Przytulne miejsce, w sam raz na przekąszenie czegoś w biegu albo spędzenie kilku miłych chwil nad "Prorokiem Codziennym" z filiżanką aromatycznej herbaty w dłoni.
Autor
Wiadomość
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
Trochę tam mnie ugłaskałaś tym komplementem o moim dobrym wyglądzie, ale nie zdążam już nic odpowiedzieć, pomarudzić, czy cokolwiek w tym stylu; bo już znajdujemy się pod amortencją. Z westchnieniem wchodzę do miejsca o nazwie świadczącej o tym, że z pewnością przychodzi tu sporo randek, a nie ziomków mojego pokroju, ale co tam. Daję dziewczynom kilka chwil na wygłoszenie tych wszystkich babskich farmazonów kobiet, które długo się nie widziały. Witam się jakże uprzejmie z przyjaciółką Nessy, by po chwili wygłosić swoją tyradę o piwku, naprawdę niezbędną dla naszej rozmowy. - Jakieś ciemne - mówię w końcu o piwku i wskazuje jej to na które mam ochotę. Na pytanie gubię się odrobinę i wzruszam ramionami. - Nie możesz mi kazać ustawiać was w jakiejś bardziej zawiłej kolejności - wycofuję się z układaniu na piedestale piwka, Boyda, Nessy, czy jeszcze pewnie FUJa zaraz zaczniesz w to wszystko mieszać. Kiwam za to głową, kiedy mówisz, że musisz iść zamówić. Ledwo zdążyłem zagadać Beatrice na temat uciążliwej pogody, chłodnej zimy, radości z nadejścia wiosny i innych porywających tematów w tym stylu; Nessa już wracała z tacką naszego zamówionego jedzenia oraz alkoholu. - Już Ci mówiłem jakie jest spanie u Boyda - mówię, nie chcąc jednak aż tak szkalować mojego najlepszego ziomka przy atrakcyjnej koleżance. Kto wie! Może jest wolna i ma ochotę na Boyda (ha!). Ja też akurat biorę duży łyk piwerka kiedy Bea zadaje bardzo prostolinijne pytanie. Przez to też nie zdążam jako pierwszy cokolwiek powiedzieć, ale wydaje mi się też, że bardziej stosowne jest by Nessa na to odpowiedziała. Przełykam piwerko i śmieję się, patrząc z niedowierzaniem na dziewczynę. Zerkam na Lanceley, która właśnie zaczyna się niesamowicie tłumaczyć, zawile odpowiadając na pytanie, tylko po to by w końcu wybrnąć z tego twierdząco, streszczając naszą relację. Ja zaś niezbyt się krępując, wpycham sobie do buzi garść paluszków. Marszczę brwi na niektóre zdania wypowiadane przez Ciebie. - Twoim uczniem? To brzmi jakoś bardzo niestosownie - zauważam z pełną buzią i chcę sięgnąć po kolejną garść słonych przekąsek, ale zamiast tego łapiesz moją rękę, by położyć sobie na kolanko. - Ubrudziłem Ci kolano - oznajmiam podnosząc dłonią, którą mi tak łapczywie zabrałaś, nie patrząc na konsekwencje, by pokazać pozostawioną na nodze sól. Dlatego zamiast wrócić do Twojej nogi najpierw mam na celu zjeść jak najwięcej paluszków. - O - mówię jedynie na to gdzie pracujesz, bo już ponownie moja przyjaciółka wcina się w rozmowę, swoimi komentarzami. Piję trochę piwka i odczekuję odrobinę ten grad pytań i odpowiedzi, dopóki Nessa nie pyta o Dominika. Wtedy otrzepuję w końcu ręce i kładę jedną z powrotem na nóżce przyjaciółki. - Dominik? Pieprzycie się? - pytam ze śmiechem, machając zalotnie brwiami do Dearówny, by odwdzięczyć się nieszczególnie dyskretnym pytankiem. Po chwili jednak wzdycham, rozumiejąc że prawdopodobnie jest wobec tego zajęta. - Szkoda, już myślałem że będę mógł cię poznać z pewnym przystojnym... uczniem - mówię tym razem nawiązując do tego jak nazwała mnie wcześniej rudowłosa, uśmiechając się radośnie najpierw do brunetki, a potem do mojej przyjaciółki, by wyobraziła sobie jaki cudownym szipem byłby Bodrice (?). W międzyczasie dodałem już dwa do dwóch, bo zorientowałem się dlaczego tu jesteśmy, odkąd Beatrice powiedziała, że jest eliksirowarem. - Bea zrobiła dla Ciebie eliksir? Dlatego tu jesteśmy? - pytam jeszcze luzacko, bo jednak nie jestem taki głupi, na jakiego wyglądam za tym piwkiem.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Nie powinna mieć żadnych pretensji do Nessy, że ta się nie odzywała. I faktycznie jej nie miała. W końcu obie miały swoje życie, problemy, które należało przezwyciężyć. Trice była tego doskonałym przykładem, kiedy nie odzywała się do dziewczyny przez wiele miesięcy, gdy błąkała się bez celu po świecie. Nagle wysłała jej jedną wiadomość, że jej potrzebuje. Nessa pojawiła się bez żadnego problemu czy nawet jednego dodatkowego pytania. Tak samo było i tym razem (a przynajmniej bardzo podobnie). Ale czy to oznaczało, że ich relacja była złą? Z pewnością nie. Beatrice nigdy nie zamierzała mieć cokolwiek przeciwko temu, jak to wszystko się toczyło. -Przecież wiesz, że tylko się z Tobą droczę - mruknęła do niej z uśmiechem czającym się na pełnych wargach. Czy to nie było oczywiste zachowanie ze strony panny Dear? Oczywiście, że takim było. Zapytana o to, na co ma ochotę, znów przyciągnęła do siebie kartę i zagłębiła się na chwilę w lekturze. Co prawda nie potrzebowała tego robić bo zapamiętała, co znajdowało się w środku, ale wolała się upewnić. W końcu smaki potrafiły zmieniać się naprawdę szybko, a ona już wielokrotnie się o tym przekonała. Skalowała listę produktów spojrzeniem, jakby miało jej to pomóc w podjęciu tej jakże trudnej decyzji. W końcu zwróciła wzrok w kierunku swoich dzisiejszych gości. -Wiesz co, chyba postawię na klasyczne espresso. - zadecydowała, gotowa stać i samodzielnie złożyć zamówienie. Ale jak widać rudowłosa ślizgonka była szybsza od nich. Oboje mogli zobaczyć tylko te długie pukle podskakujące na jej głowie w rytmie kroków w kierunku baru. Skierowała swoje czarne ślepia na drugiego zastałego tu ślizgona i uśmiechnęła się, delikatnie przekrzywiając głowę. Nie zdążyła jednak dowiedzieć się na jego temat zbyt wiele. Nieobecność przyjaciółki była zbyt krótka aby mogła pozwolić sobie na głębsze roztrząsanie osobowości Fillina. Musiała poprzestać w tym momencie na wymianie kilku, zdawkowych i kurtuazyjnych wypowiedzi. Na ten moment mogło jej to wystarczać, choć żadne z nich nie miało pojęcia, jak wiele okazji mogłaby Beatrice w tym celu jeszcze stworzyć w niedalekim czasie. Nie sądziła, że jej pytanie wywoła tak piorunujący efekt. Z przyjemnością go obserwowała. Nie dlatego, że była wrogo nastawiona do tego związku, który jej właśnie prezentowali. Po prostu dobro Nessy było dla niej najważniejsze. Zawsze tak było i miało pozostać. Traktowała ją jak młodszą siostrę i nie mogłoby się to zmienić. Dlatego była ciekawa, czy jej emocjonalna pustka w jakikolwiek sposób się zmniejszyła. Być może ten oto "po prostu Fillin" znalazł w niej to, czego żaden inny wcześniej nie mógł się doszukać. Może obudził w niej coś, co zapomniane? -Do usług - skomentowała tylko wspomnienie na temat rzekomej "słodyczy" Beatrice. Potem wodziła wzrokiem to w jego to w jej stronę, próbując dokładniej rozeznać się w sytuacji. I choć była ona dla Nessy niekomfortowa, Trice cieszyła się z tej zagrywki. Bezpośredniość była dla niej najważniejsza. Uśmiechnęła się, słysząc pokrętne wyjaśnienia sypiące się z jej ust i jeszcze szerzej, kiedy Fillin również wyłapał jedno ciekawe słówko zawarte w jej słowach. -Przecież nie mówię, że to źle, że ze sobą sypiacie. Seks jest ważny i cieszę się, że to robicie. Upiła niewielki łyk dostarczonej kawy, próbując zapoznać się dokładnie z jej smakiem. Delikatnie przymknęła przy tym oczy, próbując wyobrazić sobie oczami wyobraźni, że wcale teraz nie siedzi w Londynie, w jakiejś małej, obskurnej knajpce. Próbując zwizualizować sobie inne wspaniałe miejsca, w których taka kawa smakowałaby zdecydowanie lepiej. -Zapewne "pani profesor" bądź "opiekunie domu" - stwierdziła tylko, otwierając oczy i wodząc wzrokiem to w stronę jednego, to w drugiego. Parsknęła śmiechem, kiedy Fillin postanowił użyć jej słów przeciw niej samej. Niespiesznie przesunęła palcem po krawędzi małej filiżanki. - Tak, pieprzymy się. I nie sądzę, że byłby on szczęśliwy, gdyby dowiedział się, że spotykam się z uczniami w pracy, dlatego wybacz, ale muszę odmówić ewentualnej randce w ciemno. - próbowała wyobrazić sobie taką ewentualność, ale naprawdę nie była w stanie. Dominik wyszedłby z siebie, to było pewne. Nie zamierzała jednak sprawdzać, jakby to wyglądało w rzeczywistości. Co to to nie. Czuła, że właśnie przechodzili do konkretów, które ich tu przywiodły. Nie zamierzała dłużej przedłużać "gier wstępnych" -Dobra, Nesie, wytłumacz o co tutaj chodzi. - lekka zmarszczka pojawiła się między ciemnymi brwiami, kiedy skupiła się dostatecznie mocno, aby zrozumieć, jakie wyzwanie zamierzali przed nią postawić.[/b]
