Miejsce, w którym rozgrywają się najważniejsze mecze Quidditcha. To tutaj narodowa reprezentacja Anglii walczy z przeciwnikami o tytuł mistrza, to tu kluby próbują pokonać przeciwników z najdalszych zakątków świata. Każdy gracz, który miał okazję stanąć do meczu na tym stadionie, cieszy się niezwykłym prestiżem. Nie dziwne więc, że młodzi czarodzieje tęsknie spoglądając z trybun, wyobrażają sobie, iż za parę lat będą tu występować. Niestety udaje się to tylko najlepszym.
Dzień Quidditcha:
Dzień Quidditcha
Dwudziesty czwarty maja to dzień ogromnej frajdy dla wielu młodych czarodziejów, ponieważ na stadionach narodowych w każdym kraju można spotkać swoich idoli, a nawet z nimi zagrać. Departament Magicznych Gier i Zabaw po dogadaniu się z drużynami i główną reprezentacją swojego kraju organizuje wraz z nimi mnóstwo miotlarskich konkurencji, wywiadów i zabaw. Czasem nawet na koniec dnia odbywa się mecz między najlepszymi zawodnikami, a cały dochód z tego przedsięwzięcia jest przekazywany na cele charytatywne (70%) i organizację kolejnych (30%). W tym roku imprezę rozpoczyna pokazowy mecz Tajfunów z Tutshill, którego zawodnicy przez cały event będą dostępni dla zainteresowanych w strefie V.I.P.
Wystawa nowych modeli i tester mioteł
Dzień Quidditcha zawsze był idealną okazją dla firm, by zaprezentować to, nad czym obecnie pracują. W tym roku aż dwie miotły doczekały się swoich prezentacji, choć żadna z nich nie jest jeszcze oficjalnie wypuszczona do sprzedaży. Producenci liczą, że dzięki pomocy osób, które odważą się przetestować dziś ich najnowsze wynalazki, będą w stanie pozbyć się ostatnich błędów nim wypuszczą modele na rynek.
Błękitny bojler:
Ulepszona wersja Błękitnej Butli - rodzinnej miotły, która stawia przede wszystkim na wygodę i bezpieczeństwo. Bojler został wyposażony nie tylko w dodatkowe czujki, ale też zwiększono o jedno liczbę siedzisk. Niestety przez to straciła nieco na zwrotności i prędkości. Czego jednak nie robi się dla bezpieczeństwa bombelków!
Test Bojlera:
Jeśli zdecydujesz się przetestować ten model rzuć kością k6, by zobaczyć, co Cię czeka!
1- Miotła wydaje się być bez wad, przynajmniej dopóki z niej nie zsiądziesz z ogromnymi odparzeniami na wewnętrznej stronie ud.
2- Lecisz i lecisz na testerze, ale co chwila czujesz pewne opory ze strony miotły, zupełnie jakby nie chciała współpracować. Co przyspieszasz, ona ogranicza Cię, zwalniając do tempa przeciętnego pieszego.
3- Wszystko zdaje się śmigać bez zarzutów. Prędkość i zwrotność oczywiście odbiega od mioteł sportowych, ale czego się spodziewałeś po rodzinnym transporcie?
4- Nie jest za dobrze. Co chwile czujesz jakieś turbulencje, a miotła podskakuje jak byczek na rodeo. W końcu zrzuca Cię z siebie i lądujesz na glebie. Nawet nie zauważasz, że z kieszeni wypada Ci 20 galeonów. Zgłoś stratę w odpowiednim temacie.
5- Coś się zdecydowanie odwaliło. System czujek może i jest bezpieczny, ale nie, gdy odpala się bez powodu! Alarm jest na tyle męczący i głośny, że przez następne 2 posty dzwoni Ci w uszach, a producenci muszą zamknąć tester na pół godziny, by doprowadzić miotłę do porządku.
6- Śmigasz jak urodzona głowa rodziny, próbująca dowieźć rodzinkę na wakacje. Miotła wydaje się słuchać Ciebie bez zarzutu. Jest tylko jeden malutki problem - nawet nie zauważasz, jak w samozachwycie nad tym modelem gubisz jedno z "dzieci", które leci z Tobą.
Nimbus 2022:
Sportowi wymiatacze rynku nie spoczęli na laurach i znów pracują nad udoskonaleniem klasyki, która od pokoleń zachwyca fanów quidditcha. Nimbus 2022 reklamuje się prędkością lepszą niż najlepsza błyskawica i zwiększeniem zwrotności nawet dla osób "niewymiarowych". Wsiądź na tester i sprawdź sam, czy nie są to przypadkiem tylko czcze obietnice!
Test Nimbusa:
Rzuć kostką k6, by sprawdzić, jak lata Ci się na tym prototypie!
1- Nie idzie Ci najlepiej. Już osiągając połowę maksymalnej prędkości widzisz, że coś jest nie tak. Miotła zdaje się Ciebie nie słuchać i choć mknie jak szalona, praktycznie nie masz nad nią kontroli. Dorzuć kostkę k6, jeśli otrzymasz wynik parzysty - tracisz kontrolę i przywalasz w najbliższą ścianę, obijając sobie kilka kości.
2- Nieważne, czy jesteś sportowcem, miotlarzem z pasji, czy amatorem, miotła zdaje się być idealna dla Ciebie! Wygodna i zwrotna jak rasowy rumak prowadzi Cię przez pole testowe zapewniając wiatr we włosach i przyjemną adrenalinę, a Ty zdajesz się zastanawiać, czy wystarczy Ci zaskórniaków na ten model, gdy w końcu wyjdzie na rynek.
3- Pochylasz się nad trzonkiem, chcąc sprawdzić co to cacko potrafi i dać mu po witkach. Zbliżając się do maksymalnej prędkości zauważasz, że drewno coraz intensywniej wibruje między Twoimi nogami, a miotła nieco zbacza z kursu. Producenci zdecydowanie mają nad czym popracować!
4- Pędzisz jak poparzony, ale to bardzo dobrze! Dogadujesz się z miotłą jak z własnym bratem, a przyglądający się temu trener Nietoperzy z Bellycastle bierze Cię na rozmowę, chcąc zgarnąć Cię pod swoje skrzydła, lub jeśli jesteś amatorem, proponując rozwinąć Twój talent. Czyżby otwierała się przed Tobą szansa na sportową karierę?
5- Nie ma znaczenia, czy latasz od dziecka, czy może dopiero zaczynasz przygodę z miotlarstwem. Nimbus 2022 zdecydowanie nie jest dla Ciebie. Brakuje Ci do niego wyczucia, a w dodatku gubisz z prototypu pęczek witek.
6- Idzie Ci świetnie i najchętniej byś z tej miotły nie schodził. Problem jest tylko taki, że kolejna osoba w kolejce nieco się zdenerwowała czekając aż w końcu dasz szansę innym na wypróbowanie tego cacka. Obrywasz więc zaklęciem, które zrzuca Cię z miotły i lekko obija. Nie martw się, kilka "ojojań" i będzie po bólu!
Zawody Aingingein
Aingingein to Irlandzka gra, która w Anglii nie zdobyła aż takiej popularności, choć bywa rozgrywana na różnego rodzaju festynach. Polega na przebyciu drogi przez płonące beczki bez dna tak, by jak najmniej się poparzyć, a na końcu trzeba przerzucić przez ostatnią z nich kozi pęcherz. Choć weszliśmy w XXI wiek, wciąż nie zamieniono tej tradycyjnej "piłki" na bardziej nowoczesną i ekologiczną wersję.
Zasady:
Reguły gry są proste jak sok dyniowy. Rzucasz dwoma kośćmi k100 oraz jedną k6 i patrzysz na swój wynik. Trzy osoby z największą liczbą punktów mogą liczyć na nagrody (1 miejsce: -50% w wybranym sklepie miotlarskim + specjalna pasta do miotły (+2 do GM) , 2 miejsce: komplet nowych witek do miotły (+2 do GM) oraz "Nimbus: Od zapałki do sportowego czempiona" z autografami Angielskiej kadry narodowej, 3 miejsce: limitowany kask do quidditcha (+2 do GM) z własnym grawerem oraz breloczek złotego znicza.
K100:
Pierwsza kość jest Twoją prędkością bazową, do której możesz dodać 5 za każde 10pkt z GM w kuferku (nie więcej niż 30!).
Druga kość k100 wskazuje, jak idzie Ci przelot przez płonące beczki. Jeśli posiadasz cechę gibki jak lunaballa możesz dodać 5 do swojego wyniku. Jeśli zaś posiadasz cechę połamany gumochłon musisz spadasz na poziom niżej wylosowanej kostki:
<25 Jest tragicznie. Może wypiłeś za dużo piwa, albo po prostu to Twój pierwszy raz na miotle. Nieważny powód, ważne jest to, że parzysz się o każdą z sześciu beczek. Wylosuj, które miejsca na Twoim ciele ucierpiały. Zakręć 6 razy i jeśli jakieś miejsce trafi Ci się więcej niż 3 razy musisz napisać jednopostówkę w Mungu lub u innego uzdrowiciela, który wyleczy Twoje dotkliwe poparzenia. Odpadasz z zawodów, bez rzucania k6!
26- 40 Szału nie ma, ale przynajmniej magiczna karetka nie musi zwozić Cię z boiska! Parzysz się o 3 z 6 beczek w wylosowane miejsca. Ból nieco Ci doskwiera, ale dajesz radę ukończyć lot rzutem kozim pęcherzem. Tracisz jednak 20pkt bazowej prędkości!
41-65 Idzie Ci raczej przeciętnie. Większość beczek pokonujesz bez większego problemu, choć dwie z nich pieszczą Cię swoim ogniem url=https://www.czarodzieje.org/t19816-kolo-tluczkowej-zaglady]w wylosowane miejsca.[/url] Tracisz 10pkt bazowej prędkości.
66- 85 Jest naprawdę dobrze! Co prawda otarłeś się o jedną z beczek i poparzyłeś url=https://www.czarodzieje.org/t19816-kolo-tluczkowej-zaglady]w wylosowane miejsca[/url], ale poza tym docierasz do celu bez większego problemu nie tracąc wcale prędkości. Ba, nawet przyspieszasz na ostatniej prostej. Dodaj sobie 10pkt do bazowej szybkości.
>86 Jesteś na miotle urodzony! Nie straszne Ci beczki, płomienie, prędkość i zakręty! Jak strzała docierasz z pęcherzem pod pachą do celu, gdzie będziesz mógł popisać się również swoją celnością! Dodaj sobie 20pkt do bazowej prędkości.
K6:
Ta kość wskazuje na celność rzutu kozim pęcherzem!:
1- Czy Ty się w ogóle starałeś, czy po prostu chciałeś się pozbyć koziego pęcherza spod pachy? Nie trafiasz w cel, przez co tracisz 10pkt.
2- Tak, wiem, to piwo na stoiskach jest pyszne, ale niestety nie pomaga w celności. Trafiasz co prawda w cel ale ledwo, a pęcherz odbija się od ścianek beczki. Dodaj sobie 5pkt za celność, bo za styl zdecydowanie nic Ci się nie należy!
3- Bycie ścigającym nie jest Twoim powołaniem, ale przynajmniej wiesz, że piłka idzie do dziurki. Pęcherz nieco wyślizguje Ci się z dłoni i wszystko dzieje się nieco na farcie, ale poza tym możesz dodać sobie do wyniku 10pkt!
4- Jest naprawdę poprawnie! Rzut przeciętny, ale celny. Dostajesz za niego dodatkowe 15pkt!
5- Zdecydowanie nie jest to Twoje pierwsze rzucanie piłką do dziury. Twój styl i oko przewyższają to, co pokazuje większość innych zawodników, za co zostajesz nagrodzony dwudziestoma punktami!
6- Jesteś chyba z kaflem (a raczej z kozim pęcherzem) urodzony! Bezbłędnie trafiasz w sam środek beczki i zgarniasz westchnienia podziwu ze strony obserwujących Cię gapiów. Przyznano Ci za ten popis aż 30pkt!
Kod:
<zgs> Zawody Aingingein </zgs> <zgs> K100 na prędkość: </zgs> <zgs> K100 na beczki: </zgs> <zgs> K6: </zgs> <zgs>Ostateczny wynik: Suma pierwszej k100 + modyfikatory z kostek, kuferka i cech eventowych</zgs>
Bez względu na to, czy zajmiesz miejsce na podium, czy nie, dostajesz maskotkę jako nagrodę za uczestnictwo. Wylosuj przy pomocy k6, co Ci się trafia!
Maskotka:
1 - Sroka z Montrose 2 - Nietoperz z Ballycastle 3 - Harpia z Holyhead 4 - Osa z Wimbourne 5 - Pustułka z Kenmare 6 - Jastrząb z Falmouth
I miejsce: Julia Brooks - 160pkt. II miejsce: III miejsce:
Creaothceann
Tak, wszyscy wiemy, że ta gra do legalnych nie należy. Jednak z okazji tak pięknego święta opracowano bezpieczną wersję, którą dopuszczono do dzisiejszych obchodów.
