Wchodzisz dużymi, dębowymi drzwiami, do jednego z niezliczonej ilości barów w tym mieście. Choć mało popularne jest to miejsce, już od progu dostrzegasz bogaty bar, parę krzeseł i duże, brązowe kanapy stojące przy niewielkich stolikach. Za barem stoi wysoki brunet, który swoim uśmiechem złamał już niejedno dziewczęce serce. W tym miejscu oprócz znakomitego jedzenia, przystojnego barmana i najlepszych alkoholi możesz znaleźć jeszcze jedno urozmaicenie – pierwsze, niepowtarzalne, oryginalnie i nadzwyczajne czarodziejskie karaoke! Na wielkiej, pustej ścianie barman jest w stanie wyświetlić tekst każdej piosenki. Nie myśl jednak, że to będzie takie proste. Przy pierwszej już piosence zorientujesz się, ze twój głos będzie subtelnie zmieniony w małpę, krowę, znajomego… Albo twoją teściową! Nigdy nie wiesz kim na ten jeden utwór się staniesz! Zaryzykujesz?
Zasady karaoke: Piosenkę możecie zażyczyć sobie dowolną, wykonanie jednak może być kwestią przypadku. Rzucamy na to trzema kostkami.
Pierwsza kostka określa, jaki typ głosu ci się trafi: Parzysta – głos ludzki Nieparzysta – głos zwierzęcia
Druga kostka określa, jakie zwierzę lub osobę wylosowałeś:
Lista dla głosu ludzkiego: 1 – dowolny znajomy z Hufflepuffu 2 – dowolny znajomy z Ravenclowu 3 – dowolny znajomy z Gryffindoru 4 – dowolny znajomy z Slytherinu 5 – dowolny nauczyciel lub pracownik szkoły 6 – dowolny członek twojej rodziny lub twój głos
Lista dla głosu zwierzęcego: 1 – dowolny ssak 2 – dowolny ptak 3 – dowolne magiczne stworzenie 4 – mieszanka zwierząt (ptak z ssakiem) 5 – mieszanka zwierząt (ptak z magicznym stworzeniem) 6 – mieszanka zwierząt (ssak z magicznym stworzeniem)
Trzecia kostka decyduje, jak dobrze ci poszło śpiewanie (czym wyższy wynik tym lepszy)
Osoba śpiewająca po swojej piosence typuje kolejną osobę do karaoke ( z obecnych na miejscu, najlepiej też na forum by nie czekać na przybycie danej osoby)
Nie chcąc podpaść ułożonemu profesorkowi, z dystansem spogląda na swoją szklankę i wzrusza obojętnie ramionami - Wybacz, że mam to gdzieś. Zdradzić ci.. sekret? - Unosi brwi i patrząc w jego oczy, nachyla się lekko do przodu. - Nie zostawię też napiwku. - szepcze teatralnie i cofa się. Opróżnia swój trunek do końca i słysząc wspominkę o wszechświecie, przyznała mu w myślach rację, nie chcąc już nic mówić. - Nie widzę frajdy w posługiwaniu się czystą magią. Wolę inne, ciekawsze i głębsze aspekty tego życia. - Zsuwa się z hokera sięgając po skórzaną kurtkę i ubierając je. - Nie. Po prostu.. - Kręci głową wzdychając. - Nie rozumiesz. Magia to twoje życie prawdopodobnie od początku. A ja kiedyś potrafiłam żyć bez tego. I dawałam sobie radę lepiej niż nie jeden czarodziej. Chcę być podziwiana za to co na prawdę potrafię, a nie za to, co jest przysługą czegoś innego. Czegoś, czego zdecydowanie nie zrozumiem. - Lustruje go spojrzeniem odgarniając długie, ciemne włosy na plecy i opuszczając lokal, smaga dłonią jego ramię, następnie znikając z jego pola widzenia.
Biedna Freya, dalej się nie doczekała zatrudnienia jakiegoś innego barmana, a "Syreni Śpiew" przeżywał prawdziwe oblężenie. Powinna się uczyć do egzaminów końcowych albo szykować do następnych sfinksowych zadań, a zamiast tego siedziała w pracy, biegając pomiędzy klientami, nalewając do szklanek kolorowych drinków i powtarzając sobie w duchu, że zbiera na mieszkanie w Hogsmeade od września. Czyściła właśnie zaklęciami skutki rozbitej szklanki przy sprzęcie karaoke, gdy zobaczyła, że przy barze zasiadła dwójka nowych klientów, z których jedno, o zgrozo, robiło samoobsługę! - Hej hej hej, chwileczkę! - zawołała, pędząc z powrotem do baru, by zaradzić tej co najmniej dziwnej sytuacji. Niestety drogę zagrodził jej jakiś podpity facet, przez co gdy dobiegła do baru, brunetka już zniknęła jej z pola widzenia. - Rozumiem niesamowite pragnienie, ale nie mamy tu samoobsługi. Jako że twoja towarzyszka opuściła już nasz zacny lokal i jakimś cudem nikt jej nie przyuważył, za tą butelkę muszę policzyć ekstra do twojego rachunku. Opcjonalnie możemy cię uznać za współwinnego tego najzwyczajniejszego na świecie rabunku i wezwać ochroniarza. - oświadczyła poważnie, wskazując palcem znajdującego się przy drzwiach postawnego mężczyznę, który miał dbać o dobre zachowanie w lokalu, ale najwyraźniej przeoczył wybryk dziewczyny przy barze. Już chciała zapytać, jak na barmankę przystało, czy czegoś nie podać, jednak postanowiła wstrzymać się jeszcze trochę, w duchu prosząc, żeby mężczyzna nie zmuszał jej do dalszego interweniowania.
jako pracownik tego lokalu interweniuję, więc byłoby ekstra, gdybyście mnie nie olali, tylko potraktowali to jako post mg! a tak w ogóle, Anastasia Thauvin, to zmień w profilu "Przyjezdny Gryffindor" na "Gryffindor", bo opcja "przyjezdny" jest dla uczestników fabuły z innych szkół, nie dotyczy ona osób, które urodziły się gdzie indziej i w wyniku zawirowań wylądowały w Hogu ;) i na przyszłość proszę nie okradaj barów, w większości jest fabularna obsługa, tylko trzeba dać trochę czasu na reakcję
- Zaś mnie nie sprawia frajdy towarzystwo małoletnich złodziejek – odparł tylko, karcąc ją spojrzeniem. Sam pałał się oszustwami, lecz w późniejszym wieku. I zazwyczaj chodziło o antyki, nie zaś tanie alkohole. Poza tym w pewnym stopniu miał szacunek do barmanów jako osób, które musiały znosić towarzystwo tego typu klientów. Ta mała najwyraźniej miała o sobie zbyt wysokie mniemanie, a choć Ulysses zazwyczaj machał na to ręką, tak tego typu zachowania nie znosił. Być może chodziło o sam fakt, że sądziła, iż zdoła wyciągnąć z niego jego tajemnice. Lub w ogóle go gdzieś wyciągnąć. Nie te typ człowieka. Już chciał ją zatrzymać, lecz nim zdołał się podnieść, zniknęła za drzwiami baru. Jako że znał barmana Syreniego śpiewu od dziecka, nie pozwoli, by jakieś małolaty go okradały. Co innego obcych, ale tym, którzy w jakimś stopniu wspierali go podczas rodzinnej tragedii należało pomagać. Gdy zjawiła się pracownica lokalu, westchnął i pokręcił głową z politowaniem na zachowanie tamtej dziewczyny. Nie chciał jednak robić nikomu pod górkę, a tym bardziej sobie. Jakakolwiek interwencja ze służbami prawa zwróciłaby tylko uwagę na Aiona, a on nie chciał się w to zabawiać. Odnajdzie smarkulę, która w tym momencie była mu dłużna przysługę. A musiała wiedzieć, że mężczyzna był niezwykle dobry, jeśli chodziło o zdobywanie informacji o miejscu pobytu danych osób czy nawet ich nazwiskach. - Nie znam jej, więc nie nazwałbym jej moją towarzyszką – stwierdził, patrząc z ukosa na dziewczynę, zapewne kolejną uczennicę. – Nie będę ci robić pod górkę, sam nie chcę być żadnym współwinnym, zważywszy na to, że łapanie przestępców nie jest w moim interesie. Zastanowił się przez chwilę, czy w ogóle miał przy sobie tyle pieniędzy, by zapłacić za butelkę. Lecz czy to istotne? I tak je odzyska. - Jeśli znasz tę alkoholiczkę, to możesz podać mi nazwisko, bo pannica jest mi dłużna pieniądze. Ile płacę? Jeden obrót i mógłby uprzedzić barmana, że ktoś zechce go okraść, nim w ogóle się pojawił w tym barze. Lecz to jedno przekręcenie za dużo odbierało mu z listy dłużniczkę, która z pewnością mogła mu się przydać. Była dziwna, irytująca i miał ochotę ją w tym momencie udusić, jednakże do czegoś mogła mu się przydać. Byle barmanka znała tę, krótko mówiąc, nierozgarniętą kretynkę ze zbyt wielką rządzą alkoholu, bo jeśli nie, zajmie mu więcej czasu zdobywanie odpowiednich informacji. I być może będzie musiał uruchomić swoje kontakty.
