Przytulne miejsce, w sam raz na przekąszenie czegoś w biegu albo spędzenie kilku miłych chwil nad "Prorokiem Codziennym" z filiżanką aromatycznej herbaty w dłoni.
Autor
Wiadomość
Lilyanne Scarlett Craven
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Mugolski tatuaż za uchem, przekleństwa, blizny na przedramionach i udach.
Scarlett często starała się pomagać nowym. Wiązało się to z tym, że ona sama na początku też potrzebowała pomocy. Dlatego przywoływała na twarz pogodny uśmiech i zagadywała do tych, którzy w jej opinii potrzebowali pomocy. Choć tak naprawdę Puchonka nie była tak pogodna, jak mogłoby się wydawać. Jej spojrzenie zawsze trąciło lekką obojętnością, choć mogłoby wydawać się, że jest zupełnie inaczej. Scarlett była ułomna emocjonalnie. Nie czuła prawdziwego współczucia, empatia była jej obca. Czasem starała się być nieco bardziej ludzka, ale zazwyczaj musiała w to wkładać sporo wysiłku, bo zrozumienie emocji innych ludzi przychodziło jej wyjątkowo ciężko. Pomagała, ponieważ tak wypadało. Nie potrafiła też tak szybko zaufać obcym osobom i dopuścić je blisko siebie. Choć zapewne sprawiała zupełnie inne wrażenie. Nie wyprowadzała jednak nikogo z błędu. Nie bardzo przejmowała się tym, jak postrzegają ją inni. A skoro było to lepsze od rzeczywistości, to tym lepiej. Scarlett mogła sprawiać wrażenie imprezowej duszy, ale tak naprawdę bardziej ceniła sobie towarzystwo bliskich osób i książki niż jakieś masowe imprezy. Gdy jednak musiała się z takową zmierzyć – dawała radę. Była zahartowana, przyzwyczajona do tłumów i uwagi innych przez lata występowania na scenie. Publika może nie była najliczniejsza, ale to zawsze coś. Obecnie jednak przerzuciła się z pracy w barach na rzecz pracy w sklepie z magicznymi psikusami. Było to spokojniejsze zajęcie, choć równie ciekawe. Może nie zarabiała tam fortuny, ale liczył się każdy galeon. Z czegoś w końcu musiała opłacać mieszkanie. Nie chciała ponownie mieszkać w zamku. Nie żeby było tam jakoś tragicznie. Mieszkanie w Hogsmeade dawało jednak więcej możliwości. - Interesujące czy nie, za coś trzeba żyć – powiedziała rozbawiona, kręcąc lekko głową. Marzyło jej się zrobienie kilku kursów, a niestety tego nikt jej przecież nie będzie sponsorował. – No według niektórych to jest pewnie głupie, ale jakoś tym się nie przejmuję – dodała, wzruszając ramionami. Każdy powinien żyć swoim życiem, nieprawdaż? Gdy towarzyszka ruszyła do lady zamówić i sobie czekoladę, Scar zaczęła popijać swój eliksir. Była żarłokiem i na ogół potrafiła jeść wszystko i w największych ilościach bez przywiązywania uwagi do walorów smakowych, ale przy tym napoju potrafiła docenić coś więcej, niż jego słodkość. Gdy Prudencia wróciła do stolika, Scarlett uśmiechnęła się do niej lekko znad swojej czekolady. Miała nadzieję, że dziewczynie również zasmakuje to połączenie. - Nie, nie słyszałam – odpowiedziała po chwili, gdy już przeszedł jej lekki atak przerażenia po usłyszeniu słowa „ptak”. Przecież żadnego tu nie było! Nie mogła przecież bać się na samo wspomnienie jakiegokolwiek zwierzęcia… - Z chęcią mogę jednak o nich posłuchać – dodała, zanurzając usta w czekoladzie, co okazało się nie za dobrym pomysłem, bo chwilę później na twarzy jej towarzyszki pojawiły się wąsy z bitej śmietany, przez co parsknęła rozbawiona.
C. szczególne : Egzotyczna uroda, grube czarne brwi, piegi na policzkach, nosie, a także subtelnie rozsypane po całym ciele, kolczyki w uszach, hiszpański akcent mieszający się z portugalskim
Prudencia nigdy nie musiała martwić się brakiem dachu nad głową czy jedzeniem. Miała dobry, szczęśliwy dom może nieco zwariowany, wypełniony sekretami, czarną magią i śmiercią. Jednak każda rodzina miała swoje tajemnice. Inni strzegli je bardziej inni mniej. Nie brakowało im pieniędzy, nie byli też szczególnie obrzydliwie bogaci. Nie takie bogactwo ich interesowało, a raczej każdy w rodzinie miał swoją pasję doprowadzającą co niektórych do lekkiego szaleństwa; niekoniecznie groźnego. Zdawały się małe wypadki, ale taka była kolej rzeczy. Czasami coś musiało się zakończyć, żeby coś mogło się rozpocząć. Rosario uciekała przed uczuciami i emocjami, bywała uparta, ale głównie gnała nie tylko w przenośni, ale i dosłownie. Potrafiła głównie uciekać. Wszystko niemal z łatwością wypierała, ale to nie znaczy, że brakowało jej empatii, że była obojętna — wręcz przeciwnie. Czuła za dużo, dlatego uciekała. Nie mogła wytrzymać czasem tego ciężaru, który przygniatał ją coraz bardziej i bardziej, dlatego ludzie ją tak męczyli, doprowadzali do tego, że tonęła w ich emocjonalnym chaosie. Czuła się brudna. Natura dawała jej ukojenie, wyzwolenie i spokój. Tutaj źle się czuła. Lasy nie były dżunglami. Słońce nie było tym samym słońcem. Ludzie również zachowywali się nieco inaczej. Nic tu nie przypominało kolumbijskiej wyspy, nad czym bardzo ubolewała. - Słodko-przyjemne. - Uśmiechnęła się, jednocześnie starając się pozbyć cynamonowych wąsów. Trochę je zlizała, a resztę twarzy wytarła w białą serwetkę. Nigdy nie musiała się martwić, żeby mieć za co żyć, dlatego nieco zawstydziła ją odpowiedź Scarlett. Wydawała się taka pewna siebie, zaradna i odważna. Rosario głupio było cokolwiek odpowiedzieć. Uśmiechnęła się tylko ponownie. Nie była zbytnio rozmowna, ale potrafiła opowiadać o legendach, zwłaszcza tych, które sprzedawała jej babcia pod ciemnym gwiaździstym niebie w ogrodzie Rosario. - No, więc... - Zaczęła, zastanawiając się, jak rozpocząć tę opowieść. - To babcia mi o niej opowiedziała. Mówiła ona o cudownych ptakach żyjących w Arabii, budujących gniazda z gałązek cynamonu. Byli tacy, co pragnęli wykraść im ten egzotyczny surowiec, jednak ptaki atakowały każdego, kto zbliżył się do ich gniazd. - Za każdym razem ta historia miała inne zakończenie. Prudencia pamiętała tylko jedno z nich, bardzo często tak kończono właśnie tę przypowieść. - Kiedy to tubylcy rzucali w pobliżu gniazd zarżniętego wołu, cynamonowe ptaki porywały mięso i zanosiły do swoich gniazd, a te spadały pod wpływem ciężaru. Miejscowi tylko na to czekali i zbierali kawałki cynamonowca, a potem wysyłali je w dalekie strony i drogo sprzedawali. - Lubiła słuchać opowieści z dalekich stron; miały one w sobie jakąś nieznaną magię, a jednocześnie nostalgie czy nadzieje. Cynamonowe ptaki należały do tych pierwszych; do tęsknoty. - Stąd mamy cynamon. - Wzruszyła barkami, jakby powiedziała w ten sposób, że nie traktuje tego tak poważnie, niż w rzeczywistości było. Wolała wierzyć w takie historie niż w rzeczywistość. Rzeczywistość była po prostu nudna, szara i smutna.
Lilyanne Scarlett Craven
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Mugolski tatuaż za uchem, przekleństwa, blizny na przedramionach i udach.
Dzieciństwo i dorastanie Scarlett ciężko nazwać dobrymi i szczęśliwymi, ale Puchonka starała się nie wracać już do tego pamięcią. Nie było to niestety łatwe, bo ciężko byłoby tak całkiem zapomnieć o swojej przeszłości. Jednak jeśli już zabłądziła pamięcią w te rejony, to nie pozwalała, aby wspomnienia pogrążyły ją w beznadziei. Nie było sensu udawać, że przeszłość nie istnieje, bo to ona ją ukształtowała. Każde wydarzenie czegoś ją nauczyło. Może i miała w swojej przeszłości więcej bólu i mroku niż niektórzy, ale musiała się z tym pogodzić, jak każdy musiał się uporać z własnymi demonami. Jeśli Prudencia uciekała przed uczuciami, to w obecności Scarlett mogła trochę się wyluzować. Craven nie była uczuciowa ani zbytnio emocjonalna. Co prawda w obecności innych jej nastrój podobny był do wesołości, ale zazwyczaj dziewczyna starała się tym nie przytłaczać innych. Innych emocji z jej strony Rosario nie musiała się obawiać. Scar nie czuła współczucia, a złość czy prawdziwą radość czuła bardzo rzadko. Była trochę jak pusta kartka, obojętna jak woda. Coraz lepiej szło jej rozpoznawanie uczuć swoich czy innych osób, ale sama nadal czuła niewiele. Dlatego, w razie potrzeby, całkiem dobrze radziła sobie w większych tłumach – nie czuła się przytłoczona emocjami innych, bo nie była empatyczna, nie czuła ich. Brak empatii bywał czasem błogosławieństwem. - Tak. Mi słodkie zawsze poprawia humor – powiedziała, odrywając się na chwilę od swojej czekolady. To było takie szczęście w płynie. Bo tak właśnie myślała Scarlett – że jeśli szczęście ma smak, to właśnie taki. Ewentualnie mogło smakować jak pierś kurczaka w skorupce ziołowej polana sosem miodowo-musztardowym. W każdym razie smakowało wspaniale. Gdyby wiedziała, że jej odpowiedź zawstydzi Puchonkę, pewnie powiedziałaby coś innego. Nie była zbyt delikatna, ale Prudencia była nowa i nawet Scar starała się przy niej zachowywać z wyczuciem, by nie zrazić jej do nowej rzeczywistości. Słuchała legendy uważnie, to kiwając głową, to popijając czekoladę. Sam motyw był interesujący, nawet jeśli występowały tam ptaki, które należały do tych bardziej nielubianych przez Scarlett zwierząt. Obecny w historii cynamon łagodził jednak to drastyczne wrażenie. Zarżnięte woły nieco na chwilę zbiły ją z tropu, ale żarłoczny umysł Craven podsunął jej wizję pieczeni cielęcej, przez co dziewczyna uśmiechnęła się zadowolona. A legenda stała się o wiele smaczniejsza i przyjemniejsza. Po wysłuchaniu całej opowieści, Puchonka na chwilę zapatrzyła się w swój kubek, w którym pozostało już niewiele czekolady. - Interesująca historia, naprawdę. Już chyba nigdy nie spojrzę na cynamon w ten sam sposób – powiedziała rozbawiona, potrząsając głową. – Ciekawe, jak wyglądały te ptaki. Może przypominały feniksy? – zasugerowała nagle, bo właśnie taki obraz pojawił się w jej umyśle. Feniks w gnieździe z cynamonu…
C. szczególne : Egzotyczna uroda, grube czarne brwi, piegi na policzkach, nosie, a także subtelnie rozsypane po całym ciele, kolczyki w uszach, hiszpański akcent mieszający się z portugalskim
Urodziła się w raju i żyła w nim, dopóki tu nie trafiła. Nie miała pojęcia, jak ludzie mogą funkcjonować na tym kontynencie bez porządnej dawki słońca. Jak można było mieszkać w mieście odłączonym od natury, w dymie, pośpiechu i ambicjach? Nie rozumiała tego i pewnie większość osób nie rozumiała jej. Nie obwiniała za to nikogo. Żyła swoim życiem jak każdy. Chciała, aby ten świat był skonstruowany nieco inaczej, ale nie miała na to wpływu; żaden potężny czarownik nie miał, a nie posiadała mocy żadnych Asgardzkich bogów. Ludzie potrafili tylko siać chaos i świetnie im to szło; niestety Prudencia była na to za wrażliwa. Za dużo czuła, za bardzo inni ingerowali w jej emocje. Głównie czynili to nieświadomie. Nie miała im tego za złe. Taka już była — była po prostu sobą. Akceptowanie siebie było najtrudniejszym elementem w życiu każdego człowieka. Rosario już przeszła tę drogę, kiedy zmagała się z przemianą. Poznawała upór, wytrwałość i dyscyplinę, a także niebezpieczeństwo. Bała się jak każdy nieznanego, ale dla niej strach był napędem, nie przeszkodą. Brnęła przed siebie i dlatego potrafiła zajść tak daleko. Scarlett nie wyglądała na dziewczynę bez empatii. Być może życie nauczyło ją grać tak świetnie, że gdyby chciała, na pewno zrobiłaby karierę aktorską. Potrafiła zapewne zmierzyć się z każdym życiowym wyzwaniem, na które Prudencia być może zareagowałaby ucieczką, ale to nie znaczy, że Rosario nie dałaby rady. Puchonka z Kolumbii miała w sobie jakąś wewnętrzną siłę, która nie pozwalała jej usiedzieć w miejscu i to było jej zapewne życiową tarczą. Tylko lekko uśmiechnęła się na odpowiedź koleżanki, która zasugerowała, że słodkie poprawia jej humor. Latynoska skłamałaby, jeśli by też tak powiedziała. Jej humor poprawiało coś zupełnie innego, coś, czego nie mogła tu, ani nigdzie ujawnić światu. Nawet przed sobą samą, musiałaby znaleźć w miejscu całkowicie odosobnionym bez ludzkich spojrzeń. Dlatego czuła się w tutaj tak nieswojo, poszukując czegoś, co ukoiłoby jej ból. - Masz lepszą wyobraźnię niż ja. Może faktycznie to były feniksy. Ja... - Spojrzała na dno szklanki, napój już się skończył. Nostalgia wkradła się do jej głowy i pomyślała, że polubi czekoladę z bitą śmietaną i cynamonem. - Oczami wyobraźni widzę je jako piaszczyste ptaki, obsypane brokatem, świecące w arabskim słońcu i... - Zawahała się, jakby to, co miała powiedzieć, było nie na miejscu, nadal gapiąc się w puste szklane naczynie. - Słodkie w smaku. - Mające intensywny zapach cynamonu od przebywania w gniazdach po kilkadziesiąt godzin na dobę. Te ostatnią myśl zachowała dla siebie; wydawała się ona zbyt intymna, żeby ją ujawniać. Prudencia kierowała się zmysłem węchu, zaraz po empatycznej intuicji. - Muszę iść. - Powiedziała, dając do zrozumienia, że ich spotkanie dobiega końca. Wstała, zakładając kurtkę, którą zawiesiła wcześniej na krześle, a na głowę wsunęła żółtą czapkę z uszami. - Mam nadzieje, że zobaczymy się w szkole. - Uśmiechnęła się i wychodząc, powiedziała tym swoim hiszpańskim akcentem mieszającym się z portugalskim brzmieniem, które złapała, ucząc się w Soletrar. - Do zobaczenia, Scarlett.
