wszedł do budynku, jakby w obawie, że ktoś go tu przyuważy. Gdy stanął przed drzwiami, uniósł rękę, żeby zapukać. Lub mówiąc konkretniej - załomotać, ale coś go powstrzymało. Co właściwie miał mu powiedzieć? Słuchaj, głupio wyszło, nie chcę spać dzisiaj sam? Nawet niezawładnięty wróżkową magią nie odważyłby się na takie świństwo. To znaczy - może inaczej - ubrałby ową prośbę w takie piękne, kuszące słowa. Ale teraz tych słów brakowało mu jakoś szczególnie, toteż odwrócił się na pięcie i już chciał odejść, ale przypadkiem zahaczył klamkę i ze zdziwieniem zauważył, że drzwi nie są zamknięte na klucz. Niewiele myśląc, wszedł do środka. Od razu uderzył go charakterystyczny aromat masła shea, feeria kolorów i barw, a także myśl, że wygląda tak kusząco w tym satynowym szlafroku. Odruchowo zatrzasnął drzwi - jeśli wcześniej go nie usłyszał lub nie zauważył, teraz na pewno to zrobił. Dopiero po chwili dostrzegł, że mężczyzna ma na kolanach rozłożony album ze zdjęciami. Stał jednak zbyt daleko, by dostrzec tam siebie, choć domyślał się, że między wspominał między innymi jego. - Wycieczki sentymentalne? - bąknął Ben, bo stracił gdzieś po drodze odwagę, z jaką tu wparował. - Jesteś… sam? Zapytał jeszcze, bo przecież nie musiał być. W końcu Sid był taki c u d o w n y. Auster poczuł, jak długo tłumiona złość i żal walczy z jego wstydem, podsuwając mu coraz gorsze scenariusze, pomysły na to, co powiedzieć.
Miałem skrawek sumienia Myślałem, że mam ich, a tylko znałem imienia Miałem swój stres, swój gniew, chwałę, cierpienia Wartości się jak olej w aucie wymienia
~
Issy Rain
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173
C. szczególne : piegi, septum, rude loki, pachnie masłem shea, chodzi w kolorowych szatach czarodziejskich;
Słyszę go faktycznie dopiero kiedy nagle trzaska drzwiami. Podrywam głowę lekko spanikowany, już mając w głowie najgorsze możliwości swojej śmierci. Ale okazuje się, że przede mną jest Ben. Co on tu robi? Na początku nie odpowiadam na jego pytanie, bo muszę uspokoić tą chwilą stresu, przyciskając dłoń do serca. - Na szczęście tak. Gdybym nie był, a ty wchodziłbyś jak do siebie, już nie miałbym nic na swoje marne wytłumaczenie - zauważam z przekąsem, że tak postanowił sobie do mnie wejść. Sid uwierzył w to co powiedziałem a propo powodów mojego wybuchu, a przed moimi półprawdami w tłumaczeniach, szukał mylnie w zazdrości o Gwen, nawet nie zahaczył o jakąkolwiek prawdę w swoich rozważaniach. Jednak pewnie trybiki w jego głowie zaskoczyłyby z łatwością, widząc jak Ben wchodzi bez krępacji do mojego mieszkania. - Nie chciało mi się od razu iść spać - odpowiedziałem jakże marną wymówką i pokazuję na papierosa w ręku, którego zwykle nie palę. Paczka z wesołym kopcącym jednorożcem była z tego rodzaju, że wystarczyły zapalić dwa forty, a zapadało się w słodki sen. Na szczęście póki co wypaliłem tylko pół, więc nie miałem paść jak jakiś czas temu u Benjiego w domu. Odganiam delikatnie dłonią dym, odkładam album na bok i jakby nigdy nic biorę odrobinę swojego masła, by podkulić nogi i posmarować kościste kolana. - Upiłeś się - dodaję, bo chociaż nie mogłem wyczuć spod mieszanki słodkiego zapachu kremu i dymu jak pachnie Benji, już widziałem jego odrobinę bardziej rozbiegane spojrzenie. Poza tym - czy inaczej by przyszedł? - Po co starałeś się być powściągliwy na imprezie, skoro potem postanowiłeś się schlać się byle gdzie? Planujesz kiedyś z tym zerwać czy ukrywać się przed wszystkimi? - pytam rzeczowo, zerkając na niego zza chmury dymu. - No siadaj, skoro już tu przyszedłeś - dodaję po krótkiej pauzie i klepię miejsce obok siebie - A ty czemu sam? Gwen cię nie zaprosiła do siebie, to postanowiłeś spróbować u mnie?- pytam po prostu lekko zmęczonym tonem. Jedną ręką zaciągam się fortem, drugą nakładam masło na lekko piegowate łydki.
______________________
Benjamin Auster
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : zagojone blizny po cięciach na przedramieniu zakryte zazwyczaj koszulą z długim rękawem
- Na pewno byś coś wymyślił – mruknął bez przekonania, stojąc dalej w tym przeklętym hallu. Nie do końca wiedział, jak się zachować, co robić, jak jest teraz pomiędzy nimi. Coś dziwnego wisiało w powietrzu, domyślał się, że to obopólna zazdrość i kompletne nie wiedział, co z tym począć. Jak znał go kilkanaście lat, ile z nim nie przeżył, ich splątana relacja na pewno nie była w takim miejscu jak dzisiaj. Niby tylko umówili się na seks bez zobowiązań, ale i w błogiej nieświadomości, że w decydującej chwili oboje okażą się tacy do siebie… przywiązani. Benjamin spojrzał na papierosa w ręku Issy’ego i podrapał się po głowie. Wiedział, że normalnie nie palił i w myślach zadał sobie pytanie, czy to przez niego się dzisiaj truje. - Niech zgadnę. Dużo emocji? – uśmiechnął się nieśmiało, bo choć dalej był smutny i zazdrosny, próbował jakoś załagodzić wszystko, co się między nimi zadziało. Poczuł, że i jemu przydałby się buszek, ale wypalił większość szlugów w drodze tutaj. Został mu tylko jeden, a w takim wypadkach należało postępować mądrze. Gdy usłyszał jego ostrą uwagę, natychmiast spochmurniał. W pierwszej chwili chciał po prostu odpowiedzieć, że nie jego sprawa co pije i ile. Jednak nawet do świadomości Bena zamglonej przez alkohol docierał fakt, że ten nałóg go niszczy. Nie był w stanie nic z tym zrobić, na pewno nie bez profesjonalnej pomocy, z której ostatecznie w końcu zrezygnował. - Nie wiem co planuję. To zawsze wychodzi samo. Przecież mnie znasz – bąknął nieśmiało, patrząc nie w jego oczy, a swoje buty. Nie sposób powiedzieć czy to magia wróżek czy zwykłe resztki sumienia działały na niego w ten sposób. W każdym razie ulżyło mu, gdy zrozumiał, że Issy nie każe mu kategorycznie stąd wypierdalać. Zdjął w końcu buty i podszedł do niego powolnym krokiem. Usiadł niepewnie na skraju kanapy, daleko od niego, choć nie marzył o niczym innym, by Rain go przytulił. I powiedział, że wszystko jest w porządku, choć oboje wiedzieli, że to byłoby kłamstwo. - Jestem sam bo tak chcę – zaperzył się w pierwszej chwili, zmuszając się do tego, żeby spojrzeć mu w oczy. To, co powiedział, ukłuło go w miejscu, w którym normlani ludzie mają serce. - Issy, nie mów tak, proszę. To nie tak jak myślisz. Nie wiedział, co powiedzieć jeszcze z jednego prostego powodu. Sam nie wiedział, jak było i jak się wytłumaczyć. Jego sytuacja na polu randkowym bardzo szybko się skomplikowała i nic nie mógł na to poradzić. Przez lata żył w luźnych relacjach z wieloma osobami i nikomu to nie przeszkadzało. Po pierwsze, nikt oprócz niego o tym nie wiedział. Po drugie – na dobrą sprawę, za wyłączeniem Pats, te osoby niezbyt go obchodziły. A Rain, co by o nich nie powiedzieć, całkowicie obojętny mu nie był. Choć nie nauczył się jeszcze traktować go dobrze. - I co teraz zamierzasz? Jesteś... zły?
