Miejsce, w którym rozgrywają się najważniejsze mecze Quidditcha. To tutaj narodowa reprezentacja Anglii walczy z przeciwnikami o tytuł mistrza, to tu kluby próbują pokonać przeciwników z najdalszych zakątków świata. Każdy gracz, który miał okazję stanąć do meczu na tym stadionie, cieszy się niezwykłym prestiżem. Nie dziwne więc, że młodzi czarodzieje tęsknie spoglądając z trybun, wyobrażają sobie, iż za parę lat będą tu występować. Niestety udaje się to tylko najlepszym.
Dzień Quidditcha:
Dzień Quidditcha
Dwudziesty czwarty maja to dzień ogromnej frajdy dla wielu młodych czarodziejów, ponieważ na stadionach narodowych w każdym kraju można spotkać swoich idoli, a nawet z nimi zagrać. Departament Magicznych Gier i Zabaw po dogadaniu się z drużynami i główną reprezentacją swojego kraju organizuje wraz z nimi mnóstwo miotlarskich konkurencji, wywiadów i zabaw. Czasem nawet na koniec dnia odbywa się mecz między najlepszymi zawodnikami, a cały dochód z tego przedsięwzięcia jest przekazywany na cele charytatywne (70%) i organizację kolejnych (30%). W tym roku imprezę rozpoczyna pokazowy mecz Tajfunów z Tutshill, którego zawodnicy przez cały event będą dostępni dla zainteresowanych w strefie V.I.P.
Wystawa nowych modeli i tester mioteł
Dzień Quidditcha zawsze był idealną okazją dla firm, by zaprezentować to, nad czym obecnie pracują. W tym roku aż dwie miotły doczekały się swoich prezentacji, choć żadna z nich nie jest jeszcze oficjalnie wypuszczona do sprzedaży. Producenci liczą, że dzięki pomocy osób, które odważą się przetestować dziś ich najnowsze wynalazki, będą w stanie pozbyć się ostatnich błędów nim wypuszczą modele na rynek.
Błękitny bojler:
Ulepszona wersja Błękitnej Butli - rodzinnej miotły, która stawia przede wszystkim na wygodę i bezpieczeństwo. Bojler został wyposażony nie tylko w dodatkowe czujki, ale też zwiększono o jedno liczbę siedzisk. Niestety przez to straciła nieco na zwrotności i prędkości. Czego jednak nie robi się dla bezpieczeństwa bombelków!
Test Bojlera:
Jeśli zdecydujesz się przetestować ten model rzuć kością k6, by zobaczyć, co Cię czeka!
1- Miotła wydaje się być bez wad, przynajmniej dopóki z niej nie zsiądziesz z ogromnymi odparzeniami na wewnętrznej stronie ud.
2- Lecisz i lecisz na testerze, ale co chwila czujesz pewne opory ze strony miotły, zupełnie jakby nie chciała współpracować. Co przyspieszasz, ona ogranicza Cię, zwalniając do tempa przeciętnego pieszego.
3- Wszystko zdaje się śmigać bez zarzutów. Prędkość i zwrotność oczywiście odbiega od mioteł sportowych, ale czego się spodziewałeś po rodzinnym transporcie?
4- Nie jest za dobrze. Co chwile czujesz jakieś turbulencje, a miotła podskakuje jak byczek na rodeo. W końcu zrzuca Cię z siebie i lądujesz na glebie. Nawet nie zauważasz, że z kieszeni wypada Ci 20 galeonów. Zgłoś stratę w odpowiednim temacie.
5- Coś się zdecydowanie odwaliło. System czujek może i jest bezpieczny, ale nie, gdy odpala się bez powodu! Alarm jest na tyle męczący i głośny, że przez następne 2 posty dzwoni Ci w uszach, a producenci muszą zamknąć tester na pół godziny, by doprowadzić miotłę do porządku.
6- Śmigasz jak urodzona głowa rodziny, próbująca dowieźć rodzinkę na wakacje. Miotła wydaje się słuchać Ciebie bez zarzutu. Jest tylko jeden malutki problem - nawet nie zauważasz, jak w samozachwycie nad tym modelem gubisz jedno z "dzieci", które leci z Tobą.
Nimbus 2022:
Sportowi wymiatacze rynku nie spoczęli na laurach i znów pracują nad udoskonaleniem klasyki, która od pokoleń zachwyca fanów quidditcha. Nimbus 2022 reklamuje się prędkością lepszą niż najlepsza błyskawica i zwiększeniem zwrotności nawet dla osób "niewymiarowych". Wsiądź na tester i sprawdź sam, czy nie są to przypadkiem tylko czcze obietnice!
Test Nimbusa:
Rzuć kostką k6, by sprawdzić, jak lata Ci się na tym prototypie!
1- Nie idzie Ci najlepiej. Już osiągając połowę maksymalnej prędkości widzisz, że coś jest nie tak. Miotła zdaje się Ciebie nie słuchać i choć mknie jak szalona, praktycznie nie masz nad nią kontroli. Dorzuć kostkę k6, jeśli otrzymasz wynik parzysty - tracisz kontrolę i przywalasz w najbliższą ścianę, obijając sobie kilka kości.
2- Nieważne, czy jesteś sportowcem, miotlarzem z pasji, czy amatorem, miotła zdaje się być idealna dla Ciebie! Wygodna i zwrotna jak rasowy rumak prowadzi Cię przez pole testowe zapewniając wiatr we włosach i przyjemną adrenalinę, a Ty zdajesz się zastanawiać, czy wystarczy Ci zaskórniaków na ten model, gdy w końcu wyjdzie na rynek.
3- Pochylasz się nad trzonkiem, chcąc sprawdzić co to cacko potrafi i dać mu po witkach. Zbliżając się do maksymalnej prędkości zauważasz, że drewno coraz intensywniej wibruje między Twoimi nogami, a miotła nieco zbacza z kursu. Producenci zdecydowanie mają nad czym popracować!
4- Pędzisz jak poparzony, ale to bardzo dobrze! Dogadujesz się z miotłą jak z własnym bratem, a przyglądający się temu trener Nietoperzy z Bellycastle bierze Cię na rozmowę, chcąc zgarnąć Cię pod swoje skrzydła, lub jeśli jesteś amatorem, proponując rozwinąć Twój talent. Czyżby otwierała się przed Tobą szansa na sportową karierę?
5- Nie ma znaczenia, czy latasz od dziecka, czy może dopiero zaczynasz przygodę z miotlarstwem. Nimbus 2022 zdecydowanie nie jest dla Ciebie. Brakuje Ci do niego wyczucia, a w dodatku gubisz z prototypu pęczek witek.
6- Idzie Ci świetnie i najchętniej byś z tej miotły nie schodził. Problem jest tylko taki, że kolejna osoba w kolejce nieco się zdenerwowała czekając aż w końcu dasz szansę innym na wypróbowanie tego cacka. Obrywasz więc zaklęciem, które zrzuca Cię z miotły i lekko obija. Nie martw się, kilka "ojojań" i będzie po bólu!
Zawody Aingingein
Aingingein to Irlandzka gra, która w Anglii nie zdobyła aż takiej popularności, choć bywa rozgrywana na różnego rodzaju festynach. Polega na przebyciu drogi przez płonące beczki bez dna tak, by jak najmniej się poparzyć, a na końcu trzeba przerzucić przez ostatnią z nich kozi pęcherz. Choć weszliśmy w XXI wiek, wciąż nie zamieniono tej tradycyjnej "piłki" na bardziej nowoczesną i ekologiczną wersję.
Zasady:
Reguły gry są proste jak sok dyniowy. Rzucasz dwoma kośćmi k100 oraz jedną k6 i patrzysz na swój wynik. Trzy osoby z największą liczbą punktów mogą liczyć na nagrody (1 miejsce: -50% w wybranym sklepie miotlarskim + specjalna pasta do miotły (+2 do GM) , 2 miejsce: komplet nowych witek do miotły (+2 do GM) oraz "Nimbus: Od zapałki do sportowego czempiona" z autografami Angielskiej kadry narodowej, 3 miejsce: limitowany kask do quidditcha (+2 do GM) z własnym grawerem oraz breloczek złotego znicza.
K100:
Pierwsza kość jest Twoją prędkością bazową, do której możesz dodać 5 za każde 10pkt z GM w kuferku (nie więcej niż 30!).
Druga kość k100 wskazuje, jak idzie Ci przelot przez płonące beczki. Jeśli posiadasz cechę gibki jak lunaballa możesz dodać 5 do swojego wyniku. Jeśli zaś posiadasz cechę połamany gumochłon musisz spadasz na poziom niżej wylosowanej kostki:
<25 Jest tragicznie. Może wypiłeś za dużo piwa, albo po prostu to Twój pierwszy raz na miotle. Nieważny powód, ważne jest to, że parzysz się o każdą z sześciu beczek. Wylosuj, które miejsca na Twoim ciele ucierpiały. Zakręć 6 razy i jeśli jakieś miejsce trafi Ci się więcej niż 3 razy musisz napisać jednopostówkę w Mungu lub u innego uzdrowiciela, który wyleczy Twoje dotkliwe poparzenia. Odpadasz z zawodów, bez rzucania k6!
26- 40 Szału nie ma, ale przynajmniej magiczna karetka nie musi zwozić Cię z boiska! Parzysz się o 3 z 6 beczek w wylosowane miejsca. Ból nieco Ci doskwiera, ale dajesz radę ukończyć lot rzutem kozim pęcherzem. Tracisz jednak 20pkt bazowej prędkości!
41-65 Idzie Ci raczej przeciętnie. Większość beczek pokonujesz bez większego problemu, choć dwie z nich pieszczą Cię swoim ogniem url=https://www.czarodzieje.org/t19816-kolo-tluczkowej-zaglady]w wylosowane miejsca.[/url] Tracisz 10pkt bazowej prędkości.
66- 85 Jest naprawdę dobrze! Co prawda otarłeś się o jedną z beczek i poparzyłeś url=https://www.czarodzieje.org/t19816-kolo-tluczkowej-zaglady]w wylosowane miejsca[/url], ale poza tym docierasz do celu bez większego problemu nie tracąc wcale prędkości. Ba, nawet przyspieszasz na ostatniej prostej. Dodaj sobie 10pkt do bazowej szybkości.
>86 Jesteś na miotle urodzony! Nie straszne Ci beczki, płomienie, prędkość i zakręty! Jak strzała docierasz z pęcherzem pod pachą do celu, gdzie będziesz mógł popisać się również swoją celnością! Dodaj sobie 20pkt do bazowej prędkości.
K6:
Ta kość wskazuje na celność rzutu kozim pęcherzem!:
1- Czy Ty się w ogóle starałeś, czy po prostu chciałeś się pozbyć koziego pęcherza spod pachy? Nie trafiasz w cel, przez co tracisz 10pkt.
2- Tak, wiem, to piwo na stoiskach jest pyszne, ale niestety nie pomaga w celności. Trafiasz co prawda w cel ale ledwo, a pęcherz odbija się od ścianek beczki. Dodaj sobie 5pkt za celność, bo za styl zdecydowanie nic Ci się nie należy!
3- Bycie ścigającym nie jest Twoim powołaniem, ale przynajmniej wiesz, że piłka idzie do dziurki. Pęcherz nieco wyślizguje Ci się z dłoni i wszystko dzieje się nieco na farcie, ale poza tym możesz dodać sobie do wyniku 10pkt!
4- Jest naprawdę poprawnie! Rzut przeciętny, ale celny. Dostajesz za niego dodatkowe 15pkt!
5- Zdecydowanie nie jest to Twoje pierwsze rzucanie piłką do dziury. Twój styl i oko przewyższają to, co pokazuje większość innych zawodników, za co zostajesz nagrodzony dwudziestoma punktami!
6- Jesteś chyba z kaflem (a raczej z kozim pęcherzem) urodzony! Bezbłędnie trafiasz w sam środek beczki i zgarniasz westchnienia podziwu ze strony obserwujących Cię gapiów. Przyznano Ci za ten popis aż 30pkt!
Kod:
<zgs> Zawody Aingingein </zgs> <zgs> K100 na prędkość: </zgs> <zgs> K100 na beczki: </zgs> <zgs> K6: </zgs> <zgs>Ostateczny wynik: Suma pierwszej k100 + modyfikatory z kostek, kuferka i cech eventowych</zgs>
Bez względu na to, czy zajmiesz miejsce na podium, czy nie, dostajesz maskotkę jako nagrodę za uczestnictwo. Wylosuj przy pomocy k6, co Ci się trafia!
Maskotka:
1 - Sroka z Montrose 2 - Nietoperz z Ballycastle 3 - Harpia z Holyhead 4 - Osa z Wimbourne 5 - Pustułka z Kenmare 6 - Jastrząb z Falmouth
I miejsce: Julia Brooks - 160pkt. II miejsce: III miejsce:
Creaothceann
Tak, wszyscy wiemy, że ta gra do legalnych nie należy. Jednak z okazji tak pięknego święta opracowano bezpieczną wersję, którą dopuszczono do dzisiejszych obchodów.
Zasady:
Z leciutkimi kociołkami przywiązanymi do głowy łapiecie materiałowe piłeczki, stylizowane na kamienie. Oczywiście wygrywa ten, kto uzbiera ich najwięcej w określonym czasie!
Rzucacie dwoma kośćmi: literkąoraz k100 i patrzycie na swój wynik. Trzy osoby z największą liczbą punktów mogą liczyć na nagrody (1 miejsce: -50% w wybranym sklepie miotlarskim + specjalna pasta do miotły (+2 do GM) , 2 miejsce: komplet nowych witek do miotły (+2 do GM) oraz "Nimbus: Od zapałki do sportowego czempiona" z autografami Angielskiej kadry narodowej, 3 miejsce: limitowany kask do quidditcha (+2 do GM) z własnym grawerem oraz breloczek złotego znicza).
Literka:
Ta kość pokazuje, co Ci się wydarzy ogólnie podczas zawodów.
A,B - Balansowanie kociołka na głowie, latanie i wypatrywanie piłeczek wcale nie jest takie proste, prawda? Co chwila Twój kociołek przechyla się, a Ty gubisz piłeczki. Od ostatecznego wyniku odejmij 20!
C,D - Nie idzie Ci najlepiej. Co chwila na kogoś wpadasz, przez co oboje macie straty w złapanych piłeczkach. Oznacz drugiego gracza, który bierze udział w zawodach i obydwoje odejmijcie sobie 15 od ostatecznego wyniku.
E,F - Chyba za dzieciaka nosiłeś na głowie wodę ze studni, bo idzie Ci naprawdę wyśmienicie! Piłeczki wypatrujesz jak sokół, a łapiesz je jak magnes, aż kończysz z pełnym garem. Do ostatecznego wyniku dodaj sobie aż 30 punktów!
G,H - Niby nie jest wybitnie, ale zdecydowanie nie jest najgorzej! Kilka piłeczek spada szybciej, niż nadążasz je łapać, ale ostatecznie i tak uzbierałeś pokaźną ilość. Zdecydowanie jest to Twój dobry dzień! Dodajesz do ostatecznego wyniku 15pkt.
I,J - Jest mocno przeciętnie. Coś tam łapiesz, tyle samo Ci umyka, no na nikim wrażenia na pewno nie robisz. Plus jest taki, że przynajmniej nie kończysz z pustymi rękoma, ale prędkość działa na Twoją niekorzyść. Wiejący wiatr sponsoruje Ci lebetiusa. Polecamy wizytę u uzdrowiciela!