|zt
Lilyanne Scarlett Craven
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Mugolski tatuaż za uchem, przekleństwa, blizny na przedramionach i udach.
Ostatnim, co można było powiedzieć o dzieciństwie Scarlett to to, że żyła w raju. Ostatecznie jednak Puchonka nauczyła się wyznawać zasadę „co cię nie zabije, to cię wzmocni”. I gdyby w jakiś szczególny sposób ruszała ją ta niesprzyjająca pogoda, to zapewne podchodziłaby do niej w ten sam sposób. Pogoda była tylko pogodą, dla Scar liczyły się zazwyczaj bardziej przyziemne rzeczy. Nie była marzycielką. Nie negowała jednak podejścia tych, którzy byli w jakiś sposób przywiązani do konkretnej pogody czy miejsca. Przecież każdy był inny i Puchonka wiedziała, że nie każdy podziela jej podejście. Tak, coś było w tym, że Craven nauczyła się dobrze grać i udawać. Jej brak empatii i naturalnych, ludzkich odruchów zrażał do niej ludzi, więc musiała nauczyć się udawać i dostosowywać do otaczających ją osób i środowiska. Gdyby była zwierzęciem, pewnie byłaby kameleonem. Za bardzo jednak przerażała ją nawet sama myśl o byciu w ciele jakiegokolwiek zwierzęcia, by iść na kurs animagii. A co, jeśli ze względu na ułomność emocjonalną niemożliwe byłoby znalezienie dla niej zwierzęcego odpowiednika? Kto tam wie. Bezpieczniej było pozostawić sytuację tak, jak była. Scarlett była dosyć przyziemną i trzeźwo myślącą osobą, zatem humor poprawiały jej raczej przyziemne rzeczy, jak właśnie czekolada i jedzenie. Nie była dobra w uczuciach i marzeniach, nie miała zbyt wielu bliskich przyjaciół, z którymi spotykała się w przypadku doła. Jej, do tej pory, jedyną miłością było jedzenie. I to jej w zupełności wystarczało. Jedzenie nie było w stanie naprawić wszystkiego, ale też Puchonka cudów nie oczekiwała. Wystarczyło, że nie chodziła głodna, a była w miarę zadowolona z życia. - Twój opis brzmi dosyć pysznie – odpowiedziała z uśmiechem Scarlett. I wcale nie żartowała. Naprawdę aż zgłodniała, gdy sobie wyobraziła opisane przez Prudencię ptaki i do tego dobre w smaku. Nie przeszkadzało jej to, że w słowach towarzyszki wyczuć można było lekką nieufność. Ona sama prawie zawsze była nieufna w stosunku do obcych, więc podejście Rosario jej nie dziwiło. Było prawidłowe. Nie należało ot tak ufać wszystkim. - Och, na pewno spotkamy się gdzieś w zamku. Do zobaczenia – pożegnała się i dopiła końcówkę swojej czekolady. Potem posiedziała jeszcze chwilę przy stoliku, obserwując ludzi przechodzących chodnikiem obok lokalu. Długo jednak tam nie siedziała, bo burczenie w brzuchu zmusiło ją do podniesienia tyłka z krzesła i ruszenia na poszukiwanie jedzenia.
// zt
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Choć spacer w deszczu okazał się całkiem przyjemny (ze względu na nietuzinkowe towarzystwo) to chętnie powitał ciepłe i suche pomieszczenie jakim okazała się knajpka. Zanim zdjęli kurtki i płaszcze to wokół ich stóp zrobiła się mała kałuża, którą miły kelner sprawnie usunął prostym zaklęciem. - Przyjemnie tutaj. - odezwał się po chwili, bowiem temat rozmów musiał zostać przełożony w czasie zanim się nie usadowią przy jednym ze stolików. Nie był nigdy w tej knajpce, ale robiła przytulne wrażenie, choć w pierwszej chwili wydawało mu się, że idą w kierunku miejsca podobnego do herbaciarni pani Puddiffot, ale okazało się, że poza wymowną nazwą nie ma tu żadnych różowych dodatków sugerujących, że przychodzą tu zakochańce. Usadowili się w końcu w losowym miejscu i mogli odetchnąć z ulgą. - Powiedziałaś, że twoi rodzice zapraszali często do siebie mugoli... czy masz na myśli mugolaków? Są przecież dekrety dotyczące zachowania tajemnicy przed niemagicznymi, a niewiele z nich wie o naszym świecie. - tak, nazwał go "naszym", bowiem pomimo swojego mugolskiego pochodzenia czuł się w pełni czarodziejem i z rodziną nie chciał mieć styczności skoro nim pogardziła. Zerknął do menu i po paru chwilach mógł złożyć zamówienie na dyptamowego smakosza i oczywiście nie mogło zabraknąć bryły nugatu jako słodki dodatek. Jeśli Cien zamówiła sernik to oczywiście i on też, wszak znany był z imponującej pojemności żołądka. - Chodzisz na mugoloznawstwo? - zapytał, bowiem kilka minut temu zapytała go o definicję niektórych mugolskich słów. - My mamy Silverto i syrenie spinki, a mugole suszarki. Przedmiot, który podłączony do prądu wytwarza gorące albo zimne powietrze. - sprecyzował na początek. Choć nie przepadał za "dawnym" światem, do którego należał, tak opowiadanie o nim nie sprawiało mu tak wielkiego kłopotu zwłaszcza, gdy pytała o to osoba, w której oczach było widać autentyczną ciekawość. Cały czas miał efekt deja vu, jednak starał się mieć w pamięci słowa Skylera, by się nie zrażać i nawet jeśli dzieje się coś, co go kiedyś zasmuciło tak nie powinien przelewać uczuć z przeszłości na dzisiejsze spotkanie. Nie było ono randką, choć z boku mogło tak wyglądać wszak miał na sobie elegancką koszulę i krawat - wracał bezpośrednio z rozmowy kwalifikacyjnej, więc nie wyglądał jak rozczochraniec. - A u siebie w mieszkaniu mam małą lodówkę. Nie działa, ale ze Skylerem rzucamy na nią regularnie zaklęcia zamrażające i jakoś funkcjonuje. - dodał i przy okazji pochwalił się ich innowacyjnym podejściem w kwestii połączenia mugolskiego niedziałającego przedmiotu z magią. Zgarnął z czoła nastroszone wilgotne od deszczu włosy ciesząc się, że w końcu wrócił do pierwotnego koloru.
Ceinwedd Eurgain Cadogan
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 171
C. szczególne : Ma na twarzy dwie gojące się blizny, resztę ukrywa pod ubraniami.
Pamiętała szyld nad Kociołkiem Amortencji z jakiegoś przypadkowego wypadu z kolegą z Ravenclawa. Wtedy nie miała pojęcia, że to randka - teraz nie przyznałaby się, że była tu na randce z kimś. Sama koncepcja randkowania i nieumiejętność zauważenia flirtów działała silnie na niekorzyść jej potencjału romantycznego, a babka Hilda za każdym razem kiedy mijała jej obraz pytała kiedy wnuki. Odpowiedź "nigdy, Babciu" jakoś jej nie satysfakcjonowała. - Prawda? - uśmiechnęła się rozpinając cukierkowy płaszcz. Pod spodem miała zwykły, beżowy golf co stanowiło odmianę od urokliwej kurtki w której rzeczywiście wyglądała jak trzynastolatka. Złapała jego kurtkę zanim zdążył zareagować i podskoczyła do wieszaka odwiesić ich odzienia wierzchnie, tak jak i swój płaszcz. Roztrzepała palcami wilgotne włosy - To chyba ta nazwa, ludzie dają się łatwo zmylić. Tym lepiej dla nas, mamy cały lokal dla siebie! - dodała, kiedy usiedli. Podniosła wzrok kiedy zadał pytanie i przechyliła lekko głowę, było dość rzeczowe, a ona sama nie poświęciła nigdy wiele uwagi rozmyślaniom na ten temat. A przecież rozmyślała na każdy temat... - Nie lubie tego określenia. - powiedziała lekkim tonem, nie chciała go strofować - No tak. Czarodziejów niemagicznego pochodzenia też, ale pamiętam dobrze przyjęcia mugolskie. - przyznała- Nie wolno mi było wychodzić z pokoju, ale cały zamek wyglądał wtedy inaczej. Ogrody były bardzo... inne. - zmarsczyła brwi patrząc w przestrzeń wyraźnie próbując wygrzebać z pamięci te wspomnienia, które najpewniej zakopała w niej dawno temu- Pamiętam, że moja mama na magiczne bale zawsze zakładała sukienki z kwitnących kwiatów. - uśmiechnęła się lekko- Wielkie kalie, różowe lilie, maleńkie rumianki... na przyjęcia z niemagicznymi ubierała się smutno. W zwykłe suknie. - zmrużyła oczy. Coś umykało jej na krawędzi pamięci, nie umiała tego jednak jeszcze odnaleźć, może zbyt głęboko, może za daleko umknęła jej już ta nitka w gobelinie wspomnień. - Nie wiem, nie wydaje mi się, żeby moi rodzice łamali czarodziejskie prawo... - dodała ciszej, zaglądając do podanego im przez obsługę menu. Miała pewną wątpliwość w głosie, nie wiedziała, czy jej rodziciele rzeczywiście mogliby złamać czarodziejskie dekrety o niejawności, tak po prawdzie to nie wiedziała prawie wcale jacy oni byli. Uczciwi? Nieuczciwi? Dobrzy? Źli? - Nie chodzę. - przyznała zerkając znad karty. Wszystkie fotografie wyglądały tak pysznie, że chciała zamówić znacznie więcej niż sernik- Powinnam? - mugoloznawstwo nie było przedmiotem wymaganym na studiach, a Jurka pomimo entuzjazmu nie umiała znaleźć w sobie motywacji do nauki choćby z tego względu, że wciąż nie wiedziała co chce w życiu robić ani kim w sumie być. Najchętniej mugolem, bo zaklęcia to jej nie wychodziły wcale. Kiwała z zainteresowaniem głową, przedmiot niemagiczny, który wytwarza, bez użycia magii! powietrze zimne i ciepłe? Jak! Pokręciła niedowierzaniem głową na samą myśl o lodówce z miną, jakby podejrzewała go, że ją jawnie oszukuje i bajdurzy. - Jesteś jak wynalazca! - powiedziała z nutą zachwytu w głowie po złożeniu zamówień. Kelner szybko posłał w ich stronę dwa pękate kubeczki ciepłej herbaty jaśminowej na rozgrzanie po spacerze w deszczu.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Posłał jej uśmiech, gdy tak wyrwała się do odwieszenia ich kurtek ale nie oponował tylko zaprowadził ich do losowego dwuosobowego stolika. - O tej godzinie to raczej ludzie dopiero wychodzą z pracy więc mamy ten lokal dla siebie nawet przez dwie godziny. - dodał wodząc wzrokiem po neutralnym wyposażeniu knajpki. W istocie byli jedynymi klientami, a to w każdych okolicznościach dodaje komfortu. Nie towarzyszył im żaden gwar, a jedynym dźwiękiem były krople deszczu zderzające się z szyldem knajpy. - Jak wyglądały ogrody podczas przyjęć dla mugoli? - zapytał pomimo, że widział na twarzy Cien trudność z przywołaniem wspomnień i przemianowaniem obrazów w myśli, a później w słowa. Zainteresowała go wszak interesowała się niemagicznymi a jej rodzice z niewyjaśnionej przyczyny zabraniali jej kontaktu z nimi. Czyżby obawiali się niekontrolowanego przejawu daru magicznego, jak to bywa u dzieci? Jak musiał wyglądać ogród i czemu jej matka zmieniała ubiór? Owszem, mugole ubierali się inaczej, ale ich domeną nie były wcale szarobure "smutne" suknie. Im więcej Cien mówiła tym więcej pytań dochodziło. Kim byli Cadoganowie? - Zapraszali do siebie mugoli, ale tobie nie pozwalali z nimi na interakcje...hmm... To dziwne; ciekawe czy pozwoliliby ci na kontakty z czarodziejami niemagicznego pochodzenia. - a doskonale zdawał sobie sprawę z pewnych zwyczajów czystokrwistych rodzin w kwestii relacji z mugolakami. Same nazewnictwo nie robiło na nim wrażenia ani w żaden sposób nie przeszkadzało. - Nie mówię, że mieli łamać. Przepraszam, że to tak zabrzmiało. - zreflektował się z przeprosinami i pochylił nawet głowę, by spróbować zajrzeć do jej oczu. Wydawało się, że temat nie jest dla niej lekki. - Skoro ciekawi cię niemagiczny świat to na mugoloznawstwie dowiedzieć się możesz wielu rzeczy. Profesor Harrington zabierał ludzi do kina, uczył jeździć na rowerze... - wymienił te dwie rzeczy o których wiedział. Z przyczyn oczywistych nie uczęszczał na ten przedmiot, skoro czasami wolał zapomnieć o "dawnym" świecie. Co prawda wówczas Cien miałaby kontakt z mugolami, ale byłaby pod opieką dorosłego czarodzieja - czy Madog by na to przystał? Aż zapragnął go osobiście podpytać czemu tak chce ochronić Cien przed niemagicznymi. Bo tak to właśnie wyglądało - ochrona małej czarodziejki przed obcym światem. - To tylko podwójnie rzucone zmaksymalizowanie zaklęcie chłodzące na lodówkę, która u mugoli sama mrozi. - wzruszył ramionami i odebrał z powietrza dwa parujące kubki herbaty - jedną przysunął w kierunku dłoni dziewczyny, a drugą postawił przed sobą. Nie pił jej jednak, a rozmasował delikatnie kciukiem wnętrze prawej dłoni. - Poza tym mugole mawiają, że potrzeba jest matką wynalazku. Całkiem mądrze powiedziane.
