Polana przed zakazanym lasem, na której zwykle pasą się pegazy. Są w miarę udomowione, lecz niechętnie przychodzą do obcych, są wobec nich nieufne. Występują tu głównie Aetonany, pegazy o gniadym umaszczeniu sierści i ciemnych, niemal czarnych grzywach. Zamieszkują całe wyspy Brytyjskie. Pegazy w zależności od punktów w kuferku z ONMS mogą się różnie zachowywać.
kostki:
0-4 pkt z ONMS - są nieufne, nie podchodzą zbyt blisko i lepiej też do nich nie podchodzić. Mogą być płochliwe i uciekać lub też zaatakować. Jeśli chcesz podejść bliżej rzuć kostką. Parzysta - pegaz spłoszył się i uciekł. Nieparzysta - zostałeś zraniony przez pegaza, musisz odwiedzić skrzydło szpitalne. 5-9 pkt z ONMS - pegaz pozwala podejść do siebie, nawet pogłaskać po łopatce lub nakarmić, jednak uważaj, to nadal dzikie zwierzę. 1, 3 - zwierzak stoi spokojnie, wydaje się zachowywać naturalnie i nie zwracać większej uwagi na to co robisz. 2 - pegaz spłoszył się i uciekł. 4 - zwierzak posłusznie poddaje się twoim próbom oswajania, pozwala się zbliżyć i reaguje neutralnie. 5 - pegaz zastrzygł uszami, a gdy próbowałaś/łeś się zbliżyć kopnął cię, musisz odwiedzić skrzydło szpitalne. 6 - dzięki swojej intuicji i zwierzęcej empatii, pegaz nie miał najmniejszych oporów by z tobą się zaprzyjaźnić. Otrzymujesz 1 pkt do ONMS. 10+ pkt z ONMS - Na tym etapie możesz pozwolić sobie na większe obcowanie z tym niezwykłym zwierzęciem, może spróbujesz pojeździć? Lub wyczyścić? 1, 5 - pegaz bez najmniejszych oporów przyjął cię na swój grzbiet i możesz się cieszyć jazdą na nim. Podczas spaceru znajdujesz gumową piłeczkę. (Gumowa piłeczka służy do zabaw z pegazem i dodaje +1 do ONMS) 2, 4 - coś najwyraźniej poszło nie po twojej myśli, bo koń spłoszył się i uciekł. 3 - pegaz przyjął cię na grzbiet, jednak z krańca lasu dostrzegł jakieś niebezpieczeństwo i pognał z tobą przez błonia. Rzuć ponownie kostką: Parzysta- upadasz boleśnie, bezzwłocznie udaj się do skrzydła szpitalnego. Nieparzysta- koń mimo trudności dał się po chwili opanować, a ty otrzymujesz +1 do ONMS. 6 - nie wiesz co było nie tak, ale pegaz zwyczajnie cię kopnął i uciekł. Udaj się do skrzydła szpitalnego.
Walka życia ze śmiercią toczy się nieustannie, mieszając ze sobą szczęście ze smutkiem i radość z goryczą. By na świat mogła przyjść drobniutka nawet jak na źrebię Fatima, opuścić go musiała jej matka. Los testrali nierozerwalnie łączy się ze śmiercią, ale patrząc w białe, puste ślepia, które mimo swojej ciągłej nieobecności sprawiają wrażenie rozumnych, wydaje Ci się, że to kościste stworzenie zrozumiało to przedwcześnie, nawet jak na swój gatunek.
@Bonnie Webber - Swann uznał, że poradzisz sobie intuicyjnie wrzucając Cię na głęboką wodę i zwyczajnie zapraszając Cię do zagrody, byś mogła zapoznać się z Fatimą, której czarny łepek nieustannie chylił się smutno ku dołowi. - Bądź miła i będzie dobrze. Fatima nie jest zbyt energicznym przypadkiem - mruknął, klepiąc Cię po barku, by zaraz zamknąć drewnianą bramkę i przez drobny płot przerzucić torbę z potrzebnymi na resztę dnia akcesoriami jak pusta litrowa butelka ze smoczkiem, grzebień do czarnej jak noc grzywy źrebaka i smarowidło, którym należy natłuścić delikatne nietoperze skrzydła. - Zaraz wrócę z pokarmem.
@Boyd Callahan - Bez względu na to czy właśnie zakończyłeś ostatnią lekcję czy może raczej postanowiłeś wyrwać się na małe wagary, poczułeś na swoim ramieniu ciężką dłoń Swanna, który nie przyjmując żadnych argumentów “poprosił” Cię o pomoc. Twoim zadaniem jest przenieść z punktu A do punktu B dwa wiadra - jedno wypełnione po brzegi tłustym mlekiem, a drugie gęstą w swoim szkarłacie krwią - i na miejscu dopilnować, by “ta strachliwa Puchonka” na pewno nie wycofała się z powierzonego jej zadania. W końcu wystarczająco dużo czasu stracił na odnalezienie osoby, która podczas jego nieobecności będzie w stanie wykonać całą serię koniecznych do wypełnienia obowiązków. Obrócił Cię w kierunku zamku, samemu obierając Twoją poprzednią trasę w stronę bramy wyjściowej z terenów Hogwartu.
Mechanika podczas opieki:
Przy każdym bezpośrednim kontakcie z Fatimą konieczny jest rzut kością k6, których wyniki sumujecie po każdym poście. Za każdym razem gdy ostatnia cyfra sumy to 3, 5 lub 7 musicie uwzględnić agresywne zachowanie źrebaka. Sami wymyślanie co mogło jej się nie spodobać (np. gwałtowny ruch, nieprzychylny komentarz, przypadkowe szturchnięcie). Za 1. razem: Fatima spłoszona zaczyna wierzgać wzbijając w powietrze tylne czarne kopytka w szaleńczym tańcu, próbując trafić nimi na oślep w cokolwiek - a w tym wypadku Ciebie. Dorzuć kością k6, by dowiedzieć się co się stało: 1-3: Trafia Cię prosto w żebra, a Ty wywracasz się w tył w majestatycznym twardym lądowaniu na plecy. Wydawało Ci się, czy słyszysz ciche trzaśnięcie? Uderzone miejsce boli Cię do końca wątku i nie jesteś w stanie utrzymać butelki z pokarmem. 4-5 Kopytko trafia Cię w twarz i choć z pozoru nie widać nawet siniaka, to jeden z zębów chybocze Ci się w bolesnej niepewności. 6: Udaje Ci się w pełni uniknąć ciosów, choć robiąc krok w tył wywracasz się o miskę z wodą. Za 2. razem: Fatima gryzie Cię boleśnie w dłoń wybijając przy tym palec lub spłoszona następuje gwałtownie kopytem na Twoją stopę. Za 3. razem i każdym kolejnym: Fatima nie boi się już Was na tyle, by reagować gwałtownie, jednak w wyrazie niezadowolenia podszczypuje Was ostrzegawczo. Jeśli smoczy pysk dosięga skóry, to z pewnością rozcina ją delikatnie, jednak gdy uda jej się dorwać do Waszych ubrań, zostawia w nich podarcia.
Im większa wspólna suma wyrzuconych kości, tym większe zaufanie Fatimy. Jeśli przekroczycie próg 20 punktów, to możecie uwzględnić, że źrebię rozweseliło się nieco, a nawet jest skore do drobnej zabawy.
______________________
Bonnie Webber
Rok Nauki : II
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : chrypka, lekki amerykański akcent, szare oczy, długie włosy sięgające do bioder często związywane
Serce tłukło się jak szalone w jej piersi, poruszone mocno otrzymanym zadaniem. To wykraczało poza obowiązki szkolne, ale też nie mogła zaprzeczyć, że poczuła się doceniona. Stała przy zagrodzie i opierała dłonie o drewnianą barierkę. Wpatrywała się szeroko otwartymi oczyma w czarną jak noc malutką Fatimę, której nie dane było spędzić z matką nawet godziny. Bonnie była naprawdę mocno poruszona, może trochę smutna, przejęta, zaciekawiona... cały miszmasz uczuć, które teraz kłębiły się po jej drobnym ciele. Nie wierzyła, że "bycie miłą" sprawi, że testralątko od razu zaufa. Przecież to dzika istota, nielubiana przez świat.... a więc niejako rozumiała jej samotność. Ostrożnie, jakby z lękiem otworzyła furtkę zagrody i krok po kroku podchodziła powolutku w kierunku stworzenia. Nie chciała jednak od razu się jej narzucać, a więc uklęknęła na chłodnej trawie i usiadła na swoich piętach. Nie mogła oderwać oczu od tego małego zawiniątka leżącego na miękkim, choć już brudnym materiale. Fatima póki co drzemała, a więc mogła przyglądać się jej ile tylko zapragnęła. Dopiero usłyszawszy kroki drgnęła. - Czy mam zmieszać krew z mlekiem, profesorze? - zapytała nieco drżącym głosem, a następnie obejrzała się przez ramię i dostrzegła... Boyda. - Oj, to ty. Profesor cię przysłał? - choć to było przecież oczywiste. - Cśś, ona śpi. - wskazała na legowisko, ugniecione ciężarem stworzenia. - Nie miałam pojęcia, że profesor Swann się nimi opiekował. Tak strasznie mi żal malutkiej. - szepnęła do chłopaka i spoglądała nań uważnie, gdy podchodził. Nie widzieli się kilka dni... znaczy się widywali, ale przelotnie, a więc to jasne jak słońce, że cieszyła się na jego widok tylko była teraz nieco przejęta Fatimą.
Teoretycznie miał jeszcze tego popołudnia eliksiry, stwierdził jednak, że tak straszliwie boli go głowa, że nie wysiedzi jeszcze półtorej godziny w dusznych oparach wydobywających się z kociołków, dlatego sprytnie wymknął się z zamku i już, już energicznym krokiem zmierzał chyżo w stronę bramy strzegącej zamkowych terenów, gotowy na rozpoczęcie weekendu, gdy wtem drogę zastąpił mu ten majestatyczny skurwysyn, Swann, i wysłał gdzieś w chuj po cośtam dla czegośtam i kazał mu przypilnować kogośtam; nie rejestrował do końca poleceń, bo zdenerwował się, że został tak bezceremonialnie zagoniony do roboty, bo wiecie, to pomocny chłopak był, ale tylko wtedy, gdy sam miał na to ochotę. - Co za gnój leniwy, chuj mnie obchodzi ten jego źrebak, sam niech se swoją robotę robi, a nie, znalazł tanią siłę roboczą, ja pierdolę – fukał śpiewnie pod nosem rozmaite obelżywości pod adresem Swanna, gdy szedł w stronę polany pegazów, transportując zaklęciem dwa wiadra z czymś, co wyglądało mu na mleko i krew, ale nie wnikał zbytnio w tą zawartość, w końcu to nie on miał je pić. Dotarłszy do celu, przelazł przez furtkę do zagrody, skupiony na pojemnikach, których nie chciał upuścić i ostrożnie odstawił je na ziemię przy barierce z nieco większym łoskotem niż planował; ktoś coś mówił i dopiero wtedy spostrzegł siedzącą tam samotnie Bonnie. - No przysłał, dobrowolnie tu nie jestem – odparł odruchowo niezbyt przyjaźnie, choć tak naprawdę poczuł w duchu ukłucie ulgi i radości, że osoba której miał pomóc to była właśnie ona, bo dawno (dobra, nie aż tak, ale dłużyło mu się) nie rozmawiali, liczył więc, że będą mieli okazję teraz. Nie zdążył jednak nadrobić pierwszego wrażenia i milej zagadać, bo już został uciszony i poinstruowany, że ktoś tu rzekomo śpi; podszedł bliżej, łypiąc na dziewczynę trochę zaniepokojony, bo w zagrodzie nie widział nikogo poza nią. - E… Ale kto? – spytał głupio i ukucnął obok, wpatrując się bezradnie na zmianę w puste legowisko i w jej szare oczy. Postradała nagle zmysły? Czy on oślepł? – Bonnie… tu niczego nie ma – powiedział cicho, nachylając się do niej i odruchowo naśladując jej szept, co było bez sensu, bo przecież nic tam nie spało.
