Przytulne miejsce, w sam raz na przekąszenie czegoś w biegu albo spędzenie kilku miłych chwil nad "Prorokiem Codziennym" z filiżanką aromatycznej herbaty w dłoni.
Co za straszna pogoda! Hope naprawdę nie lubiła jesieni. Jest taka... ponura. Z pewnością bardziej wolała gdy ziemia była pokryta białym puchem. Tak, to najlepsza opcja. Zima jest taka piękna. Umówiła się dziś z Alexandrem. Jak dobrze mieć przy sobie kogoś, komu ufa się bezgranicznie. I taką właśnie osobą był dla niej Alex. Chociaż nie rozmawiali od paru tygodni, nie zawsze bywało najlepiej, ale zawsze go wspierała a on ją. Przyjaźń to przyjaźń. Kiedy dotarła do knajpki, otworzyła szybkim ruchem drzwi i weszła do środka. Westchnęła z ulgą. Na dworze było tak zimno! Chyba nie za dobrym pomysłem było ubieranie sukienki. Oczywiście miała na sobie również cieplutki płaszczyk a szyję owiniętą szalikiem. Lecz chłód i tak przeniknął przez jej ubiór. Usiadła przy stoliku. Alexa jeszcze nie było. Jednak Hope i tak przyszła o wiele wcześniej, może dlatego, że nienawidzi się spóźniać? Albo aż tak bardzo nie mogła się doczekać tego spotkania? Szczelniej owinęła się płaszczem i wpatrywała w okno.
No z tym przyjaźnieniem się to bym aż tak nie przesadzał. Znaczy się, dziewczyna miała rację, ale nigdy nie powiedział jej na głos, że ją lubi, czy też, że mu się podoba, czy coś w tym rodzaju. Po prostu... Samo tak wyszło. Oczywiście nie był dla niej tak sarkastyczny i niemiły jak dla innych ludzi, ale myślał, że dziewczyna i tak już to wie. A więc szedł sobie ulicą, w czarnym płaszczu, zapiętym aż pod szyję i uśmiechał się lekko. Dla niego taka jesienna pogoda to nic. Nie lubił nawałnic rzecz jasna, ale to było niczym w porównaniu do moskiewskich zim. Powoli wszedł do knajpki i odnalazł wzrokiem Hope. Usiadł obok niej i posłał jej mrugnięcie okiem, po czym kupił im dwie herbaty różane i spojrzał na nią. -Wybacz małe spóźnienie. Długo czekasz? Mrugnął do niej i objął dłonią kubek z gorącą cieczą, którą dopiero co otrzymali. Rozpłaszczył się, bo w sumie było tu nawet ciepło i ponownie spojrzał na dziewczynę.
Voice miała w sobie dużo uroku. Pod całą pozorną pewnością siebie i jeszcze bardziej pozornym chłodem kryła się słodka, trochę zagubiona dziewczyna, która dopiero wkraczała w dorosłość i jeszcze nie do końca odnajdywała się w codzienności. Bywała onieśmielająca, bywała nieśmiała, smutna, wesoła, bywała głośna i cicha i sama nie wiedziała, kiedy właściwie jest sobą. Ale chyba była sobą właśnie w momencie, gdy stała przed Isolde, a jej serce tłukło się w piersi. W końcu podobno tylko przed bliskimi zdejmujemy wszystkie maski, a młoda pani auror wydawała się aż zbyt bliska. Właśnie ta bliskość skłoniła Voice do wcześniejszego wyrwania się z pracy. W końcu musiała wyglądać jak człowiek, musiała ładnie się uśmiechać, uważać na język i nie wystraszyć tej ślicznej, onieśmielającej istoty, której imię jako jedno z naprawdę nielicznych nie chciało uciec z jej pamięci. Wręcz przeciwnie - wracało na każdym kroku. Voice nie wiedziała, co właściwie ją opętało, ale chyba chciała temu ulec. Chciała wreszcie mieć rodzinę, chciała poznać odpowiedzi na wszystkie swoje pytania... Koszulę wyprostowała zaklęciem, marynarkę poprawiła, włosy związała od nowa, a makijaż doprowadziła do porządku. Na miejscu była dziesięć minut wcześniej, bo nie chciała, żeby Isolde na nią czekała. Zajęła miejsce przy stoliku gdzieś w kącie, licząc na trochę intymności, i zamówiła kawę z mlekiem, żeby jakoś umilić sobie czekanie na Isolde. Była odrobinę spięta i nie czuła się zbyt pewnie, bo nie do końca wiedziała, czego się spodziewać. Młoda pani auror wyglądała bardzo miło, wydawała się uprzejma i kulturalna, ale Voice podchodziła do ludzi raczej z dystansem i nie zamierzała dać się od razu oczarować. Lekko drżały jej ręce, gdy raz po raz unosiła filiżankę do ust. Może z tej okazji powinna założyć rękawiczki...? Merlinie, nie. To był tylko zwykły lunch ze zwykłą... znajomą.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Isolde bała się, że pochwalna pogadanka szefa i raport zajmą jej tyle czasu, że spóźni się na spotkanie z Voice, jednak na szczęście tak się nie stało. Była z siebie bardzo zadowolona - dopiero niedawno została licencjonowanym aurorem (najmłodszym w Ministerstwie!), dostała podwyżkę, ale jej myśli zaprzątała przede wszystkim Voice, która bardzo ją zaintrygowała i wzbudziła ciepłe uczucia. Pamiętała tylko, że jej mama miała kuzynkę o nazwisku Lloyd, ale nie utrzymywały kontaktów i Ailla wspomniała tylko kiedyś, że Amity trafiła na niewłaściwego mężczyznę, który złamał jej serce i życie. Że zupełnie jej odbiło. Isolde nie drążyła tematu, bo Amity Lloyd była dla niej tylko nazwiskiem, które przypadkiem pojawiło się w jej drzewie genealogicznym. Nie wiedziała nic o swojej młodszej kuzynce, ale wyczuwała w niej coś bardzo znajomego, a jednocześnie obcego. Jakby była kimś, kto powinien zajmować stałe miejsce w jej życiu, ale z jakiegoś powodu został z niego wyrwany, a ona nie zdawała sobie z tego sprawy. Błyskawicznie napisała raport, chcąc jak najszybciej aportować się w "Kociołku" i sprawdzić, czy to poczucie bliskości i delikatnej, bladej nitki porozumienia nie jest tylko iluzją. Splotła włosy w nieco schludniejszy warkocz, odrobinę poprawiła makijaż i już po chwili znalazła się w knajpce. Strzepnęła z klapy żakietu niewidoczny pyłek, czując nagle lekkie skrępowanie. Voice była taka śliczna, bardzo kobieca i trochę nieśmiała, a Isolde bała się, żeby jej nie spłoszyć. Kiedy sama czuła się niepewnie, bywała trochę zbyt oficjalna, ale tym razem naprawdę chciała nad tym pracować. Podeszła do stolika i usiadła naprzeciwko Voice, uśmiechając się miło. - Cześć, mam nadzieję, że na mnie nie czekałaś? Musiałam dokończyć raport i wysłuchać szefa... - powiedziała miękko, zakładając na ucho niesforny kosmyk włosów, który nigdy nie dawał się ujarzmić. Isolde również nie należała do zbyt wylewnych osób, w każdym razie na początku. Na jej zaufanie i przyjaźń trzeba było zasłużyć, ale jeśli już się to udało, zyskiwało się wiernego przyjaciela. - Jeśli jeszcze nic nie jadłaś, bardzo polecam kanapki. Są naprawdę pyszne, przyrządzane na miejscu i jest spory wybór. Stołówka w Ministerstwie się nie umywa - powiedziała, otwierając kartę i starając się stworzyć niezobowiązującą atmosferę.
