Osłonięte krużganki otaczające dziedziniec są idealnym miejscem do schronienia się przed deszczem w jesień albo zyskania pożądanego cienia w lato. Na kamiennych balustradach często siadają uczniowie i opierając się plecami o kolumny spędzają czas w różnoraki sposób, od pochłaniania z fascynacją książek po ukradkowe palenie papierosów.
Skrzywiła się delikatnie widząc, że Felix nie zmienił dalej do niej nastawienia. No słoneczko, minęło tyle czasu. Nie możesz wybaczyć? Chociażby ze względu na to, że oboje kochacie Lillyanne jakby była rodzoną siostrą. To ona powinna was połączyć z powrotem mimo iż Lil faktycznie Corek dotkliwie cię niegdyś zraniła. Ale wybaczać ponoć ładnie. - Szkoda – Odszepnęła krótko spoglądając w stronę Franky z niewielką nadzieją na to, że może jej się uda rozkręcić pana krukona. Bo jak na razie wydawał się być zły z tego powodu, że Daniela dopadł atak śmiechu. Właściwie, to miał bardzo ładny śmiech i dziewczyna nie rozumiała, dlaczego go chowa tak mocno w sobie. Zresztą, to przecież nie jej wina! Franeczka kazała noo! Przecież ostrzegała, że to nie jej wina, to czemu kurcze na nią idą wszystkie złe spojrzenia? Buu! Uśmiechnęła się do uspokojonego już Daniela najpierw przepraszająco, ale po chwili był to uśmiech tryumfalny i niezwykle zadowolony z całej tej sytuacji. Zerknęła na Des i wytknęła w jej stronę język – Spokojnie, przecież nikt nie widział. Zachowamy to dla siebie. Zresztą Danonek ma bardzo ładny śmiech – Potem odwróciła się by losować. Nie miała pojęcia o co może zapytać Jiro. Ale coś powiedzieć musiała, prawda? Hm. Co by tutaj. Pytanie... Pytanie. Zadanie może miała, ale pytanie... Toś urządził ją! I myśli, i myśli i wymyślić nie może. - Czy kiedykolwiek myślałeś o tym, że moglibyśmy być na stałe razem? - Spytała przypominając sobie ich kilka nocy, które właściwie były przypadkowe i dla niej nigdy nic nie znaczyły. I pewnie dla niego też, ale nie miała innego pomysłu na pytanie.
Jiro też rzadko słyszał żeby Dan się śmiał. Właściwie to... nigdy. Rasowy Ślizgon. Ale nie dziwił mu się. To wyglądało co najmniej dziwnie, a to co wiedział o owym chłopaku pozwalało mu go w pełni zrozumieć. On także by chyba zaliczył zgon na miejscu, gdyby został postawiony w jego sytuacji. Błagam was! To przecież Daniel... ! Słysząc pytanie Corin wzruszył jedynie ramionami, sięgając powoli po butelkę. Nie musiał zastanawiać się nad odpowiedzią, ale chciał ją trochę pomęczyć. Milczał chwilę, naprawdę przypominając sobie ich wspólne noce. Były krótkie i raczej nic dla nich nie znaczyły. Po prostu chcieli się zabawić i im to wyszło, przynajmniej w mniemaniu Jiro. Nic wielkiego, była jedną z wielu, a i on zapewne był dla Corin zwykłą zabawką. Nie przejmował się tym i wcale nie miał jej tego za złe. -Nie- odpowiedział krótko, kręcąc butelką, która już po chwili wskazała na Ikuto. Oj, przyjacielu, bój się, naprawdę. Bo jeśli wybierzesz zadanie to Jiro ci nie popuści. To samo tyczyło się pytania, aczkolwiek autorka psota naprawdę wolałby by wybrał zadanie, bo łapki już zaciera i nie może się doczekać reakcji. -Pytanie... czy zadanie?- spytał, wbijając w przyjaciele spojrzenie ciemnych oczu i pochylił się nieco, chowając splecione dłonie miedzy kolanami.
Ikuto, to osoba, która dość wolno kojarzy poszczególne fakty. Za dużo po prostu rozmyśla nad wieloma sprawami. Nie typ filozofa, ale perfekcjonisty i idealisty. Może to dlatego dosłownie po chwili nie miał pojęcia co się dzieje. Tutaj jakieś ślizgońskie śmiechy, tutaj warczenie Felixa na Corin. Hm, powinien tego krukona kojarzyć tak à propos? Bo jakoś rzadko zwracał na niego uwagę muszę przyznać. Co tam się dalej wydarzyło po kolei? Naprawdę już nie miał pojęcia. Obudził się dopiero, kiedy nakierowała na niego butelka. I to nie od Corin, a od Jiro. Hm, kiedy on właściwie został wylosowany? No dobrze. Niech pomyśli. Jego najlepszy przyjaciel na pewno wie, o co spytać tak, by zrobić mu niezły burdel w życiu osobistym. A zdania? Co złego mogą wyrządzić? O wiele więcej. Ufał mu jednak i miał nadzieję, że ograniczy się do czegoś, co nie sprawi Ikuto ogromnego problemu. - Zadanie... - Szepnął cicho czekając nie w zniecierpliwieniu, a bardziej w zobojętnieniu na to wszystko. Takie gry i spotkania grupowe to nie jego walka. Wolałby teraz sam na sam z Lilly, np. jak na wieży.
