Przytulne miejsce, w sam raz na przekąszenie czegoś w biegu albo spędzenie kilku miłych chwil nad "Prorokiem Codziennym" z filiżanką aromatycznej herbaty w dłoni.
Gwendolyn wyglądała jeszcze przez okno, obserwując, jak dwójka mężczyzn powoli się oddalała. Do jej wyczulonych uszu dobiegły jeszcze strzępy rozmowy. Dziewczyna wróciła w głąb lokalu z zamiarem uprzątnięcia niewielkiego bałaganu, jaki pozostał po wizycie ambasadora i aurora. Odniosła szklankę do zlewu i umyła ją, dokładnie, z namaszczeniem wręcz, wytarła, po czym odłożyła na miejsce. Przetarła jeszcze tylko stolik, z czysych nudów już zamiotła podłogę. Kiedy poprawiała krzesła, zauważyła, że na jednym z nich coś leży. Spostrzegła, iż było to miejsce, na którym wcześniej siedział Clarence. Sięgnęła po tajemniczy przedmiot i szybko rozpoznała w nim telefon, przez który Thunder imitował rozmowę w przekonaniu, że Gwen go nie słyszy.
Heather wybiegła z knajpki i rozejrzała się. Na ulicy nie dojrzała już dwóch znajomych postaci. Przez moment miała ochotę ich zawołać albo pobiec i ich poszukać, lecz stwierdziła, że tylko znowu narobiłaby ambasadorowi wstydu. Od razu przyszła jej do głowy karteczka, którą od niego dostała. Po zamknięciu lokalu z powodu później już pory pospiesznie napisała list do Clarence'a.
Dni w pracy coraz bardziej dłużyły się Gwendolyn. Starała się jednak zająć myśli czymś przyjemnym – na przykład perspektywą wyjazdu na święta i spędzenia paru chwil w towarzystwie Clarence’a. Obsługiwała klientów z taką samą cierpliwością i szerokim uśmiechem na twarzy, jednak coś zasadniczo się zmieniło – uśmiech ten czasami nawet bywał szczery. Dziewczyna bowiem coraz częściej bujała w obłokach, gdzieś między siedzeniem w domu przy kawie i książce a chwilach spędzonych w Mniejszej Izbie Przyjęć podczas stażu. Wreszcie zostanie uzdrowicielem… Gwen zdawała sobie sprawę z tego, iż są to już jej ostatnie kilka, może kilkanaście, góra kilkadziesiąt dni pracy na tym stanowisku. I po tak długim przepracowanym tu czasie doszła do wniosku, że ta praca wcale nie jest taka najgorsza. W przeciągu tych paru lat udało jej się poznać kilku ciekawych ludzi. Zyskała tutaj wspaniałego przyjaciela, jaki był Claude. To właśnie dzięki tej pracy trafiła na Clarence’a. Ich relacji jednak nie była w stanie klarownie określić. Była w każdym razie pewna, że cieszy się, że go poznała. Ogromnym mankamentem było jednak to, że podstawowe czynności potwornie jej się dłużyły. Przyrządzając kawę czy herbatę często myślała już tylko o tym, jak to cudownie będzie odpocząć od wykonywania przez cały czas tych jakże przyziemnych zajęć. Gwendolyn szukała czegoś więcej. Chciała pomagać ludziom w sposób inny niż przygotowanie napoju czy też zaniesienie czegoś do stolika. W pracy dziewczyna zachowywała się prawie tak, jak zwykle. Jak zawsze uważnie przyglądała się ludziom, obserwowała ich zachowanie, reakcję na różnego typu zdarzenia i wiadomości. Wcale nie przestało jej się to wydawać intrygujące. Może i perspektywy jej się zmieniły, lecz sama Gwen nie uległa zmianie. Wciąż była tą zagubioną pracownicą, przepraszającą wszystkich za wszystko, co chwilę upewniającą się, czy aby na pewno nie sprawi komuś kłopotu tym czy owym. Była perfekcyjna aż do bólu. Na jej zmianach lokal zawsze świecił czystością, wszystko było idealnie poukładane. Czasem z nudów zaczynała nawet wycierać naczynia zamiast czekać, aż same wyschnął, choć nawet wcale nie było klientów. Ostatnio właśnie zauważyła, że w knajpce nie pojawia się już tak wiele osób jak ostatnio. Zrzucała to jednak na karb zmiennej pogody i ogólnemu spadkowi formy, spowodowanemu końcówką zimy, która sprawia, że wszyscy są padnięci i absolutnie nikomu nic się nie chce. A Gwendolyn chciała już jedynie dobrze przepracować ten krótki czas, jaki jeszcze miało jej być dane pracować w „Kociołku Amortencji”.
Jeśli mkniesz przez życie w prędkością światła to wiesz jak Arthur się czuje. Gna nieustannie między jednym miejscem,a drugim. Obdarza każdego uśmiechem niczym słońce nas promieniami. Nie chce się zatrzymywać bo tylko ten bieg zmierza ku... Czemu? Sam nie wiedział, chciał sprawdzić każdą drogę życia. Złapać byka za rogi, a potem w ciszy opatrzeć jego rany po całodniowym rodeo. Dlatego też gdy tylko mógł sobie pozwolić wychodził z domu. Tym razem instynkt wiódł go do knajpy po odrobinę zbyt dużą dawkę wina. Wcześniej wątpił by ktokolwiek z Hogwartu sobie o nim przypomniał. Serena, Echo, Penelopa... Wszyscy zniknęli. Nawet brat po ślubie postanowił ulotnić się w zacisze rodzinnego życia. Wydawało mu się, że jest jeszcze młody, jednak całe jego otoczenie jakby postarzało się w ułamku sekundy. Bo kiedy indziej to się stało? Gdy oni zrobili krok ku dorosłości, wpadając w nią niczym w gówno na trawniku, Arthur dalej nawet odrobinę się do niej nie zbliżył. Może i dobrze? Kupa śmierdzi, a Arthurowi ten odór zdecydowanie nie odpowiadał. Teraz szedł na spotkanie z osobą po której najmniej się tego spodziewał. Była z innego świata. Arthur nigdy nie chciał się w niego zagłębiać, ale może się mylił? Nie bał się tego. Co może być w niej strasznego? Już nie jedną osobę spotkał, nie z jedną siedział przy wspólnym stole. W dodatku wino rozplata język i wzmaga między ludźmi dobre stosunki. Wszystko pójdzie jak z płatka. Usiadł przy stoliku przy oknie. Napawał się promieniami popołudniowego słońca, które swoim ciepłem muskały jego twarzy. Chłodny wiatr dodatkowo potęgował poczucie wakacyjnej beztroski. Kiedy tak się stało, że w Londynie latem mógł poczuć się jak w domu?
Może było tak, że wkroczyli w dorosłość z premedytacją? Całkowicie świadomi i chętni tego, co może na nich czekać w tym konkretnym punkcie? To, że on zatrzymał się w miejscu, nie oznacza, że inni też musieli. Choć jakimi przyjaciółmi byli, skoro przepadli bez wieści, zostawiając jednego ze swoich? Nawet nie wiedziała dokładnie dlaczego zgodziła się na to spotkanie. Naprawdę nie pamiętała jego osoby, dopóki nie przypomniał jej tych nieszczęsnych zajęć obowiązkowych, w których mieli nauczyć się prawidłowo tańczyć. Nigdy nie przywiązywała wagi do Hogwartu i ludzi, których tam poznała. Może zaledwie dwóch istnieje w jej życiu, w zdawkowych ilościach. Była to jej świadoma decyzja, która dopiero do niedawna wydawała się dobrym pomysłem. Dzisiaj? Nie była już tego taka pewna, co mogło wpłynąć na jej decyzję. Był jak młodszy, trochę zbyt energiczny dzieciak, który nie miał kompletnego pojęcia o tym, jak powinien się ruszać. A jego postawa chyba w szczególności ją irytowała. Wtedy była bardziej rzeczowa, dosłownie chodziła jakby miał kij wsadzony do tyłka. Ale czy można było ją winić za to, jak została wychowana? Wyrachowanie i sztywność miała wrodzoną. Pewnych rzeczy nie można się było oduczyć. Więc to spotkanie mogło być albo dobrym początkiem, albo totalnym nieporozumieniem. Zawsze istniały dwie drogi. Nigdy na skróty. Weszła do pomieszczenia, rozglądając się za osobą, którą wykopała ze swojej pamięci. Kompletnie nie przypominał osoby, którą widziała teraz przed sobą. A może to ona inaczej wolała go zapamiętać?-Cześć.-Trzeba stworzyć pozory osoby kulturalnej. Usiadła przy stoliku, pozwalając na to, aby słońce ogrzało jej plecy. Choć preferowała zimniejszy klimat, nie było tak źle.-Twoje miejsce na liście stoi pod znakiem zapytania, więc niech to wino będzie naprawdę dobre.-Powiedziała spokojnie. Znała to miejsce, jednak nie była jego częstym gościem... Może raz, czy dwa?
Postawa, kroki, rama... Kto by się tym przejmował. Forester zawsze powtarzał, że w tańcu najważniejsze jest to by głęboko w sobie poczuć muzykę. Arthur postanowił więc za nią płynąć, nie zważając na ogólnoprzyjęte zasady. Może to i było dla niej dziecinne, ale jemu dawało radość z tych zajęć. Czy mogła powiedzieć, że była zadowolona z tej nauki? Arthur mógł, dlatego właśnie dobrze ją wspominał nawet mimo dzielących ich różnic. Gdy weszła stało się jasne, że całe słońce, które tak przyjemnie ogrzewało skórę znajdzie się na jej plecach. Gdyby tylko cało się znaleźć miejsce w którym oboje mogliby korzystać ze wspaniałej pogody... Ale nie. Słońce nie grzeje z dwóch stron, nie da się go przestawić niczym ogromnej lampy. Wielka szkoda. - No witaj piękna! - Przywitał ją z zadowoleniem w głosie, chcąc szybko przełamać pierwsze lody... Choć nie wiem czy czasem lodowce nie byłyby lepszym określeniem. - To już lepsza pozycja niż gdyby w ogóle go tam nie było - Stwierdził zadowolony jej słowami, które wcale nie brzmiały jakby chciała go pogryźć. Jeśli wszyscy się zmieniają to jej to najwyraźniej wyszło na dobre. Może w następnym życiu nie skończy jako najgroźniejsza osa świata. Nie wiedział czy ma czekać na kogoś z obsługi lokalu czy nie, dlatego sam postanowił złożyć zamówienie.To chyba nie jest na tyle skomplikowane by trzeba było opisywać jakiej babcie je złożył, jakimi słowami to ujął czy co usłyszał w zamian. Ważne jest jednak, że po chwili już wracał do Iwanow z uśmiechem na ustach, bo choć lokal nie miał bogatej karty, to jednak stare lekko korzenne grzane wino się w niej znalazło. Follett przynajmniej nie musiał się przyznawać, że nie zna karty na tyle dobrze by wiedzieć czy serwują tu od razu butelkami. Po prostu spokojne miejsca to nie jego klimaty. - Chyba wcześniej nie mieliśmy okazji porozmawiać o niczym więcej niż taniec. Trzeba to nadrobić! Jakie smaki lubisz? - Zaczął, chcąc trochę rozkołysać ich rozmowę. - Sam raczej przepadam na wytrawnymi winami. Takie wychodzą wprost po przefiltrowaniu, mają w sobie najwięcej aromatu. - Mówił, wspominając gdzieś z tyłu głowy jak sam spróbował stworzyć wino w balonie. Nie spodziewał się jednak, że butelkowanie może okazać się bardziej problematyczne niż to opowiadał dziadek. Z paru butelek najwyraźniej nie oddzielił do końca drożdży, bo gdy wybuchły to cała lodówka była czerwona. Nie wspominając już o hałasie.- Wy w Rosji w ogóle macie wina? - Spytał, bo w końcu nazwisko mówiło samo za siebie skąd pochodzi. Choć geografem był tak dobrym jak czarodziejem, więc pewnie w jego głowie Polska dalej należała do Rosji. Trudno jednak nie rozpoznawać państwa leżącego na prawie 1/3 kontynentu, nie?
