Z wysokiego brzegu morza, który obmywają fale, cieszyć się można przepięknym widokiem. Kiedy stoisz na klifie, możesz zobaczyć cały ocean, jak i część plaży. Wieczorem zaś widzisz zachód słońca, czyli najbardziej romantyczny pejzaż z istniejących. Tutaj woda jest głęboka, więc każdy odważny może wskoczyć w rozbijające się o klif fale. Później musisz kawałek podpłynąć do płaskiego brzegu, ale jeśli skoczyłeś z takiej wysokości, pływanie nie powinno Ci być obce. Tutaj słońce wydaje się mniej gorące niż wszędzie, dzięki zimnym podmuchom wiatru.
Uśmiechnął się nieznacznie, słysząc jej ton. Czy on również brzmiał tak niepewnie? Trzeba by to zmienić. Litości, są już dorośli! Postanowił się zreflektować, więc pochylił się i pocałował ją w policzek na przywitanie, po czym wyciągnął się wygodnie na trawie, tak jak Cass. - Co u Ciebie? - zapytał niezwykle inteligentnie, mimo że w zanadrzu miał wiele innych, poważnych pytań. Ale cóż, jakoś rozmowę trzeba zacząć.
Przekręciła się na brzuch i podparła brodę o dłonie. Nie widziała go tyle czasu... Nie mogła powstrzymać uśmiechu, teraz nadal wyglądał bardzo przystojnie. Zauważyła jego tatuaże, których jeszcze w łazience nie miał - była tego wręcz pewna! Zaśmiała się cicho. - Will, zawsze na początek rozmowy zadajesz najgłupsze pytanie. - powiedziała i pokazała mu język - Jak widać, wakacje, odpoczywamy wszyscy. A u Ciebie, mój drogi?
Przez chwilę przyglądał jej się w milczeniu, a gdy spostrzegł jej spojrzenie, powoli przesuwające się po jego skórze pokrytej tatuażami, jego uśmiech poszerzył się. - Już nie taki grzeczny chłopiec jak kiedyś, czyż nie? - zaśmiał się, wdychając głęboko zapach trawy i oceanu. Teraz przynajmniej nikt nie będzie mu robić wyrzutów, skoro ukończył szkołę. Zastanowił się nad wypowiedzią Cassie. - Jakoś trzeba zacząć. - wyszczerzył zęby w szerokim, krótkim uśmiechu. - U mnie tak samo. Wakacje. No i muszę przemyśleć, co dalej... - dodał z niechęcią. Nawet nie znał jeszcze wyników egzaminów, nie miał pojęcia, jaki zawód chce wykonywać ani gdzie mieszkać, jakże więc miał planować swoją przyszłość?
Nie mogła się powstrzymać, aby nie pogładzić jego ramienia pokrytego tatuażem. Robiła to bardzo niepewnie i nieśmiało. Nie wiedziała, na jakim etapie stoi ich znajomość. Owszem, w łazience prefektów było bardzo przyjemnie, lecz mogli to traktować jako przygodę. - Nigdy nie byłeś taki grzeczny - zaśmiała się. Przecież pan William Blaces zawsze musiał coś nabroić. I to właśnie jej najbardziej odpowiadało. - Podobają mi się. - rzekła cicho najzupełniej szczerze. - Nie, błagam, Will. Są wakacje - powiedziała dobitnie - odpoczywamy od ocen, przyszłości, pracy.
Jej dotyk na jego skórze sprawiał mu przyjemność. Cały czas uważnie śledził jej poczynania, przygryzając wargę, żeby na jego usta nie wkradł się niepożądany uśmiech. - Oj no, szczegóły, szczegóły... - mruknął, wywracając teatralnie oczami. Ciekawe, czy istniała osoba, która łudziła się, że William faktycznie kiedykolwiek zachowywał się tak, jakby wypadało. - To dobrze. Każdy z nich znaczy co innego. - dodał, zniżając głos do szeptu. Każda czarna linia, nawet najcieńsza, miała znaczenie symboliczne, a mówiąc o tym, czuł się tak, jakby wyznawał swoje najskrytsze uczucia. - Wiem, ale... - urwał, zastanawiając się, co powiedzieć. Oczywiście, że miała rację. Ale nie znała pełnego zarysu sytuacji. - Nie rozumiesz. - jęknął zrozpaczony. - Teoretycznie z datą ukończenia szkoły powinienem mieć już całkowity obraz przyszłości. Każdy z mojej rodziny w moim wieku wiedział już, co będzie robić i gdzie mieszkać, a niektórzy byli już nawet zaręczeni. Jedynym wyjątkiem był Drake! - "który nie dożył siódmej klasy" dodał w myślach, wbijając spojrzenie w horyzont.