Nie zignorowałam. Ta interwencja przyda mi się nawet potem fabularnie. Całkiem ciekawy pomysł na rozgrywkę z tymi fabularnymi pracownikami.
Vacheron odetchnęła z ulgą, kiedy okazało się, że mężczyzna przy barze nie zamierzał zwiększać rangi problemu, z jakim musiała sobie radzić. Nie była pewna, jakby zareagował jej pracodawca, gdyby się dowiedział, że na jej zmianie ktoś najzwyczajniej na świecie rąbnął zza baru alkohol. Może po prostu potrąciłby jej równowartość trunku z pensji, a może wręcz straciłaby pracę, wolała o tym nie myśleć. - Przepraszam, jesteś jedyną osobą, z którą ją widziałam. – wytłumaczyła, dlaczego z roszczeniami o zapłatę zwróciła się właśnie do niego, chociaż było jej przykro, że atakuje zupełnie obcego i wyglądającego na porządnego człowieka, żeby zapłacił za coś, co przeskrobał ktoś inny. - Dziesięć galeonów. Kolejka Ognistej na mój koszt. – dodała po przedstawieniu ceny alkoholu, po czym z wdzięczności za pomoc nalała whisky do szklanki, którą postawiła przed klientem, który miał pecha znaleźć się w złym miejscu i złym czasie. Wyciągnęła jeszcze kilka monet ze słoika na napiwki i wrzuciła do kasy, żeby nie zapomnieć wyrównać należności przed zamknięciem baru. - Niestety nie znam jej, dopiero co przyjechałam do Szkocji i nie kojarzę wszystkich twarzy. Ale na pewno tego tak nie zostawię i będę jej szukać w szkole, więc jeśli zostawisz mi jakiś namiar do siebie, mogę napisać, gdy już będę wiedziała, kim jest ta złodziejka. – odpowiedziała, starając się zapisać w pamięci wszystkie szczegóły wyglądu dziewczyny, którą widziała tylko przez parę chwil i ustalając sobie wstępny plan działania, który obejmował rozesłanie wici po wszystkich znanych jej miejscowych uczniach. To, że dziewczyna była miejscowa, było jedyną rzeczą, której Freya była pewna. W końcu gdyby była uczestniczką Sfinksa, już dawno by ją skojarzyła. - Podać coś jeszcze? - zapytała niczym przykładna barmanka, gdy już sytuacja kryzysowa została zażegnana i emocje opadły.
A dlaczego miałby to robić? Dziewczyna wyglądała na nieco zagubioną, ale mimo to pewnie podeszła do sprawy, podejmując interwencję, czym niezmiernie go zaskoczyła. Ale odebrał to dość pozytywnie, bo wiele dziewcząt w jego wieku pewnie by się ukryło, obawiając starcia ze złodziejami, którzy byli pod wpływem alkoholu. Poza tym on się nie da wrabiać uczennicom. Ta brunetka zapłaci mu za to, dosłownie i w przenośni. - W porządku – powiedział ze spokojem, choć w środku wręcz bulgotała wściekłość. Nie dał jednak tego po sobie poznać, bo pracownica baru nie była niczemu winna. Ona wykonywała tylko swój obowiązek, starając się zarobić na życie. – Sam jestem sobie winien, że nie zawołałem obsługi. Bo też nie chciał zostać kapusiem, ale do tego się nie przyzna. Sam przecież specjalizował się w brudnych interesach. Wielu, słysząc to, pewnie posądziłoby go o bratanie się z ćpunami, a bardziej złośliwi uznaliby, że był śmieciarzem. Ale on pomimo prostoty tego stwierdzenia, lubował się w bardziej skomplikowanych zajęciach. Zdobywał antyki, magiczne artefakty, a w międzyczasie zabawiał się zmieniaczem czasu. W tym momencie jednak nie miał zamiaru używać przedmiotu, bo i po co. Wolał zabawić się kosztem dziewczyny, która mu podpadła. Czasem trzeba było z czegoś zrezygnować, by zyskać coś o wiele cenniejszego. - Skąd pochodzisz, jeśli mogę spytać? Ta informacja w jakimś niewielkim stopniu go interesowała. Obiło mu się o uszy, że Hogwart odwiedzą uczniowie ze szkół całego świata, a akcent dziewczyny od początku dawał znać o obcym pochodzeniu. Poza tym, jeśli miała mu pomóc odnaleźć złodziejkę, musiał w jakiś sposób ją kojarzyć. Sięgnął do niewielkiej torby, która leżała pod jego nogami i wyciągnął z niego notatnik oraz mugolskie pióro. Zwinął je jakiemuś mężczyźnie na Pokątnej, który najwyraźniej robił zakupy ze swoim dzieckiem, pierwszy raz w życiu mając styczność z magią. Ciekawe, czy w ogóle spostrzegł, że nie zgubił własności, a ktoś mu ją odebrał. Był tak zafascynowany nowym miejscem, że niespecjalnie interesował się swoją osobą – jak gdyby istniały tylko te wszystkie sklepy i Gringott. To śmieszne, ale na swój sposób też urocze, że nawet dorosły człowiek nadal mógł odnaleźć w sobie dziecko. Zapisał na kartce adres swojego antykwariatu i wyrwał ją z zeszytu, kładąc na ladzie. - W razie czego ślij sowę na ten adres. Będę wdzięczny. Nie lubił być dłużnikiem, ale ta dziewczyna naprawdę niczym mu nie podpadła. Dlatego wymyślił nawet sposób, jak jej się odwdzięczyć na tyle, by nie mieć u niej żadnej przysługi. Ale to za chwilę. Skinął głową i wychylił jednym haustem ostatki swojego rumu, po czym sięgnął po whisky ze słowami „nie trzeba było”. Bo to naprawdę nie było konieczne. - Często miewacie tutaj takie… komiczne przypadki? – Zapytał, mając na myśli brunetkę, która wspinała się po ladzie, by sięgnąć po alkohol. W międzyczasie wypił alkohol, który dała mu barmanka, a gdy skończył, wygrzebał ze swojej torby sakiewkę. Położył na kartce z adresem dziesięć galeonów, a kolejne pięć wrzucił do jej słoiczka, mając nadzieję, że to w spłaci jego dług wdzięczności. A po całej sprawie zebrał się i wyszedł z baru, zapamiętując sobie, że następnym razem pojawi się tylko wtedy, gdy odnajdzie się złodziejka. Lub gdy zapragnie spotkać się z barmanem.
Leonardo Taylor Björkson gotowy do pracy, niewiarygodne! W całym swoim osiemnastoletnim życiu nie przepracował on jeszcze ani jednego pełnego dnia - pomaganie mamie na działce albo ojcu w garażu wcale się nie liczy. Tak więc przyszedł dzisiaj do baru "Syreni śpiew", bo jak słyszał już kilka dni wcześniej, na gwałt poszukiwali barmana. Swoją drogą, barmanką była Freya jakaśtam, nazwisko nie jest tu istotne, ważne, że wpadła w oko Gryfonowi, co dawało dodatkowe korzyści z tej jakże cudownej i zadowalającej chłopaka pracy. Nie mógł więc przegapić takiej okazji, prawda? Wiedział, że nie ma nawet możliwości, żeby nie przyjęli go do pracy. Był zbyt idealnym kandydatem na to stanowisko. Chociaż tak naprawdę uważał, że przyjmą każdego, kto się zgłosi, ponieważ ostatnio przeżywali napływ klientów i jedna osoba to stanowczo za mało. Poza tym, ktoś przecież musiał dźwigać skrzynki z alkoholami, nie może tego robić tak słodkie dziewczę jak Freya. Z uśmiechem na ustach, w błękitnej koszuli i czarnych dżinsach, Leonardo wszedł do baru, szukając wzrokiem kogoś, z kim umówiony był na dzisiejszą rozmowę kwalifikacyjną.
***
Po mniej więcej trzydziestu minutach Leonardo wychodził z baru, szczerze zadowolony faktem, że właśnie dostał jakąś pracę. Pierwszą w swoim życiu! To dopiero będzie wyzwanie, prawda? Ciekawe, co powie na to panna Vacheron. Zdążył dowiedzieć się jak ma na nazwisko urocza barmanka, z którą od dzisiaj będzie musiał dzielić się obowiązkami. Cudownie! Może należałoby napisać do niej list? Z taką myślą Gryfon opuścił bar.
