Wchodzisz dużymi, dębowymi drzwiami, do jednego z niezliczonej ilości barów w tym mieście. Choć mało popularne jest to miejsce, już od progu dostrzegasz bogaty bar, parę krzeseł i duże, brązowe kanapy stojące przy niewielkich stolikach. Za barem stoi wysoki brunet, który swoim uśmiechem złamał już niejedno dziewczęce serce. W tym miejscu oprócz znakomitego jedzenia, przystojnego barmana i najlepszych alkoholi możesz znaleźć jeszcze jedno urozmaicenie – pierwsze, niepowtarzalne, oryginalnie i nadzwyczajne czarodziejskie karaoke! Na wielkiej, pustej ścianie barman jest w stanie wyświetlić tekst każdej piosenki. Nie myśl jednak, że to będzie takie proste. Przy pierwszej już piosence zorientujesz się, ze twój głos będzie subtelnie zmieniony w małpę, krowę, znajomego… Albo twoją teściową! Nigdy nie wiesz kim na ten jeden utwór się staniesz! Zaryzykujesz?
Zasady karaoke: Piosenkę możecie zażyczyć sobie dowolną, wykonanie jednak może być kwestią przypadku. Rzucamy na to trzema kostkami.
Pierwsza kostka określa, jaki typ głosu ci się trafi: Parzysta – głos ludzki Nieparzysta – głos zwierzęcia
Druga kostka określa, jakie zwierzę lub osobę wylosowałeś:
Lista dla głosu ludzkiego: 1 – dowolny znajomy z Hufflepuffu 2 – dowolny znajomy z Ravenclowu 3 – dowolny znajomy z Gryffindoru 4 – dowolny znajomy z Slytherinu 5 – dowolny nauczyciel lub pracownik szkoły 6 – dowolny członek twojej rodziny lub twój głos
Lista dla głosu zwierzęcego: 1 – dowolny ssak 2 – dowolny ptak 3 – dowolne magiczne stworzenie 4 – mieszanka zwierząt (ptak z ssakiem) 5 – mieszanka zwierząt (ptak z magicznym stworzeniem) 6 – mieszanka zwierząt (ssak z magicznym stworzeniem)
Trzecia kostka decyduje, jak dobrze ci poszło śpiewanie (czym wyższy wynik tym lepszy)
Osoba śpiewająca po swojej piosence typuje kolejną osobę do karaoke ( z obecnych na miejscu, najlepiej też na forum by nie czekać na przybycie danej osoby)
Leonardo stał sobie z Isolde, uśmiechając się do niej pod nosem, gdy odpowiadała na jego pytanie. Podobało mu się w tym barze. Był typem osoby, która uwielbiała szalone imprezy, na których mógł trochę pośpiewać, pośmiać się i zrobić z siebie lekkie pośmiewisko. Uwielbiał być w centrum zainteresowania. Właśnie dlatego nie mógł doczekać się karaoke i swoje występu. Uśmiechnął się szeroko do pani prefekt, gdy ta rzuciła uwagę na temat zielonego domu. - Właściwie to czy ich da się lubić? - zaśmiał się cicho, zerkając na dziewczynę. - Spotkałem ich tylko kilku, ale zawsze mieli miny, jakby byli obrażeni na cały świat i robili nam łaskę, że oddychamy tym samym powietrzem - mruknął, krzywiąc się nieznacznie na wspomnienie spotkania z kilkoma Ślizgonami. Naprawdę, to co powiedział było najszczerszą prawdą. Mieszkańcy tego jeszcze bardziej śmiesznego domu niż jego własny byli nie do zniesienia. Nie dało się przebywać z nimi w jednym pomieszczeniu. - Nie stresuj się tą imprezą. Będzie niesamowita! - chciał jakoś pocieszyć dziewczynę, przypominając sobie, jak bardzo miała zatroskaną minę, gdy do niej podszedł. Uśmiechnął się szeroko i właśnie w tym momencie podeszła do nich jakaś inna Gryfonka. Cayenne, jak się przedstawiła. - Jestem Leonardo, miło mi Cię poznać - uśmiechnął się, zerkając na dziewczynę z wesołym płomykiem podskakującym w jego oczach. Miał nadzieję dobrze się bawić dzisiejszego wieczoru, ale nie udało mu się jeszcze znaleźć towarzyszki, z którą będzie mógł upić się do nieprzytomności. Może to właśnie Cayenne będzie miała to szczęście? - Może udamy się w stronę baru i zamówimy po drinku? Możemy nadrobić nasze zaległości - zaśmiał się cicho i właśnie w tym momencie automatycznie znieruchomiał. Zobaczył jak jakiś Gryfon przytula się do dziewczyny jego marzeń. Cóż - najwidoczniej się spóźnił. Wiedział, że Phoenix będzie z pewnością rozchwytywana, czuł to w kościach. Nie myślał jednak, że tak szybko znajdzie sobie jakiegoś chłopaka. Pomachał jej zrezygnowany i spojrzał z nadzieją na dziewczynę, którą przed chwilą poznał. Może trzeba zmienić obiekt swoich westchnień, skoro poprzedni jest już najwidoczniej zajęty? Wywrócił oczami, zastanawiając się jak długo jeszcze będzie miał takie problemy ze znalezieniem kogoś, kogo będzie mógł obdarzyć wielką i niespotykaną dotąd miłością.
-A co? Chcesz się pointegrować i rozerwać? -Spytała plecy Benjamina, który jej chyba wcześniej nie zauważył. W sumie, to nie było takie trudne, w końcu Katniss nie była jakaś superwysoka, a już na pewno nie na tyle, by jej oczy były na poziomie oczu przyjezdnego. -Tak nawiasem mówiąc -obeszła chłopaka, bo głupio było jej mówić do pleców -dobrze trafiłeś. Jak na przyjezdnego to całkiem niezły wynik - dodała nieco ironicznie, znacząco patrząc na wiszący na ścianie wielki zegar. Mimo tej całej maskarady z byciem troszeczkę wredną, Katniss ucieszyła się na widok znajomej twarzy. W końcu niedawno prosiła w myślach, by Benjamin trafił do tego baru. Jak widać, niektóre prośby spełniają się szybciej niż inne. Uśmiechnęła się do przybyłego, przecież nie chciała wyjść na jakąś niemiłą. A że mieszkała w Hogwarcie, czuła się trochę gospodynią. Zawsze jej powtarzano, że 'gość - Twój pan'. Niechże więc tak się stanie. -Jak tam zadanie ze Sfinksa? - Zagadnęła. Pamiętała, że są razem w grupie, więc wiedziała, jakie miał zadania. O ile mieli takie same, hm. - Jakiego ducha miałeś? Krwawego Barona czy może jakiegoś starego nudziarza? I dlaczego nic nie pisałeś do swojej ulubionej Gryfonki? -Po zakończeniu swojej wiązanki pytań zrobiła smutną minkę, wcale nieudawaną. Czekała na list od niego albo chociażby spotkanie na korytarzu, ale najwyraźniej się mijali lub Benjamin chodził własnymi ścieżkami, odkrywając tajemnicze ścieżki zamku. Wcale by się nie zdziwiła, gdyby tak było. Z tego, co słyszała, dla przyjezdnych dojście gdzieś bez mapy było praktycznie niewykonalne.