To było wszystko, na czym opierała całe swoje istnienie. Zasady, dzięki którym mogła normalnie funkcjonować... Nieważne, że jedno mogło wykluczać drugie. Jak człowiek może prawidłowo i swobodnie żyć, będąc pod ciężarem tych wszystkich zasad? To zapewne wiele o niej mówiło. I zapewne nie to, co osobiście mogło jej się spodobać... Kto by się jednak tym przejmował? Była nauczona szacunku do każdego rodzaju tańca, z pieczołowitością przygotowywała się do tych zajęć, bo po prostu wyniosła to z domu. Spróbuj postawić się w jej sytuacji, kiedy na jej drodze stanęła osoba, która miała takie, a nie inne stanowisko w tej sprawie. Jeżeli tak bardzo chciał poczuć na skórze promienie słońca, mogła się przesunąć, bądź mogli udać się na zewnątrz aby zaczerpnąć świeżego powietrza, nie będąc ograniczonymi przez mury tej knajpki. Był kompletnym przeciwieństwem tego, z czym spotykała się na co dzień. Czy w pracy, czy nawet w tej prywatnej sferze. To z pewnością będzie ciekawie spędzony czas... Jej wargi drgnęły, jakby królowa lodu próbowała zasmakować uśmiechu. -Jak wiesz, szybciej jest upaść niż utrzymać się na swoim miejscu. Wymagająca jestem nie tylko w sferze doboru wina.-Powiedziała spokojnie, wzruszając lekko ramionami. Oczywiście, że nie zamierzała się z nim drażnić, choć był to jakiś powiew świeżości. Pewne rozluźnienie, na które sobie pozwoliła w tamtym konkretnym momencie. A była, najgroźniejszą osą świata? Tego jeszcze nie było, warte zapisania. Odprowadziła go do lady, czekając na to, co przyniesie kiedy będzie do niej wracał. Nie wyglądało to na miejsce, które serwuje takie wina, które zaspokoją jej kubki smakowe. Nie można mieć jednak wszystkiego, a dzisiejszy dzień był jednym z tych, w których mogłaby przyjąć dosłownie wszystko. Sceptycznie przyjrzała się parującymi kubkowi i nachyliła się lekko nad nim, sprawdzając jego zawartość.-Grzane wino w taki upał?-Jej brew powędrowała do góry, jakby stawiała dodatkowe pytanie. Raz wypiła coś podobnego, a jej żołądek niekoniecznie chciał przyjąć zawartość naczynia. Może jednak z wiekiem powinna być przygotowana na takie rewolucje. Objęła kubek dłońmi, które w tym momencie były zimne. Jak zwykle, nieważne jak ciepły mógłby to być dzień. -Wcześniej rzucałam za Twoimi plecami najróżniejsze klątwy... Może nawet wymyśliłam kilka?-Z jej ust wydobyło się ciche westchnienie. Ah te szkolnej ambicje.-Ciemne, półwytrawne. To moje ulubione... Choć mam słabość do słodkich, które zawsze mają jakąś kwaśną nutę w sobie.-Zdecydowanie była zwolenniczką win. Zawsze zakradła się do rodzinnych piwnic i studiowała butelki, które się tam znajdowały. Zanim legalnie mogła ich kosztować, zajmowała się jedynie etykietami na naczyniach. -Ładnie to ta oceniać po pochodzeniu?-Spytała i utkwiła w nim swoje spojrzenie, jakby ciekawa tego, jak zareaguje... Cóż, na cokolwiek. Studiowanie ludzkich odruchów i reakcji to bardzo ciekawe zajęcie. -Mamy kilka dobrych win, jednak to wódka wychodzi nam najlepiej.-Powiedziała spokojnie.-Jedno szczęście ojciec miał nieco lepszy gust i mogłam cieszyć się dobrymi winami w rodzinnych piwnicach.-Upiła łyk z naczynia, przygotowując się na to, co mogło za chwilę nadejść.-I muszę przyznać, że drugi raz piję coś takiego. Niezbyt wielką fanką jestem jeżeli chodzi o ciepły alkohol.-Powiedziała, choć pociągnęła drugi raz... Jakby chcąc pozbyć się posmaku po pierwszym. Jak to ktoś jej kiedyś powiedział, początek zawsze był najgorszy. Wyprostowała się na krześle.-Dlaczego do mnie napisałeś?-Pytanie, które nurtuje ją już od pierwszego listu jaki do niej wysłał.
Spróbuj postawić się w sytuacji... Zrozum... Świat tak nie działa. Nikt nie załamie nad nią rąk i nie zacznie się użalać nad tym jak to została wychowana. Bycie dzieckiem to jedno, ale dorastanie sprawia, że weryfikujemy rzeczy nauczone nas przez rodziców. Jeśli zachowuje się w konkretny sposób to był to jej świadomy wybór podjęty w pewnym momencie życia. Arthur wiedział to najlepiej. Sam był zupełną odwrotnością wartości, które pielęgnowano w jego domu. Wiele "rodzinnych mądrości" zbagatelizował, a słowa starszego brata brał z dużą dawką rezerwy. Może powinna wrócić do okresu dojrzewania i coś w swoim życiu zmienić? W każdym bądź razie on nie rozpatrywał swojego życia tak głęboko. Takie proste wybory jak wybór miejsca w knajpie też raczej nie podlegały dyskusji. Przesiadanie się, kombinowanie zabierałyby za dużo uwagi, a przecież nie na tym miał ją dzisiaj skupić. Prosto do celu, biec... Tak, o tym już było. Kobiety są zawsze marudne, znajdą problem tam gdzie nie powinny. To alkohol nie taki, to pogoda za ciepła, to dłonie zbyt zimne... Lubił słuchać kobiet, fascynowały go wypowiadane przez nie opinie. To w jaki sposób potrafił zmieniać się ich nastrój z minut na minute. Jak z tygodnia na tydzień ta sama sprawa potrafiła je wpierw denerwować, a potem smucić. Równie interesujące wydawało mu się zliczanie minut w konkretnym, nieprzerwanym monologu. Tak, to był jedyny czas gdy mógł milczeć zafascynowany ekspresją płci przeciwnej. Coś magicznego.- Ciesz się, przynajmniej szoku termicznego nie doznasz. - Stwierdził wesoło. Myśl o tym ile razy za dziecka był upominany by w lato nie pić lodowatych napoi, a później i tak to robił. Każdy tak robił. Nawet teraz zimne piwo w upalny dzień wydawało się wybawieniem. Czy jednak temperatura dla wina miała takie wielkie znaczenie? Każdy szanujący się eliksirowar powiedziałby, że tak. Paplałby farmazony o niższej temperaturze wrzenia etanolu niż wody. Zapomniałby jednak o tym, że szybciej ciepły alkohol rozchodzi się po organizmie. Przy tym Arthur podejrzewał, że również ma się po nim mniejszego kaca, bo mniej organizm musi dostarczyć energii na metabolizowanie takiego już "naładowanego energią" alkoholu.. Damn, że też o tym w Hogwarcie nie uczą. Na takich zajęciach byłby prymusem! - Jak widzisz marna z ciebie czarownica, dalej stąpam po ziemi - Na szczęście złorzeczenie nie należało do dziedzin magii. Miałby spory problem gdyby każda osoba, której zrobił psikusa za dzieciaka powiedziała choć jedno słowo.- Kwaśną nutę? Masz na myśli jakieś konkretne składniki. - Nie mógł wyczuć jakie wino ma na myśli, dla niego każde słodkie oznaczało ulepek realny do wypicia tylko po wcześniejszym odpowiednio wysokim wstawieniu się. - Czasem warto zaryzykować, by czegoś się o drugiej osobie dowiedzieć. Nawet jeśli wyszedłem na ignoranta, to wiem już więcej niż wcześniej - Puścił jej oczko, zadowolony wylewnością dziewczyny. Tego właśnie nauczyły go lata spędzone w szkole, wśród przyjaciół. Zdecydowanie warto ryzykować, bo może się okazać, że wygrasz więcej niż podejrzewasz. Przyjemny winny aromat odurzał przy każdym oddechu. Sprawiał, że Arthur coraz mniej myślał o tym, że wszyscy zniknęli i czasem nawet spotkanie koleżanki z zajęć na mieście wydawało się miłą odmianą. Czymś czego nie chciał tracić. To chyba nic dziwnego, że chcemy otaczać się ludźmi. Instynkt standy czy jakoś tak. Zwłaszcza, że dla Arthura otaczanie się pięknymi kobietami było nawet bardziej naturalne. Sprawiało, że mógł być sobą. To też chwile mu zajęło zanim doszło do niego jej pytanie. - No nie wiem... Najwyraźniej lubię odzywać się do ludzi, którzy mnie ignorują. Niedostępność to coś dla mnie - Z ostatniego zdania zaśmiał się, bo przecież w sumie tak było. Zawsze dogadywał się najlepiej z tymi, którzy najmniej tego chcieli. Może w tym właśnie był problem jego relacji?
Słucham? Nie musiał stawiać się w jej sytuacji, bo nie o to jej chodziło. Miała w głębokim poważaniu to, że mogła wydać się taka, a nie inna. Jest to raczej jej najmniejsze zmartwienie. Kto powiedział, że chciałaby cokolwiek zmienić lub, że żyje jej się źle w taki sposób, jaki żyła? Sama sobie wybrała to, kim teraz jest i jakimi cechami się charakteryzuje. Jest to chyba nazbyt logiczne, aby teraz to przedstawiać, prawda? Przeszłość zawsze ma wpływ na to, jakimi osobami stajemy się później. To chyba też dosyć oczywiste. Czy to źle, że analizowała swoje czyny? I to, dokąd powinna udać się następnie? Była kimś, kto nie podąża ślepo za instynktem, a jedynie wie, czego dokładnie chce od życia. A to, że mógł przesunąć się odrobinę, aby móc jeszcze chwilę cieszyć się odrobiną słońca, to chyba nie zbrodnia. I kto teraz analizuje. Nie rozumiała tego całego zafascynowania płcią przeciwną. Nawet jeżeli sama do niej należała... Uważała raczej, że są właśnie zbyt skomplikowane, aby normalne funkcjonowanie było w ich przypadku możliwe. Czy była tak samo zmienna, jak większość z nich? Czy potrafiła godzinami rozmawiać o jednej rzeczy, które ją pasjonuje? Zmieniła swój humorek według jednej zachcianki?-Dobra, tylko pamiętaj, że Cię ostrzegałam.-Powiedziała spokojnie, wzruszając lekko ramionami, upijając kolejny, bardzo niewielki łyk. Nie była do tego rodzaju napoju przyzwyczajona, jednak kto powiedział, że w tym momencie się podda? Prawdopodobnie wjechał na jej ambicje. To przecież tylko wino, prawda? Na pewno całe to wrzenie procentów jest fascynującym tematem oraz to, że dzięki temu może zapobiec nieprzyjemnemu porankowi... Trzeba było od tego zacząć, a już by się tak nie krzywiła. Przyjrzała mu się.-A może moje klątwy mają długoterminowe działanie? Uaktywnią się w najmniej oczekiwanym momencie.-Powiedziała, a ton jej głos zmienił się odrobinę. W żadnym wypadku nie próbowała go wystarczyć, gdzież by znowu. Seg i coś takiego? Dawno skończyła z klątwami i niebezpiecznymi eksperymentami. -Piłeś kiedyś słodkie wino z odrobiną cytryny?-Uniosła delikatnie brwi, jakby to chyba była nazbyt oczywiste, że kiedyś powinien go spróbować. Tak naprawdę to nie miała nic przeciwko żadnemu rodzajowi wina. Słodkie, wytrawne... Jej kubki smakowe przyjmowały wszystkie te rodzaje. Może jednak nie była tak bardzo wymagająca, za jaką uchodziła. -Naprawdę wiele ryzykujesz, próbując dowiedzieć się o mnie czegoś więcej.-Oparła się o stolik, przy którym siedzieli i przekrzywiła głowę w bok. -Skoro już tyle Ci zdradziłam, powiedz mi coś, co powinnam wiedzieć.-Nie była stworzona do poznawania nowych ludzi, nigdy się tym nie przejmowała, całkowicie skupiając się na innych kwestiach w jej życiu. Cóż, może Arthur będzie ciekawszym towarzyszem niż współpracownicy. To całe uprzedzenie do jego osoby za czasów szkolnych stoi w tym momencie pod znakiem zapytania. Prawda jest taka, że nie wszyscy tego potrzebują. Wianuszka towarzystwa, kogoś, z kim mógłby spędzić wolny wieczór. Była zadowolona z życia, które prowadziła. W końcu wybrała je nie bez powodu. Oddała się pracy, który pochłaniała więcej czasu, niżeli się tego na początku spodziewała. Nie miała nic przeciwko. Po prostu taką osobą była. Podejmowała wyzwania, które stawały na jej drodze... Może tak to nie wyglądać, gdy patrzysz na nią pierwszy raz, jednak co można wiedzieć o kimś, kogo się w ogóle nie zna? Osobowości były różne. A zetknięcie kompletnie różnych może być ciekawym widowiskiem. Może dlatego się zgodziła i tutaj przyszła? -Tak? A w przypadku, kiedy już nie będę tak bardzo niedostępna?-Zaśmiała się. Ostatnio często to robiła, jakby odblokowała jakiś przycisk, który pozwalał jej na to. Potrzebowała tego momentu rozluźnienia, a nie często jest jej dane tak się właśnie czuć.