K100:
Ta kość determinuje, ile piłeczek znajduje się w Twoim garneczku na koniec zawodów. Jeśli masz cechę gibki jak lunaballa na start dodaj sobie 15 piłeczek, a jeśli natomiast jesteś połamanym gumochłonem odejmij 15 piłeczek.
Każdy biorący udział w zawodach losuje sobie przy pomocy k6 nagrodę za uczestnictwo.
Maskotka:
1 - Sroka z Montrose 2 - Nietoperz z Ballycastle 3 - Harpia z Holyhead 4 - Osa z Wimbourne 5 - Pustułka z Kenmare 6 - Jastrząb z Falmouth
Kod:
<zgs> Zawody Creaothceann </zgs> <zgs> Literka: </zgs> <zgs> K100: </zgs> <zgs>Ostateczny wynik: Suma modyfikatorów z kostek i cech eventowych</zgs>
I miejsce: II miejsce: III miejsce:
Jedzenie i Napoje
Oprócz miotlarskich klasyków i gier organizatorzy zadbali również o to, by nikt nie chodził głodny, czy spragniony. Postawiono stoiska, na których można zaopatrzyć się w różnego rodzaju przekąski i napoje.
Jedzenie:
- czekoladowe znicze
- piernikowe pałki
- marcepanowe miotły
- karmelowe kafle
Napoje:
- Dowolne magiczne piwo
- Big Ben
- Jad Kirlija
- Herbata imbirowa mątwa
- Sen memortka
- Drink "Tłuczek" czyli spirytus z sokiem z cytryny w proporcji 50/50, podawany na lodzie. Kwaśny, mocny i wali po głowie jak tłuczek, stąd też jego nazwa.
- Dyptamowy Smakosz
Upominki
Na wydarzeniu nie mogło zabraknąć niewielkich straganów, oferujących upominki dla każdego fana magicznego sportu. Każdy może zaopatrzyć się tu w fanty z logo swojej ulubionej drużyny, lub sprzęt, który akurat potrzebuje wymienić na nowy. Rozliczeń dokonuj w odpowiednim temacie.
Asortyment:
- Dowolna miotła brytyjska o 50 G taniej niż w spisie. - Limitowana edycja koszulek do Quidditcha (+1 do GM) - 40 G - Bryloczek w kształcie dowolnego modelu miotły - 8 G - Bryloczek z logo dowolnej drużyny Q - 10 G - Magiczne naszywki drużyn Quidditcha z całego świata - 20 G - Zestaw do pielęgnacji miotły - 20 G -Frotka treningowa (+1 do GM) - 50 G
Strefa V.I.P
W tym roku gwiazdami wydarzenia są Tajfuny z Tutshill. Za skromną opłatą 30g można zrobić sobie z nimi zdjęcia, przeprowadzić wywiad, czy poprosić o autograf na ulubionej parze bielizny. Jeśli jesteś dziennikarzem/fotografem lub pracujesz w mediach możesz dostać się do zawodników za darmo w ramach pracowniczej jednopostówki.
Niespodzianka:
By sprawdzić, czy masz farta rzuć literką:
A jak AKYSZ! - Zapłaciłeś za wejście, uszykowałeś zdjęcie do podpisu, a tu KLOPS! Drużyna widocznie właśnie jest w trakcie jakiegoś sporu i ochrona przegania Cię z namiotu. Lepiej się posłuchaj, chyba że lubisz szpitalne klimaty londyńskiej placówki.
B jak Bardzo nam miło - Tajfuny okazują się być kulturalnymi i przesympatycznymi ludźmi. Zagadują Cię i przez dłuższy czas prowadzicie rozmowę, która naturalnie kończy się zdjęciem, czy autografem na czymkolwiek sobie wymarzysz.
C jak Chyba nie taki był plan - Na pierwszy rzut oka wszystko wydaje się śmigać. Robicie sobie zdjęcie w objęciach, jak najlepsze ziomeczki, lecz po jakimś czasie zaczynasz zauważać na swoim ciele charakterystyczne plamy. Okazało się, że jeden z zawodników nieświadomie zaraził Cię kiełkującą w nim groszopryszczką. Przez najbliższy wątek musisz uwzględnić swoją chorobę lub napisać jednopostówkę na przynajmniej 2500 znaków, gdzie leczysz przypadłość.
D jak dumni aż zanadto - Okazuje się, że zawodnicy Tajfunów wcale nie są najlepszymi towarzyszami rozmowy. Cały czas nic tylko chwalą się swoimi osiągnięciami i w ogóle nie zwracają uwagi na to, co mówisz.
E jak Ekscytująca schadzka - Okazuje się, że wpadłeś jednemu z zawodników w oko. Oprócz zdjęcia i autografów dostajesz nawet zaproszenie na wieczornego drinka! Skorzystasz z takiej okazji? Jeśli masz ochotę skorzystać z zaproszenia zgłoś się do najbliższego Mistrza Gry po ingerencję związaną z tym wydarzeniem.
F jak farciarz roku - Rozmowa z drużyną kleiła się na tyle, a zawodnicy polubili Cię tak mocno, że postanowili podarować Ci rzadki upominek. Otrzymujesz od nich jedną z niewielu par rękawic do Quidditcha podpisaną przez legendarnego szukającego Plumptona! Po przedmiot zgłoś się w odpowiednim temacie.
G jak Gruba impreza - Trafiasz w sam środek popijawy. Sportowcy w końcu też ludzie i pić coś muszą. Problem jest jednak taki, że niektórzy z nich są już zdrowo nabzdryngoleni. Dorzuć k6 wynik nieparzysty oznacza, że pijany sportowiec postanowił Cię poobrażać i wywalić z namiotu, a wynik parzysty, to zaproszenie do wspólnego picia z Tajfunami.
H jak Histeria fana - Niby wszystko jest w porządku. Widzisz jak Tajfuny się do Ciebie uśmiechają i wokół panuje bardzo przyjazna atmosfera. Mimo wszystko nagle łapie Cię cholerna trema i ledwo jesteś w stanie cokolwiek z siebie wydusić, a dłonie trzęsą Ci się i pocą tak, że upuszczasz wszystko, co masz w rękach.
I jak Imitacja - Podchodzisz do zawodników, robisz sobie z nimi zdjęcie, rozmawiacie i nagle... Coś zdaje Ci się być nie tak. Przyglądasz się lepiej jednemu z Tajfunów i zdajesz sobie sprawę, że to wcale nie zawodnik drużyny, a ktoś cholernie do niego podobny. Widać ktoś był tu zbyt ważny, by osobiście pojawić się na spotkaniu z fanami.
J jak jagodowa przygoda - Tego to się chyba nie spodziewałeś. Po pogawędce z Tajfunami nie dość, że otrzymałeś to, na czym Ci zależało, to jeszcze zawodnicy dorzucili Ci butelkę jagodowego jabola. To się nazywa przyjemne z pożytecznym!
Uwaga! Wyniki konkurencji i rozdanie nagród odbędzie się 8 czerwca! Do tego momentu tabela wyników może ulegać zmianie.
Percy kochał latać. Od pewnego czasu zdecydowanie mniej kochał być rozpoznawany na każdym kroku, proszony o autografy i ogólnie odarty z życia prywatnego, ale trzeba było przyznać, że nieźle mu za to płacili. W dodatku uwielbiał fakt, że oprócz wyjazdów na zgrupowania, które nie zdarzały się tak znowu często, i zagraniczne mecze, które zdarzały się już częściej, miał mnóstwo czasu dla swojej świeżo poślubionej żony. Kiedy miała trochę czasu, wpadała na treningi, żeby go podopingować. Jednak to z całą pewnością nie był jego dzień. Na treningu szło mu gorzej niż zwykle – tłuczki odbijał mało precyzyjnie, kompletnie nie mógł się dogadać z drugim pałkarzem, a na koniec wdał się w ostrą dyskusję z trenerem, który chyba postanowił wycisnąć z niego wszystko, nie przejmując się niczym. Percy wiedział, że jest dobry, wiedział, że stać go na więcej i że jeszcze przez kilka ładnych lat nikt młodszy mu nie zagrozi, jednak podświadomie wciąż czuł presję. Gra w reprezentacji narodowej była wykańczająca - spełnianie oczekiwań fanów, a niejednokrotnie całej brytyjskiej magicznej społeczności wymagało wielkiej odporności psychicznej. Gdyby nie Voice, nie dałby rady. Myślał o niej, wchodząc do szatni i ignorując zaczepki kolegów, którym zresztą też słabo poszło. Z ulgą wyobrażał sobie, jak wróci do domu i opowie jej o kłótni z trenerem, o tym, jaki był dzisiaj zdekoncentrowany i o tym, jak bardzo jest szczęśliwy, że ją ma. Nigdy nie sądził, że małżeństwo da mu tyle szczęścia i wewnętrznej siły. Gdy teraz o tym myślał, był dziwnie przekonany, że gdyby nie poznał Voice, poszedłby na dno albo wrócił z podkulonym ogonem do Kanady i zrezygnował z kariery sportowej. To było po prostu za dużo dla jednego, samotnego faceta. Dzięki niej cieszył się życiem i był w stanie zrzucić z siebie stres, mając świadomość, że nawet jeśli pewnego dnia jego gwiazda zgaśnie, będzie miał kochającą żonę i dom. I niczego więcej nie potrzebował do szczęścia. Wziął głęboki oddech i wyszedł na ulicę, by się teleportować, kiedy podszedł do niego jakiś siwy czarodziej i nieśmiało poprosił o autograf dla wnuka, tłumacząc, że niedługo ma urodziny i jest wielkim fanem. Percy uśmiechnął się ciepło i nawet napisał dedykację, myśląc sobie, że w takich momentach bycie znanym jest mniej uciążliwe. Namolni fani byli okropni, ale chwile, kiedy okazywało się, że mógł sprawić komuś radość kilkoma słowami i dedykacją na świstku papieru, zawsze jakoś podnosiły go na duchu.
@Julia Heikkonen tego dnia przeżywała niezwykle ciężkie chwile, ale wcale nie za sprawą swoich znajomych z drużyny czy niezwykle wymagającego trenera. Nowiutkie miotły, które narodowa drużyna Quidditcha otrzymała dzięki pieniądzom producenta śpiewających kapeluszy, chyba wcale nie były takie cudowne jak z początku się wydawało. Miotły zaczęły szaleć, zrzucając z siebie zawodników. Jedne leciały tyłem, inne wykonywały koziołki w powietrzu, a niektóre po prostu spadły na ziemię wraz z zawodnikami.
Rzuć dwiema kostkami: Parzysta: Nie brałaś udziału w katastrofie, ale byłaś idealnym świadkiem całego zdarzenia. Nie zdążyłaś jeszcze przyzwyczaić się do nowej miotły, więc ledwo oderwałaś się od ziemi. Kiedy magia zaczęła szwankować, klapnęłaś tylko na tyłek i obserwowałaś armageddon rozgrywający się na stadionie. Wynik drugiej kostki wynosi 1, 2 lub 3 - Och, tak się zagapiłaś, że kompletnie zapomniałaś o wycofaniu się z pola rażenia. Los zemścił się wyjątkowo szybko - odłamek strzaskanej miotły poszybował w Twoim kierunku i uderzył Cię w sam środek czoła. Co za piękny guz z tego wyrośnie! Wynik drugiej kostki wynosi 4, 5 lub 6 - Miałaś wystarczająco wiele instynktu samozachowawczego, aby pamiętać o daniu nogi w odpowiednim momencie. Cofnęłaś się pod trybuny i zaczęłaś nawoływać o pomoc. Zupełnie przypadkiem znalazłaś też 30G na jednym z siedzeń. Co z tego, że świat zaraz spłonie, są Twoje! Nieparzysta: Brałaś udział w katastrofie i chociaż dzielnie utrzymywałaś się na miotle, nic nie może przecież wiecznie trwać. Wynik drugiej kostki wynosi 1, 2 lub 3 - Co za idealny chwyt i technika! Trener byłby pod wrażeniem, gdyby tylko nie rwał teraz włosów z głowy, drżący ze strachu o los swoich cudownych zawodników. Zdobywasz punkt z gier miotlarskich, gdy tak uczysz się utrzymywania się na miotle w sytuacji ekstremalnej, ale nie od dziś wiadomo, że w przyrodzie musi istnieć równowaga. W końcu wpadasz na kolegę z drużyny i oboje szybujecie ku ziemi. Jeżeli wynik tej kostki był parzysty - masz złamane biodro, w innym wypadku to tylko pęknięta kość udowa. Wynik drugiej kostki wynosi 4, 5 lub 6 - Nie masz dzisiaj szczęścia. W całym tym zamieszaniu Twoja miotła zwyczajnie zapomniała jak się lata i bezlitośnie posłała Cię na murawę. Rozbiłaś sobie głowę i z powodu podejrzenia wstrząśnienia mózgu, nie możesz wziąć udziału w następnym meczu Twojej drużyny. Zdrowie najważniejsze, prawda? Może i tak, ale szkoda, że przez to ominie Cię bonus za nieprzerwaną grę w sezonie. Fabularnie trener odejmuje Ci 20G z następnej wypłaty, a tak w praktyce, rozlicz się z tych pieniędzy teraz w zmianach stanu konta.
Wróciłam- ciekawe ile razy będzie jej dane wypowiedzieć to słowo. Już ostatnim razem myślała, że posiedzi w Anglii trochę dłużej, ale jakoś takoś wyszło, że wcale tak nie było. Może tak właśnie miało być? Może powinna podróżować, a nie starać trzymać się jednego miejsca, w końcu nawet jej znajomi roznieśli się po całym świecie, a jedyną osobą, która została był Rekin. A Rekin... cóż był Rekinem, został w Hogwarcie i Merlin wie w jakim był teraz stanie, bo jeszcze się do niego nie odezwała. Nie miała na to czasu, ledwo wpadła do mieszkania, aby zgarnąć treningowe sprzęt i już musiała uciekać na stadion. Ciekawe było to, że tak jak przyjaciel nie mogła całkowicie oderwać się od szkoły, na nauczycielkę się nie nadawała, ale wciąż bawiła się w quidditcha, choć teraz była to narodowa drużyna. Cieszyła się, że miała możliwość zagrać chociażby z Bell i to nie w drużynie przeciwnej, jednak brakowało jej też reszty szkolnego składu. Tak to już było, pewne rzeczy przemijają, inne nie, wypadałoby się cieszyć z tego co jest, ale nie zawsze jej to wychodziło. Z tymi właśnie przemyśleniami trafiła na stadion, a po przebraniu się i wysłuchaniu wykładu trenera i zapoznaniu z nowymi miotłami, na murawę. Dość niechętnie wpakowała się na nowy, niepewny sprzęt, pamiętając co działo się ostatnim razem, choć wtedy nawet nie musiała być na miotle. Ledwo wniosła się nad ziemię, a ta zaczęła wariować, ale nie tylko ona miała problemy, a inni byli już naprawdę wysoko. Widząc co się dzieje szybko wróciła na ziemię i schowała się pod trybuny. Widoki nie były zbyt ciekawe, zawodnicy spadający z mioteł, latający w dziwny sposób i trener próbujący to wszystko ogarnąć, a ona? Hm, znalazła pieniądze no i w przeciwieństwie do innych miała sporo szczęścia. Nie połamała się, więc mogła pomagać innym udzielając im jakiejkolwiek pomocy, a po wszystkim zwyczajnie mogła wrócić do domu. To wszystko było niezłą odmianą od tego co spotykało ją zazwyczaj, kiedyś nie wychodziła z treningu bez urazu, a teraz jedyne co zostało naruszone to jej psychika, ponieważ resztę dnia spędziła na rozmyślaniu o tym co się stało. Poza tym, kto wie co jeszcze może się przydarzyć?
