Osłonięte krużganki otaczające dziedziniec są idealnym miejscem do schronienia się przed deszczem w jesień albo zyskania pożądanego cienia w lato. Na kamiennych balustradach często siadają uczniowie i opierając się plecami o kolumny spędzają czas w różnoraki sposób, od pochłaniania z fascynacją książek po ukradkowe palenie papierosów.
O tak, czuł, że ma dość. Cała ta rzeczywistość była taka przytłaczająca, a nie miał nawet dokąd potencjalnie uciec z Hogwartu. Pieniędzy zbytnio nie miał, więc przeprowadzka na stałe do swojego mieszkania we Francji była bezsensowna. W końcu nie miał żadnego mugolskiego wykształcenia, więc szansa na zdobycie mugolskiej pracy równała się zeru. O CZYM ON MYŚLI?! Żadnych okropnych mugoli! I zdecydowanie czuł przygniatający ciężar zbierających się kłamstw, ironii, podtekstów i obojętności. Chociaż w sumie, mimo załamania teraz, wygodniej było się chować za kurtyną pozorów. Nie było mu dane oddać się swobodnym falom myśli, ponieważ za gardło chwycił go rzężący kaszel, tabaka dostała się do gardła. - Aquamenti! - szepnął i przyłożył różdżkę do ust, by wziąć kilka łyków wypływającej z niej wody. Otarł usta i już zdążył z powrotem zamknąć oczy i oprzeć się o mur, gdy usłyszał kroki i charakterystyczne klapnięcie tyłkiem o kamienną ławkę. Uchylił powieki. Ramiro. Westchnął ciężko i poprawił się, by nie zasłaniać sobie Krukona własnymi kolanami. - Nie patrz tak na mnie. - powiedział powoli - To TYLKO tabaka. - dodał dobitnie, przybijając kumplowi żółwika. Lubił Ramira, był jak taki kompan i do kielona i do dzikich akcji. Chociaż dzieliły ich dwa lata, to właśnie młodszy Mr Puente zdawał się być tym dojrzalszym. Chrzanić to. - Dzieje się tylko tyle, że cierpię niczym romantyczny bohater, na zawiłość świata. - powiedział podszytym ironią tonem, by dodać, już normalnie - Po prostu czasem nawet ja mam dość. Odwrócił głowę i spojrzał w stronę przestrzeni poza krużgankami. Wiatr motał drobnymi płatkami śniegu na wszystkie strony. Nawet gdzieś mignął czarny parasol. Może właśnie tego potrzebował? Szczerej rozmowy?
Ramiro siedział, patrząc w szarość błękitnego nieba. Powiadają że w takiej szarości, tylko miłość bywa złote. Kto wie, może to i prawda, Ramiro się tam nie znał. W końcu sam zakochany nie był. To znaczy był, lecz nie zdawał sobie z tego sprawy, a przynajmniej na razie. Chłopak uśmiechnął się delikatnie. Tylko tabaka tak? No cóż, pewnie by tak, a chłopak nie zamierzał przecież go oceniać, ani krytykować. Z dwojga złego, lepiej wybrać tabakę prawda? Chociaż będą szczerym, to Ramiro doskonale wiedział że Jasper użył by mocniejszych środków, gdyby takie miał pod ręką. A ponieważ nie miał, zadowolił się tabaką. Prosta logika czyż nie? Właściwie można by było, się zacząć zastanawiać jak to z nimi było. Niby rozumieją się dobrze, a nawet lepiej niż dobrze. Normalnie dwoje tak dobrze znających się ludzi, zostaję przyjaciółmi prawda? A gdyby znalazła się jakaś osoba, która miała by ocenić ich znajomość, powiedziała by że są znajomymi. Dlaczego? Cóż, to najpewniej sprawka samego Ramiro. Wiecie, on nie tyle co nie lubił, co nie chciał dopuszczać do siebie ludzi. I tak miał wyrzuty sumienia z powodu, tej garstki przyjaciół których był zmuszony okłamywać. - Każdy czasem ma dość. Chcesz o tym pogadać? - Zapytał Ramiro Jaspera. Doskonale go rozumiał, i prawdę mówiąc mało który facet potrafi lepiej udawać że jest wszystko w porządku niż Jasper. Niektórzy uważają że to chłop ze stali, że on zawsze jest taki ironiczny i nigdy nie ma dosyć. I pewnie mają rację. Lecz są takie chwile kiedy każdy ma w końcu tego dość, i potrzebuję się wygadać. Jesper był jedną z tych nie licznych osób, z którymi można gadać bez ogródek. Są ludzie którzy chcą o czymś porozmawiać, lecz nie mówią tego otwarcie, by później mieć do was pretensji że się nie domyśleliście. No wybaczcie, lecz nie każdy jest jak Ramiro. Nie każdy potrafi wejrzeć w głąb ludzkiej duszy za pomocą, jednego spojrzenia. Tak naprawdę, to tylko chyba młody Hiszpan tak potrafił. Lecz są też ludzie, którzy mówią otwarcie i w prost że coś im się nie podoba, lub że jest im źle. Taki właśnie był Jasper, a przynajmniej chłopak takim go zapamiętał. To że powie iż jest mu źle i coś leży mu na sercu, nie oznacza że się żali. A nawet jeśli, to czyż nie każdemu należy się chwila, kiedy to on się użala? Każdy ma słabsze dni i chce o tym pogadać, a chowanie tego w zakamarkach swojej duszy, jest największa głupotą. Ramiro nie był człowiekiem niezaprzeczalnym samemu sobie. Po prostu on nawet w najgorszych chwilach nie mógł powiedzieć co go przytłacza. To był jego sekret a raczej jego przekleństwo, i nie chciał obarczać tym innych. Nie wiem, morze się bał że straci kogoś zaufanie. Lecz spróbujcie choć na chwilę go zrozumieć. Ramiro przymknął oczy, i oparł głową o mur. Cisza, zbawienna cisza. Ramiro słyszał szum wiatru, spadający śnieg, na betonowej podłodze. Lecz to w odróżnieniu od gwaru panującego w zamku, można było nazwać ciszą. Niby był nowy rok, okres pełny oczekiwań i nadziei. I choć Ramiro nie liczył na coś niezwykłego. To martwiło go że przybywa mu więcej trosk, niż powodów do uśmiechu. Owszem miał ich i tak nie zbyt wiele, lecz teraz jak gdyby miał mniej. A może przesadza i wyolbrzymia? Zaś co do dojrzałości... Pewnie była to racja iż Ramiro jest bardziej poważny od Jaspera. I jak to ktoś stwierdził Ramiro zachowuję się jak bardzo stary staruszek który o swoim życiu może jedynie opowiadać i rozważać. No tak morze to i była prawda. Czasami był na wskroś poważny, rzadko się bawił a tym bardziej rzadko pozwalał sobie o zapomnieniu o tym kim jest. Prawdę mówiąc to tak działo, się chyba jedynie przy Cass. Lecz cóż on miał z tym poradzić? Takie uczyniło go życie, musiał stać się dojrzalszy ponad wiek. Od dnia swych narodzin, był zmuszony walczyć o przetrwanie. Mówią że nie ma tego złego, co na dobre by nie wyszło.
Zaśmiał się gorzko. Przyzwyczajony do gierek, nawet w wypowiedzi, jak dotąd szczerego, Ramira, wyczuwał sarkazm i ukryte treści. - No tak. - powiedział, w sumie neutralnie. Ni w odpowiedzi, ni rozpoczynając nowy temat. Każdy potrzebował rozmowy, o czym Jasper dobrze wiedział. Tylko... no właśnie. On był TEN Jasper. TEN van der Rose, który lubił panienki, dobrą łiski, papierosy... Cholera, pieprzone pozory. To dlatego połowa chłopców w Hogwarcie patrzyła na niego krzywo, gromadki dziewczyn zawistnie, część z rozmarzeniem, jeszcze inne łapczywie, jak na świeżo wyjęty z pieca pasztecik z dyni. Aż poczuł ciarki na całym ciele, myśląc o propozycji pewnej małoletniej, nieurodziwej Puchonki, która obiecała kilogram fasolek wszystkich smaków za seks. Przykre, przygnębiające, OBRZYDLIWE! Poza tym od kiedy trafił na fasolkę wymiocinową i o smaku moczu, podchodził do tego rodzaju słodyczy z rezerwą. Wrócił wzrokiem do towarzysza, którego też najwyraźniej coś trapiło. Te kobiety, tyle przez nich kłopotów. Owszem, przyjemność również, ale mimo wszystko, przeważają minusy. Zwłaszcza w czasach popularnych zrywów feministek. A kto by im nosił ciężkie kociołki, albo łapał na śliskich schodach do Sowiej Wieży zimą, jak nie mężczyźni? - Kobiety, Puente. Kobiety. - powiedział, wręcz się śmiejąc - Sądzę, ze już się na jakiś poznałeś. - teraz roześmiał się naprawdę. Już samego Jaspera doszły słuchy, że wzdycha do niego połowa hogwarckich uczennic. Nie jemu oceniać, co jak co, ale gejem nie jest. - Widzisz, seks jest okej. Wyśmiałbym gdyby ktoś powiedział, że nie... - odchrząknął i roztarł dłonie. Zimno! - Ale czasem tak myślę, że ani one nie są obiektami do szybkiego skonsumowania, ani z nas jakieś roboty by ciągle robić to samo, dla urozmaicenia z różnymi pannami. - skończył, niemal ze znudzeniem. W myślach zaśmiał się sam do siebie. Do czego to dochodzi? On i takie rozważania. Szaleństwo.