Wpierw ma się stawiać w jej sytuacji, teraz już nie... Eh, te niezdecydowane kobiety. Jedne myślą, drugie robią, a to trzecie jest najlepszym rozwiązaniem. W zasadzie nie wiadomo dlaczego jest to zdecydowanie częstsza dolegliwość niż smocza ospa wśród dzieci. Gdyby on miał wybierać to szczepiłby niektóre już za wczas, by przypadkiem nie zaraziły siebie, a potem kolejnego pokolenia wydanego na świat tą nieuleczalną chorobą dotykającą kobiety po okresie dojrzewania, a czasem i wcześniej. Dobrze przynajmniej, że za Segi rodzice zdecydowali jak ma żyć, a ona uznała, że to jej własny wybór i te bzdury o wpływie przeszłości. Gdyby tak było to każdy byłby takim na jakiego rodzice go wychowali. Znasz chociaż jeden wyjątek od tej reguły? Bo Arthur zna setki, włączenie z sobą. Pewnie z powodu tej samej zmienności w humorach, co w opiniach, stawała się coraz przyjemniejsza w rozmowie. Czy jednak mógł podejrzewać, że przy kolejnym razie nie odgryzie mu ręki, albo co gorsza... Głowy! Chciał zaryzykować. W końcu nazywa się Follett, nie może iść mu z kobietami tak najgorzej. - Przyjąłem do wiadomości, zanotowałem w notatniczku, na pewno nie zapomnę. - No tak poważnego ostrzeżenia nie mógł pominąć. Panie Follett niech Pan uważa, niebezpieczeństwo! Gdyby tak wziąć pod lupę studia alkoholowe to były one w Hogwarcie dość częste... Tylko nie tam gdzie trzeba. Przez to pewnie procent alkoholików w tej szkole rósł z roku na rok i nic nie wskazywało by miało się to zmienić. Przynajmniej tak to pamiętały oczy Arthura, a osoby nowo poznane nie zmieniały jego poglądu. Może powinien więcej krukonek podrywać? - Wino z cytryną? Takie lekarstwo na kaca tylko z dodatkową witaminą c. - Sam nie wiedział czy kiedyś pił, bo i alkoholu, który przeszedł przez jego usta nie zliczy. Choć jeśli patrzeć na to przez pryzmat gustu Arthura... - Choć równie dobrze można by to porównać to picia teqili. Zagryźć cytrynę, a potem duszkiem. - Tak, to tłumaczenie chyba bardziej mu odpowiadało. W ten sposób mógłby pić każdy trunek. Efekt porównywalny Kończył swoje wino, powoli zastanawiając się nad kolejnym lub zmianą lokalu. Jasne, skoro mieli wino grzane na stanie to może i normalne by się znalazło... Czy jednak chciał ryzykować spotkanie z jakimś kartonowym sikaczem? Bez przypraw i pomarańczy mogło okazać się gorsze niż z koszmaru. - Wiedzieć o mnie? - Wydaje mi się zabawne, że nie uznała go za naiwnego pionka. - Chyba większość wyśpiewali o uczniach z Riverside, gdy tylko do was przyjechaliśmy. Wiesz... Miłośnicy zaklęć i brutalnych sportów. Kanadyjczycy z trudnym charakterem jak warunki pogodowe u nich. - Mówił z udawaną goryczą, bo choć prawda tak wyglądała to jednak nie czuł się częścią tej wielkie całości. Powyżej oczekiwań z OPCM wcale nie sprawiło, że czuł się lepiej kończąc szkołę. Ten czas mógł spędzić na miotle, nad kociołkiem lub po prostu opróżniając butelkę. Rozwijając coś więcej niż sposób na przetrwanie. W końcu to nie średniowiecze. - Nie jest jednak tak najgorzej. - Uśmiechnął się, zmieniając charakter całej tej wypowiedzi. Ok, może czasem trzeba powiedzieć coś bez przymrużenia oka, ale czy to naprawę konieczne w tak przyjemne popołudnie? Udał zadumanego filozofa, gdy tylko zaczęła mówić o byciu mniej... sobą? No trudno się nie oprzeć takiemu wrażeniu, skoro lubiła być pracoholiczką bez życia towarzyskiego czy domowego. Pewnie nawet kota w domu zagłodziłaby gdyby dostałą nadgodziny. Może lepiej, że nikt nie powiedział tego Arthurowi na głos? - To... Na pewno będziesz się więcej uśmiechać. - Stwierdził, mówiąc coś, czego mógł być pewien. W końcu inni ludzie nie są od początku naszymi wrogami, na to trzeba sobie porządnie zasłużyć.
Doszło zapewne do nieporozumienia, z jednej i z drugiej strony. Bo miała zupełnie co innego na myśli. Nie jest to chyba jednak tak istotne w tym konkretnym momencie. Najwidoczniej uważne słuchanie, jak w przypadku kobiet niezdecydowanie, nie wychodziło tej drugiej połówce świata. Życie, które prowadziła jest dalekie od tego, jakie chciałaby jej rodzina. Nie trzeba więc zarzucać uszczypliwością i ironią. Robiła dokładnie to, co chciała. Bo taka była. Na tym świecie znajduje się nieskończenie wielka ilość jednostek. Każdy jest inny, kieruje się też innymi priorytetami. Nie jej to było oceniać. Bo zwyczajnie jej to nie obchodziło. To chyba przykre, że ludzie skupiają się na innych, bo samym w życiu im nie wyszło. Może zwyczajnie zmiękła z czasem. Może coś wpłynęło na to, że teraz nie mrużyła oczy z irytacji za każdym razem, jak go widziała. Kto ją tam wie... W końcu była kobietą, to zobowiązywało do wielu fanaberii. -Czy jeżeli powiem, że w swoim stosunkowo krótkim życiu nie miałam kaca, to uwierzysz?-Uniosła delikatnie brwi do góry. Nie mijała się z prawdą... Nigdy więc nie wypróbowała mikstur, które miałyby wyleczyć ten stan. Nigdy nie była typem imprezowej osoby, bywa. Podniosła naczynie i jeszcze raz nachyliła się nad naczyniem. Smaku nie zmieniło, jednak stawał się on trochę bardziej przyjemniejszy od poprzedniego razu. Przyjemnie osiadł na żołądku, co było ciekawym zaskoczeniem w jej przypadku. Utkwiła spojrzenie w swoim rozmówcy, wzruszając lekko ramionami słysząc jego pytanie. -Nie obchodzi mnie to, co mówili inni.-Powiedziała spokojnie. Nie przyzna mu się w końcu, że nigdy czegoś takiego nie słyszała, bo obchodziło ją to równie bardzo co pogoda.-Równie wiele mogłeś usłyszeć o uczniach z Durmstrangu. Umiesz chyba jednak sam wyrobić sobie zdanie, prawda?-Pamięta jak sprowadziła się do tej szkoły w piątej klasie. Był to przymus i kara za to, co się wydarzyło. Pamięta szepty i krzywe spojrzenie ilekroć kroczyła szkolnym korytarzem z bratem. Dawne czasy, prawie tak, jakby nigdy nie miało to miejsca. Cóż, w tamtym czasie człowiek miał istotniejsze sprawy na głowie niż przerysowane historyjki na własny temat. Co z tego, że mogło znajdować się tam coś równie prawdziwego jak ona sama? Hola, hola. Kota do tego nie mieszajmy, ten skurczybyk miał lepiej z nią niż niejedna osoba. To prędzej ten drugi wypiąłby się na nią w najgorszym momencie.-Być może.-Wzruszyła jedynie ramionami.-Zapewne wtedy nie byłoby już czego odkrywać.-Dodała i oparła się wygodniej o oparcie krzesła.
/sorki, ale już mi się sesja i egzaminy zaczynają ;c
Każdą cząstką swojego ciała czułaś, że nie chcesz tu być... W ogóle zastanawiałaś się, o jaką ironię zakrawało, że to właśnie na Ciebie padł ten wątpliwy zaszczyt uświetnienia uroczystości. Cóż, mało kto chciałby grać na uroczystości pogrzebowej... A dokładniej, na stypie. Młoda kobieta idealnie odnajdywała się w roli zrozpaczonej wdówki, która to spędziła w tym małżeństwie zawrotne 2 lata. Wszyscy to wiedzieli i wszyscy mieli świadomość, że rozchodziło się tylko o pieniądze. Ty miałaś tylko przygrywać razem z innymi muzykami, aby umilić żałobnikom wieczór. Miałaś jakieś dziwne przeczucie, że to w niczym nie pomoże i ten wieczór będzie katastrofą...