Zamrugała kilkakrotnie, wędrując spojrzeniem karmelowych oczu pomiędzy Beatrice, a Fillinem z niedowierzaniem. Skąd oni się wzięli? Można by dostrzec minimalny rumieniec na jej jasnych policzkach, pytanie tylko, czy z zawstydzenia, czy może zdenerwowania. Ciągle się zastanawiała, na jakiej zasadzie działał wszechświat, skoro osoby o tak odmiennych charakterach były w stanie się zaprzyjaźnić. Przesunęła dłonią po oczach, kręcąc głową z niedowierzaniem na te wszystkie śmiechy, niestosowne zawiłości czy komentarz o tym, że seks jest ważny. Czy nie tyczyło się to raczej związków — takich, jak jej i Dominika, a nie pary przyjaciół, którzy popłynęli po alkoholu i byli tak skrajnie różni, że pomimo wymieniania pocałunków, wspierała go w poszukiwaniach dziewczyny? Zacisnęła na chwilę usta, wzdychając ciężko. Pewne rzeczy trzeba było zaakceptować i chociaż pewnie Nessa miała kilka dodatkowych pytań odnośnie do ich rozmowy, postanowiła to dyplomatycznie przemilczeć. Wiedziała, że przyjaciółka się o nią troszczy i po prostu w ten mało słodki sposób, badała grunt. - Co jest z wami nie tak? - zapytała tylko, unosząc brew i łapiąc za filiżankę, aby upić odrobinę kawy. Ona zawsze uspokajała i dostarczała do jej organizmu olbrzymiej ilości endorfin. Na słowa ślizgona, wzruszyła tylko ramionami, sięgając po cynamonowe ciastko i opierając się wygodnie na krześle, przysunęła je delikatnie do przodu. Właściwie Lance nigdy nie wyobrażała sobie momentu, w którym ich sobie przedstawi, bo nawet Holden nie zdążył załapać się na zaszczyt poznania jej najlepszej przyjaciółki. Może obawiała się tego, że zdolna alchemiczka zbyt poważnie podejdzie do kwestii jej ochrony i obawiała się istnienia możliwości otrucia potencjalnego kandydata do relacji romantycznej, które chyba w ogóle do ślizgonki nie pasowały. Nic dziwnego, że została nową nauczycielką w Hogwarcie — była piekielnie zdolna, miała wszystkie predyspozycje do pełnienia funkcji. Cieszyła się też, że Trice będzie bliżej, bo cholernie jej czasem brakowało — zwłaszcza w chwilach, gdy nie wiedziała, co robić. Ręka Fillina wróciła na jej kolano, a on zdecydował się odpłacić pytaniem na temat tatuażysty, na co Nessa wbiła w niego wzrok. Dlaczego chociaż przez chwilę wątpiła, że złapią wspólny język? Parsknęła jednak rozbawiona na wyobraźnie Boyda i Beatrice, nie mając pojęcia, które by pierwsze pozbyło się tego drugiego. Obydwoje mieli silne charaktery. - Dominik to świetny i przystojny facet, dojrzały i myślę, że jest w stanie zapanować nad jej temperamentem. Nasz Drogi współlokator ze swoją wybuchowością mógłby stanowić z Beą prawdziwą Bombardię w duecie. Mruknęła z błąkającym się na ustach uśmiechem, bo chociaż pomysł był niedorzeczny, to jednak ciekawa była czy znaleźliby wspólny język. Dear'ówna nie lubiła chyba jednak tyle młodszych mężczyzn. Obydwoje — jakby w zmowie — przeszli do szczegółów, więc twarz Lance spoważniała, a raczej nabrała charakterystycznego dla niej wyrazu. Zgarnęła włosy na bok, kiwając głową i ugryzła jeszcze kolejny kawałek pałaszowanego w trakcie rozmowy ciastka, aby dojeść je i popić kawą. Westchnęła, odwracając najpierw głowę w stronę przyjaciela. - Tak, zrobiła. Jest w tym znacznie lepsza niż ja. Pewnie dlatego ma tytuł Profesora w tym wieku, a no i można jej ufać. Nie rozczaruje Cię. Wytłumaczyła krótko z delikatnym wzruszeniem ramion, odstawiając filiżankę. Wyprostowała się, wyłapując spojrzenie Beatrice, aby wszystko jej dokładnie wyjaśnić. Nie lubiła prosić kogokolwiek o pomoc, jednak porażka Fillina nie dość, że byłaby jej własną, to jeszcze była do niego przyzwyczajona i zajmował ważne miejsce w jej życiu. Wiele czynników mogło sprawić, że się nie uda i zaliczy niekompletną transmutację, tragiczną w skutkach — więc starała się eliminować wszystko, co mogła. - Nie pomagam mu tylko ze standardową nauką, Trice. Podobnie jak ja, ma talent do transmutacji i przygotowuje go do próby. Byłaś ze mną i zrobiłaś eliksir dla mnie. Myślisz, że bardzo nadużyłabym naszej przyjaźni, gdybym poprosiła, abyś pomogła mi z miksturą dla Fillina? -zaczęła ciszej, nachylając się nieco w jej stronę. Głupio się czuła, bo teoretycznie mogłaby to zrobić sama, jednak jej pewność siebie w warzeniu mikstur była znacznie mniejsza, niż pokazywała. - Nie chcę, żeby coś mu się stało. A nikt nie zrobi tego lepiej, od Ciebie i jeśli komukolwiek poza sobą miałabym powierzyć jego bezpieczeństwo, to właśnie Tobie. Dodała jeszcze, posyłając jej krótki uśmiech — który nie miał na celu zachęcenia jej do pozytywnej odpowiedzi, a jedynie utwierdzenie w przekonaniu, że mówiła prawdę. Zresztą, Lance zawsze była wobec niej całkiem szczera i naprawdę mało o kogo — chyba właściwie o nikogo — nie troszczyła się tak, jak o tę dwójkę. Przynajmniej przeszli do sedna spotkania szybciej, niż sądziła.
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
Nie wiem czy faktycznie znalazłem w Nessie coś co inny nie, czy odkryłem coś nowego, co nikt wcześniej. Na pewno robiłem z nią to co nikt inny, ale to się chyba nie liczy! Po chwili też wynika jakaś kompletnie surrealistyczna rozmowa a propo naszego życia erotycznego, by na koniec jeszcze Beatrice zaaprobowała wszystko, co dodało do tego wszystkiego jeszcze więcej absurdu niż było. - Cudownie, myślę że to mi było potrzebne do życia właśnie... zachęcenie mojej przyszłej nauczycielki i opiekunki domu do współżycia - oznajmiam, by skwitować tą niesamowitą sytuację i podnoszę piwko do góry by wypić zdrowiej tej śmiesznej dyskusji. Jednak do tego absurdów nie było końca, bo okazuje się, że moja przyszła nauczycielka odpowiada niesamowicie bezpośrednio. Co nie tylko rzadkie było wśród ludzi, ale wydawało mi się, że szczególnie u dziewczyn. Osobiście żyję nadal w przekonaniu, że aby wyciągnąć z kobiety prawdziwe uczucia, trzeba niebywale się natrudzić. - Twoja strata, jestem pewien, że Boyd przebiłby w łóżku Twojego kochasia - oznajmiam z taką pewnością, jakbym sam sprawdził obydwu i teraz wygłaszam swoje mądre teorie. Wtedy też Nessa okazało się wcale nie czuje się szczególnie luźno podczas tej całej rozmowy zastanawiając się mocno nad naszą poczytalnością. Dlatego też, by odrobinę uspokoić dziewczynę, by przestała się tak wszystkim przejmować, niefrasobliwie pochylam się, by delikatnie pocałować ramionko rudowłosej, co z pewnością ją świetnie uspokoi. Na jej słowa o Dominiku krzywię się lekko i popijam swoje piwerko. - Dominik brzmi jak nudziarz przy Boydzie. Tym bardziej podtrzymuję swoje poprzednie zdanie przy Twój takich temperamentach! - komplementuję swojego najlepszego ziomka z rozbawieniem i macham zalotnie brwiami do przyszłej pani profesor, jakbym faktycznie wierzył, że porzuci swojego przystojnego, mądrego partnera dla mojego odrobinę niesfornego i kilka lat młodszego od niej ziomka. Kiedy przechodzimy na poważniejsze tematy jedynie kiwam głową kiedy odpowiadasz twierdząco na moje pytanie. Nie potrzebowałem szczerze mówiąc żadnych szerszych zapewnień. Ufam ci w stu procentach i cokolwiek nie postanowisz w związku z moją nauką animagii, we wszystko Ci ślepo uwierzę. Pozwalam Ci wytłumaczyć wszystko przyjaciółce na mój temat i jedynie uśmiecham się szeroko, kiedy Nessa chwali mój talent do transmutacji. A potem posyłam czulsze spojrzenie Lanceley kiedy mówi o moim bezpieczeństwie i ściskam odrobinę mocniej kolanko rudowłosej, a potem bez krępacji jeszcze raz całuję ramionko dziewczyny. W końcu jednak uznaję, że może też warto się skupić na samej prośbie i osobie od której dużo zależy. - Tak, byłbym wdzięczny - mówię wobec tego szczerze, nawet nie biorąc od razu łyka piwka na popicie, żeby podkreślić wagę mojej jakże cennej wdzięczności. Nie wiem za bardzo co mógłbym zaproponować w zamian za ten eliksir, nie mam zbyt wiele wartościowych umiejętności, czy przedmiotów, a głupio mi teraz tak nagle oferować pieniądze przyjaciółce Neski; wydawało mi się to teraz jakoś nie na miejscu.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Beatrice miała to do siebie, że w swoim zachowaniu była dosyć bezpośrednią osobą. Nie miała problemu z tym, aby mówić otwarcie o tym, co myśli i czuje. Nauczyła się tego stosunkowo niedawno i ochoczo korzystała z nowo nabytej umiejętności. Jak i teraz, kiedy to rozmawiała z nimi na na nie do końca odpowiednie tematy. A przynajmniej takie, których tak wprost poruszać się nie powinno. Ale skoro temat już wypłynął. - Bardzo się cieszę, że dajesz swojemu przyjacielowi takie referencje - stwierdziła luźno, odpowiednio akcentując ostatnie słowo. Znów upiła niewielki łyk pozostałej ilości espresso w jej filiżance. Dopiero wtedy zdecydowała się dopowiedzieć jeszcze coś. [/b] - Chyba nie tylko Nessa jest zadowolona z Twoich umiejętności. Skąd tak to dokładnie wiedziałbyś, co potrafi Boyd?[/b] - lubiła takie gry słowne i delikatne zaczepki, więc nie mogła sobie jej w tym momencie odpuścić. Nadarzyła się idealna okazja, którą wykorzystała. Tak, jak to miała w zwyczaju robić. Ktoś, kto ją znał, musiał wiedzieć, że nie było to w żaden sposób dziwnym zachowaniem z jej strony. Na szczęście powoli zaczęli przechodzić do właściwego tematu ich dzisiejszego spotkania, więc może dalsza konwersacja na temat ich wszystkich doświadczeń łóżkowych, mogłaby pójść w odstawkę. W końcu nie po to tutaj się spotkali. Gdyby Nessa i Fillim chcieli pochwalić się przed nią swoimi relacjami, raczej wybraliby inny sposób na to bądź miejsce spotkania. Ruda już potwierdziła, że to Trice była osobą odpowiedzialną za przygotowanie eliksiru niezbędnego do transmutowania się człowieka w zwierzę, więc szatynka tylko pokiwała głową, uznając to za wystarczające potwierdzenie. Słuchała dalszych zapewnień przyjaciółki odnośnie tego, że Fillin jest naprawdę uzdolnioną osobą. Nie wiedziała, jaką wiedzę posiada, a testowanie tego teraz w jakikolwiek sposób, nie wchodziło w rachubę. Byłoby głupotą kompletną. - Myślę, że akurat mojego nauczania w Hogwarcie, nie ma sensu do tego dopisywać, ale tak, jakąś tam wiedzę posiadam. - stwierdziła dosyć skromnie. Po co miała teraz dokładnie mówić o wszystkich swoich dokonaniach w dziedzinie eliksirowarzenia? Jeśli będą uczęszczać na jej zajęcia, to sami się przekonają o tym. -Na jakim etapie jesteście? Fillinie, czy żujesz już liść? - zapytała, bo była to naprawdę istotna kwestia. Pozwoli jej to na ustalenie, kiedy ewentualnie musiałaby rozpocząć proces przygotowywania eliksiru? -Poza tym, kiedy pragniecie spróbować pierwszej przemiany? Czy to może nie jest jeszcze ten etap, aby ustalać termin? - była zaintrygowana tematem. Fillin byłby drugą osobą, której pomogła podczas animagii. I musiała przyznać otwarcie, że w jakiś sposób ją to fascynowało. Nie co dzień miało się podobną sposobność.
