Miejsce, w którym rozgrywają się najważniejsze mecze Quidditcha. To tutaj narodowa reprezentacja Anglii walczy z przeciwnikami o tytuł mistrza, to tu kluby próbują pokonać przeciwników z najdalszych zakątków świata. Każdy gracz, który miał okazję stanąć do meczu na tym stadionie, cieszy się niezwykłym prestiżem. Nie dziwne więc, że młodzi czarodzieje tęsknie spoglądając z trybun, wyobrażają sobie, iż za parę lat będą tu występować. Niestety udaje się to tylko najlepszym.
Dzień Quidditcha:
Dzień Quidditcha
Dwudziesty czwarty maja to dzień ogromnej frajdy dla wielu młodych czarodziejów, ponieważ na stadionach narodowych w każdym kraju można spotkać swoich idoli, a nawet z nimi zagrać. Departament Magicznych Gier i Zabaw po dogadaniu się z drużynami i główną reprezentacją swojego kraju organizuje wraz z nimi mnóstwo miotlarskich konkurencji, wywiadów i zabaw. Czasem nawet na koniec dnia odbywa się mecz między najlepszymi zawodnikami, a cały dochód z tego przedsięwzięcia jest przekazywany na cele charytatywne (70%) i organizację kolejnych (30%). W tym roku imprezę rozpoczyna pokazowy mecz Tajfunów z Tutshill, którego zawodnicy przez cały event będą dostępni dla zainteresowanych w strefie V.I.P.
Wystawa nowych modeli i tester mioteł
Dzień Quidditcha zawsze był idealną okazją dla firm, by zaprezentować to, nad czym obecnie pracują. W tym roku aż dwie miotły doczekały się swoich prezentacji, choć żadna z nich nie jest jeszcze oficjalnie wypuszczona do sprzedaży. Producenci liczą, że dzięki pomocy osób, które odważą się przetestować dziś ich najnowsze wynalazki, będą w stanie pozbyć się ostatnich błędów nim wypuszczą modele na rynek.
Błękitny bojler:
Ulepszona wersja Błękitnej Butli - rodzinnej miotły, która stawia przede wszystkim na wygodę i bezpieczeństwo. Bojler został wyposażony nie tylko w dodatkowe czujki, ale też zwiększono o jedno liczbę siedzisk. Niestety przez to straciła nieco na zwrotności i prędkości. Czego jednak nie robi się dla bezpieczeństwa bombelków!
Test Bojlera:
Jeśli zdecydujesz się przetestować ten model rzuć kością k6, by zobaczyć, co Cię czeka!
1- Miotła wydaje się być bez wad, przynajmniej dopóki z niej nie zsiądziesz z ogromnymi odparzeniami na wewnętrznej stronie ud.
2- Lecisz i lecisz na testerze, ale co chwila czujesz pewne opory ze strony miotły, zupełnie jakby nie chciała współpracować. Co przyspieszasz, ona ogranicza Cię, zwalniając do tempa przeciętnego pieszego.
3- Wszystko zdaje się śmigać bez zarzutów. Prędkość i zwrotność oczywiście odbiega od mioteł sportowych, ale czego się spodziewałeś po rodzinnym transporcie?
4- Nie jest za dobrze. Co chwile czujesz jakieś turbulencje, a miotła podskakuje jak byczek na rodeo. W końcu zrzuca Cię z siebie i lądujesz na glebie. Nawet nie zauważasz, że z kieszeni wypada Ci 20 galeonów. Zgłoś stratę w odpowiednim temacie.
5- Coś się zdecydowanie odwaliło. System czujek może i jest bezpieczny, ale nie, gdy odpala się bez powodu! Alarm jest na tyle męczący i głośny, że przez następne 2 posty dzwoni Ci w uszach, a producenci muszą zamknąć tester na pół godziny, by doprowadzić miotłę do porządku.
6- Śmigasz jak urodzona głowa rodziny, próbująca dowieźć rodzinkę na wakacje. Miotła wydaje się słuchać Ciebie bez zarzutu. Jest tylko jeden malutki problem - nawet nie zauważasz, jak w samozachwycie nad tym modelem gubisz jedno z "dzieci", które leci z Tobą.
Nimbus 2022:
Sportowi wymiatacze rynku nie spoczęli na laurach i znów pracują nad udoskonaleniem klasyki, która od pokoleń zachwyca fanów quidditcha. Nimbus 2022 reklamuje się prędkością lepszą niż najlepsza błyskawica i zwiększeniem zwrotności nawet dla osób "niewymiarowych". Wsiądź na tester i sprawdź sam, czy nie są to przypadkiem tylko czcze obietnice!
Test Nimbusa:
Rzuć kostką k6, by sprawdzić, jak lata Ci się na tym prototypie!
1- Nie idzie Ci najlepiej. Już osiągając połowę maksymalnej prędkości widzisz, że coś jest nie tak. Miotła zdaje się Ciebie nie słuchać i choć mknie jak szalona, praktycznie nie masz nad nią kontroli. Dorzuć kostkę k6, jeśli otrzymasz wynik parzysty - tracisz kontrolę i przywalasz w najbliższą ścianę, obijając sobie kilka kości.
2- Nieważne, czy jesteś sportowcem, miotlarzem z pasji, czy amatorem, miotła zdaje się być idealna dla Ciebie! Wygodna i zwrotna jak rasowy rumak prowadzi Cię przez pole testowe zapewniając wiatr we włosach i przyjemną adrenalinę, a Ty zdajesz się zastanawiać, czy wystarczy Ci zaskórniaków na ten model, gdy w końcu wyjdzie na rynek.
3- Pochylasz się nad trzonkiem, chcąc sprawdzić co to cacko potrafi i dać mu po witkach. Zbliżając się do maksymalnej prędkości zauważasz, że drewno coraz intensywniej wibruje między Twoimi nogami, a miotła nieco zbacza z kursu. Producenci zdecydowanie mają nad czym popracować!
4- Pędzisz jak poparzony, ale to bardzo dobrze! Dogadujesz się z miotłą jak z własnym bratem, a przyglądający się temu trener Nietoperzy z Bellycastle bierze Cię na rozmowę, chcąc zgarnąć Cię pod swoje skrzydła, lub jeśli jesteś amatorem, proponując rozwinąć Twój talent. Czyżby otwierała się przed Tobą szansa na sportową karierę?
5- Nie ma znaczenia, czy latasz od dziecka, czy może dopiero zaczynasz przygodę z miotlarstwem. Nimbus 2022 zdecydowanie nie jest dla Ciebie. Brakuje Ci do niego wyczucia, a w dodatku gubisz z prototypu pęczek witek.
6- Idzie Ci świetnie i najchętniej byś z tej miotły nie schodził. Problem jest tylko taki, że kolejna osoba w kolejce nieco się zdenerwowała czekając aż w końcu dasz szansę innym na wypróbowanie tego cacka. Obrywasz więc zaklęciem, które zrzuca Cię z miotły i lekko obija. Nie martw się, kilka "ojojań" i będzie po bólu!
Zawody Aingingein
Aingingein to Irlandzka gra, która w Anglii nie zdobyła aż takiej popularności, choć bywa rozgrywana na różnego rodzaju festynach. Polega na przebyciu drogi przez płonące beczki bez dna tak, by jak najmniej się poparzyć, a na końcu trzeba przerzucić przez ostatnią z nich kozi pęcherz. Choć weszliśmy w XXI wiek, wciąż nie zamieniono tej tradycyjnej "piłki" na bardziej nowoczesną i ekologiczną wersję.
Zasady:
Reguły gry są proste jak sok dyniowy. Rzucasz dwoma kośćmi k100 oraz jedną k6 i patrzysz na swój wynik. Trzy osoby z największą liczbą punktów mogą liczyć na nagrody (1 miejsce: -50% w wybranym sklepie miotlarskim + specjalna pasta do miotły (+2 do GM) , 2 miejsce: komplet nowych witek do miotły (+2 do GM) oraz "Nimbus: Od zapałki do sportowego czempiona" z autografami Angielskiej kadry narodowej, 3 miejsce: limitowany kask do quidditcha (+2 do GM) z własnym grawerem oraz breloczek złotego znicza.