Reakcja Daniela oczywiście była gwałtowna i do przewidzenia. Patrzył jak Daniel idzie z zaciśniętymi pięściami w stronę Corin i dopiero do niego dotarło do czego może dojść. Może i nienawidził Corin, i wolałby żeby do ich spotkania w ogóle nie doszło, ale przecież nie chciał jej krzywdy, a w najgorszym przypadku śmierci. Przecież Daniel to taka cicha woda, nigdy nie wiadomo było co się będzie działo po zdenerwowaniu go. -Daniel, zostaw. Powiedział donośnym tonem głosu, ale przyjaciel widocznie go nie słuchał, albo nie miał zamiaru dać temu spokoju. Rekacja Krukona była błyskawiczna! kilkoma susami podbiegł do Ślizgona, łapiąc jego rękę i ściskając dłoń w odpowiednim miejscu, tak aby on przez ból się mu poddał. Wiedział, że przyjaciel w akcie agresji mógłby zacząć z nim bójkę, ale Felix z drugiej strony nie chciał by Bucket miał problemy przez tą smarkulę, a i na pewno przez taki incydent Dracon i inni przyjaciele Cornelii postanowiliby zrobić mu krzywdę, a Felix wtedy by się wstawił za Dan'em i rozpoczęłaby się prywatna mini wojna. -Daj spokój Daniel. Ona nie wie co robi. Przestał już ściskać tak mocno przyjaciela, a żeby nie sprawiać mu dłużej bólu.
Ach, biedny Ikuto, znów myślał o Lilly? Jiro uśmiechnął się podle, doskonale zdając sobie sprawę, gdzie teraz jego przyjaciel odpłynął myślami. Machnął mu dłonią przed oczami, przybierając nieco delikatniejszy wyraz twarzy. Bądź co bądź, nieświadomie chciałby być na jego miejscu. Chciałby do kogoś wzdychać, z wzajemnością, ale nigdy się do tego nie przyzna! Przecież miłość istnieje tylko w bajkach, a on woli jej unikać. -Więc, przyjacielu. Jutro w południe, na dziedzińcu wygłosisz wszystkim swój wiersz, własnego autorstwa, oczywiście- uśmiechnął się "słodko" po czym odchylił się gwałtownie w tył, nie chcąc zarobić w głowę od Krukona. Miał zbyt ładną twarz by ją tak poświęcać. I zawsze był skromny. Czubkiem buta podsunął mu butelkę pod nos i spojrzał wyczekującą. Mówiłam, że Jiro nie odpuści. Ale w pewnym stopniu chciał pomóc przyjacielowi; miał nadzieję, że ten nie zmarnuje takiej okazji i w ten sposób wyzna miłość pewnej Japonce, która była i jego bliska znajomą. Traktował ją troszkę jak młodszą siostrę i dlatego też nie chciał by ten ją skrzywdził. Ale to jej chyba nie groziło, w końcu Krukon był naprawdę świetnym chłopakiem. Wiedział też, że zemsta jest słodka i Ikuto mógł wymyślić dla niego coś równie głupiego, nawet jeśli nie głupszego. Czy miał już zacząć się bać, czy mogę jeszcze chwilę poczekać? To byłby naprawdę pech, gdyby teraz butelka, jakby w odwecie wskazała na Jiro.
A czy biedny Ikuto myśli o czymkolwiek innym? Przewrócił oczami widząc, jak ten przed nim macha. Spokojnie, kontaktuje. Nie ma potrzeby go wybudzać. - Okej. A czemu nie teraz? - Spytał tak po prostu, jakby to zadanie ani trochę go nie przeraziło, a wręcz nie miał nic przeciwko. Nawet przez chwilę nie pomyślał o tym, żeby Jiro miał za to oberwać .W końcu w gruncie rzeczy pan Tsukiyomi pisze na bieżąco wiersze czasem tworząc z nich piosenki. Ale dla niego napisać taki tekst to tylko kwestia dziesięciu minut. I nigdy nie poprawia już raz napisanych na kartce słów nawet, jeśli są nie udane. Taki fetysz tego, że za pierwszym razem ma być idealnie, albo w ogóle. Właściwie to miłość w stosunku do Lilly pokazał już dawno i nie było potrzeby robić tego po raz kolejny dopóki oficjalnie nadal jest z Kao. Poczeka, aż w końcu zerwą – a teraz mają konkretny powód – a potem może jej codziennie śpiewać serenady pod oknem, kupować kwiaty, zabierać na romantyczne kolacje i nauczyć się specjalnie dla niej robić spaghetti. Butelka pokręciła się i wpadła na... Felixa. Ale Felix nie gra, więc zakręcił jeszcze raz. I o proszę, Desiree. - Więc? - Powiedziała nie rozwodząc się na bardzo i czekając na odpowiedź „Zadanie” lub „Pytanie”.