Zaczęły drętwieć jej ręce, więc ułożyła głowę na jego brzuchu, nie przestając na niego patrzeć. - Świat jest zbudowany ze szczegółów - bąknęła, przypatrując się jego tatuażom. Widziała ich precyzje. - A oto dowód - zaśmiała się cicho. Pogładziła drugie ramię, na którym również znajdowały się wzory. Wzięła głęboki oddech. - Zamieniam się w słuch. Przygryzła wargę, po jego opowieści. - Słońce... - zaczęła cicho, patrząc na niego troskliwie - Ale Ty nie jesteś każdy. Ty jesteś William Blaces. - powiedziała i palcem wskazała jego klatkę piersiową. - Możesz wątpić, błądzić i nie wiedzieć, co ze sobą zrobić! Człowiek ma taką naturę. Nie jesteś cyborgiem. Z całej filozofii życia musisz wynieść tylko jedno zdanie, wiesz jakie?
Gdy położyła głowę na jego brzuchu, automatycznie objął ją i przytulił. - To bardzo dłuuuuga historia. Opowiem innym razem. - powiedział, przeczesując niespiesznie palcami jej włosy. - Widzisz? To jest problem. William Blaces. - stwierdził, dobitnie akcentując ostatnie słowo. - I tak będę robić, co chcę, chociaż wypadałoby podtrzymać chociaż część rodzinnych tradycji. Tylko jedno zdanie? Carpe diem? - zapytał z uśmiechem. Chyba oboje dobrze wiedzieli, jakie były konsekwencje jego "życia chwilą".
Przymknęła oczy, rozkoszując się jego dotykiem, tak jej go brakowało... Nie wiedziała, ile dokładnie minęło, kiedy ostatni raz poczuła jego zapach. - Jak wolisz, mamy czas... - szepnęła cicho, podsuwając się wyżej, aby słyszeć jego bicie serca. Tak spokojne... Czyżby odprężyło się dzięki naturze? - Moja rodzina też nie jest zadowolona, Will, ale chrzanić ich. To Ty jesteś w swoim życiu głównym aktorem. Dla nich możesz być nawet Ministrem Magii, ale jeśli Ty będziesz nieszczęśliwy, to chrzanić taką egzystencje. - powiedziała najczulej jak mogła, zadzierając głowę ku niemu - Carpe diem jest bardzo - chrząknęła - przyjemne. Aczkolwiek myślałam o szczęściu.
- Mamy czas. - powtórzył, napawając się tą chwilą i otaczającą ich ciszą. - Całe wakacje, jeśli tylko zechcesz. - dodał po chwili. Czy Cass naprawdę byłaby w stanie znosić go przez całe wakacje? - Nigdy nie potrafisz usiedzieć w miejscu. - zaśmiał się, gdy zaczęła się kręcić. Nie miał jej tego za złe, w końcu jego też zawsze nosiło. - Skoro carpe diem jest bardzo przyjemne, nikt nie powinien czuć się urażony, jeśli kolejny tydzień będzie wyrwany z rzeczywistości, a do problemów codzienności powrócimy... w późniejszym terminie. - stwierdził, rysując na jej drobnych plecach niewidzialne zawiłe wzorki. - Cass, co tak właściwie jest między nami? - zapytał, przerywając sielankę. - Próbuję to "zdefiniować" już od dosyć dawna i jakoś mi nie idzie. - skrzywił się nieznacznie z powodu tego, że musi poruszać tak delikatne kwestie.
Nie mogła ukryć małego uśmiechu. Wakacje z Willem? Czyż było coś wspanialszego? Nie potrafiła określić jak na nią działał. Był magnesem, wodą na pustyni. - A czy Ty tego chcesz? - spytała cicho, wciąż zadzierając głowę, aby móc spojrzeć w jego półprzymknięte oczy. Ponownie się uśmiechnęła, widok Willa sprawiał, że nie potrafiła się smucić. - Nieprawda... ja po prostu - próbowała się wytłumaczyć, ale zaraz po chwili znowu zaczęła się kręcić i obróciła tak, że leżała teraz przy nim, wciąż trzymając głowę na klatce piersiowej, wsłuchując się w "tu du" i oddechy, którym nie mogła określić tempa. - Takie tygodnie, które są wymazywane, są najpiękniejsze. - rzekła prawie, że rozmarzona. Dopiero teraz poczuła jak pod wpływem jego dotyku, przebiegł po jej plecach dreszcz. Zarumieniła się lekko. Teraz to ostateczne pytanie. Podniosła się i spojrzała w jego oczy. Co było? Nie potrafiła tego zdefiniować przed sobą, a co dopiero przed nim! W końcu po długiej ciszy, przygryza wargę. - Magnes - zaśmiała się. - Tylko takie przychodzi mi na myśl określenie. - spuściła głowę.