Przysłuchiwała się im w milczeniu, nie umiejąc się zdecydować, czy właściwie nadawali na podobnych falach, czy też nie. Łatwiej by jej było, gdyby się polubili, zważywszy, że obydwoje byli ważniejszymi osobami w jej życiu. Ruchem głowy zgarnęła rude kosmyki włosów na plecy, wypuszczając cicho powietrze spomiędzy warg, pozwalając, aby karmelowe ślepia posyłały zaintrygowane konwersacją oraz jej bezpośredniością spojrzenia raz w stronę Beatrice, raz w stronę Fillina. Nie uprzedziła go chyba, jak silną i niezależną, a przede wszystkim bezpośrednią osobą była mistrzyni eliksirów. Nie mogła jednak nie zaśmiać się pod nosem na jakże trafne stwierdzenie przyjaciela, nawiązujące do jej nowo objętej posady – do której świetnie się nadawała i powinna była wyciągnąć ręce po nią już kilka lat temu. Wyobrażenie Boyda z Dearówną było jednak dość abstrakcyjne dla głowy Nessy i w żaden sposób nie potrafiła stworzyć z ich dwójki pary leżącej w łóżku po nocnych igraszkach, kiedy to gryfon bawiłby się jej ciemnymi włosami. Zamrugała kilkakrotnie zaskoczona własną głową, kręcąc nią z niedowierzaniem ukradkiem i upiła kilka łyków zamówionej dla siebie kawy, zaciskając usta i na chwilę odrywając się od rzeczywistości. Na szczęście nie słyszała wzmianki o zadowoleniu z umiejętności, bo chyba zakrztusiłaby się kawą. Była pełna podziwu dla lojalności ślizgona względem przyjaciela, jednak pytanie zadane przez Beatrice sprawiło, że uśmiechnęła się pod nosem. - Myślę, że przyszłej nauczycielki z odpowiednim partnerem nie trzeba zachęcać. Muszę przyznać Bea, Boyd jest przystojnym studentem. - odparła ze wzruszeniem ramion, gdy przed oczyma wyraźniej zarysował się obraz współlokatora. Nie patrzyła na niego w sposób fizyczny czy seksualny, traktowała raczej niczym młodszego brata, którym musiała się opiekować, ale urody trudno było mu odmówić. Wyróżniał się na szkolnym korytarzu i była pewna, że wśród trzecioklasistek miał swój fanklub. Odwróciła głowę w stronę chłopaka, gdy obdarował ją całusem z delikatnym zdziwieniem, jednak zamieniło się ono szybko w delikatny uśmiech. Nie przyzwyczaiła się jeszcze do tych gestów, subtelnych ruchów naruszających w tak mało nachalny sposób jej przestrzeni osobistej. Wywróciła oczyma na uwagę o Dominiku, który w gruncie rzeczy był całkiem przystojnym i dobrym w swoim fachu facetem. Równoważył charakter siedzącej naprzeciw czarownicy, dodając odrobinę rozsądku i powagi, a przynajmniej Lance tak sobie to wyobrażała. Przeszli do animagii, a ślizgonka spoważniała. Co innego było narażać siebie, a co innego Fillina. Wymagała od niego więcej, niż sama umiała w momencie, gdy zabrała się do pracy. Opowiedziała pokrótce, tłumacząc też swoją decyzję o nauczeniu go talentem, który posiadał, jak i łączącą ich więzią. Wiedziała, że jej ufał i powierzyłby swoje bezpieczeństwo, dlatego nie mogło być mowy o najmniejszym nawet błędzie. Czuła jakąś presję, uścisk w żołądku i nieprzyjemny dreszcz na samą myśl o jakiejkolwiek formie niepowodzenia. Gdy skończyła, dojadła ciastko i popiła kawą, starając się ignorować dłoń zaciskającą się na jej kolanie, wywołującą przyjemną falę dreszczy. Nie czas na to. Na kolejnego buziaka spojrzała na przyjaciółkę z delikatnym wzruszeniem ramion, sugerując jej tym samym, że nic nie może poradzić i zwyczajnie muszą mu z tym pomóc. Nie ma wyjścia. Mówiła mu też już, że nie musiał martwić się przysługą czy też pieniędzmi, sama to z czarnowłosą zamierzała załatwić. - Nie bądź taka skromna. Dawno przerosłaś ambicją i zapałem ojca. Trochę doświadczenia i otworzysz własny sklep. - powiedziała pewnie, machając dłonią w powietrzu, jakby mówiła najbardziej oczywistą rzecz na świecie, która potrzebowała miesięcy lub roku, aby stać się prawdą. Wierzyła w nią z całego serca i gdyby jej nie ufała, nie prosiłaby o pomoc. Wiedziała jednak, że Bea lubiła mieć swoje sztuczki oraz tajemnice. Pokręciła głową, zaprzeczając, patrząc jej w oczy. - Nie, jeszcze nie. Wciąż mamy do przerobienia zaklęcia na poziomie zaawansowanym , wykraczającym poza szkolny oraz te zakazane. Musi też poćwiczyć koncentrację i pewność. - zaczęła ze spokojem, zerkając na chwilę w stronę chłopaka, posyłając mu uśmiech. Zaraz wróciła jednak do przyjaciółki, machinalnie zgarniając kosmyk włosów za ucho.- Myślę, że powinien zacząć z liściem na koniec sierpnia lub we wrześniu, jeśli wszystko pójdzie według moich założeń. Fillin naprawdę ma talent, ale jeszcze nie zmienił go w pasję. A jeśli transmutacji nie ukochasz, to zostaniesz karykaturą człowieka i zwierzęcia, próbując animagi. Dodała jeszcze z westchnięciem, przesuwając dłońmi po swoich kolanach i prostując się na krześle, do którego oparcia mocniej przywarła plecami. Spędzili miło popołudnie, rozmawiając i analizując moment, który na przygotowanie eliksiru wydałby się im najlepszy. Nessa cieszyła się, że Fillin z Beatrice mogli się w końcu poznać, zwłaszcza, że był ślizgonem. Pod wieczór pożegnali się, wracając do swoich obowiązków.
|ZT x3
Boris Zagumov
Wiek : 42
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : Blizny po gniciu na szyi, klatce piersiowej i górze brzucha, rytualny krwawy znak na małym palcu prawej ręki, naszyjnik Ariadne zawsze zawieszony na piersi oraz mocno zmęczona twarz z widocznie podkrążonymi oczyma, które wydają się zapadać w sobie
Boris, korzystając z przerwy w pracy, postanowił wziąć na prędko Proroka Codziennego i zredagowany artykuł o tematyce historycznej, po czym udał się do pobliskiej knajpki, by napić się czegoś ciepłego na szybko i nacieszyć się lekturą. Zająwszy miejsce przy oknie na wygodnym krześle, zajął się lekturą gazety, na której stronach opisane były ostatnie wydarzenia związane ze światem magicznym, w tym całe zajście z księżycem i dementorami, jak i sprawy związane z organizacją Ministerstwa. Po szybkim przewertowaniu artykułów, Rosjanin poświęcił chwilę, by napić się herbaty, która stała przed nim od jakiegoś czasu. W międzyczasie sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki, z której wyciągnął podręczną książeczkę, w której opisane były magiczne dzieje z zamierzchłych czasów. Akurat kiedy mężczyzna miał się zajmować czytaniem o historii czarodziejów i czarodziejek z czasów starożytnych, dostrzegł kątem oka znajomą twarz. -Panie Wespucci- przywitał się Zagumov, podnosząc rękę w kierunku starszego mężczyzny, zapraszając go przy tym do zajęcia miejsca obok siebie. -Dobrze Pana widzieć, jak mijał Panu czas od naszego ostatniego spotkania?- zapytał szczerze zaciekawiony Boris. Od dłuższego czasu nie miał okazji porozmawiać z kimś znajomym, kto nie byłby powiązany z jego pracą, więc taka odskocznia od monotonnej codzienności zdecydowanie była czymś pozytywnym dla niego.
