Polana przed zakazanym lasem, na której zwykle pasą się pegazy. Są w miarę udomowione, lecz niechętnie przychodzą do obcych, są wobec nich nieufne. Występują tu głównie Aetonany, pegazy o gniadym umaszczeniu sierści i ciemnych, niemal czarnych grzywach. Zamieszkują całe wyspy Brytyjskie. Pegazy w zależności od punktów w kuferku z ONMS mogą się różnie zachowywać.
kostki:
0-4 pkt z ONMS - są nieufne, nie podchodzą zbyt blisko i lepiej też do nich nie podchodzić. Mogą być płochliwe i uciekać lub też zaatakować. Jeśli chcesz podejść bliżej rzuć kostką. Parzysta - pegaz spłoszył się i uciekł. Nieparzysta - zostałeś zraniony przez pegaza, musisz odwiedzić skrzydło szpitalne. 5-9 pkt z ONMS - pegaz pozwala podejść do siebie, nawet pogłaskać po łopatce lub nakarmić, jednak uważaj, to nadal dzikie zwierzę. 1, 3 - zwierzak stoi spokojnie, wydaje się zachowywać naturalnie i nie zwracać większej uwagi na to co robisz. 2 - pegaz spłoszył się i uciekł. 4 - zwierzak posłusznie poddaje się twoim próbom oswajania, pozwala się zbliżyć i reaguje neutralnie. 5 - pegaz zastrzygł uszami, a gdy próbowałaś/łeś się zbliżyć kopnął cię, musisz odwiedzić skrzydło szpitalne. 6 - dzięki swojej intuicji i zwierzęcej empatii, pegaz nie miał najmniejszych oporów by z tobą się zaprzyjaźnić. Otrzymujesz 1 pkt do ONMS. 10+ pkt z ONMS - Na tym etapie możesz pozwolić sobie na większe obcowanie z tym niezwykłym zwierzęciem, może spróbujesz pojeździć? Lub wyczyścić? 1, 5 - pegaz bez najmniejszych oporów przyjął cię na swój grzbiet i możesz się cieszyć jazdą na nim. Podczas spaceru znajdujesz gumową piłeczkę. (Gumowa piłeczka służy do zabaw z pegazem i dodaje +1 do ONMS) 2, 4 - coś najwyraźniej poszło nie po twojej myśli, bo koń spłoszył się i uciekł. 3 - pegaz przyjął cię na grzbiet, jednak z krańca lasu dostrzegł jakieś niebezpieczeństwo i pognał z tobą przez błonia. Rzuć ponownie kostką: Parzysta- upadasz boleśnie, bezzwłocznie udaj się do skrzydła szpitalnego. Nieparzysta- koń mimo trudności dał się po chwili opanować, a ty otrzymujesz +1 do ONMS. 6 - nie wiesz co było nie tak, ale pegaz zwyczajnie cię kopnął i uciekł. Udaj się do skrzydła szpitalnego.
Dziewczyna potrzebowała odetchnąć od gwaru i tłoku. Było jej ciasno, duszno wśród tylu ludzi. Chociaż otaczało ją tak wielu, wciąż czuła się sama. Tak już jest, kiedy wie się o czymś, czym nie można się podzielić. Westchnęła głęboko wpatrując się w zwierzęta, które nie zwracały na niej większej uwagi. Kochała zwierzęta, ale nie koniecznie miała jakieś zdolności, by się nimi zajmować. To były jedyne istotki, które były szczere ze sobą nawzajem i nie bały się opinii innych. Były sobą i nie oszukiwały, nie były złe. Same w sobie czyste, po prostu będą sobą. Nawet nie próbowała do nich podejść, może za bardzo się bała, a może wystarczył jej fakt, że je widzi. Nic więcej. Westchnęła głęboko i zamknęła oczy wsłuchując się w każdy ich ruch. Myślała o wielu rzeczach kiedy była uwięziona. Zastanawiała się co zrobi, co zje, co powie. Nic z tego nie zrobiła. Czuła się jakby dalej była zamknięta w klatce. Zamyka oczy i nasłuchuje jak jej oprawca porusza się po całym domu. Słyszała szelesty, słowa, ruchy przedmiotów. Bardzo często powtarzała to również tutaj, na wolności. Nie umiała się uwolnić, nawet gdy wolna już była. Gryffonka uchyliła powieki czując jak pod nimi zaczęły zbierać się łzy. Otarła oczy nie pozwalając im wypłynąć i uderzyła się otwartymi dłońmi w policzki próbując jakoś otrzeźwić umysł. Zadziałało.
The author of this message was banned from the forum - See the message
Od dawna tu przychodziła by popodziwiać te dzikie konie, pegazy na wolności, były takie artystyczne wolne i niczym nie zmącone. Dziś miała akurat trochę wolnego czasu, wreszcie, odrobina wytchnienia. Dawno nie miała okazji pobyć sama z Rooseveltem, dawno na nim nie grała. Kiedy doszła na polanę jednak nie była całkiem taka sama jak mogło się zdawać. Usiadła kilkanaście metrów dalej, by nie przeszkadzać ani pegazom ani dziewczynie, która odpoczywała. Zaczęła grać coś klasycznego, coś czego tytułu nie pamiętała, pamiętała tylko jak składać palce, jak trzymać smyczek, jakie nadawać tempo, gdy jej palce ślizgały się po progach. Jedwabiste dźwięki rozbrzmiewały po polanie niosąc się w głąb lasu i po błoniach. Zima nie była najtrafniejszą porą na to by siedzieć z drewnianym instrumentem i wygrywać tęskne pieśni, ale tak tego jej brakowało. Znowu odnajdywała spokój, harmonię w tym co robiła. Miała jedynie nadzieję, że nie przeszkadza tej drugiej dziewczynie dźwięki wiolonczeli. Grała Bach, Prelude, Cello suite n. 1
The author of this message was banned from the forum - See the message
Chłodne popołudnie na stokach szkockich gór nie było niczym nienaturalnym. Śnieg pokrywał gęsto doliny, przełęcze i pagórki, całe zielone niegdyś błonia, były skąpane bielą. Światło emanowało ze skrzących się płatków śniegu załamując je i tworząc pryzmaty małych, drobnych tęczy zaklętych w kryształki. Drzewa wyglądały niezwykle ponuro, obdarte ze swoich zielonych, pełnych życia liści, pozbawione tętniących soków, uśpione w letargu. Mały, białawy zając pomknął przez zaspy na błoniach słysząc tupot ciężkich butów, łamanych płatków śniegu pod stopami. Deb zdawało się, że wszystko w niej zamarza, nawet włosy w nosie tworzą kryształki, a zimne powietrze boleśnie penetruje śluzówkę. Zmrużyła oczy. Znowu puchate, ogromne płatki śniegu znów zaczęły padać. Uroki zimy w Szkocji były jakie były, już od dziecka za nimi nie przepadała. Piętrzący się w koło śnieg, mróz. Jedyną atrakcją w zamku były właśnie pegazy. Umówiła się z @Leonardo O. Vin-Eurico, że pomoże jej z tymi cudownymi zwierzętami. Chciała chociaż go dotknąć, pogłaskać. Nigdy nie miała do czynienia z tak dużymi zwierzętami, zwykle to jej mama zajmowała się tymi dużymi, bardziej niebezpiecznymi. Ona leczyła puszki pigmejskie, szczury, czasami koty, kudłonie. Podeszła bliżej do jednego z koni. - No chodź, nie zrobię ci krzywdy - cmoknęła na niego, a gniada klacz zastrzygła uszami nasłuchując. Deb wyciągnęła dłoń w stronę tego majestatycznego zwierzaka. Nieśmiało pegaz zaczął iść w jej stronę, byli blisko tuż, tuż, kiedy koń nagle się poderwał, staną dęba i ugodził dziewczynę kopytami w ramię. Poczuła niesamowity ból, jakby ktoś oderwał jej ramię. Krzyk poniósł się po całych błoniach.
