Przytulne miejsce, w sam raz na przekąszenie czegoś w biegu albo spędzenie kilku miłych chwil nad "Prorokiem Codziennym" z filiżanką aromatycznej herbaty w dłoni.
Zatem siedział. Siedział, czekał. Czekał i popijał kawę. Popijał kawę i palił papierosa. Palił papierosa i czekał. Czekał od paru godzin. Czy miał się doczekać? W zasadzie, sam do końca nie wiedział. Wiedział jedynie, że wysłał jej list. Miał nadzieję poprawnie zaadresowany i w ogóle. W sumie, to nic o tamtej pannie się nie dowiedział. Poza tym, że była Krukonką. Swoją drogą, ciekawe, że wcześniej jej nie poznał. Zwłaszcza, że skoro była na drugim roku, to zapewne byli ze sobą na zajęciach, jeszcze za uczniaka, zanim Piątkowi totalnie odpierdoliło. Cóż, życie. No, ale lepiej późno niż wcale, prawda? Tak.. Tylko pytanie, czy ta panna podzielała jego opinię? Zważywszy na fakt, iż tak dziwnie się ulotniła. W sensie kiedy zaczał mówić takie rzeczy. Nie chciał być niegrzeczny. To na pewno. Ale też nie chciał jej przepłoszyć swoim zachowaniem, albo wyjść na taniego podrywacza. Cóż. Miał nadzieje, że dziś się zrewanżuje. Tylko najpierw musiałaby przyjść, a aby tak się stało, musiała dostać list. A aby go dostała, musiałby go poprawnie zaadresować. A aby go poprawnie… . Dość! Po co się dołować? Wolał szczerze mówiąc myśleć, że ona zaraz tutaj przyjdzie. Uśiechnięta i w ogóle, odda jej zgubę, po czym zasiądą do herbaty, tudzież kawy i pogadają sobie spokojnie, jak wtedy, na początku, a on nie powie niczego głupiego i w ogóle.. Póki co jednak czytał sobie klasykę. Klasykę w postaci Boskiej Komedii, niejakiego Alighieri. Nie bardzo przepadał za średniowieczną literaturą, ale jak raczyła się wyrazić jego matka „To utwór z pogranicza Średniowiecza i Odrodzenia”. Poza tym, stwierdziła, że na pewno mu się to spodoba. No i inny argument – było to jedno z ważniejszych i sławniejszych dzieł w historii mugolskiej literatury. Musiał więc złapać za ten utwór, przeczytać go i w ogóle. Bo i czemu by nie? Zza książki wyrwał go czyjś głos. Podniósł zdziwiony głowę i ujrzał swoją niedawno poznaną koleżankę. – Witaj, powiedział, natychmiastowo podnosząc się z miejsca. – Przepraszam, zaczytałem się. Napijesz się czegoś? – zapytał, mając w sumie, szczerą nadzieję, że nie zostawi go ot tak, wziąwszy „Ojca Chrzestnego” ze sobą..
Weszłam niepewnie do Kociolka Amortencji. Dostałam list Ambroge'a, owszem, ale w sumie wahałam się, czy tu przyjść. Nie chciałam przecież jakiejś niezręcznej sytuacji, mimo tego, że przecież nic się między nami nie stało. Jednakże chęć odzyskania lektury przeważyła, byłam w tak ciekawym momencie... Jak mogłam zapomnieć tej książki? Kiedy znalazłam się w środku lokalu, od razu zrobiło mi się ciepłej. Mimo że byłam absolutnym zmarźluchem, zawsze ubierałam się za zimno. Teraz miałam na sobie błękitną bluzkę z krótkim rekawkiem, dzisny i moje ukochane trampki. Nieodłączną torbę miałam zawieszoną na ramieniu. Nie wiezlam bluzy, więc było mi trochę zimno; w końcu było późne popołudnie. Rozgladnelam się po sali, zastanawiając się, czy Friday tu jest. A może przyszłam za późno? Może za wcześniej? W końcu jednak go zobaczyłam i od razu podeszłam do stolika, przy którym siedział. - Cześć -przywitałam się, starając, by mój głos brzmiał pewnie. Na jego pytanie zawahałam się przez chwilę. Przecież przyszłam tu tylko odebrać książkę i nic więcej... - W sumie, czemu nie -odpowiedziałam, siadając naprzeciwko chłopaka. Gapialam się na niego jak głupia, myślami będąc przy liście, który bezpiecznie spoczywał w mojej kieszeni. Czy on naprawdę nie znał mojego imienia? Chyba mu się przedstawiłam...
Niezmiernie miło mu się zrobiło, kiedy oznajmiła, że jednak usiądzie. A co do niezręcznych sytuacji.. On także martwił się, że coś takiego może wyniknąć. No, ale przynajmniej oboje będą się pilnować, prawda? To znacząco zmniejsza ryzyko powstania właśnie takich długich momentów ciszy, których szczerze mówiąc, chyba nikt nie lubi. – Słuchaj. – podjął, kiedy już wszyscy zajęli swoje miejsca. – Zanim cokolwiek. Chcę żebyś wiedziała, że zrobiłem taki mini rachunek sumienia. Przepraszam, że pozwoliłem sobie naruszyć twoją przestrzeń intymną, poprzez to dotknięcie, bo zakładam, że o ten niezręczny kontakt się rozeszło i dlatego też wyszłaś. – powiedział rzeczowym, bardzo poważnym tonem. Nade wszystko jednak przejętym. – Więc. Jak już mówiłem. Przepraszam raz jeszcze. To był.. taki odruch. Nie miałem żadnych złych zamiarów, słowo. – rzucił, wykonując szybko coś w rodzaju przysięgi, składającej się z jednego słowa. Niemniej. Następnie się uśmiechnął. – To skoro już wszystko jasne i błagam nie myśl o tym, czego się napijesz? – zapytał, z uśmiechem patrząc na dziewczynę. Wezwał też do stolika kelnerkę, która to chyba już wcześniej szykowała się do podejścia do ich stolika. Cóz, nieważne. W każdym razie, dość szybko się zjawiła. – Więc? – powtórzył pytanie, gdy dziewczyna była już przy nich, gotowa odebrać zamówienie. Gdy już sobie poszła, a Ambroge poprosił o kawałek sernika, z lekkim uśmiechem, przyglądał się Aiko i emocjom malującym się na jej twarzy. Tak bardzo zjebał. Tak bardzo nie wyszło. Cholera. No, ale wszystko jeszcze przed nimi, oczywiście pod warunkiem, że ona nie skreśli go w którymś momencie, bo będzie chciał się na przykład przytulić..
Nie mogłam po prostu uwierzyć w to, co słyszałam. No po prostu nie mogłam. Miałam.przed sobą właśnie chyba jedynego faceta, który przejął się moją osobistą paranoja. Niewiarygodne! Obrzucilam Ambroge'a zaintrygowanym spojrzeniem i uśmiechnęłam się delikatnie, prawie niewidoczne. - Nie, to ja przepraszam -powiedziałam, zaskakując tym samą siebie. Ja przepraszałam? Niemożliwe.- To po prostu ja mam jakąś paranoję -dodałam po chwili i westchnęłam. Tak, mój bzik i rzecz najzupełniej niezrozumiała. Sama tego nie ogarniałam, chociaż pewnie wynikało to ze strachu. Zwykłego strachu, że ktoś się do mnie zbliży i znowu mnie doszczętnie zniszczy. Broń boże! Obrzucilam kelnerke szybkim spojrzeniem i zastanowiłam się chwilę. Zaraz potem zamówiłam ciasto czekoladowe i koktajl truskawkowy. Wiedziałam, że sama mogłabym zrobić lepsze, ale z zwykłej grzeczności postanowiłam coś wziąć. Bez przekonania pochłaniałam powoli ciasto, starając się patrzeć wszędzie, byle nie na Fridaya. I nagle pyłek kurzu na stole wydawał się tak interesujący. - No to... -zaczęłam, upijajac łyk napoju.- Masz może dla mnie tę książkę? -przeszłam do meritum sprawy. W końcu, dlatego tu przyszłam, prawda?