Enrico Wespucci
Wiek : 74
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Twarz pełna zmarszczek, oraz stare blizny po ranach ciętych jakimś ostrym narzędziem na prawej ręce
Londyn śmierdział. Nieprzyjemny zapach potu, który od jakiegoś czasu szczególnie drażnił starego profesora, wisiał w powietrzu. Od kilku dni znów był w mieście, którym tak mocno gardził. Coś jednak zawsze pchało go z powrotem tutaj - do Londynu. Enrico właśnie wracał z krótkiej wyprawy do sklepu zielarskiego, gdzie oczywiście nie znalazł nic, co by go interesowało. Jego uwagę przykuł szyld jednego z lokali - "Kociołek amortencji". Niewiele myśląc po prostu tam wszedł. Rzuciłem okiem na zgromadzonych wewnątrz, przy okazji szukając wolnego stolika. Gdy zmierzał w stronę jednego z nich za plecami nagle usłyszał, że ktoś go woła. Instynktownie odwrócił się i zobaczył dosyć znajomą postać Rosjanina, który wyciągając rękę zapraszał go, żeby Wespucci dołączył do niego. Włoch przystał na to. I tak nie miał żadnych planów. Odkąd wrócił do Wielkiej Brytanii nie miewał wcale żadnych planów.
- Panie Zagumov - zaczął Enrico, zajmując wolne miejsce przy stoliku Borisa. - Cóż za spotkanie. Naprawdę nie spodziewałem się tutaj Pana - choć tak naprawdę Enrico nie spodziewał się w tym miejscu nikogo. Od jakiegoś czasu niemal nie widywał znajomych twarzy.
Włoch poprawił swoją jasną koszulę, której rękawy niezgrabnie były lekko podwinięte. Od jakiegoś czasu przystał na bardziej stonowane kolory, niż te jeszcze niedawne ekstrawaganckie ubiory. - Tak właściwie w Londynie jestem od niedawna, jakiś czas temu wróciłem z dosyć długiej wyprawy. Szczerze gardzę tym miastem, jednak zawsze coś pcha mnie ku niemu. Zresztą. Ile też można podróżować. Nutka stateczności w nudnym Londynie nikomu jeszcze nie zaszkodziła. A Pan jak teraz żyje, panie Zagumov? - zapytał ciepło Włoch.
Boris Zagumov
Wiek : 42
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : Blizny po gniciu na szyi, klatce piersiowej i górze brzucha, rytualny krwawy znak na małym palcu prawej ręki, naszyjnik Ariadne zawsze zawieszony na piersi oraz mocno zmęczona twarz z widocznie podkrążonymi oczyma, które wydają się zapadać w sobie
Na początku rozmowy wypadało wymienić uprzejmości z czarodziejem, który był starszy stażem niż on sam. , a na dodatek znał, jak się Borisowi zdawało, znacznie lepiej starsze osoby w jego rodzinie, jak jego dziadka. -Mogę powiedzieć to samo o Panu-faktycznie spotkanie się dwóch znajomych, którzy nie widzieli się już dłuższą chwilę, w takiej akurat knajpce było dość mało prawdopodobne. Niemniej jednak cieszył się z takiego obrotu sytuacji, w końcu zawsze lepiej było zamienić słowo lub dwa z kimś kogo się zna, niż zagłębiać się całymi dniami w swoich myślach. -Gdzie Pana wywiało na tak długo? Jakieś egzotyczne miejsca czy powrót w rodzinne strony?-samemu wybrałby się z chęcią na jakiś wyjazd, a na jego szczęście, już niedługo miało być takie wydarzenie organizowane. Liczył, że nie trafią do jakiegoś upalnego kraju, ponieważ z chęcią udałby się do miejsca z umiarkowaną pogodą. -Co jest takiego godnego pogardy w Londynie? Poza brzydką pogodą, niektórymi ludźmi i brzydką zabudową?-dla niego osobiście były to wszystkie trzy aspekty. Niestety musiał przebywać większość czasu w tym miejscu w związku z pracą, ale przy każdej nadarzającej się okazji, próbował uciekać do Włoch, by móc spokojnie spędzić czas na słonecznej plaży, lub w którymś z miast. -Trzeba tylko uważać, żeby się nie zasiedzieć proszę Pana, bo to może być nie najlepsze w takim klimacie.- jeszcze jeden melancholik z drugim wpadłby na nieodpowiedzialne pomysły, bo w końcu wiadomo było, że takie akcje to tylko kwestia czasu w pewnych warunkach. -Praca, praca, praca, chociaż ostatnio również poczytuję sobie o różnych historiach i tak się składa, że kilka z nich jest z Italii. Mam nadzieję, że są Panu one obce, żebym przypadkiem dla urozmaicenia pańskiego czasu, nie dał profesorskiego wykładu w tej knajpce.-ciekawiło go, czy włoski nauczyciel wiedział o tych faktach z magicznej historii swojego kraju i będą mogli wdać się w dyskusję, czy też spadnie na Borisa rola swojego rodzaju nauczyciela.
Enrico Wespucci
Wiek : 74
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Twarz pełna zmarszczek, oraz stare blizny po ranach ciętych jakimś ostrym narzędziem na prawej ręce
Wespucci na pytanie o podróży lekko się uśmiechnął. Była to nagła decyzja. Rzucił ciepłą posadkę nauczyciela w Hogwarcie i w następnym tygodniu wyruszył w jedną ze swoich wielkich podróży.
- Cóż. Może nie wyglądam, ale dawniej dosyć często podróżowałem w liczne zakątki. Prowadziłem różnego rodzaju badania, szukałem magicznych roślin. Opisywałem je, badałem właściwości. Przy okazji pozyskiwałem pewne bardziej egzotyczne rośliny do swojej kolekcji. Nie mają one często żadnej wartości dodanej. Zamknąłem się w chatce w sercu puszczy. Tak, jak przystało na szalonego zielarza, kompletnie oderwanego od rzeczywistości - z rozbawieniem stwierdził starszy mężczyzna. Enrico nie powiedział tego wprost, jednak ta wyprawa była też zupełnym się odcięciem od problemów dnia codziennego, które potrafiły przerastać nawet zdawać by się mogło, tak doświadczoną życiowo postać.
- Londyn. Wszystko tutaj jest nijakie. Pełno ludzi, brak przyrody. Wszędzie te beznamiętne, ciągle te same budynki. I ten smród, wielkomiejskie powietrze ciąży mi strasznie na płucach.
Życie niejednokrotnie go zaskakiwało. Sam siebie też zaskakiwał. Jednak nie przypuszczał, że byłby w stanie się zasiedzieć. Wespucci, gdy czuł, że "robi się nudno" po prostu rzucał wszystko i podróżował. - O siebie się nie martwię. Bardziej martwiłbym się o Pana. Ciepła posadka w ministerstwie szybko człowieka rozleniwia, wiem co mówię - odparł Wespucci.
- Z Italii? - na wspomnienie o swoim rodzinnym kraju zdecydowanie ożył. Może nie spędził tam całej młodości. Dzielił dom pomiędzy Włochy a Anglię, jednak mimo wszystko ten słoneczny kraj wywoływał w nim zawsze pozytywne emocje. - O jakich faktach mówi Pan, panie Zagumov? Być może coś niecoś o nich słyszałem - w sumie bardzo chętnie podstarzały nauczyciel wdałby się w rozmowę na temat historii jego ojczystego kraju. Mogło to być coś bardzo ciekawego.
Boris Zagumov
Wiek : 42
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : Blizny po gniciu na szyi, klatce piersiowej i górze brzucha, rytualny krwawy znak na małym palcu prawej ręki, naszyjnik Ariadne zawsze zawieszony na piersi oraz mocno zmęczona twarz z widocznie podkrążonymi oczyma, które wydają się zapadać w sobie
Szanował osoby, które lubiły i potrafiły dobrze wykorzystać czas spędzony na wyjazdach. Nowe doświadczenia potrafiły ukształtować z pozoru nawet najbardziej zatwardziałego człowieka na nowo. -Udało się ustalić coś mniej lub bardziej przełomowego dzięki tym badaniom?- interesował go, czy jego partner do rozmów i, można powiedzieć, kolega czarodziej, miał jakiekolwiek powodzenie w swojej pracy. Samemu chętnie wybrałby się na podobną wędrówkę, chociażby po to, żeby zwiedzić nowe miejsca i poznać nowe zwyczaje. -Taka izolacja też potrafi być dobra dla człowieka, lepiej jest się skupić na samym sobie-wiedział to z doświadczenia, ponieważ samemu miał okazję doznać podobnego uczucia, gdy znajdował się sam na sam ze swoimi myślami podczas pobytu w swojej rezydencji letniej -Możemy na szczęście się od tego odizolować raz na jakiś czas. Samemu mam na tyle szczęścia, że mieszkam na Tojadowej, piękna okolica, muszę Panu przyznać-cieszył się z obrotu spraw, bo jednocześnie miał cichą, bardzo ładną okolicę, ze wszystkim czego potrzebował, od biblioteki po park, a na dodatku nie znajdował się w większej odległości od Ministerstwa. -Dlatego właśnie często szukam nowych doznań- mowa tutaj oczywiście była o poznawaniu nowych ludzi w samym Londynie, jak i zagłębianiu się w tajniki magii. -Tak, chodzi o Apulejusza i bachanalia... Może przesadziłem z tą Italią, jednak w tamtym okresie, Rzym otaczał swoją opieką oba terytoria, na których odbywał się rytuał bachanaliów, Italię i Grecję oraz ziemię, po której chodził Apulejusz, czyli północną Afrykę. - te dwie historie zainteresowały Borisa bardziej, ze względu na to, jak obszernie opisane były oba te przypadki, gdzie na wierzch wychodzi ignorancja mugolów, którzy uważali się za najlepszych.
Josephine Harlow
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Zawsze starannie wykonany manicure.