Normalnie, kiedyś sobie strzelę czy coś, bo mi ostatnio częściej te posty się kasują niż wysyłają. Ale dobra, nieważne, posmęciłam piszę post, od nowa. No tak to się czasem zdarza, że Nix jest ślepa. Normalnie pewnie można by stać przed nią i machać jej czymś przed twarzą, a ona byłaby zdolna by tego nie zauważyć. Była nawet kiedyś u doktora, by jej powiedział, że jednak coś z jej gałkami jest nie tak, ale ten był nieugięty i kręcąc głową powtarzał, że jej wzrok jest perfekcyjny. Nie miała więc dla siebie żadnego alibi. Stała tak w progu tego baru, zastanawiając się, czy stąd nie zwiać. Jakoś nie miała dzisiaj ochoty na poznawanie nowych osób. Zdecydowanie czuła się dziś aspołeczna i kompletnie nie wiedziała co ją podkusiło, coby iść na tą imprezę. Rozejrzała się po sali i ucieszyła się z tego, że chociaż Preston nie dotarł, jeszcze. Pewnie gdyby tu był już by wyrósł obok niej i robił z niej idiotkę przy wszystkich i ciągle dokuczał. I wtedy, gdy przeglądała salę po raz drugi, zobaczyła, że przez tłum(o ile jakiś był) w jej stronę niczym strzała mknie Toby Achilles Brett. Pozwoliła mu się przytulić, a nawet odwzajemniła ten uścisk. -Język Chilli, uważaj na język w towarzystwie dam. - powiedziała, jednocześnie uderzając go lekko w ramię dłonią. Miało to na celu skarcenie go za użycie wulgarnego słowa. I choć twarz starała trzymać się poważną, to cały efekt psuły oczy, które wręcz tryskały radością. Poza tym, z niej taka dama była jak z koziej dupy trąbka, czy jakoś tak jej babcia zawsze mówiła. Zaraz po tych słowach zobaczyła za plecami Toby'ego Leonarda, który pomachał do niej. Wydawał się jednak odrobinę zrezygnowany. Niestety, nie była jedną z dziewczyn, które rzucały wszystko i wszystkich dla mężczyzn którymi były zainteresowane. Choć w sumie sama nie do końca wiedziała, czy Leonardo to jej typ, wszak nie znała go na tyle. No i przecież obiecała Breet'owi, że nadrobią czas, który się nie widzieli. Dlatego też stanęła tak, by Leonardo mógł ja widzieć i odstawiła normalnie istne kalambury pokazując wszystkimi kończynami wiadomość, która miała brzmieć, że napisze do niego, albo podejdzie później. Czy chłopak coś z tego zrozumiał? Wątpliwe. Chociaż, jeśli był dobre w te klocki kto wie. -Muszę się czegoś napić- zawyrokowała, spoglądając znów na swojego towarzysza i wzdychając lekko. W ogóle nie wiedziała jak się zabierać za te całe sprawy damsko-męskie. Z Tobym było jakoś prościej. Jak mieli ochotę to gadali, a jak nie, to tylko siedzieli albo leżeli w ciszy i już. -Dopiero odeszłam od zaklęć
Ojej, biedny Leonard. Serio. Sam Toby pamiętał, jak wyglądały jego podchody do Sheilli i nie były one zbyt udane. Uganiał się za nią długo przed ich pierwszą oficjalną randką. Więc rozumiał ból chłopaka. Znaczy, zrozumiałby go, gdyby wiedział, że tamtemu zależy. Ale niech uważa, bo Toby nie pozwoli byle komu dobrać się do gaci Nix. Zwłaszcza, że mu też na niej zależało. Nie umiał określić swoich uczuć, jak to on. Lubił ją, to oczywiste. I ilekroć ją widział robiło mu się tak dziwnie. Coś ściskało w żołądku i ogólnie tak się stresował, przez chwilę. Zawsze chciał ją pocałować na powitanie, ale chyba mu nie wypadało, także... To było strasznie porąbane. Może działo się tak dlatego, że ze sobą spali? Że Toby widział każdy kawałek jej skóry i znaczył ją wszędzie? Nie miał pojęcia i nie chciał o tym wiedzieć. Zwłaszcza teraz, gdy w jednym miejscu spotkał tyle starych przyjaciół, których tak pochopnie odtrącił. I Sheillę. Cholera. Ta Sheilla, ciągle tylko ona. -Przepraszam, panienko- zgiął się lekko w pół, a potem wybuchnął śmiechem. I znów się na nią zagapił. Serio, nie mógł przestać. Bardzo się zmieniła. I prawdę powiedziawszy to nie wiedział, czy mu się taka podoba. Chyba po prostu jeszcze się nie przestawił. Wciąż miał przed oczyma tamtą pulchną, słodką dziewczynę, którą poznał lata temu na wakacjach. Ciężko było o niej teraz myśleć, jak o "chudej lasce". Taaa, wiem, gupi Tobby. Z zamyślenia wyrwały go jej dziwne ruchu. Zmarszczył brwi i z rozbawieniem obejrzał się przez ramię, odszukając adresata jej zachowania. Uśmiechnął się szerzej i znów spojrzał na dziewczynę. -Idziemy poszukać żarełka i picia?- zrobił nieokreślony ruch głową gdzieś w stronę stołów z jedzonkiem. Gdzieś tam musiały stać. Miał też nadzieję, że znajdzie tam coś wegetariańskiego, a nie tylko kotlety ociekające tłuszczem. -Jak poszło ci pierwsze zadanie?- zapytał, tak o, by jakoś zacząć rozmowę, a by nie było to "chodźmy się seksić". W końcu znalazł jakieś napoje, jeszcze nie alkoholowe i podał szklankę z kolorową zawartością Nix. -Ja musiałem szukać na niebie znaku zodiaku. W ogóle, to nie wiem, czy powinienem ci o tym mówić, skoro teraz jesteśmy rywalami- uniósł do góry brew i poruszył nią zabawnie.
Jackie tak bardzo spóźniona, nie może być! Okropnie czuła się z tym faktem, kiedy wreszcie odnalazła właściwy bar. Z reguły nie była spóźnialską osobą, wręcz przeciwnie. Pilnowała punktualności, która była niezwykle ważna, jeśli chodziło o pierwsze wrażenia. A tutaj falstart, przyszła zdecydowanie po czasie i nie było to modne spóźnienie. Żadne spóźnienie w sumie nie było modne, ale to już inna sprawa. Wszystko przez to, że nie orientowała się w tej całej wiosce. Wiedziała, jak dojść na stację, polanę i jakieś odludne miejsca medytacji, czy coś w tym guście, ale pubów i barów jeszcze nie ogarniała. Szukanie Syreniego Śpiewu zajęło jej sporo czasu, a dodając do tego chwile „zmarnowane” na obkuwanie eliksirów, krótką, czy może raczej zbyt długą drzemkę i szykowanie się do wyjścia, powstało duże opóźnienie. Cóż, musiała to jakoś przełknąć. Przekroczyła próg lokalu z nadzieją, że impreza jeszcze nie zaczęła się na dobre i nic jej nie ominęło. Wszystko wyglądało bardzo ładnie, klimat miejsca odpowiadał jej, obecni ludzie wydawali się sympatyczni. Właściwie to Gryfoni byli chyba najbardziej zabawowymi ludźmi w Hogwarcie. Przynajmniej takie odnosiła wrażenie. Rozejrzała się, widząc kilka znajomych twarzy i uśmiechając. Ubrała się odpowiednio, imprezowo, ale bez przegięcia, więc czuła się bardzo komfortowo. Podeszła w stronę Isolde, co by się przywitać i ponownie podziękować za zaproszenie. - Cześć, przepraszam za spóźnienie. Miałam problemy z dotarciem. – spojrzała wymownie do góry. - Bardzo fajnie tutaj. Miło z waszej strony, że w ogóle o czymś takim pomyślałyście. – uśmiechnęła się promiennie do pani prefekt. - Cześć Leo. O! Cay! – przytuliła koleżankę, której nie miała okazji już dawno widzieć. - Co u Ciebie?
Nix musiała przyznać, że była w tym wszystkim nowa. W sensie w podobaniu się. Sama zresztą rzadko kiedy próbowała wszczynać jakieś podchody z tego prostego względu, że była gruba i automatycznie wklejała siebie w kategorię brzydka. Wolała więc zaoszczędzić sobie czasu i złamanego serca i po prostu za każdym razem sobie to darowywała. Teraz robiła dokładnie to samo, a raczej robiłaby, gdyby ktoś jej się podobał tak strasznie. Automatycznie wrzucała takie osoby w półeczkę "nie do zdobycia dla mnie" chwilę płakała w poduszki i gapiła się na osobnika i szła z tym dalej, do następnego takiego razu. Zawsze słyszała, że ma genialny charakter, genialny charakter pozwalał jej mieć dużo przyjaciół, ale własciwie zero adoratorów. Teraz Nix nawet nie zdawała sobie sprawy, że ktoś może ją lubić, że może się komuś podobac. Nigdy tak nie był, dlaczego miałoby się to zmienić? Nadal czuła się wielkim, tłustym grubasem i nowa figura nie była w stanie zmienić tego jak się czuła. Chociaż przed innymi skrzętnie to ukrywała maskując się pewnością siebie, której tak naprawde nie miała. Zaśmiała się na wygibasy i słowa Toby'ego. Zawsze potrafił ją rozbawić. I przy nim miała wrażenie, że nie patrzy na jej wygląd, tylko bardziej na jej duszę, na to jaka jest a nie jak wygląda. Zaraz jednak ruszyli w celu odnalezienia picia. Fakt, chętnie by się napiła i zaraz też dostała do ręki napój, a Brett zapytał o zadanie. Westchnęła i wywróciła oczyma. -Daj spokój. Ja szukałam skrzynki i łapałam ducha. W pokoju życzeń zgubiła się i musiałam tam nocować. W ogóle nie idą mi te zadania. - Poskarżyła się zanurzając usta w napoju, który dostała od kolegi. Nie idą, to jedno, bardziej ją chyba irytował fakt, że tak długo jej one zajmują, gdy inni bez problemu znajdowali skrzynkę i łapali swoje duchy. - Ale znak zodiaku? Od kiedy jesteś mistrzem astronomii? *ej wiesz,że tak ogólnie to Toby ma za mało punktów w kuferku, bo przyjezdni mogli po 25 wpisać?
