Polana przed zakazanym lasem, na której zwykle pasą się pegazy. Są w miarę udomowione, lecz niechętnie przychodzą do obcych, są wobec nich nieufne. Występują tu głównie Aetonany, pegazy o gniadym umaszczeniu sierści i ciemnych, niemal czarnych grzywach. Zamieszkują całe wyspy Brytyjskie. Pegazy w zależności od punktów w kuferku z ONMS mogą się różnie zachowywać.
kostki:
0-4 pkt z ONMS - są nieufne, nie podchodzą zbyt blisko i lepiej też do nich nie podchodzić. Mogą być płochliwe i uciekać lub też zaatakować. Jeśli chcesz podejść bliżej rzuć kostką. Parzysta - pegaz spłoszył się i uciekł. Nieparzysta - zostałeś zraniony przez pegaza, musisz odwiedzić skrzydło szpitalne. 5-9 pkt z ONMS - pegaz pozwala podejść do siebie, nawet pogłaskać po łopatce lub nakarmić, jednak uważaj, to nadal dzikie zwierzę. 1, 3 - zwierzak stoi spokojnie, wydaje się zachowywać naturalnie i nie zwracać większej uwagi na to co robisz. 2 - pegaz spłoszył się i uciekł. 4 - zwierzak posłusznie poddaje się twoim próbom oswajania, pozwala się zbliżyć i reaguje neutralnie. 5 - pegaz zastrzygł uszami, a gdy próbowałaś/łeś się zbliżyć kopnął cię, musisz odwiedzić skrzydło szpitalne. 6 - dzięki swojej intuicji i zwierzęcej empatii, pegaz nie miał najmniejszych oporów by z tobą się zaprzyjaźnić. Otrzymujesz 1 pkt do ONMS. 10+ pkt z ONMS - Na tym etapie możesz pozwolić sobie na większe obcowanie z tym niezwykłym zwierzęciem, może spróbujesz pojeździć? Lub wyczyścić? 1, 5 - pegaz bez najmniejszych oporów przyjął cię na swój grzbiet i możesz się cieszyć jazdą na nim. Podczas spaceru znajdujesz gumową piłeczkę. (Gumowa piłeczka służy do zabaw z pegazem i dodaje +1 do ONMS) 2, 4 - coś najwyraźniej poszło nie po twojej myśli, bo koń spłoszył się i uciekł. 3 - pegaz przyjął cię na grzbiet, jednak z krańca lasu dostrzegł jakieś niebezpieczeństwo i pognał z tobą przez błonia. Rzuć ponownie kostką: Parzysta- upadasz boleśnie, bezzwłocznie udaj się do skrzydła szpitalnego. Nieparzysta- koń mimo trudności dał się po chwili opanować, a ty otrzymujesz +1 do ONMS. 6 - nie wiesz co było nie tak, ale pegaz zwyczajnie cię kopnął i uciekł. Udaj się do skrzydła szpitalnego.
Autor
Wiadomość
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Starałem się nie patrzeć w stronę Melody i o dziwo wychodziło mi to całkiem nieźle. Taki kontrast dla tego wiecznego udawania, że między nami wszystko było dobrze. W czymś w końcu musiałem być niezły, a skoro tym czymś nie była kartkówka z ONMS to… no cóż. Nie ułatwiałem nam tego, ale nic nie potrafiłem na to poradzić. Byłem nastolatkiem, mogłem tłumaczyć swoje zachowanie hormonami, ale mimo wszystko starałem się tego nie robić. Było gorzej - całkowicie przestawaliśmy zachowywać się normalnie i to zaniechanie dyskusji na ten temat nas zniszczy, a nie sam ten fakt, że faktycznie coś przestawało między nami grać. Czułem się jak zatruty tą niewidzialną trucizną, jaką ta nienazwana i uparcie ignorowana przepaść sączyła do mego serca, więc naprawdę ucieszyło mnie rozpoczęcie praktycznej części zajęć. Mogłem skupić się na charakterystycznej postaci Fire, starając się jednocześnie zapomnieć, że nauczyciel chyba po prostu chciał zamęczyć biedne zwierzęta, skoro dobrał nas w pary na podstawie naszych umiejętności wykazanych na sprawdzianie pisemnym. - Ale też w połowie Fairwynem. Pytanie tylko, która połowa dzisiaj zwycięży. - Aż wyobraziłem sobie dzielenie konia na części i nie byłem pewien czy bardziej mnie to odrzucało czy fascynowało. Ach, te moje dylematy. Zaparłem się, aby udowodnić nauczycielowi, że potrafimy zająć się tym abraksanem jak należy i ze zdeterminowaną miną zabrałem się za czesanie stworzenia. Oczywiście dopiero wówczas, gdy ten już uspokoił się po starciu z salamandrą, jaką Gryfonka ukryła w szacie. - Czemu wzięłaś ją ze sobą? - Zagaiłem, nie dając się spławić w sposób, w jaki Dear chciała pozbyć się Swanna. - W sensie, tylko oboje się zestresowali, a do tej pory byłem przekonany, że nie chowasz żadnego gada pod szatą. - Nawiązałem przewrotnie do jej charakteru, uśmiechając się do niej z rozbawieniem. Wszakże mogłem się rozerwać tylko i wyłącznie przy pomocy rozmowy, gdyż stworzenie które wyczesywałem, uparcie odmawiało zwrócenia na mnie jakiejkolwiek uwagi. Równie dobrze mogło mnie tutaj nie być, a szczotka mogła być zaczarowana. - Nie powinien, wygląda raczej na znudzonego. - Nie zdążyłem nawet dokończyć, a już dłoń dziewczyny lądowała na głowie konia. - Faktycznie musisz mieć mocne zęby, skoro ten argument okazał się taki przekonywujący. - Drgnęły mi kąciki ust. Wyciągnąłem dłoń do stworzenia, aby również musnąć jego miękką grzywę. Skoro mnie ignorował to pewnie nawet nie poczuł tej nadprogramowej ręki. To było co najmniej miłe i relaksujące przeżycie.
Pierwsza kostka: 3 przekulane na 5 Druga kostka: 4 Punkty w kuferku: 16
Wydawał się miłym chłopakiem, bo faktycznie nim był! Co z tego, że czasami objawiała się w nim mroczna forma, podczas której widzi duchy, których nikt inny nie widzi i zaczyna wariować. To nie było ważne w momencie, kiedy czuł się tak dobrze, otulając ramieniem blondwłosą piękność. A co do wypadku to oczywiście, że nie było to zamierzone. Po prostu się zagapił, każdy prawdziwy mężczyzna miałby taki problem. Popatrzył na nią, gdy powiedziała mu o swoim roczniku i się trochę zapeszył. Nie chciał, żeby ona pojmowała go za gówniarza tylko dlatego, że jest w szóstej klasie, nie chce też opowiadać jej o tym dlaczego jest o jeden rok niżej niż powinien, bo wprowadziłoby to ponury nastrój. Dlatego przemilczając kwestię własnego roku, wypatrywał z daleka owe pegazy, którymi mieli się dziś zajmować. Gdyby usłyszał jej myśli o zwróceniu uwagi na drugą osobę, pewnie podniósłby ją w radości i zrozumieniu tego co on sam czuje. Że ktoś jest taki jak on. - …seraficzne. – Dodał, uśmiechając się do dziewczyny szeroko, przerzucając wzrok co jakiś czas to na dziewczynę, to na magiczne konie, które sobie hasały po polance. Chciał jej jeszcze podziękować za wsparcie, lecz już się oddaliła i zostali rozłączeni przez tłum, który zbliżał się, żeby zdobyć kartkówki. Po napisaniu i gdy w końcu profesor sprawdził wszystkie prace, nie potrafił sobie uświadomić jakim cudem zdobył Z… lecz cieszył się, wręcz kipiał entuzjazmem, wiedząc, że zostaje na lekcji. I jeszcze kolejny, pozytywny aspekt całej tej wycieczki – w parze będzie z Naeris! Podchodząc do niej, przytulił ją ze szczęścia, że został na lekcji i nie musi wracać do zamku. - Czas brać się do roboty, skoro już zostałem! – Uśmiechnął się do niej, puściwszy ją przedtem i zaczęli pracować. Szło mu wspaniale, pegaz naprawdę go polubił, nie uciekał przed nim, a nawet kąsał go lekko, w formie zabawy, czasem potrzepując skrzydłami. Aristo uznał, że ktoś mu chyba musiał podać skrycie Felix Felicis, gdyż jeszcze nigdy nie miał tyle szczęścia.