/zt
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Jeśli podczas ich ostatniego spotkania Is promieniała, to tym razem musiała wręcz oślepiać blaskiem. Była szczęśliwa, choć nie do końca wierzyła w to wszystko, co się ostatnio działo, nie wierzyła, że Zachariasz z nią jest, że ją kocha, że prawdopodobnie znalazła prawdziwą miłość, taką na resztę życia. Oczywiście nie miała zamiaru przedstawiać tego Madnessowi w taki sposób - znała jego cynizm i podejście do uczuć, więc pewnie skończyłoby się awanturą, a Is była tak pozytywnie nastawiona do świata, że po prostu nie miała najmniejszej ochoty drzeć kotów z Toinenem, zwłaszcza że to i tak nic nigdy nie dawało. Czuła lekki niepokój na myśl, że Madnessowi znów się coś w życiu nakomplikowało. Prawdę mówiąc tego człowieka trzymały się kłopoty i to z gatunku tych poważnych, przy których Is czuła się bezradna i nie miała pojęcia, co mu powiedzieć. Nie rozumiała, dlaczego ktoś taki jak Toinen czuje potrzebę zasięgnięcia jej rady (bo mimo że nigdy się do tego nie przyznawał, Is wiedziała swoje, wiedziała, że o to mu chodzi), ale chciała, żeby wyszedł na prostą, zależało jej na nim, choć nigdy nie potrafiła wyjaśnić, skąd się to wzięło i na czym polega. W Madnessie drażniło ją tyle rzeczy, że nie potrafiłaby ich nawet wyliczyć, a jednak lubiła jego towarzystwo i przejmowała się zawirowaniami w jego życiu. Miała na sobie czarne spodnie i flanelową, kraciastą koszulę z podwiniętymi aż do łokci rękawami, które opadały co chwila, doprowadzając Is do szału. Weszła do baru zdecydowanym krokiem i stwierdziwszy, że Madnessa jeszcze nie ma, wybrała stolik w jakimś kąciku i zamówiła piwo kremowe. Nie miała nastroju na nic mocniejszego, a Toinen może sobie gadać, co chce. Szczęście uderzało jej do głowy jak najbardziej zdradziecki szampan i naprawdę podkręcanie tego stanu nie było wskazane.
Na co dzień Madness był zupełnym przeciwieństwem Is, ale teraz to już kontrast był widoczny z daleka. Jak tylko przekroczył próg baru od razu było widać, że coś go gryzie i to nie od kilku godzin, ale już przez dłuższy czas. Już wcześniej nie było mu łatwo, ale ostatnio wszystko zwaliło mu się na głowę. Zaczęło się od Voice, która okazała się być jego siostrą, a później wszystko poszło lawinowo. Jego relacja z Kendrą od początku nie należała do najprostszych i kiedy już zaczął widzieć jakieś światełku w tunelu został on przywalony kamieniami. I to nie kilkoma, które nie stanowiły żadnej przeszkody, a potężnym gruzem spod którego trudno mu się było wyplątać. Miał wrażenie, że z każdą kolejną próbą zakopuje się coraz mocniej odcinając sobie skutecznie wszelkie drogi wyjścia. Beznadziejnie było i już od kilku dni jak patrzył w lustro miał ochotę sam sobie zrobić zmazać z twarzy ten na pozór spokojny uśmiech, który był niczym zasłona dymna przed tym co naprawę się rozgrywało w jego życiu. Rozejrzał się po barze i od razu zauważył Is która wręcz była do wyrzygania szczęśliwa. Nie musiał do niej pochodzić, aby to wiedzieć. To było niemal odczuwalne. Nawet ślepiec zorientowałby się, że w otoczeniu jest osoba, która zdawałoby się zaraża dobrym nastrojem. Szkoda tylko, że na Madnessa to nie działało. Stanął przy barze i po chwili już podchodził do stolika z trzema szklankami Ognistej. Dwie wziął dla siebie, a jedną dla Is. W końcu nie mogła z nim opijać takiej wiadomości kremowym piwem, zresztą był więcej niż przekonany, że po czymś takim będzie się chciała napić czegoś mocniejszego. - Gdybyś siedziała tutaj z prawie pustą butelką to jeszcze bym zrozumiał dlaczego jesteś tak do wyrzygania szczęśliwa - przywitał się z nią i zajął miejsce obok od razu podsuwając jej jedną ze szklanek, które szczęśliwie udało mu się donieść cało. - Czekaj, sama poprosisz o coś mocniejszego kiedy w końcu ci powiem co u mnie. Nie miał w planach jej upić, żeby później sama wyskoczyła na scenę i zaczęła śpiewać przeboje których z pewnością nie znał. Po prostu są rzeczy do których kremowe piwo nie pasuje i był pewien, że to jest jedną z nich. Na razie jednak nie wyskoczył ze swoją szczęśliwą nową tylko uparcie się w nią wpatrywał próbując samemu rozwiązać zagadkę jej wyśmienitego nastroju. Oczywiście na końcu języka miał pytanie czy przypadkiem nie jest w ciąży, ale od jakiegoś czasu takie żarty przestały go bawić. Ciekawego dlaczego? - Aż dziwne, że jeszcze wszyscy wokoło nie zaczęli rzygać z tobą szczęściem. Rozbudowali bibliotekę szkolną czy co, że jesteś taka… Radosna? - spytał trochę złośliwie, ale nie mógł się tego z siebie wyzbyć. Taki był. Od zawsze. Odkąd tylko pamiętał. Is sama powinna wiedzieć. Nie od dziś się z nim zadawała. Dlaczego? Tego nie wiedział. Nie wiedział również dlaczego zawsze do niej przychodzi z problemami i dlaczego ona za każdym razem służy pomocną dłonią. Nie ważne co by się nie działo to na nią najbardziej ze wszystkich mógł liczyć. I choćby chciał to nie umiał się jej odwdzięczyć tym samym. To na pewno nie była prosta znajomość tym bardziej, że Madness nigdy głośno nie powiedział tego, jak bardzo ceni sobie jej osobę. Może kiedyś powinien? Może w końcu wydusi z siebie coś więcej poza złośliwymi komentarzami? Póki co to nie nastąpiło i póki co pozostaje tylko czekanie.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Na widok Madnessa odrobinę przygasła i nie chodziło nawet o fakt, że pierwsze słowa, jakie padły z jego ust były co najmniej... ostre. Wydawał się taki wymięty, przyciśnięty do ziemi jakimiś troskami, które budziły w Is lęk. Jak mogłaby pomóc komuś, kto wydaje się zupełnie i ostatecznie pokonany przez los? Nie była wszechmocna, ba, zwykle nie potrafiła nawet poukładać własnego życia, które przepuszczała między palcami, nie mogąc złapać go mocno w garść i nie puszczać. Dopiero ostatnio coś drgnęło, coś zaczęło się obracać na lepsze, jednak nie była to jej zasługa, a po prostu zbiegu okoliczności, impulsu i... pewnie czegoś jeszcze. Czegoś, czego nie potrafiła nazwać. Ścisnęła mocniej swój kufel z kremowym piwem, jakby się bała, że Madness będzie chciał jej go odebrać, ale pogodziła się z losem i przyjęła do wiadomości, że będzie musiała wypić szklaneczkę tego palącego paskudztwa. Merlinie, dlaczego...? - Nie strasz mnie tak na wstępie, bo sobie pójdę. Mam za słabe nerwy na twoje rewelacje - uśmiechnęła się krzywo, próbując zatuszować troskę. Martwiła się o niego. Czasem miała ochotę złapać go za ten głupi łeb, w którym lęgły się nie wiadomo jakie pomysły, wytargać za włosy i zamknąć na tydzień w swoim mieszkaniu, na zmianę karmiąc dobrymi rzeczami (tak, żeby go trochę oswoić) i łając, i wykładając, co jest dobre, a co złe, co należy robić, a czego unikać jak diabeł święconej wody. I tak nic by to nie dało, ale poczułaby się choć trochę lepiej. - Szkoda, że mój dobry nastrój tobie się nie udziela. Chociaż teraz jakby trochę przygasł - stwierdziła, patrząc na niego uważnie i zastanawiając się, co tym razem. Choroba matki już była, odkrycie przyrodniej siostry też... na Merlina, jaka jeszcze plaga mogła spaść na tego człowieka? Nie przejmowała się jego złośliwym tonem, wiedziała, że dobrze jej życzył, ale nie potrafił wyzbyć się tej ślizgońskiej maniery. Taki już był i tyle, a Is miała na tyle dużo oleju w głowie, by nie brać tego do siebie. Przynajmniej nie za bardzo. Wzruszyła lekko ramionami, próbując przybrać obojętną minę. - Mam kogoś - jak lakoniczne i krzywdzące było to zdanie! Zachariasz nie był po prostu kimś, był wszystkim, wywrócił jej świat do góry nogami, sprawił, że życie nabrało jakiegoś głębszego sensu, że miała na co czekać, miała kogo kochać, miała kogoś, kto akceptował ją w pełni, ze wszystkimi wadami i zaletami, miała kogoś, kto widział ją w swoich planach na przyszłe lata. Nie mogła powiedzieć Madnessowi nic więcej, bo czuła, że jeszcze jedno słowo i nie potrafiłaby ukryć, jak bardzo jest zakochana w Zachariaszu, a Toinen... Toinen znów miałby fantastyczny powód, by się z niej śmiać. Bo przecież on nie wierzył w miłość. Nie chciała się przed nim obnażać nie dlatego, że mu nie ufała, ale dlatego, że dla tego człowieka nie było rzeczy świętych, a taką właśnie rzeczą stał się dla niej związek z Smirnovem. - Dobrze, to teraz ty. Mów - zażądała, wpijając w niego natarczywe spojrzenie niebieskich, przenikliwych oczu i w głębi duszy pragnąc, żeby coś im przeszkodziło, żeby nigdy się nie dowiedziała, co Madness ma jej do powiedzenia, bo po prostu nie wytrzyma tego nerwowo.