Kurczę, wkurza mnie, że tej postaci to zupełnie nie dotyczy i nie mogę nic skomentować. No ale trudno. Trzeba żyć dalej, o. Obserwowała to co się dzieje w milczeniu. Mało ją obchodziło kto i co będzie wygłaszał na dziedzińcu, niech nawet śpiewa sobie piosenki Kimmy Emmer, co to za różnica. Ale fakt, dla niej na przykład byłoby to nieco upokarzające jakby tak każdy w otoczeniu mógł ją słyszeć. Nie powiem żeby czasem czegoś nie pisała do swojej gry na gitarze, ale żeby komuś pokazywać czy grać...to nie robiła tego jeszcze nigdy. Zakręcił butelką. Wypadło na nią. Hm. Pytanie chyba będzie bezpieczniejsze, bo jeszcze każe jej zrobić niewiadomoco. Więc...- Pytanie. - odrzekła krótko czekając na to co ten Krukon wymyśli.
- Czy to prawda, że od kilku tygodni wiecznie płaczesz za chłopakiem, który cie rzucił? - Mocne pytanie? Owszem. Mogło zaboleć? No pewnie. Ale Ikuto nie miał pojęcia dlaczego nie lubił tej dziewczyny. I może to, jak się teraz zachował nie pasuje do niego i jest niestosowne, to jednak dobrze wiedział, że może kłamać i nie wkopie jej za bardzo. Szkoda, że nie wypili eliksiru, który kazałby im mówić prawdę. Rozglądał się po ludziach z takim specyficznym dla siebie brakiem zainteresowania. Ale głównie gapił się na rzucającego się Daniela i Felixa, który go trzymał. Szkoda gadać.
E tam. Mógł zadać mocniejsze. I wcale jej nie zabolało, bo niby dlaczego miałoby? Może i było totalnie niedelikatne i za osobiste, i nie widziała skąd on to wie skoro mówiła o tym tylko najlepszym przyjaciołom- ech te plotki- ale specjalnie się tym nie przejęła. - Od ponad dwóch miesięcy. I nie, nie płaczę. Już nie. - wymamrotała. I o dziwo szczerze. Nie płakała. Wspominała ze smutkiem i rozrzewnieniem, ale nie płakała. To był postęp. Miała nadzieję naprawdę o nim zapomnieć i żyć dalej. Mogła już swobodnie mówić o tym co ją spotkało i o Tristanie, co do tej pory było praktycznie niemożliwe bez wylewu łez. Przestała teraz o tym myśleć i zakręciła butelką. Wypadło na Franky. - Pytanie czy zadanie? - spytała obojętnym tonem. Nudy jak na razie.
Ostatnio zmieniony przez Aileen Desiree Weaver dnia Sro Kwi 25 2012, 07:12, w całości zmieniany 1 raz
Franky natomiast ze zmiennym zainteresowaniem przyglądała i przysłuchiwała się wszystkim tym akcjom. Ha, najbardziej do tej pory przypadł jej do gustu trik z rozśmieszeniem ponurego ślizgona. No ona z u p e ł n i e nie rozumiała, o co się tak bulwersował, czego nie omieszkała zauważyć. No ej. Mnie najbardziej w tym wszystkim bawi rujnowanie reputacji. W sensie reputacji mrukliwego podłego dupka? Faktycznie karygodne! Na pocieszenie dodam, że minuta szczerego śmiechu przedłuża życie o piętnaście minut, czy coś takiego. Także na zdrowie, Danielu. Ach, no i w końcu butelka zatoczyła krąg, wskazując Francescę. Obcięła swoją potencjalną oprawczynię, zastanawiając się, jaka jest i co mogłaby jej wyciąć. Nie znała jej, no, poza odpowiedzią na super pytanie zadane przed chwilą przez Ikuto. Phi. Płakać przez chłopaka. Franky zakpiła w myślach, po czym uśmiechnęła się słodko i rzekła: - Zadanie! Come at me, bro!
Daniel jakoś nie miał w planach żyć długo. Miał nadzieję, że nie dożyje wieku sędziwego. Wziął głęboki oddech i spojrzał wciąż wściekłym wzrokiem na Felixa. Syknął też z bólu, bo menda ściskała mu ramię dokładnie w miejscu, gdzie miał nerwy i żyłę. Po chwili jednak ból ustąpił, gdyż przyjaciel postanowił puścić jednak Daniela. Wyprostował się. Wcale nie chodziło o reputację dupka. Raczej o reputacje wyrzutka. Dzięki temu większość ludzi ignorowała go, albo nawet nie podchodziła co mu w zupełności odpowiadało. Nienawidził ludzi. Czuł do nich wstręt i z tegoż powodu czuł wstręt poniekąd do siebie, bo był człowiekiem. Czuł obrzydzenie na widok idiotów wokół niego, rzygał ich głupotą i ich wiarą w jakieś cuda. Wzruszył tylko ramionami i poszedł po swoje rzeczy. Jego kota już nie było co znaczyło, że ruszył na polowanie. Co miał w planach Pan Bucket? Pójść sobie w cholerę, bo to towarzystwo przyprawi go o mdłości i będzie rzygał tęczą.