K100:
Pierwsza kość jest Twoją prędkością bazową, do której możesz dodać 5 za każde 10pkt z GM w kuferku (nie więcej niż 30!).
Druga kość k100 wskazuje, jak idzie Ci przelot przez płonące beczki. Jeśli posiadasz cechę gibki jak lunaballa możesz dodać 5 do swojego wyniku. Jeśli zaś posiadasz cechę połamany gumochłon musisz spadasz na poziom niżej wylosowanej kostki:
<25 Jest tragicznie. Może wypiłeś za dużo piwa, albo po prostu to Twój pierwszy raz na miotle. Nieważny powód, ważne jest to, że parzysz się o każdą z sześciu beczek. Wylosuj, które miejsca na Twoim ciele ucierpiały. Zakręć 6 razy i jeśli jakieś miejsce trafi Ci się więcej niż 3 razy musisz napisać jednopostówkę w Mungu lub u innego uzdrowiciela, który wyleczy Twoje dotkliwe poparzenia. Odpadasz z zawodów, bez rzucania k6!
26- 40 Szału nie ma, ale przynajmniej magiczna karetka nie musi zwozić Cię z boiska! Parzysz się o 3 z 6 beczek w wylosowane miejsca. Ból nieco Ci doskwiera, ale dajesz radę ukończyć lot rzutem kozim pęcherzem. Tracisz jednak 20pkt bazowej prędkości!
41-65 Idzie Ci raczej przeciętnie. Większość beczek pokonujesz bez większego problemu, choć dwie z nich pieszczą Cię swoim ogniem url=https://www.czarodzieje.org/t19816-kolo-tluczkowej-zaglady]w wylosowane miejsca.[/url] Tracisz 10pkt bazowej prędkości.
66- 85 Jest naprawdę dobrze! Co prawda otarłeś się o jedną z beczek i poparzyłeś url=https://www.czarodzieje.org/t19816-kolo-tluczkowej-zaglady]w wylosowane miejsca[/url], ale poza tym docierasz do celu bez większego problemu nie tracąc wcale prędkości. Ba, nawet przyspieszasz na ostatniej prostej. Dodaj sobie 10pkt do bazowej szybkości.
>86 Jesteś na miotle urodzony! Nie straszne Ci beczki, płomienie, prędkość i zakręty! Jak strzała docierasz z pęcherzem pod pachą do celu, gdzie będziesz mógł popisać się również swoją celnością! Dodaj sobie 20pkt do bazowej prędkości.
K6:
Ta kość wskazuje na celność rzutu kozim pęcherzem!:
1- Czy Ty się w ogóle starałeś, czy po prostu chciałeś się pozbyć koziego pęcherza spod pachy? Nie trafiasz w cel, przez co tracisz 10pkt.
2- Tak, wiem, to piwo na stoiskach jest pyszne, ale niestety nie pomaga w celności. Trafiasz co prawda w cel ale ledwo, a pęcherz odbija się od ścianek beczki. Dodaj sobie 5pkt za celność, bo za styl zdecydowanie nic Ci się nie należy!
3- Bycie ścigającym nie jest Twoim powołaniem, ale przynajmniej wiesz, że piłka idzie do dziurki. Pęcherz nieco wyślizguje Ci się z dłoni i wszystko dzieje się nieco na farcie, ale poza tym możesz dodać sobie do wyniku 10pkt!
4- Jest naprawdę poprawnie! Rzut przeciętny, ale celny. Dostajesz za niego dodatkowe 15pkt!
5- Zdecydowanie nie jest to Twoje pierwsze rzucanie piłką do dziury. Twój styl i oko przewyższają to, co pokazuje większość innych zawodników, za co zostajesz nagrodzony dwudziestoma punktami!
6- Jesteś chyba z kaflem (a raczej z kozim pęcherzem) urodzony! Bezbłędnie trafiasz w sam środek beczki i zgarniasz westchnienia podziwu ze strony obserwujących Cię gapiów. Przyznano Ci za ten popis aż 30pkt!
Kod:
<zgs> Zawody Aingingein </zgs> <zgs> K100 na prędkość: </zgs> <zgs> K100 na beczki: </zgs> <zgs> K6: </zgs> <zgs>Ostateczny wynik: Suma pierwszej k100 + modyfikatory z kostek, kuferka i cech eventowych</zgs>
Bez względu na to, czy zajmiesz miejsce na podium, czy nie, dostajesz maskotkę jako nagrodę za uczestnictwo. Wylosuj przy pomocy k6, co Ci się trafia!
Maskotka:
1 - Sroka z Montrose 2 - Nietoperz z Ballycastle 3 - Harpia z Holyhead 4 - Osa z Wimbourne 5 - Pustułka z Kenmare 6 - Jastrząb z Falmouth
I miejsce: Julia Brooks - 160pkt. II miejsce: III miejsce:
Creaothceann
Tak, wszyscy wiemy, że ta gra do legalnych nie należy. Jednak z okazji tak pięknego święta opracowano bezpieczną wersję, którą dopuszczono do dzisiejszych obchodów.
Zasady:
Z leciutkimi kociołkami przywiązanymi do głowy łapiecie materiałowe piłeczki, stylizowane na kamienie. Oczywiście wygrywa ten, kto uzbiera ich najwięcej w określonym czasie!
Rzucacie dwoma kośćmi: literkąoraz k100 i patrzycie na swój wynik. Trzy osoby z największą liczbą punktów mogą liczyć na nagrody (1 miejsce: -50% w wybranym sklepie miotlarskim + specjalna pasta do miotły (+2 do GM) , 2 miejsce: komplet nowych witek do miotły (+2 do GM) oraz "Nimbus: Od zapałki do sportowego czempiona" z autografami Angielskiej kadry narodowej, 3 miejsce: limitowany kask do quidditcha (+2 do GM) z własnym grawerem oraz breloczek złotego znicza).
Literka:
Ta kość pokazuje, co Ci się wydarzy ogólnie podczas zawodów.
A,B - Balansowanie kociołka na głowie, latanie i wypatrywanie piłeczek wcale nie jest takie proste, prawda? Co chwila Twój kociołek przechyla się, a Ty gubisz piłeczki. Od ostatecznego wyniku odejmij 20!
C,D - Nie idzie Ci najlepiej. Co chwila na kogoś wpadasz, przez co oboje macie straty w złapanych piłeczkach. Oznacz drugiego gracza, który bierze udział w zawodach i obydwoje odejmijcie sobie 15 od ostatecznego wyniku.
E,F - Chyba za dzieciaka nosiłeś na głowie wodę ze studni, bo idzie Ci naprawdę wyśmienicie! Piłeczki wypatrujesz jak sokół, a łapiesz je jak magnes, aż kończysz z pełnym garem. Do ostatecznego wyniku dodaj sobie aż 30 punktów!
G,H - Niby nie jest wybitnie, ale zdecydowanie nie jest najgorzej! Kilka piłeczek spada szybciej, niż nadążasz je łapać, ale ostatecznie i tak uzbierałeś pokaźną ilość. Zdecydowanie jest to Twój dobry dzień! Dodajesz do ostatecznego wyniku 15pkt.
I,J - Jest mocno przeciętnie. Coś tam łapiesz, tyle samo Ci umyka, no na nikim wrażenia na pewno nie robisz. Plus jest taki, że przynajmniej nie kończysz z pustymi rękoma, ale prędkość działa na Twoją niekorzyść. Wiejący wiatr sponsoruje Ci lebetiusa. Polecamy wizytę u uzdrowiciela!
K100:
Ta kość determinuje, ile piłeczek znajduje się w Twoim garneczku na koniec zawodów. Jeśli masz cechę gibki jak lunaballa na start dodaj sobie 15 piłeczek, a jeśli natomiast jesteś połamanym gumochłonem odejmij 15 piłeczek.
Każdy biorący udział w zawodach losuje sobie przy pomocy k6 nagrodę za uczestnictwo.