Zasady:
Z leciutkimi kociołkami przywiązanymi do głowy łapiecie materiałowe piłeczki, stylizowane na kamienie. Oczywiście wygrywa ten, kto uzbiera ich najwięcej w określonym czasie!
Rzucacie dwoma kośćmi: literkąoraz k100 i patrzycie na swój wynik. Trzy osoby z największą liczbą punktów mogą liczyć na nagrody (1 miejsce: -50% w wybranym sklepie miotlarskim + specjalna pasta do miotły (+2 do GM) , 2 miejsce: komplet nowych witek do miotły (+2 do GM) oraz "Nimbus: Od zapałki do sportowego czempiona" z autografami Angielskiej kadry narodowej, 3 miejsce: limitowany kask do quidditcha (+2 do GM) z własnym grawerem oraz breloczek złotego znicza).
Literka:
Ta kość pokazuje, co Ci się wydarzy ogólnie podczas zawodów.
A,B - Balansowanie kociołka na głowie, latanie i wypatrywanie piłeczek wcale nie jest takie proste, prawda? Co chwila Twój kociołek przechyla się, a Ty gubisz piłeczki. Od ostatecznego wyniku odejmij 20!
C,D - Nie idzie Ci najlepiej. Co chwila na kogoś wpadasz, przez co oboje macie straty w złapanych piłeczkach. Oznacz drugiego gracza, który bierze udział w zawodach i obydwoje odejmijcie sobie 15 od ostatecznego wyniku.
E,F - Chyba za dzieciaka nosiłeś na głowie wodę ze studni, bo idzie Ci naprawdę wyśmienicie! Piłeczki wypatrujesz jak sokół, a łapiesz je jak magnes, aż kończysz z pełnym garem. Do ostatecznego wyniku dodaj sobie aż 30 punktów!
G,H - Niby nie jest wybitnie, ale zdecydowanie nie jest najgorzej! Kilka piłeczek spada szybciej, niż nadążasz je łapać, ale ostatecznie i tak uzbierałeś pokaźną ilość. Zdecydowanie jest to Twój dobry dzień! Dodajesz do ostatecznego wyniku 15pkt.
I,J - Jest mocno przeciętnie. Coś tam łapiesz, tyle samo Ci umyka, no na nikim wrażenia na pewno nie robisz. Plus jest taki, że przynajmniej nie kończysz z pustymi rękoma, ale prędkość działa na Twoją niekorzyść. Wiejący wiatr sponsoruje Ci lebetiusa. Polecamy wizytę u uzdrowiciela!
K100:
Ta kość determinuje, ile piłeczek znajduje się w Twoim garneczku na koniec zawodów. Jeśli masz cechę gibki jak lunaballa na start dodaj sobie 15 piłeczek, a jeśli natomiast jesteś połamanym gumochłonem odejmij 15 piłeczek.
Każdy biorący udział w zawodach losuje sobie przy pomocy k6 nagrodę za uczestnictwo.
Maskotka:
1 - Sroka z Montrose 2 - Nietoperz z Ballycastle 3 - Harpia z Holyhead 4 - Osa z Wimbourne 5 - Pustułka z Kenmare 6 - Jastrząb z Falmouth
Kod:
<zgs> Zawody Creaothceann </zgs> <zgs> Literka: </zgs> <zgs> K100: </zgs> <zgs>Ostateczny wynik: Suma modyfikatorów z kostek i cech eventowych</zgs>
I miejsce: II miejsce: III miejsce:
Jedzenie i Napoje
Oprócz miotlarskich klasyków i gier organizatorzy zadbali również o to, by nikt nie chodził głodny, czy spragniony. Postawiono stoiska, na których można zaopatrzyć się w różnego rodzaju przekąski i napoje.
Jedzenie:
- czekoladowe znicze
- piernikowe pałki
- marcepanowe miotły
- karmelowe kafle
Napoje:
- Dowolne magiczne piwo
- Big Ben
- Jad Kirlija
- Herbata imbirowa mątwa
- Sen memortka
- Drink "Tłuczek" czyli spirytus z sokiem z cytryny w proporcji 50/50, podawany na lodzie. Kwaśny, mocny i wali po głowie jak tłuczek, stąd też jego nazwa.
- Dyptamowy Smakosz
Upominki
Na wydarzeniu nie mogło zabraknąć niewielkich straganów, oferujących upominki dla każdego fana magicznego sportu. Każdy może zaopatrzyć się tu w fanty z logo swojej ulubionej drużyny, lub sprzęt, który akurat potrzebuje wymienić na nowy. Rozliczeń dokonuj w odpowiednim temacie.
Asortyment:
- Dowolna miotła brytyjska o 50 G taniej niż w spisie. - Limitowana edycja koszulek do Quidditcha (+1 do GM) - 40 G - Bryloczek w kształcie dowolnego modelu miotły - 8 G - Bryloczek z logo dowolnej drużyny Q - 10 G - Magiczne naszywki drużyn Quidditcha z całego świata - 20 G - Zestaw do pielęgnacji miotły - 20 G -Frotka treningowa (+1 do GM) - 50 G
Strefa V.I.P
W tym roku gwiazdami wydarzenia są Tajfuny z Tutshill. Za skromną opłatą 30g można zrobić sobie z nimi zdjęcia, przeprowadzić wywiad, czy poprosić o autograf na ulubionej parze bielizny. Jeśli jesteś dziennikarzem/fotografem lub pracujesz w mediach możesz dostać się do zawodników za darmo w ramach pracowniczej jednopostówki.
Niespodzianka:
By sprawdzić, czy masz farta rzuć literką:
A jak AKYSZ! - Zapłaciłeś za wejście, uszykowałeś zdjęcie do podpisu, a tu KLOPS! Drużyna widocznie właśnie jest w trakcie jakiegoś sporu i ochrona przegania Cię z namiotu. Lepiej się posłuchaj, chyba że lubisz szpitalne klimaty londyńskiej placówki.
B jak Bardzo nam miło - Tajfuny okazują się być kulturalnymi i przesympatycznymi ludźmi. Zagadują Cię i przez dłuższy czas prowadzicie rozmowę, która naturalnie kończy się zdjęciem, czy autografem na czymkolwiek sobie wymarzysz.
C jak Chyba nie taki był plan - Na pierwszy rzut oka wszystko wydaje się śmigać. Robicie sobie zdjęcie w objęciach, jak najlepsze ziomeczki, lecz po jakimś czasie zaczynasz zauważać na swoim ciele charakterystyczne plamy. Okazało się, że jeden z zawodników nieświadomie zaraził Cię kiełkującą w nim groszopryszczką. Przez najbliższy wątek musisz uwzględnić swoją chorobę lub napisać jednopostówkę na przynajmniej 2500 znaków, gdzie leczysz przypadłość.
D jak dumni aż zanadto - Okazuje się, że zawodnicy Tajfunów wcale nie są najlepszymi towarzyszami rozmowy. Cały czas nic tylko chwalą się swoimi osiągnięciami i w ogóle nie zwracają uwagi na to, co mówisz.
E jak Ekscytująca schadzka - Okazuje się, że wpadłeś jednemu z zawodników w oko. Oprócz zdjęcia i autografów dostajesz nawet zaproszenie na wieczornego drinka! Skorzystasz z takiej okazji? Jeśli masz ochotę skorzystać z zaproszenia zgłoś się do najbliższego Mistrza Gry po ingerencję związaną z tym wydarzeniem.
F jak farciarz roku - Rozmowa z drużyną kleiła się na tyle, a zawodnicy polubili Cię tak mocno, że postanowili podarować Ci rzadki upominek. Otrzymujesz od nich jedną z niewielu par rękawic do Quidditcha podpisaną przez legendarnego szukającego Plumptona! Po przedmiot zgłoś się w odpowiednim temacie.
G jak Gruba impreza - Trafiasz w sam środek popijawy. Sportowcy w końcu też ludzie i pić coś muszą. Problem jest jednak taki, że niektórzy z nich są już zdrowo nabzdryngoleni. Dorzuć k6 wynik nieparzysty oznacza, że pijany sportowiec postanowił Cię poobrażać i wywalić z namiotu, a wynik parzysty, to zaproszenie do wspólnego picia z Tajfunami.
H jak Histeria fana - Niby wszystko jest w porządku. Widzisz jak Tajfuny się do Ciebie uśmiechają i wokół panuje bardzo przyjazna atmosfera. Mimo wszystko nagle łapie Cię cholerna trema i ledwo jesteś w stanie cokolwiek z siebie wydusić, a dłonie trzęsą Ci się i pocą tak, że upuszczasz wszystko, co masz w rękach.
I jak Imitacja - Podchodzisz do zawodników, robisz sobie z nimi zdjęcie, rozmawiacie i nagle... Coś zdaje Ci się być nie tak. Przyglądasz się lepiej jednemu z Tajfunów i zdajesz sobie sprawę, że to wcale nie zawodnik drużyny, a ktoś cholernie do niego podobny. Widać ktoś był tu zbyt ważny, by osobiście pojawić się na spotkaniu z fanami.
J jak jagodowa przygoda - Tego to się chyba nie spodziewałeś. Po pogawędce z Tajfunami nie dość, że otrzymałeś to, na czym Ci zależało, to jeszcze zawodnicy dorzucili Ci butelkę jagodowego jabola. To się nazywa przyjemne z pożytecznym!
Uwaga! Wyniki konkurencji i rozdanie nagród odbędzie się 8 czerwca! Do tego momentu tabela wyników może ulegać zmianie.
Autor
Wiadomość
Boris Zagumov
Wiek : 42
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : Blizny po gniciu na szyi, klatce piersiowej i górze brzucha, rytualny krwawy znak na małym palcu prawej ręki, naszyjnik Ariadne zawsze zawieszony na piersi oraz mocno zmęczona twarz z widocznie podkrążonymi oczyma, które wydają się zapadać w sobie
Atmosfera po przybyciu Declana rozrzedziła się na tyle, że Boris uznał, że dobrym rozwiązaniem będzie zniknięcie ze stadionu, skoro jego obecność nie była już wymagana. Pomocą poszkodowanym orz naprawą zniszczonych stanowisk zajmowały się już przydzielone do tego osoby, a Rosjanin nie chciał wchodzić im w paradę, bardziej ze względu na konflikt, który mógłby wyniknąć, gdyby zaczął wydawać pracownikom Ministerstwa Magii polecenia w pewnym stopniu sprzeczne z tymi, które dostali od głowy jednej z brytyjskich partii. Miał się już teleportować do domu, gdy niespodziewanie wpadł na niego przypadkowy, błąkający się czarodziej. Poczuł szarpnięcie w kieszeni i zaraz potem zaczął instynktownie sprawdzać czy nic mu nie zniknęło, ale ku swojemu zdziwieniu, okazało się, że rzeczy mu przybyło. Była to jakaś fiolka, z bliżej mu nie znanym eliksirem. Nie chcąc marnować ani chwili dłużej w tym miejscu i ryzykować kolejnego spotkania z nieznaną mu osobą, opuścił stadion.
/zt
Tuilelaith Brennan
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : wysoki wzrost, lekko wystające przednie zęby, zamiłowanie do błyskotek, zapach kwiatowych perfum, głęboka blizna na łydce po wycięciu obscero
Pośród wrzawy jej osłabiona świadomość zdołała jedynie wyłapać, że towarzyszący jej Zephanian usilnie stara się jej pomóc, hamując krwawienie z uciążliwej rany. Nie mogła z siebie wykrztusić żadnego słowa wdzięczności - jej gardło wciąż walczyło z następstwami niedotlenienia, powodując, że jedyny dźwięk, jaki mogła wydać, to nieprzyjemne charknięcia. Atmosfera na stadionie stopniowo ulegała zmianie, głównie dlatego, że ponad chaotycznym gwarem unosił się stanowczy głos Declana Ó Briaina, irlandzkiego polityka, którego postulaty szczególnie upodobał sobie ojciec Ślizgonki. Okrzyki przewodniczącego partii PIWKO zmotywowały aurorów do konkretnego działania, co jakby podniosło Tuilelaith na duchu. Być może gdyby była w korzystniejszej sytuacji, pozwoliłaby sobie na moment lekkomyślności, śmiejąc się w głos. Lecz teraz nie było jej to dane, gdy myśli dziewczyny, kierowane niemrawym zalążkiem irytacji, podjuszały i drwiły z jej położenia, uzależnionego od dobrej woli innych osób. Poczuła się zobowiązana, by przy najbliższej okazji odwdzięczyć się Gryfonowi za wszystko. Zostawiona pod opieką aurora, Tuilelaith snuła wzrokiem za odchodzącym w stronę jakiejś grupki chłopakiem, zaabsorbowanym, jak się okazało, obecnością dwóch profesorów Hogwartu na terenie stadionu. Pośród zgromadzonych Ślizgonka rozpoznała opiekunkę swojego domu, co przyjęła z wielką ulgą. Nie przejmowała się teraz, co profesor Dear mogłaby sobie pomyśleć o swojej wychowance błąkającej się na brawurowo zrujnowanym wiecu, bowiem jej prezencję utożsamiła z gwarancją zaufania i bezpieczeństwa. Takiej afirmacji nie zapewnił jej jednak wytrzaśnięty znikąd auror, który pomimo tłumaczeń swojego kolegi z biura usilnie próbował dowiedzieć się, kim jest Tuilelaith oraz dlaczego w ogóle pojawiła się ona na koncercie organizowanym przez SLM. Nieco urażona, że sugeruje jej się jakąkolwiek asocjację ze sprawcami tego zamieszania, lecz bezradna wobec hamującego jej szczęki zaklęcia, a także męczącej dolegliwości strun głosowych, spróbowała wzrokiem porozumieć się z opiekującym się nią pod nieobecność Gryfona aurorem, by ten na nowo podjął inicjatywę i przekonał współpracownika o jej niewinności. Ewentualnie zaaferowany jej osobą urzędnik dał sobie spokój, lecz gdy odchodził, prawdopodobnie mając w zamiarze raz jeszcze sprzeciwić się rozkazom Declana i oskarżyć o coś kolejną osobę, obejrzał się jeszcze parę razy na dziewczynę, podejrzliwie łypiąc na nią spode łba.
