Całe boisko okalają wysokie trybuny z których, przy pomocy lornetki, można zobaczyć każdy ruch graczy. Udekorowane są kolorami domów, czyli zielonym, niebieskim, żółtym i czerwonym. Dla nauczycieli przeznaczona jest oddzielna loża. Czasem zagości tam również dyrektor lub pracownik Ministerstwa. Podczas meczu, całe trybuny rozbrzmiewają dopingującymi okrzykami i mienią się rozmaitymi hasłami.
Autor
Wiadomość
Hope U. Griffin
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 165 cm
C. szczególne : Piegi na twarzy i ciele. Kilka blizn po szponach na ramionach i jedna na skroni, skrupulatnie zakrywana włosami.
— Nie ma prawdziwszej Gryfonki niż ja — powiedziała z pełnią dumy, chichocząc po tym cicho. Nawet grzywę miała całkiem lwią, kiedy nie chciało jej się panować nad żywiołem swoich włosów. Gorzej z odwagą, tak przynajmniej uważała... no ale przynajmniej starała się nad tym pracować, a samo to już o czymś świadczyło. Trzeba przyznać, że Tris radził sobie z komplementami znacznie lepiej niż Griffin – nawet tak pokracznymi, jak ten, który właśnie mu sprawiła. Kiedy się odezwał, chyba po części zrozumiała, dlaczego tak zareagował na jej odpowiedź. To musiało być dla niego równie niezręczne, co dla niej otrzymanie komplementu. Wbrew pozorom nie miała z nimi prawie żadnego doświadczenia, a jeśli pochodziły od przyjaciół... cóż, wtedy to było co innego. Nie wywoływało rumieńców i łomotania w piersi – choć zupełnie nie pojmowała, z czego brała się ta różnica. Zacisnęła palce na chłodnym drążku barierki, mimo wszystko odrobinę stresując się, że mogłaby spaść. A może to nie to ją stresowało? Poczuła, że zaczęły pocić jej się dłonie. — To przyjacielska propozycja? — podpuściła go, zbierając w sobie na tyle odwagi, by spojrzeć w różnokolorowe oczy chłopaka. — Tutaj też jest całkiem przyjemnie, niedługo zostaniemy całkiem sami — nie miała pojęcia, do czego dążyła, właściwie jedyne co wiedziała to to, że niezmiennie ma ochotę spędzać z nim czas – najlepiej bez towarzystwa i wścibskich oczu innych ludzi.
The author of this message was banned from the forum - See the message
Pokiwał energicznie głową, nie mogąc się nie zgodzić z jej stwierdzeniem. Zewnętrznie jak i wewnętrznie mogłaby być sztandarowym przykładek gryfona. Uśmiechnął się sam do siebie, wspominając ostatni trening i wiszenie Hope na chorągiewce. "Ratujcie książki", też mi brak odwagi. -Gdybym Cię zapraszał na randkę, to bardziej bym się postarał. No i chyba dał się podpuścić, bo odpowiedział całkiem poważnie. Złączył ręce przed sobą na wysokości pasa, przyjmując niejako postawę obronną. Podszedł do barierki, zachowując odległość dwóch kroków od Hope. Zamilkł na około minutę, obserwując gęsty tłum uczniów. Faktycznie wszyscy opuszczali boisko i trybuny...bo też dlaczego mieliby tu zostać? -A co moglibyśmy tutaj robić? Zapytał szczerze zaciekawiony, bowiem do głowy nie przychodziło mu nic co mogliby robić we dwoje na trybunach. Oparł się łokciami o barierkę i przekręcił głowę, by móc widzieć dziewczynę.
Hope U. Griffin
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 165 cm
C. szczególne : Piegi na twarzy i ciele. Kilka blizn po szponach na ramionach i jedna na skroni, skrupulatnie zakrywana włosami.