Ramiro przymknął oczy, i teatralnie westchnął. - A więc, twoim problemem są kobiety i seks tak? - Prawda że ukrył śmiech, i mówił całkiem poważnie. To jednak bawiła go ta sytuacja, lecz dlaczego, tego nie wiem. - A może byś przestał tak się wszystkimi bawić. I postarał się bardziej zaangażować w związek? - Zapytał marszcząc brew. No naprawdę, istna bezczelność żeby on tak pouczał! On który nigdy nie był z żadną w związku, i za pewne przez swoją niedostępność, stawał się obiektem zainteresowania. Lecz on, to był on, nie był w związku bo nie mógł. Tak, tak wiem że są osoby które uważają, że każdy zasługuję na szczęście, drugą połówkę i takie tam. Nie no spoko, niech się wilkołaki rozmnażają! Przecież doskonale wiemy, że nie każdy jest jak ten Krukon. Nie każdy uważa że ma w sobie potwora, wstydzi się tego i za wszelką cenę stara się ukryć. Niektórzy się z tego cieszą, i z wielką ochotą wykorzystują swe zdolności. Ile razy ktoś zginął przez wilkołaka? No ale, jest jak jest i nie ma co się nad tym zastanawiać. Co do Jaspera. Czasami dla młodego Hiszpana ten Gryfon, był zagadką. Zdawał się być równie dziwny co on. Otoczony pozorami, ironią i wiecznie dobrze się bawiąc. Nawet teraz, kiedy zdecydował się porozmawiać, nie przestały go otaczać pozory a w głosie nie przestawała barwnie dźwięczeć nuta tej ironii. Jesper czasami zachowywał się jak Ramiro. Poważny, tajemniczy i niedostępny dla nikogo. By po chwili stać się zupełną odwrotnością. W tedy przypominał mu pewną ślizgonkę. Nie będę mówić kogo, by chyba wiecie o kogo mi chodzi. No ale cóż, nie jemu oceniać jak to żyję prawda? - Zastanawiałeś się kiedyś, że takim przypadkowym seksem. Możesz kogoś w sobie rozkochać? Wiesz, może to cie nie obchodzi, lecz bądź co bądź inni tez mają uczucia i mogą poczuć się pokrzywdzeni lub też porzuceni. - Powiedział zamyślony Ramiro, otwierając przy tym swoje oczy. Zdawał sobie sprawę, że chłopak najprawdopodobniej się tym nie przejmie. Lecz morze w końcu, zapali się w jego głowie jakaś kontrolka i przynajmniej, postara się zrozumieć uczucia innych osób. Kobiety nie są wcale tak skomplikowane, jak się wydaję. Trzeba tylko poświęcić chwilę by je zrozumieć. Oczywiście dla Ramiro nie istniała osoba którą by nie potrafił przejrzeć i zrozumieć, lecz nie w tym rzecz. Cała filozofia była taka, że kobiety wolały skomplikowaną drogą by dojść do celu. One nie powiedzą otwarcie że cię kochają, zamiast tego wolą krzyki wrzaski, i wykrzykiwanie że jesteś gówniarzem. Tak to już było z kobietami, za maską krzyków i arogancji. Kryła się mała dziewczynka która pragnęła miłości. Oczywiście nie wszystkie takie były, lecz w większości właśnie tak to wyglądało. Może się wydawać dziwne, że człowiek który odtrącał kobiety, który nie był w związku i wciąż pozostawał prawiczkiem tak je rozumie. Czasami naprawdę myślę że on musi mieć w sobie, coś z geja. Niby nim nie był, ale pewne syn tomy miał prawda? - Nigdy nie znudziło cię skakanie z kwiatka na kwiatek? Nigdy nie myślałeś o tym by się ustatkować? - Zapytał Ramiro, przyglądając mu się nieco badawczym spojrzeniem.
Zrobił nieco zniesmaczoną minę? On i związek? Zdecydowanie to nie ta bajka. Gdyby już jakaś dziewczyna porwała się z motyką na słońce i chciała, byłby to na pewno związek niezdrowy, niszczący, toksyczny i skomplikowany. Chyba z jakąś wrodzoną nutą dżentelmeństwa [?] nie chciał ich aż tak krzywdzić. - Nigdy nie zmuszałem żadnej dziewczyny do seksu ze mną. - powiedział cicho - Więc to proste, że nie ranię. Jedynie zaspokajam apetyt, a że rośnie w miarę jedzenia to trudno. Shit happens. - stwierdził krótko, głośniej. Swoją drogą nigdy nie zastanawiał się, czy kogoś rani tym, że sypia z różnymi, przypadkowymi mniej lub bardziej osobami. Poza tym nieznana była mu niewiasta, która kochała go na tyle, że była zdolna poświęcić mu swoją energię, nerwy, serce i duszę. Nie, taka kobieta nie istniała i pewnie nie zaistnieje, bo skończy z jakąś piękną, aczkolwiek pustą żoną, skacząc po cichu w bok co jakiś czas. Przykre ale prawdziwe. Wolał być bezpieczny, owiany aurą skrytości. Ba, gęstą mgłą pozorów, szydery, tajemnic i kumulowanych wbrew sobie emocji. Jak Ramiro, może dlatego czuł, że może się przed nim choć trochę otworzyć. Poza tym zastanawiał go nieco fakt, jak Ramiro radzi sobie z Cassandrą. Wiedział o wilkołactwie kumpla, chyba jako jeden z niewielu, wnioskując, że musi to być cholernie trudne dla ich obojga. - Kobiety nie są niezrozumiałe, one po prostu nie chcą by ktoś pojął mechanizmy działania ich logiki. - powiedział ciężko - Dlatego skakanie z kwiatka na kwiatek jest ciekawe, bo każda reaguje inaczej, zachowuje się inaczej w takiej sytuacji. Żółty alarm! Van der Rose'owi włącza się tryb myśliciela, co nigdy nie wychodzi mu na dobre. - Poza tym, drogi Ramiro, pozwól, że podważę wszelkie Twoje rady, ze względu na niewielkie fizyczne doświadczenie w tych sprawach. - uśmiechnął się szelmowsko i usiadł na ławce w pozycji optymalnej, nogi spuszczone na ziemię, opierając się rękami na nogach w lekkim rozkroku. Wiedział, że zrobi źle odtrącając Puentego, ale wiedział też, że on zrozumie. Jak nikt. - Wybacz, ale chyba już pójdę, zanim odkryjesz moje największe tajemnice. - puścił kumplowi oczko i wstał powoli. Odwrócił się do Ramira przodem, uprzednio poprawiając nogawki spodni. - Dzięki. - powiedział cicho i z rękami w kieszeni ruszył do zamku, w głowie mając słowa "Może byś przestał tak się wszystkimi bawić?".
Może zacznijmy od początku. Pierwsza impreza, na którą wybrała się panienka Sangrienta od bardzo długiego czasu okazała się tragedią. Dlaczego? Ponieważ nic, a nic z niej nie zapamiętała. Istniała tylko pustka… Co więcej jej chłopak Kaoru Matsumoto zaginął w tajemniczych okolicznościach. Ok kilku dni jest na wyprawie poszukiwawczej pytając wszystkich wokoło czy nie widzieli może jej kochane Puchona. Martwiła się coraz bardziej. Ale co ona może. Jedyne co może zrobić to odnaleźć go i porozmawiać. Musi wyjaśnić parę rzeczy. A mianowicie to, co się w ogóle na tej imprezie działo!? Zastanawiała ją również jedna rzecz. A mianowicie to, że czuła w sobie taki kłębek strachu, który pojawiał się gdy tylko myślała o panie Matsumoto. Nie wiedziała co się dzieje. Ale wracając do tych jakże ekscytujących poszukiwań. Młoda Gryffonka dotarła na dziedziniec. Aktualnie stała rozglądając się dookoła w poszukiwaniu jakiejś czarnowłosej czupryny, która przebiega gdzieś i śmieje. Ale niestety, nie zauważyła nic takiego. Zmarnowana usiadła już na balustradach spoglądając otępiale w podłoże. - Kaoru, gdzieś ty się podział… baka… - wydukała do siebie opierając się o kolumnę i tym razem kierując wzrok w stronę nieba. Było takie szare, nijakie, nudne.
Jaki był dzień? Która godzina? To i tak pozostawało nieistotne. Istotny był stan Sebastiana, który o dziwo był w dobrym, a raczej neutralnym humorze. Olał sobie zimnym moczem, kilka lekcji i przeznaczył ten czas na zwiedzaniu zamku. Oj tam. To tylko kilka nieistotnych lekcji, nic wielkiego. Zwiedzając tak zamek, w którym był od prawie roku. Odkrył kilka fascynujących miejsc nadających się na sale tortur. Ale nie czas teraz na mroczne fantazje. Znudzony już zamkiem, Sebastian skierował się ku dziedzińcowi a dokładniej dotarł na krużanki. A tam?! Normalnie cudo! W tej szkolę uczyły się same piękności, naprawdę! No przecież nie możemy jej tak zostawić prawda? Dziewczyna wyglądała na zdołowaną, czy też zasmuconą, ale co tam! Sebastian zbliżał się powolnym krokiem, by w końcu nie zauważony stanąć obok i skierować swój wzrok ku niebu. -W tej szarości, tylko miłość bywa złota. - Powiedział szeptem, nie odrywając swego spojrzenia od nieba. Czy sam w to wierzył? Nie bądźcie śmieszni. Dla niego żadne takie uczucia nie istniały, lecz dziewczyna z całą pewnością w nie wieży, gdyby dowiedziała się jaki naprawdę jest Sebastian, to zapewne by z nim nawet nie rozmawiała czyż nie?Chłopak powoli obracał w dłoni sygnet, by w końcu przenieść swoje spojrzenie na dziewczynę. Spojrzenie było delikatne, czułe, magnetyzujące z tą nieokreśloną siłą która przyciągała do siebie. Na jego ustach zakwitł delikatny jak gdyby niepewny uśmiech. Przez dłuższą chwile wpatrywał się w nią, kompletnie zapominając co teraz powinien powiedzieć. - Co taka osoba jak ty, robi tutaj zupełnie sama? - Zapytał szeptem tak czułem iż można było dostać od niego przyjaznego mrowienia.