Ceinwedd Eurgain Cadogan
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 171
C. szczególne : Ma na twarzy dwie gojące się blizny, resztę ukrywa pod ubraniami.
Westchnęła z rozmarzeniem, spoglądając za okno na deszczową uliczkę. Coś w jego słowach sprawiło, że uśmiechnęła się urokliwie splatając dłonie pod brodą. - Chciałabym mieć pracę. - powiedziała z namysłem. Tak odrealniony mały człowiek, który marzył o tak kuriozalnych rzeczach- Nie wiem jednak kim chce być. Podziwiam, że Ty masz swoją pasję, Jerry. - powiedziała wracając do niego spojrzeniem. Mieć takie regularne życie jak wszyscy, chodzić do pracy, wracać do domu, karmić pieski, bawić się z dziećmi, gotować obiad mężowi. Takie życie było najlepsze według bajek, jakie opowiadał jej Madog. Nie było w nich miejsca na eksperymenty, stare zamczyska, wielkie tajemnice i dzikie kucyki mieszkające w jeszcze dzikszych ogródkach. - Nudno. - zaśmiała się lekko- Żywopłoty były równo przystrzyżone, a na najbardziej egzotyczne z roślin miały na sobie zaklęcia maskujące. Stoliki stały na drewnianych podestach i serwowano zwyczajne drinki, herbatę i ciasteczka. Zawsze był też kwartet smyczkowy. - zamyśliła się. Tak, kwartet był tam za każdym razem. Madog robił jej wtedy dużo ciastek i czytali książki cały wieczór. Po każdym takim przyjęciu widywała rodziców mniej niż zazwyczaj, ale w zasadzie i tak widywała ich rzadko więc trudno jej było w tym widzieć korelację. Zamyśliła się słysząc jego słowa i spojrzała bezmyślnie w przestrzeń. Czy jej rodzice mogliby zabronić jej kontaktów z czarodziejami niemagicznego pochodzenia? Zmarszczyła brwi zastanawiając się nad tym - zawsze sądziła, że właśnie tym się wyróżniali pomiędzy czystokrwistymi rodami o których opowiadał jej domowy skrzat, tolerancją i otwartością, przecież zadawali się z każdym. Dlaczego mieliby jej zabronić... z drugiej strony jeśli jej nie zabraniali, to dlaczego teraz wciąż żyła takim zagadkowym zakazem? Spojrzała na Jerry'ego i przechyliła lekko głowę w bok. - A co jeśli łamali? Byłam za mała, żeby wiedzieć... - powiedziała konspiracyjnie i napiła się herbaty, którą otrzymali. Przyjemne ciepło wywaru i kwiatowy aromat zaraz podniósł ją na duchu. - To teraz chyba nie ma różnicy. - uniosła lekko brwi. W końcu zniknęli. Mimo, że wciąż oficjalnie ich ciał nie znaleziono Ceinwedd była przekonana, że nie żyją. Przecież gdyby żyli wróciliby do domu. Gdyby żyli nie zostawili by jej samej. Na jej ustach jednak wciąż gościł lekki uśmiech, nie wyglądała na przybitą pomimo dość ponurego tematu na jaki wkroczyli. - Skoro tak mówisz, to się zapiszę. - powiedziała z samozadowoleniem, oglądając się za lewitującymi spodeczkami z wspaniałym sernikiem z białą czekoladą i musem malinowym, jakie zbliżały się do nich od strony baru- Nie pomyślałam o tym, żeby się zapisać. - przyznała szczerze. Prawda była taka, że brnęła przez lata nauki głównie bez pomyślunku, na żadne zajęcia nie biegła z ekscytacją ani żadna praca domowa nie wzbudzała jej silniejszej sympatii. Eurgain nie wiedziała jaki przedmiot jest jej pasją, a od czasu śmierci rodziców nie miała nawet motywacji by szukać - kiedy jeszcze byli w jej życiu starała się najbardziej z transmutacji mając nadzieję, że ich tym uszczęśliwi. Teraz? Teraz było jej jakoś coraz bardziej wszystko jedno... - Sama mrozi? - uniosła brwi. To brzmiało równie nieprawdopodobnie co suszarka, która niby sama dmucha ciepłym albo zimnym powietrzem- Muszę chyba przyjść i obejrzeć tę lodówkę. - powiedziała i złożyła rączki kiedy talerze wylądowały na blacie- Smacznego! Jak spróbujesz to odpadniesz. - powiedziała z błyskiem w oku, chwytając za widelczyk. Ukroiła sobie kawałeczek, zanim jednak wzięła go do ust spojrzała na Jeremiego, ciekawa jego pierwszej miny kiedy ta przepyszna kombinacja połaskocze jego kubki smakowe.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
- Przecież możesz sobie jakąś znaleźć. Londyn i Hogsmeade obfituje w oferty pracy. - odpowiedział od razu zdziwiony, że jako studentka nie próbowała sobie dorobić. Chyba, że była obrzydliwie bogata, a mówiła, że mieszka w wielkim zamczysku, a skoro tak, to może nie potrzebowała pieniędzy? Co nie znaczy, że praca polega tylko na zarabianiu galeonów - to też satysfakcja, doświadczenie, poczucie niezależności i panowania nad swoim życiem. - A czym się najbardziej interesujesz? Co cię kręci, Cien? - podsunął pytanie pomocnicze, bo może wraz z nim uda się jej dotrzeć do zawodu, który w jakiś sposób sprawiałby jej przyjemność. Nie każdy od razu wiedział kim chce być w przyszłości, czasami potrzeba była do tego wskazówki i odkrycia w sobie predyspozycji. Jeremy sam sobie znalazł zawód, w którym chciał się sprawdzić, a zrobił to z najważniejszego powodu - by być pożytecznym dla świata oraz aby utrzeć nosa rodzinie, że z tą "swoją magią" to daleko nie zajdzie i kiedyś będzie ich błagać o przebaczenie i ponowne przyjęcie do rodziny. Wyposażenie ogrodu podczas takiego "przyjęcia" w istocie wydawało się bardzo nudne. W opisie nie dało się znaleźć absolutnie niczego podejrzanego, a więc trafili do ślepego zaułka. Państwo Cadoganowie mieli najwyraźniej bardzo wiele tajemnic, w które nie wciągali swoje jedyne dziecko... ale czy Madog ogarniał w czym rzecz? Czy też ślepo przestrzegał zakazu zmarłych właścicieli? - To przeszłość, Cien. Cokolwiek tam się działo ty masz swoje życie i w sumie jako pełnoletnia możesz już sama o nim decydować. - zauważył i objął filiżankę lewą dłonią, by upić jaśminowej herbaty. Z tego co się orientował to była od niego młodsza o jeden rok, a więc miała pełno prawo chociażby do wyprowadzki, do rozpoczęcia swojego życia. Pozostaje kwestia czy się na to odważy i czy tego pragnie. - Możesz zmienić teraz wszystko. Jesteś wolnym człowiekiem, Cien. - wzruszył ramionami i otarł usta z kropli herbaty. - Nic nie może cię powstrzymać przed tym, czego zapragniesz. Praca? Czemu nie, Cien? Nawet jeśli Madog by kręcił nosem to przecież i tak możesz postawić na swoim. Niewiele trzeba, by zmienić wszystko i mówię to z autopsji. - oparł oba łokcie o stolik i zapatrzył się na policzki dziewczyny. - Od piętnastego roku życia musiałem radzić sobie sam. Zarabiać na własne utrzymanie, oszczędzać każdego knuta, mieszkać całym rokiem w Hogwarcie, a w wakacje udawać przed starą ciotką, że nie jestem czarodziejem. A teraz mam mieszkanie, dostałem lepiej płatną pracę, mam prawko, kupię sobie Turnova... te prawie pięć lat wiele zmieniło. - sam nie wiedział czemu o tym mówił. Czy to działanie jaśminowej herbaty? Może ma w sobie jakiś tajemniczy środek, a może to świadomość, że Cien się przed nim otwierała i dzięki temu mógł też powiedzieć coś o sobie? Pytanie czy chciała tego słuchać. - Jasne, wpadnij kiedy chcesz. - rzucił beztrosko, bowiem nie miał nic przeciwko gościom. Lubił zapraszać do siebie ludzi, a więc obecność Cien będzie mu jak najbardziej na rękę. Co prawda będzie musiał liczyć się zapewne ze zdziwionym spojrzeniem Skylera, ale da sobie i z tym radę. Przecież to czyste koleżeńskie zaproszenie, prawda? Chyba. Będąc w knajpce jej rumieniec nabrał łagodniejszego koloru. Uśmiechnął się leniwie do lewitującego sernika, nadział na widelczyk spory kawałek i wpakował do ust. Kubki smakowe zaczęły wiwatować, a smak sernika wytworzył w jego organizmie masę endorfin. Westchnął z rozmarzeniem. - Chyba się zakochałem. - oznajmił i spoglądał na Cien spod półprzymkniętych powiek. Kochał jedzenie, a właśnie dostał jedno z najlepszych słodyczy jakie dane było mu pochłonąć.