Kostka: 5
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Kiedy tylko otrzymał propozycję zrobienia czegoś poza lekcjami albo siedzeniem w zamku... No, bardzo się ucieszył. Założył niezbyt grubą kurtkę, owinął się otrzymanym na święta szalikiem z barwami Gryffindoru, po czym radośnie opuścił zamek. Było zimno i spokojnie, co kompletnie nie pasowało do hogwarckich błoni. Zazwyczaj panowała tutaj wrzawa, uczniowie biegali w tę i z powrotem. Leonardo bardzo często wpadał tu na swoich wrogów, a jeszcze częściej spacerował tutaj z nowymi partnerkami. Był osobą, która lubiła spędzać czas na zewnątrz, dlatego gdy tylko mógł, to wychodził. Teraz jednak biały puch przykrył wszystko co znajome. Buty przemokły mu już po kilku krokach, ale kto by się tym przejmował? Gryfon dumnie parł do przodu, kierując się na polanę pegazów. Uwielbiał to miejsce, uwielbiał w ogóle same w sobie magiczne zwierzęta. Przechwycił tę pasję od swoich rodziców. Lubił opiekować się różnymi stworzeniami i miał wrażenie, że ma do tego niezłą smykałkę. Oczywiście, zdarzały się wypadki, ale... Rozmyślania przerwał mu krzyk, przecinający ciszę panującą na zaśnieżonych błoniach. Damski, przeszywający. Leonardo bez zastanowienia rzucił się biegiem w stronę źródła hałasu, martwiąc się o koleżankę, z którą przecież miał się tutaj spotkać. - Deb! Deb, nic ci nie jest? - Zatrzymał się przy blondynce i obrzucił czujnym spojrzeniem okolicę. Najwyraźniej jeden z pegazów nie ucieszył się na jej widok i kopnął ją w ramię... - Och, powinniśmy iść do Skrzydła szpitalnego. Dasz radę iść? - No dobra, uderzenie w ramię raczej nie zwalało z nóg, ale w końcu ból potrafił nieźle zaćmić umysł. Jeśli dziewczyna nie czuła się na siłach żeby pokonać drogę do zamku, to trafiła na dostatecznie silnego faceta, który by ją mógł tam zanieść.
The author of this message was banned from the forum - See the message
Dziewczyna była cała roztrzęsiona, a adrenalina buzowała we krwi dzwoniąc w uszach. Spojrzała na chłopaka niemal nieprzytomnym wzrokiem. - Nie wiem, albo złamał mi kość, albo wybił ramię z barku - wyjaśniła szybko wila. Złapała się za miejsce które bolało, zabolało jeszcze mocniej świdrując i paląc. Skrzywiła się w grymasie, ale nie pisnęła ani słowa protestu. - Asinta mulaf - wycelowała różdżkę w ramię, a z jej końca uderzyło zielone światło. Widać było po minie dziewczyny, że przyniosło jej jako taką ulgę. Chwilę potrwało zanim przerwała zaklęcie nie czując już niemal nic. - Tak, chodźmy do skrzydła szpitalnego, potowarzyszysz mi w nim? - zapytała i wbiła w niego swoje przenikliwe granatowe oczy, nie chciała być sama, tym bardziej u lekarza. Miała naturę taką, że potrzebowała towarzystwa, szczególnie w oblicz tego, że pewnie potrzebny będzie zabieg, dłuższa rekonwalescencja. - Przepraszam za kłopot, nie tak to miało wyglądać, ale strasznie mnie kusiło by chociaż pogłaskać pegaza - próbowała się usprawiedliwić. [/b] - Przepraszam, tak mi głupio[/b] - zdawała sobie sprawę z tego, że zmiana planów, pewnie Leo pewnie nie była na rękę. Żałowała, że nie poczekała, tylko jak ostatnia ofiara pchała się do dzikich zwierząt.
z/t
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Leonardo bardzo żałował w takich sytuacjach, że nie znał się na magii leczniczej. Zdawał sobie sprawę z tego, że większość jego znajomych opierała się właśnie na tego typu medycynie. On jednak wyznawał zasadę, że magii nie powinno się wtrącać do wszystkiego. Poza tym, trenował mugolski sport i gdyby po każdym treningu wracał czarodziejsko uzdrowiony, już dawno wzbudzałby niezłe podejrzenia. Na szczęście Puchonka była na tyle inteligentna, że sama dała sobie radę z bólem. Leo widział, że czuła się niekomfortowo w tej sytuacji i żałowała, że sprawy się tak potoczyły. Cóż, on też wolałby tu jeszcze chwilę postać i może przy okazji nawiązać łagodniejszy kontakt z pegazami. Nie mógł jej jednak odmówić pomocy - Jasne, chodź - delikatnie położył Deb dłoń na plecach, nieco bardziej po stronie zdrowego ramienia. Może i nie byli jakoś bardzo blisko, ale jednak Vin-Eurico miał dobre serduszko i pomagał osobom, które nie zrobiły sobie w nim wroga. Wila w szczególności należała do tych, co zasługiwali na jego uwagę. - Daj spokój, to nic takiego. Zresztą, to nawet nie twoja wina, więc się już tak nie kłopocz. Zaraz cię poratują w Skrzydle szpitalnym i będzie po sprawie. - Uśmiechnął się lekko do dziewczyny, gdy skierowali swoje kroki z powrotem do zamku. Śnieg pruszył nieubłagalnie, jakby chciał jeszcze bardziej uprzykrzyć im wędrówkę.