Pierwsza i druga kostka: 5, 6 Punkty w kuferku: 0? 1?
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Ciężko było skoncentrować się na zajęciach, kiedy do towarzystwa dostało się tak ciekawą osobowość, jaką prezentował Mefisto. Pewnie dlatego trafiła się Ezrze ocena tak bardzo poniżej jego godności (kto by pomyślał, że Leonardo będzie z czegoś lepszy?). Być może to obca bielizna w torbie partnera była tak rozpraszająca... Nie było jak prowadzić dyskusji na polanie, tak więc wszelkie niejasności panowie pozostawili na czas wolny pomiędzy zajęciami. Swann nie przejmował się na szczęście za bardzo ocenami i po prostu ruszył dalej z tematem lekcji. Opieka nad pegazami brzmiała oczywiście fascynująco, chociaż przy tak zróżnicowanym poziomie grup łatwo można było znaleźć parę wątpliwości. Nie był to oczywiście problem dla kogoś o tak niebywałych umiejętnościach, jakie posiadał Clarke. Krukon nie zraził się wcale tym, że pegaz miał go początkowo w głębokim poważaniu i kleił się do Noxa (swoją drogą, Swann zupełnie nie dostrzegł braku chemii między nimi i dał ich do pary - kolejny przykład na to, że nauczyciele to inny gatunek ludzi). Nawet abraksan nie był w stanie oprzeć się wdziękom chłopaka, stopniowo do niego przekonując i ostatecznie pozwalając na zbliżenie. Podczas szczotkowania grzywy stworzenia dostrzegł na ziemi pojedyncze pióro, które postanowił zabrać na pamiątkę. Dopiero gdy wykonał swoje zadanie zwrócił większą uwagę na partnera. Kto wie, czy wilkołacza natura Ślizgona nie sprawi, że abraksan się spłoszy? Ezra rozejrzał się z zaciekawieniem, sprawdzając jak radzą sobie inne pary. Niezbyt rozumiał czemu jego chłopak paraduje z różdżką w ręku (raczej nie używał jej do czarowania, prawda? Rozmawiali o tym!), ale Leonardo ogólnie potrafił zaskakiwać i lepiej było nie wnikać w szczegóły.
Pierwsza kostka: 6 Druga kostka: 5 Punkty w kuferku: 19
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Nieszczególnie obchodziły go oceny z kartkówki, aczkolwiek i tak powinien być z siebie dumny - nie ucząc się ani odrobinkę jakimś cudem zaliczył! Jego rozmówca przestał być rozmowny, toteż Mefisto szybko zaczął żałować przystanięcia właśnie w tym miejscu. Chyba poważnie był masochistą, skoro dalej próbował nawiązywać z Krukonem jakiś kontakt. Chętnie zajął się zadaniem praktycznym i choć początkowo abraksan po prostu zaczął się do niego tulić, tak później Mefisto musiał przerwać swoje słodkie uśmieszki. Nie chciał przypadkiem zacząć do stworzenia szczebiotać... Spacer chłopaka po potrzebne rzeczy do nakarmienia zwierzaka skończył się tym, że pegaz musiał jakoś przekonać się do Ezry. Zdaniem Noxa - dalej on był faworytem pegaza. Dość szybko podołali zadaniu, zajęli się abraksanem i mieli spokój. Mefisto czule gładził zwierzę po grzbiecie, czekając aż Swann powie im, czy to koniec zabawy czy też może dopiero początek.
Dopuszczenie takiej bandy do stada pegazów faktycznie było dość ryzykowne, ale Ajax uważał, że lepiej uczyć się w nieco trudniejszych warunkach. Nie lubił chowania się za książkami i nie zamierzał tego propagować. Uczniowie chyba wiedzieli na co się piszą - nazwisko "Swann" było dość znane. Mężczyzna krążył pomiędzy parami i czujnie wszystkich pilnował, aczkolwiek z każdą chwilą ręce coraz bardziej mu opadały. Stworzenia bały się niektórych, innych były w stanie nawet zaatakować (chyba nikt nie chciał w taką pogodę wylądować w poidle), a jakaś bardzo inteligentna Gryfonka postanowiła rozjuszyć wszystkich przyniesieniem na zajęcia salamandry. Swann nie odzywał się i nie wtrącał, jedynie sporadycznie nagradzając kogoś dodatkowymi punktami dla domu. Kiedy zadbano już o każdego pegaza, nauczyciel zebrał wszystkich przy płotku. - Dziękuję za uczestnictwo w zajęciach, poradziliście sobie... Poradziliście sobie. - Swann nie strzępił języka na bezsensowne komplementy. Ci, co wykazali się trochę bardziej, aprobatę mogli dostrzec w pojedynczych spojrzeniach, którymi ich obdarował. Choć Swann rozważał opcję kontynuowania zajęć dla grupy bardziej zaawansowanej, tak nie widział sensu w odsyłaniu tylko części. Oznajmił jeszcze, aby spodziewali się wszyscy powiadomienia o kolejnej lekcji (być może mniej amatorskiej?), a potem sam ruszył do zamku, uprzednio zamykając szopę.
/zt dla wszystkich
Bardzo przepraszam za wszystkie opóźnienia, lekcja rozciągnęła się zarówno dla was, jak i dla mnie! Zaraz rozdam punkty i uzupełnię te dla domów, dziękuję za uczestnictwo <3
Pegazy. Jakież to wspaniałe stworzenia... Philip, podobnie jak cała jego rodzina, uwielbiał magiczne zwierzęta. W Hogwarcie i jego okolicach miał kilku czworonożnych kumpli, których starał się w miarę regularnie odwiedzać. Choć właściwie to w tym przypadku powinno się powiedzieć "ośmionożnych", bo oswojony przez niego w zeszłym roku pegaz, którego nazwał Wiatropędem, był ośmionożnym Granianem. Prawdę mówiąc był to dopiero źrebak, sprowadzony tutaj z Norwegii po tym, jak został odnaleziony w lesie w środku zimy, poza stadem. Zapewne się zgubił, ale w okolicy nie było żadnych wolno żyjących gromad tego typu, został zatem odesłany do Hogwartu pod opiekę tutejszych.
- Wiatropęd! - zawołał Philip, ale kompletnie nie musiał tego robić, bo mały zobaczył go już z daleka, kiedy tylko wszedł na polanę. Pognał do niego na swoich ośmiu kopytach tak szybko, że aż trudno było go dostrzec. Puchon poklepał go po grzbiecie i podsunął kostkę curku pod paszczę. - Jak się miewasz? Dobrze cię traktują? Chyba trzeba cię wyszczotkować, co?
Błądziła między kolejnymi korytarzami drzew, które zdawały się wcale nie wskazywać kierunku właściwej drogi. Szukała ścieżki odpowiedniej do odejścia, opuszczenia lasu, który po zmroku wydawał się jeszcze bardziej przerażający, aniżeli za dnia; zdumiewające. Kroki rudowłosej Francuzki wydawały się spokojne, a mimo to serce kołatało w piersi, zaś oddech spłycał się coraz bardziej, gdy świst wiatru zaczynał mącić względny, wręcz irracjonalny spokój ducha. Błękitne tęczówki wodziły po okolicy, łaknąc odnaleźć minimalistyczną wskazówkę, trop nadający się do kierowania w stronę Hogwartu, absurdalnie znienawidzonego, a zarazem - w tej jednej chwili - upragnionego obrazu, w którego murach otrzymałaby efemeryczne schronienie. Wzrok Marceline powędrował jednak w inną stronę i osiadł na moment na magicznych koniach, które w swej majestatycznej naturze przyciągały, podobnie jak wile, z którymi obcowała w Beauxbatons. Oczarowana ich pięknem podeszła bliżej, po raz pierwszy od dawna zapominając o wszelkich problemach i smutkach, łaknąc coraz bardziej obcowania z tymi niezwykłymi stworzeniami. Jeden znajdował się dostatecznie blisko, by mogła podjąć się próby dotknięcie jego sierści o specyficznej strukturze; doskonale miękkiej i napawającej cudacznym uczuciem, którego sprecyzować nie była w stanie. W żyłach zaczął panoszyć się jednak strach, przez który nie potrafiła zachować spokoju, mimo iż była tutaj sama, bo... Była, prawda?