Zamarła w oczekiwaniu na odpowiedź, a kiedy już została jej ona udzielona, sama nie wiedziała co myśli i czuje. Bo z jednej strony jednym komplementem wywołał w niej skrajne zawstydzenie, a z drugiej pierwszą reakcją na jego słowa było... rozczarowanie? Sama już nie wiedziała, czego chciała, a czego nie, czego się bała i na co byłaby w stanie się odważyć. Odwróciła na moment wzrok w głupiej obawie, że jeśli będzie na niego patrzeć, chłopak w magiczny sposób odczyta jej myśli. W końcu zdobyła się na uśmiech, którym starała się zakryć wszelkie oznaki niepewności czy rozczarowania. — Taki z Ciebie romantyk? Kto by pomyślał. Cicha woda brzegi rwie. — Powiedziała wesołym tonem, by zaznaczyć, że żartuje... zwłaszcza że żarty wcale się nie kończyły. — Pewnie taką masz taktykę, sprawiasz wrażenie spokojnego i niezainteresowanego, aż znienacka nadchodzi randka. — Przygryzła wargę, bo zaczynała już gadać głupoty. Ugryzła się w język tuż przed tym, nim zapytała go, jak wiele dziewczyn wpadło w tę sieć... ale nie byli przecież tak blisko, by miała prawo o to pytać. I w ogóle nie powinno jej to interesować. I nie interesowało! — Wszystko zależy od kreatywności. Moglibyśmy wisieć głową w dół, albo ścigać się na boisko. Albo rozłożyć się na krzesełkach i wróżyć z chmur. Albo... — westchnęła cicho i zeskoczyła z barierki — albo chodźmy stąd już lepiej, robi się zimno i zaraz będzie kolacja.
The author of this message was banned from the forum - See the message
Przymrużył oczy, wpatrując się w Hope z zaciekawioną miną. Patrzył się możliwie w oczy dziewczyny, jakby chcąc odczytać jej myśli lub wejrzeć do duszy. Milczał, trwając w jednej pozycji, by nagle się odbić od barierki i obrócić do niej plecami. Oparł się o nią i skrzyżował ręce na klatce piersiowej. -Póki co nie byłem na żadnej randce. Rzekł zobojętniałym głosem, chociaż można było w nim wyczuć nutkę niezadowolenia. Poruszył głową, wodząc wzrokiem po pustym boisku. Czyżby szukał tam odpowiedzi na niezadane głośno pytanie? -No dobrze, to skoro chcesz wracać do zamku to... Mówiąc te słowa odbił się lekko od barierki i podszedł do Hope. Zawiesił głos na ostatnim słowie, a na jego zobojętniałem twarzy pojawił się cień uśmiechu. -Berek, gonisz. Nachylił się i jeśli dziewczyna nie zdążyła uskoczyć to cmoknął ją w usta. Niezależnie od wyniku począł biec w kierunku schodów prowadzących na błonia, wykorzystując te ułamki sekundy na objęcie prowadzenia.
z/t
Hope U. Griffin
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 165 cm
C. szczególne : Piegi na twarzy i ciele. Kilka blizn po szponach na ramionach i jedna na skroni, skrupulatnie zakrywana włosami.
Powtarzała w głowie, jak bardzo nie interesuje jej doświadczenie Tristana w sprawach sercowych z taką intensywnością, że omal nie przegapią jego odpowiedzi na niezadane pytanie. Czytał jej w myślach? A może miała wypisane wszystkie emocje – ten cały brak zainteresowania – na zarumienionej twarzy? Przekręciła głowę, dając z siebie wszystko, aby nie pozwolić mimowolnemu uśmiechowi zdradliwie wypełznąć na usta. Kąciki ust drgnęły delikatnie. Bo choć nic a nic jej to nie obchodziło, to jakaś jej część cieszyła się – bynajmniej nie złośliwie – że mają w tych sprawach podobne doświadczenie. Nie byłaby sobą, gdyby zdążyła się odsunąć; nie byłaby sobą, gdyby chciała to zrobić. Zamrugała i dotknęła opuszkami palców warg, zastanawiając się, czy to stało się naprawdę, czy może właśnie to sobie wymyśliła. A potem zmiarkowała się, że Tris zwiewa jej coraz dalej, a przecież nie mogła tak po prostu dać mu wygrać, więc pognała za nim, z sercem bijącym szaleńczo już na samym początku biegu.
[z.t]
+
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Gdy tamta dwójka oddawała się czułościom, Max uważnie obserwował tłum wylewający się na boisko, by poświętować z wygranymi i lizać rany z tymi, którym dzisiaj nie poszło. Sam raczej nie czuł się na tyle, by razem z innymi udać się na murawę, więc tylko szybko pożegnał się z Boydem i jego laską, a następnie powolnym krokiem zaczął opuszczać trybuny i kierować się w stronę zamku.