Ostatnio zmieniony przez Isolde Bloodworth dnia Nie 16 Kwi 2017 - 23:17, w całości zmieniany 1 raz
Troszkę się bała, że jak zwykle powie coś nie tak. W końcu miała ślizgoński języczek i nie należała do najmilszych osób na świecie. Nie chciała urazić Isolde i nie chciała palnąć jakiegoś głupstwa, które mogłoby odstraszyć pannę Bloodworth. Naprawdę potrzebowała rodziny, potrzebowała ciepła i bliskości; potrzebowała w swoim życiu kobiety, z którą nie musiałaby prowadzić wojny na makijaże, która nie podrywałaby Percivala i która mogłaby z nią spędzić wieczór panieński. i dopilnować, żeby w dniu ślubu jej włosy nie rozłaziły się na wszystkie strony, i żeby gorset jej nie udusił, bo Cheney nie wyobrażała sobie, żeby ludzie patrzyli na jej paskudną figurę. Nie zamierzała ściągać do siebie Grace i Tessy, bo obie miały dużo zajęć i nie było im po drodze do deszczowego Londynu. Zresztą - pomimo fizycznego podobieństwa nie łączyły ich żadne więzy krwi, a Voice już nie chciała czuć się tak okropnie samotna. Czasami miała wrażenie, że po prostu wyłoniła się spod ziemi i nie miała na tym łez padole nikogo, po kim odziedziczyła wdzięczny nosek czy zaskakująco długie rzęsy. Mimowolnie odrobinę się spięła, widząc Isolde. Była taka śliczna, taka subtelna i onieśmielająca, że Voice poczuła się zupełnie bezwartościowa. I tłusta, bo ciało młodej pani auror było silne, a równocześnie bardzo kobiece. Uśmiechnęła się do niej niepewnie. - Cześć. Nie, dopiero przyszłam. Gratuluję podwyżki - odparła tym swoim cichym, aksamitnym głosem, który sugerował, że jest jej bliżej do altu, niż do sopranu. Słysząc o jedzeniu, trochę nerwowo przełknęła ślinę. Wydawała się mniejsza, niż jeszcze kilka godzin temu, w Ministerstwie. Zupełnie jakby do "Kociołka amortencji" przysłała swoją siostrę bliźniaczkę. - Ja... w zasadzie nie wiem, czy będę jadła. Muszę trochę schudnąć do ślubu, bo się nie zmieszczę w suknię - mruknęła nieśmiało, zerkając znad karty na Isolde. Wydawała się jeszcze młodsza, niż była w rzeczywistości, a równocześnie mówiła o ślubie i sprawiała wrażenie dojrzałej, jakby miała wszystko poukładane w głowie lepiej, niż jej rówieśniczki. - Pozwolisz, że wezmę tylko sałatkę i jakiś sok? Krawcowa twierdzi, że pomoże mi tylko detoks - dodała z lekkim rozbawieniem, próbując rozluźnić atmosferę i nie sprawiać wrażenia aż tak skrępowanej, jak była w rzeczywistości.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Isolde było stosunkowo łatwo urazić, mimo że nie dawała tego po sobie poznać. Sama zawsze bardzo uważała na słowa, ale mało kto to doceniał. Jednocześnie miała w sobie dużo wyrozumiałości, dzięki czemu lgnęły do niej dziwne typy - takie jak Seth czy choćby Madness, z którymi pozornie nie powinna nigdy znaleźć wspólnego języka. No właśnie - Isolde pracowała z mężczyznami, przyjaźniła się z mężczyznami, jednym słowem była otoczona przez mężczyzn. I mimo że zwykle jej to odpowiadało, czuła się czasem osamotniona i zmęczona tym męskim światem, który nie rozumiał huśtawek nastrojów, bólów menstruacyjnych, niedogodności związanych z depilacją i z byciem kobietą w ogóle. Nigdy nie miała siostry ani nawet bliskiej kuzynki, przyjaciółki pojawiały się i znikały, od czasu do czasu wbijając tylko nóż w plecy albo podrzucając jej na popołudnie dziecko, z którym nie bardzo wiedziała, co zrobić. Isolde tęskniła za kobiecą bratnią duszą, choć może nie do końca wierzyła w jej istnienie - jednak w Voice zobaczyła coś bardzo bliskiego i nie chodziło wyłącznie o twarz. Miała wrażenie (choć z całych sił walczyła, żeby się nie zachłysnąć i nie uwierzyć za bardzo, że to coś więcej niż tylko złudzenie), że mogłaby się nawiązać między nimi nić przyjaźni. Isolde uśmiechnęła się do niej ciepło, bardzo szczerze i naturalnie. - Dzięki. Starsi koledzy chyba przestaną mnie lubić - zażartowała. Jej głos nie był tak aksamitny i zmysłowy jak głos Voice, ale miły i łagodny. Bardzo się przydawał do przekazywania złych nowin... Nie rozumiała, co zrobiła źle, gdy wspomniała o jedzeniu. Miała wyrobiony zmysł obserwacji i widziała jak na dłoni, że Voice momentalnie się spięła. A słysząc wyjaśnienie, otworzyła szeroko oczy ze zdumienia. - Och... bierzesz ślub? Gratuluję - powiedziała ze szczerym uśmiechem, zerkając na serdeczny palec Voice, na którym faktycznie błyszczał pierścionek zaręczynowy. Jednocześnie przez jej głowę przemknęło pytanie, ile Voice może mieć lat. Wydawała się taka młodziutka... a może po prostu to ona, Isolde, była w tyle za wszystkimi? Żadnej nieplanowanej ciąży, żadnych zaręczyn, nie mówiąc o ślubie... - Wiesz... wybacz bezpośredniość, ale ja bym w takim razie zmieniła krawcową. To znaczy... masz cudowną figurę i ktoś, kto ją krytykuje po prostu ci zazdrości. I nie uszyje ci ładnej sukni. I wcale nie chce, żebyś wyglądała najpiękniej jak to możliwe - powiedziała łagodnie, patrząc na Voice swoimi szczerymi, ciemnoniebieskimi oczami. - Ale ja się nie znam. Tak mi się po prostu wydaje - dodała szybko, ogarniając z twarzy niesforny kosmyk włosów i sprawiając wrażenie odrobinę zakłopotanej swoimi słowami. - Ja w każdym razie wezmę moją ulubioną, wielką kanapkę z dwoma rodzajami sera, zielonym ogórkiem, rzodkiewką i innymi dobrymi rzeczami, a do tego... wyciskany sok z pomarańczy. Tyle biegam za różnymi szaleńcami, że jakakolwiek dieta chyba by mnie zabiła - powiedziała z rozbrajającą szczerością.
