Tuż przy szkolnym teatrze, znajduje się niewielki pokój niegdyś służący za garderobę dla aktorów. To właśnie tutaj osoby występujące na scenie, przebierały się do występów. Także to właśnie tutaj trzymano kostiumy, a także zasiadano przy stolikach z lustrami, poprawiając swoją charakteryzację. Kiedy szkolny teatr podupadł, miejsce to przestało być odwiedzane. Pozostały tu jedynie wieszaki pełne wiekowych, teatralnych kostiumów, czekając na lepsze czasy Hogwarckiego teatru. Z pokoju tego jest także bezpośrednie przejście do teatru, tuż przy jego scenie.
Autor
Wiadomość
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Jakże mogłaby cieszyć się w obliczu rozdzierającego serce smutku, który widziała w oczach Ezry? Kolor jego tęczówek nie przypominał już czystej, zielonej laguny, lecz raczej ciemne, zapomniane głębiny i Bridget wcale nie lubiła tego widoku i czającego się w przykrej samotności niebezpieczeństwa. Nie uważała tej chwili za przejaw słabości. Każdy posiadał jakiś słaby punkt, wrażliwe miejsce, które bolało bardziej niż inne. W gruncie rzeczy pozostało jej cieszyć się, że chłopak opuścił gardę i postanowił się przed nią w ogóle otworzyć i zwierzyć, powierzyć jej swoje brzemię i poprosić o pomoc, jakkolwiek osobliwa była. Bridget nie zamierzała walczyć - nie miała o co. W tamtej chwili już przestała samą siebie oszukiwać, że tego nie chce, bowiem to, czego wręcz żądał Ezra, było spełnieniem jej od dawna skrywanych pragnień. Czyż nie o tym rozmyślała przez ostatnie dni? Czyż nie to wyobrażała sobie w zaciszu własnego pokoju, podświadomie mając nadzieję, że ćwiczący za ścianą Ezra również nosi w głowie jej obraz? Patrzyła na niego przepełniona nieznaną jej jeszcze mieszanką emocji. O dziwo nawet nie czuła się głupio w tej sytuacji, w pełni świadomie chciała mu dać to, czego pragnął. Dostrzegła jego pożądanie i nie potrafiła pomylić tego spojrzenia z żadnym innym. Drgnięcie w kąciku ust - on już wiedział, że wygrał. Walkowerem. Bridget poddała się, niemal samodzielnie przykładając policzek do jego wyciągniętych rąk, zahaczając z premedytacją wargą o jego kciuk, unosząc brodę i spoglądając na niego w pełni oczekiwania. To on pociągał za sznurki w ich prywatnym teatrze, a ona była marionetką, gotową spełniać jego najśmielsze zachcianki. I nie wstydziła się tego, rozchyliła wargi bez chwili zawahania, pozwalając, by ich usta spotkały się, po raz pierwszy od niemal dwóch lat. Jeszcze nie zdążyła go skosztować, a już wiedziała, że był wyśmienity - jeszcze lepszy niż dawniej, dokładnie taki, jak go sobie wyobrażała. Dojrzalszy, śmielszy, choć dawniej i śmiałości mu nie brakowało. Pewniejszy, mimo iż w obecnej chwili nic, co posiadał, nie było pewne. Poza Bridget Hudson. On była już tylko jego. Złakniona bliskości i dalszej pieszczoty, przywarła ustami do jego warg, dając upust własnemu pożądaniu. Jak w ogóle mogła się łudzić przez wszystkie te miesiące, że go nie pragnie? Tak mocno wątpiła w swoje aktorskie umiejętności, a chyba wcale nie powinna, bowiem łganie samej sobie wychodziło jej bardzo dobrze. Szybko stało się jasne, że pocałunek nie jest w stanie ich nasycić. Gdy Ezra przesunął dłoń na jej talię, cała ścieżka, którą przebyły jego palce, paliła żywym ogniem. Plecami przywarła do zimnej ściany, czując jego klatkę piersiową tuż przy swojej. Zderzały się co jakiś czas, targane urywanymi, nieregularnymi oddechami, gnane adrenaliną płynącą w żyłach i podnieceniem tak silnym, że aż obezwładniającym. Natłok bodźców sprawiał, że Bridget nie była w stanie się ruszyć, zupełnie oddając się dłoniom Ezry. Serce dudniło głośniej niż dzwon, a policzki aż piekły od uderzeń gorąca. Wyrwała się spod jego czaru tylko na kilka sekund, by obrzucić go spojrzeniem błyszczących oczu i przytaknąć. - Twoja - wyszeptała mu w usta. Czy potrzebuje pan większego przyzwolenia, panie Clarke?
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Było w tym coś bardzo naturalnego - Ezra nie całował Bridget od bardzo dawna, a jednak wcale nie musiał się na nowo uczyć tego robić. Było to naturalne, trochę jak oddychanie. Kiedy tylko ich wargi się ze sobą złączyły, wszystko inne zaczęło wydawać się być ciche i nieistotne; gdy Ezra trwał przy Bridget, a Bridget trwała przy Ezrze, a świat gdzieś w tle kontynuował swoje istnienie. Nie było tu miejsca na wstyd czy niepewność - wspomnienia odżywały w jego głowie, tak jak odżywały gorące uczucia. I choć oboje przez te dwa lata bardzo się zmienili, Ezra bez problemu rozpoznawał każdą krzywiznę twarzy Bridget i wyłapywał jej mankamenty. Wiedział w jaki sposób lubiła być całowana i od jakiego rodzaju spojrzenia miękły jej kolana. Była i orzeźwiająca jak woń kwiatów darowanych kochance o poranku. Była słodka jak smak soczystej brzoskwini letnim południem. Była tajemnicza i kusząca jak pobudzający zapach kadzidełka rozpalonego w sypialni nocą... Była jednocześnie ucieleśnieniem niewinności podkreślanej przez odznakę i urzeczywistnieniem grzechów, czego nie każdy w tej szkole mógł być świadomy. Być może to zbierało się w nich już od pewnego czasu; jak inaczej wytłumaczyć to ich obsesyjne wręcz zwracanie na siebie uwagi, ta niemożność zapomnienia? Nawet gdy Ezra był w związku, Bridget miała uprzywilejowane miejsce w jego życiu. Być może Leonardo słusznie upatrywał w niej zagrożenie cały ten czas. Żarliwością swoich pocałunków starał się zatem wynagrodzić jej ten cały czas, kiedy nie potrafili odnaleźć ku sobie drogi. Szczególnie skrupulatnie zajmował się jej delikatnymi jak płatki róż ustami, by jeszcze przez kilka dni mrowiły ją wspomnieniami. Zaraz jednak z pocałunkami przeniósł się na twarz. Zostawiał mikroskopijne całusy na jej policzkach, na czole, na nosie, okraszając to niedługim, przyjemnym śmiechem. Wtedy też podwinął jej bluzkę, korzystając z tego chwilowego oddalenia, by odrzucić zbędny element garderoby. Zostawiał mokrą ścieżkę pocałunków od linii jej żuchwy, przez szyję i wyraziste obojczyki, aż do biustu, wciąż skrywanego pod materiałem. Z zuchwałym usmiechem pozwolił swoim wyćwiczonym palcom na rozpięcie biustonoszu; to jednak Bridget musiała zdecydować o jego ostatecznym pozbyciu się. Clarke w tym czasie padł przed nią na kolana i z pełną adoracją zostawił pocałunki także na jej brzuchu. - Nie bój się brać - przypomniał jej, łapiąc w zęby skórę na jej biodrze, delikatnie kąsając i zasysając. Mógł przyjemność zrobić tylko jej... Ale przecież nie było tajemnicą, że obustronne zaangażowanie dawało kochankom najwięcej satysfakcji. W każdej więc chwili Bridget mogła dostać monopol na podejmowanie decyzji...