Cóż. Desiree była osobą dość nieprzewidywalną i, delikatnie mówiąc, wredną. Więc na miejscu Fran nie chciałabym być przez nią wylosowana. Ale nie wiem jeszcze co ona wymyśli. Pomyślała chwilę, pomyślała...aż wpadł jej nagle do głowy szatański wręcz pomysł! Spojrzała na Jiro z rozbawieniem i chochlikowym błyskiem w oku, przez co mógł spostrzec się, że jej plan będzie go dotyczył. Miała nadzieję, że jej za to nie znielubi czy coś tam. Westchnęła i uśmiechając się szeroko do Franky kiwnęła głową na Gryfona. - Pocałuj go. - nie dodała jak i przez ile czasu, więc dziewczyna może robić co chce tak naprawdę. Zabawa przede wszystkim.
Niestety, albo i stety, Francesca nie miała styczności z Desiree i niewiele w związku z tym o niej wiedziała. Chociaż przynależność do Slytherinu mogła coś sugerować, no ale ej, każdy bywa czasem wredny. Albo prawie każdy. W każdym razie dziewczyna niecierpliwie czekała na swój wyrok, wodząc w międzyczasie spojrzeniem po zebranych tutaj. Chwilę patrzyła też na znikającego gdzieś ślizgona, którego Corin potraktowała rozweselaczem. Gdy usłyszała przydzielone jej zadanie, skupiła wzrok najpierw na Desiree, a potem przeniosła go na Jiro. Uśmiechnęła się lekko i wzruszyła ramionami. - Okej - to powiedziawszy przysunęła się do chłopaka i nie czekając na jakieś jego ewentualne wykręcanie (niewykonane zadanie nie mogła wchodzić w grę!) przylgnęła do jego ust, ale tylko na chwilę. Ot, musnęła je i tyle. Uśmiechnęła się do niego niewinnie i wzięła do ręki butelkę, ale zawahała się, nim puściła ją w ruch. - Może zróbmy coś innego - zaproponowała lekkim tonem. Ta gra zdążyła ją trochę znudzić.
Przepraszam bardzo, ale Dan jeszcze nie wyszedł. Zaledwie poszedł po swoje rzeczy. Założył torbę na ramię i ruszył w kierunku emm.... wyjścia. Spojrzał na Des, która na pewno go widziała, bo stał w miejscu naprzeciw niej. Kiwnął głową do niej sugerując, by poszła z nim jeśli chce. On nie miał zamiaru tu siedzieć i oglądać tych "zabaw" rodem z przedszkola. Może zaczną sobie pokazywać czym się różni facet od kobiety? Tak, to byłoby już prawdziwe przedszkole. Kiwnął jeszcze Felixowi głową. Chłopak wyszedł dość wolnym krokiem. Jeśli Deska zechce dołączyć to przynajmniej nie będzie musiała biec za nim jak szczeniak za panem. [zt]
Dzisiejszy dzień zapowiadał się wyjątkowo spokojnie. Uroczo było wstać przed południem, a potem jeszcze wylegiwać się na kanapie w Pokoju Wspólnym. Wraz z Kaoru troszkę sobie pośpiewali, próbował ją nawet nauczyć kilku chwytów na gitarze, ale zupełnie jej to nie szło. Ale to nic! Przecież ona ma tylko ładnie wyglądać i ładnie śpiewać. Do tego Kao wspomniał coś o jakieś nowej dziewczynie, która ma dołączyć do ich zespołu. A, bo widzicie! Puchoni są najlepsi, a ich band po prostu rządzi. Mieli też niezastąpionego Luke'a, którego gra zachwycała Candy za każdym razem. Był po prostu... niesamowicie utalentowany, co imponowało Puchonce, zważywszy, że sama była dość skromna i śpiewała jedynie w tym swoim zespoliku, a i tak musiała walczyć z tremą. Co innego jej tata, która ją w tym wspierał i pomagał! Razem śpiewali, a on jeszcze przygrywał jej na gitarze. Strasznie jej go tu brakowało. W końcu jednak trzeba było zwlec się z kanapy, ubrać i wyjść do ludzi. A więc wstała. Ubrała się, całkiem zwyczajnie; długa, kwiecista spódnica i biała bokserka, do tego proste sandałki ze skórki i tak oto wyszła do owych ludzi! Nie spotkała jeszcze nikogo znajomego, co naprawdę ją przytłoczyło. Jest w tej szkole już trochę, a wciąż zna tak niewiele osób. To znaczy; jest rozpoznawalna, głównie przez swoje kreacje, ale nie wszystkim się to podoba. Zresztą, kiedyś jacyś Ślizgoni zaczęli ją poniżać, wyzywać i to było bardzo niemiłe. Stylu jednak nie zmieniła. Usiadła na jednym z krużganków, obserwując bawiących się ludzi. Przymknęła delikatnie oczy, śledząc ich ruchy leniwie. Też by tak chciała. Albo o, ta zakochana parka. Ona tez chce trzymać czyjąś dłoń, chce by uśmiech jej chłopca był tylko dla niej... A czym ona się mogła pochwalić? Była tylko w jednym poważnym związku, podczas gdy dziewczyny nawet rok młodsze od niej miały już swój pierwszy raz za sobą! Co to ma być, ja się pytam. Ona swojej cnoty broniła rękami i nogami... Zerknęła w bok i wtedy GO zobaczyła. Nie żeby go obserwowała, nie wzdychała do niego, ani nic... ale czemu akurat on musiał się tutaj pałętać o tej godzinie? Olavi, błagam cię, idź, przepadnij. Candy od czasu, gdy "odkryła" jego zakład, nie trawi go. "Odkryła"- bo właściwie sama to wydedukowała, używając przy tym swojej chorej wyobraźni. Stwierdziła po prostu, że jest on za przystojny by uganiać się za nią i musiał się o coś założyć! A ona nie będzie pozwalać się tak traktować.