Bonnie Webber
Rok Nauki : II
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : chrypka, lekki amerykański akcent, szare oczy, długie włosy sięgające do bioder często związywane
Och, nie miał zbyt wesołej miny i szybko dowiedziała się dlaczego. - Nie wiedziałam, wybacz. To jak masz wiesz... ważne plany to idź. Zajmę się nią sama jak tylko się obudzi. - nie chciała żeby musiał tutaj cierpieć i niańczyć źrebię jeśli wieczór już zaplanował. Z drugiej strony nie miałaby nic przeciwko aby został i w tym uczestniczył i absolutnie, ani trochę nie miało to związku z jej zakochaniem w jego osobie. No może jednak odrobinkę... a przynajmniej tak sobie wmawiała. Zawsze będzie cieszyć się, gdy usłyszy chociażby śpiewnie rzucone przekleństwo, o ile zrobią to jego usta. Zacisnęła mocno powieki i klepnęła otwartą dłonią w sam środek swojego czoła w klasycznym facepalmie. - Och, bo to testral. To normalne, że go nie widzisz. Znaczy się... to dobrze, że go nie widzisz, ale z drugiej strony nie, bo przez to pewnie masz mnie za wariatkę. - wydęła dolną wargę niczym zrezygnowany dzieciak, który poddaje się w bitwie o względy. Nachylał się i mogła zobaczyć jego oczy z bliska. Miała nadzieję, że po jej własnych nie widać radości z tego powodu. Musiała przyznać, że to nie jest zbyt dobry moment, aby teraz go przytulać, więc musiała obejść się ze smakiem. Skinęła mu głową, aby usiadł obok chociaż na chwilkę. - To nowo narodzony źrebak. Profesor Swann powiedział, że stracił niedawno matkę i trzeba napoić go teraz tą kolorową mieszanką. - wskazała na przytachane przez niego wiadra i wyciągnęła elegancką, wykutą z ciemnego drewna różdżkę. Z pomocą drobnej i nieskomplikowanej magii przywołała do siebie niedużą butlę i zanurzyła ją do połowy najpierw w krwi, a następnie w mleku starając się dobrać proporcje równo. Poprosiła Boyda o podanie śmiesznego smoczka i zakręciła butelkę, by po chwili potrząsnąć nią kilkakrotnie, aby obie substancje wymieszały się ze sobą. - Jeszcze podgrzać... i podejdę tam. Mam nadzieję, że mnie nie podziabie zbyt mocno. - przytrzymała butelkę w zaklęciu "Calefactio" i czekając, aż się nagrzeje popatrzyła na Boyda. - Jeśli nie chcesz to naprawdę, jakoś to zorganizuję sama, co nie znaczy, że cię wyganiam. - wstała z kucek i otrzepała kolana z trawy. Stresowała się z podejściem do tego stworzenia. - Nawet źrebaki są silne, a gdy się boją to mogą zaatakować. - wytłumaczyła chłopakowi na wypadek, gdyby nie wiedział. - Więc jak coś tam jęknę to znak, że żyję. - próbowała zażartować, ale tak czy siak obawiała się trochę czy Fatima ją zaakceptuje. Była dzikim zwierzęciem, a te bywały nieprzewidywalne. Mając Boyda u boku byłoby to wszystko naprawdę łatwe, ale nie wiedziała czy tutaj zostanie czy tylko chwilę popatrzy i odejdzie. Tak czy siak podeszła powoli do legowiska stworzenia. - Hej, malutka. - modulowała głos na bardzo łagodny i miły, nie mówiła głośno i też nie wpatrywała się w jej czarne jak noc ślepia. - Mam dla ciebie trochę pyszności... - ostrożnie i powoli przykucnęła przy jej legowisku i poruszyła trzymaną butelką z ciepłym mlekiem, aby zainteresować ją tym dźwiękiem. Najwyraźniej podeszła za szybko, a może hałasowała? Fatima dostała szału, histerii... może płakała po swojemu za mamą? Nie zdążyła odskoczyć, a gdy kościste, czarne jak noc skrzydło miało ją uderzyć prosto w klatkę piersiową zasłoniła się ręką, a od impetu uderzeniu cofnęła się i przewróciła na tyłek. Nie było to zbyt zjawiskowe, jednak nie zwróciła na to uwagi, a na ból naciągniętego mięśnia w lewym nadgarstku. - Au, au, au, au. Auć. - syknęła i przytulała do piersi rękę. - Przepraszam! Przepraszam, nie chciałam, przepraszam, malutka, no już... o nie, Boyd, uważaj! Fatima spanikowała! - chciała go ostrzec, bo przecież jej nie widział i nie miał pojęcia jakich jest gabarytów, a więc niejako nie miał prawa wiedzieć z której strony mógłby oberwać.
suma: ja 1 + Boyda 6 XD = 7, mamy dziabnięcie za pierwszym razem:1 XD
Machnął ręką na jej sugestię, że może pójść, jeśli ma lepsze plany, bo był już zdecydowany na to, że z nią zostanie; bo chociaż wcale nie marzył o spędzaniu wieczoru na opiece nad jakimś ani trochę go nie obchodzącym zwierzęciem, to wizja robienia tego w towarzystwie Bonnie sprawiała, że stracił ochotę na to, by załatwić jak najszybciej absolutne minimum i sobie pójść. - Właśnie taki miałem plan, żeby jak najszybciej stąd spierdolić, ale jak mam tu utknąć z tobą, to chętnie zostanę – odparł bez wahania, podchodząc bliżej, by następnie zdziwić się brakiem widoku jakiegokolwiek żywego stworzenia w zagrodzie. O testralach zupełnie nie pomyślał, chociaż oczywiście wiedział o ich istnieniu i kiedyś przyswajał o nich jakieś tam podstawowe informacje, które tłukł uczniom do głowy Swann, teraz jednak jego wiedza ograniczała się głównie do tego, że to jakieś padlinożerne kopytne, które można zobaczyć tylko będąc świadkiem czyjejś śmierci. Nie dostąpił w swoim życiu tego zaszczytu, dlatego gapił się teraz w pustą przestrzeń, próbując jakoś go sobie tam wyobrazić, ale że kreatywności nie posiadał zbyt wiele, to niezbyt mu to wyszło. Powstrzymał jeszcze cisnące się na usta pytanie, dzięki komu Bonnie widzi testrale, stwierdziwszy w myślach, że właściwie to nie jego sprawa, pokiwał tylko głową na znak, że wszystko jasne, i że jest gotowy do pomocy. - Musisz być niezła z opieki, skoro Swann cię o to poprosił – mruknął, bo wydawało mu się, że zajęcie się takim testralowym niemowlakiem to odpowiedzialne zadanie, które powierza się komuś w pełnym zaufaniu; po tych słowach w milczeniu obserwował, jak dziewczyna miesza miksturę dla źrebaka i niemalże machinalnie podał jej wspomniany korek, zapatrzony w jej płynne, delikatne ruchy. To, co mówiła o źrebaku, wskazywało na to, że jej spotkanie z nim może się skończyć mało przyjemnie, skoro mógł ją zaatakować; nie wiedział, ile faktycznie ma siły i jakiego gabarytu jest zwierzę, ale wizja spotkania Bonnie z jakimkolwiek kopytem brzmiała fatalnie. - Nigdzie nie idę – fuknął na kolejną propozycję opuszczenia zagrody, już trochę zniecierpliwiony że mówi mu to drugi raz, bo teraz poza chęcią spędzenia z nią czasu zaczynał się trochę martwić, co ten testral może zrobić; czuł się wyjątkowo głupio, widząc jak dziewczyna wyrusza na spotkanie z nieznanym, dzikim zwierzęciem, on zaś siedzi jak głupek i jest zupełnie bezużyteczny – E… wiesz, podałbym mu to za ciebie, gdybym tylko… gdybym widział gdzie – bąknął w ramach sam nie wiedział czego, jakiegoś usprawiedliwienia, czy co, i zaczaił się kawałek za nią, na tyle blisko żeby być w pogotowiu, ale też w odległości, która wydawała mu się odpowiednia do tego by nie wystraszyć tego głupiego stwora. Przez chwilę nic szczególnego się nie działo i tylko łagodny głos Bonnie rozbrzmiewał cicho na polanie, wydawało się że wszystko idzie dobrze, gdy znienacka dziewczynę odrzuciło do tyłu jak po silnym ciosie aż upadła na trawę. Zaaferowany, ruszył w jej stronę, po drodze wpadając na testrala, o czym świadczył tylko głuchy łomot, gniewne parsknięcie źrebaka i bardzo mocny ból w barku, który rozległ się po tym, jak – domniemał – oberwał w niego z kopyta. - Kurwa – syknął, podchodząc do Bonnie żeby pomóc jej wstać; próbował okrężnym ruchem rozruszać jakoś obolałe miejsce, co bynajmniej nie pomogło, a chyba tylko pogorszyło sprawę – W porządku? Boli? Kurwa, nie dość że nie widzę tego pomiota to jeszcze nawet nie znam się na uzdrawianiu – rzucił, przyglądając się jej poturbowanemu nadgarstkowi i po raz kolejny w ciągu paru minut był zażenowany tym, jak bardzo jest nieprzydatny – Swann powinien był ci przysłać bardziej kompetentnego pomocnika, sorry – dodał i rozejrzał się odruchowo za czającym się na nich, żądnym zemsty testralem, choć i tak przecież go nie zauważył – Co się stało, że się wkurwił? Coś nie tak zrobiłaś? - zastanowił się, chcąc choć trochę zrozumieć zachowanie zwierzęcia, z nadzieją że to ułatwi im zadanie.
