Tuż przy szkolnym teatrze, znajduje się niewielki pokój niegdyś służący za garderobę dla aktorów. To właśnie tutaj osoby występujące na scenie, przebierały się do występów. Także to właśnie tutaj trzymano kostiumy, a także zasiadano przy stolikach z lustrami, poprawiając swoją charakteryzację. Kiedy szkolny teatr podupadł, miejsce to przestało być odwiedzane. Pozostały tu jedynie wieszaki pełne wiekowych, teatralnych kostiumów, czekając na lepsze czasy Hogwarckiego teatru. Z pokoju tego jest także bezpośrednie przejście do teatru, tuż przy jego scenie.
Na pewno nie musiałby zaczynać opowieści o sobie od tego jak podpalił wsie, a nawet dobrze, że nie zamierzał od tego rozpocząć rozmowy! Chyba nie skończyłoby się to tak idyllicznie. Chociaż z drugiej strony, bardzo chętnie dowiedziałaby się na jego temat takich interesujących wiadomości. Czy ona sama była święta? Pewnie nie, chociaż takich ekscesów całe szczęście, raczej nie miała na swoim koncie. Jeśli chodzi o tą znajomość wykazali się na prawdę sporym niedbalstwem. Gdyby Effie w porę się opamiętała, bo przecież był to jakiś Rosjanin, który nie dość, że bywał irytujący, to jeszcze słabiutko go znała, zapewne nie doszłoby do tego wszystkiego. Aczkolwiek gdyby tak pomyśleć wprost odwrotnie... cóż im szkodziło? Trochę zabawy, zapomnienia, chociaż może w nieco nietypowym towarzystwie, wszakże żadne z nich nie mogło tego przewidzieć. Aczkolwiek miało to też swój urok i to chyba wcale nie tak mało go. Ona niby ponura?! Tylko obawiała się o zostanie pochodnią! Tak tak, to przecież było zdecydowanie dziwne, że oburzyła się, iż wybuchnął pożar tuż za jej plecami. I w tej chwili mogłaby rzec dokładnie identycznie, same problemy z tymi piromanami! Teraz ona natomiast mogła powiedzieć, że to on przesadza, mówiąc, że ona przesadza, ale wyszłaby z tego tak poplątana rozmowa, że chyba już nie miałaby sił na jej prowadzenie, szczególnie, że przecież powiedziała mu już co innego, równie skomplikowanego! A może nawet bardziej, skoro przez chwilę Rosjanin zastanawiał się nad jej słowami. Oczywiście, że mówiła je ze złością, z resztą jak tak nie mówić, kiedy nie dość że ją prawie podpalał, to jeszcze irytowało ją, że w ogóle znalazła się w takiej sytuacji?! Te wydarzenia były najbardziej poplątanymi w jakie wdała się od paru ładnych miesięcy. Właściwie całkiem nieźle ją to irytowało. Ale obecnie zamilkła, kiedy ten oświadczył jej, że była skomplikowana. Może i miał rację, ale przecież nie powiedziałaby tego na głos. O co to to nie, jeszcze na tyle nie oszalała, by oficjalnie przyznawać rację Orlovowi. Co najwyżej może nie zaprzeczać na głos! - Jak dobrze, że chociaż jedno z nas - odpowiedziała w końcu, a właściwie mruknęła, nadal troszkę złośliwie, przypominając mu w ten sposób, żeby lepiej dobrze się zastanowił, które z nich na prawdę było skomplikowane! Właściwie dobrze, że Grigori zaraz ją pocałował, bo nie dość, że byli skomplikowani, mieli poplątaną relację, to jeszcze zaczynali prowadzić jakaś pokręconą rozmowę. Chłopak o dziwo pocałował ją dość delikatnie, co było całkiem odmienne, od tego co poznała z jego strony. Przesunęła spokojnie dłonie z jego rąk na ramiona, zatracając się bardziej w tym pocałunku, który to zupełnie naturalnie, po chwili przerodził się w coś bardziej namiętnego. O Slytherinie, jak ona uwielbiała te chwile zatracania się z tym szaleńcem. Już po momencie jej palce wplotły się w jego poszarpane włosy, a z jej myśli zaczynały ulatywać wszelakie skomplikowane wątki, które uprzednio ściśle w tam tkwiły.
Oczywiście musiałby jej bardzo nie lubić, żeby opowiadać jej o tym jak palił wsie od razu na początku znajomości. Zrobiłby to pewnie tylko po to, żeby ją od siebie odstraszyć, bo w końcu może i tak by nie uwierzyła! I raczej nie wolałaby naprawdę słuchać o jego przeszłości. Chociaż może i jej opowie, kiedy stwierdzi, że ma dość tej niemiłej ślizgonki. I raczej cieszył się, że ona raczej nie miewała takich ekscesów. No cóż, ta znajomość można powiedzieć, że wymknęła im się trochę spod kontroli. W zasadzie Orlov raczej nie przewidywał, iż spotka w Hogwarcie złośliwą pół wilę, z którą trafi po… cóż niezbyt długim czasie do „łóżka”. No może nie wykluczał jakiejś tam dziewczyny. Ale nie takiej. Bardziej by się spodziewał tego po Korotyi, który po alkoholu staje się istnym Casanovą (czyli praktycznie zawsze). Co im szkodziło? Nic! A szczególnie Grigowi. Bo jeśli chodzi o Effkę, to mogliby o tym podyskutować. W końcu nie zna go i nie wie, czy może Grig nie robi tego na spadochroniarza i nie zaciążył właśnie Effie, hehe. Całe szczęście, że nic z tego nie powiedziała, bo Grig i tak nic by nie zrozumiał i może na dodatek by się zdenerwował. A Effie chyba zauważyła, że zdenerwowany Grig nie jest zbyt przyjemnym widokiem. Znaczy co kto lubi! No tak, Fontejn jak zawsze zła! Cokolwiek by nie zrobił. Fakt, to że podpalił tą przeklęty… materiał mógł ją trochę rozzłościć, ale na Boga, przecież powiedział, że niechcący. To nie jego wina, że jest piromanem. Chyba. I to przecież nie on kazał jej wplątywać się w dziwne sytuacje, a tym bardziej nie kazał jej wplątywać się w nie z sobą w roli głównej. No cóż, nie potwierdziła, ale nie zaprzeczyła, ale powiedziała jakąś ironiczną uwagę, uch, ta niedobra! Ale teraz w sumie niewiele obeszło to Orlova. A nawet zaśmiał się szaleńczo, godnie szalonego piromana. Chyba już wszystkie złości wyładował na wieszaku. Teraz jedyne co miał w głowie… W zasadzie czy trzeba było mówić co, skoro siedział już w tej garderobie z Effką już chyba z milion lat? A Effie jest, wbrew pozorom i mimo okropnie ciętego języka, DOŚĆ ładna? I na dodatek Grig zaczął ją całować. To chyba wszystko jasne. Oczywiście, że dobrze, że ją pocałował. W końcu to mężczyzna musiał wychodzić z inicjatywą, więc jakby Effka w końcu nie wytrzymała i się na niego rzuciła, to byłby niezbyt eleganckie (a w końcu Manu i Garsą powtarzają jaki Grig jest menski!). No tak, to że pocałował ją delikatnie z pewnością było odmianą, ale raczej wszyscy mogą się domyśleć, że to nie trwało długo. Po chwili po raz kolejny zapałał niewiargodnym uczuciem do Effie Fontaine i jego delikatny pocałunek przerodził się w coś zdecydowanie bardziej namiętnego. On również przestał rozmyślać nad wszelkimi skomplikowanymi wątkami i cały jego umysł skupiał się na jednej rzeczy po kolei. W tej chwili jego celem, było przetransportowanie siebie oraz Effki pod ścianę. Całkiem nieźle mu się to udało i już po chwili panna Fontaine była przyciśnięta do ściany pomiędzy wieszakami z ubraniami, usta Griga wciąż nie odrywały się od niej, a ręce Rosjanina powoli wypełzywały pod strój kobiety kota.