Obligatoryjne "co robiłem przez cały ten czas" dla Morpha: przez ostatnie lata miał swój statek i swoją załogę, ale ostatecznie uznał, że morza i oceany są zbyt opustoszałe. Widok horyzontu rozpościerającego się przed nim bez końca rodził w nim samą nostalgię i smutek, i prowokował do rozmyślania nad rzeczami, których nie powinien trzymać już w głowie. Więc wrócił do Hogwartu. Okazało się, że nie ma ukończonych odpowiednich kursów, by powrócić na stanowisko nauczyciela ONMS, ale wręcz z pewną ulgą przyjął z powrotem swoją pierwszą posadę w Hogwarcie i na nowo został gajowym. Przechadzając się niezrozumiałymi szlakami lasu, stąpając twardo po niekołyszącym się lądzie usianym drzewami - czuł się znów jak w domu. Wracał właśnie do chatki (chociaż akurat ta była dla niego wciąż nieco bolesnym wspomnieniem), gdy zauważył przy polanie pegazów jakąś rudowłosą uczennicę. - Hej - zagaił gajowy, nieświadom tego, że być może nie jest najbardziej pocieszającym widokiem, gdy zbliża się tak nocą do samotnej dziewczyny, jednocześnie dzierżąc siekierę na ramieniu. - Już późno, nie powinnaś być z powrotem w zamku? Na dźwięk jego głosu, pegaz głaskany przez dziewczynę nagle spłoszył się i uciekł, bo wszystko co żywe i rozumne powinno w końcu unikać kapitana Phersu jak ognia.
Nie spodziewała się gości, bo nawet z gajowym nie miała styczności - kiedykolwiek. Hogwart wydawał się abstrakcją w obliczu niewiadomych, bo pomimo iż częstokroć przechadzała się pomiędzy korytarzami flory i zatęchłej budowli wzniesionej ponad chmury, lecz widok mężczyzny zamieszkującego tereny pobliskie dla szkoły, byłby dla Marce raczej nieadekwatnym do obecnej pory. Zaangażowana w bliskość ze zwierzęciem, mimo myśli skupionych na otaczającej ją przestrzeni, pogrążała się w nowym doświadczeniu. Opuszki palców raz po raz przeczesywały grzywę magicznego konia, a błękitne tęczówki osiadały na jego, jakby próbując odczytać jakikolwiek sygnał, zezwolenie na dalsze kroki w ich rozpoczętej, świeżej relacji. Skrzypnięcie sprawiło, że zarówno pegaz, jak i sama Holmes spłoszyła się, stając niemal w bezruchu. Mimowolnie dłoń powędrowała na kieszeń, w której skrywała różdżkę, by zaraz potem ująć za rękojeść. - A pan powinien chodzić z tym-czymś? - burknęła, wskazując lekko brodą na siekierę. Nie wiedziała - kim jest, nie znała go, widziała po raz pierwszy; jak miała wierzyć, że na pewno nie jest niebezpieczny? - Zgubiłam się i liczyłam na pomoc, ale teraz to nie wiem czy jej chcę - dodała i mimowolnie, całkiem bezwiednie zrobiła krok w tył, opierając się plecami o drzewo.
Nawet dziś nie pił, ale i tak jakoś wyjątkowo nie dotarło do niego, że dziewiętnastoletnie dziewczyny mają trochę inne podejście do obcych ludzi, którzy zaczepiają je po zmroku. - Ależ tak, siekiera jest niezbędna - rzekł zatem, nieświadomie brnąc w to bagno niebezpiecznych niedopowiedzeń. - Świeżo naostrzona, przy okazji - dodał dziarsko, klepiąc dwukrotnie drewniany trzon narzędzia. - Zgubiłaś się - powtórzył. - Jesteś tu od dawna...? - zapytał, bo trochę nie mieściło mu się w głowie, jak można zgubić się w tym miejscu. Chciał również wybadać, czy fakt, że nie kojarzy dziewczyny może oznaczać, że nie było jej w Hogwarcie w trakcie niechwalebnego okresu Morpheusowego wymiotowania na błoniach i wygrażania pierwszoroczniakom. Chociaż, nie oszukujmy się, i tak mogła usłyszeć tę historię. - Potrzebujesz eskorty do zamku? Służę pomocą, siekierą i jedną średnią radą.
Ruda po Meksyku postanowiła nie pić wcale. Na dźwięk słowa alkohol brało ją na wymioty, a dwa chodziła z wyimaginowanym kacem. Nie zamierzała sięgać po tę konkretną używkę, jak gdyby wspomnienia odznaczały się zbyt dużą skazą na jej dziewczęcej psychice, która i tak była już dostatecznie nadszarpnięta. - Niezbędna... - powtórzyła po nim i niemal bezszelestnie przesunęła się w bok, by wycofać się jeszcze bardziej. Psychopata! - A do czego jej pan potrzebuje? - zagaiła, coby podtrzymać tempo rozmowy, odwieźć jego myśli, byle nie próbował jej zabić. Wolała zwlekać na czas, ufając przeczuciu, że zaraz ktoś się zjawi i wybawi ją z tak ogromnych tarapatów. - Od roku, ale z przerwami - odpowiedziała bez namysłu. - Mieszkam w Dolinie, a w Zakazanym Lesie byłam raz? Może dwa... - dodała po upływie kilku sekund i wzruszyła subtelnie ramionami. Drżała na samą myśl samotnego powrotu do Hogwartu, tym samym wolałaby odnaleźć najmroczniejszą ścieżkę, byle na niej nie stał żaden mężczyzna z siekierą. - Pośrednią radą? Jaką? - była ciekawska - przykry fakt. - Eskorty owszem, o ile ta eskorta nie zamierza mnie zabić.
- Do wyrąbywania chorych drzew lub gałęzi albo oczyszczania jam z większych splotów korzeni, coby usprawnić dostęp do jam. Niektóre stworki potrzebują trochę pomocy, ale niech to pozostanie między nami - mrugnął, zdradzając jej sekret wspomagania łatwego życia okołohogwarckiej fauny. - To niedługo! - stwierdził, przysłuchując się mowie dziewczyny. Albo mu się wydawało, albo jej angielski był szczególnie miękki, przypominający francuski akcent. - Beauxbatons? - zaryzykował - wszakże sam też tam chodził i wiele jego znajomych wychowanych we Francji mówiło w nieco podobny sposób. - Radę mogę dać na wszystko. Ale średnią, nie dobrą, pamiętaj. I najpierw muszę usłyszeć problem - wyjaśnił, chwilę później otwierając szeroko ze zdziwienia oczy. - Co, zabić? - zmieszał się, przekrzywiając głowę i wpatrując się w dziewczę wnikliwie swoimi jasnoniebieskimi oczami. Podrapał się w brodę i opuścił siekierę. - Okej, już czaję. Faktycznie, może nie wygląda to najlepiej. Ale obiecuję, jestem całkiem niemorderczym gościem. - Chociaż odsiedział w amerykańskim więzieniu parę miesięcy za trzykrotne morderstwo, którego nie popełnił, heh. - Jestem Morpheus - przedstawił się, tym razem trochę ostrożniej podchodząc do dziewczyny i wyciągając rękę. Przemknęło mu przez myśl, że i ona spłoszy się i ucieknie. - Jestem gajowym. Już kiedyś byłem. A potem nawet nauczycielem! Lata temu. Ale wróciłem i obecnie znów pomykam z siekierą. W celach służbowych. Przysięgam.
Żartował sobie z niej? Słuchała jednak uważnie, jakby chcąc wyciągnąć jakiekolwiek wnioski. Frazy padające z ust mężczyzny nie rozświetlały jednak jej postrzegania świata, toteż zastygła w bezruchu, jak gdyby szukając logicznych wyjaśnień dla tej niecodziennej sytuacji. Nerwowość wstąpiła w każdy ruch Marceline, co zakończyło się cichym pomrukiem, gdy to zęby rozcięły miękką strukturę policzka od wewnątrz. - Tak, jestem Francuzką - powiedziała zgodnie z prawdą, by zaraz potem dodać: - Uczyłam się w Beauxbatons prawie całe życie, ale musiałam się przeprowadzić - po co mu to mówiła? Nie znali się, a ona jak mały gumochłon brnęła i dukała kolejne, nieco bardziej otwarte sentencje, dając mu w ten sposób szansę na poznanie siebie. - Problemem są nauczyciele, a przynajmniej w większości - odpowiedziała wymijająco, po czym uśmiechnęła się ledwie kącikiem ust. Może ten facet nie był aż taki zły? Kto go tam wie! Holmes wolała nie ryzykować; ani teraz - ani później. - Całkiem niemorderczym? A ja jestem całkiem groźna - bez namysłu sparafrazowała jego wypowiedź i z rezygnacją pokręciła głową. Owszem, była młoda, ale nie głupia, na Merlina! Zapewne kłamał, choć z drugiej strony usprawiedliwienie na tle posady gajowego dużo było w stanie wyjaśnić. - Marceline - przedstawiła się od razu, nie mogąc powstrzymać swojej ciekawości, przy okazji zadając pytanie, tudzież kilka: - Wróciłby pan tutaj? Jak dawno temu? Dlaczego pan odszedł? I najważniejszego - z jakiego powodu straszy pan ludzi?