Rzuć kością, aby dowiedzieć się, co się stało Twojej postaci:
1 Eks żona nieboszczyka miała dosyć całej tej komedii. Nawet nie zauważasz w którym momencie wygląda różdżkę i celuje nią w młodą wdówkę. Nie wiadomo, czy to na wskutek aktualnych utrudnień w rzucaniu zaklęć, czy przez jej nieudolność, ale z jej różdżki wylatują płomienie i padają na 3 najbliższe stoliki. Rozprzestrzeniają się szybko i dotykają Twojej wieczorowej kreacji, wspinając Ci się po nodze! Chwila minęła nim ktoś pomógł Ci to ugasić. Konieczna będzie wizyta w Mungu i używanie specjalnych leczniczych eliksirów, aby nie zostały Ci blizny. Niestety, ale musisz za to zapłacić 40g 2Postanawiasz się ulotnić szybciej mówiąc, że masz jeszcze coś ważnego do załatwienia. Niestety, robisz to zbyt późno. Do lokalu wpada Magimilicja i nie pytając o cokolwiek kogokolwiek, zgarnia wszystkich do Ministerstwa Magii. Długo trwa, nim zdołałaś się wybronić i Cię wypuścili z przesłuchania. Lepiej czym prędzej wracać do domu... 3 W pewnym momencie orientujesz się, że jakoś tak dziwnie na Ciebie spoglądają Ci wszyscy czarodzieje. Nie rozumiesz ich zachowania, ale kiedy w końcu postanawiasz udać się na stronę, zauważasz o co chodziło. Masz jakieś dziwne bąble na całej twarzy, których pochodzenia za nic nie umiesz wyjaśnić. Musisz udać się do Munga, aby dowiedzieć się, co właściwie Cię zaatakowało. Konieczny jest minimum jeden post w Mungu, gdzie Twoja postać dowiaduje się, że zaatakowała ją groszopryszczka. 4 Wszyscy są zajęci sobą i w ogóle nie zwracają uwagi na Ciebie i resztę muzyków. Dlatego też postanawiasz zrobić sobie chwilę przerwy od grania i wyjść na zewnątrz. Tam słyszysz dziwne słowa od jednej z uczestniczek pogrzebu. Coś o spisku, coś o wdowie, coś o czymś dziwnym, co ma się wydarzyć. Nie wiesz czemu, ale postanawiasz iść do gospodyni tego "przyjęcia" i powiedzieć jej o zasłyszanych plotkach. Ona w podzięce ofiarowuje Ci 100g! 5 Gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta? Ty się upewniasz w przekonaniu, że nic bardziej mylnego... Otóż dwóch synów nieboszczyka rzuciło się na siebie w iście mugolskim stylu z pięściami. Zbliżają się niebezpiecznie do Ciebie. Aż w pewnym momencie jeden z nich popycha Cię niebezpiecznie mocno. Upadasz i niefortunnie podpierasz się dłonią, która na wskutek obciążenia Twojego i jego ciała, zostaje uszkodzona. Niestety, ale na skrzypcach chwilowo nie pograsz. No bo jak z dwoma złamanymi palcami prawej dłoni? 6 Chwila przerwy. Na was i tak nikt nie patrzy, więc udajesz się do toalety za potrzebą. Niefortunnie wchodzisz do kabiny od razu, nie pukając, aby sprawdzić, czy ktoś jest w środku. I co widzisz? Młodą wdówkę, która to zaznaje rozkoszy cielesnych w towarzystwie syna dopiero co pochowanego męża. Ten widok na pewno wyryje Ci się na dłuższy czas w pamięci. No bo nadal zachodzisz w głowę, jak w tak ciasnej kabinie można przyjąć taką pozycję?!
______________________
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Pogrzeby. Kto by pomyślał, że ostatni raz była na takim blisko sześć lat temu, gdy umarł jeden z dalekich kuzynów Dearów? Mimo wszystko Blaithin zmuszono do założenia czarnej sukienki i wybrania się na północ Szkocji. Czystokrwiści czarodzieje każdą uroczystość musieli wypełnić przepychem i elegancją, co od zawsze niesamowicie irytowało rudowłosą. Długa ceremonia pożegnalna, mnóstwo ciotek, które zarzucały dziewczynkę pytaniami, towarzystwo niesamowicie poważnego i zimnego ojca. Nie tęskniła za pogrzebami ani stypami. Nie wiedziała jednak nigdy, jak wygląda to u innych rodzin. Spodziewała się, że jest mniej ludzi, mniej kwiatów, mniej czarownic odzianych w najdroższe futra i płaszcze. Mniej sztuczności w smutnych spojrzeniach. A jednak stała w ciemnej, czarodziejskiej szacie w londyńskiej knajpie z futerałem w dłoni i zastanawiała się. Nic nie zdawało się spełniać przypuszczeń dziewczyny. Dalej było nieprzyjemnie i dziwnie, do tego mimowolnie dowiadywała się więcej faktów o denacie, niżby tego sobie życzyła. Tak jakby obchodziły ją losy tej rodziny, która zdecydowanie na cierpiącą nie wyglądała. Z wyjątkowo kwaśną miną i podłym humorem przygrywała więc ludziom w kampanii drugiej pary smyczków i wiolonczeli. Zaledwie na kilkanaście minut skupiła się wystarczająco na muzyce płynącej z instrumentów, żeby nieco zapomnieć o reszcie świata. Ale stypa nie przebiegała spokojnie. W pewnym momencie biesiadnicy wypuścili z płuc grupowe "och", gdy dwóch mężczyzn rozpoczęło zaciętą bijatykę. Fire cisnęły się na język epitety, których powstydziłaby się arystokratka z tak ważnego rodu. Ale idioci mogli przynajmniej wyjść na zewnątrz i tam odbyć pojedynek. Psuli jej zarobek. Bójka szybko przeniosła się bliżej dziewczyny, a ta najpierw pomyślała oczywiście o ocaleniu swoich wiekowych skrzypiec. Schowała je za siebie w chwili, kiedy jeden z awanturników zdecydował się ją popchnąć. Była zbyt oburzona bezczelnością, żeby zwrócić uwagę na bolesne pulsowanie palców. Zraniona dłoń Gryfonki w zupełnie naturalnym odruchu chwyciła na wysuniętej z rękawa różdżce i wykonała niezbyt zgrabny, ale poprawny ruch: - Incarcerous - liny wystrzeliły błyskawicznie, dosięgając kolejno ramion, ud i szyi mężczyzny. Blaithin z nienawiścią zwiększyła maksymalnie siłę czaru tak, że człowiek upadł i poczerwieniał od wysiłku, gdy szarpał się z bezlitosnymi więzami. Mogła go spokojnie udusić i była bardzo do tego skłonna, ale wdówka powiedziała Fire, że jeśli zrobi mu krzywdę to nie dostanie wypłaty i będzie mieć problemy z Ministerstwem Magii. Kierowana rozsądkiem cofnęła czar, a mężczyzna złapał oddech i rozmasował posiniaczoną szyję. Nie wyglądał jakby miał ochotę na dalszą dyskusję z dziewczyną. Ta syknęła, patrząc na dwa palce dłoni, które były ewidentnie złamane i jeszcze bardziej bolały przez to, że zacisnęła je na różdżce. Nie chciała iść do magomedyków, bo nie lubiła magii leczniczej i uznała, że poradzi sobie sama. Usztywniła je tylko prowizorycznymi kawałkami szmaty i bandażem, wzięła zapłatę i wyniosła się z knajpy.
Zaklęcie: 1 > 4, wykorzystany jeden przerzut Kostka: 5 z/t
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Denerwowała się. Pierwszy raz od dawna czuła stres przed spotkaniem z kimś, kogo przecież lubi. Mimo wszystko krępowała się, wszak unikała Leonela przez ostatni tydzień wakacji, a we wrześniu cóż… poza kilkoma listami się z nim nie kontaktowała. Mimo narzuconego z jej strony dystansu, myślała o nim kilkakrotnie. Targały nią wyrzuty sumienia, wywołane własnym irracjonalnym zachowaniem. Miała naprawdę dużo czasu na przemyślenie sobie uzyskanych od niego informacji i odnosiła wrażenie, że zareagowała przesadnie. Umówiła się z nim w małej knajpce, a przeżywała to spotkanie jeszcze poprzedniego wieczoru. Ostatnie tygodnie przepełnione były silnymi emocjami i wiedziała, że zaczynała niepokoić rodzinę swoim zachowaniem. Stała przed knajpką i czekała na Leonela, a celowo przyszła wcześniej, aby przypadkiem nie stchórzyć i nie uciec, wymawiając się byle jakim powodem. Zmusiła się do zachowania spokoju wszak winna mu jest jakikolwiek wyjaśnienia, a i powinni porozmawiać. Lubiła go tylko ją wystraszył, a skoro miała dużo czasu na przemyślenie sytuacji, to powinna dziś zachować się dojrzale i wszystko sobie wyjaśnić. Jeszcze bardziej się zestresowała przypominając sobie moment, kiedy znienacka ją pocałował. Spoglądając przypadkowo na okno knajpki dostrzegła w swoim odbiciu, że jej jasne włosy poplątały się z rudymi kosmykami zdradzającymi zdenerwowanie. Zamiast zmotywować się do zachowania spokoju, spięła się jeszcze bardziej. Świadoma, że ma mało czasu do umówionej godziny, na siłę próbowała uporządkować kolorystykę swoich włosów podczas oglądania się w odbiciu szyby. Zwinęła pasmo włosów wokół dłoni i majstrowała, powoli spychając rudy odcień na rzecz wesołego blondu. Wystarczająco się stresowała, aby jeszcze musieć denerwować się wobec kaprysów metamorfomagicznych. To wyjaśniało by czemu ostatnio mniej nad nią panowała - nerwowy miesiąc przeplatany ogromną radością, zakochaniem zamiennie z brakiem pewności siebie i wiarą we własne możliwości.