Olavi rzeczywiście od dłuższego czasu siedział sobie na krużgankach. W końcu było niesamowicie ciepło, a miło jest się wtedy schować przed palącym słońcem. Na statku rzadko kiedy była ku temu sposobność, więc kiedy nie musiał, nie wystawiał się na działanie promieni UV. W końcu i tak podczas wakacji się nieźle opali, po co więc jeszcze to robić podczas szkoły? W zasadzie to nie robił nic konkretnego. Próbował czytać książkę, którą kiedyś poleciła mu Avalon. Lubił się dokształcać w wolnych chwilach, bo wcześniej nie miał ku temu sposobności. A i zbyt wielkich chęci też nie. Jednak teraz lubił coś wiedzieć. Lubił zaskakiwać ludzi, którzy zapewne skreślili go ze względu na to, jaki był. Oczywiście się tym nie przejmował, ale chyba każdy z nas gdzieś w środku czuje potrzebę bycia "lepszym" w oczach innych. Nawet, kiedy się do tego nie przyznaje. Ciężko się czytało z powodu zaciemnienia, dlatego Olavi mrużył oczy, marszczył brwi i czoło, aby coś odczytać. Nie przeszkadzało mu to jednak na tyle, aby zakończyć. Książka była całkiem ciekawa, a on i tak nie miał póki co nic lepszego do roboty. Uczyć się przed egzaminami? Och, nigdy w życiu. Było tutaj dużo uczniów, jednak mimo to kiedy w zasięgu widzenia pojawiła się Candy, uniósł wzrok, jakby czuł, że ktoś się w niego wpatruje. I nie pomylił się. Jednak był to wzrok pełen niechęci. On także to czuł w stosunku do puchonki. Uprzedziła się do niego nawet go dobrze nie poznając. Nie przepadał za takimi ludźmi i dlatego ich unikał. W związku z tym szybko przerzucił spojrzenie z dziewczyny na książkę i udając, że ich "spotkanie" w ogóle się nie odbyło, znów skupił się na czytaniu.
Jej wydawało się, że poznała go świetnie. Podły facet, chciał ją tylko wykorzystać i porzucić, jak robił pewnie z setkami innych. Ona nie miała zamiaru być jego kolejnym trofeum. Wiem, to głupie, ale wytłumaczcie jej to. Nie podejrzewała nawet, że może się komuś podobać. Po ostatnim rozstaniu straciła wiarę w siebie i jej samoocena drastycznie spadła. I dlatego postąpiła, jak postąpiła- spławiając go, krótko mówiąc. Posłała go na drzewo, dała mu kosza, odrzuciła- nazwijcie to jak chcecie, fakt jest jeden, pozostaje niezmienny. Więc dlaczego teraz wstaje? Dlaczego kieruje się niebezpiecznie w jego kierunku, z lekkim uśmieszkiem na twarzy. Maszerowała wyraźnie do niego, a gdy w końcu wylądowała przed nim splotła ręce z tyłu, zaczynając bujać się na piętach w przód i w tyłu, wciąż z tym samym uśmieszkiem. -Jak tam twój zakład?- spytała, ale jej głos wcale nie był milutki, ani słodziutki. Po prostu nie potrafiła. Poza tym niczym sobie nei zasłużył na to, by była dla niego miła.