Zaskoczyła samą siebie? No, a co z nim. Serio. Na ogół ludzie tego nie robili. W sensie, tego co on i miał tego pełną świadomość. Ale to co ona zrobiła. Nie. To się nie zdarzało. NIE. WRÓĆ. To było jak najbardziej możliwe. Tylko, że.. Tylko że nie z taką emocją. Nie z takim uczuciem. To nie był jakiś frazes, który ona bezwiednie powtórzyła. Albo grała i sprawiała takie wrażenie, albo serio mówiła szczerze. Jeśli ten drugi scenariusz był prawdziwy, to naprawdę był poruszony. Bo jeszcze nigdy mu się to nie zdarzyło. A na słowa o paranoi się uśmiechnął. – Ty masz paranoję? – zapytał, śmiejąc się na całego pod nosem. – Ty się chociaż boisz o swoje ciało, a ja? Czepiam się, jak ktoś mi zagląda w kartkę papieru, na której i tak tworzę coś, co potem ta osoba zobaczy. Ale tak.. Masz paranoję. Ewidentnie.. – dodał po chwili, nadal się śmiejąc. Czy miała, czy nie miała serio to było najmniej ważne. Czemu? Bo Piątek uważał jąka osobę normalną? A poza tym, każdy ma swoje dziwactwa, prawda? Prawda. Tylko nie każdy tak ochoczo się z nimi obnosi. Nie, to że ona coś. Nie, nie. Znał większych dziwaków o ich dwojga razem wziętych. No, ale to temat na zupełnie inną rozmowę. - Książkę. Książkę. Książkę.. Tak. Mam. Zaraz! – powiedział, odrywając się od swojego sernika w poszukiwaniu swojej torby. Torby.. której tu nie było. Ej moment. – Co jest?! – zapytał sam siebie, wyraźnie zdziwiony. – No nie gadaj.. – mamrotał pod nosem, rozglądając się nerwowo dokoła krzesła. – Zdaje się, że ukradli mi torbę. – powiedział wyraźnie zaniepokojony tym faktem do zdezorientowanej Aiko. Serio? Czemu to zawsze jemu się zdarza? No naprawdę. Chociaż! Może wcale jej nie ukradli? Może po prostu.. Zapomniał jej z domu? Albo z poprzedniej przystani? Nie. Raczej mało prawdopodobne. I w tym momencie go olśniło! – NO KURWA! – rzucił. Po chwili przeprosił, wszak był w dość dobrym towarzystwie, no i nie znanym na tyle, aby sobie móc na takie słownictwo pozwolić. – Nie wziąłem jej z domu. Ale. Ja zaraz po nią pójdę. To raptem parę minut stąd. Kwadrans góra dwadzieścia minut i jestem z powrotem. – powiedział, zrywając się z miejsca. Był gotów wychodzić. Bo i czemu nie? Wcześniej jednak, poczęstował się jeszcze swoim serniczkiem i upił łyk kawy. – Jakby przyszła, to powiedz, że zaraz wrócę. – miał nadzieję, że zrozumie, iż o kelnerkę chodzi. Nie pamiętał tylko czy zapłacił? Ale tak. Tak. Przy ostatnim zamowieniu. To spoko. W razie jakby jednak sobie poszła i postanowiła nie czekać, przynajmniej nie będzie miał długów.
Czy on śmiał się ze mnie śmiać? Czy on naprawdę to robił? Kiedy tak śmiał się z mojej paranoi, sama też nie mogłam się powstrzymać i rozesmialam się mimowolnie, a ciastko czekoladowe prawie poszło mi nosem. Zaslonilam usta dłonią, starając się powstrzymać śmiech, jednak po prostu nie mogłam. - No właśnie, więc mnie się już nie czepiaj! -powiedziałam z udawanym wyrzutem w głosie, jednak dalej uśmiechnęłam się szeroko. Uśmiech jednak powoli zszedł z mojej twarzy, kiedy zrozumiałam, że chyba nie odzyskam szybko swojej książki. Ukradli mu torbę? Zapomniał z domu? Eh... No i jeszcze chciał mnie tu zostawić. Ta, jasne. To tak nie działa, wybacz chłopcze. - Czekaj, czekaj -powiedziałam, również wstając.- Myślisz, że puszczę cię tak samego, narażając moja biedną książeczkę na nie wrocenie do rąk swojej pani? -spytałam żartobliwie, starając się nie robić z tego jakieś wielkiej afery. Przecież nic takiego się nie stało, prawda?
Nic się nie stało? No ciekawe. Szczere mówiąc sam zainteresowany był odmiennego zdania. No, ale to wszystko sprawa poprzednich doświadczeń. W końcu, jak sama powiedziała ma paranoje, tak? Więc właśnie. A inna sprawa, że nie chciał się narzucać. Niemniej miło, ale i dziwnie zrobiło mu się, kiedy usłyszał, że w sumie mogłaby z nim iść. Dzinwe? Tak bardzo. Tak bardzo dziwne. No, ale cóż. Śmieszna była. Nie wróć. Zabawna. Bardzo zabawna. Taka.. nieporadna w pewien sposób. No i.. pokrzywdzona, a to nie był dobry znak. Ewidentnie było na odwrót. To bardzo, ale to bardzo niedobrze. Choć. Były też i plusy prawda? W końcu inaczej, pewnie by się nie spotkali? Kto wie, jakie scenariusze pisze ludzkie życie? Może pisane było im się spotkać, jej zapomnieć książki, a jemu imienia? Kto wie? - Jasne, chodź. – powiedział tylko z lekko dziwnym uśmiechem. Nie bardzo wiedział, co miał powiedzieć, więc skierował swoje kroki ku wyjściu, uprzednio puszczając dziewczynę przodem. Kilka minut później byli już w drodze do mieszkania Fridaya.
Po co dziewczyna przyszła do tej knajpy? Sama nie wiedziała. Żeby przemyśleć ostatni tydzień? To mogłaby w każdym miejscu w Hogwarcie, nie w Londynie. Ale Cass i tak przyszła tutaj. Zamówiwszy jakiegoś drinka zaczęła rozmyślać nad tym, jak mało ludzi ją zna, a i tak większość to uczniowie źle nastawieni do dziewczyny. Nie miała zamiaru się zmieniać, jeśli ktoś chce znajomość z tą dziewczyną to niech sam się zmieni i przypasuje do jej charakteru, a nie ona będzie specjalnie dla kogoś się zmieniać. To była dla niej wręcz nienaturalne. Choć ostatnio gdy zaczęła brać nauki tańca zmieniła się na osobę bardziej otwartą na różne kontakty i żarty. Coraz mniej czyta książki o wyznawaniu egzorcyzmu etc. i coraz mniej zapuszcza się właśnie w tamte rejony, rejony "szatana" czy coś takiego. Teraz zaczyna uważać to za coś co jest dziwne, bardzo dziwne. Pijąc drinka rozglądała się to tu, to tam by zobaczyć czy kogoś z tego towarzystwa zna. Nikogo jednak nie znała. Wszyscy to byli czarodzieje, widać to było po pierwszym rzuceniu okiem.