Pierwsze dni w Drużynie Narodowej mogły być dla @Hemah E. L. Peril odrobinę stresujące - granie do jednej bramki z największymi gwiazdami brytyjskiego Quidditcha bez wątpienia każdego wpędziłoby w kompleksy. Na całe szczęście powitanie nowej zawodniczki okazało się dosyć sympatyczne, niemniej jednak czekał na nią pierwszy trening w nowych warunkach. Jak sobie poradziła?
Rzuć kostką, żeby sprawdzić co działo się dalej. 1,2 - nie sądziłaś, że pierwszy dzień w kadrze może być tak okropny. Nie dość, że na początku nie idzie Ci zbyt dobrze, a trener niemiłosiernie się na Ciebie wydziera, to jeszcze próbując przetestować pokazany przez kolegę zwód spadasz z miotły. Jeśli wypadło 1: upadek nie jest zbyt wielki, nabiłaś sobie kilka siniaków. Jeśli wypadło 2: upadek jest dość poważny i musisz udać się do Szpitala Świętego Munga w celu wyleczenia złamanej ręki. Napisz jeden post na oddziale. 3,4 - radzisz sobie dobrze, ale nie wychodzisz przed szereg. Niestety jeden z młodszych stażem graczy, który jeszcze nie jest pewny swojej pozycji w drużynie postanawia Ci rzucić wyzwanie - po treningu macie zrobić małe zawody sprawdzające, które z Was jest lepszym ścigającym. Przyjmujesz propozycję i radzisz sobie zaskakująco dobrze, bijąc przeciwnika na głowę. Tym samym wygrywasz zakład i zyskujesz 30 galeonów. Upomnij się o nie w odpowiednim temacie! 5,6 - idzie Ci wprost fenomenalnie. Twoje umiejętności robią wrażenie zarówno na innych zawodnikach, jak i na trenerze. Otrzymujesz masę pochwał i tym samym zyskujesz 1 pkt do gier miotlarskich. Upomnij się o niego w odpowiednim temacie.
______________________
Hemah E. L. Peril
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Białe włosy, brwi i rzęsy, jasna cera. Akcent cockney. Umięśniona sylwetka. Blizna na jednej brwi po dawnej bójce. Blizny po odmrożeniach na lewej ręce i udach.
Starała się odpowiednio zachowywać. To był jej pierwszy trening i chociaż ludzie zdawali się sympatyczni, wolała ich nie zawieść. Ale też nie wydać się zarozumiałą, popisującą się. Przeciętna - taki miała cel. O ile można być "przeciętnym" wśród elity miotlarskiej Wielkiej Brytanii. niemniej... Nie wybijać się ponad miarę, nie popisywać. Nie spaść z miotły po pierwszym poważniejszym zadaniu. Planowała dotrzymywać każdemu kroku i wyczuć, jakie są relacje pomiędzy graczami. Jaki naprawdę mają do niej stosunek. Ostrożności nigdy nie za wiele w środowisku, w którym tak wiele zależy od współpracy. Najgorzej, kiedy zrazi się do siebie ludzi na początku, potem ciężko odzyskać przychylność. Udawało jej się to. Nie zostawała w tyle, dostosowując się do tempa, jakie narzucał kapitan. Chociaż trening był wymagający, ani razu nie poskarżyła się ani nie pozwoliła sobie na popełnienie jakiegoś głupiego błędu ze zmęczenia. Tym samym, gdy wylądowali, była z siebie zadowolona. Wkrótce tez udała się do szatni, aby schować sprzęt i wyczyścić miotłę. Dbała o nią, ścierając cały śnieg z drewna oraz pozbywając się wilgoci z witek. W międzyczasie prowadziła niezobowiązujące rozmowy z resztą drużyny, zanim nie rozeszli się w swoje strony. Skorzystała zatem z luksusów stadionu, uciekając pod gorący prysznic, aby się rozgrzać. Latanie w zimie ma jednak swoje wady. A teraz prysznice należały tylko do niej, bo reszta zdążyła z nich skorzystać. Nie spodziewała się, że kiedy wyjdzie umyta i przebrana, zastanie w szatni kogokolwiek. Młody chłopak, mający niewiele większy staż aniżeli Hem, rzucił jej wyzwanie. Uśmiechnęła się, zanim przyjęła je. Oczywiście, że by przyjęła. Wyczuła swój moment na utarcie komuś nosa. Nie będzie sobie jakiś chłopak podbijał na niej własnego ego. Chwyciwszy Nimbusa, wyszła z nim na stadion. Oboje zajmowali pozycję ścigających, więc wzięli dwa kafle, umawiając na szybko zasady zakładu. Wsiadając na miotłę, nawet czuła się dobrze. Mogła nareszcie poszaleć i pokazać, na co ją stać - co też skrzętnie uczyniła, zostawiając chłopaka daleko w tyle. Skończyła jako pierwsza i wylądowała. Zmęczona oraz obolała, ale patrząc na współgracza z zadziornym uśmiechem. Przynajmniej miał tyle pokory, aby przyznać się do przegranej oraz wypłacić należne Peril pieniądze. Tamtego dnia wróciła z sakiewką cięższą o 30 galeonów.
Pierwsze dni na nowej pozycji nie mogły być łatwe. Już na samą myśl o pierwszym treningu zżerał cię stres. Starałaś się go przezwyciężyć czasem z lepszym, czasem z gorszym skutkiem, ale nic nie mogłaś poradzić na to, że ludzie najbardziej obawiają się niewiadomego. Dopiero przekroczenie murawy stadionu narodowego, gdzie mieliście dzisiaj trenować sprawiło, że stały się dwie rzeczy. Natychmiast zapomniałaś o nerwach, jakie towarzyszyły ci do tej pory i wziąwszy kilka dodatkowych wdechów, natychmiast uświadomiłaś sobie jak bardzo czekałaś na tę chwilę. Nie dasz się pokonać zwyczajnej tremie! Kiedy dołączyła do ciebie reszta drużyny i przebrnęliście przez prostą rozgrzewkę, zaczęła się prawdziwa gra.
1 i 2 - Nie jesteś już w stanie zliczyć, jak wiele razy podczas gry udało ci się schwytać znicza. Latałaś tak, jakby wstąpił w ciebie duch prawdziwego mistrza. Natchniona, dodawałaś otuchy swoim towarzyszom, dzięki czemu każde z was działało niczym dobrze naoliwiony fragment większego mechanizmu pracujący na powodzenie całej ekipy. Po grze twoi kompani poklepują cię po ramieniu, a tobie pozostaje jedynie spuchnąć z dumy i obiecać, że to dopiero początek. Strach pomyśleć co z ciebie będzie, jeśli jeszcze potrenujesz! Zdobywasz punkt z gier miotlarskich, o który możesz upomnieć się tutaj. 3 i 4 - Wydawało ci się, że pozbyłaś się całego stresu. Niestety, powrócił w trakcie próby wykonania nowej akrobacji na miotle. Kilka pierwszych prób skończyło się niepowodzeniem, a kiedy po jednej z nich nieudolnie zawinęłaś na miotle, jeden z zawodników zaoferował ci pomoc. Trenowaliście wspólnie aż do końca spotkania, kiedy to mogłaś już z całą pewnością stwierdzić, że jego pomoc okazała się nieoceniona. Okazało się, że potrzebujesz jeszcze kilku ćwiczeń, ale jesteś na dobrej drodze do perfekcyjnego opanowania akrobacji. Ponadto, połączyła was nić sympatii, co z pewnością ułatwi dalszą współpracę. 5 i 6 - Trening nie do końca poszedł po twojej myśli. Wyjątkowo łatwo się rozpraszałaś, gdyż nie mogłaś odmówić sobie podejrzenia kilku technik stosowanych przez pozostałych. W związku z tym, znicz wyślizgnął ci się z palców trochę zbyt wiele razy, aby można było tutaj mówić o przypadku. Niemniej, pozostali byli tak skupieni na sobie, że nawet tego nie zauważyli. Postanowiłaś zaostrzyć swój trening, co pozwoliło ci odzyskać koncentrację. Kiedy wreszcie lądowałaś, nieomal ociekałaś potem, a kilka osób nawet poklepało cię po plecach, doceniając twoje zaangażowanie. Oby tak dalej!
Narodowy stadion Quidditcha, narodowe wszystko - kolejne treningi oraz kolejne ćwiczenia nie sprawiały Ci żadnego problemu, no ba, wychodziło na to, że masz tym samym ciekawą smykałkę, której nie bałaś się w żaden sposób pokazać. Nie zostawałaś w żaden szczególny sposób z tyłu podczas pracy w swoim zawodzie - jakby nie było, całkiem przyjemnym, aczkolwiek nastawionym przede wszystkim na rywalizację. Poniekąd latanie na miotle było ćwiczone z powodu celów czysto zarobkowych - nic nie stało jednak na przeszkodzie, by czerpać z tego jeszcze większą przyjemność. Gorsza pogoda nie zdawała się zbytnio wpływać na ostateczny całokształt rozgrywki, co nie zmienia jednak faktu, że była ona z każdym tygodniem cięższa, mająca na celu sprawdzić Twoje prawdziwe umiejętności. Po zakończonym treningu mogłaś dostrzec sylwetkę tego samego kolegi, który postanowił dość niedawno rzucić się wyzwanie - i tym razem nie było inaczej, zachęcając Cię ponownie do sięgnięcia po miotłę i pokazania, kto tutaj tak naprawdę rządzi.
Rzuć kostką, by dowiedzieć się, co spotkało Twoją postać! 1, 2 - wsiadasz bez problemów na miotłę i tym samym ponownie, bez większych problemów, pokonujesz swojego kolegę z drużyny; ten jedynie przekręca głową, nie mogąc tym samym uwierzyć w swój brak jakiegokolwiek szczęścia. A może zwyczajnie jego umiejętności były zbyt niedopracowane? Nikt tego nie wiedział, co nie zmienia faktu, że ostatecznie ponownie zdobywasz do swojej sakiewki trzydzieści galeonów! Odnotuj zysk w odpowiednim temacie. 3, 4 - z początku pojawiają się pewne zgrzyty - Nimbus najwidoczniej nie nadążał odpowiednio za przeciwnikiem, któremu ostatecznie udało się Ciebie pokonać. Pech zdawał się tym razem Ciebie dokładniej przytrzymać w swojej garści; nie chcąc puścić, ostatecznie kończysz z sakiewką lżejszą o trzydzieści galeonów, zgodnie z przyjętym przez Was układem. Odnotuj stratę w odpowiednim temacie. 5, 6 - wszystko byłoby w porządku, gdyby nie utrata panowania nad miotłą przez kolegę; w związku z czym zdarzył się niezbyt przyjemny wypadek, w którym to chłopak zwyczajnie spadł na samą ziemię, na szczęście z niezbyt dużej wysokości. Rywalizacja na tym się skończyła; musiałaś tym samym ruszyć na pomoc oraz ją przede wszystkim wezwać. Prawidłowo udaje Ci się jej udzielić, niezależnie od Twoich wcześniejszych umiejętności w zakresie uzdrawiania; w związku z czym otrzymujesz jeden punkt do kuferka z Uzdrawiania, po którego możesz zgłosić się w odpowiednim temacie. Nadal jednak niesmak pozostaje - gdybyście tylko zaniechcieli kolejnego wyścigu, na pewno by do tego nie doszło, czyż nie?
______________________
Hemah E. L. Peril
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Białe włosy, brwi i rzęsy, jasna cera. Akcent cockney. Umięśniona sylwetka. Blizna na jednej brwi po dawnej bójce. Blizny po odmrożeniach na lewej ręce i udach.
Wraz z kolejnymi treningami stawała się coraz śmielsza w kwestii pokazywania własnych umiejętności. Nie była już z resztą tak całkiem świeżaczkiem, względem którego każdy jest sceptyczny, ostrożny lub wrogi. Drugi miesiąc to wciąż niewiele, jednak dziewczyna trzymała się dość mocno własnej miotły, nie zamierzając dać się zrzucić z pozycji czy zamęczyć na treningach. Wręcz przeciwnie - im więcej ich mijało, tym mocniej się wdrażała, odnajdując rytm dnia dopasowany do pracy oraz studiów. Chociaż na te ostatnie najmniej zwracała uwagę, opuszczając część zajęć. Nie to, aby popadała w stereotypy o sportowcach, jedynie nie zawsze starczało czasu czy siły, aby ruszyć się na lekcje. Szczególnie, że nieco tej drogi miała, a ciepłe łóżko lub gorąca czekolada stanowiły tak kuszącą alternatywę... Kończąc ostatnie okrążenie w ramach łagodnego zakończenia treningu, postanowiła, że od lutego przestaje opuszczać się w nauce. Koniec roku jest niedaleko (dorosłe życie jednak zmienia spojrzenie na upływający czas), a ona ma trochę zaległości. Zatrzymała się, zsiadając z miotły. Przeciągnęła się następnie, biorąc Nimbusa w obie dłonie i unosząc nad głowę. Zima strasznie chłodziła i efekty rozgrzewających eliksirów mijały. Idealnie w czas. Zaczesała przemoczone od śniegu włosy i miała już zejść z boiska, gdy natrafiła wzrokiem na znajomą postać. Uśmiechnęła się, opierając na miotle. Kolejny zakład? Czemu nie? Widać chłopaczek nie może pogodzić się z faktem, że pokonała go dziewczyna. Wsiedli ponownie na miotły i wystartowali. Zadanie było podobne do ostatniego, stawka także. I chociaż zaczęła marznąć, a mokre włosy przyklejały się dziewczynie do twarzy, nie hamowała się, odnosząc kolejne z rzędu zwycięstwo. Podobno jeśli kocha się to, co się robi, nie przepracuje się ani dnia w życiu. Wylądowała z uśmiechem na ustach, zgadzając się z tym stwierdzeniem. Odrobina zabawy nikogo nie zabiła. Szczególnie takiej, z której jeszcze jest zysk. Czy może być coś lepszego w życiu? Podrzuciła wygraną sakiewkę, żartując z kolegą z drużyny, iż jeszcze trochę, a okradnie go z wszystkich oszczędności. Skoczyła jeszcze na szybki prysznic, nim wróciła do szkoły.