Kolejne zajęcia opieki nad magicznymi stworzeniami miały odbyć się lada dzień na polanie pegazów. Anthony po prostu nie mógł ominąć takich zajęć, w końcu uwielbiał magiczne stworzenia! Nic więc dziwnego, że jako jeden z pierwszych znalazł się na miejscu w odpowiednim dniu, znacznie przed czasem. To pozwoliło mu na to, aby usiąść sobie spokojnie na jednym z pieńków i zastanowić nad wydarzeniami z ostatnich kilku dni. W końcu dużo ludzi w hogwarcie żyło tym, co miało miejsce na balu z okazji nocy duchów. No bo jakim cudem mugole mogli dostać się do zamku przez nikogo niezauważeni? Skoro oni mogli to co dopiero jacyś groźni czarodzieje? Tony wiedział, że to nie zwiastowało niczego dobrego, był tego faktu pewien i już. I niczyje słowa nie mogłyby go chyba przekonać co do tego, że w tym wypadko może być inaczej. Robiło się chłodno, w końcu była połowa listopada. Dni były coraz bardziej mroźne i niewdzięczne dla takich ludzi, którzy jak Anthony nie przepadali za deszczem i wilgocią. Nic nie zapowiadało, aby w najbliższym czasie pogoda miała ulec jakiejś poprawie. Chłopak wstał z pieńka, na którym dopiero co siedział i zaczął przechadzać się wokół, zacierając dłonie. Czuł, że marznie i nie było mu dobrze z tym faktem. Miał tylko nadzieję, że zajęcia za niedługo się rozpoczną. I mimo całego uwielbienia do tego przedmiotu, nie będą trwały w nieskończoność.
Jakby ktoś miał ochotę to śmiało można podbić i zagadać, Tony nie gryzie :D
Lotta Hudson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174
C. szczególne : Mała blizna na palcu dłoni, mocne oparzeliny na rękach i lekkie na szyi
Wypadek i ciąża wiązały się z urlopem w pracy - z jednej strony cieszyłam się z tego, gdyż potrzebowałam odpoczynku i miałam traumę po wypadku, z drugiej jednak okropnie tęskniłam za moimi bestyjkami, dlatego desperacko łaknęłam jakiegokolwiek kontaktu z magicznymi stworzeniami. Pojawiłam się na zajęciach jako jedna z pierwszych, ale do nikogo nie zagadałam - trochę się wstydziłam, z drugiej strony bałam się, że ludzie plotkują na mój temat i nie mają ochoty ze mną rozmawiać. Zgodnie z poleceniami nauczyciela stałam kawałek od płotu, mimo że miałam ochotę podejść to powstrzymywałam się - mimo wszystko starałam się być ostrożna, gdyż po wypadku pozostawał lekki przestrach i bezustannie towarzyszący mi ból.
UWAGA! Prawie wszyscy wiedzą o ciąży Lotty z Obserwatora (albo z plotek), ale tylko Leonardo, Bridget i Calum (no i oczywiście Walker XD) dowiedzieli się tego z bezpośredniego źródła. Jako, że Lotta dopiero wróciła do szkoły możecie zagadywać: Lotki nie było miesiąc, bo miała ciężki wypadek, więc fajnie jakby ktoś się zainteresował jej stanem. Docenię również szkalujących ją plotkarzy XD
Ubrana w płaszcz, z rękawiczkami na rękach i opatulona szalikiem zjawiła się na polanie. Jak na razie była na niej jedynie dwójka uczniów, jednak Is była pewna, że zejdzie się ich więcej w miarę jak do lekcji będzie coraz mniej czasu. Ona sama po prostu nie mogła odpuścić tej lekcji. Nie dość, że to była opieka nad magicznymi stworzeniami, to jeszcze tym razem mieli zajmować się pegazami. Bardzo ceniła ten przedmiot, w końcu tak naprawdę na co dzień ma się do czynienia z tymi magicznymi istotkami, więc dobrze jest co nieco o nich wiedzieć. Poza tym to onms był, zaraz za zaklęciami i obroną przed czarną magią, jej ulubionym przedmiotem. Przystanęła w stosownej odległości od płotka, z zachwyceniem przypatrując się zwierzętom.
Było piekielnie zimno. Nie wiem, co profesorowi Swannowi wpadło do głowy, żeby robić zajęcia na powietrzu w taką pogodę. Taki albinos (bo chyba stąd jego kolor skóry i włosów?) to pewnie marzł jeszcze bardziej, więc nie rozumiem, czemu stwarzał taką niemiłą sytuację. Oczywiście, nie przewidziałam, że będzie aż tak zimno, więc założyłam cienką kurteczkę, co prawda z futerkiem, ale niewiele ono dawało. W efekcie trzęsłam się z zimna i podskakiwałam w miejscu, żeby się ocieplić. Niewiele osób się zjawiło, przynajmniej na razie. Może byli na tyle mądrzy, żeby w taką pogodę nie przychodzić na zajęcia na powietrzu. Podeszłam do @Anthony Wilder uśmiechając się na przywitanie. Nie znaliśmy się za dobrze, ale poznaliśmy się kiedyś w młodszych latach i rozmawialiśmy czasem, jak na siebie wpadliśmy. Toteż pomyślałam, że przyjemniej będzie marznąć w towarzystwie. - Hej - mruknęłam, otulając się rękoma. Wtedy wpadł mi genialny pomysł. Postanowiłam się specjalnie pogrubić, używając mojej umiejętności, żeby trochę się ogrzać. W końcu tkanka tłuszczowa miała chyba takie właściwości? Skupiłam się przez chwilę, żeby minimalnie powiększyć mój normalnie płaski brzuszek. Niewiele to dało, tak szczerze mówiąc. Ale cóż, już nie chciało mi się zmieniać z powrotem.