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Czy to był z jej strony masochizm, świadomie wpychać się w ręce Clarke'a? Z pewnością musiała odejść od zdrowych zmysłów w chwili, gdy uznała proponowany układ za korzystny, jakże jednak miałaby się mu oprzeć? Sposób, w jaki na nią patrzył, sprawiał, że uśpiony, wygasający w jej środku płomień odzyskał siłę i kolory, rozgrzewając całe jej wnętrze i spopielając zdrowy rozsądek. Jego dotyk drażnił receptory, Liczył się tylko on i ona, razem, zupełnie tak jak kiedyś, choć mimo wszystko inaczej. Wtedy byli dzieciakami, zbyt młodzi, zbyt niedojrzali, by zrozumieć istotę pożądania, która nimi zawładnęła. Dwa lata, niby nie tak wiele, lecz dla Bridget zdawała się to być wieczność. Pomyśleć, że tyle czasu wytrzymała, trzymając ręce przy sobie... Poddawała się jego pieszczotom, wydając z siebie westchnienia rozkoszy przy każdym mocniejszym pocałunku. Usta Ezry szybko zboczyły na jej policzek, następnie na żuchwę i niżej po szyi - nawet się nie spostrzegła, gdy straciła bluzkę i materiał przestał okrywać jej szczupłe ciało. Wzięła głęboki oddech, gdy obwód jej biustonosza stał się luźny za sprawą jednego ruchu palców Krukona. Równie dobrze mógłby pstryknąć i sam by się odpiął... Instynktownie przycisnęła bieliznę do ciała, nie pozwalając jeszcze na odsłonięcie przed nim piersi, z rosnącym podnieceniem obserwując jego drogę jeszcze niżej, aż klęknął. Nawet w najśmielszych snach nie wyobrażała sobie, że będzie miała klęczącego przed sobą Ezrę, gotowego dać jej przyjemność, jakiej od dawna nie zaznała. W garderobie. Otrzeźwił ją dźwięk. Jakiś stukot dobiegający zza ściany, od strony sali teatralnej, w której jeszcze chwilę temu odbywała się próba przedstawienia. Ta świadomość uderzyła Bridget, na tyle silnie, że dotychczas półprzymknięte w błogich doznaniach powieki otworzyły się szeroko, a ona sama nagle spojrzała na siebie niczym Ewa po spożyciu jabłka z zakazanego drzewa. Policzki okrył welon wstydu w postaci szkarłatnego rumieńca. Co jeśli ktoś ich przyłapie? Bądź co bądź byli w szkole, a na terenie zamku podobne rzeczy nie powinny mieć miejsca i dziewczyna doskonale o tym wiedziała, wszak nosiła odznakę prefekta naczelnego. Spojrzała niespokojnie na drzwi do garderoby - czy były zamknięte? Nie przypominała sobie, by użyła do tego zaklęć... Wiedziała, że psuła ten moment, lecz nie mogli sobie na to wszystko pozwolić tutaj. Było znacznie więcej lepszych miejsc, w których mogli poddawać się uczuciom. Opadła na kolana tuż przed nim, dłonią dotykając jego policzka. - Ezra... - zaczęła, próbując unormować oddech. - To nie jest dobry pomysł. Tutaj. - Bo tak w ogóle pomysł był genialny! - Ktoś nas może przyłapać. Nie wiemy, czy Jenkins już sobie poszła albo czy ekipa od kostiumów zaraz tu nie wparuje - dodała, jakby potrzebowała więcej słów na usprawiedliwienie swojej decyzji. Było jej przykro, jasne. W środku czuła ogromny niedosyt, jednak nie chciała sprowadzać na siebie i niego kłopotów, które mogłoby osiągnąć ogromną skalę biorąc pod uwagę to, co mogło się tu wydarzyć. Przez chwilę patrzyła na niego, nadal z pożądaniem, może z odrobiną żalu i głęboko skrywanej frustracji, po czym powiedziała: - Przyjdź do mnie wieczorem. Będę sama - to mówiąc, wstała z klęczek i szybko zadbała o kompletność swojego ubioru. Nie chciała stąd wychodzić i go zostawiać - nie miała pewności, czy Clarke w ogóle będzie chciał to kontynuować. Może chodziło wyłącznie o tą chwilę? Ten jeden skradziony moment, w którym chciał pozwolić sobie na zapomnienie?
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Ich relację dało się opisać tylko jednym słowem: toksyczna. Ponowne wkraczanie w nią związane było z ogromnym ryzykiem; nie dało się w końcu zapomnieć, że każda ich próba zbliżenia się ostatecznie kończyła się tragicznie. Teraz napierali na ciasne granice, sprawdzając ich elastyczność. Świadomość nie była jednak wystarczającym hamulcem wobec uzależnienia od jej dotyku. Nie pamiętał, aby kiedykolwiek wrażenia były tak intensywne, jak teraz, podczas tego jednego, wywołanego impulsem zbliżenia. Z perspektywy czasu nie było to ani gorsze, ani lepsze od tego czystego i dziecięcego zauroczenia, przekutego na idealistyczne i na dłuższą metę nierealne zakochanie, ale zwyczajnie inne i zdecydowanie warte doświadczenia. Nie było dla niego milszego dźwięku niż rozkoszne westchnienia, które tak bezwiednie uciekały spomiędzy jej warg. Chciał słyszeć, jak dobrze jej było i każde stłumienie emocji kwitował jeszcze żarliwszym pocałunkiem pozostawionym na skórze. Cóż, przyjemność i tak była po jego stronie. Jeśli zza ściany rzeczywiście dobiegł jakiś dźwięk, Clarke nawet go nie spostrzegł, zbyt zajęty o wiele bardziej priorytetowymi bodźcami. Jak na tak zachowawczą osobę potrafił być bardzo nierozważny. Czy zatem to Bridget była w tym momencie zniewolona? Bo to Ezra zupełnie nie dostrzegał poza nią świata. Westchnął wiec z frustracją, wcale nie chcąc jej puszczać, choćby za drzwiami byli wszyscy dziennikarze Proroka, Obserwator, profesor Bennett i sam zmartwychwstały Merlin. Nie przyznawał się do tego otwarcie, ale zaliczył przecież kilka szybkich numerków na terenie Hogwartu, wcale nie dbając przesadnie o zabezpieczenia; otwierające się drzwi były notorycznym problemem Leo i Ezry. I teraz też najchętniej by się nie przejmował, gdyby nie poczucie obowiązku, które najwyraźniej bardzo kłuło serduszko Hudsonówny. Niestety byli w tej szkole porządni prefekci... - Święta Hudson - westchnął, pomiędzy słowami Puchonki łapiąc w zęby jej wargę i zaczepnie pociągając, jakby chciał ją przekonać do zmiany zdania i wykorzystania tej chwili. Pożądanie, które zagościło w jego oczach, nie zamierzało tak łatwo dać się przygasić; nawet cierpliwość Ezry miała swoje granice. Jedynym powodem, dla którego zrezygnował ze środków perswazji bezpośredniej, była obietnica zawarta w jej kolejnej wypowiedzi. Odetchnął ciężko, kiwając wolno głową i podnosząc się z klęczek. Nie spuszczał z niej uważnego wzroku, kiedy doprowadzała się do porządku, a nawet bardzo niewinnym, pomocnym gestem założył jej kosmyk włosów za ucho, tym samym zwracając na siebie uwagę. - Więc do zobaczenia. Będę o tobie myślał - obiecał, uśmiechając się w ten słodki sposób, którego kompletnie nie można byłoby powiązać z nieczystymi myślami, które wciąż obsiadały cały jego umysł. Wygładził własne ubranie i przeczesał palcami włosy, zanim chwycił za klamkę, wpuszczając świeże i nieprzepełnione feromonami powietrze, by oczyściło miejsce tej cichej zbrodni. Mrugnął do Bridget, przepuszczając ją w drzwiach. Do wieczora nie było znów tak daleko. Była szansa, że do tego czasu nie oszaleje z pożądania...