Przez chwilę przeszło mu przez myśl, że zrobił źle. Niepotrzebnie się z nią spotkał, po raz kolejny chcąc zrzucić na jej barki problemy, które w żadnym stopniu nie dotyczyły jej osoby. Bo tak było i doskonale o tym wiedział, ale czuł też, że jeżeli w końcu o tym komuś powie to sprawy będą miały się inaczej. Nie chodziło o to, że nikt nie wiedział. Plotki rozchodziły się szybko, tylko o sam fakt, że w końcu z jego ust wypłyną słowa, które do tej pory nie przeszły przez jego gardło. Odnosił wrażenie, że powoi przegrywał wszystko i wszystko uciekało mu przez palce. Lało się jak woda i nie mógł złapać czegokolwiek co by mu pomogło w tym, aby było inaczej. To naprawdę chujowe uczucie. - Wiesz może lepiej będzie jak pójdziesz, a później wytoczą spod tego stołu kiedy będą zamykać bar. Może w końcu przyda mi się upić i na chwilę zapomnieć. - Nie zrobił tego do tej pory z jednego powodu. Uważał, że to słabe, a mimo wszystko chciał zachować jakieś pozory. Pozory tego, że jest silny i jest w stanie sobie poradzić ze wszystkim nawet jeżeli był od tego daleki. Jebane pozory. Pozory, które ludzie zachowywali, aby poczuć się lepiej. Szkoda tylko, że to nie działało. A może działało tylko nie na niego. Albo nie w tej chwili. - O nie, nie. Nie będę rzygał szczęściem cokolwiek by się nie stało. - Bawił się swoją szklanką odwlekając moment w którym powie cokolwiek więcej. Cokolwiek więcej o tym co się działo u niego. Dlatego wolał skupić się na Is i na tym co u niej. A jej lakoniczną wypowiedź skwitował złośliwym uśmiechem. - Kogoś? Weź przestań. Możesz myśleć co chcesz, ale kiedy tutaj wszedłem wyglądałaś jakbyś co najmniej okradła bank Gringotta, więc to nie może być jakiś tak ktoś… - Mógł się zapierać rękami i nogami, że nie wierzy w żadne uczucia, ale Kendra powoli pokazywała mu, że jest inaczej. Przynajmniej wierzył w to do momentu kiedy nie wyjebała mu twarz, że nie jest kłamcą. To zabolało najbardziej ze wszystkiego i na samo wspomnienie poczuł w żołądku ogromny kawał lodu, który za nic nie chciał później zniknąć. Otwierał się, nieudolnie, ale się starał. Starał się i jednocześnie potrafił zjebać wszystko jednym słowem. Utwierdzał się tylko w przekonaniu, że się do tego nie nadawał. Że nie umiał się odnaleźć w tym wszystkim pomimo, że się starał. Dla niej. Dla siebie. Dla nich. Przejebał po raz kolejny i teraz ze zgorzkniałą miną siedział wpatrując się uparcie w swoją szklankę jakby zrobiła mu coś złego. - Ja jebie… - Zaczął jakże elokwentnie po czym wypił płyn jednej ze szklanek jakby coś mu to miało pomóc - Będę ojcem - wydusił z siebie, po czym usta ponownie musiał ponownie przepłukać Ognistą. - Kendra ma mnie za jebanego kłamcę, a ja czuję jak wszystko się rozpierdala. Bo ona… - No właśnie, bo ona. Od jakiegoś czasu wszystko kręciło się wokół niej. Wszyściutko. Chciał w końcu z siebie wszystko wyrzucić. Ale nie umiał. Nie mógł tak po prostu zacząć mówić, bo tak naprawdę nie umiał ubrać tego w słowa. Nie była to pierwsza lepsza dziewczyna, którą przeleciał i nie miał więcej zamiaru o niej słyszeć. Wtedy wszystko byłoby prostsze, bo nie było żadnej sprawy. Niczego. Nie siedziałby teraz tutaj wyglądając jak jebana kupa nieszczęścia, a przenikliwy wzrok Is w tym momencie w niczym nie pomagał.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Chciała wiedzieć, co go dręczy. Nie dla zaspokojenia głupiej ciekawości, ale z troski. Oczywiście, jedna cząstka jej umysłu broniła się rozpaczliwie przed wzięciem na siebie kolejnego ciężaru, który tak naprawdę jej nie dotyczył, ale druga... druga wołała o prawdę, bo niepewność i troska o Madnessa były w tej chwili o wiele gorsze. Nie potrafiła po prostu powiedzieć, że jej to nie dotyczy, że nie chce wiedzieć. Przyjmowała na siebie różne tajemnice, niektóre tak paskudne i bolesne, że czasem sama nie mogła sobie z nimi poradzić, żałowała, że zostały jej powierzone, ale chociaż chwilowa ulga, którą dawało jej przyjaciołom i znajomym zrzucenie z siebie ciężaru sekretu była często jedynym, co mogła im zaofiarować. - Nie mów tak. To nie jest żadne wyjście, to jest ucieczka na kilka godzin, a rano będzie jeszcze gorzej, bo wszystko sobie przypomnisz i będziesz walczył nie tylko z tym, co cię boli w środku, ale i z kacem - skwitowała, nerwowym gestem zakładając za ucho pasemko jasnych włosów i czując przykry ucisk w piersi, jak zawsze, kiedy miała dowiedzieć się czegoś, co napawało ją niepokojem. Widocznie chociaż do tej jednej sprawy mieli podobne podejście - nie lubili słabości, nie szukali ucieczki w alkoholu, bo było to zwyczajne tchórzostwo. Ona też starała się zachowywać pozory. Była w tym całkiem dobra, choć nie przy Madnessie. On potrafił ją rozstroić, wybić z rytmu, częściowo zedrzeć maskę. Ale nigdy nie wykorzystywał tego przeciwko niej, więc może dlatego nie broniła się zbyt zażarcie. - To co mam ci powiedzieć? Nie wierzę, że chce ci się słuchać moich zwierzeń - powiedziała może nieco ostrzej niż zamierzała, zakłopotana i niepewna, na ile może sobie przy nim pozwolić. Ze świstem wypuściła powietrze z płuc. - Hm. Jest... jest uzdrowicielem. Pracował z moją matką, więc znamy się od dawna i... jest ode mnie dziesięć lat starszy. I nie wiem, co mam ci jeszcze powiedzieć. Może tyle, że pierwszy raz w życiu nie szarpię się sama ze sobą - powiedziała z rozbrajającą szczerością, zastanawiając się, czy znowu ciśnie w nią złośliwością, czy co właściwie zrobi w obliczu takiego wyznania. Chciała, by było jak najbardziej stonowane, ale czy mogła przytłumić ten blask, który pojawiał się na jej twarzy, gdy myślała, mówiła o Zachariaszu? Nie podejrzewała, że może chodzić o dziewczynę. Że może chodzić o dziewczynę, na której Madnessowi zależy, bo wydawał się zawsze tak... ironiczny, zdystansowany i niechętny wszystkim cieplejszym uczuciom, które według niego czyniły człowieka słabym, że po prostu Is nie mieściło się w głowie, że może być to sprawa sercowa. Przynajmniej do pewnego stopnia sercowa. - Och... - wyrwało się jej mimo woli. Wpatrywała się w niego ze zdumieniem i zmieszaniem, przypominając sobie ich ostatnią rozmowę, kiedy powiedział, że ma nadzieje, że żaden chwast w niej nie rośnie, a ona... że żaden chwast nie będzie miał nieszczęścia wyrosnąć z jego nasionka. Miała wrażenie, jakby ktoś uderzył ją obuchem, nie do końca rozumiejąc, o czym on mówi. Ojcem? Madness ojcem? O Boże... Nie wiedziała kim jest Kendra, znaczy przypuszczała, że matką dziecka Toinena, nie wiedziała, dlaczego miałby być kłamcą, nie rozumiała nic z tej chaotycznej wypowiedzi oprócz tego, że Madness będzie miał syna albo córkę. I że on absolutnie się do tego nie nadaje. Mechanicznym ruchem sięgnęła po Ognistą - miał rację, potrzebowała czegoś mocniejszego, by przełknąć tą wiadomość, po czym równie mechanicznym ruchem dotknęła jego dłoni. Nie powiedziała ani słowa. Czekała, aż on sam ułoży sobie to w głowie i przekaże w takiej formie, jaką mogłaby przyjąć. Nagle dotarło do niej, że Toinenowi musi zależeć na tej dziewczynie. Że nie gryzie się po prostu ze względu na dziecko, które począł wbrew woli wszystkiego i wszystkich, ale ze względu na tę... Kendrę. Teraz nie rozumiała już nic. Kolejny łyk Ognistej nie rozjaśnił jej w głowie, ale pozwolił zachować zimną krew. Madness ma czasem dobre pomysły.