Faktycznie było zimno, ale nieszczególnie mnie to poruszyło - szczerze mówiąc, zdecydowanie wolałam, żeby było zimno, niż upalnie. Owijam szyję szalikiem w kolorach domu i jestem nawet całkiem zadowolona, gdy chłód szczypie mnie w policzki. Na miejscu dostrzegam póki co jedynie garstkę uczniów, ale spodziewam się, że niebawem pojawi się ich więcej. Opieka nad Magicznymi Stworzeniami należała chyba do jednych z przyjemniejszych przedmiotów, choć akurat nie była moim ulubionym. Jeśli jednak faktycznie mielibyśmy zajmować się pegazami to nie mam absolutnie nic przeciwko, by się pojawić. Kto wie? Może od teraz będę pilnym uczniem? Te zwierzęta wydają się fascynujące i piękne, dlatego nawet zwyczajowo nie narzekam, tylko cieszę się chwilą. Zgodnie z poleceniem staję kawałek od płotu, czekając aż pojawi się więcej osób, a wśród nich te, których gdzieś skrycie oczekuję.
Ile czasu minęło, od kiedy tutaj się zjawił? Zdecydowanie zbyt dużo. Jego oddech powoli zamieniał się w parę, która potrafiła idealnie zobrazować to, jaka temperatura panowała na polanie. Nie spodziewał się, że profesor zarządzi zajęcia o tej porze roku na wolnym powietrzu. Ale gdy tylko to usłyszał zdążył się odpowiednio przygotować. Założył naprawdę gruby sweter, który jego babcia zrobiła dla niego na drutach (co było sporym osiągnięciem jak na mugolską babcię!) i na to płaszcz, który był podszywany futerkiem. Całość sprawdzała się idealnie w taką pogodę, dzięki czemu Anthony w ogóle nie odczuwał zimna. Grunt to być przygotowanym na każdą ewentualność. Z czasem na polanie zaczęli pojawiać się nowi uczniowie. Jednych kojarzy, drugich niekoniecznie, jednak z żadnym z nich nie miał jakiegoś wspólnego punktu zaczepienia, który pozwoliłby dobrze zagaić rozmowę. To też jej nie rozpoczynał. Bo i po co było naprzykrzać się innym, skoro być może sobie tego nie życzyli? W odróżnieniu od reszty, kimś miłym okazała się @Melody Kingston , która to podeszła do gryfona i zaczęła rozmowę od zwykłego "Hej". Niby tak niewiele, a jednak potrafi zaskoczyć człowieka. Anthony poprawił, jakby odruchowo, okulary, które zsunęły się na czubek jego nosa i uśmiechnął się w kierunku dziewczyny. Znał ją z widzenia, ale nigdy wcześniej nie przyszło im jakoś szczególnie ze sobą rozmawiać. Czas chyba było nadrobić zaległości. -Hej. Melody, dobrze kojarzę? - zaczął. W końcu, jakoś trzeba było, prawda? Widząc, jak dziewczyna się lekko trzęsie z zimna, jakby w odruchu zaczął zdejmować swój płaszcz. On był dobrze ubrany, więc jedna warstwa mniej nie powinna bardzo mu zaszkodzić, a dziewczynie powinna pomóc. -Nie mogę patrzeć, jak marzniesz. - powiedział i nim zdążyła zaprotestować, bądź powiedzieć cokolwiek, zarzucił jej płaszcz na plecy. Co prawda, dopiero gdy to zrobił, zaczął zastanawiać się, czy dziewczyna nie ma chłopaka, który mógłby jej zrobić wyrzuty o ten ludzki odruch. Ale nie miał nic złego na myśli przecież. Po prostu nie mógł pozwolić na to, aby tak bardzo marzła.- Ta kurtka nie wyglądała na szczególnie ciepłą. - dodał, jakby na usprawiedliwienie swojego zachowania.
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
@Anthony Wilder@Melody Kingston@Isilia Smith Melody nie miała chłopaka. Nie mógłbym nawet z całą pewnością stwierdzić, czy gdybym tylko słyszał wtedy myśli Gryfona, potrafiłbym się w stosunku do nich jasno i wyraźnie ustosunkować. Wydarzenia na balu bez głów trochę negatywnie wpłynęły na mój nastrój, sprawiając że w ciągu kilku ostatnich dni praktycznie nie istniałem. Nie było mnie nie tylko na niektórych zajęciach, ale także i dla Melody. Zresztą, ona chyba wydawała się równie zajęta jak ja, gdy tak uparcie mijałem ją czasem na korytarzu, nie mogąc zmusić się do czegoś więcej poza słabym uśmiechem. Wykończenie fizyczne i psychiczne nie wpływało pozytywnie na moją zdolność do kojarzenia faktów, a było co analizować. Mógłbym chociażby zainteresować się własnymi uczuciami i tym, dlaczego poczułem nieprzyjemny ścisk w żołądku, gdy zauważyłem jak Tony narzuca mojej Puchonce płaszcz na ramiona. Neutralny wyraz mojej twarzy ani myślał się zmieniać, chociaż mentalnie znacząco się skrzywiłem. Szedłem dalej w ich kierunku, jak gdyby nigdy nic, chociaż wydawało mi się, że nagle zrobiło się jakoś tak chłodniej. - Hej - przywitałem się z nimi i zmusiłem się do uśmiechu. Wyszedł całkiem naturalnie, chociaż Melody na pewno rozpozna, że nie jest on całkiem szczery. Nagle poczułem, że wcale nie mam ochoty na rozmowę z tą dwójką, gdy Kingston tak stoi otoczona nie swoim elementem garderoby i chociaż to było okrutnie dziecinne, postanowiłem zrobić unik, jakiego nikt ode mnie przecież nie oczekiwał. - Cześć, Isilia - zagadałem nagle do Gryfonki stojącej niedaleko i wyminąwszy tamtych dwoje, zbliżyłem się do dziewczyny. Po drodze posłałem tylko Mel nieokreślone, zagadkowe spojrzenie, a potem skupiłem już uwagę na jasnowłosej. - Jak myślisz, co knuje Swann? - Zagadnąłem, zerkając ponad płotkiem, chociaż nie tylko dobrze wiedziałem co tam zobaczę, ale również potrafiłem sam odpowiedzieć sobie na swoje pytanie. Miałem jednak nadzieję, że dziewczyna pozostanie wyrozumiała i pociągnie tę gadkę o niczym, gdyż chyba naprawdę potrzebowałem otworzyć do kogoś gębę.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget szła przez błonia uparcie wtykając szalik w przeróżne zakamarki okolic szyi, jako że cwaniak próbował się wywinąć z każdym mocniejszym podmuchem wiatru, który również targał jej czekoladowe włosy tworząc na jej głowie artystyczny nieład. Pewnie nawet jakiś zabłąkany, jesienny listek znalazł swoje miejsce wśród splątanych kołtunów. Droga na polanę dłużyła jej się niesamowicie, ale ostatecznie dotarła na miejsce. Było już tam kilkoro jej znajomych, wśród nich także Lotta, która w końcu zjawiła się w szkole po długiej nieobecności związanej z pobytem w Mungu. Ostatecznie podeszła jednak do @Lyonesse Cousdale, witając ją ciepłym uśmiechem, tak bardzo kontrastującym z resztą jej zmarzniętego, drżącego ciała. - Cześć - przywitała się miło. - Piękne są, prawda? - zapytała, pokazując brodą pegazy na polanie. Ze względów bezpieczeństwa oczywiście stały oddalone od barierki, nie wiadomo było, jak te uskrzydlone konie zareagowałyby, gdyby chciały podejść bliżej. Bridget jednak nie mogła się już doczekać i jedynie resztki niezamarzniętego zdrowego rozsądku podpowiadały jej, że powinna poczekać na nauczyciela.