Voice też często otaczali faceci. Rzecz w tym, że zazwyczaj byli oczarowani jej urodą, zapominając, że ta złotowłosa istota ma jakieś uczucia i że być może jest inteligentna. Liczyło się tylko to, że przypominała nimfę albo inne boskie stworzenie, i że wydawała się dużo słodsza, niż była w rzeczywistości. Ciekawe rozmowy mogła przeprowadzić tylko z profesorem od eliksirów i Percivalem, bo w jej środowisku zdecydowanie brakowało ogarniętych, interesujących kobietek, które znad świeżo pomalowanych paznokci i pofarbowanej na jakiś szalony kolor grzywki widzą świat. Owszem - do pomalowanych paznokci, farbowanych włosów, operowanych nosów i kilogramów tapety Voice czuła niesłychany uraz, mimo że sama była bardzo zadbaną młodą kobietą, paznokcie zawsze miała spiłowane, włosy umyte i uczesane, a makijaż subtelny i naturalny. Chodziło właśnie o naturalność, bo Cheney uważała, że piękna dziewczyna to dziewczyna czysta i schludna, a nie wysmarowana szminką jako cieniem do powiek. Isolde wydawała jej się właśnie taka - zadbana, inteligentna, miła i konkretna. Przyjemna dla oka i, co ważne, także dla ucha. Nie ma nic gorszego niż głupoty plecione niemożliwie głośnym i irytującym głosem. - Dziękuję, ale w sumie nie ma czego gratulować. Po prostu mam dużo szczęścia - odparła z nutką rozbawienia w głosie, jednak jej oczy zaszły delikatną mgiełką, bo zaczęła myśleć o Percivalu. O jego ciepłych, silnych dłoniach, aksamitnym głosie i ciemnych oczach, których spojrzenie sprawiało, że pod Voice uginały się kolana - niezmiennie już od ponad roku. Odrobinę się zaczerwieniła, słysząc komentarz Isolde. Nie przywykła do komplementów od kobiet, a tym bardziej nie przywykła do tego, że kogoś interesuje jej dobro. Pokiwała niepewnie głową, nie chcąc ciągnąć tematu obwodu swojej talii, który przekroczył sześćdziesiąt centymetrów i aktualnie wynosił sześćdziesiąt jeden, co przed ślubem było dla Voice dramatem. - No tak, masz wymagającą pracę. Ja w zasadzie cały dzień siedzę, kalorie tylko chwilowo robią mi dobrze - zaśmiała się, bardzo chcąc zmienić atmosferę na bardziej sprzyjającą otwieraniu się i innym takim rzeczom, które magopsychiatrzy uważali za niezmiernie ważne. Wreszcie złożyły zamówienie i Cheney poczuła się odrobinę pewniej. - Wybacz wścibskość, ale lubię wiedzieć o ludziach takie podstawowe rzeczy. Wiesz, wiek, dom w Hogwarcie, ulubiony kolor... Nie wiem, czy chcesz rozmawiać o takich głupotach, ale to chyba dobry początek - zauważyła nieśmiało, gniotąc rękaw marynarki.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Ustawienie facetów zajęło Isolde trochę czasu. Nie mieściło im się w głowach, że zgrabna, delikatna blondynka może się nadawać do pracy w terenie, że wcale nie muszą się nią opiekować i że nie jest ciężarem, a przeciwnie - cennym sojusznikiem i rozsądnym partnerem. Początkowo zbywanie ich zaczepek i kpin było trudne. Isolde udawała twardą i zimną, pozbawioną sentymentów, wiedząc, że cały czas wszyscy ją obserwują i oceniają. Dopiero po kilku udanych akcjach, gdzie wykazała się opanowaniem i profesjonalizmem, poczuła coś na kształt odprężenia i akceptacji. Nikt nie wiedział, ile ją to wszystko kosztowało, ale była z siebie dumna, że dała radę i wytrzymała tę presję. Ona też nie lubiła tego typu kobiet - skupionych wyłącznie na swojej urodzie, często dyskusyjnej, i nienaturalnych do granic absurdu. Mężczyźni byli prostsi w obsłudze, bardziej konkretni i Isolde czuła się lepiej w ich towarzystwie, chociaż miała też dwie koleżanki, z którymi się wzajemnie wspierały. Nie ze względu na szczególnie bliskie relacje, ale na solidarność płci, w którą powoli zaczynała wierzyć dopiero teraz. Podobała się jej subtelność Voice, tembr jej głosu i wyważenie w gestach. Nie miała w sobie nic pretensjonalnego, była naturalna, miła i trochę nieśmiała, ale to budziło w Isolde instynkt opiekuńczy. Może dlatego że sama też w głębi duszy była nieśmiała. - Jest to jakiś punkt widzenia... - przyznała z rozbawieniem Isolde, patrząc z przyjemnością na wyraźnie rozanieloną i zakochaną dziewczynę. - A kim jest twój wybranek? - spytała łagodnie, posyłając Voice ciepły uśmiech. - Ale mimo wszystko ich potrzebujesz - przypomniała, puszczając oko i przywołując kelnera. Kiedy odszedł, Isolde usiadła nieco wygodniej na krześle i spojrzała na Voice z rozbawieniem, zadowolona, że dziewczyna nabrała pewności siebie. - To nie wścibstwo, to dobry początek, jak sama zauważyłaś. W takim razie... prawie dwadzieścia trzy lata... - tu skrzywiła się lekko, zdając sobie sprawę, że nie jest już AŻ TAKA młoda - ... Gryffindor, ulubiony kolor to niebieski, patronus to wilk. Wolę morze niż góry, bo urodziłam się nad morzem, a mój bogin to pożar. W każdym razie jeszcze kilka lat temu tak to wyglądało - powiedziała, po czym zerknęła na rękaw Voice. - Hej... nie stresuj się tak. Ja też się stresuję, ale... właściwie nie mamy powodu. Cieszę się, że się znalazłyśmy. I mam wrażenie, że się polubimy... - powiedziała szczerze Isolde, choć na jej policzki wypłynął rumieniec i wydawała się bardzo przejęta. - Właściwie nie mam żadnych kuzynek. Ani rodzeństwa - dodała po chwili.