zt(x2?)
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Dawno tu nie zaglądał. Miał jednak wrażenie, że bardzo mało osób w Hogwarcie interesowało się tym, jakie skarby znajdowały się za sceną w sali teatralnej; spodziewał się zatem, że kiedy tylko uchyli drzwi, ciężkie powietrze przepełnione drobinkami kurzu dopadnie jego gardła. Ta świadomość nie powstrzymała go, by zaraz po wejściu wziąć głęboki oddech, przyjmując ten zapach starości i zapomnienia. Nie wyobrażał sobie lepszego miejsca do pracy nad strojem; nawet jeśli kostium Sandy nie należał do najbardziej skomplikowanych, obecność pstrokatych tkanin, wręcz kokieteryjnie narzucających się obserwatorowi, odpowiednio działała na wyobraźnię. Tym bardziej, że w razie problemów z pomiarami, wiedział, że nie będzie miał nic przeciwko, aby wskoczyć w któryś damski ciuszek, coby pomóc dziewczynie w wizualizacji przeszkód, które miały na nią czekać. Na razie czekał jednak Ezra, choć sam jeszcze nie wiedział, czy miało być warto. O @Stephanie Davies nie wiedział zbyt wiele; tyle co zasłyszał od znajomej znajomego i to zupełnym przypadkiem. Ezrowe kontakty społeczne spadły jednak znacząco, gdy jeszcze nie tak dawno z upodobaniem oddawał się narkotycznemu upojeniu. Postanowił więc dać jej szansę. W międzyczasie sięgnął do manekina, którego zdobił kowbojski kapelusz i klepiąc go po ramieniu z pełnym uznania "dzięki, kolego", przełożył sobie nakrycie na własną głowę. Zaraz opadł na krzesełko przy stoliku z wielkim lustrem, z ciekawością przemykając po pozostawionych kosmetykach, po kruchej kartce scenariusza jakiegoś dawnego szkolnego przedstawienia i słodkim bukieciku zaklętym czarem podtrzymującym jego życie. Założył ręce na klatkę piersiową i zakołysał się na krześle, czując się po prostu bardzo na miejscu. Wreszcie.
Skrzydło zachodnie o tej porze było nieco opustoszałe. Idąc korytarzem drugiego piętra Steph miała nieodparte wrażenie, że jej kroki odbijają się echem po całym zamczysku. Od wyjścia z pokoju wspólnego Puchonów do tej pory spotkała zaledwie dwie osoby, z czego tylko jedną minęła bezpośrednio, a druga zniknęła jeszcze za zakrętem na szczycie wielkich schodów. Jakże była zaskoczona, kiedy kilka dni wcześniej, w szybę okna w jej sypialni zastukała niewielkich rozmiarów sówka, której nie znała. Spodziewała się, że mogła to być jedna z tych latających posłańców, której ostatnio używała do korespondencji z rodziną, a należała ona do hodowli ze szkolnej sowiarni. Jednak odwiązując i otwierając list przymocowany do jej łapki, od razu zerknęła na nadawce. Ezrę kojarzyła oczywiście ze szkolnego korytarza, kilku lekcji, w których udało jej się uczestniczyć i naturalnie mimowolnie zasłyszanych plotek na jego temat (w które swoją drogą w jakiejś tam części wierzyła, ale jak do każdej plotki miała dość obojętny stosunek. Po wymianie kilku listów, finalnie ustalili spotkanie w sprawie stroju na szkolny musical na ten dzień, aby zacząć działać. Kiedy pojawiła się w drzwiach garderoby, omiotła niepewnie wzrokiem całe pomieszczenie szukając konkretnej sylwetki Krukona. Uśmiechnęła się nieśmiało, ruszając w kierunku chłopaka, siedzącego przy jednej z aktorskich toaletek. Na głowie miał nieco zakurzony kowbojski kapelusz, który jak się domyślała był częścią szkolnej garderoby. - Cześć. Wybacz, chyba jestem trochę po czasie, ale chwile zajęło mi odnalezienie tego pomieszczenia. Nigdy wcześniej tutaj nie byłam... - była to prawda. Nie wiedziała o istnieniu tego miejsca, a bardzo żałowała, ponieważ dla niej była to kopalnia złota. Rozglądnąwszy się po niewielkim pokoiku, wróciła do swojego towarzysza. - Kiedy ma być ten spektakl? - zapytała konkretnie. Zastanawiała się już wcześniej ile czasu zostało do owego przedstawienia musicalowego, w którym miał wziąć udział Ezra. Dziewczyna na pewno pojawi się na nim, poprzez ciekawość związaną własnie z kostiumami.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Nie przykładał uwagi do drobnych spóźnień, tym bardziej, że całe spotkanie i tak było uprzejmością ze strony puchonki. Kiedy więc już przyszła, zbył machnięciem ręki jej przeprosiny, nawet jeżeli o fakt nieznajomości teatralnej garderoby można by się oburzać. Podniósł się zaraz z krzesełka; maniery zbyt go uwierały, by siedzieć, podczas gdy ona stała. - Pewnie tak jest lepiej, jak mało osób wie. Nie chciałbym nawet, żeby pałętały się tu osoby, które tego nie szanują... - Wzruszył łagodnie ramionami, obdarzając ją trochę wartościującym spojrzeniem, jakby przy okazji oceniał, do jakiej grupy ona się zaliczała. W kąciku jego ust majaczył jednak uśmieszek, który sugerował, że nie było tak źle.