No cóż. Można by powiedzieć, że chłopak źle zrobił zakradając się do niej od tyłu. A dlaczego? Dowie się w swoim czasie. A więc biedna Lillyanne spoglądała w niebo z utęsknieniem i sporym wynudzeniem. Nie wiedziała co ma teraz zrobić. Była już zmęczona, nie miała siły już chodzić. Westchnęła pod nosem i nagle usłyszała czyjś głos. To była chwila gdy odwróciła się i odruchowo zadała jeden szybki może nie aż taki silny, ale mimo wszystko dosyć kłopotliwy cios. Jej prawy prosty wylądował na torsie chłopaka. Może nie odczuł jakiegoś mocnego bólu, który powinien go zagiąć w ból, ale mimo wszystko bolało… Choć troszeczkę… Odrobinkę? No dobra! Ale może zrobić tak by było jej miło!! - A! Przepraszam bardzo! To taki odruch niekontrolowany! – powiedziała zakłopotana wpatrując się w chłopaka. Nie znała go… Zresztą ona tu nikogo nie zna to co się dziwić?! Przypomniała sobie co chłopak powiedział i spojrzała na niego zdziwiona. – w tej szarości tylko miłość bywa złota… - powtórzyła jakby chciała sobie utrwalić te słowa. – Ale nawet szarość może być piękniejsza od złota, wystarczy tylko dobrze spoglądać… - odpowiedziała mu z uśmiechem. - Nazywam się Lillyanne… Miło mi – wydukała zakłopotana lekko. Później po jego słowach odwróciła wzrok i spojrzała w stronę nieba. - Szukam szczęścia… można by powiedzieć… - zaśmiała się pod nosem i wstała. Nie miała zamiaru odchodzić, ale odwrócić się w jego stronę by dokładnie go obejrzeć.
No tak nie ma to jak oberwać od dziewczyny. Chociaż z reguły dostawał w twarz, ale najwidoczniej ta dziewczyna jest inna. Uśmiechnął się do niej, pokazując że nie gniewa się na to, mimo iż prawda była inna. W środku toczył wojnę by jej nie zamordować, ale szkoda by było krzywdzić taką śliczną gryfonkę. Bynajmniej na razie. To zależy od punktu widzenia. Dla ciebie może być to złoto, dla mnie szarość. - Powiedział łagodnym szeptem, patrząc w oczy swej rozmówczyni. - Sebastian. - Odpowiedział skinieniem głowy, z tajemniczym, aczkolwiek łagodnym i miłym uśmiechem. Gdyby plan zgładzenia Bułgarii mu nie wypalił, zawsze może zostać aktorem nie uważacie? Szukasz szczęścia? A więc je znalazłaś! - Powiedział śmiejąc się ukazując rząd równych białych zębów. Śmiech był ciepły ukazujący że jest przyjazny i że zaledwie żartuje. Och jak łatwo było udawać to kim się nie jest! Wydaje mi się, że jest to zdecydowanie łatwiejsze, od mówienia prawdy o sobie! Sebastian przez chwilę przyglądał się dziewczynie, jak gdyby oceniając ją. Nagle podszedł do dziewczyny, przyglądając jej się z bardzo niebezpiecznej odległości. Zaś jego ręka już jej pokazywała białą róże. Sebastian uśmiechnął się, wręczając kwiat dziewczynie, i czekając na reakcje dziewczyny. Może dostanie w twarz? To by było zabawne, bynajmniej do pewnego momentu.
No cóż, Lillyanne była we wszystkich stopniach inna. Od góry do stóp była inna. Całkowicie inna. Można by nawet powiedzieć, że dziwna. Ale nieważne, kogo to obchodzi. Uśmiechnęła się delikatni, kiedy chłopak powiedział owe zdanie. Nie odpowiedziała na nie. Było już skończone. Nie trzeba było nic do niego dodawać, bo skończyło się idealnie. Kiedy przedstawił się posłała mu jeszcze szerszy uśmiech o ile to było możliwe. Później odpowiedział na jej kolejne słowa ona spojrzała na niego przeraźliwie zdziwiona. - Gdzie?! Nie widzę?! – powiedziała poważnym tonem jednak gdy na niego spojrzała wystawiła mu język. Aktorstwo? Co ty wiesz o aktorstwie chłopczyku? Rozmawiasz właśnie z kobietą, która potrafi przybrać prawie każdą maskę w ułamku sekundy w porównaniu z nią to ty jesteś nikim! Nie chce być niegrzeczna, ale tak po prostu jest. Teatr to jest coś co ona stara się wyćwiczyć do perfekcji i używa tego dzień w dzień. Dzień w dzień, przez dwadzieścia cztery godziny ćwiczy. Więc żeby jej dorównać, musiałbyś robić tak samo jak ona. Kontynuując. Chłopak nagle pojawił się niebezpiecznie blisko dziewczyny. Odruchowo zrobiła krok do tyłu, cieszmy się, że go znowu nie uderzyła. Obejrzała go od góry do dołu i dopiero gdy dostrzegła, że wszystko jest w porządku odetchnęła i spojrzała na jego dłonie. Róża… bynajmniej nie czerwona… Bo szczerze powiedziawszy czerwone róże, to były kwiaty, których dziewczyna najbardziej w świecie nienawidziła. Niech się cieszy, że jest chociaż biała, jak to Lilly zawsze mówi, jest czysta, taka niewinna… mimo iż posiada kolce. - Jest śliczna – wydukała z delikatnym uśmiechem. To była maska, jednak nie dało się tego dostrzec. Pogłaskała różę po jej płatkach i po chwili spojrzała na jeden, po którym przed chwilą przejechała. Był czerwony… umazany jej krwią. - Oj… ukułam się… - wyszeptała spoglądając na palec.
Aktorstwo, maski i pozory. Prawda jest taka że niemal każdy tego używa. To co ich różni, to stopień w którym tego używają. To jest właśnie ta różnica. Dziewczyna ćwiczy, stara się i potrafi przybrać niemal każdą maskę. Nie przeczę, bo cóż ja o niej wiem? Jednak wiem wystarczająco dużo o chłopaku, by śmiało stwierdzić, że on nie stara się, nie ćwiczy.. Dla niego to jak poruszenie palcem, lub wzięcie głębokiego oddechu. Czysto naturalne zachowanie. Oczywiście mógłbym to udowodnić, lecz wtedy musiałbym powiedzieć kim Sebastian jest naprawdę, a na to nie mam najmniejszej ochoty. Moglibyśmy debatować godzinami kto jest lepszym aktorem, lecz po co? Lepiej skupić się na wydarzeniach, między chłopakiem a dziewczyną. Chłopak uśmiechnął się delikatnie, kiedy ta się ukłuła. Wziął jej rękę, i delikatnie przyciągnął do swych ust nie spuszczając z niej wzroku. Powoli niczym wampir wypił jej krew, z palca, nie spuszczając wzroku z jej oczu. Kiedy skończył, odsunął jej rękę z jej ust lecz jej nie wypuścił z delikatnego uścisku. Oczywiście dziewczyna sama mogła zabrać rękę, i zapewne tak uczyni. A może nie? -Piękna róża dla pięknej kobiety. Niestety ten kwiat nie dorównuje ci urodą. - Powiedział z uśmiechem, patrząc jej się wprost w oczy. -Wybacz że się ukłułaś, przez ten kwiat. - Powiedział czułym szeptem, jak gdyby to była właśnie jego wina. No może po części i tak właśnie było. Jednakże dla chłopaka dziewczyna śmiało mogła się zabić, nawet tym kwiatem, no ale nie teraz! Przyglądając się tak dziewczynie, chłopakowi z głowy wyparowały wszelkie myśli. To było dziwne uczucie, kiedy nie jest się w stanie, myśleć o niczym istotnym. A będąc zapatrzonym w oczy pięknej japonki. A może Koreanki? Mniejsza z większym. -Wygląda na to, że oboje z stąd nie pochodzi. I mało kogo znamy prawda? - Oczywiście, Sebastian jedynie zgadywał. Możliwe było że dziewczyna któryś już rok chodzi do tej szkoły, a możliwe że jest tutaj od niedawna tak jak on sam. Nie miał najmniejszego pojęcia, jak to z nią jest. - W mojej dawnej szkole, byłabyś otoczona adoratorami. - Powiedział z uśmiechem, nieco żartobliwie, choć właściwie nie do końca. Była to prawda, w pewnym stopniu. Gdyby dziewczyna uczęszczała do Durmstrangu. Sebastian zatroszczył by się, by zatrzymać ją wyłącznie dla siebie. Właściwie tutaj tez, mógł się o to zatroszczyć, lecz pozostawanie przy jednej dziewczynie jest strasznie nudne. Żeby zostać przy jednej kobiecie, Sebastian musiałby się zakochać. Co jest równie możliwe, jak latający pies, i gadający smok.
Znając niezdarność Lillyanne, to ona każdego dnia musi zrobić sobie co najmniej jedną krzywdę. Nieważne co to było. Albo skręciła kostkę, albo wykręcono jej rękę, albo oberwała w głowę, albo ktoś ją dźgnął nożem, albo… za dużo tego żeby wymieniać. Może najlepiej by było jakby zabarykadowała się w pokoju i całymi dniami leżała pod kołdrą nie wychodząc i nie narażając się. Jednakże ktoś musiałby jej dostarczać zapas spaghetti, czekolady i soku bananowego, żeby mogła przeżyć. Jeżeli takie warunki miałaby, to mogłaby bez problemu przetrwać. Powinniśmy wrócić do konkretów. Chłopak wziął jej rękę, a ona zdezorientowana spojrzała na niego zdziwiona. Jego wargi przyległy delikatnie do jej ranki. Po jej plecach, aż ciarki przeszły, gdy jego ciało, w pewnym sensie połączyło się z jej. Na policzkach pojawiły się rumieńce. Wpatrywała się w niego nieobecnym spojrzeniem ściskając w dłoni mocniej różę, co nie było dobrym pomysłem, gdyż skoro ukuła się, to kwiat musiał mieć kolce, a ona musiała za coś go trzymać… No cóż, najważniejsze, że jeszcze nie zauważyła. - Dzię… dziękuje – wydukała zakłopotana i wzięła rękę odwracając wzrok.
Lillyanne Sangrienta, powiedz coś ty zrobiła, że tak nagle zainteresowała się tobą jakaś osoba, w dodatku chłopak… Ja tego naprawdę nie rozumiem! Robisz to specjalnie, o tym nie wiedząc, prawda?
Jak to mała Lilly miała w zwyczaju, krzyczała na siebie w myślach. - Nic nie szkodzi… Powinnam bardziej uważać, jestem okropnie niezdarna – powiedziała dosyć szybko i zaśmiała się zakłopotana rozglądając się dookoła. Dopiero kiedy chłopak zaczął ponownie mówić spojrzała na niego. - Chodzę tutaj rok… ale mimo wszystko zgadłeś, nie znam zbyt wiele osób – wydukała trochę smutna. Słysząc jego słowa zastanowiła się chwilkę. – Przeniosłeś się tutaj? Z jakiej szkoły?