Jak nie śnieg, to deszcz, całe życie pod górkę. Aktualny stan pogody doprowadzał ją powoli do szału. I to nie to, że miała coś przeciwko opadom, niech sobie pada, jasne, ale nie wtedy, kiedy akurat musi wyjść. W ogóle nie lubiła zapachu deszczu i może w tym częściowo tkwił problem, bo akurat jak zmokła kura nie wyglądała praktycznie nigdy. O nie, do takiego stanu by się nie dopuściła. Od czegoś w końcu były zaklęcia i po to miała różdżkę, żeby z niej korzystać, no chyba że sytuacja była kryzysowa lub pogoda ją zaskoczyła, bo i to niekiedy się zdarzało. Podobnie było i tym razem, ale na szczęście znajdowała się w centrum wioski i miała pod dostatkiem miejsc, w których mogła się schronić. Zdecydowała się jednak na to znajdujące się dosłownie kilka metrów dalej i tak właśnie znalazła się w Kociołku Amortencji, jakkolwiek dennie ta nazwa nie brzmiała. Uważnie zlustrowała wzrokiem wnętrze, szukając wolnego miejsca i ani trochę się przy tym nie spiesząc. Miała czas, a zważywszy na to, że nie znalazła się w Londynie przypadkiem - miała również potencjalne zajęcie. Skierowała się w stronę upatrzonego niewielkiego stoliczka znajdującego się gdzieś z boku, gdzie było dobre światło i odsunąwszy jedno z krzeseł, położyła na nim swoją torbę. Tak żeby dodatkowo podkreślić, że miejsce jest zajęte, gdyby ktoś się zastanawiał. Płaszcz odwiesiła na stojący nieopodal wieszak, a następnie wróciła do swojej miejscówki, zdejmując torbę z krzesła, żeby na nim usiąść. Nim jednak odłożyła ją na bok, wyciągnęła ze środka książkę, z której wystawały luźne kartki. Tomik o artefaktach z Ameryki Południowej otrzymała rzecz jasna od ciotki. Ta zawsze wiedziała, czym ją zainteresować i systematycznie przesyłała jej pocztą wiadomości o nowych ciekawych znaleziskach. Tym sposobem Josephine wczoraj dostała cynk o jednym z nich, a dzisiaj już była w posiadaniu dokładniejszych informacji na jego temat. Choć nie były one nie wiadomo jaką tajemnicą, to jednak w trosce o dobro interesów wujostwa, nie nadawały się do przesyłania przez sowy. Zawsze przekazywali sobie takie rzeczy osobiście. Przysunęła się bliżej stolika i nie kłopocząc się przeglądaniem menu, wyjęła z książki zapisane równym pismem kartki, zaczynając dokładniej się w nie wczytywać.
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Zajmowanie się Upswingiem dotąd pożerało mu dużo czasu, a próba jego sprzedania – o dziwo jeszcze więcej. Nie tylko był zmuszony szukać Leonela, ale i załatwiać całą papierologię. Dzisiaj w końcu udało mu się doprowadzić wszystko do końca i w końcu mógł powiedzieć, że zdjął ze swoich barków ten obowiązek. Czuł się z tym naprawdę dobrze – utrzymywanie pubu, nawet jeśli wpadał tam tylko od czasu do czasu, nie było najlepszym pomysłem, kiedy każdy dzień trzeźwości był osobnym, podejmowanym na nowo wyzwaniem. A jako że od rana nie miał czasu na to, by coś zjeść i wypić, postanowił uczcić to dużą, mocną kawą w pobliskiej knajpce. I w ten właśnie sposób wpadł na Harlow, obok której przejść obojętnie może umiał, ale z pewnością nie chciał. Oczywiście, że ją rozpoznał, przez wzgląd na Fredericka obserwował ją dyskretnie na Antarktydzie. Nic szczególnie creepy, gdyby interesowała go w taki sposób, po prostu by do niej zagadał. Nie, chciał tylko przekonać się, czy zdanie przyjaciela pokrywa się z rzeczywistością — Ostrze Tezcatlipoca? — rzucił, zaglądając jej przez ramię nie bez zaciekawienia. Spodziewał się jakiegoś pisemka, albo jakąś powieść fabularną, w ostateczności szkolny podręcznik, bo z tego co się orientował, dziewczyna jeszcze studiowała. — Rozumiem, że fakt posiadania narzeczonego jest niewygodny, ale za to grozi Azkaban — dodał z rozbawieniem, przystając przy jej stoliku i ewidentnie nie mając zamiaru się stąd wynosić. — Josephine, prawda? Nathaniel Bloodworth, na pewno spotkaliśmy się na jakichś durnych rodzinnych spotkaniach. Intrygująca lektura — uśmiechnął się do niej lekko — może dasz się namówić na kawę? Oczywiście, że kojarzył ją i z bardziej oficjalnych sytuacji, i zapewne ona mogła powiedzieć to samo. Świat czystokrwistych rodów był śmiesznie wręcz mały. Być może była nawet na jego zaręczynach? Czy nie była czasem w wieku Emily?
W przeciwieństwie do niego, ona na Bloodworth'a nie zwracała większej uwagi. Nie miała ku temu żadnych powodów, bo ani się bliżej nie znali, ani tym bardziej nie interesowali jej znajomi Fredericka. Broń Merlinie, żeby się z nimi bratała lub jeszcze o to zabiegała. Prędzej zaczęłaby się kręcić wokół jego wrogów, choć jeśli miała być szczera, to najchętniej pozbyłaby się ze swojego życia wszystkiego i wszystkich z nim związanego. Drgnęła, gdy usłyszała za sobą męski głos i automatycznie zamknęła książkę, kładąc na niej dłoń ochronnym gestem. Kartki nierówno z niej wystawały, ale zdawała się tym nie przejmować. Zamiast tego inne pytanie zaprzątało jej myśli - ile zdążył przeczytać? Może dała się za bardzo wciągnąć w lekturę notatek, może tego dnia miała wyjątkowo osłabione zmysły i one ją zawiodły, nie ostrzegając wcześniej, że ktoś za nią stoi, to już nie miało znaczenia. Mleko się rozlało. - Dzięki za ostrzeżenie, jakbym jeszcze o tym nie wiedziała - odparła i wywróciła oczami, choć raczej nie mógł tego widzieć. Nie kłopotała się z zaproszeniem go stolika, bo najwyraźniej i tak zamierzał do niej dołączyć, czy jej się to podobało, czy nie. A wcale jej się to nie podobało. Wzmianka o narzeczonym wystarczyła, aby ją zaalarmować, a to, że w dodatku wiedział, kim była, sprawiło, że bardziej się spięła. Bloodworth. Coś dzwoniło, nie była jeszcze tylko pewna, w którym kościele. Dopiero ta wzmianka o rodzinnych spotkaniach sprawiła, że coś kliknęła w jej myślach. Nie odwzajemniła jednak jego uśmiechu, jedynie uważnie mu się przypatrując. Bez żadnego „miło mi”, „tak, proszę, usiądź”, bo do takich uprzejmości nie była teraz skłonna. Poza tym, czy miała wybór? Czy gdyby go odprawiła, to posłusznie by odszedł? Raczej w to wątpiła. - Czy jest jakiś konkretny powód tego spotkania? - spytała, siląc się na uprzejmy, a nie zbyt chłodny głos. Nie wiedziała, czego powinna się spodziewać, ale nie mogła nic poradzić na to, że czuła się, jakby miała zaraz zostać zaatakowana.
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Omal nie przewrócił oczyma w dokładnie tym samym momencie co i ona, marudząc sobie w myślach na to, że niepotrzebnie brała jego słowa tak dosłownie. Były tylko wszak wykorzystaniem okazji i sposobem na zagajenie rozmowy. Zamiast jednak strzelać minami, zaśmiał się cicho, jakby powiedziała coś niezwykle zabawnego. Po części jej niechęć rzeczywiście nieco go bawiła, a już na pewno nie zniechęcała. Decydując się na zaczepienie jej, nie spodziewał się przecież, że pójdzie łatwo. — Powód mógłby być, gdyby było zaplanowane. A ja po prostu zwróciłem uwagę na Twoją książkę i, cóż, wzbudziłaś moje zainteresowanie. Nie chcę Ci się narzucać — uniósł kącik ust, przyjmując jeden z sympatyczniejszych wyrazów twarzy, jakimi w ogóle dysponował. Słowa nie miały jednak większego znaczenia, bo ledwo skończył to zdanie, a już siedział naprzeciwko niej, niby biorąc w ręce menu, a jednak uciekając wzrokiem w stronę zamkniętej przez nią książki i uwięzionych w jej wnętrzu notatek. Może nie miał czystych pobudek i początkowo tylko szukał powodu, by jakoś ją zaczepić... ale teraz był naprawdę zaintrygowany i, co tu dużo mówić, zaskoczony. Temat artefaktów od dawna żywo go interesował i zupełnie nie spodziewał się tego, że Harlow mogłaby tę pasję podzielać. — Co to za dzieło? — kiwnął w stronę książki, a potem przeniósł na nią wzrok, z zaciekawieniem przekrzywiając przy tym nieco głowę. Nie zdążył dojrzeć ani tytułu, ani autora; dotyczyła Ameryki Południowej w całości, czy poświęcony był temu tylko jeden rozdział? A może akurat trafił na jedyny artefakt z tamtych okolic? — I co powiesz na bazyliszkowe macchiato? — dodał, bo przy jego boku pojawił się kelner. Ostatecznie wziął dla siebie dyptamowego smakosza, a dla niej to, co sobie zażyczyła. — Nie zajmę Ci dużo czasu, obiecuję. Prawda jest taka, że cieszę się, że wpadłem akurat na Ciebie, ale wolałbym napić się kawy w miłej atmosferze, zanim może zrobi się gorzko. Będzie Ci przeszkadzać, jeśli zapalę? — nie zamierzał jej czarować, udawać, że dosiadł się do niej bezinteresownie. Temat i tak miał wyjść na jaw i czuł, że kiedy tylko wspomni o Fredzie, zrobi się znacznie mniej przyjemnie. Mówił jednak prawdę – chciał choć przez chwilę poudawać, że to miłe spotkanie.