- O, też byłem w Beauxbatons! - powiedział wesoło, by już za chwilę zmarszczyć ciemne brwi. - Czy moja znienawidzona Mademoiselle Aiguille dalej uczy zaklęć? Bo przysięgam, że jeszcze za moich czasów wszyscy dawali jej rok albo dwa - ale potem dowiedzieliśmy się, że piętnaście lat wcześniej uczniowie mieli identyczne wrażenie. Nauczycielka zasłużyła sobie na prześmiewczy przydomek Panny Igły już na początku swojej nauczycielskiej kariery. Morpheus wielokrotnie zastanawiał się czy może to jej lekcje będące dla niego torturą sprawiły, że zdarzały mu się problemy z poprawnym rzucaniem zaklęć. Jej niekonwencjonalne metody wychowały jednak również jednych z najlepszych aurorów na świecie. - Jeśli ktoś w Hogwarcie jest większym problem niż Aiguille, daj mi znać, bo nie widziałem jeszcze na żywe oczy kreatur z piekła i jestem bardzo ciekawy - mrugnął do niej zawadiacko, po czym roześmiał się krótko, gdy dziewczyna oznajmiła, że jest całkiem groźna. - Bonsoir, Marceline - skłonił się lekko, przystawiając jedną dłoń do torsu i odciągając drugą rękę, wciąż dzierżącą siekierę, nieco dalej od siebie. Po dżentelmeńsku. - Wróciłem kilka dni temu, ostatnie lata spędziłem na morzu - powiedział, mierzwiąc sobie włosy. Słońce wypaliło mu kilka nowych zmarszczek ale i zdrowy brąz na skórze. Ciemne włosy wydawały się jaśniejsze niż kilka lat temu, ale może tylko dlatego, że w większej ilości przetykały je srebrne nici. I o ile był tu już przynajmniej od poniedziałku, mógłby przysiąc że wszystko wciąż pachnie mu morzem. Uśmiechnął się do niej, ale przy pytaniu o powód odejścia odwrócił wzrok i lekko spochmurniał. - Musiałem zrezygnować, hm, z powodów osobistych - odparł, cicho i bez werwy w głosie. Milczał przez krótką chwilę, ale roześmiał się na nowo przy ostatnim pytaniu Marceline. - Rozumiem, że trochę zarosłem na morzu, ale nie sądziłem, że jest aż tak źle, żebym straszył - rzekł, podnosząc długie palce do brody. - W Zakazanym Lesie są stworzenia znacznie bardziej niebezpieczne ode mnie, a dotarłaś do tej polany bez szwanku! Ale już jest noc, więc co gorsze dopiero wyłażą. Nie próbuję cię straszyć, ale to fakt. Więc dobrze się złożyło, że będziesz miała u boku gajowego z siekierą. Do usług.
- Och, tak… My też obstawialiśmy czas, który jej pozostał, ale ostatnio napisała do mnie koleżanka z Beauxbatons i powiedziała, że profesor nadal naucza – odpowiedziała z pełnym przekonanie, bo doskonale wiedziała, o której nauczycielce mówił mężczyzny. Nawet bez podania nazwiska byłaby w stanie przewidzieć przebieg dalszej rozmowy, bo choć sama nie przepadała za nią – ceniła ją za wiedzę, która wydawała się być większa, aniżeli obszerność wszystkich zgromadzonych ksiąg powiązanych z dziedziną zaklęć. - Proszę mnie nie podpuszczać – rzuciła z nutą rozbawienia, bo przecież nie zamierzała mówić na głos, że to Craine, Swan czy Fairwyn wzbudzali w niej największy strach. Nie znosiła tej trójki – w takiej kolejności jak napisała, a to tylko dlatego, że odczuwała swoistego rodzaju lęk przed zajęciami u nich. Wydawali się być nieprzejednani, traktujący każdego z góry, co w przypadku tak delikatnej persony jak Holmes nie było wskazane. Wielokrotnie wahała się pomiędzy prawidłowym rzucaniem inkantacji, zaś przy tej trójce z kadry pedagogicznej, pomimo ogromnych umiejętności, drżała na samą myśl przed wypowiedzeniem jakiejkolwiek frazy. - Na morzu? Jest pan żeglarzem? – tak, to ją doprawdy zaciekawiło, podobnie jak francuski akcent, który nie był najgorszy. Uśmiech przyozdobił jej oszronione przez piegi lico, po czym nawet oczy zaczęły się śmiać, jakby przełamywała ten pierwszy etap dystansu, w który popadła zupełnie przypadkowo. Obserwowała nadal siekierę, by zaraz potem zastygnąć w bezruchu i skinąć głową na znak, że rozumie. - Proszę mnie źle nie zrozumieć, ale… Jesteśmy sami w Zakazanym Lesie, do tego otacza nas niebezpieczna, czarodziejska fauna, a pan przy tym ma w dłoni to nietypowe narzędzie – wydukała na jednym wydechu, bo nie chciała zostać źle zrozumiana. - Dobrze, odprowadzi mnie pan zatem? Chętnie posłucham o latach spędzonych w Beauxbatons.
- Ależ ja nie podpuszczam, to święta prawda - mrugnął do niej i zarzucił siekierę na ramię. - Żeglarzem zawsze chciałem być, w końcu zostałem, a potem okazało się, że to jednak chyba nie dla mnie. Przynajmniej nie na dłuższy czas. - Jak praktycznie wszystko w jego życiu. Morpheus nie potrafił nigdzie zagrzać miejsca. - Myślałby kto, że w pewnym wieku rzeczy stają się jasne, cele przejrzyste a nakreślone plany się nie zmieniają, ale nie daj się na to nabrać. Wszyscy dalej tu improwizujemy, ale niektórym wychodzi to lepiej. Odsunął się o pół kroku, gdy w końcu dotarło do niego, że niepokój Marceline jest całkowicie uzasadniony. - Zupełnie rozumiem. Pamiętaj jednak, że bardziej śmiercionośną bronią jest różdżka w twoich rękach - powiedział zupełnie poważnie. Swoją trzymał w tylnej kieszeni spodni, jak idiota z nieuleczalnymi przyzwyczajeniami. - Oczywiście odprowadzę cię do zamku. Ale najpierw... czas na naukę! - oznajmił radośnie. - Jest noc. Jesteś przy lesie. Niebo jest... - Zerknął do góry. - Prawie zupełnie zachmurzone. Wiesz, że zamek jest na północ od Zakazanego Lasu. Nie masz kompasu. Nie masz różdżki. Co robisz. Ostatnie zdanie może wydawałoby się pytaniem, ale nie było - gajowy nie odczekał nawet chwili zanim sam udzielił na nie odpowiedzi. - Mech na płocie - wskazał zagrodę otaczającą pegazy. - Mech rośnie od północy - bo cień i chłód w trakcie dnia. Dalej! - Przeszedł kilkanaście kroków bliżej lasu, gestykulując do Marceline, by poszła za nim. - To drzewo ma dziuplę, o tu. Ptaki zazwyczaj mają je od wschodu. Tamto drzewo, o tam. Brzoza. - Przejechał dłonią po korze, po czym wyjął różdżkę z tylniej kieszeni spodni i szepnął: - Lumos. Zwróć uwagę, że ta strona jest mocno wypłowiała - to południowe słońce ją tak wypaliło. Spojrzał na nią wyczekująco. - Okej. Czas na egzamin. Gdzie jest północ? - zapytał z lekkim uśmiechem.