Camael Whitelight
Wiek : 29
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 185
C. szczególne : tęczówki w kolorze oceanu; bransoletka z morskiego szkła i syrenia bransoleta; zapach Lordków i drzewa sandałowego; tatuaż z Oazy Cudów na łopatce; pierścień kameleona
Wzmocnił uścisk dłoni, czując szarpnięcie, gdy ktoś na Beatrice wpadł. Zmarszczył tylko brwi i w odruchu spojrzał na nią, oceniając czy wszystko w porządku, a kiedy upewnił się, że to tylko jakiś burak – odetchnął uspokajająco. Wciąż czuł, że ją niepotrzebnie naraża i nie wybaczyłby sobie, gdyby cokolwiek jej się stało. Na razie jednak seria niefortunnych zdarzeń, nie licząc pracowników Ministerstwa, ich omijała, co przyjmował ulgą, będąc pewnym, że mają jakieś głupie szczęście, w tej tragicznej sytuacji. Spojrzał na nią i pokręcił lekko głową, obiecał jej coś, sobie również i nie zamierzał się rozdzielać, nie teraz. Zanim jednak zdążył wyrazić swój sprzeciw, spojrzenie niebieskich tęczówek padło na @Darren Shaw i @Jessica Smith, którzy wyglądali jakby mieli zdecydowanie mniej szczęścia niż dwójka hogwarckich profesorów. — Nic wam nie jest, potrzebujecie pomocy? — zapytał Krukonów, darując sobie niepotrzebne formalności, które w zaistniałej sytuacji były najmniej potrzebne. Zacisnął zęby uświadamiając sobie, do czego cały ten polityczny cyrk doprowadził, miał ochotę dorwać samodzielnie wszystkich za to odpowiedzialnych, to jednak szybko tę chęć w sobie zdusił, doskonale wiedząc, że czasy zbyt impulsywnych ruchów już dawno minęły i nie było na nie miejsca. Omiótł wzrokiem więc dwójkę studentów, gdy kolejny zmaterializował się obok nich. Spojrzał więc wprost na @Zephaniah van Wieren i z każdym jego słowem był coraz bardziej spięty. Nie potrzebował nic więcej, żadnego kolejnego słowa, by wymienić spojrzenie z Beatrice, mówiące, że żadna teleportacja do Doliny w tej chwili nie wchodzi w grę. — Poszukam Nany później. — powiedział do Dearówny i zwrócił się do Krukonów, nawet jeśli panika i niepokój w nim wciąż były, to przy uczniach schował te emocje głęboko w sobie, zapominając o ich istnieniu — Teleportujcie się stąd, jeśli sami możecie — tu spojrzał na Beatrice, wiedząc, że zrozumie co chciał jej przekazać, może jednak będą musieli się rozdzielić — Albo do szkoły, albo gdzieś, gdzie macie pewność, że jest bezpiecznie, i naprawdę nie chcę słyszeć teraz sprzeciwu. — po czym zwrócił się do Gryfona — Prowadź van Wieren, nie marnujmy czasu. — rzucił i ponaglił chłopaka, by się nieco uspokoił, jakkolwiek irracjonalnie to brzmiało. Kiedy dotarli do @Tuilelaith Brennan, szybko ocenił sytuację i wyciągnął swoją różdżkę, nie przejmując się niczym innym, a całe swoje skupienie, wytrenowane przez lata, gdy przychodziło mu rzucać najtrudniejsze transmutacyjne zaklęcia, skupił na Ślizgonce. Rozciął prowizoryczne bandaże, oceniając sytuację i rzucił astral forcipe wyciągając ciało stałe z jej ramienia, by kontynuować z haemorrhagia iturup – tamując krwotok i ostatecznie zabezpieczając ranę vulnerą. — Teleportuję was do zamku, koniec zabawy na dziś, wszyscy wracają. — powiedział głosem nie akceptującym żadnego sprzeciwu, jedynie przenosząc wzrok na Dear i lekko, prawie niezauważalnie się do niej uśmiechając. — Zobaczymy się na miejscu. — rzucił do niej i wzmocnił uścisk na nadgarstkach uczniów, teleportując ich przed główną bramę, by stamtąd przejść do zamku.
daję |zt dla wszystkich chętnych
______________________
She couldn't care less, and I never cared more, so there's no more to say about that.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Odkąd odpadły jej treningi Krukonów, miała znacznie więcej energii. Przekładało się to na jej postawę podczas treningów w klubie. Jak się bowiem okazało, jej młody organizm potrzebował nieco wytchnienia, i choć nie narzekała, tylko wlewała w siebie eliksiry regenerujące, to naturę ciężko było oszukać, choćby i magią. Wystarczyło, że odpadło jej kilka godzin latania w tygodniu, a jej postawa zmieniła się diametralnie. Zniknęło przewlekłe zmęczenie w jej oczach, zniknął również niemrawy wyraz na jej twarzy. Zastąpiły je świeżość i uśmiech, a machanie pałką znów sprawiało jej dziecięcą frajdę, nie traktowała go zaś, jak przykrego obowiązku. W ostatnich dniach wszystko wyglądało tak, jak należy. Wysypiała się, Arla wróciła do Anglii, budził ją mokry nos kota lub psa, a odkąd dostała się do kadry, nagle się okazało, że ludzie do niej podchodzą znacznie życzliwiej. Nawet to całe zajście z Boydem wyszło jej na dobre, bo dzięki wpisowi Dopplerówny, usłyszało o niej jeszcze więcej osób. A jak mówi stare mugolskie porzekadło, nieważne jak o tobie piszą, ważne, że piszą. Tak więc pozytywnie nastawiona do życia Angielka, co wcale nie było tak częstym zjawiskiem, pojawiła się na stadionie, n którym nie tak dawno doszło do tragedii, przebrała się w ciemnozielone szaty treningowe, chwyciła za miotłę i wyleciała na boisko. Dzisiejszy trening miał się skupić na meandrach taktycznych przed zbliżającymi się kwietniowymi spotkaniami. Brooks była tym zachwycona. Szczerze mówiąc, przyszło jej zagrać w meczu, o którym marzyła już od dawna, a mianowicie przeciwko swojej ukochanej drużynie Os z Wimbourne. Jak była młodsza, to sądziła, że będzie latała właśnie w żółto-czarnych szatach, ale rzeczywistość okazała się zgoła inna i musiało jej wystarczyć to. Pomimo swych uczuć do drużyny z okolic Southampton, nie zamierzała pozostawić im choćby złudzenia, że mogą to spotkanie wygrać. Nie teraz, kiedy od mistrzostwa dzieliło je tak niewiele. Brooks do pary ze swoją drużynową partnerką, dostały niezwykle skomplikowane zadanie, polegające na unieszkodliwianiu ścigających. Trenerka kazała im nie mieć litości, w końcu pałkarze drużyny przeciwnej również nie będą patrzyli na to, by oszczędzić którąkolwiek z Harpii. Julce nie trzeba było powtarzać dwa razy. Drewniana pałka była przerzucana z jednej ręki do drugiej, ciężkie tłuczki świstały w powietrzu, starając się doścignąć zawodniczki z kaflem. Kości trzeszczały od uderzeń, podobnie jak drewno mioteł i skóra na ochraniaczach. Właściwie to nie oszczędziły nikogo, co spotkało się ze wściekłością ścigających, które nie tak sobie wyobrażały ten trening. W pewnym momencie wybuchła nawet burzliwa „dyskusja”, która niemal nie przerodziła się w rękoczyny. Padło wiele niemiłych słów o cnocie Brooksowej matki, ona nie pozostała dłużna i zrewanżowała się wiązanką, której nie powstydziliby się stoczniowcy z doków Soton. Efekt był taki, że cała drużyna została ukarana przez trenerkę. Resztę treningu spędziły, biegając wokół boiska w kilkukilogramowych pasach. I jedyną osobą zadowoloną z takiego przebiegu wydarzeń, była trenerka, która z satysfakcją obserwowała ogień we własnych zawodniczkach. Z takimi cojones mogą myśleć o mistrzostwie, pierwszym w historii klubu. Nie miała co do tego wątpliwości.
/zt
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Kolejne, niezwykle istotne w kontekście walki o mistrzostwo spotkania, były za pasem. Blada Krukonka i jej ciemna grzywka były więc gotowe na wszystko, aby zdobyć pierwsze w historii mistrzostwo dla Harpii z Holyhead. A skoro miało to oznaczać jeszcze więcej treningu, to niech i tak będzie! Jeszcze nikt nie dostał się na szczyt przez przypadek. Talent był niczym, jeżeli nie był poparty pracą. Na przestrzeni wieków było mnóstwo sportowców, którzy mieli potencjał, aby stać się geniuszami na swoich pozycjach i by zapisać się w historii sportu złotymi zgłoskami. Niestety, nie każdemu było to dane i dziś się o nich pamięta jak o zmarnowanych talentach, którzy nigdy nie osiągnęli tego, na co było ich stać. Brooks znajdowała się po drugiej strony barykady. Może i nie była najbardziej utalentowaną zawodniczką w lidze, a do tego brakowało jej centymetrów i kilogramów, to jednak pracowała ciężej niż ktokolwiek. Tak też było i dzisiaj. Po zakończonym treningu kobiecej drużyny, pałkarka podleciała do swojej partnerki w pałkarskim rzemiośle i namówiła ją, by została po treningu. Koleżanka nie miała na to zbytniej ochoty, skończyły bowiem dwugodzinny maraton latania w deszczu, ale Angielka była nieubłagana i w końcu druga z pałkarek, najwidoczniej dla świętego spokoju, zgodziła się.
- Poćwiczymy dubeltówkę. Czuję, że może się okazać kluczowa w następnym meczu – rzuciła do drugiej z pałkarek, po czym wyciągnęła różdżkę i za pomocą accio przywołała do siebie skrzynkę z tłuczkami. Dubeltówka była niezwykle skutecznym, choć wyjątkowo ciężkim zagraniem. Polegała ona na jednoczesnym uderzeniu tłuczka przez dwójkę pałkarzy. Wymagało to koncentracji, zgrania i idealnego wyczucia. Osiągnięcie perfekcji było niezwykle trudne, ale za to korzyści były niesamowite. Julka miała okazję się o tym przekonać podczas jednego ze swoich pierwszych treningów w drużynie krukonów. Miała wtedy trzynaście lat i po tym jak oberwała z „dubeltówki” od dwójki pałkarzy, wylądowała na tydzień w skrzydle szpitalnym, ze wstrząsem mózgu i złamaną ręką. Nauczyła się wtedy, że wygląd na boisku nie jest najważniejszy i pogodziła się z brzydkim, choć niezbędnym kaskiem.
Tłuczki szalały w powietrzu, a dwie Harpie dokładały wszelkich starań, aby tak zgrać swoje ruchy, by trafić w niesforną piłkę. Trafienie w tłuczek w tym samym czasie było co ciekawe tą łatwiejszą czynnością. Znacznie trudniejsze było nakłonienie jej do tego, by trafiła w cel. Poobijany manekin ćwiczebny przez dłuższy czas miał spokój. Tłuczek mijał go, raz bardziej, raz mniej. Dopiero po około dwudziestu minutach i kilkudziesięciu próbach, udało im się trafić w biedną kukłę. Od tamtej pory szło im coraz lepiej i lepiej, jakby to pierwsze trafienie dodało im pewności siebie. Metalowy ludzik obrywał tłuczkiem to w tors, to w głowę, to znów w którąś z kończy, a metalowy odgłos niósł się echem po pustym stadionie.