Wtedy, podczas tej nieszczęsnej rozmowy w trakcie wakacyjnego wyjazdu nie myślał o tym, że może ją do siebie zniechęcić czy nawet przerazić swoją osobą. Elaine rozpoczęła taki temat, że czuł się zobowiązany do wyjaśnienia jej pewnych kwestii, a mimo że próbował dokonać tego w delikatny sposób, jego oczekiwania chyba nie do końca zbiegły się z rzeczywistością. Może nie powinien wówczas mówić ani słowa, a może powinien użyć innych? Nie był pewien, a i nie mógłby sobie raczej tego wyrzucać, zważywszy na fakt, że sam nie był wówczas w pełni trzeźwy. Co prawda alkohol raczej nie sprawiał, że rozwiązywał mu się język, choć akurat w relacji z panną Swansea mógł go skłonić do większej niż zwykle szczerości i wylewności. Zabawne, że właśnie tej ostatniej początkowo od niego oczekiwała, nie zdając sobie najwyraźniej sprawy z tego, że nieraz powinniśmy uważać na swe własne życzenia. Nie potrafił powiedzieć czy żałuje tej decyzji. W którymś momencie dziewczyna i tak poznałaby prawdę, więc niewykluczone, że dobrze się stało, iż usłyszała ją chociaż od niego. Żałował natomiast z pewnością tego, że nie może zobaczyć jej pięknego uśmiechu i z nią porozmawiać, a raczej powywracać oczami, kiedy atakowała go swym ogniem pytań. Na wspomnienie o tym jego kąciki ust same wyginały się ku górze, mimo że wtedy przypominał sobie, że być może stracił ją na zawsze. Ten tydzień po powrocie z Sahary dłużyłby mu się pewnie niemiłosiernie, gdyby nie fakt, że miał sporo pracy przy swym nowym lokalu. Całe szczęście, bo nawał roboty pozwalał mu odciągnąć myśli w innym kierunku. I to wcale nie tak, że nie chciał o nią walczyć. Po prostu miał świadomość tego, że musi jej dać trochę czasu, pozwolić jej oswoić się z myślą, że miała go za inną osobę, że prawda okazała się zupełnie inna niż obraz, który wykreowała w swej wyobraźni. Jak zareagował, kiedy wreszcie otrzymał od niej ten długo wyczekiwany list? Był szczęśliwy, to oczywiste, ale jednocześnie obawiał się tego spotkania, a raczej tego, że mogło być ono ich ostatnim. Nie mógł wszak przewidzieć dokąd zaprowadziły Elaine jej własne przemyślenia. Czy zamierza udawać, że nie widzi go w tak złym świetle jak wtedy, czy raczej zdecyduje się zerwać z nim jakikolwiek kontakt? Nie chciał o tym myśleć, bo nie wyobrażał sobie, by już nigdy więcej miał z nią nie rozmawiać. Nigdy więcej nie przesunąć palcami po kosmykach jej włosów i nigdy więcej nie pocałować tych delikatnych ust. Najlepiej zatopiłby te wszystkie czarne scenariusze w szklance whiskey, ale wtedy straciłby jakąkolwiek szansę na to, by ją odzyskać. Wyszykował się więc, zakładając na siebie czarny garnitur i kremową koszulę, a następnie opuścił mieszkanie, żeby nie spóźnić się na umówioną godzinę. Czy nazwa lokalu również była przypadkowa? Już z oddali dostrzegł jasny blond jej włosów. Oparł się o pobliski mur, zaciągając się odpalonym wcześniej papierosem i przyglądał się jej tak, jak gdyby podziwiał muzealny eksponat. – Wyglądasz tak olśniewająco, że równie dobrze mogliby nazwać tę knajpę Twoim imieniem. – Komplementując jej wygląd, nieprzypadkowo odniósł się do wiszącego powyżej jej sylwetki zapraszającego klientów banneru. Nie śmiał jednak póki co podejść bliżej, prawdopodobnie chcąc pozostawić jej wystarczająco przestrzeni, aby wiedziała, że nie musi się go obawiać. Sprawdzał jak tym razem zareaguje na jego widok…
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Rude kosmyki włosów zbladły i przybrały pożądany kolor, co przyjęła z ogromną ulgą. Brakowałoby jeszcze, aby Leonel musiał oglądać ją taką... zepsutą metamorfomagicznie. Miała serdecznie dosyć pogrążania się w zawstydzeniu i zażenowaniu własnym zachowaniem. Wyczerpała limit przy Riley'u, przy którym zaczynała wątpić we własną zdolność poprawnego i mądrego formułowania zdań. Przyglądała się krytycznie swojemu odbiciu, jednak niczego w nim nie zmieniała. Próbowała dodać sobie otuchy, podnieść się na duchu i zbagatelizować własną nerwowość. Zdążyła się wyprostować, gdy nagle usłyszała jego głos za plecami. Dzielnie nie podskoczyła ani nie pozwoliła metamorfomagii okazać tego w żaden sposób. Wypadałoby się jako tako kontrolować, skoro zależy jej, aby wypaść przy Leo w jakimś korzystniejszym świetle. Z duszą na ramieniu, choć i łagodnym uśmiechem na ustach, odwróciła się plecami do szyby i zlokalizowała osobę Leonela pod murkiem, stosunkowo niedaleko. Powitał ją komplementem, a gdy popatrzyła na niego z oddali, elegancko ubranego, palącego papierosa jakby podważał prawdziwość wypowiedzianych niegdyś słów. Miałby parać się zakazaną magią? On? Choć jeśli popatrzeć mu w oczy, na tę nieruchomą mimikę i płynny sposób poruszania się przywodzący na myśl przemykającego cichaczem wojownika... to mógłby wyglądać groźnie. Czuła jak krew odpływa z jej dłoni, schładzając je w imię wewnętrznego zdenerwowania. Ruszyła w jego stronę, oddalając się od knajpki. - Dziękuję za komplement, chociaż nie krzywdziłabym jej moim imieniem. Nie zasłużyła na taki ciężki los. - podjęła się żartu i chociaż minimalnemu ostudzeniu znaczenia tego komplementu. Owszem, dawkował je raz na jakiś czas, jednak do tej pory nie z taką intensywnością. Zbliżając się do niego, odkryła, że nie wie jak go powitać. Dotychczas obdarowywała go skromnym i naprawdę zwyczajnym u niej przytuleniem i buziakiem w policzek, kiedy to tryskała energią i dobrym humorem. Teraz się zestresowała po dwakroć bardziej i niestety zatrzymała po narzuceniu między nimi przyzwoitej odległości. - W "Dziurawym kotle" trwa jakaś impreza, dlatego wspomniałam o tej knajpce. Kameralna, spokojna, mniej popularna. - plotła trzy po trzy, byleby ukryć własne zdenerwowanie. - Dzięki... dzięki, że zgodziłeś się spotkać. Przepraszam, że dopiero teraz. Porwał mnie wir... nauki, spraw, obowiązków... - usprawiedliwiała się, bo przecież unikała go przez ostatni tydzień pobytu na Saharze. - Jak tam twoja knajpka? - stwierdziła, że zagai na temat z dziedziny neutralnego gruntu i przy okazji poczeka aż skończy truć swoje płuca, skoro naprawdę mu na tym zależało. Zaciskała palce na pasku torebki i przyglądała mu się z pewną dozą zmieszania, ale też ulgi, że już jest i nie ma już szans na stchórzenie.
Nielegalnymi procederami mógł się parać każdy, ale sztuką było pozostawać w cieniu i nie rzucać na siebie cienia podejrzeń. Fleming działał w tak sposób, by nikt niepożądany nie dowiedział się o jego działalności w czarodziejskim półświatku. Nic więc dziwnego, że panna Swansea nie domyślała się wcześniej, że ktoś taki jak on w istocie może być człowiekiem niebezpiecznym, dla którego czarna magia nie pozostawiała niemal żadnych tajemnic. Gdyby sam nie zdradził jej niczego o sobie, prawdopodobnie nadal tkwiłaby w błogiej nieświadomości, a jednak postawił na szczerość i teraz musiał zapłacić za nią niezwykle wysoką cenę. Nie znała go tak dobrze, jak jej się wydawało, ale czy on znał ją? Sam chyba też nie był tego już taki pewien. Obserwował więc uważnie jej zachowanie, chcąc wyciągnąć jak najwięcej informacji, które mógłby wykorzystać, by przechylić szalę na swoją korzyść i pokazać się jej w nieco lepszym świetle. Nie zamierzał przy tym udawać kogoś, kim nie jest, a raczej udowodnić dziewczynie, że nie powinna oceniać go przez pryzmat tej gorszej i bardziej mrocznej strony. Nie odpowiedział na jej komentarz, zastanawiając się jedynie co miała na myśli, mówiąc o krzywdzie. Żartobliwy ton nijak nie przekreślał faktu, że poddała własną osobę samokrytyce, co mogło świadczyć o tym, że targały nią wyrzuty sumienia. I chociaż można by pomyśleć, że Leonel powinien się z takich jej emocji cieszyć, tak w rzeczywistości taka wersja zdarzeń zupełnie mu nie odpowiadała. Nie chciał, by Elaine, spoglądając na jego osobę, myślała wyłącznie o poczuciu winy, które niewątpliwie odbierałoby im szansę na jakąkolwiek poprawę łączącej ich relacji. Potrzebował czegoś, co pozwoli jej zapomnieć o tamtej niefortunnej rozmowie albo przynajmniej przysłoni jej ten brzydki obraz i związane z nim negatywne odczucia. Może i trzymała na wodzy swoje metamorfomagiczne zdolności, ale i bez tego rodzaju zmian widział przecież, że dziewczyna miota się i nie ma pojęcia w jaki sposób zachować się w jego obecności. On sam nie wiedział jak powinien ją powitać, by jej nie spłoszyć. Zdawało mu się, że stąpa po wyjątkowo kruchym lodzie, ale póki co nie poddawał się, ostrożnie stawiając kroki i licząc na to, że uda mu się w końcu dobić do brzegu. - Nie musisz się tłumaczyć. – Starał się ukrócić tę ciężką atmosferę wiszącą w powietrzu, co wcale nie było łatwym zadaniem. – Wydaje mi się, że dobrze, chociaż powinnaś sama to ocenić. – Dodał również a propos otworzonego przez niego pubu, choć jego myśli krążyły wokół zupełnie innego tematu. Spoglądał bowiem przez szybę knajpki, do której zamierzała zabrać go panna Swansea, zastanawiając się czy to na pewno dobry pomysł, by ten czas spędzili zamknięci w czterech ścianach, na jakiejś kameralnej imprezie, sącząc drinki i uśmiechając się sztucznie do innych jej uczestników. Może w innych okolicznościach spodobałaby mu się taka wizja, ale w tym momencie nie potrafił sobie wyobrazić, by dobrze bawili się w tłumie rozradowanych czarodziejów. - Mam lepszy pomysł. – Rzucił więc nagle, przypominając sobie o jednym miejscu, w które zawsze chciał zabrać bliską jego duszy osobę, a ostatecznie nigdy nie mu się to nie udało. – Zaufasz mi? – Wyciągnął do niej dłoń, w duchu mając nadzieję na to, że dziewczyna pochwyci ją i pozwoli mu się porwać. Przynajmniej na ten jeden wieczór.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Nie wiedziała od czego zacząć. Miała mu tyle do powiedzenia, wyjaśnienia, chciała go przeprosić i jakoś to... załagodzić, by po spotkaniu odetchnąć z ulgą. Tymczasem walczyła ze swoim stresem dbając, aby każdy głębszy wdech nie był aż tak słyszalny. Zdążyła polubić Leonela, nawet naszkicować jego portret (o czym ma się nigdy nie dowiedzieć), zauważyć, że jest prawdziwym dżentelmenem, trzeźwo chodzącym po ziemi. Mimo wszystko ostatni miesiąc miała bardzo intensywny i wiele się pozmieniało. On zaś wyglądał i zachowywał się tak samo jak wcześniej - elegancki, pełen dobrych manier, poważny, a biła od niego pewność siebie i siła przeplatana z tajemniczością, która potrafiła wzbudzić nie tylko zainteresowanie ale i trwogę. Nie wiedziała jak ma się ustosunkować do wiedzy, jaką się z nią podzielił. Ostatnimi czasy co rusz głowiła się nad tego typu dylematami i czuła, że jeszcze jedna taka osoba będzie ją skłaniać do trudnych decyzji, to chyba mózg jej wyparuje z wysiłku. - Już otworzyłeś pub? To świetnie, przyjdę ze znajomymi któregoś wieczoru. - chwytała się tego tematu jak tonący brzytwy, starając się opóźnić moment, w którym będzie musiała z nim poważnie porozmawiać. Po to tutaj wszak przyszli, aby wyjaśnić sobie parę spraw i hm... jakoś to to rozpracować. - Jaki... jaki pomysł? - zapytała, spoglądając na niego niepewnie. Wystarczyło, by wyciągnął w jej kierunku dłoń, a jej serce zaczęło wybijać niespokojne rytmy. - Chciałam z tobą porozmawiać, gdzieś w spokojnym miejscu. Jestem... otwarta na nowe pomysły, ale zależy mi na tej rozmowie. - w środku skręcała się na wszystkie strony. Nie wyciągałby do niej ręki, gdyby wiedział, że o kimś często myśli. Nie oferowałby swojego towarzystwa, gdyby wcześniej z nim porozmawiała. Jeszcze nie tak dawno temu bez wahania chwyciłaby tę dłoń i na własnej skórze sprawdziła co też chodzi mu po głowie. Potrzebowała wyrzucić z siebie wszystko, co ją dręczy, a patrząc na jego wyciągniętą dłoń odnosiła wrażenie, że gdy tylko by go dotknęła, teleportowałby ich w jakieś nieznane miejsce. - Powiedz mi tylko jaki pomysł. - poprosiła czując, że nie potrafi mu zaufać do takiego stopnia jakby chciała. Główną przeszkodą były jej własne myśli, z którymi non stop toczyła batalię. Co mu chodzi po głowie? O czym on myśli? Jakie ma zamiary? Co jeszcze w sobie skrywa? Czy potrafi się gniewać?