/zt
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Jeden z prawie ostatnich meczy prowadzonych w tymże roku szkolnym zdawał się mieć istotne znacznie względem przyszłości Pucharu Quidditcha. Nie bez powodu - im bardziej Lowell odczuwał przepływ czasu, jakoby wysypujący się niczym piasek między palcami u rąk, tym bardziej zaczynał zauważać, że to są tak naprawdę ostatnie chwile spędzone jako student w tejże placówce. Z bagażem konieczności uczęszczania na poszczególne lekcje, z bagażem odrabiania prac domowych, a to wszystko okraszone zdaniem odpowiednich egzaminów w celu wkroczenia w prawdziwą, stuprocentową dorosłość. Może właśnie uczestnictwo na trybunach pozwalało mu o tym zapomnieć. Odczuwanie ciągłej presji nie było czymś miłym, ale na pewno dawało powód do wyrobienia sobie ostatnich, najmilszych wspomnień. Bo nawet jeżeli zamek pozostawał w swoim skomplikowaniu niezrozumiały, jakoby wyjęty z kontekstu, Felinus posiadał nadzieję, że wszystko jakoś się ułoży i będzie dobrze. Bo tak musi być, prawda? Jak nie tutaj, to gdzieś indziej. Życie toczy się dalej, czego nie zamierzał w żaden sposób negować, stawiając kroki na trybunach kilkanaście minut przed rozpoczęciem się podniebnej rywalizacji. Pod kopułą czaszki kłębiło się naprawdę wiele pytań, ale te postanowił pozostawić w pewnym stopniu pod kontrolą, unikając skażenia myśli w ten nieprzyjemny, charakterystyczny sposób. Kiedy jeden z kosmyków włosów nawinął się na oczy, chłopak odruchowo natomiast go poprawił palcami własnej, lewej dłoni. Ubrany był dość niewinnie - biała koszula, czarne spodnie, czarna, rozpięta bluza z wewnętrznym schematem w borsuczą kratkę, no i krawat w barwach reprezentowanego przez siebie domu. Samemu nie zdradzał, komu dokładnie kibicuje. Intuicja nakazywała mu iść za lwami, ale też, ostatnio posiadał ogromny dług wdzięczności u Coltona za odpowiednią opiekę na szpitalu. Student nie patrzył na to, jak inni grają - patrzył na to, jakich ludzi reprezentuje dany dom. Może nie było to zdrowe podejście, ale gdzieś w środku nie potrafił podchodzić zero jedynkowo do danej gromady osób. Dlatego na myśl o Percivalu lekko podniósł kąciki ust, przypominając sobie o ambicjach, jakimi to się charakteryzował. Gryffindorowi do twarzy byłoby z wygraną. Bez konieczności odkażania ran i zasklepywania ich po potencjalnej porażce, ale też - Kruki były równe sobie, czego pozostawał w pełni świadomy. Pozostawało zatem czekać - w ciszy, tudzież spokoju, poprawiwszy okulary znajdujące się na nosie. Z ciepłym napojem w dłoni, by czymś też zająć własne myśli.
1/6
Ostatnio zmieniony przez Felinus Faolán Lowell dnia Sob Maj 22 2021, 19:30, w całości zmieniany 1 raz
Patricia D. Brandon
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : burza kręconych, jasnych włosów; runa protekcyjna za lewym uchem
Mecz Gryffindoru z Ravenclawem miał wiele rozstrzygnąć, ale również dla Patricii był ważny, ponieważ to pierwszy mecz szkolny od bardzo dawna, który miała obejrzeć. Była podekscytowana, mimo intensywnego bólu głowy po kolejnej nieprzespanej nocy. Bo przecież na boisku zagra właśnie jej ukochana drużyna Lwów, do której miała senstyment. Za czasów szkolnych kapitanowała Gryfonom i wierzyła w to, że do teraz trzymają poziom. Jednak widząc jak ma się sytuacja w tabeli punktów, niemało się rozczarowała. Czy te dzieciaki teraz nie miały czasu na treningi? Tyle mieli nauki, zajęć pozalekcyjnych, prac domowych? Czy po prostu byli tak leniwi, a może zwyczajnie na nie mieli predyspozycji? Nie ważne co było tego powodem, ale Brandon uznała, że w przyszłym sezonie wybierze się na pierwszy trening Lwów, aby zobaczyć jak sobie radzą i jak wyglądają ich ćwiczenia. A tego dnia, jak tylko zepną tyłki, to mają jeszcze szanse na walkę o puchar, jednak musieliby się baaaardzo postarać. Nie wiedziała na jakim poziomie grają Kruki, ale śmiała twierdzić, że jeśli jeszcze nie przegrali w tym roku ani jednego meczu, trudno będzie, aby tym razem oddali laur zwycięstwa Gryfonom tak łatwo. Cóż, wszystko się okaże. Na trybunach, powoli zbierali się kibice, zarówno uczniowie jak i pracownicy szkoły, którzy chcieli zobaczyć pasjonujący mecz. Wsunęła dłonie do kieszeni czarnej baseballówki z poruszającym się prężnie lwem na piersi, który jednoznacznie pokazywał za kogo trzyma kciuki w tym meczu. Odnalazła wolne miejsce, aby wygodnie usiąść i czekać na pojawienie się zawodników na boisku. Nie mogła się doczekać tych emocji, które towarzyszyły każdej rozgrywce Quidditcha, nie tylko tym ligowym. Wiedziała dobrze, że to nie tylko stres dla samych graczy, ale też dla kibiców, którzy tego dnia także dopisali.
