Polana przed zakazanym lasem, na której zwykle pasą się pegazy. Są w miarę udomowione, lecz niechętnie przychodzą do obcych, są wobec nich nieufne. Występują tu głównie Aetonany, pegazy o gniadym umaszczeniu sierści i ciemnych, niemal czarnych grzywach. Zamieszkują całe wyspy Brytyjskie. Pegazy w zależności od punktów w kuferku z ONMS mogą się różnie zachowywać.
kostki:
0-4 pkt z ONMS - są nieufne, nie podchodzą zbyt blisko i lepiej też do nich nie podchodzić. Mogą być płochliwe i uciekać lub też zaatakować. Jeśli chcesz podejść bliżej rzuć kostką. Parzysta - pegaz spłoszył się i uciekł. Nieparzysta - zostałeś zraniony przez pegaza, musisz odwiedzić skrzydło szpitalne. 5-9 pkt z ONMS - pegaz pozwala podejść do siebie, nawet pogłaskać po łopatce lub nakarmić, jednak uważaj, to nadal dzikie zwierzę. 1, 3 - zwierzak stoi spokojnie, wydaje się zachowywać naturalnie i nie zwracać większej uwagi na to co robisz. 2 - pegaz spłoszył się i uciekł. 4 - zwierzak posłusznie poddaje się twoim próbom oswajania, pozwala się zbliżyć i reaguje neutralnie. 5 - pegaz zastrzygł uszami, a gdy próbowałaś/łeś się zbliżyć kopnął cię, musisz odwiedzić skrzydło szpitalne. 6 - dzięki swojej intuicji i zwierzęcej empatii, pegaz nie miał najmniejszych oporów by z tobą się zaprzyjaźnić. Otrzymujesz 1 pkt do ONMS. 10+ pkt z ONMS - Na tym etapie możesz pozwolić sobie na większe obcowanie z tym niezwykłym zwierzęciem, może spróbujesz pojeździć? Lub wyczyścić? 1, 5 - pegaz bez najmniejszych oporów przyjął cię na swój grzbiet i możesz się cieszyć jazdą na nim. Podczas spaceru znajdujesz gumową piłeczkę. (Gumowa piłeczka służy do zabaw z pegazem i dodaje +1 do ONMS) 2, 4 - coś najwyraźniej poszło nie po twojej myśli, bo koń spłoszył się i uciekł. 3 - pegaz przyjął cię na grzbiet, jednak z krańca lasu dostrzegł jakieś niebezpieczeństwo i pognał z tobą przez błonia. Rzuć ponownie kostką: Parzysta- upadasz boleśnie, bezzwłocznie udaj się do skrzydła szpitalnego. Nieparzysta- koń mimo trudności dał się po chwili opanować, a ty otrzymujesz +1 do ONMS. 6 - nie wiesz co było nie tak, ale pegaz zwyczajnie cię kopnął i uciekł. Udaj się do skrzydła szpitalnego.
Autor
Wiadomość
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Potrzebowała się odciąć od ostatnich wydarzeń i nie myśleć przez jakiś czas o miotlarstwie, Gryfonach, nauczycielach i całym tym tałatajstwie. Być może w pierwszej chwili zbliżenie się do latających koni nie było najlepszym sposobem na ucieczkę od latania, jednak Davies była przekonana, że nawet obserwowanie ich powolnego bytowania na brzegu Zakazanego Lasu będzie w stanie ją uspokoić. Z rozpędu nawet zaszła trochę zbyt blisko jednego z pegazów i w pierwszej chwili pomyślała o próbie pogłaskania go, ten jednak spłoszył się i zbiegł wgłąb drzew. Skwitowała to ponurym uśmiechem. Nie miała ręki do zwierząt. I widocznie nie tylko dumbadery za nią nie przepadały. Postanowiła przysiąść na trawie, opierając się o jakieś względnie odległe od leśnej gęstwiny drzewie. Jak zwykle na odcięcie od świata miała w plecaku mapę szkoły, po którą już dawno nie sięgała. Pełno w niej było rzeczy do uzupełnienia. Począwszy od łazienki prefektów aż do tamtego ukrytego miejsca na dachu. Przynajmniej w tym kontekście tamta wycieczka okazała się dobrym pomysłem. Jeszcze by zaniedbała swoje zwiedzanie szkoły przez zabieganie związane ze szkolnym życiem.
Wciąż aklimatyzowała się w szkole po powrocie z wymiany. Hogwart był jednak jakiś obcy, pusty. Brakowało jej Carson, która postanowiła kontynuować naukę gdzie indziej i chociaż wiedziała, że nikt przyjaciółki nie zastąpi — wciąż próbowała. Jej relacje z Elaine były dość niepewne, a młodsze krukonki nie były zbyt wymagającym towarzystwem. A naprawdę potrzebowała porozmawiać. Niechętnie doszła do wniosków, że pewne relacje nie mają przyszłości takiej, jakich od nich oczekujemy i przez to nie było sensu się w nie angażować. Dlaczego więc nie wychodził jej z głowy? Zagryzła dolną wargę, przesuwając dłonią po szyi jednego z zamieszkujących szkolne tereny pegazów. Argentówna miała dar, wrodzony talent do magicznych stworzeń i te lgnęły do niej same, pozwalając sobie na pieszczoty ze strony dziewczyny, jak i częstowanie się przysmakami. Lubiła latać na miotle, jednak nic nie sprawiało jej takiej frajdy i takiego poczucia stabilności, jak jeździectwo. Młoda studentka nie miała możliwości teleportacji do rodzinnej stajni, więc korzystając z ładnej pogody, wybrała się właśnie na polanę, gdzie spotkała pegazy. I chociaż żadnego nie spłoszyła, ten jeden okazał się bardziej jej ciekawy niż reszta, szybko nawiązując z nią jakąś więź. Zachęcał do przejażdżki, łbem trącając ramię. Nie trwała ona długo, jednak dała jej ukojenie i delikatny uśmiech, wprawiła w ruch jasne kosmyki włosów, wywołując wewnętrzną ekscytację i dziecięcą radość. Zwierzę wylądowało łagodnie po kilku rundach w okolicach zamku, a ona mimowolnie przytuliła się do jego grzbietu, szepcząc ciche podziękowania za towarzystwo. Wiedziała, że nie raz do tego zwierzęcia wróci. Zsunęła się z grzbietu, opadając na ziemię i poświęciła jeszcze chwilę na pieszczoty konia, drapiąc go za uchem lub głaszcząc po łbie. Zwierzę zajęło się trawą, a ona ruszyła w stronę wyjścia z polany, dopiero teraz dostrzegając siedzącą na trawie postać. Nie wiedziała dlaczego, dziewczyna wydawała się jej jakaś nostalgiczna, może samotna? Zacisnęła usta, zastanawiając się co zrobić. Może chciała być sama i tak naprawdę nie szukała atencji? Wrodzony altruizm Alise był jednak silniejszy. Krukonka podeszła do niej, kucając przed nią i przyglądając się jej z uśmiechem, przesunęła spojrzeniem po trzymanej mapie. - Cześć! Co knujesz ciekawego? - zapytała cicho, zupełnie jakby zdradzały sobie sekrety. Ruchem dłoni zgarnęła włosy na plecy, uważniej przyglądając się jej twarzy błękitnymi oczyma. Czy to nie ta śliczna dziewczyna, co przytulała w pubie Elijah? Przekręciła głowę w bok. - Mogę z Tobą posiedzieć? Czuła, że nie może i nie chce zostawić jej samej i sama zostać też nie chciała. Nawet siedzenie w milczeniu z drugą osobą było lepsze, niż pogrążenie się w dość negatywnym, wewnętrznym chaosie, napędzonym ciekawością, tęsknotą i rzeczywistością. Ta ostatnia niestety często nie była taka, jaką byśmy chcieli.
1 - pegaz bez najmniejszych oporów przyjął cię na swój grzbiet i możesz się cieszyć jazdą na nim. Podczas spaceru znajdujesz gumową piłeczkę. (Gumowa piłeczka służy do zabaw z pegazem i dodaje +1 do ONMS)
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Bez zazdrości obserwowała kątem oka poczynania dziewczyny, która pojawiła się na polanie i z miejsca przekonała do siebie jednego ze skrzydlatych koni, co zaowocowało ich wspólną przejażdżką, obejmującą również krótki lot. Davies uśmiechnęła się lekko, w końcu ujrzenie początku przyjaznej, międzygatunkowej relacji zawsze było czymś, na co reagowała z pewnym rozczuleniem. Skupiła się jednak na własnych sprawach w momencie, kiedy zorientowała się, że śledzi ruchy w powietrzu zwierzęcia i jego jeźdźca już nieco zbyt nachalnie. - Chyba powinnam mieć przerwę od knucia. - odparła trochę bezwiednie, wręcz jakby sama do siebie, dopiero po chwili orientując się, skąd pochodziło pytanie i kto je zadawał. To była ta dziewczyna z imprezy krukońskiej. Choć Moe wymieniła z nią wtedy właściwie może ze dwa spojrzenia, zdążyła się zorientować, że takie wydarzenia raczej nie były jej ulubioną formą spędzania czasu. Być może rozkręciła się, gdy Gryfonka już wyszła i przestała psuć mądre krukońskie powietrze o niebieskiej poświacie. - Myślisz, że lubią aportować? - nie zastanawiała się zbyt długo nad odpowiedzią, bo zamiast udzielania jej, wolała po prostu się nieco przesunąć i zrobić miejsce. Była już po wprowadzeniu na mapę najważniejszych poprawek, zatem schowała ją z powrotem do wysłużonego plecaka, w którym nosiła wszelkie swoje skarby. Miała w nim też jakąś piłkę dla skrzydlatych koni. Być może dziś nadszedł dzień, gdy udałoby się jej poznać przeznaczenie tej zabawki.
Alise L. Argent
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : dołeczki w policzkach przy uśmiechu, zawsze nosi bransoletkę ze smoczym akcentem i łańcuszek z zawieszką z Irlandzką Koniczynką
Zaśmiała się na jej odpowiedź, uznając ją za żart i grę słów, bo tak urocza dziewczyna nie mogła przecież mieć ukrytych zamiarów. Alise niestety nazbyt wierzyła w dobre intencje ludzi i każdemu dawała szanse, mogąc wyjść różnie. Słabo wychodziła jej nauka na tego typu błędach. Nie miała problemu z przebywaniem w towarzystwie, chociaż dużo lepiej czuła się w kameralnym gronie dwóch lub trzech osób. Jasnowłosa widząc, jak się przesunęła, wstała z kolan i zajęła miejsce obok, podkurczając nogi i obejmując je rękoma tak, aby oprzeć na nich głowę skierowaną w stronę nieznajomej. Raz jeszcze przesunęła po jej twarzy, wydając z siebie ciche westchnięcie zamyślenia. - To zależy od osobnika. Jak się do Ciebie przekonają, to lubią i nawet chętnie się bawią, chociaż znacznie mocniej relaksuje je wyczesywanie. - odparła zgodnie ze swoim przeświadczeniem, jak i wiedzą. Wiedziała, że zwykłe konie od magicznych skrajnie się różnią, ale miłość do pielęgnacji była silną cechą łączącą obydwa te stworzenia. Przesunęła paznokciami po jeansach, przesuwając spojrzenie z dziewczyny na pasącego się pegaza. - Chcesz, to możemy spróbować przekonać też do Ciebie tamtego łobuza. A tak w ogóle, to jestem Alise. Dodała jeszcze, prostując się i wyciągając dłoń w jej stronę, powracając do niej uwagą. Nie znały się, kojarzyła tylko jej buzię z baru z imprezy po wygranym meczu, gdzie przytulała się ochoczo do Elijah. Krukonce głupio było zapytać jednak, dlaczego wygląda na taką smutną. Nie myśląc wiele, wstała i wyciągnęła do niej rękę, aby pomóc jej wstać. Nie puszczając dłoni gryfonki, wolno i spokojnie pociągnęła ją w stronę konia. Ten podniósł łeb i poruszył uszami, widocznie skonsternowany obecnością drugiej z dziewcząt, bo pierwszą zdążył już poznać. Może on poprawi jej humor? - Powinnyśmy go jakoś nazwać. Zaproponowała w końcu, zdając sobie sprawę, że nie wie, jak się do niego zwracać. A każdy przecież zasługiwał na dobre imię.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Był moment, w którym na twarzy Moe wymalowało się niedowierzanie. W tym ułamku sekundy zamknęło się całe jej przeświadczenie o tym, że w oczach niektórych osób rzeczywiście mogła być prawdziwym rozrabiaką i osobą, która regulaminu szkolnego przestawała przestrzegać tak szybko, jak czujne oczy nauczycieli odwracały od niej na chwilę spojrzenie. Być może jako Gryfonka miała już taką świadomość wyrytą w głowie, że większość raczej spodziewa się po niej brawurowych zachowań, dziwnych zakładów i szwendania się po zamku po nocach. Między innymi. A w przypadku Alise trafiła na zupełną odwrotność. I uznała to za miłą odmianę, bo wreszcie nie usłyszała, że jest z pozoru niewiniątkiem, a została wyśmiana na wspomnienie o spiskowaniu. Aż sama parsknęła śmiechem, kiedy zsumowała na szybko w głowie wszystkie dotychczasowe występki. Trochę było z niej niepozorne niewiniątko. A brak bezpośrednich złych zamiarów niewiele tu zmieniał przy skali niektórych z jej pomysłów. - Mnie mówią Moe. Sądzisz, że jeszcze nie ma dość? - nie była przekonana do całego pomysłu z zaprzyjaźnianiem się z pegazem. Na szczęście nie padła jeszcze propozycja czesania kopytnego, bo obawiałaby się najpierw o zrobienie mu krzywdy, a potem o własne życie, gdyby takie majestatyczne stworzenie się na nią zeźliło. Uścisnęła rękę Alise, po czym sama przed sobą przyznała, że nowość w postaci kontaktu z pegazem powinna pomóc jej wrócić do myślenia względnie trzeźwo i z szerszej perspektywy na swoje kłopoty. Dała sobie więc pomóc ze wstaniem, a potem nie stawiała oporu, gdy Argent wlokła ją za sobą w stronę skrzydlatego. - Cześć, George! - wyrzuciła z siebie nieco bezczelnie i arogancko, odbierając tym samym zaszczyt nadania pegazowi imienia przez kogoś, kogo już przynajmniej znał. Pewnie oryginalnie nazywał się jeszcze inaczej, więc nie powinno mu to robić różnicy. Davies zaraz jednak spokorniała. Już sam pomysł nazywania obcego stworzenia wydał jej się na tyle abstrakcyjny, że bezmyślnie poszła za propozycją. Ale w bezpośrednim kontakcie miała zamiar zachować ostrożność. I dystans. Sporo dystansu. - Przepraszam, jestem trochę rozchwiana. - przyznała bardzo otwarcie, jednak nie miała zamiaru teraz się na tym skupiać. Miała nie myśleć o problemach. Wolała, gdy jedyny, jaki miała, znajdował się przed nią, strzygł uszami i ważył pewnie z tonę ze skrzydłami. Sama ta świadomość wystarczyła jej, aby to właśnie na nim się skupić i po prostu dać sobie czas na obserwowanie go. Czy miała siłę na tego typu znajomość?