Echo przedstawiała się przyjezdnym, dokładając wszelkich starań, aby zapamiętać ich imiona. Już wiedziała, że będzie miała z tym problem, ale jak w większości takich spotkań - wszystko było kwestią czasu, w końcu mieli tu jeszcze trochę zostać, więc okazji do bliższego kontaktu i nawiązania trwalszych znajomości miało być mnóstwo. To było najlepsze w wymianach! - Hmm, nie brzmi tak źle. Poradzimy sobie na pewno! Pomysł dotyczący map bardzo spodobał się Echo, nie było nawet mowy, że mogłaby go zostawić bez komentarza. - Ej, te mapy brzmią ekstra! Mogłabym je nawet opracować i wykonać, żeby były przyjemne dla oka... a gdyby dogadać się z Blythem, to pewnie dałoby się je uczulić na komendy, żeby pokazywały konkretny obszar, ale przy okazji nie były przerażająco wielkie... Mam tyle pomysłów, Leonardo, to świetna myśl. Nie spocznę, dopóki nie wprowadzę tego w życie, także spodziewajcie się tych mapek... A, Cayenne, Ty zajmujesz się sztuką, prawda? Może chciałabyś mi pomóc? Przy okazji się poznamy, a przy tworzeniu tych map, mogłabyś poznać trochę zamek - zaproponowała, licząc na to, że rudowłosa będzie chętna. - Hej, Niss - przywitała dziewczynę, skracając jej imię do przecudnego zdrobnienia. - Nie wiem, jak to możliwe, że tak słabo się znamy - powiedziała, autentycznie zaskoczona. Były przecież z jednego roku. - Czas to zmienić! - dodała z uśmiechem, ale zaraz przyszły kolejne osoby, z którymi witała się, mając nadzieję na wbicie ich w całą atmosferę, ale świetnie sobie radzili, porozchodzili się nawet, choć przyjezdni dziwnie skleili się z przyjezdnymi. Można się było spodziewać, tak właściwie. - Siemka, Jackie - przywitała kolejną osobę. - Spoko, to nie zajęcia. Leo zaproponował mapy, więc może niedługo łatwiej będzie wszędzie trafić - dodała.
Usłyszał znajomy głos i jakoś tak.. odruchowo się odwrócił. Zobaczył Katniss. W sumie, znajoma twarz. Miło, milo. I chyba pierwsza, która go utwierdziła w przekonaniu, że jest we właściwym miejscu. No okej. Rozejrzał się jeszcze po ludziach zgromadzonych w barze. Pełno ludu z jego szkoły. No i kilka osób z innych, ale znajomych mu ze Sfinksa. Ej spoko. To mógł być miły wieczór. Wczesniej jeszcze skwitował słowa swojej koleżanki – Naprawdę bardzo cięta riposta panno Johnson, nie spodziewałem się tego po Pani.. – odparł nieco ironicznie, naśladując przy tym styl wypowiedzi jednego z nauczycieli, którego miał okazję w akcji zaobserwować na korytarzu. – I co? Pewnie chce Pani jeszcze punkty dla Domu? – spytał z uśmiechem, po czym przywitał ją właściwym uśmiechem i uściskiem. Dość długim i mocnym, ale hej! To chyba zrozumiałe prawda? W końcu długo się nie widzieli. Mniejsza z tym, jednak. – A wiesz, to zależy. Z niektórymi znam się dobrze, z czego ponad połowy nie jest warta tej znajomości, kiedy drugą połowę chciałbym znać choć w połowie tak dobrze, jak pierwszą połowę.. – rzucił takim stricte filozoficznym tonem, podpierając sobie brodę i palcami sunąc po podbródku męcząc tym samym zarost. Kilka sekund później na nią popatrzył. – No, ale niestety są osoby, z którymi nigdy nie zintegruje się tak dobrze, jakbym chciał.. – tutaj wymowne spojrzenie skierował na swoją rozmówczynię, po czym się szelmowsko uśmiechnął. Szybko jednak wyszedł z tej pozy, wracając do „normalnego”, codziennego Benia. – Pierdolę, wiem. Muszę się napić! – oznajmił, podążając w stronę baru. Nie bardzo wiedział, czy może zamówić drinka, toteż gdzieś w eter puścił to pytanie, z nadzieją, że zostanie mu udzielona odpowiedź. W międzyczasie rozmawiał z koleżanką o Sfinksie. – Nie pamiętam, co tak dokładnie mi się trafiło, ale latałem za nim po całej Sowiarni… - powiedział, z lekką irytacją wspominając tamte wydarzenia. Czując jednak na sobie dość zdziwiony wzrok Katniss przeszedł do wyjaśnień – tam właśnie otworzyłem kufer, żeby szybciej móc wysłać sowę do komisji. Ale zadania nie są zbyt straszne.. Przynajmniej nie były. Straszna jest natomiast moja pozycja w rankingu.. Masakra. – posmutniał chwilę, przypominając sobie zajmowaną lokatę. – No, ale nie rozmawiajmy o tym. Jak życie? Co u znajomych, którym poświecasz tak dużo czasu, że nie masz ochoty wyjść ze mną na randkę..? – zapytał. Ewidentnie miał dziś dobry humor. Zbyt dobry wręcz. Musiał się zacząć pilnować, żeby to się tylko źle nie skończyło. Źle dla nich obojga oczywiście, choć wcześniej.. mogłoby być całkiem przyjemnie i to ta właśnie myśl powstrzymywała Benjamina przed powstrzymywaniem się.
-Przydałyby się, szczerze powiedziawszy-westchnęła.- Straciliśmy prowadzenie. Widziałeś? Ślizgi nas wyprzedziły. - Katniss wykrzywiła twarz w grymasie. Nie mogą przecież, jako drużyna Czerwonych, przegrać z ich odwiecznymi wrogami! To by była hańba dla całego domu Gryffindora. Ale przyjezdni nie zrozumieją. Pokręciła więc tylko głową, kierując wzrok na chłopaka. - Przez Ciebie - tu dźgnęła go oskarżycielsko palcem w pierś - bo nie chodzisz na lekcje! Jak to przegramy, to skopię Ci dupę. Wcale nie żartuję. I tak, to jest groźba. Chociaż może w sumie obietnica też. -Posłała mu wieloznaczny uśmiech, po czym potruchtała za Beniem, który bez alkoholu nie był sobą. Kiedy ten usiadł, czekając na... właściwie, na co?, Katniss dosiadła się obok niego. - Nie żebym była niemiła, ale napoje są tam -pokazała mu ręką stół z alkoholami, soczkami i innymi różnorakimi napojami, przygotowanymi przez Echo i Isolde, który stał w rogu sali. Jego lokacja mogła tłumaczyć przeoczenie go przez przyjezdnego, ale Gryfonka i tak cicho zaśmiała się z jego nieobeznania. Co poradzi na to, że w jego towarzystwie wszystko ją śmieszy? No, może nie wszystko, ale niektóre rzeczy wydawały się o niebo lepsze, kiedy był przy nich Benjamin. -Widziałam Twoją lokatę w Sfinksie. Ty chyba nie wiesz, co znaczy beznadziejne miejsce... -Dziewczyna spojrzała gdzieś indziej, przypominając sobie, jak długo męczyła się z banalnym pierwszym zadaniem i czym to przypłaciła. Teraz była outsiderką na liście. Jak tak dalej pójdzie, straci swoją przedostatnią lokatę, a to już byłoby dnem. No ale koniec rozmyślań. Wstała i bez słowa skierowała się w stronę przed chwilą pokazanego Beniowi stołu, z nadzieją, że pójdzie za nią. Czując ruch za plecami i zakładając, że to jej rozmówca, zaczęła odpowiadać na jego ostatnie pytanie. -Kto powiedział, że nie mam ochoty? Nic mi nie wiadomo o tym, że coś miało mieć miejsce...ale wyprowadź mnie z błędu, jeśli coś przeoczy... -Nagle Katniss przerwała w pół zdania, kiedy coś do niej dotarło.- Ej! To takie zakamuflowane zaproszenie, prawda? -Spojrzała w górę, w oczy chłopaka, próbując wyczytać z nich coś poza uśmiechem i delikatną ironią.