- Och, nie, to nie spektakl, tylko scenki na lekcję u Forestera - poprawił ją, coby nie miała zbyt wielkich oczekiwań wobec wagi tego przedsięwzięcia. Clarke nie był jednak typem osoby, która lekceważąco podchodziła do jakichkolwiek zadań, które zostały mu zlecone; tym bardziej nie w kwestii działalności artystycznej, której w przyszłości sam zamierzał nauczać. Stąd jego ambicja, by być najlepszym, nawet gdy dla wielu mogło nie mieć to większego znaczenia. - Niedługo, na początku kwietnia... Na pewno wyślę ci sowę, jak Forester ustawi pewne terminy, ale pewnie informacja pojawi się na tablicy ogłoszeń - zapewnił ją z uśmiechem. Skoro jednak Stephanie od razu przeszła do konkretów, to i on postanowił popisać się odrobiną rzeczowości. Ściągnął więc kapelusz, odkładając go na toaletkę, bo przecież był profesjonalny.- Jak dobra jesteś? Nie uciekał od bezpośredniości, z jednej strony po prostu chcąc wiedzieć, na czym stali, z drugiej będąc trochę ciekawy tego, czy Stephanie będzie potrafiła sprzedać swoje umiejętności. Tak czy inaczej, słowo się rzekło, ale nieśmiały uśmiech, którym go powitała, prowadził Ezrę do teorii tak obcej mu przesadnej skromności. Intuicja jednak też bywała zwodnicza. - Ogólnie wiem, że nie daję ci wiele czasu, a możesz mieć własne projekty i jeszcze do tego dochodzi nauka... dlatego możemy się umówić, że bez sprzeciwu przyjmę każdą wycenę twojej pracy. Mówisz ile, a ja płacę. A teraz... chcesz mnie zmierzyć, czy mam ci najpierw coś więcej opowiedzieć? - Raczej rzadko pracował w taki sposób; w teatrze po prostu szedł do krawcowych i to one nim rozporządzały, znając wymagania reżysera. Tu liczyło się więcej współpracy. - O! Wiem, co na pewno chcę. Lateks. Na tyle ścisło, by było śmiałe. Ale na tyle śmiałe, by nie wyglądało jak karykatura... Tak, żeby było łatwo - zaśmiał się lekko, pocierając ręką kark i czekając na jakieś polecenia.
Po niedawnych szkolnych przedstawieniach w garderobie zrobił się niemały bałagan i ktoś koniecznie musiał to posprzątać. Stroje powinny być odpowiednio ułożone, tak samo rekwizyty, może trzeba było je nieco naprawić i przywrócić im świetność, jaką przypadkiem straciły. Było co robić! Właśnie o to zostałeś poproszony przez profesora Forestera, który spotkał cię gdzieś po drodze - na korytarzy, w Wielkiej Sali, czy może po jakiejś lekcji, to nie było ważne. Liczyło się to, że nauczyciel bardzo w ciebie wierzył i miał nadzieję, że spełnisz jego prośbę! Garderoba faktycznie wygląda na mocno zagraconą. Stroje leżą na ziemi, podobnie jest z rekwizytami, pędzlami, przyborami do makijażu i wszystkim, co można sobie wyobrazić, a znajduje się w tym właśnie pomieszczeniu. Mówiąc prosto - pomieszczenie wygląda mniej więcej tak, jakby przeszedł przez nie nieoczekiwany tajfun i trudno powiedzieć, jak do tego doszło. Czyżby faktycznie uczniowie byli aż takimi bałaganiarzami i nie mieli pojęcia, jak należy się zachować po zakończonych przedstawieniach? Co robisz?
Zastanawiające było to, że największe w szkole przedstawienie odbyło się bez obecności Rasmusa, któremu tak naprawdę mało co obecnie zależało na jakimkolwiek przedstawieniu. Znużony był wszelkiego rodzaju strojami, barwnymi kolorami czy faktem, że wszyscy byli tam uśmiechnięci. Nie wiedział czemu go to drażniło. Po prostu tak się działo. Jakby sama sztuka go trochę denerwowała. A raczej ten konkretny rodzaj — teatr. Cholera, co w nim takiego było. Nie potrzebował go i tyle. Z lekko naburmuszoną miną, acz nie aż tak, aby widzieć to z daleka - Rasmus został zaczepiony przez profesora Forestera, aby wykonał dla niego pracę. Pracę? Nie, raczej prośba o ogarnięcie garderoby po tym całym harmidrze zwanym przedstawieniem. Rasmusowi nie kwapiło się do współpracy obecnie, ale kiwnął głową. W końcu... nie odmawia się nauczycielowi. Tym bardziej ruszył do garderoby. Tak, tutaj przeszedł ewidentnie tajfun brudasów, którzy nie potrafią zająć się porządkiem. Jakby wszystko miały wykonywać skrzaty. Tak, słyszał o nich. I o tym, że sprzątają też czasem w Hogwarcie. Albo gotują dla szkoły. Albo skarpetki na święta. Różne rzeczy. Rasmus postanowił, że nie pozostawi to w takim syfie i starał się rzucić oczywiście zaklęcie Chłoszczyść. Może się uda. Co będzie mógł wyczyścić zaklęciem to tak zrobi.
Owszem, wszystko w okolicy wyglądało tak, jakby zostało wyrzucone z miejsc, jakie powinno zajmować, część przyborów do makijażu była wyraźnie zniszczona albo połamana. Stroje leżały w nieładzie, to miejsce nawet nie przypominało garderoby, nawet jej cienia, bardziej chlew, w którym ktoś postanowił urządzić sobie jakieś niemądre zawody, które zakończyły się w sposób wręcz tragiczny. W pomieszczeniu panował również zaduch, widać nikomu nie przyszło nawet do głowy, by nieco tutaj przewietrzyć, więc kiedy Rasmus znalazł się w środku otoczyło go dość gęste i ciężkie powietrze. Chłoszczyść było dobrym zaklęciem, to prawda, właściwie z miejsca podłoga nieco się oczyściła, pokruszone pudry zaczęły zmiatać się w jedno miejsce, a kilka strojów zaszeleściło, gdy zaczęły wracać na swoje miejsce... I właśnie wtedy z tego kłębowiska ubrań dobiegło do ciebie coś dziwnego, jakiś dźwięk, który nie kojarzył ci się z niczym znanym - czy to mógł być jakiś ukryty tutaj czarodziej? A może zwierzę, które zaplątało się tutaj całkiem niespodziewanie i uznało, że to cudowna kryjówka? Co robisz?