- Och, oczywiście, że nie chcę! Skąd w ogóle ten pomysł? Sądzisz, że fakt, iż sam to zaproponowałem, cokolwiek znaczy? - zapytał kpiąco, udając obruszenie, jednak szybko się powstrzymał, przypomniawszy sobie, że kiedyś obiecał, że nie będzie sarkastyczny w jej obecności. A przynajmniej spróbuje nie być. Nic nie mówił, tylko leżał tak i rozważał jej słowa pod każdym kątem. - Więc chyba nie pora na definiowanie. - zaśmiał się, nie chcąc psuć uroku chwili. - Będziemy działać spontanicznie, tak jak dotychczas, a co ma być, to będzie.
Zmarszczyła brwi, słysząc w jego głosie sarkazm i kpinę. Nie lubiła, gdy używał takiego tonu. Wtedy przypominał dawnego siebie, który miał wszystko gdzieś, włącznie z panem Williamem Blaces. - Will - skarciła go spojrzeniem, mając nadzieję, że wystarczy, aby zrozumiał. - Więc - zaczęła delikatnie, rysując na jego klatce piersiowej nieznane wzory, znaki - Gdzie chciałbyś pojechać? Jesteśmy w końcu dorośli. - powiedziała z dumą. Choć wiedziała, że już nie jest uczennicą Hogwartu, że to ostatnia wycieczka, na której może być, nie była smutna. Wręcz przeciwnie! Cieszyła się, bowiem wiedziała, że zawsze będzie mogła przyjść na herbatę do nauczycieli, posłuchać najnowszych plotek a czasem nawet się poradzić. - Wiesz, Will - szepnęła - Pewien mugolski pisarz powiedział kiedyś, że określać znaczy ograniczać. Nie ograniczajmy tego, co jest między nami. - dodała ciszej. Zaczął padać deszcz, który był bardzo ciepły. Cassandra cieszyła się, że przynajmniej nie będzie jej tak duszno. - Mam nadzieję, że nie przeszkadza Ci deszcz.
Tak jak się spodziewał, Cassie nie była zadowolona z jego zachowania, ale na szczęście nie skomentowała. Już jej spojrzenie mówiło samo za siebie, ale oczywiście William udawał, że go to nie dotyczy. - Hmmm... na pewno będę musiał pojechać do Cardiffu, do domu. - oświadczył z nieukrywaną niechęcią. Miał tam kilka spraw do załatwienia, ale od pewnego czasu, nie wiedzieć dlaczego, każda wizyta w Walii przyprawiała go o rozgoryczenie i irytację. - Nie zechciałabyś pojechać tam ze mną? Sądzę, że spodoba Ci się okolica. - dodał, ściszając głos, jakby obawiał się własnych słów. - Tak to raczej preferencji brak. Choć pewnie w ciągu tych kilku dni zdążę sobie przypomnieć dlaczego tak bardzo nie lubię słońca i upałów, więc sugerowałbym coś... mniej nasłonecznionego. - powiedział, krzywiąc się lekko na samą myśl o wylegiwaniu się na plaży. To zdecydowanie nie dla niego. Gdy zaczęły spadać pierwsze krople deszczu, a potem kolejne i kolejne, coraz większe, powrócił jego dobry humor. Od razu przypomniał mu się wieczór w Trzech Miotłach, kiedy to po raz pierwszy rozmawiał z Cassandrą i kiedy mocno padało. Już wtedy wyszły na jaw jego upodobania odbiegające od normy. - Miałby mi przeszkadzać? W życiu. - zapewnił, uśmiechając się szeroko. W końcu namiastka pogody, jaką uwielbiał.