Morpheus wydawał się być człowiekiem, który mógłby przewrócić życie Marceline do góry nogami. Sprawa była o tyle prosta, że mimo początkowego strachu, naprawdę była ciekawa jego opowieści i tego co kryje się za hasłem: byłem żeglarzem; ona wszak nigdy nie znajdowała się na morzach czy oceanach, toteż nie była pewna czy jest to dla niej. - Wie pan, dawniej chciałam być baletnicą, potem muzyka stała się moją i fakt – gram na fortepianie i skrzypcach, ale to chyba jednak transmutacja sprawia, że jeszcze nie odeszłam z Hogwartu – i nie, nie ma to związku z Danielem Bergmannem. - Wyprawa w taki rejs jest niebezpieczna? – zagaiła po chwili i wykonała kilka kroków, dlatego że ją zapraszał, zachęcał, a Holmes prawdopodobnie nie miała już nic do stracenia, oprócz życia. Wsłuchała się we wskazówki, skupiała na wypowiadanych sentencjach, pomimo iż nie miała pojęcia o tym wszystkim, toteż wydawało jej się to dużo ciekawsze. Opuszkami zahaczyła o mech, który faktycznie porastał na płocie przy zagrodzie, która wcześniej zahipnotyzowała ją swoją zawartością, wszak pegazy przypominały jej od zawsze iluzję wolności, od której ona była odcięta. - Uch… – jęknęła, bo całą uwagę skupiła na brzozie, a teraz trzeba było wrócić do kwestii północy. Naprawdę? Szukała wzrokiem nietypowego porostu, po czym postanowiła zaryzykować i odezwać się: - Mech rośnie od północy, tak? W takim razie zamek będzie tam – wskazała palcami na kierunek, o którym zdążyła się nasłuchać i sama wypowiedzieć, czy czekać na reakcję mężczyzny. Niczego nie pokręciła, prawda? - Lubi pan swoją pracę? – zapytała w międzyczasie, bo gdyby większość nauczycieli była taka jak Morpheus to zapewne studentom żyłoby się lepiej. I tak dyskutując - wrócili do Hogwartu.
Jakkolwiek to brzmi, wspólna nauka w terenie należała do jednych z ulubionych zajęć Felixa. Osoba postronna słysząc owo stwierdzenie zapewne uznałaby krukona za niemającego życia osobistego kujona, co swoją drogą dalekiego od prawdy nie było, ale w praktyce sprawa przedstawiała się nieco mniej dramatycznie. Oswojenie aetonana i przejechanie się na nim było od dłuższego czasu celem życiowym Felka. Spędził prawie cały semestr na zapoznawaniu się z jednym z osobników, karmieniu, dotykaniu, głaskaniu itd. Te czynności coraz bardziej zbliżały go do zdobycia zaufania zwierzęcia, dzisiejszego dnia młody Berkeley postanowił spróbować swoich sił i wspiąć się na pegazowatego. Z tyłu głowy coś mu podpowiadało, że to nie jest dobry pomysł i musi jeszcze poczekać. Mus odwiedzenia skrzydła szpitalnego z połamanymi żebrami czy nogą nie należał do zbyt przyjemnych, nawet pomimo możliwości spędzenie czasu z młodą i ładną pielęgniarką. Łącząc ten fakt z wspólną nauką wychodzi nam spotkanie z @Plum Bubblegum. Krukon postanowił zaprosić koleżankę jako "wsparcie" w jego walce z wierzchowcem i, przy okazji, na rozmowę/wymianę opinii na temat zaobserwowanych zachowań aetonanów i ewentualnej ich odrębności od tego co zapisano w książce. Na polanie zjawił się około dziesięć minut przed ustalonym czasem, nie chcąc na dziko szukać odpowiedniego kunia. Przystanął przy płocie odgradzającym polanę od reszty błoni i zagwizdał. Przez te sześć miesięcy zauważył, że pegazowate reagują podobnie jak mugolskie konie na gwizd właściciela. Odczekał chwilę i nie widząc biegnącego w jego stronę zwierzęcia zagwizdał jeszcze raz. Ponowny brak odzewu wywołał na twarzy krukona zdziwienie, narastające wraz z upływem czasu. Czyżby stało się coś niedobrego? Będzie to musiał sprawdzić, ale to już jak dołączy do niego Plum. W między czasie wyciągnął zeszyt i książkę z plecaka. Otworzył książkę, oparł ją o płot i wodząc wzrokiem pomiędzy zwierzętami a treścią książki rozpoczął sprawdzanie podobieństw i różnic.
Niczym matka rozdzielająca miłość na swoje pociechy w równym stopniu, nie mogła powiedzieć, by któreś z tych pięknych stworzeń należało do jej faworytów. Nie. Zamiast tego starała się dokarmiać je wszystkie regularnie, głaskać, gładzić błyszczące pióra chudymi dłońmi i nucić im piosenki, których zarejestrować nie mogło żadne z uszu nawet jej najbliższych przyjaciół przesiadujących w tym czasie w zamku. Bo Aetonany wybaczały więcej niż ich ludzkie odpowiedniki. Były łagodniejsze, piękniejsze, bardziej zrozumiałe, chętniej odpowiadały na jej czułości, na jej uśmiechy. I miała wrażenie, że z każdym kolejnym uczestnictwem na zajęciach ONMS jej kontakt z tymi igrającymi z przestworzami stworzeniami stawał się coraz lepszy.
Zaproszenie Krukona było więc dla niej tego dnia błogosławieństwem. Słońce rozpieszczało Hogwart przyjemną aurą dopingowaną łagodnym, jesiennym wietrzykiem, pozwalając, by tym razem Plum przemierzyła błonie w warstwie złożonej tylko z jednego, cieplejszego swetra. Przyzwyczaiła się już do noszenia kilku, skoro pogoda z dnia na dzień robiła się coraz bardziej sroga; tym lepiej, że datę wspólnej nauki Felix dobrał tak korzystnie. Z książkami o znoszonych oprawach ukrytych w odmętach torby przewieszonej przez ramię, Puchonka niemalże przebiegla cały dystans dzielący ją od polany, tonąca w ekscytacji, w pełnym zachwytu rozgorączkowaniu. Każda okazja do obcowania z magicznymi stworzeniami była niczym miód na jej serce.
- Felix! Jestem, już jestem! - zawołała, zbliżając się do umówionego miejsca. Bladozielona sukienka połowicznie skryta pod brązowym swetrem powiewała za nią przy każdym postawionym kroku, nieco już podarta na zakończeniach materiału, a sznurówki wysokich butów plątały się między nogami, rozwiane, zapomniane. Szeroki uśmiech towarzyszył zaczerwienionym policzkom, niejako podbijając głębię ich zarumienionego koloru. - To niesprawiedliwe, że miałeś więcej czasu, by się z nimi przywitać.
Mimo zarzutu brzmiącego w rozmarzonym tonie głosu, w rzeczywistości Plum nieprzesadnie cierpiała z takiego obrotu spraw, przyzwyczajona do wiecznego spóźniania się na każdą okazję. Zamiast tego rzuciła szybko torbę na miejsce obok Krukona i podreptała w kierunku płotu polany, wspinając się na najniższy z drewnianych szczebli i przechylając w kierunku wypoczywających na trawie pegazów. Czuła, jak w dłoń wbijała się drzazga, czuła, jak przeszywa skórę i gramoli się między mięso, ale przecież nie to było teraz ważne.
Skupiony na swoim zadaniu początkowo nie zorientował się, że jego towarzyszka przybyła na miejsce. Dopiero kiedy była blisko niego obdarzył ją wzrokiem "a ty tu skąd?". Schował książkę do plecaka i wciąż z wielką konsternacją na twarzy przeskoczył płot zaraz za Plum. Teoretycznie mogli skorzystać z bramy nieopodal, ale skoro puchonka chciała dodać do ich lekcji nieco testu sprawnościowego to niech jej będzie. -Cześć Plum, wybacz, już tak mam. Każda chwila ze zwierzętami jest dla mnie ukojeniem, lubię się bawić z aetonanami i zazwyczaj one też chcą, ale coś dzisiaj mnie olewają. Nie wiem, mam coś na twarzy albo jestem brudny i nie chcą się ze mną zadawać? Teatralnie wręcz zaczął siebie oglądać szukając wszelkiej skazy, chociaż był pewien swojej nieskazitelności. Rzeczy które ubierał specjalnie do kontaktu ze zwierzętami były już nieco stare i podniszczone, ale magia potrafiła zdziałać cuda. Przystanął mniej więcej dziesięć kroków od jednego z aetonanów, prawdopodobnie płci żeńskiej. Wyciągnął z kieszeni jabłko i wyprostował przed siebie rękę. Smakołyk leżący na otwartej dłoni miał być swego rodzaju grą wstępną. Odczekał chwilę na ruch klaczy, ale ta jedynie popatrzyła na niego i...uciekła gdzie pieprz rośnie, no pięknie. -Chyba faktycznie dzisiaj nie przypadłem im do gustu. Może ty spróbuj? Nie chce zwalać winy na ciebie, ale jeśli tutaj wcześniej nie byłaś to mogą być nieufne. Jeśli Plum nie miała własnego jabłka to podał jej swoje, w innym przypadku schował owoc do kieszeni i odsunął się na parę kroków. Otworzył zeszyt, włączył długopis i kontynuował zapisywanie swoich spostrzeżeń na temat pegazowatych. Zerkał co chwilę jak radzi sobie Plum by w razie konieczności przyjść jej z pomocą.