Ona nie wiedziała, za to on doskonale znał swoje motywy, a w zasadzie motyw – jeden. Ot, po prostu, przechadzając się po Londynie, szukał jednocześnie jakieś nieprzeludnionej kawiarni, knajpki, czegokolwiek, w dodatku nastrojowej, bo nie miał zamiaru siedzieć w jakimś nie estetycznym miejscu, które tylko by go drażniło. To były.. niepotrzebne doznania, a tych za wszelką cenę chciał uniknąć, siadając sobie gdzieś i pijąc herbatę, kawę. Tak też zawędrował do „Kociołka Amortencji”. Zasadniczo liczba osób tutaj też mu przeszkadzała, no ale było ich zdecydowanie mniej. Poza tym czego oczekiwać, po wieczornej porze, jeśli nie tłumów. Cóż, tu przynajmniej było jakoś tak.. przytulnie? Być może nie, ale Benjamin odniósł takie właśnie wrażenie. Do przybytku wstąpił, zajął miejsce przy barze, po czym zamówił piwo. Krótką chwilę później sączył w spokoju swój napój, dochodząc do smutnego wniosku, iż piwo w Anglii wcale nie było jakieś specjalne. Nie to, co w jego rodzinnych Niemczech. Oj tak.. chociaż z drugiej strony, czego się spodziewać po kraju, w którym browarnictwo jest niemalże tradycją narodową, jeśli nie dobrego piwa? A może to brytyjskie też było całkiem, całkiem, tylko po prostu on tego nie dostrzegał? Kto wie? Rozważając nad tym, rozejrzał się po całej knajpce, zwracając uwagę na pozostałych gości. Nie znał nikogo, dodatkowo wątpił, aby byli oni uczniami Hoga. Podwójnie przejebane, bo Chyba był tego wieczoru skazany na samotność. I w tym momencie, spotkał się spojrzeniem ze swoją sąsiadką, która dotychczas siedziała jakoś obok, ale nie zwrócił n niej większej uwagi. Cóż. Uśmiechnął się do niej ciepło, nawet rzucił czymś w rodzaj cześć na powitanie. Później jakoś się ten ich kontakt urwał. Benek poczuł, iż jakoś powinien go nawiązać. Czemu? Nie miał pojęcia, lecz kierował się myślą, iż warto to zrobić. Choć podjąć próbę, bo jeśli będzie musiał już sam siedzieć, to przynajmniej nie z myślą, że nie spróbował. – Przepraszam pytanie, wiem, że to nieco głupie i oklepane, ale co Pani robi tutaj tak sama? – rzucił z lekkim uśmiechem i częściowym rumieńcem. Ciekawe jak bardzo się wygłupił. Albo jak bardzo był typowym? Cóż, miał nadzieję zaraz się przekonać.
Patrząc onieśmielona na chłopaka, przez chwilę nie wiedziała co powiedzieć. Kojarzyła go ze szkoły, ale nie spodziewała się spotkać jakiegoś ucznia, lub uczennicę w Londynie. I to jeszcze przyjezdnego. Jej zdaniem wszyscy przyjezdni to kujoni i nigdy nie wychodzą z czterech ścian. Przez dłuższą chwilę dziewczyna milczała patrząc na chłopaka, aż odpowiedziała, lekko nieśmiało: - A skąd pan wie, że na kogoś nie czekam - mimo swojego charakteru do przyjezdnych i to jeszcze przystojnych wolała zachowywać się w miarę miło i jak na normalnego człowieka przystaje. Patrząc na niego zaśmiała się i rzuciła: - No siadaj no -Pokazała mu wzrokiem krzesło naprzeciwko jej i przyglądnęła mu się uważniej. Już na pierwszy rzut oka widać, że przyjezdny jest przystojny i ma jako tako poczucie humoru. - Jak coś to jestem Cassidy, ale mów mi Cass. - rzuciła przelotnie i uśmiechnęła się po raz kolejny. Widać było dziś Cass miała bardzo dobry humor, gdyż krukonka nigdy nie miała takiej tendencji do uśmiechania się. Było to na tyle dziwne, że na policzkach dziewczyny pojawiły się nikłe (ale pojawiły!) rumieńce. - A co cię tu sprowadza? A w ogóle skąd przyjechałeś do Hogwartu? - uśmiechnęła się by pokazać, że to nie są wścipskie pytania, a takie po prostu.
Nie spodziewała się spotkać przyjezdnego.. No dzięki! I lekcja na przyszłość – nie byli kujonami. Przynajmniej nie wszyscy. Przynajmniej nie on. On i cała ekipa, która przyjechała ze Stavefjord. Zdecydowanie nie. Znaczy się.. jak trzeba to się uczyli, może trochę więcej niż pozostali, ale pojęcie dobrej zabawy nie było im obce. Choć w sumie, nie powinienem się chyba wypowiadać za wszystkich, mówiąc tylko o Benjaminie, prawda? Prawda, zatem. Mogę z całą świadomością moich słów powiedzieć, że Pan Soons do klasycznych, tradycyjnych kujonów zdecydowanie nie należał. Czemuż to? Bo nauka leżała w kręgu jego zainteresowań i tak na przykład Transmutować to on by mógł dniami i nocami, gdyby miał ku temu warunki. Nie oznacza to jednak, że nie wychodził na miasto się zabawić i w ogóle. Ba! Miał nawet całkiem mocną głowę. Nie raz się zdarzyło, że przepijał co po niektórych, no ale dość tych przechwałek, zwłaszcza że.. został określony mianem przystojnego? On? Nie, chyba go z kimś pomyliła, może jakieś dobre ciacho stało gdzieś po jego prawej/lewej, ewentualnie za nim. Cholera wie. Różne przypadki po świecie chodzą. W każdym razie, odpowiedziała na jego pytanie, a ten poczuł jak zapada się pod ziemię. Klasyczny tekst. Ale w sumie, celna riposta. Tego nie mógł przewidzieć. No i.. okazał się bardzo typowy. Ech te frazesy. Cóż, czasem i tak trzeba, prawda? Dalsza część rozmowy, mimo iż go lekko zdziwiła, nadal nakazywała zachować czujność. Czemu? Bo w sumie, mogła rzeczywiście na kogoś czekać, na przykład swojego chłopaka – dwumetrowego goryla, szerokiego w barach jak kredens, albo coś. A może zwyczajnie szukał jakieś okazji, żeby się odgryźć? Tak, to o wiele bardziej prawdopodobne. – Skoro mogę się dosiąść, to znaczy, że Pani nie czeka. – rzucił z uśmiechem, dosiadając się, albo raczej przemieszczając się o kilka krzeseł w jej stronę. – Szybko przechodzisz na Ty, Cassidy. – dodał, zostając jednak przy pełnym brzmieniu imienia. Jakoś bardziej mu się podobało. Oczywiście uśmiechnięty, też zdradził jej swoje imię, co by się formalności stało zadość, no i nie miało żadne z nich wrażenia, że gada z obcą osobą. - Przyszedłem tu w sumie, miło spędzić wieczór, no i przy okazji się czegoś napić. A Ty? – zapytał, nadal się uśmiechając. – I kto Ci powiedział, że skądkolwiek przyjechałem? – zapytał, nieco urażony. Miał ku temu swoje powody, mianowicie ostatnimi czasy jakoś dało mu się we znaki to, że jest przyjezdnym. Czemu to inna sprawa, której nie bardzo miał ochotę opowiadać. Po krótkiej chwili jednak skminił o co chodziło dziewczynie. – Wiesz, teoretycznie to ze Stravefjord. Ta Skandynawska Placówka. Przyjechałem na Sfinksa. Chyba, że pytasz o moje rodzinne strony – rzucił uśmiechnięty, po czym upił łyk swojego piwa.