- Dobra, to teraz zmiana rąk – zaproponowała Julka i przerzuciła pałkę do lewej dłoni, po czym zajęła miejsce po drugiej stronie koleżanki. Nie pamiętała, kiedy ostatni raz była obolała tak jak dzisiaj. Machanie pałką wykańczało ją do cna, ale jakimś sobie znanym sposobem, znajdowała siłę na to, by wyprowadzać kolejne ataki. Jej koleżanka również sprawiała wrażenie wyczerpanej, ale także nie dawała za wygraną. Julka, widząc to poświęcenie i zacięcie, uśmiechnęła się do siebie. Czuła, że z takim podejściem mogą osiągnąć niemożliwe. Minęła kolejna godzina. Dziewczyny symultanicznie doszły do wniosku, że to najwyższa pora, żeby wracać do domu. Na boisku pojawiły się bowiem skrzaty domowe, które rzuciły im wymowne spojrzenie, że to już czas. Pałkarki wylądowały więc z wysiłkiem na murawie i wyczerpane ruszyły w kierunku szatni. Julka położyła miotłę na ławie, zrzuciła z siebie ochraniacze, po czym położyła się na ziemi i zaczęła się dokładnie rozciągać. Czuła ból w dłoniach, który świadczył o dobrze wykonanej robocie. I choć czuła satysfakcję, to chciała jak najszybciej wrócić do kruczego gniazda. Do zwierzaków, do Arli, do pełnej lodówki, w której czekała na nią pizza z tuńczykiem i butelka zimnego Guinessa.
/ZT
William S. Fitzgerald
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 183,5 cm
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Ten sezon chyba nie należał do nich. Marcowe porażki praktycznie rzecz ujmując przekreśliły szanse drużyny z Montrose na wspięcie się na szczyty tabeli – mogli liczyć, mogli kalkulować, ale chyba jedynie jakiś cud byłby w stanie poprawić ich marną sytuację. Sezon rozczarowań, jak to zgrabnie określili w Proroku – mimo mocnego początku potem już właściwie spadali po równi pochyłej, zaliczając po drodze jakieś drobne wzloty i rozbudzając na dzieje, że będzie lepiej. Zwykle nie było. William powoli zaczynał się zastanawiać czy to już nie jest pora, żeby pomyśleć nad swoją przyszłością i dalszą karierą w Srokach – czy pozostać lojalnym i podpisywać kontrakt na kolejny sezon z nadzieją, że coś się zmieni w zarządzie, czy może przyjąć ofertę transferu do innego teamu, jeśli jakaś się pojawi. Mógł uwielbiać swoją drużynę i ludzi, z którymi pracował, ale przede wszystkim musiał baczyć na siebie oraz swój własny rozwój, a Sroki niestety nie miały jak na razie najwyższych rokowań mimo dzierżenia tytułu najskuteczniejszej drużyny w lidze brytyjsko-irlandzkiej. Może ich okres świetności po prostu przeminął? Na razie jednak miał jeszcze co najmniej dwa miesiące, żeby podjąć jakąś decyzję; dwie ostatnie kolejki bieżącego sezonu. Było czuć, że coraz większymi krokami zmierzają ku końcowi – atmosfera stawała się nerwowa i momentami dałoby się w niej zawiesić siekierę, tak bardzo gęstniała. Na dzisiejszym było to czuć bardzo mocno; nie było żadnych śmiechów, przyjacielskich docinek ani żartów – wszyscy skupiali się w pełni na taktykach na zbliżające się starcia, między innymi z Armatami, które goniły czoło stawki. Trener ich mocno cisnął, żądając doskonałości w ćwiczonych manewrach, bo to już nie były przelewki. Nigdy nimi nie były, ale obecnie tym bardziej – nikt w końcu nie chciał się poddawać, nawet jeśli zwycięstwo pozostawało już właściwie poza zasięgiem. Pozostawał w końcu jeszcze honor, czyli coś o co warto było walczyć. W swoich dzisiejszych ćwiczeniach wraz z pozostałymi ścigającymi głównie skupiali się na poprawieniu współpracy między sobą, bo podczas meczu musieli rozumieć się w zasadzie bez słów i działać niczym jeden organizm. I nawet jeśli już całkiem nieźle zgrywał się z pozostałymi, to zawsze było miejsce na doskonalenie. Kafel dynamicznie latał z rąk do rąk, kiedy przechodzili przez kolejne wspólne manewry – w tym takie klasyki jak chociażby Głowa Jastrzębia – które według selekcjonera mogą okazać się przydatne podczas nadchodzących spotkań. Czuł się niemal skrajnie wymęczony, gdy trening wreszcie dobiegł końca i po krótkim podsumowaniu zostali odprawieni do szatni.
| z/t
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Po raz kolejny musiała dodreptać na trening Srok z Montrose. Tym razem zabrała ze sobą swojego nowego Starsweepera XXI, do którego musiała przywyknąć. Jak zwykle przywitała się ze wszystkimi zgromadzonymi już w szatni nim w końcu zajęła się przebieraniem w strój sportowy. Miała nadzieję, że tym razem wszystko przebiegnie zgodnie z jej myślą. Po raz kolejny musiała usłyszeć, co też takiego miał im do przekazania trener nim w końcu zdecydował się na to, aby wypuścić ich na boisko. Musieli poprawić naprawdę wiele w swoim występie, aby tym razem mieć o wiele większe szanse na wygraną w meczu ligowym. Niestety wciąż pamiętała o tym, co pisała kolumna sportowa Proroka Codziennego na temat jej występów w ostatnich rozgrywkach. Musiała dać z siebie kompletnie wszystko. W zasadzie na treningu również starała się pokazać na co było ją stać i podkręcić swój występ pod każdym możliwym względem. Musiała odpowiednio panować nad miotłą, kierować ją z niezwykłą precyzją i prowadzić dokładnie taką trasą jaką chciała, omijając wszelkie możliwe przeszkody, które tylko pojawiały się na jej drodze w czasie ćwiczenia manewrów. Wyglądało na to, że poziom trudności na treningach także się znacząco zwiększył, aby przygotować ich do tego, co miało się dziać w następnych spotkaniach ligi quidditchowej. Czuła wyraźnie opór powietrza w momentach, gdy przecinała przestrzeń ponad stadionem, pędząc ku swojemu celowi i przechwytując lecące w jej kierunku kafle, aby jedynie go przerzucić niemalże automatycznie do znajdującego się w pobliżu innego ścigającego, aby przećwiczyć jak najszybsze i najcelniejsze podania. Miała przed sobą naprawdę ciężkie dwie godziny spędzone na miotle, gdy znajdujący się niedaleko trener jedynie wykrzykujący do niej kolejne komendy i nakłaniający ją do tego, by dała z siebie jeszcze więcej, leciała szybciej, wykonywała ostrzejsze zwroty i działała z jeszcze większą precyzją. Całe szczęście, że czas jej zleciał dosyć szybko i mogła nareszcie zlecieć na poziom boiska i zejść z miotły. Wystarczyło teraz wziąć prysznic i wrócić do domu.
z|t
William S. Fitzgerald
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 183,5 cm
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Ten sezon można już było spisać na straty, jeśli chodzi o team z Montrose. Kolejne dwie porażki jedynie zepchnęły ich jeszcze niżej w tabeli, skąd już nie mieli szansy się odbić – nawet najbardziej niesamowite zbiegi okoliczności czy wręcz cuda nie byłby w stanie poratować ich marnej sytuacji, nie kiedy została ostatnia kolejka tegorocznych rozgrywek. Najskuteczniejsza drużyna w lidze brytyjsko-irlandzkiej okazała się w tym roku prawdopodobnie jednym z największych rozczarowań, zwłaszcza po tych peanach, które wypisywał Prorok na początku sezonu. Nadal dobrze pamiętał jak mocno się cieszył, gdy jeden z przedstawicieli Srok się z nim skontaktował i zaproponowano mu podpisanie kontraktu, było to w końcu spełnieniem jego marzeń. Obecnie zaczynał coraz poważniej rozważać transfer do innej drużyny, gdyby pojawiły się oferty – a zapewne się pojawią, bo abstrahując od słabej formy Srok z Montrose wynikającej najpewniej w dużej mierze z powodu kiepskiego zarządu podejmującego raz za razem złe decyzje, chyba nie mającego dużego zaufania do młodszej części kadry, sam był przecież w szczytowej kondycji i pokazywał to podczas każdego spotkania. Nie bez powodu zresztą został powołany do kadry narodowej zaledwie w pół roku po swoim debiucie w lidze. Lojalność lojalnością, ale musiał na to patrzeć pod kątem swojej dalszej kariery, a w obecnym położeniu Sroki nie zapewniały mu zbyt dużych możliwości rozwoju, chyba że coś się zmieni. Na to jednak nie mógł liczyć, a decyzję będzie musiał w końcu podjąć. Z westchnięciem zamknął swoją szafkę w szatni i po ostatnich oględzinach stroju oraz reszty sprzętu wyszedł na płytę boiska, żeby dołączyć do reszty. Trener ostatnio mocno naciskał, nie chcąc zapewne, żeby zupełnie się pogrążyli w tych dwóch ostatnich spotkaniach, więc treningi stały się dość wymagające, wręcz momentami aż mordercze; skupiały się przede wszystkim wokół taktyk, które prawdopodobnie będą im mogły pomóc w nadchodzących starciach. Dziś nie było inaczej – wraz z resztą ścigających doskonalił grupowe, zmodyfikowane manewry, które miały mylić oponentów i pozwalać im skuteczniej atakować ich pętle. Na ile faktycznie tak będzie – wyjdzie podczas meczów. Starał się jak mógł, aczkolwiek z jakiegoś powodu nie do końca był się w stanie się skupić i przez to popełniał momentami bardzo podstawowe błędy. Widać nie jego dzień. Najgorszy w skutkach okazał się jednak ten, kiedy dla utrudnienia trener włączył do ich ćwiczeń tłuczki oraz pałkarzy, którzy mieli im utrudnić zadanie. Nie wykonał wystarczająco szybko uniku i jeden z tłuczków trafił go z całym swoim impetem w dominującą rękę, dość mocno gruchocząc kość. Oznaczało to oczywiście koniec treningu dla niego, a po interwencji drużynowego uzdrowiciela dodatkowy tydzień odpoczynku na rekonwalescencję (na szczęście akurat nie czekał ich w tym casie żaden z meczy), gdyż pomimo zastosowania eliksirów, zaklęć oraz usztywnienia kości potrzebowały nieco czasu na prawidłową regenerację, żeby nie ryzykować jeszcze gorszego urazu. Rudzielec nie był z tego zadowolony, ale jak mus to mus.
| z/t
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
To była końcówka sezonu i szczerze nie mieli już co liczyć na to, że wespną się do czołówki, ale i tak musieli zakończyć ligę z przytupem i pokazać w jakiej formie znajdują się Sroki. Dlatego też musiała się przyłożyć do treningu, który na nich czekał, gdy tylko wszyscy przebrali się w stroje sportowe i chwycili miotły w dłoń. Na sam początek krótka rozgrzewka składająca się z okrążenia wokół boiska. Tyle wystarczyło, by wygodnie umościć się na miotle, by złapać odpowiedni pęd i wyczuć to w jaki sposób warunki pogodowe mogły wpływać na sterowność oraz tor lotu miotły. Zwłaszcza przy skrętach, bo silny wiatr i stalowoszare chmury będące zwiastunem deszczu nie były wymarzonymi okolicznościami do lotów na miotle. Choć i w nie takie dni zdarzało jej się siadać na miotle. Dopiero później przeszli do bardziej zaawansowanych ćwiczeń, w których Strauss mogła ćwiczyć z innymi ścigającymi podania i przejęcia kafla. Nie obyło się przy tym bez przećwiczenia kilku dosyć podstawowych manewrów takich jak nieśmiertelna Porskowa, którą ćwiczyli parami czy Woollongong Shimmy mający zmylić przeciwnika, chcącego odebrać kafla tej osobie, która aktualnie znajdowała się w jego posiadaniu. Przykładała się do swoich zadań, by wykonywać celne podania do innych ścigających oraz starała się mieć w pamięci to, by pewnie i zdecydowanie podlatywać do nich, gdy tylko chciała dokonać przejęcia. Z pewnością nie mogła się ograniczać w takiej sytuacji, bo to nic jej nie da. W końcu czasem będzie zmuszona do tego, by zagrać na boisku nieco agresywniej. Jej koledzy z drużyny też powinni być gotowi na to, że zostaną tak potraktowani przez przeciwników. Dlatego mimo że nie chciała sprawić im krzywdy i uważała na to to jednak zdarzyło jej się zagrać nie tyle brutalnie, co niezwykle fizycznie. Nie unikała kontaktu z innymi, bo w końcu nikt nie poda jej ot tak kafla tylko dlatego, że podleciała blisko i ładnie poprosiła. Nie. Tutaj musiała walczyć, aby się pokazać i uzyskać okazję do tego, by przechylić szalę zwycięstwa na stronę swojej drużyny. I miała naprawdę mocne postanowienie, by tak się właśnie było w przyszłości. Pęd wiatru dudnił w uszach, kafel był przekazywany z ręki do ręki, ale w pewnym momencie do ich uszu przebił się ostry głos trenera, który wzmocnił swój komunikat przy pomocy Sonorusa. Wyglądało na to, że odbębnili swoją zwyczajową rutynę i nadszedł czas na zejście z boiska nim ktoś się przeforsuje do tego stopnia, że nie będzie w stanie wystąpić w czasie meczu. Strauss obniżyła dosyć gwałtownie pułap lotu swojej miotły, by jeszcze znajdując się w powietrzu zeskoczyć z niej skierować się do szatni po pochwyceniu swojego wiernego Nimbusa. Pierwszy trening za nią i wcale nie było tak źle. Oby tylko sroki były dla niej idealnym miejscem do dalszego samorozwoju.