Cóż ona może dziś robić? Od pewnego czasu dziewczynie kompletnie nic nie chce się robić. Nudzi ją monotonne życie, które tak wolno mija. Jej dotychczasowy plan dnia to: wstanie, żarcie, lekcje ( z których kompletnie nic nie rozumie i spać. To są te właśnie te atrakcje, które niemal od początku roku szkolnego spotykają biedną Quentinę. Idąc na jakiekolwiek zajęcia nic nie może z nich wynieść. Stara się własnymi siłami, lecz nie umie. Czy ona zawsze będzie taka tępa? Może jakieś dodatkowe lekcje by się jej przydały? Tyle, że temu leniuchowi nie chce się iść. Kolejna sprawa to Spencer. Gdzie on na Merlina jest?! Puchonka w wolne dni lata po zamku szukając go. Przecież mieli mieć próbę swojego zespołu. Dziewczyna z tego wszystkiego pięknie wypolerowała swoje bandżo, o na wystawia ją di wiatru. To nie jest miłe. A szczególnie kiedy blondynka jest smutna. I w sumie teraz też jest. Znudziło ją życie. Nie ma na nich ochoty, jedynie tylko się powłóczyć i strugać z siebie wariata. Lecz z tej ogólnej nudy wybawiło to miejsce. Garderoba teatralna, która jest pełna przeróżnych kostiumów. Mimo, że to miejsce jest niesamowite, dziewczyna nadal czuła się sama i przygnębiona. Po kilku minutach blondynka przechadzała się po pomieszczeniu oglądając przepiękne ubrania.
Co do Lavrentego, nigdy nie czuł nudy, smutku, przygnębienia czy tym bardziej samotności, nawet jeśli zmuszony bł gadać do siebie. W zasadzie do garderoby trafił przypadkiem, wszak jakoś nigdy nie ciągnęło go do teatru. Pewno uciekał przed woźnym, szkolnym poltergeistem czy jeszcze czymś innym i na swoje szczęście znalazł idealną kryjówkę. Przymierzał akurat jeden z kostiumów, gdy usłyszał huk otwierających się drzwi. Momentalnie zamarł w bezruchu, a serce mocniej mu zabiło. Czym prędzej wcisnął na siebie puchaty, jasny sweter, który miał zapewne służyć jako przebranie za jakiegoś zwierza. Na swoje patykowate nogi naciągnął walące po oczach, pomarańczowe, obcisłe spodnie, a zwieńczeniem jego dziwacznego przebrania stały się zielone skarpetki w złote, błyszczące znicze, które kiedyś od kogoś dostał. Wyciągnął różdżkę przedzierając się przez sterty strojów. Rozglądał się dokładnie dookoła gotów w każdej chwili się bronić i wtedy... Te jasne włosy, pozna je wszędzie! Przecież to nikt inny jak jego najukochańsza, najcudowniejsza Quentine! Uśmiechnął się szeroko chowając różdżkę w kieszeń. Zupełnie zapomniał o swoim dziwacznym stroju i wylazł spomiędzy wieszaków wprost na dziewczynę. - Cześć!
Tak, owszem! Ten fakt był przytłaczający, że dziewczyna nie ma co robić. Jedynie co mogła to to co wymieniłam przedtem. Chyba, że znajdzie jakieś nowe hobby. To, że Spencer ją olewa to nie znaczy, że ma kompletnie się załamać. Bo co by było w ogóle, gdyby nie było żadnej osoby, która interesuje się country. Gdyby takiej nie było, to z kim by o tym rozmawiała. A! Przecież ona nie ma z kim o tym rozmawiać, bo jego tu nie ma. Chyba zaczynam się utożsamiać do Quentiny. To chyba dobrze, nie? Przechadzając się po garderobie cały czas patrzyła się w te niesamowite kostiumy uszyte przez bardzo zdolnych ludzi. Była bardzo, bardzo ciekawa, kot je uszył. Może od dziś to będzie jej nowe hobby? Tak! Zgadza się! Od dziś Quentina rzuca granie dla szycia! Będzie robić takie gustowne sweterki w romby, a na dodatek sama je nosić, żeby po lansować się w szkole. Lecz nagle zza ubrań ktoś wyskoczył. Dziewczyna zrobiła minę w stylu ,,wath the fuck" ,lecz okazało się że to Lavrenty. Heeej Lavryunetyi...- ciągle nie mogła wymówić tego imienia. Szczególnie było trudne do wymówienia. W sumie to nawet własnego nie umie wymówić, ale to drobny szczegół. Sam widok jego ubrania nieco rozśmieszył dziewczynę, ale jednocześnie podobała jej się ta gustowna kreacja. -Skąd masz takie skarpetki? - typowe pytanie blondynki. Nie obchodzi ją główna część stroju, zaś tylko dodatek do niego. Lecz swoją drogą są bardzo ładne, że, aż z tego podziwu schyliła się by podziwiać ten piękny dodatek. A może ona sama takie uszyje? Tylko zanim je uszyje musi kupić sprzęt do szycia, oraz nauczyć się. A z tym już będzie kłopot.
Już otworzył usta, by przypomnieć dziewczynie jak ma na imię i tym samym ją poprawić, ale zrezygnował wywróciwszy jedynie oczami. Była wyjątkowo słodka, tak słodka, że nie miał serca jej pouczać. Co było dziwne, bo pouczał i poprawiał wiele osób, ba, prawie wszystkich, ale tacy już byli Gryfoni, a przynajmniej ten jeden. Dopiero jej uwaga o skarpetkach przypomniała mu o głupawym ubraniu, które niedawno przywdział. W zasadzie w żaden sposób nie potrafiłby wytłumaczyć sobie, dlaczego dobrał taki, a nie inny strój. Pacnął się w czoło jedną ręką, ale zaraz jego usta wykrzywił delikatny uśmiech. - Ładne, prawda? - rzucił chowając za plecami splecione ze sobą palcami dłonie. Sam spojrzał w dół również nieco się pochylając. - Dostałem na urodziny od brata. - pokiwał energicznie łepetyną. - On wie najlepiej co mi się przyda, od wieków marzły mi stopy, ale to już przeszłość. - zapewnił ponownie kilkukrotnie kiwnąwszy przy tym łbem. Uniósł nawet nieco jedną nogę, przekrzywił głowę i wbił spojrzenie w skarpety. Doprawdy tak bardzo zajęły jego uwagę, że dopiero po chwili uświadomił sobie z KIM przebywa w garderobie. Przecież Quenia nie była jakąś tam zwykłą uczennicą, wręcz przeciwnie! Była najcudowniejszą istotką stąpającą po kamiennej posadzce Hogwartu, a on oglądał skarpety?! Idiota! Skarcił się w myślach opuszczając nogę. Wbił spojrzenie w Puchonkę, a w jego oczach zamigotały wesołe iskierki. - Co tu robisz? - zapytał bujając się na stopach w tył i przód. Pięty, palce, pięty, palce... i tak w kółko.