Cóż nigdy nie miała żadnej znajomości z jakimkolwiek kujonem, więc nie wie, czy ci ludzie są odrębną "rasą" ludzką, czy to ci sami ludzie. Zawsze traktowała ich źle, nie sprawiedliwie. Może po spotkaniu z Benem wszystko diametralnie się zmieni. Może nawet chłopak postawi jej korki z transmutacji. Zaśmiała się. Szybko przechodzi na Ty? Może tylko z nim, uznała jego za dobry kąsek, więc próbuje mieć z nim jakieś dobre, kochane relacje. - Szybko przechodzę na Ty, ponieważ mi się tak podoba - uśmiechnęła się i upiła łyk czegoś co stało na stoliku przed nią, niezbyt pamiętała kiedy to zamówiła. Szczerze Cassidy nawet nie marzyła mieć swojego chłopaka - nikt, nigdy, przenigdy, w żadnym życiu się nie spodobał Cass. Nie przeszkadzało jej to, nawet odczuwała na pewien sposób ulgę, że nie ma kłopotów z jakimś facetem. Ale zawsze może owinąć wokół palca jakiegoś "dwumetrowego goryla, szerokiego w barach jak kredens". Wolała jednak teraz znajomość z tym owym Benjaminem, gdyż po prostu spodobał jej się ON. Nie patrzyła nigdzie indziej, po prostu na jej gust był przystojny. - Widać to po twoim zachowaniu i twoim wyglądzie, że nie jesteś stąd Benjaminie. - Zadziwiało ją to też, że chłopak nie uciekł na jej widok. Wszyscy tak robili jak zobaczyli ją w pubie czy gdzieś tam. A jak ktoś się jeszcze do niej dosiada, może wrócić do domu bez portfela. Ale tym razem szanowna Cassidy nie chciała zabierać chłopakowi pieniędzy. Może wreszcie spotka na studiach jakiegoś chłopaka, z którym mogłaby luźno porozmawiać. - Przyszłam tu po to by się uchlać i od kilku minut porozmawiać z tobą. - Odpowiedziała patrząc mu w oczy i jednocześnie pijąc coś co zamówiła. Niezbyt zwracała uwagę na to, że ona coś miała, a on nie, ale jeśli chłopak chce ją lubić i by Cass odwzajemniała te uczucia musi się pogodzić z faktem, że dziewczyna nie zawsze myśli o innych. - Chodziło mi i o to i o tamto, ale nie ważne. - Uśmiechnęła się i postawiła pusty kieliszek na stole. A z jakiej dziedziny jesteś kujonem? - Zapytała śmiejąc się. Żeby nie było, to był żart, może według niej.
Może postawi jej korki z transmutacji? Czemu nie? W sumie, biorąc pod uwagę jej stosunek do osób, które są ogarnięte edukacyjnie, raczej nie startowała w Sfinksie. A skoro tak, to chyba bez większych problemów i przy okazji wyrzutów sumienia mógłby to zrobić. W końcu trzeba sobie pomagać, nie? Natomiast kujony..? Czy byli odrębną rasą? Innym gatunkiem człowieka? Nie wiedział. Nie znał żadnego. W końcu, żaden z jego rówieśników, którzy przyjechali na Sfinksa ze Stavefjord razem z nim nie bardzo miał opinię kujona. W zasadzie w ogóle jej nie miał. Sam Benji był w szkole dość lubiany, znał dużo osób, może nie wszystkich – nie był fejmem i dobrze, no ale. Powiedzieć o nim, że był kujonem? Zdecydowanie, zdecydowanie nie. - Tyle to akurat zauważyłem.. – powiedział, śmiejąc się, jednocześnie kwitując jakże celną ripostę koleżanki. Genialność w swej prostocie. Nie. To raczej była jedna z tych odpowiedzi, która miała na celu zbyć rozmówcę i zakończyć temat raz, a dobrze. Cóż, może to i lepiej? W końcu Beniek jakoś niespecjalnie ogarniał cały ten świat konwenansów i tego całego gówna. Bo dajcież spokój. No wiadomo były zasady, których się nie łamało, na przykład bekało przy stole, czy jadło rękami. Mimo wszystko, serio kilka było bez sensu. Jak poprawnie nosić kapelusz, jak przykucnąć w towarzystwie, kiedy się chciało zawiązać buta, szkoda że nie mówili jeszcze jaką bieliznę zakładać. Albo co gorsza, jak ją zakładać. Tak, wtedy zapewne szczyt zostałby osiągnięty. Szczęśliwie tak nie było. - Widać? Jak to widać? – zapytał, nieco zaciekawiony tą kwestią. Dziwne, przecież wyglądał normalnie. Znaczy się. Normalnie, jak normalnie. Dobrze. A z tym akurat kilku uczniów Hogwartu miało problem. I nie, nie znał się na modzie. Po prostu, on się czuł dobrze w tym, co miał na sobie. A niektórzy nie sprawiali takiego wrażenia. A że nie chodził w mundurku? No cóż, podobno studenci nie muszą. On jednak lubił ubierać swój sweterek w serek z herbem Gryfonów na piersi. Był taki ładny. Co do zachowania.. Fakt, może był nieco ekstrawertyczny. Nieco, nawet bardzo. No, ale.. żeby widać aż było, że jest przyjezdny. No dzięki, dzięki. – Więc? Po czym to poznajesz? I powiem Ci, że szczerze mnie zaciekawiłaś. – powiedział, po czym usadowił się wygodniej na krześle, oczekując odpowiedzi. Całą swoją postawą wyrażał zainteresowanie.
Widzisz sam powiedziałeś dlaczego CD uważa cię za nietutejszego. Ty ubrałeś się normalnie, a Hogwartczycy nie ubierają się normalnie. Cass zaśmiała się, dopiła zawartość i stawiła kieliszek na stoliku. Szczerze nawet nie rozumiała siebie dlaczego tu przyszła. Była tu pierwszy raz, a takie napoje jak tu, są również w Hogsmeade, który jest bliżej zamku niż ta knajpka. Patrząc w Bena dziewczyna uznała, że miło jej się z nim rozmawia. Jest zabawny i nie stroi fochów z powodu jej ciętego języka. Ale po czym tak dokładniej poczuła dziewczyna, że Benjamin nie jest stąd? Sama nie wiedziała, mówiąc to zdała się na instynkt. - Widać, jak widać, a jak nie widać, to ślepy.- Zaśmiała się. Nie chciała mu mówić o tym, że zgadywała. Może nawet nie zgadła, a może tak. Chłopak nie chciał się przyznać, że nie jest stąd. Zresztą Cassidy kojarzyła Bena z korytarzy, a pojawił się na nich dopiero, gdy rozpoczął się Sfinks. Wcześniej go ani razu nie widziała. - Miło, że cię zaciekawiłam, ty również w jakimś stopniu jesteś interesujący.- Uśmiechnęła się słodko do chłopaka. Patrząc na pusty kieliszek poczuła ponowną chęć alkoholu. Nie wiedziała czy miała dziś taki dzień... Jak co dzień, czy tak po prostu się złożyło. I tak wszystko składa się w jedno - chce jej się pić. Przywołała kelnera i szybko zapytała Bena, - Na pewno nic nie chcesz do picia? - Nawet nie musiał jej odpowiadać, zamówiła mu i sobie po whisky. Odkąd sięgała pamięcią, uwielbiała ten alkohol. Nigdy nie przesadzała, by później jakiś Ben jej nie musiał trzymać. Patrząc mu się w twarz odpowiedziała na jego ostatnie pytanie: - Po czym to poznaje? Oczywiście po tobie, a po kim innym?- Kolejne jego pytanie, kolejna wymijająca odpowiedź. Śmiała się z tego, jak chłopak łatwo daje się nabrać.