Odpowiedział uśmiechem, pełnym zrozumienia I... W każdym bądź razie, chłopak zdawał się być uosobieniem, dobroci, zrozumienia i w ogóle wszelkich pozytywnych cech. Tak naprawdę, Sebastian taki był kiedy zechciał. Dla przykładu chociażby teraz. Lecz w głębi duszy, jest właśnie taki dla tych wyjątkowych osób, które nie istnieją. No może i istnieją. Jeden siedzi w Azkabanie, drugi w szpitalu jako kompletne warzywo, a o reszcie nie czas teraz wspominać. Chłopak pozwolił jej na zabranie swojej dłoni, co wyraził czułym spojrzeniem. Czy Sebastian się tutaj przeniósł? No cóż, można i tak to nazwać, chociaż prawda była stanowczo inna. Nie miał wyboru, został „wygnany” z swojej szkoły oraz ojczyzny, której poprzysiągł zemstę. Nie chodziło tutaj tylko o niego, ale pozbawili jego przyjaciela wolności, skazując go na dożywocie w Azkabanie. A przecież nie zrobił nic strasznego! Bynajmniej nie w jego mniemaniu. Ale tak to już jest, że nie myślimy racjonalnie o osobach, na których naprawdę nam zależy. Mniejsza z większym, nie miejsce i nie pora na to. -Durmstrang – Odpowiedział jak by od niechcenia. Nie lubił wspominać swej dawnej szkoły. Wtedy przypomina mu się ta awantura z dyrektorem. Nie żeby żałował, ale naprawdę mógł mu zrobić coś bardziej poważnego. Z drugiej strony jak go podpalił, to musiało dyrektorka zaboleć prawda? -Te dwie szkoły, bardzo się od siebie różnią wiesz? - Stwierdził z uśmiechem, przyglądając się dziewczynie. Skupił na nią całą swoją uwagę, pokazując iż to ona jest teraz najważniejsza. -A ty? Z jakiej szkoły się przeniosłaś, jeśli wolno mi spytać? - Zapytał powoli, patrząc jej prosto w oczy. Dziewczynę było trudno rozszyfrować to fakt. Lecz to że zdawała się być taka, skomplikowana, a może niedostępna sprawiało że Sebastianowi poprawiał się humor. -Pamiętam że w mojej dawnej szkolę, często uciekałem, by móc nauczyć się gry na fortepianie. Nauczyciel który tego nauczał miał spore kłopoty prze zemnie. - Powiedział śmiejąc się. Prawda, była nieco inna, ale oj tam oj tam. Taki mały szczegół czyż nie?
Dziewczyna obserwowała go bacznie. Każdy najmniejszy ruch dokładnie analizowała i zapisywała w pamięci. Dlaczego? Hmmm może nadal nie była pewna jego intencji. Tak, to o to chodziło. Nie potrafiła mu zaufać. Był zbyt spokojny, zbyt opanowany. Jednakże, jakby to powiedzieć, najbardziej utwierdziło ją w przekonaniu to co powiedział, a mianowicie to, że przybył tutaj z Durmstrangu. Tak, to ta szkoła, która… A nie ważne… Ale niesamowity zbieg okoliczności według mnie się utworzył. To jedno słowo sprawiło, że uśmiech nie schodził z jej twarzy, słuchała go uważnie. A gdy spytał o szkołę zamyśliła się. Zanim odpowiedziała wydukała. - Wątpię, by w Durmstrangu interesowali się mną chłopcy. To nie jest możliwe… - odwróciła się i usiadła spoglądając na niego z daleka i opierając się o kolumnę. – A przeniosłam się tu z … - nastała chwila ciszy, a jej usta wygięły się w uśmiechu. – Durmstrangu… Odwróciła wzrok wlepiając szmaragdowe oczy w szare niebo. - Grasz na fortepianie? – spytała pół szeptem. – Zawsze chciałam się nauczyć, ale jakoś nie miałam okazji… - wydukała śmiejąc się zakłopotana.
Chłopak skupił na niej wzrok tak intensywnie jak tylko mógł. Ona była z tej samej szkoły co on? Więc jakim cudem, on jej tam nie spotkał? No dobra był nieco zajęty, ale...! Faktycznie w dawnej szkolę nie podrywał kobiet. Był zajęty rozwijaniem swych umiejętności, i praktykowania czarnej magi. Dodatkowo wcielał w życie pewne plany, które jednak musiał szybko zmienić. Pierwsza faza – Śmierć rodziców. Przebiegła pomyślnie, dopiero później zaczęło się sypać, na szczęście Sebastian zdążył się uratować i swój misterny plan, kosztem podpalenia dyrektora. Oj tam, oj tam. - Fakt. W Durmstrangu są sami idioci. Na przykład ja. - Powiedział śmiejąc się z zakłopotaniem. No fakt, wpadł trochę z tym tekstem, ale co tam! - Zawsze mogę cię nauczyć gry, gdybyś zechciała. - Powiedział, siadając obok niej. Powiedzenia że grał na fortepianie, było mocny kłamstwem. Dużo osób uważało, że z gry na fortepianie, on zrobił sztukę. I faktem pozostawało że kochał grę na fortepianie, przy szklance Whisky. Cóż poradzić. - Szkoda że nie poznaliśmy się w naszej starej szkolę. Gdybym tutaj trafił, i wiedział że tutaj jesteś. Było by mi łatwiej. Po przeniesieniu się tutaj, ogarnęła mnie panika. Wszystko straciłem, wszystko stało się nowe. Nikogo tutaj nie znałem. A przyjaciele są tak daleko, że nawet nie mogę się z nimi skontaktować. - Powiedział szeptem Sebastian. Mocno mijał się z prawdą, w końcu przyjaciół stracił jeszcze w starej szkolę, ale to raczej nie istotne. Chłopak wziął rękę dziewczyny. Drugą ręka delikatnie złapał ją za podbródek, kierując ku sobie i zbliżając swe usta do jej ust. Ja osobiście, obstawiam spoliczkowanie... Jego usta, delikatnie pocałowały jej usta, spojrzenia się spotkały mocniej zabiło serce...
Brązowowłosa spojrzała na chłopaka niepewnie, ten wzrok, który wbił w nią jak ostre sztylety, był trochę przerażający, ale również bardzo interesujący. Tak jak ćma lgnie do światła mimo iż grozi to śmiercią. Tak, była z tej samej szkoły, nie byłą zdziwiona tym, że jej nie spotkał, czuła się tam jak duch, nikt nie zwracał uwagi na jej drobną osobę, ale to była w szczególności jej wina. Mianowicie, jej zachowanie odstraszało większość osób, woleli się nie zbliżać do kogoś takiego. Mówiąc kogoś takiego mam na myśli dziecka, z którego oczu można wyczytać silną nienawiść i żądze krwi. Chęć mordu, każdego, kto tylko będzie chciał nawiązać z nią jakikolwiek kontakt. Tak wyglądało jej życie w Durmstrangu. Gdy obraził siebie, nazywając idiotą zaśmiała się pod nosem, zasłoniła usta, na wszelki wypadek, gdyby ten śmiech chciał wybuchnąć i przejąć całe jej ciało. Nie było to, aż takie śmieszne, ale chcąc zrobić ten mały gest mogła stracić nad nim kontrolę no i cóż. - Naprawdę? – spytała wpatrując się w niego dokładnie. – fortepian wydaje takie śliczne dźwięki, jednak, szczerze mówiąc, bardziej podobają mi się dźwięki skrzypiec. – dziewczyna kończąc zdanie zamknęła oczy i złapała w ręce srebrny medalion, który błyszczał na jej ubraniu. Gdyby mogła to przywołałaby wspomnienia, ale to niemożliwe. - Wiesz co, powinieneś się cieszyć, że nie znałeś mnie kiedyś… - wyszeptała zakłopotana. – byłam całkowicie inna, więc nawet jeżeli byśmy się spotkali, to nie nawiązalibyśmy ze sobą kontaktu. Taka jest kolej rzeczy, a raczej była. Współczuła mu, miał ciężko, ale ona również nie miała dobrze, udało się jej wyjść, ale może on nie miał nawet takiej szansy. Wpatrywała się w niego łagodnym spojrzeniem. Nagle złapał ją za rękę, wzrokiem podążyła za jego ręką, jednak jego dłoń złapała ją za podbródek, nie zdążyła nic zrobić, a jego usta leżały już na niej. To był maleńki szok… No dobra, gdyby nie miała chłopaka, to z wielką chęcią oddałaby pocałunek, który był dla niej cudowny, ale nie teraz. Zamknęła mocno oczy trzęsąc się, zrobiła to. Wygrał pan… eee… na pewno coś wygrałeś za odgadnięcie jaki ruch wykona. W przeciwieństwie do pierwszy ciosu uderzenie w policzek było dwa razy mocniejsze. Musiało zostawić czerwony ślad na jego skórze i musiał pozostawić piekący ból. - Nie przesadzasz? – spytała niezadowolona. – Mam chłopaka… - powiedziała wstając, by dorównać mu… dobra nie ważne co chciała zrobić, co zrobi i tak będzie musiała patrzeć na niego z dołu.