Soons w spokoju słuchał jej wywodu dotyczącego punktów Gryffindoru. Przytakiwał głową, okazując tym samym zrozumienie. No wszystko spoko. Ślizgi ich wyprzedziły. No genialnie, genialnie. Nieco się zdziwił natomiast, kiedy zaczęła mu wygrażać. Skopie mu dupsko? No okej. Niech spróbuje. Nie, żeby chciał ją skrzywdzić czy coś. Po prostu, przetrasmutuje ją w jakąś złotą rybkę, czy coś w tym rodzaju, bo i czemu nie. Po wszystkim, kiedy już utwierdziła go w przekonaniu, że to jest groźba, ale także obietnica, Benjamin przeszedł do kontrofensywy. – Po pierwsze moja droga, chodzę na zajęcia. – to mówiąc, uderzył ją palcem w czoło. – Po drugie, to że nie mnie nie zauważasz, wcale nie znaczy, że nie na nie chodzę. – tym razem pstryknął ją w nos, uśmiechając się przy tym, jak na prawdziwego sadystę przystało. Będzie mu grozić jakaś blondynka. No tego jeszcze nie było. – A po trzecie o co do cholery jasnej chodzi z tymi punktami? I kim są Ślizgi, bo nie ogarniam, a wszyscy o nich gadają. – powiedział, tym razem nic nie robiąc. Serio, to było irytujące kiedy wszyscy mówili w tym dziwnym języku – nauczyciele, uczniowie, a on nie kminił do końca co i jak. No kurwa. Ludzie. Co tu są za to jakieś nagrody, czy jak? Nie ogarniał tego. No, ale miał nadzieję szczerą, że Katniss wszystko mu zaraz wyjaśni i zrobi to bez jakiegoś cynizmu, ani prześmiewczości, bo w końcu mówiła kiedyś, że chętnie mu pomoże. No, ale póki co musiał, musiał ogarnąć coś do picia. Trzeba było się napić. W końcu jak to integracja bez alkoholu? I nie, że był alkoholikiem, czy coś. Po prostu alkohol zbliżał do siebie ludzi, w jakiś magiczny sposób przełamywał lody. – Aha! – rzucił przeciągle, kierując się w tamtą stronę. Oczywiście szybko ten pomysł porzucił, bo usiedli na kanapie, a on za pomocą Leviosy obsłużył zarówno ją, jak i siebie. - Jeśli chcesz, mogę Ci jakoś pomóc. Z zaklęciami, czy trasmutacją. – powiedział z uśmiechem, chcąc ją jakoś pocieszyć. No tak, no tak. W końcu Kat zajmowała przedostatnie miejsce, a miała być jego wspaniałym rywalem. Tymczasem.. nic takiego nie miało miejsca, co jeszcze bardziej go denerwowało. No, ale jego miejsce zasadniczo też nie było najlepsze. Przyjechał, żeby wygrać, a tymczasem był gdzieś w połowie tabeli. W sumie to dopiero pierwsze zadanie, nie było się czym załamywać. Może gdyby i był pierwszy, to skończyłby na miejscu swojej rozmówczyni? - Nie, nie prawda. – wyprowadził dziewczę z błędu, kiedy ta zaczęła mówić o zaproszeniu na randkę. – Ja się nigdy nie kryłem ze swoimi uczuciami do Ciebie, to tylko Ty poddawałaś je w wątpliwość. – uśmiechnął się lekko. – I nie, nie jest to zakamuflowane zaproszenie. W dalszym ciągu jednak zaproszenie. – uśmiechnął się szerzej, po czym wstał, opuszczając ją na chwilę. Wyszedł przed przybytek, celem zapalenia papierosa. Tak bardzo by się czegoś napił. Czegoś z procentami. Przecież nic by się nie stało, jakby tak obalił jednego, czy dwa browarki, prawda? Stojąc tak i paląc rozważał, to co właśnie powiedział. Całą tę sytuację. Matko, ta dziewczyna serio wolno myśli. Albo udaje taką, co wolno myśli. Albo, idąc za trzecim rozwiązaniem, nie miała jakiegoś wybitnego doświadczenia w sprawach damsko – męskich. Choć, po prawdzie Soons też nie miał. Większosć jego związków, mniej lub bardziej platonicznych uczuć, miłosnych uniesień i zawodów, dotyczyła w głównej mierze mężczyzn. Prawda, dziewczyny tam były. Jakieś. Sporadycznie. No, ale były. Mimo to, mógł z czystym sumieniem powiedzieć, że był zielony w tych sprawach. Ciekawe, jak było z Katt?
Przez moment stał jak zaczarowany, zastanawiając się, jak to jest, że dziewczyna będąc na imprezie z jednym facetem potrafi wykonywać dziwne gesty w kierunku drugiego i co to właściwie może oznaczać dla tego drugiego kolesia, którym jak wszyscy się domyślają jest Leonardo. Phoenix właśnie wykonała masę dziwnych ruchów, które właściwie nie wiadomo co oznaczały. Na początku Leo pomyślał, że może chodzi o to, że podejdzie do niego później albo jakoś się z nim skontaktuje? Później jednak, gdy doszło jeszcze kilka niezidentyfikowanych ruchów, nie miał pojęcia co mogło to wszystko oznaczać, więc wrócił do rozmowy z Cayenne, Echo, Isolde i Jackie, która właśnie się koło nich pojawiła. Jak dobrze, że Gryffindor pełen jest przyjaznych dusz, z którymi można spokojnie porozmawiać i zająć się czymś innym niż patrzenie, jak dziewczyna Twoich marzeń mizia się z jakimś innym kolesiem. Leonardo przez moment był zaskoczony, że jego pomysł tak bardzo się spodobał. - Nie sądziłem, że wywoła to takie poruszenie. Dzięki Echo! Naprawdę nie wiesz, jak bardzo uciążliwe jest szukanie klas dzień w dzień. Szczególnie, że nauczyciele nie dają nam taryfy ulgowej, jak to się robi z pierwszorocznymi uczniami w każdej szkole - westchnął ciężko, jakby chciał przez to powiedzieć, że przecież on jest takim pierwszorocznym, dopiero odnajdującym się w murach tego zamku. Chociaż minęło już sporo czasu, nie miał zielonego pojęcia, kiedy wreszcie uda mu się połapać w całym zamku. Może nigdy? Pewnie i tak nie zostanie tu dłużej niż to było konieczne. Zdecydowanie nie ma dla kogo tu zostać. Chyba, że coś się zmieni. Może kiedyś przyjdzie taki dzień, w którym całe jego dotychczasowe życie stanie pod ogromnym znakiem zapytania? Może spotka tą jedyną osóbkę, która poczuje do niego dokładnie to samo co on do niej? O tak, Leonardo zdecydowanie był romantykiem. Uwielbiał takie historie. To, czego zawsze się obawiał to fakt, że nigdy nie znajdzie dziewczyny odpowiednio wrażliwej, takiej, jak on. Otrząsnął się z rozmyślań i spojrzał na dziewczyny, obok których właśnie się znajdował. Gdzie są wszyscy faceci tego cudownego domu? - To co z tym karaoke, mamy zamiar wreszcie zacząć śpiewać czy najpierw musimy spożyć odpowiednią ilość alkoholu? - niby zażartował, jednak w głębi duszy wiedział, jak bliski prawdy jest ten jego mały, niewinny żarcik. Z pewnością właśnie alkoholu wszyscy potrzebują. Może nawet on bardziej od innych?
nie przejmujcie się mną, misiaczki, tylko załatwiam sobie pracę, więc możecie mnie olać albo zamawiać u mnie ekstra drinki ♥
Może i Freya pochodziła z dobrze usytuowanej rodziny, ale nigdy nie miała zamiaru tylko wydawać pieniądze, które tak naprawdę nie są jej i dlatego też, pomimo tego, jak bardzo absurdalnie brzmiał pomysł łączenia udziału z Złotym Sfinksie, chodzenia na normalne zajęcia, uczenia się samodzielnie, brania udziału w treningach quidditcha i pracy, postanowiła spróbować. Przecież to Freya Vacheron, dla niej nie ma rzeczy niemożliwych! Nawet, kiedy doba okazuje się być za krótka. Gdy tylko w trakcie wyprawy do okolicznej księgarni, zobaczyła ogłoszenie o poszukiwanej barmance w barze o wdzięcznej nazwie Syreni Śpiew, postanowiła spróbować swoich sił i już następnego dnia wróciła na rozmowę kwalifikacyjną, licząc na to, że jej nie do końca perfekcyjny angielski nie stanie się przyczyną, przez którą zostanie przekreślona już na wstępie. Na szczęście właściciel baru okazał się być wyjątkowo miłym człowiekiem i wyrozumiale pokiwał głową, gdy Szwajcarka tłumaczyła mu okoliczności swojego przyjazdu do Szkocji oraz zdawała relację ze swojego wcześniejszego doświadczenia zawodowego i tak się fortunnie złożyło, że właściciela pubu z karaoke zainteresował bar w Buenos Aires, w którym ostatniego lata pracowała Vacheron, tak więc blondynka przyrządziła szybko kilka egzotycznych drinków, mając nadzieję, że trafią one w gusta mężczyzny. Najwyraźniej tak też było, bowiem ten przyjął Freyę do pracy, wyjaśniając ogólnikowo zakres jej obowiązków i ramy godzinowe, po czym zaklęciem zdjął z szyby ogłoszenie o poszukiwaniach barmanki. Szwajcarka rozpoczęła pracę następnego dnia. Ubrana w czarne spodnie i koszulkę w tym samym kolorze, stawiła się na miejscu przed wyznaczoną godziną i dokładnie posprzątała bar, w końcu była urodzoną pedantką, a przy użyciu zaklęć sprzątanie wcale nie było takie straszne! Świeżo przetarty bar błyszczał zachęcająco, tak samo jak butelki wypełnione kolorowymi płynami. Vacheron nie miała problemu z obsługiwaniem pierwszych klientów, których w dużej mierze zaczynała już kojarzyć ze szkolnych korytarzy, bo przecież główną część odwiedzających okoliczne lokale stanowili uczniowie i studenci z Hogwartu. Dopiero, kiedy kilku chętnych dobrało się do sprzętu karaoke, blondynka zrozumiała, dlaczego właściciel jakiś czas poszukiwał kogoś do obsługi klientów, ale mimo wszystko nie zrażała się i odrzucając od siebie marzenia o zatyczkach do uszu, z uśmiechem obsługiwała następnych klientów. Kiedy zobaczyła grupkę ludzi, wymieszanych z jej sfinksowymi ziomkami, których oczywiście znała, mimo że nie wszyscy mamy jeszcze wymyślone relacje, jej usta rozciągnęły się w szerokim uśmiechu, odsłaniającym rządek równych zębów. - Hej hej, coś wam podać? Dzisiaj mamy promocję na Łzy Morgany, ale robimy też świetne shoty na bazie Malinowego Znikacza lub Kłębolotu. – zaproponowała zebranym przy barze, uśmiechając się uroczo do sfinksowej ekipy i ich hogwarckich towarzyszy. Przecież jej nie odmówią w trakcie jej pierwszego dnia pracy!