Od razu zauważyła jego niechęć do wyjazdu. Nie znała tej historii, dlaczego, po co, jednak wierzyła, że skoro nie pała do nich sympatią to jest jakiś powód. Uśmiechnęła się blado, chcąc go lekko wesprzeć na duchu. - Cardiff? Nie ma sprawy. Chętnie z Tobą tam pojadę. Opowiadałeś o tamtejszych krajobrazach. - rzekła rozmarzona przypominając sobie jego bogate opisy. Na pewno wiele razy przesiadywał tam. Nie potrafiła zrozumieć, dlaczego ich wszystkie rozmowy były takie konspiracyjne. Oczywiście dodawało to uroku i tajemnicy. - Jasne, też jestem za miejscami bez słońca, ale też bez śniegu... - jęknęła cicho. Nie wyobrażała sobie nosić teraz kurtkę, buty zimowe... O nie. Nie lubiła takiej pogody. Przymknęła oczy, czując jak krople deszczu moczą jej loki. Wciąż słuchała "tu du tu du". - To cieszę się, nie chciałabym teraz wracać.
Gdy usłyszał jej odpowiedź, od razu się ucieszył. Oczywiście nie było tego po nim widać, ale to chyba logiczne, że jej "tak" nawet w tak głupiej kwestii, znaczyło dla niego wiele. Przez chwilę zastanawiał się, co powiedzą rodzice, ale szybko odpędził od siebie tego typu myśli. Nie pora na zamartwianie się. - Dzięki. - posłał jej jeden ze swoich charakterystycznych uśmieszków. Aż ciężko było mu uwierzyć, że wciąż pamiętała opisy, którymi ją uraczył. On sam również pamiętał wiele rzeczy, ale zwyczajowo nie zagłębiał się w szczegóły. - Nieee, na razie nie wracamy. Z cukru nie jesteśmy, trochę wody przeżyjemy. - mówiąc to, wyciągnął się jeszcze wygodniej na trawie, chociaż pewnie każdy normalny człowiek na jego miejscu próbowałby zakryć się przed deszczem. - Jakie miejsca odpowiadają naszym wymaganiom? - zapytał, mierzwiąc sobie włosy. - Kanada? Pierwszy kraj, który przychodzi mi do głowy... Rumunia? Tam powinny być smoki, więc przynajmniej mielibyśmy trochę atrakcji. - zaczął się zastanawiać na głos, wpatrując się w zachmurzone niebo.
- Przyjemność po mojej stronie - zaśmiała się cicho, widząc jego uśmiech, ten uśmiech. W prawdzie potrafiła je już ponumerować. Ten nazwałaby numer 17. Siódemka, bo był szczęśliwy i czuł wsparcie, jedynka za nastrój. - Mam tylko nadzieję, że Twoja rodzina mnie nie zje - burknęła, czując jak Will zaczyna się układać wygodniej - I kto tu się kręci? Hm? - połaskotała go, chcąc wymierzyć "karę". W końcu leżała na nim i każdy ruch dokładnie czuła. - Już? Wygodniej? - spytała nieco kąśliwie, przed chwilą sam ją skarcił za kręcenie się. - Hm... - zamyśliła się, przygryzając dolną wargę - Rumunia brzmi interesująco, jeśli chodzi o smoki, jednak... obydwoje nie lubimy być w jednym miejscu za długo, więc możemy pojechać zarówno do Kanady jak i Kraju Smoków. Pensylwania? - spytała, myśląc tylko i wyłącznie o zamku, który się tam znajduje.
- Nie, nie zje Cię. - zapewnił szczerze, zgodnie z wnioskami, do jakich doszedł wcześniej. - Wystarczy, że jesteś Lancester. Nie będą nawet zwracać uwagi na Twój wygląd, upodobania czy zachowanie, nie zapytają, w jakim byłaś domu w Hogwarcie ani czy masz jakies pojęcie o Czarnej Magii. Dla nich Lancester to Lancester, marka sama w sobie. I nic innego się nie liczy. - stwierdził, lekko pogardliwym tonem. Pod tym względem, poglądy jego rodziców były okropne, a zachowanie karygodne. Zaśmiał się, słysząc jej komentarz. - O wiele wygodniej. - odpowiedział zadowolony. - A jak się sprawdzam w roli poduszki? - zapytał, próbując ukryć rozbawienie całą sytuacją. - I tak podejrzewam, że w wakacje zwiedzimy dużo, dużo więcej miejsc niż wstępnie zaplanujemy... Ciągnie Cię do Drakuli? - spojrzał na nią uważnie z iskierkami szaleństwa widocznymi w oczach.