Miałem skrawek sumienia Myślałem, że mam ich, a tylko znałem imienia Miałem swój stres, swój gniew, chwałę, cierpienia Wartości się jak olej w aucie wymienia
~
Issy Rain
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173
C. szczególne : piegi, septum, rude loki, pachnie masłem shea, chodzi w kolorowych szatach czarodziejskich;
Kiedy ten lekko rzuca, że coś bym wymyślił rzucam mu niezadowolone spojrzenie i marszczę brwi, bo takie podejście do moich spraw sercowych, też nie sprawi że z powrotem zaskarbi sobie moje ciepłe słowa. Nie odpowiadam jednak nic i chwilę daję mu pomilczeć w cierpieniu. Szczerze mówiąc obydwoje nie byliśmy święci, ale wykorzystuję sytuację w której to on wydaje się być tym, który czuje że narozrabiał. - Nie mogłem zasnąć, a to te usypiające. Dwa szlugi i zasypiam - tłumaczę mimo wszystko i wskazuję na paczkę papierosów z jarającym jednorożcem. Co to miało do szybszego zasypiania - nie mam pojęcia, ważne że działało. Przyglądam się mężczyźnie przy swoim kolejnym komentarzu, który znowu zachowuje się jak jakieś speszone dziecko. Wiem że Gwen mu serdecznie wspóczuła tego stanu, ale ja byłem na to dość irracjonalnie wściekły. Nawet nie mogłem się z nim normalnie pokłócić, bo udaje cholera wie co. - Może gdybyś mniej pił, więcej rzeczy wychodziłaby przez twoje decyzje, a nie samo - zauważam z westchnieniem i czekam aż w końcu do mnie podejdzie. Benjamin zakrada się jak kot, siada niepewnie na brzegu, jakbym zaraz miał go przegonić z moich kolorowych mebli. Kręcę głową na ten widok, może i Ben w końcu spojrzał prosto na mnie, ale ja leniwie wcierałem masło łydki ignorując jego wzbierająca się odwagę. - Mhm - mruczę tylko kiedy ten się zaperza, że sam wybrał samotność. Szczerze mówiąc nie mam siły nawet udawać, że jakoś mu wierzę w tym, że to nie jest tak jak myślę. - A jak myślę a jak jest? - pytam zamiast tego, zamykając na chwilę krem i odkładając go na bok. Zakładam nogę na nogę, poprawiam satynowy szlaforoczek. Wzruszam ramionami na jego pytanie. - Jestem, nie jestem, nie mam do tego prawa. Bo co to za różnica, co zrobię ze swoją złością? - pytam wykazując swoją bezradność. Mogę lać po mordzie Bena przy każdej jego randce, ale mam zerowy wpływ na życie mężczyzny i inne osoby wokół niego. Ta bezsilność będzie we mnie narastać dopóki nie zrobię coś co kompletnie nie sprawi, że życie Benjiego rozsypie się na kawałki, których nikt nie będzie mógł poskładać. Może to wtedy osiągnę swoje katharsis? - Chodź, pokażę ci coś - oznajmiam i łapię jego ramię, by siłą przyciągnąć go tak, by leżał głową na moich kolankach. Otwieram leżący obok nas nadal album i wyciągam moją fotkę z Benem na jakiejś łące. Wyciągam różdżkę i robię niezbyt idealną kopię zdjęcia. Podaję mężczyźnie naszą radosną dwójkę śmiejącą się na ziemi i dającą sobie czasem pocałunki i kładę dłoń na jego włosach, łaskoczących moje uda w miejscu gdzie opadł mi odrobinę szlafrok.
______________________
Benjamin Auster
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : zagojone blizny po cięciach na przedramieniu zakryte zazwyczaj koszulą z długim rękawem
Zmartwiła go każda oznaka jego niezadowolenia. To zmarszczenie brwi, ta cisza, wyraz jego twarzy, na której w tej chwili próżno było szukać choćby cienia nikłego uśmiechu. Sprawa była poważna i czuł, że to on jest wszystkiemu winien, chociaż w sumie na świadomym poziomie powinien wiedzieć lepiej. To Ben zazwyczaj zapędzał ludzi w kozi róg, był manipulantem i świnią. Ale w tym przypadku owszem, o b o j e nie byli święci, a Auster tak łatwo o tym zapomniał. Może to wróżkowy wstyd, może ogólnie niskie poczucie własnej wartości albo wyrzuty sumienia, które po tym czasie go dopadły. Na domiar złego, skuszony magią tych przysmaków i drinków wypaplał Gwen, że coś go z Issym łączy. Pewnie będzie wściekły, jak się o tym dowie – kto wie, może jego osoba i wszystko z nim związane to fatum, które niszczy relacje, zaufanie i przyjaźnie? - Który palisz? – zapytał, zastanawiając się, czy nie powinien w takim razie sobie iść. To wszystko było nie tak, nie tak jak powinno, choć szczerze mówiąc po wszystkim, co obiecał Isolde nie wiedział, jak teraz powinien postąpić. - Gdybym mniej pił, bardziej by mnie bolało. Co za różnica, skoro i tak zawsze podejmuje same złe decyzje. Chyba dobrze się o tym dzisiaj przekonałeś – wzruszył ramionami, może nawet westchnął. Bardzo nie lubił, jak ktoś zwracał mu uwagę na jego walkę (a raczej jej brak) z nałogiem. Nie potrzebował współczucia, był dorosły, potrafił o siebie zadbać dokładnie tak, jak na to zasługiwał. Może w tym momencie odrobinę się nawet zirytował. Usiadł jednak z pokorą, o jaką się nie podejrzewał. Obserwował nieznośnie leniwe ruchy Issy’ego, to jak traktuje go z pozorną obojętnością, co tylko utwierdziło go w przekonaniu, że po prostu robi mu na złość. - Myślę, że oboje się chyba trochę zapędziliśmy. Dzisiaj. – Na pytanie odpowiedział wymijająco, nie miał w sobie uczciwości, aby szczerze stanąć w twarz zarówno z tym, co sobie o nim mógł pomyśleć, jak z tym, jak faktycznie jest. To wszystko było skomplikowane, a on był pijany i zmęczony. Poza tym, mówiąc zupełnie fair, Issy również nie był tam sam. Ewidentnie mizdrzył się do Sida, z nie wiadomo jakimi zamiarami wobec jego osoby. Też kłamał i kręcił, on też zgodził się na ten głupi układ seksu bez zobowiązań. Sami byli sobie winni, nie przewidując tego, że w tym równaniu znajdzie się miejsce i dla zazdrości. - Czyli jesteś – skwitował Ben, patrząc na niego z uwagą. - No różnica jest spora, na przykład jak teraz dasz mi do zrozumienia, że z nami koniec, to będzie miało chyba jakieś znaczenie? Odbił piłeczkę, trącając jednocześnie o temat, który powinni chyba przegadać. Jak wygląda sytuacja pomiędzy nimi? Co dalej? Na te pytania nie odpowie przecież sam i szczerze mówiąc sam nie wiedział, czego chce. Z jednej strony obiecał Isoldzie skończyć z krzywdzeniem Raina. Zaś z drugiej nie potrafił sobie wyobrazić spalenia tego mostu raz na zawsze. Dał się jednak przyciągnąć, co najlepiej chyba obrazuje tę wewnętrzną bitwę. Umościł głowę na jego kolanach, charakterystyczny zapach masła shea od razu przybrał na sile. Benjamin spojrzał na zdjęcie, było cudowne i przypominało mi równe piękne lata beztroski. Między nimi nigdy nie było łatwo, ale z pewnością kiedyś było… jakoś tak lepiej. Kiedyś tylko Pats stanowiła główną przeszkodę ku temu, żeby ktoś tu się zadeklarował, a teraz? Było tych przeszkód o wiele więcej. Przyjął kopię zdjęcia i łagodnie się do niego uśmiechnął. - Co my najlepszego robimy, Issy? – zapytał, przymykając oczy w odpowiedzi na jego czułe głaskanie. Westchnął, ale pod powiekami dalej widział ich uśmiechy i wspólne pocałunki. I nie mógł się nadziwić, że wszystko można tak doszczętnie pokomplikować i spierdolić.