Kompletnie nie wiedziała, jak to rozegrać. Było dla niej oczywiste, że nie podszedł do jej stolika bez powodu, że faktycznie kierowała nim czysta ciekawość powodowana jedynie książką. Bullshit. Nie była naiwna, żeby w to uwierzyć, takie bajeczki mógł wpychać komuś innemu. Chociaż nie - w to, że jej lektura wzbudziła jego zainteresowanie akurat nie wątpiła, ale nie zamierzała wdawać się w wesołą pogawędkę na ten temat. Był jej obcy, nie miała ku temu żadnych powodów. - Twierdzisz, że nie chcesz się narzucać, a jednak nadal tu jesteś - zauważyła i ku własnemu zdziwieniu, jeden z kącików jej ust uniósł się nieco do góry, formując zarys uśmiechu. Musiał być mistrzem w zawieraniu nowych znajomości, bez dwóch zdań. Jej oczy cały czas czujnie go obserwowały, więc nie umknęło jej uwadze, kiedy ponownie przeniósł swoje zainteresowanie na książkę. Wiedziała, że nie była to wielka tajemnica, że tak naprawdę wiedza była dostępna dla wszystkich zainteresowanych i potrafiących szukać, dlatego po krótkiej chwili postanowiła mu odpowiedzieć. - Ogólny zarys artefaktów z Ameryk, Południowej i Północnej - przesunęła dłonią po okładce niemal w pieszczotliwy sposób. Z tego wszystkiego najcenniejsze były notatki, a już nimi nie zamierzała się z nim dzielić, dlatego zwyczajnie przemilczała tę kwestię. W gruncie rzeczy dotyczyły tego samego, z tą różnicą, że skupiały się po prostu na jednym konkretnym przedmiocie. - Ogólnie rzecz biorąc, nic szczególnie ciekawego - dodała, choć nie wiedziała, że to był akurat strzał w kolano - temat był interesujący zarówno dla niej, jak i dla niego. Przystała na zaproponowane bazyliszkowe macchiato, a następnie uniosła brew na stwierdzenie, że nie zajmie jej dużo czasu. Czyżby? - Skoro już wiemy, że w tym spotkaniu jest jednak jakiś cel - przerwała na chwilę, dając specjalny nacisk na ostatnie słowo - to byłabym wdzięczna, gdybyś wreszcie przeszedł do sedna - dokończyła zwykłym, neutralnym tonem. Bez żadnego słyszalnego pośpiechu, poirytowania, choć w środku znów zrobiła się niespokojna. Nie dała tego jednak po sobie poznać i jedyny ruch, jaki wykonała to skinięcie głową gdzieś w międzyczasie w niewerbalnym pozwoleniu na zapalenie. Pozostawało jej tylko czekać na bombę, jaką miał na nią zrzucić.
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
— Nie twierdzę za to, że zawsze jestem szczery. Rozgryzłaś mnie. — Był szczerze rozbawiony i nie próbował tego ukrywać, nie było takiej potrzeby. Bywał bezczelny i szczerze mówiąc, sprawiało mu to pewną przyjemność. Przekraczanie granic innych ludzi, naruszanie ich strefy komfortu, testowanie reakcji, które próbował przewidywać z wyprzedzeniem. Nie spodziewał się otwartości i miłego powitania, nie był więc szczególnie zachwycony, że nie reagowała z entuzjazmem. Właściwie był zaskoczony w tę drugą stronę, bo zanim odezwała się po raz pierwszy, spodziewał się chłodu kąsającego aż do kości. Wyglądała na taką – i tak mu ją przedstawiano. — Ach tak — ton jego głosu jasno wskazywał, że ani trochę nie wierzy w nic poza tytułem książki, ten bowiem był mu znany, nawet jeśli nie znajdował się w jego kolekcji. — Podejrzewam, że właśnie dlatego poświęcasz na to wolny czas. Bo to nieciekawe. Wcale nie planował się uśmiechać, ale kąciki ust wymknęły mu się spod kontroli, drganiem zdradzając rozbawienie. Przestał przyszpilać ją spojrzeniem, odpuszczając jej w końcu ten temat, nawet jeśli w jakimś stopniu żałował, że nie czekała go pogawędka o amerykańskich artefaktach. — No cóż, skoro obiecałem, że to nie potrwa długo... — westchnął teatralnie — to nie pozostaje mi nic innego jak dotrzymać słowa. W przeciwieństwie do swoich słów (ponownie), nie spieszył z wyjaśnieniami. Wyciągnął zza pazuchy papierośnicę, otworzył ją i wyciągnął jednego z błękitnych gryfów, ale wcale jej nie chował, a jedynie przesunął na środek stolika, rzucając jej pytające spojrzenie, kiedy klikał zapalniczkę wypełnioną czarnym, przeklętym ogniem. Średni interes, zważywszy na to, że ceną za taki bajer była sprawna ręka. Dopiero po zaciągnięciu się gryzącym, miętowym dymem, znów się odezwał. — Sprawa jest prosta. Chcę tylko wiedzieć, w co wpakowano Freda. Tylko się nie jeż, wiem jak wyglądają takie zaręczyny i rozumiem, że też pewnie nie jesteś zachwycona. Nikt nigdy nie jest. — Ponowną porcję dymu przyjętą do płuc wypuścił w stronę okna, które uchylił ruchem różdżki. Skinięciem głowy podziękował kelnerowi za kawę. — Bo widzisz, jeśli któryś z tych artefaktów zostanie użyty przeciwko niemu, wiem już, kogo powinienem szukać. I nie byłoby to tak miłe spotkanie, jak to dzisiejsze. Do swojej filiżanki wsypał dwie saszetki cukru i zamieszał niespiesznie, zaraz oblizując łyżeczkę z kawy. — Nie traktuj tego jak groźbę, to tylko informacja. Chcę wiedzieć, czy mam powód, żeby za tobą nie przepadać. — I choć znał ją od pięciu minut, to, cóż, póki co nie miał ani jednego. Zamierzał być ostrożny, Beatrice nie znosił od samego początku, ale zmiękł, kiedy namąciła mu w głowie słodkimi słówkami. Powinien był przemówić Camowi do rozumu, nim ten zmarnował sobie na nią i na jej dziecko najlepsze lata życia. Nie zamierzał popełnić tego samego błędu w przypadku Fredericka.
Wzruszyła ramionami, zupełnie jakby chciała w ten sposób powiedzieć, że tak to właśnie w życiu bywało, że czasem trzeba było przebrnąć przez jakieś nudne rzeczy. Równie dobrze mogła siedzieć nad szkolnym projektem, które w zdecydowanej większości rzeczywiście nie dotyczyły porywających tematów. Za tym akurat nie tęskniła, kiedy zdecydowała się podjąć studia. Miała jedynie nadzieję, że przyszłość wynagrodzi jej te katusze. Delikatnie pokręciła głową, kiedy przesunął papierośnicę na środek stołu. Nie paliła, w każdym razie nie regularnie, ale nie miała akurat ochoty. A może powinna, nawet żeby dla świętego spokoju czymś się zająć w oczekiwaniu aż Nathaniel łaskawie zacznie mówić. Ciekawość zdążyła już zagnieździć się w niej na dobre, a i cierpliwością w tej chwili specjalnie nie grzeszyła - zresztą kto miałby inaczej? To było chyba naturalne. Mimo jego prośby, wyraźnie się spięła, gdy wreszcie pierwsze słowa opuściły jego usta. Spojrzenie zrobiło się ostrzejsze, tak samo jak rysy jej twarzy. Nie podobało jej się to. - Rzeczywiście, było miło, ale się skończyło - stwierdziła gorzko, lokując na nim spojrzenie. Czego oczekiwał? Co miała mu odpowiedzieć? To, że nie była zachwycona to było mało powiedziane. - Mam w takim razie nadzieję, że nie stoisz na straży prawa, bo nie wyjdę z Azkabanu przez trzy kolejne życia - powiedziała, balansując na czymś pomiędzy powagą a poirytowaniem. Wcześniejsze ślady rozbawienia zniknęły i już raczej miały nie powrócić, w każdym razie nie podczas tego spotkania. Nie wiedziała, czym się zajmował, w ogóle go nie znała, więc tym samym ciężko było faktycznie nie uznać jego słów za groźbę, tym bardziej że mimo przystojnej buźki było w nim coś, co podpowiadało jej, że wcale nie był taki miły i przyjemny. - Nie wiem, co chciałbyś usłyszeć. Nasi rodzice nas zaręczyli, uznając to za dobry interes. Matka jest wniebowzięta - powiedziała i zacisnęła zęby na samą myśl o rodzicach. Chcąc zająć czymś ręce, oplotła je wokół kubka z kawą, ale niewiele to pomogło. - Rodzina Fredericka postawiła warunek, że ślub będzie dopiero kiedy skończę studia. Głupcy. Równie dobrze mogłabym specjalnie oblewać rok za rokiem - parsknęła, ale nie było w tym śladu rozbawienia. Upiła łyk kawy. Tym razem to ona zwlekała, kazała mu czekać, nie spiesząc się jakoś bardzo z dalszymi słowami. Wiedziała, że takie oblewanie nie wchodziło w grę, bo zwyczajnie szlag by ją trafił, było to zwykłe gadanie, ale na upartego był to jakiś sposób. Chciała zdobyć potrzebną wiedzę i zacząć pracować w zawodzie, chociaż to miało się raczej nie spodobać jej rodzicom. Zawsze chcieli, żeby zatańczyła tak, jak jej zagrają, a wyrwanie się mogło wcale nie być takie proste. - Ale nie martw się, jestem pewna, że kiedy w końcu nadejdzie dzień ostateczny, to będziesz gościem honorowym. Tak troskliwy przyjaciel zasługuje przecież na szczególne traktowanie.
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Wzruszył ramionami. Teoretycznie nie musiał psuć atmosfery... ale coś mówiło mu, że względnie miły początek i tak doczekałby się szybkiego końca, skoro była wobec niego tak podejrzliwa i niechętna. Nie dziwił się jej, sam zachowałby się w identyczny sposób – i to chyba z tego powodu jakaś jego część wcale nie chciała niczego psuć. — Bynajmniej — zaprzeczył jednym słowem, pilnując, by tym razem uśmiech, czy nawet jego cień, nie wymknął się spod jego kontroli. Bawiło go bowiem, jak daleki był od prawości, a jak bliski zajęcia sąsiedniej celi – nie chciał jednak, by dociekała powodu owego rozbawienia, nie zamierzał się podkładać. — Mogłabyś? — podchwycił jej słowo, formułując je na nowo jako pytanie, któremu towarzyszyło równie pytające spojrzenie. Była podobno Ślizgonką, wrodzona ambicja kierująca wychowankami tego domu raczej nie pozwoliłaby jej na podobne upokorzenie. Ale co on tam wiedział. Jaka jesteś, Josephine? Jeśli inteligentna, to z pewnością nie wierzyła, że taka taktyka mogłaby mieć rację bytu. Że żadna właściwie. Czy była zatem uległa? Przez moment szukał w piwnych oczach czegokolwiek, co mogłoby mu podpowiedzieć, co kryje się w jej głowie – ale jedyne co znalazł, to drobinki złota zatopione w tęczówkach. Odpuścił więc, przenosząc uwagę na błękitnego gryfa. — Dzięki, też w to nie wątpię. Ze ślubami średnio mi po drodze, ale pojawię się choćby specjalnie dla Ciebie. — Posłał jej uśmiech, jeden z tych wystudiowanych, niewątpliwie urokliwych, ale nawet nie próbujących udawać, że są naturalne. — Byłem po prostu ciekawy. Podobno brak Ci ogłady, więc zastanawiałem się, czy taki diabeł straszny. A może po prostu lubisz deptać po fredowych odciskach? Zamierzasz się na to godzić? — przez „to” rozumiał oczywiście narzeczeństwo i idący za tym nieubłaganie ślub. Uniósł do ust filiżankę kawy.