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Ciężko było zebrać się w sobie w momencie, gdy o lekcji zostało jasno powiedziane, że odbędzie się ona na błoniach. Chyba nawet najwięksi miłośnicy spędzania czasu na świeżym powietrzu mogli poczuć zdrową dawkę wątpliwości - szkoda byłoby się męczyć, a potem złapać jakieś choróbsko. Leonardo i tak dość szybko podjął decyzję, ponad własny komfort przekładając chęć zdobywania wiedzy z tej jednej konkretnej dziedziny, jaką była Opieka Nad Magicznymi Stworzeniami. Mieli o tyle dużo szczęścia, że akurat nie padało - był chłodno, a nieprzyjemny wiatr jedynie wzmagał odczucia. Gryfon zrezygnował już ze swoich prób noszenia tego, co roku. Zaklęcia ocieplające przestały mu wychodzić, a jeśli już jakimś cudem raz zadziałały, to traciły efekt po kilku minutach. O wiele łatwiej było opatulić się kurtką, która nieznośnie krępowała ruchy; obwiązać szyję złoto-czerwonym szalikiem; wcisnąć zmarznięte dłonie do kieszeni. Włosy, które jakoś szalenie urosły, w obronie przed wiatrem związał w niskiego koka, z ktorego uciec mogło tylko parę kosmyków. Błonie przemierzył krokiem raczej energicznym, usiłując się jakoś rozgrzać i nie pokazać zbyt dobitnie, że taka pogoda to jego potworne utrapienie. Usilnie odpychał wszelkie myśli dotyczące cieplejszych krajów. Dotarł na miejsce i przystanął sobie trochę z boku - planował zaczepienie Lyo, ale stała obok niej już Bridget. Vin-Eurico przestąpił z nogi na nogę, modląc się aby nauczyciel przyszedł jak najszybciej. Znowu miał ze sobą dużą torbę i obawiał się, że Swann wkrótce straci cierpliwość. To nie była wina Leo, że akurat kiedy są lekcje ONMS, to przypadały mu najprzeróżniejsze rzeczy do załatwienia. Tego dnia akurat spieszył się do psychologa, po którym planował pójść na trening... Poprawił pasek torby. Mógł narzekać, ale cieszył się na ONMS - to dalej były jego ulubione zajęcia, a w chwili obecnej dodatkowo potrzebował lekcji innej niż Zaklęcia czy OPCM, na których to notorycznie używało się różdżki. Swoją miał schowaną na samym dnie bocznej kieszeni torby, czując doń pewien niesmak. Wyczerpał już chyba limit kompromitacji na cały rok szkolny.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Narzekania nie były współmierne do rzeczywistych warunków - ludzie zachowywali się tak, jakby co roku jakiś nauczyciel nie wyciągał ich na przełomie jesieni i zimy na jakieś zajęcia terenowe. A przecież, choć wiatr ciął ostro po policzkach i nosie, pogoda była całkiem w porządku. Dopiero byłby płacz, gdyby zastały ich ulewy albo opady śniegu. Clarke na wszystkie ewentualności był gotowy; szalik ciepło otulał jego szyję, a długi płaszcz skutecznie (chwilami mniej, dlatego mimo niewygody, drogę do polany przebył ożywczym truchtem) odbijał wszystkie mocne podmuchy - warto było wydać kilka dodatkowych galeonów. Jego palce chronione za to były przez rękawiczki, dzięki czemu Clarke miał pewność, że cokolwiek będzie miał zadane przez profesora, będzie robił to posiadając jakiekolwiek czucie w palcach. Przez większość czasu i tak miał je wciśnięte do kieszeni. Mimo to Clarke nie miał nic przeciwko, bo taka pogoda nie była mu obca. O wiele bardziej współczuł osobom z ciepłych krajów, odczuwającym ten chłód chyba ze dwa razy mocniej. Oj, biedny Leonardo. Kiedy szedł, nad jego głową krążył sobie zabawkowy smok, którego Ezra uwielbiał zabierać na lekcje opieki nad magicznymi stworzeniami. Zresztą, puchata akromantula z maszyny aktualnie również bezpiecznie znajdowała się w jego kieszeni, nieświadomie zwiedzając nowy kawałek świata. Kiedy docierał na polanę pegazów, musiał niestety swojego małego przyjaciela ukryć, w razie gdyby profesor miał z nim jakiś problem. Clarke nie wyrobił sobie jeszcze opinii o tym mężczyźnie, ale wydawało mu się, że jak na razie był skłonny go raczej polubić. Fascynowało go jego ogromne, praktyczne doświadczenie i bogactwo wiedzy. Musiały to dostrzegać nawet osoby niezainteresowane onms. Natychmiast, gdy dotarł na polanę, zainteresował się pegazami, tym samym zupełnie nie zauważając znajomych. Elegancja i uroda tych stworzeń zapierała dech, więc niech żałują ci, których zatrzymała gorsza pogoda!