Kostka: 4
Kostki na karmienie::
Dla urozmaicenia rozgrywki dorzucę kostki swojej roboty. Rzuć proszę w odpowiednim temacie by dowiedzieć się jak zareagował aetonan na Twoją obecność. 1,4 - Aetonan podszedł pewnie i zaczął jeść jabłko. Możesz go pogłaskać/poklepać drugą ręką po szyi. 2,5 - Aetonan jest nieco niepewny i podszedł bardzo powoli. Chwycił szybko jabłko, przy okazji gryząc cie w palec, i uciekł na swoje miejsce. Rana nie jest poważna, ale boli. 3,6 - Aetonan zerknął na ciebie, parsknął i nie wykonał żadnego ruchu.
Nie wiem, mam coś na twarzy albo jestem brudny i nie chcą się ze mną zadawać? Marszcząc brwi w momentalnej konsternacji, powiodła dłonią w kierunku facjaty Krukona, pozwalając palcom zatrzymać się na kościach jego policzków, i kilkakrotnie zmusiła jego szyję do skrętu w obie z możliwych stron. Żwawo, ale delikatnie. Obserwując, poszukując, diagnozując przyczynę tak smutnego problemu. I niemalże nie używając do tego siły. Niestety nie zarejestrowała na jego skórze żadnych z wątpliwego pochodzenia śladów, zatem gdy rekonesans jego prezencji został zakończony, wzruszyła jedynie ramionami i uśmiechnęła się ponownie.
- Nie, to tylko twoja twarz - zawyrokowała Puchonka bez ogródek. Felix nie powinien obrazić się za przyjemną niczym jesienny wiatr dawkę szczerości, którą sam zresztą zapoczątkował, prawda? Nie, na pewno nie, przecież jego uwaga szybko skupiła się na jednym z aetonanów, oferując zwierzęciu soczyste jabłko. Ach, najwyraźniej to nie był jego szczęśliwy dzień. Plum zachichotała cicho, odprowadzając klacz spojrzeniem, po czym skinęła głową i podeszła do studenta, zapożyczając się u niego na ów przysmak. Sama, oczywiście, prócz książek do przedmiotu, jakiego mieli się uczyć, przyszła kompletnie nieprzygotowana.
- Zobaczmy, czy z moją twarzą jest wszystko w porządku... - Mruknęła, wystawiając na otwartej dłoni jabłko w ofierze kolejnemu z blisko stojących pegazów. W pewien sposób była pewna swego, oceniając swój kontakt z magicznymi stworzeniami na tyle powalający, by bez problemu nakarmić zwierzę, jednak - rzeczywistość szybko postawiła ją na równe nogi. Pełne pogardy parsknięcie skwitowało jej pełen miłości gest, a sam aetonan nie poruszył się nawet o centymetr, ewidentnie gardząc jej uprzejmością. Jasne brwi ściągnęły się ponownie, a Plum zerknęła na dzierżony w dłoni przysmak. - Hm... Jesteś pewien, że nie powinniśmy karmić ich czymś innym?
Odrobinę zrezygnowana, oddała Felixowi jabłko by potem podreptać w kierunku swojej torby, wyjąć podręcznik, przewertować niemalże błyskawicznie strony do odpowiedniego rozdziału i zagłębić się w skupionej lekturze.
Poddał się oględzinom jego twarzy z nieco wzburzoną miną. Myślał, że jego pytanie zostanie uznane za retoryczne, a Plum wzięła je sobie do serca. Czekał cierpliwie na zapadnięcie werdyktu, który nie spodobał się mu równie bardzo. Kobiety na jego widok nie mdlały, ale nazwanie go brzydkim też było przesadą. Prychnął i pokręcił głową zapamiętując by nie pytać więcej o podobne rzeczy w towarzystwie Plum. Otrzymane remedium którym zawsze traktował innych zbytnio nie przypadło Felixowi do gustu. Masz ci koza los. Jedno prychnięcie aetonana później okazało się, że nie tylko jego twarz stanowiła problem. Parsknął śmiechem i musiał otrzeć łzę rozbawienia kręcącą się w jego oku. Zwierzęta ewidentnie dzisiaj wybrzydzały, i skoro potraktowały Plum w podobny sposób to właśnie jej obecność mogła być tego przyczyną. Zerknął na zapisane notatki i poruszał ustami odwzorowując swoje myślenie. Rzucona uwaga była logicznym podsumowaniem zaobserwowanej sytuacji, ale błędna. Do tej pory aetonany zawsze reagowały na przyniesione jabłko i zjadały je ze smakiem. Postukał palcami po kartce zeszytu, podniósł plecak i podszedł do dziewczyny. Odebrane jabłko schował do plecaka i na jego miejsce wyciągnął marchewkę. To warzywo zawsze kojarzyło się mu bardziej z osłem niż koniami, czasami śmiał się w poduszkę wyobrażając sobie aetonana który po zjedzeniu marchewki zrobi "iii ooo". -Spróbuj z tym, taka sama zasada jak wcześniej. Na Twoją obecność nie zareagował ucieczką, to plus. Odsunę się teraz i odwrócę, jak Ci się uda albo działoby się coś niepokojącego to mów. Jak powiedział tak zrobił, odszedł kilka kroków, kucnął i tyłem do wszystkich kontynuował notowanie. Był bardzo ciekawy, czy jego eksperyment się powiedzie, istniała jeszcze jedna "broń" której aetonany nie potrafiły się oprzeć, ale może nie będzie trzeba z niej korzystać.
Kostki na karmienie:
Ponownie rzuć kostką by poznać wynik działania. 1,3,6 - Aetonan podchodzi ostrożnie, wącha marchewkę i zaczyna ją jeść. Poklep go po szyi by nawiązać więź. 2 - Aetonan ponownie parska z pogardą i odwraca się zadem pokazując gdzie ma twoją marchewkę. 5 - Aetonan zaczyna biec w Twoim kierunku, rzuć dodatkową kostką: parzysta - stoisz pewnie, zwierze zatrzymuje się tuż przed tobą, wyrywa ci marchewkę z ręki i zaczyna ją jeść. Lepiej go nie dotykaj bo ugryzie. nieparzysta - czujesz się niepewnie i masz wrażenie, że pegazowaty zamierza cie zaatakować. Lepiej uciekaj za płot!