Skrzywiła się nieco. Skąd te poglądy rodzin? Nazwisko i nic więcej się nie liczy. Nieważne, że jest się rudym, piegowatym, głupim blondynem czy sprytnym brunetem. Dla nich się to nie liczyło, do czasu ślubu. Wtedy "żona ma być Twoją wizytówką. Piękna, arystokratka, nie musi być inteligenta" Nigdy nie wiedziała, dlaczego właśnie tak wysoki stan szukał płytkich osób. Westchnęła ciężko. - Dogadaliby się nasi rodzice. - stwierdziła po krótkim namyśle. - Poduszki...? No nie wiem, jesteś nieco twardawy i ciągle się wiercisz. - mówiła, próbując jak poduszkę ułożyć dłonią. W końcu podparła się ręką, spoglądając na niego, takiego zrelaksowanego. Uśmiechnęła się niewinnie do Pana Williama. - Tak, słońce, lepiej działać spontanicznie. Przynajmniej zawsze będziemy mieli ochotę pojechać w dane miejsce. A Ciebie, nie, Willuś? Tam jest ten zamek... Dostępny tylko po zmierzchu... - zamilkła i oderwała wzrok od wspaniałego oceanu. Uśmiechnęła się niewinnie, tak jak wtedy, gdy wrzuciła go do basenu. Nachyliła się niepewnie, muskając jego usta, za którymi tęskniła.
Już sobie wyobrażał, jakby przebiegała ich wizyta u rodziców. Wpierw spojrzeliby podejrzliwie na Cass, a potem, gdy już usłyszeliby magiczne nazwisko, zaczęliby dosłownie szaleć z radości, że ich kochany synek znalazł sobie taką wybrankę serca i bez znaczenia byłyby jego stwierdzenia, że Cassandra może, ale wcale nie musi być "tą jedyną" i że wcale nie przyjechali obwieszczać im wspólnych planów na resztę życia czy ogłaszać datę ślubu. Czyli trzeba będzie odpowiednio wcześnie wysłać długi list. - Nie wiercę się! - zaprotestował, siląc się na powagę. - Willuś? - powtórzył zdziwiony. - Skąd wytrzasnęłaś takie zdrobnienie? - Willuś? To dobre dla trzylatka... - A zamek bardzo chętnie. Dopiero teraz powoli uzmysławiam sobie, jak bardzo przydatna jest teleportacja! Biedni mugole, tracą godziny w podróży, a my "pyk" i już jesteśmy.
Zaczęła myśleć, że dostanie dokładne instrukcje, jak powinna zachowywać się w domu państwa Blaces. W jej rodzinie nawet nie można było mrugnąć, kiedy mówił ojciec, bo on jest panem. - Wiercisz się! - powtórzyła ze śmiechem. - Masz za karę za wiercenie. Willuś. - dodała, gryząc się w język, aby za chwile nie wybuchnąć. - Cieszę się, że podoba Ci się pomysł z zamkiem. - uśmiechnęła się blado i zgarnęła włosy na jedną stronę - Tak, dobrze, że Hogwart zapewnił nam kurs, bez niej to ani rusz. Teraz możemy zwiedzić cały świat - w jej oczach pojawiły się charakterystyczne iskierki.
Instrukcje powinny raczej pójść pocztą do rodziców Williama, a nie do Cass. W sumie tylko oni mogą być odpowiedzialni za niezręczną atmosferę, która pewnie zapadłaby wraz z ciążącą wszystkim ciszą już w pierwszych minutach spotkania. - Nie, nie wiercę się! - zaprzeczył ponownie, aż trzęsąc się ze śmiechu. - Nie, proszę, tylko nie "Willuś"... - jęknął, czując, jak powoli zaczyna go boleć brzuch. - Z wakacjami jakoś damy sobie radę.
W towarzystwie panny Cassandry nigdy nie mogła zapanować niezręczna cisza. Wiele razy jej ojciec, niedoszły władca świata, powtarzał, że zawsze znajdzie się temat, lecz to mężczyzna musi zacząć. Oczywiście, Cassie nigdy nie trzymała się tej zasady. Dla niej nie istniała wyższość samca w związku. - A czy wyglądam na piękną brunetkę? - spytała, drocząc się z nim. Jeśli się nie wiercił, to była zakonnicą, przynajmniej tak mówił Chuck po powrocie z kraju, o którym nie chciała słuchać. Willuś brzmiało uroczo, wręcz jak zdrobnienie dla małego dziecka, które bawi się zabawkami lub sprawdza działanie swojej pierwszej różdżki. - Och, dobrze, Will. - zerknęła jeszcze na ocean, którego szum pieścił ich uszy. Wstała ostrożnie z nieco wysuszonej trawy i spojrzała w dół. - Jak myślisz, wysoko stąd jest?
