Targ, który jest ukryty za centrum Londynu zawiera wszystko co jest potrzebne młodym jak i dorosłym czarodziejom. Możesz się tu zaopatrzyć w przeróżne książki, ale także możesz zakupić tutaj przeróżne magiczne przedmioty. Niektórzy uwielbiają tu przychodzić po małe, urocze puffki, inni natomiast lubują się w perfumach z nutą amortencji. W tym miejscu znajdzie się także coś zaskakującego, a mianowicie... Rusza targ magicznej motoryzacji. Spodziewałeś się, że już dziś możesz kupić samochód? Oczywiście, że nie! Jednak tutaj spełniają się marzenia! Samochody oraz motocykle, czy latające dywany są sprowadzane między innymi z Bułgarii, Maroko, Francji, Japonii, Belgii, Stanów Zjednoczonych, Niemiec oraz... Anglii.
To był jeden z upalnych, męczących dni, kiedy powietrze nad Londynem zdawało się wręcz wibrować. Nawet najlżejszy powiew wiatru nie przynosił ulgi nieprzytomnym z gorąca londyńczykom, rozzłoszczeni kierowcy trąbili na pieszych, którzy zupełnie nie zwracali uwagi na to, co dzieje się dookoła. Czy taki dzień jest najlepszy na spacery po magicznym pchlim targu? No cóż, widocznie dla Bell Ridwick i Sebastiana Knezevica owszem, bo przechadzali się między kramami, idąc w swoją stronę i nie zdając sobie z tego sprawy. Nagle Bell dostrzegła wazę, która jako żywo przypominała tę, jaką dawno temu, będąc jeszcze dzieckiem, niechcący zbiła w domu swojej babci. Co prawda szkoda została szybko naprawiona prostym zaklęciem, nie zmienia to jednak faktu, że fajnie by było mieć drugi taki przedmiot. Już, już wyciągała rękę, by chwycić wazę, kiedy ktoś ją ubiegł. Uniosła wzrok na Sebastiana, który z sobie tylko znanych przyczyn również zapolował na to naczynie i w dodatku był szybszy od niej. Zdaje się, że żadne nie chce ustąpić! Co to będzie, co to będzie!
Spacerowała magiczną dzielnicą Londynu, aż wreszcie zawędrowała i tutaj. Zwolniła jeszcze bardziej, chociaż i tak wlokła się jak ślimak, ale teraz chciała przyjrzeć się dokładnie niemal każdemu drobiazgowi, czasem też przystawała, coby niektórych skarbów dotknąć i zobaczyć z bliska. Szczególnie upodobała sobie te stoiska, które miały daszek i chociaż na chwilę mogła skryć się w cieniu. Mimo krótkich, dżinsowych spodenek i żółtek bluzki z krótkim rękawkiem i tak było jej strasznie gorąco. I tak dziękowała cudownym mugolom, że wynaleźli takie fajne ubrania, dzięki czemu nie musiała gotować się w czarodziejskich strojach. Na nos założyła okulary przeciwsłoneczne z seledynowymi oprawkami, ale o czymkolwiek na głowę już zapomniała, więc teraz powoli zaczynała czuć, że boli ją głowa. Na razie tylko trochę. Cholerne słońce. Wtedy właśnie zobaczyła wazę. I mniejsza o babcię, ale zapragnęła ją mieć. Tak po prostu. Wiadomo, może rzucono na nią zaklęcie, które to sprawiało? W tym samym momencie wazę chwycił jakiś facet. Całkiem przystojny oceniła, szybko, ale przecież nie to było teraz najważniejsze. - Chyba... pan żartuje! - W zasadzie chciała do niego od razu przejść na "ty", ale wiadomo czy nie był jakimś ważniakiem któremu powinno się okazać chociaż minimalny szacunek? - Już kupiłam mentalnie tę wazę i... nie można tak kraść. Kogoś własności - powiedziała prawie całkowicie na serio, zatrzymując się tuż obok.
Jeden luźniejszy dzień w pracy Sebastian spożytkował na spacer. Żadnej teleportacji, machania różdżką, trzepotania czarodziejskimi szatami. Proste, granatowe spodnie, pasujące do nich - może trochę zbyt eleganckie buty - i koszulka kilka odcieni jaśniejsza, z zawinięty do łokci rękawami, idealnie pasowały do atmosfery panującej na Pchlim Targu. Może akurat trafi na coś interesującego i wyda kilka galeonów? Oby nie na te wszystkie bibeloty, którymi zachwycały się jakieś starsze kobiety, kiedy je mijał. Skromnym zdaniem Knezevica zachowywał się jak typowe przekupki. Zachwalały towar zupełnie niepotrzebnie. Przecież wszyscy mieli oczy i wiedzieli, co kupowali. Departament Przestrzegania Prawa powinien coś z tym zrobić. Zdecydowanie. Przemierzając kolejną alejkę pełną straganów, powoli ulegał. Coraz częściej przystawał, oglądał coś i odchodził, zanim kobieta po drugiej stronie handlarskiej linii oporu wciśnie mu stary naszyjnik, oferując nieprzyzwoitą cenę za kilka podrobionych kamieni. Jednak kawałek dalej zauważył to. Wazę, rzecz jasna. Chciał ją mieć. Idealnie nadawałaby się na półkę nad kominkiem, a po odpowiednim pomniejszeniu mogłaby służyć jako dobre miejsce na proszek Fiuu. Wyobraźnia podsunęła mu niemal sto możliwych zastosowań dla tego przedmiotu, toteż szybko przedarł się przez kolejną grupę kupujących i chwycił ją, zanim jego nowy nabytek zabrała dodatkowa para rąk. Miał ochotę potraktować swojego zakupowego rywala zwycięskim spojrzeniem, ale dostrzegł dość osobliwą istotę, obrzucającą go właśnie słowami wyraźnie ambiwalentnymi. - Proszę o wybaczenie - odpowiedział powoli, posyłając dziewczynie lekki uśmiech. - Nie spodziewałem się, że ktoś wypatrzy tę wazę. Nie jest specjalnie wyjątkowa. Czy mogę zapytać, dlaczego pani chce ją kupić? - Stosowne pytanie zadane rzeczowym tonem przypominało mu o rodzinnych stronach i zaczął zastanawiać się, czy poza walorami dekoracyjnymi, ów przedmiot spodobałby się jego siostrze, matce oraz babce. Magdalena doceniłaby prostotę wykonania, subtelne rysunki, ale co powiedziałaby naprawdę?