Przygryzła uroczo, trochę nerwowo dolną wargę, gdy Isolde spytała, kto jest jej wybrankiem. Większość ludzi, gdy Voice opowiadała o Percivalu, otwierała szeroko oczy. Potem scenariusze były dwa - albo brali ją za wariatkę, albo nagle robili się nadzwyczaj mili i pomocni. Voice trochę się bała, że Bloodworth zareaguje podobnie, ale nie widziała powodu, by ją okłamywać. Skoro były kuzynkami, i skoro ta relacja miała trwać dłużej, niż przez najbliższe pięć minut... to chyba byłby zły pomysł. Nawinęła kosmyk złotych włosów na szczupły palec. - Percy Follett. Może kojarzysz. Jest pałkarzem... w reprezentacji... - dodała nieśmiało, leciutko się czerwieniąc, bo bała się, że zabrzmi jak kłamczucha lub chwalipięta, podczas gdy była po prostu bardzo dumna ze swojego przystojnego, zdolnego narzeczonego. Uwielbiała rozmasowywać mu mięśnie po treningu, uwielbiała oglądać go na boisku i widzieć jego uśmiech po wygranym meczu. Słuchała jej słów z uwagą, starając się wszystko zapamiętać. Nagle sobie przypomniała, że już ją gdzieś widziała. Na balu? Z Madnessem? Chyba tak. Chyba Casper jej na nich wskazał. A może wcale nie? Mimo to postanowiła zapytać. - Hmm, kojarzysz Madnessa? Taki wysoki Ślizgon - dodała. Wydawało jej się, że Madness był od Isolde tylko rok młodszy. - Mam dwadzieścia lat. Slytherin. Czarny i niebieski. Nie umiem wyczarowywać patronusa, jestem żałosna z zaklęć. A bogin to moja matka - odparła bez chwili zawahania. Nie miała siły na zmyślanie głupiutkich historyjek. Odchrząknęła cicho. - Przepraszam. Po prostu obracam się raczej w... zamkniętym kręgu. Ale bardzo się cieszę, że cię poznałam - powiedziała z delikatnym uśmiechem, nieco się rozluźniając. - Ja mam trochę rodzeństwa, ale w zasadzie nikogo nie znam. Wiem o trzech braciach i siostrze, ale pewnie mam więcej - mruknęła, marszcząc lekko brwi. Nie wyglądała na zadowoloną z tego powodu.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget znalazłam ogłoszenie na wizbooku, że pewien pan z wielką chęcią udzieli korepetycji z języka francuskiego i do razu pomyślała, że to odpowiednie zajęcie dla niej. Nigdy nie miała większej styczności z tym językiem, a z pewnością chciałaby w przyszłości pojechać do Francji. Słyszała natomiast, że Francuzi zbytnio nie przepadają za Anglikami, a już szczególnie za takimi, którzy nie potrafią porozumiewać się w ich rodzimym języku, wobec tego nie pozostało jej nic innego jak nauczyć się go. Zresztą miała niewiele do czynienia z "ludzkimi" językami. Zazwyczaj poświęcała czas na naukę trytońskiego i nieudane podejścia do języka wężów, który bez pomocy kogoś obdarzonego darem wężomowy był dla niej wciąż nieosiągalny. Inni mogli się pochwalić znajomością niemieckiego, francuskiego, hiszpańskiego, szwedzkiego - a ona? Marny angielski... Umówiła się ze swoim nowym korepetytorem pewnej uroczej knajpce w Londynie. Bridget specjalnie wzięła świstoklik w to miejsce, by nie kłopotać się z teleportacją. Przybyła na miejsce chwilę przed czasem i od razu zajęła miejsce przy jednym z wolnych stolików. Na szczęście nie było zbyt dużego ruchu i nie miała z tym problemu. Od razu zamówiła sobie jedną z podawanych na miejscu herbat, po czym wyciągnęła z torby jakiś notes oraz pióro. Niecierpliwie zerkała na drzwi, wypatrując swojego korepetytora.
Nie sądził, by na jego ogłoszenie o korkach ktokolwiek odpowiedział - w końcu... Trzydziestoletni facet chce dawać studentom korepetycje - mimo wszystko trochę podejrzanie to brzmi. Ale on miał naprawdę szczere intencje, w końcu jego rodzimy język jest przewspaniały, a on sam chciał po prostu zachować ten akcent, który po ponad dziesięciu latazbierał ch mieszkania wśród Angoli trochę znikał. Umówił się z niejaką Bridget Hudson w uroczej knajpce "Kociołek amortencji", gdzie zazwyczaj było spokojnie i szansa by im ktoś przeszkodził wynosiła naprawdę niewiele. Zarzucił na siebie jasną koszulę, wygodne spodnie i kurtkę, poprawił starannie fryzurę jak i zarost, zgarnął wszystkie książki i słowniki jakie posiadał, po czym upewniając się, że zamknął mieszkanie na klucz, skierował swe kroki do umówionego miejsca. Denerwował się, fakt, ale... jego kultura narodowa pójdzie dalej. No i pewnie Bri jest inteligentna, zapewne nauka podstawowych wyrażeń nie zajmie im zbyt długo. Nim się obejrzał, stał już pod drzwiami restauracji, próbując wziąć się w garść i nie spanikować. Basil, przecież ona ci już zapłaciła, nie możesz jej wystawić. Mamrotał do siebie, ostrożnie otwierając drzwi i rozglądając się po sali, praktycznie od razu rozpoznając twarz swojej uczennicy ze zdjęcia. Spokojnym, sprężystym krokiem podszedł do niej i podał jej swoją dłoń. - Basil Mohtenie, zapewne to ty jesteś Bridget, mam rację?