Maskotka:
1 - Sroka z Montrose 2 - Nietoperz z Ballycastle 3 - Harpia z Holyhead 4 - Osa z Wimbourne 5 - Pustułka z Kenmare 6 - Jastrząb z Falmouth
Kod:
<zgs> Zawody Creaothceann </zgs> <zgs> Literka: </zgs> <zgs> K100: </zgs> <zgs>Ostateczny wynik: Suma modyfikatorów z kostek i cech eventowych</zgs>
I miejsce: II miejsce: III miejsce:
Jedzenie i Napoje
Oprócz miotlarskich klasyków i gier organizatorzy zadbali również o to, by nikt nie chodził głodny, czy spragniony. Postawiono stoiska, na których można zaopatrzyć się w różnego rodzaju przekąski i napoje.
Jedzenie:
- czekoladowe znicze
- piernikowe pałki
- marcepanowe miotły
- karmelowe kafle
Napoje:
- Dowolne magiczne piwo
- Big Ben
- Jad Kirlija
- Herbata imbirowa mątwa
- Sen memortka
- Drink "Tłuczek" czyli spirytus z sokiem z cytryny w proporcji 50/50, podawany na lodzie. Kwaśny, mocny i wali po głowie jak tłuczek, stąd też jego nazwa.
- Dyptamowy Smakosz
Upominki
Na wydarzeniu nie mogło zabraknąć niewielkich straganów, oferujących upominki dla każdego fana magicznego sportu. Każdy może zaopatrzyć się tu w fanty z logo swojej ulubionej drużyny, lub sprzęt, który akurat potrzebuje wymienić na nowy. Rozliczeń dokonuj w odpowiednim temacie.
Asortyment:
- Dowolna miotła brytyjska o 50 G taniej niż w spisie. - Limitowana edycja koszulek do Quidditcha (+1 do GM) - 40 G - Bryloczek w kształcie dowolnego modelu miotły - 8 G - Bryloczek z logo dowolnej drużyny Q - 10 G - Magiczne naszywki drużyn Quidditcha z całego świata - 20 G - Zestaw do pielęgnacji miotły - 20 G -Frotka treningowa (+1 do GM) - 50 G
Strefa V.I.P
W tym roku gwiazdami wydarzenia są Tajfuny z Tutshill. Za skromną opłatą 30g można zrobić sobie z nimi zdjęcia, przeprowadzić wywiad, czy poprosić o autograf na ulubionej parze bielizny. Jeśli jesteś dziennikarzem/fotografem lub pracujesz w mediach możesz dostać się do zawodników za darmo w ramach pracowniczej jednopostówki.
Niespodzianka:
By sprawdzić, czy masz farta rzuć literką:
A jak AKYSZ! - Zapłaciłeś za wejście, uszykowałeś zdjęcie do podpisu, a tu KLOPS! Drużyna widocznie właśnie jest w trakcie jakiegoś sporu i ochrona przegania Cię z namiotu. Lepiej się posłuchaj, chyba że lubisz szpitalne klimaty londyńskiej placówki.
B jak Bardzo nam miło - Tajfuny okazują się być kulturalnymi i przesympatycznymi ludźmi. Zagadują Cię i przez dłuższy czas prowadzicie rozmowę, która naturalnie kończy się zdjęciem, czy autografem na czymkolwiek sobie wymarzysz.
C jak Chyba nie taki był plan - Na pierwszy rzut oka wszystko wydaje się śmigać. Robicie sobie zdjęcie w objęciach, jak najlepsze ziomeczki, lecz po jakimś czasie zaczynasz zauważać na swoim ciele charakterystyczne plamy. Okazało się, że jeden z zawodników nieświadomie zaraził Cię kiełkującą w nim groszopryszczką. Przez najbliższy wątek musisz uwzględnić swoją chorobę lub napisać jednopostówkę na przynajmniej 2500 znaków, gdzie leczysz przypadłość.
D jak dumni aż zanadto - Okazuje się, że zawodnicy Tajfunów wcale nie są najlepszymi towarzyszami rozmowy. Cały czas nic tylko chwalą się swoimi osiągnięciami i w ogóle nie zwracają uwagi na to, co mówisz.
E jak Ekscytująca schadzka - Okazuje się, że wpadłeś jednemu z zawodników w oko. Oprócz zdjęcia i autografów dostajesz nawet zaproszenie na wieczornego drinka! Skorzystasz z takiej okazji? Jeśli masz ochotę skorzystać z zaproszenia zgłoś się do najbliższego Mistrza Gry po ingerencję związaną z tym wydarzeniem.
F jak farciarz roku - Rozmowa z drużyną kleiła się na tyle, a zawodnicy polubili Cię tak mocno, że postanowili podarować Ci rzadki upominek. Otrzymujesz od nich jedną z niewielu par rękawic do Quidditcha podpisaną przez legendarnego szukającego Plumptona! Po przedmiot zgłoś się w odpowiednim temacie.
G jak Gruba impreza - Trafiasz w sam środek popijawy. Sportowcy w końcu też ludzie i pić coś muszą. Problem jest jednak taki, że niektórzy z nich są już zdrowo nabzdryngoleni. Dorzuć k6 wynik nieparzysty oznacza, że pijany sportowiec postanowił Cię poobrażać i wywalić z namiotu, a wynik parzysty, to zaproszenie do wspólnego picia z Tajfunami.
H jak Histeria fana - Niby wszystko jest w porządku. Widzisz jak Tajfuny się do Ciebie uśmiechają i wokół panuje bardzo przyjazna atmosfera. Mimo wszystko nagle łapie Cię cholerna trema i ledwo jesteś w stanie cokolwiek z siebie wydusić, a dłonie trzęsą Ci się i pocą tak, że upuszczasz wszystko, co masz w rękach.
I jak Imitacja - Podchodzisz do zawodników, robisz sobie z nimi zdjęcie, rozmawiacie i nagle... Coś zdaje Ci się być nie tak. Przyglądasz się lepiej jednemu z Tajfunów i zdajesz sobie sprawę, że to wcale nie zawodnik drużyny, a ktoś cholernie do niego podobny. Widać ktoś był tu zbyt ważny, by osobiście pojawić się na spotkaniu z fanami.
J jak jagodowa przygoda - Tego to się chyba nie spodziewałeś. Po pogawędce z Tajfunami nie dość, że otrzymałeś to, na czym Ci zależało, to jeszcze zawodnicy dorzucili Ci butelkę jagodowego jabola. To się nazywa przyjemne z pożytecznym!
Uwaga! Wyniki konkurencji i rozdanie nagród odbędzie się 8 czerwca! Do tego momentu tabela wyników może ulegać zmianie.
Nikt nie zareagował, rzucając zaklęcie. Wilowaty widocznie nie zdążył, Ambroge zajęty swoją potylicą zareagował dopiero przy okazji drugiego zaklęcia, więc to D’Angelo szepnęła formułę pod nosem, mając nadzieję, że Ministerstwo nie jest na tyle bezczelne, żeby wmawiać jej, że namierzyli akurat jej magię w obecności kilku innych dorosłych czarodziei. Uśmiechnęła się kwaśno do siebie. Zaklęcie chyba zadziałało, ciało na moment zawisło kilka metrów przed ziemią i trochę zwolniło, ale bezwładnie i tak łupnęło trochę o ziemię. Wszyscy zebrali się wokół Amelii. D’Angelo wycofała się pierwsza, dając dziewczynie trochę przestrzeni. Milczała. Faktycznie. Bez względu na to, co powiedział Friday. Robiła to z własnej decyzji. Stanęła prosto, dając innym pracować. Sama z Uzdrawiania nie była mocna, więc musiała zawierzyć swojej drużynie. Zmarszczyła nieco brwi po zaklęciu Fridaya. Wyglądało na to, że zadziałało, ale pewności nie mogła mieć. Bo drugie, ocucające, wcale. — Ludzie. Czy nikt z was nie zdawał egzaminu na teleportację? – spytała dla pewności, bo że sama go nie zdawała wydawało się oczywiste, skoro jeszcze nie ukończyła siedemnastu lat. — Warto sprowadzić tu kogoś rzetelnego. Ktokolwiek kogokolwiek. A potem sio, sio! Sytuacja mniej więcej opanowana. Widzimy się na kolejnym treningu. Zajmę się Wotery. W końcu odzywała się, od razu przechodząc do rzeczy.