Cóż, to poniekąd prawda, iż Olavi głównie wdawał się w krótkie, niewiele znaczące romanse. Ale to nie dlatego, iż nie szanował kobiet. Ciężko mu było po prostu stworzyć jakąś głębszą relację, związek, który byłby oparty na wzajemnej wierności i ufności. Prędzej czy później nie dawał rady. Bo tak został wychowany, taki miał przykład od maleńkości. Nie widział tego, że można być z kimś, kochać go, szanować i nigdy nie zostawić. Pod tym względem jego postrzeganie świata było mocno wypaczone i choć chciałby coś w tym kierunku zmienić, nie potrafił. Nie oznaczało to jednak, iż od razu zakładał, że się nie uda. Chciał bardzo stworzyć coś solidnego i trwałego, dlatego szukał. A że do tej pory nie znalazł... Dlatego cokolwiek zamierzał, nie chciał jej zranić. Ale ona nawet nie dała mu spróbować. Cóż, nie każdy może się każdemu podobać, czyż nie? Czytał dalej, myślami będąc w krainie dżungli, kiedy spostrzegł się, że ktoś do niego mówi. Uniósł głowę znad książki i spojrzał w kierunku głosu. Na jego twarzy malowało się szczere i zarazem ogromne zdumienie. Ale że co? O czym ona do niego mówi? - Co? - spytał, jakże elokwentnie. Założył zakładkę między stronami i zamknął książkę, kładąc ją sobie na kolanach. - O czym ty mówisz? Bo nie bardzo rozumiem? - zadał pytanie już konkretniej. Jednak zdumienie powoli ustępowało gniewowi. Twarz się nachmurzyła, a brwi zmarszczyły. Naprawdę nie wiedział, co ona znowu sobie obmyśliła. Ach te kobiety!
Ona, w przeciwieństwie do niego była tylko w jednym związku. Ale czy to znaczyło, że wiedziała czym jest miłość? Niekoniecznie. Nie miała więc prawa pouczać innym i krzyczeć na niego, ale... nie mogła się po prostu powstrzymać. Nie miała pojęcia o miłości, bo ileż ona ma lat? Ale wiedziała, że miłość to nie tylko seks, przelotne romanse i głupie miłostki. To nie zmieniało faktu, że bardzo chciała w końcu trafić na tego jednego, jedynego, który wywróciłby jej świat do góry nogami. Ale wciąż bała się otworzyć przed kimś nowym, obcym, w obawie, że owy ktoś ją zrani. I znów będzie cierpieć, uśmiechając się na zewnątrz jak klaun. Spojrzała na niego z góry, mierząc go uważnie od stóp do głów. Jak on w ogóle miał czelność pytać o coś takiego?! Co za dupek... Candy miała ogromną ochotę przyłożyć mu w tą buźkę, całkiem ładna zresztą... Och, o czym ty myślisz! Nie cierpisz go przecież. -Nie zgrywaj idioty. Założyłeś się z koleżkami, że mnie poderwiesz i zaciągniesz do łózka, co? Ale nie ze mną taki numery- mruknęła, opierając ręce na biodrach. Wyglądała jak obrażona pięciolatka, całkiem jednak groźna pięciolatka. -Nie udawaj, że nie wiesz- pokręciła głową, spuszczając ją delikatnie w dół. Dopiero teraz zaczęła się zastanawiać, dlaczego tu właściwie podeszła? Przecież jej na nim nie zależało, czemu go nie zignorowała, jak robiła to milion razy? Co było w tym chłopaku...? Nic! Tak sobie przynajmniej wmawiała. Po prostu chciała się na nim odegrać, to wszystko. Tak, na pewno. To musiało o to chodzić
Z jednej strony to dobrze, próbować się ustrzec przed zranieniem. Ale z drugiej strony czy warto świadomie zamykać sobie furtkę do szczęścia? Nie każdy jest zły, bez serca i kompletnie nieczuły. Jest dużo wartościowych osób, które myślą i czują podobnie. Warto się otworzyć na ludzi i szukać. Nie zważając na niepowodzenia. W końcu dojdzie się do celu. Chociaż Olavi przez swoje przyzwyczajenia rzeczywiście nie był dobrym materiałem na chłopaka. Był zbyt niepewny. Bo pomimo szczerych chęci, nie zawsze wychodzi wszystko tak, jak sobie to umyślimy. Słuchał jej, czując, jak narasta w nim złość. Nie miał pojęcia, co ona sobie ubzdurała, ale to było tak przykre, że aż poczuł dziwne szarpnięcie w sercu. - Że co? Dobrze się czujesz? - spytał podniesionym tonem. Wstał gorączkowo, zrzucając z kolan książkę, która upadła z hukiem na beton pomiędzy nimi i rozłożyła się, zaginając kartki. - Rozmawiałaś ze mną kiedyś, żeby w ogóle mnie w ten sposób oceniać? - Teraz to już krzyczał i wymachiwał rękoma przed jej twarzą. Co ona sobie w ogóle wyobraża? - Rozumiem, że w twoim świecie wszyscy są chujami, ale wybacz, ja do niego nie należę. Kiedyś chciałem, ale dobrze, że wyszło jak wyszło - powiedział to już spokojniejszym tonem, choć wciąż dyszał ciężko. - A zresztą! - mruknął zniecierpliwiony i machnął ręką, czyniąc gest zlekceważenia i nerwowo podniósł książkę. Wskoczył ponownie na murek i otworzył tom na odpowiedniej stronie. Niebieskie tęczówki energicznie poruszały się po napisanych zdaniach, lecz tak naprawdę gryfon w ogóle nie czytał. Nie mógł się skupić. Idź już.