Tak naprawdę to nie mówiła na serio. Żartowała sobie, jak to ona. Na jej usta wpłynął nawet całkiem pokaźny uśmiech, jakby zupełnie bez powodu... było jej wesoło. Mimo upału i bólu głowy. Rozbawiło ją też proszenie o wybaczenie, jakby rzeczywiście przejął się tym, że wymyśliła sobie, że waza należy już do niej. - Ma w sobie to coś, przyciąga wzrok tylko nielicznych... tych, potrafiących dostrzec ich, ymm, piękno - powiedziała, po chwili zastanawiając się po co to było, takie głupoty gadać. Zadał jej pytanie po co chciała ją kupić, co miała powiedzieć? Że jej się spodobała, ot tak, po prostu? Na pewno lepiej było wymyślić coś ciekawego, coś, co miało w sobie choć ziarno prawdy. - Bo wie pan, moja babcia miała właśnie taką, niemal identyczną... no, nie przyglądałam jej się dokładnie, ale jak tak pamiętam, to powiedziałabym, że kropka w kropkę! I stłukłam ją przez przypadek. Powie pan, że co za problem, są zaklęcia, każdy czarodziej umie naprawić, tylko problem taki, że moja babcia jest mugolką... i nie uwierzy pan, ale nie wie nic a nic o magii. Zadziwiające prawda? Sama nie wiem jak to jest, ale taka prawda. A, że ona akurat widziała jak doszło do wypadku, to nie miałam jak użyć czarów, bo... no jakby jej to wytłumaczyć? Nie mam pojęcia. Rozumie pan. - Uśmiechnęła się bardzo ładnie, zerkając raz na niego, raz na wazę. - I to taki prezent miał być. Może na urodziny, nie wiem, niedługo babcia ma... Nazmyślała ile się dało, ciekawa była co powie. Chyba nie było widać, że kłamie, w końcu kto by się zorientował?
Dziwna dziewczyna. Pewnie chodziła do Hogwartu. A to oznaczałoby tylko, że była kolejną osobą, która za nic miała zasady i zwiała z Indii albo po prostu nie chciała brać udziału w tej szopce. Trudno powiedzieć, ale Sebastian nie zamierzał o to pytać. W końcu odrobina taktu w każdej rozmowie mogła zdziałać cuda, prawda? Wysłuchiwanie jej słowotoku stanowiło miłą odskocznię od gwaru panującego wokół. Wreszcie miał się na czymś skupić, by odizolować zbędny hałas. Całkiem przyjemna, tylko te bijące z ubrań kolory. Nigdy nie włożyłby czegoś takiego na siebie. Ale też nigdy nie będzie dziewczyną, kobietą. Jakkolwiek. Nigdy. - To przykre, że mugole nie potrafią czarować. Niektórzy z nich mieliby całkiem sporo do zaoferowania, lecz to tylko płonne nadzieje kogoś, kogo bardzo dobrze znam i... Pokusiłbym się o stwierdzenie, że ta waza może być zaczarowana - odpowiedział starając się brzmieć choć trochę konspiracyjnie. Nie wierzył we własne słowa i całość mogła zakrawać o groteskę. Odstawił wazę na stoisko, zerkając jeszcze na resztę rozłożonych bibelotów. Kto wie, czym były traktowane zanim trafiały tutaj. - Właściwie, to jeśli tak bardzo pani na niej zależy, może ją pani kupić. Ale płaci się tam - ruchem głowy wskazał na tego kogoś pod zadaszeniem straganu. - Sebastian Knezevic, Biuro Departamentu Przestrzegania Praw Czarodziejów. - Zdecydował się na dość starą zagrywkę pod wpływem chwili. Jakiś kontakt w Hogwarcie zawsze się przyda i niewiele rozminął się z prawdą. W końcu pracował tam przez jakiś czas. - Gdyby była potrzebna jakaś rada prawna, służę pomocą. - Przyjrzał się dziewczynie jeszcze raz. Ile mogła mieć lat? Nie więcej niż dwadzieścia. Podobnie jak jego siostra. Ciekawe, co u niej. Dawno jej nie widział. - Przepraszam, że zapytam, ale czy chodzisz do Hogwartu?
Obraziłaby się gdyby na głos powiedział, że za nic ma zasady. Przecież... przecież wręcz pilnowała, żeby inni ich nie łamali! A, że czasem zdarzało jej się pewnych funkcji nadużywać, to już inna sprawa. Co do Indii, to trochę żałowała, że tam nie pojechała. W końcu zawsze lubiła podróżować... po prostu wtedy, kiedy zaczęły się zapisy totalnie nie miała nastroju na takie wyjazdy, a po wyjeździe z mamą do Francji, miała ochotę choć trochę odpocząć w Londynie. - Och, tak, biedni mugole, ja nie wyobrażam sobie życia bez magii, aczkolwiek swego czasu poznałam nieco ich wynalazków i są naprawdę bardzo pomysłowe, powiedziałabym wręcz, że w zaskakujący sposób zastępują to, co my byśmy próbowali zrobić czarami - zaczęła paplać, tym razem całkiem szczerze. - Ma pan rację, totalnie o tym nie pomyślałam! - wykrzyknęła, kiedy zwrócił jej uwagę na ten mały szczegół. Ciekawe co by babcia na to powiedziała. W końcu do każdego gotowania, szycia czy sprzątania używała różdżki. - Ale to nic nie szkodzi... sprawdzę czy robi coś nadzwyczajnego nim podaruję ją babci. Wzięła wazę i oczywiście, że poszła zapłacić. Tymczasem pan Sebastian, jak się okazało, pilnował przestrzegania prawa. - Próbowałby mnie pan złapać, gdybym uciekła, nie płacąc? - spytała z uśmiechem, wyciągając ze swojego worka ze skóry wsiąkiewki parę galeonów, które należały się za zakup. - To chyba musi być pana praca, pilnowanie czy czarodzieje nie łamią prawa... Ja jestem Bell Rodwick, prefekt naczelna. - Również się przedstawiła, odpowiadając tym samym na jego pytanie w ten a nie inny sposób, żeby nadać sobie choć szczyptę poważności.
Nie krył swojego śmiechu przed dziewczyną, kiedy zadała mu właśnie to pytanie. Kilka lat temu jeszcze by nie rozumiał całej tej dziwnej otoczki, ale nabrał doświadczenia i większej ogłady. Brytyjskie społeczeństwo było nad wyraz inne, niemal pruderyjne. Trzymanie przy Londyńczykach języka na wodzy początkowo przychodziło Sebastianowi z trudem, lecz z czasem weszło mu w krew. - Nie jestem do końca przekonany czy posiadam odpowiednie do tego uprawnienia - odpowiedział po chwili na pytanie dziewczyny. - Oczywiście w pewnych sprawach byłbym do tego zobowiązany, ale kradzieże w miejscach podobnych do tego zdarzają się nader często i mogę powiedzieć, że na moim biurku przez ostatnie dwa lata pojawiło się zaledwie pięć raportów. Nie zdziwiłbym się, gdyby identyczna waza stała jutro dokładnie w tym samym miejscu. - Knezevic wzruszył ramionami, jakby niewiele go to obchodziło. Taka prawda. Wszyscy handlarze kombinowali, jak coś sprzedać i nie tylko na tym zarobić, ale zyskać znacznie więcej. Nikt nie brał całej sprawy na poważnie, ale w swojej pracy odnotował kiedyś jeden szczególny przypadek, o którym przypomniał sobie mówiąc dziewczynie, by sprawdziła zakupiony przedmiot. Niestety szczegóły zatarły się w pamięci i niewiele mógł z tym już zrobić. Nic, prawdę mówiąc. - Zatem panna Rodwick, prefekt naczelna - powtórzył nieco wolniej. - Z zasadami musisz być obeznana, to niewątpliwe. Nigdy nie interesowała cię praca w Ministerstwie? - Nic nie stało na przeszkodzie, by zadać takie pytanie. Bell Rodwick, pomimo swojego dzisiejszego ubioru, zapewne wpasowałaby się w jeden z departamentów. Nawet w szkole zajmowała dość wysoką funkcję, jak na studentkę. Pozycji prefekta naczelnego nie powierzono by piątoklasistce. Nie w dzisiejszych czasach. To miał być prestiż i musiał cicho przed samym sobą przyznać, że sprawiało odpowiednie wrażenie.