Ja 6, Boyd 4 - upiekło się za drugim razem _______________________________________________________________________
Jak ona miała uspokoić swoje serce kiedy posyłał w jej kierunku takie słowa? Nie ułatwiał sytuacji i zapewne nie zdawał sobie sprawy co wyprawia z jej uczuciami. Przez chwilę nie miała zbyt mądrej miny, znieruchomiała i wpatrywała się w niego jakby właśnie oznajmił jej, że Fuj przejmuje jego nazwisko. - Chętnie zostaniesz czy zostaniesz tu, bo potrzebuję pomocy? - poprosiła o sprecyzowanie zanim się zastanowiła jak bardzo niedowierzająco to brzmi. Niestety potrzebowała wielu zapewnień, że ktoś robi coś dla niej i nie kryje się za tym nic innego. Spięła się, opuściła głowę i wydukała ciche przeprosiny za te pytanie. Nie chciała go obrazić, a znowu coś palnęła i zapewne weźmie ją za idiotkę albo uzna, że jej towarzystwo i pytania są męczące... potrząsnęła głową przez co kosmyki włosów wydostały się z luźnej kitki. Nie mogła w ten sposób o nim myśleć. Nie i kropka. - Coś ty. Poprosił mnie, bo ja je widzę, a przecież nie ma nigdzie spisu uczniów, którzy potrafią na nie patrzeć. O mnie dowiedział się przypadkowo to dlatego mnie poprosił. - sprostowała potencjalny powód poproszenia jej o pomoc. Wzruszyła też ramionami, aby pokazać, że nie przejmuje się. Chciał dać jej komplement, a ona nie mogła go przyjąć bo się z tym nie zgadzała. Gdy na nią fuknął to już zamilkła, bo nie chciała go denerwować. Dwukrotne potwierdzenie zupełnie jej wystarczy, a więc posłała mu krótki uśmiech i więcej tego tematu nie poruszała. - Wiem, Boyd. Ja to wiem. - rzuciła do niego przez ramię, gdy podchodziła powoli do testrala. Wiedziała, że może na nim polegać, już jej to udowodnił. Potem potoczyło się wszystko niezbyt szczęśliwie, oboje wylądowali na ziemi, a stworzenie napięło kościste czarne skrzydełka i wycofało się do legowiska w taki sposób jakby próbowało się zlać z jedną ze ścianek. Wstała, ale miała stroskany wzrok, bo on też oberwał i musiało go mocno boleć. - Nawaliłam za pierwszym razem, przepraszam. - opuściła na moment pokornie głowę i przymknęła jedno oko, gdy nadgarstek mocniej zabolał przy najdrobniejszym ruchu. Nie spodziewała się jednak, że Boyg będzie próbował wziąć winę na siebie i ... pierwszy raz zirytowała się na niego. - O nie, zakazuję ci mówić takie rzeczy! - nawet pogroziła mu palcem, choć musiała wyglądać przy tym śmiesznie, bo była przy nim uwłaczająco malutka. To tak jakby mysz groziła lwu. - Pamiętam, że miałeś zadrapania na rękach, a Filin na twarzy to nauczyłam się zaklęcia, które sobie z tym radzi. I spróbuję ci to wyleczyć i masz się zgodzić, bo... bo... - jej dolna warga zadrżała, bo nagle straciła odwagę i rezon. - ... bo cię o to proszę. - opuściła barki i starała się wyglądać na bardziej pewną siebie tylko sęk w tym, że oczy zdradzały, że chyba się za bardzo zagalopowała. - Au, tak, boli, ale trudno. - powiedziała buńczucznie i skinęła głową, aby usiedli pół metra dalej od legowiska. - Może za szybko podeszłam. Poczekajmy, aż się uspokoi i wtedy jej podam jeszcze raz mleko, bo musi być bardzo głodna. - wypuściła powietrze z płuc i usiadła na trawie, nawet nie kwapiąc się, aby podłożyć sobie pod tyłek szatę bądź cokolwiek innego. - Poza tym gdybym była tu sama to bym tam tak szybko nie podeszła. Znaczy... gdybyś jednak poszedł. - sprostowała i uciekała przed nim wzrokiem. Oparła przedramię o swoje kolano i nieudolnie próbowała odpiąć mankiet od koszuli (oczywiście na terenie szkoły miała sobie komplet mundurka), krzywiąc się przy tym okropnie. Na końcu języka miała prośbę o pomoc, ale jej odwaga póki co wyczerpała się i potrzebowała czasu na ponowne zebranie się do poziomu umożliwiającego zdobycie się na jakąkolwiek śmiałość.
- Chętnie zostanę - powtórzył w odpowiedzi na jej pytanie, chociaż nie do końca je zrozumiał i nie bardzo wiedział, dlaczego dziewczyna tak szczegółowo dopytuje o jego intencje - Jestem przekonany, że poradziłabyś sobie i bez mojej pomocy, nie jestem najlepszy ze zwierzętami - dodał zgodnie z prawdą; o ile do transportowania wiader z obrzydliwym pokarmem nadawał się świetnie, tak do jakichś bliższych interakcji z magicznymi stworzeniami już niekoniecznie i obawiał się, że może raczej przeszkadzać niż pomagać, no chyba że będzie trzeba coś podać albo potrzymać. Pokręcił głową, słysząc jak Bonnie zaprzecza temu, że w jakiś sposób musiała sobie zasłużyć na zaufanie profesora i składa to na karb zwykłego przypadku, bo wiedział, że to nieprawda. - Swann by nigdy nie oddał pod opiekę swoich podopiecznych byle komu, przypadkowej osobie. Ale jak wolisz się nie doceniać to twoja sprawa - powtórzył, jednocześnie broniąc swojego stanowiska w sprawie i trochę odpuszczając, bo stwierdził, że no co, co więcej może, nic nie może, tylko mieć nadzieję że weźmie sobie do serca te słowa i bardziej uwierzy w siebie; na siłę jej przecież nie przekona, dlatego wzruszył ramionami i zajął się patrzeniem jak towarzyszka podejmuje próby nakarmienia powietrza butelką. Bardzo to było niezręczne, takie gapienie się w przestrzeń w której nic nie widać, jeszcze bardziej niekomfortowe zaś było oberwanie kopniaka przez niewidzialnego konia, które nastąpiło po chwili. Zupełnie się nie spodziewał, że po tym jak wyleje na Bonnie swoje żale związane z tym że jest zupełnie bezużytecznym pomocnikiem ta uniesie się... gniewem? Czy to był gniew? Pierwszy raz widział u niej tak gwałtowną reakcję, bo trochę podniosła głos i nawet bojowo pogroziła mu palcem, co sprawiło że na chwilę zupełnie stracił rezon i nie miał pojęcia jak zareagować. Dla postronnego obserwatora może i wyglądałaby śmiesznie, Boydowi jednak przeszło przez myśl, że całkiem jej do twarzy z tą złością i determinacją, ale nie powiedział tego na głos, bo wydało mu się to nie na miejscu... ale nie miałby nic przeciwko, gdyby tak dzielnie sprzeciwiała mu się częściej. - No, gdybyś zagroziła, że mi nakopiesz, to bym się stawiał, ale skoro prosisz to jak mam odmówić? - odparł nieco bezradnie, gdy Bonnie złagodziła hardo rozpoczętą wypowiedź; trochę nie dowierzał, że mówiła prawdę, nie w sensie zarzucania jej kłamstwa, raczej nie mieściło mu się w głowie, że komuś chciałoby się poświęcać czas na naukę skomplikowanych medycznych czarów tylko po to żeby mu pomóc - Naprawdę dla moich głupich blizn się uczyłaś zaklęcia? Jesteś... - zaczął, ale sam nie wiedział co ma powiedzieć, żaden przymiotnik, nawet uniwersalny "zajebista" nie oddawał tego, co chciał wyrazić -... to bardzo miłe - zakończył w końcu kulawo, podążając za Bonnie by usiąść na trawie kawałek dalej, po czym podał jej swój zdjęty właśnie szkolny sweter. - Masz, siądź se na tym - mruknął tonem nieznoszącym sprzeciwu i przysiadł obok, słuchając dalszego planu. Odczekanie chwili przed kolejną próbą brzmiało rozsądnie, może źrebak zdąży się uspokoić albo zgłodnieje na tyle że opadnie z sił i odechce mu się ich atakować kolejny raz - W sumie... razem zawsze raźniej dostać wpierdol - wyszczerzył się, stwierdzając, że obrócenie sytuacji w żart może się sprawdzić najlepiej; zerknął na dziewczynę i właściwie od razu, gdy tylko spostrzegł, że ta próbuje nieudolnie odpiąć mankiet mundurka, bezceremonialnie wpakował jej łapy w mankiet i dużo sprawniej odpiął guziki, krzywiąc się przy tym nieco, bo poturbowany bark nie ułatwiał sprawy, ale dał radę, a następnie jeszcze podwinął jej nieco rękaw, by odsłonić nadgarstek i kawałek przedramienia. O, kurwa, używanie ręki bolało, ale to było chyba jedyne, co mógł zrobić by chociaż trochę jej pomóc. - Będziesz sobie go naprawiać? - spytał, przyglądając się jej z mieszaniną podziwu i ciekawości; uzdrawianie zawsze jawiło mu się jako szalenie ciekawa dziedzina magii, no i przede wszystkim bardzo przydatna, choć zarazem bardzo wymagająca, dlatego nigdy nie poświęcał jej wystarczająco dużo czasu i w efekcie osiągał w niej dość mierne efekty, a w przypadkach gdy potrzebował by ktoś mu coś poskładał, to po prostu opierał się na skorym do pomocy uzdrowicielu-amatorze, Dżemim - Spojrzysz też na mój bark? Chyba coś mocno mi w nim jebło - poprosił, bo chociaż bardzo chciałby zgrywać twardziela i udawać, że wcale nic go nie boli i nic mu nie jest, to wiedział że ignorowanie obrażenia było bardzo nierozsądne i powinien się go pozbyć jak najszybciej, mając w pamięci nadchodzący mecz, w którym przecież musi być sprawny na dwieście procent. Czy rozsądnym było ufanie w tej kwestii poznanej niedawno dziewczynie z siódmej klasy? Pewnie nie, ale w ogóle się nad tym nie zastanawiał, spokojny i przekonany, że Bonnie wie, co robi.