Jej narzekanie na Ślizgonów chyba nie wywarło na Benjaminie efektu, ale co się dziwić? On tego nie zrozumie. Tego klimatu przy ściganiu się z największymi od wiek wieków rywalami. Dla niego to był po prostu inny dom, jak każdy. Byłaby gotowa to zrozumieć, gdyby nie fakt, że Beniu zaczął mieć jakiś problem do jej twarzy. Nie lubiła takiego majstrowania przy niej. Tu pstryk, tam pstryk, ówdzie pociągnięcie, gdzieś tam uszczypnięcie. To było dekoncentrujące, nie mogła zebrać przy tym myśli. W dodatku denerwujące, jakby każda część twarzy została nagle powiększona o tysiąc procent i jej rozmówca nie mógł sobie nie podarować żartu na jej temat. Bynajmniej tak to Katniss odbierała. Po pstryczku w nos zasłoniła twarz dłońmi. -Mówił Ci ktoś, że jesteś okropny? -Wybełkotała cicho zza zasłony, jaką sama sobie stworzyła. Odczekała chwilę i gdy atak na jej twarz nie powtórzył się, odjęła dłonie od twarzy. -Punkty. W Hogwarcie, żeby było ciekawiej i łatwiej utrzymać dyscyplinę, wymyślono tabelę z punktami. Punkty zbieramy chodząc na lekcje, uczestnicząc w różnych zajęciach, pomagając, wyróżniając się. O wiele łatwiej jest je jednak stracić. Spóźnienia, wagary, pyskówki, zły ubiór, niemoralne, gorszące innych zachowanie... -Tu znacząco spojrzała na chłopaka, zawieszając głos.- No, ogólnie różne takie. Dom, który ma ich najwięcej pod koniec roku, wygrywa, co rozumie się samo przez się. -Odetchnęła. Chyba wyjaśniła tę sprawę wystarczająco jasno; na tyle, by przejść do tematu Ślizgonów. -Ślizgi to skrót od Ślizgonów, nazywanych też Wężami, Żmijami... Rozumiesz regułę? -Nie czekając na odpowiedź, kontynuowała.- Tych z herbem z wężem na szatach, zielonych. Najwięksi wrogowie naszego domu, Godryka Gryffindora, Czerwonych, Lewków, jak wolisz. Jest nieme prawo, że będąc Gryfonem nie lubisz Ślizgonów. Dzieli nas historia i poglądy oraz zachowanie. Według mnie, najgorszy dom. Ale to tylko moje własne przemyślenia. -Wzruszyła ramionami.- Skoro już jesteśmy przy temacie domów, są jeszcze Puchoni, ci żółci, i Krukoni, niebiescy. Z nimi nie mamy jakichś z góry narzuconych relacji. -Ale się rozgadała. Miała nadzieję, że Beniu zapamięta chociaż te najważniejsze informacje, choć i tak dziewczyna podała wszystko w pigułce. Po chwili była już na kanapie, trzymając jakiegoś drinka w dłoni i słuchając oferty pomocy. Już widziała tę jego "pomoc". Pewnie skończyłoby się na tym, że przetransmutowałby ją w jakąś świnkę morską i kazał jej błagać o to, by ją odczarował. Ona by się zbłaźniła i dała sobą pomiatać, a do tego nie mogła dopuścić. Zresztą, Katniss była prawie pewna, że nie odczarowałyby jej za nic, gdyby mu czegoś nie obiecała. A bała się nadużywać wyobraźni przyjezdnego. Chociaż... gdy to mówił, uśmiechnął się, więc może nic złego nie chodziło mu po głowie. Kto go tam wie. Przecież Katniss ledwo go zna, a życie nauczyło ją, by zawsze zakładać najgorsze scenariusze, bo wtedy się nie można rozczarować. Co najwyżej mile zaskoczyć. Dlatego po prostu pokiwała głową. Musi się zastanowić, czy postanowi zaufać mu na tyle, by być z nim w jakimś pomieszczeniu sam na sam. Z drugiej strony, przydałaby się jej pomoc. Był starszy, więc jeśli nie omijał notorycznie zajęć, powinien umieć więcej, a może nawet jej czegoś nauczyć lub poprawić to, co robi źle. Nie zdążyła jednak nic powiedzieć, bo Benjamin znowu przejął pałeczkę, tym razem totalnie zaskakując Gryfonkę. Spojrzała na niego, próbując ukryć zdziwienie, jakie wywołała w niej jego mowa. A raczej treść Benjaminowskich słów. Nie dane jej było jednak odpowiedzieć, bo chłopak bez słowa wyszedł z pomieszczenia. Katniss szybko skorzystała z okazji i odprowadziła swojego drinka zaklęciem gdzieś na stół. Chciała zachować rześki umysł, a ten od razu by ją podpijał. Oparła się i ułożyła wygodniej na kanapie, czekając na teoretyczny powrót chłopaka. Teoretyczny, bo kto wie, czy właśnie sobie nie poszedł, mając jej dość? Nic nie powiedział. Gryfonka nie lubiła takich niedomówień. Za to swoim nagłym zniknięciem Benjamin dał jej chwilę na przemyślenie jego słów. Czy Katniss chciała zacząć od nowa? Tak od razu? I dlaczego wiedziała, że ten moment prędzej czy później nadejdzie? To po prostu biło z Benia, a ona nie była taka głupia, jakby to sugerował kolor jej włosów. Przecież praktycznie go nie znała. Może przyjezdny jeszcze tego nie wiedział, ale panna Johnson nie należała do panienek lekkich obyczajów, które wszędzie z każdym i o każdej porze. Jeśli liczył na to, że od razu pójdzie z nim do łóżka, nieźle się rozczaruje. Czekała na miłość, coś głębszego, najlepiej wyprowadzonego z przyjaźni. Nasłuchała się dość płaczów przyjaciółki, która została zraniona przez chłopaka, żeby teraz na oślep wchodzić w być może coś podobnego. Lubiła rozmawiać z Beniem, owszem, ale na pewno nie pójdzie z nim do łóżka...tak od razu. Zagryzła wargę, decydując się na powiedzenie mu tego, kiedy wróci. Jeśli wróci. Jak kocha to wróci, co nie? A jeśli nie będzie mu pasowało to, co powie... Cóż, coś się wymyśli, ale na pewno dziewczyna nie ulegnie mu i nie rozstawi przed nim nóżek. Gryfońska krew zobowiązuje, popędzana przez sumienie i doświadczenie.
Bo Toby nie był płytki! A pewnie na takiego wyglądał. I, cóż, w sumie na takiego też się robił, przynajmniej w Salem. Po zerwaniu z Sheilą prowadzał się z wieszakami, ale nigdy nie było to nic poważnego. Chodziło mu raczej o to by mieć się z kimś pokazać, a skoro takie same pchały mu się do łóżka... Z Nix to było inaczej, bo wydawało mu się, że znał ją od zawsze. Była trochę, jak Jaśmina. Zresztą, dobra, nieważne. Ostatnio Toby ma za dużo koleżanek; Nix, Frejka... -Ej, poradzisz sobie! W końcu jesteś chyba mondra, co?- zapytał, poruszając zabawnie brwią. Szturchnął ją ramieniem, a potem spojrzał na Leonadra. Karaoke?! Karaoke?! Toby uwielbiał śpiewać, świetny z niego wokalista. Taaa, jasne, ale ściema. -Ja chcę karaoke!- zawołał wesoło, unosząc do góry szklaneczkę z soczkiem. Jeszcze grzecznie. A potem zauważył Frejkę i jego oczy błysnęły dziwnie. Ale z niej śliczna barmaneczka! Uśmiechnął się do niej szeroko, wymachując łapą. Nie chciał przeszkadzać jej w pracy, pomęczy ją potem. -Co śpiewamy?- zapytał, rozglądając się po sali. Nie kierował tego pytania do konkretnej osoby, raczej do ogółu. No i miał nadzieję, że pytek nie będzie pierwszy!
Wchodzi do środka i rozgląda się ciesząc, że w końcu trafiła w jakieś konkretne miejsce, co być może poprawi jej humor. Zsuwając skórzaną kurtkę z nagich ramion, zmierza w kierunku baru. Zasiada na hokerze przy ladzie i prostuje się spoglądając na alkohole, a potem na barmana. - Whisky z lodem. - posyła mu uroczy uśmiech, następnie opierając się o ladę przedramionami. Kiedy otrzymuje szklankę, upija z niej kilka sporych łyków, aż odkłada ją i rozgląda się badawczo.