Nie wiem czy to wszyscy Brytyjczycy tak mieli, ale z pewnością Bell była bardzo gadatliwa, czasem dosyć bezpośrednia, a kiedy indziej jeszcze wymyślała niestworzone rzeczy dla własnej tylko radości. Zadziwiające, jak łatwo przyszło jej rozmawiać z całkowicie przypadkową osobą na ulicy. Nawet jej nieczęsto się to zdarzało. Czy tam zawierało się znajomości w dorosłym życiu, kiedy nowych kolegów nie dało się już poznać na lekcji albo w pokoju wspólnym? Myślała, że to środowisko pracy jest lepszym miejsce, ale kto to wie? W ogóle, to hoho, poznała pracownika ministerstwa, może to początek przydatnych w przyszłości znajomości? - Myślałam, że raczej każdy obywatel jest zobowiązany zareagować w jakiś sposób... chociaż większość tego nie robi - stwierdziła, ale co tam ona mogła wiedzieć. Może myliło jej się z pierwsza pomocą, czy coś. Zapłaconą wazę jakimś cudem wetknęła do worka, dzięki czemu zniknęła, chociaż w kieszeni zrobiło się nienaturalnie ciężko. - To znaczy? - zapytała, kiedy powiedział, że jutro może tutaj stać taka sama waza. - Twierdzi pan, że ktoś mi ją ukradnie? - Nie do końca rozumiała co ma na myśli. Uśmiechnęła się szerzej, kiedy tak powtórzył jej nazwisko i funkcję w Hogwarcie. - W zasadzie to wydaje mi się dość... nudna. Strasznie biurowa. Czy to prawda, robi się tam coś ciekawszego? Nie mogę sobie wyobrazić, żeby mogła całymi dniami siedzieć przy biurku - przyznała. Tak naprawdę niespecjalnie myślała o swojej przyszłej karierze, a chyba już powinna, bo to już za rok. Dawno temu twierdziła, że zostanie kierowcą Błędnego Rycerza albo ścigającą w narodowej reprezentacji. To drugie może jeszcze na początek by się na dało, ale doskonale zdawała sobie sprawę, że powinna zacząć myśleć o tym na poważnie.
- Merlinie, uchowaj! - zaśmiał się, podnosząc ręce w obronnym geście. Nie o to mu chodziło. Miał coś zupełnie innego na myśli i zamierzał to sprostować, nie chcąc przyprawiać panny Rodwick o niepotrzebne zmartwienie. - W moich rodzinnych stronach większość handlarzy miała spory zapas takich niepozornych waz. Sprzedawali jedną, chwaląc ją, jakby była jedyna na świecie, a kilka dni później okazywało się, że dwie zamożne rodziny mają identyczne egzemplarze. Na dodatek zaczarowane. - Od kiedy Chorwacja stała się samodzielnym krajem, wielu czarodziei musiało przystosować się do nowych granic. Nie mogli już tak łatwo pojawiać się w różnych miejscach, gdyż ryzykowali wyjawieniem mugolom czarodziejskiego świata. Skłamałby mówiąc, że uporali się z tym problemem. Niektórzy do dziś nie mogli pogodzić się z nowym porządkiem, przez co ich ogromne posiadłości straciły sporo terenów. Ratowały ich tylko zaklęcia; nie mogli polegać na swoich zdolnościach wróżbiarskich. - Podobno są miejsca w Ministerstwie, w których dzieją się sprawy dużo ciekawszego, niż papierkowa robota. Jednak z własnego doświadczenia mogę powiedzieć, że najpierw będziesz musiała przebić się przez wszystkie możliwe przepisy, zanim ktoś cię zauważy. Nawet jeśli dostrzeżesz zainteresowanie swoją osobą, musisz zachować zimną krew i poczekać. Inaczej nie dostaniesz się wyżej. Moja znajoma pracuje w Wizengamocie, ale wkrótce awansuje. Gdybyś jednak szukała tam pracy, posiadanie znajomości na jakimkolwiek stanowisku ułatwi ci drogę. Takie osoby z góry trafiają na listę zaufanych. Jeśli wiesz, co mam na myśli. - Nie krył się, że widział w Belli potencjał. Wprawdzie musiałaby przejść wszystkie możliwe etapy aklimatyzacji, ale nie wątpił w jej siłę. Szybko osiągnęłaby wysokie stanowisko w którymś z departamentów. Umiała rozmawiać, dostrzegała te prawne aspekty, na które większość pracowników DPPC nie chciała patrzeć. Cóż, teraz nie mógł jej nic zaproponować. Nie weźmie odpowiedzialności za prawie nieznaną mu osobę, ale później... kto wie. Nie będzie bawił się we wróżbitę.
Ona biedna takimi super unikatowymi rzeczami się nie interesowała, bo chociaż tatuś był super czystej krwi i jakimś arystokratą pewnie, to mamusia już do takich rzeczy nigdy uwagi nie przywiązywała. Była całkiem podobna do obecnej Bell, widać, bo kim odziedziczyła charakterek. - Och. To chyba musiało być dla nich straszne - stwierdziła Bell, tak naprawdę nie mogąc zrozumieć ludzi, którzy chcieli na szafce postawić super unikalny przedmiot i chwalić się nim przed każdym gościem, który przychodził. - Myśli pan, że w jaki sposób może być zaczarowana? To znaczy, nie rozumiem dlaczego miałoby to przeszkadzać czarodziejskiej rodzinie... chyba, że czarna magia. - Spojrzała podejrzliwie na kieszeń w której był woreczek, w którym była waza. Miała nadzieję, że nie będzie robiła specjalnych problemów, nie uśmiechało jej się mieć czarnomagiczne przedmioty w domu, żeby zaraz jeszcze aurorzy wpadli czy coś. Zadumała się nad tym co mówił o ministerstwie i awansowaniu. Byłoby jej też bardzo miło, gdyby wiedziała jak pozytywnie o niej myśli. Czy rzeczywiście potrafiła wywrzeć na kimś tak dobrze wrażenie już po kilku minutach rozmowy? To mogło być bardzo przydatne podczas próbo dostania się na konkretne stanowiska. - Ma pan na myśli aurorów? Oni nie są specjalnie w moim typie, te całe rzucanie zaklęć, testy sprawnościowe i tak dalej... Wolę wróżbiarstwo, może też runy i transmutację. Te takie bardziej tajemnicze rzeczy - opowiadała o sobie, pewnie aż za bardzo swobodnie. Oczywiście, nie liczyła na żadne super znajomości z jego strony. Była realistką i wiedziała, że nie ma co ludzi polecać po jednej zaledwie, przypadkowej rozmowie. Oglądała inne rzeczy ze stoiska, bez oporu biorąc je do ręki i przyglądając się z bliska, na co sprzedawca nieco krzywo się patrzył. Ale to nic, krukonka zupełnie się tym nie przejmowała.