2 zt
Silvia Valenti
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : Silny włoski akcent, szeroki uśmiech na twarzy, kilka mniejszych blizn na dłoniach, leworęczna
Chyba wciąż pozostawało to dla niej nieprawdopodobne. Wciąż nie dowierzała, że to wszystko faktycznie się działo. Cazzo, cazzo, cazzo! wciąż i wciąż pojawiało się w jej głowie, kiedy tylko sobie o tym przypomniało. To było tak niewiarygodne. Wręcz nierealne, ale jednak, miało miejsce! Ktoś ją zauważył. I to, do cholery, nie byle kto tylko przedstawiciele Zjednoczonych z Puddlemere! Uznali, że jest naprawdę dobrym zawodnikiem, na tyle dobrym, aby mogła grać w ich drużynie! I to w dodatku na pozycji szukającej! Kiedy pojawiła się u niej w dormitorium sowa z listem wysłanym przez władze tego klubu, po prostu zaniemówiła. Nie była w stanie wykrzesać z siebie chociażby słowa. Dopiero po kilkunastu minutach dotarło do niej, co tak właściwie się dzieje. Miała grać. Profesjonalnie zajmować się quidditchem. W najśmielszych marzeniach nawet nie podejrzewała takiego rozwoju sytuacji, a tymczasem za kilka dni miał odbyć się jej pierwszy trening w barwach klubowych! Niesamowite! Nie pochwaliła się swoim osiągnięciem nikomu. W zasadzie z dwóch prostych powodów: po pierwsze, nie bardzo miała komu o tym powiedzieć (jej matka kompletnie się tym nie interesowała, a Thomen, czyli druga osoba której ewentualnie mogłaby o tym wspomnieć, miał ją kompletnie w dupie...) a po drugie, nie chciała zapeszać. Chciała wystartować ze świeżą, czystą kartą, nie skazana od razu na powodzenie bądź niepowodzenie. Chciała pokazać, że dostała się tutaj dzięki własnej, ciężkiej pracy oraz umiejętnością. Ewentualne rozgłoszenie jej małego (?!) sukcesu mogłoby skutkować zbyt wczesnym napompowaniem balonika. Nie chciała grać z takim obciążeniem psychicznym. Już i tak był ogromny stres, czy to nie wystarczyło? Stres był przeolbrzymi... Kilka dni przed pierwszym treningiem były istną katorgą. Włoszka nie była w stanie jeść, spać, skupić się na zajęciach czy innych, podstawowych czynnościach, które do tej pory nigdy nie sprawiały jej problemu. Łapała się na tym, że często, w najmniej odpowiednim momencie, jej wnętrzności po prostu zaplatały się w ciasny supeł, a ona sama musiała biegiem znajdować najbliższą toaletę, bo cały jej wcześniejszy posiłek postanawiał wrócić na wolność. Powiedzieć, że się stresowała, to ogromne niedomówienie. Kolana jej się trzęsły, to samo dłonie. W końcu jednak nastał ten dzień. Mieli trenować na narodowym stadionie w Londynie. Stawiła się kwadrans przed umówioną godziną, celem poznania członków drużyny i nie spóźnienia się na pierwszy trening. Ogromnie się stresowała, jednak kiedy w końcu przywdziała barwy klubowe i rozpoczęła się rozgrzewka, cały stres minął. Nagle wiedziała doskonale, dlaczego znajdowała się w tym miejscu, czym sobie na to zapracowała i jak wiele osiągnęła, że wybrali właśnie ją. Po krótkiej rozgrzewce zaczęło się to, na co tak długo czekała. Próbowała zorientować się we wszystkim, śledzić wszystkich zawodników, podejrzeć różne techniki. Niestety, skończyło się to w taki sposób, że o wiele częściej niżby tego pragnęła, traciła skupienie. Skutkowało to tym, że o wiele za często znicz wymykał się z jej rąk. Ogarnij się Valenti, nie chcesz wylecieć pierwszego dnia. nakazała sobie w myślach i wzięła do ciężkiej pracy. Teraz szło jej o wiele lepiej. Wszystko wydało się jakoś prostsze do zrobienia. Wystarczył delikatny ruch ręką, aby miotła odbiła w odpowiednią stronę. Jakby sama reagowała na zaproszenie Silvii do wspólnej zabawy. Skutek tego wszystkiego był taki, że po zakończonym treningu ociekała potem, a wielu członków drużyny nie omieszkało podejść i pogratulować pierwszego wystąpienia w klubowych barwach. Była z siebie cholernie dumna! Koniecznie musiała uczcić ten sukces!
Staż - Kadra Quidditcha. Post nr 1. Kostki: 5,3 - niechcący rzuciłam trzema, ale ostatniej nie biorę pod uwagę.
Post retrospekcyjny. Data - październik 2013 rok. Premia +15 galeonów.
Z dniem dzisiejszym Will rozpoczął staż u Wędrowców z Wigtown. Potrafił wyrecytować z pamięci wszystko na temat tej drużyny, włącznie z ilością dzieci poszczególnych zawodników. Wiedząc gdzie trafi przygotował się doskonale. Zamierzał dojść daleko, więc nie pozwalał sobie na lenistwo. Włożył dużo pracy w swój talent, planował związać swój zawód właśnie z quidditchem i wspiąć się tym samym na sam szczyt. Nie zadowoli go posada sprzątacza narodowego stadionu - tę opcję pozostawi Eastwoodom. Will przykładał się do roboty. Bacznie przyglądał się trenerowi Wędrowców, by nie palnąć głupoty i go na przykład nie rozpoznać. Zlekceważył nawiązywanie relacji z innymi stażystami uznawszy je za niewarte świeczki, skoro był to wyścig szczurów. Przygotowywał miejsce treningu z ośmiogodzinnym wyprzedzeniem. Nie współpracował z resztą, chciał zgarnąć wszystkie pochwały dla siebie. Nie lubił dzielić się atencją trenera. Co prawda Willa gryzł fakt, że musi przypodobać się temu nadętemu bufonowi, jednak przełknął dumę i pracował gorliwie. Wszystkie miotły lśniły, ustawione w odpowiednich miejscach. Listy do zawodników zostały wysłane tak, jak sobie życzył tego trener. Walizeczka z najlepszymi tłuczkami, zniczem i kaflami była po prostu na zawołanie. Pałki nie miały na sobie ani jednej rysy, wyglądały jak wzięte dziś rano ze sklepu sportowego. Aktywnie uczestniczył w treningach, popisywał się, by zdobyć uznanie trenera. Śmigał na miotle i wykonywał wszystkie polecenia, jakie do niego skierowano. Doprowadzał zadanie do końca, dbał o każdy detal kosztem wolnego czasu i relacji ze stażystami. Czasami siedział i dziesięć godzin na boisku, byleby się upewnić, że wszystko jest tak, jak trener sobie zażyczył. W pewnym momencie Will nauczył się realizować życzenia zanim te na dobre padły. Nie zawsze mu się to udawało, rzecz jasna, czasem coś nie szło po jego myśli bądź magia zawodziła lecz te drobne wpadki nie były aż tak rażące. Trener widział w nim potencjał, a więc Will mógł podejrzewać, że z tego względu darowano mu jakiekolwiek uwagi czy bury. Nie miał absolutnie nic przeciwko, a to motywowało by poprawić swoją pracę. Zachowywał się nieco jak odludek, a jednak nie przeszkadzało mu to ani trochę. Cały ten czas wyrzeczeń społecznych opłacił się, bowiem na oczach wszystkich trener uśmiechał się na jego widok, klepał po ramieniu i pochwalał raz za razem. Tak to się dzieje, kiedy pasję połączy się z pracowitością. Nie zgadzał się na pomoc innych stażystów, nie pozwalał na wyręczanie go w czymkolwiek. Nie potrzebował wsparcia. Gdy do jego uszu dobiegły plotki jakoby trener planował zatrudnić kogoś na stałe do pracy przy reprezentacji Wędrowców, czuł, że ma największe szanse. Tym bardziej się starał na stażu, a dopiero wieczorami złorzeczył na fakt przymusu podlizywania się komukolwiek. Za premię podziękował, choć nie cieszył się z niej tak jak się powinno. Chciał mieć tę posadę, zaś galeony przyjdą z czasem.
zt
William Gallagher
Wiek : 32
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Ruchomy tatuaż na przedramieniu, nieśmiertelnik na szyi.
STAŻ - Kadra Quidditcha. Post nr 2. Kostki: 6 - nieparzysta - 20 g
Post retrospekcyjny - październik 2013
Jak to się dzieje, że ważny przedmiot - w tym przypadku mini walizeczka ze złotym zniczem - gubi się w dniu, kiedy powierzy się go świeżutkiemu stażyście? William myślał, że takie rzeczy dzieją się jedynie ofiarom losu, a tu proszę - jego arogancja została zrównana z ziemią wraz z uświadomieniem sobie, że nie może znaleźć znicza. Zależało mu na stażu, a nagle to cholerstwo postanowiło zaginąć - nie mógł sobie pozwolić na narażanie się trenerowi! Tu chodzi przecież o jego przyszłość! Był jego pupilkiem, przynajmniej przez króki czas, a tu nagle naraża się na prawdziwą złość. Zacisnął zęby i zabrał się za poszukiwania. Uzbrojony w różdżkę i w tik nerwowy przetrzebił od góry do dołu wszystkie szatnie, schowki, pokoje socjalne, zrobił awanturę innym stażystom, oskarżając ich o kradzież. Gallagher był przekonany, że pozazdrościli mu niedawnej premii i z pewnością zmówili się, by utrzeć mu teraz nosa i popsuć wizerunek. Merlin jednym jest świadkiem jak się kłócił z innymi, domagał się przeszukania ich kufrów, jednak choćby wrzeszczał i przeklinał, nie mógł ich zmusić do okazania zawartości kufrów. Jakieś tysiąc razy stosował zaklęcie przywołujące, które niestety nie rozwiązało problemu. Ten znicz jest potrzebny na mecz zaplanowany na za dwa dni - nic dziwnego, że trener się wściekł. Pierwszy raz uniósł na Gallaghera głos i to było cholernie upokarzające. Musiał przełknąć gorycz, gniew i choć trząsł się od wyrywającej się na zewnątrz furii, obiecał trenerowi, że ten znicz będzie- choćby miał go wykopać z pod ziemi albo wyrwać z gardła jakiegoś potwora. Ten cały bałagan jaki zorganizował był jego autorstwa. Przewrócił do góry nogami każdą rzecz, wysunął każdy kufer (żałując, że nie może zajrzeć do środka, bowiem stażyści patrzyli mu teraz na ręce czy przypadkiem nie chce pogwałcić ich prywatności), trzykrotnie wyciągał ze schowka miotły - szukał już wszędzie, nawet we własnym domu, łudząc się, że może nieopatrznie zabrał walizeczkę ze sobą. Nic. Absolutnie nic. Powoli panikował. Im bliżej meczu, tym mniej czasu miał, a na skroni trenera już uwydatniła się żyłka. Przeklinając soczyście pognał drogą kominkową do sklepu sportowego Eastwoodów. To było jeszcze gorsze niż zgubienie znicza - bycie klientem tych przeklętych idiotów. Po kolejnej kłótni z odgałęzieniem swojej rodziny - czyli standardowy element spotkania - dzierżył w dłoni walizeczkę z nowiutkim zniczem. Musiał wyłożyć sporo galeonów, bo po pierwsze - trener nie zadowoli się byle czym i lepiej wybulić zarobione pieniądze by go jakoś udobruchać najlepszej jakości zniczem, po drugie - Eastwood go jak nic orżnął, przecież to oczywiste i po trzecie - nie było czasu na dalsze poszukiwania. Znicz przepadł i z pochylonym karkiem musiał zwrócić za swój występek. Trudno powiedzieć czy trener dał się udobruchać. Dostał przeprosiny - Will je z siebie wydusił, bo wiedział, że są konieczne i nie ma opcji przeskoczenia tego elementu - dostał nowiutki znicz jak i również obietnicę solidniejszego uważania na powierzane w jego ręce przedmioty.
zt
William Gallagher
Wiek : 32
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Ruchomy tatuaż na przedramieniu, nieśmiertelnik na szyi.
Staż zbliżał się ku końcowi. Po tamtej pamiętnej wpadce William stał się jeszcze bardziej zawzięty i aspołeczny. Nie przyjmował pomocy od współpracowników, jeśli nie było to absolutnie konieczne. Starał się zadbać o wszystko i nie popełnić przy tym gafy. Dokładał sobie pracy przez ten fakt, bowiem by być spokojnym sprawdzał każdy aspekt zadania kilkakrotnie. Stał się upierdliwy wobec sowich dostawców, które miał za zadanie odebrać, jeśli zawartość się zgadza. Domagał się naprawy każdej pierdoły i detalu, który w normalnej sytuacji nie miałby większego znaczenia. Gorliwość, zawziętość, determinacja pozwoliły mu przebyć te dwa tygodnie bez żadnych wpadek ale też niestety bez żadnych sukcesów. Przez pewien czas był pupilkiem trenera, a odkąd odkupił stratę znicza, był traktowany już bardziej powściągliwie, co nie przypadło Gallagherowi do gustu. Wygodnie było żyć na posadzie ulubieńca szefa, mógłby bardzo szybko przyzwyczaić się do tego dobrobytu. Dwa tygodnie minęły stosunkowo szybko. Zadawał dużo pytań, zwłaszcza tych upierdliwych (bowiem zadawał takie same pytania trzem różnym osobom, porównywał odpowiedzi i jeśli się coś nie zgadzało każdemu z trójki o tym mówił i domagał się wyjaśnień), zapoznawał się z zawodem z zupełnie drugiej strony i chłonął wiedzę jak gąbka. To pasja, nie tylko ochota na wysokie stanowisko. Do tej sprawy podchodził nieco arogancko - uważał się za najlepszego, planował wspiąć się po szczeblach kariery i jak to bywa w życiu - nawet te upierdliwe szumowiny miewały szczęście, bowiem Gallagher miał talent, potencjał, gadkę, a jego największą wadą był... charakter. Nie okazał wielkiego zaskoczenia, gdy zaproponowano mu wolne stanowisko, do którego miał najlepsze ze wszystkich predyspozycje. Uważał, że mu się to należy, więc zgodził się, grzecznie podziękował przez zaciśnięte zęby, uśmiechnął, uścisnął dłoń i nabrał jeszcze większej pewności siebie jak i jego arogancja wzrosła do niebezpiecznych rozmiarów. Gdzieś w głębi jego paskudnej duszy odetchnął z ulgą. Miał zapewnioną pracę wprost po ukończeniu stażu, a to nie zdarzało się byle komu. Mógł więc ze spokojem rozpoczynać wspinanie się po szczeblach kariery. Dał się zaskoczyć w dniu ukończenia stażu. Nie spodziewał się premii, nie po tym co napaskudził dwa tygodnie temu. Nie znaczy to, że się sprzeciwiał. W chwili dziękowania trenerowi uśmiechał się szczerze rad z dodatkowej kasy, którą będzie mógł przeznaczyć na starannie dobrane cele. Kieszeń młodego człowieka zawsze chętnie powita dodatkową sumkę galeonów (i to nie byle jaką), nawet jeśli ten człowiek miał tak zwane "plecy" w postaci dobrze usytuowanych rodziców. Z uśmiechem najedzonego opasłego kocura mógł zająć się na dobre samoudoskonalaniem, jak i również ucierania nosem gorszym od siebie na płaszczyźnie intelektualnej.
Zawodnik, z którym byłeś umówiony na spotkanie, był nie lada szychą w świecie Quidditcha; znali go dosłownie wszyscy - jeśli nie z nazwiska i stylu gry, to chociaż z twarzy, bo chętnie reklamował przeróżnej maści produkty, które opatrywane były jego zdjęciem. Tak rozpoznawalna postać byłaby istotnym nabytkiem dla drużyny, tym bardziej, że jego zalety nie ograniczały się do bycia przystojnym - przede wszystkim był wybitnym pałkarzem, który swoimi brutalnymi tłuczkami bezlitośnie zrzucał przeciwników z mioteł. Czekałeś na niego w swoim gabinecie, a czas zdawał dłużyć się niemiłosiernie... tym bardziej, że mężczyzna spóźniał się już ponad pół godziny, najwyraźniej mając w nosie jak cenny jest Twój czas. W końcu pojawił się łaskawie, z olśniewającym uśmiechem i włosami postawionymi na żel. Zajął miejsce naprzeciwko Ciebie i wcale nie dał Ci dojść do głosu - sam zaczął dyktować warunki. Jego zachowanie było średnio sympatyczne, ale musiałeś trzymać nerwy na wodzy, bo była to osoba zbyt ważna, by z powodu głupich emocji zaprzepaścić szansę na świetny kontrakt...