Severus I. G. Horan
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1.85 m
C. szczególne : prawie niezmienna mimika twarzy, szczupły i nieco umięśniony (żaden z niego heros)
Opieka nad Magicznymi Stworzeniami to zajęcia, do których miał ambiwalentny stosunek. Polana pegazów, na którą przybył trochę później, niż zamierzał, wydawała się dobrym miejscem na takie zajęcia, ale nie doskonałym. Z daleka starał się wpatrywać aetonany, pegazy o gniadym umaszczeniu sierści i ciemnych, niemal czarnych grzywach. Nie podchodził do ogrodzenia, nie tylko dlatego, że było to polecenie profesora, ale byłoby też to nieodpowiedzialne z jego strony. Jego wiedza z ONMS nie wyróżniała się niczym szczególnym, ani też praktyczne umiejętności radzenia sobie z magicznymi stworzeniami. Przyszedł na te zajęcia tylko dlatego, że cenił sobie profesora @Ajax Swann. Nauczyciel potrafił w ciekawy sposób zainteresować zajęciami, a nawet przerazić, co niektórych. Kto powiedział, że praca z magicznymi stworzeniami należała do przyjemnych. Zwierzęta bywały nieprzewidywalne. Westchnął i włożył dłonie w kurtkę. Zimno, osiąkłe powietrze taka pogoda nie sprzyjała organizowaniu lekcji na powietrzu. Chłód bardzo mu dokuczał i mógł powiedzieć, że nawet do tego się przyzwyczaił, ale to nieprawda. Nienawidził takiej pogody. Przypomniały mu się jego wakacje w Grecji. Słońce, upał i przyjemna błękitna woda. Już nie mógł doczekać się kolejnego wyjazdu. Może tym razem Australia?
To był najgorszy pomysł, na jaki mogła wpaść. Merlinie, po co jej to było? Zamiast siedzieć w zamku przy kominku w pokoju wspólnym lub podjadać smakołyki z kuchni w towarzystwie miłych skrzatów, była tutaj, rozcierając skostniałe palce i rozglądając się z niepokojem po twarzach innych uczniów. Evie czuła się jak niepasujący element w tym gronie. (I w istocie tak było.) Chyba jako jedyna nie wypatrywała pegazów z czystym zachwytem, mając w głowie jakiś irracjonalny lęk, że owszem były one piękne i wytworne, ale zapewne wraz z momentem, w którym Evie podejdzie włączy im się tryb agresorów i Puchonka niewątpliwie oberwie skrzydłem lub kopytem. Nieszczególnie lubiła też profesora prowadzącego zajęcia. To znaczy, "nie lubiła" to było zbyt mocno powiedziane. Nie potrzebowała z nim ogromnej styczności, o. Mężczyzna zwyczajnie przerażał ją nie tylko wyglądem, ale i niesamowicie rozbudowanym życiorysem, wypełnionym po brzegi niebezpiecznymi historiami. Skoro więc tyle w niej było sceptycyzmu, dlaczego pojawiła się na polanie pegazów? Ponieważ rodzice wymagali od niej chociaż minimalnego zaangażowania, a Evie nie chciała ich zawodzić praktycznie nieistniejącą frekwencją. Wolała wykorzystać okazję, kiedy omawiane stworzenie przynajmniej kojarzyło się jakoś miło i przyjemnie...
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
ONMS... Fire miała dobrą rękę tylko do niektórych gatunków zwierząt. O swoją ukochaną salamandrę dbała, jak o skarb - nawet teraz miała ją w nieco powiększonej magicznie kieszonce płaszcza przy piersi, gdzie miała wygodnie. Czasami tylko łaskotała, ale Gryfonka przyzwyczaiła się. Wychodziła na zewnątrz, a ze względu na temperaturę nie mogła pozwolić Ignis na zmarznięcie. Już i tak przybrała kolor bladoczerwony. - Zakładamy się, że oberwę kopytem od któregoś? - zapytała z uśmiechem @Bianca Zakrzewski, z którą zmierzała na zajęcia przez błonia. Cóż, na ONMS prędzej czy później Blaithin działa się jakaś krzywda. Może tym razem w towarzystwie Bianci uda jej się przynajmniej powstrzymać chęć zamordowania danego stworzenia... - Słodziutka moja. - uchyliła połę płaszcza, żeby zobaczyć salamandrę wpatrującą się w Fire szkarłatnymi oczkami. To było niewątpliwie dziwne usłyszeć Szkotkę mówiącą tak pieszczotliwym tonem i z taką delikatnością gładzącą łebek zwierzątka. Odchrząknęła, bo były już przy polanie, gdzie zebrało się sporo uczniów. Jak zwykle, ludzi ciągnęło do opieki nad różnymi zwierzątkami. - Nie zemdlej, Clarke. - rzuciła do @Ezra T. Clarke z zaczepnym uśmiechem, zauważając jego spojrzenie. Planowała zaproponować przyjaciółce dołączenie do Leo i podręczenie go odrobinkę... ale zawiesiła wzrok dłużej na pięknych koniach. Nie wypuściła z ust żadnego westchnienia, ale skupiony wzrok mógł wskazywać na to, że docenia ich niezwykły majestat. - Podejdziemy bliżej? - zapytała, ale najwyraźniej nie oczekiwała odpowiedzi, bo swobodnie zbliżyła się do płotka okalającego polanę i wskoczyła na niego. Przełożyła nogi na drugą stronę i machnęła sobie nimi wesoło, wpatrując się w pegazy z bliższej perspektywy.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Nie mogło go zabraknąć na ONMS - była to prawdopodobnie jedyna lekcja, na której rzeczywiście miał aż tak dobry humor. Nie przejmował się pogodą i o dziwo wcale nie czekał na ostatnią chwilę, aby zjawić się w wyznaczonym miejscu. Ruszył w stronę polany odpowiednio wcześniej, z narzuconą na ramiona grubą wojskową kurtką. Nie lubił zimna, ale nie zamierzał chodzić jak opatulony od stóp do głów jak bałwan. W gruncie rzeczy chłód nie był taki zły - Mefistofeles przyzwyczaił się do mało łaskawej brytyjskiej pogody, trochę wiatru i wilgoci w powietrzu jeszcze nie była tragedią. Darował sobie szaliki, rękawiczki, czapki i ogólnie wszystko to, co niepotrzebne i niewygodne. Kiedy dotarł na miejsce, policzki i czubek nosa miał łagodnie zaczerwienione, z kolei dłonie odrobinę skostniały (wcisnął je do kieszeni, naprzemiennie zaciskając w pięści i rozluźniając). Do kołnierza kurtki przypiętą miał przypinkę ojca, subtelnie połyskującą. Nox przemknął spojrzeniem po zebranych przy płocie, z odrobiną sceptyzmu spoglądając na Fire naruszającą zakaz Swanna. Ślizgon normalnie był pierwszy do lekceważenia słów nauczycieli, ale do zwierząt miał niesamowicie dużo szacunku i nie potrafił ich traktować w taki sposób. Mimowolnie jednak się na rudowłosą zapatrzył, dalej podążając w tę stronę - zatem kiedy przystanął, wylądował obok @Ezra T. Clarke. Chciał posłać mu "groźne" spojrzenie, ale rozproszył go niesamowity abraksan przechadzający się w pobliżu płotka z wyjątkową dumą. Mefisto nie dał rady powstrzymać pełnego zachwytu uśmiechu, który wdarł mu się na twarz. - Nie idziesz w ślady Fire, Clarke? Może by cię coś kopnęło... Chociaż nie, czekaj. Tutaj też coś - lub ktoś - może cię kopnąć - zapewnił Krukona, z przyjazną złośliwością. Obejrzał się w stronę zamku, mając nadzieję, że profesor zjawi się jakoś szybko. Zimno zeszło na drugi plan, teraz chyba wszyscy przejęci byli tym, aby w końcu zbliżyć się jakoś do pegazów. Poza tym Nox próbował przekonać się do Swanna (ze względu na jego podejście nie było to trudne), który przecież zaczął z wielkim minusem jako zastępca Pober.