Spojrzał na nią, próbując zamaskować wszystkie emocje i nic po sobie nie dać poznać. W jego głowie kłębiły się tysiące myśli i tysiące zdań, które mógłby wypowiedzieć, a pewnie nigdy nie wypowie. - Jesteś piękna. - stwierdził, ponownie ściszając głos i jednocześnie udając, że nie rozumie jej gierek, nie mówiąc już o uczestniczeniu w nich. - Will brzmi znacznie lepiej. - odetchnął z ulgą, gdy użyła normalnego zdrobnienia, a nie wersji dla przedszkolaczków. Także wstał i podszedł do krawędzi. - Nie poślizgnij się. - ostrzegł, chwytając ją za ramię, żeby nie przewróciła się. Trawa może i była sucha, ale teraz również niebezpiecznie ślizga po deszczu. Chłopak spojrzał w dół, przekrzywiając głowę. - Czy ja wiem? Kilka ładnych metrów... Ale wydaje mi się, że nie więcej jak 15.
Zaśmiała się cicho, ukazując rządek równych zębów. Czyżby znów musiała go rozkręcać, aby chociaż się z nią podroczył? Po raz kolejny widziała błysk w jego oku, który zatajał tyle ważnych spraw jakby chciał milczeć, mówiąc, że świat sam podyktuje śmiertelnikom prawdę. A tylko nieliczni ją mogą odkryć. Jednak życie bywa brutalne, a zarówno William Blaces jak i Cassandra Lancaster czuli się nieśmiertelni i dla nich takie gierki wcale nie istniały. Momentalnie na jej policzkach pojawiły się szczere rumieńce, które przeklinała w myślach. - Dziękuję - szepnęła równie cicho jak William. Ach, ta konspiracja! Zawsze będzie im towarzysz deszcz, niedługo stanie się symbolem znajomości Blaces kontra Lancaster, lecz nie tylko on, każda woda, obrażone promienie słońca, które próbują opalić "nieśmiertelne" ciała, i oryginalne początki rozmów, wpierw jak nieznajomi, a następnie ludzie, niemogący żyć bez siebie. Wiatr przywiał zapach młodego mężczyzny, na co Cassandra przymknęła oczy - Przecież uważam - burknęła, choć nie chciała, aby puścił jej ramię. Upewniając się, że wciąż je trzyma, wychyliła się do przodu - Chcesz skoczyć? - odwróciła się do niego przodem, uśmiechając się niewinnie. W jej oczach szalały diabelskie ogniki. Obydwoje czuli dziwne pożądanie do adrenaliny i zawsze musieli pakować się w kłopoty. Nie mogli określić tego jako "przeznaczenie", raczej umiejętne "planowanie" sobie życia.
Czy wszystkie dziewczyny miały tak dość swoich rumieńców? Pewnie tylko dlatego, że nie są świadome tego, ile uroku im to dodaje i jak bardzo może schlebiać innym. - Nie ma za co, taka jest prawda. - ta konspiracja była właśnie najlepsza! Tworzyła iluzję, w której liczyły się tylko marzenia owej dwójki, a nie otaczający ich świat, inni ludzie czy szara rzeczywistość. William zignorował burknięcie dziewczyny, ale i tak nie cofnął ręki. Ostatnie, czego by chcieli, to nieszczęśliwy wypadek na wakacjach. Jego usta wygięły się w dobrze znanym uśmieszku, kiedy usłyszał pytanie Cassie. - Oczywiście, że chcę. - odpowiedział ożywiony. Już od dawna nie robił niczego szalonego, pora nadrobić zaległości.
Mężczyzna nigdy nie jest w stanie zrozumieć, jak niesamowite uczucie gorąca niszczy całą "pokerową" twarz. Poza tym... William ostatnio ciągle się przyczyniał do powstawania rumieńców. Zerknęła w jego oczy, chcąc się upewnić, czy tak właśnie wygląda owa tajemnicza prawda. - Jesteś niesamowity - szepnęła, kładąc swoją dłoń na jego. Przyciągnęła go lekko do siebie. - No to hop? - spytała z niemałym uśmiechem.