Rzuć kostką, aby przekonać się co się wydarzy: 1, 2, 3: Z początku był bardzo pewny siebie i zdawało się, że nie dojdziecie do porozumienia, ale najwyraźniej z jakiegoś powodu w końcu się ugiął. Może po prostu brzmiałeś przekonująco? Gratulacje - zyskałeś właśnie nowego, cennego gracza, który wcale nie zażądał wygórowanej ceny. Zyskujesz 30g premii.
4, 5, 6: Cena jakiej zażądał za przejście do drużny sięga granic absurdu, ale z drugiej strony w drużynie potrzebny jest ktoś taki. Rzuć kością jeszcze raz: Parzysta: zgadzasz się na warunki, ale niestety musisz dopłacić nieco ze swojej kieszeni - tracisz 20 g. Nieparzysta: mężczyzna najwyraźniej zanadto nadwyrężył Twoją cierpliwość, w wybrany przez siebie sposób dajesz mu do zrozumienia, że nic z tego nie będzie i w dodatku lepiej, by jak najszybciej stąd zniknął. Szkoda tylko, że zdążył napsuć Ci nerwów...
______________________
William Gallagher
Wiek : 32
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Ruchomy tatuaż na przedramieniu, nieśmiertelnik na szyi.
Zaciskał zęby i stukał rytmicznie palcami w biurko. Raz, dwa, trzy, cztery... zegar tykał. Niewiele potrzeba było, aby doprowadzić Williama do wściekłości. Ci, którzy go znali mogli zobaczyć w jego zaciętej minie i ściśniętej żuchwie zbierającą się irytację. Głąb się spóźniał. Żelowy Głąb. Gdyby od Williama zależało, wytarzałby tego gostka w jego własnych odchodach za brak uszanowania czyjegoś czasu. Gallagher nienawidził takich delikwentów, jednak sądząc po korzyściach mogących płynąć z jego obecności i umiejętnosci, mógłby udawać, że go toleruje. W tym przypadku talent walczył z awersją do braku manier i szczerze powiedziawszy, nie był pewien czy nie zrezygnować z kolesia i poszukać kogoś innego... w końcu liczy się jakość, a nie wygląd. Z drugiej strony ten miał naprawdę ciekawe papiery... z takim to dylematem wyczekiwał rozmówcy w gabinecie. Gdy przyszedł, William wzrokiem miał ochotę wypruć mu flaki, a jednak uśmiechnął się sztucznie, ścisnął dłoń i wskazał gestem, by sobie usiadł. Zbaraniał słysząc tyradę i to w dodatku tonem, jaki Willa doprowadzał do szału. Słysząc żądaną cenę miał ochotę parsknąć śmiechem i opluć go kawą, którą sobie sączył czekając aż jegomość skończy bezsensowny monolog. Jeszcze zanim ten skończył, jako menadżer podjął decyzję. Umiejętności są dobre, twarz wołała o pomstę do nieba, wnętrze miał zgniłe, a jednak był popularny i gdyby dać mu szkołę życia, to by spokorniał... Will zastanawiał się czy ma wystarczająco cierpliwości, by zrobić z tego podlotka kogoś konkretnego, który więcej by działał niż gadał, a dokładniej rzecz ujmując poznałby swoje miejsce w drużynie... po chwili namysłu stwierdził, że ma dość tego irytującego głosu, irytującego sposobu bycia i pysze, jaką się cechował. - Powiem ci coś, młody człowieku. - odłożył na brzeg biurka kubek i nachylił się nad rozmówcą z demoniczną miną. - Szukam zawodowca, a nie maminsynka, co myśli, że dostanie fortunę za sam fakt reklamowania mazidełek dla laleczek. - cały czas się uśmiechał, niemal ze słodyczą. - Odmawiam. Nie ma takiej opcji. Zrozumiano? Zabieraj swój pulchny zadek stąd nim stracę cierpliwość, a wierz mi, nie jestem spokojnym człowiekiem. - ostatnie słowa wywarczał, a nie zdejmował z ust uśmiechu. Wstał i tym samym sprawił, że młodociany zabrał troki z gabinetu. Coś tam jeszcze mamrotał pod nosem, jednak musiał przerwać słowotok, bo w zamykające się za nim drzwi walnęło zaklęcie wyciszające. Miał szczęście, że szybko umknął. Wkurwiony do granic możliwości zrobił sobie podwójne espresso. Nienawidził takiej dzieciarni. Mogliby zyskać wiele, jednak brakowało mu cierpliwości. Takie uroki bycia cholerykiem... Sięgnął po listy i szukał następnej kandydatury.
zt
William Gallagher
Wiek : 32
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Ruchomy tatuaż na przedramieniu, nieśmiertelnik na szyi.
Nie było go w pracy tydzień. Wymusił siedem dni urlopu i podczas jego nieobecności wszystkim odwaliło. Dokumentacja nie została odebrana z poczty, nikt nie pofatygował się aby zapisać w kalendarzu ważne spotkanie i przede wszystkim czekało na niego trzydzieści dwa listy do odczytania i dyplomatycznego odpisania. Raz na cholerny rok uda mu się wyjechać na kilka dni, a nikt nie rozumie, że wówczas nie chce zabierać pracy ze sobą za granicę. Mimo jego nieobecności dostawał non stop listy na adres biura jakby pracował dalej. Niełatwo jest znaleźć jakiekolwiek zastępstwo dla menadżera zwłaszcza, że nie miał tak zwanej "prawej ręki". Wchodząc do gabinetu potrząsnął głową z niedowierzaniem na widok sterty papierów. Zerknął na zegarek. Miał na to półtorej godziny, bo potem musi biec na spotkanie z głównym koordynatorem boiska quidditcha, by umówić się na terminy układania treningów reprezentacji. Usiadł za biurkiem, zapalił papierosa i sięgnął po pierwsza teczkę. O, potencjalny kandydat, zdjęcie jest, dokumentacja zdrowotna znakomicie, osiągnięcia… hm, liczne - o ile to nie jest bujda, jednak załączone dyplomy wyglądają obiecująco. Zerknął na kwalifikacje młodzika i jęknął widząc, że ktoś przysłał CV nie spełniwszy wymagań. Przynależenie do międzynarodowej drużyny nie było lekkie. Dostanie się do niej tym bardziej. William szukał najlepszych i nie przymykał oka na nieprawidłowości, choćby najmniejsze. Wyciągnął z szuflady samopiszące pióro i dyktował dyplomatyczną odpowiedź, którą tłumacząc na prostszy język brzmiała: spieprzaj na drzewo, takie CV może wsadzić sobie wiadomo gdzie i odzywaj się tylko wtedy, jeśli spełniasz wymagania, bo tracę przez ciebie czas. Oczywiście wszystko w eleganckich i dobrze dobranych słowach tak, aby adresat nie czuł się urażony. Jeśli inwestować czas i pieniądze to w osoby, które są tego warte. Przybił pieczątkę, podpisał się zwięźle, zakleił kopertę, oznaczył dane osobowe i adres. Podszedł do jednej z sów siedzącej w klatce i wysłał ją z listem poleconym. Pozostało mu zrobić coś podobnego jeszcze dwadzieścia razy - z tym, że troje zaprosił na rozmowę. Niełatwo było ich wcisnąć do grafiki, musiał przesunąć spotkanie z potencjalnym sponsorem o godzinę, by zmieścić wszystkich wybranych. Zamówił sobie mocną kawę i usiadł do czytania listów od producentów reklamowych. Umówił się z nimi na zaprojektowanie broszur, ulotek, nagłaśnianie meczów w radiu i oczywiście dołożenie swoich trzech knutów w rozsławianiu przedstawiciela drużyny. Nie miał możliwości, by akceptować przysłane projekty, bowiem zdjęcia musiał zaakceptować sam przedstawiciel drużyny, z którym musiał się najpierw skontaktować. Poprosił go o spotkanie jeszcze dzisiaj, za trzy godziny, aby zerknął, podpisał umowę i nakreślił potencjalne uwagi. Niech no tylko uzna termin za niedogodny… nie chciał tego słyszeć. Odłożył na bok teczkę z projektami, bowiem do gabinetu wleciała brudna sowa, która nie dość, że zrobiła mu przeciąg i rozwaliła dokumenty to napaskudziła bobkami na dywanie. Warknął że wściekłości, zabrał od niej list, złapał sowę za pazura lekceważąc jej piszczenie i wywalił ją za okno tak, by zdołała wzbić się w powietrze. Zestresował ją celowo, bo będzie musiał sprzątać syf, kiedy tonie w papierach. Zerknął ze wściekłością na nowy list. Wystarczyło by rozpoznał charakter pisma, a wiedział, że to ich stała "wielbicielka", której życiowym zajęciem było stalkowanie zawodników quidditcha. Nie miał sił czytać kolejnych wyssanych z palca skarg. Najgorsze, że każdą musiał sprawdzić. Nie napił się kawy. Zabrał z krzesła marynarkę, przerzucił ją sobie przez ramię, sięgnął po walizeczkę z kolejnymi teczkami i wyszedł z gabinetu, aby list przeczytać po drodze na spotkanie z koordynatorem. Kto by pomyślał, że tydzień nieobecności może owocować papierkową apokalipsą...
Shenae, choć nie powinna być w najlepszej formie, wywarła bardzo duże wrażenie na szefie. Nie dała po sobie poznać żadnych efektów niedawno przebytej ciąży i porodu. Wszysrko przebiegało zgodnie z założonym przez nią harmonogramem . Eliksiry wzmacniające odegnały wszelkie oznaki zmęczenia i wycieńczenia organizmu. Nawet nie w pełni dysponowana wydawała się dużym zagrożeniem dla współpracowników, którzy zdążyli już określić ją jako wrzoda na tyłku. Nie sprzyjali jej w pracy. Pomimo jej podpartych długim doświadczeniem w Miotlarstwie dobrych kompetencji, podstawiali jej w pracy kosy. Jedna za drugą. Zdążyli już określić ją beztalenciem i lebiegą. Nie brali pod uwagę, ze wszelkie wypadki na miotle wiązały się z wiecznymi faulami i nieczystymi zagrywkami. Była dla nich za dużym zagrożeniem. Już w pierwszym tygnodniu pracy szef zapowiedział, że znajdzie dla niej ciepłą posadkę wśród kadry Quidditcha. Nic dziwnego, że nie zaskarbiła tym sobie sympatii. Papiery magicznie znikały z jej biurka, wszelkie dokumentacje mające podkreślić jej godziny stażu również. Większość zlecanej jej papierkowej roboty leciała jej z rąk, jak za czarodziejskim machnięciem różdżki. I chyba wiedziała dlaczego... Przyzwyczajona do rywalizacji w szkole, nie mogąc się od niej oderwać, uznała to za dobry zwiastun w jej karierze w Marodowej Reprezentacji Quidditcha, z którą już przecież wcześniej miała do czynienia.
Najmniej znosiła papierkologię. Czasem nawet ona musiała przysiąść przy dokumentach, przejrzeć racje żywnościowe rozdawane zawodnikom, podpisać ich diety, zatwierdzić, podbić, oddać i dopełnić kilku innych śmiesznych obowiązków, które można by było zrobić szybciej gdyby nie chora biurokracja. Nawet czarodzieje się z nią zmagali. Właśnie składała sygnaturę pod kolejnym nazwiskiem zawodnika, kątem oka pilnując upływającego czasu. Powinna być już dawno w domu. Pełniąc funkcję trenera musiała się jednak liczyć z częstymi nadgodzinami. Odetchnęła sfrustrowana, odchylając się na krześle do tyłu. Wyjrzała przez okno biura, na Narodowy Stadion Quidditcha. Ostatnio, podczas meczu na Saharze, Hemah zastanawiała się nad możliwością częstszej, wspólnej gry z trenerem. Będąc szczerą, Shenae też bardzo często podobna myśl przyświecała w głowie. Obserwując zawodników trenujących na murawie, poczuła przemożną chęć dołączenia do nich. Zamiast tego, przerzuciła dokumenty z jednej sterty na drugą, przeklinając się w myślach za swoją sumienność, bo zamiast podpisywać je w ciemno, każdy świst czytała wnikliwie, poprawiając czyjeś błędy. Nawet literówki czy interpunkcję, a przecież nie była literatem. Westchnęła z frustracją, w końcu gotowe papiery wsuwając do szuflady. Zamykając je na klucz, miała nadzieję, że nie będzie musiała już nigdy później do nich wracać. Łudzila się. Za tydzień czeka ją ta sama przeprawa. Papiery, miała wrażenie, w ogóle się nie kończyły. Przybywały w zastraszającym tempie, szybszym niż byłaby w stanie je obrobić. Nieruszona stertka stała jeszcze na krawędzi biurka. — Znów nie zdążę położyć dzieci spać — prychnęła pod nosem, w końcu decydując się na coś, czego potencjalnie nie powinna robić, trzymając się regulaminów. Wpakowała nietknięte dokumenty do torby, kierując się do wyjścia. Zatrzymała się jednak zanim zatrzasnęła za sobą drzwi. Poczucie obowiązkowości nie pozwoliło jej złamać zasad. Z frustracją oparła się ręką na drewnie przed sobą, wzywając o pomstę do wszystkich znanych jej czarodziei. — Niech to diabli — podsumowała, wkraczając z powrotem do gabinetu. Zamiast jednak od razu wrócić do przerwanej pracy, uchyliła okno, posyłając w kierunku boiska patronusa z informacją, że potrzebuje kilku ochotników do praktyk trenerskich, bo może kiedyś w przyszłości im się przyda. — Blackwell! Samson, ruchy! Musicie poprawić jeszcze dzisiaj swój czas na okrążeniach! W trójkę poszło im szybciej… ale i tak nie zdążyła na kolację.
Nie nawiązała w pracy wielu przyjaźni. Choć nie należała do lizusów, po przyzwyczajeniach ze szkoły, pozostała jej sumienność i regulaminowość. Nigdy nie spóźniła się na staż. Zawsze znałą wszystkie odpowiedzi na pytania, które zadawał jej szef, a nawet te, które nie przyszłyby mu nawet do głowy. Była cały czas przed wszystkimi, a będąc przed wszystkimi, nie zdobywa się sympatii współpracowników. Nie zdziwiło więc jej wcale, kiedy podczas awarii sprzętu, ludzie postanowili wpakować ją w obowiązek naprawienia jej. Myśl ta mocno jej się nie podobała. Nie rwała się do majsterkowania. Ostatecznie jednak wyrastając z głupich, bezsensownych konfrontacji, po prostu skierowała się we wskazaną stronę, decydując się spróbować swoich sił. Nigdy nie pomyślałaby, że wieczory spędzone na obserwacji Enzo podczas pracy nauczą jej czegoś produktywnego. Pamiętała oczywiście jego szerokie barki i mocno zarysowane mięśnie brzucha, kiedy pracował w ogródku, na ganku, przy naprawie dachu, czy silne ramiona kiedy wkręcał śrubki w ekspresie do kawy. Kawa to był chyba jeden z nielicznych wynalazków mugoli, jaki uznawała za cud ich społeczności. Nawet magiczna, nasączona eliksirami nie równała się z prawdziwym smakiem najzwyczajniejszego, dobrze parzonego ziarna. Właśnie ekspres przyszło jej naprawiać w pracy. Spodziewałaby się, że nie pamiętała nic prócz widoku swojego seksownego męża, który nie znudził jej się nawet po kilku latach związku. Miała wrażenie, jej mężczyzna dojrzewając nabierał jeszcze więcej męskości i atrakcyjności. Az czasem sama sobie zazdrościła, a że była bardzo zaborczą kobietą, zdarzało jej się w swojej zaborczości gniewać na samą siebie. Tym razem była jednak dumna ze swojego zaangażowania z jakim śledziła prace domowe swojego męża. Gdyby nie on, szef nie obdarowałby jej 25 galeonami, które mogła dorzucić do słoiczka na nowe miotełki dla Drake'a i Emeline. Zapisała sobie w pamięci, żeby podziękować adekwatnie Halvorsenowi za jego nieświadomy wkład w jej wypłatę. Zastanawiała się tylko co obejmowało równowartość dwudziestu pięciu galeonów. Przychodziło jej kilka pomysłów, z których Enzo być może wybierze ten, który najbardziej przypadnie mu do gustu.