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget nie widziała nic złego w fakcie, że trzydziestoletni mężczyzna chciał udzielać korepetycji studentom, przecież to jak normalny nauczyciel. Wolałaby nie myśleć, po ile lat mieli faktycznie belfrowie w Hogwarcie, ale trzydzieści na jej gust wypadało całkiem w porządku, jakiś młody ten facet Francuz. Stresowała się w zasadzie jedynie tym, że nie sprosta jego oczekiwaniom i okaże się być okropna w nauce tego języka, że polegnie już na samym bonjour i nic więcej nie będzie w stanie opanować. Oczywiście te obawy nie należały do najbardziej racjonalnym, bo skoro udało jej się opanować do tej pory jakieś podstawy języka trytońskiego, który był nie tylko trudny, ale również bolesny do samego słuchania, to niby z francuskim miałaby sobie nie dać rady? Z językiem miłości? Obserwowała dokładnie każdą osobę, która przekroczyła próg Kociołka Amortencji i dopiero średniego wzrostu mężczyzna z zarostem przykuł jej uwagę. Słodki Merlinie, pomyślała i w tej chwili cieszyła się bardziej niż zwykle z faktu, że siedzi, bowiem poczuła jak niemal natychmiast miękną jej kolana. Obdarzyła mężczyznę ciepłym, szerokim uśmiechem i pokiwała głową, wyciągając doń dłoń. - Tak, zgadza się, Bridget Hudson - przyznała. - Bardzo miło mi pana poznać - Liczę na owocną współpracę. Słysząc jego całkiem wyraźny akcent, Bridget nie mogła opanować maślanego spojrzenia i tego jednego, delikatnego westchnięcia. Otrząsnęła się jednak i z zakłopotaniem spojrzała na pustą stronę notatnika przed sobą. - Od czego chce pan zacząć zajęcia? - zapytała z czystej ciekawości (i ogromnej chęci ponownego usłyszenia tego niezwykle seksownego akcentu).
Uśmiechnął się lekko do Bridget, udając, że wcale nie spostrzegł tego jej spojrzenia - nie chciał, by poczuła się niezręcznie. Z drugiej jednak strony słyszał dobitną angielszczyznę, co go trochę martwiło... Ale Bri wyglądała na ambitną i inteligentną młodą kobietkę, więc miał nadzieję, że nie będzie jakiegoś tutaj problemu. Bardziej przejmował się trudnością - niektóre wyrazy brzmiały podobnie, a w jednym zdaniu wychodził ogromny misz masz ciężki do zrozumienia. Dlatego powinni zacząć od czegoś prostego, od czego on sam... - Dzisiaj zaczniemy od wymowy. Mogę na chwilkę? - Spytał z przymilnym uśmiechem na ustach, przysuwając do siebie jej notatnik oraz długopis i lekko niechlujnym pismem zanotował jej imię. - Proszę to przeliterować, na razie po angielsku a za chwilę zanotuję ci wymowę poszczególnych liter po francusku. No, proszę zaczynać. - Oddał jej kartkę, czekając na wykonanie przez dziewczynę zadanego jej ćwiczenia. W sumie, to uczucie było... Przyjemne. Gdyby nie pracował w teatrze, zapewne zostałby nauczycielem i wlewałby w te młode umysły miłość do sztuki, muzyki i teatru. Podobało mu się to wrażenie bycia inteligentniejszym od innych, a na myśl, że tą wiedzę może komuś przekazać czuł całkiem sporą satysfakcję.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget nie można było odmówić ambicji, nigdy. Najlepszym tego potwierdzeniem było ciągłe uczęszczanie na lekcje starożytnych run z profesorem Fairwynem, przed którym niejednokrotnie się wygłupiła, a mimo tego postanawiała zjawić się na jego zajęciach. Liczyła, że jej nowy nauczyciel od języka francuskiego nie będzie zniechęcony jej ewentualnym niepowodzeniem. Nie przewidywała, by takowe posiadała w niedalekiej przyszłości, w końcu podstawy języka nie mogą być aż takie trudne, jednak im dalej w las, tym więcej drzew i możliwe, że przyjdzie moment, w którym Bridget będzie chciała siebie przycisnąć mocniej, natomiast pan Basil będzie wolał się wycofać i więcej nie skazywać samego siebie na męczarnie z Hudson. Jednym, szybkim ruchem zabrała dłonie z okolic notatnika, by umożliwić korepetytorowi łatwy dostęp do kartek i pióra, z zainteresowaniem obserwując ruch jego palców podczas pisania. Gdy dostała kartkę z powrotem przed nos dostrzegła, że na papierze było zanotowane wyłącznie jej imię. Dobry start, chociaż była odrobinkę zawiedziona, liczyła na coś trudniejszego. Z drugiej strony to nawet lepiej, że startowali od prostego słowa, może uniknie sytuacji, w której zrobi z siebie kompletną idiotkę? - B-r-i-d-g-e-t - przeliterowała płynnie i bez zająknięcia, po czym spojrzała na mężczyznę i uśmiechnęła się delikatnie. - Co dalej? - zapytała jeszcze, gotowa na dalsze instrukcje oraz na naukę wymowy francuskiej. Czuła, że z Basila będzie bardzo dobry nauczyciel.
Pokiwał głową, dokładnie jej słuchając. Tak, w rej dziewczynie na pewno był jakiś potencał, a wzrok Bridget mówił mu, że jest w stanie zrobić naprawdę wiele, by nauczyć się rodzimego języka Basila. Co on jako Francuz naprawdę sobie cenił, w końcu jego język nie należał do tych najprostszych... Ale za to jaki piękny był przy słuchaniu, chociaż dla niezorientowanego mógł po prostu brzmieć śmiesznie, co Basil uważał za osobistą zniewagę, w myśl "Obrażasz mój język, obrażasz mnie". Jemu samemu opornie szło z angielskim i do tej pory często przy rozmowach brakowało mu odpowiedniego słowa. No i akcent, który brzmiał niczym tych osób, które co dopiero przyjechały na Wyspy, jednak w jego przypadku jest to zamierzone: Mohtenie naprawdę się starał, by nie zaniknął, często chodził po domu, mówiąc do siebie po francusku. - Doskonale. Zacznę od tego, że francuski alfabet ma dwadzieścia sześć liter, część brzmi podobnie do tych po angielsku. Przygotowałem wcześniej dla ciebie kartkę z odpowiednią wymową... - Mówiąc to schylił się do torby, by wyłuskać z niej kartkę formatu A4 z wypisanym alfabetem. Obok każdej literki w nawiasie zapisana była poprawna wymowa, co on uważał za pewne ułatwienie w nauce jakiegokolwiek dialektu. Przynajmniej na początku. Ostrożnie podsunął jej kartkę, spogladając przy tym na swoją lewą dłoń, a raczej na paznokcie. Znów będzie je trzeba malować. - Teraz spróbuj przeliterować swoje imię według francuskiej wymowy, dobrze?