No i jednak okazało się, że mają z Isolde identyczne zdanie na jakiś temat. Zamiast jednak przyznać jej racje wywrócił oczami i pokręcił głową, jakby wcale się z nią nie zgadzał. Było zupełnie inaczej, ale zachował to dla siebie. Jeszcze mu tego brakowało, aby przytakiwać na każde jej słowo. Odpuścił sobie komentowanie tego, chociaż może powinien powiedzieć zdawkowe masz rację czy coś w podobnym tonie, żeby nie myślała o nim przez pryzmat wizji w której leżał pod barowym stołem. Żałosne to było kiedy sam o tym myślał, a co dopiero gdyby kiedyś okazało się to prawdą. Na szczęście jednak Madness nie uciekał do takiego prostego sposób ucieczki. Żałosnego i nic nie znaczącego. Późniejszy kac był o wiele gorszy bo nie chodziło tylko o kapcia w ustach i ból głowy, ale również powód dla którego to się zrobiło. Wracał wtedy ze zdwojoną siłą i jedynym wyjściem było ponowne sięgnięcie po butelkę. Co według niego było najgorszym z możliwych rozwiązań. - Szczegóły, najlepiej te pikantne - uśmiechnął się krzywo, bo jedną z ostatnich rzeczy którą chciał usłyszeć było coś takiego. Może i miał podły nastój, ale choć lekkie wkurzenie Is było czymś czego nie mógł odpuścić. Zazwyczaj w jakimś stopniu poprawiało to jego humor, ale tym razem tak się nie stało. Albo za słabo to zrobił, albo po prostu był w tak beznadziejnym stanie, że nie przejmował się takim drobnostkami. Sam nie wiedział co chciał od niej usłyszeć. Bo to, że jest szczęśliwa to widział doskonale. I mdliło go gdzieś w środku i chyba między tym wszystkim pojawiła się mała zazdrość. Że innym potrafiło się ułożyć, a on pieprzył czego dotknął. Może mało kto mu uwierzy, ale naprawdę życzy jej dobrze. Nie żeby zaraz wygłaszał to na prawo i lewo. Nie, nie i nie. Co za dużo i tak dalej. - Mało pikantne. Może w końcu wyluzujesz i no sama wiesz… - Tym razem jego uśmiech przerodził się na jeden z tych złośliwych. Nie miał nic złego na myśli, ale kiedy cokolwiek łączyło się właśnie z takim wyrazem twarzy to mogło to oznaczać wszystko. Niemniej życzył jej dobrze na swój, madnessowy sposób. Och... Nie och… dziecko, kurwa dziecko. Wiedział, że mówi tak w chuj składnie, że na pewno nie zostanie zrozumiany, ale te wszystkie słowa jakoś rozjeżdżały mu się i nie mógł powiedzieć jednego sensownego zdania. Bo oznaczało to, że zedrze z siebie maskę, za którą do tej pory było mu tak dobrze. Bał się tego. Raz spróbował, a teraz siedział w barze i jęczał jaki to jest beznadziejny i jak zależy mu na kimś kto ma go za kłamcę. Że zostanie ojcem, a matka dziecka nie chce go widzieć na oczy, bo jest taki sam jak swój ojciec. Każda kolejna myśl była gorsza od poprzedniej i dopiero podniósł wzrok na Is w momencie kiedy poczuł na swojej dłoni jej dotyk. Był wdzięczny za to, że o nic nie pytała. - Zależy mi na niej - wydusił w końcu siebie tak cicho, że sam nie był pewien do końca czy to powiedział, czy tylko poruszył wargami, aby ułożyły się one w słowa. To nie było proste. Nie dla niego, który zawsze kpił z takich rzeczy. Który jako pierwszy wyśmiewał wyższe uczucia, a jedyne które znał były negatywne. Nie uciekał już jednak nigdzie wzrokiem, nie szukał zajmującego obrazu, którym będzie cieszył przez chwilę swoje oczy. - Ja jebie, to nie jest takie kurwa proste. Co mam ci powiedzieć? Że zjebałem? Tak. Wiem kurwa o tym. Ale to nic nie zmienia i jakoś z tego co mi wiadomo nie cofnie tego co powiedziałem. Sam nie wiedział po co to wszystko mówił. Dalej jakoś chaotycznie nie mogąc chyba odnaleźć się do końca w takiej sytuacji. Trudno mu było ze wszystkim i najgorsze było to, że dusił wszystko w sobie. Szkoda tyko, że nie działało to na takiej zasadzie, że im dłużej to w sobie trzymał tym szybciej znikało.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Isolde poczuła nagle przypływ... nie, nie dobrego humoru, bo o ten było dość trudno, widząc Madnessa w takim stanie, ale przekory i samozadowolenia, więc zrobiła bardzo dwuznaczną minę, słysząc jego komentarz, podparła głowę na dłoni i uśmiechnęła się ironicznie. - Co ty tam wiesz o pikanterii... - zamruczała, upijając łyk piwa kremowego i czując miły dreszcz biegnący wzdłuż pleców, przypominając sobie nagie ciało Zachariasza, jego pieszczoty i to wszystko, co doprowadzało ją do obłędu. Oczywiście nawet przypalana żywcem nie przyznałaby się do tego komukolwiek, zazdrośnie strzegąc swoich słodkich tajemnic, a już na pewno nie Madnessowi, ale sam fakt, że miała do czego wracać myślami, sprawiał jej nieziemską wręcz przyjemność. - Co sama wiem...? - uniosła lekko brwi, mierząc go krytycznym spojrzeniem. Ech, Madness, gdybyś wiedział, co z Isolde wychodzi, kiedy znajdzie się w bardziej... intymnej sytuacji. Dexter mógłby mu na ten temat coś powiedzieć, ale wyglądało na to, że Vanberg okazał się bardziej dyskretny niż mogłaby przypuszczać. Punkt dla niego. Czekała, aż Madness wykrztusi coś więcej, aż będzie w stanie poukładać te strzępki informacji w jakąś sensowną całość. Kurczowo zaciskała palce na swojej szklaneczce z Ognistą i bojąc się, że szkło zaraz pójdzie w drobny mak. Chyba pierwszy raz w życiu czuła tak wielką potrzebę, żeby go objąć, poczuć ciepło jego ciała i wlać odrobinę otuchy, że wszystko będzie dobrze, że jakoś sobie poradzi, ale bała się, że ją odepchnie, znów nałoży tę zimną, złośliwą maskę. Nie chciała go spłoszyć, widziała, jak trudno mu się przyznać, że po raz kolejny coś nie wyszło. Coś się rozpadło, a on nie potrafi sobie z tym poradzić. Nie cofnął dłoni, kiedy jej dotknęła. To już było coś, więc delikatnie zacisnęła na niej palce, wyczuwając ciepło i szorstkość jego skóry. Odetchnęła głęboko, bo przecież potrzebował jej spokoju, mimo że serce tłukło się w niej jak oszalałe i wszystko krzyczało, że nie potrafi mu przecież pomóc, nie wie, co zrobić, nie wie nawet, co doradzić. Przeczuwała, co może się dziać w jego duszy i głowie, wolała o nic nie pytać, dać mu czas na podjęcie decyzji, ile chce jej powiedzieć. Ledwie wydusił z siebie cztery magiczne słowa, w które Is z trudem wierzyła, ale wystarczyło spojrzeć na jego udręczoną twarz, by przekonać się o ich prawdziwości. A więc jego też trafiło, tylko musiał z tego uczucia czerpać to, co najgorsze, najbardziej bolesne. - Coś ty jej powiedział...? - spytała cicho. Tak cicho, że spokojnie mogłaby uchodzić za jego wewnętrzny głos, a nie kogoś z zewnątrz, który próbuje zrozumieć, co się tak naprawdę stało. Miała wrażenie, że zaraz coś w nim pęknie, że zaraz powie jej prawdę, przestanie się hamować. Czekała na ten moment, ale nie mogła mieć pewności, czy jej pytanie nie oddali go w czasie. Wbrew pozorom rozmawiając z Madnessem musiała być lepszym dyplomatą niż niejeden nadęty bufon z Ministerstwa Magii.