z|t
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Ostatnie dwa spotkania tego sezonu brytyjskiej ligi quidditcha. Jej debiutanckiego sezonu. Jak wiele się zmieniło przez ten niespełna rok. Zeszłoroczny maj spędzała, zakuwając do egzaminów. Nie wiedziała jeszcze wtedy, czy chce iść na studia. Oczami wyobraźni widziała siebie na miotle, ale jej grzanie ławy w szkolnej drużynie ostudziło nieco jej zamiar i kazało spojrzeć na rzeczywistość z nieco mniejszym optymizmem. Zakuwała więc do egzaminów, z utęsknieniem spoglądała w niebo i odliczała dni do wakacji w Luizjanie, w których to miała w końcu zamiar wziąć się za siebie. Zero wymówek i zabawy. Tylko ciężka praca. Jak się okazało, nie zabrakło jej ani uporu, ani pewności siebie. I w międzyczasie okazało się, że jakiś tam talent w niej drzemie. Wymagał jedynie wydobycia na powierzchnię. Dziś, wchodząc na stadion narodowym, była cieniem lekkomyślnej angielki, którą była niegdyś. Wciąż robiła głupoty, co do tego nie było najmniejszych wątpliwości, a najbardziej cierpiała na tym krucza klepsydra. Mimo to dorosła, zaczęła patrzeć na wiele spraw znacznie poważniej. I tak też patrzyła na dzisiejsze zajęcia Harpii. Dziś nie chodziło o jakąkolwiek radość z latania. Nie, w żadnym wypadku. Czekały je dwa ostatnie spotkania, a pierwsze mistrzostwo w historii klubu, było w zasięgu ich pałek, mioteł, ramion. Dziś nikt nie myślał o wygłupach, a atmosfera w szatni była grobowa, choć nie było ku temu powodów. Nikt nie zamienił ze sobą nawet zdania, za cały dialog służyły mruknięcia i kiwnięcia głową. Presja nie paraliżowała jej nóg. Właściwie, to czuła przyjemne podniecenie. Lubiła to uczucie. Walcz albo giń, nie było półśrodków. W takich chwilach czuła, że naprawdę żyje. Wydarzenia bez wagi szybko przemijają w ludzkiej pamięci. Te najcięższe siedzą w nas do końca. Krukonka w milczeniu ubrała się w drużhnowe szaty. Butelkowa zieleń i złocista żółć. Tak dalekie od jej wymarzonych barw Os z Wimbourne. Mimo to nie żałowała dziś podjętej decyzji. Ochraniacze wylądowały na miejscu, podobnie jak kask i gogle. Czerwona miotła lśniła bułgarską czerwienią i pachniała lawendą. Była gotowa. Na treningu panowała atmosfera podobna do tej w szatni. Nikt się nie śmiał, nie kłócił. Wszyscy z pokorą kiwali głowami i robili to, co kazała im trenerka. Jeszcze jedno krążenie wokół boiska? Żaden problem. Półgodzinne ćwiczenie zwodu Wrońskiego? Ależ oczywiście. Brooks stała nieco na uboczu i machała ciężką pałką, obijając metalowego manekina. Pot lał się z niej strużkami i gdyby nie gogle, już dawno nie wiedziałaby nic na oczy. Tętno miała tak wysokie, że powoli ciemniało jej przed oczami. Kątem oka spojrzała na swoją partnerkę z drużyny. Wyglądała równie fatalnie jak i Julka. Żadna z nich nie odezwała się ani słowem. Jeszcze tylko dwa mecze i zasłużone wakacje. Oby w roli mistrza kraju. Nie wiedziała, jak ciężko ćwiczą inne drużyny. Była jednak przekonana, że nikt nie ćwiczy ciężej od niej. Tego była pewna jak tego, że Hampson to jest król bonsai, jak lew jest król dżungli. I nawet jeśli ostatecznie nie zwyciężą i będą pierwszymi przegranymi, to z dumą pocałuje srebro, na które tak cholernie ciężko pracowała. Gdy zabrzmiał gwizdek, mimowolnie upadła na kolana. Z trudem łapała oddech, a spuchnięte dłonie piekły ją żywym ogniem. W takich momentach jak ten, zastanawiała się, co ją podkusiło, żeby zostać pałkarką. Za każdym razem, gdy wskakiwała do wanny z lodowatą wodą, albo gdy wlewała w siebie kolejne porcje gównianego eliksiru wiggenowego, zastanawiała się, czy warto. Ale potem wylatywała na boisko, słyszała własne nazwisko i widziała przeciwników, którzy spadali z mioteł po celnych trafieniach tłuczkiem. I wtedy wszystkie wątpliwości znikały. Była jedynie radość i satysfakcja. - Dobra, koniec! – krzyknęła trenerka i przywołała je na środek boiska. Brooks, nie podnosząc się z kolan, przywołała do siebie miotłę i z wysiłkiem się na nią wdrapała. Czuła w przełyku ogień, świadczący o zgadze i momentalnie zrobiło jej się niedobrze. To oznaczało tylko diwe rzeczy. Wyjątkowo intensywny trening i fakt, że jedzenie krewet przed zajęciami to nie jest najlepszy pomysł na świecie.
/ZT
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Minął niespełna rok, odkąd Brooks rzuciła losu rękawicę i postanowiła pójść na testy do Harpii. I to na pozycji, na której nigdy nie grała. Najpierw było przyjemne zdziwienie, gdy się okazało, że z pałką radzi sobie znacznie lepiej, niż z kaflem. Potem zdziwienie okazało się niebotycznych rozmiarów, gdy ją przyjęto do zawodowej drużyny, choć nic na to nie wskazywało. Następnie przyszły mordercze treningi, zarówno w szkole, jak i w Londynie, błyskawiczne postępy i dziś Krukonka mogła bez najmniejszych wątpliwości stwierdzić, że marzenia się spełniają, a życie potrafi się zmieniać o 180 stopni w bardzo krótkim czasie. Przebicie się do pierwszej drużyny, podwyżka, powołanie do kadry Anglii. Tak wiele pozytywnych zaskoczeń, w tak krótkim czasie. Dzisiejszy trening miał być zwieńczeniem całego roku wyrzeczeń, przelanych łez, krwi i potu. Był to bowiem ostatni trening przed wakacjami! Jeszcze tylko dwie godziny latania i w końcu zasłużony urlop. Jakie miała plany na wakacje? Właściwie to żadne. Na pewno wpadnie na kilka dni do Soton, aby spuścić nieco pary z gwizdka i odpocząć od czarodziejskiego świata? A potem? Zapewne szkolny wyjazd gdziekolwiek i powrót do treningów, jak to miało miejsce w Luizjanie. Profesjonalistą się bowiem było, a nie bywało. Teraz jednak nie było, co myśleć o tym, co będzie. Teraz trzeba było wsiąść na miotłę i po raz ostatni wylecieć na stadion narodowy. Harpiom humor wyjątkowo dopisywał. I trudno się było temu dziwić. Już za kilka godzin będą odpoczywały pod palmami czy gdzie tam sobie chcą, a do tego miały za sobą wyjątkowo udany sezon. Chyba nikt przed sezonem nie zakładał, że zespół złożony z samych czarownic, stanie się rewelacją rozgrywek. Dzisiejsze zajęcia przybrały wyjątkowo luźną formę, co miało stanowić nagrodę za całoroczną pracę. Zamiast więc nawalania tłuczkami i szukania znicza, czekał je mecz quodpota. Brooks uśmiechnęła się do siebie, widząc znajome kociołki. Od zeszłego roku, miała okazję grać w tę grę wielokrotnie. I choć oczywiście quidditch zawsze był dla niej na pierwszym miejscu, to takie treningi jak te, były doskonałą okazją, żeby się dobrze bawić i po prostu cieszyć się grą. I co tu dużo mówić, cholernie potrzebowała takiego sparingu. Uśmiech nie schodził jej z twarzy, nawet pomimo faktu, że piłka wybuchła jej w twarz i resztę zajęć spędziła siedząc na ławce. Kiedy skończyli, dzielne Harpie po raz ostatni w tym miesiącu spotkały się na środku boiska. Teraz każda z nich ruszy w swoją stronę i spotkają się niebawem, aby pracować nad tym, by kolejny sezon był równie udany. A co tu dużo mówić, powiesiły sobie poprzeczkę naprawdę wysoko!
/ZT
William S. Fitzgerald
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 183,5 cm
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Rok pełen wzlotów i upadków, tak chyba mógłby podsumować swój pierwszy sezon na zawodowych boiskach. W przyszłym miesiącu miał minąć dokładnie rok, odkąd po raz pierwszy przywdział czarno-białe szaty drużyny z Montrose. Sroki niestety nie pokazały się w tym sezonie od swojej najlepszej czy najmocniejszej strony – pomimo mocnego rozpoczęcia ostatecznie zakończyły tegoroczne zmagania w dolnej części tabeli. Czy czuł rozczarowanie? Oczywiście, bo nie na takie rozpoczęcie swojej zawodowej kariery liczył, decydując się na podpisanie kontraktu z najskuteczniejszą drużyną w lidze brytyjsko-irlandzkiej, ale była to bodaj jedyna rzecz, która go rozczarowała. W innych kwestiach mógł ze śmiałością uznać ten rok za jeden z najlepszych, jakie przeżył. W końcu postawił na swoim i wbrew swoim despotycznym rodzicom podążył za własnymi marzeniami, dzięki czemu znajduje się obecnie w tym miejscu – ścigający Srok z Montrose, ścigający reprezentacji narodowej, kapitan szkolnej drużyny swojego Domu, wschodząca gwiazda quidditcha. W przeciągu tego roku zaszedł naprawdę daleko i absolutnie nie miał zamiaru spoczywać na laurach, bo to dopiero był początek – pierwszy rok praktycznie był już za nim, ale długie lata jeszcze pozostawały przed nim, więc o czymś takim nie było nawet mowy. Dziś czekał ich przedostatni trening przed wakacjami, choć czy w karierze sportowca można w ogóle było używać terminu wakacje w pełnym tego słowa znaczeniu? Kilka dni odpoczynku, a potem zapewne powróci do swojego typowego rytmu, bo nie mógł sobie przecież pozwalać na najmniejszy spadek formy. Spotkanie rozpoczęło się od podsumowania całego roku ligowych rozgrywek – wszystkich sukcesów i porażek, między którymi była dość spora dysproporcja, niestety ze znaczną przewagą tych drugich. Niestety faktów już nie dało się zmienić i jedynie pozostawało się pogodzić z tym, że ten rok po prostu nie należał do nich. Słuchanie tego nie należało do najprzyjemniejszych, więc w duchu odetchnął z ulgą, gdy ta część dobiegła końca i mogli przejść do zasadniczej części treningu. Po krótkiej, ale dość intensywnej rozgrzewce trener podzielił ich na dwie drużyny, żeby mogli rozegrać mecz sparingowy. Wyjątkowo, żeby uniknąć potencjalnych kontuzji, normalne tłuczki zastąpiły takie wypełnione specjalnie zaczarowaną farbą – po trafieniu pękały, a ich zawartość rozlewała się na zawodniku, barwiąc jego ubranie na kolor zależny od siły trafienia. Czuć było wyraźnie luźniejszą atmosferę, a większość osób w momencie, gdy powietrze przeciął gwizdek kończący grę, była upaćkana chyba wszystkimi kolorami tęczy. Jemu samemu uśmiech chyba ani na moment nie zszedł z twarzy, pozostając tam aż do chwili, kiedy przyszła pora, żeby zejść z boiska i udać się do szatni.