Zephaniah van Wieren
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : Tatuaż z łapą nundu na przedramieniu, Blizny i uszczerbki na zdrowiu: Dziennik
Przyszedł tutaj tylko dla jednego powodu - żeby kibicować zawodnikom swojego domu. Co było bardzo dziwnym uczuciem, zważywszy, że jeszcze jakiś czas temu był właśnie tym, który na boisku lawirowałby wokół innych. Ale nie dzisiaj... Dzisiaj był tylko zwykłym kibicem, który nie zamierzał wyróżniać się za bardzo pośród innych kibiców. Można było nawet powiedzieć, że robił to tylko dlatego, żeby złapać też doświadczenie do pracy. Poznać teraz sport z tej drugiej strony i dowiedzieć się jakie nauki z tego przydadzą się mu później. Czasem zerknięcie na świat z trzeciej osoby było jednym z najlepszych lekarstw na wyleczenie. Jednak nie myślał za bardzo o pracy. Lekarze zalecali mu wypoczynek od wszystkiego. Od treningów, stresujących rzeczy, wysiłku. Wiedział też co miało się wydarzyć za parę dni... Dlatego jakoś wolał pozostać pasywnym uczestnikiem wydarzeń. Zapisać sobie przy okazji fragmenty na kawałku notatnika co powinien zapamiętać z tego meczu, ale głównie teraz... Odpoczywać. Dlatego też przychodząc w brunatnym cardiganie, Zeph schował swoją protezę wewnątrz kieszeni - jakby nadal wstydząc się tego, że nie miał jednej z dłoni. Nie miał też jeszcze różdżki, bo nie wysłał, ani nie przeszedł się do Sandersona. Cholera. Nawet nie wie kiedy to wszystko załatwi. Ale póki co... Skupić się na meczu. Dlatego wszedł na najwyższy punkt trybun, gdzie znajdowali się przeważnie Gryfoni i siadając tam dość wygodnie, jedynie zerkał na zbierających się wokół ludzi. Pozdrawiał skinięciem głowy nauczycieli, inne znajome twarze... odwracał głowę w bok. Nie chciał widzieć ich reakcji na niego.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Weltschmerz. Tak można nazwać to, co odczuwała teraz Julka. Szła w kierunku boiska do quidditcha z nieprzyjemną świadomością, że dziś nie zagra. Cóż, zapewnienia dyrekcji, że kara ulegnie zmianie, jeżeli będzie się wykazywała wzorową postawą, po raz kolejny okazały się zwykłym bullshitem. Było to coś, do czego zdążyła się przyzwyczaić przez te wszystkie lata i nawet nie była zdziwiona. Już dawno pogodziła się z myślą, że zabraknie jej w najważniejszym meczu szkolnego sezonu. Złość była jednak niepotrzebna, gdyż i tak nie była w stanie niczego zmienić. Zamiast rozpaczać, postanowiła więc przyjść na mecz i wesprzeć Kruczki w jedyny możliwy sposób, czy zagrzewając ich do walki jak zwykły kibic, którym dziś właśnie była. Założyła nawet brązowo-niebieski szalik, czego nie robiła od drugiej klasy, kiedy to po raz ostatni oglądała spotkanie Krukonów w roli widza, nie zawodnika. Widząc na trybunach znajomą sylwetkę nauczycielki miotlarstwa, uśmiechnęła się ciepło. Wiedziała, że Brandonówna stoi dziś po drugiej strony barykady i zaciska kciuki za drużynę Gryfonów, której to niegdyś kapitanowała.