To oczywiste, że po wielkich przedsięwzięciach zostaje syf, który nie chce się uprzątnąć żadnemu z uczestników. Albo chociaż zadbać o to, aby miejsce opuszczane przez nich było doprowadzone do przynajmniej przyzwoitego stanu. Cóż mieli oni w głowach? Wielką sławę i karierę, ale czy tak naprawdę wszyscy z nich będą aktorami, tancerzami? Odniosą sukces? Według Vahera może tylko kilka osób miało czysty potencjał w tej szkole, aby zostać gwiazdą magicznego showbiznesu. Ale też nie wiedział czy naprawdę chcą się podjąć tego zadania. Ponoć... to wielki stres. A zresztą, nie zamierzał się tym przejmować. Miał własne problemy. Rasmusa od dłuższego czasu trapiły złe myśli, jakby świat zaczynał tracić swoje normalne barwy i przybierał zimniejsze tonacje. Dla niego każdy osobny dzień był bardziej chłodniejszy i pochmurny, a szklanka soku dyniowego z Wielkiej Sali była do połowy pusta. Jakby wszystkiego mu ostatnio żałowali. A ilekroć chciał wykonać jakiś śmielszy projekt związany z jubilerstwem, jego głowa okrutnie bolała go od jakiegokolwiek myślenia, które nie przynosiło skutku. Nic, kompletna pustka. Rozpaczliwe wołanie o choćby drobne natchnienie. Rozświetlenie dnia. Nic. Żmudne były jego troski. I zaciskanie zębów czy podgryzanie warg nie pomagało. Nie wiedział co robić. Kiedy tylko usłyszał coś niepokojącego jego uwagę, ręka instynktownie wyjęła różdżkę w gotowości, tak jakby obawiał się, że zaraz znowu coś go zaatakuje. Nie, nie chciał ryzykować tego, że znowu oberwie od jakiegoś nieznanego stworzenia czy czegoś czarnomagicznego. Rasmus trzymając różdżkę jedynie wypowiedział niewerbalnie zaklęcie, które miało odgarnąć na bok wszelkie przedmioty znajdujące się w zasięgu źródła dźwięku. Nadal będąc gotowym na wszystko.
Jakiekolwiek było to zaklęcie - nie wyszło. Najwyraźniej chłopak w ogóle się na nim nie koncentrował, bo jego różdżka wyrzuciła z siebie jedynie kolorowe gwiazdki, które posypały się po okolicy, jednak nie wydarzyło się nic więcej. Koncentracja to podstawa, inaczej efekty są raczej marne. Cokolwiek siedziało w ubraniach, poruszyło się najwyraźniej, bo teraz stroje znowu zaczęły się mierzwić, część z nich spadła z miejsca, na które przed chwilą zostały odłożone i nie było mowy o tym, żeby sobie z tym jakoś poradzić. Przynajmniej w tym dokładnie momencie, bo cokolwiek tam siedziało, zachowywało się, jakby zamierzało zagrzebać się o wiele głębiej. Było w takim miejscu, że nie dało się dostrzec, co się tam dokładnie kryło, a i w garderobie najjaśniej nie było, do tego ten zaduch! Niezbyt przyjemne miejsce na spotkanie z czymkolwiek. Co dalej?
Różdżka. Znowu go zawodziła. Od ostatniego czasu ciągle mu się to zdarzało i nie wiedział jak mógł sobie z tym poradzić. Ilekroć zaciskał dłoń na niej i starał się rzucić zaklęcie, nic się nie wydarzyło. Nawet słowem nie odezwał się w tym samym momencie. Był zdenerwowany na siebie. Jego ręka pobielała, gdy tylko zaciskał palce na drewnie różdżki. Był tak zdesperowany, że jego zdecydowanie poszło już tylko w jednym, nie do końca pewnym kierunku. Wyciągnął przed sobą rękę i wydobył ze swojej gardzieli magiczną inkantację "Depulso", które miało odrzucić ubrania na różne strony, wydobywając spod nich źródło całego problemu.
Zaklęcie podziałało, aczkolwiek niestety nie tak perfekcyjnie, jakby pewnie chciał. Ubrania zostały rozrzucone na boki, w tym również na niego, został więc zakręcony w jakąś suknię, szatę albo coś innego, co na pewno krępowało jego ruchy, a już z całą pewnością - nie było zbyt przyjemne. To, że okolica wyglądała teraz na jeszcze bardziej zabałaganioną, to już zupełnie inna kwestia, z którą pewnie mógł poradzić sobie później. Na razie jednak faktycznie odsłonił, przynajmniej częściowo, źródło całego problemu. Dostrzegł bowiem coś, co przypominało całkiem sporą białą kulę bilardową. To coś wydobywało z siebie niepewne dźwięki, a kiedy tylko okazało się, że nie jest już skrępowane ubraniami, ruszyło nagle przed siebie, tocząc się dość wściekle po okolicy, by wpaść na pierwszą ze ścian, odbić się od niej i ruszyć w kierunku przeciwnym. Przy okazji nadal robiło niezłe zamieszanie i całkiem niezły dalszy bałagan. Co robisz?
Chciała korzystać ze wszystkich hogwarckich możliwości, dopóki tylko mogła. Z bólem powitała początek trzeciego roku studiów, orientując się w tym, że jednak zaczynało brakować jej czasu. Pozostało jedynie kilka miesięcy, dopóki nie zostanie absolwentką i nie opuści bezpiecznych murów tego miejsca, w którym przeżyła tak wiele. I ze świadomością, że "teraz albo nigdy", dała radę przekonać się nawet do szkolnych kółek pozalekcyjnych, do których niby zapisywała się też we wcześniejszych latach... ale koślawy podpis na podsuniętym przez entuzjastycznego przewodniczącego w oczach Cherry nie miał wcale zbyt dużego znaczenia. Nic dziwnego, że kiedy już zabrała się za robotę, to zaczęła od tej, która zdawała się brzmieć najprzyjemniej. Nie była w Luizjanie. Ominęła te szkolne wakacje, potrzebując oczyścić głowę z atmosfery, za którą niedługo miała zatęsknić. Nie chciała widzieć tych samych twarzy i słuchać tych samych głosów - i nie było to wcale winą ludzi, a jej samej. Bo to Wiśnia nie była w stanie przeskoczyć ponad pewne sytuacje, za bardzo dobijając się na każdym kroku. Tym chętniej przyjęła informację o tym, że Koło Realizacji Twórczych, choć już nawiązywało do hogwarckiego wyjazdu, przynajmniej nie wymagało pracy w grupie. Cherry mogła w spokoju zaszyć się w garderobie teatralnej, zachwyconym westchnieniem witając porozwieszane tu kostiumy. Nie musiała się nikomu tłumaczyć ze swojej nieobecności i tego, że wróciła... nieco odmieniona? Chciała zahaczyć o te lata dwudzieste, mając w głowie obrazek pięknych pań z opaskami na głowach i sukienkami ozdobionymi we frędzle. Za zgodą nauczycieli, mogła korzystać z materiałów dostępnych w szkole, więc w pewnym momencie zorientowała się, że tonie w możliwościach; zamazała cztery fragmenty pergaminu, by w końcu porzucić projekty i zorientować się, że największy problem w tym wszystkim stanowi coś tak banalnego, jak kolor. I rozwiązała sprawę w jakieś dziesięć sekund, dochodząc do wniosku, że nie podejdzie do zadania w sposób banalny, a nieco namiesza - przygotuje strój inspirowany nowoorleańską modą ze wspomnianego okresu, dopasowując go jednak do ślubnych standardów. Postawiła na biel i przepych. Długa kreacja o barwie kości słoniowej spływała aż do samej ziemi, obfita w cienkie paseczki pieczołowicie nawlekanych własnoręcznie frędzli. Cherry pomagała sobie różdżką i najprostszymi przyborami, ograniczając je w celu osiągnięcia precyzji, której magią jeszcze nie wyćwiczyła. Pamiętała rady matki i chociaż wiedziała, że za ten szew od spodu dostałaby po głowie, a krzywość połyskujących na materiale ozdób zapewniłaby jej solidne kazanie, to po prostu robiła co mogła. I, prawdę mówiąc, była z siebie zadowolona. Przymierzyła suknię, chcąc jeszcze dopasować do niej rękawiczki i sprawdzić, czy ta prowizorycznie zaszyta opaska w ogóle utrzyma się na głowie. Lustrzane odbicie nie przypominało Cherry. Ciemnowłosa dziewczyna z rumianymi policzkami wyglądała dużo poważniej, spokojniej, pewniej. Gdzieś w zieleni jej oczu można było dostrzec ślady zakłopotania, ale kiedy poprawiała zsuwający się materiał jednej z rękawiczek, nawet one zniknęły. I chociaż Puchonka planowała jeszcze dopasować do tego boa z zabarwionych na biało, sztucznych piór wzorowanych na tych należących do wielkiego nawałnika burzowego, to zrezygnowała. Kreacja była już gotowa.