Jak to się stało, że na miejsce rozważań o zaliczeniu szkolnych prac końcowych Seth wybrał akurat bar z karaoke? Nie pytajcie. Jak to się stało, że ani mu w głowie było śpiewać karaoke też nie pytajcie. Lepiej uznać, że zwyczajnie śpiewać nie potrafił, a „Syreni śpiew” był jedynie zupełnie przypadkowym wyborem, który nie łączył się wyższą logiką z żadnym podniosłym celem ani niczym w tym rodzaju. Jedno było pewne - Morpheus miał zdecydowanie po dziurki w nosie siedzenia w domu, na który zdołał się uczulić przez ostatnie dni. Zajęcia w Hogwarcie na ostatnim roku studiów potrafiły mocno dać w kość… no, przynajmniej jemu. Dziwnym było, że nie zapytał Isolde jak jej idą przygotowania do zakończenia edukacji. Zdaje się, że w natłoku dziwacznych życiowych rozterek jakoś mu to wszystko umknęło. W ramach nadrobienia zaległości naskrobał szybko kilka słów na kawałku pergaminu i wysłał go, przywołując zaklęciem najbliższą sowę, a dopiero potem wkroczył do baru, zasiadając spokojnie przy jednym ze stolików. Zdążył wcześniej powiadomić Heikkonen o godzinie i miejscu spotkania, dlatego teraz po prostu na nią czekał, wsłuchując się, z żadną przyjemnością, w dziwaczne zawodzenie przybyłych do baru miłośników wokalnych ekscesów.
Po pierwszym tatuażu oczywiście miała ochotę na następny, jednak wykonanie go było niemożliwe. Jednym problemem było zniknięcie Setha, no dobra może i byli inni tatuatorzy jednak ona miała zaufanie tylko do niego. Nie ma co się temu dziwić, może i nie poznała go zbyt dobrze, jednak znał się na swojej robocie, a z tego typu rzeczami nie warto było ryzykować, tak więc grzecznie czekała na powrót Lyonsa. Skąd wiedziała, że wróci? Otóż nie wiedziała, jednak na to liczyła. Zdziwiła się kiedy dostała od niego list, na początku myślała, że kolega znów potrzebuje pieniędzy, jednak tym razem było to coś zupełnie innego. Eksperymenty z transmutacji na zakończenie szkoły, no przynajmniej ona tak to zrozumiała, raczej nie każdy zgodziłby się na takie coś. Jakim cudem znając się tak słabo tak bardzo mu ufała? Zdaje się, że nie chodziło tylko o to, więc yolo? Co prawda nie usłyszała jeszcze szczegółów co do tego całego procesu, jednak była prawie pewna, że się zgodzi, no jeśli miałaby jej przy tym odpaść ręka to zaczęłaby się zastanawiać. Ciekawość zaprowadziła ją w wyznaczone miejsce, którego wybór przez Setha też był zastanawiający. Miała nadzieję, że nie będzie musiała śpiewać albo coś... Gdy tylko weszła do środka pierwszą myślą było 'o masakra', w sumie to prawie to powiedziała, ktoś mało utalentowany postanowił sobie pośpiewać, szybko wyłączyła słuchanie i nastawiła się na odnalezienie Morfeusza. Nie było to trudne, szybko do niego podeszła i usiadła naprzeciw - Hej, pijemy coś czy od razu przechodzimy do tematu? - przywitała się szybko, aby tylko móc skupić się na rozmowie i nie musieć słuchać okrzyków bojowych śpiewających. Starała się nie rozglądać za bardzo, cóż śpiewający ludzie często mieli w zwyczaju robić głupie miny, a ona nie chciała się rozpraszać, w końcu temat eksperymentowania na jej ciele był dość poważny i chciała wiedzieć co ją czeka.
Seth nie musiał czekać długo. Jedną z zalet Heikkonen było to, że w gruncie rzeczy nie była babą, która godzinami stroiłaby się na byle spotkanie, dlatego wiedział, że jeśli nie sprecyzuje konkretnej godziny to tak czy owak będą potrafili się spotkać. Kiedy blondynka zjawiła się w pubie, Morpheus akurat obserwował drzwi wejściowe, także zanotowanie jej obecności wcale nie było wielkim wyczynem. Przywitał się z nią nieznacznym uniesieniem dłoni i przez moment wpatrywał się w jej twarz. Uśmiechnął się nieznacznie. - Widzę, że podoba Ci się miejsce spotkania. - ironizował z rozbawieniem, ale nie zamierzał długo się nabijać z jej reakcji. Splótł ze sobą palce obu dłoni nim odpowiedział na jej pytanie. - Właściwie to jak wolisz. - odparł i szybko przejrzał oferowane napitki. Jemu zdecydowanie nie był do szczęścia potrzebny alkohol. Wciąż za dobrze pamiętał jak niewesołe potrafił mieć po nim fazy, dlatego zdecydowawszy się na zwyczajną wodę mineralną, pozostawił Julce wybór a propos swojego napitku. Kiedy już mieli czym zwilżyć gardła, pozostało im przejść do meritum. Seth, wciąż mając w pamięci rozmowę z Callisto, powtórzył dziewczynie swój plan, który miał na celu dopracowanie transmutacji ludzkiej, ale jednocześnie nie zapomniał ją ostrzec przed ewentualnymi negatywnymi efektami podobnej manipulacji. Nie chciał jej okłamywać, dlatego przytoczył nawet najbardziej hardkorowe przypadki, typu wyłysienie, jednocześnie starając się obserwować jej reakcje na serwowane przez siebie rewelacje. Gdy skończył, spojrzał na nią poważnie. Chyba nigdy wcześniej aż tyle nie gadał w jej obecności. - Więc co o tym sądzisz? - spytał, chcąc poznać nie tylko jej opinię o temacie, jaki zdecydował się wybrać na zaliczenie, ale także czy pomoże mu w procesie realizacji czy powinien szukać innej „ofiary”.
Określenie Jul jako babe jakoś do niej nie pasowało, ale za to co do szybkości strojenia się faktycznie tak było. Rzadko kiedy stroiła się na jakieś wyjście, a i też nie szczególnie przejmowała się tymi wszystkimi maziajami, które zwykle nakładały na siebie dziewczyny. Nie lubiła tracić czasu na takie rzeczy, kiedy i bez tego wyglądała naprawdę spoko. - Bardzo, no ale jeśli lubisz omawiać ważne sprawy przy okrzykach bojowych to ok - zaśmiała się przy okazji rozkminiając tok myślenia Setha, machnęła ręką rezygnując z napoju i po prostu skupiła się na tym co mówił. W tym miejscu utrzymanie koncentracji rzeczywiście było pewnego rodzaju wyczynem tak więc, aby móc utrzymać ten stan patrzyła się głównie na Setha. W jej głowie zatrzymało się pewne ostrzeżenie, nie trudno zgadnąć, że chodziło tu o wypadające włosy, tak, nie przejmowała się malowaniem, lecz włosami zdecydowanie tak. Ey, która dziewczyna chciałaby być łysa? No dobra, większość by to przeraziło, a ona tym razem do niej należała. Odruchowo wzięła kosmyk swój włosów i przyglądała mu się przez chwilę, jakby było to ostatnie pożegnanie. Tylko w hardkorowych przypadkach? Kuźde, wciąż istniało takie prawdopodobieństwo i to ją martwiło. Przestała pilnować swoich włosów kiedy zapytał ją o zdanie - Jak dla mnie pomysł jest naprawdę fajny, tylko te możliwe skutki uboczne... - zawahała się zaraz przed ostateczną odpowiedzią, czy ufała mu aż tak bardzo? To wszystko było tak ryzykowne, że szybka decyzja stała się naprawdę ciężka. Rozkminowy stan bardzo. - Dobrze, zaufam ci, zgadzam się - nie musiał długo czekać na jej odpowiedź, jednak była tego wszystkiego bardziej niż pewna. Przez te wszystkie przemyślenia nabrała ochoty na wypicie czegoś mocniejszego, ucieszyła się kiedy Seth również się na to zdecydował i tak oto przegadali w barze resztę wieczoru.