A mogło być tak pięknie. Niestety nieomylny Sebastian, się nie pomylił. Zastanawiam się jedynie, po co mu to było? Ano właśnie po to „Mam chłopaka… „ Tak! Właśnie to chciał usłyszeć! Owszem mógł zapytać, ale czyż tak nie jest zabawniej i z taką większą dramaturgią? Kiedy zobaczył dziewczyny, z początku chciał ją zdobyć. Tylko zdobyć. Teraz miał w zupełności inne plany. Sebastian wstał, na jego twarzy nie było cienia gniewu, lecz delikatny i łagodny uśmiech. - Nie wiedziałem. - Powiedział na usprawiedliwienie, patrząc się na dziewczynę. - I nie wiem, jak można mieć chłopaka, i szukać szczęścia jednocześnie? - Zapytał szeptem, nawiązując do ich pierwszego tematu. Powoli Sebastian zbliżył się do dziewczyny, zatrzymał się o krok przed nią, i spojrzał jej w oczy. - Wiem jednak, że gdybym to ja był na jego miejscu. Stawałbym na głowie by zobaczyć twój uśmiech. Stoczyłbym bitwę z księżycem i wsadził do więzienia słońce, gdyby miało to sprawić że poprawi ci się nastrój. - Sebastian przez chwilę patrzył się na dziewczynę. - Może się nie znam, i nic o tym nie wiem. Jednak uważam że wypuszczenie z rąk, kogoś takiego jak ty. To zbrodnia która powinna być karana, dożywociem w Azkabanie. - Sebastian na chwilę zawiesił głos, i spuścił wzrok. Wyglądał jak pobity szczeniak. - Nie znamy się. Jednak gdybyś mi tylko pozwoliła... Bo ja... Chciałbym poznać twój ból. Dzielić z tobą smutki, i pomagać przezwyciężać gorsze dni. Chciałbym być powodem, twojego uśmiechu na co dzień. - Chłopak ponownie zamilkł, by po chwili kontynuować. - Wiem że to, co się dzieje. Dzieje się bardzo szybko. Lecz nie wiem co będzie jutro, co będzie za godzinę. Może już nigdy nie będę miał okazji by ci to powiedzieć. Wiem że ktoś taki jak ja, nie zasługuje na kogoś takiego jak ty. Nie mam nawet prawa prosić, byś dała mi szansę, i też na nią nie liczę. Przepraszam za to wszystko...
Mogło być pięknie, ale nie było. Teraz liczył się Kaoru, gdyby przybył wcześniej, to miałby równe szanse, chociaż, jeżeli Lilly dowie się co zrobiła i jak bardzo Kaoru jest na nią zły i gdyby wiedziała co się stało w bibliotece to mógłby to wykorzystać, ale nie wie i się nie dowie. Bo jedyną osobą, która będzie chciała jej to powiedzieć, będzie zapewne pan Matsumoto, którego tak pilnie poszukuje. Kiedy wypowiedział te słowa „Nie wiedziałem”, przyjęła to tak lekko, jakby nic się nie stało. - Nie szkodzi – na jej ustach pojawił się delikatny uśmiech, który szybko znikł z drugim zdaniem. Jej usta uchyliły się chcąc udzielić mu odpowiedzi, jednak nic nie powiedziała. Po prostu spuściła wzrok i wlepiła go w podłoże. Nie zwracała teraz na niego najmniejszej uwagi, to pytanie dało jej do myślenia, nie zauważyła jak się do niej zbliżył. Dopiero, gdy nawiązała z nim kontakt wzrokowy opamiętała się i zaczęła go słuchać. To wszystko co mówił aż ją zszokowało. Na policzkach pojawiły się rumieńce, a ona spoglądała an niego zakłopotana. - Dlaczego to wszystko mówisz? – spytała nie odrywając od niego swojego spojrzenia. Nie czekając jednak na odpowiedź uniosła rękę i położyła na jego głowa, a raczej uderzyła w nią bardzo, bardzo delikatnie. - Za godzinę… Jutro… będziesz żył – powiedziała z delikatnym uśmiechem. – Nic tego nie zmieni, istniejesz i twojego istnienia nie da się łatwo wymazać. Jesteś człowiekiem, a człowiek taki jak ty szybko nie umiera. – zamknęła oczy i pogłaskała go po głowie jak małego chłopczyka (nie wiem jak do głowy dosięgła, ale dobra). – Dopóki żyjesz masz mnóstwo czasu, nie powinieneś się śpieszyć… Nie powinieneś także kłamać… - wydukała uchylając powieki i wpatrując się w niego uważnie. – Jeżeli chcesz komuś zaimponować, to nie fałszywym sobą, a tym prawdziwym… Zapomniałam Ci się pochwalić… - powiedziała biorąc dłoń. – Kiedy ktoś patrzy mi w oczy potrafię łatwo rozpoznać kłamstwo od prawdy, czasami nawet jak mi się nie przygląda… A ty cały czas patrzysz się w moje oczy…
Sebastian przyglądał się jej, z równą uwagą co ona jemu. Widział na jej twarzy zakłopotanie, i niezdecydowanie. Lecz to dopiero początek, Sebastian nie jest myśliwym który musi mieć zwierzynę na już. Na teraz, i natychmiast. Tacy są najgłupsi, i najczęściej przegrywają. Zdesperowani, niezdecydowani i w efekcie nie rozsądni. Sebastian był ponadto. On był cierpliwy, uważny, a przede wszystkim ostrożny. Jeśli nie dziś, to później. Nie zawsze można coś zdobyć jednego dnia, a im dłużej trwa „polowanie” Tym jest ciekawsze, ekscytujące, bardziej podniecające. A zwycięstwo bardziej smakowite. To prawda. Ktoś taki jak Sebastian, nie mógłby zniknąć z dnia na dzień. Śmierć nie jest mu pisana, tak samo jak porażka. Nawet ten najohydniejszy stwór, zwany śmiercią. Który przeraża i straszy, nawet ktoś taki trzyma się od chłopaka jak najdalej. Aż chce się z tego śmiać. - Nie znasz przeznaczenia. Nawet ty nie wiesz co może się stać, za jakiś czas. Ja też nie wiem, dlatego żyję chwilą i staram się żyć tak jakby nie zostało mi więcej, niż pół minuty życia. Potrafisz to zrozumieć? - Zapytał nie spuszczając z niej wzroku. Zero reakcji na jej ostatnie słowa. Jedynie ogień radości, i podniecenia, gdzieś głęboko w nim. Im trudniej było ją zdobyć, tym bardziej tego pragnął. Lecz nie chciał już jej zdobyć, tak jak każdą inną. Co to, to nie! Miał wobec niej inne plany, bliżej nie określone, ale z pewnością mniej przyjemne. Paradoks kłamcy. Kiedy mówisz prawdą, kłamiesz. Kiedy kłamiesz, kłamiesz. Czy ktoś taki jak on, mógłby mówić prawdę? Kto wie.. - Czemu uważasz że kłamię? Nie mam prawa, udowodnienia ci że mówię prawdę. Ale twoje słowa, mnie zraniły. Czym sobie zasłużyłem na taki osąd? - Zapytał ze smutkiem w oczach. Sebastian jaki był, taki był. Lecz nigdy nie udawał kogoś innego. Potrafił być czułym kochankiem, i doskonałym przyjaciele. Każda jego cząstka ciała, prezentowała inną jego osobowość. A posiadał ich tyle, ile słów w słowniku. Nie mógł nic poradzić, że najlepiej mu wychodzi ranienie innych, i rozpieprzanie im życia. Nie mógł tez nic poradzić na to że, to go najbardziej w życiu cieszyło. Lubił patrzeć na cierpienie innych. Może właśnie dla tego, że sam się nacierpiał. A może dlatego że nie widział innego sposobu życia, bo nikt też mu nie pokazał iż można żyć inaczej. Nie będę się tutaj użalał, i uskarżał. Bo to nie w stylu Sebastiana. Dziewczyna była fascynująca, niedostępna przez co była jeszcze bardziej kusząca. Niestety na jej drodze, los postawił Sebastiana. - Nie znasz mnie, a jednak oceniasz. Czy właśnie to jest kara za szczerość? A jeśli tak, to czy mam zacząć kłamać? - Zapytał, patrząc się jej cały czas w oczy. Jeśli naprawdę by uważała, że chłopak kłamię. To nie zareagowała by tak na jego poprzednie słowa. Tamte słowa ją poruszyły,i trafiły do niej. A im dłużej ich spotkanie trwa, tym bardziej chłopak cieszy się na ich kolejne całkiem „przypadkowe” spotkanie. Ona już się stało celem jego planu. I nic nie można na to poradzić. Moje najszczersze kondolencje.
Zwierzyna… hmmm… Bardzo dobre porównanie. Lilly była zwierzyną, na którą poluje myśliwy i drapieżnik. Chcąc ją wyrwać z łap zdobywcy, który spoczął na laurach. Teraz wygra ten, który utrzyma się przy niej najdłużej i złapie ją na swoją przynętę. Wygra ten, który pokona zdobywcę i zniszczy przeciwnika. W tej kolejności właśnie. Najbardziej interesujące jest to, że w momencie, kiedy pojawiła się osoba, która się nią zainteresowała, to pociągnęła za sobą sznur (dwie osoby) kolejnych mężczyzn. Co za zrządzenie losu. W momencie, kiedy to się zaczęło, zaczęła czuć się tak bardzo przytłoczona, nie jest przyzwyczajona, do czegoś takiego. A dodatkowo, nawet nie ma pojęcia o tym, że jest tak wychwytywana, że podoba się komuś. Śmierć. Tak dziewczyna dobrze to wie, ale nie nazwałaby jej najohydniejszym stworzeniem. Prędzej, gdyby zaczęli ten temat, powiedziałaby, że śmierć jest kobietą, która mogłaby bez problemu oczarować go i wziąć jego duszę w najmniej odpowiednim momencie. Według niej to była właśnie śmierć. Kobieta, która niszczyła życie wszystkich, jedną, krótką chwilą. - Rozumiem to, ale mogę ci powiedzieć, że dużo osób wmawia mi, że potrafię widzieć przyszłość. To nie prawda, wiem to, ale większość rzeczy, które powiem staje się, robie to przypadkowo. Więc wierzę w to, że przez następne kilka dni, będziesz żył. Jej oczy błyszczały gdy to mówiła. Mówiła to wszystko spokojnie. To wszystko było szczerą prawdą. - Sebastianie, powiedz mi czy dla ciebie kłamstwo jest prawdą, kiedy w nie mocno uwierzysz? – nie przejęła się zbytnio jego słowami, nie odpowiedziała na nie, nie musiała. – Czy kiedy prawda jest kłamstwem to ma tą samą wartość co przedtem? Oraz co jest prawdą i kłamstwem, kiedy zderzają się ze sobą dwa różne sposoby opisu rzeczy. Jak rozróżnić, który opis mówi prawdę, a który jest kłamstwem? Wiesz, czy nie wiesz? – Wstała i podeszła do niego wlepiając w niego swoje oczy, w których można było odnaleźć nutkę tajemnicy. – Nawet szczerość staje się kłamstwem, kiedy chcemy zmienić jej znaczenie… Kiedy wypowiadamy ją w złym kontekście… Wiesz co to oznacza? – spytała. Czekała na odpowiedzi w niecierpliwości.