Bonnie Webber
Rok Nauki : II
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : chrypka, lekki amerykański akcent, szare oczy, długie włosy sięgające do bioder często związywane
Nie zdołała odpowiedzieć na słowa dotyczące niedoceniania się. Nie miała zbyt wysokiego poczucia własnej wartości i nie chciała się tym zdradzać. Zakochanie w nim powodowało, że przestawała się tak mocno przejmować swoją wagę i pospolitą aparycją. Zależało jej, aby ją lubił więc nie ciągnęła wątpliwie przyjemnego tematu skoro sam Boyd nie tryskał aż takim humorem jak powiedzmy podczas ich spotkania pod Trzema Miotłami, a tam była jednym wielkim kłębkiem szczęścia wpatrzonym w jego rozbrajający uśmiech. Zauważyła, że zbiła go całkowicie z pantałyku i nie był sam, bo sama siebie też zaskoczyła swoją stanowczością. To ten legendarny napływ odwagi, który choć szybko minął to jednak pokazał, że gdzieś tam w głębi serca Bonnie potrafi zawalczyć o swoje tak jak w tym przypadku, gdy chodziło o uniemożliwieniu Boydowi wzięcia winy na własne barki. - Nigdy w życiu bym ci nie nakopała ani nie zrobiła nic złego. - prychnęła, co nie było dla niej typowym zachowaniem. Podniosła nań swoje szare oczy, gdy szukał, a może wahał się przy określeniu jej jakimś epitetem. To była ważna chwila, bowiem miała zdradzić co o niej myśli. - Tak, dla twoich głupich blizn i tych na twarzy Filina również, ale nie wiem czy uważa je za głupie czy zgrabne. Ale specjalnie dla was, żebyście nie chodzili tacy podrapani. - bycie miłym dla niego przychodziło jej naturalnie zatem potwierdziła, że uczyła się zaklęcia z ich powodu. Czuła, że Boyd powinien o tym wiedzieć i choć chyba się zmieszał to jednak uznał to za miłe, a więc warto było! Chyba mu trochę podpadła tą stanowczością, bo gdy dał jej swoją szatę to oczywiście otwierała usta do protestu, ale jego ton wypowiedzi i mimika skutecznie ją wyciszyły, zatem grzecznie usiadła na jego szacie. Miała pomysł, żeby mu jej nie oddawać aż do jutra pod pretekstem, bowiem do tego czasu wyczyści ją z trawy. - Skoro tak mówisz... - zaśmiała się trochę niepewnie, bowiem to sugerowałoby, że Boyd lubił wdawać się w bójki a jeśli nie to zwyczajnie nadinterpretowała te słowa. Widziała go w złości więc czuła, że ze swoim gorącym temperamentem jej hipoteza jest bardzo prawdopodobna. Mogła spodziewać się, że Boyd wyruszy z pomocą, wszak zawsze może na nim polegać i czasami nawet nie musi prosić. Posłała mu pełen wdzięczności uśmiech nawet jeśli odpinanie guzika nie było przyjemne. Zacisnęła jednak zęby i nie pozwoliła sobie nawet na piśnięcie, gdy bolało. Poza tym i tak nie mogła skoncentrować się na odczuwaniu bólu skoro po jej skórze przebiegł przyjemny dreszczyk tuż po dotyku ciepłych dłoni. Nie mogła nic zaradzić temu, że gdy podwinął jej rękaw to jej skórę pokryła gęsia skórka. Przypomniał się jej dzień, w którym się przytulili i zatęskniła za tamtym ciepłem i zapachem. Potrząsnęła głową, aby się ogarnąć. - Spróbuję naprawić, ale uznałam, że użyję tego łatwiejszego zaklęcia, które leczy zakwasy. Skoro mnie boli mięsień i ciebie też to lepszy będzie ten prostszy czar. - wyjaśniła, bowiem po oględzinach swojego zaczerwienionego nadgarstka powinna dobrać inną inkantację. - Taki mam plan. - przytaknęła, bowiem w drugiej kolejności czekał jego bark. - Musculus dolet. - pospieszyła się z zaklęciem, ale też nie chciała zwlekać za długo wszak Boyda boli bark i trzeba szybko temu zaradzić, aby nic mu nie doskwierało. Musiała ponowić zaklęcie, aby w pełni poczuć ulgę i ustąpienie bólu mięśnia. Poruszyła nadgarstkiem i nie dokuczało jej nic oprócz chorej tęsknoty za ciepłem jego dłoni. - Voila. Teraz twój zacny bark. - posłała mu uśmiech i wstała z siadu do klęczek, aby Boyd nie musiał za bardzo się przemieszczać. Zerknąwszy na jego sweter ni stąd ni zowąd poczerwieniała. Według tego czego się uczyła powinna widzieć miejsce bólu bądź zranienia, ale nigdy w życiu nie poprosi go, by cokolwiek z siebie zdjął. Nigdy. Prędzej popadnie w samozapłon. - Ymm... - zmieszała się. - Och, tak. Pokażesz mi gdzie dokładnie najbardziej boli? - wystarczy, że wskaże ręką (nawet nie ośmieli się poprosić o poprowadzenie jej palców do obolałego mięśnia). Gdy to zrobił to też nie zwlekała z zaklęciem. - Powiedz jak poczujesz różnicę. - celując różdżką we wskazane miejsce ponowiła zaklęcie, a zrobiła to z ogromnym zaangażowaniem, bowiem chodziło o bark bardzo ważnej dla niej osoby.
Uśmiechnął się lekko w odpowiedzi na jej kolejną bojową deklarację; kwestia nakopania nie była tutaj aż tak bardzo istotna, bo powiedzmy sobie szczerze, nawet gdyby próbowała, to byłby jakiś zupełnie absurdalny scenariusz w którym filigranowa dziewczyna raczej nie miałaby szans na to by zrobić mu jakąkolwiek krzywdę. Co do tego zaś że nigdy nie zrobiłaby mu nic złego w sensie nie dotyczącym uszczerbków na zdrowiu to już wcześniej nie miał żadnych wątpliwości. Chociaż nie znali się długo, to od początku miał wrażenie, że jest szczera, autentyczna, naturalna i absolutnie nie sprawia wrażenia kogoś, kto lubi bawić się w jakieś gierki i zabawiać się uczuciami innych; wskazywały na to też te szczątkowe informacje o przeżyciach w poprzedniej szkole, którymi się z nim podzieliła. Nie potrafił sobie w ogóle wyobrazić, by mogła zrobić komuś krzywdę, bo była taka miła, taka łagodna. Może aż za bardzo? Może dlatego właśnie padała ofiarą innych? - Wiem, Bonnie. Wiem - odparł więc zgodnie z tym, co myślał; nad tym, że takie wrażenie może być złudne, na razie się nie zastanawiał. Zmieszał się rzeczywiście, gdy dowiedział się o chęci pomocy i nauce skomplikowanego zaklęcia, bo prawdą było, że raz: nieczęsto zdarzały mu się takie miłe gesty od kogoś kto nie był Fillinem, a dwa: zwyczajnie głupio mu było taką bezinteresowną pomocną dłoń przyjmować - Fillin jest załamany wyglądem swojej mordy, powtarzam mu ciągle że jest przystojnym ogierem i z bliznami, ale to nic nie pomaga, w desperacji już nawet nauczył się malować jakimiś mazidłami od Nessy, żeby to zatuszować, także na pewno będzie ci wdzięczny jak coś zaradzisz - zrelacjonował i spojrzał na swoje ręce, na których szramy mimo upływu czasu nadal nie bardzo chciały się goić - I ja tez, chociaż mi to tam wszystko jedno. Trochę tylko wstyd, że to przez kota - przyznał, przenosząc wzrok na Bonnie i posyłając jej uśmiech - Hmm, i jak ja ci się teraz odwdzięczę za to? - zastanowił się, w duchu uradowany, że ma świetny pretekst do jakiegoś miłego gestu i zupełnie nie wpadł, że może wcale pretekstów nie potrzebuje i może nie warto się tak czaić. Jak wiemy, nie był w Ravenclawie nie bez powodu, dlatego należy mu wybaczyć bycie idiotą. Starał się jak najdelikatniej rozprawić z mankietem, co chyba średnio wyszło i niechcący sprawił jej ból, ale nie mógł nic na to poradzić; wreszcie udało się i dziewczyna mogła przystąpić do procesu uzdrawiania, a on śledził ruch jej różdżki, niemalże zafascynowany, i czekał cierpliwie aż nadejdzie kolej na niego. Nie wiedział czemu w tym momencie Bonnie dziwnie się zmieszała i cała zarumieniła, może zestresowała się leczeniem kogoś innego? Też by się pewnie zestresował gdyby miał coś takiego zrobić, nic więc nie mówił tylko uśmiechnął się żeby dodać jej otuchy, po czym usiłował zlokalizować źródło bólu i wskazać je jak najprecyzyjniej. - Tutaj chyba, ale promieniuje wszędzie - stwierdził, wskazując w odpowiednie miejsce - E... mam się wydostać z tego mundurka żebyś mogła czarować? Nie? To dobrze, ten sweter jest przez głowę, nie wiem jak bym to zrobił - upewnił się w międzyczasie, a po chwili poczuł rosnącą ulgę i ustępujący ból - Już dobrze, dziękuję - zapewnił, kiedy przestał cierpieć już całkowicie i entuzjastycznie pomachał ramieniem na wszystkie strony, upewniając się że wszystko w porządku - Jesteś świetna! Nie myślałaś o byciu uzdrowicielem? - zawołał z wdzięcznością, pod wrażeniem tego jak szybko się uporała ze stłuczeniami, a potem oderwał się na chwilę od jej stalowych oczu i zerknął na kąt zagrody, w której powinien znajdować się testral - Co z nim? Myślisz, że już można robić drugie podejście? - spytał, wskazując głową na posłanie; nie, żeby tak mu się paliło do kolejnego ciosu kopytem albo niemiło siedziało na trawie w jej towarzystwie, ale wolał jak najszybciej załatwić sprawę źrebaka i potem sobie posiedzieć w spokoju.
Bonnie Webber
Rok Nauki : II
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : chrypka, lekki amerykański akcent, szare oczy, długie włosy sięgające do bioder często związywane
Tak naprawdę to była mdła, nijaka, nie miała żadnych widocznych zalet, nie wyróżniała się niczym szczególnym, a poza tym w poprzedniej szkole ludzie znali ją jako grubą dziewczynę, która nie potrafiła wypowiedzieć zdania bez jąkania się. Według niektórych aż prosiła się o wyśmiewanie stąd jej tragiczny brak pewności siebie. W Hogwarcie mogła zacząć żyć od nowa i próbować zapomnieć o przeszłości. Napotykała tu same przyjazne twarze, została otoczona życzliwością o jakiej kiedyś mogła tylko marzyć. Nie mogła wyjść z szoku, że w ogóle ktokolwiek ją szczerze polubił, a nawet zdołała się tak szybko i poważnie zakochać. Czuła się jakby w końcu mogła zjechać z tej górki pełnej goryczy, kompleksów i przykrych doświadczeń. - Och, nie wiedziałam, że mu z tym tak bardzo źle. To skoro tak to złapię go jeszcze dzisiaj i zaproponuję pomoc, żeby nie musiał się tak niefajnie czuć. - uprzejmość była prosta dla tych, którzy traktowali ją poważnie, jak równą sobie i posyłały same miłe słowa, których tak łaknęła. - A ty wolisz je zachować? - wskazała na jego dłonie, na których widziała blednące już ślady po starciu z jakimś kocurem. Nie uważała tego za wstyd zwłaszcza, że zostali właśnie pokonani przez źrebaka testrala. - Przecież nie musisz... - podniosła na niego wzrok bowiem nie oczekiwała niczego w zamian, jednak zaraz pojawiła się w jej głowie myśl, że to mogłoby oznaczać spędzenie z nim jeszcze więcej czasu, a temu nie mogła odmówić. - Poza tym właśnie to robisz pomagając mi przy Fatimie. - skinęła brodą na spokojnego malucha. Dobrze, że nie spoglądała na niego, gdy czarowała bo jeszcze mogłaby palnąć spory błąd. Jego spojrzenie miało moc rozpraszania nawet największego skupienia na zadaniu. Poszło szybko, a gdy tylko przestało boleć to zajmowała się już jego mięśniem. - Oj nie, nie, ja nie mam takiej cierpliwości do uzdrawiania. Nauczenie się trzech zaklęć zajęło mi wieki. - zaśmiała się cicho i schowała różdżkę, a policzki ją piekły od podarowanego komplementu, który trafił prosto do serca zapominając przejść analizę w umyśle. Spoglądała na chłopaka zafascynowana, bo nie umiała już uspokoić uczuć, które do niego żywiła. - Tak, już jest spokojna. Chodźmy. - wstała z klęczek, sięgnęła po butelkę z krwią i mlekiem, a potem powoli i ostrożnie ruszyła w kierunku Fatimy. Przykucnęła niedaleko, odezwała się, wprawiła butelkę w lekki ruch, aby chlupotanie dotarło do jej czarnych ruchliwych uszek i po paru chwilach udało się przytknąć butelkę do jej ostro zakończonego dzióbka. Zerknęła przez ramię do chłopaka i uśmiechnęła się od ucha do ucha na znak, że wszystko poszło znakomicie. - Usiądziesz tutaj? - zawołała i trzymała ciężką butelkę w obu dłoniach. - Słyszysz jaki wydaje z siebie dźwięk? Coś jakby mruczenie a... sama nie wiem. - skoro nie widział jej to może zda się na słuch. Źrebak pił powoli, ale wprawiał butelkę w ruch i przez to miała problem z porządnym pochwyceniem jej. Nie była lekka, a ona miała jeszcze obolały nadgarstek pomimo rzuconego zaklęcia. - Myślę, że wystarczy, że ona zje i zostanie przykryta kocem, a potem niech odpocznie. Co myślisz? - chciała poznać jego zdanie, a właśnie zasugerowała, żeby jednak czym prędzej dać młodej spokój i przestrzeń w obawie, że znowu oberwą z kopyta albo skrzydła.