| z/t
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Jak zwykle zeszła do szatni i przywitała się zresztą zespołu skinięciem głowy nim przebrała się w strój w barwach Srok. Miała nadzieję, że tym razem trening okaże się naprawdę owocny. Trener jak zwykle zjawił się w szatni o czasie i upewniwszy się, że wszyscy znajdują się już na miejscu zaczął objaśniać taktykę na najbliższe spotkanie oraz tłumacząc to nad czym powinni jeszcze popracować. Jak zwykle wytknął im popełniane poprzednim razem błędy, podsuwając przy okazji niekiedy pomysły na to jak mogliby ich uniknąć i poprawić swoje osiągi na boisku. Strauss wysłuchiwała w ciszy uwag, które kierował w jej kierunku oraz w stosunku do ścigających jako całości. Powoli i z namysłem kiwała głową, przyswajając do siebie kolejne informacje. Z pewnością dadzą radę. Dopiero po przebrnięciu przez część teoretyczną spotkania mogli wyjść na stadion, by rozpocząć trening z prawdziwego zdarzenia. Jak zwykle zaczęło się od krótkiego okrążenia wokół boiska połączonego z unikaniem zawieszonych w powietrzu przeszkód, które miały zakłócić tor lotu i utrudnić całe zadanie. Slalom, nawrotka, pikowanie w dół, nagłe poderwanie się do góry i gwałtowna zmiana kierunku lotu... Wszystkie te manewry musiały być przez nich opanowane. Podobnie jak sztuka wykonywania pewnych uników, które mogły okazać się przydatne w momencie, gdy doszłoby do starcia ze ścigającymi drużyny przeciwnej. Strauss chwyciła rzuconego jej kafla, gdy przyszła pora na przećwiczenie kwestii związanych z podaniami oraz rzutami na bramkę, które zdecydowanie będą miały decydujący wpływ na wynik meczy. Lecąc w pobliżu jednego ze sroczych ścigających przerzuciła do niego piłkę jednocześnie obniżając lot na tyle, by móc przelecieć pod jego miotłą i zająć miejsce na lewym skrzydle, przygotowując się do odebrania kolejnego potencjalnego podania, które mogło powędrować w jej kierunku. Jeszcze przez dłuższy czas ćwiczyli tak zwane zabawy z kaflem, przerzucając go między sobą i starając się zająć jak najlepszą pozycję względem obrońcy znajdującego się na obręczach, by móc go przechytrzyć i przerzucić piłkę przez jeden z okręgów. Zadanie nie było łatwe, ale z pewnością na meczu nie będą mieli ułatwienia, gdy przyjdzie im się zmierzyć z inną równie zdeterminowaną drużyną. Po zakończeniu wszystkich obowiązkowych ćwiczeń wszyscy wrócili do szatni, by wziąć szybki prysznic i przebrać się w świeże ubranie. Teraz wystarczyło jedynie dać z siebie wszystko w rozgrywkach ligowych.
z|t
William S. Fitzgerald
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 183,5 cm
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Kolejny sezon ligowy miał wystartować dopiero jesienią, ale dziś trybuny i tak były niemal wypełnione po brzegi, a panująca na nich wrzawa zdawała się wypełniać prawie cały stadion. Lipiec rozpoczynał się bowiem pod znakiem meczu charytatywnego z inicjatywy zarządu drużyn, który prawdopodobnie chciał tym odrobinę zatrzeć złe wrażenie jakie pozostało w sercach wielu kibiców po marnym występie Srok, we współpracy z Ministerstwem Magii, a konkretniej Departamentem Magicznych Gier i Sportów. Cokolwiek by jednak nie skłoniło do zorganizowania tego wydarzenia jego cel pozostawał szczytny – stypendia sportowe dla dzieciaków z biedniejszych rodzin – i miał zostań na niego przeznaczony cały dochód ze sprzedaży biletów i nie tylko. Generalnie wszystko co uda się zebrać w trakcie tego spotkania miało na to pójść. Drużyna z Montrose mogła mieć za sobą gorszy sezon, ale mimo wszystko nadal – sądząc po tym jak szybko wyprzedały się wszystkie bilety – cieszyła się rzeszą wiernych fanów, która chciała znów zobaczyć swój ulubiony team w akcji. Nawet jeśli mecz miał mieć charakter zdecydowanie towarzyski, bo naprzeciw profesjonalistów miała stanąć drużyna złożona niemal z samych amatorów oraz kilku graczy, którzy z różnych powodów zdecydowali się przejść wcześniej na sportową emeryturę i z lataniem nie mieli już za dużo wspólnego. Ślizgon czuł tą wyraźnie luźniejszą atmosferę, gdy wraz z resztą zawodników znalazł się na boisku. Nawet nie użyto faktycznych tłuczków, a ten wariant z farbami, które trener wykorzystał na jednym z ich treningów, bo miało chodzić przede wszystkim o zabawę, a nie o próby wysłania się do Munga; zwłaszcza, że grali na entuzjastów latania. Wynik tego starcia był oczywiście do przewidzenia – drużyna amatorów wprawdzie dzielnie się trzymała i nawet zdołała ugrać trochę punktów, ale koniec końców to jednak Sroki były górą, pokonując ich z miażdżącą przewagą. Will sporą część tego wbił osobiście, bawiąc się przy tym doskonalne, a na jego ubraniu widać było kilka barwnych plam. Sam mecz był wprawdzie głównym punktem dzisiejszego wydarzenia, ale nie jedynym – po nim, kiedy drużyna już doprowadziła się do porządku, zorganizowano spotkania z fanami. Rozmowy, rozdawanie autografów, wspólne zdjęcia i tak dalej. Rudzielca zwłaszcza cieszyło spotkanie z tymi najmłodszymi entuzjastami tego magicznego sportu wśród których być może znajdowały się przyszłe gwiazdy quidditcha. Nie da się zaprzeczyć, że to był naprawdę intensywny dzień i na sam koniec czuł się wykończony, ale jednocześnie i zadowolony, że mógł wziąć w tym udział.
| z/t
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Wskoczyła na swojego Nimbusa przy wyjściu na murawę i odepchnęła się od ziemi, wzbijając się w powietrze, by zatoczyć delikatny łuk ponad boiskiem, a następnie ustawić się w dogodnej pozycji do jednego z ćwiczeń z kaflem, które miała przeprowadzić z innymi ścigającymi. Strauss starała się dawać z siebie wszystko, choć nie zawsze było to takie proste. Niekiedy musiała się bardziej skupić na krążących wokół zawodnikach niż na przekazywanym z rąk do rąk w serii bardziej lub mniej skomplikowanych podań kaflu. Musiała wykazać się podzielnością uwagi, która pozwoliłaby jej na śledzenie poczynań innych graczy i skupienie się na piłce. Gra w zespole na pozycji ścigającego była wymagająca nie tylko pod tym względem. Wymagała poza podzielnością uwagi także umiejętności pracy zespołowej i dostosowywania się do poczynań innych zawodników, by móc w ten sposób zdecydować o następnej akcji. Raz po raz Strauss zmuszana była to zmiany kierunku lotu lub jego tempa. Niekiedy musiała zwolnić, by wywieść w pole któregoś z przeciwników i wykonać niespodziewany manewr, a innym razem musiała dopasować swoją prędkość do swojego kolegi z drużyny, by móc wykonać do niego celne podanie, a następnie wykorzystać pełną szybkość swojego Nimbusa i pędzić przed siebie, by móc znaleźć dogodną pozycję na boisku i przeszkodzić w próbach przejęcia kafla lub też ustawić się do przejęcia piłki po wykonanym przez innego zawodnika podaniu. Sytuacja komplikowała się zdecydowanie pod polem bramkowym, gdy oprócz tego wszystkiego należało jeszcze wykiwać znajdującego się przy pętlach obrońcę. Niekiedy należało po prostu działać szybko, nie dając mu czasu na reakcję, innym razem należało wykazać się sprytem i chociażby zamarkować rzut na inną obręcz niż w rzeczywistości. Trening trwał w najlepsze, a na sam koniec każdy ze ścigających miał sprawdzić swoje umiejętności w rzutach karnych. Poprzednie mecze wyraźnie pokazały, że w drużynie Srok występowały pewne błędy w kluczowych podbramkowych momentach. Właśnie dlatego starcie sam na sam z przeciwnikiem miało pokazać w czym leżał kłopot i jakie kroki powinni powziąć, by je rozwiązać. Strauss starała się oddawać dosyć szybkie rzuty kaflem w kierunku pętli bez większego zawahania. Nie zawsze odnosiło to taki efekt jakby chciała, ale udało jej się zdobyć w ten sposób parę goli po czym mogła w spokoju zlecieć do szatni, a następnie udać się do domu po szybkim prysznicu i przebraniu się w swoje rzeczy.
z|t
William S. Fitzgerald
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 183,5 cm
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Początek sezonu zbliżał się wielkimi krokami, a w nim wciąż tliły się wątpliwości czy odrzucenie wszystkich propozycji transferu pod inną banderę i pozostanie wiernym drużynie z Montrose to była dobra decyzja. Jakby nie patrzeć w minionym sezonie Sroki zwyczajnie dały ciała i zawiodły oczekiwania kibiców po całej linii, zwłaszcza po tak mocnym starcie. Musiał dbać o własną karierę, a nie kierować się jakimiś sentymentami – mógł się dobrze czuć latając w czarno-białych sroczych szatach, ale sukcesy też były istotne. Decyzję już jednak podjął i jak na razie nie miał zamiaru jej zmieniać, niemniej jeśli sytuacja nie ulegnie poprawie i najskuteczniejsza drużyna w lidze brytyjsko-irlandzkiej nie pokaże wreszcie dlaczego zasłużyła sobie na dzierżenie tego tytułu, to nie będzie miał innego wyboru jak faktycznie zmienić barwy. Obecnie jednak starał się o tym za bardzo nie myśleć i skoncentrować na słowach selekcjonera, który zebrał ich jeszcze w szatni, żeby przekazać im garść informacji w związku z rozpoczynającym się lada moment sezonem. Znalazła się wśród nich między innymi nowa rozpiska treningów na najbliższy miesiąc i jeden rzut oka na ten harmonogram wystarczył, żeby dotarło do niego, że niebawem prawdopodobnie będą mu zostawać jakieś minus dwie godziny na życie przy tych wszystkich obowiązkach – nie tylko wszak startował nowy sezon, ale też rok szkolny, a co za tym idzie również liga szkolna, w której miał zamiar ostro wziąć się za drużynę Domu Węża i w końcu ich podnieść z tego dna, na którym wylądowali przez minione dwa lata. Szykowały się naprawdę pracowite miesiące, ale on nie da rady? Po tej, można rzec, odprawie wyszli na murawę boiska i po wstępnej rozgrzewce na gruncie oraz w powietrzu przeszli do właściwego treningu. Nie było to nic bardzo wyszukanego czy odkrywczego, ot taka zwyczajna treningowa rutyna. On sam wraz z pozostałymi ścigającymi skupiał się na przećwiczeniu rozmaitych manewrów związanych z ich pozycją – podania, przejęcia, kombinacje grupowe i indywidualne, rzuty na pętle (zarówno niebronione, jak i bronione), a także uniki. Były to dość intensywne, ale z pewnością nie najbardziej męczące dwie godziny w powietrzu, jakich tu doświadczył, ale wiedział dobrze, że te najbardziej mordercze treningi dopiero przed nim.
| z/t
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
W szatni szybko przebrała się w strój w barwach Srok i po wysłuchaniu kilku uwag trenera wszyscy jak jeden mąż wylecieli na boisko, by rozstawić się na nim odpowiednio i przygotować do wykonywania odpowiednich ćwiczeń. Strauss nerwowo zaciskała dłonie na trzonku swojej miotły czując, że musi się skupić na treningu o wiele bardziej niż zwykle. I choć czuła się okropnie wyczerpana musiała się zmusić do tego, by dać z siebie wszystko. Oby tylko nie było tak przed meczami. Trening rozpoczął się, a zawodnicy zaczęli sunąć w powietrzu, wykonując powierzone im zadania. Krukonka prowadziła swoją miotłę zręcznie pomiędzy przeszkodami, które zostały zawieszone przez trenera w powietrzu. Niektóre z nich były w dodatku ruchome i wymagały od niej dostosowania się do ich ruchów. Musiała trzymać odpowiednie tempo, zwalniając odpowiednio lub przyspieszając. Czas także miał tutaj znaczenie i jeśli nie chciała wylądować na szarym końcu musiała się pospieszyć i wykonać w powietrzu odpowiednie manewry, aby pozostać na trasie lotu i nie zostać trafioną przez, któryś z latających przedmiotów poruszających się wyznaczonym torem. Nie zawsze szło jej to jednak tak sprawnie jak by chciała. Czasami odnosiła wrażenie jakby jej Nimbus zaczął stawiać pewne opory i nie dawał się już tak lekko sterować. Prawdopodobnie powinna mu się lepiej przyjrzeć i sprawdzić czy nie potrzebuje bardziej gruntownej konserwacji. Choć może chodziło o coś innego. Pewne manewry przychodziły jej z nieco większym trudem niż zwykle. Musiała wysilić się, aby wykonać gwałtowniejszy skręt i włożyć więcej siły, aby ten się powiódł. Mało tego niekiedy po pokonaniu toru przeszkód wymagano od niej jeszcze celnego rzutu na specjalnie umieszczone w powietrzu pętle o wiele mniejsze od tych, przez które standardowo musiałaby przerzucić kafla. Miała w ten sposób popracować nad celnością, bo jak to stwierdził trener „każdy głupi z krzywym okiem w takie coś trafił”. Dlatego też musiała użerać się z celem o kilkanaście razy mniejszym, który wymagał od niej niezwykłej precyzji rzutu, co wcale aż takie łatwe nie było w momencie, gdy znajdowała się na miotle rozpędzonej do ogromnych prędkości. Na początku miała wrażenie, że każde trafienie jest jedynie kwestią szczęścia, ale z każdym kolejnym podejściem coraz lepiej sobie radziła, wyczuwając coraz lepiej odpowiedni moment, by wykonać rzut oraz celując w odpowiedni punkt. Przez dłuższy czas krążyła jeszcze po boisku, poprawiając swój refleks i precyzję, która musiała znaleźć się w jej ruchach. I choć latanie na miotle zawsze zdawało się przychodziło jej naturalnie tak teraz męczyła się, musząc odbębnić cotygodniową rutynę nim w końcu wróciła do szatni.