Ona niestety nie umiała myśleć w ten sposób. Dzieliła ludzi na dobrych i złych, nic poza tym. Albo kogoś lubiła, albo nie. Proste jak drut. To zawsze wydawało jej się zaletą, bo nie musiała roztrząsać jakiś błahostek. Nigdy też nie zastanawiała się, czy ten chłopak na korytarzu uśmiecha się do niej. Czy się mu podoba, czy może wręcz przeciwnie. Nie myślała długo, czy w słowach kogoś kryło się drugie dno, czy mówiąc "Do zobaczenia" ktoś chce się z nią umówić. Nie planowała nic, była spontaniczna, ale to nie znaczy, że głupia. Gdy wstał, Candy zadrżała lekko. Był od niej wyższy, silniejszy... Bała się, tak po prostu, najzwyczajniej w świecie. Nie umiała tego wytłumaczyć, ale zawsze miała dziwne wrażenie, że ktoś może ją skrzywdzić w każdej chwili. Teraz także tak się czuła. Ale on nie zrobił nic. Po prostu się zdenerwował... Na nią. Cholera. Nie chciała go zdenerwować, przynajmniej nie tak. Chciała wygarnąć mu wszystko i pójść grzecznie w swoją stronę, ale teraz nogi wrosły jej w ziemię na której stała. -Nie waż się mówić tak nigdy więcej- powiedziała cicho, ale w jej głosie dało się słyszeć nutkę złości. Nie pozwoli obrażać swoich przyjaciół. Nie byli, jak to nazwał Olavi, "chujami". Kao był taki dobry, miły i sympatyczny. Marvel tak samo, rozumieli się bardzo dobrze. Także Finn, który okazywał jej tyle cierpliwości, gdy razem odrabiali lekcje. -Masz rację. Dobrze, że go niego nie należysz- warknęła, zaplatając dłonie z tyłu. Nerwowo bawiła się palcami, mając ochotę czymś w niego rzucić. Nagle jednak spotulniała, widząc jego nie za ciekawą minę. Zrobiło jej się... głupio? -Po prostu... Myślałam, że chcesz mnie wykorzystać. to wszystko- szepnęła. Panowie, nigdy nie próbujcie zrozumieć kobiet bo się Wam to nie uda! Nigdy, powtarzam Wam, nigdy. Patrzcie na taką Candy; przed chwilą gotowa była go zabić, a teraz co?
Tak, z pewnością to było łatwiejsze. Dzielenie ludzi na tych dobrych i tych złych. Tylko w niektórych przypadkach jednak krzywdzące. W szczególności dla tych, którzy mieli trochę tego i trochę tego. A tych chyba było najwięcej. Olavi również do takowych należał. Viitasalo bywał przerażający, kiedy się zdenerwował, więc nic dziwnego. Jednak nigdy nie uderzyłby kobiety, nigdy. Nie ważne, jak bardzo byłby zły. Jednak swoje zasady posiada. I skrupulatnie się ich trzyma. - Bo co? - spytał spokojniej, jednak ironicznie. Wpatrywał się w dziewczynę co najmniej, jakby wybiła mu rodzinę. Czyli bardzo niefajnie. Jednak, z jakiej racji rzuca w niego takimi podłymi oszczerstwami? Przecież go nie znała, nic o nim nie wiedziała! Kiedy powiedziała następne słowa, jego mina była... nie do opisania. Cała złość jakby nagle uleciała a na jej miejsce przyszło rozczarowanie i rozgoryczenie. Cofnął się, by oddać się lekturze książki. Jednak nie mógł czytać, nie mógł się skupić. Mówiła dziś tyle przykrych, bezpodstawnych rzeczy, że... och, do diabła z nią. Ledwo usłyszał, co powiedziała na koniec. Z początku udał, że nie usłyszał, potem jednak podniósł wzrok znad książki. - Nie zwykłem tego robić. Ale co za różnica. Lepiej z góry coś założyć zamiast zapytać - odparł pretensjonalnie i powrócił do czytania. A raczej próby czytania. Bo wciąż nie mógł się skupić. Gotował się w środku. Po chwili jednak kierowany impulsem stwierdził, iż nie jest w stanie czytać książki przy tej dziewusze. Dlatego zeskoczył z murku i ze zdenerwowaniem wypisanym na twarzy odszedł stąd jak najprędzej.
Ubrana w swoją najlepszą, i chyba najkrótszą, sukienkę, nie zwracając uwagi na deszcz i zimny wiatr, Mormina Cajger przemierzała krużganki. Cel – spotkanie z Bonawenturą. Pewnie ktoś, kto nie zna prawdziwych intencji tej kobiety, mógłby posądzić ją o to, ze idzie na randkę. Umalowana i z dumą unosząca głowę. W głowie miała plan a na ustach tę nową, cudowną szminkę, którą dostała od Aleksandra. Prześliczny koral z oranżem, doprawdy. Przycupnęła na murku, chroniąc się przed deszczem i próbując nie szczękać zębami za każdym razem, gdy powieje, Mormija zaczęła się rozglądać. Uczniów wokoło było mało, odstraszała ich pewnie pogoda. A i też była to pora lekcji, więc po korytarzach snuło się naprawdę niewiele osób. Mimo tak beznadziejnej aury, Mormija miała wyśmienity humor, którego nawet Bonawentura nie zepsuje.