- Bo to tajemnica... także wiesz, jak już go złapiesz to nie mów, że ci podkablowałem, że cierpi - odparł, na wszelki wypadek prosząc ją o dyskrecję, bo nie był pewny, czy Fillin by się ucieszył gdyby się dowiedział, że wygadał Bonnie o tym jak upiększa się makijażem, w końcu to mogłoby kolidować z jego bardzo męskim wizerunkiem, który tak starannie pielęgnował. Zrobił to jednak tylko i wyłącznie dla jego dobra, w końcu gdyby zaprzeczył i stwierdził, że Fillin jest zachwycony swoimi szkaradnymi bliznami, to Bonnie nie pobiegłaby mu pomagać i męczyłby się jeszcze dłużej, jojcząc co rano przed lustrem. On sam nie miał z tym aż tak dużego problemu, może nie przykładał zbyt wielkiej wagi do wyglądu, a może... może powinien? Może Bons uważała, że wygląda paskudnie i sama już nie mogła na niego patrzeć i dlatego oferowała pomoc? Nie chciałby jej odrzucać. - Niee, nie żebym jakoś je uwielbiał, chociaż wiesz co, nawet się przyzwyczaiłem i czasem na nudnych lekcjach się na nie gapię i patrzę, czy się nie łączą w jakieś kształty, o, zobacz, tutaj trochę wygląda jakby typ bez głowy leciał na miotle... - powiedział, wskazujac na odpowiedni kształt na wierzchu dłoni, a potem odwrócił ją na drugą stronę -...a tu się tak krzyżują, że można grać w kółko krzyżyk. A na przedramieniu brat mi powynajdywał nawet podobno jakieś znaki runiczne, ale nie wiem czy nie pierdolił, bo sam się nie znam - zaśmiał się, bo to było bardzo głupie i doskonale zdawał sobie z tego sprawę; nie przejmował się tym jednak, bo wydawało mu się, że zdążył już jej nagadać tyle bzdur, że ta jedna nie zrobi różnicy - Ale masz rację, ogólnie to są strasznie szpetne, powinienem coś z tym zrobić. Pielęgniarka radziła czekać aż same zejdą, ale skoro tak oferujesz... No i nie mogę być brzydszy od Fillina przecież - podsumował, przystając tym samym na jej propozycję. Nie umiał jej odmówić. Kurwa, nie chciał odmawiać. Chciał za to zaofeorować jej coś w zamian, chociaż oczywiście protestowała, co wcale go nie zdziwiło. Uśmiechnął się - Ja wiem, że ty myślisz, że nie muszę, ale ty wiesz, że ja wiem, że muszę. Czy to miało sens? W każdym razie... coś wymyślę - zapewnił, a potem odruchowo obejrzał się tam, gdzie skinęła głową, choć oczywiście nic nie zobaczył. Jasne, pomagał, pewnie. Na razie tylko dołożył jej roboty, wymuszając wyleczenie stłuczenia - świetna pomoc. Pokiwał ze zrozumieniem głową, gdy wyjawiła, że nie ma do zaklęć leczniczych cierpliwości, zakładając że to prawda a nie niepotrzebna skromność; faktem było, że uzdrawianie jako skomplikowana dziedzina wymagało dużo wkładu pracy, na którą nie każdy miał ochotę. Gdy Bonnie zgodziła się na podjęcie kolejnej próby nakarmienia źrebaka, wstał razem z nią, ale pozostał z tyłu, żeby nie prowokować testrala do wierzgania i podszedł bliżej dopiero, gdy został zawołany. Poruszająca się rytmicznie butelka lewitująca w powietrzu wyglądała dość groteskowo; usiadł powoli obok, wsłuchując się w chlupot mleka i pomruki testrala. - Pomóc? - zagaił, bez czekania na odpowiedź chwytając butelkę a przy okazji zupełnie niechcący dłoń Bonnie, no cóż, nie przemyślał tego manewru, ale dziewczyna wyglądała jakby trudno było jej utrzymać przedmiot samemu; rzeczywiście, łapczywe picie testrala powodowało, że była mało stabilna - Słyszę... mruczy z zadowolenia czy niekoniecznie? - spytał, bo nie był pewny jak to interpretować; wydawało mu się jednak, że dopóki stworzenie jest zajęte jedzeniem, to nie powinno ich atakować. Nie do końca ufał narwanemu źrebakowi i nie całkiem potrafił się zrelaksować, zwłaszcza, że cały czas go nie widział i mógł sobie tylko wyobrażać - Jak uważasz, ty tutaj dowodzisz - odparł, gdy spytała go o zdanie, bo chociaż zazwyczaj sam wolał podejmować decyzje, to jednak nie lubił się wypowiadać, jak się nie znał i tym razem oddał zupełnie pałeczkę Bonnie. On tu tylko trzymał butlę.
Bonnie Webber
Rok Nauki : II
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : chrypka, lekki amerykański akcent, szare oczy, długie włosy sięgające do bioder często związywane
- Nie powiem, obiecuję. - i Filin powierzył jej własny sekret, a teraz Boyd oferował drobiazg, który ma na celu pomóc przyjacielowi bez urażenia jego dumy. Coraz mocniej obu ich lubiła, czuła się przy nich swobodnie, miło i mogła być sobą, a gdy nawiedzały ją kompleksy to nieświadomie odwracali jej uwagę i rozbawiali. Jak mogła nie kochać Boyda i nie pałać sympatią do Filina? Znała ich niedługo, a widziała jacy są dla siebie ważni; przyjaciele z prawdziwego zdarzenia. Mogła wziąć pod uwagę, że odpowiedź Boyda będzie oryginalna i zaskakująca, ale nigdy w życiu nie podejrzewałaby go o takie podejście do zadrapań! W głowie się jej to nie mieściło, a serce w jej piersi urosło od ciepła, które znów ją wypełniło, gdy oglądała jego twarz i usta, gdy przedstawiał swoje podejście do czegoś, czego każdy na jego miejscu chętnie by się pozbył. Zamiast patrzeć na jego dłoń, patrzyła na twarz, a jej oczy wypełniało zakochanie, którego on nie widział. Uśmiechała się od ucha do ucha, a gdy wspomniał o znakach runicznych to roześmiała się, bo nie umiała zareagować inaczej. Nie była to żadna kpina, a autentyczne ucieszenie z jego opowieści. - Jesteś najbardziej oryginalną osobą jaką w życiu spotkałam. - oznajmiła z rozbrajającą szczerością. - Jeszcze trochę takich śladów, a zostaniesz dziełem sztuki. - i kolejny komplement, który sam uciekł z jej ust, a przecież pochodził prosto z serca. Gdyby była świadoma jak bardzo zdradza się ze swoimi uczuciami do niego to złapałaby się za głowę. Każdy kto teraz by na nią spojrzał wiedziałby co do niego czuję, wszak wymalowane miała to kącikach ust, wciąż uniesionych w radosnym uśmiechu. - Oj, a czemu tak pielęgniarka powiedziała? Pewnie wiedziała co mówi, więc skoro tak to nie powinno się ich ruszać. - zmartwiła się, bo wolała nie wchodzić w paradę wykwalifikowanym osobom. Na końcu języka miała uwagę, że nie jest brzydszy od Filina, ale na szczęście jej mózg pojął, że to byłaby już przesada z tą serią komplementów, które do niego posyłała. Uradował ją ogromnie, gdy obiecał jakieś tajemnicze wyjście w bliżej nieokreślonym czasie. - Jestem ciekawa twojego pomysłu. - wyrzuciła z siebie zamiast "nie mogę się doczekać", które miało być prawidłową odpowiedzią na jego zapewnienie. W następnej chwili już musieli się ruszyć i kontynuować opiekę nad Fatimą, a więc przejęła standardowo inicjatywę jako ta, która ją widziała. Trzymając oburącz butelkę otrzymywała potwierdzenie, że szczęki testrali są naprawdę mocne skoro zwyczajne żłopanie mleka powodowało trudności w utrzymaniu naczynia. Nie zdążyła odpowiedzieć na ofertę pomocy, a stało się coś wspaniałego, bowiem jej dłoń została całkowicie zakryta przez jego rękę. Serce od razu fiknęło koziołka i wstrzymała oddech, poruszona nowymi bodźcami, za którymi tęskniła - jego zapachem i ciepłem, które zawsze będą się jej kojarzyć już z czymś przyjemnym, nostalgicznym. Choćby miała jej ręka zwiędnąć to jej nie zabierze, aby przedłużyć ten kontakt do maksimum. - Zdecydowanie z zadowolenia. - nie musiała używać szeptu, ale mimo wszystko tak się stało jakby bliskość Boyda nadawała tej czynności większej powagi. Czuła się doceniona, gdy zawierzył jej podjęcie decyzji. Odczekała aż Fatima dopije resztę mleka i potem ostrożnie odsunęła butelkę, z żalem żegnając dłoń chłopaka kiedy nie musiał jej już pomagać. Nie czyniąc gwałtownych ruchów sięgnęła po pobliski kocyk i bez słowa podała go Boydowi. Przyłożyła palec do swoich ust, aby nic nie mówił wszak ślepia źrebaka zamykały się już do snu. Cieszyła się, że miała powód do objęcia jego dłoni palcami. Musiała mu pokazać, nakierować go jak przykryć Fatimę, a więc musiał jej na to pozwolić. Jej dłoń była tak śmiesznie mała, ale poczucie mniejszości towarzyszyło jej zawsze i już się do tego przyzwyczaiła. Przesunęła jego dłoń nad ciało źrebaka i skinęła głową, że może już opuścić materiał, a wówczas zobaczy jak ten otula kościstą niewidzialną dla niego sylwetkę. Ledwie to zrobił, a zerknęła na niego z porozumiewawczym uśmiechem, aby wspólnie i cichuteńko się wycofali, bowiem ich podopieczna zasnęła. Starała się nie patrzeć zbyt długo w jego ciemne oczy, aby nie ulegnąć pokusie i nie oprzeć głowy o jego bark. To co czuła musiało zostać w jej głowie i sercu, a więc czas się otrząsnąć i zachowywać normalnie.