- Pani Profesor – Szelmowski uśmiech zakwitł na bladej twarzy dziewczyny, kiedy kłaniała się delikatnie w geście przywitania. – Można? – dodała, wskazując na wolne miejsce.
Patricia D. Brandon
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : burza kręconych, jasnych włosów; runa protekcyjna za lewym uchem
Kibic był z niej kiepski. Nie posiadała nawet tego durnego szalika, jednak duchowe wsparcie chyba bardziej liczyło się niż takie jawne afiszowanie się. Zaś nie zamierzała szczędzić sobie gardła, bo jak to miała w zwyczaju zarówno na treningach z grupą miotlarzy, jak i z uczniami musiała werbalnie ich dopingować. I choć wiedziała z doświadczenia, że zawodnicy słyszą tylko jedną wielką wrzawę, to i tak miała nadzieję, że jej wykrzykiwane słowa w jakiś magiczny sposób trafią do graczy. Chciałaby mieć zdolność porozumiewania się telepatycznego... Zanim jeszcze zauważyła na murawie zawodników, zaczęła rozglądać się wokoło, kto przybył, aby im kibicować. Jeszcze nie znała tak dobrze szkoły i ludzi, aby powiedzieć po nazwiskach, kto zawitał na trybuny, ale wiele osób kojarzyła "z widzenia". Jednak w pewnym momencie usłyszała za sobą znajomy głos i odwróciła głowę z ułamku sekundy. - Brooks?! Co Ty tu, do cholery...? - zaczęła bardzo uprzejmie na przywitanie i już miała dodać, żeby zmiatała jak najszybciej na boisko, kiedy Krukonka wskazała ręką miejsce obok. - Jak to? To Ty nie grasz? - spytała z rozpędu, by po chwili westchnąć i dodać: - Coś Ty, dziewczyno odwaliła?
Zazwyczaj Brooks miała wyjątkowo pragmatyczne, można by rzec, Krucze podejście do kibicowania. Jak już pojawiała się na trybunach, to analizowała grę innych drużyn, starała się znaleźć silne i, przede wszystkim, słabsze strony zawodników. Dziś jednak całym serduchem będzie wspierała swoją drużynę i nie żałowała gardła. Zastanawiała się, jak poszło Eljo budowanie składu na to spotkanie. Wiedziała, że kilku zawodników i zawodniczek nie będzie, ale czasem prawdziwa siła wychodzi w tak ciężkich momentach, jak ten. A jeżeli dziś Krukoni nie zwyciężą, to zawsze zostaje jeszcze jeden mecz, finałowy. Reakcja nauczycielki miotlarstwa zdziwiła ją. Sądziła, że nie ma w szkole osoby, która nie słyszała o scysji po ostatnim meczu. A jednak!