Dzisiejszy dzień na stadionie nie obył się bez wrażeń dla zawodników. Może nie działo się nic spektakularnego – bo nie było żadnych rozgrywek, które zmieniłyby pozycje danych zespołów na świecie, ale każdy dzień, nawet ten potencjalnie nic nieznaczący, może przemienić się w przygodę do opowiadania na całe lata. - William! – Głos menadżera zespołu słyszany był dobrze i wyraźnie, Will akurat znajdował się w szatni po treningu ze swoją drużyną, tak więc z pewnością usłyszał nawoływanie. Niezależnie od swojego podejścia do osoby, która go woła, nie mógł jej po prostu zignorować. Bo jeśli on nie przyszedł do niego, to on przyszedł do Willa. - Przed stadionem znalazła się grupka ludzi chcąca jakieś wywiady, pogadankę, wiesz, tego typu sprawy. Zajmiesz się tym? Trafiło na ciebie, ostatnio był… a nie pamiętam kto, teraz ty po prostu przejmiesz pałeczkę. Idź, wciśnij im parę słów i jesteś już dzisiaj wolny. – Polecenie dość proste, ale i problematyczne, jeśli nie bardzo masz co powiedzieć swojej widowni i własnym fanom. No i właśnie, nie miało znaczenia jakie zdanie na ten temat miał sam William, jego obowiązkiem w tym momencie było wyjście przed szereg i odpowiedzenie na kilka pytań odnośnie zespołu, ich gry w tym roku, a może i jego samego.
Kostka:
Rzuć kostką k6 na wydarzenie, jakie ci się trafiło podczas wywiadów: 1 - twoja klątwa niespodziewanie się uaktywnia, co straszy media, które następnie szybko ucinają wszelkie tematy poruszone na wywiadach i odchodzą, zaś na następny dzień możesz przeczytać na swój temat, że może i dobrze latasz, ale z ciebie buc i prostak, bo z premedytacją straszysz na wywiadach innych ludzi. 2-3 - jedna z osób na wywiadach postanowiła nieco „podśmieszyć” atmosferę rzucając w twoją stronę balony z farbą, które trafiają swój cel – jesteś cały mokry, w najróżniejsze kolory farb. Twoje zdjęcie trafia do gazet pod szyldem „Kolorowa Sroka upokorzona!” 4 - Twoją uwagę przykuł mały chłopiec, stojący wraz z tłumem dziennikarzy, podchodząc do niego dowiadujesz się, że to twój wielki fan, który jedyne o co prosi, to o wspólne zdjęcie i autograf. Bardzo miło! 5 - Same wywiady odbyły się bez zbędnych ceregieli, po dwudziestu minutach odpowiadania na prawie te same pytania mogłeś wrócić do środka i zająć się swoimi sprawami. 6 - Okazało się, że ktoś wykorzystał cały tłum i zamieszanie, zawsze towarzyszące wywiadom i podciął tobie kieszeń z portfelem, skutecznie okradając cię z galeonów! Tracisz 50 galeonów.
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Kochał to co robił – nawet pozornie zwyczajny dzień był w stanie zapewnić masę wrażeń. Grał już zawodowo od ponad roku i nuda to było prawdopodobnie ostatnie słowo, jakim byłby w stanie określić swój czas spędzany na profesjonalnych stadionach. Dziś zszedł z boiska bardzo usatysfakcjonowany, choć nie działo się nic szczególnie ważnego czy mogącego mieć wpływ na tabelę rozgrywek. Jeden rzut oka na niego wystarczył, żeby móc stwierdzić, że humor mu naprawdę dopisuje. Właśnie urzędował przy swojej szafce, kiedy po szatni poniósł się całkiem donośny głos selekcjonera Srok, który najwyraźniej miał do niego jeszcze jakąś sprawę. Rudzielec od razu zamknął szafkę i skierował się ku niemu, dobrze wiedząc, że ignorowanie go mija się zupełnie z celem, nic takiego zresztą nawet nie miał zamiaru robić. Był wręcz ciekaw o co może chodzić. — Co jest, trenerze? — zapytał, by następnie wysłuchać odpowiedzi mężczyzny. Wprawdzie nie okazał tego po sobie, ale był odrobinę zaskoczony, gdy ten poprosił go o… zajęcie się grupą fanów zgromadzonych pod stadionem, bo tego zupełnie się nie spodziewał. Nie miał jednak nic przeciw, nawet jeśli w gruncie rzeczy nie należało to do jego obowiązków – uwielbiał interakcje z kibicami, toteż nie widział problemu w tym, żeby odpowiedzieć na kilka pytań. — Jasne. — Przytaknął krótko, by następnie skierować się do wyjścia z szatni. Selekcjoner złapał go jeszcze nim zdążył się przebrać w swoje codzienne ciuchy, więc ludziom pokazał się w uniformie Srok, wywołując już na dzień dobry entuzjastyczny aplauz. A potem się zaczęło. Będąc osobą odznaczającą się dużą charyzmą bez trudu był w stanie udzielać odpowiedzi nawet na najbardziej sztampowe i oklepane pytania zadawane przez zgromadzonych reporterów, czasem wplatając tu czy tam jakąś małą anegdotkę, czy inny drobny żarcik, tak dla urozmaicenia. Ktoś z tłumu także najwyraźniej postanowił sobie pożartować, bo ni stąd ni zowąd nagle został zaatakowany… balonem z kolorową farbą, przez którą zmienił się w istną pstrokaciznę. — Rozumiem, że to jakaś aluzja do naszych dość monotonnych strojów? — zażartował w ogóle nie zdeprymowany tym zdarzeniem, ścierając sobie przy tym farbę z twarzy, żeby móc cokolwiek widzieć. Sprawiał wręcz wrażenie bardziej ubawionego niźli rozeźlonego tym małym incydentem. — Niestety obawiam się, że sroki nie są zbyt barwne, ale rozważymy może zmianę na papugi, choć niczego tutaj nie obiecuję, dzięki za tą sugestię! Proszę dalej… Odpowiedział spokojnie na resztę pytań, by następnie wrócić do szatni, żeby się ogarnąć nim opuścił całkowicie stadion. Następnego dnia zaś dość szybko w jego ręce wpadła jedna z gazet, w której znalazło się jego zdjęcie z tej sesji z raczej nieprzychylnym podpisem, z którym w ogóle się nie zgadzał. Cóż, on swoje, a dziennikarze swoje, tak to już chyba po prostu działało.
| z/t
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Branie się za treningi w momencie, gdy od jakiegoś czasu dręczyła ją klątwa, przez którą ślepła było złym pomysłem. I to nie ulegało wątpliwości, ale mimo wszystko Violetta była naprawdę upartą zawodniczką, która za nic nie chciała przegapić kolejnego treningu. Wciąż powtarzała sobie, że przecież nic złego nie może się stać i na pewno jakoś sobie poradzi w powietrzu. Dlatego też jak zawsze udała się do szatni, gdzie po wymianie przywitań z innymi członkami drużyny, zaczęła przygotowywać się do wyjścia na boisko. Wyglądało na to, że tym razem trener chciał sprawdzić ich umiejętności gry zespołowej i po krótkiej rozgrzewce rozdzielił ich losowo na dwa konkurujące ze sobą zespoły, które miały zmierzyć się ze sobą w krótkim meczu treningowym. Strauss przytaknęła jedynie na jego wszelkie uwagi po czym posłusznie wdrapała się na miotłę, gdy tylko otrzymali sygnał do startu. I faktycznie przez jakiś czas wszystko przebiegało dokładnie tak jak powinno. Kafel przechodził z rąk do rąk, gdy ścigający rywalizowali ze sobą do piłkę, starając się dostać na pole bramkowe rywali lub przechwycić kafel, który znajdował się w rękach oponenta. Czas jednak mijał nieubłaganie, a wraz z nim powracało nieprzyjemne poczucie, że jednak jej wzrok staje się coraz bardziej zamglony i niewyraźny. Tyle dobrego, że nie goniła znicza, bo za nic nie mogłaby go wypatrzeć. Nie ulegało wątpliwości, że klątwa się uaktywniła i powoli zabierała wzrok Krukonki, aż w końcu pozostawiła ją w całkowitych ciemnościach. Latanie na ślepo było najgorszym, co mogło ją spotkać. Zwłaszcza, że wokół szalały rozwścieczone tłuczki, które nie zawsze mogły zostać obłaskawione przez pałkarzy. I tak właśnie zakończył się dla niej trening. Dokładnie w momencie, gdy jeden z tłuczków ugodził ją prosto w mostek i zrzucił z miotły siłą swojego uderzenia. Nie spodziewała się tego i nie mogła w żaden sposób przed tym uchronić. Zbyt późno zorientowała się, że piłka pędzi w jej kierunku, nie potrafiąc w tym rozgardiaszu rozpoznać charakterystycznego świstu, który jej towarzyszył. Tyle dobrego, że w pobliżu znajdowali się magomedycy, którzy od razu zajęli się nią i upewnili czy na pewno nie doszło do większych obrażeń. No to się popisała…
z|t
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Wyprawa do zamku Lancelot, walka z inferiusami, zaliczenie kosy w żebra od poltergeista, wydobycie miecza z dna jeziora i pozbycie się klątw. Ostatnie dni były dla młodej Krukonki nad wyraz intensywne. Wciąż nie czuła się w pełni zdrowia i czuła dyskomfort w nie do końca zaleczonej ranie. Dodatkowo była po prostu zmęczona, głównie psychicznie. Nie była w tym zapewne odosobniona, bo z klątwami mierzyła się cała czarodziejska społeczność, ale wredny poltergeist, który uprzykrzał jej życie, osiągnął w końcu sukces. Teraz, gdy zniknął, pałkarka mogła przywrócić swoje życie na prawidłowe tory. Zaczęła od powrotu do Londynu. Choć mieszkanie w kruczym dormitorium miało swoje uroki, to jednak brakowało jej samotności i prywatności. No i Netflixa! Kolejnym krokiem był powrót do treningów drużynowych. Wspólny wylot na boisko powinien wywołać w niej więcej emocji, ale te ostatnie tygodnie skutecznie ostudziły jej zapał. Szczerze mówiąc, lecąc nad zieloną murawą, wciąż nerwowo rozglądała się dookoła, jak by zaraz miał się pojawić złośliwy duszek. Albo dziesięć zaczarowanych przez niego tłuczków, bo tak również się zdarzało.
Zaczęli od wzajemnego upewnienia się, że każdy jest zdrowy i nie ucierpiał zbytnio przez ostatni czas. Brooks opowiadała właśnie o wyprawie do Lancelotu i o tym, jak walczyli z armią nieumarłych, kiedy to zjawił się trener i głośnym gwizdnięciem w palce przerwał jakiekolwiek dyskusje.
- Sprawdźmy, kto sobie wziął do siebie moja słowa, a kto się obijał! – zarządził, po czym ruchem głowy wymownie wskazał na pusty stojak na miotły. A więc było jasne, że dziś nie polatają zbyt wiele. I tak też było, bo całe zajęcia okazały się niczym innym, jak wojskowym zamordyzmem, mającym wycisnąć z nich ostatnie krople potu. Biegi długodystansowe, sprinty, wbieganie po schodach, raz za razem. Brooks sapała jak parowóz z węglem, ale nie była w tym odosobniona. Właściwie, to udało jej się utrzymać formę. Gorzej mieli ci, którzy trenować nie mogli, ze względu na przykład na utratę wzroku. Ci już w połowie zajęć oddychali rękawami, z trudem walcząc o każdą molekułę tlenu. Gdy skończyli, mało kto miał siłę na cokolwiek. Po krótkiej odprawie Brooks chwyciła miotłę i chwiejnym krokiem ruszyła w kierunku szatni. Czuła się fatalnie i miała pewność, że kolejne dni będą równie ciężkie. W końcu liga miała ruszyć pełną parą!