Letnie popołudnie. Śpiew ptaków, delikatny wiatr, słońce zmieniające skórę dzieci z sjeny palonej w delikatny brąz. Błękitne, bezchmurne niebo nad nim i myśl, że za pięć minut wejdzie do "Kociołku Amortencji" by poznać Curtis. W ogóle co go tak naszło? Nie sadził, że kiedykolwiek będzie się interesował tym przekleństwem, które od zawsze kierowało jego życiem. Jednak gdy usłyszał tamta kobietę, to jej zainteresowanie tematem i współczucie, jakie towarzyszyło każdej sylabie wychodzącej z jej ust - coś w nim pękło. Chciał wiedzieć, że da się z tym żyć. W końcu dziewczyna z opisu wydawała się całkowicie normalna, zwyczajna uczennica Hogwartu. Sam nie wiedział co o tym sądzić. W końcu on w szkole tez nie zapowiadał złych prognoz. Może ten koszmar dopiero przed nią? Jeśli tak, to tym bardziej chciałby z nią porozmawiać. Ostrzec, w końcu nie wyobrażał sobie by delikatna kobieta przeszła przez podobny koszmar co on. Fakt, że cała rzeczywistość jest dualna tylko go utwierdza w tej myśli. Bo skoro można przeżyć przez to koszmar, to również sielankę, najpiękniejszą miłość i błogie zapomnienie. Czy to nie piękne, że mógłby wiedzieć jak nastąpi jego pierwszy pocałunek, kto zostanie jego żoną czy jakiej płci urodzi się jego pierwsze dziecko? Cudowne, tylko niestety nie było mu to nigdy dane. Może to brak dobrej energii, może narkotyki, a może brak nadziei. Nieważne. Od niej może się dowie czy to możliwe, co ona widziała, czy każda jej wizja się spełniła. Bo jeśli tak... To apokalipsa juz blisko. Ta z Sorii, z placu św. Magdaleny. Ogromna wizja, wiadomy przekaz i strach. Nieważne. Teraz przez drewniane drzwi wszedł do niewielkiej knajpki. Po czym miał rozpoznać dziewczynę? Zabawne, jej o nic nie zapytał. Wierzył, że ona wykona ten pierwszy krok. W końcu nie wiele osób w Londynie mogło sie pochwalić typowo hiszpańską urodą. Bo pisał jej jak wygląda, nie? A może lepiej by było, gdyby przyszedł tutaj z sowa. Ją na pewno kojarzy. Usiadł przy stoliku przy oknie, jakby jego światło miało rozjaśnić mrok wątpliwości. Niewielka karta tylko utwierdziła go w myśli, że nie ma czego tu szukać prócz spokoju i wielu odpowiedzi.
Moc plotki często zadziwiała Curtis, ale tym razem Juvinall była z siebie aż dumna. Nie dość, że zgrabnie udało jej się zagrać i wymyślić powód swej niedoli, to jeszcze "zwierzyła się" odpowiednim ludziom - którzy widocznie byli tak zszokowani, że tę wielką tajemnicę musieli przekazać dalej. I dalej. I dalej. Aż w końcu doszła do niejakiego Williama, z którym Curtis była na dzisiaj umówiona. Na spotkanie założyła czarną, prostą sukienkę, mnóstwo złotych, pobrzękujących na szyi łańcuszków i naszyjników o różnej długości, mnóstwo złotych bransoletek, zakolanówki oraz sztyblety - zastanawiała się, czy nie owinąć się przypadkiem jakąś chustą, zrobić jakiś szalony, kolorowy makijaż czy nie założyć rękawiczek, ale stwierdziła, że wyszłoby to pretensjonalnie - w inny sposób postara się udowodnić swemu rozmówcy, że jest jasnowidzką. Co więcej, planowała wytrwać w tej iluzji i opowiedzieć Williamowi o swych wymyślonych wizjach. Miała plan idealny, dopieszczany przez całą ubiegłą noc, podczas której Curtis nie zmrużyła oczu. Była poddenerwowana, ale był to bardzo pozytywne uczucie. Jakoś szczególnie nie zastanawiała się, co będzie, jeżeli wyjdzie na jaw, że jest perfidną kłamczuchą. Nie miała oporów z wdaniem się w całą tę sprawę, wręcz przeciwnie, potraktowała ją jako błogosławieństwo od Merlina, szansę na to, aby się sprawdzić. Jej sumienie dalekie było od dyktowania jakichś ograniczeń, Juvinall wyzbyła się wyrzutów sumienia, zanim jeszcze naprawdę wystąpiły. To była gra, nic innego, zabawa. Curtis nie traktowała tego jak zabawy cudzym kosztem, przecież to wszystko było takie zabawne. Takie groteskowe. Teraz nie mogła o tym nikomu powiedzieć, ale była pewna, że wszyscy jej potencjalni słuchacze śmialiby się do rozpuku. - William? - weszła do kawiarni, a ponieważ nie było zbyt tłoczno, jej wzrok od razu padł na przystojnego, młodego mężczyznę, samotnie zajmującego jeden stolik. - Jestem Curtis. - uśmiechnęła się blado i nieśmiało. Niech gra się rozpocznie!
Skoro tak bardzo dziewczyna lubi plotki, to czemu nie słyszała o zaćpanym artyście, który niedawno wyszedł z więzienia? Tak, o Williamie pewnie w czasie tego pół roku nie zdążyło ucichnąć na ulicach Londynu. Był na ustach choć nie chciał w przeciwieństwie do niej. Wolałby być zapominany, odrzucony. Nikomu więcej jego dar nie zrobiłby krzywdy. Za to panienka Curtis na pierwszy rzut oka wydawała się dość dziwna. Mężczyzną nie wiedział po co jej ta tona świecidełek i buty jak kalosze. Może to jakieś amulety? Kto to wie, w końcu nigdy nie rozglądał się za takimi cudami. Coż, może dziewczyna i w tym przypadku coś mu doradzi? Ewentualnie Funny, ta na pewno zna się na amuletach. Choć jemu to by się przydał taki, który by zmniejszał działanie magii. Najlepiej w ogóle ja eliminował. W każdym bądź razie przy tak odwalonej dziewczynie czuł się jeszcze dziwniej niż idąc w stronę "Kociołka Amortencji". Przywitała go jednak miło, więc starał się spokojnie do tego wszystkiego podejść. Na język cisnęło mu się miliard pytań, a jednak nie dał się ponieść. Trzeba zachować twarz. Tak wygląda życie, jak się rzucisz na kogoś z ryjem, to lepiej niż świnia nie zostaniesz potraktowany. - Tak. Proszę usiądź. - Powiedział, dostosowując się do elegancji dziewczyny. Nie chciałby wyjść na wsioka, ale z drugiej strony jaką klasę się ma po 5 latach w więzieniu? Na pewno wątpliwą. Uśmiechał się delikatnie, trochę jakby był obłąkany, ale z tego już sobie sprawy nie zdawał. Taki urok artysty, a może pedofila? - William, miło mi poznać. - Mówił dalej tonem nieco nienaturalnym. Dziewczynie pewnie i tak to nie zrobi różnicy, w końcu tego co prawdziwe nie zna. Zabawne, bo on tez, tylko w tym przypadku tych przekłamań jest nieco więcej. Że też te cholerne czarne koty to muszą mu przebiegać drogę we śnie, a lustra tłuc przy pierwszym spojrzeniu. Inaczej nie wytłumaczysz jego szczęścia do podżegaczy, złodziei i innych czarnych typów. Nawet takiej ślizgonki kłamczuszki.