- Po czarodziejach spodziewałbym się dosłownie wszystkiego. Nawet niewinnego żartu, który zakończyłby się wizytą w Święty Mungu. Dla pewności możesz poprosić kogoś, by sprawdził tę wazę, ale jak już mówiłem, to tylko moje osobiste spostrzeżenie. I proszę, mów mi Sebastian. Pan Sebastian brzmi tak nienaturalnie w moich uszach. - Uśmiechnął się lekko, proponując zejście z mniej oficjalnego tonu. We własnych oczach nie wyglądał wystarczająco staro, by zwracać się do niego w ten sposób, jednak nie mógł dziewczynie tego zabronić. Co prawda odebrał stosowne wychowanie, mające na celu odpowiedni sposób rozmowy, ale od tak dawna nie uczestniczył w żadnym przyjęciu. W pracy nie organizowano tego typu spotkań, a współpracownicy Sebastiana i tak stosowali używali jego imienia, bądź korzystali z wyćwiczonego zwrotu panie Knezevic, jakby cokolwiek miało to zmienić. Prędzej czy później i tak chcieli coś osiągnąć, więc równie dobrze mogliby darować sobie zbędne uprzejmości. - Właściwie nigdy nie miałem szczególnych kontaktów z aurorami - odparł trochę za szybko. - Zbyt sztywni, jak na moje standardy. Kilka razy przyprowadzali skazanego albo ochraniali jakiegoś świata. Względy bezpieczeństwa. Sama rozumiesz. Jednak w sprawie tajemniczych spraw Ministerstwa sądzę, że nie jestem zbyt pomocny. Nie pracuję w Departamencie Tajemnic. - Zaśmiał się krótko, pocierając knykciami o wnętrze drugiej dłoni. Przynajmniej tyle był w stanie powiedzieć. Nie miał żadnej możliwości dzielenia się swoimi dokonaniami, ba nie mógł tego zrobić w żaden sposób. Wszystko za sprawą odpowiednich zaklęć, jednak chyba nic nie stało na przeszkodzie, by zachęcić dziewczynę do pracy. To mógł zrobić, prawda? - Mówisz, że lubisz wróżbiarstwo? - spytał cicho, przyglądając się Bell bardziej uważnie. - Może powinnaś pomyśleć o studiach w tym kierunku albo rozważyć przeniesienie do Ardeal. Sam kończyłem tę szkołę i mogę zaświadczyć, że w kwestii wróżbiarstwa są niesamowici. Chyba, że uważasz je za całkowitą stratę czasu, to wtedy zrobią wszystko, by zmienić twoje zdanie.
Kiwała głową, że tak, sprawi wazę, bo to bardzo ważne. Właściwie mogła to zrobić sama dla siebie, w końcu nie chciała, żeby w pokoju na parapecie stał być może czarnomagiczny przedmiot, który nie wiadomo co może zrobić. - Dobrze, Sebastianie - powiedziała z szerokim uśmiechem na ustach. Dziwnie to jakoś brzmiało. Tak mówić to dopiero co poznanego na ulicy faceta po imieniu, tym bardziej, że z pewnością był starszy. Może nie tak dużo starszy... w końcu co to takie dziesięć lat może być? Nic wielkiego. Bell zawsze miała dziwny opór, jeśli miała przejść z mówienia per pan na mówienie po imieniu i na odwrót. Jak to czasem się działo, kiedy jej dawni znajomi zaczynali uczyć w Hogwarcie. Sama za to czuła się niezwykle poważnie, kiedy ktoś nazywał ją panią. - Och, Departament Tajemnic - podłapała, kiedy zaczął mówić o tajemniczych rzeczach w Ministerstwie. - Chciałabym wiedzieć co tam się dzieje i dlaczego trzymają to wszystko w tajemnicy... ale chyba nie sposób uzyskać takie informacje, jeśli się tam nie pracuje - dodała na koniec, nie wiedziała, może Sebastian byłby chętny do pospekulowania co tam może się dziać. Coś nielegalnego? Po co inaczej mieliby to tak ukrywać... - Ardeal? No nie wiem, wie pan... to znaczy... wiesz, niemal kończę studia, zresztą nie wiem czy chciałabym przenosić się do innego kraju. To chyba gdzieś w Europie, prawda? - Niespecjalnie wiedziała gdzie ten Ardeal jest. - Powinnam już wracać do domu - powiedziała niewiele później. Mogłaby Sebastianowi zaproponować, żeby usiedli gdzieś i napili się herbaty, całkiem nieźle jej się z nim rozmawiało, ale czy to nie byłoby dziwne, biorąc pod uwagę, że dopiero się poznali? Dlatego postanowiła uciec. - Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się zobaczymy - powiedziała na odchodne.
Z uwagą przysłuchiwał się dziewczynie. Inteligentna, błyskotliwa. Takich ludzi z pewnością potrzebował Departament Tajemnic, ale zapewne miną lata, zanim się tam dostanie. Doskonale pamiętał, przez co przechodził, lecz nie wątpił, że Bell miałaby jakieś problem z otrzymanie posady w Ministerstwie. Wystarczyłoby wykazać odrobinę chęci. Nic więcej. Mimo to nie znał jej dobrze i bądź, co bądź, nie chciał pakować się w odpowiedzialność za kogoś prawie obcego. Ich przypadkowa znajomość z całą pewnością potrzebowała więcej czasu. Za kilka miesięcy, w dobrych porywach za kilka lat, prefekt stałaby się kimś szanowanym w jego szeregach. W końcu nie tak łatwo zaskarbić sobie czyjeś zaufanie, a i do zwykłego sprawdzania poprawności wypełnienia dokumentów oraz tych przeklętych broszur byli potrzebni ludzie. W każdym razie, to dalej był temat na dość odległą przyszłość. Ludzie powinni zajmować się bardziej doczesnymi sprawami, gdyż tak naprawdę liczyło się tylko to. Szczególnie w świetle niepokojących plotek i domysłów ogarniających cały świat. Co prawda, z Sebastiana marny jasnowidz, ale to widać jak na dłoni, że bańka otaczająca cała tę dziwną sprawę wkrótce pęknie i... ach, tak. Bell. - Słyszałem, że w Departamencie Tajemnic zajmują się sprawami nie do końca legalnymi w kwestii obowiązującego prawa - odpowiedział powoli. - Każda sprawa tknięta przez nich zyskuje miano tajności najwyższego stopnia. Nie ważne, jak bardzo będziesz próbowała dotrzeć do akt, powiedzą, że tajne i nigdy więcej tego nie dostaniesz. Niestety. Ale w ten sposób łatwo zyskać choć niewielkie spektrum przypuszczeń, czym mogą się tam zajmować. - O dziwo rozmawianie o pracy nie było trudne. Właściwie przed dziewczyną nie było czego ukryć. Ot, zwykła pogawędka o świecie i dziwnych, niepisanych zasadach, które nim rządziły. Tajemnice przed przyjaciółmi były za to ogromnym wyzwaniem, ale co to za życie, jeśli nie ma w nim choć odrobiny ryzyka. Nudne i niewymagające, można rzec. - Jak sobie życzysz - odparł, kiwając głową. Całkowicie ją rozumiał. Chciała sprawdzić tę wazę w domowym zaciszu. - I również wyrażam taką nadzieję. - Dodał, nim Bell odeszła. Będąc samemu, odsunął się na ubocze, by nie otrzeć się o nikogo w czasie teleportacji. Odczekał stosowną chwilę, skupił myśli na uliczce niedaleko wejścia do Ministerstwa Magii i robiąc obrót wokół własnej osi, zniknął. [zt]