To nie był jej najlepszy dzień. Od początku nie zapowiadał się dobrze. Miała jedynie odwieźć jeden list do menadżera, ale tak się złożyło, ze ci niekompetentni idioci, wiecznie kopiący pod nią dołki na tym stażu, w obawie przed tym, że podwinie jej robotę, dokładali jej coraz więcej obowiązków. Co mogła, ignorowała, ale czasem dostawała białej gorączki, jak widziała, jak rzeczy są tu załatwiane. Po łebkach i bez wyraźnych kompetencji. Ludzie... oni pracowali tu po kilka lat, a dalej zachowywali się jakby to był ich pierwszy tydzień pracy. Shenae już kończyła staż. W trzecim tygodniu znała już wszystkie swoje obowiązki, a nawet zakres tych czynności, które wcale jej nie dotyczyły, ale wolała być na nie przygotowana. Nie zdarzyło jej się jeszcze ani razu dać w pracy plamy. Zawsze jednak musiał być ten pierwszy. Zdesperowani współpracownicy, wiedząc dobrze, ze to jej ostatni dzień, a mimo podkładanych jej min, nie podwinęła jej się noga, zaprzysięgali się przeciwko niej. Wspólnie obmyślając plan skompromitowania jej przed szefem. Najpierw zawalając ją dodatkową praca, dostrzegając jej nadgorliwość w wykonywaniu dobrze rzeczy za siebie i innych, zdecydowali się pociągnąć tą złośliwość dalej. Podwędzili jej ważną korespondencję. Zasadniczo... jej papiery kończące staż. Ważne o tyle, że miała w nich wszystkie rekomendacje, jakich właściciele nie życzyliby sobie, żeby trafiły one w niepowołane ręce. W końcu chodziło o jej przyszłość, a kiedy przyszła wytłumaczyć szefowi, że zgubiła tak ważną dokumentację... pracodawca był wyjątkowo spokojny. Z chłodem wytłumaczył jej, że nie potrzebują tu takich jak ona. Niekompetentnych i nieodpowiedzialnych. Zgromiła go spojrzeniem mimochodem, w pierwszej reakcji obiecując sobie, ze jej noga nigdy więcej tu nie postanie. Dopiero w drugim odruchu, postanowiła zrobić coś gorszego. Zatrudnić się w Narodowej Reprezentacji Quidditcha i udowodnić szefowi, że się myli. I nie odwiodło jej od tej myśli nawet sto galeonów, które otrzymała z wielkiej łaski jako przekupstwo, żeby jednak nie aplikowała w tym miejscu. Nie mogli odrzucić jej podania. Nie, kiedy cały jej życiorys skupiał się całkowicie na Quidditchu. Posiadała więcej doświadczenia w grach miotlarskich niż niejeden zawodnik Narodowej Reprezentacji Quidditcha. Nie wspominając nawet o tym, że swojego czasu i do niej należała.
C. szczególne : Białe włosy, brwi i rzęsy, jasna cera. Akcent cockney. Umięśniona sylwetka. Blizna na jednej brwi po dawnej bójce. Blizny po odmrożeniach na lewej ręce i udach.
Tego dnia przyszła wcześniej na trening. Dzieliły ją jeszcze dwie godziny od początku, a nad Londynem wciąż było ciemno. Może gdyby to był środek lata, to słońce by wstawało, ale kiedy wychodziła z domu, latarnie dalej płonęły, zaś niebo zdobył piękny księżyc. Dobrze, że nie w pełni. Chciała trochę polatać w samotności. Ochroniarz nie robił jej nawet problemów - zdążył już poznać dziewczynę. Zresztą, ta to umiała się rzucać w oczy. Nie było trudno zapamiętać, że owa młódka z białymi włosami faktycznie gra w drużynie. Wobec tego pozwolił jej wejść i trochę polatać bez docinków kolegów i koleżanek z drużyny. Szczególnie, że w planach miała opanowanie trudniejszego manewru. Nie ubierała pełnego stroju. Na tym etapie czuła, że może jej tylko przeszkadzać, jeśli nałoży na siebie zbyt wiele. Zaburzy to nie tylko poczucie środka ciężkości, ale też będzie zwyczajnie niewygodne. Zdjęła jednak płaszcz i została w ocieplającym odzieniu do treningów. Sprawdziła miotłę, poświęcając owej kilka chwil - przede wszystkim na prostowanie witek. Trzonek polerowała wczoraj, ale w samym transporcie kilka patyczków się wygięło. Kiedy była gotowa, wyszła na murawę stadionu. Zawiesiła miotłę niezbyt wysoko nad ziemią i spróbowała na niej stanąć. To wydaje się proste. I w zasadzie nie było aż tak tragiczne, jak można oczekiwać - póki miotła była stabilna i nie ruszała się, tak już po paru próbach nauczyła się utrzymywać równowagę. Dużo, dużo gorzej było ruszyć. Zachowywała bezpieczny dystans od ziemi, tj, nie większy niż te kilkanaście centymetrów, które potrzebują witki, aby nie rydać po murawie. I zaczęła powolutku. Póki miotła leciała naprawdę wolno, to szło nieźle. Jakby była odrobinę szersza, to w sumie deskorolka czy iny snowboard... Ale właśnie fakt, że trzonek jednak nie grzeszy szerokością sprawiał, iż łatwo było stracić równowagę. Wystarczyło skręcić lub nawet, by wiatr mocniej zawiał i już można było spaść. Czy raczej, w wypadku tak nisko zawieszonej miotły, zeskoczyć. Nie zamierzała ryzykować zwiększania wysokości, póki nie nauczy się skręcania i przyspieszania na stojąco. Kto w ogóle wymyślił taki manewr... Zastanawiała się nad tym, pracując nad postawą. Odpowiednim pochyleniem się nad miotłą oraz balansowaniem rękoma. Ha. Teraz jest prosto, jak będzie mieć kafla w dłoniach, to nie da rady manewrować nimi. Ale metoda małych kroczków - wpierw utrzymanie się na badylu, potem wszystko inne. Świt wstawał z wolna, kiedy pracowała nad wychyleniem ciała i przesunięciem środka ciężkości w czasie skrętów. Blade światło padało na jej jasne włosy, a przed twarzą niezmiennie pojawiały się kłęby pary wraz z wydychanym powietrzem. Ale dwie godziny później całkiem nieźle radziła sobie z zachowywaniem równowagi. Co prawda nie osiągała niewiadomo jakiej prędkości, ale na ten moment czuła się zadowolona sama z siebie. Umiała już nieźle przyspieszać i zadowalająco skręcać, ale ciągle traciła prędkość w czasie jakichkolwiek manewrów. Podświadomie zwalniała, wiedząc, ze na zbyt szybkim wejściu w zakręt się wywali. No ale cóż, jak to mawiają - nie wywrócisz się, jak się nie nauczysz. Czy coś w ten deseń. Upadać też trzeba umieć. Uznawszy, że dość tego na dziś, wzniosła miotłę wyżej i usiadła na niej, czekając na resztę drużyny, aby rozpocząć trening.
Samodoskonalenie się. Ostatnimi czasy, przez ostatnie miesiące (w zasadzie to śmiało można powiedzieć ostatnie parę lat) to było główne zajęcie Aidena. I dla postronnego obserwatora nie było w tym wcale nic dziwnego, bo przecież każdy zawodnik powinien też indywidualnie pracować nad swoimi umiejętnościami. Problem jednak leżał w tym, że od pewnego czasu to było jedyne, czym zajmował się Aiden. Jego rytm dnia wyglądał następująco - budził się, jadł, trenował, jadł, trenował z drużyną, jadł kolację, ćwiczył w domu, spał. I od początku. Bardzo rzadko poświęcał czas na aktywności takie jak spotkania ze znajomymi czy z rodziną. Stał się odludkiem. Ale nikt nie widział w tym nic złego. Wszak chodziło o granie na najwyższym poziomie. Wcześniej reprezentowanie Korei, teraz zasilanie składu Srok i Reprezentacji Anglii. Wymagano od niego dużo. Tego dnia pojawił się na stadionie wyposażony w starą rozpiskę treningową, zapisaną na podniszczonym pergaminie, który ewidentnie lata swojej świetności już dawno miał za sobą. Pismo rozpoznawał z miejsca, bo należało do jego matki. Dzisiaj przyszedł ze starymi zaleceniami, które przesłała mu, kiedy jeszcze był w Hogwarcie i faktycznie musiał sam dbać o rozwój swoich umiejętności. Bo nie oszukujmy się - Hogwart mimo tego, że miał wtedy świetnego nauczyciela, to jednak nie skupiał się przede wszystkim na podciąganiu zdolności przyszłych graczy. Na szczęście nad tym panowała wtedy Lisa. Co prawda z matką nie rozmawiał prawie wcale, tylko wtedy, kiedy musiał, ale nie mógł jej odmówić dobrych metod treningowych, bo jednak to ona sama, jako jego samozwańczy trener od jego najmłodszych lat, przepchnęła go do poziomu, na którym był teraz. Oczywiście do spełnienia tego trzeba było też zapisać jego samozaparcie i poświęcenie, ale to Lisa Hiiragi nauczyła go podstaw i wdrażała w świat Quidditcha. Wyposażony w drużynowy sprzęt (bo swój pewnie zostawił w domu, to nie tak, że jeszcze nie istniał, mhm) wszedł na murawę rozpościerającą się w dole stadionu. Rozejrzał się uważnie po czym jeszcze raz przeczytał rozpiskę by następnie zmiąć papier i wsunąć go do kieszeni joggerów. Wskoczył na miotłę, i tak jak było wskazane, wykonał rozgrzewkę, na którą składało się przede wszystkim okrążanie stadionu, w jedną i w drugą stronę, które potem polegało na wykonywaniu poszczególnych ćwiczeń mających na celu rozruszanie jego stawów, jak krążenia ramion, czy nadgarstków. Kolejnym krokiem, gdy ciało już było rozgrzane, było wykonywanie slalomu między słupkami bramkowymi, ale w bardzo wolnym tempie, tak, aby mieć czas by przyłożyć jak najwięcej starania do każdego ruchu przy zwrotach, by był to ruch pełny i precyzyjny. Pogoda nie dopisywała, wiał silny wiatr, ale to mu było nawet na rękę. Bo przecież musiał grać w każdych warunkach, a nie tylko sprzyjających bezstresowej grze. Temu ćwiczeniu poświęcił sporo czasu, szlifując zwroty, wychylenia i balans podczas każdego z tych manewrów. Potem, wedle rozpiski, miał zrobić to samo, ale trzymając kafla i przy każdym zwrocie pamiętać, by kafel znajdował się po wewnętrznej stronie manewru. Znów wszystko w spowolnionym tempie. Na sucho. Pracował w pełnym skupieniu, dbając o każdy szczegół swoich manewrów i o to, by zgrabnie przerzucać kafel z jednej ręki do drugiej, kiedy tylko zmieniał stronę zwrotu. Później to wszystko powtórzył, jednak z zaleceniem, że kafel ma pozostawać po zewnętrznej stronie. I według zalecenia należało na pewnym etapie zwiększać prędkość lotu, ale i przy tym pamiętać o tym, by ciało wciąż składało się tak samo jak przy mniejszych prędkościach; aby nie szło na skróty i nie spłycało ruchów, jeśli to nie było konieczne. Wydawało się to proste, a przynajmniej w teorii. A w praktyce... każdy profesjonalista musiałby poświęcić czemuś takiemu trening od czasu do czasu by doszlifować zwrotność. Prawda była taka, że uwielbiał szlifowanie podstawy podstaw i, podobnie jak matka, uważał to za jedną z najistotniejszych kwestii. Nie sam sprzęt miał czynić gracza, a jego dbałość o szczegóły i zdolność do poradzenia sobie w każdej sytuacji i na każdej miotle. Usatysfakcjonowany dzisiejszym treningiem wylądował i zszedł do szatni, gdzie przebrał się, a potem deportował do domu. /zt
— Jesteś za wolny. Tracisz prędkość przy zwrocie. Masz słabszą prawą stronę. — Wymieniła te wszystkie zarzuty, gdy tylko zbliżył się do niej. Aiden jeszcze przez chwilę próbował złapać oddech, który stracił po serii wymyślnych kombinacji i manewrów, które miał wykonać. A unormowanie tchnienia po takim wysiłku do najprostszych nie należało. Niech ktoś teraz powie, że Quidditch jest mało wymagającym sportem i w zasadzie to każdy, kto się potrafi utrzymać na miotle to może pomyśleć o karierze. Gówno, kurwa, prawda. Posiadanie balansu i przede wszystkim brak lęku przed wysokością i lotem to jedno, ale tężyzna fizyczna to zupełnie inna kwestia. I trzeba było nad nią długo pracować, utrzymywać i poprawiać. Kiedy jego przyspieszony oddech wrócił do normy, on jeszcze raz wziął głębszy wdech, a potem wypuścił powietrze, czekając aż przyspieszone bicie serca ustanie. Dopiero gdy tak się stało, łypnął na matkę. A jego spojrzenie, jak każde posłane w jej stronę, było całkowicie wyprute z jakichkolwiek emocji. W tym momencie patrząc na nich można było zauważyć jak bardzo byli podobni. Widać po kim odziedziczył tego typu spojrzenie. — Tak? I niby co twoim zdaniem powinienem z tym zrobić? — To normalne, że po kontuzji, większej czy mniejszej, będziesz przez długi czas jeszcze asekurował i odciążał kontuzjowaną stronę. W twoim przypadku widać, że jest to prawy bark. Przy wyjściu z zakrętu go chowasz, cofasz, a mijając przeszkodę od prawej strony zawsze zostawiasz więcej odstępu między sobą a przeszkodą, niż kiedy mijasz ją z lewej strony. Twoje ciało się zregenerowało, naprawiło. Twój umysł - jeszcze nie. To odruchy bezwarunkowe. Musisz skupić się teraz na przyzwyczajeniu się, że nic się nie dzieje. Dlatego będę zagrywać wszystko na twoją prawą. I jutro, i pojutrze i następnego dnia. Wszystko będziesz grał prawą stroną, wszystko wymijał od prawej, nawet jeśli to będzie głębszy manewr. — Oznajmiła, po czym przywołała do siebie swoją miotłę, pochwyciła kafel w dłonie i, po usadowieniu się na swojej wysłużonej Błyskawicy, wzbiła się w powietrze. W ślad za nią poleciał Aiden i oczekiwał dalszych instrukcji. Jego matka zawiesiła się w powietrzu, nad jednym z pól bramkowych, po czym przerzuciła w stronę chłopaka kafla. — Atakuj. — Poleciła, wskazując ruchem głowy na obręcze znajdujące się po przeciwległej stronie boiska. Aiden zerknął kontrolnie na kobietę, przekładając kafla z lewej ręki do prawej i też tą samą ręką docisnął obiekt do swojego boku. Z wolna ruszył naprzód, jeszcze raz rzucając spojrzenie kobiecie, jak gdyby próbując rozszyfrować co ona planowała, po czym ruszył przed siebie. Zwyczajny rajd przez boisko, a przynajmniej tak mogłoby się wydawać, bo kiedy znalazł się w połowie długości stadiony, to obok niego, znalazła się jego matka, która dogoniła go. Pewnie dlatego wcisnęła mu na trening jakąś starą miotłę, żeby mogła go bezproblemowo dojść na swojej Błyskawicy. Kobieta zwyczajnie uderzyła swoim lewym bokiem w ciało chłopaka, próbując wybić przy okazji mu kafla z chwytu, ale chłopak go nie wypuścił. Z tego tytułu kobieta uderzyła w niego łokciem, co z reguły miało podchodzić pod faul, ale tutaj przecież nie mieli sędziego, który by zatrzymał grę. Aiden na ułamek sekundy łypnął na nią, po czym wychwycił, że odstawiła w locie miotłę na bok i szykowała się do kolejnego, tym razem chłopak obserwował ją bacznie i kiedy tylko miała się zbliżyć i wpaść na niego, to on ubiegł ją i uderzył ją barkiem, samemu zwyczajnie się przechylając w jej stronę. Zaraz potem, w odpowiedzi, sam pchnął ją bara. I to z tego kontuzjowanego! I przeżył. Tak naprawdę to kolejne metry były bezpośrednią przepychanką między nimi, aż w końcu Aiden zanurkował, odcinając się od przeciwniczki i cisnął kaflem przed siebie, w stronę lewej obręczy. Lisa była szybsza i przechwyciła kafel. Nic dziwnego. Zawiesiła się w powietrzu, przerzucając obiekt między jedną ręką a drugą i spojrzała na syna. — Jeszcze raz. Więc wzięli się za podobne manewry jeszcze raz. I jeszcze raz. I jeszcze raz. I kolejny. Aż w końcu oboje zorientowali się, że spędzili tutaj dwie godziny, no a Aiden... był trochę zmęczony. I mimo zmęczenia nie chciał przerywać treningu. Ale to jego matka ucięła ich dalsze zmaganie, bo to ona nie mogła się przeciążać. Umówili się na kolejny trening innego dnia, chłodno pożegnali i to było na tyle z czasu rodzinnego. /zt