Curtis urzędowała w Londynie mniej niż tydzień, może to dlatego jeszcze nie zdążyła usłyszeć o zaćpanym artyście, który ostatnio wyszedł z więzienia. Swoją drogą szkoda, że tego nie wiedziała, bo ubarwiając to w krew, flaki i okrucieństwo, miałaby następny motyw do swojego opowiadania. Juvinall zajęła miejsce, uśmiechając się delikatnie. Swoim zachowaniem chciała dać mu znać, że jest delikatną i zagubioną w gąszczu swego daru istotką, która dopiero poznaje kim jest, kim chce być i kim, w świetle jasnowidzenia, może być. Jednym słowem sierotka Curtisia. Rozejrzała się płochliwie, próbując nie przesadzić z teatralnością tego gestu, po knajpce. Jakby sprawdzając, czy wokół nie siedzi ktoś, kto byłby zainteresowany podsłuchiwaniem ich rozmowy. - Jesteś pewien, że to odpowiednie miejsce? - zwróciła się w kierunku Williama, marszcząc brwi w geście zmartwienia. Na razie swoje udawanie oceniała całkiem nieźle, a fakt, że Morgan nigdy tak naprawdę nie widział, jaka jest prawdziwa Juvinall, o stokroć ułatwiał jej to zadanie. Wszakże, jeżeli będzie zachowywać się niepretensjonalnie, William nie powinien niczego odkryć. - William, czy... czy dla ciebie to też jest przekleństwem? - spytała, ściszając głos i nachylając się do Morgana. Zaraz jednak szybko i płochliwie wróciła na swoje miejsce, bo w tym momencie przyszła kelnerka, aby zabrać zamówienie.
Nie ma czego żałować. Zwłaszcza, że po tym spotkaniu ktoś na pewno zwróci jej uwagę na szemranego typa z którym się zadaje. W końcu jak na tak duże miasto plotki roznoszą się niema z prędkością światła. Prawie jak w jakiejś telenoweli rodem z gorącej Hiszpanii. Jak William. Bo choć wolał myśleć, ze tu go nikt nie zna, bo to miasto większe niż uboga Soria, to jednak rzeczywistość... Zostawia wiele do życzenia. w każdym bądź razie patrzył na to przedstawienie, dalej sobie nie zdając sprawy, że gra w nim jedną z głównych ról. Koleżanka z planu, wystrojona, nieco zagubiona usiadła na krześle. Cięcie. Tej sceny nie musimy powtarzać, wyszła dobrze Teraz zmieńmy światło. Scenarzysta, daj włącznik. No i gdzie je masz? Na ludzi nie można liczyć. Dawać mi to Słońce! W takiej scenerii mogą nagrywać kolejne ujęcie. William spojrzał na dziewczynę porozumiewawczo. ruch w lokalu był niemal znikomy, więc nie rozumiał jej strachu przed podsłuchiwaniem. A może ktoś ją śledzi? w końcu nie wiedział, czy w tym kraju nie łapią jasnowidzów jak czarownic w średniowieczu. Co jeśli tak? Czy już był w strefie zagrożenia? W takich sprawach nigdy nic nie wiadomo. Trzeba być ostrożnym. Wiadomo życie rucha, a to by była świetna okazja na oral exam. - Sądzę, że tak. - Powiedział zwięźle, czekając na dalsze słowa dziewczyny. Przekleństwo? Eh, wszystkie dobre myśli legły w gruzach. To nic, z tym podobno da się żyć. Tak w szkole pisano i tak pewnie dalej uczą. Ktoś obdarzony musiał to sprawdzać, czyż nie? Nie mogli sobie wyssać wiedzy z palca, to nie podobne to restrykcyjnego ministerstwa. - Trochę, znaczy w sumie to tak. - Stwierdził krótko, zanim kelnerka poprosiła o zamówienie. To na tym stoliku w ogóle są jakieś karty? Will zaaferowany całym spotkaniem oczywiście nie zwrócił na nie uwagi, więc teraz wziął jedną do rączek. Energiczne przerzucanie stron wcale nie pomagało mu podjąć decyzji, ale przynajmniej odwlekało decyzje. Może dziewczyna coś wymyśli.
Szczerze mówiąc, nawet jeżeli dowiedziałaby się o kryminalnej przeszłości Williama, w ogóle by jej to nie zniechęciło. Wręcz przeciwnie, przecież ostatnio z własnej woli dosiadła się do stolika jakichś podstarzałych gagatków rozbierających ją wzrokiem, aby lepiej poznać ich zachowania i reakcje. Wszakże takie rzeczy bardzo przydawały jej się do opowiadań. A gdyby tę całą sytuację nieco ubarwić, dodać flaki kelnerki porozwlekane po podłodze, mogłaby wyjść całkiem przyjemna historyjka. A może to William okaże się psychopatą? Po plecach Curtis przebiegł dreszcz podekscytowania. - W sumie to tak? Oh. - udała nieco rozczarowaną. - Spodziewałam się tego. Wiesz, dotychczas ... TO przysporzyło mi więcej kłopotów niż dało jakichś korzyści. - stwierdziła, jakby ze wstydem, wwiercając wzrok w podłogę. Jakby wyrwana z głębokich przemyśleń (tak naprawdę, to co miała dzisiaj opowiadać miała już starannie przygotowane) zwróciła się do kelnerki. - Ja poproszę herbatę. - sierotka Curtisia chyba złożyłaby właśnie takie zamówienie, stwierdziła Juvinall. A kiedy kelnerka wzięła i zamówienie od Williama, Juvinall, jakby biorąc się na odwagę, wzięła wdech i przeniosła spojrzenie na swojego rozmówcę. Chciała wyglądać niepewnie i nieufnie. - Muszę wiedzieć, że mogę ci zaufać, to nic osobistego, po prostu... od pewnego czasu boję się. - chcąc oddać wrażenie, jakby uświadomiła sobie właśnie, iż i tak powiedziała za dużo, rozejrzała się płochliwie. Przedstawienie musi trwać.