- A nie? - odbiła krótko, unosząc przy tym brew. Tę kwestię pozostawiła do jego własnej oceny. Nie zamierzała zdradzać mu na swój temat więcej, niż było potrzeba. Skąd mogła mieć w końcu pewność, że tak naprawdę nie przyszedł tu szpiegować dla Fredericka? Może nawet z jego polecenia, aczkolwiek nie wyglądał na kogoś, kto latałby tam, gdzie inni go poślą. Mógł mu w każdym razie wszystko wyśpiewać po spotkaniu, chociaż nie padły żadne informacje, których tamten nie byłby świadomy. Być może spojrzałaby na niego inaczej, gdyby nie te powiązania z Shercliffem, ale kiedy już to wyszło na jaw, nie potrafiła tak po prostu nad tym przejść. Jak dobrym aktorem był? Wytrzymała jego spojrzenie z niemal pokerową twarzą, ale nie odwzajemniła późniejszego uśmiechu, nawet nie próbując tak jak on wysilić się na ten sztuczny. Po co tak właściwie poruszył z nią ten temat? Czy rzeczywiście chodziło o dobro jego kumpla? Do tej pory sądziła, że to raczej kobiety były zdolne do takich spotkań z facetami, w trakcie których starały się wybadać teren i zaznaczyć, że jeśli zranią ich najdroższą przyjaciółkę, to źle się to dla nich skończy. Proszę bardzo - role się odwróciły. - Brak ogłady, no oczywiście - prychnęła pod nosem i spojrzała gdzieś w bok, kręcąc głową. W żaden sposób już tego nie skomentowała, bo nie była pewna, czy zwyczajnie nie chciał jej podkręcić. Nie znała go, nie wiedziała, jaki był i może zaczynała przesadzać, ale niemal na każdym kroku dostrzegała czerwone flagi. Upiła łyk swojej kawy, nim podjęła temat. - Skoro słyszałeś o mnie takie rzeczy, to nie wiem, skąd to pytanie. Co jeszcze ciekawego ci powiedział? - spytała ze słyszalną w głosie irytacją, której nawet nie starała się ukryć. Nie dała mu jednak zbyt dużo czasu na odpowiedź. - Wspominałeś, że wiesz, jak wyglądają takie zaręczyny. Nie wnikam, czy to twoje doświadczenia, kogoś z rodziny czy przyjaciół. Powiedz mi, jak dużo osób jest zadowolonych w takich sytuacjach? Jak dużo osób potulnie zgadza się na zaaranżowane małżeństwo, nie pragnąc zmienić swojej przyszłości? - kontynuowała gorzkim tonem, patrząc wprost na niego. - Nie mam najmniejszego zamiaru się na to godzić. Problemem była jedynie rodzina. Stare, tradycjonalistyczne rody, w których panowały sztywne zasady, nie dawały szans na tak łatwe wyrwanie się spod ich szponów. Czuła się niemal jak w klatce - rozwiązania znajdowały się gdzieś niedaleko, ale nie sposób było się do nich dostać.
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Nie, jeśli jesteś mądra. Nie powiedział tego, ale pomyślał tak intensywnie, że dziwił się, że słowa nie odbiły się na jego czole, ukazując się jej oczom. Czy była mądra – nie wiedział, coś mówiło mu jednak, że bez względu na jej iloraz inteligencji, raczej starczało jej rozumu, by tak nie postępować. Większość ludzi miało w głowie choć tyle oleju. — Niewiele, dlatego postanowiłem przekonać się sam — przyznał bez ogródek. Po co miał kłamać? Może gdyby Fred powiedział rzeczywiście coś bardzo interesującego, chciałby to przed nią zataić. — Zadziwiające, przecież takie zakochane pary powinny trajkotać o sobie cały czas — dodał z rozbawieniem — ale nie zrozum mnie źle, w pewnych sytuacjach „brak ogłady” to wręcz komplement. Może powinnaś mu się w nich zaprezentować, wtedy bardziej by Cię docenił. Właściwie nie miał pojęcia jakie łóżkowe upodobania miał Frederick, może i na tym polu był tradycjonalistą. Nie miał też ochoty w ogóle o tym myśleć, toteż nie ciągnął tematu, wypierając wszelkie podsuwane przez wyobraźnię obrazy z pomocą aromatycznej kawy. Mina mu jednak zrzedła, kiedy dziewczyna odbiła piłeczkę. Och, nie tak dosłownie – udało mu się utrzymać półuśmieszek i jedynie w oczach, jeśli było się wystarczająco uważnym obserwatorem, można było dostrzec zmianę. Jak wiele osób godzi się na takie zaręczyny? On się zgodził. Podporządkował się i posłusznie spełniał swoją powinność. Nie zająknął się nawet przez chwilę, choć wiedział, że nic w tym nie jest w porządku. I doszło nawet do tego, że przez moment był z tego wyboru zadowolony – oczywiście zanim wszystko poszło w diabły. — To zależy, co jest dla Ciebie ważniejsze. Jeśli rodzina, to lepiej się na coś takiego zgodzić, nikt nie mówi, że musicie żyć ze sobą w miłości, zgodzie i monogamii. A jeśli Ty sama, to nie rozumiem, czemu jeszcze nic z tym nie zrobiłaś. — Starał się, by gorycz, którą poczuł na wspomnienie Emily nie odbiła się zbytnio na tonie jego głosu, ale i to nie wyszło mu tak idealnie. Odchrząknął i napił się kawy raz jeszcze, przywołując się w myślach do porządku. — Wszystko jedno, co z tym zrobisz, ale radzę Ci załatwić sprawę bez szkody dla Freda. Po prostu. Bardzo nie chcę sprawiać Ci problemów, Josepine — odzyskał rezon i znów w pełni panował nad sobą, ostatnie zdanie wypowiedział więc tak słodko, że gdyby się postarać, dałoby się wyżąć z tego trochę miodu — więc bądź mądrą dziewczyną i nie sprawiaj, że będę musiał.
Powstrzymała się przed wywróceniem oczami na wspomnienie o zakochanych parach, choć wiele ją to kosztowało, bo okoliczności aż się prosiły o ten odruch. To było ostatnie, co można było o nich powiedzieć - o niej i o Fredericku. Szczerze mówiąc, nie wiedziała, jakim cudem jeszcze nie rozszarpali sobie nawzajem gardeł. - Mówisz, że to komplement, a jakoś mam wrażenie, że mnie obrażasz. Zadziwiające - stwierdziła i sięgnęła po filiżankę. Jeśli bazyliszkowe macchiato miało sprawić, że poczuje się ożywiona i podniesiona na duchu, to tym razem najwyraźniej czegoś w nim zabrakło. Nie pragnęła docenienia ze strony Freda, nie chciała od niego zupełnie nic oprócz tego, żeby też ruszył tym swoim łbem w poszukiwaniu rozwiązania. Wiedziała, że też nie chciał dopuścić do ślubu, był wobec niej równie niechętny jak ona wobec niego, o ile nawet nie bardziej, ale miała wrażenie, że brakowało mu jaj, tak, jak to powiedziała w ferie na lodospadzie. Nie potrafił wziąć spraw w swoje ręce. - Nie musimy żyć ze sobą w monogamii, ale jeśli któreś z nas znalazłoby sobie partnera na boku, to dopiero byłaby awantura - prychnęła. Tym razem to ona złapała go za słówko. Nie sądziła bowiem, że takie rozwiązanie w ogóle wchodziłoby w grę. Utrzymywanie takiej rzeczy w tajemnicy byłoby bardzo trudne i męczące, a i tak pewnie z upływem czasu wszystko wyszłoby na jaw. Zawsze wychodziło. - Proszę cię, na pewno zdajesz sobie sprawę tak samo dobrze jak ja, że to nie jest takie proste. Postaw na rodzinę, to skażesz sam siebie na wyrok. Postaw na siebie, to zostaniesz wyklęty. Rodzina się od ciebie odwróci, zostaniesz z niczym, a jeszcze narobisz sobie wrogów. Tak źle i tak niedobrze - powiedziała i pokręciła głową ze złością i rezygnacją. Łatwo się mówi - zrób to lub tamto, ale w rzeczywistości nic nie jest takie zero jedynkowe. Musiało jednak istnieć jakieś rozwiązanie, które nie niosłoby aż takich strat. Nie była na tyle głupia, żeby ryzykować wszystko i po prostu odwrócić się od swojego rodu. - Czyli rozumiem, że nie chodzi ci o takie rozwiązanie, jakie chciałam zastosować na Antarktydzie - załatwienie sprawy szybko i bezboleśnie przez zepchnięcie go z lodospadu. Szkoda - ostatnie słowo wypowiedziała cierpkim tonem, tak bardzo kontrastującym z tym jego przesadnie słodkim. - Kopnij go w takim razie w dupę, żeby sam również zaczął bardziej interesować się znalezieniem wyjścia z tej sytuacji, bo do tanga trzeba dwojga. Sama nic nie zrobię.