Miałem skrawek sumienia Myślałem, że mam ich, a tylko znałem imienia Miałem swój stres, swój gniew, chwałę, cierpienia Wartości się jak olej w aucie wymienia
~
Issy Rain
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173
C. szczególne : piegi, septum, rude loki, pachnie masłem shea, chodzi w kolorowych szatach czarodziejskich;
Tak naprawdę nie wiem co Auster ma w głowie. I nigdy nie wiedziałem. Zawsze byłem kimś obok, niby wystarczająco blisko, ale z drugiej strony zbyt daleko by była to romantyczna, miłosna więź, której może każdy człowiek poniekąd oczekiwał. Ale zazwyczaj to ja byłem w tej niższej, gorszej randze na piedestale Benjamina. Dlatego teraz z taką rozkoszą bawiłem się poniekąd jego skruchą. Bo oto po raz pierwszy od tylu lat do ja byłem osobą do której przyszedł się płaszczyć, przepraszać, mimo że przecież mogło być odwrotnie. To ja wszcząłem bójkę, to ja zignorowałem wszystko by uśmiechać się słodko do Sida. A ja czułem się u władzy, której wcale nie miałem, tylko dzięki temu, że Ben niechcący swoje słodkie romanse ulokował w osobach, które znam. I mogłem tym przypomnieć mu jak źle mnie traktował kiedyś i odbić jego poczucie winy przez jakąś jego niemożność odgryzienia się przez skutki nieudanej wyprawy. - Pierwszy. Nie zasnę znowu na cztery dni - odpowiadam dość żartobliwie i luźno jak na całą sytuację. Obiecuje coś tej, tłumaczy coś tamtej, przychodzi do mnie kiedy tylko się napije. To był Benji którego znałem. Może mówić każdej co chce, ale dziś, jak zwykle, był tutaj. Wiem że moje słowa o piciu go irytują. Zawsze tak było. Dlatego nigdy nie uważałem, że ja mogę coś zmienić. Potrzebne byłoby tutaj wiele samozaparcia co do odsunięcia od siebie Bena w takich sytuacjach, a ja po prostu nadal nie potrafiłem tego zrobić. - Świetnie, więc pij dalej - oznajmiam ironicznie machając ręką jakby mnie to kompletnie nie obchodziło. Może byłbym bardziej stanowczy gdybym nie bał się, że na trzeźwo nigdy by do mnie nie przyszedł? Kto wie. - Nie, to ja przesadziłem. Powinienem to przegadać. Ale mi wystarczy parę łyków alkoholu - oznajmiam po raz pierwszy w tej rozmowie wykazując, że wszystko to nie jest tylko jego winą. Ben zrobił kilka rzeczy, które przyczyniły się do mojego wybuchu, ale nie powinienem robić bałaganu przy osobach, które nie mają pojęcia o tym co się wokół nich dzieje. Wzdycham na jego słowa, dramatycznie kładąc dłoń na swoim czole. - Czyli to ja mam być kimś kto wszystko ustala? Nie powinien być to ktoś kto już tak stanowczo wie czego chce i przyszedł ukrócić coś co nie ma dla niego sensu? - pytam odnosząc się do jego wcześniejszych słów na imprezie. Bo ja nigdy górnolotnych tekstów o Sidzie nie mówiłem - on zaś wydawał się być przekonany, że na coś próbuje się zdecydować na poważnie. Równocześnie plotkując z Isolde, ale o tym już nie wspominam. Jednak póki co jesteśmy sami i mogę jeszcze chwilę udawać, że Benji jest tylko mój. Położyć go na swoich kolanach, dać mu zdjęcie ze starych lat. Dla niego jest to nostalgia, która mu się podobała. Dla mnie wręcz przeciwnie - to okres kiedy miałem nieustannie złamane serce. Teraz przynajmniej wiedziałem na czym stoję. Na niczym. Wtedy liczyłem że pewnego dnia Auster opamięta się i będzie chciał tylko mnie, nikogo innego. Ale przecież to niemożliwe. Teraz to widać tak samo jak kiedyś. - Siedzimy - odpowiadam na jego pytanie, na chwilę odchylam głowę, by wypuścić z płuc dym, drugą ręką nadal zanurzając w jego włosy. Przymykam na chwilę oczy jakbym mógł zanurzyć się w tej chwili, gdzie nic nie jest ważne. Ale czasem trzeba stawiać czoła swoim frustracjom. Dlatego pochylam się nad nim znienacka. - Po co tu jesteś? - zadaję najważniejsze pytanie, które gdzieś tli się wśród gęstego dymu tytoniowego. - Po prostu przeprosić? Pożegnać się? - dodaję odrywając palce od jego włosów, by przymknąć nimi jego powieki, a potem lekko, niczym morska bryza, musnąć je wargami. - Czy chcesz do mnie po prostu wracać, bo jesteś mój? - zadaję kolejne pytania, w których wspominam nasze rozmowy, tym razem składając delikatny pocałunek na jego wargach. - Benji, może powinieneś wracać do domu - kończę pochylany nad nim, bo przecież on ma jasny wybór. Wystarczy wrócić do swojego mieszkania, ułożyć swoje życie z Gwen czy Isoldą i być szczęśliwy. Tak naprawdę wystarczy dobra decyzja, którą mu ułatwiam odsuwając się od niego powoli.