- Nasz kochany dyrektor uznał, że lepiej będzie, gdy sobie trochę odpocznę od latania – wzruszyła ramionami i usiadła obok. Od razu sięgnęła do plecaka, z którego wyjęła termos z mrożoną herbatą i mieszankę studencką, którą to raz-dwa otworzyła i wyciągnęła w kierunku Brandonówny, zachęcając ją do poczęstowania. – Miałam małą scysję z Callahanem po ostatnim meczu i efekt jest taki, że zostałam zawieszona. Nie mogę trenować ani grać. Przynajmniej do tego meczu. Jeżeli dziś przegramy, to w finale już zagram – odpowiedziała i przetarła szkła omnikularów. – Ale mam nadzieję, że nie będzie żadnego finału.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Obserwował zatem powoli znajdujące się na trybunach jednostki. Trudno było nie kiwnąć w stronę profesor Brandon, której to kompletnie nie kojarzył, ale o której to informacja zdołała się rozejść; uniknięciu nie uległ także Zeph, gdyż ten otrzymał porozumiewawcze spojrzenie i machnięcie ręką na przywitanie. Też, jak na trybunach pojawiła się Brooks, Lowell trochę zdziwił się, że ta nie zasiada na miotle, ale pytać nie pytał, siedząc w samotności. Przyglądając się nadchodzącym graczom poszczególnych drużyn - te zdawały się być małe z tej odległości, ale nim się obejrzał, a powitalna ceremonia została odwalona. Ludzie wstali, dwa obozy, no normalnie nie było nic innego do roboty, jak tylko pokładać nadzieje w poszczególnych graczy. Czy student pozostawał bezstronny? Otóż nie. Każda drużyna wydawała się być niesamowita, ale to właśnie ostatnio Lwy zasługiwały z jego strony na większą ilość uwagi. I, jak żeby inaczej, na kolanie Puchona znajdował się Wizzenger z otworzoną konwersacją. Przekazywanie obecnych rzeczy dziejących się na boisku, kiedy zawodnicy wzlecieli w powietrze, pozwalając na to, by magiczny pojedynek w przestworzach się rozpoczął, zdawało się być proste. Może czasami litery pozbawiał składu i ładu, ale trudno było go winić, skoro cały Hogwart się zebrał w ten jeden, szczególny dzień, znajdując dozę uwagi właśnie w tym czarodziejskim sporcie. Spoglądał zatem - zarówno pisząc, jak i starając się obserwować sytuację na boisku - by tym samym położyć nogę na nogę w otwartym schemacie, siadając wygodniej na krześle. Co jak co, ale takiej okazji przegapić nie mógł.
2/6
Patricia D. Brandon
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : burza kręconych, jasnych włosów; runa protekcyjna za lewym uchem
Czasami nie ważny jest sposób samego dopingowania, a sama obecność kibiców. Nawet jeśli obserwują i uczą się na błędach innych - to też dobry patent. Trzeba było przyznać, że właśnie tak można było zarazić większą ilość osób sportem, niżeli samym gadaniem. Co prawda niektórzy tylko oglądali mecze, ale spora część kibiców sama chciała spróbować swoich sił na boisku i z czasem zaczynali grywać. A to ją niezmiernie cieszyło, kiedy grono fanów Quidditcha się poszerzało. Dopiero, w momencie, kiedy dziewczyna wspomniała o spięciu z Gryfonem, przypomniała sobie słowa Victorii, która przecież nie tak dawno wspominała jej o bójce po meczu. Patricii nie było jeszcze wtedy w zamku i nie wiedziała tego na żywo, ale z relacji siostry wynikało, że zachowanie obu stron było bardzo dziecinne i nieodpowiedzialne. Bo jak mecz skończony, to o co tutaj się kłócić? Domyślała się, że to musiało być wyrównywanie jakichś osobistych rozrachunków. Bo co innego? Boisko miało zupełnie inny cel. W tym zgadzała się z Victorią w stu procentach. - Nie mnie oceniać, co tam się stało - nie widziałam tego. Ale nawet jeśli dałaś się sprowokować, to mam nadzieję, że teraz wiesz, że nie warto - oznajmiła z niemalże współczującym wyrazem twarzy, bo wiedziała doskonale jak czuje się Krukonka. - A to się jeszcze okaże - dorzuciła po chwili, unosząc prawy kącik ust i przenosząc wzrok z dziewczyny na niewielkie punkty, które pojawiły się w powietrzu. Nie zważając na nic, uniosła dłonie do ust, aby zagwidwać. - DALEJ LWY!