Alise L. Argent
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : dołeczki w policzkach przy uśmiechu, zawsze nosi bransoletkę ze smoczym akcentem i łańcuszek z zawieszką z Irlandzką Koniczynką
Wyglądała na zaskoczoną, chociaż krukonka nie potrafiła zrozumieć dlaczego. Ona sama była raczej grzeczna, nie łamała regulaminu i nie denerwowała kadry. Była przyzwyczajona do mocnego stąpania po ziemi, rodzice zawsze oczekiwali od niej głosu rozsądku. Prawda też była taka, że Argentówna na dłuższą metę nie potrafiła kłamać i wagarowanie bez dobrego powodu szybko zostałoby zdemaskowane. Parsknięcie śmiechem jednak wszystko rozluźniło, a jasnowłosa rozluźniła się, gdy gryfonka również zareagowała rozbawieniem. No bo jak takie urocze stworzenie mogłoby knuć straszne plany? Nie miała pojęcia o jej łobuzerskich zamiłowaniach, ani też o tym, że ją tak postrzegano. - Moe, tak trochę, jak Meow, tak jak koty robią? Masz najsłodsze imię w zamku. - odparła zgodnie z prawdą, zdając sobie sprawę, że powinna jednak ugryźć się w język i nie pokazywać pewnych stron siebie podczas pierwszego spotkania. Poczuła rumieńce na policzkach, więc odwróciła wzrok, kręcąc głową z niedowierzaniem na własne gadulstwo. - Przepraszam, nie chciałam Cię urazić. Dość? Nieee. On jest dość aktywny, młody jeszcze. Dodała w odpowiedzi na pytanie dziewczyny, wzruszając delikatnie ramionami i patrząc na pegaza, który w najlepsze objadał się trawą wygrzebywaną spod śniegu. Nie wyglądał na przejętego ich obecnością na swojej ulubionej polanie. Ala była dość bezpośrednia, co Moe mogła zauważyć przez szybkie nawiązanie kontaktu fizycznego. Poniekąd chciała coś sprawdzić, poczuć się chociaż trochę potrzebna, bo od wyjazdu Carson czuła się, jak powietrze. Na Grorge parsknęła śmiechem, zakrywając zaraz usta dłonią, chociaż koń już na nie patrzył z przekręconym na bok łbem, strosząc z ciekawością uszami. Ona sama by na takie imię nie wpadła, jednak w pewien sposób mu pasowało. Był przecież taki książę podobno, w rodzinie Królewskiej Mugoli z Wielkiej Brytanii. - Książęce imię, pasuję mu! - zaczęła, odwracając głowę, aby spojrzeć na nią przez ramię. Przesunęła spojrzeniem po jej twarzy, znów kręcąc głową, przecież nic się nie stało. - Każdy czasem ma takie dni, nie masz za co przepraszać. Jednak jeśli chcesz, to mogę Cię wysłuchać. Nie będzie to nasz sekret, bo George też będzie słyszał, ale nikt więcej się niczego nie dowie, Moe. Zaproponowała luźno i całkiem niezobowiązująco. Takie zachowania leżały głęboko w jej naturze. Znalazły się przy pegazie. Alise pierwsza wyciągnęła dłoń, szepcząc do niego słowa na przywitanie i dając mu powąchać dłoń, chociaż ten zaraz przywarł do niej, domagając się pieszczot. Poruszył zadowolony skrzydłami, gdy przesunęła dłoń wzdłuż łba, zatrzymując się na opadającej na jego czoło grzywce. Zaraz też przysunęła dłoń gryfonki pod nos ogiera, aby ją też powąchał. Z początku ostrożnie, zaraz jednak domagał się drapania za uchem również od niej. - Samce są bardziej ufne, niż samice, które często pilnują młodych w całym stadzie. Zwłaszcza, gdy jest sam. Nie musisz się bać, George wygląda na zadowolonego. Cofnęła się nieco w bok, aby to Davies była bliżej konia i nawiązała z nim lepszy kontakt. Gdy tylko przestawała go głaskać, trącał jej dłoń po więcej.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Jej rodzice nadali jej imię chyba właśnie ze względu na przyjemnie brzmiące zdrobnienie, bo sami niemalże nigdy nie zwracali się do niej per 'Morgan'. Chyba, że bardzo zaszła im za skórę, ale pod okiem rodziców za bardzo się nie wychylała. Godzenie dwóch światów było najwyraźniej wystarczającym wyzwaniem, by nie miała czasu na myślenie o występkach i konspiracji. A może to dopiero atmosfera szkoły tak na nią oddziaływała i poza jej murami stawała się nieco bardziej ułożoną nastolatką? - To pozory. Morgan brzmi jak klątwa, więc muszę się ukrywać. - za uśmiechem kryła się spora doza powagi. Morgan brzmiało dla niej czarnoksięsko niezależnie od tego, jak bardzo chciała przywyknąć do tego imienia. Brzmiało, jak złe zamiary, jak groźba, jak ciemność. Nie lubiła się zapuszczać w meandry swojego imienia. Miało mroczną przeszłość, a ona nie chciała być jej kontynuacją. Wystrzegała się tego. Choć w niektórych magicznych ambicjach i tak poszła w ślady swojej legendarnej imienniczki. - Chyba wolę zostać w krainie pegazów. - tym razem to ona ze śmiechem pokręciła głową, a jej słowa, jakkolwiek zadziwiające również dla niej, wyrażały przede wszystkim niechęć do opowiadania o swoich problemach. W towarzystwie Alise czuła się kompletnie wyjęta z dotychczasowych zmartwień, a obecność latających wierzchowców jeszcze bardziej nawarstwiała stopień oderwania od rzeczywistości. Może nie czuła się, jak we śnie, ale na pewno, jakby ktoś ją wrzucił do jakiejś bajki. Czy powinna w takim razie poczekać na jakiś morał na koniec? Obawiała się jakichś raptownych reakcji księciunia na głaskanie, bądź zaprzestanie głaskania, w końcu tak potężne stworzenie miało również zęby na wypadek, gdyby mu się coś bardzo nie spodobało. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że mógł to czuć, a jednak, pomimo stresu, postanowiła zaufać w tej sytuacji zarówno sobie i jemu, głaszcząc i drapiąc 'George'a' w okolicy ucha. Kiedy już nabrała nieco pewności, zerknęła na Argent. - Znasz się na ludziach. - czy chciała w ten sposób sprowokować Krukonkę do opowiedzenia czegoś o sobie? Z pewnością, takie kryptopytania były poniekąd jej specjalnością, kiedy chodziło o pozornie neutralną ciekawość, której zwykle nie chciała zdradzać. W rzeczywistości dziewczyna zaintrygowała ją. Otwartością, ciepłem, serdecznością i radosnym jazgotaniem. Moe chyba nawet to w niej polubiła. Być może kogoś jej przypominała.
Alise L. Argent
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : dołeczki w policzkach przy uśmiechu, zawsze nosi bransoletkę ze smoczym akcentem i łańcuszek z zawieszką z Irlandzką Koniczynką
Była momentami dziwna, staroświecka i wierzyła w przesądy, które we współczesnym świecie nie miały prawa bytu. Uważała, że imiona są ważne, że miały przypisane cechy i wpływały na to, jakie cechy charakteru się w ludziach rozwijały. Jaką osobą się stawali. Jej imię było tylko jedną z wielu wariacji popularnej Alicji — a w świecie mugoli była książką o takiej dziewczynce, co goniła białego królika. Była to ulubiona historia jej mamy, jednak nie chciała używać popularnej formy, odnalazła właśnie odrobinę zmienioną Alise, co oznaczało "wielkie szczęście, szlachetność". Zmarszczyła brwi, wydając z siebie ciche "hmm", badając spojrzeniem jej buzię. - A to nie jest tak, że Morgan to skrót od mitycznej Morgany? To bardzo szlachetne imię, dla dobrej czarownicy. Powinnaś być z niego dumna. Jak myślisz, w jakim domu ona by była? - zapytała z ciekawością, zaraz próbując sobie wyobrazić piękną, majestatyczną wiedźmę w szkolnym mundurku, co zakończyło się cichym parsknięciem śmiechu i pokręceniem głową z niedowierzaniem. Musiała ją mieć za jakąś wariatkę, jednak jasnowłosa krukonka niezbyt się tym przejmowała. Kiwnęła głową, nie mając zamiaru do niczego jej zmuszać. - Może jak nam się uda, George odda Ci pióro! To dobry amulet na szczęście. Miała nadzieję, że uda się jej go zdobyć. Miała taką wewnętrzną zachciankę, aby ludzie dookoła byli szczęśliwy i się uśmiechali. Naiwnie nikogo nigdy nie skreślała, nawet bałwanka Boyda, chociaż jego sytuacja w głowie Alise była skomplikowana. Westchnęła jednak, chcąc odgonić swoje głupie gdybanie i skupić się na Moe. Było w niej coś przypominającego Carson, jednak przy tym wszystkim była całkiem inna — mniej gwałtowna na pierwszy rzut oka. Obserwowała z uśmiechem, jak lepiej poznają się z pegazem i sama jednocześnie gładziła jego szyję, przeczesując palcami włosy. Koń wyglądał na zrelaksowanego. - Wydaje mi się, że dałby Ci się przejechać ze mną, gdybyś miała chęć. I chętnie pobawiłby się piłką. Zobacz, jaki zadowolony. - zauważyła całkiem poważnie, przyglądając się zwierzęciu. Miał zrelaksowaną pozycję szyi i głowy, kołysał delikatnie ogonem, a jego dolna warga luźno opadała. Błyszczały mu też oczy, co wskazywało na zainteresowanie. Z końmi było o tyle gorzej, że ich źrenice się nie rozszerzały i nie zwężały, przez co wielu ludzi się bało, bo nie potrafiło odgadnąć ich zamiaru. Na słowa Moe pokręciła przecząco głową, zawieszając na niej wzrok. - Wcale nie, lepiej znam się na koniach i zwierzętach. Nawet smoki są prostsze w obsłudze. Ludzie.. Ludzie mają to do siebie Morgan, że sami sobie komplikują, nie potrafią przekazywać uczuć i chęci bezpośrednio, bojąc się reakcji otoczenia. Zwierzęta wszystko Ci pokazują, nie robią sztucznego zamieszania. Na Merlina, przepraszam! Pewnie Cię zanudzam.. Zakończyła z przerażeniem, spuszczając wzrok w delikatnym zawstydzeniu i przysłaniając usta dłonią. Poczuła, jak rumienią się jej policzki. Nie powinna była jej tak męczyć, zagadywać — zwłaszcza że dopiero się poznały. Prawda była jednak taka, że Alise ostatnio strasznie dokuczała przypadłość samotności w tłumie. Zacisnęła usta, odgarniając kosmyki włosów za ucho i przesunęła spojrzeniem po jej sylwetce, zatrzymując się na buzi. - A Ty? Ty znasz się na ludziach?