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Do zdrady trzeba było sprytu, owszem, ale dla chcącego przecież nic trudnego. Zwłaszcza jeśli nie była to zdrada ukrywana przed partnerem, a wspólnie z nim. Nie zamierzał jednak namawiać jej do „złego”, nie miał w tym wszak żadnego interesu. Przedstawiał jej tylko możliwe opcje, z których mogła skorzystać. Zgniótł wypalonego papierosa w porcelanowej papierośnicy i przepił dym resztkami szybko wypitej kawy. — Nie znasz mnie — wyciągnął przed siebie palec wskazujący, uciszając ją tym gestem, gdyby zamierzała wejść mu w słowo — tak, ja Ciebie też nie. Uważasz, że w sprawach rodzin i powinności wiemy tyle samo, ale idę o zakład, że nie masz racji. Dawno dokonałem swoich wyborów i zapłaciłem za nie odpowiednią cenę. I ty też będziesz musiała. Nie szukaj złotego środka – nie istnieje, stracisz tylko czas. W tej grze nie da się wygrać, można tylko postawić na mniejsze zło. Może nie miał racji, może dziewczyna była w trudniejszej sytuacji. W końcu on na drastyczne kroki zdecydował się dopiero po śmierci matki, która była mu najbliższą osobą w rodzinie. Gdyby dalej żyła, kto wie, czy znajdowałby się w tym samym miejscu, co teraz. Było mu jej szkoda, naprawdę. Nie dlatego, że Fred był złą opcją, wcale tak nie uważał – dlatego, że mimo młodego wieku miała przed sobą drogę usłaną wyrzeczeniami bez względu na to, jaką podejmie decyzję. Bądź co bądź, on sam był parę lat starszy, kiedy został postawiony w tej samej sytuacji. Uśmiechnął się do niej, zadowolony, że wyraźnie zrozumiała przekaz. Mówił prawdę, nie miał interesu w tym, by robić jej pod górkę. Ale gdyby popełniła jakąś głupotę, nie zastanowiłby się nawet sekundę przed zniszczeniem jej życia. Dawno postanowił sobie, że już nigdy więcej się nie zawaha. — Kopnę. Tak czy siak przyda mu się trochę rozpędu, mam wrażenie, że na dobre wrósł w ten rezerwat. Mogłabyś go trochę rozruszać, nie wnikam jakim sposobem. — Wzruszył ramionami, zamknął otwartą do tej pory papierośnicę i wrzucił ją do kieszeni płaszcza, który narzucił na ramiona. — Miło było Cię poznać, Josephine, to była bardzo przyjemna i pouczająca rozmowa — skinął na kelnera, który akurat przechodził obok — dla pani będzie jeszcze deser, coś tak słodkiego, jak ona sama. Albo tak słodkiego, jak uśmiech, którym obdarzył ją na sam koniec. Cóż za piękna znajomość. Uregulował rachunek przy barze, zasalutował jej jeszcze i rozbawiony wyszedł z knajpy.
Wakacje minęły równie szybko, jak się rozpoczęły. Nie wiedziała, że powrót do rzeczywistości będzie szedł jej tak opornie, zwykle zabierała się do rzeczy od razu. Wciąż nie zabrała się do napisania listów, a przecież wróciła do realnego świata jeszcze zanim okres wakacyjny w ogóle się rozpoczął. Nie zwlekała ze zrobieniem tego, co należy, dlatego czuła się nieswojo kiedy niemal zmuszała się do tego, aby zrobić coś, co już dawno powinno być zrobione. Najwidoczniej otrząśnięcie się z tego, co wydarzyło się przed wyjazdem oraz w jego trakcie, było trudniejsze, niż zakładała. Wiedziała, że czeka ją dużo pracy... Było to wręcz logiczne, jednak myślała, że jest odrobinę silniejsza. Rak przynajmniej chciała siebie postrzegać. Kogoś silnego, nieustraszonego, twardo stąpającego po ziemi... Nie mogła być tą Anne, która ledwo trzymała się na nogach przy tym jednym, długim i głębokim spojrzeniu... Merlinie. Do knajpki trafiła przypadkiem, kiedy wracając z jednego ze sklepów, zaopatrując ją w materiały do pracy, przystanęła kiedy rączka jej znoszonej torby pękła. Nie winiła za ten wypadek wieku torby, a raczej przeładowania, które było codziennością w przypadku Anne. Nie lubiła robić wycieczek w jedną i drugą stronę, dlatego zawierzała temu, co miała przy sobie i próbowała dostać się od punktu A do punktu B za jednym razem. Ktoś z knajpki wybiegł i pomógł jej zanieść wszystkie rzeczy do środka, układając je przy najbliższym od wyjścia stoliku. Podziękowała i usiadła, ciężko wydmuchując powietrze z ust i poruszając grzywkę, która zaczynała delikatnie nachodzić jej na oczy. Rozglądając się po pomieszczeniu, pomyślała, że może jednak przystanek dobrze jej zrobi. Później pomyśli, jak zabierze się z paletami i dodatkowymi farbami, które jakimś cudem nie ucierpiały podczas upadku. Zamówiła najmocniejszą herbatę, jaką mieli w ofercie i ponownie usiadła przy "swoim" stoliku, próbując przy okazji uporządkować papiery, które zalegały w jej torbie. Było kilka pustych pergaminów, a ją naszła myśl, że to może ten moment, w którym wyciąga pióro i raczy napisać usprawiedliwienie swojego zniknięcia... Dzień rozgrzeszenia jeszcze nie nadszedł, ale czuła, że zbliżał się wielkimi krokami.
Czasem trudno było znaleźć wolną chwilę w ciągu dnia, która odpowiadałaby dwóm osobom. Szczególnie kiedy pracowało się jako auror. A już tym bardziej, gdy jedna z tych osób była zastępcą szefa biura. Jednak w końcu Nakirowi udało się wybrać właściwy dzień, gdy zwyczajnie w przerwie na obiad porwał Isolde na coś szybkiego do przekąszenia to jednej z jego ulubionych, a wyglądających wyjątkowo niepozornie knajpek. Kociołek amortencji, choć nazwa mogła zmylić, nie przypominał mdłych romantycznych miejsc na randkę. Był przytulną, niewielką knajpą, gdzie można było zamówić proste, ale smaczne dania i pochłonąć je szybko, aby zaraz sprzed drzwi teleportować się dalej. Było to coś, co cenił sobie w trakcie pracy i miał nadzieję, że Isolde, jeśli jeszcze nie znała knajpy, albo jedynie mijała ją w biegu, także doceni. - Z racji, że chcę ci pogratulować awansu, jedzenie na mój koszt i sprzeciwu nie przyjmę - powiedział, kiedy przekraczali próg i uśmiechnął się do niej lekko. - Teraz tobie będę tłumaczył się z każdej wpadki. Uroczyście przysięgam, że będę uważał na wszystko bardziej niż do tej pory, aby nie narobić ci większych problemów - dodał, unosząc jedną rękę, nim przywitał się z pracującą za ladą czarownicą i zapytał Isolde co chciałaby zjeść, samemu decydując się na plumpki duszone w sosie miodowym i czarną herbatę do tego. Kiedy złożyli swoje zamówienie, Nakir wskazał jeden z wolnych stolików, z którego było widać i wejście do knajpy, jak i widok za oknem. Innymi słowy — był to idealny stolik dla osób, które w naturze miały obserwowanie otoczenia. - Czyli teraz na twoje barki spadnie tłumaczenie się przed dziennikarzami z naszych wpadek i uchybień? Zdecydowanie ci nie zazdroszczę - dopytał, kiedy siadali, zastanawiając się, czy wypadało pytać, co tak właściwie nią kierowało. Czy zawsze chciała piąć się w górę, czy był to przypadek. Jednocześnie docierało do niego, że naprawdę stała się jego przełożoną i będzie musiał uważać na wiele spraw, starając się nieco bardziej niż do tej pory, choć nie mógł powiedzieć, żeby lekko traktował swoje obowiązki.
Isolde była bardzo przejęta swoim awansem i po pierwszej chwili euforii poczuła ciężar odpowiedzialności za bezpieczeństwo czarodziejów na Wyspach Brytyjskich. Co ona sobie wyobrażała? Że to udźwignie? Trzymała fason, ale czuła się boleśnie niepewnie, pocieszając się jednak myślą, że każdy kiedyś zaczynał, a ona ma całkiem sporo zalet, które czynią ją dobrą kandydatką na to stanowisko. W przeciwnym razie by go nie dostała, prawda? PRAWDA? Było jej ogromnie miło, kiedy Nakir zaprosił ją na lunch. Czuła też ulgę, że jej awans nic nie zmienił i nie stworzył sztucznego dystansu, którego by chciała za wszelką cenę uniknąć. Zwłaszcza w przypadku Nakira, którego coraz bardziej lubiła i ceniła, mimo że (jak każdemu) zdarzały mu się drobne wpadki. - No dobrze, nie śmiem się wobec tego sprzeciwiać. Dziękuję - roześmiała się, patrząc na niego ciepło. - Bardzo doceniam tę deklarację. A ja... postaram się być dobrą szefową. I zadbać, żeby ta przestarzała machina działała nieco sprawniej - westchnęła, lekko przygryzając wargę, bo ogrom obowiązków naprawdę ją przytłaczał. Zamówiła to samo, co on, a potem uśmiechnęła się z rozbawieniem, gdy Nakir wybrał dokładnie ten stolik, jaki ona sama by wybrała. Co tu dużo mówić - skrzywienie zawodowe brało górę. - Mhm. A jeśli Auster zostanie redaktorem naczelnym Proroka... - urwała i skrzywiła się, zdając sobie sprawę, że ich rywalizacja będzie jeszcze bardziej zacięta niż kiedykolwiek. Merlinie, dlaczego? - Postaram się usprawnić nasze działanie. Wprowadzić trochę szkoleń, o których kiedyś rozmawialiśmy. Położyć nacisk na zdrowie psychiczne aurorów - zdecydowanie zbyt wielu odreagowuje zaglądając do kieliszka... Mam nadzieję, że sobie z tym poradzę. No i że dogadam się z szefami tych departamentów, którzy z nami współpracują, a byli skonfliktowani z Declanem - wypuściła ze świstem powietrze i spojrzała na Nakira. - Nie mów nikomu, ale naprawdę się zastanawiam, czy straciłam rozum, czy tylko przysłonił mi go idealizm. Chciałam udowodnić coś sobie i światu - chyba się udało, ale teraz muszę wziąć się na poważnie do roboty, żeby nie spaść z hukiem z tego stołka - wyznała szczerze, bawiąc się nerwowo magicznym pierścieniem na swoim palcu.