______________________
Benjamin Auster
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : zagojone blizny po cięciach na przedramieniu zakryte zazwyczaj koszulą z długim rękawem
Uśmiechnął się w odpowiedzi na jego żart, chociaż w sumie nie było mu do śmiechu. Przypomniał sobie jednak mimowolnie te cztery, długie dni, które Issy spędził w jego mieszkaniu. Tuż przed wyprawą. To, jak położyli się spać, a także to, gdy przewracał się z boku na bok, podczas gdy Ben pisał, palił, pił – nieodłącznie trio swojego życia. Ale nie był wtedy sam, nie czuł się sam, było mu dobrze wracać do mieszkania, w którym ktoś był. Opiekował się nim jak potrafił i przez chwilę poczuł się wtedy, jakby naprawdę… kogoś miał? A potem wyruszył do Inverness i wszystko trafił szlag. - Nie pal drugiego – poprosił nieśmiało, nie precyzując, z jakiego w sumie powodu. Jego ironiczny ton nie zrobił na nim wrażenia, ale tylko pozornie. Tak naprawdę ukłuło go w sercu to, że Rain jest nim zawiedziony – pewnie bardziej niż on sobą sam i to kiedykolwiek. Spuścił wzrok gdzieś na ziemię, nie onieśmielając się teraz spojrzeć mu w oczy. Trwał tak przez chwilę, czując irracjonalną złość z powodu tego, że był jaki był. Pal licho to, że wrakiem człowieka, ale czemu taki nieśmiałym w tak ważnym, można powiedzieć, decydującym momencie ich relacji? Zaklął w myślach, odsuwając jednocześnie jakieś dziwne przeczucie, że po prostu dosięgnęła go karma. Podniósł spojrzenie, gdy Issy przyznał się niejako do winy. Z jednej strony go to zdziwiło, z drugiej zaś - przyniosło ulgę. Dawniej powiedziałby nawet żartobliwie, że przygania kociołek garnkowi, ale to nie był odpowiedni czas na podobne teksty. Jednak w końcu musiałby by być ślepy, żeby nie dostrzec, że alkohol nie służy również i jemu. - Nie miałeś jak tego przegadać. Zresztą, skoro mnie uderzyłeś to chyba… chyba mi się należało. Niekoniecznie za dzisiaj – zasugerował delikatnie, przyjmując z dobrodziejstwem inwentarza te długie lata, gdy tak źle go traktował. Westchnął i przetarł zmęczone oczy. Chciało mu się spać, ale wiedział, że nie zaśnie dzisiaj sam. Być może nawet nie sam, nie zaśnie w ogóle. Był tym wszystkim bardzo przytłoczony i jedyne, o czym marzył, to o wszystkim zapomnieć. Rozmowa jednak się nie skończyła, w sumie na dobre to nawet się nie zaczęła. Słuchał z p r z e r a ż e n i e m, tego, co powiedział Isidore i w myślach natychmiast zadał kontrpytanie – czy on był tym, co wszystko ustala? Czy zawsze tak było i musi tak być? A może to kolejna, zręczna manipulacja? Nie chciał dać się wpędzić w kozi róg, nie zrozumiał kompletnie do czego pije (pamięć miał dobrą, ale krótką) i trochę się zaperzył, słysząc jego słowa. Gniew, wstyd, złość, żal, zazdrość. To było to, co czuł, gdy w końcu powiedział. - Skąd możesz wiedzieć, co tak naprawdę chcę, skoro ja tego nie wiem? I dlaczego… dlaczego twierdzisz, że my nie mamy sensu?- Problem Bena polegał na tym, że chciał ciastko i chciał je zjeść. Brzydka prawa była taka, że marzył o Isolde częściej niż by chciał, że owszem, miał cholerną słabość do, jak to nazwał Issy, niebieskich oczu i blond włosów. Ale i do jej charakteru, postrzegał go jaką tę dobrą, tę, co nigdy by go nie skrzywdziła, tę co zawsze była cierpliwa i wreszcie tę, która wiele może mu wybaczyć. Ale nie wszystko. Nie jak Issy, bo czymkolwiek go darzył, nie mogło być to zdrowe. Jednak było, co więcej, dobrze to znali i zgadzali się na to przed lata, zgodzili się na to też teraz. Nie, Auster zdecydowanie nie był w stanie spalić tego mostu akurat tej nocy. Chociaż wiedział, że tak bardzo powinien, trwał w tamtym miejscu otumaniony używkami i zapachem, do którego zawsze tak chętnie wracał. Te pytania zaskoczyły go bardziej niż skrócenie dystansu. Spojrzał w jego oczy, myśląc sobie, że musi zapalić, bo zaraz go rozkurwi. Ale chwila nie ta i okoliczności też nie. Poczuł się przyparty do muru, kompletnie też zbaraniał, gdy Issy wodził po nim ręką, zupełnie jakby rzucał jakiś czar. Bo rzucał, a Ben, któremu wydawało się, że ma go w garści był na niego tak żałośnie nieodporny. Dał się pocałować, delikatnie i z czułością, która wydała mu się karykaturalna. A jednak nie mógłby okłamać sam siebie – to, co łączyło go z Issym to nie był tylko seks. To nie była też chyba miłość, ale dziwna mieszanka zaborczej zazdrości i szczerego przywiązania. Może gdyby dał sobie szansę na to, żeby spojrzeć na niego takim, jakim był, mógłby się w nim zakochać. Ale świadomie jej sobie nie dawał, na przemian go demonizując i rozgrzeszając. - Nie – odpowiedział stanowczo, a jego ręka pomknęło ku policzkowi. - Nigdzie nie pójdę. – W oczach widać było strach, ale i jakiś błysk, który jasno świadczył o chwili całkowitej pewności tego, co powinno się teraz wydarzyć. Wyciągnął ręce tak, by powrócić do siadu – nie omieszkał przy tym niby przypadkiem zsunąć odrobinę satynowego szlafroku z jego kolan. Porwał mu papierosa z ręki i zaciągnął się jednym, bardzo długi oddechem. A potem przysunął go do siebie, aby złączyć znowu ich usta i wpuścić truciznę prosto w jego usta. Uwielbiał palić po studencku, zresztą bardzo potrzebował teraz zarówno nikotyny, jak i ciepła jego ust. Gdy cały dym, którym się zaciągnął, opuścił już jego płuca, nie odsuwając się od Issy’ego mruknął ciche. - To nie może być, kurwa, pożegnanie. Nie pozwolę ci na to, rozumiesz?