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Na swojej drodze rozwoju wzorowała się nieco na swojej imienniczce. Zwłaszcza na tych jasnych jasnych stronach jej legendarnej potęgi. Morgana potrafiła być inspirująca, kiedy sięgało się w te elementy jej historii, w których nie była jeszcze czarnym charakterem. W przypadku zapuszczenia się nieco zbyt daleko trudno było wyczuć ten krytyczny moment załamania, w którym stała się zła. Być może wcale się taka nie stała? W każdej opowieści o niej czarownica była tą, która robiła największe wrażenie. Zarówno potęgą, jak i teatralnością swoich poczynań. - Była animagiem, potężną uzdrowicielką, mistrzynią eliksirów i oponentką Merlina, który był ze Slytherinu. Widzę ją tylko w jednym domu. - dlaczego zeszła na tematy historyczne? Może po prostu na tym lepiej się znała, niż na pegazach. Legendy i średniowieczne zapisy intrygowały ją, odrywały od zmartwień. Jeżeliby uznać, że Morgana była z Gryffindoru, czy możliwym byłoby, aby to Merlina uznano za szalonego, bezwzględnego, okrutnego i oddanego złu maga, gdyby ta zwyciężyła go i wprowadziła własne rządy? Moe, nie teraz. - Jemu się chyba bardziej przydadzą. Ja nie potrzebuję szczęścia. - postanowiła oszczędzić George'owi utraty piór, których przecież używał do latania. Sama miała w tej chwili inne priorytety niż dbanie o łut szczęścia. Ono przecież przychodziło zawsze w odpowiednich momentach. Wystarczyło przygotować mu odpowiednie warunki. Ale musiała teraz zabrzmieć. Półbogini Morgan Davies. Jakby już miała wszystko i mogła decydować o tym, czego jeszcze oczekiwała od życia. A prawda, zwłaszcza na ten moment, była zgoła inna. - Chyba wolę miot... Ale ze mnie maruda! Rany, przepraszam. - kiedy złapała się na kolejnym odrzuceniu pomysłu Argent sama przed sobą musiała przyznać, że trochę przesadzała, nawet, jeżeli tak się po prostu w dużej mierze trafiło, że albo nie czuła się w czymś zbyt pewnie, albo dobijał ją jej własny humor, albo nie chciała nikogo wykorzystywać dla własnej rozrywki. Westchnęła, przytulając głowę do szyi pegaza, uważając przy tym, aby jej włosy nie znalazły się zbyt blisko zasięgu zębów skrzydlatego stworzenia. Ostrożności nigdy dość. Ale chciała przede wszystkim okazać Alise choć część uznania i wdzięczności za to, że teraz tu z nią była, dzieliła się wiedzą oraz dzielnie znosiła humory pani mocno-niewydarzonej-kapitan. - Ludzie są chorzy na nieszczerość. A ja chcę znać się na nich na tyle, by nie mieć im tego za złe. - mimo, że nie namyślała się długo przed odpowiedzią, zauważalnie zawiesiła się już po niej, jakby sama rozważała, czy nie palnęła czegoś kompletnie pozbawionego sensu.
Alise L. Argent
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : dołeczki w policzkach przy uśmiechu, zawsze nosi bransoletkę ze smoczym akcentem i łańcuszek z zawieszką z Irlandzką Koniczynką
Wierzyła, że każdy rodził się dobrym człowiekiem, tylko niektórzy po prostu mocniej ulegali pokusom i presji otoczenia. Morgana była inspirującym przykładem silnej, niezależnej i niezwykle potężnej kobiety, którą życie powiodło drogą oddaloną od właściwych wyborów, chociaż dokładnych powodów z pewnością nigdy się nikt nie dowie. Alise sądziła, że zawsze chodziło o władzę oraz bogactwo, bo nic bardziej nie otępiało ludzi. - Ujęte w ten sposób brzmi niesamowicie. Dlaczego Tobie dali takie fajne imię, a ja jestem od dziewczynki biegającej za królikiem?- bezradnie rozłożyła ramiona, wzdychając ciężko. Nie miała pojęcia, że podobnie, jak imienniczka, Moe ma talenty magiczne i zna się na transmutacji. Ona sama odnajdowała się dużo lepiej w uzdrawianiu czy opiece nad magicznymi stworzeniami — miała taką aurę, że wszystkie ją lubiły. - Znasz jakieś ciekawostki z jej życia? Samą postacią czarownicy się aż tak głęboko nie interesowała, jednak bardzo lubiła słuchać legend i baśni. W ogóle lubiła słuchać ludzi, niezależnie co mówili. Cały czas intrygowało ją to wrażenie, które zostawiała gryfonka w jej głowie. Ta nostalgia. - Każdy potrzebuję szczęścia, ale jak Ty nie chcesz, to może, chociaż ja dostanę. - uśmiechnęła się w jej stronę całkiem szczerze, przenosząc następnie spojrzenie błękitnych oczu na pegaza. Piękne stworzenie, które tyle razy szkicowała w swoim notesie, zawsze wywoływało ten sam zachwyt na jej twarzy. Trochę mu chyba zazdrościła, bo latanie o własnych siłach — bez miotły — musiało być kwintesencją wolności. Nikt go nie kontrolował, robił, co chciał. Oni w obecnych czasach nie mogli sobie na te luksusy pozwalać, chociaż każdy z głębi serca w nie wierzył. Przymknęła na chwilę oczy, odganiając posępne i filozoficzne myśli, aby skupić się na koleżance. - Przestań, nie masz za co. Miotły też są świetne. Grasz w drużynie? Niedawno wróciłam do szkoły i niezbyt się orientuję w obecnych składach, poza tym naszego domu. - zapytała z ciekawością, wyjaśniając przy okazji swoją niewiedzę. Dużo zmieniło się w samym zamku, jednak najbardziej obcy byli ludzie. Przystąpiła z nogi na nogę, gładząc zwierzę ze spokojem. Widząc, jak brunetka potrzebuje odrobiny czułości, uśmiechnęła się i spojrzała na pegaza z wyczekiwaniem, a ten parsknął i oparł łeb na ramieniu gryfonki, przez chwilę faktycznie próbując dobrać się do jej włosów. Alise jednak przyłożyła dłoń do jego warg, kręcąc przecząco głową. Mało osób wiedziało, jak konie są inteligentne. Nie przeszkadzało jej marudzenie dziewczyny czy trudny charakter, nawet tego nie zauważyła. Chyba tak dawno nie rozmawiała z żadną fajną koleżanką, że cieszyła się ze wszystkiego. - Na wszystkich? Trudny cel sobie wyznaczyłaś! Jednak masz rację, to paskudna epidemia i się rozprzestrzenia. - westchnęła, cofając się pół kroku i siadając na trawie. Przesunęła palcami po śniegu, odchylając głowę do tyłu, wpatrując się w przebijające się niebo w otoczeniu koron wysokich drzew. - Byłoby dużo prościej, gdybyśmy akceptowali siebie i to, co czujemy. Ktoś mi kiedyś powiedział, że takie przyznawania się do uczuć to słabość, ale wcale się z tym nie zgadzam. Dodała jeszcze, przenosząc na nią spojrzenie i z rozbawieniem patrząc, jak George miętoli w pysku jej kaptur, wciąż jednak trzymając łeb na jej ramieniu, spokojnie kołysząc ogonem.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Nie popierała podejścia Argent do jej imienia, co mogło się wydać poniekąd hipokryzją w ustach kogoś, kto zasłaniał własne pełne imię zdrobnieniami przy każdej możliwej okazji. W przypadku Morgany jednak mogło to wynikać w pewnym sensie z obawy, że zaczęto by ją kojarzyć ze złymi zamiarami, gubieniem się na życiowej ścieżce i zmierzaniem za szeptami chaosu. Mrocznie, co? - Z innym imieniem nie byłabyś już sobą, Alicjo. - poprawiła ją w sposób, który wydawał jej się bardzo podobny do treści samej powieści. Tam było pełno odniesień do zauważania różnych perspektyw na zastane sytuacje, idei poznawania siebie, czy słownych gierek zahaczających o filozofię. - Nie wydaje Ci się, że to imię jest idealne? Gdzie się znajdujemy, jeżeli nie w pięknej baśni? - chciała podkreślić swoje słowa chociażby przez to, że właśnie głaskały skrzydlatego konia, ucząc się w Szkole Magii i Czarodziejstwa. Bieganie za królikiem, czy wyciąganie go z kapelusza było zaledwie czubkiem góry lodowej. Prologiem do tego, jak usłane magią i wyśnionymi scenariuszami miały stać się ich życia. - Lubię... Snuć domysły. Być może rzeczywiście była Gryfonką i znała się na transmutacji jak sam Gryffindor. Cokolwiek podzieliło ją z Merlinem, sprowadziło ją w zakazane arkana. - podjęła się tej krótkiej opowieści, kiedy Alise skupiła się na pegazie i jego piórze. W przypadku Morgany trudno było trzymać się faktów, czy prawdy, bo tego nikt nie potrafił do dziś jasno nakreślić. Powstało zdecydowanie zbyt wiele wersji tak magicznych, jak mugolskich, a jej relacje z Arturem, Merlinem, Graalem i mistyczną wyspą Avalon przeplatały się w niemalże każdej z nich w odmiennych formach. - Uczę się być kapitanem. - skwitowała w końcu po dłuższym milczeniu, nie chcąc używać zwrotów sugerujących, że już się stała pełnoprawną liderką drużyny. O tym nie świadczyło noszenie opaski. Do kapitańskiej roli należało dojrzeć, udowodnić grupie oraz sobie swoją wartość. Nadal miała przed sobą długą drogę. - Chyba powinnyśmy zacząć od swoich imion. - podpowiedziała na wzmiankę o tym, że ludziom brakowało akceptacji samych siebie. Kompleksy rzeczywiście były potężnym narzędziem do samookaleczania, niezależnie od tego, jak mądrych słów i dumnych postaw używało się, aby je zakamuflować. Potrafiły niezauważenie wkradać się w choćby najjaśniejsze osoby spośród bliskich nam ludzi. Może nawet zwłaszcza w nie.