Jeden obrót mógłby sprawić, że będzie miał więcej czasu. Jeden obrót. Ale po co miałby ryzykować? Stosować zmieniacz czasu tylko po to, by otrzymać godzinę na napicie się. I tak nigdzie mu się nie spieszyło. Antykwariat był już dawno zamknięty, a on czuł tę ogromną potrzebę, by zjawić się w Hogsmeade. Ta okropna słabość, często powracająca do niego wieczorami, gdy zamiast skupić się na kolejnej księdze, nurtowały go wspomnienia. Niech je wszystkie Avada trafi! Ale były silniejsze od jego woli, przyciągnęły go z powrotem w rodzinne strony. A zamek Hogwartu wzbijał się ponad wzgórza, za którymi kryła się wioska. Mógł odwiedzić swój dom, spojrzeć jeszcze raz na okna, zza których wyglądał powrotu ojca, nim zrozumiał, że już nie wróci. Poczuć w podświadomości zapach świeżego chleba czy ciastek, wypiekanych przez jego mamę za każdym razem, gdy wpadał do niej w przerwie od nauki. Ale tego nie zrobił. Wiedział, że wtedy będzie wpatrywał się godzinami w ostre kształty budynku, zamiast zająć się czymś pożytecznym. Skręcił więc w inną uliczkę, kierując się do baru. Chyba zorganizował tam swoje siedemnaste urodziny, na które i tak nikogo nie zaprosił. Pił sam, obserwując ludzi w kącie baru. Podszedł do lady i zamówił szklankę rumu. Potrzebował czegoś mocnego, co zapiekłoby go w gardle, a w momencie oczekiwania na swoje zamówienie, omiótł spojrzeniem całe pomieszczenie. Tuż obok niego stała dziewczyna – młoda, wyglądała na cudzoziemkę. Nie mogła mieć nic wspólnego z Ministerstwem Magii. Ale dlaczego wciąż się spinał na myśl o tym? Był daleko od Nokturnu – nic mu tutaj nie groziło.
Kiedy opróżniła swoją pierwszą szklankę whisky dzisiejszego wieczoru, rozejrzała się za barmanem, którego nie było na swoim stanowisku. Poczekała chwilę, po momencie zastanawiając się czy po prostu nie wyjść i nie zostawić żadnych pieniędzy za fatalną obsługę w barze. Teraz, postukując lekko opuszkami palców o pustą szklankę, która aż się prosiła o wypełnienie, ponownie rozejrzała się niespokojnie i niecierpliwie. Jednak po chwili namysłu, ocenia wysokość baru i to jak daleko znajdują się butelki. Na oko jednak nie było tak źle. Gdyby tylko uklękła na hokerze, albo po prostu mocno wygięła się stojąc, mogłaby bez problemu chwycić za butelkę stojącą za ladą. Upewniając się jednak, że nikt na nią nie spogląda, w końcu stojąc w szpilkach, jeszcze staje na palcach i wychyla się sięgając po to, na co właśnie miała ochotę. W pewnej chwili opierania się stopą o nóżkę hokera, czuje jak ten zaczyna się odsuwać, a ona rozjeżdżać. W ostatniej chwili prostuje się z butelką i leci nieco na bok, przypadkiem wpadając na faceta siedzącego obok, którego wcześniej nie widziała. Jak mogła nie zauważyć kiedy przyszedł? Zdezorientowana zakłada kosmyk włosów za ucho i cofa się. - Chol.. -urywa chcąc ją przekląć, ale widząc, że to facet około trzydziestki i raczej jej nie wypada, bierze oddech posyłając mu przepraszający uśmiech. - Wybacz, nie chciałam.. Wszystko okay? - przygryza lekko wargę, nieco zawstydzona tym, że musiał patrzeć jak wygina się po butelkę, jednocześnie w pewien sposób łamie prawo, a do tego wpadła na niego, zapewne uderzając go jakąkolwiek częścią swojego ciała, jak nie samą butelką, którą wciąż trzymała w dłoni.
Ulysses chyba już zapomniał, jak bardzo Hogsmeade bywało niespokojne. Przez to, że w otoczeniu czarodziejów nie było żadnych mugoli, nie panowali oni nad sobą, wyczyniając wszystko, co tylko możliwe. Z ogromnym zdziwieniem przypatrywał się dziewczynie, która wspinała się po ladzie z rządzą alkoholu. Jego usta wykrzywił pogardliwy uśmiech, bo choć dziewczyna wyglądała na młodą, oczywistym było, że już dawno osiągnęła pełnoletność – dlaczego więc nie użyła różdżki? Magia to klucz do sukcesu. Porażka w tym wypadku rzadko kiedy wchodziła w grę. - Widzę, że naprawdę mocno pożądasz alkoholu – uznał z miną, która wyrażała konsternację. Niecodziennie spotykał takie osoby. Ludzie zazwyczaj czekali na barmana lub po prostu wołali go z zaplecza, gdy potrzebowali obsługi. Dziewczyna wbrew temu, jaką pozę prezentował, rozbawiła go. Miał ją za spokojną studentkę Hogwartu, która po prostu przyszła do baru, by odnaleźć spokój ducha, pokontemplować nad sensem istnienia. Lub egzaminów. A ona korzystała z uroków procentów w butelce.
Spogląda na niego niepewnie i opada na swój hoker. Słysząc jego uwagę, jedynie uśmiecha się pod nosem i odkręca niespiesznie butelkę, spoglądając na jego szklankę, a następnie na swoją. Przechyla trunek lejąc go ze skupieniem, aż odkłada go i spogląda za bar dyskretnie, nie wyobrażając sobie picia whisky bez lodu. Zaciska wargi nieco skonsternowana i przybierając łagodniejszy wyraz twarzy, przenosi spojrzenie na mężczyznę, przez moment się nie odzywając. - Pożądam? Po prostu nie chciałam biegać po barze w poszukiwaniu obsługi. Nie po to tu przyszłam, jak się zdaje. Zmrużyła oczy nawet nie rozważając użycia magii. Po co jej to? Lubiła być ludzka. Cholernie to lubiła, a tak naprawdę marzyła o tym, żeby być mugolem. Chętnie teraz porozmawiałaby na uczelni o chromosomach, niż o rodzajach ziół używanych do eliksirów. Spojrzała na niego ponownie, oceniając go. Co mogłaby o nim napisać? Wyglądał na faceta, który siada wieczorem na kanapie przy małej lampce, jak i popija whisky czytając powieść z 70' roku. Przez moment przeszła jej myśl na kolejną opowieść, jednak taki facet nie zdawał się mieć interesującego życia. W przeciwieństwie do tego, co prawdopodobnie, na drugi rzut oka chował w głowie.
Pokręcił głową z politowaniem, zastanawiając się przez moment, jak ona radziła sobie w życiu. Mężczyzna nie wyobrażał sobie funkcjonowania bez magii. Wychował się tutaj, w tym mieście, tak bardzo przepełnionym mocą, że czuło się ją nawet w kurzu unoszącym się z podłogi i starych drewnianych mebli. - Następnym razem polecam różdżkę. Jest mniej bolesna – zwrócił się do niej. – Lub po prostu zawołać barmana. Wbrew pozorom wszystko słyszy. Wiedział to z własnego doświadczenia. Sam często spędzał czas na zapleczu antykwariatu, czytając lub bawiąc się przedmiotami, które dopiero co otrzymał od klientów. A mimo to słyszał każdy krok, jaki miał miejsce w jego królestwie chaosu. Nie przeoczyłby nawet małego pajączka w rogu przy suficie. Jednakże Ulysses był paranoikiem. Często wydawało mu się, że pojawiają się u niego wysłannicy z urzędów, którzy chcą przymknąć go za nielegalny handel. Jednak skoro nie interesował ich Borgin&Burges, to dlaczego mieliby zaciekawić się również Ulyssesem? Z roztargnieniem dotknął wybrzuszenia pod swoją szatą – zmieniacza czasu, który wisiał na jego szyi. Dla tych, którzy nie znali prawdy, był po prostu niepozornym wisiorkiem i to uspokajało Aiona. Zapewne dziewczyna również miała go za nieciekawego przybysza, który po prostu przyszedł się napić. Może to i lepiej. Przynajmniej nie wplątała się dzięki temu w intrygę, mającą na celu zrobienie na złość Ministerstwu Magii. - Hogwart jest już na tyle nudny, że uczniowie wolą przebywać w barach? – Zapytał ją, niezwykle zainteresowany tym, co działo się w tym momencie w szkole. Ona wyglądała na trochę starszą, absolwentkę, tak więc strzelał. Ale być może trafił, zgadując, że nadal pozostawała w gronie studentów. Sam przecież kiedyś do nich należał.
- Tak sądzisz? Na moje, wyglądał jakby było coś z nim nie tak. Wiesz, różnie to bywa. - mruży oczy trochę rozbawiona i unosi kącik ust całkiem mając ochotę się roześmiać. - Różdżkę? Po co mi ten kawałek marnego drewna? To przeżytek. Dam sobie radę bez magii. W ogóle nie wiem co ja tu robię, zamiast odbywać właśnie porządny staż lekarski w Los Angeles. - mruknęła i odgarnia z twarzy niesforne, ciemne włosy. - Poza tym, lubię czuć. No wiesz. Czuć, że robię coś sama i mam z tego satysfakcję. - Unosi kącik ust myśląc o tym co może zdobyć sama, bez zbędnych różdżek i innych magicznych elementów, które były dla niej całkowicie bezsensowne. Spogląda na jego dotyk dłonią i wybrzuszenie pod szatą. Zainteresowana, zahacza palcem o kołnierz rozsuwając go i przesuwa wzdłuż łańcuszka, aby po chwili chwycić między palce i przejrzeć mu się uważniej. - Pamiątka rodzinna? Prezent od dziewczyny? - unosi wzrok swoich ciemnych jak noc oczu, do jego tęczówek. Po chwili opuszcza dłoń i sięga po swoją szklankę, chociaż nie miała zamiaru napić się whisky bez lodu. Poruszyła nią lekko, aby wzburzyć napój i spojrzała na niego. - Po prostu.. za dużo tam tego wszystkiego. Lud.. Uhm.. Magików, czy jak ich tam nazywacie. Wszyscy są tacy sami. Machają swoimi kijami uważając, że mają moc nad wszystkim i wszystkimi.