Ceinwedd Eurgain Cadogan
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 171
C. szczególne : Ma na twarzy dwie gojące się blizny, resztę ukrywa pod ubraniami.
Pokiwała głową zgadzając się z jego słowami, co więcej, wiele lokali bardzo chętnie zatrudniało studentów umożliwiając im godzenie szkoły i pracy poprzez elastyczne grafiki. - No wiem... - mruknęła jednak, jakaś taka speszona- Problem w tym, że ja nie wiem. Wszystko mi się podoba, ale tak naprawdę to ja w niczym nie jestem jakaś super dobra... - zmarszczyła nos i napiła się więcej herbaty. To były trudne pytania. Sama sobie je zadawała czasem, co ją interesuje, z czego jest dobra, co ją kręci. Trochę wszystko, ale bardziej nic. Koleżanka z Hufflepuffu mówiła, że by znaleźć swoją pasję najlepiej zwrócić uwagę na to, co się najchętniej robi w wolnym czasie, jak się zabija nudę. Ceinwedd zasadniczo nie robiła nic. Będąc sama w domu ubierała się w ubrania po mamie albo po ojcu i snuła się pustymi korytarzami bez celu, słuchając szeptów obrazów, choć też nie słuchając ich wcale. Jej życie było wypełnione absolutnie niczym... Czuła dziwną presję by coś powiedzieć, kiedy tak na nią patrzył, jakiś taki wewnętrzny nacisk by go nie zawieść. Nie chciała by pomyślał sobie, że była jakąś nudziarą bez życia. Zależało jej, by miał o niej dobre zdanie. Tylko co powiedzieć?! - Nie zastanawiałam się nad tym w sumie! - machnęła ręką nawet nie spodziewając się, że to może brzmieć jakby jej nie zależało. Nie była wcale zamożna, nawet mimo szlachetnej krwi, dworku i włości. Miała niewielki spadek po rodzinie, ale po opłaceniu wszystkich długów zostawało jej ledwie tyle by mieć za co płacić za szkolne przybory i móc kupić nowe wiaderka jak się pojawiały nowe dziury w dachu.- Może powinnam iść do profesor Jones zapytać o radę. - podparła policzek na piąstce, wspierając łokieć o blat stołu w wyrazie zamyślenia. Cadoganowie rzeczywiście mieli wiele tajemnic. Mieli też potomka, który zdawało się nie próbował ich rozwikłać. Pomimo pochodzenia z rodziny, która parała się rozwiązywaniem naukowych zagadek, Ceinwedd okazywała się być bardzo bezużytecznym ostatnim ogniwem. Kimś, kto nie próbował nawet odkryć co robili jej rodzice - zabronili jej tego jak była mała, a ona, bezwolna, jak śmieć niesiony prądem, jak liść na rzece, płynęła przez życie bez większego celu. Słysząc jego słowa zamyśliła się poważnie. Milczała dłuższą chwilę, by za chwilę uśmiechnąć się ciepło podnosząc na niego wzrok, by nie sądził, że jest w złym humorze. - Wiesz, że nigdy z nikim o tym nie rozmawiałam? - bąknęła jedynie. Miał rację w swoich słowach, ale nie próbowała nawet rozpatrywać takich opcji wcześniej. Nawet jej nie przyszło do głowy, by kwestionować coś, co zostało jej przykazane. Mogła zmienić wszystko, była niezależną jednostką... a jednak perspektywa nieznanego wydawała się jej straszna. Znacznie straszniejsza niż mieszkanie w zrujnowanym domu, niż brak pracy, brak perspektyw i samotność. Znała je już bardzo dobrze, a to co przynosiła niewiadoma przyszłość mogło być dosłownie wszystkim. I zwyczajnie się bała. Patrzyła na niego z podziwem, kiedy mówił o swojej niezależności. Im dłużej go słuchała tym piękniejszy obraz jego osoby malował się w jej głowie, mądry, odważny, kreatywny, uśmiechnięty.... i kochał ciastka. Widząc z jakim uwielbieniem rozsmakował się w serniku aż się zaśmiała wesoło. - Mówiłam! Jest najlepszy! - pokiwała entuzjastycznie głową i sama zjadła kawałek- Myślę, że ten kociołek amortencji w nazwie lokalu, bo ta miłość do jedzenia jakie tu serwują jest po prostu magiczna. - powiedziała z równie rozmarzoną miną zamykając oczy i pozwalając, by słodycz białej czekolady i kwas malin zatańczyły w jej buzi- Na Merlina, jak ja kocham ciasta...
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
- To wybierz jedno z wielu, szlifuj i sprawdź czy to jest to. - wzruszył ramionami, sugerując nie poddawanie się w dążeniu do celu. Skoro wiele rzeczy się jej podobało, a nie mogła się zdecydować to bez zastosowania metody prób i błędów nie odkryje nagle czego pragnie. Chyba, że się jej poszczęści, ale na szczęście czasem nie warto czekać tylko samodzielnie sobie go poszukać. Z tego co mu się wydawało to Cien rozpoczynała dopiero studia, a więc nie miała presji czasu z wyborem zawodu. Niby przy zdawaniu OWUTemów opiekunowie domów doradzali, a jednak to tylko sugestie zaproponowane na podstawie ocen i zaangażowania w dane przedmioty. - Ano, to też jakaś opcja. - przytaknął, bowiem temat okazał się już wyczerpany, a więcej doradzić nie mógł. Oparł brodę o rękę i podjadał przepyszny sernik, siedząc wygodnie naprzeciwko Puchonki. Po paru chwilach milczenia zerknął na nią z lekkim niepokojem, a nuż może rozmowa sprawiała mu przykrość? Zbierał się już by na wszelki wypadek wpleść do słów trochę weselszej nuty i obrócić rozmowę w żart, gdy zdołała się odezwać zanim wprowadził plan w życie. - To znaczy, że jestem pierwszy? - odpowiedział pytaniem na pytanie, ale nie oczekiwał odpowiedzi. Posłał jej nieco cieplejszy uśmiech niż wszystkie dotychczasowe i poprawił się na krześle, prostując nogi pod stołem. Niechcący musnął jej łydki, a więc cofnął swoje długie kończyny i wymamrotał uprzejme przeprosiny. Odwrócił wzrok, ale głównie z tego, że się otworzył i otrzymał autentyczny podziw, którego wcale od niej nie oczekiwał. Westchnął i od razu wymusił na siebie odchrząknięcie, aby nie zabrzmiało to jakoś wymownie. - To jet nas dwoje... - skubnął kolejny kawałek, a na jego twarzy malowała się błogość. - Moje kubki smakowe będą cię teraz uwielbiać.., - a gdy zdał sobie sprawę jak to brzmiało, kącik jego ust drgnął - ... za ten sernik oczywiście. - dodał i puścił jej oczko, powracając do pochłaniania resztek ciasta. Taki kawałek był dla niego ledwie narobieniem apetytu. - I co z tym zrobisz? - pociągnął temat i popatrzył prosto w jej oczy, zatrzymując na chwilę wszystkie myśli na tej jednej chwili.
Ceinwedd Eurgain Cadogan
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 171
C. szczególne : Ma na twarzy dwie gojące się blizny, resztę ukrywa pod ubraniami.
Zaśmiała się wesoło, to przecież takie proste. Nie podchodziła do życia z rezerwą, jednak perspektywa próbowania wszystkiego wydawała się jej strasznie trudna, męcząca i wymagająca wiele wysiłku. Wiadomo przecież, że znacznie prościej byłoby dalej nic nie robić i gówniaczyć w szlafroku na podłodze w jednej z opuszczonych sal balowych starego zamczyska. Nabrała ciasta na widelec i wpakowała duży kawałek sernikowej miłości do buzi, coś było w konsystencji, a może w tych malinach takiego, że aż jej się chciało śpiewać. Może rzeczywiście mistrz kuchni tej maleńkiej, niepozornej kawiarenki dodawał jakichś sekretnych eliksirów do swoich kunsztownych smakołyków? - Mhm. - pokiwała głową mrużąc zabawnie oczy z policzkami naładowanymi ciastem jak chomik. Madog powtarzał jej całe życie, że dama tak nie je, że powinna niewielkie kęsy nabierać na widelec, nie większe niż ilość, którą mogłaby przełknąć bez żucia. Jeden plus, że przynajmniej nie otwierała ust jak jadła, ale zapał z jakim pałaszowała ciastko niemal równał się temu prezentowanemu przez Dunbara.- W wielu rzeczach jesteś pierwszy. - przyznała nabierając trochę sosu który się ostał na talerzyku na widelec- Jesteś też pierwszym czarodziejem niemagicznego pochodzenia jakiego znam. Pierwszym posiadaczem lodówki. Pierwszym, któremu pokazałam moją ulubioną kawiarnię z sernikami. - zaczęła wymieniać jakby to wcale nie była jakaś wielka sprawa, a jednocześnie oczy jej lśniły tak, jakby mu opowiadała o tym co właśnie odhaczyła ze swojej życiowej bucket-list. Wyraźnie Cadogan nie miała jakiejś ogromnej liczby przyjaciół i każdy nowy znajomy był dla niej jak cenny skarb. Spąsowiała słysząc jego wysublimowany komplement, ale nie uciekała wzrokiem tylko wyszczerzyła zęby w szerokim uśmiechu. Pomyślała jednocześnie, że mogłyby ją jego kubki smakowe uwielbiać za ciastka. I za wszystko inne. Była to jednak myśl krótka i ulotna, która umknęła tak samo szybko jak się w jej glowie zjawiła. Popiła odrobinę herbaty chwytając jego spojrzenie zupełnie przypadkiem jak jakaś iskra, sprzężenie, które między nimi nastąpiło na jeden ułamek chwili po wypowiedzianym przez niego pytaniu. Ona wpatrywała się w jego oczy, on w jej, zanim w ogóle zdołała przeanalizować o co zapytał pomyślała, że... to bardzo miłe uczucie tak z nim tutaj, przy tym ciastku... - Zamówię... więcej? - zaproponowała po chwili przejmującej ciszy, znad krawędzi trzymanego kubka i zmrużyła w uciesze oczy- A potem więcej i więcej, aż będziesz miał taki duży brzuch, że Cie stąd wyturlam. - skinęła głową jakby to już było zarządzone i tak właśnie będzie. Odstawiła kubek i dotknęła jego ręki. Miała bardzo ciepłe i drobne dłonie- Dżemi! Musisz mnie odwiedzić kiedyś w Edern! - powiedziała nagle, tak jej to wpadło do głowy. Kiedy jednak zorientowała się co narobiła zaraz cofnęła palce i schowała dłonie pod stół maskując speszenie szerokim uśmiechem- Ok?
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Co może być lepsze od sernika i najpyszniejszych dań świata? Osoba, która podziela tę pasję, a zwłaszcza dziewczyna, która nie jest na wiecznej diecie i nie wstydzi się pałaszować z radością smakołyków. Swój kawałek zdążył już pochłonąć i dzięki temu po jego ciele rozpłynęła się miła odmiana szczęścia. Tego właśnie potrzebował w ten deszczowy dzień, kiedy z jednej strony świętował sukcesy, a z drugiej ubolewał z powodu strat. Rozluźnił się, a całe napięcie, którego istnienia nawet nie był świadom zaczęło z niego powoli uchodzić. Może mu się wydawało, ale przy ich stoliku zrobiło się cieplej, a atmosfera zrobiła się nieco bardziej prywatna. Uczucie jakby byli oddzieleni od reszty knajpki wodną ścianą, przez którą nawet nie dochodził gwar dobiegający z knajpkowego zaplecza. Nic nie mógł poradzić na radość, że jest "pierwszy w…". Chyba podoba mi się taka posada. - oznajmił z dumą wymalowaną na twarzy. Jej słowa nabrały innego wymiaru albo mu się wydawało i te błyszczące oczy go zmyliły. W pierwszej chwili myślał, że nie odgadła flirtu w jego słownej zagrywce lecz udało mu się dostrzec zmianę koloru na jej policzkach. To z jej uśmiechu biło takie ciepło! To odkrycie sprawiło, że aż uniósł wysoko brwi. To nie herbata jaśminowa i pyszny sernik, a jej mimika sprawiła, że jest między nimi cieplej. - Zamówisz więcej zachwytu czy sernika? - zapytał jeszcze zanim zdradziła swój biedny plan, wobec którego się zaśmiał. - Wielu przed tobą próbowało. Nie jestem łatwym zawodnikiem. - koleżeńsko uprzedził i się wyszczerzył od ucha do ucha, gotów podjąć się tego wyzwania. Narobiła mu apetytu… sernikiem oczywiście, bowiem faktycznie kucharz musiał być ukrytą przed światem perłą, skoro tworzył coś tak pysznego i ludzie nie wpadali tu drzwiami i oknami. Udowodniła, że to ona wydziela z siebie to ciepło kiedy zakryła na moment jego dłoń i rzuciła spontaniczną propozycję, która nawet jeśli wydała mu się dziwna to i tak zamierzał temu przytaknąć. Nim jednak zdołał to zrobić zaskoczył sam siebie, bowiem widząc jak zabiera szybko rękę pod stół, wyciągnął swoją, by palcami zatrzymać ją w połowie. - Masz dłonie niczym uzdrowicielka. - od razu pospieszył z wyjaśnieniami, zdradzając swoją drugą myśl, która pojawiła się od razu przy pierwszym kontakcie. Delikatnie objął jej palce we wnętrzu swoich, by odsłonić tym samym drugą stronę jej drobnej dłoni. - Mówiłaś, że masz problem z różdżką. A próbowałaś sprawdzać takiej z jabłoni i włosa jednorożca? - brnął dalej w niezobowiązującą rozmowę i z niejakim oporem przeniósł wzrok z jej dłoni na oczy. - I tak, odwiedzę cię w tym zamku i można natknę się na Twojego Kubusia. - odpowiedział z lekko opóźnionym zapałem.