Fatalna pogoda. Ciężka ulewa. A mimo to na stadionie trwała rozgrywka. Mecz sparingowy, zwyczajnie towarzyski. Mimo pogody na trybunach znajdowało się mnóstwo kibiców i to z różnych stron świata. Nad boiskiem już od dłuższego czasu śmigały dwie siódemki w barwach narodowych. Anglii i Korei. — Ajajaj, kolejny niecelny rzut. To nie jest jego dzień. — Rozbrzmiał głos jednego z dwóch sprawozdawców sportowych. — To zdecydowanie nie jest jego dzień. Masz rację, Dariusz. Mamy zaledwie pierwszą godzinę meczu, a Aiden Ackermann jest kompletnie wykończony. Jego podania są niecelne, jest wolny i mam wrażenie, że potrzebuje dodatkowych trzech sekund, żeby zareagować. — Odpowiedział mu jego towarzysz przy komentowaniu meczu - Vladimir. — Dokładnie tak. Zobaczymy jak to dalej się potoczy. Korea zaczyna od swojego pola bramkowego. Kafel w rękach gości ze wschodu. Ackermann zaklął pod nosem, wykonując zwrot by móc wrócić na swoją pozycję. Stracił kafla po niecelnym rzucie na obręcz bramkową, więc teraz musieli tę stratę odpracować. Zerknął przez ramię na drugiego ze ścigających, który w odpowiedzi skinął mu głową w kierunku niekrytego ścigającego drużyny przyjezdnej. Natychmiast skierował się w jego stronę, kątem oka obserwując trzeciego ze swoich partnerów przy wymianie kaflem, który znajdował się przy przeciwniku, będącego w posiadaniu istotnej sfery. W następnej chwili uchylił się. W ostatniej chwili usłyszał nadciągającego tłuczka posłanego w jego kierunku. Oczywista oczywistość, że jako ten "zmęczony" stał się celem dla pałkarza. Zabójcza kula śmignęła ze świstem koło jego ucha i wykonała ciężko nawrotkę, biorąc sobie za cel teraz innego gracza. Pościg trwał, Ackermann starał się skutecznie blokować krytego przez siebie zawodnika ażeby uniemożliwić mu przyjęcie ewentualnego podania. W międzyczasie jego drużyna atakowała z obu stron gracza będącego w posiadaniu kafla, a ich pałkarz trzymał na celowniku pozostałego, wolnego gracza ze wschodniej drużyny. Znał w zasadzie każdego, kto był na tym boisku. Drużynę przeciwną, bo przecież grał dla niej przez prawie ostatnie cztery lata, i swoją obecną, bo dla niej grał już od dobrych dwóch tygodni. Dlatego miał swojego rodzaju przewagę nad przeciwnikiem, znając ich słabsze punkty i zagrania. A mimo tego jakoś tego nie wykorzystywał. Nie dlatego, że chciał być fair wobec starych znajomych, bo przecież to była ich praca a nie towarzyskie granko o piwo, ale dlatego, że nie mógł. Nie miał warunków, nie miał siły. Czuł się zmęczony i wszystkie swoje siły jakie zbierał to przeznaczał na płynną grę, na przemykanie od punktu do punktu. Przejęli kafla i został on wyrzucony w kierunku Ackermanna, który wykonał zwrot i przechwycił go, a raczej podebrał, zanim ten gruchnął na ziemię. Zrobił nawrotkę i zaczął szarżę na pole bramkowe przeciwników. Jednak nie oddał rzutu, choć był w czystej pozycji. Nie miał siły. Zamiast tego podał kafla w kierunku innego ścigającego, co kompletnie go zdezorientowało, bo przecież Aiden miał praktycznie stuprocentową okazję. Niemniej zareagował szybko, złapał kafla i cisnął na prawą obręcz. Sam rzut był niedbały, ale dzięki temu, że tak samo jak i on to zdezorientowany był obrońca - udało się zdobyć punkty. Sędzia zagwizdał. — Kapitan angielskiej drużyny prosi o czas. — Odezwał się sprawozdawca sportowy. — Sędzia przyznaje dziesięć minut. Ackermann usłyszał ostry głos trenera, który stał u wyjścia z ich szatni i przywołał swoich zawodników. Cała siódemka zleciała się przy nim i postawiła stopy na ziemi. Włącznie z Aidenem, który ledwo stanął na nogach, a zatoczył się. Równowagę pomogła mu utrzymać dziewczyna z jego drużyny, po czym podprowadziła go do szatni, gdzie posadziła na ławce. W międzyczasie trener posłał swojego asystenta by ten sprowadził medyka. Czuł się fatalnie. Jego serce tłukło się jak oszalałe w jego klatce piersiowej, było mu gorąco i ciężko się oddychało, ale... to było normalne dla zmęczenia, potrzebował tylko krótkiej przerwy by zregenerować siły. Każdy potrzebował przerwy. Inna sprawa, że pozostali gracze wcale nie wyglądali na aż tak zmęczonych. Jasne, byli spragnieni i obecnie uzupełniali płyny, mieli nieregularny oddech, ale wcale nie brzmiał on tak, jakby mieli faktycznie problemy z oddychaniem. — Ackermann, co z tobą? Nie wyspałeś się? Trzeba było mówić, że jesteś niedysponowany, wystawiłbym Evansa. — Warknął trener, stając przy swoim zawodniku. — No i gdzie jest, kurwa, ten uzdrowiciel? — Rozejrzał się. No co? Były nerwy bo facet bardzo przeżywał nawet towarzyskie starcia, które nie miały znaczenia w tabeli. Niemniej wiadomym było, że Anglicy byli lepsi od graczy z Korei, a on nie chciał teraz dawać im wygrać. — Nic mi nie jest. — Sapnął Ackermann, podczas gdy towarzyszka z drużyny wachlowała go podkładką pod trenerskie notatki. — Mam cię zmienić? — Furknął podjudzony trener. — Nic mi nie jest. — Powtórzył Ackermann mocniejszym głosem, mając na celu chyba przekonanie trenera, że właśnie tak było. Trenera i samego siebie. Ale prawda była taka, że przez ostatnie parę dni trenował za dużo. O ile wcześniej był przeciążony, o tyle po felernym spotkaniu przy fontannie to niemalże nie schodziło z boiska. Perpetua najpierw próbowała go przegonić, później się zwyczajnie poddała i po prostu przynosiła mu jedzenie. Widywała go jedynie kiedy już naprawdę musiał się położyć, a i tak robił to na raptem parę godzin by zaraz potem wrócić do treningów. Ale dzięki temu, że trenował to... nie myślał. Nie myślał o tym, co się wydarzyło wtedy w parku, nie wspominał tego spotkania, nie rozprawiał nad słowami, które tam wtedy padły. Miał czym zająć umysł i desperacko się tego trzymał. A to go wykańczało.
C. szczególne : Podłużna na siedem centymetrów blizna na prawym biodrze, wypalony znak pewnego psychopaty znajdujący się na lewym nadgarstku; wiecznie przykryty jest on warstwą białego bandażu.
Że też przyszło jej obstawiać dzisiejszy mecz. To był zupełnie czysty przypadek. Nie planowała tego, zwłaszcza po ostatnich wydarzeniach spod fontanny o których myślała każdego dnia. O wszystkich słowach które padły, a padło ich wiele. I to nie z jej strony. Tym razem to nie ona mówiła. Wyraźnie ją to przygasiło, ale z drugiej strony chyba dokładnie nakreśliło sytuację. Miał do niej żal, był nią rozczarowany i... w sumie wolała, aby tak było. Chyba. Jednakże słowa w których przyznawał się, że nie ruszył do przodu i w dalszym ciągu siedzi w tamtym dniu jak w jakiejś cholernej pętli sprawiał, że robiło jej się niedobrze. Bo przecież to nie tak miało wyglądać, ale najwyraźniej tamtego dnia i każdego kolejnego mało co szło po jej myśli. Wiedziała, że tam będzie. Wiedziała, że jest częścią drużyny, która bierze udział w tym jakże przyjacielskim sparingu. I szczerze mówiąc się stresowała. Nie tym, że mogłaby znowu na niego wpaść, ale zawsze nieprzyjemnie się jej serce ściskało kiedy tylko wchodziła na trybuny, aby obserwować jego grę. Bo to był niebezpieczny sport i wielokrotnie była świadkiem kolejnych upadków i wypadków, głównie w jego wykonaniu. No ale chyba nie miała już prawa się o niego martwić, nawet jeśli dalej był dla niej cholernie ważny. Stała wraz z kolegami po fachu w wydzielonej dla nich części. Byli tu tylko w razie w, jak gdyby faktycznie coś się stało i ktoś potrzebował medyka. Zwykle potrzebowali, rzadko kiedy był mecz, który zakończył się bez ich interwencji, miała jednak nadzieję, że jeśli zostanie już do kogoś wezwana, nie będzie do Ackermann. Wolałaby, aby ten mecz na którym jest po części widzem obył się bez jego szkody. No ale w kościach już czuła, że coś się odjebie. Miała jakieś takie paskudne uczucie, że jeszcze się spotkają i to w kolejnych niezbyt przyjemnych warunkach. - Oho, ktoś tu wstał chyba lewą nogą.- powiedział jeden z uzdrowicieli, którzy stanął obok niej, gdy obserwowała poczynania meczu. Lexa zerknęła na starszego kolegę, a ten krzyżując ręce na piersi, nawet na nią nie patrząc mówił dalej. - To ten z transferu, nie? Znasz się na quidditchu?- spytał, w końcu skupiając na niej wzrok. - Trochę.- odpowiedziała, bo może nie była ekspertem, ale przez ponad dwa i pół roku była w związku z zapalonym graczem, który nauczył ją wszelkich podstaw, które powinna znać jako największa fanka pojawiająca się na każdym meczu. - No, to dzieciak podobno jest dobry, ale dzisiaj chyba ma już dość. Stawiam dziesięć galeonów, że to jego jako pierwszego będziemy zbierać z ziemi. - Oby nie.- mruknęła, ponownie skupiając wzrok na Ackermannie, bo chociaż ulewa była ciężka, to jego sylwetkę nauczyła się uchwycić nawet w ciemnościach egipskich. Westchnęła ciężko pod nosem, nawet nie wiedząc, że nieświadomie zaciskała kciuki w nadziei, że jego kiepska forma nie skończy się źle. I wtedy też rozległ się gwizd sędziego, który skupił na sobie uwagę wszystkich. Przerwa. Chyba z ulgą przyjęła tę decyzję, bo poczuła jak jakiś taki ciężar spada jej z serca. Miała szczerą nadzieję, że go zamienią i już nie będzie musiała się stresować. Bo oczywiście się stresowała, nawet jeśli nie powinna, to jednak serce wiedziało i czuło swoje, a ona nie mogła i nie chciała nijak temu zaradzić. Bo ono odżyło na nowo kiedy tylko zobaczyła jego twarz kilka dni temu. I teraz nie chciało się uspokoić. Przedstawiciel drużyny angielskiej wpadł do skrzydła medycznego jak poparzony prosząc o kogoś do ich szatni. Mężczyzna, który wcześniej przy Lexie komentował stan Aidena klepnął ją po ramieniu i gestem głowy zachęcił do pójścia z nim. Bądź profesjonalistą, Lexa. Jesteś tu tylko po to, aby komuś pomóc, rób co do ciebie należy i nie wdawaj się w niepotrzebne dyskusje. Poszła więc za swoim przełożonym, przechodząc przez drzwi szatni jako druga. Automatycznie odszukała spojrzeniem Ackermanna, od razu orientując się, że to właśnie do niego zostali wezwani. I im dłużej mu się przyglądała, tym bardziej się upewniał w tym, że jego stan jest paskudny. - Chłopie, wyglądasz jakbyś miał zaraz zejść. - skomentował uzdrowiciel, po czym zerknął na Lexę, a ta grzecznie podeszła do Aidena, aby przeprowadzić mu podstawowe badania. Bez słowa. Czysto profesjonalnie. Usiadła obok niego na ławce i delikatnie ujęła jego nadgarstek, aby palpacyjnie sprawdzić jego puls. Przyspieszony. Bardzo przyspieszony, o wiele bardziej niż u normalnych ludzi po wysiłku. Przeniosła spojrzenie z jego ręki na twarz i sięgnęła otwartą dłonią do jego czoła, a następnie jej wierzchem do policzka, aby z lekkim przerażeniem stwierdzić, że jego temperatura była zdecydowanie wyższa niż powinna. - Jesteś rozpalony. - powiedziała, odsuwając w końcu rękę i sięgając po różdżkę, aby za pomocą Caliditas dokładnie sprawdzić jak wysoką ma temperaturę. Trzydzieści dziewięć sześć. No proszę. Wcześniej umierał przy trzydzieści sześć i osiem. - Coeur Blesse.- rzuciła, co by zbić nieco temperaturę, co była wysoka, a nie zanosiło się na to, aby jego organizm sam w tej chwili był w stanie ją zwalczyć. - I co? - spytał trener przyglądając się dziewczynie, kończąc wywiad diagnostyczny z jej przełożonym. - Jego organizm walczy z przeciążeniem i przemęczeniem przez gorączkę. Ma niebezpiecznie wysokie tętno, płytki oddech, praca serca jest nierówna, a mimo zbicia chwilowo temperatury, może ona zaraz wrócić. - Czyli? - Czyli jest przemęczony. Powinien odpocząć. - Ma pięć minut do końca przerwy. - Nie tak odpocząć. Powinien zostać zmieniony, inaczej zemdleje w trakcie gry i stanie się coś gorszego.- oj tak, była w stanie teraz walczyć o to, aby Aiden siedział na dupie, ale... no raczej nie miała już żadnego autorytetu u Ackermanna, jedynie mogła przemówić do rozsądku jego trenerowi.