Czekałam na ten dzień kawał czasu. W końcu już od dawna planowałam tu przyjść, by pobuszować, jednak praca nie pozwalała. Wiem, brzmi to co najmniej śmiesznie - jaką pracę może mieć bibliotekarka? Cóż, wszystkich pytających zapraszam na poranne ogarnianie rozwrzeszczanych pierwszaków we wtorek. Dzisiaj jednak miałam wolne, dzięki czemu czułam się jak radosna Bella z tych mugolskich bajek dla dzieci. Pląsałam sobie między straganami niczym baletnica; brakowało jedynie żebym upiekła ciasto z rabarbaru, śpiewając piosenkę harcerską. Boję się jednak, że po czymś takim nie byłabym tu już mile widziana. Chodziłam od jednego straganu z książkami do drugiego, myśląc sobie, jak ja uwielbiam to miejsce. Bo naprawdę uwielbiałam. Masa zapachów, dźwięków, ludzi wbijających sobie łokcie pod żebra. Ale to miało swój klimat, który mnie kompletnie rozczulał. Znowu czułam się jak ośmiolatka kradnąca książki ze straganu, by później oddać je ze wstydem po solidnej reprymendzie od rodziców. Nie żebym teraz też tak robiła, oczywiście. Przyszłam tu po Wspomnienie, do czego chyba nikomu z dalszych znajomych bym się nie przyznała. Nie wstydziłam się swojej wrażliwej strony, po prostu ona była zarezerwowana dla nielicznych. Następnie miałam w planie wyjście na herbatę. Ot, taka randka z samą sobą. Podobno to zdrowe, z tego, co czytałam w jakiejś-tam-psychologicznej-książce. Zresztą, jakbym miała wybór. Niby jestem teraz w rozkwicie, a tak naprawdę krążę po świecie w ten wyjątkowo żałosny, samotny sposób. Najwyraźniej nic dziwnego, że utożsamiam się z Bathildą Johnson. Podeszłam do jednego ze straganów, widząc na nim upragnioną książkę. Po drodze oczywiście zostałam staranowana, ale na szczęście w nie aż tak napastliwy sposób. Dorwałam w końcu swoją zdobycz i zaczęłam ją kartkować, upewniając się, że jest w dobrym stanie.
To był jeden z tych dni, kiedy nic nie mogło popsuć mu nastroju. Rozpierała go energia, która nie znalazła ujścia nawet podczas męczącego treningu. Szło mu dobrze, może nawet więcej niż dobrze. Trener wyglądał na zadowolonego, a koledzy z drużyny nie mogli się zdecydować, czy bardziej zazdroszczą mu dobrej formy, czy są zadowoleni, że grają z profesjonalistą. Postanowił wybrać się na spacer po Londynie i koniec końców musiał trafić na pchli targ. Zawsze go zdumiewała różnorodność straganów i przedziwnych bibelotów, które mógł tam znaleźć. Merlinie, skąd ludzie w ogóle wpadali na takie pomysły? Z jakich piwnic i strychów wygrzebywali te przedziwne przedmioty, które zachwycały wyglądem, właściwościami, ale w dużej mierze... zupełnie niczym? Nie mógł sobie odmówić przyjemności rozmawiania ze sprzedawcami, szczególnie płci żeńskiej i to niezależnie od wieku. Potrafił być miły, czarujący, a dziś tryskał dobrym humorem, dlatego jego przechadzka trwała zdecydowanie dłużej niż planował - po prostu nie mógł przejść obojętnie, nie zamieniwszy chociaż kilku słów z hodowcą sów, które zdecydowanie nie wygrałyby konkursu piękności albo z nieco zahukaną dziewczyną, sprzedającą magiczną biżuterię. Mimo parszywej pogody świat był piękny i Follett potrafił to docenić. Nawet jeśli musiał wyciągnąć z szafy ciepły płaszcz i szalik. W pierwszej chwili nie był pewien, czy oczy go nie zawodzą. Christine? Śliczna Christine, trzymająca w dłoni jakieś typowo kobiece czytadło (sądząc po okładce)? Uśmiechnął się jeszcze szerzej i podszedł do niej nonszalanckim krokiem. - Dzień dobry, czy mogę pani jakoś pomóc? Dla pięknych klientek mamy stały rabat - powiedział, próbując opanować pobrzmiewające w jego głosie rozbawienie, co nie wyszło mu zbyt dobrze. Po prostu za bardzo się cieszył, że ją widzi.
//wybacz zmianę osoby, ale musiałam się zorientować po powrocie do PBF-ów, którą mi się lepiej pisze; nie bij
Christine zmrużyła oczy, by dokładniej przyjrzeć się podejrzanej plamce na okładce książki, po czym prawie zeszła na zawał. Podskoczyła zaskoczona, odwracając się w stronę znajomego głosu. Zamknęła gwałtownie książkę i szybko odłożyła ją na stragan, jak nastolatka przyłapana na kupowaniu gumek, po czym spojrzała wielkimi oczyma na Percivala. Poczuła wpływające na jej policzki gorąco, wiążące się zarówno z byciem przyłapaną na kupowaniu takiego mazidła, jak i spotkaniem z chłopakiem. Opanowała się jednak szybko, a na jej ustach pojawił się delikatny, figlarny uśmiech. - Dożywotni, czy malejący wraz z zanikiem urody? - zażartowała, poluźniając delikatnie czerwony szalik. Chciała sprawiać wrażenie nieco nadąsanej faktem, że przerwał jej te niezwykle ważne poszukiwania, ale w gruncie rzeczy nie potrafiła się na niego gniewać. Uroczy był z niego chłopak i bardzo sympatyczna osoba. Miała więc nadzieję, że nie będzie musiała już iść na randkę z samą sobą, a to popołudnie będzie nieco jaśniejsze. Christine starała się wyglądać jak najbardziej wdzięcznie, pomimo bycia popychaną przez ludzi praktycznie z każdej strony. Zagarnęła kosmyk włosów za ucho, spoglądając z udawanym zaciekawieniem na okładkę jakiejś pracy naukowej o historii magii (fuj), po czym przeniosła wzrok z powrotem na Percy'ego, starając się nie wyglądać na zbytnio zainteresowaną. - Co tutaj robisz? Myślałam, że wolisz atmosferę niezatłoczonych, klimatycznych knajpek z delikatnym jazzem w tle - powiedziała zaczepnie. I to wcale nie była aluzja, no bo skąd. Ona przyszła tutaj tylko kupić książkę. Blondynka westchnęła, gdy jakieś dziecko po raz kolejny zaczepiło się o jej rozkloszowaną spódnicę w kolorze wina. Nigdy nie sądziłaby, że noszenie spódnic midi w tłoku będzie takie problematyczne.
/ wybaczam, wręcz się cieszę, bo zdecydowanie wolę pisać i czytać w trzeciej osobie!