Bell nie widziała wszystkiego co działo się na dole, kiedy ona jeszcze szybowała w powietrzu, a kiedy znalazła się na ziemi, była pewna, że z Amelią jest bardzo, bardzo źle. Ale Shenae już zleciła rzucanie zaklęć, Rience i Ambrodge natychmiast się za to zabrali, a ona stała bezczynnie i patrzyła się na to co się dzieje. Dopiero słowa Shenae wyrwały ją z za myślenia. Pokręcila głową, to mogło zdarzyć się każdemu, nie było przecież żadnej jej winy w tym, że Amelia spadła z miotły... Jeśli już to Rienca, że był jakiś dziwny (Bell nie zdawała sobie sprawy dlaczego, ale nie mogła tego nie dostrzec) i Amelii, że nie potrafiła dostatecznie skupić się na grze. Ale już nie chciała tego mówić. - Nieprawda - powiedziała tylko, nie chcąc tłumaczyć, może Shenae to wystarczy, teraz i tak nie było czasu na dłuższe rozmowy. Kiedy padło pytanie o teleportację, Bell już całkiem otrząsnęła się po tym wszystkim i postanowiła na coś się przydać. Teleportowała się gdzieś, zapewne do Munga, skąd mogła przyprowadzić uzdrowiciela. A potem już poszła, zostawiając jego i Shenae z wciąż nieprzytomną Amelią.
Staż- Etap I Kadra Quidditcha rok 2010 chyba, niedługo po skończeniu szkoły
kostki: 1,1
Nie nadawał się, a przynajmniej tak sądził. No bo niby czemu sądził, że się nadaje? Bo szło mu w szkole? Szkoła nic nie znaczyła. Poza ocenami na papierze wynosiło się z niej tylko garstkę umiejętności. Bo reszta to było powtarzanie, zapamiętywanie i zapominanie. Przynajmniej dla niego. Dla Sunny tak nigdy nie było. Ona była mądra. On był tylko odważny. Ale to ona go na to namówiła, podczas gdy sama wróciła na studia do Hogwartu. "Idź Storm, musisz walczyć o swoje marzenia" i poszedł. Bo Sunny tak chciała. Bo potrafiła go przekonać. Jak zawsze, tylko ona. Trener był okropny. ba! Okropny to mało powiedziane, było po prostu nie znośny. Oczywiście, że Strom nie oczekiwał, że będzie klepany po główce. Chciał jednak być traktowany na równi z innymi. Nic z tych rzeczy. Został kozłem ofiarnym. Nic nie mógł na to poradzić poza zaciśnięciem szczęki i wytrzymaniem w tym towarzystwie. Przecież zrobi staż i pójdzie dalej w świat, czyż nie? Na szczęście jednak na treningach pokazywał a co go stać. I choć trener by się do tego nie przyznał na pewno był pod wrażeniem. Strom był zdecydowanie lepszy niż starsi gracze i szybko opanowywał zagrania mimo młodego wieku. Miał tylko miesiąc spędzić w towarzystwie okropnego szefa. Czuł, że da rade dobrnąć do końca stażu.
Percy przez te dwa tygodnie pilnie chodził na treningi, unikał burd i jakichś poważniejszych flirtów, które mogłyby skomplikować relacje w drużynie. Szło mu całkiem nieźle, trener się nareszcie odczepił, przynajmniej na tyle, że nie komentował złośliwie samego faktu istnienia Percivala. Pewnego dnia siedział po treningu na trybunach, oddając się marzeniom, czy raczej planowaniu przyszłości. No cóż, jeśli uda mu się dostać do jakiejś liczącej się drużyny quidditcha, świat stanie przed nim otworem. Póki co dobrze sobie radził, robił postępy i trudno było tego nie zauważyć. Nagle coś przykuło jego uwagę. Sięgnął pod ławkę i obrócił swoje znalezisko w palcach. Pióro samonotujące. Poszukiwania właściciela byłyby stratą czasu, podczas każdego meczu przewijały się tu setki rozentuzjazmowanych czarodziejów, więc niewiele myśląc, schował pióro do kieszeni w myśl powiedzenia "znalezione nie kradzione". Nie był pewien, do czego może być mu przydatne, może do dyktowania listów, kiedy będzie zajęty czymś innym, na przykład doskonaleniem swoich (dość miernych) zdolności kulinarnych. Tak czy inaczej, wzbogacił się o jedno pióro. Bardzo dobrze.
Jack starał się robić dobre wrażenie, nie tylko na innych osobach w drużynie, a raczej przede wszystkim na swoim trenerze. Nie miał pojęcia, czy mężczyzna zaczął go wreszcie zauważać, ale cóż. Skupiony był na treningach, rozgrzewkach i refleksie. Każdego dnia biegał, rozciągał się, skakał po budynkach, barierkach, a potem grzecznie lądował na boisku, by wzbić się na miotle w powietrze. I tak w kółko. Starał się nie myśleć o swych życiowych problemach, bo jakby nie patrzeć, to był tak jakby w pracy. Skupiał się więc na tym, co ma robić. Szło mu chyba w miarę okej, do pewnego dnia. Miał dostarczyć trenerowi tłuczek, który był do zreperowania, bo stracił swoje magiczne właściwości. Lecz kompletnie o nim zapomniał. Szukał wszędzie - na boisku, w szatni, w swoim domu... no nigdzie go nie było, jakby ODLECIAŁ W SINĄ DAL. Wkurwiony Reyes, że zbliża się termin oddania, poszedł po prostu do sklepu i za swój hajs odkupił nowego tłuczka. Wszyscy byli zadowoleni, bo nie trzeba było się z nim bawić, ale niestety nasz były ślizgon nie podzielał tego entuzjazmu, taki to oszczęny typ.
Staż- Etap II Kadra Quidditcha rok 2010 chyba, niedługo po skończeniu szkoły
kostki: 6,1
Pierwszy dzień minął i Storm myślał, że wszystko się już w miarę poukładało. Choć koledzy z drużyny nadal mu dokuczali nie robił sobie z tego niczego. Byli po prostu zazdrośni o to, że on, w tak młodym wieku już był na drodze dostania się do drużyny, podczas gdy oni sami znaleźli się tam dopiero później. Jednak mimo lekkiego spokoju ze strony kolegów jak zwykle los nie sprzyjał Xandrowi. Dostał ważne zadanie. Już drugiego dnia. Miał dostarczyć kierowniki magiczny medal, który był rozdawany na koniec sezonu. i co? I zgubił go. Normalnie jak się pierdoliło, to wszystko na raz. Był pewny, że to robota tych hien z jego zespołu, ale nie był w stanie tego udowodnić, więc musiał po prostu iść i zamówić drugi i zapłacić za niego sam, z własnej ubogiej kieszeni. Co zrobić? nie miał wyjścia. Zamówił jeszcze jeden, a potem zaniósł go dyrektorowi. Co innego miał zrobić? Szczęście, ze chociaż treningi szły mu nieprzeciętnie dobrze.