Przyglądał jej się. Badawczo, oceniał. Ta dziewczyna... Ona mogła mu się przydać, w końcu szukał kilka osób które mu pomogą. Cóż za różnica, czy to zrobią świadomie, czy nieświadomie? Nic go nie obchodziło, że dziewczyna przez „przypadkowy” splot wydarzeń może pomóc mu osiągnąć to co chce. To ja będzie gryzło sumienie, nie jego. Lecz jako kobieta... Straciła dla niego znaczenie, jakiekolwiek zainteresowanie. - Paradoks kłamcy. Pierwsze pytanie, jakie powinnaś zadać. To dlaczego ty kłamiesz? Dlaczego ludzie kłamią? Każdy kłamie, z innych powodów, ale robi to. Dopiero w obliczu śmierci, mówimy o tym, co dla nas najważniejsze. Kłamstwa są jak dzieci. Dbamy o nie i je pielęgnujemy, bo to od nich zależy nasza przyszłość. Uważasz że kłamię, bo...? Bo ty tak uważasz, bo w twoim mniemaniu ktoś taki jak ja musi kłamać. Nie ma prawda do szczerość, lub wyższych uczuć. Z braku łez by płakać, i z braku zaufania by przytulić. A więc kłamię? A teraz? - Chłopak patrzył jej się w oczy. - Każdy z nas kiedy mocno w coś uwierzy, uwierzy że to prawda. Nawet ty. Kłamiemy po to by poczuć się lepiej, po to by móc funkcjonować. Lecz kłamstwa to nie tylko słowa. To także czyny, maski jakie przybieramy. Sztuczne uśmiechy, udawany płacz czy zakłopotanie. To wszystko kłamstwa. Kłamiemy dla własnego dobra, a więc jesteśmy egoistami czyż nie? A więc skoro jesteśmy tacy sami, kto daje prawo by oceniać drugą osobę? - Mówił ogółem o wszystkich, nie zdając sobie nawet sprawy jak bardzo trafnie opisuje zachowanie dziewczyny. A może zdawał sobie sprawę, tylko nie pozwolił jej tego dostrzec? - Kłamiemy, oszukujemy i ranimy. A ja się pytam, kto ci dał prawo oceniania mnie. Skoro nie jesteś lepsza niż ja. Możesz udawać że jest inaczej. Ale widzę w twoich oczach, tyle tego.... Wszystkiego, że nie jesteś w stanie mnie oszukać. Ja cię nie oceniam. Starałem się być szczerym w stosunku do ciebie. Lecz zostałem potraktowany, jak przestępca. Nie rozumiem jedynie, jak ktoś niewiele gorszy niż ja, może mnie oceniać. - Sebastian zamilkł, warząc następne słowa. - Myśl co chcesz, lecz ja nie kłamałem. Zaatakowałaś mnie, oceniłaś i oskarżyłaś Czy tak postępują „ci lepsi' Dlaczego wszyscy dookoła chcą mnie oceniać, i widzą we mnie wroga?! Bo jestem obcy? Bo nie potrafię być miły? Bo a w sobie gniew, nad którym nie umiem zapanować? Tak bardzo chce zaufać ludziom, że jedyne co robię, to ich zrażam do siebie! - W końcu chłopak zamilkł. Przymknął oczy i odsunął się dziewczyny, opierając się plecami mur i oddychając ciężko.
Dziewczyna słuchała go w ciszy. Z każdym kolejnym słowem, które wypowiadał wpatrywała się w niego z coraz większymi ognikami w oczach. Jej twarz nie przybrała jakiegokolwiek wyrazu… do czasu. Wpatrywała się w niego w milczeniu, czekając aż skończy, nie zgasił jej, nie zrobiło się jej przykro, po prostu słuchała. Teraz kolej na nią, czas na jej monolog. - Prawidłowo… - wydukała nie odsuwając się od niego. Spojrzała mu głęboko w oczy, a na jej twarzy pojawiła się w końcu mina. Mianowicie chytry uśmiech. To nie była teraz miła dziewczynka co przed chwilą. – Nie sądziłam, że dasz radę odpowiedzieć, tak… jak oczekiwałam… Chociaż w jednym się myliłeś… nieszczególnie ktoś taki jak ty musi kłamać, nie zawsze ktoś taki jak ty musi być potworem, którego kłamstwo jest atutem, potrzebowałam twojego zdenerwowania, by sprawdzić, czy naprawdę jesteś taki jak myślałam… A to oznacza jedno… - wydukała… kładąc rękę na jego policzek, jednak po chwili ją wzięła odwracając się tyłem. Nie skończyła zdania po prostu zaczęła następne. – A więc odpowiem na wszystkie twoje pytania… mam nadzieje, że udzielę tak satysfakcjonującej odpowiedzi jak ty mi. A więc… Dlaczego kłamię… – powtórzyła pytanie by móc je sobie bardziej przybliżyć. – Moje życie jest po prostu kłamstwem… Iluzją stworzoną przez ludzi, którzy chcieli je odratować. Czymś, co skończyło istnieć w dniu moich dziesiątych urodzin… - była poważna odwróciła się do niego i zaczęła się rozciągać niby znudzona. Płomyki w jej oczach nie znikały, a zmieniały swój kształt jakby chciały powiedzieć, że nienawidzą wszystkich i wszystkiego. – Ludzie kłamią dlatego, że są słabi i nie potrafią unieść ciężaru prawdy… - w takim krótkim okresie udało się jej zapamiętać wszystkie pytania, które je zadał, musiała go bardzo uważnie słuchać. – Tak jesteśmy egoistami, taka jest ludzka natura – ominęła pytanie z ocenianiem drugiej osoby. Na to jeszcze przyjdzie czas. Zamilkła. Ostatnie odpowiedzi przez dłuższy czas były ciszą, by kiedy napięcie wzrosło mogła powiedzieć. – Bo jesteśmy prawie tacy sami. – To była jej odpowiedź na pozostałe pytania. – Widzę w tobie wroga, kogoś obcego, kogoś kto nie zasługuje na zaufanie, widzę w tobie cząstkę mnie… Która jest taka sama jak ty. Która zrobiła coś strasznego… - widziała wyraźnie, że cała wypowiedź była dla niego męcząca. – Ludzie to potwory, ohydne stworzenia, które dążą do tego, by mieć w życiu jak najlepiej, są to beznadziejne kreatury, które zdepczą cię, kiedy tylko nadarzy się okazja. – warknęła pod nosem klękając na ziemi i biorą na dłoń małą mrówkę, która ni z tego ni z owego pojawiła się obok nich. – Kiedy będą mogli złapią cię wyciągając pomocną dłoń by później zgnieść cie w drobny mak – kiedy małe stworzonko weszła na dłoń zamknęła ją ściskając w pięść. Zrzuciła na ziemie zgniecioną mróweczkę. – Ufam Ci… bo jesteśmy podobni… Jednak, żeby ci zaufać musiałam Cię sprawdzić… - uśmiech, który tlił się na jej twarzy powiększył się wraz z ostatnim zdaniem. – Moje życie jest kłamstwem – powtórzyła. – A ja nienawidzę kłamców…
Czy Sebastian się zdenerwował? No może i tak, nie był całkiem spokojny. A mimo wszystko nie ogarnęła nim dzika furia. Nie. To zupełnie coś innego, a co? Ta dziewczyna była niezwykła, lecz ta niezwykłość nie leżała w jej ruchach czy tez mowie. To było ukryte głęboko w niej. Ukrywasz to kim jesteś, bo się tego wstydzisz? Ja nie ukrywam tego kim jestem, nie zjednuje sobie ludzi. Wręcz przeciwnie. Masz racje jesteśmy tacy sami. I tylko my siebie potrafimy zrozumieć prawda? Potrafimy ogarnąć panujący nas w mrok, i zrozumieć dlaczego posuwamy się do takich a nie innych działań. Wiemy na co nas stać, i co jesteśmy w stanie zrobić. Dla siebie lub bliskich. Teraz rozumiem... - Powiedział nagle, patrząc się na dziewczynę. Podszedł do niej, i pomimo że stała do niego tyłem, wpatrywał się w nią. Nie stał centralnie blisko, lecz był w pobliżu. Z dala od ciosów, którym mogłaby go uraczyć gdyby zechciała. - Udajesz to kim nie jesteś, nie tylko dla innych. Lecz także dla tego, że sama siebie się wstydzisz prawda? Uważasz że przez swą naturę, jesteś kimś gorszym. Kimś mniej ważnym. Nie doceniasz się. Ludzką naturą jest branie tego co swoje, i nie swoje. Ludzką naturą jest walka. My urodziliśmy się w tym lepsi. Urodziliśmy się jako zwycięscy. Nie jesteśmy od nich gorsi, lecz lepsi. Potrafimy kochać, lecz tylko tych którzy na tę miłość zasługują. Potrafimy zranić, lecz tylko tych którzy na to sobie zasłużą, czyż nie mam racji? Nie odrzucaj tego kim jesteś, bo udawanie kogoś innego nie jest lepsze, wręcz przeciwnie. Jesteśmy jacy jesteśmy, albo zostaniemy zaakceptowani, albo podpalimy ten świat w fundamentach. To kim jesteśmy sprawia że jesteśmy wspaniali. Dla mnie jesteś wspaniała, taka jaka właśnie jesteś. Jesteś sobą, i taka mi się podobasz. - Czy Sebastian mówił szczerze? Tak. Jak najbardziej mówił szczerze, i chociaż dziewczyna pomyśli iż to kolejne kłamstwo, nic go to nie obchodziło. Już wiedział kim ona jest, jaką ma naturę. I wiedział że potrafi ją w pełni zrozumieć, pokazać jej że mrok nie jest straszny. Wystarczy tylko go przezwyciężyć, zapanować nad nim. Tak jak Sebastian. Niemal całkowicie pozbywając się ludzkich uczuć, nauczył się czerpać z życia. Nie odczuwa smutku, ani nie uważa by miał serce z lodu. Nie potrzebuje drugiej osoby. Nie tęskni. Kto tęsknoty nie zna, ten sen ma spokojny. Kto miłości nie zaznał, ten szczęśliwy jest. Oczywiście że są tęż osoby, za które jest w stanie ogień przemienić w lód, a wodę w piasek. - Jesteś teraz sobą. I taka mi się podobasz. Bez żadnej maski i pozorów. Bez sztucznych uśmiechów. Inni mogą mówić co chcą, ale taka jaka jesteś... Jesteś wspaniała. - Powiedział cały czas mówiąc do jej pleców, czekając na jakąkolwiek reakcje dziewczyny. Razem mogli działać bardzo wiele, razem... - Zło i dobra, władza czy potęga. To wszystko traci na znaczeniu, jeśli przestajemy być sobą. Niezależnie od tego dla kogo to robimy. Nikt nie powinien od nas wymagać, byśmy byli kimś innym. Ja chce byś była tym kim jesteś, sobą.