Alise L. Argent
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : dołeczki w policzkach przy uśmiechu, zawsze nosi bransoletkę ze smoczym akcentem i łańcuszek z zawieszką z Irlandzką Koniczynką
Na jej słowa, oczy delikatnie się blondynce rozszerzyły. Miała wrażenie, że już kiedyś słyszała coś podobnego. Kiedyś, gdy była młodsza i mama tłumaczyła jej pochodzenie i opowieść o tym nieszczęsnym imieniu, była tam pewna postać. I tak oto błękitnooka krukonka przesunęła po sylwetce Moe wzrokiem, zatrzymując się na jej oczach. Posłała jej głębsze spojrzenie i uśmiech, wskazując na nią palcem. Nie był to gest, nad którym do końca zapanowała, jednak nie oznaczał niczego złego, wręcz przeciwnie. - Brzmisz jak ten kot, co był w tej bajce. To jedyna z niemagicznego świata, jaką znam. Mama mi ją czytała, więc pamiętał. On też tak brzmiał, gdy mówił do Alicji. Na pewno. - wytłumaczyła dość entuzjastycznie, wciąż się uśmiechając. Prawdę mówiąc, była dumna z każdej rzeczy, którą wiedziała na temat mugoli — chociaż nie było tego dużo. Ojciec był przewrażliwiony i najchętniej trzymałby ją pod stałym nadzorem. Po chwili jednak podrapała się po głowie, zdając sobie sprawę, jak to mogło zabrzmieć. - Nie gniewasz się, nie? Ten kot był moją ulubioną postacią. Mhm, coś w tym jest. Zgodziła się z nią jeszcze, całkiem zaintrygowana słowami gryfonki. To była kolejna różnica od Carson - ona by nigdy nie powiedziała czegoś takiego, raczej zaśmiała się drwiąco. Czyżby Morgan miała w sobie odrobinę z romantyczki? Skrzyżowała ręce na biuście, opierając ręce na ramionach i zaciskając na nich palce. Teoria wydała się Alise dość realna, zważywszy na jej wadę w ludzi. - Na pewno miała jakiś powód. Ludzie nie rodzą się źli, coś po prostu na nich wpływa. Czułabyś się lepiej z taką wizją Morgany? Milczały chwilę, zajęte dbaniem o zadowolenie Georga. Przebywanie z magicznymi stworzeniami dobrze wpływało na samopoczucie, zwłaszcza u krukonki. Nigdy jednak nie mówiła o tym głośno, bo nie chciała wyjść na jakieś aspołeczne dziwadło, ale prawda była taka, że bez Carson było jej trudno wrócić don życia towarzyskiego. Gdy gryfonka się odezwała, podniosła na nią wzrok, wyrwana z zamyślenia. - Byłaś na imprezie w barze, nie? Znasz się z Elijah i z drużyną, więc tak myślałam, że grasz. Jednak kapitan? Gratuluję. I jak Ci idzie? - odparła z zaciekawieniem, zdając sobie sprawę, to proste tylko z nazwy. Bycie liderem to szereg wyzwań i na przykład ona wiedziała, że by się do tego nie nadawała. Nie umiałaby trzymać dyscypliny czy krzyczeć. Na jej słowa zaśmiała się, kiwając głową i kucając wygodniej na ziemi, gdzie chwilę wcześniej się znalazła. - Tak, chyba tak. Najtrudniej zacząć jednak od siebie. Morgan i Alise to całkiem niezłe imiona, mogłaś być Brunhildą, a ja — nie wiem, Pansy? Przekręciła głowę na bok, próbując sobie wymyślać jakieś podobno brzmiące do swojego, chociaż dużo gorsze imię. Koń parsknął, cofając się pół kroku i otrzepał skrzydła, schylając łeb w stronę ziemi, aby wygrzebać trochę trawy. Mądre ślepia jednak cały czas zerkały w stronę dziewcząt, a zwierzę wydawało się zrelaksowane. Wydawać by się mogło, że wśród śniegu czegoś szukał.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Jedynie pokiwała głową, z malującym się na twarzy łagodnym uśmiechem. Kot z Cheshire wypowiadał wiele abstrakcyjnie brzmiących zdań, które niosły jednak sporo pobudzającej do rozmyślań treści. Jego oszczędność w wyrażaniu się i określenia przepełnione wielością znaczeń często pobrzmiewały jej w pamięci i niekiedy starała się tym inspirować. Przy Alise jeszcze bardziej czuła, że takie zachowanie mogło być jak najbardziej na miejscu. - Chyba po prostu nie chcę jej postrzegać jako tej złej. - odparła na jedno z pytań, odsuwając się przy tym od skrzydlatego stworzenia. Nie czuła się na tyle komfortowo, żeby wdawać się w dłuższe kontakty z pegazem nawet wtedy, kiedy teoretycznie miała od niego na to swoiste przyzwolenie oraz wsparcie Argent. - Jak się ma takiego kapitana jak Elijah to życie staje się łatwiejsze. Lewki ze mną... Nie mają lekko. - po otwartym komplemencie w stronę uskuteczniania kapitaństwa u Krukonów przyszło jej choć pobieżnie opowiedzieć o swoich losach z opaską na ramieniu, więc na moment trochę się nachmurzyła. Zakaz meczowy nadal był zbyt świeżą sprawą, aby miała bez problemu wspominać o tym i nie robić sobie przy tym wyrzutów. Na jej uwagę dotyczącą zmienionych imion zaśmiała się. Ni to prześmiewczo, ni serdecznie. - Nie, Alicjo. Nie mogłabyś nie być Alicją. - pouczyła ją całkiem poważnym tonem, jakby wcześniejsza lekcja dotycząca imion nie dotarła z odpowiednim skutkiem. Zupełnie, jakby sama była usilnie przekonana do tego, że jej losem było właśnie bycie Morganą i nikim innym. Kto wie, ile w ich życiach zmieniłoby się, gdyby zmienić u nich tak potencjalnie nieistotne szczegóły, jak imiona. - Dzięki, że przyszłaś. Do zobaczenia na feriach? - jej podziękowania brzmiały trochę tak, jakby ich spotkanie nie było kompletnie przypadkowym zrządzeniem losu, ale uśmiech Moe był przy tym szczery i wyjątkowo promienny, jak na okoliczności niedawnego otrzymania druzgocącej kary. Może sama potrzebowała potwierdzenia, że to nie był przypadek. Skierowała się po plecak z zamiarem pójścia w swoją stronę, ale przeczuwała, że to nie był ostatni rozdział jej znajomości z Argent.
[z/t x2]
Frea Ragnarsdóttir
Rok Nauki : II
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 164
C. szczególne : Mimo, że stara się nad tym panować, zdarza się jej używać złych słów lub niektórych w ogóle nie odmieniać. W rozmowie słychać również jej islandzki akcent.
Często tłum ją przytłaczał. Od dziecka przyzwyczajona była do życia na odludziu, często żartowała nawet, że ich dom znajduje się na końcu świata. Jednak jej to nigdy nie przeszkadzało. Mało tego. Kochała to. Dobrze pamięta jaki szok przeżyła tuż po przyjeździe do Londynu, chyba nigdy nawet nie widziała tylu ludzi stłoczonych w jednym miejscu. Z początku nie potrafiła się tu odnaleźć, szukała miejsc, gdzie mogłaby się wyciszyć i pobyć sama ze sobą. Męczył ją hałas, tłok, męczyli ją ludzie. W Hogwarcie jest trochę podobnie. Chociaż szkoła jest ogromna i nie raz zgubiła się na krętych korytarzach, szukając odpowiedniej sali, rzadko kiedy potrafi odnaleźć miejsce, w którym absolutnie nikogo nie spotka. W zimę były to błonia albo krużganki, ale teraz zrobiło się cieplej i uczniowie wręcz wylali się z murów zamku, zajmując niemal całą powierzchnię terenów okalających szkołę. Spacerowała dość długo, z uporem próbując znaleźć miejsce, gdzie chociaż przez jedną krótką chwilę będzie mogła nacieszyć się swoim własnym towarzystwem. Nie żeby takowe uważała za najlepsze i jedyne słuszne - lubiła ludzi i lubiła ich towarzystwo. Czasem jednak odczuwała silną potrzebę odizolowania się od społeczeństwa, zupełnie jakby chciała zrobić reset, a następnie powrócić z nową siłą. Dochodząc do polany uniosła lekko głowę. Z dzieciństwa pozostało jej spoglądanie na stopy podczas chodu i tym sposobem często nie do końca zdawała sobie sprawę gdzie konkretnie idzie. Tak było i tym razem. Nogi same zaprowadziły ją na polanę pegazów, jakby doskonale zdawały sobie sprawę z wewnętrznych potrzeb Frei. Zachwycona swoim odkryciem, rozejrzała się naokoło w celu upewnienia się, iż znajduje się tu całkiem sama, po czym zgrabnie przeszła między belkami prowizorycznego ogrodzenia. Zerwała po drodze trochę niskiej trawy, która po zimie nie odzyskała jeszcze swojego piękna, ale powoli budziła się do życia i ostrożnie podeszła do stojącego nieopodal stworzenia. -Hej, jak się masz? -Rzuciła, delikatnie głaszcząc go po grzbiecie jedną ręką. Drugą zaś podstawiła mu do pyska, z wyczuciem karmiąc zebraną przed chwilą trawą. W jednej chwili przypomniała sobie Islandię. To ona nauczyła ją poszanowania dla natury i uwrażliwiła na wszystkie jej aspekty. Ukształtowała ją i sprawiła, że Krukonka często faunę i florę przekładała ponad drugiego człowieka. Już tęskniła, chociaż niedawno przecież wróciła.
Miałem podobny problem. Nie potrafiłem znaleźć spokojnego miejsca w tej szkole pełnej szaleństwa, psikusów, Irytka chcącego zrzucić na twoją głowę wiadro pomyj, klubowiczów, grających w wybuchającego durnia na dziedzińcu i wielu innych, którzy zatruwali mi życie swoim samym jestestwem. Za wszelką cenę poszukiwałem spokoju, razem z Proximą, moim wężem owiniętym wokół mojej szyi, ciążąc mi nieznacznie. Trzymanie go na widoku zawsze przynosiło pozytywne skutki, co bardziej płochliwy Puchon omijał mnie szerokim łukiem, byle tylko nie wejść w zasięg białego gada. Słusznie, zważywszy, że jest to wąż-albinos z gatunku Czarnej Mamby, jednego z najbardziej jadowitych gatunków węży. Magicznie spowolniono jego wzrost, dlatego też nikt nie musiał się martwić, że w przeciągu roku urośnie do swojej maksymalnej długości, czyli gdzieś koło dwóch-trzech metrów. Na poszukiwania odpowiedniego dla nas miejsca, ubrałem się dość brytyjsko, mając nadzieje, że nie będzie mi za gorąco w tym słońcu. - Gdzie idziemy? – Proxima zasyczał, patrząc na mnie kruczoczarnymi ślepiami, na co wzruszyłem ramionami, kwitując: - Przed siebie, nie wiem. Tam, gdzie nie będzie prawie ludzi. W ten sposób, me nogi pokierowały nas na błonia, gdzie też chwile musieliśmy pochodzić, żeby znaleźć choć skrawek trawy, gdzie nie było rozłożonego koca razem z parą wylegujących się uczniów, korzystających z pięknej pogody. Powoli mnie to irytowało, choć przecież czysto rozsądkowo nie powinno, czym oni sobie zawinili. Niczym, prawda? A jednak niesmak pozostawał. Wreszcie znalazłem odpowiednie miejsce do odpoczynku, gdzie nie potykałem się o całujące się twarze. Była to polana, gdzie zarejestrowałem obecność tylko jednej osoby w towarzystwie kilku pegazów. Wzruszyłem do siebie ramionami, uznając, że to miejsce mogło być, mając nadzieje, że nie naruszę swoją obecnością komfortu sylwetki, która najwyraźniej potrafiła znaleźć wspólny język z tymi magicznymi stworzeniami, bowiem jeden osobnik chętnie czerpał z jej towarzystwa. Przeszedłem przez ogrodzenie, kierując się to ku nieznanej mi osoby, to do pegaza, będąc rozdarty między dwoma opcjami: podpatrzyć jak przekonać do siebie krnąbrne stworzenia czy raczej samodzielnie wypróbować swoich sił z magiczną istotą? Ostatecznie, Proxima podpowiedział mi, bym podszedł do dziewczyny, więc zrobiłem na przekór i ostrożnie zbliżyłem się do jednego z pegazów, zaznaczając się w polu widzenia blondwłosej nieznajomej, choć nie ingerując w żadną interakcję między nami. Skupiwszy się w pełni na „oswojeniu” zwierzęcia, lekko się ugiąłem w kolanach i wyciągnąłem przed siebie puste dłonie, kierując je wewnętrzną stroną ku górze, jakby pokazując brak „złych zamiarów”. Proxima już mi się śmiał za uchem, że z taką postawą nawet by się nie zastanawiał i byłby jeszcze bardziej skłonny, by zrobić sobie ze mnie dobry posiłek, acz pegaz był zgoła innego zdania – podszedł i dał się pogłaskać, choć nie było czuć tej „więzi”, która była między dziewczyną, a jej magicznym koniem ze skrzydłami. Odwróciłem się nieznacznie, mogąc bardziej przyglądnąć się obcej, aż wreszcie zacząłem rozmowę, co i tak było do mnie niepodobne, bym to ja zrobił ten pierwszy krok. - Co zrobiłaś, że się tak ciebie słucha? Ja trafiłem chyba na jakiegoś znużonego życiem. – Zażartowałem, chcąc jakoś zacząć rozmowę, choć nie miałem w tym biegłości, zwykle to ktoś rozpoczynał wymianę zdań, przez co czułem się lekko spięty na początku, choć miałem nadzieje, że nie zniechęcę do siebie drugiej osoby już na samym starcie.