Mimo że treningi były naprawdę świetne i Percy nauczył się naprawdę dużo, nic nie wskazywało na to, by trener zmienił swoje podejście do jego skromnej osoby. Pienił się tak samo, jak wcześniej, a może nawet bardziej, bo każdy kolejny dzień spędzony z Percivalem rozstrajał go coraz bardziej. Trudno powiedzieć, co było tego przyczyną - wiadomo, czasem po prostu ludzie nie nadają na podobnych falach, a ich fluidy żrą się niemiłosiernie. Follett starał się ignorować przycinki i złośliwe uwagi, choć kosztowało go to naprawdę dużo nerwów i wysiłku. Gdyby tylko mógł, to... ale nie mógł, więc starał się nawet o tym nie myśleć, bo co by było, gdyby wizje powstające w jego głowie okazały się zbyt kuszące, by móc się im oprzeć? Jego staż zbliżał się powoli do końca i nie był pewien, czy czuje z tego powodu większą ulgę, czy też smutek. Jak zwykle szedł korytarzem do szatni, mijając przy tym pokój trenera, który darł się jak opętany, ale wyjątkowo nie na niego. Ciekawostka. Percy zatrzymał się i nastawił uszu. Przez chwilę nie mógł posklejać tego do kupy ani zrozumieć, o co właściwie chodzi, ale w końcu z wrzasków trenera wywnioskował, że ktoś stłukł jakiś wazon po babci. I co gorsza nie chciał się przyznać, więc obrywało się wszystkim. Percival pomyślał chwilę i poleciał na pchli targ w poszukiwaniu jakiegoś wazonu, który mógłby przerobić... Zamknął się w szatni, manipulując różdżką, aż w końcu był zadowolony z efektu. Niestety, gdyby się udało, byłoby zbyt pięknie - trener nie tylko się połapał w oszustwie, ale też oskarżył Percy'ego o zniszczenie bezcennej pamiątki rodzinnej. Summa summarum nieszczęsny Follett musiał zapłacić trzydzieści galeonów za coś, czego nie zrobił. Ot, sprawiedliwość... Nie było dla niego nadziei - ten staż do końca będzie bardzo nieprzyjemny... A może jednak nie? Nadszedł ostatni dzień i Percy czuł się co najmniej dziwnie. Nie wiedział, co zrobi dalej, czy przyjmą go do jakiejś drużyny, czy też nie. Może skończy jako kelner w jakimś barze... Kto wie. Pełen wątpliwości otworzył swoją szafkę, żeby przebrać się w treningowy strój, i z zaskoczeniem zauważył jakiś kapelusz z doczepioną do niego karteczką. Był to prezent od całej drużyny, która mimo niesnasek z trenerem naprawdę go polubiła. Lewitujący kapelusz! Percy uśmiechnął się lekko, nie wiedząc, co powiedzieć, ale czując, że po jego sercu rozlewa się miłe ciepło. Teraz naprawdę żałował, że to już koniec stażu...
Staż- Etap III Kadra Quidditcha rok 2010 chyba, niedługo po skończeniu szkoły
kostki: 2,2
Po incydencie z medalem nic więcej nie zaskoczyło Storma. Dni mijały tak samo. Głownie na treningu od rana do wieczora, i od dnia do nocy. Odpowiednie ustawianie, czy też taktyka, jakiej się uczyli utrwalała się przez noc w czasie snu. Nie było więcej niemiłych niespodzianek i żadne medale się nie zgubiły. A wrecz przeciwnie, wszystko spokojnie dobiegło do końca i pozwoliło Stormowi na zakończenie treningów. Miał też niebywałe szczęście, bo właśnie chwilę zanim skoczył staż w Zjednoczonych z Puddlemere zwolniło się miejsce obrońcy, które zostało zaproponowane właśnie jemu. Jednym słowem dwie pieczenie na jednym ogniu, nie dość, że miał zrobiony staż to i zaczynał swoją przygodę w wielkim świecie sportowców. Dodatkowo dostał sto galeonów, taki to pożyje, czyż nie?
Percival spędził krótki czas w Kanadzie, ze swoją rodziną. W końcu należał mu się urlop, na treningach dawał z siebie wszystko, nie przejmując się zakwasami i drobnymi kontuzjami, do których przecież przez te wszystkie lata zdążył przywyknąć. Lubił swoją drużynę, byli zgrani i czasem wybierali się na kremowe piwo do jakiegoś pubu. Mimo to czasami miał serdecznie dosyć Londynu, wiecznego hałasu i powietrza, którym nie dawało się oddychać. Przywykł do wielkich przestrzeni i dzikiej, nietkniętej ludzką stopą przyrody. Jego mieszkanie nadal przypominało poligon, jego relacje z Madison wcale się nie poprawiły, a zapiekły w swojej złości Percival wcale nie miał zamiaru wyciągnąć ręki na zgodę, nie jako pierwszy. Mimo że momentami nie mógł sobie przypomnieć, o co tak naprawdę poszło. Tego dnia latało mu się lepiej niż zwykle, mięśnie były przyjemnie rozgrzane, a pałka doskonale leżała w dłoni. Trener pokiwał z aprobatą głową, gdy Percy w końcu wylądował, zlany potem, ale zadowolony z siebie. Poczucie, że stał się cennym nabytkiem dla klubu, było naprawdę rewelacyjne.
Bell nie uważała stażu w Wędrowcach za wielkie wyzwanie. Znacznie bardziej ceniła swoje umiejętności i mierzyła wyżej, ale nie miała szans dostać się do lepsze drużyny od razu po szkole, bez żadnego, realnego doświadczenia. Z jakiegoś powodu nie uważali za takie dziewięciu lat gry w szkole i twierdzili, że musi spróbować prawdziwej gry chociaż przez te trzy miesiące. Bell zacisnęła więc zęby i dołączyła do Wędrowców. Na początku rzeczywiście nie było najlepiej. Nie współpracowało się jej dobrze z nowymi ludźmi, których taktyki wcale nie znała. Ciężko było się przestawić po tylu latach grania z podobną, trochę tylko zmieniającą się drużyną. Kiedy na pierwszym treningu kafel parę razy wyleciał jej z rąk (na pewno było to winą złego podania!) zaczęło się to całe dziwne zachowanie innych ludzi z drużyny. Być może było to spowodowane również tym, że trener brew temu wszystkiemu wyjątkowo ją lubił. Jakoś im się to nie podobało, ale Bell starała się trzymać uśmiech na ustach. W końcu to tylko przejściowe! Zaczęły się plotki, że niby trener chce, żeby została na stałe... ale Bell nie było to w głowie. Nie miała ochoty tutaj grać, szczególnie z takim "kolegami". Przychodziła więc na treningi i grała najlepiej jak potrafiła, ale radość czerpała z latania i samej gry, starając się nie przejmować ich docinkami.
Gra w tym okropnym klubie bardzo męczyła Bell. Wytrzymywała tylko dlatego, że była to jedyna możliwa ścieżka, żeby dostać się dalej. Przychodziła więc na kolejne treningi i prawie nie odzywała się do tych okropnych ludzi. Tylko trener wydawał się ją lubić. Zamykała się więc w sobie i dawała z siebie wszystko co mogła, chociaż nie było to takie łatwe, kiedy ścigający był pozycją wymagającą największej współpracy. W końcu okazywało się, że czasem po prostu musiała wyrywać kafla swoich współ-graczom... i wychodziły dziwne sytuacje. Pewnego razu przyszła do pracy i okazało się, że nigdzie nie może znaleźć swojej klubowej miotły. Nie kupiła sobie jeszcze własnej, bo planowała zrobić to dopiero po dostaniu się do prawdziwej drużyny. Wpadła trochę w panikę, ale szybko domyśliła się kto stoi za tym okropnym żartem. Trening miał się zacząć lada chwila, a ona nie miała na czym latać! Biegała po całej szatni i pobliskich pomieszczeniach stadionu, próbując ją znaleźć. Accio oczywiście nie zadziałało, bo przecież nie wiedziała gdzie się znajdowała. Pozostali gracze dawno już wyszli na boisko, a ona się miotała i szukała. Minęło z piętnaście minut, nim dostrzegła ją zmniejszoną to wymiarów dłoni. Zaklęła pod nosem. Już nie mogła się doczekać aż stąd ucieknie. Jeszcze tylko miesiąc! Odczarowała miotłę i poleciała na boisko, gdzie koledzy obrzucali ją rozbawionymi spojrzeniami. Bardzo śmieszne.
Przybyła tutaj. Nie ukrywała swojej ekscytacji i szczęścia jakie czuła. Czyżby jej marzenia powoli zaczynały się spełniać? Stanęła gdzieś w oddali obserwując całe otoczenie. Dla szefostwa była prawie nie zauważalna. Może to dlatego, że ona sama jakoś wolała się nie wychylać? Co będzie to będzie. Najważniejsze, że ze stażem radziła sobie świetnie. Była w swoim żywiole. Stojąc już na murawie przystanęła i wzięła głęboki wdech i wolny wydech. Starała się uspokoić, ale nie dawała rady!! Była taka szczęśliwa..