Jego ślepia mimowolnie iskrzyły, kiedy spoglądał na jej twarz, chociaż musiał przyznać, że nie przepadał za tego rodzaju spotkaniami. Od razu dało się wyczuć ciężką atmosferę, która ostatnimi czasy wytworzyła się pomiędzy nimi, a i nikt z tego powodu nie był do końca pewien jak ma się zachować. Powrócili do macania się nawzajem jak chociażby rywalizujące ze sobą drużyny w pierwszych minutach meczu quidditcha. Jak gdyby chcieli poznać myśli przeciwnika. O ile na początku znajomości takie relacje wydawały się czymś normalnym, a może nawet i przyjemnym, tak na tym etapie nie było w tym już zupełnie nic urokliwego. Ba, wręcz przeciwnie, natłok sprzecznych ze sobą emocji połączony z brakiem swobody i komfortu, potrafił być przytłaczający. Neutralny temat, jakim okazał się jego pub, jedynie odwlekał w czasie to, co miało nastąpić. Oboje prawdopodobnie o tym wiedzieli, chociaż Leonel odnosił wrażenie, że tego wieczoru to on padnie ofiarą podjętych przez swą towarzyszkę decyzji. Nie pytał, nie chcąc zepsuć być może ostatnich chwil spędzonych razem, jeszcze nienadszarpniętych zębem czasu i nutą nieporozumienia. - Rozumiem. Myślę, że miejsce nie będzie nam przeszkadzało w rozmowie. – Mruknął niezbyt głośno, pokazując jej tym samym, że zdaje sobie sprawę z tego, w jakim położeniu się znaleźli. Domyślał się jak zakończy się to spotkanie, ale nawet wziąwszy pod uwagę ten czarny scenariusz, chciał jeszcze raz poczuć się tak, jakby nic pomiędzy nimi się nie zepsuło. Z niecierpliwością czekał na to, czy dziewczyna ją pochwyci. Nie przewidział, że za ich rozłąką może stać jeszcze ktoś. Ktoś, kto niewykluczone, że odebrał mu pannę Swansea. Czy mając tę wiedzę, nadal tak chętnie wychodziłby z propozycją? Chyba sam nie potrafiłby tego ocenić. Musiałby rzeczywiście znaleźć się w takich okolicznościach. Westchnął jednak w duchu, widząc że Elaine nie jest gotowa mu zaufać. Przecież nie aportowałby jej bez uprzedzenia. Zresztą, może i wstyd przyznać, ale nigdy nie miał chwili, by nadrobić zaległości w zakresie egzaminu teleportacji łącznej, więc raczej nie mógłby nawet zaryzykować. - Nie chcę psuć niespodzianki, ale powiedzmy, że to… południowy brzeg Tamizy. – Nie sprecyzował początkowo lokalizacji, ale mając świadomość tego, że i tak muszą skorzystać z aportacji, stwierdził że powinien jednak podać jakieś dokładniejsze dane. - Możemy teleportować się w okolice mostu Westminsterskiego, a dalej pójdziemy pieszo. – Miał nadzieję, że to wystarczy, by zgodziła się na jego plan. Nie był on może tak górnolotny, jakby tego pragnął, ale jeśli faktycznie mieli rozmawiać, wolał uniknąć zgiełku knajp, a zamiast tego pokazać Krukonce jedno ze swych ulubionych miejsc, położonych z dala od magicznych dzielnic.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Zerknęła na knajpkę, do której jednak nie wejdą. Tak bardzo starała się dobrać odpowiednie miejsce do rozmowy, a nie przewidziała, iż Leonel potrafi porwać się na spontaniczny pomysł. Mimo, że wyglądał na wiecznie skupionego, poważnego i cokolwiek spiętego, to potrafił się bawić czego dowodem były atrakcje pewnego wieczoru we wspólnym namiocie. Elijah kilka razy wytknął jej, że kręci się wokół dwóch opiekunów wycieczki. - W porządku. - skoro uznał, że zna miejsce, gdzie będą mogli spokojnie porozmawiać, to czemu miałaby odmówić? Co prawda mógł wspomnieć o tym w liście, chociaż równie dobrze mógł to być plan pisany przed momentem. - Nie mam pojęcia gdzie to jest, ale okej. Niespodzianki bez okazji... zaciekawiłeś mnie. - posłała mu bardziej przystępny uśmiech i chwyciła jego dłoń, by poprowadził w tajemnicze miejsce. Serce w jej piersi tłukło się boleśnie świadoma, że lada moment wyzna mu, że nie może się już z nim spotykać w charakterze randek. Dlaczego tak ją to przerażało? Wizja, że kogokolwiek zrani wyzierała w jej sercu jakąś dziurę. Nie dobrnęli do tak angażującego etapu relacji, a jednak mimo wszystko czuła stres, strach przed jego reakcją i wstyd, że go nie uprzedziła. Sytuacja z jej strony była świeża, a więc chociaż w tej kwestii nie mogła sobie nic zarzucić. Ale inne...? Panicznie bała się go skrzywdzić nawet, jeśli cholernie silnym i potężnym czarodziejem. Polubiła go, po prostu polubiła, tylko obawiała się jego mrocznej strony, słynącej z niesienia krzywd. Czuła, że lada moment wszystko zniszczy. Zapamiętała zatem ten ostatni raz, kiedy był wobec niej życzliwy i uprzejmy, bowiem w jej bogatej wyobraźni stworzyła już scenę, kiedy odwraca się do niej plecami i odchodzi, deklarując, iż to było ostatnie spotkanie. Być może irracjonalne, jednak Ela miała bardzo wrażliwą duszę. Zdała się zatem na jego intuicję i plan, mając nadzieję, że do końca spotkania nie padnie trupem z powodu paniki.
zt x2
Prudencia Rosario
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1.78 m
C. szczególne : Egzotyczna uroda, grube czarne brwi, piegi na policzkach, nosie, a także subtelnie rozsypane po całym ciele, kolczyki w uszach, hiszpański akcent mieszający się z portugalskim
Zimno. Przebiegł ją dreszcz na samą myśl, kiedy musiała lub miała zamiar wyjść na zewnątrz ciepłego zamku, mieszkania, czy jakiegokolwiek pomieszczenia, które sugerowało jej, żeby została w nim na zawsze. Chłód nie zwiastował śniegu, nie można było cieszyć leniwego, ponurego spojrzenia żadnym białym widokiem. Jasny puch już dawno zmienił się w mokrą, brudną papkę, a w pakiecie zaoferował opady śniegu z deszczem, co wydawało się przygnębiać ją jeszcze bardziej. Życie i tak było dla niej dołujące na tym kontynencie. Nie spodziewała się takich warunków pogodowych, panujących tu niemal przez cały rok — uważała, że nie powinno jej tu być. Mogła przyjeżdżać do wujka odświętnie, ale mieszać tu, zdecydowanie nie. Zresztą to zazwyczaj Aracelis wybierał się do nich z wizytą na wyspę San Andrés. Może tęsknił za słońcem i mniejszym jazgotem miastowego zgiełku albo nie chciał narażać swoją rodzinę na te zepsutą aurę — może jedno i drugie. Teraz zdecydowanie nie mógł prowadzić normalnego życia, a rodzina dla Rosario, jak i Garcia była najważniejsza, dlatego wymagało to poświęcenia. W pewnym sensie Prudencia całkowicie to rozumiała i niemal akceptowała, ale tylko w pewnym sensie. Jakiś ułamek, a może jej większy kawałek wyrażał sprzeciw i ból. Przyjeżdżając tu, niemal całkowicie musiała zmienić garderobę, a właściwie zaopatrzyć się w ciepłe, zimowe ubrania. W porównaniu z Londynem, na wyspie San Andrés temperatura nigdy nie spadała poniżej dwudziestu stopni, a tu obecnie było zero. Pierwszy raz w życiu odczuwała takie ekstremalne warunki pogodowe. Chciała schować się pod ciepłą kołdrę i nigdy nie odczuwać chłodu, który niemal paraliżował jej ciało, wdzierając się przez usta do płuc kolumbijskiej dziewczyny. Była silna, zahartowana, ale zdecydowanie nie była gotowa na to. Jednak nie powstrzymywało ją to. Nie mogła usiedzieć w miejscu, poznała niemal każdy sposób na zapewnienie sobie ciepła od ubrań po zaklęcia i eliksiry — nie zamierzała tak łatwo odpuścić. Nie mogła dać się uwięzić w klatce tego klimatu, szkoły, ludzi, ani czegokolwiek co chciało ją złapać i odgrodzić od wolności. Po prostu taka była dziewczyna z wyspy San Andrés. Nie pojechała na ferie jak większość uczniów i studentów. Nie znała za wiele osób. Nie czułaby się najlepiej, jednak też nie chciała jechać, gdzieś w zimniejsze miejsce niż w którym była. Oczekiwała, że bliżej ciepłych miesięcy ten kraj w końcu ukaże swoje prawdziwe oblicze. Stawiała powoli krok za krokiem, spacerując sobie po londyńskich uliczkach. Każde miejsca były dla niej całkowicie obce i wydawało się przygnębiające, jednak wszystko ją bardzo ciekawiło. Spojrzała na szyld jednej z knajpek, który głosił "Kociołek Amortecji". Prudencia pomyślała, że zaryzykuje i zobaczy, co dokładnie kryje się w tym kociołku. W pierwszej chwili, kiedy przekroczyła próg tego miejsca, od razu poczuła woń aromatycznej herbaty, przeplatający się z kawą. Skojarzyło jej się to z porankiem, gdzie ludzie przed pracą przychodzą tu, aby napić się mocnej kawy i przekąsić coś; albo z lunchem — przerwa na poczytanie gazety i wypicie ciepłej, orzeźwiającej herbaty. To miejsce miało swój klimat, który przypadł Rosario do gustu. Weszła nieco pewniej i usiadła przy wolnym stoliku obok dużego okna, obserwując ludzi być może wracających z zakupów, pracy lub spieszących się całkowicie w innym celu. Nie zdjęła swojej ciepłej, czarnej kurtki i tak bardzo rzucającej się w oczy żółtej czapki z uszami. Zagapiła się na ponury klimat i jeszcze bardziej ponurych ludzi — brakowało tylko nastrojowej muzyki, która wszystkich uśpiłaby, pomagając odnaleźć cisze i spokój w tym chaosie.
Lilyanne Scarlett Craven
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Mugolski tatuaż za uchem, przekleństwa, blizny na przedramionach i udach.
Scarlett nie zniechęcała się ponurą pogodą i aurą panującą na zewnątrz, przez którą większość osób chodziła wyjątkowo osowiała i naburmuszona. Przecież pogoda i tak nie będzie bardziej ponura i mroczna od jej duszy, jak zwykła sobie mawiać i myśleć Puchonka. Zimno faktycznie nie było przyjemne, ale Scar była do tego przyzwyczajona, ponieważ od dziecka żyła w Londynie, a po ucieczce ze sierocińca zdarzało jej się nawet spędzać noce na ulicach - w zaułkach, opuszczonych ruderach czy przy śmietnikach stojących w pobliżu knajp. W porównaniu z tym, co musiała tedy znosić, trochę zimna i błota nie robiło na niej większego wrażenia. Do tego jej pesymistyczne nastawienie ciągle mówiło jej, że przecież zawsze może być gorzej, albo, że nie ma co się przejmować, bo i tak wszyscy kiedyś umrzemy, i inne mądrości. Po pracy postanowiła wybrać się na przechadzkę uliczkami miasta. Odkąd większość uczniów, studentów i sporo dorosłych czarodziei wyjechało na ferie, dziewczyna miała wrażenie, że ulice są wyjątkowo puste i jakoś bardziej nieprzychylne niż zwykle, choć chadzało nimi tak samo dużo ludzi jak zwykle. Wrażenie to wiązało się pewnie z tym, że widywała na nich o wiele mniej znajomych twarzy niż normalnie. Scar nie należała do ludzi szalenie towarzyskich, nie miała zbyt wielkiego grona przyjaciół, nie miała rodziny. Jednak i tak czuła się jakoś dziwnie samotnie. Wyjazd na ferie jednak nie bardzo jej się widział. Mniejsza o miejsce, w którym miały się te czasy odbywać. Puchonka jakoś nie bardzo miała ochotę na szalone wyprawy po tym, jak jej roczne poszukiwania biologicznej rodziny okazały się jednym, wielkim niewypałem. Wolała w spokoju spędzić ten czas na podróżach między swoim mieszkaniem i pracą, a także na okazyjnych wypadach do barów czy klubów. To było bardziej w jej stylu. Łażąc po Londynie odwiedziła kilka księgarni, zaszła do biblioteki, z której wypożyczyła kilka książek, a potem po prostu chodziła uliczkami, przyglądając się mijanym po drodze witrynom sklepów. Lubiła spędzać tak czas, lubiła być anonimowa. Jednak po jakimś czasie od chłodu zesztywniały jej już palce, więc postanowiła wstąpić do jakiejś knajpki czy kawiarni, by wypić coś ciepłego i nieco się rozgrzać. Akurat mijała "Kociołek amortencji". Nazwa trochę zbyt cukierkowa jak na gust Puchonki, ale cóż, nie zamierzała wybrzydzać. Weszła do środka i od razu zamówiła gorącą czekoladę z bitą śmietaną i cynamonem. Nagle naszła ją ochota na coś słodkiego, a to nadawało się idealnie. Gdy jej zamówienie było realizowane, Craven postanowiła poszukać miejsca do siedzenia. Już miała na oku stolik gdzieś w rogu, gdy zauważyła znajomą twarz. Dziewczyna siedząca pod oknem wydawała jej się znajoma. Nie mogła tego stwierdzić z całą pewnością, bo była odwrócona twarzą do szyby, ale mimo to Scar postanowiła zagadać. - Cześć, można się dosiąść? - zapytała, uśmiechając się lekko. - Jeśli nie masz ochoty na towarzystwo, to zrozumiem - dodała, a uśmiech nie znikał z jej twarzy.