C. szczególne : Mimo, że stara się nad tym panować, zdarza się jej używać złych słów lub niektórych w ogóle nie odmieniać. W rozmowie słychać również jej islandzki akcent.
Pegaz, obok którego wcześniej stanęła wciąż wydawał się być zainteresowany jej obecnością. Na jedną tylko chwilę odwrócił wzrok gdzieś w bok, jakby chciał Frei pokazać, że i tu wreszcie ktoś zawitał. Machinalnie podążyła za jego wzrokiem, namierzając w końcu tajemniczego osobnika, ale szybko powróciła do głaskania stojącego przy niej stworzenia. Wiedziała, że całkiem sama długo tu nie pobędzie - było to, przynajmniej według niej, miejsce zbyt atrakcyjne, żeby miało stać puste. A jednak obecność stojącego teraz koło jednego z pegazów chłopaka nie przeszkadzała jej aż tak bardzo. Zresztą...chyba go nawet skądś kojarzyła. Z wężem owiniętym wokół jego szyi, nie mógł przejść koło niej niezauważony, dlatego jest niemal pewna, że kiedyś widziała go na korytarzu lub na jakiś zajęciach. -Za długo sami nie pobyliśmy, co? - Rzuciła cicho i lekko poklepała konia po łopatce. Nawet ta krótka chwila samotności sprawiła, że w tej chwili emanowała całkiem innym nastrojem i humorem niż zaledwie 10 minut temu i w duchu dziękowała Merlinowi, że zupełnie przez przypadek znalazła swoje nowe ulubione miejsce w Hogwarcie. Na głos stojącego już nieopodal jej chłopaka, oderwała dłonie od sierści zwierzęcia i skierowała na niego swój wzrok, przez chwilę zawieszając zaciekawione spojrzenie na wijącym się wężu. Nie znała się na nich. Przez długi czas jedynym miejscem, gdzie rzeczywiście mogła je zobaczyć były...książki. Na Islandii te gady nie występowały w ogóle. Pewnie dlatego teraz stojąc tak blisko jednego z nich, poczuła lekkie zdezorientowanie i niepewność i niemal natychmiastowo spięła prawie wszystkie swoje mięśnie. -Pewnie to samo co Ty robisz ze swoim wężem. -Odpowiedziała po dłuższej chwili, w końcu przenosząc wzrok na swojego towarzysza. Wzruszyła przy tym lekko ramionami, myśląc nad tym, że nigdy specjalnie nie "uczyła się" jak powinno obchodzić się ze zwierzętami. Zarówno te magiczne jak i ze świata mugoli słuchały się jej od zawsze, zupełnie jakby zaraz po zapoznaniu między dziewczyną a stworzeniami tworzyła się jakaś nadprzyrodzona więź. -To chyba nie kwestia umiejętności. Pewnie trafiłeś na jakiś wyjątkowo nietowarzyski egzemplarz. -Dodała szybko, lekko się do niego uśmiechając i znów wzruszając ramionami, zupełnie jakby chciała podkreślić, że to nic takiego i z pewnością w Hogwarcie bez problemu można znaleźć większych znawców zwierząt, niż ona sama. Nigdy się zresztą za takowego nie uważała, chociaż nie mogła zaprzeczyć, że zajęcia z ONMS należały do grupy jej ulubionych.
Shawn A. McKellen II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 186cm
C. szczególne : hipnotyzujący wzrok, naszyjnik i sygnet z emblematem rodu.
Urodą, dziewczyna odbiegała od klimatów typowo brytyjskich, do których byłem przyzwyczajony, żyjąc i mieszkając osiemnaście lat na wyspach. Zastanawiałem się tylko, czy była jedną z przyjezdnych, a jak już to z której szkoły. Wątpliwości te rozwiały się jednak z pierwszym usłyszanym przeze mnie słowem, wypowiedzianym przez ciekawą blondynkę – jej akcent nie brzmiał ani rusko, ani węgiersko, czesko czy po prostu charakterystycznie dla uczniów Durmstrangu i tej drugiej szkoły z nieintuicyjną nazwą. Dłońmi przejeżdżałem po karku rosłego zwierzęcia, czując jego oddech i aurę totalnej neutralności, jakby mojej obecności mogłoby nie być, nic to by się nie zmieniło. Było to dość zgoła odmiennie podejście zwierząt do mojej osoby, gdyż w moim domu wszelkie psidwaki, kuguchary, hipogryfy raczej ekscytowały się na mój widok, choć wiadomo – inaczej, gdy się było z zwierzęciem prawie codziennie, a pierwsza wizyta i to jeszcze w miejscu, gdzie ludzie oczekiwali tej właśnie reakcji średnio dziesięć razy dziennie, niczym w jakimś zoo. Zawiesiłem na niej wzrok przez kilka sekund z zaciekawieniem, usłyszawszy wcześniej jej odpowiedź. Podniosłem prawą brew nieznacznie, skierowawszy się już bardziej do niej niż do pegaza, który biernie stał i skubał trawę. - O umiejętności rozmowy z pegazami jeszcze nie słyszałem. To jakiś rodowy sekret? – Zażartowałem, przenosząc wzrok na Proximę, który akurat prześlizgnął mi się z szyi na przedramię, zaciskając się nieco mocniej, by utrzymać się w pozycji. Łeb wychylił w kierunku twarzy jasnowłosej, jakby badał swoją przyszłą zdobycz. - Co jest? – Zasyczałem z ciekawością, nie wiedząc, co ten Proxima wyprawiał. - Obczajam twoją nową koleżankę. Jak zwykle, ciągnie cię do tych ładnych, ziom. – przewróciłem oczami na słowa tego beznadziejnego węża i rzuciłem w niepamięć tą krótką, acz żenującą rozmowę. - On się tak tylko przygląda, jakby co, nic nie zrobi. – Starałem się przekonać dziewczynę, żeby przypadkiem nie pomyślała, że gad ma zamiar zaraz na nią skoczyć i zrobić sobie z niej dzisiejszą kolację. - Może tak być, twój wydaje się dużo bardziej towarzyski – Odwzajemniłem równie lekki uśmiech i wypuściłem Proxime na ziemie, żeby nie sterczał tak, ciągle przypatrując się każdemu centymetrowi ciała nieznajomej. Odchrząknąłem i zrobiłem ten pierwszy, legendarny krok, który musiał nastąpić, choć zwykle się go nie podejmowałem, a zostawiałem sprawę drugiej osobie, jedynie odpowiadając. - Hm, a no i ja jestem Shawn. Mam nadzieje, że nie zakłóciłem za bardzo twojego spokoju. – Nie wiem czemu to powiedziałem, oczywiście, że to zrobiłem ty durny matole. Wyciągnąłem jednak rękę w celu uścisku, co było ostatecznym gestem poznania drugiej osoby. Czułem się odrobinę skrępowany, poznając nową osobę, acz nie było tak źle, jak czasami mi się zdarzało, teraz przynajmniej potrafiłem wypowiedzieć w pełni całe zdanie bez wewnętrznych walk z własną psychiką.
C. szczególne : Mimo, że stara się nad tym panować, zdarza się jej używać złych słów lub niektórych w ogóle nie odmieniać. W rozmowie słychać również jej islandzki akcent.
Patrzyła na białego węża uważnie obserwując każdy najmniejszy ruch, jakby sam fakt, że jest on zawinięty na szyi jej rozmówcy i może jednak nie jest taki groźny jak się wydaje, wcale nie sprawił, że poczuła się zgoła bezpieczniej. Doskonale zdawała sobie sprawę, że stojący przed nią chłopak może być lekko zdezorientowany jej chwilowym "otępieniem", ale przez dłuższą chwilę wręcz nie mogła oderwać wzroku od gada, który również patrzył się jej prosto w oczy, sprawiając wrażenie, że doskonale wie o czym Krukonka myśli. Wolno przeniosła spojrzenie na chłopaka i posłała mu krótki uśmiech, w którym widać było lekki stres. -Co? -Rzuciła szybko, orientując się, że kompletnie zlała zadane wcześniej w jej stronę pytanie. W jednej chwili zrobiło jej się niezmiernie głupio, dlatego chcąc jakkolwiek wybrnąć z sytuacji, jedną ręką wskazała na węża, jakby tym niemym znakiem chciała usprawiedliwić swoje zachowanie, a drugą podrapała się z tyłu głowy, co zwykła była robić, gdy dopadał ją najlżejszy nawet stres. -Wybacz. Ja po prostu w sumie nigdy wcześniej nie widziałam węża z tak bliskiej odległości...I no. -Zagryzła wargę, wiedząc, że im prędzej przestanie gadać, tym lepiej wyjdzie z tej konfrontacji, chociaż na pewno nie zwycięsko. Westchnęła ciężko i posyłając mu przepraszające spojrzenie, oparła się o stojące tuż za jej plecami ogrodzenie, w międzyczasie słysząc syczenie, którego źródłem definitywnie nie był jedynie wąż. W myślach stwierdziła po chwili, że przecież nikt inny, niż wężousty nie trzymałby węża na szyi, a przynajmniej nikt nie robił tego w Stavefjord. Kiwnęła wolno głową na jego słowa, mając nadzieje, że w przyszłości nie okażą się kłamstwem, a Frea nie stanie się ofiarą owego stworzenia i lekko odetchnęła z ulgą, znów rzucając ostatnie już szybkie, podejrzliwe spojrzenie w jego stronę. -Cóż, ja mam za to nadzieje, że nie przypiszesz mi łatki wariatki po tym spotkaniu. -Teraz to ona zażartowała i nieco rozluźniła napięte od jakiegoś czasu mięśnie. Znów wzrokiem powróciła do chłopaka, który wydawał się nieco...zawstydzony (?) i odwzajemniła uścisk dłoni. -Frea -Odpowiedziała, po czym z przykrością stwierdziła, że nie jest w stanie samodzielnie zidentyfikować do którego domu należy Shawn. Cóż, wcale nie dziwiła się, że po lekcjach postanowił zmienić strój, sama również nie pałała miłością do mundurka i codziennie po lekcjach ubierała się w coś znacznie wygodniejszego. Przez chwilę poczuła się jednak odrobinę "zaniedbana", ponieważ właśnie oto stał przed nią wypisz wymaluj stuprocentowy, elegancko ubrany Brytyjczyk, a ona (spiesząc się na błonia) założyła na siebie pierwsze lepsze spodnie, koszulkę, a na ramiona zarzuciła skórzaną kurtkę i nijak nie była ubrana tak ładnie jak jej rozmówca. -Wybacz bezpośredniość, ale czy my przypadkiem nie jesteśmy z tego samego domu? Wiesz...facet z wężem na szyi to widok dość rzadki, a mam nieodparte wrażenie, że taki widok kiedyś gdzieś mi przeleciał przed oczami, ale... -może Hogwart jest dziwny i znacznie więcej jest tu ludzi chodzących z tymi zwierzętami oplecionymi wokół szyi. -W mojej starej szkole to był dość...bardzo niecodzienny widok, zgaduje, że tu też co drugi uczeń nie jest wężousty. -Dokończyła szybko, czując jakieś dziwne zażenowanie swoją osobą i mając wielkie nadzieje, że tak naprawdę nie wygłupiła się AŻ TAK, a ostatnia wypowiedź jest chociaż trochę zrozumiała.