/zt
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Jak zwykle nie mógł znaleźć spokojnego i wolnego miejsca w tej szkole. Umówił się z @Keyira Shercliffe, że pomoże jej w warzeniu kilku eliksirów. Nie miał w zwyczaju odmawiać takim propozycjom, a teraz, gdy odebrano mu możliwość uczestniczenia w spotkaniach kółek dodatkowych, tym bardziej chętnie pomagał innym. Z samego rana odebrał z domu Felinusa swój samomieszający się kociołek, by usprawnić sobie trochę pracę. Robienie kilku porcji w zwykłym, cynowym kociołku było katorgą. Na miejscu zjawił się pierwszy. Od razu zabrał się za tradycyjne przygotowywanie stanowiska. Zabezpieczył wszelkie przedmioty, które mogły ewentualnie ulec zniszczeniu, by aktorzy nie skakali mu później do gardeł i zaczął rozkładać potrzebne im dzisiaj składniki.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Keyira Shercliffe
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : magiczny tatuaż w formie węża | blizn zbyt wiele, by można je było zliczyć | tęczówki w odcieniu sztormu | jakieś zwierzę jako częsty towarzysz
Składniki na eliksiry podesłała Maximilianowi już wcześniej, tak więc nie musiała teraz paradować po szkolnych korytarzach obładowana małymi pakunkami, wzbudzając niepotrzebną ciekawość i podejrzliwość. Nie lubiła, gdy ludzie wciskali nosy w cudze sprawy albo plotkowali o nich nie upewniwszy się nawet co do słuszności lub też prawdziwości przekazywanych znajomym i przyjaciołom informacji. Samotna postać przemykająca z piętra na piętro, z jednego skrzydła do drugiego nie wzbudzała takiego zainteresowania, więc Keyira mogła spokojnie dotrzeć na umówione miejsce spotkania nie niepokojona pod drodze przez nikogo. Wślizgując się przez drzwi do starej garderoby, chwyciła biały patyczek od lizaka i przytrzymała go z dala od ust, by oblizać wargi z owocowej słodyczy. Wolną dłonią machnęła Solbergowi na powitanie i opadła lekko na najbliższe krzesło, wcześniej obracając je oparciem do przodu. — Jeszcze raz wielkie dzięki za pomoc — mruknęła na wstępie i wsparła łokieć na drewnie, rozglądając się po pomieszczeniu. — Ale przypomnij mi dlaczego właściwie spotykamy się w tej norze? — zagadnęła z rozbawieniem, chociaż bez obrzydzenia, o którym mogły świadczyć jej słowa. Tak naprawdę salka w niczym jej nie przeszkadzała. — Na pewno mamy wszystko, czego potrzebujesz?
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Uśmiechnął się, gdy Key weszła do pomieszczenia. Akurat był w trakcie rozkładania flakoników w taki sposób, by mieć je pod ręką i to w odpowiedniej kolejności. -Nie ma sprawy. Pisałem Ci, że zawsze chętnie pomogę, a uwierz mi że ostatnio robię to jeszcze chętniej. - Przyznał szczerze i poniekąd tajemniczo, bo nie miał zamiaru się chwalić dlaczego obecnie cierpi na nadmiar wolnego czasu. -Dlatego, że wszystkie użyteczne sale są zajęte przez mniej lub bardziej kompetentne osoby. - Wyjaśnił szybko. Już dawno przestał przejmować się tym, gdzie warzy eliksiry. Ważne, że miał miejsce rozłożyć potrzebne mu sprzęty i względny spokój. -Dobra powiedz mi, jak stoi Twoja ogólna wiedza? Nie miałem okazji aż tak dobrze przyjrzeć Ci się na ostatnim spotkaniu LabMedu, a eliksir chroniący przed ogniem należy do bardziej zaawansowanych wywarów. - Zapytał przechodząc od razu do konkretów. Miał nadzieję, czegoś dziewczynę przy okazji nauczyć, a nie tylko robić i pozwalać jej patrzeć. -Oczyścisz mi brodawkolep? - Poprosił na wstępie, a sam zajął się przygotowywaniem bazy pod docelowy eliksir.
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Keyira Shercliffe
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : magiczny tatuaż w formie węża | blizn zbyt wiele, by można je było zliczyć | tęczówki w odcieniu sztormu | jakieś zwierzę jako częsty towarzysz
Wzruszyła z wolna ramionami, wciąż mając wątpliwości co do tego czy aby mu się jednak nie narzuca, a on pomaga jej jedynie przez wzgląd na fakt, że przynależą do jednego domu. Z drugiej jednak strony Solberg nie wyglądał na kogoś, kto mógłby kierować się przy podejmowaniu decyzji podobnymi motywami. Nie w sytuacji, gdy przyjaźnił się z Felinusem, co zauważyła podczas kilku ostatnich zajęć. Skoro jednak Maximilian nie widział problemu ani w zleconym mu zadaniu, ani w miejscu jego realizacji - Keyira także nie miała żadnych zastrzeżeń. — Moja ogólna wiedza ogranicza się do teoretycznych podstaw. No, może trochę wykracza ponad podstawy jeśli mam do czynienia z eliksirami, które opierają się na składnikach odzwierzęcych — odpowiedziała, marszcząc brwi. Nie widziała sensu, by podwyższać swoje kwalifikacje. Gdyby je posiadała, nie prosiłaby nikogo o pomoc. — Jasne — odpowiedziała, wciskając sobie lizaka do ust i podnosząc się ze swojego miejsca. Już miała sięgnąć do pudełka, opisanego odpowiednią etykietą, kiedy w ostatniej chwili przypomniała sobie o działaniu brodawkolepu i cofnęła ręce. Z tylnej kieszeni spodni wyciągnęła rękawiczki, które dzięki zaklęciu dopasowywały się do kształtu jej dłoni. Żeby nie było, że podeszła do ich zadania nieprzygotowana... Zaraz potem przesiała odpowiednią ilość substancji na kawałek pergaminu i podsunęła drugiemu Ślizgonowi. — Wystarczy?