C. szczególne : Egzotyczna uroda, grube czarne brwi, piegi na policzkach, nosie, a także subtelnie rozsypane po całym ciele, kolczyki w uszach, hiszpański akcent mieszający się z portugalskim
Była przyzwyczajona to trudów amazońskiej dżungli niż brudnego, zgiełku miasta, który wydawał się jej zupełnie innym światem. Miała ochotę znaleźć się gdzieś w lesie, z daleka on metropolii. Ponownie stać się częścią ziemi, zwierząt i roślin. Ciężko było o taką sposobność. Dusiła się, czuła jak każdego dnia pętla owija się coraz ciaśniej wokół jej szyi. Pierwszy raz czuła bezsilność, niemoc, która wiązała ją jak przekleństwo. Słońcu w tym kraju zdecydowanie brakowało jasnej, ciepłej energii, ale to nie pogoda była tu przeszkodą. Oczywiście wpływała na jej samopoczucie w znacznym stopniu, a wtedy Prudencia wpadała w otchłań swoich wspomnień dobrych, ale przesiąkniętych tęsknotą. Powoli spowijały się bólem. W pierwszej chwili barwne, radosne, po czym przechodzące w kolor smutku. Zastanawiała się, czy kiedyś nastąpi taki moment, kiedy opuści to miejsce, wracając na kolumbijskie wyspy z tą samą tęsknotą do tego miejsca. Obecnie wszystko wskazywało, że nie. Nie miała przyjaciół ani swoich ulubionych miejsc, a wszystko wydawało się inne, ale nie gorsze czy złe; czasami w tym wszystkim dostrzegała coś niezwykłego, magicznego i pięknego. Przypominało to jej o doświadczeniu życia. Pragnęła zachłysnąć się tym i wypełnić. Nawet w Anglii, tu w Londynie i okolicznych miejscach, mogła czasami to poczuć. Miała swoje trudności do pokonania, granice, blokady, czy zwyczajne problemy. Jej życie mogło wydawać się dla niektórych wieczną sielanką. Jednak i ona miała swoje mroczne sekrety, które chowała głęboko na dnie swojej duszy; wiedziała, że z nikim nie może ich dzielić — tylko z rodziną. Siostra Prudenci zdecydowanie lepiej znosiła przeprowadzkę, bo nie była wiecznie goniącym duchem, nieokiełzanym wiatrem i niespokojną wodą. Priscila potrafiła się dostosować do tempa swojej starszej bliźniaczki, jednocześnie zachowując równowagę, której Prudenci zdecydowanie brakowało. Dużo przesiadywała w domu, czytając te swoje książki; wydawały się z pozoru całkowicie zwyczajne lub nudne. Puchonka za to nie mogła usiedzieć w miejscu, mimo że przez lata uczyła się cierpliwości, ciągle, gdzieś ją gnało. Teraz przygnało ją tu. Do całkowicie z pozoru wyglądającego normalnie miejsca, ale ta niewielka knajpka miała swój klimat. Może właśnie wabił oparami amortencji. Sprawiał, że kiedy spojrzałeś w stronę tego budynku, po prostu zakochiwałeś się w nim. Czyżby taka miała być pierwsza miłość Prudenci na tym kontynencie z dala od domu? Nie spodziewała się, że kogoś tu spotka. Zwłaszcza z Hogwartu, ponieważ większość osób zwyczajnie wyjechała na ferie. Kiedy się odwróciła, aby zobaczyć, kto postanowił do nie zagadać; ciemnowłosą dziewczynę o brązowych oczach z uśmiechem, który idealnie komponował się z jej jasną cerą i zdecydowanie był jej pisany. W ułamku sekundy gdzieś w głowie Prudenci przewinęło się tysiąc twarzy z dormitorium i hogwarckich korytarzy. Na pewno musiała poznać tę dziewczynę, wiedziała, że takiej energii się nie zapomina. - Jasne. - Odwzajemniła uśmiech, lecz bardziej subtelnie, jakby obawiała się zdradzić światu więcej, a może tylko tej dziewczynie stojącej przed nią? - My się znamy. To ja ta nowa z Soletrar. - Jej wzrok przez chwile skupiony na twarzy puchonki, szybko zbłądził gdzieś w bok. - Przepraszam, zapomniałam jak masz na imię. - Nie mogła nie znać dziewczyny z tego samego roku i dormitorium, a Craven na pewno wyróżniała się wśród przeciętnych hogwartczyków. To ona należała do jednych z pierwszych osób, które pomogły oswoić się Prudenci z nową szkołą. Głupio było nie pamiętać imion, ale tutaj szybko one wylatywały jej z głowy. Nie miały tego hiszpańskiego brzmienia.
Lilyanne Scarlett Craven
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Mugolski tatuaż za uchem, przekleństwa, blizny na przedramionach i udach.
Scarlett lubiła Londyn i była przywiązana w jakiś sposób do tego miasta, choć spotkało ją w nim sporo nieprzyjemności. Mieszkała w nim jednak przez prawie całe swoje życie, więc gdy ktoś pytał ją o dom, to mówiła, że jest nim Londyn. Gdyby jednak musiała z jakichś powodów przeprowadzić się na dłużej do zupełnie innego środowiska czy kraju, i tam rozpocząć na nowo życie, nie miałaby z tym większych problemów. Tak naprawdę nie miała nigdzie korzeni, więc nie czułaby większej tęsknoty za żadnym miejscem. No może trochę tęskniłaby za Hogwartem, w którym przekonała się, że życie ma też pozytywne strony. Poza tym jednym wyjątkiem nie czuła jednak żadnej więzi z jakimkolwiek miejscem. Nauczyła się szybko adaptować do nowych sytuacji i środowisk. Trochę zazdrościła jednak ludziom mającym miejsca, do których chcieli wracać, za którymi tęsknili. To pewnie tak było mieć dom rodzinny... Scarlett w zasadzie nigdy nie przejmowała się tym, jak ją albo jej tułacze życie postrzegają inni. Na ogół nie przejmowała się zdaniem innych na wiele tematów. Jak każdy jednak pilnowała, by pewne sprawy z jej życia nie ujrzały światła dziennego. W końcu każdy ma jakieś przysłowiowe trupy w szafie. Scar nie była pod tym względem wyjątkiem. Ale o tych swoich trupach nie mówiła nikomu. Pewne rzeczy nigdy nie powinny być mówione na głos. Uczucia Craven na widok tego lokalu nie były tak podniosłe jak odczucia drugiej Puchonki. Dla niej był to jeden z wielu lokali, jakich pełno było w tym mieście. Wybrała go ze względu na to, że akurat pojawił się na jej drodze, a nie ze względu na nazwę czy wystrój. Po ucieczce ze sierocińca kilka lat spędziła w najróżniejszych lokalach, śpiewając i sprzątając w nich za parę groszy albo dach nad głową na kilka nocy. Teraz chyba nie potrafiła docenić ich klimatu, bo wiedziała, że nawet pod najprzyjemniejszą atmosferą nie zawsze kryją się same miłe wydarzenia. Potrafiła jednak zdystansować się i nie skupiać na niemiłych wspomnieniach. Nie chciała pokazywać innym swojej ponurej wersji, więc uśmiechała się. Pocieszała ją myśl, że kiedyś miała gorzej. Myśląc o tamtych czasach doceniała to, co miała teraz. I humor od razu robił się lepszy. Scar też nie spodziewała się, że spotka tego dnia na mieście kogoś znajomego, a już na pewno, że będzie to ktoś z Hogwartu. Szkolne wyjazdy na ferie zazwyczaj cieszyły się ogromnym powodzeniem i niemalże wszyscy na nie wyjeżdżali. Gdy jednak dziewczyna odwróciła twarz w jej stronę, w oczach Craven mignęło rozpoznanie, a jej uśmiech stał się minimalnie szerszy. Miło było spotkać znajomą osobę. Choć dziewczyna zdawała się jej nie rozpoznawać, Scar nie bardzo się tym przejęła. Wiedziała, że nie była zbyt charakterystyczna i nie zostaje w pamięci tak mocno, jak niektórzy inni uczniowie. Nie zależało jej jednak na byciu rozpoznawalną. - Tak, wiem. Rozpoznałam cię gdy odwróciłaś się od okna – powiedziała, siadając przy stoliku i przewieszając torbę z książkami przez oparcie krzesła. Wyczuwała swoisty dystans dziewczyny, ale nie dawała po sobie tego poznać. Sama do niedawna zachowywała się tak samo. Teraz, po latach spędzonych w Hogwarcie wśród przyjaznych osób, starała się być bardziej otwarta wobec innych. Choć nadal nie była w tym najlepsza. - Och, nie przepraszaj. Jestem Scarlett – przedstawiła się, a jej uśmiech, choć delikatniejszy, nadal był tak samo przyjazny. Ona miała dobrą pamięć do twarzy i imion, ale widziała, że dla niektórych bywa to problematyczne. - To na pewno trudne spamiętać tyle nowych imion, więc zupełnie ci się nie dziwię – dodała, wyobrażając sobie, że tak nagle znalazłaby się w nowej szkole. Nie byłoby to miłe doświadczenie, choć zapewne szybko przyzwyczaiłaby się do nowych warunków. - Widzę, że ty też nie wyjechałaś na ferie. Nie lubisz zimna? – zapytała zaciekawiona, gdy dostała swoją zamówioną czekoladę.