Stres dziewczyny nie uszedł mojej uwadze, na co szybko zareagowałem, nie chcąc jednak straszyć dziewczyny swoim niecodziennym pupilem. - Weź ją zostaw, nie gap się jakbyś chciał zrobić sobie z niej podwieczorek. – Syknąłem cicho, krytykując zachowania gada. - Daj mi się chwile napatrzeć, jest niezwykle ciekawa i piękna, ziom. – Przewróciłem oczyma na jego odpowiedź, porzucając ten wątek i skupiając się już w tej chwili jedynie na mojej towarzyszce, wiedząc, że jakiekolwiek prośby do Proximy będą bezcelowe. Najwidoczniej widok węża całkowicie odciął dziewczynę od rzeczywistości bo moje pytanie dotarło do jej świadomości dopiero po krótkiej chwili, co nie było pierwszym takim przypadkiem, który zdarzyło mi się doświadczyć. Ba, dużo osób panikowało na widok gada, a każdy robił to na swój specjalny sposób i w żadnym razie jej brak uwagi nie był niczym niewybaczalnym. Machnąłem ręką, jakby podkreślając, że to co mówiłem, nie było w jakiś sposób ważne. Natomiast jej dalsze wyznanie nieco mnie zaskoczyło, bo choć niewielu miało fizyczną styczność z wężem, tak prawie każdy, przynajmniej z tych ludzi, których znałem, widział je chociażby w zoo. - Nic nie szkodzi, godne podziwu, że nie uciekłaś z krzykiem na ustach. – Delikatnie się uśmiechnąłem, wracając na sekundę myślami do niezliczonych wypadków, kiedy to najczęściej młodsi uczniowie na mój widok, a raczej Proximy, zawracali na korytarzu i uciekali, postanowiwszy, że może wrócą tutaj za chwile, kiedy mnie nie będzie. Pewne zakłopotanie blondynki w moich oczach było nawet urocze, gdzie za punkt nie tyle honoru, co dobrego samopoczucia, wyznaczyłem sobie cel, by dziewczyna nie czuła się skrępowana. - Nie, powiem nawet więcej, że i tak bardzo dobrze to zniosłaś, tym bardziej jak to jest twój pierwszy kontakt z tym gadem. – Trochę powtórzyłem to samo co wcześniej, acz mówiłem szczerze. Raczej to mnie brano za wariata, spacerując sobie po zamku z wężem owiniętym wokół szyi, który czasem wystawał łeb ponad mój wzrost, przypominając antenkę radiową, która obracała się i spoglądała na mijających mnie ludzi. Z każdą sekundą rozmowy, czułem się coraz swobodniej, poszedłem zaś za jej przykładem i również się rozluźniłem, nawet nie zwróciwszy uwagi na to, jaki byłem spięty. Zmarszczyłem lekko czoło, chwile oddając się myślom, słysząc jej imię. - Bardzo ciekawe imię. Skandynawskie, prawda? Stamtąd pochodzisz? – Zapytałem z ciekawością w głosie, od razu w głowie mając różne pomysły na wykorzystanie jej pochodzenia i urody w spektaklu. Szybko wybiłem sobie jednak te myśli, nie chcąc całkowicie odcinać się od rzeczywistości, co często mi się zdarzało, gdy zaczynałem dumać o teatrze. - Nie, spoko – powiedziałem, odnosząc się do domniemywanej bezpośredniości i kontynuowałem – cóż, tak, nie przeczę, łatwo mnie rozpoznać, albo zachować w pamięci, co nie wiem czy sklasyfikować jako zaletę czy wadę. – Wzruszyłem ramionami i w końcu przeszedłem do sedna: - No, ogólnie to jeśli jesteś z Ravenclaw to tak, jesteśmy z tego samego dormitorium. – Uniosłem lekko kąciki ust w delikatnym uśmiechu, którym obdarzyłem blondynkę, by zaraz odnieść się do jej późniejszych słów. - Cóż, tutaj też nie jest to zbyt częsty widok. Oprócz siostry to nie znam nikogo, kto dzieliłby się ze mną tą samą zdolnością. A gdzie chodziłaś do szkoły, jeśli oczywiście mogę spytać. – Powiedziałem pytającym tonem, nie chcąc się narzucać i wymuszać na niej odpowiedzi, gdyby na przykład nie chciała powiedzieć, byłoby to dla niej bolesne czy coś z podobnych scenariuszy. Gdybym mógł usłyszeć jej myśli, od razu wybiłbym jej domysły z głowy, nie czując tego samego zażenowania co ona, wręcz odwrotnie, każde jej spostrzeżenie, pytanie było dość trafne i napędzało rozmowę, nie dając jej szansy na niezręczną ciszę, która tak często towarzyszyła mi w dyskusjach z nowopoznanymi osobami.
C. szczególne : Mimo, że stara się nad tym panować, zdarza się jej używać złych słów lub niektórych w ogóle nie odmieniać. W rozmowie słychać również jej islandzki akcent.
Uśmiechnęła się na jego komentarz, doskonale wiedząc, że taka scena w jej wykonaniu zwyczajnie nie miałaby prawa bytu. Od dziecka przejawiała fascynacje zwierzętami, zarówno magicznymi, jak i tymi ze świata mugoli, poniekąd ucząc się wrażliwości na świat przyrody od starszego brata, który akurat w tej sferze życiowej, stanowił do Frei niemały wzór do naśladowania. W zasadzie całe jej dzieciństwo opierało się o bezpośredni kontakt z naturą, pozwalając dziewczynie na obcowanie wśród zwierząt jakie można było spotkać w zimnej Skandynawii. A na Islandii cóż...węże po prostu nie występowały. -Bardziej niż strach, poczułam...dezorientacje. -Ostatnie słowo wypowiedziała nieco wolniej, pilnując, aby wypowiedzieć je poprawnie i nie ośmieszyć się jeszcze bardziej przed chłopakiem, który już i tak prawdopodobnie zdążył zacząć wyrabiać sobie na jej temat jakąś śmieszną opinię. -Twój wąż po prostu sprawia wrażenie, jakby bardzo chciał uczestniczyć w naszej rozmowie. -Dokończyła spokojnie, zdając się na wcześniejsze słowa Shawna, przekonujące ją, iż pełzający teraz na ziemi zwierz nic jej nie zrobi. Może się nawet kiedyś do niego przekona, tak jak przekonała się do szczurów, które zawsze towarzyszyły Brunowi, a których Frea z początku nie mogła znieść, bo ogólnie nie przepadała za gryzoniami i myślała, że ten stan rzeczy utrzyma się do końca jej ziemskiego życia. -Och, naprawdę? Rozumiem w takim razie, że większość ludzi jednak ucieka z krzykiem na ustach? -Zaśmiała się, nawiązując do wcześniejszej wypowiedzi Krukona o możliwości jej reakcji. Cieszyła się przy tym niezmiernie, że nie jest jedyną osobą, którą widok węża lekko spetryfikował i odciął na paręnaście sekund od rzeczywistości. Zdjęcie gada z ramienia chłopaka, pozwoliło jej w końcu skupić swoją uwagę na Krukonie, wcześniej jakby podświadomie koncentrując się na zwierzęciu. Popatrzyła się na chłopaka, być może nieco dłużej zawieszając wzrok na jego oczach i lekko rozszerzonych źrenicach. Było w nich coś, co przyciągało Freę, jednak nie mogła tak stać jak głupia i się na niego gapić, dlatego speszona swoim może zbyt dużym krokiem w ich bardzo świeżej znajomości, odwróciła głowę, spoglądając na rozciągające się za jego plecami tereny. -Skandynawskie. -Kiwnęła po chwili głową na potwierdzenie słów Shawna i znów na niego zerknęła, tym razem skutecznie omijając okolicę oczu, coby znów nie zacząć się w nie wpatrywać jak jakaś nienormalna. -Z Islandii dokładnie, dlatego też wcześniej nie widziałam węża. Nie występują u nas takie rewelacje. -Co ciekawe, prawo na wyspie zabrania również hodowli tych gadów, ale tej ciekawostki postanowiła z wiadomych tylko sobie przyczyn nie mówić na głos. Nie była zwolenniczką opowiadania czegokolwiek o jej Islandii z własnej inicjatywy. Co innego jak ktoś ją zacznie wypytywać - wtedy rozgada się tak, że pewnie większość osób w połowie przestałaby słuchać, jednak sama z siebie rzadko kiedy poruszała ten temat, chociaż teraz stał się on znacznie mniej bolesny, niż ledwie pół roku temu. -To pewnie zależy od tego czy to lubisz. Ja chyba jednak wolałabym pozostać w swojej strefie komfortu i być raczej mniej, niż bardziej rozpoznawalna. -Odpowiedziała po chwili, wcześniej jakiś czas zastanawiając się nad odpowiedzią. Odniosła się przy tym do siebie, stwierdzając w duchu, że w Stavefjord też nie była przecież szkolną gwiazdą, a jej krąg przyjaciół ograniczał się raczej do paru najbliższych jej osób. Podobnie jest w Hogwarcie, chociaż tutaj idzie jej to znacznie oporniej, zważywszy na to, że zdecydowana większość uczniów zna się ze sobą od paru dobrych lat i czasem po prostu trudno jest się przebić przez mur, który sobie zbudowali. -Siostry? -Chociaż doskonale zdawała sobie sprawę z dziedziczności tej umiejętności, zważając na to jak rzadko można spotkać kogoś, kto rzeczywiście takową posiada, Frea była szczerze zaskoczona tym, że siostra Krukona również przejawiała owe zdolności. Na usta machinalnie cisnęło jej się głupie pytanie, czy używają języka węży do tajnego porozumiewania się, ale równie szybko jak pojawiło się w jej głowie, tak szybko wyrzuciła je ze swojej głowy. -Do Stavefjord. -Rzuciła szybko, zupełnie jakby tylko czekała na to pytanie, co poniekąd było prawdą. Nie tylko silny akcent, ale również nie-brytyjsko brzmiące imię skutecznie zdradzały jej zagraniczne pochodzenie i niemal przy każdej rozmowie z kimś, kogo spotykała pierwszy raz, kwestia ta prędzej czy później musiała zostać poruszona. Nie miała oczywiście tego nikomu za złe - sama zadawała milion pytań, kiedy tylko poznawała kogoś z innego kraju, dlatego chętnie odpowiadała na te, dotyczące jej samej.