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
Z zielarstwa nie był tak dobry jak z opieki nad magicznymi stworzeniami, toteż przed wykonaniem zadania na kółko, spotkał się z koleżanką z Hufflepuffu, która o wiele lepiej znała się na magicznych roślinach. Musiał dowiedzieć się jak najwięcej, żeby przypadkiem nie zrobić niczego nieprawidłowo. Zapytał ją więc w jaki sposób najlepiej użyźnić glebę na polanie pegazów. Dowiedział się, że dziewczyna słyszała o aferze z brzytwotrawami, dlatego zaproponował jej, żeby wraz z nim udała się w wyznaczone miejsce i żeby razem wykonali zadanie. Niestety powiedziała, że tak jak chętnie by mu pomogła, tak ma jeszcze wiele do nauki na eliksiry i musi sobie dzisiejszego dnia odpuścić. Opowiedziała mu jednak o naturalnych nawozach takich jak kompost, a także o humusie zmieszanym z torfem. Przekazała mu także tak ważne wskazówki jak to, gdzie znaleźć takie nawozy. Kazała mu w tym celu iść do cieplarni nr 2; podobno profesor Vicario pozostawiła tam wszystko, co niezbędne. Matthew podziękował jej i udał się w kierunku cieplarni. Na miejscu krzątało się już paru uczniów, ale nikt nie był skory do pomocy. Ba, nikt nawet za bardzo ze sobą nie rozmawiał, wszyscy byli zajęci pracą. Na szczęście worki były opisane, więc chłopak nie musiał się martwić o to, że pomyli nawozy. Oczywiście nie byłby w stanie unieść czegoś tak ciężko, nawet mimo tego że był wysportowanym graczem quidditcha, dlatego wyciągnął zza paska spodni swoją różdżkę. Za pomocą prostego zaklęcia Wingardium Leviosa uniósł najpierw wór z kompostem i wraz z nim przeszedł się na polanę pegazów. Podobnie postąpił także z workami z humusem zmieszanym z torfem, a przy okazji pomógł także młodszym dziewczętom, które nie mogły sobie poradzić ani z uniesieniem worków, ani z zaklęciem Wingardium Leviosa. Na miejscu okazało się, że brakuje im jeszcze niezbędnego sprzętu w postaci dużych i małych łopat, a także rękawic, więc ponownie powrócił do cieplarni, żeby je stamtąd wypożyczyć. Na polanie założył na siebie ochronne rękawice, po czym zaczął przekopywać ziemię. Nie bardzo wiedział co robi, ale postanowił zdać się na swoją intuicję. Niestety nie była ona do końca skuteczna, ale wtedy „na pomoc” przybyła mu jakaś Gryfonka. Nie zachowała się zbyt miło, wykrzykując do niego „co robi, że to trzeba zrobić tak, a tak”, ale mimo wszystko był jej wdzięczny. Wziął sobie bowiem do serca wszystkie te uwagi i zaraz naprawił swoje błędy, użyźniając glebę kompostem. Następnie przekopał ją raz jeszcze, dodając także humus zmieszany z torfem. Użyźnienie gleby nie było jednak zwieńczeniem ich zadania. Na kółku polecili im bowiem jeszcze zasadzenie czegoś bezpieczniejszego od brzytwotrawy. Zrobił więc kolejną rundę do cieplarni, gdzie dowiedział się, że stosunkowo prostymi w pielęgnacji roślinami są kliwie i szeflery drzewkowate. Zgarnął więc tyle sadzonek ile zdołał i powrócił na polanę. Rozkopywał ziemię i wsadzał wszystkie sadzonki, pozostawiając im wystarczająco miejsca, w razie gdyby się rozrosły. Teren był ogromny, więc musiał wielokrotnie krążyć pomiędzy polaną a cierplarnią, donosząc kolejne sadzonki, ale to mu zupełnie nie przeszkadzało. Pogoda była bowiem piękna i rześka, więc takie spacery nawet można było uznać za przyjemne. Po wsadzeniu wszystkich roślin należało je jeszcze podlać i tym razem już się jednak wkurzył. Cholera jasna, tyle razy łaził do tej cieplarni i oczywiście nie pomyślał nad tym, żeby zabrać jakąś sporą, wypełnioną po brzegi wodą, konewkę. Tym razem już leniwym, powolnym krokiem ruszył w kierunku niewielkiego budynku i napełnił wodą niezbędny mu przyrząd. Na polanie już mu się humor nieco poprawił, bo podlewanie było akurat chyba najmniej niedogodną ze wszystkich czynnością. Kiedy podlał wszystkie zasadzone przez siebie roślinki, pomógł także innym uczniom, a potem ruszył w kierunku dziedzińca, mając nadzieję że napotka gdzieś po drodze Jeremy’ego. Po całym dniu pracy miał w końcu ochotę wyskoczyć gdzieś do Hogsmeade na jakiegoś zimnego drinka.
W zeszłym miesiącu Ryan pofatygował się do Hogsmeade, by zakupić nową parę rękawic ochronnych i nie wiedział wtedy jeszcze, jak bardzo będą mu one przydatne w czerwcu! Z jadowitymi tentakulami udało im się uporać niemalże bez problemów, a przynajmniej Ryan nie był świadom tego, czy ktoś odniósł poważniejsze obrażenia w związku z tą misją - przyszedł czas na kolejny problem! Nie minęły dwa tygodnie, a w Skrzydle Szpitalnym zaroiło się od młodocianych rozbójników, chcących pohasać przy Zakazanym Lesie tuż przed końcem roku, ryzykując szlabanem tuż przed egzaminami końcowymi. Powodem ich wizyt okazywały się trudno gojące się rany cięte na kostkach i łydkach, a także groźniejsze przypadki rozwoju brzytwówki. Nie tylko uczniowie mieli ten problem - do Hogsmeade chodziły całe pielgrzymki, by zanieść do zwierzęcego uzdrowiciela chore koty, również pocięte i bardzo osłabione. Niedługo później okazało się, że nie tylko wychodzące na błonia kocury padały ofiarą brzytwówki - chorobą tą dotknięte zostały również pegazy trzymane na padoku w pobliżu Zakazanego Lasu. Wyjście było tylko jedno - należało znaleźć to felerne miejsce, w którym najwidoczniej rozrosła się brzytwotrawa, a następnie wytępić ją. Kółko Zapalonych Zielarzy postanowiło przegrupować siły i część z osób zajęła się szukaniem terenów porośniętych brzytwotrawą, a także wyplenianiem jej z nich, natomiast ta druga połowa zobowiązała się owe tereny użyźnić i zasadzić na nich coś innego, co nie wywoła większych szkód. Ryan bardzo chciał należeć do grona osób pozbywających się ostrych źdźbeł, niestety termin, który sobie wyznaczyli, przypadał na niezwykle ważne zajęcia ze starożytnych run, na których musiał być, bowiem narażanie się Edgarowi Fairwynowi tuż przed egzaminami było co najmniej niewskazane. Anderson miał jeszcze trochę oleju w głowie i przełknął fakt, iż będzie musiał zająć się tą mniej interesującą go pracą w postaci sadzenia trawy. Na gacie Merlina, było tyle ciekawych roślin, tyle pięknych kwiatów, które mogli zasadzić... Nie wiedział, po co w ogóle zaprzątał sobie głowę siedzeniem w bibliotece i przeglądaniem atlasów magicznych roślin w poszukiwaniu jakiegoś ciekawego zamiennika, który urozmaici florę błoń, a jednocześnie nie będzie stwarzało problemów dla fauny tamże bytującej, skoro ostatecznie mieli postawić na coś równie nudnego co jakaś zwykła trawa. No i może stokrotki. No chyba ich do reszty... Ekhm. Ubrany w długie spodnie i koszulę miał wrażenie, że się ugotuje. Żar lał się z nieba podobnie jak pot z jego czoła - wiedział jednak, że powinien podejść do zadania odpowiedzialnie i profesjonalnie. Jakby go ktoś zobaczył, że majstruje przy brzytwotrawie w krótkich spodenkach i bez długich rękawów, popukałby się od razu w czoło. Zresztą lepiej dmuchać na zimne, chwilę pocierpi i może uniknie choroby tuż przed wakacjami! Tylko żeby na niego też jakiś wiaterek podmuchał... Zabrał się do roboty tak szybko, jak tylko mógł. Obawiał się nieco, że przyszło mu pracować w otoczeniu magicznych stworzeń. Co prawda pegazy nie wykazywały nim większego zainteresowania, a on sam starał się ich nie prowokować do zmniejszania dystansu, niemniej jednak obawiał się ich obecności na polanie. Nie czuł się zbyt dobrze wśród "koniowatych". Ot, przerażały go trochę. Starał się jednak myśleć o powierzonym mu zadaniu. Zajął się użyźnianiem gleby, z której zniknęły wszelkie ślady brzytwotrawy - poprzednia grupa poradziła sobie znakomicie. Ryan zastanawiał się nad powodem, dla którego tak dużo brzytwotrawy pojawiło się w tym miejscu - co takiego mogło mieć tu miejsce, że aż tyle się jej rozrosło? Nim się obejrzał, mógł siać nasionka. Sypnął to tu, to tam, nie przywiązując większej wagi do równomiernej dystrybucji, a po wszystkim otrzepał odziane w ochronne rękawice ręce i wyprostował nogi. Coś mu kliknęło w kolanie i skrzywił się nieznacznie, a następnie zaczął powolnym krokiem oddalać się od polany. Rzucał jeszcze spojrzenia przez ramię, by upewnić się, że żaden z pegazów nie będzie chciał zająć się wygrzebywaniem nasionek. Ale nie, wszystkie były zainteresowane innymi roślinkami. To dobrze. Wrócił do zamku.