Och, jak ona ślicznie wyglądała z tym rumieńcem! Percival uśmiechnął się promiennie, jednym ze swoich firmowych uśmiechów, które zmiękczały kobiece serca, a facetom dziwnie działały na nerwy. Po czym pokręcił głową z udawanym oburzeniem. - Ależ "stały" to znaczy "nieprzemijający". Dopóki pamiętamy urodę danej damy, nawet urodę przebrzmiałą, rabat obowiązuje. A urody wyjątkowej nie sposób zapomnieć! - powiedział prawie poważnie. Właściwie niezły byłby w te klocki, gdyby zdecydował się na otwarcie jakiegoś biznesu, przyciągającego kobiety, to w krótkim czasie zostałby naprawdę zamożnym jegomościem! Nie miał zamiaru przerywać jej tych arcyważnych poszukiwań, ale nie mógł sobie odmówić przyjemności zaczepienia jej. - A jakąż to interesującą pozycję porzuciłaś na mój widok? - spytał z niewinnym uśmiechem, sięgając po "Wspomnienie", bo bujać to Percy, a nie Percy'ego. Obrócił książkę w dłoniach, pokiwał nad nią głową, po czym wręczył Christine, zastanawiając się, czy udusi go już teraz, czy dopiero za chwilę. Na wszelki wypadek uśmiechnął się rozbrajająco. - Można tu czasem znaleźć prawdziwe skarby. Zresztą mam zbyt dobry humor, żeby siedzieć w środku i słuchać jazzu. Ale jeśli dasz się zaprosić, to chętnie się tam wybiorę - powiedział pogodnie, starając się utrzymać równowagę, bo właśnie jakieś dziecko wpadło na wspaniały pomysł wciśnięcia mu łokcia pod prawe kolano, które zgięło się zupełnie wbrew jego woli.
Christine teraz już nie mogła powstrzymać śmiechu. Niektóre jego teksty były naprawdę rozbrajające. Oczywiście, był czarujący, ale to dużo lepiej działało na szesnastolatki niż dojrzałą kobietę, która przeszła już przez wiele takich zagrywek. Na szczęście wiedziała, że Percy nie mówi tego zupełnie poważnie - w innym wypadku już by się wymigiwała pogrzebem nieistniejącej siostry. W sumie taki miała plan za pierwszym razem, kiedy zaczął z nią tak pogrywać, ale postanowiła jednak go sprawdzić. I nie pożałowała, za każdym razem dostarczał jej tyle samo zabawy. Uśmiech zniknął z ust Chris, kiedy Percy sięgnął po tą jakże niszczącą jej ego i autorytet książkę. Zmarszczyła z niezadowoleniem brwi, chociaż w jej oczach igrały ogniki rozbawienia, a na policzkach ponownie pojawił się rumieniec. Brawo, Christine, prawdziwa emocjonalna schizofrenia! Ale akurat do takich zachowań z jej strony powinien już być przyzwyczajony. - To bardzo ważna pozycja do Hogwardzkiej biblioteki - odparła blondynka, praktycznie wyrywając Percivaldowi Wspomnienie, mimo że sam jej je podał, po czym w bardzo dojrzały sposób pokazała mu język. Starała się ukryć swoje zażenowanie udawanym oburzeniem; zapłaciła i schowała książkę do skórzanej torby przewieszonej przez jej ramię. - No sama nie wiem - westchnęła Chris, chociaż jej oczy wyraźnie mówiły tak, a usta ułożyły się w zadziorny uśmieszek. Na widok tego zabawnego klęknięcia dziewczyna machnęła lekceważąco ręką. - Oświadczyny to trochę za dużo, ale spróbuj mnie przekonać - zażartowała, krzyżując ramiona na piersiach.
Percy lubił żartować, lubił błaznować i rozśmieszać kobiety. Pewnie, niektóre z tych zagrywek były tandetne, ale zupełnie nie traktował ich poważnie i używał raczej, żeby rozbawić niż faktycznie uwieść. Na to były inne sposoby, zdecydowanie bardziej wyrafinowane i bardziej skuteczne. Wprawienie kobiety w dobry nastrój to zdecydowanie większa sztuka niż posyłanie jej powłóczystych spojrzeń i zmysłowe puszczanie dymu z papierosa kątem ust. A Christine chyba za bardzo lubił, żeby próbować zawlec do łóżka. Pewnie i teraz nie miałby na to szans, ale nawet gdyby, to pewnie by nie chciał. Seks bez zobowiązań psuł przyjaźnie, a seks ze zobowiązaniami jakoś też nie wychodził, dlatego lepiej pozostać w sferze żartobliwych przekomarzań. To drobne zwycięstwo szalenie poprawiło mu nastrój i tak już szampański. Błysnął zębami w łobuzerskim uśmiechu i parsknął śmiechem, kiedy z oburzeniem wyrwała mu książkę. Uroczo się złościła, naprawdę! - Z całą pewnością. A słuszność takiego zakupu zawsze się argumentuje poprzez pokazanie języka. Rozumiem, że ten egzemplarz ma na celu nauczenie młodych kobiet, jakiego typu mężczyzny wyglądać? - nie mógł sobie odmówić przyjemności podręczenia Christine. Rzeczywiście, nie przypuszczał, że czyta takie rzeczy, ale wcale jej za to nie potępiał. Każdy ma swoje słabostki, a jeśli Christine lubi osładzać sobie życie romantycznymi historiami, to nic w tym złego! - Oświadczyny to za dużo, a zwykłe "proszę" to prawdopodobnie za mało... Proszę pani? - zwrócił się do przechodzącej staruszki, uśmiechając się czarująco. - Czy mogłaby pani przekonać tę przemiłą młodą damę, żeby zechciała wybrać się ze mną do kawiarni? Inaczej prawdopodobnie spędzimy to popołudnie osobno, a nie wiem, jak ją przekonać... - jak szaleć, to szaleć! Zdumiona staruszka przystanęła i uśmiechnęła się niepewnie, rumieniąc jak pensjonarka, po czym spojrzała na Christine i pokiwała przyzwalająco głową. - Moja droga, ja bym na pani miejscu nie odmówiła - powiedziała z głębokim przekonaniem, po czym zniknęła w tłumie. Percival uśmiechnął się do Christine promiennie, zastanawiając się, czy nie przesadził, ale przecież nie zrobił nic złego, prawda?
Christine naprawdę, NAPRAWDĘ, starała się wyglądać na naburmuszoną, ale po prostu nie potrafiła. Kąciki jej ust drżały, zwiastując napad śmiechu, gdy próbowała opuścić je w dół. Percy zawsze potrafił poprawić jej nastrój, poza tym wręcz uwielbiała się z nim drażnić. Znaczy na ogół to on drażnił się z nią, gdyż Chris nie była w tej umiejętności aż tak sprawna, ale to nieoficjalna wersja. Oficjalnie była wyjątkowo przebiegłą kobietą, mającą ripostę na każdą wypowiedź! I właśnie dlatego zarumieniła się jak szesnastolatka. Brawo Christine. - Ta książka pełni bardzo ważną funkcję - fuknęła kobieta. - Dzięki niej młode, niedoświadczone damy wierzą w miłość, a potem, gdy stykają się z rzeczywistością, jest to dla nich jak kubeł zimnej wody. Rozumiesz, taka terapia szokowa - rzuciła ze śmiechem Chris. Mieli podobne poglądy na temat miłości, jednak z różnych względów. Ona, bo "ten jedyny" okazał się niewypałem, a on... W sumie nie wiedziała dlaczego. Będzie musiała go o to zapytać. Christine zasłoniła dłonią usta by zdusić chichot i spojrzała na Percivala wielkimi oczyma. Ten człowiek chyba nigdy nie przestanie jej zaskakiwać! W jakiś sposób wyjątkowo kręciła ją ta jego spontaniczność. Oczywiście nie żeby miała zamiar robić cokolwiek w tym kierunku, broń Merlinie! Byli jedynie przyjaciółmi, a ona wyznawała zasadę - nie śpisz gdzie grasz w Durnia. I miała zamiar się jej trzymać. - Jesteś walnięty - powiedziała ze śmiechem kręcąc głową, gdy staruszka już odeszła. Chwyciła chłopaka pod ramię, po czym teleportowali się do Dziurawego Kotła.
