Z wysokiego brzegu morza, który obmywają fale, cieszyć się można przepięknym widokiem. Kiedy stoisz na klifie, możesz zobaczyć cały ocean, jak i część plaży. Wieczorem zaś widzisz zachód słońca, czyli najbardziej romantyczny pejzaż z istniejących. Tutaj woda jest głęboka, więc każdy odważny może wskoczyć w rozbijające się o klif fale. Później musisz kawałek podpłynąć do płaskiego brzegu, ale jeśli skoczyłeś z takiej wysokości, pływanie nie powinno Ci być obce. Tutaj słońce wydaje się mniej gorące niż wszędzie, dzięki zimnym podmuchom wiatru.
O tak, wakacje potęgowały i tak ogromne już lenistwo Gabrielle. - Nie, jestem jedynaczką - odparła. Z jednej strony egoistyczna natura dziewczyny się cieszyła, a z drugiej.... może starsze rodzeństwo byłoby oparciem w jej sytuacji, bo młodsze tylko obciążeniem. - A ty masz, prawda? Czekaj, nech zgadnę... Brissa, Puchonka... i te bliźniaczki, Ślizgonki?
Jednak nie miała takich sióstr. Z jednej strony szkoda, bo miałby osobę, która zrozumiałaby jego marudzenie na ten temat, z drugiej - lepiej dla niej. Przynajmniej nie traciła nerwów na tłumaczenie im, że miło by było dostać czasem trochę prywatności. Już nieraz wydzierali się na siebie, stawiając pół pałacyku na nogi. No tak, z nimi nie jest nudno - pomyślał, wspominając Casey i Maddie. - Szkoda - stwierdził w końcu, miał ciekawsze życie, będąc prześladowanym przez siostry. - Dokładnie. Znasz je? - zdziwił się. Zwykle to jego kojarzyli ludzie, Brissa za to rzadko była rozpoznawalna.
- Tak, szkoda. Zawsze chciałam mieć starszego brata - westchnęła smutno. Jednak zdawała sobie sprawę, że to niemożliwe. - Tylko z widzenia, może kiedyś zamieniłam słowo, czy dwa - odpowiedziała na jego pytanie. Włożyła machinalnie ręce do kieszeni w poszukiwaniu różdżki. - Ech, no tak, zostawiłam ją w domku - powiedziała to na głos, nie zdając sobie z tego sprawy.
Zastanowił się, co było przyczyną tej chęci. Mogła być to po prostu zwykła zachcianka, dużo jedynaków pragnęło rodzeństwa, czasem niesłusznie. Choć równie dobrze mogła mieć problemy w domu, czy być samotna. Postanowił jednak nie pytać, uznając iż może być to drażliwy i niezbyt przyjemny temat dla dziewczyny. Może gdy lepiej się poznają. - Ja swojej też nie mam - uniósł bezradnie ręce do góry. - Tak właściwie, to po co ci teraz różdżka? - zapytał podejrzliwie. - Chcesz mnie zaatakować? - dodał robiąc przerażoną minę.
- Taaak, zaatakować, a później zgwałcić, co ty na to? - zapytała groźnym głosem i przybliżyła się odpowiednio, udając, że ma złe zamiary wobec niego. Jednak po chwili już odsunęła się na bezpieczną odległość, nie sugerującą niczego. - Żartowałam - zaczęła się śmiać - po prostu chciałam się osuszyć, to wszystko.
Zaśmiał się, po czym odpowiedział: - A więc chodźmy na górę, wezmę swoje rzeczy i pójdziemy się wysuszyć. Potem coś się wymyśli - mrugnął do Gab i skierował się w planowanym kierunku. Gdy doszli na górę chwycił koszulkę i zawrócił.
Przytaknęła głową na znak zgody. Schodzili z klifu i oczywiście nie mogło obyć się bez tego, by Gab się nie potknęła. Jednak udało jej się utrzymać równowagę bez niczyjej pomocy. - Nie meczą cię te piszczące dziewczyneczki, co to tak latają za tobą?