To był już 2 tydzień stażu Katherine. Chciałaby zaprzeczyć, ale nie potrafiła bo szło jej całkiem nieźle. Choć dla niej to i tak było zbyt mało. Była perfekcjonistką, wszystko musiało być na cacy, każdy najmniejszy szczegół, musiała opanować do perfekcji, aby dostać się do swojej ukochanej drużyny. I właśnie to sprawiało, że Kath starała się jeszcze bardziej. Każdego dnia dawała z siebie 100%. Tylko to sprawiało, że czuła się szczęśliwa i na tyle silna, by robić co do niej należało, a nawet i więcej. Jakiś czas temu szef podpatrzył ją, że kończy swoją pracę szybciej niż inni. Od tamtego czasu zawsze kończyła wcześniej, choć nie była z tego zadowolona. Mogłaby pozostać na tym stadionie do końca życia!
Katherine pracowała ciężko przez ostatnich kilka tygodni. Mimo wszystko w ostatnich dniach nie działo się zbyt wiele. Ona jednak nigdy nie nudziła się na Stadionie. Wszystko czego się nauczyła, na pewno pomoże jej w przyszłości. Cały staż uważa, za coś co było najlepszą rzeczą i najlepiej poświęconym czasem w jej życiu. W końcu kto nie cieszyłby się jak dziecko gdyby wiedział, że jego marzenia może niedługo się ziszczą. Katherine stojąc jeszcze chwile na murawie uśmiechnęła się sama do siebie, westchnęła ciężko i spojrzała w niebo. - Niedługo, już wszystko będzie dobrze.- Wymamrotała pod nosem, tak by nikt poza nią tego nie dosłyszał. Po kilku minutach odwróciła się na pięcie, i poszła.
Bell już nie mogła się doczekać kiedy staż dobiegnie końca, a jakoś tak się to ciągnęło, że zamiast początkowo omówionych trzech miesięcy, zrobiło się pół roku... Nie miała pojęcia co sprawiło, że tak się zasiedziała w tej okropnej drużynie, ale niewątpliwie już chciała ruszyć dalej. Wciąż widziała się na pozycji w drużynie narodowej. Ostatni miesiąc stażu przebiegł raczej spokojnie, chociaż wciąż nie żyła w wielkie przyjaźni z resztą drużyny. Nauczyła się jednak jakoś egzystować w ich towarzystwie, bo tylko tak można było to nazwać. Treningi nie były najprzyjemniejsze przez ich obecność, ale i tak starała się wyciągnąć z nich jak najwięcej. W końcu latanie to latanie i zawsze było tak samo cudowne. Przynajmniej z trenerem się układało, który wyraźnie docenił talent Bell i pod koniec namawiał ją, żeby została na stałe. Po jej trupie! Nie zamierzała zostawać tutaj dzień dłużej niż przewidywała umowa. A ten dzień zbliżał się wielkimi krokami. I wreszcie, przyszedł koniec. Z radością opuściła Wędrowców, niezbyt entuzjastycznie żegnając się z jej członkami, od trenera za to dostała trochę galeonów - pierwsza cegiełka do kupienia nowej miotły.
Etap I: Staż kadry Quidditcha, Londyn 2009, Narodowy stadion Quidditcha
Nie wiedziała jak to się stało, ze szef ją polubił. Może to skutek faktu, że spotkał ją w trakcie jej treningu na Quidditchu. Może miał sentyment do dobrych graczy Quidditcha, a może usłyszał już o młodej graczce zatrudnionej przez menadżera Srok z Montrose. Jakikolwiek szef nie miał powód,Toni wynagradzał to uśmiechami, które osobiście traktowała obojętnie, a mimo to zawsze mogła na nie liczyć. Wieść o jej rzekomym lizusostwie rozniosła się jednak szybko. Roni ignorowałą wszelkie słuchy o jej bezczelności i sztucznej sławie, czy lenistwie. Rozumiała, że na stażu bardziej liczy się opinia jej szefa niż osób wokół, dlatego niewzruszona robiła to, co do niej należało. Nigdy nie zależało jej na kontaktach z rówieśnikami, już w szkole, nie zmieniło się to też poza nią.Wszelkie plotki, jakie dochodziły do jej uszu kwitowała milczeniem. Przynajmniej kieszeń miała pełną i papiery rozpoczęły się dobrą rekomendacją, która w przyszłości mogłaby jej się przydać w klubie.
Etap II: Staż kadry Quidditcha, Londyn 2009, Narodowy stadion Quidditcha
Toni spodziewałaby się, że staż w Kadrach będzie się w jakiś sposób wiązał ze sprawdzeniem umiejętności latania, ale nie. Ten nie miał z tym nic wspólnego. Zajmowali sie rzeczami nie przypominającymi w żaden sposób aktywności fizycznych. Myślala, że mogłaby się pochwalic swoim drugiem do kierowania miotłą, a mijał kolejny tydzień i kolejny raz robiła za dziewczynkę na posyłki. Tym razem przygotowywała sprzęt dla właściwej drużyny Quidditcha, kiedy przyszedł do niej ktoś z „góry”, karząc jej zająć się niesprawnym sprzętem magicznym. Próbowała powiedzieć swojemu oprawcy, że nie jest technikiem, nie zna się nawet dobrze na numerologii, o zaawansowanych technologiach magicznych nie mówiąc. Nikt jednak nie chciał jej słuchać, a ona nie miała ochoty tracić swojego czasu. Ruszyła więc we wskazanym kierunku, spotykając się z maszyną do wyrzucania tłuczków, na której ćwiczyli pałkarze. Zajmując się maszynerią, obserwowała trening Quidditcha. O stoktroć bardziej wolałaby teraz sama siedzieć na tej miotle. Szef, który w pierwszym tygodniu jej pracy ją faworyzował, nagle zaczął się odbijać. Widocznie doszly go słuchy o rzekomym posiadaniu przez niego ulubieńca i postanowił wszelkie wątpliwości rozwiać, przydzielając Toni najgorsze zadania. Ku jego zaskoczeniu, ze swojego wywiązała się znakomicie. Szef próbował jej powiedzieć, że nie musi go okłamywać, że jest przecież urodzonym zawodnikiem, a nie mechanikiem, ale uświadomiono go, żę Toni rzeczywiście uruchomiła sprzęt. Za to po cichu dostała 15 galeonów. Przełożony tłumaczył jej się, że gdyby dałby jej więcej, mogłoby to zostać źle zrozumiane.
Kijów 2009 Narodowy stadion Quidditcha na Ukrainie
To była żenada. Niestety, ale stadion został wybudowany w latach osiemdziesiątych, siedemnastego wieku i do tej pory chyba nikt go nie odnawiał. Miałem jechać do innego kraju, ale miałem jedynie opcję wybrać się do Moskwy. A nienawidzę Rosji i prędzej odgryzę sobie rękę niż tam zamieszkam na jakiś czas. Kojarzyłem osoby, które pracowały na stadionie. Nieliczne, stare gwiazdy ukraińskich klubów Quidditcha, którzy nigdy nic nie osiągnęli, oprócz swoich wewnętrznych niewielkich turniejów. Nie mamy tak wiele drużyn jak Wielka Brytania, dlatego trudno to nawet nazwać "ligą". Dni mijają mi leniwie. Zawsze robię kilka takich samych rzeczy, a szef nawet nie zauważa mojego istnienia. I tak nim gardzę, bo był bardzo podrzędnym graczem Quidditcha i nigdy żaden klub zagraniczny nie upomniał się o niego. Teraz uważa się za niewiadomo kogo, chociaż ja doskonale pamiętam jak marnie wyglądało boisko jego drużyny. Ale nic nie mówię, więc szef nie zwraca na mnie uwagi, całkowicie skupiony na sobie. Jestem obojętny na wszystkich wokół. Dni mijają mi powoli. Nie obchodzą mnie ludzie z którymi pracuję, bo uważam, że są beztalenciami, którzy nigdy nie znajdą sobie dobrego klubu. Spokojnie czekam na koniec stażu, na którym moim zdaniem nic się nie uczę, bo jestem lepszy od wszystkich tu uczących (a przynajmniej ja jestem o tym przekonany), ale dobrze jest mieć go w papierach.