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Przyglądał się na spokojnie, być może nie robiąc notatek, ale odkładając za to z westchnięciem znajdującą się na kolanach magiczną książkę społecznościową do własnej, bezdennej torby. Przymknąwszy na ten krótki moment powieki, Lowell schował także odpowiedni przyrząd do pisania do jednej z wielu licznych kieszonek zabranego ze sobą prezentu od Shawa. Przydawał się mocno, umożliwiając tym samym przytarganie ze sobą wyjątkowo sporej ilości rzeczy. Chwała pomysłom dobrego ziomeczka z Ravenclawu, wszak ten przedmiot zdawał się być jednym z najbardziej użytecznych, stając się niezbędnym elementem wyjścia gdziekolwiek, jakkolwiek. Początkowo kafla mieli Gryfoni, niemniej jednak ten został dość szybko przejęty przez drużynę przeciwną. Zatopiwszy usta w trzymanym, ciepłym napoju, Felinus okrył się szczelniej bluzą, czując tę zmianę temperatury otoczenia; jakby nie było, wieczór pozostawał dość nieprzyjemną porą dnia pod względem spadku ciepła w otoczeniu. Lowell jeszcze naprędce poprawił własny krawat, z którym to miał więcej problemów, niż jakkolwiek mógłby się tego spodziewać, odruchowo gładząc jego strukturę, kiedy to Kruki obecnie posiadały kafla. No, nie było dobrze, ale kto wie - może lwy zdołają się odwdzięczyć z nawiązką w kolejnych minutach? Wytarłszy okulary, Felinus miał nadzieję, że jakoś pójdzie po myśli drużynie obarczonej czerwonymi barwami, niemniej jednak nie wysuwał się do przodu i nie zdzierał własnego gardła, obserwując rozgrywkę w ciszy i spokoju. Tylko on sam wiedział, komu kibicuje, co pozwalało mu uniknąć niepotrzebnych pytań i potencjalnych konsekwencji z tego powodu - o ile te jakoś by się pojawiły, oczywiście.
3/6
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Miało go tu nie być. Uporał się jednak szybciej z tym, co miał zaplanowane, a gwar dochodzący ze szkolnego boiska jasno wskazywał na to, że mecz wciąż trwa w najlepsze. Ciekawość ślizgona więc zwyciężyła i ten zaczął powoli przemieszczać się w kierunku trybun. Serce bolało go na myśl, że po raz kolejny będzie tylko obserwatorem, ale nie mógł nic na to poradzić. Pamięć powoli wracała, a co za tym szło, cienie z przeszłości znów pojawiały się w jego umyśle. Odbijało się to dość mocno na jego wyglądzie zewnętrznym. Do tego starał się trzymać na uboczu, co rusz wymigując się nauką, czy też innymi obowiązkami. Wejście w taki tłum, jaki obecnie z zapartym tchem obserwował rozgrywki niezmiernie go stresowało. Wspinał się jednak po wysokich schodach w swoim szkolnym, ślizgońskim dresie, który nieco zaczynał na nim wisieć i starał się nie zwracać na siebie uwagi. Grzywka tradycyjnie ułożona była tak, by przykrywała nową bliznę, a na głowie założony miał kaptur. Wiedział, że ze swoim wzrostem raczej będzie widoczny, dlatego też miał nadzieję, że mimo późnej godziny uda mu się wypatrzeć jakieś wolne miejsce siedzące. Z tego co słyszał, w tym sezonie wszystkie mecze kończyły się raczej szybko i był ciekaw, czy i dzisiaj szukający dadzą popis swoich umiejętności. W końcu pojawił się na trybunach. Gdzieś w oddali mignęła mu prosta grzywka Brooks, która rozmawiała z nową nauczycielką miotlarstwa (na której lekcji Max nie miał po co się pojawiać) i kilka innych znajomych twarzy. Niestety, wolnego miejsca nie wyczaił, więc oparł się o filar i obserwował to, co działo się na boisku. Według tablicy Ravenclaw prowadził dwudziestoma punktami, co nie przesądzało jeszcze o ostatecznym wyniku. Sam nie wiedział, komu powinien kibicować jako że obydwie drużyny były naprawdę mocne.