Ceinwedd Eurgain Cadogan
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 171
C. szczególne : Ma na twarzy dwie gojące się blizny, resztę ukrywa pod ubraniami.
Eurgain przeszła swój okres przejmowania się wagą. Przez wiele lat borykając się z figurą grubaska udawała, że wcale się tym nie przejmuje mimo, że jak na nastolatkę wtedy przystało przejmowała się strasznie i płakała rzewnie po kątach. Okazywało się bowiem, że należy przejmować się swoją figurą, że każdy na to patrzy, że każdy ocenia. Czemu Cadogan nie wyrobiła w sobie jakiegoś niezdrowego nawyku katowania się drakońskimi dietami, absurdalnie restrykcyjnym systemem ćwiczeń, nie złamała się przytłoczona ogromem kompleksów? To proste, miała wielkich przyjaciół w szkole, większych niż największy nawet prześladowca, miała Madoga, który był taki mądry, że szok, miała szepty swoich wujów i cioć i babć i dziadków dziesięć pokoleń wstecz, którzy na różne sposoby, powagą i żartami, tłumaczyli, że to wcale nie jest tak w życiu, że to jak wyglądasz ma znaczenie. Liczyło się to kim jesteś, a jeśli jesteś ciastkowym łasuchem? No cóż, byle nie szaleć kosztem zdrowia! Zaśmiała się wesoło, to dobra posada. Nie mogła mu zapewnić pensji ani umowy, ale śmiało przyznawała, że im dłużej o tym pomyśleć, tym bardziej okazywało się, że rzeczywiście był jej pierwszym w absurdalnej ilości rzeczy. Czy ta passa się utrzyma? I jakie jeszcze eksperymenty ich czekają, w których będą mogli sobie towarzyszyć? - Mm... więcej sernika, co doprowadzi do większego zachwytu. - skinęła głową unosząc dłoń by poprosić kelnera o jeszcze dwie porcje. Słodycze i zachwyt to dobrana para, tak jak towarzystwo ludzi, którzy lubili te same smaczności i przyjemności. Nie umiała odgonić od siebie myśli o tym, że wciąż nie wie co chce zrobić ze swoim życiem, a jakiś głupi głos w głowie zaproponował szycie małych surdutów dla szczurów. Niestety, talentu manualnego nie miała wcale i rozwodziłaby się nad tym w głowie jeszcze przez chwilę, gdyby Jerry nie chwycił jej palców na co spąsowiała znacznie intensywniej niż po poprzednim komplemencie. To trochę tak, że pomimo swojej koleżeńskości i towarzyskości, Eurgain pozostawała osobą dość zdystansowaną, by nie powiedzieć - izolującą się. Przytulała się do ludzi ale w geście przelotnym, błahym, nie znaczącym wiele. W jakiś sposób ta intymna chwila jaką dzielili się teraz z Dżemim była tak prywatna, że gdy złapał jej palce przeszedł ją dreszcz. - Uzdrowicielka..?- zapytała cicho. Na miły bóg, lepiej nie. Z jej talentem do knocenia zaklęć to biednym chorym przyprawi poważnego guza trzustki zamiast uleczyć katar.- Od zawsze mam problem z różdżką... - bąknęła chwytając jeden z jego palców między jeden ze swoich a kciuk, jakby łapała pełzającego po liściu robaczka- Nie znam się na tym a bardzo. Od kiedy nie ma moich rodziców, za każdym razem jak zepsuję różdżkę to już biorę w sklepie pierwszą z brzegu. - przyznała podnosząc na niego wzrok i uśmiechając się- Jeśli polecasz jabłoń i jednorożca to taką właśnie kupię następnym razem jak moja mi zginie. Albo się złamie. Albo spali przez auto-destrukcję. Albo pęknie. Albo pokruszy... - tyle wypadków ile miała z różdżkami, że mogłaby o tym napisać książkę. Albo poszukać zawodu związanego z byciem beta-testerem magicznych urządzeń. - W domu nic się nie dzieje... - powiedziała cicho, chcąc kontynuować rozmowę, ale sie zapatrzyła w jego czekoladowe oczy- ...byłoby miło mieć gości.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
- O większy to chyba trudno. - odparł w tym samym tonie co jej wypowiedziane słowa i odkrył, że to uczucie ciepła wcale nie chce teraz przeminąć. Coraz śmielej podejrzewał, że w serniku było coś, na co można zrzucić całą winę. Herbata na dobre ostygła, ale najwyraźniej nie była już potrzebna by się rozgrzać. Kwestia wyboru zawodu zostanie zapewne rozstrzygnięta prędzej czy później. Powiedział, co potrafił, ale nie mógł podjąć decyzji za nią. Po prostu sugerował potencjalne rozwiązania, a gdy dotknęła go swoją gładką i smukłą dłonią to w istocie przyszła do jego głowy myśl, że uzdrowicieli w świętym Mungu zawsze wykazują się nienaganną delikatnością, a skóra ich dłoni jest właśnie taka, jaką znalazł u Cien. Sama dziewczyna wyglądała czasem niczym porcelanowa laleczka, ale w inny sposób niż chociażby An z Ravenclawu, której uroda też miała w sobie to "coś. Powinien przestać zwracać na to uwagę. Wystarczająco ciężko było oswoić się z koszem od zniewalająco pięknej Diny, żeby teraz mieć jeszcze czelność zachwycać się wieloma myślami nad czyimś wyglądem. Nic nie mógł poradzić na swoje własne hormony, które wyłapywały każdy przejaw piękna. .,. albo będzie pasować. - dokończył za nią, podsuwając chociaż jedną optymistyczną odpowiedź spośród negatywnych oczekiwań. - Są też różdżki Fairwynów. Wiem tylko, że są drogie, lepsze i mają mało zwrotów. To też jakaś opcja. Prefekt naczelny jest z tej rodziny. - podsunął jeszcze jedno rozwiązanie, choć sam dobrze się czuł ze swoją różdżką - drugą, która mu wiernie służyła i nienagannie katalizowała przepływ magii z jego wnętrza do świata. Nie wiedział co się działo, ale dobrze było mu z tym uczuciem niejakiego uwięzienia wzrokowego, bowiem gdy tak na niego patrzyła to coraz mniej chętnie mrugał. - Yhym. Wpuścisz Dunbara do tego zamku i Madog się załamie. Nie będzie cicho. - odparł tonem niedbałym, jakby nie zwracał większej uwagi na to, co mówi. Nie zabrała dłoni tak, jak to planowała z początku i być może to był błąd, a może dobry krok? Może potrzebował tego minimalnego kontaktu nienaładowanego jedynie wizją poderwania czy oczarowania dziewczyny. To jakaś płaszczyzna, którą do tej pory omijał. Wsunął swoje palce pomiędzy jej i ... po prostu je tak zostawił. Nie ścisnął, nie uwięził ich ani nie zamknął. Ot, przeciągnął to dalej, choć sam nie wiedział czemu to zrobił. - Mam zabrać ze sobą Uzzy'ego do kochania? Ostrzegam, że lubi ostrzyć pazury o dywany, zasłony, okładki książek...
Ceinwedd Eurgain Cadogan
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 171
C. szczególne : Ma na twarzy dwie gojące się blizny, resztę ukrywa pod ubraniami.
Spodeczki z ciastem wylądowały na stoliku, a w tym samym momencie poprzednie poderwały się do miękkiego lotu by odfrunąć na zaplecze to kucharza-piekarza-magika, czyniącego sernikowe cuda. Zaskakującym dla niej było jak ...wygodnym uczuciem było trzymanie jego ręki. Tak naturalnie przyjemnym, jak kot, który kładzie się tuż obok i czujesz jego dotyk na swoim udzie, albo pies, który zasypia na Twoich stopach. Tak dłoń Dunbara zdawała się nawet nie być czymś niezręcznym, tylko zwyczajnie bliskim. Koleżeńskim. Ciepłym. Sięgnęła po herbatkę i dopiła kilka łyków obserwując padający za oknem deszcz, ulewa jakby słabła, tak samo jak jej chęć szukania sklepiku ze szczurzymi ubrankami. Odstawiła kubeczek i podparła się o zamkniętą piąstkę policzkiem głaszcząc lekko Dżemiowe palce. - Pójdziesz ze mną po różdżkę? - zaproponowała z uśmiechem- Może jak Ty mi doradzisz, to będzie pasować. -uniosła brwi- I będzie kolejna pierwsza rzecz do dopisania na Twojej liście. Mojej liście... - zmarszczyła brwi- Mojej-Twojej liście? - zaśmiała się i wzruszyła ramionami. Srebrny widelczyk zadzwonił o talerz gdy go podniosła i ukroiła jeszcze kawałek, pakując do ust. Posiadanie różdżki było czymś tak normalnym pośród czarodziejów i czarownic, że Eurgain często czuła się niekomfortowo z myślą, że jej posługiwanie się tym magicznym przedmiotem wcale się nie udaje. Co więcej, koncepcja działającej różdżki była dla niej tak kuriozalna, że nie potrafiła sobie nawet wyobrazić jak to jest, kiedy takie narzędzie sie Ciebie słucha. Prawdą było, że już nawet znalazła w bibliotece swoich rodziców kilka tomów traktujących o magii bezróżdżkowej i podejrzewała, że to jedyne rozwiązanie jej problemu. Przynajmniej do dziś, bo dziś to jakoś wydawało się jej, że kto wie, może jabłoń, włos jednorożca i uśmiech Jerry'ego Dunbara zdejmą z niej klątwę nieporadności i uda im się wybrać nową różdżkę? - Madog sie załamie tak czy inaczej. - westchnęła- On się załamuje nawet jak ja wracam do domu. - nadąsała się lekko, bo taka prawda. Skrzat rodowy Cadoganów należał do jednego z tych, któzy nigdy nie byli zadowoleni z absolutnie niczego, a już na pewno nie z obecności czarodziejów w swoim towarzystwie. Oczywiście to nie tak,że nie kochał swojej pani, ale on tak jak i ona, nasłuchał się już od obrazów stu tysięcy porad jak ją wychować i przeszkadzało mu, że nie nosiła sukienek jak na damę przystało i że była taka chuda, bo to niezdrowe, że włosy ścięła, że źle sypiała, że nie jadła zdrowo i tysiąc innych ważnych rzeczy o których absolutnie nie miała czasu myśleć młoda dziewczyna.- A babcia Gwynfred, o rany, ta to dopiero będzie niezadowolona! - powiedziała z dziwną radością w głowie, łapiąc go mocniej za rękę- Koniecznie musisz przyjechać. - choćby dla babci Gwynfred. Na wspomnienie Uzzy'ego uśmiechnęła się błogo, choć myśl o odrapanych książkach wzbudziła w jej oczach jakiś niepokój. - Tam jest mnóstwo rzeczy do niszczenia, ale od biblioteczki będzie się musiał trzymać z daleka. - zmarszczyła groźnie brwi. To było przyjemne, luźne, takie gdybanie sobie o odwiedzinach, zajadanie wspólne ciastem - czuła się miło, czuła, że mogłaby do tego przywyknąć i bardzo nie chciała,żeby ten dzień się kończył. Znała go przecież, to wspaniały Jeremy Dunbar, tak za rękę to on pewnie przecież sto dziewczyn miesięcznie trzymał i takie uśmiechy piękne posyłał, ale czy to grzech, że ona też chciała jego uśmiechu? I jego ręki? Samolubnie i zachłannie pozwalała sobie nacieszyć się tą krótką chwilą.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Odprowadził kawałek wzrokiem latające talerzyki i uśmiechnął pod nosem na widok dodatkowej porcji sernika, która znów go wołała swoją słodyczą. Zamiast posłuchać zewu kubków smakowych, zerkał na Cein, która dobrowolnie przystała na jego wścibskie towarzystwo, a i przy okazji poprawiła mu popołudnie będąc po prostu sobą. Lekki ciężar jej dłoni rozsiewał po jego ramieniu gęsią skórkę zwłaszcza, gdy chyba nieświadomie postanowiła dać z siebie o jeden gest więcej niż już się to stało. Prosząc go asystę przy wyborze różdżki zabrzmiała jakby zapraszała go nie do różdżkarni, a na jakąś przygodę życia i niech go avada trzaśnie, nie miał ochoty ani powodu odmawiać. - Nie znam się na różdżkach, ale mogę porobić za sztuczny tłum i powkurzać Fairwynów, gdy będą wokół ciebie skakać. - błysnął zębami w pociesznym uśmiechu, bowiem ten pomysł idealnie wpasowywał się w jego ochotę naprzykrzenia się im za bezczelność jednego z nich, który też niestety był nauczycielem w Hogwarcie i tak ich brzydko w święta potraktował. - Twojej, twojej. Ty tam zapisujesz kiedy jestem pierwszy, a kiedy dziesiąty. - pogładził opuszką palca brzeg jej kciuka, gdy próbowała wpleść go w autorstwo jej nowo powstającej listy. - Może stworzę i swoją, bo pierwszy raz jem tak pyszny sernik. - dodał po chwili namysłu i dopiero teraz sięgnął po widelczyk i pochłonął spory kęs ciasta, roztapiającego się niemal w ustach. Nawet jeśli kolejny raz westchnął z zachwytu to już się tym nie przejmował. Kochał jedzenie i łatwo było go uszczęśliwić - taki mały kawałek ciasta działał cuda na jego odrobinę smutne myśli. Nie miały teraz prawa przebić się na pierwszy plan, skoro dzielił uwagę między zachłannym podjadaniu sernika a połowicznym monitorowaniem zachowania jej dłoni. Spływało na niego ciepło i to dodawało mu otuchy, choć nie wiedział, że jej potrzebował. - Strach pytać jakby zareagował, gdybyś nie wróciła na jedną noc. - uniósł brwi zaskoczony jej słowami, bo to znaczyło, że jeśli ją odwiedzi to będzie nieustannie oglądany przez niezadowolone skrzacie ślepia, a do takich nie był przyzwyczajony, bowiem ze skrzatami zazwyczaj się dogadywał. Nachylił się trochę nad stolikiem, a jego ciemne ślepia były w okrutny sposób ucieszone. - Czy zadowoli cię, jeśli dam jej kilka niewinnych powodów do niezadowolenia? - zapytał, a wzrok zdradzał, że mógłby na poczekaniu wykombinować kilka sytuacji mogących doprowadzić stare babcie-na-obrazach do zapowietrzenia się i spadnięcia ze ściany. Dziwnie-wesoły ton głosu Cein powiedział mu wszystko, a więc podszedł do zaproszenia z należytym entuzjazmem. - Będę go trzymać z daleka nawet jeśli mnie powali na ziemię. - zakrył jej dłoń swoją, zamykając ją swoimi palcami, by nazwać to pełnoprawnym trzymaniem za rękę. - I gdy polegnę pod władzą jego pazurów, ty go przejmiesz i w sobie rozkochasz. Wiesz, jakieś kocie żarcie zabawki i masz go w garści. - wzruszył ramionami i przeniósł wzrok na ich ręce, jakby dopiero teraz mieli prawo się nad nimi zastanowić. Mimo, że powinien coś powiedzieć to jego struny głosowe nawet nie drgnęły. Powrócił spojrzeniem do dziewczyny, a jego oczy zdawały się jej za coś dziękować.