Miałem skrawek sumienia Myślałem, że mam ich, a tylko znałem imienia Miałem swój stres, swój gniew, chwałę, cierpienia Wartości się jak olej w aucie wymienia
~
Issy Rain
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173
C. szczególne : piegi, septum, rude loki, pachnie masłem shea, chodzi w kolorowych szatach czarodziejskich;
Oczywiście nie pamiętam ani sekundy z tego jak spałem w jego mieszkaniu tyle czasu. Wiem tylko, że spędziłem tam kilka dni, a on dbał o mnie cały ten czas. Byłem mu wdzięczny za to, ale może też przez ten przejaw troski nagle potraktowałem to bardziej personalnie. Skoro potrafi się mną zająć dłużej, bez żadnych dodatkowych wynagrodzeń w postaci pocałunków czy czegoś więcej, może nasza umowa nie była tylko wypowiedzianymi gdzieś w przestrzeń słowami. Ale okazało się inaczej, a ja znowu okazałem się być kto próbuje zrobić coś z niczego. Nie odpowiadam na jego prośbę dotyczącą nie palenia kolejnego papierosa. No teraz, skoro tu przyszedł, oczywiście tego nie planowałem od tak walnąć się nagle na kanapę bez życia w trakcie rozmowy. Udaję być bardziej zainteresowany paleniem i wszystkim wokół niż jego reakcjami, których przecież i tak albo nie mogłem dobrze rozczytać, albo mógł mi i tak kłamać jak z nut. Chociaż może nie dziś przez poprzednią przygodę? Sam nie wiedziałem, ale po co miałbym próbować to zrozumieć. Żeby znowu mieć jakieś mylne złudzenia czy odrodzenie dawnych uczuć? Wszystko to prowadziło donikąd. - Niekoniecznie za dzisiaj - powtarzam po nim, kopiując jego znacznie głębszy tenor niż mój ton głosu. To czy dziś też mu się należało czy nie, to była kwestia sporna. Jednak z pewnością nie powinienem tego robić w żadnym momencie. W końcu dobrze wiemy, że gdybym był mądrzejszy po prostu pozostawiłbym naszą relację już wieki temu. Szczerze mówiąc jakby chodziło tylko o Gwen to bym my nie przywalił. To była dobra, super dziewczyna, oprócz momentów w którym zwalała wszystko na przyjaciół, a nie na obcych typów. Ale Isolde to już inna sprawa - gadanie z nią na pewno nie miało prowadzić do przyjaźni. Nie rozumiałem tego, bo wiedziała wszystko o Benie i co myślała? Że jest fixerem? I akurat jego chciała wziąć do naprawiania? Nie mogłem zrozumieć jej zapewniania, że Benji nie jest dla mnie dobry i równoczesnym plotkowania z nim o wszystkim, akceptując też jego wyjścia z Gwen. Powiedzmy sobie szczerze - gdyby przekazała mi to wcześniej, nasze wyjście wyglądałoby zupełnie inaczej. Co to niby za czary, co za rzeczy robię, które niby wiecznie tak otumaniają Benjamina i nie potrafi sobie z tym poradzić. On po prostu nie umie wybrać nigdy kiedy ma do czynienia z kimś kto go pociąga. Pewnie gdybyśmy wszyscy zgodzili się z nim być w otwartym związku, nadal by nie był ukontentowany. Albo zacząłby wybierać ulubieńca na noc, na wspólne wyjścia i na sprawy codzienności. Ale dziś jestem bardzo łaskawy. Pozwolę mu po prostu odejść. Trochę kuszę, ale w ostateczności chcę przekazać, że nie musi ze mną zostawać. Jego inne, bezpieczne opcje czekają na niego i pewnie ja też będę miał łatwiej kiedy wprost powie mi nie. I jak zawsze tego nie robi. Robię mu otwarta furtkę, a Benji nagle zrywa się do pozycji siedzącej, odmawiając takiego zakończenia. Powiedziałbym, że jestem zdziwiony, ale bardziej byłbym gdyby w końcu się zdecydował i odszedł. A tak po prostu pozwalam na zabranie moje papierosa, przysuniecie mnie do jego warg, przekazanie dymu, jakbym znowu był osobą, która nie ma nic do powiedzenia. Tak naprawdę coraz trudniej było stwierdzić kto taką był. Gdybym teraz odpowiedział rozumiem, to nie byłoby prawdą. Bo wciąż nie mamy odpowiedzi na to co robimy oprócz mojej jednej ironicznej wypowiedzi. Biorę tego papierosa by zgasić go w końcu w kolorowej popielniczce. - Pewnego dnia pożałujesz swoich słów - proroczę jak wróżbita, którym nie jestem po czym siadam na nim, nie przejmując się tym, że ja jestem świeżo po kąpieli, pachnący masłem, a on jakby nie wychodził z baru przez tydzień. - Powiedzieć ci sekret? - pytam całując go nagle namiętnie, a rękami obejmując delikatnie jego kark. Odrywam się od niego, by pocałunkami przenieść się w okolice jego ucha. - Gdybym był kobietą z blond włosami nie miałbyś żadnych problemów ze zrozumieniem wszystkiego - oznajmiam mu szeptem szczerą prawdą. Może mówić, że chodzi o charakter, o zrozumienie, tłumaczyć że nie ma w głowie Patki. Gdybym ja nie był rudowłosym chłopcem, a jego ideałem z wyglądu, przestałby rozkładać wszystko na czynniki pierwsze. Bo uważałem, że on jest gotów w jakiś sposób zrezygnować z innych rzeczy i być z jedną osobą. Widziałem go przecież w takiej wersji. Ale dla mnie tego nigdy by nie zrobił. Więc trwał w tym zawieszeniu, szukaniu swojej idealnej drugiej połówki, która tak odpowiadałaby jego standardom, bo przecież o ile trudniej byłoby się zmierzyć poświęcić wszystko tylko dla mnie. Jaka jest prawdziwa racja, nie wiem, widzę tylko swój pryzmat i jego dotychczasowe działania przez tyle lat. Czy coś z tym robię? Absolutnie nie. No chyba że licząc fakt, że pozwalam mojemu szlafrokowi spłynąć lekko ze swoich ramion i pocałować ponownie usta Benjiego.
______________________
Benjamin Auster
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : zagojone blizny po cięciach na przedramieniu zakryte zazwyczaj koszulą z długim rękawem
Gdyby tylko mógł usłyszeć jego myśli w tamtej chwili, z pewnością by zaprzeczył. Może i był zapatrzonym w siebie narcyzem, ale przynajmniej był również tego faktu świadomy i wiedział, że to, że go tak mocno rani to nie jest kwestia sporna. Za dzisiaj, za to co było i za to co będzie - prawy sierpowy należał mu się niemal zawsze, bo daleko było mu nie tyle do ideału człowieka, ale i kogoś po prostu przyzwoitego. Gwen to na razie powierzchowny flirt, ale kto wie, do czego może on doprowadzić. Czy nie dała mu przecież cukierkowych majtek, co pewnie gdyby nie całe zamieszanie ze wróżkami i towarzyszącym im halucynacjom z pewnością wykorzystałby jeszcze na Celtyckiej Nocy? Isolde to z kolei skomplikowana sprawa. Kiedyś wrogowie, dzisiaj nie wiadomo co - łączyło ich już kilka rozmów, wspomnień i przede wszystkim - jeden krótki, ale bardzo nieodpowiedzialny pocałunek. Na myśl o którym robiło mu się gorąco, dlatego unikał tychże akurat w towarzystwie Issy’ego. Carly, słodka Carly. Z nią też było dziwnie, bo choć zaczęło się niewinne, to przecież zaprosił ją niemalże na randkę. Co prawda ostatnio kontakt im się trochę urwał, ale widział ją na wyprawie i pomimo zazdrosnego spojrzenia, którym omiótł go tamten blondyn, z pewnością do niej napisze. Może nawet wkrótce. Pozostaje jeszcze Julia, z którą dalej przecież utrzymywał relacje. O dziwo, dziewczyna go nie spławiła i nawet przyjemnie rozmawiało im się przez wizzingera - umówili się nawet na spotkanie za kilka dni. Niby niewinna przechadzka po parku, ale sam fakt, że wykorzystywał to, że nie znielubiła go z miejsca źle wróżył. Zwłaszcza, że jeśli by się z nią przespał, Solberga by pewnie rozkurwiło. A Issy? Ostatni, ale nie mniej ważny - choć czy na pewno? Jak Ben określiłby ich relację i czy nie jest poniekąd do tego zmuszony w czasie dzisiejszej nocy? Przełknął ślinę na myśl o tym, jak wielkim jest ludzkim śmieciem. Jak można jednocześnie kogoś tak bardzo chcieć i tak źle traktować, że po przyjęciu od niego zamaszystego ciosu nie czuje się nawet złości, a jedynie zrozumienie i… zazdrość na widok tego kogoś, uśmiechniętego i rozpromienionego w ramionach kogoś innego? Wszystko, co działo się w Benie było pełne sprzeczności. Jak już powiedział - sam siebie kompletnie nie rozumiał i nie zamierzał już nawet udawać, że jest inaczej.