Rok szkolny niedawno się skończył, a uczniowie Hogwartu wyjechali na wakacje. No... przynajmniej większa ich część - niektórzy Salemczycy musieli wracać do swoich rodzin do Stanów, niektórzy czarodzieje zostali w Londynie, a wśród tej grupy znalazła się także Allegra, której nie uśmiechał się powrót do domu. Nie miała też ochoty nigdzie wyjeżdżać, biorąc pod uwagę fakt, że w ciągu ostatniego roku niezbyt dobrze dogadywała się z niektórymi Brytyjczykami. Każdy woli spokojne wakacje od tych pełnych sporów i kłótni. Poza tym bardzo martwiła ją jej przypadłość - wilkołactwo mimo wszystko jest dosyć przerażające, a Allegra nie ufa eliksirowi tojadowemu na tyle, by spokojnie przebywać w towarzystwie innych uczniów w te dni. Właśnie dlatego, z nudów i pragnienia poznania czarodziejskiej części Londynu, wybrała się dzisiaj na spacer - najpierw odwiedziła kilka kawiarni, a także Dziurawy Kocioł, gdzie wypiła najlepsze na świecie piwo kremowe. Zawędrowała do zabawnego sklepu z zabawkami, którego nazwy nie zapamiętała, prawie została podrapana przez lecącą bardzo nisko sowę pocztową i wpadła na dwumetrowego czarodzieja o nieprzyjemnej twarzy, który nawet nie chciał słuchać jej przeprosin. Mimo wszystko nic nie popsuło jej humoru - Allegra tego dnia była zaskakująco wesolutka. Chociaż zdawała sobie sprawę, że nie ma gdzie się podziać ani co ze sobą zrobić, pocieszała się myślą, że do nocy jeszcze sporo czasu. Ostatecznie wybiła dwudziesta pierwsza i zaczęło się ściemniać, a Allegra nadal wędrowała po Londynie. Powoli robiła się głodna, a w najbliższym otoczeniu widziała tylko teatr i kilka przedziwnych sklepów. Był też pchli targ, który przyciągnął dziewczynę różnorodnością oferowanych tam przedmiotów. Szczególnie zachwycona była stoiskiem z nożami, sztyletami i najróżniejszej maści mieczami, które pięknie połyskiwały w świetle wschodzącego księżyca. Allegra za zgodą sprzedawcy chwyciła w dłoń drewniany miecz ćwiczebny i zamachnęła się kilka razy, ze śmiechem słuchając świszczącego powietrza. Nagle wzięła nieco zbyt duży zamach i miecz trochę wyślizgnął jej się z rąk, uderzając w plecy przechodzącego obok mężczyznę. -O rany, ale ze mnie gapa. Przepraszam - prawie wykrzyczała Ally, nadal z zaraźliwym uśmiechem na ustach. Możliwe, że naprawdę było jej przykro, ale to przecież nie koniec świata!
Czas był nieprzyjemnym kompanem, a rok szkolny się kończył. Był to nieszczęśliwy moment w życiu Ivo, bo im więcej wolnego, tym bardziej ludzie byli szczęśliwi i nie planowali samobójstw/zabójstw. Kupił w pobliskiej kawiarni kawę w kubeczku na wynos, mrożoną i szybkim krokiem przemierzał ulicę, przeglądając papiery. Tłumy ludzi i niewyobrażalny gorąc, spowodowały, że nawet koszuli nie mógł rozpiąć do końca. Trzeba było dbać o wizerunek, czyż nie? Zaczesał włosy do tyłu i dalej przeglądał dokumenty. W pewnym momencie coś go uderzyło, a właściwie wystartowało w jego plecy mocne uderzenie w stronę pleców Ivo. Przeklął głośno, obracając się gwałtownie, złapał mocno rękę 'sprawczyni' w swoją. Ścisnął mocno palce i spojrzał w jej oczy. - Uważaj mi tu, Młoda Panno... - urwał, kiedy się przyjrzał dziewczynie. Skądś ją kojarzył, oj zdecydowanie... Przycisnął ją mocniej, przybliżając dziewczynę do siebie i uśmiechnął się. - Chyba się skądś znamy... - wpatrywał się w dziewczynę z nieukrywaną satysfakcją.
Śmiem się nie zgodzić - amerykańscy naukowcy odkryli (jakkolwiek śmiesznie to nie brzmi), że młodzi ludzie najczęściej popełniają zabójstwa w okresie wakacyjnym. Właśnie dlatego, że wszyscy wokół są szczęśliwi, a zdesperowani nastolatkowie, o depresyjnych skłonnościach nie potrafią odnaleźć swojego miejsca w świecie. Trochę to smutne, że Ivo musi zarabiać na martwych dzieciakach, ale takie jest życie. Życzę mu wiele pracy tego roku, jakkolwiek wrednie i okrutnie to nie brzmi. Allegra na szczęście nigdzie się nie wybiera, bo jest jej na tym świecie bardzo dobrze. Ba! nawet lepiej niż dobrze, szczególnie w takich momentach, jak ten, gdy trzyma w dłoni broń, która co prawda nie może nikogo skrzywdzić, ale daje poczucie bezpieczeństwa. I świetnie nadaje się do walenia obcych ludzi po kręgosłupie. Kiedy zaatakowany mężczyzna chwycił Allegrę za nadgarstek, lekko się wzdrygnęła. Nie ma nic przeciwko dotykowi innych osób, ale nie lubi być zaskakiwana. Spojrzała na palce obcego, zaciskające się na niesamowicie szczupłej ręce, a kiedy usłyszała jego słowa, lekko zmarszczyła brwi. -Nie zrobiłam tego specjalnie - obdarzyła mężczyznę ślicznym uśmiechem, jakby próbując go przekonać co do prawdziwości własnych słów. Miło było patrzeć na twarz nieznajomego. Może i był nieco starszy, ale czy nie takich facetów najlepiej jest podrywać? Zdziwiła się, kiedy ją do siebie przyciągnął. Dopiero po jego słowach zaczęła przeszukiwać w głowie imiona chłopców, których znała i... -Słodki Czech z Salem - wyszeptała cicho, a jej spojrzenie widocznie się zmieniło, gdy przypomniała sobie dawne czasy. Och, to on wprowadził ją w dorosły świat i pokazał jak być kobietą. -Nic się nie zmieniłeś - odparła z rezolutnym uśmiechem, stając na palcach i składając na ustach mężczyzny powitalny pocałunek. Niespecjalnie przejmowała się tym, że w ciągu czterech lat mógł się już ustatkować. Całowała mężczyznę, którym był wtedy w Salem. I, och, chętnie zrobi to jeszcze raz.