Nie nadawałam się zbytnio do opieki nad magicznymi stworzeniami. Nie miałam nic do nich i one nie miały nic do mnie, ale trzymaliśmy się raczej na dystans co służyło obu stronom. Idąc przez błonia z @Blaithin ''Fire'' A. Dear, szczelniej okryłam się płaszczem. Pogoda nie była najlepsza, a ja tęskniłam za gorącymi temperaturami ciepłych krajów. Nigdy nie przyzwyczaję się do deszczowej pogody panującej w Anglii. Spojrzałam na Fire słysząc jej słowa. Mogłabym się nie zakładać, ale to nie byłoby w moim stylu. - Dobra, dziesięć galeonów, może nic ci się nie stanie. - odparłam i wyszczerzyłam się w kierunku gryfonki, odgarniając z twarzy włosy, które żyły własnym życiem przez wiatr. Zastanawiałam się czy przegram. Nie miałam zamiaru przegrać. Po pierwsze dlatego, że nie lubiłam ponosić klęsk, a po drugie dlatego, że niespecjalnie chciałam zaprowadzać Fire do skrzydła szpitalnego. No nie było mowy o mojej przegranej, nie i koniec. Spojrzałam na dziewczynę z dziwnym wyrazem twarzy, kiedy tylko usłyszałam jej kolejne słowa. Dopiero po chwili zorientowałam się, że mówiła do swojej salamandry. - Merlinie, myślałam że mówisz do mnie. - powiedziałam i parsknęłam śmiechem, to by było dziwne. Doszłyśmy na polanę i musiałam przyznać, że pegazy naprawdę były imponujące. Jeździłam kiedyś konno, ale cholera przejażdżka na takim stworzeniu musiała być czymś naprawdę niesamowitym. Zaczęłam się zastanawiać czy w ogóle można je dosiąść, a kiedy chciałam podzielić się swoimi rozmyśleniami z Fire, ta już była przy barierkach. Typowo, bez żadnego instynktu samozachowawczego. Mając w głowie nasz zakład zaczęłam szukać jakiegokolwiek punktu zaczepienia i mój wzrok spoczął na @Leonardo O. Vin-Eurico. Podeszłam szybko do Fire. - Ty jesteś chora na głowę, chodź, Leo nas woła. - powiedziałam i odciągnęłam ją od barierki, ruszając w kierunku gryfona.
Szedł na Opiekę nad Magicznymi Stworzeniami tylko z jednego powodu - cholernej rutyny i znudzeniu się tymi przedmiotami, które początkowo wybrał w swoim grafiku po SUMach. Do tego, nie wiedział co chce robić w przyszłości - jedynym planem na dzień dzisiejszy było zostanie wokalistą i podbić świat muzyczny, albo założyć drug shop na Nokturnie. Niby nie ma tam żadnych ciekawych osobistości, a jednak to było jedyne miejsce, w którym branża mogłaby się rozwinąć bez większych konsekwencji. O dziwo, dzisiaj był całkowicie trzeźwy i nawet papierosa nie zapalił, nie czując szczególnej ochoty. Co w ogóle było śmieszne, że żaden nauczyciel w rzeczywistości nie pilnował nikogo w tej kwestii - a żeby było więcej! Oni sami często łamią ten zakaz, a przecież on dotyczy wszystkich, a nie tylko studentów tej wielkiej prestiżowej szkoły. Tak jak to zwykle przed wyjściem z dormitorium, zastanawiał się co zrobić z włosami. Zostawić długie czy może ogolić je, a jutro sobie przywrócić sobie długość zaklęciem? Postanowił, że zostanie przy długich, zostawiając też kolor, a tak naprawdę dwa - różowy i czarny. Nie pasował on do czarnych, stonowanych szat hogwarckich, ale zawsze chodziło mu w stylu o jedną rzecz - wyróżnianiu się z tłumu. Po przebudzeniu się nie szukał już aż tak atencji, ale cała charakterystyka jego ubioru i wszystkiego związanego z aparycją mu została sprzed wypadku. I ubrany w szalik Puchonów i całą szatę z godłem Hufflepuffu, wyszedł z dormitorium, kierując się na błonia. Po drodze jednakże, wchodząc na most drewniany, z którego mógłby już spokojnie dojść na miejsce spotkania, nagle wpadł na jakąś blondynkę. Co spowodowało tą nieuwagę? Wpatrzył się akurat właśnie w tą Krukonkę, lecz zaciekawił się tylko jedną partią jej ciała. Dodam, że stała tyłem. - Eeeemm, sorry... ta. - Zawiesił się całkowicie, patrząc w jej twarz, uśmiechając się jednak wesoło i chcąc w ten sposób wpłynąć na dziewczynę, czyniąc ją bardziej skłonną do wybaczenia tą katastrofą. - Idziesz na... gdzie idziesz? - Zapytał z ciekawości, lustrując ją od stóp do głów, opierając się o barierkę mostu drewnianego. Miał nadzieje, że ją nie przestraszył. Nieraz jakieś pierwszaki uciekały przed nim, bez jakiegoś powodu.