Właśnie miał jej pomóc, kiedy poradziła sobie sama, doskonale udało jej się utrzymać równowagę. Aż się nadziwił, jak to było możliwe. Nie musiał się długo zastanawiać nad odpowiedzią na te pytanie. Myślał o tym ostatnio, więc wiedział, co na to powiedzieć. - Czasami. Denerwuje mnie brak prywatności, a że piszczą, to już kwestia przyzwyczajenia. Jak lubią robić z siebie idiotki takim niepotrzebnym wrzaskiem, to nikt im nie broni, proszę bardzo. Ale gdyby tego nie robiły i zachowywały się normalnie, miałyby większe szanse na to, że bym je akceptował. Obecnie po prostu się z tego śmieję i unikam ich jak się da. Nie ma co, wyczerpująca odpowiedź - pomyślał i zaśmiał się cicho do siebie.
Słuchała z uwagą słów chłopaka i doszła do wniosku, że ma on duży dystans do tego, co dzieje się wokół niego. Jednak i tak momentami musiało to być męczące. Ale tak było w szkołach takich jak Hogwart, gdzie właściwie jedynie Pokój Życzeń był miejscem, gdzie można było zdobyć trochę samotności. - One są po prostu głupie. Jakby miały klapki na oczach i nie widziały, że normalną rozmową można wiele wywalczyć, a takim niedorzecznym zachowaniem nic. No ale cóż, tak to jest, jak się ma siano w głowie zamiast mózgu - perfidnie skomentowała ich zachowanie.
Dystans miał, do czasu. Tak jak każdy, czasem coś go denerwowało i robił się wręcz nieznośny, a dystans pryskał jak bańka mydlana. Na szczęście dla niego i reszty świata nie zdarzało się to często. - Głupie to trochę pochopne określenie, ale tak właśnie się zachowują. Tym bardziej, że ja bardzo lubię rozmawiać - stwierdził trochę nietypowo. - Za to dziwię się, że za tobą nie ma kolejek - zaśmiał się, prawiąc jej komplement. Zauważył, że zaczyna przyzwyczajać się do towarzystwa Gabrielle. Miło się z nią rozmawiało.
Dystans? Niegdyś w przypadku Gabrielle nie istniał. Przejmowała się wszystkim i płakała z byle powodu. Jednak nadszedł czas, że musiała wziąć się w garść i zaczęła pracować nad sobą. I mimo że nadal martwi się wieloma rzeczami, może czasem nawet niepotrzebnie, to nie męczy już tak innych swoim zachowaniem. - Nie chcą zobaczyć tego, co oczywiste. I na tym tracą - powiedziała, dziękując w duchu, że nie zachowuje się tak, jak one. - Za mną? Kolejki? Nie wiesz, co mówisz - zaśmiała się. Jednak zaczęła zastanawiać się nad jego słowami. Nie była żadną pięknością, mimo że mogła. Ale nie chciała. Nie była uwodzicielką, nie bawiła się w żadne flirty. Poza tym dostatecznie się sparzyła i nie interesowali ją w tej chwili mężczyźni. Przynajmniej nie w ten sposób. Jako znajomi czy przyjaciele i owszem. Jednak nie chciała się angażować w żaden związek.
Również zaśmiał się na jej słowa. Dokładnie wiedział, co mówi i był w tej chwili święcie przekonany, że ma rację. - Wiem, wiem - zaprzeczył jej stanowczo. - Urok osobisty, i takie sprawy - wyszczerzył się niewinnie do Gab. Nieczęsto wiązał się z dziewczynami, głównie dlatego, że nie byłoby to dla nich zbyt przyjemne. Rozpiszczane idiotki kręciłyby na partnerki Jareda nosem i uprzykrzały życie. No i po co? Łatwiej po prostu zrezygnować. A i nie szukał specjalnie dziewczyny, wierząc, że to przyjdzie kiedyś samo. Za to komplementy - to zupełnie inna sprawa. To miał już we krwi.