Wpatrywał się w dziewczynę przez dłuższą chwilę, nie wierząc własnym oczom. Ta młoda kobieta, stała właśnie przed nim. W Londynie, nie w odległym kraju, który zwiedzał namiętnie. Oj tak... 'namiętnie' to dobre określenie, zabawne, że właśnie w tym momencie sobie tak skojarzył pobyt w kraju kobiety. Dokładnie pamiętał, jak wyglądał ich czas razem spędzony. Za dnia zimny szampan, zwiedzanie okolicy, najróżniejsze rozrywki, tylko po to, by wieczorami przy winie rozmawiać o wszystkim i o niczym, a potem zakończenie dnia w ramionach, w najróżniejszych pozycjach... Na chwilę się zamyślił, ale z tych rozmyślań wybiły go miękkie i delikatne usta na jego ustach. Odruchowo jego dłoń znalazła się na jej talii, ale szybko się zreflektował i odsunął, uśmiechając się jednak szeroko. - Allegro, nie wierzę. Co ty tutaj robisz? - sięgnął po niezwykle lotną zgubę dziewczyny i dokładnie się jej przyjrzał, na chwilę odwracając wzrok od dawnej znajomej. - Widzę, że bardzo sukcesywnie rozwijasz swoje zainteresowania... - przejechał palcami po drewnianym ostrzu miecza, po czym spojrzał na nią z ukosa, pozwalając sobie na lekko zadziorny uśmieszek. - Tylko musisz chyba jednak bardziej uważać. Chociaż, nie powiem, jakbyś trafiła tak skutecznie w kogoś przypadkowego, to moja sakiewka byłaby bardzo wdzięczna. Najlepiej stalowym. - wyprostował się trochę nienaturalnie i oddał jej miecz. - Na długo? Wakacje? Urlop? Odpoczywasz po zakończeniu studiów? A może załapałaś się na staż? - spojrzał jej głęboko w oczy, czekając na odpowiedź.
Allegra patrzyła na twarz stojącego przed nią mężczyzny i nie wierzyła w to, co widzi. Wszystkie wspomnienia rozbudziły się w niej na nowo i oblicze dziewczęcia spłonęło czerwonym rumieńcem. Tamtego lata była taka młoda, taka urocza i jednocześnie taka przekonująca. Nic dziwnego, że Ivo uległ jej niemalże od razu. Nie musiała go długo namawiać, och, tak naprawdę to skusiła go samym wyglądem i cichym szeptem, na który odważyła się po kilku kieliszkach wina. Tamtego wieczoru miała tak wiele pierwszych razów! Pierwszy raz kochała się z mężczyzną, pierwszy raz piła alkohol, później pierwszy raz robiła komuś śniadanie do łóżka. Och, do tej pory pamięta, jak wiele przeróżnych pozycji zaprezentował jej Ivo w ciągu zaledwie tygodnia. Tak bardzo zmieniła się od tamtego czasu: kruczoczarne włosy były sporo dłuższe, twarz jakby dojrzalsza, a i ciało nabrało kształtów. Szczególnie można było to zauważyć na jej tyłeczku, który dzielnie trenowała każdego dnia w ciągu ostatnich czterech lat, by zachwycać ludzi swoim tańcem. Będzie musiała pokazać Ivoszowi w wolnej chwili, czego się nauczyła. Aktualnie jednak składała na jego wargach delikatny, powitalny pocałunek. Wyrobiła sobie ten zwyczaj i w ciągu ostatniego roku pocałowała więcej osób niż niejedna osoba w ciągu całego życia. Przyjemnie było czuć usta Ivo. Tak delikatne, znajome, nawet za nimi tęskniła. Uśmiechnęła się delikatnie, kiedy poczuła na talii męską, silną dłoń, po czym również się odsunęła, bynajmniej nie mając mu tego za złe. Dotyk mężczyzny jej się podobał. Zawsze jej się podobał. I właśnie wtedy zaatakował ją serią niewygodnych pytań. Allegra próbowała odszukać w głowie wszystko, co mu kiedyś powiedziała. Przypomniała sobie, że przedstawiła się jako osiemnastoletnia czarownica. Chwila dodawania i szybko wyszło jej, że według tego, co wie o niej Ivo, aktualnie jest dwudziestodwuletnią kobietą świeżo po studiach, prawdopodobnie ze stażem w wymarzonej pracy. Jasny gwint, kłamanie czasem bywa ciężkie. Panna Roseberry postarała się jednak, aby uśmiech na jej twarzy ani drgnął – musiała przecież być wiarygodna. Bardzo by nie chciała, żeby piękny Czech się na nią obraził. - Następnym razem wskaż mi tylko ofiarę, a ja postaram się, by mój miecz trafił do celu – oczy Allegry nieco się zmrużyły, kiedy uśmiech rozciągał się jeszcze szerzej na jej ślicznej buzi. Było ciemno, choć latem o tej godzinie jeszcze nie powinno. Chmury jednak przysłoniły budzący się księżyc, przez co Ally niemalże zmuszona była do stania blisko Ivosza, żeby tylko dobrze go widzieć. Czuła ciepło bijące od jego ciała i odbierała je z lubością. Kiedy już się pobawił, zabrała mu drewniany miecz i odłożyła na stoisko, kręcąc delikatnie głową. - Wyrosłam już z takich zabawek. Zdecydowanie wolę prawdziwą broń – wróciła spojrzeniem do Czecha, choć cały czas musiała zadzierać głowę, by dostrzec jego oczęta. Szczególnie, że tak bardzo nienaturalnie się wyprostował, mocno jej to utrudniając. - Ja... – zaczęła jakby niepewnie, poprawiając opadające na twarz włosy. Uśmiechnęła się przepraszająco i zaczęła robić to, co zazwyczaj wychodzi jej całkiem dobrze… skłamała: - Przeprowadziłam się do Londynu na stałe. Przy okazji udało mi się załapać na staż u tresera smoków. Bardzo miły człowiek, choć zwierzątka ma nieco mniej przyjazne – Allegra przestała zadzierać głowę, wbijając spojrzenie w to, co znajdowało się przed nią – mianowicie w klatkę piersiową mężczyzny, by po chwili położyć palec na jej środku i sunąc nim powoli przez brzuch w stronę spodni. Ot, niewinna zabawa, bo zatrzymała się przy pasku i rozpoczęła podróż powrotną. Bardzo chciała odwrócić uwagę Ivosza od jej życia, a nakierować na sam fakt tego, że tu stoi, pełna wspomnień i młodzieńczego wigoru. - Zaczęłam się nawet zastanawiać, czy to aby na pewno zajęcie dla mnie. Wiesz, Ivoś, smoki to bardzo, bardzo duże stworzenia. Bywają niebezpieczne – palec Allegry znalazł się tuż nad spodniami Ivosza, gdzie zaczął kręcić kółeczka o różnej średnicy. Dziewczyna nie zdała sobie nawet sprawy, że źle wypowiedziała jego imię. Wszystko to przez ten egzotyczny, meksykański akcent, do którego trzeba się długo przyzwyczajać.