Śmiał się wesoło z jej słów, biorąc je oczywiście za żarty a nie za szczere komplementy; gdy tak mówiła, to brzmiała jakby uważała go za kogoś wspaniałego i jedynego w swoim rodzaju, a doskonale wiedział że taki nie jest, do dzieła sztuki zaś było mu równie daleko. Chyba, że jakieś abstrakcyjnej, która z założenia ma wyglądać jak niezbyt przemyślana i udana. Był więc głuchy na słowa i ślepy na gesty i nadal zupełnie nieświadomy tego, co się dzieje; nie podejrzewałby, że może swoją buracko-głupkowatą osobą zainteresować t a k ą dziewczynę jak Bonnie i zarazem bardzo pilnował sam siebie, by przypadkiem nie zacząć jej postrzegać inaczej niż jako koleżankę, absolutnie przekonany, że swój łut szczęścia na ten rok już wykorzystał (i zmarnował) w niespodziewanej relacji z Aliną, która skończyła się fiaskiem (z jego winy) i naprawdę, naprawdę bardzo by nie chciał odnieść podobnej porażki po raz kolejny. Wolał zawczasu wybić sobie takie pomysły z głowy. Niepotrzebnie w ogóle o tym pomyślał, po co? Skupił się szybko znów na rozmowie o bliznach i machnął ręką na znak, by Bonnie się nie przejmowała. - Nie wiem, ale tego dnia w skrzydle było w chuj ludzi, część wyglądała podobnie jak my po celtyckiej nocy, a reszta chyba struła się jakimiś starymi plumpkami na kolacji, możliwe że nas olała bo była zajęta... Gorzej chyba już nie będzie - wyjaśnił; przypieczętował jeszcze uśmiechem obietnicę wyjścia, a potem ruszyli po raz kolejny na pomoc testralowi. Nie widział, co się dzieje i w ogóle się nie spodziewał, że w jakiś sposób go to ruszy, ale wspólne trzymanie butelki i karmienie osieroconego źrebaka było dziwnie przyjemne, satysfakcjonujące; choć rzadko się do tego przyznawał, to lubił się zajmować innymi. Być potrzebnym. A być potrzebnym z kimś tak miłym u boku jak Bonnie to już w ogóle wspaniałe uczucie. Całe szczęście, że to nie trwało aż tak długo, żeby zdążył się za bardzo rozczulić i szybko doprowadził się do porządku, przypominając sobie, że to tylko kościsty koń, który przed chwilą ich skopał, a nie bezbronne kopytne dziecko; jego towarzyszka zadbała jednak o to, by tamto uczucie szybko powróciło podczas okrywania stworzenia kocem. Zbliżał się wieczór, panowała zupełna cisza, przerywana tylko cichym szelestem materiału i nie potrafił opisać tego uczucia, ale zrobiło się nagle tak, jakby robili coś dużo bardziej znaczącego niż usypianie testrala. Nie wiedział, dlaczego. Może przez te stykające się dłonie? Odwzajemnił jej uśmiech, gdy tkanina zawisła nieco nad ziemią i poruszała się miarowo razem ze spokojnym oddechem Fatimy; niby nie było na co patrzeć, ale jakoś nie mógł oderwać od niej wzroku. A może wiedział, że jeśli to zrobi i spojrzy Bons w oczy to ulegnie tej dziwnej aurze i pokusi się o jakiś gest, którego miał przecież n i e robić? - Chyba się spisaliśmy - przełamał wreszcie ciszę, choć wcale nie chciał tego robić, ale wydawało mu się, że powinien - Wracamy? - spytał, by następnie ruszyć razem z dziewczyną w stronę zamku, zapominając zupełnie o tym, że miał przecież iść do domu.
Z dzwonem w ręku, Swann przeprowadził uczniów przez zamkowe błonia na skraj Zakazanego Lasu. Znajdowała się tu wielka polana, na której żyły pegazy - mityczne skrzydlate konie. Nie zatrzymywał się ani na chwilę, a i szedł krokiem trochę niewskazującym na stan, w którym się znajdował, zupełnie jakby nie przejmował się osłabieniem swojego organizmu. Chociaż, biorąc pod uwagę jego stan, jemu już najpewniej nic nie mogło zaszkodzić... A w każdym razie nic tak przyziemnego, jak zmęczenie! - No to już chyba się domyślacie, czym będziemy się dzisiaj zajmować, co? - powiedział, kiedy już znaleźli się przy ogrodzeniu, dzwoniąc najpierw, aby wszystkich uciszyć i zwrócić na siebie ich uwagę. - Z racji tego, że jestem w stanie takim, w jakim jestem - tu poprawił sobie szalik - musimy sobie radzić jakoś inaczej i skupić się trochę na bardziej oklepanych sprawach, przynajmniej na razie - ostatnie słowa wypowiedział już słabszym głosem. Odkaszlnął z taką siłą, że nawet najdalej stojący uczniowie musieli to usłyszeć, w przeciwieństwie do jego głosu. Potem jednak mówił znów normalnie, przynajmniej przez jakiś czas... - No więc, jesteśmy na polanie z pegazami. W tym roku nasze szkolne stado powiększyło się o kilka nowych okazów, również z nowych gatunków. Prawdę mówiąc, mamy tu chyba największą hodowlę pegazów w całej Wielkiej Brytanii... To bardzo użyteczne, ale też wyjątkowo dumne i płochliwe stworzenia, musicie więc - znów potężne kaszlnięcie - wykazać się wyczuciem i delikatnością. Jak do tej pory mieliśmy tu tylko aetonany i trochę testrali, ale teraz przybyło kilka innych... No więc tak - kaszlnięcie. - Podzielę was teraz na pary, noo będzie jedna trójka..., każda para dostanie po jednym okazie. Wszyscy mają książki, mam nadzieję? Jak nie, to musicie pożyczać od kolegów albo migiem do biblioteki, bo potem czasu nie będzie! W waszych podręcznikach macie przynajmniej jakieś zdawkowe opisy poszczególnych gatunków. Wasze pierwsze zadanie polega na określeniu gatunku waszego pegaza i spróbowaniu go nakarmić. Tam o - wskazał ręką na prowizoryczną szopę przy polanie - trzymam próbki karmy. Większość tych pegazów to nowo wyhodowane gatunki, krzyżówki i takie tam inne. Nie wiadomo więc co one właściwie będą chciały jeść, musicie poeksperymentować. Określenie gatunku bardzo wam w tym pomoże, ale niekoniecznie załatwi całą robotę. Tylko pamiętajcie, żeby sobie wszystko notować - przyda wam się! No, to kolejno odlicz! - spróbował użyć bardziej donośnego głosu, ale to wywołało jedynie jego chwilową utratę, więc znów musiał głośno odkaszlnąć i dać dzwonkiem znak, aby wykonali jego polecenie. Kiedy już każdy wypowiedział swój numer, przy ich pomocy podzielił ich na pary i natychmiast potem przepuszczał jedną parę za drugą przez ogrodzenie.
Poniżej podaję spis par wraz z pegazami, którymi będziecie się zajmować. Abraksany piją niemieszaną whisky, tak wynika ze spisu (dlatego nikt nie dostał czystego abraksana, żeby nie było za łatwo), więcej info tam nie ma, więc co im podacie - to tylko wasza ułańska fantazja.
A jak sprawdzić powodzenie? Obie osoby z pary rzucają kością k100, wynik się sumuje, a do niego dodaje punkty z ONMS obu osób. Jeśli suma wszystkich tych czynników wyniesie 200 lub więcej, udaje wam się nakarmić pegaza za pierwszym razem i otrzymujecie 20 punktów dla swojego domu. Jeśli wynik będzie w granicach 150-199, wówczas sukces odnosicie za drugim razem i dostajecie 15 punktów. Dalej: 100-149: trzeci raz, 10 punktów; poniżej 100 - musicie poprosić Swanna o pomoc, po wskazówce udaje wam się nakarmić pegaza i dostajecie 5 punktów. Do tego, musicie napisać w tym etapie przynajmniej dwa posty na głowę. Jeśli napiszecie po jednym, otrzymacie połowę punktów. Jeśli ktoś nie napisze ani jednego, ma niezaliczoną lekcję i traci 15 punktów (nieładnie zostawiać osobę z pary, stąd takie konsekwencje). Jeśli wasza osoba z pary ucieka - nie przejmujcie się, jeśli sami macie dwa posty, lekcja w pełni zaliczona.
Koniec pierwszego etapu 20 września - czasu jest dużo, więc jest to termin nieprzekraczalny. W razie wszelkich pytań i wątpliwości, pisać na priv (@Caiden Shercliffe albo inne moje multi) albo na gg (60041149).
UWAGA! Zasady uległy zmianie, nie musicie rzucać kostkami z tematu. Przyznaję się do błędu - nie przewidziałem, że zrobi się taki bałagan.
Ostatnio zmieniony przez Ajax Swann dnia Sro 9 Wrz - 10:10, w całości zmieniany 3 razy
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Brak głosu... Brak głosu ssał. Co prawda może i na co dzień i tak go nie używała zbyt wiele nawet, gdy była w pełni sprawna, ale nie zmieniało to faktu, że zdecydowanie utrudniał jej on teraz znacząco funkcjonowanie w pewnych sytuacjach. Na przykład w momencie, gdy Ajax kazał im kolejno odliczyć. Na pewno zauważył jak Strauss stała w milczeniu przez krótką chwilę, wiedząc, że nawet gdyby próbowała nie byłaby w stanie wydobyć z siebie jakiegokolwiek dźwięku. Żadnego... ani jęku, ani pomruku, a tym bardziej słowa. W końcu jednak uniosła prawą dłoń, by pokazać na niej swój numer i mogli przejść dalej. Po przydzieleniu par, podeszła od razu do @Cassian H. Beaumont, by przywitać się z nim lekkim skinięciem głowy. I tutaj zaczyna się cyrk... Nie bardzo wiedziała jak powinna się dogadać z Gryfonem bez użycia jakiegokolwiek słowa. Westchnęła bezgłośnie po czym sięgnęła do swojej torby, by wyjąć z niej podręcznik i otworzyć ją na stronie, na której widniały obrazy i opisy niektórych ze skrzydlatych koni. Przez jakiś czas przyglądała się uważnie zarówno ilustracjom i porównała je ze stojącym przed nią okazem, by móc na spokojnie ocenić z jakim okazem mieli do czynienia. W końcu palcem wskazała na ustęp podręcznika traktujący o aetonanach i spojrzała na Cassiana pytająco zupełnie jakby chciała spytać go o opinię. Następnie przez krótką chwilę czytała o zwyczajach żywieniowych danej rasy, by na koniec móc przejść do miejsca, w którym mogli przygotować paszę dla konia i wybrać odpowiednie składniki.
Ostatnio zmieniony przez Violetta Strauss dnia Sro 9 Wrz - 17:34, w całości zmieniany 1 raz
Freja Nielsen
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 169cm
C. szczególne : śnieżnobiałe włosy; pojedyncze rzemyki na nadgarstkach
kość na powodzenie: 89 + 10 ONMS = 99 + 56 od Olivki = 155 efekt: po 15 punktów na głowę, sukces za drugim podejściem
Z (nie)radosnego oczekiwania wyrwał ją głos @Victoria Brandon, która zmaterializowała się tuż obok w towarzystwie Violi. - Lepiej w błocie niż w… no, niż porządkować zagrody tebo – zaśmiała się i zerknęła na swoje traperowe obuwie, które bynajmniej nie było kaloszami. Czy miała już zacząć żałować? Nie miała okazji się dłużej zastanowić, bo zaraz pojawił się profesor Swann na horyzoncie – bledszy niż zwykle i ubrany jak na zimowe mrozy. - Będziemy wypasać owce? – zapytała głupio Vicks, kiedy harmider uczniowskich głosów przerwało dudnienie dzierżonego w profesorskiej dłoni dzwoneczka. Nie bardzo lubiła takie praktyki stosowane na uczniach; naprawdę nie uważała, aby byli stadem baranów (a jeśli grono pedagogiczne tak myślało, to mogłoby się starać mniej to okazywać). Kiedy już przytuptali na polanę pomachała krótko do Vicki i Aslana; niestety los nakazał im rozdzielenie się. Po instrukcjach wręczonych im ze strony Ajaxa podeszła śmiało do uroczej Gryfonki, z którą nie miała okazji wcześniej zamienić słowa. - Hei! Gratuluję tytułu prefekta – zaświergotała wesoło, bo oto przed jej oczami jawiła się kolejna osoba, która miała w tym roku szkolnym znacznie więcej na głowie. Przesrane. - Miałaś już może do czynienia z graniano-aeto..nanami.. Anzandami? – Łamała sobie język podczas uważnego wertowania ilustracji zawartych w podręczniku i zerkała co jakiś czas na towarzyszkę z zaciekawieniem. Ona sama nie miała zielonego pojęcia czym należy karmić te stworzonka i niestety, ale jej dzisiejsze działania będą dyktowane wyłącznie przypuszczeniami, instynktem i ślepym trafem. Bardzo liczyła na wiedzę Olivii; dziś frejowa obecność była bezużyteczna. Powodowana wyrzutami sumienia z tego tytułu stwierdziła, że chociaż przyprowadzi parzystokopytnego bliżej, aby mogły dokładniej się mu przyjrzeć. - Jeśli to graniano - aetonan, a wygląda jak połączenie tych dwóch, to musi mieć dodatkowo coś swojego. Inaczej by go chyba nie wyróżniono jako osobną rasę? - O Granianach wiedziała najwięcej, bo wywodziły się z rodzimej Skandynawii. Były zabójczo szybkie i cichutkie. Ale czym, na Merlina, się żywiły? - To chyba roślinożercy, nie? Tylko testrale żrą padlinę. Czy może się mylę? - pytała niepewnie, szukając potwierdzenia w oczach @Olivia Callahan.