No dobrze, pogoda jednak stawała się coraz to gorsza, deszcz nie przestawał padać, i gdyby nie fakt, że Mormija umówiła się z Bonawenturą, dawno by już ociekła do wnętrza zamku. Obejrzała się za siebie i z niemałym przestrachem oglądała coraz to większe kałuże na dziedzińcu. Jeszcze chwila a chyba ich zaleje, myślała kobieta. Zniecierpliwiona patrzyła na zegarek i wyglądała Bonawentury. Uczniowie już dawno się pochowali w budynku, tylko ona, głupia, sterczała w tym deszczu, ledwo się chroniąc od coraz silniejszego deszczu.
Bonawentura Dalgaard
Wiek : 42
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Jestem sliczny, ale nigdy pijany. peszeczek. teleportacja
Bonawentura, od kiedy tylko rozpoczęły się deszcze, każdą wolna chwile spędzał w cieplarni, próbując zapobiec jej zalaniu. Ale – co może jeden człowiek w starciu z żywiołem? Nieważne jak bardzo się starał, jego szklarnie były co rusz znowu zalewane. Dał sobie więc już z nimi spokój – miał tylko nadzieję, że jego ukochane kwiatki nie pogniją do cna. Przecież tak bardzo o nie dbał! Hogwart powinien zainwestować w lepszą ochronę przeciwpowodziową, o. Albo coś takiego. Jakkolwiek wolałby siedzieć teraz w swoim gabinecie, to niestety umówiony był z tą całą Cajger. Na krużgankach. W taką pogodę! Na brodę Merlina, to nie może się skończyć dobrze. Ubrał się, a jakżeby inaczej, w garnitur, a na nogi przywdział kalosze. Wyglądał żałośnie, to prawda, ale przynajmniej nie pomoczy sobie nogawek. Poza tym – po co ma się stroić? Dla Mormiji? Jej niedoczekanie! Z daleka już zauważył, że bibliotekarka ma na sobie wyjątkowo kusą sukienkę. Przez same na nią patrzenie robiło się zimno! -Ekhm. – chrząknął wymownie, stając tuż za nią.
Gdy tylko usłyszała za sobą głośne chrząknięcie aż podskoczyła. Zaskoczona, obróciła się za siebie, gdzie stał Bonawentura. Najpierw wyglądała jakby była wściekła na mężczyznę za to, ze ją tka przestraszył, jednak zaraz zmieniła wyraz twarzy na milszy. - O, witam, w ten cudowny dzień! – zaśpiewała i wyszczerzyła swoje białe zęby. – Cieszę się, ze przyszedłeś! Cmoknęła od niechcenia ustami i zmierzyła mężczyznę wzrokiem. Zachichotała nieco widząc kalosze, ale po chwili jednak doszło do niej, ze to nie jest głupi pomysł w taką pogodę, patrząc na to, jak bardzo leje. - Jak twoje rośliny? – zapytała udając zainteresowanie – Chyba nie znoszą dobrze tej pogody co? Cóż, ja mam szczęście, moja biblioteka stoi sucha! Nie wiem co bym zrobiła, gdyby… ach nawet nie chcę o tym myśleć! Teatralnie udała, ze niby mdleje na samą myśl o mokrych książkach, próbując całkowicie zignorować to, ze jej zimno i mokro. W dodatku chyba woda zaczęła się dostawać na krużganki. Spojrzała w dół i zauważyła, ze stoi w płytkiej wodzie. Noe było jej jeszcze po kolana, ale Mormija zamoczyła i tak swoje żółte pantofle. Kobieta zacisnęła zęby i nic nie powiedział, nie dając Bonawenturze powodu do kolejnych zgryźliwych uwag. - Masz moje książki?
Bonawentura Dalgaard
Wiek : 42
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Jestem sliczny, ale nigdy pijany. peszeczek. teleportacja
- Ta, dzień dobry. – kiwnął głową. – Rzeczywiście, cudowny dzień. Idealny do przesiadywania na krużgankach! Właściwie – to taki głupiutki pomysł; spotykać się na zewnątrz, gdy szaleją deszcze i wiatry i burze i co tylko. Ale co zrobić – w końcu to Mormija wymyślała, nie można się było spodziewać jakieś szczególnej zmyślności po niej hehe. - Moje rośliny? Jeżeli wszystkie nie pogniją, to będę najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. – mruknął, przypominając sobie o szkodach jakie ulewa poczyniła w jego zbiorach – Pieprzone deszcze. – ostatnie słowa wypowiedział bardzo cicho i właściwie do siebie. Spojrzał z pewną dozą satysfakcji na całkowicie już mokre pantofle Mormiiji. Trzeba było nałożyć sobie takie gustowne kalosze jak jego i by nie miała takich problemów, o. On w nich mógł stać w wodzie, choćby do rana! - Nie jest ci mokro? – zapytał, nie bacząc jak dwuznacznie mogłoby to brzmieć. No, cóż. Z torby wyjął książki(będące w dokładnie takim stanie, w jakim je dostał oczywiście!) i wręczył je kobiecie bez zbędnego ociągania. - Proszę. – powiedział z uśmiechem.