Czerwiec był dla Ślizgonów miesiącem mobilizacji. Nie było zresztą niczym dziwnym, że dom słynący z ambicji, wiedząc, że niewiele brakuje mu do wygrania Pucharu, poczuł wiatr w żaglarz. Co prawda nie udzielała mi się do końca ta pogoń za punktami – miała już zupełnie inne priorytety: karierę, związek, dorosłe życie w ogóle - przy tym klasyfikacja domów wydawała się małoistotną grą. Mimo wszystko byłam w stanie poświęcić na nią odrobinę swojego czasu i wspomóc Slytherin swoją aktywnością zdobyciem kilku dodatkowych punktów. Należałam już do kilku kółek i nie uważałam, żeby były jakoś szczególnie wymagające, a skoro nic mnie to nie kosztowało, w miarę możliwości, mogłam jednorazowo zaangażować się także w pracę innych. Z kół, w których nie działalność nie angażowałam się wcześniej to zajmujące się zielarstwem wydawało mi się najbardziej pociągające. Była to w końcu dziedzina także dość istotna dla eliksirowarów. Nie słyszałam co prawda o żadnym eliksirze, do którego można by wykorzystać brzytwotrawy, z którymi związane było czerwcowe zadanie, zawsze była to jednak jakaś praktyka, mogąca się przydać przy innych roślinach. Zwłaszcza, że były to również punkty. Informacja, że brzytwotrawy pojawiły się przy Zakazanym Lesie trochę mnie swoją drogą zaskoczyła. Wydawało mi się, że rosną one tam, gdzie dokonano jakiegoś zabójstwa, czyżby więc w końcu doszło do jakiejś tragedii z udziałem wałęsającej się po Zakazanym Lesie dzieciarni? Wątpliwe, bo przecież ktoś na pewno by o tym mówił. Może był to skutek jakichś wewnętrznych walk centaurów? Dziwiło mnie, że nikt o to nie pytał. Zadanie polegało jednak nie na prowadzeniu dochodzenia, a na usunięciu niebezpiecznej rośliny. Lub jak w przypadku zadania, które ja zamierzałam wykonać zapobiec jej powrotowi i posadzeniu innych roślin w miejsca, w których już została usunięta. Wybrałam na to zadanie jeden z chłodniejszych dni, żeby nie smażyć się w słońcu. Najpierw jednak udałam się na skraj Zakazanego Lasu, gdzie miały jeszcze rosnąć brzytwotrawy. Chciałam się im po prostu przyjrzeć. Gdybym nie wiedziała, że tam są, mogłabym ich w pierwszej chwili nie rozpoznać. Ja jednak uważnie przyglądałam się źdźbłom i szybko zwróciłam uwagę na nietypową budowę liścia niektórych z nich. Trawa, która karmiła się ludzką krwią… Wydawało mi się dziwne, że nikt nie użył jej jeszcze w żadnym eliksirze. Na pewno nie w jakimś przyrządzanym na lekcjach w szkole, ale moja wiedza przewyższała przecież szkolne wymagania. Może powinnam była jednak wziąć się za ich usuwanie i zabrać trochę ze sobą, żeby sprawdzić jej właściwości po różnym przygotowaniu? Ostatecznie doszłam jednak do wniosku, że lepiej nie ryzykować pocięcia i blizn to tej roślinie. Zostawiwszy brzytwotrawy, udałam się na polanę pegazów. Nic dziwnego, że ona pierwsza została oczyszczona z tych roślin – tutaj stanowiły szczególne zagrożenie. Wolałam sobie nie wyobrażać jak musiałby wyglądać chrapy pegaza, który usiłowałby zjeść ostre źdźbła. Nie czekając aż skończy mi się dzień, wzięłam się do pracy. Najpierw należało użyźnić glebę, z czym poradziłam sobie sprawnie. Zostało mi jeszcze dość czasu, a nawet sił i chęci, by posiać w tym miejscu bezpiecznie rośliny. Zdecydowałam się na zwykłą trawę. Wydawała mi się najodpowiedniejsza na wybiegu dla pegazów, a dodatkowo niewymagająca. Nie zajęło mi to też dużo czasu i jeszcze nim nastał wieczór, mogłam wrócić do zamku.
Cassandra Hawkins
Rok Nauki : VI
Wiek : 17
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 165cm
C. szczególne : promienieje radością i pozytywną energią
Kiedy zakończyła sprawę z Skrzydle Szpitalnym, przyszedł czas na to, czym można się było zająć już na koniec całej akcji. Pacjenci byli opatrzeni, brzytwotrawa w większości wypleniona, ale zostało jeszcze dużo do zrobienia. Żeby problem nie powrócił, trzeba było się zająć całą tą połacią, która wcześniej pokryta była agresywną magiczną roślinką, a teraz stanowiła idealne podłoże dla jej nowych pokoleń. Na szczęście czarodzieje wiedzieli jak sobie z tym poradzić, a młodziutka Krukonka mogła się od nich uczyć. Porozmawiała z profesor Vicario i dostała od niej stosowne narzędzia, takie jak nawóz i łopata, którymi mogła działać. Nawóz podobno był jakiś specjalny i miał utrudniać rozrost niebezpiecznym gatunkom. Za to każdy uczeń mógł wysiać w tym miejscu coś nowego, łagodnego, albo zupełnie niemagicznego. Cassandra zabrała się do pracy z pełną werwą, a choć kopanie w ziemi było dość mozolnym zajęciem, było też bardzo powtarzalne i mechaniczne, przez co mogła oddać się całkowicie rozmyślaniom. Kiedy była w skrzydle szpitalnym, nie mogła nie pomyśleć o swoim ojcu. Przecież ostatnim razem, kiedy ze szpitalem łączyło ją coś więcej niż drobna “awaria” dziecięca wywołana eliksirem, była świeżo po utracie najbliższej istoty w całym swoim życiu, swojego przyjaciela, mentora, opiekuna, powiernika i najlepszego z nauczycieli, jacy żyli pod słońcem. Była młodziutka i jeszcze bardzo naiwna, ale przez ostatni rok nauczyła się o życiu bardzo dużo i była nieco dojrzalsza. W magii zakochała się całkowicie. Poświęcała jej niemal cały czas, nawet w snach czarodziejski świat był dla niej wciąż obecny. Włożyła w naukę ogrom wysiłku i to zaowocowało bardzo przyzwoitymi ocenami. Zadowalający był jej najniższą oceną, dlatego wiedziała, że tata byłby z niej naprawdę dumny. Starała się dla niego. Ale nie tylko dla niego! Miała teraz mamę, swoją ukochaną mamusię, z którą w te wakacje miała szansę nawiązać lepszy kontakt. Co prawda pisały do siebie w czasie roku szkolnego, ale mimo wszystko to nie była wystarczająca forma dla nawiązania relacji między nowym rodzicem a dzieckiem. Ale wakacje wspólne to zupełnie co innego! Cassandra miała już całe mnóstwo planów. Zamierzała z nią razem gotować, latać na miotle (jeśli mama jakąś miała), chodzić na wycieczki na ulicę Pokątną i do Doliny Godryka, o której tyle słyszała! Ale wszystko zamierzała zacząć od pokazania swojego świadectwa. Może nie miała szeregu wybitnych, ale i tak była z siebie straszliwie dumna! I mama też z niej będzie, na pewno. Kopanie zostało zakończone sukcesem, nawożenie też. Nadszedł zatem czas na wysianie czegoś nowego! Miała dużo rzeczy do dyspozycji, ale zdecydowała się na zwykłą trawę, ale z solidnym dodatkiem koniczyny, oraz… niezapominajek! Były piękne, niebieskie i zdecydowanie krukońskie! I na pewno spodobają się Billie! Cassie była bardzo zdecydowana, by podzielić się z koleżanką informacją o powziętej przez siebie decyzji i podjętym działaniu. Szła przez całe przemielone przez siebie poletko, które zostało jej wyznaczone, a potem wprawnym ruchem szła, rozrzucając przy każdym kroku garść nasion. Widziała jak tak robił jakiś pan na małym polu w wiosce, w której mieszkała.Kolejne wspomnienie… No, wysiew dobiegł końca. Ale pozostało jeszcze coś! Po pierwsze, niezapominajek z pewnością było za mało, więc Cassandra wysiała jej jeszcze prawie drugie tyle, co trawy. A po drugie, przydałoby się jeszcze coś, prawda? Dlatego wkopała kilka sadzonek cebulicy. Nie potrzeba było jej dużo. Wystarczyło trochę, a z roku na rok będzie jej coraz więcej! Tego też nauczyła się od ojca, kiedy razem spacerowali po pobliskim lasku. No. Teraz była zadowolona ze swojego dzieła. Odstawiła narzędzia do pani profesor i raźnym krokiem pomaszerowała do zamku, marząc już tylko o prysznicu i wygodnym łóżku. I książce. Książka zawsze była dobrą opcją.