C. szczególne : Egzotyczna uroda, grube czarne brwi, piegi na policzkach, nosie, a także subtelnie rozsypane po całym ciele, kolczyki w uszach, hiszpański akcent mieszający się z portugalskim
Gubiła się w hałaśliwych dźwiękach miasta, gdzie ludzie nie zwracali na nic innego uwagi. Gnali przed siebie, nie patrząc na innych. Wszyscy zaprzątali swoje głowy problemami, pracą, najróżniejszymi celami i podróżami w znane dla nich miejsca. Nieliczni mieli odwagę skoczyć na głęboką wodę i dać się porwać. Rosario musiała to zrobić. Dziadek zawsze powtarzał, że kiedy rodzina cię potrzebuje, nie ma nic ważniejszego, dlatego też musieli opuścić tropikalną kolumbijską wyspę i zanurzyć się w szare odmęty Londynu. Przez dłuższy czas nie mogła odnaleźć się w tym innym świecie. Ciągle ją gdzieś gnało, ale w porównaniu ze Scarlett miała swoje miejsce na Ziemi, swój dom. Wspominała te czasy dobrze, z lekkim niepokojem i bólem, który zostawał szybko przesłonięty jasnym słońcem, ciepłem rodzinnym i pięknem otaczającej przyrody. Chciała ponownie bez problemu zanurzyć się w gęstą dżunglę i eksplorować niebezpieczne miejsca. Stać się wielkim, czarnym kotem. Przyjeżdżając tu, czuła się wyobcowana, nieznana i bardziej ostrożna. Nie mogła sobie pozwolić na uwolnienie umysłu i ciała z ludzkich krat, a zwierzęcy duch wręcz domagał się odzyskać na nowo więzi z matką naturą. W Anglii lasy były całkowicie inne. Nie przypominały ani trochę amazońskiej fauny i flory. Nie znała tego świata, nie chronił ją, gdyby się ujawniła, odarłby ją z ubrań, zostawiając nagą i bezbronną. Odczuwała strach. Nie chciała do tego dopuścić, coraz szybciej biegnąc przed siebie, szukała bezpiecznego azylu. Wiedziała, że tu go nie znajdzie, ale to miejsce nieco puściejsze niż zazwyczaj, ściągnęło jej uwagę. Lubiła napić się gorącej owocowej herbaty, przygotowanej osobiście przez babcie. Nie mogła liczyć, że Lurder zjawi się tu i to zrobi. Mogła mieć tylko nadzieje, że chociaż na chwile złapie woń aromatycznych rześkich wspomnień z ogrodu Rosario. - Scarlett. - Wymówiła imię dziewczyny z hiszpańskim akcentem, który delikatnie zbaczał na portugalskie rejony. - Przepraszam, postaram się zapamiętać. Za dużo nowych twarzy do zapamiętania. - Zdecydowanie, nie mogła skoncentrować się na hogwarckich korytarzach, gdzie przewijało się sporo ludzi; twarze za szybko przewijały się przez jej umysł i zlewały w jedno. Nie mogła zapamiętać tylu dziwnych imion, brzmiących jeszcze dziwniej. - Prudencia, ale ty pewnie pamiętasz moje imię, chociaż może nie? Tutaj zapewne nie jest spotykane? - Ostatnie zdanie wypowiedziała pytająco, ale nie chciała znać na nie odpowiedzi; nie było to istotne. - Tu i tak jest wystarczająco zimno. - Uśmiechnęła się, cały czas mówiła "tu" nadal czuła się wyobcowana i nie mogła zaakceptować tego kontynentu, kraju, szkoły, miejsca, jako swojego, chociażby drugiego domu, albo chwilowego przystanku. - A ty, dlaczego postanowiłaś zostać? Też nie lubisz zimna? - Zapytała prosto z mostu, bez zbędnego skrępowania. Być może Scarlett miała jakieś swoje osobiste powody, o których nie chciała rozmawiać; przecież nie spotkały się tu na wyznaniach, a zwykłej niezobowiązującej rozmowie. Żadna nie zorientowałaby się, gdyby ta druga kłamała. Poczuła woń cynamonu, za nim Craven jeszcze dostała swoją czekoladę. - Co to? - Zapytała zaciekawiona, kiedy zamówienie zostało dostarczone na stolik przed Scarlett. Lubiła ten słodki zapach. Prudencia jeszcze przed chwilą miała ochotę na herbatę, ale teraz zdecydowanie zmieniła zdanie.
Lilyanne Scarlett Craven
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Mugolski tatuaż za uchem, przekleństwa, blizny na przedramionach i udach.
Scarlett nie miała na szczęście większych trudności z przyzwyczajeniem się do miasta i jego rytmu życia. Choć teraz i tak poza zajęciami i pracą większość czasu spędzała w małym Hogsmeade, gdzie wynajmowała mieszkanie, nie miała problemów z dostosowaniem się do szybszego życia w Londynie. Było to w dużej mierze spowodowane tym, że te ulice przez kilka lat były, dosłownie, jej domem. Dało się to wyczuć w jej zachowaniu, zwłaszcza w imponująco bogatym zasobie podwórkowej łaciny, ale takie życie nauczyło ją też tego, jak radzić sobie nawet w tych najbardziej niesprzyjających sytuacjach. Nauczyła się szybko przystosowywać do nowych sytuacji i miejsc, dzięki czemu nie miała teraz problemów, z którymi borykało się wiele osób, które nagle z małej społeczności trafiały do zatłoczonego miasta, jak właśnie druga Puchonka. Nie mogła nawet sobie wyobrazić, jak dziewczyna się czuje. Z daleka od domu, który w niczym nie przypominał zapewne ponurej Anglii. Może dlatego chciała jej jakoś pomóc podczas tych pierwszych dni i tygodni w Hogwarcie? Możliwe. Ona sama, gdy rozpoczęła naukę w magicznej szkole, czuła się tak, jakby trafiła do jakiejś bajki. Wychowana w kiepskim, mugolskim sierocińcu, nie miała nawet pojęcia o istnieniu magii. Nie wiedziała, że życie może być tak… dobre; że istnieją dorośli, który potrafią pomóc, gdy tego potrzebujesz. To było dla niej jak zderzenie z zupełnie innym światem. W bidulu prawie nic nie było dobre i miłe. Nie mieli nawet świąt. A w Hogwarcie było wszystko – dobre jedzenie, przyjaźni opiekunowie, dużo książek i śmiech, który był szczery. Nawet kary były inne – nikt nie bił, nie zabierał przedmiotów osobistych. Przyzwyczajenie się do tej rzeczywistości było dla niej największym wyzwaniem. Można byłoby pomyśleć, że przez to Scarlett w jakimś stopniu potrafi się utożsamić z przeżyciami Prudencii, ale tak nie było. Craven bowiem nigdy nie tęskniła za bidulem, w którym się wychowała; nawet przez chwilę nie marzyła o powrocie tam. - Domyślam się i naprawdę nie mam o to pretensji ani nic – zapewniła dziewczynę, uśmiechając się. Ona sama miała problem z niektórymi imionami tutejszych uczniów, choć była przyzwyczajona do najróżniejszych kombinacji, a co dopiero ktoś pochodzący z zupełnie innego kraju i społeczności. Sytuacji na pewno nie poprawiał fakt, że w tym roku na korytarzach było też sporo uczniów i studentów z wymiany, o imionach i nazwiskach brzmiących jeszcze dziwniej. - Tak pamiętam. Mam dobrą pamięć do twarzy i imion – powiedziała, a po chwili pokiwała głową w odpowiedzi na drugie pytanie. W Hogwarcie często można było usłyszeć imiona z najróżniejszych zakątków świata, ale z takim jeszcze się do tej pory nie spotkała. - Nie, zimno mi nie przeszkadza. Wychowałam się w tym klimacie, więc jestem przyzwyczajona. Nie miałam jednak ochoty na taki zbiorowy wyjazd. Wolałam zostać i pracować, choć może brzmi to głupio – powiedziała, wzruszając ramionami. Nadal jednak na jej twarzy widniał lekki, przyjazny uśmiech. Nie widziała powodów, dla których miałaby kłamać na temat pobudek, które skłoniły ją do pozostania w Anglii na święta. Dodatkowy grosz zawsze się przyda. Zwłaszcza, że miała w planach zrobienie kilku kursów. - To jest gorąca czekolada z bitą śmietaną i cynamonem. Choć ja osobiście nazywam ją eliksirem szczęścia, bo nic mi nie poprawia humoru jak właśnie ta mieszanka – wyjaśniła dziewczynie, również zaciągając się uwielbianym przez nią aromatem przyprawy. Co prawda amortencja nie pachniała jej wyłącznie cynamonem, ale jego woń się tam przewijała. – Naprawdę polecam spróbować. Zwłaszcza, jeśli lubisz słodkie – zachęciła towarzyszkę.
C. szczególne : Egzotyczna uroda, grube czarne brwi, piegi na policzkach, nosie, a także subtelnie rozsypane po całym ciele, kolczyki w uszach, hiszpański akcent mieszający się z portugalskim
Od początku przyjeżdżając tu i wstępując w szeregi studentów Hogwartu, dostała wsparcie. Pierwszą z tych osób była właśnie Scarlett. Może i Prudencia nie miała tak dobrej pamięci do imion i twarzy jak Craven, ale na pewno kojarzyła puchonke, jednocześnie czując się przy niej dobrze. To nie tak, że od razu mogłaby zaprzyjaźnić się z dziewczyną. Raczej Scarlett wydawała się należeć do całkowicie innego świata, którego ona nigdy nie pozna i raczej nie zamierzała. Oczywiście mogła zagłębić się w jej przeszłość, zrozumieć wiele, poczuć ból, który skrywa pod tym serdecznym uśmiechem. Prudencia nie była głucha na głosy empatii, ale jednak unikała tej nadnaturalnej ludzkiej mocy; chyba jak każdy. Bardzo dawno temu wybrała po prostu samotność. Rosario nie potrafiła się bawić, jak to teraz bawił się świat. Przebywać w tłocznych miejscach, dlatego też nie znała żadnych klubów, ani barów. To wszystko było dla niej całkowicie obce. Hałaśliwie koncerty, duszne pomieszczenia wypełnione ludźmi; to wszystko zaliczało się do jej tortur. Scarlett wyglądała na taką, która poradzi sobie z tym, czego Prudencia nie była wstanie udźwignać, bez przerwy gdzieś gnając. Wstydź się przyznać, ale sama nadal mieszkała z rodzicami w Londynie. Nie miała nawet pracy. Nie chciała pracować w barach, czy restauracjach; było to dla niej zbyt trudne. Chciała znaleźć sobie jakieś miejsce mniej tłoczne, małe miasteczko wypełnione magią. Dolina Godryka wydawała się przyciągać ją do siebie. Sądziła, że tam może się coś dla niej znaleźć, ale jeszcze nie wiedziała, co mogłaby robić. Postanowiła, że załatwi to po feriach, jak już wszystko wróci na swoje stare szkolne tory. - Dzięki. - Odpowiedziała tak trochę całkowicie niepotrzebnie, ale naprawdę była wdzięczna, że Craven nie gniewa się z powodu jej dziurawej pamięci. Na pewno, gdyby każdy miał Prudenci to za złe, to nie mogłaby się chyba do nikogo odezwać. - Pracować, zamiast leniuchować na feriach, wydaje się to może nie głupie, ale... - Chciała wyszukać jakieś odpowiednie słowo, całkowicie przeciwne do tego, jak wypowiedziała się Scarlett. - Interesujące. - Uśmiechnęła się, zaciągając się wonią cynamonu i wstała bez słowa, wskazując palcem na dziewczynę, żeby została i nigdzie się nie ruszała. Zapach cynamonu podobno poprawia pamięć i usprawnia procesy myślowe. Chyba gdzieś w umyśle Prudenci pękła jedna z blokad, otwierając ją na nowe doświadczenie — wypicia czekolady z bitą śmietaną i cynamonem. Miała ochotę zamówić sobie ten napój z boską przyprawą, co też uczyniła. Szybko wróciła do stolika, z nadzieją, że nie będzie musiała długo czekać. Przez chwile się nie odzywała, pozwalając koleżance cieszyć się czekoladą. - Słyszałaś o cynamonowych ptakach? Taka legenda... - Zaczęła, jednak nie zdołała rozwinąć swojej myśli, ponieważ zaraz dostała swój napój, którym cieszyła swoje zmysły. Upiła łyk, nie pozwalając jej ostygnąć i przy okazji przykleiły się do niej białe, cynamonowe wąsy.