Przed odkryciem swojej umiejętności, nie miałem szczególnych powiązań z zwierzętami, choć uważałem je za szczególnie ciekawe. Nie tylko te magiczne, ale te mugolskie również, gdyż w swojej „normalności” były tak autentyczne, że oglądanie ich w niemagicznych zoo było dość odprężające. Wtedy jeszcze nie byłem takim przeciwnikiem tego typu miejsc, a których jestem obecnie – uważałem, że powinny przebywać w swoim naturalnym środowisku lub rezerwatach, zamiast bycia rozrywką dla widowni. Tego typu sprawami zacząłem interesować się z dwa lata temu, wtedy też przerzuciłem się całkowicie na dietę wegetariańską, co wcale łatwe nie było, bowiem potrawy mięsne od dziecka zaliczałem do moich ulubionych. W tym wszystkim duży wpływ miała właśnie wężoustość i rozmowy z Proximą, z którym poznawałem się od czwartej klasy, utrwalając wzajemną relację. Skinąłem głową, nawet lekko zaskoczony. Mało było takich osób, które nie reagowały na mojego węża strachem, tym bardziej kiedy widziało się takie stworzenie pierwszy raz z bliska. Tym bardziej, że Proxima uwielbiał robić ludziom numery, balansując na granicy tego co można mu było robić, a czego nie. - Nawet sobie nie wyobrażasz jak bardzo by chciał rozumieć co mówisz – lekko uniosłem kąciki ust, patrząc na gada – do takiego stopnia, że nieraz stara się mnie przekonać do nauczenia go ludzkiej mowy. Nie mam pojęcia czy to w ogóle możliwe. – Wzruszyłem ramionami, by podkreślić swoją niewiedzę na ten temat. Nigdy tych próśb Proximy nie brałem na poważnie bo i tak skutecznie po każdej konwersacji wypytywał mnie z każdego szczegółu, samemu dorzucając własne obserwacje, które poczynił w trakcie rozmowy. Oprócz tego, nie mogłem narzekać na tego węża – ma on wszystkie dobre cechy, których mi brakuje, przede wszystkim jest mniejszym sztywniakiem ode mnie, potrafi się odnaleźć w nowym towarzystwie, dość elastycznie się w nim czując. Gdy zaś Proxima sobie swobodnie pełzał w trawie, wróciłem uwagą do Frei, nawiązując z nią nieco dłuższy niż zwykle kontakt wzrokowy. Jej oczy, zabarwione morską bryzą wydawały mi się nadzwyczajnie hipnotyzujące, a przede wszystkim piękne. Prawie i bym się w nich już totalnie zatracił, gdybym się nie wzdrygnął i odwrócił wzroku, w tym samym momencie co dziewczyna, równie mocno pesząc się co ja. Z boku musiało to wyglądać komicznie i teatralnie, choć z mojej perspektywy tak nie było. Rzadko kiedy bywało tak, bym pozwolił sobie na tak pociągłe spojrzenia z osobą, którą bym znał zdecydowanie dłużej, a co dopiero z osobą praktycznie mi obcą. Wielu uznałoby to za jakiś typowy dla romantycznego nurtu znak, mi to jednak nawet do głowy nie przyszło, ba, czułem się, jakbym chciał się chociaż na chwilkę zapaść pod ziemie. Nie chciałem jednak po sobie dać poznać jak bardzo uderzyła mnie ta konfrontacja, dlatego też skupiłem wzrok na Proximie, który obecnie wylegiwał się w trawie, korzystając z prawie bezchmurnego nieba. Prawie zapomniałem o tej zawstydzającej sytuacji, gdy o mało co nie podskoczyłem w miejscu, słysząc skąd pochodziła. Islandia to było jedno z tych miejsc, które zawsze pragnąłem odwiedzić, mimo że prawie nic o nim nie wiedziałem. Sama myśl o tej odległej od wszystkiego wyspie miała dość mityczny i tajemniczy charakter – dlatego też poczułem, że los mi sprzyjał, natknąwszy się na Islandkę z krwi i kości. - Och! Zawsze chciałem odwiedzić ten kraj, choć tak naprawdę to nie wiem o nim zupełnie nic. Może kiedyś mnie oprowadzisz po swoich rodzinnych stronach? – Zażartowałem. Sama ta informacja o miejscu jej pochodzenia była tak niespodziewana, że wszystkie potencjalne pytania zniknęły z mojej głowy, pozostawiając po sobie jedynie pustkę. Jakoś tak myśląc o krajach skandynawskich, zupełnie zapomniałem, że Islandia również się do nich zalicza – co było dość zabawne bo ilekroć wyobrażałem sobie mieszkańców tej wyspy, widziałem przed oczyma silnych i przystojnych blondynów i przepiękne niewiasty, które swoją urodą niczym nie ustępowały osobom, które miały wile za przodka. Chwilowo przerwałem rozmyślania o jej kraju, oddając się kwestii bycia w centrum uwagi. - Hm. Nie znoszę, kiedy jestem zmuszony być w centrum wszystkich, kiedy wszelkie spojrzenia są na mnie skierowane bez mojego wpływu na to, choć to też zależy od sytuacji. Na korytarzu nigdy nie czuje takiej satysfakcji, jak ludzie rozchodzą się na mój, a raczej Proximy, widok i nie musze przepychać się w tych tłumach, które czasem lubią powstawać w zbyt ciasnych korytarzach. – Wzruszyłem ramionami, patrząc w górę, ku niebu w głębokim rozmyśleniu. Sama ta kwestia tego, czy chciałem być rozpoznawalny była dość dyskusyjna. Prywatnie, wolałem pozostać w strefie własnych znajomych, nie poszerzając zbytnio tego kręgu o każdą osobę, którą przychodziło mi spotkać na swojej drodze. Aczkolwiek artystycznie, jako aktor i reżyser chciałem się jak najlepiej spełniać na scenie, co jednocześnie wyciąga mnie przed oczy wielu ludzi, pozwalając im myśleć i mówić o mnie co tylko zechcą. Skinąłem głową, potwierdzając jej zagwozdkę. Nie potrafiłem dłużej unikać jej spojrzenia, przypadkowo przyglądając się wężowi, bądź pegazom, wróciłem więc wzrokiem na jej twarz, tym razem oddając się jej lśniącym w słońcu włosom. - Mam też brata, ale on nie odziedziczył tej zdolności. Jesteśmy bliźniakami jednojajowymi, więc jakbyś przypadkiem spotkała na korytarzu kogoś wyglądającego jak ja, ale bez węża to uważaj bo to mogę nie być ja. – Uśmiechnąłem się po tym swoistym ostrzeżeniu, które w sobie skrywało dużo więcej nienawiści niż mogło było się spodziewać. Odkąd pamiętam rywalizowałem z bratem we wszystkim i się po prostu nie znosiliśmy, nie mogliśmy wytrzymać razem w jednym pomieszczeniu, gdzie bycie razem na jednym roku wcale nie ułatwiało sprawy. Wolałem też ostrzec dziewczynę przed potencjalną pomyłką, nie mogłem bowiem powiedzieć jakby mój brat zareagował, dowiadując się, że jest moją znajomą. - I jak oceniasz Hogwart, porównując go do swojej starej szkoły? – Zapytałem z ciekawością, zastanawiając się jak ten gotycki zamek odbierały osoby, które miały możliwość odniesienia się do innej placówki magicznej.
C. szczególne : Mimo, że stara się nad tym panować, zdarza się jej używać złych słów lub niektórych w ogóle nie odmieniać. W rozmowie słychać również jej islandzki akcent.
Dzieciństwo spędzone na surowej Islandii, z dala od cywilizacji, za to całkiem blisko natury ukształtowało jej charakter i uwrażliwiło na otaczającą ją rzeczywistość. Przyroda budziła w niej respekt, sprawiając tym samym, że Frea czuła się wobec niej jak mała, nic nie znacząca istota. Dlatego niezmiernie bolało ją, ilekroć widziała co człowiek robi z planetą, która dawała mu miejsce do życia, jedzenie i wiele innych dobrych rzeczy i pięknych miejsc. Była również przeciwniczką wszelkiego rodzaju ogrodów zoologicznych, chociaż nie może ukryć faktu, że będąc małą dziewczynką, niejednokrotnie próbowała namówić rodzicielkę, żeby kiedyś do takowego zawitali. Na szczęście nigdy się nie zgodziła, spokojnie tłumacząc swoją decyzję. Wtedy jej nie rozumiała, dzisiaj dałaby wszystko, aby znów móc usłyszeć cierpliwy głos matki. -Ciekawe… -Powiedziała cicho, nawiązując do słów Krukona dotyczących uczenia węża ludzkiej mowy. W sumie sama również nigdy się nad tym nie zastanawiała, pewnie dlatego, że nie miała dużej styczności z owymi zwierzętami, ale może być to całkiem interesujące zagadnienie. Bo skoro człowiek potrafi nauczyć się mowy węża, czy wąż nie potrafiłby nauczyć się mowy człowieka? –Możesz mu powiedzieć, że ja też chętnie zamieniłabym z nim parę słów. Moment zapatrzenia się w siebie nawzajem niewątpliwie był dość krępującą sytuacją zarówno dla Frei, jak i najwyraźniej dla stojącego naprzeciwko Shawn’a. Uśmiechnęła się lekko pod nosem, bo mimo tego, że w tamtej chwili wewnętrznie płonęła ze wstydu, była to sytuacja dość zabawna, jakby żywcem wyjęta z jakiegoś filmu, bądź zdjęta z desek teatru. -Cóż…masz przed sobą skarbnicę wiedzy, nieskromnie mówiąc. Nikt Ci lepiej nie pokaże Islandii, niż jej hmm, była mieszkanka. -Rzuciła, posyłając mu przyjazny uśmiech, jakby chciała tym samym go zapewnić, że może się jej zapytać o co chce. Zawsze w takich chwilach, gdy ktoś zafascynowany krajem pochodzenia Krukonki, chce dowiedzieć się o nim czegoś więcej, ona czuje się, jakby miała do spełnienia jakąś misję. Jakby musiała zareklamować go w najlepszy sposób, w jaki zdoła i sprawić, że druga osoba zakocha się w nim, nawet go nie odwiedzając. Słuchała go uważnie, raz na jakiś czas kiwając głową, na znak, że rozumie o czym mówi. Sama nie była typem osoby, która szukałaby atencji wśród innych. Zdecydowanie najlepiej czuła się w towarzystwie rodziny i najbliższych przyjaciół. Stojący przed nią Krukon również sprawiał takie wrażenie, szczególnie po słowach, które przed chwilą wypowiedział, a jednak… -Brzmi, jakbyś nie był zbyt…jakby to powiedzieć. Ekstrawertyczny? -Ostatnie słowo wypowiedziała w pytającej otoczce, nie będąc do końca pewna, czy użyła go w dobry sposób. Nadal miała lekkie problemy z angielskim, chociaż teraz szło jej o niebo lepiej, niż rok temu, gdy dopiero co zawitała na wyspach. –A jednak podszedłeś tutaj, do kogoś kogo nie znasz i zacząłeś rozmowę. To wymaga sporej odwagi. W geście zdziwienia uniosła lekko brwi. Nie często spotyka się bliźniaków, a jednojajowi to już zupełna rzadkość. A gdy usłyszała, że brat Shawn’a nie jest wężousty i nie posiada węża, momentalnie przypomniała sobie, że rzeczywiście parę razy widziała go bez owiniętego na szyi gada. Zupełnie nie pomyślała wtedy, że to może być inna osoba. -Uważaj? -Powtórzyła, z wyczuwalnym zainteresowaniem w głosie i ponownie spojrzała się w oczy Krukona. –Brzmi jak ostrzeżenie. -Zażartowała po chwili, będąc pewną, że mylnie zinterpretowała ton wypowiedzi chłopaka, z czym również czasem miała jeszcze problem. Szczególnie, gdy rozmawiała z Brytyjczykiem i przez charakterystyczny akcent, musiała się bardzo skupić, żeby wszystko zrozumieć. Musiała się chwilę zastanowić nad odpowiedzią, chociaż nie raz i nie dwa opowiadała różnym ludziom o różnicach między tymi dwiema szkołami. Były zupełnie inne. W zasadzie różniły się wszystkim, począwszy od budynku – chociaż w tej akurat kwestii Stavefjord różniło się pewnie od wszystkich – skończywszy na ludziach, a nawet nauczanych przedmiotach. -Cóż…Długo nie mogłam się przyzwyczaić do Hogwartu. Na pierwszej lekcji transmutacji dostałam szlaban, za to, że wdałam się w dyskusję z nauczycielką, a w Stave było to na porządku dziennym. -Doskonale pamięta tą feralną lekcję, na której grzecznie chciała poprawić nauczycielkę, bo powiedziała błędną rzecz, a skończyła szorując kamienną, zimną podłogę w sali, której idąc na odbycie szlabanu, tak długo nie mogła znaleźć. –No i nadal trochę się tu gubię. Hogwart jest wielki, ale chyba już się go nauczyłam, ale okolice…ta wioska…Hogsmeade, nadal w dużej mierze jest przeze mnie nieodkryta. -Była to prawda. Ilekroć przychodziła do wioski, odkrywała coraz nowsze ulice, zakamarki czy urocze kawiarnie, a i tak miała wrażenie, że nie odwiedziła nawet połowy miejsc w miasteczku. A przecież wcale nie było takie duże!