Ostatnio zmieniony przez Aristos Arceneaux dnia 11/25/2017, 00:38, w całości zmieniany 1 raz
Był już listopad i Daniel miał coraz to większe przekonanie, albo bardziej przeczucie, że wszystko toczy się ku lepszemu końcowi. Znaczy się, że nie będzie miał problemów czy to rodzinnych, czy kolejnych które spowodują kolejny zawalony rok. Cóż, czwarty raz w tej samej klasie to chyba bardziej zjebanym nie można być. Cóż, tego dnia miał Opieke nad Magicznymi Stworzeniami, nie interesowały go tak bardzo zwierzętami, lecz jako zajęcia, które są pewnym odbiciem od tych normalnych, chętnie było się na nie wybrać i posmakować chociaż troszeczkę tej lekcji. Nie będzie przecież źle, prawda? Ruszył w stronę błoni, gdzie zauważył już sporą grupkę ludzi. Czyli nie tylko on miał taki sam pomysł, gdyż nie wierzył by każdy z nich przewidywał przyszłość z tym przedmiotem. Stanął w pewnej odległości od reszty i czekał na profesora, którego po prostu nie znał. Czemu stał z boku? Nie miał chwilowo ochoty na jakiekolwiek konwersacje, a w tłumie wypatrzył Blaithin, Isilię, z którą tańczył i w sumie powinien z nią znowu porozmawiać, wtedy im dość dziwnie przerwano fajnie zapowiadający się wieczór. Westchnął głęboko i nie ruszył się z miejsca, wciąż opierając się o jedno z wielu drzew. Zupełnie nie poruszyły go pegazy czy co to tam było, ale wolał tego nie okazywać, ze względu na szacunek do samego przedmiotu. Każdy jest ważny, prawda? No oprócz wróżbiarstwa, ale to nie przedmiot, a marnowanie czasu na coś przekłamanego i nieprawdziwego.
Ostatnio zmieniony przez Daniel Blackfyre dnia 11/25/2017, 01:03, w całości zmieniany 1 raz
Naeris Sourwolf
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 167 cm
C. szczególne : Tatuaż anielskich skrzydeł na plecach
Dawno nie czuła się aż tak dobrze. W gruncie rzeczy, Naeris była teraz naprawdę szczęśliwa. Wystarczyła tylko jedna myśl o tym, że idzie na polanę pegazów, gdzie, naturalnie rzecz biorąc, będą mieć do czynienia z tymi cudownymi stworzeniami. Skrytym marzeniem Krukonki było któregoś z pełnych stylu i siły koni choćby pogłaskać po lśniącej grzywie. Kochała wszystkie magiczne zwierzęta, ale pegazy zajmowały w sercu Naeris szczególne miejsce. Z torbą przewieszoną przez ramię, promiennym uśmiechem na ustach i ekscytacją widoczną w zielonych tęczówkach podążała za pozostałymi uczniami w kierunku miejsca lekcji. Nawet nie zwracała uwagi na mroźny wiatr rozgrzana wizją zobaczenia aetonanów z bliska. Zatrzymała się tylko na chwilę na moście, żeby poprawić but, ale skończyło się to drobnym wypadkiem. Zdezorientowana z trudem utrzymała równowagę, łapiąc się barierki i odwróciła się, żeby zobaczyć, kto był tak nieuważny. - Emm... - odezwała się w podobny sposób, pocierając z zakłopotaniem szyję. Chciała od razu powiedzieć, że nic nie szkodzi, ale specyficzny wygląd nieznajomego nieźle Naeris zaszokował. Widywała wielu dziwnych ludzi, ale Puchon stanowił chyba kumulację. Tatuaże na twarzy, różowoczarne włosy... A mimo to ujął ją swoim uśmiechem. - Jest ok. - zapewniła, nie wiedząc czy powinna coś dodać, ale poczuła, że dopadła ją nieśmiałość. - Tam. - wskazała na polanę, gdzie kręciło się już sporo uczniów. - ONMS. Ty też? Krótkie równoważniki zdań pozwalały jako tako mówić normalnie. Nie chciała, żeby nieznajomy Puchon pomyślał, że go ocenia, bo wcale tak nie było, więc starała się nie przyglądać mu nachalnie. - O, jestem Naeris. - przypomniała sobie, że przecież wypada się przedstawić i wyciągnęła rękę, mając nadzieję, że nie zauważy drobnej nerwowości w tych gestach. Jako, że pozostało bardzo mało czasu, dopytała czy też się wybiera na lekcję i razem z chłopakiem poszła na polanę.
Nie było dobrej czy złej pogody na zajęcia z Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami. Swann niejednokrotnie poświęcając się ukochanej dziedzinie nauki narażony był na mniej przyjemne czynniki atmosferyczne, niż trochę wiatru. Teraz było po prostu chłodno, ale nawet jeszcze nie zaczęła się zima. Co uczniowie powiedzą, kiedy zabierze ich na błonia, gdy spadnie śnieg? Mężczyzna nie spieszył się wcale, pokładając ogromną wiarę w tym, że dzieciaki są na tyle rozsądne, że posłuchają jego prośby i nie będą naprzykrzać się pegazom. Jednocześnie trochę liczył na to, że jeśli komuś wpadnie głupi pomysł denerwowania ich przy płocie, to oberwie zanim profesor będzie miał szansę zainterweniować. Swann nie tolerował głupoty, a tylko tak był w stanie określić lekceważenie majestatycznych i potężnych stworzeń. Kiedy w końcu dotarł na polanę od razu zauważył, że na niektórych po prostu nie ma co polegać. Skrzywił się nieznacznie, przyspieszając minimalnie, aby zganić panią prefekt Gryffindoru. Zanim zdołał to uczynić, koleżanka z tego samego domu odciągnęła ją na bok. Przynajmniej tyle! Profesor skinął głową wszystkim na powitanie. Grupa była tragicznie zróżnicowana - prawdę powiedziawszy spodziewał się mniejszej frekwencji. Wydawało mu się, że pegazy i zajęcia na zewnątrz skutecznie odgonią tych, którzy pojęcia o ONMS nie mają. - Nie podejdziecie nawet na krok do tego płotka, o ile nie pokażecie mi, że znacie przynajmniej podstawowe informacje o pegazach. To nie są jakieś śliczne koniki. - Głos Swanna załamał się w charakterystyczny dla siebie sposób, ale mężczyzna nie dał po sobie poznać, że w rzeczywistości to wspomagające go zaklęcie szwankowało. Podał @Blaithin ''Fire'' A. Dear plik pergaminów, gestem nakazując rozdanie reszcie. Zaplótł ręce na klatce piersiowej, pomrukując jeszcze tylko "macie dziesięć minut".
Każdy rzuca trzema kostkami (proszę o zalinkowanie rzutów). Można dodać po jednym oczku za każde 10 pkt z ONMS. Wynik można dowolnie zaniżać. Termin do 30.11
EDIT! Przesuwam termin do 1 grudnia, przepraszam i dziękuję <3