Przecież dziewczyna nie pomyliłaby imienia od tak dla żartów. Szczególnie takiego miłego chłopaka, który ma strasznie trudne do wymówienia. O mało co się jej język nie poplątał, ale żyje i to jest najważniejsze. A szczególnie, że ona bardzo dobrze pamięta Lavrentego. Jest taki miły i kochany dla Queni, że sama puchonka czuje się przy nim bezpieczna, doceniana. Lubi przebywać w jego towarzystwie i dzięki bogu, że tu przyszedł. Skarpetki gryfona, bardzo przypadły do gustu Quentinie. Nawet ma zamiar je uszyć, o ile nauczyć się szyć i zapozna się osobiście z igłą i nicią. A to nie jest zbyt łatwe. Przecież można się ukuć i krew będzie lecieć. A ja zaczyna dramatyzować, więc przejdę do rzeczy. Kiedy usłyszała z ust chłopaka, że te skarpetki dostał od brata, nagle dziewczyna wstrzymała oddech, a jej oczy straciły blask. Tak mowa tu o Gideonie. Boże! Dawno go nie widziała. A on jej. Czyżby o niej zapomniał? Znalazł jakąś inną? Przez chwilę takie myśli mąciły głowę dziewczynie, po czym zesmutniała. Na pewno o niej zapomniał. Mimo, że nadal czuje coś do niego. Skoro on ma ją gdzieś, ona też będzie go miała. Mieli się przecież spotykać. Gadać, śmiać się i wiele wiele innych miłych rzeczy. Jednakże teraz jest z Lavrentym, a nie spyta się go przecież, czy Gideon jeszcze żyje. Trzeba o nim zapomnieć i już! Z resztą Gideon M. nie jest jedynym chłopakiem na świecie. Jest wiele Gideonów, ale blondynka pewnie nie natrafiła na tego odpowiedniego. A szkoda. -Od brata hmmm. - powiedziała cicho, że z tego wszystkiego chciała się rozpłakać. Czemu on o nim przypomniał dziewczynie? Czemu w ogóle spotkała krukona na swojej drodze w życiu? Charakter Quentiny na ten czas kolosalnie się zmienił. - Wiesz co ja-a-a chyba-a-a...poszukam yyy...IGŁY - i się zabije! Nie no żart, ale w tym momencie chciała sobie coś zrobić. Ale nie postąpi tak, bo jest z Lavrentym. Dziewczyna wtopiła się w drugą część pod szukając igły, oczywiście pod pretekstem, bo na jej twarzy niebawem pojawi się kilka łez. ale ja tu dramatyzuję xd
- Od brata - powtórzył kiwając kilkukrotnie łepetyną i szczerząc w uśmiechu dwa rzędy równych, białych zębów. - Na Gideonie zawsze można polegać. No i zawsze wie co mi się przyda, ja tam nigdy nie wiem co mu kupić... - westchnął ciężko. Jak on dawno nie widział swojego najukochańszego bliźniaka! Okropnie za nim tęsknił i już obiecał sobie, że gdy tylko Quenia zniknie mu z oczu przejdzie się po zamku w poszukiwaniu brata. Będzie darł się i nawoływał tak głośno, że nawet jeśli tamten jest poza terenem szkoły i tak go usłyszy. - Igły? - zapytał przenosząc spojrzenie na dziewczynę. Uniósł jedną brew dokładnie przyglądając się Puchonce i, o zgrozo!, czyżby zepsuł jej czymś humor? Jak mógł to zrobić! Powinien jak najszybciej wybiec z zamku i utopić się w jeziorze, albo, co gorsza, dać pożreć się ogromnej kałamarnicy! - Czy coś... stało? - zapytał. Jako, że należał do tych gryfonów, których pozbyć się da tylko dobitnym "spierdalaj zanim wyczaruję Ci włosy w nosie", oczywistym był fakt, że polazł krok w krok za dziewczyną okładając się w duchu po twarzy za to, że dopuścił się tak potwornego czynu, jak zepsucie Pannie Fennly dnia. Jakiż on był głupi i nieuważny... Mimo wszystko jakkolwiek by się starał, nie potrafił wytłumaczyć sobie nagłego ataku smutku Quentine...
Czy Quentina rozbeczy się i wygarnie mu wszystko, co w tym czasie myśli, czy zacznie zmyślać tak, aby Lavrenty się nie domyślał, że coś się złego dzieje. Scena z rodu ,,Mody na Sukces" tylko, że nie odgrywa się w pięknej, czystej i pachnącej willi, gdzieś przy morzu, a w teatralnej garderobie w murach szkoły. Na dodatek bohaterowie tego serialu są ubrani niczym wyciągnięci z żurnala, zaś Quenia w zwyczajnym, porozciąganym swetrze, kiecce w grochy oraz różowymi rajstopami przypominającą ciocię Malinowską. Dziewczyna cały czas krzątała się po pomieszczeniu w poszukiwaniu niby igły, ale po to, żeby zakryć swą twarz, tak aby gryfon nie zauważył, że płacze. W sumie to nie ryczała, ale kilka łez poleciała, ale ogólnie uspokoiła się po czym wyprostowała się i rzekła. -Nie no co ty nic się nie stało! - chciała uspokoić chłopaka tak aby on nie martwił się, czy coś z nią jest. Trzeba zapomnieć o tym typku, który jest bratem Miedwiediewa i zacząć żyć pełnią życia. Przefarbować się na niebiesko, zapuścić paznokcie, kupić i odziać się w skórę oraz ganiać za kaczkami po błoniach i robić z siebie debila roku. -Wiesz co, opowiem Ci pewien kawał. Jak nazywa się mucha bez ucha?...M, hehe śmieszne nie? - chciała nie co rozluźnić atmosferę oraz spędzić miło czas z Lavrentym.
Wielce był zaniepokojony nagłą zmianą nastroju swojego najukochańszego dziewczęcia, a jakże! O mało sam się nie popłakał, wszak od zawsze empatia wręcz wyciekała z niego wszystkimi możliwymi dziurami. Wliczając w to palce u stóp... Oczywiście nie widział, że dziewczyna płacze, i dobrze, bo pewnie nie mógłby na to patrzeć, ale i tak nagle poczuł się jakoś... źle. Łaził za nią z jednego miejsca na drugie co rusz przekrzywiając łeb na bok. Nie wiedział co jest między nią a Gideonem, na szczęście... Chyba, by mu serce pękło, gdyby dowiedział się co ich łączy, wszak musiałby opuścić Quenię dla dobra i brata i jej. A tego by nie przeżył. - Na pewno? - zapytał roztrzęsionym głosem, po czym głośno przełknął ślinę i odchrząknął. Otworzył usta, by powiedzieć coś jeszcze, jednak dziewczyna mu przerwała, a słysząc kawał roześmiał się głośno. Od zawsze obdarzony bł nieco specyficznym poczuciem humoru i jak najbardziej śmieszyły go wszelkie możliwe zupełnie nieśmieszne żarty, zwane potocznie sucharami. Zaiste dziwny był zeń człowiek. - Dobre! - rzucił wielce pocieszony i ponownie wyszczerzył do dziewczyny zęby. - A tak w ogóle... co tu robisz? Szykuje się jakieś przedstawienie? - zapytał przy okazji chwytając w dłonie długi, pierzasty różowy boa, który momentalnie owinął sobie wokół szyi, doprawdy chęc głupich przebieranek była od niego silniejsza...
Co by było gdyby Lavrenty zauważył jak Quentina płacze? Rozpłakałby się razem z nią, pocieszałby ją czy po prostu wyśmiałby ją? Sama nie miała zielonego pojęcia jakby zareagował chłopak. W sumie nawet i dobrze, bo jakby wodziła myślami co by zrobił Lavrenty, byłaby w stu procentach załamana. A przecież tego nie chcemy. Gryfon był tak dla niej miły, że z czasem Quentina miała ochotę go przytulić i pocałować w czoło. A z czasem na prawdę czuła coś do niego. Choć z drugiej strony darzyła tym samym uczuciem jego brata. Ale ten świat jest skomplikowany. Tyle tych krętych ścieżek, ale jest na pewno wyjście. -Tak, tak czuję się świetnie - uspokoiła chłopaka dość ochrypłym głosem ,ale zawsze lepiej. Na ten czas trzeba było zapomnieć o Gideonie, a bardziej skupić się na Lavrentym, który jest taki kochany i miły dla niej. A może to wina Queni, że nie widzi jak on wokół niej się zachowuje. A może to ten jedyny, który w stu procentach akceptuje tą przygłupią blondynkę? Tego niebawem się dowiemy. - Co ja tu robię? A tak sobie łażę. Łowienie ryb znudziło mu się. A ty? - rzekła do chłopaka po czym podeszła do niego bliżej i poczochrała go za włosy. Czemu to zrobiła? Tego nie wie. Pewnie pod wpływem emocji. Może miała po prostu ochotę, żeby w jakkolwiek sposób zbliżyć się i umilić życie chłopakowi. Na widok, kiedy gryfon założył na swą szyję różową boa, mało co nie pękła śmiechem i sama chciała pójść w jego ślady. Wygrzebała ze sterty ubrań uszy renifera po czym założyła je na głowę i wyszczerzyła swe zęby w stronę chłopaka.