Zaśmiał się. A śmiało można rzec, że gdy się śmiał, wyglądał tak miło. W rzeczywistości wcale taki nie był, ale lubił kryć się za maską dobroduszności. Lubił wykorzystywać ludzi, kolekcjonować ich, by ostatecznie zbierać przysługi, po które kiedyś do nich wróci. - A na moje po prostu miał zły dzień – uznał Ulysses. Chandra to najgorsze, co mogło spotkać człowieka, a on nic nie miał do barmanów. Często opowiadali ciekawe rzeczy, po tym jak całymi dniami przysłuchiwali się rozmowom gości danego lokalu. A on lubił z nimi rozmawiać. Poruszać tematy, których na ogół nie zaczynali przeciętni ludzie, kręcący się po ulicach. Krytykował wraz z nimi politykę, rozprawiał o kolejnych przestępcach, schwytanych w sidła Azkabanu. Uczył się i dowiadywał istnienia tego, o czym mu się nawet nie śniło. - Mugolaczka? Nie chciał używać słowa szlama. Choć był czystej krwi, brzydził się nim. Nie interesowało go pochodzenie innych ludzi, lecz to, co kryło się w ich głowach. Można by stwierdzić, że ze swoją rządzą dążenia do znajomości z ludźmi inteligentnymi, stał się sapioseksualny. A może był taki od początku? Przecież nie lubił biegać alejkami Hogsmeade w towarzystwie tych głupich dzieciaków, obrzucających się błotem. - Satysfakcja z niekorzystania magii? To dość intrygujące. Naprawdę zadowala cię unikanie kontaktu z różdżką? Mając wciąż do czynienia z czarodziejami, niezwykle zaskakiwała go taka postawa. Nie sądził, że ktokolwiek mógłby marzyć o tym, by żyć wśród mugoli. Zwłaszcza, że z magią świat stał otworem. Spojrzał na nią z ukosa, gdy sięgnęła do jego wisiorka. Jego błąd, nie powinien go dotykać, lecz syndrom sroki nakazywał mu strzec swojego skarbu. - Upominek… od przyjaciela – powiedział, mając nadzieję, że nie spostrzegła jego zawahania. Charłak, którego oszukał, by go zdobyć, pewnie roześmiałby mu się teraz w twarz. - By osiągnąć moc nad wszystkim, trzeba się długo kształcić – zauważył. – Nie sądzę, by którykolwiek uczeń był w stanie zapanować nad czymś więcej niż nad własnym nosem. Również sięgnął po swoją szklankę, a rum rozlał mu się po języku, przyjemnie drapiąc podniebienie. Brakowało mu tego. Ostatnio zbyt wiele czasu poświęcał na studiowanie runów, by odkryć prawdziwe znaczenie zmieniaczy czasu w historii magii.
Słysząc jego dźwięczny śmiech, unosi brwi lekko rozbawiona i uśmiecha się delikatnie. Na jego uwagę, przez moment przygląda mu się uważnie bawiąc się szklanką. - Nie wiem jak jest z tym. Przypuszczam, że dobrze go znasz, skoro tak twierdzisz. Jestem tu po raz pierwszy, no i ze względu na moje.. hobby, zwykłam oceniać ludzi po okładce. - Przygryza lekko wargę i mruży oczy. Zabrzmiała próżnie i egoistycznie, a nie chciała wywrzeć takiego wrażenia, dlatego postanowiła wyjaśnić. - No wiesz. Siedząc samotnie, patrzę na obcych ludzi. - Unosi wzrok do jego oczu, przyglądając mu się tak, jakby poddawała go ważnej ocenie. - Oceniam ich. Po tym jak patrzą, jak poruszają wargami. Co robią z dłońmi, jak dotykają rzeczy i jaką mają gestykulację. Po tym w jaki sposób siedzą, jaki mają ton głosu, gdy się odzywają. Jak są ubrani, jaką mają fryzurę i postawę. - Przechyla lekko głowę w bok zastanawiając się nad czymś w ciszy. - A potem po prostu opisuję to. Tworzę ich na nowo. Oni sami są elementem, a ja zamieniam to na słowa, które z czasem stają się całą historią. Prostuje się odwracając spojrzenie ku barowi kiedy czuje, jak whisky zaczyna robić się cieplejsze. Niech to szlag. Gdzie barman? Rozgląda się za nim jakby na moment zapomniała o facecie siedzącym na przeciwko niej, lecz jednak były to pozory, które pozwalała dostrzegać innym, faktycznie samej chowając się pod pewną pokrywą. - Nie. - odpowiada zwięźle na jego pytanie, nie mając ochoty tłumaczyć mu, jak to było z jej rodziną. Po prostu nie chciała przywoływać po części bolesnych wspomnień. - Owszem. - unosi wzrok ku jego twarzy. - Zdaje się, że jeśli potrafię myśleć, potrafię też czynić, prawda? Nie chcę stracić wprawy. Jeśli magii miałoby kiedyś zabraknąć, kim bym się stała, gdybym posługiwała się tylko i wyłącznie nią? - milknie na moment, faktycznie nie czekając na odpowiedź. - Byłabym każdym. Każdą inną, setną, tysięczną osobą, która była by tak samo bezradna jak ja. A nie chcę taka być. - Kręci głową i dolewa sobie jeszcze whisky. Przypuszczała, że facet nawet nie zauważył czy upiła czy nie, od razu wychodząc z założenia, że jeśli dolewa, to musiała upić. A nie zrobiła tego. - Tak sądzisz? Mówiąc to, chyba ograniczyłeś się myślami do małego pola popisu. Wielu z nas potrafi zająć się czymś pożytecznym. Jednak większość.. - wykonuje obojętny ruch dłonią dając znać, że są po prostu beznadziejni i spogląda na jego wisiorek mając faktycznie ochotę nim przekręcić, raz czy dwa, z zaciekawienia.
- Bywam w różnych miejscach. Żeby nie powiedzieć w barach. W Hogsmeade znał je wszystkie. Przez dwadzieścia lat spędzonych w tej okolicy zdołał zajrzeć w każdy zakamarek wioski, tak samo jak Alei Śmiertelnego Nokturnu. Ona jednak nie musiała tego wiedzieć. Zapewne była jedną z tych grzecznych dziewczynek, które nie kręciły się w takich miejscach. A może tylko sprawiała takie pozory. Zresztą czy to istotne? Zapewne i tak nie będzie miał z nią więcej do czynienia. Nie okaże już słabości i nie wróci do Hogsmeade. Nie miał tu czego szukać. Jedynie wspomnień, z których nie powinien korzystać. O ile przeszłość ludzi bywała intrygująca, jego własna jedynie wywoływała ból, bo znał najmniejsze jej szczegóły, który za nic nie chciało ulotnić się z jego myśli. - Opisujesz ludzi jedynie z obserwacji? Jakimi słowami określiłabyś więc mnie? Nie był pewien, czy chciał to wiedzieć. Po prostu go zaciekawiła. Chciał też sprawdzić, na ile potrafiła z niego czytać jak z księgi, a na ile dobrze się krył pod pozorem miłego uśmiechu i pytań. Gdyby tylko zgłębił w końcu tajniki legilimencji i oklumencji, zapewne bez problemu wszedłby w jej myśli, dowiadując się, jak przebiegał ten proces. Wielu ludzi obserwowało, lecz nie każdy wyciągał z tego odpowiednie wnioski. Błędy przeważały w opinii, sprawiając, że czasem postrzegało się człowieka z zupełnie innej perspektywy, niż powinno było. Skinął głową na jej odpowiedź na temat rodziny. Jeśli pochodziła z rodu czarodziejów, to jej podejście tym bardziej było zaskakujące. Czym podpadli jej magowie, skoro wolała życie wśród mugoli? Lecz czy to w ogóle potrzebne mu do szczęścia? Nie lepiej skupić się na własnych sprawach? - Sądzisz, że magia kiedykolwiek zniknie? Ulotni się jak gdyby nigdy nic? Myślę, że jest jednak niewyczerpaną siłą, która płynie w ludzkich żyłach od wieków. Nie sposób się jej pozbyć, niezależnie od tego, jak bardzo by się tego chciało. Ludzie wręcz walczą o to, by zyskać moc, o jakiej nikomu by się nie śniło, a ty w tym wszystkim marzysz o życiu bez czarów. To szalone, ale też niezwykłe. Pokiwał głową z uznaniem. Ta mała dziewczynka była pewna swego, choć w oczach Ulyssesa szalona. A mimo to broniła zaciekle swych racji, przez co był pełen podziwu. Wiele jej podobnych schowałoby się w sobie, nie odzywając więcej. Zaskoczyła go, choć i tak w jego oczach nadal pozostawała uczennicą, która po prostu szuka wrażeń. Aion nie był typem człowieka, który uwielbiał towarzystwo, bliższe kontakty. Trzymał się od ludzi z daleko, jedynie od czasu do czasu z nimi konwersując. - Ograniczyłem się do tego, co zaobserwowałem podczas własnej nauki. Niewielu się wtedy popisywało swoimi umiejętnościami, wręcz przeciwnie. Nie wiem, jak w tym momencie funkcjonuje Hogwart. Wiem tylko, że Ministerstwo ogranicza możliwości edukacji i dlatego uczniowie nie mogą wykorzystywać całego swojego potencjału. Dostrzegł, że dziewczyna znów spogląda na jego zmieniacz czasu, który nadal dyndał na jego szyi, pozwalając dostrzec się każdemu, kto był obecny w barze. Ukrył go więc z powrotem pod koszulą, by nie dosięgły go niepowołane oczy. Jeszcze by z tego wyrosły jakieś kłopoty.