- Tak, tak, jasne. Urok osobisty, uroda i inteligencja, prawda? - dopowiedziała. I nagle zdała sobie sprawę z tego, że rzeczywiście może ma to wszystko, o czym mówiła. Jednak nie miała wielbicieli, z czego się w sumie cieszyła, bo przynajmniej miała choć trochę prywatności. Zresztą była dosyć nieprzystępna przez swoje humory. Ale i często zbyt nieśmiała, by zacząć z kimś rozmowę. Zbliżali się już coraz bardziej do domku. Oczywiście, ni stąd, ni zowąd, niezdarna Krukonka potknęła się o jakiś kamień i przewróciła się, zdzierając sobie przy tym kolano. - Auć - syknęła z bólu.
- No, a nie? - zapytał z chytrym uśmieszkiem. - Urok osobisty, uroda i inteligencja, świetnie to ujęłaś - potwierdził. Nie zdążył złapać dziewczyny, kiedy się potknęła. Ukucnął obok niej i spojrzał na kolano. Zaliczyła niezły wypadek, miał nadzieję, ze skończyło się tylko na zatarciu, które i tak wyglądało na dosyć mocne. Urazy kolan nie należały do najprzyjemniejszych, więc nie zdziwił się, kiedy syknęła pod nosem. - Nie wygląda zbyt dobrze. Iść po różdżkę, czy wolisz, żebym zaprowadził cię od razu do pielęgniarki? - zapytał Krukonkę.
- Przestań, nie będziemy fatygować pielęgniarki na zwykłe zadrapanie - odparła całkiem trzeźwo. Zachowała tę zimną krew, a i ból trochę już zelżał. Usiadła w takiej pozycji, że dobrze widziała tę ranę. Niestety, krew leciała dosyć obficie (dlaczego akurat z kolana musi lecieć takimi strumieniami?). W dodatku między ranę dostał się piasek. - Dobra, leć po tę różdżkę, bo jeszcze wda się zakażenie i wtedy naprawdę będzie potrzebna pomoc lekarza - poprosiła poważnym tonem.
Nie był do końca pewien, czy nie warto jej jednak pofatygować. Coś mogło się wedrzeć do krwi, przecież droga nie była zbyt czysta. Zakażenie było bardzo prawdopodobne. Z tego co wiedział, powinien ranę oczyścić, a potem dopiero opatrzyć. Spojrzał znów na ranę i syknął cicho, sporo krwi, jak na otarcie. - Jak wolisz - powiedział szybko i pomknął po różdżkę, z którą chwilę później wrócił. - Mam nadzieję, że mi ufasz - powiedział, chcąc się upewnić, że nie wywinie żadnych numerów.
Patrzyła z niepokojem na kolano, na którym znajdowało się coraz więcej krwi. Na szczęście Jared szybko pojawił się z różdżką, co dawało nadzieję, że zaraz uporają się z tą raną. - Och, oczywiście, że ci ufam, ale pospiesz się - odparła. - Chcesz, żebym się tu wykrwawiła na śmierć? - zażartowała, udając, że jest zrozpaczona.
Spojrzał na nią z chytrym uśmieszkiem, udając, że ma złe zamiary wobec jej krwawiącego kolana. Rozszerzył uśmiech, zanosząc się złośliwym chichotem, zaraz jednak poważniejąc. Przystawił różdżkę do rany i mruknął pod nosem pierwsze zaklęcie: - Tergeo - rana została oczyszczona, miał nadzieję, że w porę się z tym uporał. - Ferula - dodał, aby opatrzyć skaleczenie. Uśmiechnął się do Krukonki i zrobił pytającą minkę: - No i jak, lepiej? - zapytał, chcąc się upewnić, że wszystko zrobił prawidłowo.
- Tak, zdecydowanie lepiej - odpowiedziała spokojnym głosem. Nie czuła już bólu, noga była obandażowana i nie bała się, że wystąpią jakieś powikłania. - Dziękuję - rzekła z wdzięcznością w głosie. Tę wdzięczność można było także dojrzeć w jej oczach. - Czy pomógłbyś mi wstać? - zapytała. Chciała już stąd iść i nie robić zbędnego widowiska.