Lillyanne Sangrienta, siedemnastolatka, która w wieku dziesięciu lat straciła wszystko. Rodzinę, przyjaciół, wspomnienia. To był początek końca i zarazem koniec początku. Historia biednej dziewczynki, w której pomiędzy kartkami owej tragedii, kryło się drugie dno, które nie zostało jeszcze przez nikogo nieodkryte, jedyna osoba, która znała prawdziwą wersje była ona… Dziewczyna zamknięta w sobie, która nigdy nie będzie opowiadać nikomu o tym, co działo się kiedyś… A może jednak komuś uda się wydusić tą prawdę z niej? Niewiadomo. Brązowowłosa słuchała chłopaka bardzo uważnie, każde słowo miało tą głębię tą jakby więź z nią. Byli podobni… A może tacy sami, tylko, że ona stworzyła maski, które żyły wraz z nią. Czasami czuła się jak kukiełka, którą ktoś prowadzi, czuje jak ktoś pociąga za odpowiedni sznurek zmuszając ją do odpowiedniej reakcji. Czasami tak było. Mrok, który żył w dziewczynie… Ona już dawno go opanowała, już dawno walczyła z nim na śmierć na życie. Opanowała go, ale nie okiełznała, czasami wyrywa się sprawiając, że nie wytrzymuje, gdy sytuacja przynosi zły obrót. Nie jest w stanie myśleć racjonalnie. Osoba, która wyciągnęłaby z niej ten mrok, nie skończyłaby za dobrze… - Tak… - to krótkie słowo, pełne niepewności i delikatnego strachu. Zgadzało się wiele rzeczy. Wiele rzeczy było prawdziwych, ona nie znała jego przeszłości, a mimo wszystko czuła się, jakby mieli taką samą przeszłość, to samo życie. Zadrżała i objęła się rękoma, gdy nagle przed oczami ujrzała ten obraz. Ból, przerażenie, wszystko wróciło, na szczęście na chwilę. Nie miała uczuć… a raczej powinnam powiedzieć, że nie miała, żadnych pozytywnych uczuć. Jedno obudził w niej Kaoru, nie powiem, że to była miłość, nie powiem, że to była przyjaźń, bo Lil sama nie wie co czuje. Według Kaoru, ona czuje to, co on. A skoro on ją kocha, to to musi być miłość. Musi to był to miłe uczucie, o którym marzą wszystkie dziewczyny w jej wieku. No cóż, ona była wyjątkiem… Nie potrzebowała tego, ponieważ tego nie rozumiała. Skoro tego nie rozumiała to nie mogła odczuwać potrzeby ‘posiadania’ tego. Kiedy skończył swoją pierwszą wypowiedź odwróciła się w jego stronę i uniosła wzrok. Spoglądała mu głęboko w oczy oczekując kolejnych słów, które by ją zrozumiały. Rozumiały jej przeszłość. Ten chłopak, potrafił trafić… potrafił powiedzieć coś co budziło w niej te instynkty, które niegdyś czuła. Nie przestawała obejmować się rękoma, nadal czuła ten przeraźliwy chłód, te ciarki, które przeszły po jej ciele w chwili gdy obraz się pojawił. Zrobiło się jej słabo i kręciło w głowie, ale tym razem nie zrobiło się jej niedobrze… Jest coraz lepiej. Teraz zaczęła się kolejna jego wypowiedź. Słuchała uważnie i z każdym słowem czuła się coraz bardziej pogrążona, coraz bardziej zdominowana. Nie potrzebnie się otworzyła – taka myśl przed chwilą przebiegła przez jej głowę. Jednak dobrze zrobiła, musiała wreszcie znaleźć kogoś kto ją zrozumie, nie mogła to być Corin, ani Kaoru. Oni nie zrozumieliby tego, co ona czuje. A on… czuł to samo, przeżył coś podobnego co ona, dlatego musiała się otworzyć, by poczuć tą ulgę, która zaczęła w niej pojawiać się, gdy tylko skończyła mówić. - Nie wstydzę się… - wydukała… - Boję się… - poprawiła go spuszczając wzrok. Wraz z tymi dwoma słowami, pojawiły się kolejne, które opisywały stan, w którym właśnie żyje.
Boję się! Choć wiem, że zbudzę się za dnia, lecz Boję się! W podziemiach być, gdzie zimny mrok ogarnie mnie. (…)Boję się I smutno mi, i dręczą mnie przeczucia złe.
Szmaragdowo oka przegryzła wargę mocniej obejmując się rękoma. Naprawdę się bała, cały czas, każdego dnia. Była bardzo dobrą aktorką, dlatego nikt, dokładnie nikt tego nie zauważył. -Masz rację… Jesteś szczery – wydukała robiąc krok do tyłu. Chciała oprzeć się o cokolwiek. Miała nadzieję, że napotka ścianę, na którą będzie mogła wyłożyć cały swój ciężar, jednakże nie spotkała jej. Drugi krok, dalej nic. Musiała stać od niej daleko, albo nawet nie zauważyła, że za nią nic nie było. – Ja tak żyje – wyszeptała podnosząc wzrok i spoglądając na chłopaka mówiła dalej. – Dla mnie tworzenie i ubieranie masek, jest życiem. Mimo że to życie staje się wtedy kłamstwem, którego tak nienawidzę, to jednak inaczej nie potrafię. Jestem pewniejsza… Dzięki temu daję sobie radę. Nawet jeżeli to zabija prawdziwą mnie, to wiem, że w momencie, gdy pojawi się ktoś taki jak ty, to ja wyjdę, ta ja nigdy nie umrze, zawsze już będzie mnie prześladować. – Gryffonka wzięła głęboki oddech i zamknęła oczy. Mówiła teraz ciszej. – Szczerze mówiąc, to każda z tych twarzy jest cząstką mnie… Inaczej nie umiałabym ich tak dobrze przywdziewać. Znowu nastał moment ciszy, która była przerwą, odpoczynkiem dla tej dwójki. Lilly odwróciła się ponownie do niego plecami. Podeszła do kolumny i oparła się o nią. Od razu poczuła się lepiej, nie czuła się już taka bezsilna, taka jakby miała zaraz opaść z wycieńczenia na ziemię. Mogła kontynuować rozmowę. Tym razem nie uważała, że chłopak kłamie. Wyczuła tą szczerość, tą silną, wpijającą się w krew, niczym jad, szczerość, która nie dawała jej spokoju. Która krążyła w jej żyłach chcąc dopłynąć do serca, by zadać jeden śmiercionośny cios, bezbolesny. Po prostu rytm, który zawsze wybijany był w jej klatce piersiowej zakończy swój utwór i zatrzyma się dając długą pauze, która będzie trwać już wiecznie. - Jesteś pewny… że teraz to prawdziwa ja? – w jej głosie nie dało wyczuć się zagadkowego tonu, prędzej niepewność. Chciała się upewnić, że to ona, że i on jest pewny, że to prawdziwa ona. Ale skąd on może wiedzieć, jaka jest naprawdę, skoro widzi ją pierwszy raz w życiu, skoro pierwszy raz w życiu widzi jak się zachowuje i jak reaguje na wszystko. Tak jak teraz myślę, to nawet nie powinien wiedzieć, że używa maski, chyba, że udało mu się wyczytać z niej to wszystko. Bądź powiedziała coś, czego już nie pamięta. Odsunęła się od ściany i z powrotem odwróciła się do niego. Spojrzała mu głęboko w oczy. Jej nagle stały się takie jakby zmatowiałe, bez blasku, bez życia. - Przestałam byś sobą przed dziesiątymi urodzinami… ja już dawno straciłam wszystko i już nic nie mogę odzyskać… - powiedziała spokojnym pozbawionym jakiegokolwiek tonu, czy emocji, głosem.