Kijów 2009 Narodowy stadion Quidditcha na Ukrainie
Od zawsze wiedziałem, że jestem lepszy od wszystkich, którzy są na tym stadionie. Od innych szukających, moich rywali, przyjaciół, trenerów, czy nawet zawodników drużyn. Nie mamy ich zbyt wiele na Ukrainie i każda z nich jest w moim mniemaniu równie marna, ale od czegoś muszę zacząć. Łapię znicza w kilka minut, podczas treningów, kiedy reszta osób mozolnie próbuje wbić sobie bramkę, albo nieudolnie bronić swoich pętli. Inni szukający mi nie dorównują, i wszyscy to widzą. Zrezygnowany trener, widząc z jaką łatwością pokonuję każdego obecnego tutaj Ukraińca, wygania mnie zazwyczaj wcześniej. Czasem wolałbym zostać dłużej i się podszkolić, ale nie jestem pewny, czy to jest miejsce, które nauczy mnie więcej, skoro nawet "doświadczona" kadra, zamiast prosić mnie, żebym dłużej został i dał z siebie jeszcze więcej, zwyczajnie wysyła mnie do domu, uznając, że zrobiłem na dziś wszystko co musiałem. A przecież mi nie wystarczy najlepszy klub na Ukrainie! Nie wystarczy mi nawet reprezentacja! Chcę zajść jeszcze dalej, ale Kijów nie pozwala mi rozwinąć skrzydeł między swoimi szarymi blokami z PRL-u.
Etap I Staż do kadry Quidditcha, Walia 2010, Narodowy stadion Quidditcha
Harpie z Hollyhead chciały, żebym dla nich grała. Bogowie wszyscy, do jakich kiedykolwiek się modliłam, w życiu nie byłam bardziej dumna! W ciągu pierwszych dni, po otrzymaniu propozycji podpisania z nimi kontraktu, chciałam udekorować pół domu w barwy drużyny, a przez dobry miesiąc ciężko było ze mną znaleźć inny temat do rozmów. Nawet jeśli przez pierwsze parę miesięcy jedyne co tam robiłam, to tak naprawdę przechodziłam niekończące się szkolenie. Nie byłam jedną nową twarzą w drużynie, która zaczynała poniekąd od ławki rezerwowych. Na tle pozostałych dziewcząt miałam jednak spore szczęście. Bardzo szybko, wyjątkowo polubił mnie trener. Albo chodziło o mój sposób gadania i to, że wnosiłam trochę energii na nierzadko osnuty mgłą, stadion, albo dostrzegł we mnie niewiarygodny potencjał. Obawiam się, że wówczas chodziło wyłącznie o to pierwsze, szczególnie, że tamten trener był dość lekkodusznym człowiekiem. Jak tylko się pojawiałam, szef pierwsze piętnaście minut spędzał ze mną, aby sobie pożartować i pogadać o quidditchowych nowinkach. Finalnie zafundował mi premię, co oczywiście totalnie mnie zaskoczyło, jak i zachwyciło, bo w tych czasach ledwo starczało mi na opłacenie czynszu, którego i tak nie płaciłam w pojedynkę. Zaczynałam niemalże w doskonały sposób. Aż nie potrafię sobie przypomnieć, dlaczego więc spędziłam na tej ławce rezerwowych istny ruski rok.
Kijów 2009 Narodowy stadion Quidditcha na Ukrainie
Zapominam o jakimś bezużytecznym dla mnie liście. Idę dalej latać na miotle i odkładam go gdzieś na ławce, a kiedy szef pyta kto miał go przekazać zgłaszam się spokojnie, bo przecież wiem, gdzie leży potrzebny papier. A może i nie wiem? Miotam się po boisku i nie mogę znaleźć gdzie zostawiłem cenne dokumenty. Po rozpaczliwej godzinie idę do szefa. Okazuje się, że prawdopodobnie w liście proponowali mi przeniesienie do jednej z drużyn ligi włoskiej. Ale zgubiłem go i nigdy nie dowiedziałem się czy to prawda. Mój trener z mściwym uśmiechem oznajmia mi jaki jestem arogancki, bezużyteczny i pomimo moich świetnych zdolności nigdy nie chciałby ze mną współpracować. Bo wcale nie pozjadałem wszystkich umysłów, tak jak mi się wydaje. Na koniec daje mi sakiewkę z zawartością równą sto galeonów. A ja unoszę się dumą i wychodzę, zamiast płaszczyć się tak jak powinienem. Nigdy więcej żadna drużyna włoska nie upomniała się o mnie.
Etap I Narodowy stadion Quidditcha, po ukończeniu szkołu
Artur jako stażysta przykładał się do swoich obowiązków tak jak do każdego innego w rezerwacie - porządnie, skupiając się na każdym elemencie. Czy to pomoc trenerom w ogarnianiu zawodników, bo Shercliffowi czasem wydawało się, że Ci nie wiedzą gdzie jest koniec miotły, za który mają się trzymać. Porównując swoje umiejętności do tych, wywnioskował, że poziom drużyny jest na pewno... gorszy od jego zdolności. Nie żeby się czuł lepszy (mimo że tak było), po prostu postawił przed sobą jeden, prosty wniosek, że gdyby miał okazję grać przeciwko tej ekipie, wygrałby w rekordowo krótkim czasie. Wydawało się, że jedynie trener znał się na tym co robi. Przypadł on Arturowi do gustu - tak samo sceptyczny jak chłopak, jednocześnie próbował wykrzesać cokolwiek z tej drużyny. Tak samo młody Shercliffe widocznie również spodobał się starszemu mężczyźnie, jeśli chodzi o jego pracę - w ciągu tygodnia ten przydzielił mu już premię 15 galeonów i nie chował również zadowolenia z roboty, którą wykonywał Artur. Chłopak słyszał, że mężczyzna szuka kogoś do roboty, jednakże Scrymgeour od razu by odmówił przy propozycji, nie zważając jak bardzo spodobał mu się trener. Wystarczyło spojrzeć z kim wtedy grałby w drużynie, a przecież on chciał osiągnąć cokolwiek. A tej drużynie nie wróżył jakiejkolwiek przyszłości. A sama praca Artura, czyli przygotowanie boiska, czynne towarzyszenie trenerowi podczas treningu, ogarnianie niektórym robótek szła mężczyźnie perfekcyjnie. Przynajmniej początek stażu. Zobaczymy czy zapał Shercliffa i perfekcyjność w tym co robi zostanie na dłużej.
Pierwszy dzień. Nie był spóźniony, tryskał pozytywną energią i chęciami. Marzenia zaczynały się spełniać. Najpierw udało podpisać mu się upragniony kontrakt na wyśnionej pozycji, a wisienką na torcie miał być staż u Wędrowców z Wigtown. Była to więc okazja na nie tylko brać udział w treningach własnego zespołu, ale i podpatrzeć coś u innych. Dochodziły do tego aspekty organizacyjne, których poznanie na pewno kiedyś mu się przydadzą, ale.. Czym byłaby gonitwa ca celem, gdyby nie usiana była pasmem niepowodzeń i przelatujących tłuczków tuż przed twarzą? Stadion choć pusty i nieudekorowany, to zabierał dech w piersiach. Aż przykro było wchodzić na murawę pieszo, a nie na miotle. Chwila zadumy skończyła się szybko wraz z pojawieniem się ekipy szkoleniowej. Jego uśmiech został odwzajemniony gorzkim grymasem. Kiepskie pierwsze wrażenie? Nie spodziewał się, że jako konkurencja zostanie mile przywitany, więc postanowił się nie zrażać. Oczekiwał jakiś przemowy, czy wskazówek od szefa, ale jedyne czym został uraczony, to poleceniem sprawdzenia sprzętu i to od jakiegoś trenera, czy masażysty. Oczywiście, gdy przyniesie go już z magazynu. Wyszło na to, że osoby, która go przyjęła nawet nie zobaczył. "Przynieś, podnieś, pozamiataj". Nawet, gdy chodziło o grę, to łapał się jako ostatni, czy rezerwowy. Czasem nawet brakowało czasu, by mógł się sprawdzić, bo "trzeba było przejść do kolejnego etapu treningu". Koledzy również nie ułatwiali mu zadania, o ile można było tak nazwać osoby, które przejęły zachowanie szkoleniowców i traktowały go jak popychadło. Być może dlatego, że upuścił na stopę jednego z nich kufer z piłkami, bądź była to czysta zawiść. Nie był tu jednak po to, by przejmować się docinkami innych. Dobra, było ich więcej. Jakby ktoś rzucił na niego urok, albo jakieś zaklęcie po którym często mu coś nie wychodziło. Gafy, czy niepowodzenie były częścią rozwoju, a Aidan miał silny charakter. Łatwo mu było sobie to wytłumaczyć, nie był tutaj dla popisów, a miał się czegoś nauczyć. Nawet z prostej obserwacji dało się sporo wyciągnąć. W wolnym czasie postanowił, że sam wszystko powtórzy raz jeszcze. Tak właśnie mijały mu pierwsze dni. Przychodząc tu miał nadzieję, że w końcu sytuacja się poprawi, a wychodząc zastanawiał się, czy powrót ma jakikolwiek sens, ale wrodzona ambicja nie pozwalała mu się poddać.