Trochę go uspokoiły jej słowa, jednak z drugiej strony nadal czuł, że coś jest nie tak. Mimo wszystko uśmiechnął się delikatnie i odetchnął z ulgą. Postanowił nie zadawać więcej pytań, coby nie wprowadzić dziewczyny w niewygodną sytuację, która byłaby równie niewygodna dla niego, nie oszukujmy się, wszak zakłopotana Quenia to równie zakłopotany Lavrenty, który za wszelką cenę chce sprawić, coby dziewczyna dobrze się przy nim czuła. Łowienie ryb... dokładnie pamiętał ten wieczór, w którym spotkali się nad jeziorem, ah, cudownie było spędzić w towarzystwie Panny Fennly chociaż sekundę, nawet teraz nogi się pod nim uginały kiedy na nią patrzył. Uważał, że jest idealna pod każdym względem, nawet jeśli nie grzeszyła inteligencją... - Taa... Łowienie ryb może szybko się znudzić. - przyznał drapiąc się przy tym po potylicy - Ja... ja musiałem jak najszybciej zniknąć z korytarza, a że garderoba była najbliższymi drzwiami więc... - wzruszył ramionami. Jakoś nie miał ochoty zagłębiać się w historię jego znalezienia się w tym pomieszczeniu, jeszcze by go dziewczyna wzięła za jakiegoś chuligana i sobie poszła, a tego by nie chciał... zaraz, zaraz, nie chciał to złe określenie, on by tego nie zniósł! Poprawił nieco swe boa, a gdy Quenia przywdziała uszy renifera Miedwiediew również się wyszczerzył. Wyjątkowo szeroko. - Kurcze, takie przymierzanie jest normalnie silniejsze od człowieka, nie? - pokiwał energicznie łepetyną, po czym odwrócił się zerkając w lustro. - Wyglądam jak kurczak... - stwierdził. Rzeczywiście, trochę kurę przypominał, pomarańczowe nogi i włochaty, jasny sweter, który sprawiał, że chłopak był trzy razy większy niż normalnie. - A Ty jak zwykle jesteś cudown... - rzucił odwracając się w kierunku dziewczyny zanim zdążył ugryźć się w język i momentalnie jego zwykle wyjątkowo blade policzki zrobiły się czerwone niczym barwy Gryffindora.
Kiedy Quentinie przypomniała się historia z łowieniem wyb na twarzy dziewczyny od razu pojawił się uśmiech. W tamtym miejscu miło spędziła czas z Lavrantym. Kij z tym, że zgubiła 'wędkę', ale przecież liczyła się dobra zabawa. A Quenia bardzo dobrze wtedy się bawiła. Choć i teraz było fajnie. Przymierzali kostiumy i strugali z siebie wariatów. Na pewno puchonka jest walniętą dziewczyną, a gryfon? Dziewczyna sama nie wie, ale skoro dobrze się z nią dogaduje to pewnie też, o! -Nooo, fajnieee i w ogóle takie super i noooo....fajneee - sama nie umiała wyrazić tego uczucia. Ogólnie Quentina niewyraźnie mówi, a czasem na prawdę trudno ją zrozumieć. Kiedy chłopak uznał, że wygląda jak kurczak dziewczyna znów wybuchła śmiechem i zaczęła grzebać w kolejnej stercie kostiumów. Był kostium osła, czarownicy i znalazła taką śliczną, błękitną sukienkę, lecz szybko ją odłożyła. Chyba nawet nie usłyszała co mówi do niej Lavrenty. A szkoda, bo dziewczyna pewnie z radości wskoczyłaby na niego i mówiła, że jest najszczęśliwszą dziewczyną na ziemi. Kiedy ona w ogóle taki komplement usłyszała? Najczęściej to wyzywają ją od głupiej itp. Ale jakoś tego wszystkiego nie rozumie, a nawet i dobrze. Nagle zauważyła jak chłopak był nieco czerwony. Dziewczyna aż się załamała. -Ty! A może jesteś chory? Ogóle zawsze taki jesteś chudy, blady. Martwię się o Ciebie. A może zjedz trochę pomidorowej? A może to szczawiowa? Tak czy owak powinieneś zjeść jakąś zupę. Jak chcesz to ja Ci mogę ugotować. Tylko z dwadzieścia razy przypaliłam garnki i potłukłam 30 misek, ale ważne że umiem - swą wyczerpującą wypowiedź potraktowała za bardzo mądrą wypowiedź po czym rzekła. -Ty wiesz, spać mi się chce! - rzekła do chłopaka po czym usiadła na stercie ubrań i zaczęła wodzić wzrokiem po suficie.
Przyglądał się dokładnie poczynaniom dziewczyny, a jej słowa skwitował jedynie szerokim uśmiechem i kilkukrotnym kiwnięciem głowy. Co rusz przekrzywiał łepetynę na bok zerkając przelotnie na każde, odrzucone przez Pannę Fennly przebranie. Może coś jeszcze będzie pasować do jego przebrania? W sumie pomyślał o jakimś wyjątkowo rzucającym się w oczy nakryciu głowy, jakieś sombrero czy coś... Później na myśl przyszły mu buty, a następnie zaczął zastanawiać się gdzie tak właściwie zostawił swoją szatę i torbę... Miał tam kilka ważnych rzeczy. Takie fasolki wszystkich smaków na przykład, albo cukierkowe pióra czy zwyczajne babeczki domowej roboty, które przysłała mu mamusia... ciocia, bo mamusia nigdy nie piekła. Ah, no i różdżka oczywiście. Oho, rodzice wyrwaliby mu nogi i zakopali gdzieś w ogródku, a następnie kazali ich szukać, gdyby zgubił różdżkę. Przygryzł delikatnie dolną wargę rozglądając się dookoła, jednak wtedy ponownie usłyszał głos Queni. Uniósł jedną brew przyłapując się na tym, że przewraca w rękach śliczną niebieską sukienkę, którą przed chwilą odłożyła. Słowa martwię się o Ciebie kilkukrotnie odbiły się echem w jego głowie. A jednak!... Pokręcił przecząco głową. - Nie, raczej nie, chociaż ostatnio łupie mnie w krzyżu bardziej niż zwykle. No i katar mam trochę bardziej... natężony. A, no i kaszel mnie dopadł, ale taki mokry, nie suchy jak zwykle... - rzucił kiwnąwszy czerepem. W zasadzie wyglądał jakby wiecznie łupało go tu i ówdzie, jakby z nosa lały mu się hektolitry kataru, jakby kaszel miał i mokry i suchy naraz i w dodatku wiecznie łzawiły mu oczy, był chorobliwie blady i miał ohydne cienie pod oczami, przez co wyglądał jakby w życiu porządnie się nie wyspał, ale cóż... i tak wiedział, że ogląda się za nim niejedna Panna! Ah te narcystyczne zapędy... - Zupę? Dla mnie? - o mało się nie rozpłynął słysząc te słowa, a więc już chce dla niego gotować! Jaka ona miła, kochana, cudowna... - Zupę... - powtórzył. Z krainy marzeń, bo już widział Quenię w różowym fartuszku przygotowującą coś nad wielkim, dymiącym się garem, wyrwały go dopiero jej kolejne słowa, jednak zanim pomyślał rzucił wielce rozochocony. - Lubię szczaw. - po kilku sekundach, gdy zrozumiał bezsens tego stwierdzenia pacnął się otwartą dłonią w czoło i chcąc czym prędzej zmienić temat przykucnął gdzieś nieopodal dziewczyny wciąż miętosząc w paluchach błękitny materiał. - Spać? To dlatego, że strasznie nudzę, tak? - zapytał, a uśmiech momentalnie spłynął z jego wiecznie roześmianej twarzy. Swoją drogą... jak rozróżnić mokry kaszel od suchego?... Odwieczna zagadka ludzkości przebiegła mu przez myśl...