Każdy ma inny cel życiowy. Jedni chcą pisać książki, inni chcą tak przeżyć swoje lata, by można było o nich pisać. Łączy ich jedna rzecz - pragną sławy. Gdzieś podświadomie wierzą, że ktoś ich zauważy, da im szanse na lepsze jutro. Taką, która pozwoli im sięgnąć gwiazd. Prawda jest jednak zupełnie inna, brutalna, nieokiełznana. Ciężko tu mówić nawet o losie, bo skoro wszystko jest dualne, to muszą istnieć przynajmniej dwie ścieżki wyboru w jednym przypadku. Skoro takich przypadków jest nieskończenie wiele, to możemy powiedzieć, że możliwości w naszym życiu jest tyle co dwa do potęgi dążącej do nieskończoności. Co więc wiemy o tej liczbie? Na pewno jest w każdym przypadku parzysta, oraz jest podzielna przez 2k, gdzie k może być dowolnym wyrażeniem rzeczywistym. Dobra, kończąc ten bardzo matematyczny wywód dążący co najwyżej do narysowania wykresu mogę powiedzieć, że na pewno Willam nie zdawał sobie sprawy jak wiele te chwile mogą zmienić w jego życiu. Każde słowo to w końcu kolejny wybór. Ujawnić cząstkę siebie czy też nie? Widać dziewczyna podchodziła do niego równie delikatnie. Może aż nazbyt? w końcu skoro już ustalili, że nie są jedyni na tym świecie, to równie dobrze mogą stworzyć grupę wsparcia dla osób za ich "przypadłością". Tak, gdyby tylko Morgan był choć trochę bardziej społeczny, to pewnie by to zrobił, a tak to... Zostaje w swojej wewnętrznej jaskini w której kryje się jego zwierze mocy. Dziwnie to brzmi, nie? Złożył zamówienie, chochlikowe cappuccino wydawało mu się wystarczająco głupią nazwą, by je zamówić. Teraz patrzył na niepewną siebie dziewczynę w nieco wyzywającym stroju. Dziwne połączenie. - Coś prywatnego? Tak, to własnie jest coś takiego. Rozumiem, że nie chcesz o tym rozmawiać jak o wynikach meczu w quidditha. - W sumie to była jedna z tych jego najbardziej prywatnych spraw. Przykre. - Zróbmy tak. Każde będzie opowiadać o jednym swoim zdarzeniu za zmianę. W czasie słuchania będzie chwila na dobranie słów do kolejnej myśli - Nie wiedział, że ten moment zastanowienia tylko jemu jest potrzebny. Z reszta... Chyba miał więcej do powiedzenia niż ona. Jest starszy, niestety.
Jeju tyle matmy, przeraża mnie to, Curtis te luźne dywagacje też mogłyby nieco zaniepokoić. Nie miała odpowiedzi przygotowanej na taki temat, musiałaby improwizować. Szczerze mówiąc, Curtis było trochę żal Williama. Oczywiście nie aż na tyle, żeby zaprzestać swojego przedstawienia, co to to nie, zbyt wielką radość jej ono sprawiało. Mężczyzna zdawał się jej dość ... wycofany? Nie mogła wiedzieć, że spędził trochę czasu w więzieniu, ale gdyby jakimś cudem dowiedziała się o tym, na pewno zrzuciłaby to na karb odsiadywania wyroku. Sam fakt traktowania jasnowidzenia aż tak delikatnie i jako tematu tabu, wydało się Curtis dziwne, chociaż co ona tam mogła wiedzieć. Przecież nie miała takiego daru, UPS UPS. - Zgadzam się... myślę, że w ten sposób nabierzemy do siebie zaufania, przynajmniej stopniowo i zdołamy sobie nawzajem pomóc i porównać nasze przypadki. - może trochę zabrzmiało to jak wyuczona formułka, ale Curtis próbowała robić wrażenie spiętej i nieśmiałej, wtedy nienaturalne mówienie wcale nie rzucało się w oczy aż tak, raczej zdawało się być częścią jej osoby i urealniało jej przedstawienie. Tak naprawdę wcale się nie denerwowała, wręcz przeciwnie. Nawet wizja Williama odkrywającego, że jego rozmówczyni jest oszustką, wcale jej nie stresowała. - Zacznij może ty pierwszy, ja... ja muszę się chyba ośmielić, bo to bardzo... osobiste.
Wybiła dwunasta. Punktualnie Daniel przekroczył próg i zajął miejsce tuż przy oknie. Został poinformowany, że panna Zeigler się spóźni. Niemniej jednak postanowił pojawić się o zaproponowanej przez Niego porze. Podeszła do Niego całkiem przyjemna dla oka kelnerka. Daniel jednak pokręcił głową, przez co ta odwróciła się i przez ułamek sekundy Mancuso mógł podziwiać ruchy jej bioder. Nigdy nie brakowało okazji, by się cieszyć kobiecym ciałem. Zaraz powędrował wzrokiem za oko podziwiając prawdziwie zimową pogodę. Myślami jednak błądził zupełnie gdzie indziej... w końcu dzisiaj ujrzy tę Lenę, którą niegdyś był dość zainteresowany. Ona z kolei starała się go nie zauważać, co czyniło ją jeszcze bardziej atrakcyjną. W końcu pan Mancuso nigdy nie otrzymywał odmowy, a ona zapewniła mu ją, zanim jeszcze zaczął ubiegać się o Jej względy. Ciekaw był, czy Lena będzie zachowywać się tak, jak to sobie kiedyś wyobrażał. Inteligentna, a przy tym zadziorna i nieco uparta... uśmiechnął się na samą myśl. Kelnerka pojawiła się raptem z dzbankiem gorącej kawy i filiżanką. Kiwnął jedynie głową, tym samym zgadzając się na pierwsze zamówienie. Trudno... choć w sumie nie chciał zaczynać bez Leny.
Pieprzony Londyn. I te mieszkania... Dramat, a nie ceny. Kwoty kredytów natomiast niewysokie. Weź człowieku znajdź sobie dach nad głową na dłużej niż tydzień. Lena chciała sprawdzić jeszcze kilka ogłoszeń, ale ostatecznie z tego zrezygnowała. Była w końcu umówiona z Danielem, a szósty zmysł podpowiadał jej, że i tak nie znajdzie nic dla siebie. Może da się spać na podłodze w bibliotece, albo coś. Każde kolejne mieszkanie, które kupowała lub wynajmowała, ostatecznie okazywało się zbyt drogie. Będąc jeszcze na studiach w życiu nawet by nie pomyślała, że będzie miała problem z czymś takim. Och, nie ważne. Odsuwając temat poszukiwań lokum na bok... Daniel Mancuso. Zeigler była w stu procentach pewna, że kiedyś się koło niej kręcił. Dlaczego właściwie się nim nie zainteresowała? Był przystojny. Nawet więcej, niż przystojny, w dodatku całkiem inteligentny... Ach, tak. Sprawiał wrażenie faceta, którego kręci głównie seks. A Lena w końcu ma coś wspólnego z seksem tylko w teorii. Weszła do knajpy ubrana w czarny, ciepły płaszcz, a w jej włosach wciąż iskrzyły się płatki śniegu. Sprawiała wrażenie wyższej dzięki wysokim szpilkom, jej smukłe nogi podkreślone były ciemnymi, wąskimi spodniami. Rozejrzała się, odpinając guziki płaszcza, pod którym miała koszulę w czerwono-czarną kratkę, dość mocno rozpiętą. Prawie od razu wypatrzyła Daniela. Był raczej tym typem mężczyzny, na którego nie da się nie zwrócić uwagi. Kołysząc lekko biodrami podeszła do stolika, który zajął. Uśmiechała się w ten typowy dla niej sposób - niezbyt mocno, równocześnie przyjaźnie i uwodzicielsko. - A więc oto i pan bibliotekarz. Uczennice często na Ciebie wpadają między regałami? - spytała, unosząc lekko brwi i rozpinając płaszcz do końca.