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Przechylił lekko głowę ciekaw, jak dziewczyna określi swoje umiejętności i z zadowoleniem zauważył, że nie miała zamiaru robić z siebie księżniczki kociołka. Max bardzo cenił, gdy ktoś potrafił przyznać się do tego, że nie był w jakiejś dziedzinie mistrzem. W wypadku eliksirów, porwanie się na zbyt trudne zadania mogło skończyć się naprawdę tragicznie. -No to dziś spróbujemy włożyć Ci do głowy trochę praktyki. - Posłał jej uśmiech i już zaczął zajmować się swoim kociołkiem. Kątem oka zobaczył reakcję Keyiry na brodawkolep. -Nieźle. Gdybym był prefektem aż bym Ci dodał kilka punktów za myślenie, bo uwierz mi nie każdy weźmie rękawiczki przy kontakcie z tym składnikiem. - Rzucił w stronę dziewczyny krótką pochwałę. On sam raczej znał wszystkie zasady BHP, ale czasem, zdarzyło mu się zrobić coś głupiego przez zwykłą nieuwagę. -Świetnie. - Powiedział jeszcze, oglądając, czy brodawkolep jest na pewno dobrze oczyszczony. -Weź teraz krew salamandry i odmierz mi trzy miarki. Dwie te większe i jedną standardową. - Poprosił, w tym samym czasie dodając do mieszanki kilka liści piołuna i śluz gumochłona.
2 p.n
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Keyira Shercliffe
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : magiczny tatuaż w formie węża | blizn zbyt wiele, by można je było zliczyć | tęczówki w odcieniu sztormu | jakieś zwierzę jako częsty towarzysz
Księżniczka kociołka. Roześmiałaby się na głos, gdyby tylko coś podobnego usłyszała. Wiele można było o niej powiedzieć i wiele określeń pod swoim adresem już słyszała, ale zdecydowanie nie można jej było nazwać ekspertką w warzeniu eliksirów. Nie chodziło nawet o to, że nie potrafiłaby sobie w tej dziedzinie poradzić, bo prawdopodobnie była wystarczająco zdolna czy bystra, ale wychodziła z założenia, że lepiej było skupić się w przedmiotach, które faktycznie lubiła, bo czarodziej specjalizujący się we wszystkim - nie specjalizował się tak naprawdę w niczym. — Dzięki — odpowiedziała, posyłając partnerowi zdawkowy uśmiech. — Jestem w stanie uwierzyć ci na słowo. W każdej dziedzinie znajdą się jakieś asy ignorancji — dodała, przesuwając lizak do jednego policzka, by mogła wyraźnie mówić. Powstrzymała się od otrzepania rękawiczek, mając na uwadze, że znajdowali się w garderobie pełnej strojów i rekwizytów, które być może ktoś potem będzie nosił. Zamknęła pudełeczko i użyła do oczyszczenia różdżki. Potem sięgnęła po wskazaną przez Maximiliana krew salamandry. Odmierzyła porcje według jego polecenia i ustawiła na blacie. — Często dostajesz takie zlecenia? — zapytała, zerkając Ślizgonowi przez ramię i śledząc jego ruchy.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Może po kilku wspólnych godzinach nad kociołkiem, Max zacząłby tak na nią mówić. Narazie jednak zbyt mało się znali, a zbyt mocno trzeba było się skupić na poprawnym uwarzeniu mikstury. -Dokładnie. Niektórzy po prostu nie lubią myśleć przy względnie prostych czynnościach. - Dodał jeszcze, częstując się brodawkolepem. Uważnie pilnował temperatury, która nie mogła być zbyt wysoka podczas dodawania krwi salamandry. Mimo użycia śluzu, mogło to doprowadzić do katastrofy, której żadne z nich tutaj nie chciało. -Rzadziej niż bym chciał. - Odparł na pytanie o to, jak bardzo jest rozchwytywany. Może nudziło go warzenie regeneracyjnych codziennie, ale mógłby zacząć trzepać za to dobry pieniądz. Obecnie robił to bardziej dla siebie i bliskich nie obciążał zbędnym rachunkiem. Gdy krew leniwie bulgotała już w kociołku, mieli chwilę na przygotowanie reszty. -Pokarzę Ci, jak najlepiej przygotować korzeń mandragory. Normalnie wszyscy używają do tego standardowego sztyletu, ale jeżeli użyjesz mniejszego... - Przerwał, by zademonstrował dziewczynie, co miał na myśli. -Widzisz? Dużo mniej powłoki idzie do śmieci a jest ona naprawdę cenna. - Różnica była dość widoczna, a że Max naprawdę nie lubił marnować cennych substancji, wiele metod redukcji odpadów już wypróbował. -Masz, spróbuj sama. - Powiedział, podając jej ostrze, by mogła na własnej skórze doświadczyć różnicy.