Już sama nie wiedziała co ma robić w tej garderobie. Szukać ciekawych ubrań, siedzieć i pić mleko, powdychać trochę swojskiego smrodku i bóg wie co jeszcze. A przebierać się przecież nie będzie. Jak to by wyglądało? I jeszcze przed Lavrentym. Głównie dla tego się nie przebierała, był tu osobnik płci męskiej. Dziewczyna nie może pozwolić na coś takiego! To by zepsuło jej psychikę i zamknęłaby się w sobie na jakiś rok. Tak czy owak byłaby w wielkim dołku. Przeglądając przeróżne ubrania raz natrafiała na śliczne sukienki pseudo księżniczek oraz na różne przebrania zwierząt potworów i innych magicznych stworzeń. -Biedaczek z Ciebie. Gdybym ja była cały czactak chora to bym jakieś nerwicy dostała! Normalnie bym włosy obcięła i zaczeła lubować się w czarnych kolorach. No i tyję! Ty rozumiesz? Od miesiąca tylko jem i jem. I nie biegam już na błoniach. Jejku ja chyba zaczynam być chora! - po tej długiej wypowiedzi Quenia niemal się zachłysnęła, ale żyje. Na szczęście. -No tak! Chyba, że nie chcesz żebym Ci ugotowała. Inni ludzie mówią, że wcale nie umiem gotować. Mama cały czas mi mówi, że mam dodawać takie czerwone coś (koncentrat) zamiast takiego jednego białego (chrzanu). A dla mnie jest po prostu pyszna - rzekła po czym spojrzała na Lavrentego i posłała mu szczery uśmiech. Kiedy Quentina tak patrzyła się na Lavrentego cały czas myślała, że musi dużo jeść. On zaraz zniknie z tego świata i zostanie tylko po nim cień. O gryfon już ma nową ksywkę. -KABANOS! - krzyknęła po czym wstała energicznie i spojrzała na chłopaka.
Usiadł na podłodze momentalnie krzyżując nogi i odłożył na bok sukienkę, wreszcie! Już nawet zaczęła nawiedzać go chęć przymierzenia owej niebieskiej sukni, więc musiał działać szybko, coby nagle nie złapał się na tym, że próbuje wcisnąć ją na siebie przez głowę... Doprawdy byłoby to co najmniej dziwaczne, co by sobie Quenia o nim pomyślała? A co by było, gdyby powiedziała komuś innemu, a ten ktoś jeszcze komuś i tak dalej i tak dalej, aż w końcu cały zamek mówiłby o tym, że jeden z Miedwiediewów lubi przymierzać damskie ciuszki?... No cóż, zawsze mógłby powiedzieć, że to Gideon, niektórzy do tej pory nie potrafią wskazać który jest który, więc... Słuchał wypowiedzi dziewczyny przekrzywiając głowę na bok i unosząc jedną brew. - Daj spokój, wcale nie tyjesz. A jeśli rzeczywiście czujesz się chora to lepiej dmuchać na zimne i jak najszybciej iść do skrzydła szpitalnego... mnie już nie pomoże, byłem nie raz. Ale chyba się przyzwyczaiłem... - wzruszył delikatnie ramionami pociągając przy tym nosem. - Jak chcesz to... - zaczął. W jednej chwili zrobił się czerwony aż po uszy, ale zdobył się na odwagę i wyrzucił z siebie, bardzo szybko - ...tojamogęzTobąbiegaćpobłoniach. - nagle bardzo ciekawa wydała mu się podłoga, której badawcza zaczął się przyglądać byle tylko nie patrzeć na Puchonkę. Już żałował, że o to zapytał, pewnie tylko go wyśmieje... Słowa o gotowaniu sprawiły, że przeniósł na nią spojrzenie. - Pewnie, że chcę, założę się, że jest pyszna. - jego usta wykrzywił delikatny uśmiech, a kiedy dziewczyna nagle zerwała się na nogi on zrobił to samo rozglądając się dookoła. Jej krzyk sprawił, że podskoczył w miejscu, po czym odwrócił się ku niej z miną godną pytania "ale o co chodzi?" - Eee... że co?
Sam widok Lavrentego w damskich ciuszkach na pewno byłby ciekawy. Dziewczyna sama chciała przymierzyć, ale z sytuacji jaka się działa, a mianowicie przebywała z osobnikiem płci męskiej, nie mogła os tak paradować w bieliźnie i się przed nim przebierać. Tak czy owak było dobrze tak jak jest. Miło jej się spędzało czas z Lavrentym. Był taki miły i kochany. Nie dokuczał jej i nie wyzywał od jakiś tak głupków i debili świata. A Quenia? Różnie go nazywała, ale to ze względu na to, że bardzo go lubi. Nawet gdyby nazwała go kupą, czy smarkami psa (pozdrawiamy siostrę Angie!) i tak by miło to zabrzmiało ze strony puchonki. Bardzo lubi spędzać z nim czas. I to jest najważniejsze. Nie musi sama włuczyć się po zamku, tylko gadać z nim o jej pierwszym okresie po same zapładnianie si przez pępki. -Łatwo Ci powiedzieć, bo ty jesteś chudy, tfu! Patyczak. A na mnie ledwo szara się mieści - wyjęczała w stronę Lavrentego robią minę zbitego psa. Nie chcę się przechwalać, ale w tej minie jest naprawdę dobra. Kiedy usłyszała, że z chęcią zjadłby jej zupę, kompletnie zapomniała o swych kompleksach i wyszczerzyła swój zniewalający uśmiech. Nawet nie zrozumiała co gryfon mówi. Za szybko to powiedział. A może on jest głodny? Tak czy siak powinien coś zjeść. A pro po jedzenia. -Wiesz ja już będę się zbierać! Pójdę, zjem kabanosa i grzecznie pójdę spać. Pa Lavrenty - rzekła do bruneta po czym pożegnała się, dała chłopakowi buziak w policzek na pożegnanie i wyszła.
Buziak w policzek sprawił, że Lavrenty kompletnie się rozpłynął. Nie zauważył nawet, że dziewczyna już dawno sobie poszła i przez dobre kilka minut gapił się na drzwi machając delikatnie jedną ręką. Minę miał wręcz rozanieloną, także gdyby ktoś teraz zawitał do garderoby, pewno przestraszył by się, że ktoś go zaczarował... tfu, raczej oczarował! I miałby stu procentową rację! Dopiero po chwili jako tako się otrząsnął kręcąc głową, posunął się nawet do tego, że przyłożył sobie z płaskiej ręki raz w jeden, raz w drugi policzek, coby się jakoś oprzytomnić i to zaiste pomogło. Zamrugał kilkukrotnie rozglądając się za swoją szatą i innymi rzeczami. Cóż, chwilę mu zajęło zanim je znalazł, potem kolejną chwilę zajęło mu przebieranie się, a jeszcze minutkę poprawiał włosy i kołnierzyk, coby jakoś wyglądać, gdy wreszcie wyjdzie z garderoby. No a później sobie poszedł bardzo cicho zamykając za sobą drzwi.
Posiadanie jest wątpliwe, a to ziarno braku pewności co do tegoż postulatu zasiał pewien autor książek. Pomijając fakt, iż "Masło jest maślane." ma więcej natchnienia, logiki i oryginalności w sobie niż większość cytatów jego dzieł, to właśnie ten o posiadaniu mu się udał. Leah znała to miejsce od dawna, jako dzieciak biegając z wywalonym jęzorem na wszystkie teatralne zajęcia. Lecz, gdy lat ma dziewiętnaście, nie dwanaście, to miejsce zaczęło jej służyć do czegoś innego. Mianowicie, pod dużo za dużym beżowym swetrem, miała wetkniętą do czarnych spodni na bezpieczną głębokość, butelkę Ognistej Whisky. Otóż było to jej ulubione miejsce, w którym mogła się odprężyć w towarzystwie dobrego trunku/dobrych fajek/dobrego stuffu/dobrego przystojnego mężczyzny. Przeszła szybko przez skrzypiący parkiet sceny teatralnej, udając się za kulisy. Pchnęła drewniane drzwi, które odskoczyły z głuchym hukiem. Wewnątrz garderoby pachniało kurzem i papierosami. Najwyraźniej niedawno ktoś tu był. Zapaliła lampki przy lustrach, oświetlając mocno zniszczone przez ciągłe przymierzanie kostiumy, meble pokryte kołderką z kurzu, rozchwiane krzesła, szyfonowe zasłony, stanowiące wątpliwą już ozdobę. Rozwaliła się wygodnie na górze poduszek w rogu i wyjęła zza spodni butelkę. Po pociągnięciu pierwszego łyka, jej oczy nabiegły łzami. Dzisiejsza była bardziej ognista niż zwykle.