Ostatnio zmieniony przez Freja Nielsen dnia Sro 9 Wrz - 22:15, w całości zmieniany 1 raz
Bruno O. Tarly
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183,5
C. szczególne : mocno zarysowane kości policzkowe, baran na głowie, typowo brytyjski akcent
A jakże - spóźnił się. Nie było to chyba nic nadzwyczajnego w jego wykonaniu, choć nieliczni naiwni mogliby przypuszczać, że nowy rok akademicki zacznie z lepszymi nawykami. Nie wyszło, no cóż. Zdążył jednak dojrzeć Swanna i grupkę uczniów podążających przez błonia w stronę Zakazanego Lasu, więc czym prędzej wybiegł z zamku, by ich dogonić. Zdyszany, dopadł na skraj polany, którą znał już dość dobrze. Nie tylko z terenowych lekcji... - Profesorze! Dzień dobry. Proszę wybaczyć mi moje drobne spóźnienie. Ale... łapię się w kwadrans akademicki, czyż nie? - wyszczerzył się z miną niewiniątka, zakasując rękawy szaty i biorąc w dłoń różdżkę, choć jeszcze nie wiedział, czy w ogóle mu się przyda. Dopiero po chwili dostrzegł, że nauczyciel nie wygląda zbyt dobrze. Naturalna bladość Ajaxa tuszowała jego gorsze samopoczucie, ale po bliższym przyjrzeniu się mężczyźnie nawet tak chaotyczna osoba jak Bruno Tarly byłaby w stanie ogarnąć, że coś jest nie tak. Grypa? Gryfon obejrzał się dookoła i ze smutkiem stwierdził, że nie ma pary. Taka już dola spóźnialskich. Zależało mu jednak na tym, by uczestniczyć w lekcji, szczególnie gdy temat był tak ciekawy. No bo chyba żaden miłośnik magicznej fauny nie chciałby przegapić zajęć z pegazami, prawda? - Mogę do kogoś dołączyć? - zapytał @Ajax Swann, podchodząc do profesora na trzy kroki, zachowując jednak bezpieczny dystans, bo cholera wie, co mu dolegało.
Ignacy Mościcki
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 180cm
C. szczególne : Blizna na prawym policzku sięgająca do podbródka oraz oczy, które wyglądają jakby były lekko podbite
Ignacy93 + 0 = 93 ||| Morgan26 + 38 = 64 ||| Suma 93+64= 157 Efekt: 15 punktów, sukces za drugim razem
Młody Puchon z radością przyjął do wiadomości fakt, że nie musieli biec na łeb na szyję do miejsca, w którym miała odbyć się lekcja Opieki nad Magicznymi Stworzeniami. Zamiast gnać na złamanie karku, maszerowali po prostu powoli z nauczycielem, kierując się na polanę zarezerwowaną dla pegazów. Część uczniów żywo dyskutowała ze sobą podczas spaceru, a inni po prostu rozkoszowali się poranną pogodą. Były też takie jednostki, jak Ignacy, które ciągnęły się praktycznie na samym końcu grupy, próbując się w pełni rozbudzić, zanim zajęcia się w pełni rozpoczną. Gdy dotarli już do celu, chłopak przepchnął się na przód grupy, licząc, iż dzięki temu trochę bardziej się skupi, wiedząc, że ma przed sobą nauczyciela. A więc tego dnia mieli się zajmować pegazami? Fajnie, fajnie... Nie wiedział praktycznie nic o ich hodowli, jednak przecież miał przy sobie podręcznik – święty graal nauki – więc nic nie było mu straszne! Poza tym to nie mogło być takie trudne. Skrzydlaty koń to prawie to samo, co zwykły mugolski koń, więc dojście z nim do porozumienia nie powinno być specjalnie trudne. Niemagiczni robili to od wieków, więc oni też pewnie sobie poradzą. – Cześć – przywitał się z Morgan nieco sennie, kiedy okazało się, że mają być razem w grupie. Stłumił ziewnięcie. – To jaki mamy plan? Od czego zaczynamy? Ignacy od razu zaoferował się, że może skoczyć po składniki potrzebne do przygotowania posiłku dla magicznego zwierza. Może w ten sposób łatwiej go przekonają do tego, żeby im zaufał? Jeśli dopisze im szczęście, to być może uda im się wykonać to zadanie w dosyć szybkim tempie. W każdym razie chłopak dosyć szybko zdecydował się po prostu podążać za jej konceptem i stosować się do jej zaleceń. W końcu to też był jakiś sposób na współpracę.
Kto by się spodziewał, że już na pierwszej lekcji będą zajmować się pegazami. Całe szczęście, że mieli to robić w parach, bo szczerze powiedziawszy Yuuko obawiała się nieco podchodzić do nich samodzielnie. Mimo wszystko były to dosyć sporych rozmiarów zwierzęta... A ona raczej nie była z nimi aż tak obeznana. Całe szczęście w parze przypadła jej Ola. Wiedziała, że może na nią liczyć. W końcu Krawczyk bardzo dobrze radziła sobie - Mam nadzieję, że nam dobrze pójdzie - powiedziała jeszcze do dziewczyny, uśmiechając się lekko po czym sięgnęła po podręcznik od ONMS, by móc porównać znajdującego się przed nimi rumaka do opisów i ilustracji przedstawiających poszczególne gatunki pegazów. Pierwszym krokiem do sukcesu było poprawne rozpoznanie z jakim koniem miały do czynienia. Dopiero potem mogły przejść do starannego dobierania pokarmu dla ich podopiecznego, co... zdawało się być dosyć proste. Może nawet zbyt proste? Z pewnością robiły coś źle... a przynajmniej Kanoe robiła.
- Nie przypominaj mi nawet tych tebo - stwierdziła jeszcze, uśmiechając się lekko do @Freja Nielsen, jednocześnie dostrzegając Larkina, który pojawił się tutaj nie wiadomo po co i najwyraźniej zamierzał grać jej na nerwach, bo tak było najłatwiej, w tym dokładnie był najlepszy i wcale nie dziwiła się, że musi zajmować się takimi sprawami, jeśli chce w ogóle zwrócić na siebie uwagę. Postanowiła go na razie zignorować, bo nie zamierzała dawać mu żadnej satysfakcji, a przynajmniej tak to pozornie wyglądało. Kiedy skierowali się za profesorem na zajęcia, ujęła różdżkę i rzucając niewerbalne zaklęcia, które nie stanowiły dla niej problemu, doprowadziła koszulę chłopaka do właściwego stanu, upewniając się, że teraz wygląda jak człowiek, a nie małpa w przebraniu. - Merlinie dopomóż - stwierdziła cicho na uwagę Frei, bo właściwie nawet by się nie zdziwiła, gdyby tak miało być, a później w końcu dostrzegła istoty, którymi przyjdzie się im dzisiaj zajmować. Cóż, przynajmniej były to konie, w jakimś stopniu, więc nie musiała się aż tak mocno obawiać, na nich nieco się znała, a przynajmniej tak mogło się jej wydawać, w porównaniu z milionem innych stworzeń, o których nie miała choćby bladego pojęcia. Skoro jednak nie powinna stać w miejscu, skierowała się do Felinusa, z którym miała dzisiaj pracować i przywitała się z nim. - Szczerze mówiąc, nie znam się na tym za bardzo, więc z mojej strony, cóż, możemy po prostu zgadywać. Wydaje mi się, że mamy tutaj coś z abraksana, ale nie mam stuprocentowej pewności, nigdy nie analizowałam aż tak dokładnie ras pegazów - przyznała prosto i bez zbędnej krępacji, a później podeszła do miejsca, gdzie znajdowały się karmy, by zagryźć na moment wargę i spróbować wybrać coś, co jej zdaniem by pasowało, po czym zerknęła na towarzysza i uniosła brwi w niemym pytaniu. Jeśli się zgodził, to spróbowała nakarmić wierzchowca, co, jak łatwo się domyślić, zakończyło się fiaskiem.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
- Swann chyba potrzebuje herbatki od Whitehorn. - zauważyła, kiedy profesor odezwał się, brzmiąc wyjątkowo niewyraźnie. Kto by pomyślał, że takiego wielkiego chłopa mogła zaatakować przypadłość na tyle oczywista i przecież... prosta do zwalczenia. Dlaczego zdecydował się na smarkanie i kichanie i ogólnopojęte osłabienie organizmu, skoro w magicznym świecie była to kwestia eliksiru pieprzowego i byłoby po zawodach? Gorzej jak przywlókł za sobą jakieś gorsze indyjskie świństwo, czy gdzie on tam był. - Mógłby nas tam odesłać od razu. - przestań marudzić, Davies, jeszcze nawet się nie zaczęło. - Nie chcę mi się wierzyć, że jedne z nich piją tylko niemieszaną whisky. Jakby tak całe życie poić zwykłe konie alkoholem to też w pewnym momencie zaczęłyby fruwać. - ta dieta wydawała się jakaś absolutnie absurdalna, jednak cóż poradzić, kiedy właśnie z nią było związane zadanie? - Drineczki? - zapytała ze śmiechem, choć sama nie miała jeszcze za bardzo pojęcia, co podać zwierzakom, by jednocześnie nie narazić się ani im, ani Swannowi zbyt mocno. Choć chyba upicie pegazów nie wchodziło na szczęście w grę, skoro ponoć miały to na co dzień. - Tylko może bez napojów gazowanych. Potem mogłyby mieć turbulencje w powietrzu.
Para:@Wiktor Krawczyk Kości: 77 ode mnie (74 + 3) i 83 od Wiktora (79 + 4) = 160 Efekt: sukces odnosicie za drugim razem i dostajecie 15 punktów
Aslan zmierzył Swanna podejrzliwym spojrzeniem, który wystroił się jakby zamierzał ich zabrać na Syberię. Z lekkim niepokojem zmierzał za profesorem w kierunku Zakazanego Lasu, a gdy zatrzymali się na jego skraju, tuż przy polanie pegazów, odetchnął z ulgą. Może nie zginie? Wysłuchał uważnie na czym polega ich dzisiejsze zadanie i podszedł do młodego Puchona, z którym trafił do pary. – Cześć, jestem Aslan – przywitał się, uśmiechając się delikatnie. Kompletnie go nie kojarzył, w związku z czym musiał być o wiele młodszy. – Przyznam ci szczerze, że średnio się znam na zwierzętach. Ale chodź, podejdźmy bliżej i zobaczmy czy nam pozwoli się zbliżyć – zaproponował i ostrożnie podszedł do wyznaczonego pegaza. Pomimo znikomej wiedzy związanej z ONMS chociaż tyle wiedział, że każde stworzenie musi się z człowiekiem oswoić i nie można tego procesu przyspieszać ani wymuszać.