~~~
Spoiler:
Nie wiem jak u ciebie z francuskim, więc załączam alfabet, byś nie musiała szukać <3. A (a) B (be) C (se) D (de) E (e) F (ef) G (że) H (asz) I (i) J (żi) K (ka) L (el) M (em) N (en) O (o) P (pe) Q (ku) R (er) S (es) T (te) U (u) V (we) W (dublewe) X (iks) Y (igrek) Z (zed)
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget od bardzo dawna miała słabość do języka francuskiego (nie, wcale nie dlatego, że to język miłości...). Uważała, że brzmi niezwykle seksownie i niemal śpiewnie. Zawsze żałowała, gdy w magicznym radio lub w jej ulubionych kawiarniach puszczano piosenki po francusku - zazwyczaj były bardzo piękne, a ona nigdy nie rozumiała tekstu. Co prawda mogłaby słuchać ich w tłumaczkach, ale to przecież nie to samo, co gdyby słuchała wykonania po francusku i sama z siebie rozumiała słowa, prawda? Do tego drugiego dążyła i była w stanie poświęcić sporo czasu i energii po to, by nauczyć się czegoś wartościowego. Basil, choć siedział naprzeciw niej zaledwie pięć czy siedem minut, wywierał na niej niesamowite wrażenie! Nie dość, że brzmiał niezwykle uroczo przez ten swój akcent, to jeszcze rozsiewał wokół siebie taką aurę, że Bridget nie mogła powstrzymać się przed wpatrywaniem się w niego jak w obrazek. Bardzo chciała mu zaimponować, wobec tego wyprostowała się i ze skupieniem wysłuchała jego słów. Spojrzała na kartkę, delikatnie marszcząc brwi, gdy jej wzrok błądził po niej w poszukiwaniu liter swojego imienia, po czym zaczęła nieco niepewnie: - Be-er-i...de-że-e-te[b] - wyartykułowała, po czym spojrzała na niego, gotowa na pochwały, - [b]Mógłby mi pan powiedzieć, jak brzmi moje imię po francusku tak... w całości? - zapytała, z nagła nieco onieśmielona swoja prośbą. Po prostu chciałaby usłyszeć...
Dokładnie wysłuchał każdej wypowiedzianej przez niej głoski, od razu notując sobie w pamięci, że aż takiego dramatu nie było... Wiele razy słyszał, jak ktoś kaleczył francuski, więc cieszył się, że Bri popełniła tylko kilka błędów, które można było łatwo, szybko i bezboleśnie skorygować. - Całkiem nieźle ci poszło jak na początkującą. Na następny raz nie zmiękczaj tak 'er', dobrze? Nie musi koniecznie być bardzo twarde, ale nie może być też tak bardzo zmiękczone, jak jest w angielskim. I proszę cię, dajmy sobie spokój z tym panem, czuję się staro. Mów mi po imieniu. A twoje imię to Birgitte, tak sądzę. - Zaśmiał się. Naprawdę czuł się dziwnie, gdy ktoś mówił do niego per "pan". Nawet w pracy mówili mu po imieniu, więc naprawdę nie było potrzeby, by mimo tych trzydziestu trzech lat na karku zwracano się do niego tak oficjalnie i... dorośle. Modemoiselle Bridget wydawała się naprawdę inteligentna i urocza równocześnie, szkoda tylko, że wydawała siętaka spięta w jego towarzystwie. Zrobił coś nie tak, że ją spłoszył? - Zapewne doskonale znasz tak popularne słówka jak bonjour, pardon, madam, monsieur czy bon apetit, jednak często są one... bardziej przerabiane pod język obowiązujący w danym kraju, co jest zupełnie normalne w dzisiejszym świecie. Na dziś przewidziałem jeszcze słownictwo oraz troszkę gramatyki - nauczę cię przywitań i pożegnań zależnych od pory dnia oraz osób, bez których nie wypowiesz żadnego zdania, ponieważ one muszą się tam znaleźć. Od czego wolałabyś zacząć? A, i jakbyś miała jakiekolwiek pytanie, nie wachaj się zapytać, dobrze? - Uśmiechnął się lekko do swojej uczennicy
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget spodziewała się jakiejś pochwały i w sumie takową dostała, z tym że strasznie ciężko było jej się skupić na tym, co w efekcie powiedział jej korepetytor. Najwyraźniej w jego obecności miękły jej nie tylko nogi, ale również język, niezdolny to wymówienia twardszego "er" właściwego dla francuskiego. Francuz wydawał się jednak nie być totalnie zawiedziony jej staraniami, co sprawiło, że na jej buzi wykwitł szeroki uśmiech. Radziła sobie! I to jak! Uśmiech satysfakcji szybko przerodził się w bardziej błogi, gdy tylko z ust Basila wyfrunęło przepięknie wypowiedziane imię Puchonki. Ileż ona by dała, by codziennie ktoś tak do niej mówił... - Brzmi pięknie - powiedziała, po czym z jej piersi wyrwało się westchnienie, po którym lekko się zarumieniła. Merlinie, co za wtopa, nie chciała, żeby wziął ją za jakąś opętaną, młodą dziewczynę, która przyszła na lekcje języka, żeby ślinić się do nauczyciela. Wręcz przeciwnie, ona bardzo chciała się czegoś faktycznie nauczyć. Na jej (nie)szczęście Basil stanowił niemałe rozproszenie. Wzrokiem wodziła po jego przystojnej twarzy, zatrzymując się na ułamek sekundy dłużej na jego przenikliwych oczach w kolorze czekolady. - Dobrze, będę mówiła Basil - dodała jeszcze, skrycie podekscytowana faktem, że będzie mogła zwracać się do mężczyzny po imieniu - a pisząc skrycie mam oczywiście na myśli szeroki uśmiech, może nawet cichy chichot, tak żeby podkreślić, że jest dojrzała. Mhm. - Tak, znam te słowa - wtrąciła, gdy wymieniał niektóre, gorliwie kiwając głową. - Możemy zacząć od nich i od przywitań - zasugerowała, czując się coraz pewniej. Wzięła do ręki pióro i położyła dłoń na notatniku, gotowa zanotować słowa oraz reguły.
Ach, zapomniałam wspomnieć - mój francuski nie istnieje, stąd naprawdę dobrze się bawię!
Kiwnął głową, gdy tylko dziewczyna zgodziła się mówić mu po imieniu. Mimo tych trzydziestu- dwóch lat na karku, nadal czuł się młodo, a mówienie do jiego per "pan" mocno go postarzało... Ach, ta dzisiejsza młodzież. Uśmiechnął się pod nosem, kiedy tylko usłyszał zachwycone westchnięcie dziewczyny. Proszę proszę proszę - Basil oczywiście doskonale zdawał sobie sprawę, jak działa na kpbiety, ale takie westchnięcia tylko podbudowywały jego i tak już wysokie męskie ego. Dlaczego by nie mówić tak do puchonki cały czas? Chwila podroczenia się z jej hormonami i serduchem chyba nie kosztuje aż tak dużo? Po za tym, spodobało jej się! A on wprost uwielbiał uszczęśliwiać kobiety, obsypywać je prezentami i komplementami, rozmawiać o makijażu... Ale jeszcze nie znalazł tej, którą miałby adorować. A z Bri zapewne kontakt urwie się po kilku lekcjach, po za tym, to jeszcze praktycznie nastolatka. Co z tego, że od roku jest pełnoletnia... Źle by wyglądali razem w towarzystwie. - Powitania i pożegnania, wbrew pozorom nie są takie trudne jak się wydaje. Kiedy patzy się na tekst i równocześnie słucha, na początku można mieć lekki mętlik, ale szybko to wszystko przychodzi. Język francuski jest bardzo miękki, wiele wyrazów ma podobne brzmienie, ale już niedługo będziesz potrafić je rozróżnić... Miejmy taką nadzieję - Uśmiechnął się do niej, ignorując ten cichy pisk. Przedstawienie musi trwać, oui? - Przygotowałem ci kartkę... Z napisanymi tymi słowami. Patrz na pisownię i równocześnie powtarzaj za mną, oke, Birgitte? - Podaj jej kartkę z dziewięcioma frazami, po czym każdą zaczął powoli, acz płynnie wymiawiać, czekając, aż ta powtórzy. Teraz dopiero zaczynały się schodki.