Wyszedł z zamku, od razu kierując swoje kroki w stronę baru z karaoke. Trzeba przyznać, że Winnie miała naprawdę ciekawe pomysły. Chętnie przystał na ten, bo może być niezła zabawa. Przeszedł połowę drogi i znowu był niezadowolony, że jest zimno. Miał dość zimy, chociaż ledwo się zaczęła. Szedł spokojnym krokiem, póki co, to się nie spieszył. Gdy wkroczył do wioski, udał się w odpowiednim kierunku. Zauważył szyld "Syreni śpiew". To tutaj. Otwarł drzwi i wszedł do środka. Podobało mu się to miejsce. W sumie Carter lubił każdy bar, o ile można było się w nim napić, albo dobrze bawić. Najlepiej jedno i drugie. Zajął miejsce dla siebie i reszty, która miała się tu zjawić. Nie wiedział dokładnie kto ma przyjść, więc wybrał sporą kanapę przy jednym z małych stolików, żeby wszyscy się zmieścili. Nie spodziewał się, że przyjdzie tu wiele osób, ale wiadomo, różnie bywa. Rozsiadł się, a czekając na resztę myślał o wszystkim i o niczym.
To było coś, co od dawna chciał zrobić. W dodatku, była to chyba najlepsza opcja na rozerwanie się i lepszego poznania koleżanki. No bo kto normalny się nie wyluzuje na karaoke? A chyba jedyny bar z tą atrakcją w okolicy jaki znał to "Syreni śpiew". Bez zastanowienia zaproponował go Helen jako miejsce spotkania, liczył na to, że będą się tam wspaniale bawić. Jego doświadczenie ze śpiewem było dość skromne, a już na pewno nie było oceniane przez większą publiczność niż... właściwie żadną. Śpiewał tylko jak był sam, puszczał sobie jakieś ulubione kawałki, na przykład podczas sprzątania domu czy prysznica i znając tekst na pamięć, dawał z siebie wszystko. Umówili się na godzinę szesnastą, oczywiście to taka luźna godzina, nikt się nie obrażał, jeśli druga osoba by się spóźniła. Felix wszedł do baru, atmosfera taka, że od razu się człowiek cieszy w duchu. Poprawił na sobie swoją skórzaną kurtkę i podszedł do wolnego stolika przy którym stały dwa krzesła, jedno miał zamiar zająć dla Helen. Rozsiadł się i słuchał jak ktoś na scenie kaleczy piosenki, których czasem słuchał w radiu.
Czy Feliks chce mnie ośmieszyć? Pewnie sam śpiewa jak Prank Finatra, a przeze mnie ludzie stamtąd pouciekają zastanawiała się, idąc główną ulicą Hogsmeade. Doskonale wiedziała czym jest bar "Syreni śpiew" i nawet była tam ze dwa razy, ale w tym momencie wolałaby spokojniejsze miejsce. Nie miała ochoty na wygłupianie się przed Feliksem. Nie wtedy, kiedy jeszcze w ogóle się nie znają i mężczyzna dopiero tworzy zdanie na jej temat. Rzadko się przejmowała takimi sprawami, ale tym razem jakoś ją to ruszyło. Niestety było już za późno na zmianę planów, więc Helen musiała iść na to karaoke. W zasadzie była już na miejscu. Otworzyła drzwi, jednocześnie zdejmując chustę z szyi i rozglądając się za znajomą twarzą. W dodatku przystojną. Nie dało się tego ukryć. W końcu go zauważyła, więc ruszyła w kierunku stolika. - Jestem - powiedziała, posyłając mu lekki uśmiech. - Miło w końcu się zobaczyć bez fartuchów lekarskich - dodała. - Też tak będziesz? - zaśmiała się, spoglądając w kierunku niezwykle fałszującej osoby.
Uśmiechnął się widząc wchodzącą do baru Helen. Bez fartucha wyglądała jeszcze piękniej niż w nim. Przez chwilę pomyślał o tym, jakby wyglądała również bez tych ubrań. Szybko jednak się opamiętał i pomachał do koleżanki, by wskazać jej miejsce. Nadal zastanawiał się czy bar karaoke to dobry pomysł, ale jak tu się nie otworzą na siebie to chyba nigdzie! Nic nie zbliża ludzi do siebie jak wspólne wygłupy. Chociaż nie pomyślał o tym, że może z siebie zrobić debila, ale chyba trochę przepadło. Zobaczymy co z tego wyjdzie. -Heeej. -zawołał radośnie, gdy kobieta podeszła do niego. Wstał szybko i odsunął jej krzesło, by mogła usiąść. -Wiesz, z przyzwyczajenia prawie go wziąłem ze sobą, gdy wychodziłem, ale w porę sobie uświadomiłem, że to głupie i został w domu. -przewrócił oczami, uświadamiając sobie jakie to było głupie i świadczyło też o tym, że czas najwyższy zapomnieć na chwilę o pracy. -Ja będę lepszy! Oby... -skrzywił się trochę, bo w sumie nie był pewien swoich umiejętności. -A Ty po mnie! -uniósł brew spoglądając na Helen, tak jakby rzucał jej wyzwanie.
Skinęła elegancko głową w lekko teatralny sposób, siadając na odsuniętym dla niej krześle. Zaczęła wierzyć, że to jednak będzie miło spędzony czas. Nawet jeżeli wygłupi się przed Feliksem i resztą ludzi z baru. - Nie dziwię ci się - westchnęła. Sama spędzała mnóstwo czasu w szpitalu, więc doskonale to rozumiała. - Niedługo się z nimi zrośniemy - zaśmiała się. - Tym bardziej dziękuję za zaproszenie - dodała. - Zobaczymy - odparła, unosząc jedną brew jakby wcale nie wierzyła w jego zapewnienia. Prawdę mówiąc cały czas miała wrażenie, że naprawdę potrafi śpiewać i ją zaskoczy, ale może się myliła. - Myślisz, że nie zaśpiewam? - Zapytała zdziwiona, bo jego spojrzenie właśnie tak mówiło. - Proszę cię, jestem w tym świetna - dodała, wzruszywszy ramionami jakby to było coś oczywistego. Niestety nie wytrzymała długo z tą powagą na twarzy i uśmiechnęła się szeroko, machnąwszy jedynie dłonią. Nie, nie była w tym świetna.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget była bardzo podekscytowana organizowaniem spotkania integracyjnego dla prefektów. Pomysł krążył między nimi już od jakiegoś czasu, ale w związku z wydarzeniami ostatnich dni nikt, łącznie z Bridget, nie miał głowy do tego, by cokolwiek zrobić. Puchonka sama miała trochę problemów, głównie w rodzinie, ale już wszystko wychodziło na prostą, więc ona sama mogła przenieść myśli na znacznie przyjemniejsze tereny. Bar Syreni Śpiew zazwyczaj omijała, lecz któregoś dnia dowiedziała się, że w środku dostępne było super karaoke, które zmieniało głos śpiewających na głosy innych ludzi lub nawet zwierząt i Bridget nie mogła sobie wyobrazić, by spotkanie integracyjne odbywało się gdziekolwiek indziej! Jak inaczej można było się poznać, jeśli nie przy dobrej zabawie? Zjawiła się na miejscu przed czasem i zasiadła przy stoliku, na który wykonała wcześniejszą rezerwację. Zamówiła sobie kremowe piwo i siedziała, niecierpliwie czekając, aż zaczną zjawiać się ludzie. Trochę się stresowała, nie wiedziała, jak to wypadnie, tym bardziej że z większością prefektów nie łączyły jej najlepsze relacje. Z Leonardo ciągle miała pod górkę, a chłopak wydawał się kompletnie nie trawić jej obecności - Bri nie była nawet pewna, czy Gryfon w ogóle się zjawi. Z Blaithin też się nie kolegowała, tak samo z Courtney czy którymkolwiek z prefektów naczelnych. Z Caesarem natomiast sprawa wyglądała tak, że podczas ich ostatniego, a technicznie rzecz biorąc pierwszego spotkania, Ślizgon skleił usta jej matce zaklęciem (słusznie, ale niezbyt grzecznie), wobec czego atmosfera między nimi była dosyć... Napięta. Ale pocieszała się, że pojawi się chociaż Melody i Lotta z Williamem. Siostra w końcu opuściła szpital i miała się znacznie lepiej. Puchonka była przekonana, że takie wyjście zrobi jej dobrze. Bridget pogrążyła się w myślach.