Wiktor Krawczyk
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Mańkut, Rude włosy, centymetrowa blizna na udzie w kształcie smoka. Na policzkach i nosie ma piegi, które według rodzeństwa dodają mu uroku. Amulet Uroborosa zawsze na szyji +1 ONMS
PARA:@"Aslan Colton " KOSTKI: 79+4 kuferek=83<-Wiktora 74 + 3 =77 <-Aslana SUMA I EFEKT: sukces odnosicie za drugim razem i dostajecie 15 punktów SUMA:160
ONMS należał do jednego z tych przedmiotów, które miały mu się przydać później w życiu, więc może kiedyś założy jakąś własną hodowle albo się przyłączy do ojca. Nawet jeśli miał za każdym razem słuchać nudnych regułek to będzie wytrwale na nie chodzić. -Cześć Wiktor-przedstawił się koledze kiedy podszedł do niego. Z założenia jeśli mieli pracować z zwierzętami to było trzeba się ubrać w wygodne szaty szkolne, a nie latać w długich, niewygodnych szatach, w których nie dało się nawet porządnie stanąć w rozkroku. Podszedł ostrożnie do konia i powoli z wyczuciem i delikatnością wyciągnął dłoń z mięsnym przysmakiem którego nie chętnie zjadł jedynie co zrobił to powąchał. Wiktor podszedł tym razem z inną przekąską ta już mu sie spodobała bo zjadł. Łał sukces zjadł. Aslan a ty co chcesz mu podać?
Olivia Callahan
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 173
C. szczególne : lekka wada wzroku; zmuszona jest przez nią nosić okulary, wąskie usta, gęste i długie włosy
Nie miała pojęcia, co kryją myśli Noaha, jednak nie wydawał się być zbyt szczęśliwy, co zupełnie nie pasowało jej do stanu zakochania, w którym powinien się znajdować. Dodatkowo jego odpowiedź również budziła wątpliwości, czyżby w ciągu tych kilku dni od powrotu do Luizjany wydarzyło się znacznie więcej i nie tylko u niej. Nie zamierzała wchodzić w szczegóły życia chłopaka, chociażby z tego względu, że nie byli ze sobą blisko a ona też nie należała do ciekawskich osób, a przynajmniej nie w kwestiach prywatnych innych osób. Przygryzła dolną wargę przez chwilę zaprzątając swoje myśli własną sytuacja, szybko jednak odrzuciła je, gdy Williams ponownie zabrał głos. Właśnie chciała coś odpowiedzieć, lecz wówczas pojawił się nauczyciel mówiąc, że mają ruszyć za nim, co też bez zbędnego ociągania się zrobiła. - Pogadamy później - rzuciła jeszcze do bruneta. Dojście na polanę pegazów zajęło im naprawdę mało czasu, a widok tych pięknych zwierząt wywołał u Olivii szeroki uśmiech oraz uczucie ekscytacji, którego już dawno nie czuła. Kochała konie, a pegazy były ich wyjątkową odmianą i choć nigdy nie miała z nimi do czynienia, nie czuła żadnych obaw. Dużo o nich czytała, interesowała się ich gatunkami, mieszankami i wszystkim, co było z nimi związane. - Noah (@Noah P. Williams) spójrz jakie piękne! - powiedziała, może nieco zbyt głośno, a zaraz po tym, jak nauczyciel obdarzył ją surowym spojrzeniem przeszedł do tematu lekcji, jednocześnie łącząc ich w pary. Lekkie zaskoczenie wywołał w niej fakt, że te były tworzone losowo, gdyż zdecydowanie łatwiej pracowało się z kimś kogo się znało, natomiast dziewczyna z którą miała być w parze była jej całkowicie nieznana, chociaż Oli kojarzyła ją. - Dziękuję - odpowiedziała a kąciki ust brunetki mimowolnie uniosły się ku górze. Gdy padło pytanie dotyczące sktrikte przydzielonego im pegaza Olivia wzruszyła ramionami. - W gruncie rzeczy nigdy nie miałam styczności z pegazami, tylko z końmi, choć należą do tej samej rodziny więc chyba nie będzie tak źle, co? - zapytała w odpowiedzi, mając ogromną nadzieję, że Krukonka potwierdzi jej słowa. Wtedy byłoby znacznie prościej. - Wygląda jak krzyżówka tych dwóch ras chociaż ciężko stwierdzić jakie cechy odziedziczyły. Ten ma umaszczenie głównie brązowe, więc prawdopodobnie szybkość mógł odziedziczyć po Graniano. - odpowiedziała snując swoje domysły, bo tak naprawdę czystokriwste pegazy były trudnymi okazami, a co dopiero ich mieszanki. Idąc za przykładem starszej koleżanki również podeszła do zagrody, wyciągając delikatnie dłoń w stronę zwierzęcia. - Masz rację - potwierdziła, zniżając swój głos do szeptu by przypadkiem nie spłoszyć pegaza. - Może dajmy mu na początek marchew? Mugolskie odpowiedniki tych istot bardzo ją lubią - zaproponowała, choć jej głos brzmiał trochę niepewnie.
Wyniki kostek: 48- Lucek + 8 (kuferek) + 44 + 5 (kuferek) -->> 105 udało się nakarmić za trzecim razem, po 10 pktów dla domu
- Dzięki, Gabs - zdążył tylko rzucić, zanim dziewczyna go przytuliła i pocałowała w policzek. Kiedy przeszło na temat pamiętnego wypadu na drinka, w którym brała udział ta dwójka i Solberg, Ślizgon nie był w stanie odszukać w odmętach swojego umysłu co tak naprawdę działo się tego wieczora, a miał wrażenie, że przyjaciółka coraz bardziej go podpuszczała, twierdząc ostatecznie, że ona doskonale pamięta tamte wydarzenia z Nowego Orleanu. - Możesz sobie oznajmiać, ale jakoś Ci nie wierzę. Wypiłaś praktycznie tyle samo co ja. - odparł z pewnym siebie uśmieszkiem na ustach. W tym samym momencie jego wzrok padł na drobną blondynkę (@Alise L. Argent), która pojawiła się w sali wejściowej w towarzystwie Gryfonki z burzą ciemnych loków, którą znał z boiska. Odwzajemnił uśmiech, który posłała mu Alina chyba zbyt mocno, bo czuł na siebie wymowny wzrok Gab, który mówił coś w stylu: "i czego się tak szczerzysz, kretynie?", na co wzruszył tylko ramionami i wrócił do obserwowania Krukonki z daleka. Chwilę później przybył Ajax, z którym wszyscy uczniowie i studenci udali się za nim w stronę lasu, gdzie przygotował dla nich pracę z ciekawymi stworzeniami. Były to krzyżówki pegazów, z których każdej parze przypadał jeden osobnik, którego mieli nakarmić. Niby proste zadania, ale jednak jeśli nie wiedziało się z jakim gatunkiem ma się do czynienia, trzeba było kombinować. - Cześć. Lucas. - przedstawił się krótko Krukonowi (@Larkin J. Swansea), z którym przyszło mu pracować, bo nie mieli jeszcze przyjemności się poznać. - Skoro nasz przyjaciel ma cztery pary kopyt, to myślę, że to może być jakaś krzyżówka graniana... - myślał na głos, podchodząc do Koliori, który od razu nadstawił łepek, aby Ślizgon mógł pogłaskać po po grzywie. Po chwili pochylił się nad pojemnikiem i wyciągnąwszy z niego niewielkiego buraka, podstawił zwierzakowi pod pyszczek, jednak ten tylko otrzepał się, strącając rękę Lucasa ze swojego grzbietu i odwrócił głowę w drugą stronę. - Czyli chyba jednak nie przepada za burakami - odezwał się po chwili, wrzucając z powrotem warzywo do pojemnika i śmiejąc się pod nosem z tego, jak bardzo wybredny był ich pegaz. - Myślisz, że jakieś owady albo robaki mu zasmakują? - zwrócił się do Larkina, próbując domyślić się czym żywi się ten gatunek.
Cassian H. Beaumont
Rok Nauki : VI
Wiek : 21
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170
C. szczególne : Średniej wielkości znamię w kształcie krzyża pod okiem; Silny, szkocki akcent
Kostka moja + Kostka Violetty:89 + 49 + 11 punktów Violi z kuferka = 149
Westchnął bezdźwięcznie widząc pegazy przed sobą. Nie były to może najniebezpieczniejsze stworzenia jakie kiedykolwiek spotkał niemniej jednak... Nie ufał żadnemu. Wzbudzały w nim bardzo dużą niepewność, a to zapewne z tego samego powodu z jakiego i on sam wzbudzał niepewność w nich. Nie znali się i nie wiedzieli na ile wobec siebie mogli sobie pozwolić. W każdym razie nie bał się ich na tyle by nie móc uczestniczyć w lekcji o nich, a przynajmniej do czasu, kiedy usłyszał treść zadania... Wciągnął na chwilę więcej powietrza do płuc wypuszczając je powoli. Wiedział co oznaczało dla niego to zadanie i naprawdę nie liczył na jego owocny przebieg. Liczył i miał nadzieję, że partnerka, do której został przydzielony ma jednak w sobie chociaż krztę więcej samozaparcia i odwagi niźli on w obliczu takich zajęć, bo spodziewał się, że będzie musiał polegać na niej.
Kiedy dziewczyna bezdźwięcznie podeszła i przywitała się z nim na jego twarzy widoczna była konsternacja. Nie do końca wiedział, dlaczego nie odzywała się w jego kierunku żadnym słowem. Teoria względem tego pojawiła się dopiero w momencie, w którym sam posłał jej kilka krótkich słów przywitania. - Cześć! - Skinął głową i wskazał ręką na siebie. - Cassian, miło poznać.
Niemniej jednak nie uzyskał żadnej odpowiedzi co wydawało mu się odrobinę niepokojące. Posłał jej pytające spojrzenie, ale odpowiedź uzyskał dopiero w momencie, w którym dziewczyna zaczęła pokazywać palcem obrazki i komentarze do nich w podręczniku. Ach tak... Jest niemową? - Pytał sam siebie w myślach, jednak nie chcąc jej w żaden sposób urazić nawet nie zająknął się by jakkolwiek z nią to skonfrontować.
Czytał i chłonął wszystkie informacje wyselekcjonowane przez dziewczynę. Na bieżąco starał się jakkolwiek sprawdzać czy czegokolwiek sam nie wie, ale zdawało się to raczej na nic i nie wnosiło za wiele do zadania. - Myślisz, że to...Aeton? - Przeliterował obco brzmiącą dla niego nazwę, którą z racji silnego akcentu mógł wypowiedzieć dość niezrozumiale. Jednocześnie przyjrzał się obcemu stworzeniu z odpowiedniego dystansu kiwając aprobująco głową. - Jest tam cokolwiek o tym o czym się żywią? - Spytał niepewnie już i tak zapewne nadszarpując pracowitości dziewczyny.
Wstydził się tego, ale kompletnie nie wiedział nic. Nie miał pojęcia o tym czy jakimkolwiek innym stworzeniu, jego pielęgnacji czy ochronie. Nie było się czym chwalić... ONMS też musiał zaliczyć i mimo wielkich oporów przed samym sobą nie chciał sobie go całkowicie odpuścić. Stwierdzał natomiast, ze zadowalający to będzie chyba jego wymarzona ocena i na nic więcej nie musi się starać.