Spoiler:
Dzień dobry - Bonjour Cześć - Salut Dobrze, dziękuję - Ca va, merci Dobry wieczór - Bonsoir Do widzenia - Au revoir Dobranoc - Bonne nuit Do zobaczenia - À bientôt! Do jutra - À demain Miłego dnia - Bonne journée Szczęśliwej podróży - Bon voyage
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget, jak naprawdę spora część młodych dziewcząt, przy starszych od siebie mężczyznach, szczególnie tak przystojnych, traciła głowę. Nie potrzebowała wiele, by robić do Basila maślane oczy. Wystarczył fakt, że z taką pewnością siebie siedział w swoim krześle, patrząc na nią poważnym wzrokiem, zwracając się do niej we francuskim odpowiedniku jej imienia, od którego brzmienia uginały jej się kolana i dobrze, że siedziała, bo w przeciwnym wypadku trzeba by ją było zbierać z podłogi. Nie śmiała nawet rozważać, jak bardzo wniebowzięta byłaby, gdyby mężczyzna faktycznie rozważał ją jako potencjalną przyszłą partnerkę - podobne myśli pozostawały wciąż w sferze jej marzeń. Oj, była pewna, że kilka następnych nocy będzie śniła z widokiem twarzy Basila pod powiekami. I tego uśmiechu! Z trudem skupiła się na tym, co mówił. Kiwała głową, przyswajając informacje, które jej podawał, a gdy przeszli do praktyki, starała się najbardziej jak mogła. Niestety jej język nie był tak wyćwiczony i wymawianie niektórych końcówek czy po prostu dźwięków po francusku przysparzało jej niemało kłopotów. Niektóre frazy mówiła bezbłędnie za pierwszym razem, lecz kilka z nich sprawiło, że na jej policzki wstąpił rumieniec nie tylko zakłopotania, ale również złości. - Merlinie, coś mi nie idzie - skomentowała jedną z porażek, po czym przejechała ręką po czole. - Normalnie mi się język pląta! Jest na to jakieś lekarstwo? - Spróbowała obrócić swoje niepowodzenie w żart, mimo że w środku nie było jej w żaden sposób do śmiechu. Nie znosiła robić z siebie idiotki, a niewątpliwie tak właśnie teraz się działo. Brawo Bridget, poległaś już przy podstawowych zwrotach!
Spędzaliście najwyraźniej bardzo przyjemnie czas na nauce francuskiego. Te wszystkie spojrzenia, pędzące myśli... zrobiło się troszkę gorąco? Ktoś wam jednak przerwał w pół zdania. Okazało się, że to kelner, młody chłopak obładowany kociołkowymi pieguskami i czekoladkami. Przekazał, że dzisiaj w restaurscji oferują taki darmowy poczęstunek. Słodycze wyglądają zachęcająco, a kelner nalega na zjedzenie przynajmniej jednego cukierka albo czekoladki.
Rzućcie kostką na to, co wam się dzieje: Parzysta - twoje włosy barwią się na twój ulubiony kolor i wydają się olśniewać. Nieparzysta - odczuwasz silną potrzebę dotyku i bliskości. Nie możesz się wręcz powstrzymać przed złapaniem dłoni osoby obok...
Jak na pierwszy kontakt z językiem francuskim, brytyjka poradziła sobie naprawdę dobrze.. No, oprócz wymowy tych nieszczęsnych kilku wyrazów... Był zadowolony. A może to wdzięki panny Hudson tak na niego działały. Zawsze potrafił docenić piękno kobiet, nie wstydził się skomplementować obcych na ulicy czy podbiec i podarować kwiat, by poprawić jej dzień. Jednak, to jak genetyczną loterię wygrała Bridget powinno być nielegalne. Chociaż nie, wtedy nie mógłby podziwiać jej wdzięków. Jakim cudem była taka urocza, gdy się złościła? - Wiesz, Birgitte, nie było tak źle, ale przy salut nie wypowiadaj tego "t" na końcu, a francuzi "do widzenia" wymawiają bardziej "awła", dobra? No i zmiękcz bardziej... Hm? - Spojrzał na kelnera, który przerwał mu w pół słowa. Zapewne zaraz straci wątek, ale... Dla słodyczy zawsze warto. - Merci - Powiedział śpiewnie, wsuwając sobie czekoladkę do ust. Była słodka i kleiła się do zębów... Ale smaczna. Po krótkiej chwili poczuł dziwne mrowienie na twarzy, więc spojrzał na swoją brodę, która zrobiła się... czerwona. Uśmiechnął się, podnosząc wzrok na Bri. - To miał być temat na inną lekcję, ale korzystając z okazji... Czerwony po francusku to rouge.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Ktoś kiedyś powiedział Bridget, że wiek to tylko liczba - bardzo, ale to bardzo chciałaby w to wierzyć, patrząc Basilowi w oczy. Mężczyzna, choć może w innych okolicznościach wydałby jej się całkiem przeciętny, w otoczeniu kawiarenki, ze swoim francuskim akcentem, z pewnością siebie bijącą z niemal każdego ruchu, jaki wykonywał, zdawał się dla niej być ucieleśnieniem ideału faceta. Sposób, w jaki wymawiał jej imię, sprawiał, że miękły jej kolana i czuła to mimo siedzenia na krześle. Język sam się plątał i uniemożliwiał poprawne wypowiedzenie wyrazów - a może myliła się celowo? Może po prostu chciała, żeby ją poprawiał, żeby więcej do niej mówił, żeby mówił do niej po francusku? Zamrugała gwałtownie, gdy pojawił się obok nich kelner trzymający tacę pełną kociołkowych piegusków i pysznie wyglądających czekoladek, na widok których oczy niemal dosłownie jej się zaświeciły. Darmowy poczęstunek składający się ze słodkości? - Uwielbiam pieguski! - powiedziała z szerokim uśmiechem, wyciągając obie rączki i zgarniając z tacy przynajmniej trzy ciastka naraz. Dopiero po sekundzie zorientowała się, jak cała sytuacja mogła wyglądać z boku. Automatycznie oblała się rumieńcem, gdy jej wzrok skrzyżował się z tym Basila, który (o zgrozo...) wziął wyłącznie jedną. Zachichotała nerwowo, spoglądając na kolekcję słodyczy przed sobą. - Jak chcesz to częstuj się - powiedziała, ale było jej tak cholernie głupio, że natychmiast zmieniła temat. - Czyli jak to miało być? Salu? - W chwili, gdy to powiedziała, broda mężczyzny zmieniła kolor na czerwony. Bridget wybałuszyła oczy. - Ale czad! Też tak chcę! - wykrzyknęła entuzjastycznie, po czym wpakowała sobie pieguska do ust. Jeszcze nie zdążyła go przełknąć, a w jej głowie pojawił się nagły, bardzo silny impuls... Nim się spostrzegła, jej dłoń wystrzeliła do przodu przez stolik. Wąskie palce dziewczyny oplotły znacznie większą dłoń Basila. - Do twarzy Ci w czerwonym - stwierdziła w pierwszej chwili. - A u mnie się coś zmieniło?