Powrót! Zróbmy huczną imprezę, i napierdolmy się dziś zdrowo! No tak to całkowicie nie w stylu, naszego ścigającego. I naprawdę nic, a nic się nie zmienił. Chociaż z pewnością, stał się nieco innym człowiekiem, i doszły do niego mniej lub bardziej dotkliwe zmiany podczas jego nieobecności. To z pewnością nie on jeden się zmienił. Jak to mówią, to nie czas zmienia ludzi, tylko ludzie za sprawą czasu, pozwalają nam się poznać z innej strony. Coś w tym musi być nie uważacie? No tak czy inaczej, Latif nie zmienił się, tak by zaraz mówić iż jest kimś innym. Nadal był pogodny i przyjaźnie nastawiony. Nadal miał więcej uśmiechów w swoim wachlarzu, niż nie jedna panna obuwia. I nadal nigdy nie wymusza swego uśmiechu. Chłopak wrócił niedawno do Hogwartu, po bardzo długiej nieobecności. Chociaż może nie tak długiej? No bynajmniej jemu się zdawało że minęło kilka lat, więc nic dziwnego. Że chodząc po zamku, czuł się tak jak gdyby był tutaj pierwszy raz. Lubił ten zamek. Hogwart miał swój klimat, swój charakter. Będąc tutaj raz, zawsze chciało się powrócić ponownie. Lafit ubrany nieschludnie, co już miał w zwyczaju doszedł do... W sumie sam nie wiedział gdzie jest. Nie znał tego miejsca, i nigdy przedtem go tutaj nie było. Rozglądając się po pomieszczeniu, spostrzegł kilka starych kostiumów, pustych wieszaków i pewną dziewczynę która nie wyglądała jak teatralny manekin. Lefit oparł się bokiem o ścianę, i przyglądał się skromnemu, aczkolwiek ładnemu miejscu. Nie miał pojęcia co to było za miejsce, a stare wieszaki i kostiumy teatralne nic, a nic mu nie mówiły. Na jego twarzy gościł miły i sympatyczny uśmiech. - Ładnie się upijać w samotności? - Zapytał ową niewiastę, którą wcześniej przez pomyłkę pomylił z manekinem. Oj zwykły wypadek przy pracy, nic więcej, każdemu mogło się zdarzyć no! Młodzieniec skierował na nią swoje prze urocze spojrzenie. Jego czekoladowe oczy o wyrazie miłym i sympatycznym, z całą pewnością musiały wyrażać, iż chłopak przybywa w przyjaznych zamiarach. A co do jego pobytu po za murami tego pięknego zamku. Nie było o czym mówić, nic niezwykłego. Treningi mecze i znowu treningi. Raz bywało gorzej a raz lepiej, jak to już jest w życiu. Ale nie żałował ani jednej chwili, naprawdę kochał to co robił. Jeszcze za czasów kiedy to nie był "sławny" Tak więc gdyby mógł, to wcale by nie wracał, a pozostał ze swoimi kolegami z drużyny. A jacy oni byli seksy w tych strojach! No ale obowiązki wzywały, i nie mógł zostać, a szkoda bo naprawdę by chciał!
Leah wzięła kolejny łyk, który spowodował mocny szejking głową. Jednakże zorientowała się, że nie jest tutaj sama. Wyjrzała podejrzanie, przyjmując pozycję siadu po turecku. Patrzyła, z lekko uniesioną brwią na uśmiechniętego młodzieńca, o ciemnej karnacji i ogólnej aparycji sugerującej pochodzenie z regionów Bliższego Wschodu. Była pewna, że skądś tajemniczego przybysza kojarzy, więc mocno irytował ją fakt, iż jeszcze nie wie skąd. Na jej twarzy wykwitł subtelny uśmiech, podszyty osobistym tryumfem, gdy zorientowała się, kogo los przybłąkał dla jej towarzystwa. Chciała spróbować wstać z poduszek, bez uszczerbku na zdrowiu. Chociaż nie, bez marnotrawienia dobrego alkoholu. Niestety, jej płynność ruchów, którą zwykle prezentowała swoją delikatną osobą, została poważnie zaburzona przez wybitnie nieskore do współpracy podłoże. Upadła prosto na oficjalnie nieznajomego, dopiero teraz zauważając jaki jest wysoki. No tak, już wystarczyło, że cierpiała na co dzień, gdy nie mogła sama sięgnąć po eliksiry z najwyższych półek, albo z trudem zadzierała głowę rozmawiając w osobami wyższymi niż metr osiemdziesiąt. - Łyka? - zapytała z lekkim uśmiechem, upewniwszy się, iż nie uszkodziła pięknego młodzieńca. Szkoda, żeby taki ktoś jak on zaznał kontuzji, przez studentkę, która mimo niewielkiej masy, mogła swoim upadkiem spowodować większą szkodą, niż by na to wskazywało.
Latif obserwował dziewczynę, nie przestając się uśmiechać. Jednak ta nagle, zachciała wstać. Ojć! To chyba nie było, najlepszym pomysłem. Lecz na szczęście był tutaj rycerz dżentelmen w pełnej klasie, i co tam jeszcze chcecie. Bardzo szybką reakcją, powstrzymał dziewczynę przed upadkiem, co by się zakończyło wylaniem w najgorszym wypadku rozbiciem, jej cennego płynu. Ma się ten refleks, nie? Młody student uśmiechnął się, i pomógł jej dojść do jej wcześniejszego miejsca, siadając koło niej. By ta znowu, nie chciała wstać tak gwałtownie jak przed chwilą. Było nie kulturalne, z jego strony że się jeszcze nie przedstawił, lecz chwilowo pragnął nie uświadamiać sobie tego błędu, a tym bardziej go naprawiać. Nie chciał zbędnych pytań, skrępowania, lub co gorsza pisków lub prośby o autograf. Naprawdę miał tego wszystkiego w ostatnim czasie, w ponad miarę i niczego bardziej nie pragnął jak być po prostu sobą. Zawsze tego pragnął, lecz nie zawsze mógł lecz to już zupełnie inna historia. Fakt że dziewczyna nie wyglądała na taką, która ma mokro zaraz po tym kiedy, spostrzeże kto siedzi koło niej, dodawał mu otuchy i nastrajał na dalszą rozmowę. Lecz właśnie dla tego że pozory lubią mylić, i ogłupiać ludzi. Jeszcze nie zdradził swego jakże wiele mówiącego imienia. W obecnej chwili Lafik analizował, czy może sobie pozwolić wypić. Nie grał już w szkolnej drużynie, a przynajmniej tymczasowo bo kto wie może jeszcze nikogo, nie znaleźli na jego miejsce? Chociaż to raczej wątpliwe. Było tutaj od groma uczniów, obdarzonych równym talentem co on sam. Różnica polegała na tym iż on oddał się temu co kocha, i robił to co uważał za słuszne i najwłaściwsze. Szkoda że nie mógł, tak postąpić w sprawach sercowych. Ojć! Znowu nieco odbiegłem. Tak czy inaczej, nasz student miał za sobą ciężki okres treningu, miał okres wolny od meczy i zobowiązań. (Chociaż jego zobowiązania ograniczały się jedynie, do meczy i treningów!) No tak czy owak, uznał że mógł sobie pozwolić na lekkie zepsucie swojej osoby, zwłaszcza w tak miłym towarzystwie. A nie można zostawiać pijącej damy samej prawda? Cóż by było z niego za towarzystwo, gdyby nie pomógł jej wypić tego trunku? - Jasne. - Odpowiedział lekko przy czym śmiejąc się wesoło. Nie zawsze trzeba mieć, konkretny powód by się śmiać, a przynajmniej on jego nie potrzebował. Czuł się dobrze, w dobrym towarzystwie, więc śmiał się, logiczne czyż nie? Latif wziął od niej butelkę, i przechylił z niej upijając mniejszą większość tego płynu. Niestety to spowodowało efektami bardzo kiepskimi, i zdradzającymi iż nie pije on zbyt często. Co się okazuje jest zbrodnią! Gardło studenta wypalił gorący płyn, który zdawał się go palić od środka. Momentalnie zrobiło mu się ciepło, można powiedzieć że nawet gorąco. Co spowodowało że natychmiast podwinął rękawy, swojej przy dużej niebieskiej i gdzie nie gdzie dziurawej bluzie. Oczy zaszły mu łzami, a z gardła wyszedł kaszel. Trwało to jakąś chwilę. Oddał swej towarzyszce do picia butelkę. - Ma moc. - Wychrypiał z uśmiechem. Nie tylko ma moc, lecz on ma słabą głowę, o czym powinien pamiętać! Coś mi się widzi że to się nie najlepiej skończy. Kac dla sportowca, to jak brak ręki dla kieszonkowca. Chłopak położył się na poduszkach, i pozwolił by alkohol robił swoje. Po jakieś chwili poczuł się lepiej, swobodniej. Poczuł się niesamowicie odprężony, wolny od wszelkich zmartwień i trosk. Oj żeby można tak się czuć bez alkoholu!