- To groźba? - zapytał nieśmiało, ale nic oprócz tego już nie zrobił, bo w jednej chwili nastąpiła nagła zmiana pozycji i Isidore już nad nim górował. Dzisiaj nie tylko dosłownie - prowadził go w tej rozmowie, nadawał jej ton, tempo. Ben był jak kłoda na rzece, po prostu poddawał się temu, co może mu się przydarzyć. Był tu nie po to, by o czymkolwiek decydować, a słuchać. Dawać się całować, tak jak teraz, gdy poczuł jego ręce na swoim karku, a potem jego oddech tuż obok ucha. Najgorsze jest jednak to, że chociaż nie powinien (szczególnie w tej chwili) ufał mu na tyle, że przymknął oczy. Uśmiechnął się i ochryple powiedział wreszcie. - Jesteś okropny. Jak możesz tak mówić - Ni to żartem, ni na poważnie. Wiedział, że ta rozmowa do niczego nie doprowadzi, więc postanowił przejść do czynów. Do meritum, można by rzec. Dał się znowu pocałować, kątem oka zauważył, że z ramion zsunął się mu szlafrok. Uznał to za sprzyjającą okoliczność przyrody, ale póki co postępował ostrożnie - może zawstydzony magią wróżek, a może onieśmielony tym, co dzisiaj wspólnie przeżyli. Issy nad nim górował, ale dzisiaj mogło tak być. Wiedział jednak, że to czas, by przejąć inicjatywę. Może zdawał sobie sprawę, że to on musi zadecydować, bo to on namieszał w ich relacji. I tak też zrobił.
Pościel w łóżku Issy'ego była równie przyjemna w dotyku, co jego szlafrok. Ben zmrużył sennie oczy, ale póki co nie chciał wcale iść spać - było mu dobrze i przyjemnie, czuł, że chociaż część napięcia zelżała, a stres opuścił jego ciało. Ale wątpliwości wciąż huczały w jego głowie, a przynajmniej ich echo, szept, który wiedział, że nad ranem zmieni się w krzyk. Bardzo nieprzyjemny, mrożący krew w żyłach wrzask. - Mogę zapalić? - zapytał raczej dla kurtuazji. Jak zwykle po nie pozwalał sobie raczej na czułości - no, może ostatnim razem zrobił mały wyjątek. Odkrył pościel, usiadł na skraju łóżka i sięgnął do kieszeni spodni, z której wyjął wysłużoną papierośnicę i ostatniego feniksowego. Poza tym pytanie służyło zupełnie czemuś innemu. Chciał... po prostu z nim jeszcze porozmawiać, zanim stąd pójdzie, bo przecież nie mógł zostać - chyba nie powinien, a może właśnie tak? Nie wiedział tego, miał potworny mętlik w głowie i był już tym wszystkim zmęczony. Gdyby tylko mógł, oddałby komuś we władztwo swoje miłosne wybory.
Miałem skrawek sumienia Myślałem, że mam ich, a tylko znałem imienia Miałem swój stres, swój gniew, chwałę, cierpienia Wartości się jak olej w aucie wymienia
~
Issy Rain
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173
C. szczególne : piegi, septum, rude loki, pachnie masłem shea, chodzi w kolorowych szatach czarodziejskich;
Całe szczęście, że nie słyszymy jednak swoim myśli. Gdybym ja wiedział jak Ben analizuje sobie każdą kobietę w jego życiu pod każdym kątem, to byłbym w jeszcze gorszej sytuacji. Nadal nie wiem czy potrafiłbym sobie odmówić zaciągania go do łóżka przy każdej okazji, nawet takiej w której raczej powinniśmy powiedzieć nie, jak po dzisiejszych ekscesach; a do tego bym wiedział jak Auster analizuje sobie chłodno każdą znajomość, układając je sobie w różnej kolejności od mniej do bardziej rozwijających się związków. No i gdzieś tam wtykając mnie, siedzącego sobie wśród tych wszystkich kobiet ze znakiem zapytaniem napisanym obok nazwiska. Czy wiedząc jak to wygląda w jego głowie w końcu dałbym sobie spokój czy tylko stracił resztki godności? Może lepiej nie wiedzieć... - Groźba? Ależ kochanie, jestem przecież aniołkiem, co ja złego mógłbym zrobić - odpowiadam z uśmiechem niesfornego elfa, wzruszając chudymi ramionami. Może pewnego dnia dojdzie do eskalacji naszych tłamszonych uczuć i niezrozumiałych emocji, kiedy Benji się przekona że popełnia znacznie większy błąd niż mu się wydaje. Ale dziś to ponownie nie jest ten dzień. I o ile wcześniejsze słowa to tylko moje gadanie, to kolejne zdanie jest w mojej opinii szczerą prawdą. Gdybym był oczywistą opcją jak Isolda, wszystko nie byłoby tak zagmatwane. Ale jestem do tego przyzwyczajony jakkolwiek to nie brzmi. Więc tylko patrzę na niego z ledwo wykrywalnym smutkiem w oczach, po czym oddaję się chwili. Nasz układ sił pozornie jest po mojej stronie, chociaż to jego jest główna decyzja. Która powoduje, że szlafrok pozostaje na kanapie, a ja z Benem w łóżku.
Przeciągam się jak kot w pościeli. Oczy powoli same mi się zamykają, a zmęczenie i spełnienie powoduje, że zapominam o wszystkim co złe. Ale Benjamin niczym kryminalista chce uciec z miejsca zbrodni, już sięgając po papierosa, by pozostawić po sobie tylko dym i nadal ciepłą pościel. Wzdycham na ten widok i podnoszę się do pozycji siedzącej. Przysuwam się do niego i obejmuję od tyłu, opierając czoło o jego ramię. - Chodź - oznajmiam i swoją mierną siłą, ciągnę go z powrotem na łóżko. Kiedy udaje mi się do tego go zmusić, całuję lekko jego obojczyk, a potem kładę głowę na jego klatce piersiowej. - Nie chcę sam spać, zostań dziś wyjątkowo ze mną - proszę i oplatam go piegowatymi rękami. - Powiedzmy, że jesteś mi winny za te dni jak byliśmy młodsi, a ty zawsze mnie zostawiałeś, chociaż tak cię kochałem. Zjemy śniadanie razem rano, rozejdziemy się, a potem może wszystko wróci do normalności i nie będziemy musieli się sami nic rozwiązywać - mówię sennie, wydłużonymi rzęsami muskając jego skórę, kiedy przymykałem już powoli oczy. Czym była normalność? Sam nie wiem, ale przecież możemy liczyć na to, że bez żadnych dalszych słów jakoś wszystko się ułoży. Albo ktoś to zrobi za nas, bo ewidentnie my nie umiemy podjąć żadnych mądrych decyzji. A póki co, po prostu razem zaśnijmy.