Nie rzucam, wybieram "gorszą opcję" za pozwoleniem mistrza
Zaśmiał się cicho, gdy zobaczył entuzjastyczną reakcję Bridget. Lubił, gdy ludzie przy nim naturalni, że się nie krępowali... A puchonka w szczególności była przeurocza z tym swoim uwielbieniem do słodyczy. Gdyby mógł zaraz by przyniósłby jej cały karton piegusków, by tylko znów zobaczyć tą dziecięcą radość na jej twarzy. Ale... Z drugiej strony, ten rumieniec zawstydzenia też był prześliczny. Basil, ona jest od ciebie o czternaście lat młodsza, opanuj się. Propozycję podzielenia się przyjął z uśmiechem, kiwając przy tym głową. Nawet nie przyglądając się zbyt dobrze słodyczowi, od razu wziął go do ust. -Tak jest, tylko z akcentem na "u". Wtedy będzie idealnie - Powiedział cicho. Fakt, kolor jego włosów aktualnie odbiegał od codziennej normy... Ale komplement padający z ust takiej panienki trochę napompował jego ego. Zachował kamienną twarz, gdy Bri złapała go za dłoń, jednak ostrożnie ścisnął jej palce. Jakoś tak nie potrafił się powstrzymać... Chciał czuć jej bliskość, jednak nie w tym dwuznacznym znaczeniu... Ale takim zwykłym, codziennym. - Nie, chociaż... Poczekaj minutkę - Nachylił się nad nią, ostrożnie ścierając kciukiem okruszki z jej policzka, tylko jakoś tak ciężej było się odsunąć niż przysunąć. Ładnych perfum dziś użyła... Hej, chwila. Cofnął się z przepraszającym uśmiechem, jednak nadal nie puścił jej dłoni. - Miałaś troszeczkę na policzku
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget bardzo chciała myśleć, że Basil śmiał się z nią, nie z niej, bowiem byłoby jej jeszcze gorzej, gdyby śmiech na jego ustach był z rodzaju tych szyderczych. Wszystko wskazywało jednak na to, że mężczyzna nie miał złych zamiarów, wręcz przeciwnie! Poczuła rozlewającą się wewnątrz ulgę, gdy sięgnął po jedno z ciastek - teraz chociaż miała poczucie, że zachomikowane zapasy nie były tylko na jej rachunek. - Są naprawdę dobre, chyba najlepsze, jakie jadłam - dodała, co by się nie rozmyślił. Chyba wszystkie pieguski miały w sobie... To coś. Bridget na co dzień była bardzo kontaktową osobą i nie stroniła od fizycznego kontaktu, lubiąc przytulać się do swoich koleżanek czy też w rozmowie dotknąć czyjegoś ramienia. Niemniej jednak w sytuacjach, gdy miała do czynienia z kimś starszym, z kimś w roli nauczyciela, nigdy nie zdarzyło jej się spoufalać w ten sposób. Potrzeba poczucia dotyku Basila była jednak tak silna, że nie potrafiła się jej oprzeć. Wtedy w ogóle wydawało jej się, że to co robi, było w porządku i nie było w tym nic złego. Ot, oplotła palcami jego dłoń, dotykając jego skóry, znacznie bardziej szorstkiej niż jej własna. Basil odwzajemnił ów uścisk, a Bridget wprost nie posiadała się ze szczęścia. Poczuła w brzuchu motylki, to nieznośne łaskotanie, które wywołało na jej buzi najszczerszy, szeroki uśmiech. Gdy się nachylił... Okazało się, że miała brudny policzek. - Och - wyrzuciła z siebie w pierwszej chwili, lecz dotyk jego palców na jej twarzy sprawił, że przeszedł ją delikatny dreszcz. - Dziękuję. Ja to się zawsze ubabram kiedy nie trzeba - dodała i wywróciła oczami w geście zażenowania samą sobą. Normalnie jak dziecko. Spojrzała na niego i ponownie zapomniała, co chciała powiedzieć. - O czym mówiliśmy? - zapytała. A dłonie nadal mieli splecione.
Nie żeby coś, ale już wcześniej chciał jej dotknąć. Wybadać fakturę jej skóry. Zastanawiał się, czy jest gładka, czy może szorstka? Sucha czy nawilżona? Tak delikatna, jakby była z porcelany, czy wręcz odwrotnie: dosyć gruba warstwa skóry, chroniącą ją od siniaków. Uścisk na dłoni i jej twarz pod opuszkami jego palców zdołały co nieco uchylić rombka tej tajemnicy. Siedziała przed nim najdelikatniejsza osoba na świecie. Nie, w całym kosmosie! Miał wrażenie, że wystarczyłby tylko jeden nieuważny ruch, a ta potłukłaby się jak porcelana. I nie chodziło tu o charakter - Bridget udowodniła mu przecież że jest silną i samodzielną babką - ale ta skóra... Chciał jej dotykać częściej. Więcej. Jednak zdawał sobie sprawę, że nie mógł bo: a) Między nimi jest czternaście lat róznicy (chociaż wiek to tylko podobno liczby) b) Birgitte zapewne kogoś już ma. I wcale by się nie zdziwił gdyby miał rację. No, może byłby tylko zazdrosny. - Daj spokój... Uważam, że to urocze - Uśmiechnął się szeroko, podnoszac delikatnie ich złączone dłonie i ostrożnie składając pocałunek na tej należącej do panny Hudson, na potwierdzenie swoich słów. - Skończyliśmy na tym, by dać akcent na "u" w salu. A skoro umiesz już się przywitać i pożegnać, moze chcesz się nauczyć przedstawiać?