Ceinwedd Eurgain Cadogan
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 171
C. szczególne : Ma na twarzy dwie gojące się blizny, resztę ukrywa pod ubraniami.
Cadogan była absolutnie towarzyskim stworzeniem, garnęła do ludzi z otwartością i sympatią, co tam do ludzi, garnęła do wszystkiego, ludzi, zwierząt, potworów, robaków. Kto wie czy to nie było związane z faktem, że we wczesnym dzieciństwie za jedynego towarzysza miała skrzata? I teraz czuła, że musi nadrobić te wszystkie stracone lata. Chciała wspaniałych przygód, jak z legend, które opowiadał jej domowy skrzat, nawet wycieczka w poszukiwaniu sklepiku ze szczurzymi fartuszkami w jej głowie mogła być wielką misją, a już próba wybrania różdżki? W głowie jej aż zaszumiało na samą myśl, każde odwiedziny w różdżkarni były ogromnym stresem przez wiele lat - żadna różdżka nigdy nie chciała się do niej dopasować. Koleżanki opowiadały jej z zachwytem jakie to doskonałe uczucie kiedy różdżka wybiera Cię na pana, dreszcze i "uh-ah-ah sensation". Jedna z różdżek to pamiętała, że popieściła ją nawet wyładowaniem elektrycznym. takie było "ała-sensation"... Dlaczego? Nie miała pojęcia, ale obstawiała jakąś rodzinną klątwę! - Myślę, że perspektywa wybierania mi różdżki będzie ich wkurzać wystarczająco bardzo. Ollivander jak mnie widzi to ma łzy w oczach. - uniosła brwi. Nie było jednak w jej głosie goryczy, przyjmowała fakty takimi, jakimi były, bez pretensji, bez żalu do świata. Jedni czarodzieje są dobrzy w jednym, inni w czymś zupełnie innym. Może jeszcze nie wiedziała w czym ona była dobra, ale na pewno w czymś była - musiała to tylko odkryć. Zaśmiała się wesoło w odpowiedzi na jego oddanie jej pełnej władzy i odpowiedzialności za "Listę pierwszych rzeczy" nie widząc w tej liście absolutnie nic zdrożnego, co mogłoby przyjść do głowy komuś o większym rozsądku i romantycznym doświadczeniu. Zadziwiające jak często się przy nim śmiała - nie to, że była smutasem, ale zazwyczaj bardzo powściągliwie okazywała swoje emocje, a tu, przy Dunbarze, cieszyła michę jak upalona wesołym papierosem. Pokiwała głową zachęcająco,żeby pałaszował ciastko i sama ukroiła sobie jeszcze kawałek. Byloby pewnie wygodniej, gdyby puściła jego dłoń ale... bardzo nie chciała tego jeszcze robić. Nie chciała, żeby to ciastko się skończyło, żeby tych kilka kwadransów w jego towarzystwie minęło. Miała skupioną na sobie całą jego uwagę i to uczucie było dla niej bardzo miłe, choć czuła się troche zawstydzona swoj samolubnością, swoim egocentryzmem. To nie przystoi młodej damie tak chcieć bardzo czyjejś atencji, a jednak chciała jej, nie umiała nic z tym zrobić. Jej kciuk nieświadomie błąkał się po jednym z jego kłykci kiedy rozkoszowała sę słodko-kwaskowym smakiem sernika z malinami. - Żartujesz? Chyba by mu głowa wybuchła. - również uniosła w odpowiedzi brwi- Zresztą co ja bym miała po nocach robić, lunaballe łapać. - o naiwności i słodki losie, co można w nocy robić. Nie oszukujmy się, Jurka nie była jakąś niewinną istotą niemającą pojęcia o tym co można robić w nocy ciekawego - przeszła przecież przez okres dojrzewania. Po prostu jej myśli były tak poplątane i miała tyle pomysłów na raz, że odpowiedzi zwyczajne, które normalnie przyszły by komuś na myśl, dla niej były na tyle nudne, że zatrzymywały się gdzieś z tyłu głowy kiedy naprzód wpychały się najbardziej kuriozalne pomysły.- Bardzo! - powiedziała z ekspresyjną ekscytacją- Im więcej, tym lepiej! Zapłacę Ci w ciastkach. - zaśmiała się. Perspektywa łobuzowania z Jerrym była jak światełko w ciemną noc, niby byli prawie dorośli, a jednak myśl o wygłupianiu się w starym zamku w tak sympatycznym towarzystwie sprawiała jej aż nieprawdopodobną radość. Wyobraziła sobie Jeremiego toczącego bój z Uzzym o biblioteczkę i aż cmoknęła pod nosem. - To takie proste? -spojrzała na niego - To rozkochania? Wystarczy kocie żarcie i zabawki?
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Roześmiał się wyobrażając sobie zapłakanych i zdesperowanych twórców różdżek, którzy nie potrafili stworzyć takiej, która idealnie dostroiłaby się do magii tkwiącej w Cein. - Możesz powiedzieć, że jesteś regularną klientką. Może zapytaj o kartę stałego klienta? - postanowił pociągnąć żart, bowiem nie słyszał w jej głosie, by było jej jakoś szczególnie przykro z powodu takiej ilości nieudanych prób odnalezienia idealnej różdżki. Nie wyobrażał sobie co musiała przechodzić i z jaką frustracją się to łączyło, ale skoro podchodziła do tego ze swobodą to zamierzał to docenić i szanować. - Wiesz, może potrzebujesz różdżki z ultra rzadkim składnikiem, a Fairwynowie podobno takie mają. - wzruszył ramionami, bo nie znał szczegółów, a tym bardziej nie wiedział, że mowa tutaj przykładowo o sercach zwierząt. Nie interesował się tym na tyle, by posiadać tę wiedzę. Ograniczała się ona do szczątkowych i niedokładnych informacji, ale skoro mieli małą ilość niezadowolonych klientów to warto spróbować i tego. Wydawało mu się, że przy tym stoliku czas trochę zwolnił i mu to absolutnie nie przeszkadzało. Było wygodnie, miło, przyjemnie, rozmowa się kleiła i nie było niezręcznej ciszy. Ba, wypełniana była ich śmiechem, a to oznaka, że to popołudnie nabiera perfekcji. Drugi kawałek sernika został szybko pochłonięty, a używanie do tego jednej ręki nie sprawiało mu kłopotu - potrafił jeść w biegu, na szybko, na leżąco, potajemnie, perfidnie, bez przerwy... lista była długa, a jego żołądek zasługiwał na tytuł żelaznego. - To wcale nie jest głupi pomysł. Lunaballe są takie śmieszne, można je nocą podglądać. - podłapał rzucony żartem cel potencjalnych nocnych nieobecności, chociaż miał na myśli zupełnie inną formę aktywności. Sam fakt, że Cein tego nie podłapała i nie pociągnęła ani w żaden sposób nie zdradziła się tym, że miałaby pomyśleć o tym samym o czym i on sprawiło, że automatycznie przystopował ze swoimi flirciarskimi żarcikami. Chyba trafił na dziewczynę, której myśl nie poruszały jeszcze pewnych sfer, a to go trochę krępowało, bowiem przywykł do swobodnego żonglowania tekstami o drugim dnie. Uśmiechnął się połową gęby, bo wolałby inną formę płatności, ale skoro się trochę zahamował to pozostawił to bez odpowiedzi, choć Boyd znalazłby na jego twarzy tę myśl, która go nawiedziła. - Pełna atencja, dużo czasu razem, dobre jedzenie, trochę pieszczot i jest twój. - wymienił, patrząc prosto w jej oczy bowiem odnosił wrażenie, że nie mówił po prostu o kocim zakochaniu. Zupełnie jakby wspominał o sobie, ale przecież oficjalnie mówią o zwierzęciu. Ścisnął jej dłoń, ot tak, spontanicznie, jakby był to gest najzwyczajniejszy pod słońcem. - A jak go pocałujesz to zacznie mruczeć. - wyszczerzył się od ucha do ucha, bowiem nie potrafił powstrzymać wyjątkowego rozbawienia.
Ceinwedd Eurgain Cadogan
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 171
C. szczególne : Ma na twarzy dwie gojące się blizny, resztę ukrywa pod ubraniami.
Kiedy się śmiał Ceinwedd czuła się coraz milej. Rzeczywiście czas mijał błogo w jego towarzystwie, odczuwała to równie bardzo. Z wielką przyjemnością opowiadała mu o różnych głupotach i bzdurach pączkujących w jej głowie, równie wielką, co trzymała jego delikatną jak na mężczyznę dłoń. Czy to dlatego, że pracował w szpitalu świętego Munga? Czy to jakiś obowiązek uzdrowicieli mieć takie przyjemne dłonie? W końcu sam powiedział, że mogłaby ze swoimi zajmować się magią leczniczą, więc coś z tymi dłońmi było na rzeczy. Fakt, że wciąż nie chciała puścić jego palców wydawał się jej niemal nieprzyzwoity, choć nie w tym nieetycznym tego słowa znaczeniu. Nie przystoi dziewczynie tak zachłannie domagać się dotyku mężczyzny, prawda? Tak mówiła ciotka Isadora mieszkająca na trzecim piętrze. Mówiła też, żeby chłopcom w oczy nie patrzeć kiedy się śmieją bo jak nic rzucą na Ciebie urok i na brodę Merlina czuła, że właśnie ją Dunbar jakimś obrzucił bezpardonowo. I wcale nie było jej z tym źle! Ani trochę! - Będę musiała zaczepić Fairwyna w szkole. - zamyśliła się, starając sobie przypomnieć który to. Nie wyrabiała za bardzo z rozróżnianiem popularnych dzieciaków, bo unikała ich jak ognia już od czasów wczesnej młodości, kiedy była obiektem żartów i kpin tej akurat grupy rówieśników i starszaków. Madog też ją pocieszał, że żadna z różdżek po prostu nie jest tak wyjątkowa jak Jurka i choć w pierwszej, drugiej, nawet czwartej klasie ten rodzaj pocieszania działał, to kiedy się już osiąga powoli dwójkę z przodu człowiek traci wszelkie nadzieje. No chyba, że taki Jerry akurat mówi, że zawsze coś się da, wtedy jest całkiem inaczej. - Poszukałbyś ze mną lunaballi nocą? - zapytała z lekkim uśmieszkiem i na wszystkie serniki świata, wyglądała, jakby wprost przeciwnie od oczekiwań Dunbara, niczym z filmu Incepcja, przewróciła jego sugestię w ukrytą sugestię, szczególnie w połączeniu z tym lekkim palców muskaniem. Uśmiech, który jednak nastąpił po tych słowach raczej jednoznacznie wskazywał na to, że ma na myśli zaglądanie pod różne chaszcze w poszukiwaniu tych przedziwnych unikatów świata zwierząt. Byłaby gotowa płacić mu w ciastkach, przynajmniej dopóki nie domagałby się innych form płatności, a skoro stawiał na dżentelmeństwo, mógł prawdopodobnie utknąć na poziomie ciastek już na zawsze! Pokiwała głową robiąc minę wielkiego zamyślenia i stukając się widelcem w dolną wargę ze wzrokiem zwróconym w skupieniu ku górze. - Dużo czasu razem, dobre jedzenie, pieszczoty i całowanie. - wymieniła jakby chciała dobrze zapamiętać wyznaczniki kociej miłości i mruczenia, by po chwili uśmiechnąć się wesoło i szeroko, odpowiadając na jego delikatny uścisk palców uściskiem swoich - To musimy być z Uzzym spokrewnieni! - zaśmiała się- Bo w takich warunkach ja też mruczę. Zaczynało się na zewnątrz rozpogadzać, a ona nabierała ochoty na sekretne plany o których Dunbarowi nie zamierzała nic powiedzieć. To miała być niespodzianka, tylko czy mu się spodoba?