Swoje przywiązanie do natury zdobywałem stopniowo, zacząwszy od kontaktu z Proximą. Wtedy też zaczęła mi się przysłowiowo otwierać głowa na ten temat. Zacząłem zwracać na to szczególniejszą uwagę, wcześniej nie zwróciwszy uwagę na żaden z globalnych problemów, które były obecne – naturalne środowisko dla wielu zwierząt, nie tylko mugolskich, ale i magicznych było przemieniane na ośrodki użytkowe dla ludzi, często w ten sposób nie dając w zamian żadnej alternatywy dla tych stworzeń co było dla nich zabójcze. Dlatego też zacząłem w tym kierunku działać, starając się zniwelować szkody, które my sami wyrządzaliśmy na świecie, co miały mieć globalne konsekwencje. Nie zdziwiłbym się, gdyby te długie, dwuletnie zakłócenia magiczne były pośrednio powiązane z aktualnym problemem, który ciągnął się od lat. Dużo myślałem o tym jaka była natura mojej zdolności – czy była to realna wiedza o języku? Mógłbym go wykładać, uczyć? Tak naprawdę ja nie zauważałem nawet, że mówiłem po niezrozumiałym dla większości społeczeństwa języku, było to samoistne. Magiczne. Cóż, z tego co było mi wiadomo, możliwym było nauczenie innego człowieka, bez żadnego powiązania z osobą z wrodzoną umiejętnością. Uśmiechnąłem się do niej lekko, przytaknąwszy głową i syknąwszy do węża. Dość napięta atmosfera, która była dla nas obojga dość niezręczna, zanikła razem z ładnym uśmiechem Krukonki, który jeszcze bardziej podkreślał teatralność tych kilku sekund. - Aż ciężko wymyślić pytanie, mając tyle możliwości. Może zacznę od tych najistotniejszych, których niespytanie byłoby wielką stratą. – Na chwile przerwałem, zamyślony popatrzyłem na korony drzew za jasnowłosą. – Jak jeszcze mieszkałaś na Islandii, jak często jadłaś inne potrawy niż ryba? – Zapytałem z niezwykle poważnym wyrazem twarzy, nie mając problemu z utrzymaniem powagi dzięki wielu ćwiczeniom teatralnym. Oczywiście to był taki lekki żart, choć pierwsza część wypowiedzi była prawdziwa – ciężko było mi wymyślić teraz jakieś faktycznie intrygujące mnie pytanie. Szczerze mówiąc, to moje marzenie podróży po Islandii nie łączyło się z jakąkolwiek wiedzą w tym zakresie. Zauważywszy, że Frea nie miała o tyle problemu, co musiała się skupiać na tym, co mówiłem, starałem się niezauważalnie manipulować akcentem tak, by wypowiadane przeze mnie słowa były dla niej łatwiejsze do wyczytania. To musiało być w sumie ciężkie dla wszystkich obcokrajowców, przyjezdnych, że w Hogwarcie było tyle różnych akcentów, że przy każdej nowopoznanej osobie praktycznie zupełnie inaczej słuchało się rozmówcę i trzeba było się indywidualnie przyzwyczaić. - Tak, jestem wykapanym introwertykiem. – Przytaknąłem głową, podkreślając, że wszystko dobrze powiedziała i zrozumiałem. Uśmiechnąłem się nawet swobodnie, czując jakąś taką błogość i miłe uczucie w trakcie tej rozmowy z blondynką. Jej uwaga była słuszna i sam nie potrafiłbym określić, co mną kierowało, kiedy odezwałem się do Islandki. - To dzięki tym pegazom, bez kontekstu, nigdy byśmy nie przeprowadzili tej rozmowy i kto wie, może nigdy nie zwrócilibyśmy na siebie uwagi. – Wzruszyłem ramionami, zastanawiając się nad tą kwestią. Mogło tak właśnie być, ciężko było mi przewidzieć alternatywną ścieżkę naszej potencjalnej znajomości. Temat mojego brata był bardzo dla mnie drażliwy i na samo wspomnienie jego, krew w moich żyłach zaczynała wrzeć z wściekłości w pełni skierowanej w stronę mojego bliźniaka. Jednocześnie za każdym razem dostawałem dodatkową dawkę motywacji i adrenaliny, nagle chciałem coś robić, czując, że muszę wygrać tę rywalizację. Nie było jej oficjalnie, nigdy nie została określona, jednak istniała i oboje ciągle parliśmy do przodu, byle tylko wyprzedzić tego drugiego. - Cóż, ciężko mi się z tym nie zgodzić. Nie jesteśmy w najlepszych relacjach. – Nakreśliłem tylko bardzo ogólnie naszą relację, nie czując się jeszcze tak blisko z Freą, by móc opowiedzieć jej o tej sprawie coś więcej. Mało otwierałem się przed ludźmi, choć nasz konflikt był tak otwarty, że dla każdego wystarczyło kilka dni biernej obserwacji, by poznać całą sytuację. - Tak, jeśli chodzi o poziom nauczania to trzeba dobrze trafić. Plus w tej szkole jest taki przemiał nauczycieli, że zanim zapamiętasz nazwisko jednego, już pojawia się drugi na jego miejsce. Dlatego wszystko zależy, może miałaś pecha, bo niektórzy nauczyciele są naprawdę spoko. – Opowiedziałem, z ciekawością przyglądając się jej ubiorze, jej rysom twarzy i ładnie zarysowujących się w świetle słońca włosach. - Tak jak i dla mnie, mimo że uczęszczam do Hogwartu już osiem lat. Swobodnie do Hogsmeade mogę wychodzić dopiero rok, odkąd jestem na studiach, więc też nie jestem w pełni zaznajomiony z miasteczkiem. – Odpowiedziałem i popatrzyłem na nią z iskierkami w oczach, wpadłszy na pomysł. - Myślę, że fajnie byłoby popoznawać nowe miejsca w Hogsmeade, potrzebuje też różnych scenerii do swoich spektakli… i mogłaby być to dobra okazja do bliższego… – Tu się zawahałem, szukając odpowiedniego słowa – poznania? – Niby prosto, a jednak ciężko mi było wypowiedzieć tę propozycję, która była moją inicjatywą. Cholernie rzadko inicjowałem, choć w tej sytuacji poczułem się, jakby tak właśnie trzeba było zrobić. Poczułem się nawet niemalże przewodnikiem, mogąc Freię lepiej zapoznać z korytarzami Hogwartu i różnymi, ciekawymi miejscami w magicznym miasteczku.
C. szczególne : Mimo, że stara się nad tym panować, zdarza się jej używać złych słów lub niektórych w ogóle nie odmieniać. W rozmowie słychać również jej islandzki akcent.
Mimo szczerych chęci, nigdy nie byłaby w stanie pomóc Shawn'owi zrozumieć jego dar. Z wężami miała mniej więcej tyle wspólnego, co z baletem, czyli w ogóle. Z osobą, która posiada umiejętność komunikowania się z tymi gadami, rozmawia chyba pierwszy raz w życiu, dlatego nadal co jakiś czas zerka w stronę zwierzęcia, a gdy Krukon coś do niego syknie, obserwuje tą dziwną relacje z niemałą fascynacją. Stara się oczywiście nie robić tego w sposób perfidny, jednak zdaje sobie sprawę, że chłopak zapewne już dawno zorientował się, że Frea za każdym razem zerka na nich z ukosa, gdy ucinają sobie krótką pogawędkę. Teraz również to robi, zastanawiając się czy rzeczywiście istnieje możliwość nauki języka węży, czy może jednak umiejętność ta zarezerwowana jest wyłącznie dla wybrańców. Z rozmyślań wyrwał ją głos chłopaka. Wzrokiem znów do niego powróciła, po czym szczerze się zaśmiała, usłyszawszy zadane chwilę temu pytanie i kiwnęła lekko głową, jakby chciała dać mu do zrozumienia, że doskonale rozumie jego sytuację. Klasykiem gatunku był fakt, że w najbardziej sprzyjających warunkach i przy (może nie najbardziej), ale odpowiedniej osobie, wszystkie kwestie, o których chcielibyśmy wiedzieć wypadają nam z głowy, sprawiając później wrażenie, jakby nigdy ich tam nie było, a gdy rozstajemy się z ową osobą, wszystko wraca niczym bumerang. Nie chcąc jednak wyjść na gołosłowną, rozmarzonym wzrokiem spojrzała gdzieś przed siebie, zastanawiając się nad odpowiedzią. -Cóż...chciałabym powiedzieć, że często, ale byłoby to kłamstwo. Ryby to zdecydowanie podstawa. -Odpowiedziała w końcu, nieudolnie siląc się na równie poważny ton, którym operował Shawn, jednak w końcu uśmiechając się, zapewne zdając sobie sprawę, że aktorka z niej jest żadna. -Natomiast jak kiedyś zawitasz na Islandii, musisz koniecznie spróbować Rugbrauð. To jest...hmm, chleb wulkaniczny. -Dodała po chwili, gdzieś z tyłu głowy karcąc się za to, że wciąż zdarzało jej się wplatać słowa w ojczystym języku , gdy rozmawiała z kimś po angielsku. Przed wyprawą na Islandię udało jej się pozbyć tego irytującego nawyku, jednak teraz musi, kolokwialnie mówiąc, znów z tym "walczyć" i się pilnować. Doskonale go rozumiała. Gdyby ktoś zadał jej podobne pytanie, bez większego zastanowienia przydzieliłaby się do grupy introwertyków, chociaż nie można zarzucić jej braku chęci poznawania nowych ludzi. Kiedyś była inna, bardziej otwarta, znała niemal każdego ucznia ze starej szkoły, jednak pobyt w Anglii sprawił, że Frea dość szybko przewartościowała i poukładała sobie pewne rzeczy. Tutaj doszedł również fakt nagłego znalezienia się w zupełnie nowym otoczeniu, jakim był Hogwart i braku poczucia bezpieczeństwa, jakie od zawsze towarzyszyło jej w Skandynawii. -Może, a może w końcu pewnego razu nie wytrzymałabym w Pokoju Wspólnym i zapytałabym o... Proximę? Dobrze zapamiętałam? -Nie była do końca pewna czy wąż rzeczywiście się tak nazywa, gdyż wcześniej Shawn wcale dosłownie o tym nie wspomniał, a jedynie napomknął przy okazji którejś ze swoich wypowiedzi. Pomyślała wtedy, że zapewne chodzi o owe zwierzę, ale może się myli, dlatego też nie chciała nawet próbować udawać wszechwiedzącej i pewnej tego co mówi. Dość wyraźnie wyczuła, że Krukon nie ma najmniejszej ochoty rozmawiać o swoim bracie. Sama nie byłaby zadowolona, gdyby ktoś bezkarnie zaczął wypytywać ją o rzeczy, na które nie ma najmniejszej ochoty odpowiadać, dlatego postanowiła nie drążyć tematu, a jedynie zapamiętać, że Shawn bez węża to wcale nie Shawn, co pewnie w przyszłości okaże się dość pomocne. -Oh, nie twierdzę, że nie są! -Pokręciła przecząco głową, zupełnie jakby tym gestem chciała mu przekazać, iż wcześniej źle się wysłowiła, a on w konsekwencji źle ją zrozumiał. W każdej szkole byli nauczyciele świetni i Ci nieco mniej porywający, a Stavefjord i Hogwart nie stanowiły tu żadnego wyjątku. -Pewnie wtedy rzeczywiście miałam pecha. -Skwitowała w końcu i głęboko zaczerpnęła powietrze. Czuła na sobie wzrok chłopaka, jednak w jednej chwili cała jej pewność siebie gdzieś wyparowała, a ona nie odważyła się odwzajemnić spojrzenia. Zamiast tego nerwowo zaczęła bawić się małym suwakiem przymocowanym do rękawa kurtki, rozpinając go i na nowo zapinając. Mogła przy tym sprawiać wrażenie, jakby nagle straciła zainteresowanie rozmową z Shawnem, jednak miała szczerą nadzieje, że sam zainteresowany wcale tak nie myśli. -Spektakli? -Machinalnie uniosła głowę i z niemałym zainteresowaniem spojrzała w kierunku chłopaka. -Reżyserujesz? -Zapytała po chwili. Była naprawdę ciekawa jego odpowiedzi. Świat teatru, mimo, że raczej dla niej obcy, od zawsze w pewnym stopniu ją fascynował. Jej matka była zresztą artystką, co prawda śpiewaczką, a nie aktorką, ale zdążyła zaznajomić Freę ze środowiskiem artystycznym na tyle, że nie było to dla dziewczyny coś, obok czego przeszłaby obojętnie. Przypomniawszy sobie jednak po chwili, że nie odpowiedziała na poprzednią wypowiedź, delikatnie kiwnęła głową, chcąc tym samym dać Shawn'owi znać, że jest jak najbardziej za. -Myślę, że to bardzo dobry pomysł! W dwójkę zawsze raźniej, a ja przy okazji chętnie Ci pomogę. -Rzuciła wesoło i łagodnie się do niego uśmiechnęła. Bardzo podobało jej się to, że hogwartczycy są niezwykle pomocni i tacy mili, przynajmniej do ludzi zza granicy, którzy do końca jeszcze nie rozumieją zwyczajów panujących w szkole. To była chyba jedna z większych różnic między dwiema szkołami do których uczęszczała i cóż...w tej akurat kwestii Hogwart zdecydowanie wygrywał.
Latanie tam i z powrotem? Chyba nie do końca tak to brzmiało. Z jakiegoś powodu widoki i latanie skojarzyło jej się w trzeciej już kolejności z pegazami, choć sama nie była raczej szczególnie dogadującą się ze zwierzętami osobą. A już na pewno nie z tymi, dla których latanie było rzeczą zupełnie naturalną. Jakoś zdobywanie niebios na miotle jej się kłóciło z tymi, którzy mieli je dla siebie na co dzień. - Wiem. - rzuciła tylko, łapiąc się za głowę, bo dostała właśnie jakiegoś przeklętego olśnienia. Jak mogła dotąd być tak niedomyślna? Znała szkolne tereny tak dobrze, a mimo to nie była w stanie wymyślić tak oczywistego rozwiązania? - Spadajmy, tu nic nie ma. - prawie biegiem rzuciła się w kierunku, który okazał się nagle dla niej oczywistością. Zatrzymała się jedynie po to, by dodatkowo ponaglić Willowa, a potem już pruła przed siebie w bardzo jasnym celu.
LEKCJA ZAKLĘĆ/INNY CZAS Zagadka coraz mniej brzmiała sensownie i szczerze mówiąc kończyły mu się już pomysły. Pojawili się jednak na polanie pegazów. Ręce trzymał w kieszeni, a podekscytowanie, z którym zaczęli ‘wyścig’ powoli znikało. Jednak kiedy dziewczyna powiedziała to jedno słowo i złapała się za głowę… jego oczy zalśniły. Czyżby to był koniec poszukiwań? Ruszył biegiem za dziewczyną krzycząc jedynie - Hej! Czekaj! Nie zostawiaj mnie! – za wszelką cenę starał się nie stracić jej z oczu. Chociaż z drugiej strony ta pewność u dziewczyny sprawiała, że i on zaczynał czuć się pewniej i każdy kolejny jego krok był bardziej energiczny i szybki