+
______________________
Ostatnio zmieniony przez Issy Rain dnia Sro 31 Lip 2024 - 21:40, w całości zmieniany 1 raz
Benjamin Auster
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : zagojone blizny po cięciach na przedramieniu zakryte zazwyczaj koszulą z długim rękawem
Nigdy wcześniej nie był z nikim w takiej relacji. I chociaż miał na karku zaledwie trzydzieści lat, już teraz wiedział, że z nikim innej mieć jej nie będzie. Owszem, zdarzało mu się wracać do ludzi, od których raz po raz się oddalał. Co nie zmieniało faktu, że z Issym było inaczej. Zawsze było, kurwa, wszystko na opak. Siedział na skraju łóżka, czując, jak wszystkie złe myśli powoli znajdują z powrotem drogę do wnętrza jego głowy. To, co tumanił seks, alkohol i coraz częściej (znowu) narkotyki dopadało go w najmniej odpowiednich chwilach, takich jak ta. Westchnął, może ze zdziwienia, a może ze swoistego rodzaju ulgi bądź rozkoszy?, gdy zrozumiał, że Rain obejmuje go od tyłu. Pogodzony ze swoim losem odłożył nieodpalonego papierosa do pudełeczka – odrzucił je gdziekolwiek i przymknął oczy. Czemu jestem taki pojebany? Dlaczego to musi być takie trudne? Z jakiego powodu nie mogę, do kurwy nędzy, zakochać się po prostu w tobie? Pewnie gdyby miał w sobie odwagę właśnie takie pytania wybrzmiałyby w tej napiętej atmosferze. Ale jedyne, na co było go znać to zwyczajne złapanie go za jedną z rąk, która go oplotła i złożenie na niej krótkiego pocałunku. - W porządku, zostanę – odpowiedział niechętnie, równie niechętnie słuchając o tym, że Issy go kochał. On nigdy nie był zdolny, aby się zrewanżować w tej kwestii. Był cudownym kochankiem, ale chujowym wybrankiem serca. Gorszego połączenia przecież nie ma. - A wiesz, że robię całkiem niezły omlet? – dodał, jakby na zachętę. I choć znali się milion lat, faktycznie nigdy mu go nie zrobił. Ben zignorował ukłucie w sercu i położył się na łóżku. Wcale nie wyswobadzając się z jego objęć, powiem więcej, cudownie w nich grzęznąć i myśląc sobie przekornie, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Jedynie czas pokaże, czy w istocie się nie myli.
Miałem skrawek sumienia Myślałem, że mam ich, a tylko znałem imienia Miałem swój stres, swój gniew, chwałę, cierpienia Wartości się jak olej w aucie wymienia
~
Issy Rain
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173
C. szczególne : piegi, septum, rude loki, pachnie masłem shea, chodzi w kolorowych szatach czarodziejskich;
Muszę dać sobie czas. To jest moje motto. W końcu nic takiego się nie stało. Zawsze wiedziałem jak nasza relacja wyglądała i do czego dążyła. A dążyła właśnie do tego - do umierania na kanapie we własnym mieszkaniu. Odkładam na bok projekty, ignoruję wszystko co jest, idę tylko z rana do sklepu i kupuję kilka butelek szampana. W końcu zakończyłem związek, który ciągnął się latami! Mimo że nie byliśmy oficjalnie nigdy razem, chyba mogę pogrążyć się w żałobie z okazji wolnego dnia? Chciałbym powiedzieć, że ten jeden raz, ale nawet nie chciało mi się kłamać w mojej głowie. Po pierwszej butelce uznaję, że czas na zmiany. Odświeżenie! Zrobić oficjalną manifestację. Wyrzucę wszystko co kojarzy mi się z Benjim. A nie, inaczej. Z Austerem. Wypiję resztę alkoholu, obudzę się z kacem i zacznę nowe życie. Bo przecież bez niego musi być lepiej! Wszyscy mi to powtarzali. Zaczynam wyciągać wszystkie graty, które należały kiedykolwiek do mojego byłego kochanka i okazało się, że chociaż nigdy ze sobą nie byliśmy, zostawił mnóstwo rzeczy w moim skromnym mieszkaniu. Płyny do kąpieli które mi się z nim kojarzyły, pościel w której jeszcze niemalże majaczyła jego sylwetka, ręcznik którego używał, a nawet popielniczka w której nadal leżały resztki do jego papierosów. Wszystko ląduje w kartonowym pudełku, które musiałem w pewnym momencie magicznie powiększyć. Z werwą wyjmuję nasze zdjęcia z albumu, nawet te z lat młodości. Mam cel je spalić za wszelką cenę i pozbyć się go stąd. Ale kiedy podnoszę różdżkę, uznaję że to nie jest rozsądne. W końcu to wspomnienia na których nie był tylko on, a inni znajomi ze szkoły. Z zawahaniem wrzucam po prostu zdjęcia na dno szafki nocnej. Przy drugiej butelce znajduję jego ubrania. Wyróżniają się na tle moich kolorowych projektów, ale nie jest ich dużo. Wyrzucam do kartonu jakąś ciemną kurtkę, z zażenowaniem również pakuję tam jakieś bokserki. Pod koniec butelki siedzę na łóżku z dwoma koszulami. Jedną nagle pakuję pod łóżko, a drugą - przesiąkniętą nadal jego zapachem zakładam na siebie. Przychodzi mi na myśl, że powinienem zrobić jakieś oficjalne oczyszczenie. W chaosie którym jest moje mieszkanie w obecnej chwili natrafiam na wizzangera, którego podnoszę i widzę jakąś wiadomość od Gwen. Próbuję coś odpisać, ale nie mam pojęcia co wychodzi z mojego zlepku liter kiedy staram się sklecić wytłumaczenie czym się teraz zajmuję. Odrzucam gdzieś na bok książeczkę i idę do wanny. Napuszczam do niej wody, wlewam wszystkie płyny, których kiedykolwiek dotknął Auster i wchodzę w jego koszuli do środka. Otwieram trzecią butelkę, odpalam reve forta i czekam aż gorąca woda, dym i alkohol całkowicie wyparują ze mnie wspomnienia. Pozwalam sobie też w końcu na kilka dawno tłumionych łez.