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Nie spodziewał się, że z tej luźnej wymiany zdań wyjdzie propozycja szukania lunaballi i przez chwilę myślał, że ona sobie żartuje. Przecież to było tylko przekomarzanie, a widział w jej oczach, że potrafiła wprowadzić w życie nawet szalone pomysły. Jakim cudem była w Huffelpuffie a nie wśród śmiałych Gryfonów, którzy rzucali pomysłami z prędkością karabinu maszynowego? - Jesteś niemożliwa. Lunaballe nocą? Kto wie, może twój kuc się z takimi zakumpluje jeśli jakąś sprowadzi się do twojego ogrodu. Chyba są podobnego rozmiaru, co nie? - od razu jego wyobraźnia pomknęła nieco dalej, a i mógł zaznaczyć, że słucha Cein, docenia to, co mówi i że go to nie przynudzało. Jakimś plusem jego szerokiego zainteresowania dziewczynami była umiejętność rozmawiania z nimi. Co prawda często go zaginały i głupiał, ale uczył się na błędach i przede wszystkim słuchał co do niego mówią. Znów się roześmiał, gdy wyraziła przypuszczenie pokrewieństwa z jego kotem. - Oj, uważaj co mówisz, bo szaleję za Uzzym. - ostrzegł, ale nie powiedział dokładnie co miał na myśli. Pogoda uległa znacznej poprawie, a oni zjedli już podwójną porcję sernika i nadchodził ten moment, kiedy trzeba się zebrać. Łatwo było napomknąć, że "czas już na mnie, odprowadzę cię", gorzej z zabraniem ręki, bowiem gdy już to zrobił to było mu dziwnie. Zapłacił za oba serniki i herbaty, zostawił spory napiwek, pomógł założyć dziewczynie płaszcz i faktycznie odprowadził ją tam, gdzie chciała. Deportował się z trzaskiem i znacznie lepszym humorem.
Mogła nauczyć go transmutacji i zaklęć, mogła męczyć go pytaniami o każdej porze dnia i nocy - jednak było coś, czego Nessa wolała uniknąć. I było na to tylko jedno rozwiązanie jawiące się w postaci jej ukochanej Beatrice. To nie była taka typowa więź, która mogłaby się rozpaść od braku kontaktu lub kilku niedopowiedzeń - znały się od dzieciaka, wiele razem przeszły i nie było absolutnie nikogo, kto znał rudą lepiej niż ona. Napisała więc do niej, prosząc o spotkanie w pilnej sprawie, nie chcąc zdradzać szczegółów sowią pocztą i przekazała Fillinowi, aby danego dnia miał wolne popołudnie. Prędzej czy później i tak by się poznali, a ufała jej na tyle, że poniekąd los ślizgona mogła złożyć w jej dłonie. Miała na tyle wiedzy i umiejętności, aby eliksir przygotować samej, jednak ryzyko było zbyt duże. Teleportowali się na miejsce z cichym trzaskiem, a Lanceleyówna uniosła powieki, przesuwając tęczówkami w kolorze płynnego karmelu po okolicznych wystawach oraz szyldach, szukając tego odpowiedniego. Złapała go pod rękę, odwracając głowę w jego stronę i uśmiechając się krótko, zastanawiała się, czy w ogóle pamiętała, aby wspomnieć gdzie i po co go porywa. Cóż, musiał z tym żyć, że czasem działała szybciej, niż dzieliła się informacjami. Zerknęła na niebo. Zbliżał się wieczór, błękitna wcześniej sfera pełna białych obłoków zaczynała mienić się różem i pomarańczem, a chłodny podmuch wiatru przemknął między uliczkami, uderzając w sylwetki studentów, porywając delikatnie kosmyki włosów. Zacisnęła delikatnie palce na jego przedramieniu.- To niedaleko, chodźmy. Nie chcę, żeby czekała. Obiecuję, że nie wyciągnęłam Cię i nie poprosiłam o zmianę grafiku bez dobrego powodu. Westchnęła w końcu, poniekąd czując ekscytację, bo dawno się nie widziały. Wróciła do Wielkiej Brytanii kilka miesięcy temu, zostawiając za sobą sprawy trudne i ważne, chcąc poniekąd zacząć na nowo. Nessa nawet nie wiedziała, czy Beatrice wiedziała o całym tym cyrku z Cortezem - chociaż nie, wiedziała, bo każdy przeczytał tego cholernego obserwatora, jednak nie napisała jej o swoich decyzjach i o tym, że chwilowo miała urlop od rodziców oraz ich koneksji. Dziewczyna nie była jednak głupia, potrafiła radzić sobie w każde sytuacji, przypominając przy tym prawdziwy kwiat lotosu i sama pięła się do przodu, osiągając kolejne cele w swoim poukładanym świecie. No, ostatnio odrobinę chaotycznym w kilku miejscach przez idącego obok Irlandczyka oraz drugiego współlokatora, chociaż ten pierwszy miał większy udział w tym całym bałaganie. Weszli do niewielkiej knajpki, a ona rozejrzała się i zaraz uśmiechnęła szeroko, ciągnąć go w stronę jednego ze stolików, gdzie siedziała czarnowłosa. Gdy tylko wstała, wpadły sobie w ramiona - bo przecież widziały się tak dawno! I przez to poniekąd obawiała się lawiny pytań i wyznań, za które na pewno dostanie od niej burę i nie jedno, pełne wyrzutów spojrzenie. Bo przecież powinna poprosić ją o pomoc, a tego nie zrobiło. Cóż, poniekąd też przez towarzyszącego jej chłopaka, który pojawił się w dobrej chwili. - Bea, kochanie. Ciesze się, że miałaś trochę czasu, nie pamiętam, kiedy się ostatnio widziałyśmy. - rzuciła w jej stronę, odsuwając się i odchylając głowę, aby przesunąć spojrzeniem po jej twarzy. Pomimo obcasów noszonych przez Nessę, czarownica wciąż była odrobinę wyższa, górując nad nią kilkoma centymetrami wynikającymi z rzeczywistej różnicy wzrostu, jak i wysokości szpilek. Cofnęła się pół kroku, odwracając się do Fillina.- Poznajcie się. To moja przyjaciółka, Beatrice, a to Fillin. Wolała nie rozpędzać się z tymi epitetami, bo na dobrą stronę nie miała pojęcia, jak go prawidłowo określać, a nie chciała narobić kłopotów. Ani sobie, ani jemu. Zdjęła płaszcz, odwieszając go na oparcie krzesła i usiadła, zakładając nogę na nogę, wygładzając palcami materiał sukienki. - Zamawiałaś już? Mogę zaraz skoczyć coś wziąć.Słyszałam, że mają dobre ciasta. Wysunęła dłoń, przysuwając do siebie kartę, stukając czerwonymi paznokciami w jej powierzchnię. Przesuwała spojrzeniem po kolejnych pozycjach, a wolną dłonią zgarnęła długi, rudy lok za ucho. Nie będą przecież rozmawiać o suchych ustach i bez przekąski, a dodatkowo nie zamierzała od razu przechodzić do rzeczy, dając im chwilę na oswojenie się ze swoim towarzystwem.
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
- Powinnaś mi w końcu zacząć mówić co planujesz, znacznie ułatwiłoby to moje życie - zauważam bystro, bo mówisz mi jedynie ogólniki ostatnio przed naszymi spotkaniami, co bywa czasami irytujące. Zgadzam się oczywiście na wolniejszy dzień tego popołudnia i aportuję się razem z Tobą tam gdzie chcesz. Podaję swoje ramię, byś mogła pod nie wsunąć swoją dłoń. Wcześniej przeskakuję zgrabnie nad kałużą, w której niemalże wylądowaliśmy po teleportacji; daję Ci się zaciągnąć w wyznaczone przez nią miejsce. Niewiele wiedziałem. Jedynie coś o Twojej bliskiej przyjaciółce i wiedziałem, że będzie nam potrzebna do jakiegoś etapu animagii; ale w Twoich prędkich wytłumaczeniach, które próbowałaś mi przedstawić jak wpadłaś do mojej pracy wypytując o grafik, niewiele informacji przyswoiłem. Po prostu zrobiłem o co prosisz, bo kwestie nauki transmutacji powierzyłem kompletnie w Twoje ręce. Jak wiadomo ja nigdy nie byłem szczególnie zorganizowany. - Kurwa, co ten wiatr - mówię elegancko, niezbyt szczęśliwy kiedy silny podmuch wzburza Twoje rude włosy i co gorsza moje jakże starannie ułożone loki! Ułożone przez poduszkę oczywiście. No nic, z gracją poprawię je już w środku, przeczesując je byle jak ręką, co właśnie robię od razu po wejścia do knajpki, którą nam wybrałaś. Niespecjalnie jestem fanem tego lokalu, więc z powątpiewaniem rozglądam się po wnętrzu, planując zarzucić jakimś fajnym marudzonkiem, kiedy ty puszczasz moje ramię i biegniesz prosto do swojej przyjaciółki. Tulisz się do niej, wymieniając jakimiś szybkimi ploteczkami, a ja czaję się za wami jak cichociemny. Zastanawiam się czy faktycznie jestem dziś tak potrzebny, skoro tyle się nie widziałyście? Czekam jednak grzecznie dopóki nie zostaję wywołany. Wyciągam rękę do ładnej koleżanki Nessy na powitanie. - Po prostu Fillin - przedstawiam się z lekkim rozbawieniem, że nie dostałem żadnego epitetu, który określa kim jestem. Przyjaciel? Współlokator? Kochanek? Mężny zdobywca cnoty? Tyle fikuśnych określeń można na mnie użyć! Również rzucam swoją kurtkę na oparcie krzesła i siadam blisko Nessy. Wyciągam przed siebie nóżki obleczone jak zwykle w wąskie, czarne spodenki; zarzucam rękę na siedzenie mojej przyjaciółki i zamiast wziąć swoją kartę zerkam przez ramię rudowłosej. - To mi też zamów - mówię od razu, bo przecież kobiety są feministkami, nie muszę się oferować do przynoszenia wszystkiego. - Ciasto? - dodaję jeszcze z dezaprobatą. Ponownie próbuję przeczytać Twoją kartę. - Nessa, czy zaprosiłaś nas do miejsca gdzie nie ma piwka? - pytam z pewną dozą zgrozy, która przejawiała się jeszcze bardziej widocznym irlandzkim akcentem. - Muszę powiedzieć, że jeśli tak to nie wiem czy bardziej uraziłaś mnie czy Beatrice. Chyba mnie, bo dobrze wiesz, że na liście mojej wartości jest pomiędzy Tobą a Boydem - żartuję sobie dramatyzując bez sensu, nawet nie wiedząc czy tego piwka tu faktycznie nie ma. - Śpisz dziś w wannie z ghulem. Jeśli on się zgodzi, oczywiście - oznajmiam jeszcze bardzo mądrze na koniec mojej bezużytecznej tyrady, klepiąc dłonią po Twoim kolanie, gdzie ją póki co sobie zostawiam. Przypominam sobie o naszej towarzyszce i zerkam na nią z wesołym uśmiechem. - Czym się zajmujesz Bea? - pytam jakby właśnie przed chwilą nie robił mini aferki o piwerko, bo przecież nic nie było na poważnie! Chyba że naprawdę go nie ma.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