Spojrzała na niego z lekkim zażenowaniem. To było zdecydowanie nie w jej stylu, takie upadanie w ramiona przystojnych graczy quidditcha, udając pseudo-damę w pseudo-tarapatach. O nie! Leah MUSIAŁA zachowywać się zgodnie ze standardami wymagających rodziców, więc była taktowna, spokojna i opanowana. Zwykle. - Wybacz. - powiedziała z kwaśną miną, jasno wyrażającą owe zażenowanie. Ucieszył ją fakt, że pomógł jej usiąść (do cholery, przecież nie wypiła jeszcze aż tak dużo!) i sam upił kilka łyków. Uśmiechnęła się, gdy zobaczyła to charakterystyczne zwijanie się. Patrzyła, mając szeroko otwarte stalowe oczy, gdzieś pod nosem błąkał się półuśmiech. Poprawiła kucyka i pociągnęła kilka ognistych łyków. - Oj ma. - wychrypiała, mrużąc oczy. Ułożyła się w wygodnej pozycji półleżącej, zarzucając jedną nogę na nogę towarzysza. Mimo ochoty, nie wyciągnęła papierosów. Jest sportowcem, więc po co ma mu niszczyć płuca, poniszczy swoje na osobności. Wlepiła szare spojrzenie w chłopaka. Nigdy nie widziała go na żywo, bo oczywiście oko miało sporą uciechę lustrując wycinki z gazet, tak pieczołowicie zbieranych przez miażdżącą większość dziewcząt w Hogwarcie. Niektóre w akcie desperacji zaczęły zbierać karty z graczami i żywo interesować się quidditchem. Jednak, nie mydlmy sobie nawzajem oczu, to tak jak mugolskie nastolatki jarają się Barceloną, gdyż gra tam Ronaldo, Messi czy Pique. Przykrym faktem okazuje się to, że nie wiedzą one nic a nic o piłce nożnej, czy tu, quidditchu, bazując jedynie na przerażająco dokładnej znajomości życiorysu i aparycji ulubionego gracza. Leah było daleko do takich zachowań. Ona, jak to ona, była nieco outsiderką, dojrzalsza niż większość dzieci w jej wieku. W każdym razie zewnętrze studenta oceniła na korzystne, nawet uplamiona bluza była okej, dodawała mu swoistego uroku. Miała wrażenie, że czuje delikatny zapach męskich perfum wymieszany ze zwykłym zapachem ciała. Miał wesołe, orzechowe oczy, o odcieniu łudząco podobnym do... STOP! Nie może o tym myśleć, to nie jest temat do roztrząsania, nawet pod kopułą czaszki. - Co cię przybłąkało aż tutaj? - zapytała głosem wybitnie mało emocjonalnym, odwrotnie proporcjonalnym do aktualnego stanu jej uczuć. Chociaż czy można oddać dramatyzm bądź nieopisane szczęście pytając o rzecz równie błahą jak "Jaką koszulę nosiłeś wczoraj?".
Latif uniósł do góry swoje brwi, i spojrzał się na dziewczynę. Jego twarz na słowo "wybacz" zamieniła się, w istny znak zapytania. No tak, rozumiał owszem. Dla dziewczyny mogło to być żenujące, poniżające wręcz karygodne. Dla chłopaka było to tak samo niezwykłe, jak mrówki na parapecie. Mówiąc w prost, dla niego nic się nie stało. Nie to że jest przyzwyczajony, do takich sytuacji. Lecz zna skutki alkoholu, i nikomu ich nie wyrzuca. Bądź co bądź, nie jednokrotnie był zmuszony do odciągania pijanych kolegów od stolika, lub służyć pomocą w drodze do ubikacji. No tak czy owak, dla niego nic się nie stało, i zapomniał o tym tak szybko jak to miało miejsce. Ułamek sekundy, nie dłużej. Nie zareagował także na, jej nogę którą położyła na jego. Bo i po cóż reagować, i jak? Położyła to położyła, jemu to nie przeszkadzało. O! Teraz padło, bardzo ważne pytanie które trzeba potraktować bardzo poważnie. Latif uśmiechnął się szeroko. Jego twarz zmieniła swoje obliczę, czyli ponownie była to uśmiechnięta gęba, którą widzi się zazwyczaj. Nie, nie jest to żadna maska, w końcu on nie nosi masek. Jest szczery i nigdy nie udaję. No może prawie nigdy, ale to nie czas i miejsca, a przede wszystkim nie ta osoba, więc pozostawmy ten temat. - Dobre pytanie. - Powiedział patrząc się w jej oczy. No bo właściwie, to co go tutaj przywiało? Nic, a przynajmniej nic szczególnego. - Tak sobie wędrowałem, i zawędrowałem aż tutaj. - Powiedział śmiejąc się, ze swojej jakże składnej wypowiedzi. Czuł jak alkohol robi swoje, pozwala mu się rozluźnić, prowadzić obojętną rozmowę na obojętny temat. Zaś sama dziewczyna swoim zachowanie zbierała plusy. Była miła, swobodna i nie grała w żadne gierki. A przynajmniej tak mu się zdawało, możliwe że po alkoholu ma słabszą ocenę sytuacji, lecz czy to naprawdę takie ważne? Po co w każdym szukać wroga, a w każdym słowie jakiegoś podtekstu? Student taki nie był, i nie jest. Do każdych odnosił się sympatycznie i darzył ich kredytem zaufania. Miał tam swoich wrogów, i pewnie więcej niż mu się zdawało. Lecz nie odnosił się do nikogo wrogo, taki był i już. Latif przymrużył oczy, i skierował swój wzrok na sufit z głębokim westchnieniem, oznaczającym dobre samopoczucie. Obecnie kłopoty były, gdzieś tam daleko pozostając nie osiągalne w tym momencie. A kiedy się ponownie pojawią, to przywali pałką od tłuczków i będzie dobrze. Ponownie student się roześmiał, z bliżej nie określonego powodu. Sam nie wiedział co się z nim działo, zazwyczaj nie był taki wesoły, ale to nie ważne. - A ciebie co tutaj sprowadziło? - Tak, to było bardzo idiotyczne pytanie. Chyba wiadomo że przyszła tutaj żeby wypić. No, ale luz. Zrzucimy całą winę na alkohol, i może uda mu się wyjść z tej roli bohatersko. A może dziewczyna okaże się tak miła, i uda że to wcale nie jest idiotyczne pytanie. Zresztą jak gdyby się nad tym dłużej zastanowić, to nie jest zbyt normalne przychodzić, i samemu się upijać prawda? Tyle że to by wymagało większego skupienia, i poświęcenia chwili swojego życia na myśleniu, co Latif'kowi zdarzało się tak często, jak rybie korzystać z ręcznika. Był on inteligenty, lecz nie chciało mu się korzystać z owej wrodzonej inteligenci, był po prostu leniem. A jedyne na co miał ochotę to na grę, i na nic więcej. Latif otworzył swe oczy i poprawił się nie co wygodniej, położył sobie ręce pod głowę. Niestety owym poprawieniem się, zarzucił nogę dziewczyna jeszcze bardziej na siebie, może nie aż tak dużo. Raczej było to minimalne przesunięcie jej nogi, i w efekcie ich ciał do siebie. Lecz nie zrobił tego umyślnie! Na tle sufitu, przed oczami studenta zaczęły pojawiać się malutkie, kolorowe plamki. - Oja... Ale fajne! - Powiedział zafascynowany, nie wiedząc że jak nie przestanie pić, to naprawdę będzie pijany.