Od momentu otrzymania listu Leośkowi cisnęło się na usta tylko jedno pytanie - "to żart?". Gdyby nie to, że wcześniej kilkakrotnie pomysł imprezy integracyjnej się pojawił, to chłopak z pewnością w ogóle by się nie zastanawiał nad przyjściem do baru na zaproszenie młodszej Hudsonówny. Zresztą nawet teraz, mając niemal pewność, że to jest normalna propozycja, niezbyt potrafił wyobrazić sobie imprezowanie u boku Bridget. Na swojej własnej zabawie pokazał, że jest w stanie się w miarę ogarnąć i nie robić scen, ale prawdę mówiąc sporo go to kosztowało i nie wiedział, czy teraz pójdzie mu tak dobrze. Z tego powodu nie podjął decyzji aż do ostatniej chwili, nie odpisując na list Puchonki i uprzedzając Ezrę, że może wrócić później... no, bo pewnie pointegruje się z jego byłą. Aż mu było trochę szkoda, bo miał akurat wywalczony wolny od pracy wieczór i mógł posiedzieć w mieszkaniu; z drugiej strony Bridget nie była jedynym prefektem w Hogwarcie. Leo wszedł do baru ze względnie optymistycznym nastrojem, w gruncie rzeczy ciesząc się na spotkanie z Fire czy Lottą, którą i tak zamierzał trochę pomęczyć. Voice również chętnie by zobaczył... gorzej z Courtney, albo Caesarem, którego najzwyczajniej w świecie nie znał. - Bridget, hej - przywitał się, powstrzymując zrezygnowane westchnięcie. I po co się tak spieszył? Puchonka była sama. Vin-Eurico uśmiechnął się uprzejmie, siadając naprzeciwko (stół barierą!). - Wybacz, że nie odpisałem. Nie byłem pewny czy uda mi się wziąć wolne w pracy - wyjaśnił nieszczerze, ale za to całkiem pewnie i umiejętnie. Zanim dodał coś więcej, zagadała do niego jakaś uśmiechnięta od ucha do ucha kelnerka, proponująca piwo albo "coś lepszego" - Gryfon w każdym razie odmówił. Zgodnie ze swoim postanowieniem listopad miał być tym ostatecznym miesiącem żucia liścia mandragory, a do tej roślinki kompletnie żadne alkohole mu nie odpowiadały. Już samo jedzenie czy zwykłe picie były irytujące, ale posmak takiego piwa... Leo przygryzł listek, wychwytując znowu zawieszone na nim spojrzenie kelnerki. Dałby sobie rękę uciąć, że się już znali... - Ciekawy wybór miejsca. Śpiewasz, czy to po prostu magia karaoke do ciebie przemawia? - Palnął, chociaż w gruncie rzeczy kompletnie go odpowiedź Bridget nie obchodziła - nie potrafił wysiedzieć w takiej niezręcznej ciszy i mimowolnie zaczynał mówić, czekając ze zniecierpliwieniem aż ktoś go uratuje. Fakt, że ledwo na towarzyszkę zerkał, był chyba wystarczająco wymowny...
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget dopiero po jakimś czasie zdążyła się zorientować, że zaproszone przez nią towarzystwo, mimo że nie wykraczało poza grono prefektów, stanowiło mieszankę nieco wybuchową. I zrządzeniem losu w barze jako pierwsza pojawiła się osoba, z którą Bridget miałam największe starcia w całym swoim życiu do tej pory. Otrząsnęła się z zamyślenia, gdy drzwi wejściowe otworzyły się, a olbrzymia postać wchodząca do środka okazała się być Leonardo. Mina Bridget nieco zrzedła, w duchu wciąż liczyła, że pierwsza zjawi się Lotta z Williamem lub Melody - przynajmniej nie czułaby się tak niezręcznie i nie na miejscu. Gryfon również nie wyglądał na wielce uradowanego z jej obecności na miejscu, ale ostatecznie zbliżył się do stolika i zajął miejsce tuż na przeciwko. Bridget uśmiechnęła się do niego bardzo nerwowo, skinąwszy głową. - Leo, cześć - przywitała się na wydechu, prostując się jak struna i splatając ręce przed sobą na blacie. Chciała sprawiać wrażenie spokojnej i zadowolonej z jego obecności, ale jedyne co jej wyszło to poddenerwowana mina, delikatny rumieniec i nieco mocniejszy szczękościsk. - Och, pewnie, jasne, nie ma problemu! I tak dobrze... Dobrze, że jestes - powiedziała i pokiwała głową na potwierdzenie swoich słów. W gruncie rzeczy się cieszyła, bowiem od jakiegoś czasu liczyła, że uda jej się w jakiś sposób zażegnać ten cichy konflikt z Gryfonem, ale do tej pory nie miała okazji... Owszem, miała, wręcz wprosiła się do niego na imprezę, ale jako że grali w butelkę na wyzwania, nie było kiedy podejść i pogadać o faktycznym problemie. A potem życie Bridget stało się problematyczne i nie miała do tego głowy. Teraz jednak, kiedy była prawie pewna, że zostali prawdziwymi sąsiadami zza ściany, o niczym innym nie marzyła, jak o pogodzeniu się. Nie miała jednak pomysłu, jak zacząć tą rozmowę ani w którym kierunku ją poprowadzić, więc odetchnęła z ulgą, gdy przy stole pojawiła się kelnerka. Szkoda tylko, że tak szybko poszła, bo Bridget znów została z Leo sam na sam, z językiem zawiązanym na supeł i sercem w gardle. Co teraz? Vin-Eurico też nie wytrzymał tej narastającej ciszy i zadał jej pytanie, na które najpierw gwałtownie zamrugała, a potem odpowiedziała uśmiechem. - Nie, niestety nie mam talentu do śpiewu. Pomyślałam tylko, że to będzie fajna zabawa. Podobno te mikrofony zmieniają głosy - raz śpiewasz jak pies, raz jak żaba, a innym razem jak Craine - powiedziała i parsknęła śmiechem. - Wiesz, że... W sumie to od jakiegoś czasu jesteśmy takimi prawdziwymi sąsiadami? - zagaiła niepewnie, obserwując uważnie jego twarz i próbując odczytać jego emocje - co nie powinno sprawić jej żadnego problemu.
Za mało się uspołeczniałam. A już na pewno za mało znałam prefektów, z którymi łączyła mnie funkcja, jaką pełniłam w szkole. Ostatnio też niewiele czasu spędzałam z Bridget, więc list od niej wywołał we mnie masę pozytywnych emocji. Uwielbiałam takie akcje. Karaoke, imprezy tematyczne - to było wszystko tak bardzo w moim stylu. A jeszcze karaoke, na którym, o dziwo, nigdy nie byłam! A to dziwne, bo przecież uwielbiam śpiewać i grałam kiedyś na pianinie, choć nie jestem pewna, kto o tym w ogóle wie. Prawie natychmiast skrobnęłam do niej kilka słów, że bardzo chętnie wpadnę i nie kryłam swojej ekscytacji. Moich "wspólników", to znaczy pozostałych prefektów znałam w większości z widzenia. Tylko z Bri łączyła mnie bliższa relacja, a z pozostałymi może kilka razy rozmawiałam, czy widziałam się na jakiejś imprezie. Dlatego poznanie ich bliżej było super pomysłem. Biorąc pod uwagę wszystko, co się ostatnio działo, bardzo chętnie bym się wyluzowała. Zrobiłam jakiś szybki makijaż, właściwie taki, jak na co dzień, ubrałam jeden z moich wyjściowych outfitów i byłam gotowa. Rwałam się do wyjścia, więc przed barem pojawiłam się chwilę przed wyznaczoną godziną. Wpadłam do środka w zasadzie w podskokach. Na miejscu była już Bridget i Leo. Doskoczyłam do przyjaciółki. - Czeeść - cmoknęłam ją w policzek - Ale super - nie omieszkałam dodać - Cześć Leo - uśmiechnęłam się do Gryfona, ściskając go w przyjacielskim uścisku - Wy też tak nie możecie się doczekać jak ja? - spytałam, zupełnie nie wyczuwając napiętej atmosfery między tą dwójką. Niby wiedziałam, że za bardzo między nimi nie ma nic pozytywnego, ale cóż, no nie pomyślałam o tym w tamtym momencie. Bridget chyba była mi wdzięczna za tak szybkie przybycie. Nie musiała tkwić w tej niezręcznej ciszy zbyt długo - Wszyscy będą, odpisali ci może? - spytałam ją jeszcze, bo byłam bardzo ciekawa, czy rzeczywiście cały skład prefektów pojawi się na tym grupowym robieniu z siebie głupa.