Odetchnął, kiedy dowiedział się, że wszystko w porządku. Gdyby zrobił coś nie tak, mógłby jej zaszkodzić, i to bardzo. Na szczęście znał się na zaklęciach wystarczająco dobrze, aby jej nie zranić. Zadowolony skinął głową, na jej podziękowanie. Miał właśnie zaproponować jej pomoc, kiedy usłyszał pytanie. - Tak, jasne - odpowiedział szybko i podał jej obie ręce.
Złapała za obie ręce chłopaka i jakoś wstała z ziemi do pozycji stojącej. Jednak zrobiła to zdecydowanie zbyt szybko, bo noga dała o sobie znać. Dlatego przeniosła ciężar na zdrową nogę, przytrzymując się Jareda. Ale się wkopałam. Wiedziała już, że będzie miała przez co najmniej kilka dni problemy z chodzeniem. I jak ona miała iść na wesele, a przedtem chodzić po sklepach? Marzenie ściętej głowy. - Nie no, ja jak zwykle muszę się jakoś załatwić - mruknęła jakby sama do siebie.
Pomyślał najwyraźniej o tym samym, bo stanęła jakoś inaczej, przenosząc ciężar ciała na drugą nogę. Zmarszczył lekko brwi. Może jednak powinni pójść do kogoś doświadczonego? Lepiej nie zostawiać tego na później. Jeszcze się pogorszy, a co wtedy? Przytrzymał Gabrielle, żeby nie upadła i ustawił się inaczej, aby pomóc jej chodzić. Oczywiście za kierunek natychmiastowo i definitywnie wybrał Gabinet Pielęgniarski. Nie ma mowy, idą tam i już. - Zdarza się - mruknął. - Ale i tak idziemy do pielęgniarki. Wyjdziesz z całkowicie zdrową nogą, ja nie znam się na tyle, żeby przywrócić jej całkowitą sprawność - powiedział stanowczym tonem, nie chcąc słyszeć protestów.
- Ale przecież mówiłam, że nie trzeba iść do żadnej pielęgniarki - oburzyła się. Głownie tylko z tego powodu, że wiele rzeczy robiła na przekór, bo ona zawsze wie wszystko lepiej. Jednak teraz musiała przyznać, że chyba będzie potrzebna pomoc. W końcu przyda jej się w pełni sprawna noga. - No dobra, prowadź - powiedziała zrezygnowana.
Zdusił chichot, który chciał wyrwać się z niego, słysząc jej oburzony ton. No tak, wie najlepiej, ale w tym przypadku nie jest to dla niej dobre. Rozumiał, ale nie pochwalał, choć jemu też się to zdarzało. I nie wiadomo czy stawiać na swoim i uparcie się tego trzymać, czy zgodzić się z rozmówcą. - Tak jest. I nie mów takim tonem, przecież to ma ci pomóc - powiedział z lekkim uśmiechem, unosząc brew nieznacznie wyżej.
- A co? Zabronisz mi? - zapytała wyzywającym tonem, lekceważąc fakt, że w tej chwili on jest górą. Miał przecież różdżkę, a ona nie. Ponadto ona miała ranną nogę i na pewno nie uciekłaby daleko. Zbliżali się powoli do Gabinetu Pielęgniarskiego, z pomocą Krukona jakoś szła, kuśtykając na jednej nodze. - Wiem, wiem, masz rację, potrzebna mi jest pomoc - przyznała niechętnie. W końcu wolałaby, żeby racja była po jej stronie.
Nie wytrzymał i zaśmiał się. To tak, jakby mu groziła! No tak, pewnie uciekłby z krzykiem, wymachując rękoma nad głową, gdyby nie fakt, że prowadził ją do tego gabinetu. W takim wypadku nie śmiał jej puścić. Po pewnym czasie, bliżej nieokreślonym, znaleźli się pod drzwiami. Jared zapukał i otworzył je, pomagając równocześnie przedostać się Gab przez próg.