Etap I staż do kadry Quiddditcha, czas rzeczywisty
Po raz pierwszy Lope zabrał się do czegoś z taką powagą i zdecydowaniem. Zazwyczaj kierował się zasadą "jakoś to będzie", a to z kolei odpowiadało ojcu Hiszpana... Planował dla niego objęcie całego rodzinnego biznesu Mondragónów albo pracę w Ministerstwie na wysokim szczeblu. Myśl, że mógłby kisić się za biurkiem albo sprzątać ciągle kupy smoków nie odpowiadała Mondragónowi. On potrzebował adrenaliny, ale nie takiej jak przy tych fascynujących stworzeniach. Chciał unosić się w przestworzach, stać się sławnym na całym świecie, chciał, żeby kilkunastotysięczny tłum skandował jego imię. Chciał pojawiać się na pierwszych stronach gazet, chciał, żeby wszystkie kobiety do niego wzdychały, a każdy mężczyzna zazdrościł mu umiejętności. Tyle, że musiał ciężko zapracować na to, żeby udało mu się dostać do kadry drużyny Quidditcha. Był mimo wszystko ambitny i bardzo uparty, więc ciężko byłoby Lope zniechęcić. Zwłaszcza, że kilka miesięcy temu odżyła w nim chęć rywalizacji i bycia najlepszym na boisku. Może i od Ślizgona była pycha i przesadna pewność siebie, ale czy nie to właśnie miało mu pomóc w sukcesie? Wierzył, że zdobędzie wszystko i pokona każdą przeszkodę. Zresztą, był świetnym młodym talentem. Czuł, że jest gwiazdą i zamierzał lśnić. Wręcz oślepiać swoją osobą. W ciągu pierwszych dni owinął sobie szefa wokół palca, wykorzystując do tego swoje zdolności manipulacji, a także osobisty urok. Wystarczyło przynieść jedną słodką bułeczkę więcej albo zgarnąć młodzików na ćwiczenia, żeby odciążyć przełożonego. Podobnie w przypadku współpracowników, których uważał za bandę idiotów i nierobów. Sam Lope pełen był zapału, a praca związana z Quidditchem bardzo mu się spodobała. Z chęcią przyjmował więc wszystkie zadania, wykonując je bez zarzutu. Reszta po prostu biła brawo, bo nic nie mogło Ślizgona zatrzymać. Lope wręcz liczył na nagrodę, a premia go usatysfakcjonowała. Bez problemu zostawał dłużej w robocie tylko po to, żeby udało mu się zyskać miano najlepszego pracownika zaledwie po pierwszym tygodniu. Zapewne nie byłoby to takie proste, gdyby nie posiadał odpowiednich umiejętności. Tymczasem w Quidditch grał od małego, kiedy to dostał pierwszą zabawkową miotełkę i rozbił okno w salonie. Później rozwinęła się jego kapitańska kariera w Calpiatto, a teraz rozwijał skrzydła w Hogwarcie. Większość uczniów musiała wyczuwać, że Lope nie odłoży tak po prostu miotły, kiedy skończy studia. Nie, nie, nie... Nawet jeśli miała czekać go najgorętsza ze wszystkich kłótnia z ojcem.
Etap II staż do kadry Quiddditcha, czas rzeczywisty
Może trochę za bardzo się rozchulał, ale entuzjazm go pochłonął. Odpuścił sobie kompletnie koncentrowanie na nauce w Hogwarcie... Opuścił się tragicznie w stopniach tylko po to, żeby cały czas poświęcać Quidditchowi. Jego świetna passa nie mogła trwać wiecznie, bo mimo że dalej wszyscy go podziwiali i pracował dobrze, to popełnił błąd. Zaklął, gdy przeszukiwał swoje tymczasowe biuro, wypatrując teczki oznaczonej niedbale słowem "WAŻNE". Były tam projekty nowego modelu miotły, które bardzo chciał zobaczyć przełożony Lope. Ale teczka jakby rozpłynęła się w powietrzu. Miał wrażenie, że wpadł po uszy, ale nie dał się panice. Nawet jeśli zgubił papiery to przecież nic mu nie zrobią. Szef najwyżej trochę się pozłości, ale Mondragón zaraz mu to wynagrodzi. Nie odpuścił sobie poszukiwań, które w końcu zaowocowały. Odetchnął z ulgą, przytulając do piersi teczkę i pobiegł do przełożonego. Trochę się spóźnił, ale najważniejsze, że projekty nie zginęły. Dzięki temu nie został w żaden sposób ukarany. Śmiał się z tego, jak ogromne ma szczęście. Współpracownicy zaczynali chyba podejrzewać, że w jakiś sposób oszukuje, ale nie uciekał się do żadnych przekrętów. Może po prostu był aż tak dobry. W każdym razie schlebiały mu pełen zazdrości spojrzenia, małe prezenty w postaci kawki czy puszczonego oczka od ładniejszych dziewczyn z ćwiczeń, a także ogólny rozwój wydarzeń. Zdumiał się, gdy zauważył, że do końca stażu pozostało naprawdę mało dni.
Etap III staż do kadry Quiddditcha, czas rzeczywisty
W ciągu tego miesiąca tylko raz niemalże zaliczył wpadkę. Ogólnie zachwycał umiejętnościami, charyzmą, nawet nazwiskiem. Lope skazany był na sukces, a myślał o nim jako o pewnej przyszłości. Żałował, że został mu jeszcze cały rok studiów. Mógłby od razu przystąpić do składania podania o miejsce w kadrze. Na myśl o grze w prawdziwych Mistrzostwach świeciły się jego ciemne oczy. Sukces z pewnością będzie smakował słodko. Uważał, że w pełni zasłużył sobie na chwilę świętego spokoju, dlatego dni, kiedy nic się nie działo przyjął bez słowa. Dalej urządzał treningi, dając młodziakom popalić. Nie zauważył tego, jak wiele zdołał się nauczyć. Tymczasem oglądanie lepszych zawodników sprawiało, że Lope chłonął ich akrobacje na miotłach i sam wypróbowywał je na swoim Nimbusie. Hiszpan nie żałował absolutnie, że kompletnie zawalił szkołę. Pewnie dostanie wyjca albo zostanie wydziedziczony, ale czy go to w ogóle obchodziło? Nie. Liczyła się pasja, w której zapadł się do reszty. Podobno to niezdrowe, ale Lope nie umiał zaznać umiaru. Szef nie zaskoczył go, kiedy przyszedł kolejny raz pochwalić jego pracę. Zaproponował do tego, że Mondragón mógłby od razu po ukończeniu stażu objąć posadę... To było cudowne uczucie. Mógł rzucić w cholerę te studia i po prostu grać. Oddać Quidditchowi całe swoje życie, każdą myśl i każde bicie serca. Tyle, że miał jeszcze odrobinę rozsądku. Odparł, że najpierw skończy studia, z czego drugą klasę pewnie będzie musiał poprawiać... Ale dodał też, że później bardzo chętnie. Ostatnie dni były już relaksujące. Pożegnał się z ludźmi w bardzo miłej atmosferze - w końcu wszyscy mniej lub bardziej kochali Quidditch. Lope otrzymał nawet pieniądze od swojego szefa i może nie było to dużo galeonów (bo dla Mondragóna sto to przeciętna sumka), ale Ślizgon nie narzekał. Miał dyplom i miał doświadczenie, którego potrzebował.