"Wybacz" było absolutnie konieczne! Leah była osobą zgoła inną niż popularny model dzisiejszej dziewiętnastolatki. Oczywiście nie popadajmy w skrajności, nie siedzi samotnie w drewnianej okiennicy, z notatnikiem na kolanach, pisząc pełne emocji, symboliki, dojrzałości i natchnienia wiersze. Jak również nie ubiera się w sposób spektakularny, jak to teraz jest modnie "wyróżniać się". Po prostu, nie miele językiem jak to w zwyczaju ma przeciętna blond nastolatka, nie przegląda kolorowych czasopism, obleśnie głośno przeżuwając owocową gumę. Codziennością dla niej była delikatność z jaką się poruszała, naturalne było, że świdrowała stalowymi oczami swoich rozmówców, notabene przyzwyczajonych do takiego stanu rzeczy. Owszem, lubiła imprezy, ale nie spodziewałabym się iż panna Hamilton biegałaby przez całe Hogsmeade bez stanika. Dlatego takie zahaczające o absolutną i kosmicznie żenującą tandetę przewrócenie się na przystojnego chłopaka, było nie w jej stylu. Ale zaakceptowała z ulgą fakt, iż nie wywołała owym upadkiem poważniejszego pogorszeniu stanu zdrowia, jak również, że Ognista całkiem nie wypaliła jego przełyku. Oczywiście ta noga była zarzucona swobodnie, raczej z zamiarem rozwalenia się w pozycji jeszcze wygodniejszej. Wypiła prawie pół butelki whisky, więc czuła już helikopter, ale zrobiło jej się potwornie gorąco. Westchnęła jedynie i zdjęła sweter, ukazując luźną, szarą koszulkę. Jedną nogę miała ugiętą i na niej spoczywała jedna ręka, druga leżała swobodnie. Leżała tak chwilę, lecz cisza ją przygniatała. Miała dzisiaj jakiś dobry humor, nawet na niewiele znaczącą rozmowę. Dlatego całkiem ochoczo podchwyciła pytanie chłopaka, nie rozmyślając wiele nad istotą jego bezsensu. - Lubię to miejsce. Jest idealne do takich posiadówek jak ta. - powiedziała miękko i wzięła ostatnie dwa łyki, pozostawiając na dnie ilość, która starczyłaby na jeden, duży haust - Zerujesz? - zapytała, wyciągając rękę z butelką w stronę chłopaka. Nie musiała jakoś specjalnie się wyprężać czy siłować z własnym ciałem, by to uczynić, gdyż siedział on bardzo blisko. - O ile dobrze kojarzę, za tamtą ścianą jest szyb komina. Chyba dlatego jest tu tak gorąco. - poczęła wachlować się teatralnie małą dłonią. Zdecydowanie czuła się pijana, ale chyba w najlepszym tego słowa znaczeniu. Nie czuła kosmicznych zawrotów głowy ani perturbacji żołądka, który czasem płatał kolorowe figle w postaci kaskady rzygów. Na szczęście! Jednak ogarnianie wymiotującej nieznajomej z pewnością nie zostawiłoby dobrej opinii o rzeczonej dziewczynie, nie mówiąc o zszarganej reputacji. Tego też się nauczyła, jednak już w życiu, którego nie opisuje żaden podręcznik. Zatrucie alkoholowe leczy się samemu, najlepiej zwracając całą zawartość żołądka, następnie pijąc coś, co w 90% przypadków jest kranówą, by nie dopuścić do odwodnienia, przy okazji przemywając twarz zimną wodą, po czym położyć się spać, by nie psuć imprezy innym. Voila, polecam, Leah Hamilton.
Nie było sensu, dłużej rozmyślać nad jej przeprosinami. Przeprosiła, co działa na jej korzyść. Z pewnością nie jest to osoba, która ma w zwyczaju, takie spektakularne i bezmyślne akcje. Po prostu był to przypadek, który mógł się zdarzyć każdemu. A że akurat zdarzył się jej, to już niczyja wina, po za wypitym alkoholem, rzecz jasna. Z drugiej strony, chyba lepiej że trafiła na Latifa. Chłopaka który jest wyrozumiały i czymś takim nie można go do siebie zniechęcić. No i, miał on już styczność z pijanymi osobami, częściej niż by chciał. Chociaż z całą pewnością byli to zawsze mężczyźni, to jednak była to mała różnica, a bynajmniej w jego rozumowaniu. Zresztą chyba lepiej że trafiła na niego, niż na kogoś kto, by zaczął ją zbezczeszczać. Papląc o tym jak się teraz "szmaci" że dziewczynie nie wypada tyle pić, bo to jest "męska rozrywka" Śmiech na sali. Dugmesi z ochotą, wziął butelkę, i podniósł się do pozycji, pół siedzącej. Wypił wszystko na jeden raz i odstawił butelkę. Jak się można było spodziewać, jego reakcja na alkohol nie była inna, niż ta poprzednia. - Ja pierdu... - Wychrypiał, patrząc się przez chwilę w martwy punkt, by dojść do siebie. Chłopak opadł ciężko na plecy, i westchnął z zadowoleniem. Nie zareagował na zdjęcie, swetra swej towarzyszki, której nie znał nawet z imienia. Zresztą nawet gdyby się teraz przedstawiła, to Latif nie miał stu procentowej pewności że, owe imię zapamięta. Nic dziwnego że zdjęła sweter, było przecież gorąco. Lecz czy to za sprawą, wcześniej wspomnianego kominka? Możliwe, aczkolwiek nie zbyt pewne. Biorąc pod uwagę fakt iż właśnie wypili, butelkę Ognistej Whisky. (Dziewczyna większą ilość co prawda) Która ma w zwyczaju, rozgrzewać nawet zmarznięte ciała. Znajdowali się w małym ciepłym pomieszczeniu, i leżeli bardzo blisko siebie. Więc kominek, miał w tym wszystkich chyba najmniejszy udział. Ale... - Myślałeś już nad tym, kim chciała byś zostać? - Zapytał znienacka. Sam by się dziwił, z skąd to pytanie, gdyby nie fakt iż jest już mocno wcięty. Prawdę mówiąc, niezbyt kojarzył kiedy ostatni raz pił (a nie robił tego często) A tym bardziej, nie pamiętał kiedy ostatni raz był pijany. Lecz chociaż na takiego nie wyglądał, to był on odpowiedzialny. Wiedział że może sobie pozwolić, na taki mały wyskok w jego sportowym życiu, więc skorzystał z okazji która najpewniej powtórzy się dopiero, za kilka miesięcy. Chociaż student nie przepadał za alkoholem, i używkami. To wcale nie oznaczało że z nich nie korzystał. Fakt że nie ćpał i nie palił, nie oznacza że mu to przeszkadza. Tak samo jak towarzystwo osób które piją. Najzabawniejsze bywają rozmowy osób pijanych, tyle że nie warto podejmować z takimi rozmowy, jeżeli sam nie jesteś pijany. Ja osobiście bym się nie zgodził, co do metody leczenia stanu alkoholowego. Lecz się tym, czym się zatrułeś. A najlepszym wyjściem, jest praca lub trening. Wypocić to wszystko w jasną cholerę. Dwie do trzech godzin i problem z głowy, lepsze to niż przespanie całego dnia. Dugmesi zaczynał czuć się dziwnie. Oczywiście w sensie pozytywnym. Czuł się lekki, i swobodny, chociaż jakiekolwiek myślenie przychodziło mu z trudem, myśli nie docierały do jego głowy. A ciało stało się cięższe i jak by bardziej ospałe. Co dziwne w ustach, zaczynał czuć suchość. I to nie było spowodowane przychodzącym kacem, lecz załączeniem się pompki alkoholowej. Jutro tego wszystkiego pożałuje, lecz jutro jest jeszcze tak daleko!