3 p.n.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Keyira Shercliffe
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : magiczny tatuaż w formie węża | blizn zbyt wiele, by można je było zliczyć | tęczówki w odcieniu sztormu | jakieś zwierzę jako częsty towarzysz
Naprawdę doceniała fakt, że Solberg chciał nie tylko uwarzyć dla niej eliksiry, ale przy okazji przekazać jej także jakąś konkretną wiedzę. To było bardzo miłe z jego strony i dziewczyna zamierzała to sobie zapamiętać na przyszłość... Tym bardziej, że Ślizgon nie oczekiwał za to żadnej zapłaty. Robił to w ramach przysługi i zamierzała mu się za nią kiedyś odwdzięczyć; nawet jeśli obecnie nic nie wskazywało na to, by mogła mu w jakikolwiek sposób pomóc. — Dlaczego właśnie eliksiry? — zapytała w pewnym momencie. Owszem, musieli skupić się na poszczególnych procedurach, by niczego nie spieprzyć, ale Keyira miała wystarczająco podzielną uwagę, by móc przy okazji poprowadzić luźną, niezobowiązującą pogawędkę. — To znaczy... W moim przypadku wybór był raczej dość oczywisty, ale jak to było z tobą? — doprecyzowała, cofając się i pocierając czoło skrawkiem odkrytego przedramienia. Kiedy tylko Max zwrócił jej uwagę, nachyliła się nad blatem, lokując spojrzenie w uniesionym przez niego nożyku. Skinęła głową, a gdy wręczył jej go, by spróbowała, uważniej przyjrzała się ostrzu. — To w sumie całkiem logiczne — przyznała, starając się jak najwierniej odwzorować jego działania. — Pewnie zdążyłeś wypracować sporo własnych metod — mruknęła z uznaniem, jednocześnie pracując w skupieniu. Nie wyszło jej to może tak wprawnie i idealnie jak Solbergowi, ale nie brak jej było zdolności manualnych.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Zawsze starał się pomagać inaczej niż tylko przez suche przekazywanie faktów, czy odwalanie roboty za innych. Nie każdy był fanem takiego podejścia, ale zaskakująco wiele osób korzystało z pomocy Maxa i naprawdę go to cieszyło. Może niektóre rzeczy, które robił były dość kontrowersyjne, ale dopóki działały, ślizgon nie patrzył na opinię innych. Wyciągał pomocne dłonie do każdego. Bez względu na wiek, płeć czy dom. -Dlaczego eliksiry? - Zaskoczyło go to pytanie. Mało kto je zadawał, a dla niego było to już tak naturalne, że przestał się nad tym zastanawiać. Dzisiaj jednak musiał otworzyć drzwi umysłu do przeszłości i trochę za nimi pogrzebać. Skupił się na przygotowywaniu składników, by kupić sobie chwilkę, czy dwie nim odpowiedział. -Eliksiry może nie są tak szybkie w kryzysowych sytuacjach jak zaklęcia, ale mają naprawdę duży potencjał. Potrafią to, czego zwykłe inkantacje nie zrobią, a do tego pozwalając Ci naprawdę zrozumieć. - Dzięki tej dziedzinie naprawdę rozwinął się w zielarstwie, ONMS oraz transmutacji. Zrozumienie poszczególnych elementów wywaru było niesamowicie ważne i uważał, że bez tego nie da się być dobrym eliksirowarem. -Czasem najłatwiejsze rozwiązania przychodzą najtrudniej. - Puścił jej oczko, patrząc, jak zajmuje się mandragorą. -Wiele pomogło podglądanie innych. No i ciągła praca, bez tego nic bym nie osiągnął. - Powiedział szczerze. Godziny spędzone nad kociołkiem dawały widoczne efekty. -Dobra, chodź tutaj i mieszaj. Czternaście razy w lewo i siedem w prawo. Trzy rundki. - Przepuścił Keyirę, by zajęła miejsce przy kociołku. Miał zamiar pilnować, by nie pomyliła się w liczeniu, ale musiał w tym czasie zająć się resztą przygotowań.
4 p.n.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Keyira Shercliffe
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : magiczny tatuaż w formie węża | blizn zbyt wiele, by można je było zliczyć | tęczówki w odcieniu sztormu | jakieś zwierzę jako częsty towarzysz
Doceniała to. Doceniała takie podejście, bo sama też starała się przekazywać swoim ewentualnym podopiecznym tyle wiedzy, ile tylko była w stanie. Problem z ONMS polegał na tym, że wymagała z reguły trochę więcej zaangażowania niż inne dziedziny, gdyż zazwyczaj było się z odpowiedzialnym nie tylko za siebie, stanowisko pracy i ucznia, ale także o jakieś stworzenie, którym - zgodnie z nazwą - należało się zaopiekować. Nie umniejszało to jednak wartości pozostałych przedmiotów, nawet jeśli za jakimś nie przepadała. — Trudno się z tym nie zgodzić — odpowiedziała, zastanawiając się nad otrzymaną od Maximiliana odpowiedzią. Okrajała mandragorę, nie zerkając na partnera. W takiej sytuacji łatwo było o utratę palca, a chociaż znała kogoś, kto mógłby takiemu ubytkowi zaradzić, nie było to nic przyjemnego. — To o wiele bardziej doprecyzowana, skondensowana dziedzina magii. Nie można jej odmówić plusów — podsumowała, kilkukrotnym kiwnięciem głowy dając wyraz swojego zrozumienia. I aprobaty dla takiego toku myślenia. Wyglądało na to, że Solberg jest naprawdę wierny swojej pasji. Taki zapał i zaangażowanie ją cieszyło. Był to dowód na to, że Hogwart jeszcze niezupełnie zszedł na psy. — Praktyka czyni mistrza dosłownie we wszystkim — zauważyła, wycierając dłonie w rękawiczkach o robocze spodnie nim posłusznie zajęła miejsce przed kociołkiem. Chwyciła łyżkę i rozpoczęła mieszanie. Liczyła w myślach każde okrążenie we wnętrzu gara, dokładnie tak, jak zalecił Max. Czuła, że od czasu do czasu się jej przygląda. Uśmiechnęła się pod nosem, rozumiejąc doskonale dlaczego jest taki czujny, a potem szerzej, gdy zakończyła proces i uniosła wzrok, podchwytując jego spojrzenie. — Skończyłam.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Praca ze zwierzętami diametralnie różniła się od tej, która nie wymagała opieki nad inną istotą żywą. Trzeba było brać pod uwagę to, że stworzenie nie zawsze będzie chciało współpracować i może zachowywać się zupełnie nieprzewidywalnie. Cieszył się, że mimo pogawędki, Keyira skupia się na wyznaczonym jej zadaniu. Nie chciał jej tutaj składać tylko dlatego, że przez nieuwagę odcięła sobie palec, czy pięć. Jego wiedza z uzdrawiania nie była na tyle obszerna, by być w stanie coś takiego naprawić, dlatego też zachowywał wszelkie środki ostrożności. -Minusów tym bardziej. - Rzucił pół żartem, pół serio. Nikt nie miał raczej zamiaru oszukiwać się, jak niebezpieczne było igranie z eliksirami. Wystarczyła sekunda nieuwagi, źle przygotowany składnik, czy zbyt długie mieszanie, by spotkać naprawdę tragiczne konsekwencje. -To prawda. Chyba, że nie masz szczęścia i Cię ona zabije. - Musiał patrzeć realistycznie. Wiedział, że stąpa po cienkiej linii z niektórymi swoimi eksperymentami, ale nie potrafił tego powstrzymać. Dodatkowa adrenalina z tym związana jeszcze bardziej sprawiała, że kochał to co robił. -A Ty zawsze chciałaś kontynuować rodzinną tradycję? - Zapytał zainteresowany tym, czy Keyira zaczęła pasjonować się zwierzętami z przymusu, czy jednak był to głos jej własnego serca. Siekał zawzięcie jagody jemioły, gdy dziewczyna oznajmiła, że skończyła mieszanie eliksiru. Zajrzał do kociołka, który miał odpowiedni kolor i pokiwał z zadowoleniem głową. -Weź proszę uszykuj flakoniki. Zaraz będziemy przelewać. Tylko upewnij się, że nie ma w nich żadnego brudu, bo ten eliksir silnie reaguje z wieloma rzeczami. - Poprosił, a sam przeszedł do ostatniego etapu warzenia eliksiru. Jemiołę wymieszał z wybuchającymi muchomorami, które musiał chwycić przez rękawiczki by zmniejszyć ryzyko zatrucia się.