/ZT
William S. Fitzgerald
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 183,5 cm
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Ostatni okres, cóż, nie sprzyjał praktycznie niczemu – klątwy dały się mocno we znaki czarodziejskiej społeczności i nie da się zaprzeczyć, że wszyscy odetchnęli z wyraźną ulgą, gdy grupie śmiałków udało się je jakoś odczynić. Szczerze powiedziawszy sam się tym niespecjalnie interesował, miał zdecydowanie zbyt mało czasu, żeby się jeszcze bawić w jakiegoś tam poszukiwacza przygód czy innego odkrywcę za pięć sykli. Sfera związana z Quidditchem oczywiście nie była żadnym wyjątkiem i również oberwała w wyniku całego tego bajzlu, chociażby przez to, że treningi nie mogły się odbywać w normalnym trybie, z organizacją meczy także był spory problem – on sam wprawdzie został dotknięty przekleństwem, które mu nie utrudniało latania, ale tego samego nie można było powiedzieć o sporej liczbie innych graczy, bo wiele klątw miało działanie dość inwazyjne, jak chociażby ta wywołująca losowo ślepotę. Naprawdę miło więc było, gdy przekleństwa przestały dokuczać na tyle, żeby uniemożliwiać normalne funkcjonowanie i wreszcie można było powrócić do względnej normalności. Jego samego aż rozpierała dzika radość na myśl o wznowieniu grupowych treningów, bo jednak indywidualne to nie było to samo – drużyna musiała w końcu działać jak jeden wielki organizm. Zresztą nie tylko on sam wydawał się tą perspektywą naprawdę uradowany, bo szatnia dzisiaj aż wrzała, kiedy przygotowujący się do treningu zawodnicy Srok entuzjastycznie wymieniali się uwagami czy przeżyciami minionego miesiąca, a także spekulowali o tym jak bardzo zostaną dziś przeorani przez trenera, zwłaszcza, że miał to być pierwszy wspólny trening drużynowy od dość długiego czasu, na którym mieli być wszyscy, a nie tylko osoby zdolne danego dnia do lotu. Donośny głos mężczyzny bez trudu przebił się przez ten gwar, ściągając uwagę wszystkich obecnych. Po upewnieniu się, że są już cali, zdrowi i pozbawieni jakichkolwiek przeciwskazań co wskakiwania na miotły, trener przedstawił im plan działania – skwitowany wieloma żartobliwymi jękami – a potem wypuścił na murawę boiska. Najpierw czekał ich mały test kondycji po takim czasie i niestety okazało się, że znaleźli się tacy, którzy nieco za bardzo się rozleniwili, a potem przeszli do bardziej standardowego treningu już w powietrzu. Trochę podstawowych manewrów, nieco ćwiczeń poprawiających zwinność – nic bardzo wyszukanego, ale mimo tego i tak przyniosło ze sobą ogrom satysfakcji. Naprawdę mu tego brakowało.
| eot
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Był już październik, pierwsze mecze ligowe były już za nimi i z pewnością nie było to dobre rozpoczęcie sezonu. Owszem może i wygrali ze Strzałami z Appleby, ale już spotkanie ze Zjednoczonymi z Puddlemere nie mogło się odbyć. Tylko Nietoperze z Bellycastle, farciarze, byli w stanie odegrać oba mecze i wskoczyć dzięki temu na szczyt tabeli. Jak widać klątwy, które spadły na brytyjskich czarodziejów zatrzęsły naprawdę mocno światem Quidditcha i namieszały w zawodowym sporcie. Weszła do szatni i od razu skierowała się do swojej szafki, aby przebrać się i przygotować do wylotu na boisko, gdy tylko skończą słuchać wywodu trenera. I chociaż zwykle wsłuchiwała się uważnie w każde jego słowo to tego dnia miała niezwykle parszywy humor i chciała jedynie, by skończył jak najszybciej ględzić. Pogoda, chociaż chłodna, była naprawdę dobra na latanie. Wsiadła na swoją miotłę, gdy tylko nadarzyła się ku temu okazja i odbiła się mocno od ziemi, by wzbić się w powietrzę. Zacisnęła mocno palce na trzonku swojej nowej Doskonałej Błyskawicy, która śmigała aż miło i skierowała swoje spojrzenie ku torowi przeszkód, który został wzniesiony na boisku specjalnie dla celów aktualnego treningu. Zdecydowanie mieli poćwiczyć zwrotność i precyzyjne manewry w powietrzu. Inaczej na boisku nie znajdowałyby się rzędy beczek, przez które mieli przelecieć. Strauss przylgnęła niemal całkowicie do trzonka swojej miotły, mknąc przed siebie i starając się pokonać całą trasę w jak najkrótszym czasie, starając się za bardzo nie poobijać i nie powpadać na wszelkie ruchome przeszkody, które musiała wyminąć lub wpasować się idealnie w ich rytm, dostosowując swoją prędkość do ich ruchu. I nawet, jeśli nie wyszło jej to wszystko idealnie to była z siebie całkiem zadowolona. Kilka nowych siniaków oczywiście będzie zdobiło jej ciało, ale czymś takim nie przejmowała się już od dawna. Najważniejsze były wyniki i to jak zaprezentuje się w przyszłych meczach, które miejmy nadzieję nie zostaną zaburzone przez jakieś dziwne zjawiska magiczne.
z|t
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Ten sezon zapowiadał się o wiele ciężej, niż poprzedni. Oczywiście, klątwa, która dotknęła Wielką Brytanię miała w tym swój udział. Brak spotkań, treningów, chaos organizacyjny… wszystko to odbijało się na postawie zawodników. O wiele większym wyzwaniem było jednak podejście innych drużyn do Harpii. W poprzednim sezonie nikt nie traktował ich poważnie, bo i czemu mieliby? W końcu nie były pretendantkami do tytułu, ba, nigdy go nie zdobyły! Były czarnym koniem i mogły sobie pozwolić na błędy, bo nikt od niczego nie oczekiwał cudów. Teraz jednak miało być inaczej. Były obrończyniami tytuły i każdy wiedział, na co je stać. Odkąd wróciły do treningów, Brooks sprawiała wrażenie, jak by ten przymusowy urlop naprawdę dobrze jej zrobił. A może to sam fakt, że zyskała luz, odkąd przestał za nią podążać poltergeist? Obowiązkowy rozbrat z miotłą dał jej czas, aby spuścić nieco z tonu, złapać drugi oddech i dystans. Teraz wychodzenie na murawę przestało być rutyną, a niekiedy i przykrym obowiązkiem. Latanie znów sprawiało jej największą frajdę na świecie, zupełnie jak wtedy, gdy miała jedenaście lat i z utęsknieniem czekała na kolejne lekcje miotlarstwa, oczami wyobraźni widząc siebie latającą jak harpia wśród pętli. Kafla zamieniła na tłuczek a pętle na pałkę, ale satysfakcja wciąż była ta sama, jak nie większa. Niemal dwa miesiące bez latania na miotle. Trwało to niemal wieczność i teraz po prostu cieszyła się wiatrem we włosach i ciężarem drewna w dłoni. Z najwyższą starannością wykonywała wszystkie ćwiczenia, zlecone jej przez trenera. Pałowanie manekina? Proszę bardzo. Atakowanie szukającego? Chętnie! Sprinty wzdłuż boiska i podciąganie na miotle? Miła odskocznia od latania. Minuty mijały, Brooks stopniowo opadała z sił, ale z tym samym zacięciem na twarzy wykonywała kolejne ćwiczenia. I nawet nie wiedziała, kiedy rozległ się gwizdek kończący zajęcia. Po zajęciu miejsca na ławce drżącymi dłońmi ściągnęła hełm i gogle, zmierzwiła mokre od potu włosy i sięgnęła po wodę. Czuła się naprawdę wyczerpana i przemarznięta, ale uśmiech satysfakcji nie schodził z jej bladej twarzy.
/ZT
William S. Fitzgerald
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 183,5 cm
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Po przymusowym przestoju związanym z tymi nieszczęsnymi klątwami i całym tym chaosem, który temu towarzyszył sezon ligowy w końcu zaczął wracać na właściwe tory, a co za tym idzie – treningi znów wpisały się w jego tygodniowe plany. Pogoda czy nie, trzeba było nadrobić jakoś utracony czas, kiedy właściwie nie było możliwości, żeby cała drużyna mogła się w tym samym czasie zebrać na boisku, a jednak treningi w podgrupach nie były tym samym, co treningi z obecnością całego zespołu. A musieli naprawdę ostro wziąć się za siebie, jeśli myśleli o zmazaniu z imienia Srok tego dyshonoru, jakim był zeszłoroczny sezon, kiedy to stoczyli się po równi pochyłej, kończąc niemal na samym dnie tabeli, choć z początku stanowili jednego z faworytów. Wprawdzie swój pierwszy mecz w trwającym sezonie wygrali, ale to jeszcze o niczym nie świadczyło i zdecydowanie nie uprawniało ich do tego, żeby spocząć na laurach. Listopadowa pogoda generalnie nie rozpieszczała, a tego dnia okazała się wyjątkowo paskudna, pokazując jedno ze swoich bodaj najgorszych oblicz – mroźny wiatr i zacinający, lodowaty deszcz. Nie było jednak tak źle, żeby aż odwoływać trening, więc wszystko odbywało zgodnie z planem, ku niezadowoleniu samych zawodników; po prostu mieli dodatkową atrakcję w postaci utrudnionych warunków, co czasem też było konieczne. Nikt w końcu nie był w stanie im zagwarantować na meczach idealnej pogody z bezchmurnym niebem i lekkim zefirkiem w tle. W którymś momencie przestał zupełnie zwracać uwagę na przemoknięte do suchej nitki ubranie, koncentrując się na ćwiczonych wraz z resztą ścigających różnych manewrach grupowych, na których mocno się dzisiaj skupili, a które wymagały znacznie więcej wysiłku i skupienia niż w bardziej sprzyjających warunkach. Czuł powoli, że ręce zaczynają mu drętwieć od kurczowego zaciskania ich na śliskiej od deszczu rączce Błyskawicy czy mokrym kaflu, który łatwo wyślizgiwał się z dłoni przy zbyt lekkim chwycie. Parę razy był nawet zmuszony – i nie tylko on – do nurkowania po piłkę, bo nie zdołał jej utrzymać, co w trakcie meczu było rzeczą absolutnie niedopuszczalną, gdyż mogłoby się okazać bardzo kosztowne w skutkach. Był zupełnie przemarznięty, a woda wręcz ściekała z niego strugami, gdy trener odgwizdał koniec i zebrał ich wokół siebie na murawie. Dzisiaj na szczęście ograniczył się jedynie do bardzo zwięzłego podsumowania nim pozwolił im udać się do szatni, choć rudzielec nawet tego już nie słuchał, marząc jedynie o gorącym prysznicu.
| eot
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Kolejny miesiąc oznaczał kolejne mecze ligowe, do których musiała się solidnie przygotować jeśli tylko chciała osiągnąć na boisku zadowalające wyniki. Wciąż były rzeczy, które jej nieustannie umykały, samodzielnie nie była w stanie dostrzec wszystkich swoich słabości, na których mogłaby się skupić. Dlatego też w trakcie nadchodzącego treningu skupiała się głównie na takich szczegółach jak chociażby sprytniejsze markowanie obręczy w celu zmylenia obrońcy i różne techniki rzutu kaflem. Przez prawie dwie godziny bez przerwy wykonywała kolejne najazdy na pole bramkowe, raz za razem. Wiedziała, że w czasie prawdziwego meczu będzie panował większy chaos i będzie musiała uważać na więcej rzeczy niż znajdujący się przed nią obrońca, ale dodatkowo ze względu na to, że znajdowali się aktualnie w powietrzu we dwójkę to ten był w pełni skupiony na jej ruchach, odczytując je i przewidując jej kolejne zagranie. Musiała się wysilić, zrobić wszystko, aby jej rzut okazał się celny i przeleciał przez obręcz. Nie chciała szaleć za bardzo z wszelkiego rodzaju kombinacjami. Nie zawsze byłaby w stanie je wykonać, nie mając na to czasu czy potrzebnej przestrzeni. Dlatego też skupiała się na jak najprostszych, ale efektywnych technikach, których opanowanie do mistrzostwa miałoby podnieść jej szanse na zdobycie dziesiątek punktów dla swojej drużyny. Skupiała się jedynie na znajdującym się z nią na boisku obrońcy, na kaflu, który trzymałą w dłoni. Jedną ręką trzymała się mocno trzonka swojego Nimbusa, chcąc się na nim utrzymać. Pęd powietrza przy ogromnych prędkościach, które rozwijała miotła wcale nie pomagał w sterowaniu nią, co wymagało od niej naprawdę sporego wysiłku, aby poprowadzić ją tak jak tego chciała. W końcu jednak trener obwieścił, że wystarczająco już się natrudzili. Z ulgą przyjęła fakt, że w końcu mogła wylądować na murawie. Wszystko bolało ją po tak intensywnym wysiłku. Musiała odsapnąć. Napić się nieco wody i wziąć gorący prysznic. Nim jednak do tego przystąpiła, wysłuchała jeszcze końcowych uwag mężczyzny i dopiero wtedy udała się do szatni.