Kiedy do szatni wszedł uzdrowiciel, a zaraz za nim Lexa to... Aiden poczuł się jeszcze gorzej niż przed chwilą. No bo... nie po to zajmował swoje myśli trenując jak maniak (chociaż bardziej pasowało: jak pojeb), żeby chociaż móc o niej zapomnieć jak jakiś czas, o tym ich spotkaniu, żeby potem znów randomowo ją spotkać. Powinien być świadom tego, że może się zdarzyć tak, że to ona po meczu będzie się nim zajmowała bo pracowała w Mungu. No ale tam uzdrowicieli było od luja, skąd miał wiedzieć, że wyślą akurat ją do obsługi tego meczu? Dlatego, że to był towarzyski sparing i technicznie nic wielkiego nie powinno się stać? Poddawał jej się całkowicie. Każdemu badaniu jakie przeprowadziła. Miał wrażenie, że gdziekolwiek go nie dotknęła, do rozchodziło się dziwne mrowienie, rozlewała się po jego ciele ciała jeszcze większego gorąca. A przecież tylko sprawdzała czy ma gorączkę? Ale co miał zrobić, jak tęsknił za jej dotykiem i teraz, po latach, znów go wyczuł na swojej skórze, nieważne w jakim celu. To... zdecydowanie nie sprawiało, że czuł się lepiej. Nie reagował na jej słowa, bo za wszelką cenę próbował wymusić na swoim organizmie aby ten się choć w drobnym stopniu wyciszył. — Ackermann, co myślisz? — Trener przerzucił wzrok z Lexy na Aidena, który w chwili obecnej miał twarz ukrytą w dłoniach i z całych sił próbował wymusić na organizmie powrót do normalnego funkcjonowania, a nie na podwyższonych obrotach. Odjął głowę od rąk i zerknął na trenera. — Dam radę. Potrzebuję tylko chwili. — Oznajmił chłopak, po czym odchylił głowę by oprzeć ją za szafkę za sobą. Potrzebował chwili, ale właśnie takiej... dłuższej. Najlepiej paru dni w Mungu, przywiązany do łóżka, żeby przypadkiem nie spierdolił ze szpitala na boisko i trening. Bo takie odpały już miał w swojej historii a to by znaczyło, że pewnie byłby w stanie coś takiego po raz kolejny wywinąć. Zwłaszcza, że teraz nie wisiało nad nim widmo opierdolu od Lexy! Bo ona miała swoje życie. Co najwyżej mogłaby go zjebać, że tylko dokłada jej pracy, ale takie okrzyki to słyszał już od piguły z Hogwartu, więc do tego się już zdołał przyzwyczaić. — Może grać? — Zapytał trener, przeskakując spojrzeniem z Lexy na jej przełożonego. — Nic mu nie będzie. — Odezwał się głos dochodzący od wejścia do szatni. Ktoś, kto słuchał ich od samego początku przerwy, ale się nie udzielał. Ktoś, kto przez cały czas był tam obecny. — Niech gra. — Powiedziała postać, a jej głos był dobrze znany, — Lisa. Jesteś pewna? To nie jest ważny mecz, może go przesiedzieć. — Trenuję go od małego, Howard. Znam jego możliwości. Zresztą sam widzisz, że chce grać. — No nie wiem, Lisa. Wiesz jaki jest Quidditch. Mecz może się ciągnąć godzinami. — Masz naprzeciwko siebie dwójkę najlepszych szukających. To tylko kwestia maksymalnie godziny zanim któreś z nich dopadnie złoty znicz. — Ehhh... Ackermann. Co myślisz? Aiden spojrzał na trenera, potem na matkę, która stała w połowie długości szatni i nawet do niego nie podeszła. Ostatecznie zerknął kątem oka na Lexę. — Za trzy minuty będę gotowy. — I naprawdę włożył wiele wysiłku w to, żeby zabrzmieć tak, jakby faktycznie odzyskał część sił i było to tylko kwestią tych trzech minut zanim się zregeneruje. Był zmęczony, czuł to. Jego wszystkie mięśnie wręcz błagały o chwilę odpoczynku, ale on nie zamierzał teraz odpuścić. Dlaczego? Bo gdyby został w szatni to najprawdopodobniej pod okiem uzdrowicieli, a w tym pewnie i Lexy (bo nie był już w zagrożeniu i pewnie tylko kontrolnie by z nim została), a tego nie chciał. Chciał być jak najdalej od Shelby. Nie dlatego, że jej nienawidził, bo właśnie wręcz przeciwnie. Ale wiedział, że ostatnio powiedział za dużo, opuścił gardę i się wygadał, a to tylko nadało tej relacji kolejny poziom... niezręczności. — Dobry wybór. — Odezwała się Lisa, opierając się bokiem o filar pośrodku szatni. — Daruj sobie komentarze. — Odwarknął Ackermann, nawet nie zerkając w stronę matki. Przyjął za to od koleżanki z drużyny bidon z wodą i wychylił jego znaczną część. Przez cały czas pilnował, żeby wyglądać na... takiego, co wcale nie był absolutnie wykończony. Wypił wodę, odstawił bidon, a w międzyczasie druga koleżanka z jego drużyny wciąż go wachlowała, żeby chociaż trochę mu ulżyć. Lisa z kolei opuściła szatnię, by wrócić na trybuny, przez cały ten swój krótki pobyt tutaj ignorując obecność Lexy. Traktowała ją jak powietrze, nie spojrzała na nią ani razu. Ale może to i lepiej? Że udawała, że jej w ogóle nie widzi, zamiast patrzeć na nią tak, jak zawsze patrzyła. Z pogardą; z nienawiścią w oczach. W sposób złowróżbny? Tak czy inaczej ulotniła się z miejsca, najwyraźniej zadowolona z tego, że jej syn jednak będzie grał, a nie pieścił się ze sobą. Miał być twardy, no! Nie jakieś tam zmiany. Jak grać to do końca. Jego organizm mógł więcej, niż podpowiadał mu umysł i tak dalej. Aiden wypuścił powietrze i przetarł dłonią czoło. — Wyglądasz lepiej. — Zagadnęła koleżanka z drużyny, przyglądając się mu. No i proszę! Przynajmniej swoją drużynę zwiódł. Bo tak naprawdę to nie czuł się lepiej, ewentualnie minimalnie, ale wymusił na sobie by udawać, że wszystko jest w porządku. Nawet symulował normalny oddech, mimo że jego płuca dalej chciały by oddychał głębiej i szybciej niż to normalne. Mimo tego, że bolały go mięśnie. Mimo tego, że obraz w oczach trochę mu się rozmazywał. Jak wróci to gry to się stąd wyrwie i nie będzie o tym wszystkim myślał. Wpadł. Załatwił się na cacy, bo teraz swój spokój odnajdywał tylko w grze i treningach i nawet nie potrafił sobie tego odmówić kiedy sam czuł się fatalnie. — Zaraz wychodzimy, Aiden. — Powiedział kapitan drużyny, zbierając swój sprzęt. — W razie czego Evans jest też gotowy. Aiden - chociaż nie chciał i w myślach powtarzał sobie, by tego nie robić - zerknął na Lexę. No nie zerkaj na nią, ty jełopie. Po co to robisz? Ale nie mógł tego nie zrobić. Tylko po co? Czeko szukał w jej oczach? A może to jednak miało być prowokacyjne spojrzenie typu "a teraz patrz jak idę się zabić, a ty nic z tym nie możesz zrobić".
Lexa Shelby
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 168
C. szczególne : Podłużna na siedem centymetrów blizna na prawym biodrze, wypalony znak pewnego psychopaty znajdujący się na lewym nadgarstku; wiecznie przykryty jest on warstwą białego bandażu.
Nie planowała tego, no ale co miała poradzić. Mogli się obydwoje spodziewać tego, że teraz będą na siebie wpadać o wiele częściej, skoro on był na miejscu, a ona pracowała w Mungu. Patrząc dodatkowo na to czym się zajmował, prędzej czy później musieli na siebie wpaść i co gorsza, albo co lepsze, będą to robić przez cały czas dopóki Aiden nie będzie grał poza Anglią. Bo Lexa często były wysyłana do obstawiania meczy czy innych niebezpiecznych eventów na których łatwo było o urazy. I najgorsze było to, że nie mogli nic na to poradzić. Pewnie, Lexa mogła go dalej unikać, udawać, że nie może chodzić do poszczególnych przypadków czy jeździć na mecze przez jakieś głupie wymówki, ale ile można to ciągnąć? Zwłaszcza, że ona chyba podświadomie chciała wiedzieć co u niego. Bo może i powiedział jej te wszystkie słowa, może i był nią rozczarowany, ale to nie znaczyło, że kiedykolwiek przestała coś do niego czuć. Ba, jej uczucia nigdy nie osłabły, nawet po tym paskudnym zerwaniu, które im zaserwowała. To było przyjemne. To była też część jej pracy, ale... ten pacjent był inny. Od ponad dwóch lat go nie dotykała i teraz czuła jakiś dziwny ucisk w sercu kiedy tylko to zrobiła. Bo jej ciało nie zapomniało o reakcjach, które zawsze się pojawiały gdy byli blisko. Zawsze reagowało tak samo. I chociaż teraz wolałaby, a raczej byłoby po prostu łatwiej, gdyby nie czuła tego samego co kilka lat temu gdy jeszcze byli razem, to nie potrafiła zapanować nad tym przyjemnym ciepłem, które rozlało się po jej środku. Zerknęła na niego kontrolnie, kiedy trener się spytał o jego opinię, ale ona już wiedziała co odpowie. I gdy tylko powiedział, że da radę, niekontrolowane, wyraźnie niezadowolone westchnięcie wydobyło się z jej ust. Pokręciła przy tym głową z niedowierzaniem, że znowu to sobie robi, a ona nie potrafi i nawet nie może go powstrzymać. Bo jak kiedyś miała na niego wpływ, tak teraz... no cóż, wszystko się zmieniło. Mogła jedynie patrzeć jak wraca do tego co go niszczyło zanim zaczęła interweniować w jego intensywność treningów. Jak taki cholerny hazardzista, który był na odwyku i wrócił do grania, a teraz nie mógł się od tego oderwać. Spojrzała na swojego przełożonego wiedząc, że ten potwierdzi jej słowa, ale... ale wtedy usłyszała ten głos. Momentalnie coś w niej zawrzało. Nieświadomie nawet zacisnęła palce w pięść. Ta kobieta zawsze wpierdalała się tam, gdzie nie powinna. Zawsze była tam, gdzie jej nie potrzebowano i dodawała swoje cholerne trzy grosze, kiedy nikt się jej nie pytał o zdanie. Lexa z całego serce, najzwyczajniej w świecie jej nienawidziła. - Pierdole.- mruknęła pod nosem, słysząc jakże wielką mądrość i pewność matki Aidena. Nic mu nie będzie. Cholerna uzdrowicielka się znalazła. Jej kontuzja zakończyła karierę sportową, to teraz syna będzie targać aż sam się nie zajeździ, tylko po to, aby ustabilizować jej cholernie wygórowane ego i ambicje, których sama nie może spełnić. Bo popełniła błąd i teraz Aiden musiał za niego odpowiadać, aż nie skończy podobnie. Nie mogła jej słuchać, ale nie mogła się też odezwać. Zerknęła na swojego przełożonego, a ten wzruszył ramionami na znak, że nie może nic zrobić jeśli pacjent nie chce pomocy. Nawet nie zamierzał się kłócić. I chociaż powinien powstrzymać Aidena przed pójściem na boisko, to zasady wyraźnie mówiły, że jeśli ktoś odmawia leczenia, to oni nie mogą tego na nim wymusić. Bo działali przecież dla pacjenta, a nie wbrew jemu, nawet jeśli ten ktoś wyraźnie nie wiedział co dla niego jest lepsze. - Wykończysz się.- mruknęła do niego, wyczuwając na sekundę jego wzrok. Musiała spróbować raz jeszcze do niego przemówić. Nie jako dziewczyna, ale jako medyk, którego potrzebował. Dalej chciała dla niego jak najlepiej. Nie chciała patrzeć na jego ból i cierpienie. Nie chciała patrzeć na to, jak się forsuje... Za trzy minuty będę gotowy. Oczywiście, że tak. Pokręciła z niedowierzaniem głową. Jakaś cholerna powtórka z rozrywki. No kurwa, pewnie, niech się jeszcze zabije. Głośno powiedziała, że jeśli pójdzie na boisko, to stanie się tragedia, a ani on, ani trener, ani kurwa żadna osoba z jego cudownej drużyny nie stwierdziła, o kurwa no to zostań na ławce, przecież to nic wielkiego, a lepiej abyś odpoczął teraz, niż miał już nigdy nie zagrać, bo nie wiem... umrzesz. Cały czas go obserwowała. Nawet jeśli on na nią nie patrzył, jej spojrzenie wciąż skupiało się na nim. Zupełnie jakby obawiała się, że zaraz zemdleje i będzie musiała interweniować. Jak gdyby szukając reakcji jego ciała, które potwierdzałyby to, że to bardzo zły pomysł. I widziała wiele. Widziała jego drżące mięśnie. Widziała bladość jego skóry, a także słyszała jego oddech. I mógł oszukiwać samego siebie i wszystkich dookoła, ale ona wiedziała, że jest z nim źle. I to ją piekielnie bolało, bo nie mogła nic z tym zrobić. Nie potrafiła już na niego wpłynąć. Na szczęście Lisa już poszła, a dziewczyna również nie zaszczyciła jej spojrzeniem. Wystarczyło, że musiała słuchać jej paskudnego głosu, który działał na nią jak płachta na byka. Bo obwiniała ją o wszystko co się stało, przynajmniej w większej części, bo nie można było zapomnieć, że obwiniała też samą siebie. I chyba ta nienawiść sprawiła, że przestała się jej obawiać. Zamiast tego wygarnęłaby jej wszystko i najchętniej jeszcze przywaliła, dla uzupełnienia. Wyglądasz lepiej. No w chuj - mignęło jej w myślach i ostatkiem samozaparcia ugryzła się w język, aby nie wypowiedzieć tego głośno. Spojrzała jeszcze po jego drużynie, która szykowała się do ponownego wyjścia, aby na końcu spotkać się spojrzeniem z Aidenem. I cholernie bolało ją to co widziała, kiedy na niego patrzyła. - Nie idź tam.- mruknęła prosząco, bo... no nie chciała, aby już dzisiaj grał. Wiedziała, czuła to kurwa w kościach, że jak pójdzie, to źle się to skończy. Teraz przynajmniej można było opanować sytuację, ale jak się zjebie? Jak znowu sobie coś złamie? Jak poobija się tak, że nie będzie mógł normalnie oddychać? Jak nabawi się kontuzji, która już na zawsze wykluczy go z gry? I dlaczego? Tylko po to, aby uniknąć jej towarzystwa? Aby jej coś udowodnić? - Pójdę sobie, zostanie z tobą mój szef, ale nie idź tam. To się źle skończy.- dodała, bo mogła się tylko domyślać dlaczego na tak mało ważnym meczu nie chciał zostać w szatni. Chyba, że to był już ten stan uzależnienia od gry, że nieważne co się działo, musiał się dojebać. Dopóki nie załatwi się do końca.