No dobra, na początek trzeba powiedzieć jedną rzecz wprost: ten, kto znał choć w niewielkim stopniu ślizgonkę z burzą rudych włosów na tym ślicznym czerepie, wiedział, że ona zawsze stawiała na swoim i nie było większego sensu w tym, aby próbować jakiekolwiek zamiary wybić z jej głowy. Dlatego, kiedy Beatrice dostała wiadomość od Nessy z prośbą o spotkanie, oczywiście zgodziła się. Nie dopytywała o szczegóły. Skoro Lanceley nie zdecydowała się na to, aby od razu powiedzieć, o co jej chodziło, kolejne listy z zadawaniem pytań nie miałyby znaczenia. Widać Trice miała dowiedzieć się wszystkiego w swoim czasie, w miejscu spotkania. Nie zmienia to faktu, że jednak nie do końca odpowiadał jej ten stan rzeczy. Przecież nikt nie lubił w ciemno pakować się w kompletnie nieznaną sytuację, gdzie rozwoju wypadków wprost nie dało się w żaden sposób przewidzieć. I zapewne gdyby nie bezgraniczne zaufanie, jakim darzyła Nessę, miałaby to głęboko w dupie. Po prostu nie poszłaby dopóki nie usłyszałaby, o co tak właściwie chodzi. W tym jednak wypadku, nie pozostawało jej nic innego, jak w wyznaczony dzień, o wyznaczonej godzinie pojawić się w wyznaczonym miejscu. Wspaniale wręcz... Idź, pannę Lanceley będziesz mogła dzięki temu zabić od razu na miejscu, jak wpakuje Cię w jakąś kałabanę. Tylko... czy byłaby do tego zdolna? Chyba miała się niedługo przekonać. Dotarcie do "kociołka amortencji" nie zajęło jej dużo czasu. Cóż, doskonale wiedziała gdzie mieści się ta knajpka, bo wcześniej miała okazję w niej przebywać. Dlatego kierując się nabytym doświadczeniem, postawiła na dosyć naturalne dla niej eleganckie ubrania w ciemniejszych tonacjach. Kusiło ją, aby przy pomocy metamorfomagii przedłużyć swoje czarne włosy, ale uznała, że lepiej jednak będzie tego nie robić. Z informacji zawartych w liście od Nessy wiedziała, że na spotkaniu nie będą same. Nie pozostawiało więc złudzeń fakt, że lepiej nie ryzykować nadmierną zmianą naturalnego wyglądu. Poza tym, zimny wiatr i tak pozostawiłyby je w jeszcze większym nieładzie, niżby sobie tego Dearówna życzyła. Tak to, gdy tylko weszła do lokalu, a jej ciało owiało ciepłe powietrze, trzy szybkie ruchy ręką pozwoliły na to, aby doprowadzić jej włosy do względnie dobrego wyglądu. Lubiła robić dobre wrażenie swoim ubiorem, może właśnie dlatego starannie przygotowała się na dzisiejszy wieczór? Gdy nie dostrzegła w środku nigdzie Nessy, postanowiła zająć jeden z wolnych stolików. Odruchowo założyła nogę na nogę i przerzuciła niesforny kosmyk włosów na plecy. Sięgnęła po kartę i zaczęła z niewielkim zainteresowaniem przeglądać propozycję z menu. Niespecjalnie miała ochotę coś jeść. Ale musiała być przygotowana na ewentualność, gdzie jej dzisiejsi towarzysze będą wygłodniali. Drzwi otworzyły się, a szatynka odruchowo spojrzała w ich kierunku. Delikatny uśmiech pojawił się na jej wargach, kiedy w progu dostrzegła znajomą rudą burzę włosów, w towarzystwie bliżej nie znanego jej chłopaka. Delikatnie zmarszczyła brwi, przyglądając się przybyłym osobom, po czym wstała z zajmowanego miejsca, aby powitać dwójkę młodocianych. - Jakbyś ty miała więcej czasu, to częściej mogłybyśmy się spotkać. - rzuciła, niby podirytowanym tonem, po czym uśmiechnęła się szerzej, kiedy w końcu mogła przytulić przyjaciółkę na przywitanie. Gdy Nessa przedstawiła jej kolegę, z którym przyszła, jej zainteresowanie nagle wzrosło. Nie byłaby sobą, gdyby dokładnie nie przyjrzała się chłopakowi, ściskając jego dłoń na przywitanie. Jeden kącik jej ust powędrował znacznie wyżej niż ten drugi. -Witaj, po prostu Fillinie, Beatrice jestem. - stwierdziła luźno, po czym znów usiadła na wcześniej zajmowanym przez nią miejscu przy stoliku. - Nie, nie zamawiałam, przyszłam dosłownie kilka minut przed wami.- odpowiedziała na zadane przez dziewczynę pytanie, po czym skupiła swoje spojrzenie na jej rozmówcach. Uwielbiała przyglądać się ludziom i oceniać relacje oraz emocje, jakie w nich gościły. Robiła tak od lat, dlatego teraz nie mogła odmówić sobie tej przyjemności. Wędrowała wzrokiem od Nessy do Fillina, zwracając uwagę na tak małe szczegóły, jak delikatne przechylenie ku sobie czy to, że dłoń chłopaka nie wróciła w okolice stolika, tylko została pod nim. -Śpisz w wannie? - uniosła jedną brew wyłapując to stwierdzenie skierowane wprost do Nessy. O co tutaj chodziło? Jednak kiedy dokładniej im się przyjrzała, uśmiechnęła się w krzywy sposób, delikatnie przekrzywiając głowę w bok, niczym małe, zaintrygowane czymś dziecko. -Czyli się pieprzycie? - wypaliła bezpardonowo, jak to miała w zwyczaju. Nie była pewna, co właściwie ją podkusiło do tego stwierdzenia, ale miała dziwne przeczucie, że jest ono jak najbardziej trafne. -Oh, niczym szczególnym. - jakby od niechcenia machnęła dłonią. -Jestem eliksirowarem. Ale d tego za chwilę rozpoczynam swoją pracę w Hogwarcie, gdzie będę nauczać eliksirów. - dodała po chwili, coraz mocniej zaintrygowana tym, jak rozwinie się to spotkanie i jaki był jego cel.
Pewnie miał rację, powinna była mu mówić i pytać, a nie po prostu oznajmiać i porywać. Prawda była taka, że Lance było szkoda czasu na wyjaśnienia, skoro od razu mogli przejść do działania, bo przecież jej ufał i nie zrobiłaby nic niekorzystnego dla jego życia i edukacji. Nienawidziła marnować czasu, więc jedynie obdarzyła go krótkim spojrzeniem i wzruszeniem ramion, sugerując, że chyba będzie musiał nauczyć się z tym żyć. Nessa wiedziała, że przyjaciółka jej nie odmówi, nawet jeśli była na nią zła za brak czasu i za częstotliwość wysyłanych listów — z czym czuła się nawet trochę okropnie. Bea miała jednak trudny okres w swoim życiu, a raczej z takowego wychodziła i układała wszystko na nowo, więc rudzielec nie chciał dokładać jej jeszcze swoich problemów. Parsknęła krótko z rozbawieniem na jego szykowny komentarz, niewiele sobie z podmuchów robiąc. - Mamy marzec, tak już z tym wiatrem na Wyspach w tym miesiącu jest. Oj już się nie martw, dobrze wyglądasz. Trąciła go łokciem, wiedząc już, że nie lubił, gdy coś — oczywiście poza nią — zaburzało chaos jego ciemnych włosów. Dotarli na miejsce w kilka minut. Niewielka, kameralna knajpa wydała się jej idealna na spotkanie i była neutralnym gruntem, niż mieszkanie Beatrice lub Fillina. Nie chciała im czegokolwiek narzucać w perspektywach na ich znajomość, a na oglądanie lokum dla siebie była dopiero umówiona na przyszły tydzień. - Wybacz, że próbuję znaleźć sobie odpowiednie miejsce w świecie dorosłych, który niewątpliwie się zbliża — chociaż nadal nie wiem, czy tego nie odroczyć. Niemniej jednak wynagrodzę Ci to, wyjedziemy gdzieś razem we wakacje. Jakbyś napisała, że aż tak tęsknisz, to bym przecież coś wymyśliła. - odparła, ściskając ją mocno i uśmiechnęła się, lustrując z uwagą jej śliczną buzę. Nic się nie zmieniała, czas dla niej stanął w miejscu na studiach. Cholera, jak ona się za nią stęskniła i jak bardzo źle czuła się z tym, że nic jej nie mówiła, nie chcąc dokładać zmartwień, dopóki jej codzienność się nie ustabilizuje. Odsunęły się, a Nessa przedstawiła ich sobie — unosząc brew na uczepienie się przez ich jednego słówka. - Cudownie, już się dogadujecie. Zauważyła odrobinę ironicznie, unosząc na chwilę brew, zaraz jednak zsunęła płaszcz i zajęła miejsce, przysuwając kartę. Całe szczęście, że nie spojrzała na wyraz twarzy ślizgona, bo znając ją, jeszcze zaczęłaby nad odpowiednim epitetem myśleć. Karmelowe ślepia przesuwały po dostępnych trunkach i przysmakach i dopiero głowa Fillina w okolicach jej ramienia sprawiła, że odwróciła twarz w jego stronę, przesuwając po jego buzi spojrzeniem. - Aż tak źle o mnie myślisz? Nie martw się. Wiem, że nie ma udanego wyjścia bez piwa. Mają coś w menu, które chcesz? Domyślam się też, że bez sernika. A Ty Beatrice? Ja wezmę podwójną kawę, Irlandzką może mają z whisky. Mam nadzieję, że cała trójka jest na drugim miejscu tej listy. Posłała jeszcze mu krótki uśmiech, po czym wyprostowała głowę i posłała pytające spojrzenie ciemnowłosej, chcąc zaraz wstać i zamówić. Czuła jej świdrujące, zaintrygowane ślepia. Na wzmiankę o wannie — trąciła go delikatnie łokciem, przymykając na chwilę oczy i uznając, że tyle byłoby z jego subtelności w przekazywaniu informacji. Wyglądała na spokojną, niczym mnich siedzący w ogrodzie pełnym lotosów i relaksujący się muzyką, a w rzeczywistości odrobinę się denerwowała. Nie była zwyczajna do takiego zachowania, wszystkie jej relacje zakrawające o jakąkolwiek fizyczność zmiatane były w odmęty prywatności tak wielkiej, że nikt o nich nie widział. Nie miała pojęcia, co powinna zrobić i jak się zachować. Zerknęła na dłoń na swoim kolanie, która wcale jej nie przeszkadzała, bo była już do dotyku chłopaka przyzwyczajona, gdy okazało się, że jest jednym z nielicznych, który jej nie odrzuca. Milczała, wracając uwagą do karty. - Pójdę zamówić. Oznajmiła tylko, przekładając swoją dłonią rękę chłopaka na jego udo, zaciskając delikatnie palce i wstała, idąc do szynku i składając zamówienie, zapłaciła od razu. Po chwili na tacce pojawiło się duże piwo i paluszki w zestawie, podwójna kawa w dużej filiżance z dodatkiem alkoholu, wybranym przez Dear'ównę trunkiem oraz tackę z ciastkami, oraz ciastami — w tym oczywiście cynamonowe, jej ulubione. Wróciła na miejsce z lewitującą tacką, która przed każdym z nich postawiła zamówione napoje, a przekąski na środku stolika. Usiadła wygodnie, zakładając nogę na nogę. - Gdybym miała spać w wannie, poszłabym do Boyda. On by mnie do Ghula nie wywalił. Odparła na jej pytanie, które przez mały atak wewnętrznych wątpliwości pominęła wcześniej. Posłała przyjaciółce pociągłe spojrzenie, łapiąc za filiżankę i delektując się najpierw cierpkim, gorzkim zapachem wypełniającym nozdrza — upiła łyka. Nie było nic lepszego. I wtedy właśnie jej najlepsza przyjaciółka, córka jednego z najznakomitszych i najelegantszych rodów w Wielkiej Brytanii zrzuciła swoje prostolinijne pytanie, sprawiając, że kawa jej chyba stanęła w gardle, bo aż się zakrztusiła, odkładając ją na stół. Uniosła obydwie brwi ze zmieszaniem i zaskoczeniem na twarzy, spoglądając to na ciemnowłosą, to na siedzącego obok ślizgona — kompletnie zbita z tropu, nie wiedząc co powiedzieć. Zacisnęła usta, pozbywając się z nich wcześniej resztek kawy, przybierając kamienną twarz. - Ah Beatrice, zapomniałam, jak słodka potrafisz być. - zauważyła odrobinę ironicznie, kładąc dłonie na swoich nogach, gdzie stuknęła paznokciami za udach. Gdy ubrała to w ten sposób, poczuła się jakoś okropnie i nie bardzo wiedziała, co powiedzieć.- Zaspokając Twoją ciekawość, my.. Fillin jest moim przyjacielem oraz moim uczniem. No i mieszkam z nim, śpię z nim — w sensie potrzeby regeneracji energii.- [i]przerwała na chwilę swoją dyplomatyczną odpowiedź, odwracając głowę w stronę studenta i przesuwając spojrzeniem po twarzy, kiwnęła też w końcu głową, wprawiając rude loki w ruch. [/i]- Ujęłaś to paskudnie, ale można też dodać do listy naszych powiązań seks. To znaczy, że teraz jesteśmy kochankami i przyjaciółmi w jednym? Zapytała z odrobiną niepewności w głosie, prostując się zaraz jednak i skoro już głębsze zapoznanie mieli za sobą, złapała jego dłoń i położyła ją znów na swoim kolanie, siadając prosto i wlepiając wzrok w kawę, westchnęła. Czy mogła się już napić bez konsekwencji utraty życia? Wtedy też Beatrice oznajmiła, że będzie uczyć w szkole, na co Nessa znów rozchyliła delikatnie usta w zaskoczeniu. - Jak to będziesz uczyła eliksirów w Hogwarcie? Skąd ten pomysł? Ty przecież nigdy nie chciałaś być nauczycielką, Bea. I przepraszam, jak niby mam do Ciebie mówić przy klasie? Chciała przejść do tej prośby o pomoc z animagią, ale musiała to jeszcze chwilę zaczekać. Co z niej za paskudny człowiek, nawet nie wiedziała, że jej siostra — aż tak zmieniała swoje życie. Przypomniał się jej jeszcze Rowle, któemu to reklamowała ją niczym najlepszą z kobiet w tej części globu. - A co z Dominikiem? Wyciągnęła dłoń, łapiąc jednak za filiżankę i upijając trochę kawy, bo potrzebowała dawki endorfin i kofeiny, aby wszystkie trybiki znów zaczęły pracować po tym zaskakującym początku spotkania.