- W różnych miejscach? Czyli różnych barach? Jednak bywasz tu częściej niż chcesz się przyznać, Nieznajomy. - unosi brew przez moment patrząc na niego sceptycznie i po chwili wahania wstaje, po raz kolejny wyciągając się po miseczkę z lodem. Głupio jej było, że w tamtym momencie mężczyzna mógł śmiało spojrzeć na jej zgrabne nogi i pośladki, ale pragnienie napicia się whisky wygrywało. Przecież po to tu przyszła. Chwytając się mocniej lady, po chwili wraca na miejsce uśmiechając się zwycięsko i wsypuje 3 kosteczki lodu do szklanki, aby po chwili przenieść wzrok na faceta i lustruje go wzrokiem bez skrupułów. - Ciebie? - mruczy jakby to było coś dziwnego i opiera się lewym przedramieniem o ladę, pocierając palcami kark i odruchowo dotykając opuszką palca małego tatuażu za uchem. - Wyglądasz mi na faceta po przejściach. Nieco przestraszonego, ale z drugiej strony dosyć pewnego siebie. Zagadkowego. Kryjesz jakieś sekrety, na przykład naszyjnik, który nosisz. Najpierw skłamałeś na temat jego pochodzenia, a potem ukryłeś go ponownie pod ubraniem. Miałeś dziwną minę, kiedy na niego patrzyłam. Jakbyś mówił sobie.. 'o nie, dziewczyno. Nie masz pojęcia co to jest.' - uśmiecha się zadziornie, zakładając nogę na nogę i upijając whisky. - Po drugie, czy tam setne z kolei, wchodząc do baru nawet się nie rozejrzałeś. Czyli bywasz tu często i nie interesują cię kontakty międzyludzkie. Kto wie, może nie masz przyjaciół. Z pewnością pijesz dobry alkohol. Nie jesteś zbyt zarozumiały, a nawet jeśli, to tego nie pokazujesz. - milknie na chwilę spoglądając mu w oczy. - Jak mi poszło? - uśmiecha się powoli i na jego wymowę, przewraca jedynie oczami. - Jeśli sądzisz, że wszechświat nigdy się nie skończy, mylisz się. Jest pochłaniany tak jak magia. Przez najmniejsze materie, z sekundy na sekundę, niezauważalnie dla ludzkiego oka. Po prostu nic nie trwa wiecznie. Nie żyjemy wiecznie, nie kochamy wiecznie, ani nie będziemy wiecznie uwielbiać whisky. Od czegoś się zaczyna i na czymś się kończy. Wierzę, że kiedyś nadejdzie koniec tej całej farsy. Tego podziału na tych, którzy myślą, że mogą więcej, a tak naprawdę są marionetkami facetów z wyższych półek. - odgarnia włosy do tyłu nieco roztargniona tym tematem, jak i zaintrygowana dosyć inteligentną rozmową. W końcu inteligencja była dla niej jedną z najistotniejszych cech u drugiej osoby. - Hogwart to.. - uchyla wargi chcąc coś powiedzieć, ale właściwie ciężko było jej to określić. Władza, władza i jeszcze raz władza. - Dziwne miejsce. Jakieś ponure. Ma tyle mrocznych sekretów, że od niektórych jeżą mi się włoski na karku. Po prostu.. Chcę skończyć tą idiotyczną szkołę i wrócić do Ameryki, aby móc zostać lekarzem i zrobić coś pożytecznego, jak ratowanie tyłków ludziom. Może do tego przyda mi się różdżka, zamiast do serwowania sobie drinków w barze za jej pomocą. - Uśmiecha się szerzej na tą banalną myśl.
Tak łatwo dało się go odczytać? A może to ta dziewczyna miała jakiś dziwny dar, który pozwalał jej zaglądać w myśli? Legilimentka? Wątpił. Pewnie zgadywała. W każdym razie nie chciał się przed nią otwierać. Wolał żyć w swoim małym światku, bez jakichkolwiek problemów, niedomówień. Nie chciał, by ktokolwiek go odkrył, a tym bardziej skończyć w Azkabanie, jak jego ojciec. Bezpieczniejsze było chyba rozprawianie o pogodzie z wiedźmami na Nokturnie, które sprzedawały kapustę i ślimaki, bo one znały pojęcie milczenia. Choć zdawało się wszystkim, że plotkowały, tak naprawdę mówiły tylko o tym, o czym pozwalano im rozmawiać. Za niemałą cenę oczywiście. Sam niemalże oddał im kiedyś pewien amulet, lecz ostatecznie zdecydowały się na przysługę w zamian za czas. Za odmienienie jednej plotki, którą rozpuściły przed tygodniem. Pomógł im, a one pomogły jemu. Były niczym trzy czarownice z Makbeta, które obiecywały koronę. - Uczyłem się w Hogwarcie, więc bywałem i w Hogsmeade – wyjaśnił. Po co wdawać się w szczegóły na temat tego, gdzie się wychował. I tak to nie miało żadnego znaczenia. Niektórych ludzi jedynie dziwiło, że ktoś chciał zostać w tej wiosce, mając możliwość osiedlenia się w Londynie. I tam też się przeniósł po śmierci matki. Łatwiej mu było mieszkać w miejscu, w którym również pracował. Nie powinno być jej głupio. On i tak się tym nie przejmował. Przyszedł tylko po to, by się napić, pokontemplować nad życiem i ewentualnie wdać się w ciekawą dyskusję z barmanem. Barman wyszedł posprzątać zaplecze, wiec została mu dziewczyna przy ladzie. - Wiesz, że będziesz musiała za to zapłacić? – Rzucił znad szklanki, z której po chwili upił kilka łyków rumu. Być może była uwodzicielką, ale dla uczniów Hogwartu. On nie wdawał się w bliższe kontakty, ignorował to, nawet gdy nadarzała się okazja, by lepiej kogoś poznać. Może i jego ciekawili ludzie, ale nie chciał, by druga osoba poznawała jego. Słuchał jej z uwagą, nie dając po sobie poznać, że cokolwiek by się zgadzało. Umiejętnie ukrywał zaskoczenie, mając już do czynienia z mnóstwem przesłuchań – nawet za dzieciaka, gdy złapali jego ojca. W szkole też często podpadał, a gdy podróżował… Szkoda mówić. Kleptomania niekiedy go gubiła. Sam sobie grabił, sam tworzył ścieżkę do Azkabanu. - Wolę, gdy moja własność pozostaje ze mną – uznał z nutą złośliwości. Tracił cierpliwość, choć sam był sobie winny, że zaintrygował ją swoim wisiorkiem. Co miał jej powiedzieć? Że go ukradł? Właściwie to się wymienił, oferując rzecz o mniejszej wartości, więc można to nawet uznać za transakcję. Nieuczciwą, ale jednak. – W miarę – odparł na jej pytanie. – Bywałem tu często, a bar się nie zmienił od kilkudziesięciu lat, więc się nie rozglądam. I nie mam tu znajomych, zapewne w tym momencie pracują w różnych miejscach w Londynie. A konkretnie na Nokturnie. I nie miał na myśli tylko trzech wiedźm od kapusty. Co to, to nie. Był jeszcze ten gość, który pracował u Borgina i wciąż wściekał się o konkurencję. Była barmanka od Czarnego kota. I mnóstwo ludzi, którzy zostali wpisani na listę przysług. On się jej nie da tak łatwo. Był przebiegły i nie pozwalał ludziom na odkrywanie własnych sekretów. To, że czytała z niego tak łatwo, przerażało go i z pewnością niedługo się zmyje, by nie wpędzić się w kłopoty. Dopije tylko swój rum, którego zostało jeszcze pół szklanki. - Nie powiedziałem, że Wszechświat się nie skończy. Wiem za to, że będzie jeszcze trwał na tyle długo, że nie dożyjemy jego końca. A z tą świadomością mogę posługiwać się magią, kiedy tylko zechcę. Hogwart to rzeczywiście dziwne miejsce, ale nie powiedziałby, aby dostawał na jego myśl gęsiej skórki. Wręcz przeciwnie. Często wykradał się nocą, by pomyszkować w ciemnych, zakazanych korytarzach lub wykradać niedostępne księgi z biblioteki. - Pamiętam, że w Hogwarcie nauczają uzdrowicielstwa. Nie lepiej się na tym skupić, niż rozpaczać, że szkoła jest idiotyczna? – Zauważył, po raz kolejny popijając rum, aż zostało mu niewiele na dnie szklanki.