Czasami wiele rzeczy sprawia, że nasze życie ulega diametralnej zmianie. Mogą mieć miejsce szybko i gwałtownie, lub ich proces przeciąga się na kilkanaście miesięcy, często nawet i lat. W przypadku Eiv było to całe życie, a raczej ta część, w której musiała przeprowadzić się z Mołdawii do… No właśnie. Do domu państwa Henley, w którym dopiero rozpoczął się młodzieńczy koszmar. Zmaganie się z zaklęciem, które czyści pamięć nie jest wcale proste, a wręcz przeciwnie – bardzo trudne. Uderza w ciebie z siłą tak wielką, że nie jesteś w stanie przyrównać tego, do czegokolwiek innego. To może i dobre, bo pozwala zacząć wszystko raz jeszcze od początku, a jedyne co może zmącić twój spokój, to… Kolejne listy, zdjęcia i nieme pragnienie powrotu do rzeczy, które bezpowrotnie odeszły. Być może nawet tęskniła w tym wszystkim za Noelem, ale przecież on umarł i nie miał prawa w żaden sposób wrócić do jej życia. Sweeney też był skreślony, a jednak myśli dwudziestolatki, tak skutecznie krążyły po terenie, który był od dawna zamknięty. Oczywistym było, że ci dwaj mężczyźni byli dla niej ważni. Payne był ojcem jej dziecka, a brat… Cóż, to trochę inny poziom relacji, której nikt nie był w stanie zrozumieć. Teraz jednak przekreślała tamte zdarzenia grubą kreską i oczekiwała tylko jednego… Zapomnienia. Miała nadzieję też, że Eugene wybaczy jej nietakt i nagłe zniknięcie, ale powodem tego była Venice, która nagle zaczęła chorować i wylądowała w szpitalu. Kilka ostatnich dni Evelyn spędziła właśnie w tym niezwykle przygnębiającym miejscu, które nie napawało optymizmem, ani tym bardziej pogodą ducha, bo przecież chodziło o jej małą dziewczynkę, która niezwykle cierpiała, a Eiv chciała odciążyć ją w bólu, który przeszywał drobne ciałko maleństwa. Lekarz jednak polecił gryffonce wzięcie kilku godzin wolnego i odpoczynek, który miał zapewnić odetchnięcie, bo przecież dziecko było pod dobrą opieką i Henley nie miała podstaw, by w to nie wierzyć. Pierwszym, co przyszło jej do głowy, to napisanie do Eugene’a listu, który miał mu pokazać, że naprawdę zależy jej na spotkaniu, a dodatkowo ma zamiar spędzić z nim czas bez jakichkolwiek obaw, ze zrobi jej krzywdę. Początkowo się tego obawiała, ale przecież nie byłaby sobą, gdyby nie miała podejrzeń do tego, co ją otaczało. Ubrana w ciemną sukienkę, która sięgała do połowy uda, a także rozklekotane buty, dreptała do Kociołka Amortencji. Chciała odpocząć, napić się herbaty i porozmawiać z kimś, kto nie odznaczył się w jej przeszłości, a dał poczucie czegoś nowego, czego jeszcze nie było jej znane. Stukała paznokciami o blat stołu, a następnie uśmiechnęła się przekornie do kelnera, który właśnie przyniósł jej zamówienie. Byli tu wszyscy, oprócz gościa honorowego… Panie Tatcher, gdzie pan jest?
Zawsze się spóźniałem. Dosłownie wszędzie, z każdą osobą, z którą się umówiłem, zawsze trzeba było na mnie czekać. Tym razem sprawy miały się inaczej? Gdy tylko moja kochana sowa przywlokła list, a ja pospiesznie go odczytałem, zarzuciłem na siebie kurtkę i wybiegłem z dormitorium. Byłem podniecony, ale nie w ten dobry sposób. Wszystko we mnie wrzało, nie potrafiłem się skupić. Napisała. Napisała do mnie ta, która tak bezdusznie złamała mi serce, a ja nie potrafiłem odmówić. Nie chciałem, żeby na mnie czekała. I nawet wtedy, kiedy powoli uświadamiałem sobie, że może znów chce mi dać kosza, albo że tym razem będziemy po prostu rozmawiać, nadal byłem w pełnie zdecydowany, że jednak tego chcę. Potrzebowałem. Od tygodni nie otrzymywałem od niej żadnych wieści, nie miałem zamiaru straszyć jej, za nią chodzić po korytarzach i zaczepiać. To byłoby najgorsze rozwiązanie z możliwych. Jednak wtedy, kiedy zobaczyłem ją na lekcji wróżbiarstwa... To wszystko wróciło. Z impetem mocniejszym od tego wszystkiego, co przyćmiewało mi myśl o niej. O Evelyn. Niemojej, słodkiej gorzkiej Evelyn. Dlaczego tak zawróciła mi w głowie? Sprawiła, że nie potrafiłem spać, jeść, przez jakiś czas nie wychodziłem nawet z dormitorium i korzystałem z ostatnich zapasów oprylaka, przez co moje stopnie się pogorszyły. Pieprzyć to. Pieprzyć wszystko. Nie miałem na nic ochoty. Tylko na nią, na nią i na nią. I w końcu to się stało. Cud. Nie zastanawiałem się, nie przygotowywałem ani nie grzebałem do Kociołka. Wyszedłem tak, jak wyglądałem. Z rozczochranymi włosami, pierwszą lepszą koszulką i dżinsowymi spodniami. Nie zwróciłem nawet uwagi na to, co miałem na stopach, bo nic nie miało znaczenia. Zdziwiony tym wszystkim teleportowałem się na miejsce. Z tego stresu niemal się nie rozszczepiłem, chociaż na całe szczęście skończyło się tylko na krótkotrwałym bólu głowy. Na szybko przeczesałem włosy dłonią i przygładziłem czarny t-shirt, przeglądając się w szybie, coby nie wyglądać aż tak koszmarnie. Wytarłem ręce o spodnie, żeby ze zdenerwowania nie pocić się jeszcze bardziej i pchnąłem klamkę. Zauważyłem ją od razu, a wtedy zrobiło mi się niewyobrażalnie ciepło. Miała na sobie sukienkę i wyglądała... idealnie. Jak zwykle z resztą. Omal nie potknąłem się o własne nogi, kiedy kroczyłem w stronę stolika pod oknem. Byłem na siebie zły, że musiała na mnie czekać. Chyba po raz pierwszy w życiu. - Cześć. Przepraszam, że tak późno - wybełkotałem, odsuwając krzesło i siadając naprzeciwko niej. Zrobiłem to - spojrzałem w te piękne oczy, które ostatnio tak okrutnie mnie uwiodły. Wszystkie moje zmysły pragnęły tylko jednej osoby, tylko jej. Evelyn Henley. Nie wiedziałem o niej dużo. Dlaczego? Czyżby przyszedł czas na zmiany? Modliłem się o to w myślach. Spróbowałem unieść kącik ust w uśmiechu, ale nie wiem, czy mi się to udało. Byłem zbyt zaskoczony, zbyt przestraszony tą całą sytuacją, nie wiedziałem, co robić. Więc tylko siedziałem oparty o drawniany mebel, przyglądając się jej - Wszystko w porządku? - spytałem, orientując się, że może jednak nie. Przez ten cały czas, kiedy nie rozmawialiśmy mogło stać się wiele niedobrych rzeczy. Dlaczego to ona się odezwała? Musiała mieć powód. Jak źle musiało być, że pomyślała akurat o mnie?