Sebastian obserwował dziewczynę, która przeżywała poważne rozterki. Toczyła wojnę między sobą. A jemu przyszło za zadanie, naprowadzić ją na odpowiednie tory. O ironio! Z tym że, to co on uważa za odpowiednie, inni uważają za tory ku zagładzie. Zły skręt, droga bez powrotu. Jednak dziewczyna jest silna, jest niezależna i zdecydowana. Być może nawet pozbawiona tych wyższych uczuć, do otaczającego ją świata. Gdzieś tam tlą się w niej rezerwy tych uczuć, dla tych wybranych. Dla najważniejszych. Lecz żeby kochać cały świat? Być samarytanką, i troszczyć się o każdą ofiarę losu? Pomyślcie logiczne. Możemy nieść każdemu pomoc, troszczyć się o innych, wysłuchiwać płaczów i gorzkich żali. Lecz za każdym razem, coś w nas będzie uśmiercane, naszą cząstka ludzkości, sensu istnienia, instynktu władzy i szczęścia. To wszystko, i wiele więcej pozostanie w nas uśmiercone. Dla kogo? W imię czego? Nie ważne jak dobrzy będziemy dla innych, wszystkim którzy pomogliśmy... Oni przyjdą by nas dobić, kiedy będziemy leżeć bezradnie. Człowiek nie jest istotą, która zasługuje na pomoc. Urodziliśmy się po to by niszczyć i panować. By toczyć między sobą walki, prawo dżungli które nigdy nie przestało obowiązywać. Jednak nie każdy o tym wie, dla tego powstał podział między dobrem a złem. A przecież dobro i zło, to dzieci wojny! Wydane na świat dla lepszej kontroli, nad ludźmi! Którzy muszą mieć podziały, bo bez nich świat, zrobiłby się zbyt szary. Jedni zdają sobie sprawę kim są, i godzą się z tym. Tak jak Sebastian. Nie walczy ze swoją naturą, robi to co nakazuje mu pierwotny instynkt. Dla tego właśnie ma dobre życie. Lecz możemy od tego uciekać, udawać że jest inaczej, w tedy mamy spieprzone życie. Zdarzają się też błędy w naturze ludzkiej, ale o tym kiedy indziej. - A więc nie bój się. - Powiedział Sebastian, patrząc na dziewczynę. - Pomogę ci przez to przejść. Pomogę ci zrozumieć to wszystko. Pokaże ci że nie potrzebujesz żadnej ze swych masek. Bo kiedy zaakceptujesz to kim jesteś... Zapanujesz nad swym mrokiem. Przestaniesz udawać. Wtedy staniesz się niezniszczalna. Kiedy będziesz szczęśliwa okażesz to. Kiedy będziesz zła, wykrzyczysz to. Lecz nigdy nie pozwolisz nikomu siebie skrzywdzić. - Chłopak zamilkł, i wciągnął nosem powietrze, przymykając oczy. Zaczął bawić się swym sygnetem, zastanawiając się nad dziewczyną. Lillyanne. Bo tak ta imię miała gryfonka. Była osobą niezwykłą, zagubioną. Bała się tego kim jest, a mimo wszystko nie chciała udawać kogoś innego. Dziewczyna nie musiała udawać, nie teraz i nie później. Jeżeli ma przyjaciół i ich straci... To cóż to za przyjaciele? Przyjaciel nie zostawi cię nie zależnie od tego, jak daleko się posuwasz. Nie zależnie od tego co zrobisz. Przyjaciel który cię zostawi, obojętnie z jakich powodów. Nie jest twoim przyjacielem. Nigdy nim nie był. To tylko szpieg w szeregach wroga. Chłopak westchnął, i zastanawiał się nad jej pytaniem. Czy jest pewny że to ona? Tak. Nie wiedział z skąd ta pewność, po prostu w nim narastała. Był tego tak samo pewny, jak tego że trawa jest zielona, a niebo błękitne. Po prostu tak mu nakazywał instynkt. Ta pewność w nim narastała, i nie walczył z nią. Chociaż chłopak wiedział że dziewczyna nie jest do końca sobą. Nie do końca się przełamała i odkryła. To mimo wszystko, z całą pewnością zrobiła duży krok ku temu. Uważam że tak. Nim zapytasz dlaczego... Widziałem to w twoich oczach. Nie było w nich smutku, z bliżej nie określonego powodu. Było w nich coś innego. Pewien błysk. Nie wiem jak to nazwać, lecz właśnie to coś widuję u osób które są sobą. Które się cieszą że nie muszą udawać. Bycie sobą, nie zależnie od tego jakim się jest... Każda sekunda kiedy nie udajemy, kiedy mówimy to co chcemy. Jest najlepszą sekundą w naszym życiu. Nie martwimy się co powiemy, co zrobimy. Nie martwimy się wyznać przyszłości, ani pytać o przyszłość. Bo jesteśmy sobą, bo mamy kogoś kto zrozumie, kto zaakceptuje. Dla tego właśnie tak bardzo różnimy się od innych. My ze Bułgarskiej szkoły. - Sebastian lekko wzruszył ramionami, i podchodził do dziewczyny. - Nie obchodzi mnie zdanie innych. Nie będę się dla nikogo zmieniać. Jestem kim jestem, inny nie będę. Nie chce zabijać w sobie, wszystko to co kocham najbardziej. Nie będę przystosowywać się do świata, to niech świat przystosuję się do nas! Nagniemy rzeczywistość, i zmieszamy dzień z nocą. Dla zabawy zmieniamy sen w koszmar. Dla adrenaliny szukamy nowych przygód. Tacy jesteśmy. Może to w nas zmienić, możemy wiele rzeczy. Ale czy tego chcemy? Czy chcesz być kimś, kim nie jesteś? Ludzie nie lubią ciebie, tylko twoje pozory. Kiedy zdobędziemy kogoś kto nas polubi, boimy się wyznać to kim jesteśmy. Przez ten strach zabijamy siebie. Żyjemy w kłamstwie, w którym sami się gubimy. Nadchodzi droga bez powrotu i sami nie wiemy co mamy robić. Nadchodzi moment, kiedy nie chce się żyć, lecz nikt nam nie pomoże. Dlaczego? Bo nas nie znają! - Sebastian podszedł do dziewczyny, i wyciągnął ku niej swoją dłoń. - Nie można wrócić do tego co było. Nie można przeć do przodu, na oślep bo zatracamy się w mroku. Jeszcze głębszym niż ten który w nas siedzi. Uśmiechamy się, płaczemy a nawet denerwujemy. Lecz to wszystko pozory, maski które trzeba przybrać by nie pokazać innym i sobie, jakim jesteśmy. Kiedy przestajemy samych siebie akceptować. Czujemy obrzydzenie i strach. A to przecież nie musi tak być! Jeżeli nie możesz zawrócić, ani iść do przodu... Pozwól bym pokazał ci inną drogę. Drogę w bok. Pomogę ci przez to przejść, pokaże ci że nie trzeba się zataczać w własnych kłamstwach. Że można żyć inaczej. Dyktować własne warunki, i ustalać własne zasady. Że można Żyć tak jak się chce, bez obawy o zdanie innej osoby. Bez pozorów, bez sztucznych uśmiechów, i fałszywych gestów. Przestaniesz kłamać i udawać. Będziesz czerpać z życia, tyle ile się da. Nikt już cię nie skrzywdzi, pomogę ci odnaleźć to co zgubiłaś. Pogodzić się z przeszłością. Bo jeśli tego nie zrobisz, nigdy nie zmierzysz się z teraźniejszością. Każdy z nas czegoś się boi. Każdy z nas ma w sobie bogina. A więc pozwól że to ja stanę się twoim zaklęcie, by przezwyciężyć strach i ból. By zaakceptować samą siebie.
„Lilly, Lilly – czemu ty jesteś Lilly?” – Dziewczyna żyła w tym świecie, tak jakby nie istniała. To właśnie było jej życie. Kiedyś nie czuła nic. Była zwykłą, pustą lalką, która nie zwracała uwagi na inne istoty. Była tylko marionetką, w której za sznurki pociągał duch, który ją pilnował. Nie obchodzili ją ludzie, nie obchodziły ją uczucia tych ludzi. Najważniejsze było to, by zniszczyć komuś życie, by czuł ten ból, niesamowite cierpienie. Żeby widział jak można cierpieć, przez jedną małą rzecz. To właśnie była druga ona. Jakby jej odbicie lustrzane, które posiadało całkowicie przeciwny charakter od oryginału. Uczucia? To śmieszne słowo, które nie powinno istnieć, każdy powinien myśleć tylko o sobie, tak myślała… Ale to się zmieniło. Teraz pojmowała świat inaczej, życie było inne, wszystko się zmieniło, tylko dlatego, że ktoś się nią zaopiekował i wyciągnął do niej pomocną dłoń… Człowiek nie jest istotą, która zasługuje na pomoc… dlatego okazanie jej jest największym czynem jaki można wykonać, największą trudnością. Żyj w nienawiści z wszystkimi, bez problemu. Żyj tak, aby wszyscy byli ci wdzięczni… to już gorzej. Taki właśnie jest ten świat, pozwala żyć tym, którzy na to życie nie zasługują. Ta zmiana była dla niej zabójcza, przez to teraz nie jest sobą. Te uczucia, które w nią wstąpiły były sztuczne, dlatego nie potrafiła sobie z nimi poradzić. Potrzebowała pomocy, której już nie chciała przyjąć. Jej tok myślenia się zmienił… Myśli kłóciły się ze sobą o to, które z nich są lepsze i niezniszczalna, przeżyła koszmar, którego nie zapomni. Nagle brązowowłosa spuściła głowę, na jej ustach pojawił się szeroki uśmiech, nie radosny, bardziej cyniczny. Zaczęła się śmiać. Uniosła wzrok śmiejąc się tak po prostu. Kiedy skończyła wzięła głęboki oddech. - Maska… Ja nie jestem człowiekiem – powiedziała wręcz sycząc pod nosem. – Maska, jest tylko po to by ukryć prawdziwe oblicze, które pozwoliłoby mi siać zniszczenie. Boję się… to prawda… Ale nie swojej prawdziwej twarzy… Te maski są tylko po to by przyciągnąć ludzi, którzy później będą mogli cierpieć, którzy będą mogli być torturowani, będą mogli poczuć ten ból… który rozniesie ich serce na strzępy. – Mówiła z wielkim entuzjazmem, nieopisaną, można by powiedzieć, radością. – Ja nie mam przyjaciół, nie mam nikogo komu mogłabym zaufać, bo ufać mogę tylko sobie… Wszystkie te osoby, które mnie otaczają są tylko narzędziem, które będę wykorzystywać, kiedy przyjdzie na to czas – wyszeptała chcąc bardziej zapewnić siebie. Bała się siebie coraz bardziej, a to przez te rzeczy, które tak po prostu zaczęła wypowiadać. - Mylisz się – zaprzeczyła, chociaż sama się pytała nie znając odpowiedzi. – Nikt nie zna mojej prawdziwej twarzy. Nikt jej również nie pozna, bo kiedy pokazujesz siebie… pokazujesz również swoje słabości… - Oczy nie przestały jej błyszczeć. Dalej lśniły. – Ja jestem sobą, to moja prawdziwa ja… ta, która ma setki twarzy… - Lillyanne spoglądała mu głęboko w oczy. Była już pewna tego co mówi, nie chciała zmieniać zdania. Zainteresowały ją bardzo ostatnie słowa, które powiedział chłopak. Spojrzała na wyciągniętą rękę niepewnie… „Pozwól bym pokazał ci inną drogę… Drogę w bok.” – mówił. Złapała jego rękę i spojrzała na niego spod byka.