Dostać bełkotliwą wiadomość od znajomego w środku nocy mogło znaczyć jedną z dwóch rzeczy. Albo był to przypadkowy zlepek słów wysłany pośladkiem z trzymanego w tylnej kieszeni wizzbooka, albo stan upojenia sięgnął zenitu w skali, za którą już nie istniała ani gramatyka, ani szyk zdania. Izydor zawsze był osobą niestroniącą od zabawy, ale też nigdy nie był szczególnie nierozsądny. Gwen wiedziała, że więcej imprezował i głośniej się śmiał, kiedy było mu gorzej, a kiedy miał stabilniejszy okres szczęścia w życiu, tworzył, pracował, rozwijał się. Kiedy więc otrzymała szereg poplątanych wiadomości na wizzengerze, po tylu latach znajomości, nie musiała się szczególnie zastanawiać, o co chodzi. Ile minęło czasu, odkąd wysłał te wiadomości? Trudno powiedzieć - najebanemu czas płynie inaczej. Może były to godziny, może ledwie kilka minut. Drzwi wejściowe otworzyły się z hukiem, czego z łazienki pewnie nie było nawet słychać. Weszła do domu i zamknęła za sobą drzwi już z trochę mniejszym rozmachem, rozglądając się uważnie po kolorowym wnętrzu w poszukiwaniu czegokolwiek podejrzanego. Była w dresie, bo akurat wróciła do domu po nadzorze dostaw do Sweet Honeytcott Cafe i planowała, jak każdy samotny człowiek, nic nie robić, scrollować wizzbooka, jeść muffinki z malinami i śpiewać piosenki z jesieniarskiej listy na muzogramie. - Izyydooor. - zawołała, poprawiając torbę na ramieniu. Taki to rodzaj bagażu, który się szybko pakuje, jak się w życiu już kiedyś prowadziło interwencję. W domu panował lekki zaduch, siwy dym papierosowy wydawał się gęstszy niż zwykle, więc machnięciem różdżki uchyliła okna w salonie i przeszła przez pomieszczenia dalej, w poszukiwaniu pana domu - Izyyydooor, wysłałeś mi wiadomość na wizie, której nie rozumiem, musisz mi przetłumaczyyyyć. - nawoływała, czując dziwne zimno na plecach. Kiedy stanęła w drzwiach łazienki, podparła się pod boki i zmrużyła oczy, zaciskając lekko usta i oceniając poziom rozpaczy: - Na skali od jeden do dziesięć, jak bardzo źle? - zapytała, przyglądając się jego poczochranej rudej czuprynie i zaczerwienionej twarzy, po czym rzuciła torbę pod wannę i wpakowała się do wody naprzeciwko gospodarza, dla lepszego pojęcia sytuacji zapewne.
Issy Rain
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173
C. szczególne : piegi, septum, rude loki, pachnie masłem shea, chodzi w kolorowych szatach czarodziejskich;
Nie słyszę otwieranych z hukiem drzwi, ani ciszej zamykanych, szczególnie że gdzieś w trakcie całej tej własnej imprezy puściłem z gramofonu jakąś nostalgiczną nutkę z płyty tak zdartej, że musiałem co raz machać różdżką, by przestała się zacinać. Więc Celestyna czy inna podobna gwiazda rechotliwie dość śpiewała w mieszkaniu, podczas gdy Gwen przybyła na ratunek. Nie wiem że właśnie próbuje odratować stan mojego zadymionego mieszkania i z letargu dopiero budzi mnie jej pokrzykiwanie. Prostuję się w wannie, bo na początku nie jestem pewny czy to nie jakieś szampalne omamy, ale prędko orientuję się że tak wcale nie jest. - Gwen? - krzyczę dość słabo z wanny, mrużąc oczy w poszukiwaniu znajomej sylwetki. Która pojawia się w mojej zabałaganionej łazience niczym blond anioł i zbawca. - Gwen... - powtarzam z jęknięciem, siorbiąc nosem i prędko ocieram buzię, by spróbować się trochę pozbierać. Na jej pytanie parskam śmiechem i o mało nie obsmarkuję się totalnie. - Żenująco dużo jak na powód - oznajmiam i wzruszam ramionami, wolną dłonią wskazując na siebie - w koszuli w wannie z pustymi butelkami i papierosem, których tak naprawdę zwykle nie palę. - Będziesz mokra! - oznajmiam nagle bardziej pobudzony kiedy ta wchodzi do wanny i ostrzegam ją przed oczywistą rzeczą. Ale kiedy już widzę przyjaciółkę naprzeciwko siebie, sam zmieniam ułożenie tak by zgrabnie niczym tryton w brodziku, usadowić się przed Honeycott, wziąć jej ramiona, by mnie objęła, oprzeć się o nią plecami i wtulić głową w ramię. - Dobrze, że jesteś - mówię cicho mimo wypitego alkoholu, czując się odrobinę stabilniej kiedy jestem obok kogoś na kim mogę polegać. Nigdy nie byłem dobry w radzeniu sobie samodzielnie, chociaż starałem się jak mogłem odkąd wróciłem do Anglii. A Gwen okazywała się być z kim nawet po kłótni z powrotem mogę znaleźć oparcie, którego nie dawała mi nawet rodzina.
- No i co z tego! - zaśmiała się, kiedy już wlazła do wody, w której było stanowczo za dużo płynów, soli i wszystkiego, przez co mieszanka kolorów, zapachów i piany robiły szalony miszmasz, od którego śmiało mogło zakręcić się w głowie bardziej, niż od samego alkoholu i fajek, których Issy chyba skonsumował więcej, niż przez resztę roku razem wziętą. Chlupocąc wodą, pokręcili się chwilę w tej wodzie, zanim nie przyciągnęła gon bliżej i nie zacisnęła wokół niego ramion, dając mu słodkie buśki w główkę. Było jej absolutnie najsmutniej i najgorzej, kiedy był taki zaślumiony i spłakany, bo to w ogóle nie był Izydor, ten szczęśliwy i kolorowy jak motyl Izydor, niosący inspirację, egzotykę i śmiech wszędzie, gdzie tylko się pojawiał. - Chcesz mi powiedzieć, co się stało? - zapytała, ale to było zasadniczo tylko pytanie grzecznościowe. Jak na pierdolniętą gryfonkę przystało, zamierzała się i tak dowiedzieć wszystkiego, choćby miała z niego wyciągać to siłą, a później pójść tam, gdzie uczyniono mu taką wielką krzywdę i zrównać wszystko z ziemią. Merlinie miej w opiece, jeśli winny temu był człowiek, a jakaś malutka, tycieńka racjonalna strona jej umysłu, analizując całość tej sceny, nie umiała nie wydedukować, że owszem. Chodziło o człowieka. Sięgnęła po mały ręczniczek, wiszący koło umywalki, jeden z tych małych, fancy ręczniczków, którymi się myje twarz po zastosowaniu najdroższych francuskich kremików ze śluzu ślimaków-albinosów karmionych kwiatami lotosu zrywanymi tylko w pełnię księżyca w Tybecie. Zanurzyła tenże cenny ręczniczek w wypachnionej wodzie i powoli zgarnęła jego rude włosy, namaczając je i lekko głaszcząc go lekko, wytarła mu pandy spod oczu, zdradzieckie symbole przepłakanych łez. - Przywiozłam Ci pralinki malinowe, te co Ci posmakowały na Wielkanoc. Dziadek planuje wprowadzić je do stałego asortymentu, ale nikomu nie mów. - zdradziła mu wielką tajemnicę, chcąc trochę choć odciągnąć jego myśli od rozpaczy.