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Ludzie dosłownie doglądali tego kafla w powietrzu, jakby pierwszy raz widzieli go na oczy. Każda doza rywalizacji na boisku wiązała się z pojawieniem spojrzenia podobnego do pięciozłotówek wśród tłumu, a liczne salwy najróżniejszych banerów zdawały się wieść prym. Może Lowell nie znał zbyt wielu osób tutaj, to prawda, ale nie czuł się nieswojo. Powoli przyzwyczajał się - od czasu do czasu zbliżył ramiona, założył je na własnej klatce piersiowej, by tym samym wziąć parę głębszych wdechów, które umożliwiały mu obserwowanie wszystkiego z należytą dozą uwagi. Czekoladowe tęczówki nie bez powodu zdawały się znajdować najróżniejsze informacje, starając się je zlepić w jedną, bardziej logiczną całość. To, co działo się na boisku, no cóż, było dynamiczne. Łatwo było o umknięcie najdrobniejszego szczegółu, czego był doskonale świadom, wyciągając z kieszeni białego puszka pigmejskiego, który usiadł mu na ramieniu, próbując wepchnąć język do znajdującego się w kubku napoju. Gryfkom nie poszło z początku dobrze, ale też, nie oznaczało to, iż zła passa musi trwać przez cały czas. Felinus miał nadzieję, że tym uda się w jakiś sposób odbić od nieszczęścia, pozwalając na rozprostowanie własnych skrzydeł. Czy jednak to nie było za wiele? Tego Puchon nie wiedział, starając się wyłapać każdy, nawet najdrobniejszy element. Z dokładną starannością rejestrując kolejne podania kafla, który miał właśnie wylądować w stronę dziewczyny o norweskich korzeniach. I popijał napój; od czasu do czasu osłaniając go dłonią, ażeby zbyt podekscytowane odbywającą się rozgrywką ramiona nie przyczyniły się do jego utraty. Sam wychowanek Hufflepuffu wydawał się być pogodny, kiedy to tak siedział w samotności, nie odzywając się do nikogo, ale za to mogąc skupić się w pełni na meczu. Zdanie relacji z tego może być po czasie trudne, no ale jakoś nie wątpił w to, że będzie o czym opowiadać. W międzyczasie mignęła mu wysoka, charakterystyczna sylwetka, okryta tym samym kaputrem. Trudno było nie zauważyć reakcji Bupa, który chyba był na tyle mądrym puszkiem pigmejskim, że od razu zapaliła mu się lampka pod kopułą czaszki. Znajdujący się przy filarze chłopak zdawał się być Maxem, ale nie miał co do tego stuprocentowej pewności, jedynie na początek bacznie się przyglądając. Jeżeli to był on, to jakieś powody, by zachować anonimowość i dołączyć później, musiał mieć. Nie wiedział jakie, choć poniekąd to go trochę zaintrygowało, gdy mimowolnie poprawił własny krawat, w prostym geście muśnięcia go dłońmi. Nie podchodził zatem, pozwalając na to, by pewne domysły same wędrowały pod kopułą czaszki. Nie zamierzał być nachalnym, a w tłumie innych świętujących i tak się nad wyraz wyróżniał, mając bardziej formalny ubiór z białym puszkiem pigmejskim na ramieniu. Jedynie przymknął oczy, odchylając na chwilę głowę do tyłu, by pogładzić futro magicznego stworzenia.
4/6
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nie rozglądał się po trybunach, skupiając całą uwagę na meczu. A przynajmniej tak to wyglądało z zewnątrz, bo w głowie żywo analizował wszystko to, co wyniósł dzisiaj z biblioteki. Informacje, pomysły, schematy.. To wszystko nie potrafiło tak po prostu usunąć się w kąt i choć ślizgon bardzo dobrze widział kolejne zagrania latających po boisku zawodników, nie wszystko było przez jego mózg przetwarzane. Ślizgon wychylił się nieco do przodu, wpychając ręce głębiej w kieszenie spodni. Próbował rozpoznać śmiagjące na miotłach twarze, lecz wiele z nich wciąż pozostawała dla niego zagadką. Wrócił więc do śledzenia wzrokiem kafla, który jak szalony zmieniał co chwilę ręce. Niestety nie na długo, bo po chwili Solberg zauważył nie tylko poruszenie na trybunach, ale i wśród dwóch sylwetek, które wyraźnie przyspieszyły lotu, skręcając gwałtownie. Musieli wypatrzeć znicza. Widać ślizgon pojawił się w idealnym momencie na sam finał rozgrywki. W napięciu oczekiwał na to, czyja dłoń zaciśnie się wokół złotej piłeczki, tym samym przesądzając o wyniku dzisiejszego spotkania.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
I tak oto zakończył się mecz - Victoria Brandon zacisnęła własną dłoń wokół złotego znicza, przyczyniając się do przechylenia szali zwycięstwa na stronę własnego domu. Bolesny widok, niby gratulował, aczkolwiek znowu - mecz zakończył się wyjątkowo szybko z powodu znalezienia piłeczki ze skrzydełkami. To wszystko było za proste - a przegrana, no cóż, zdawała się wynikać tylko i wyłącznie z czystego szczęścia ze strony Kruków. No cóż; nie mógł na to nic poradzić, kiedy to opróżnił już całkowicie kubek, chowając białego puszka pigmejskiego do własnej kieszeni. Był spokojny na zewnątrz - wewnątrz także. Może ten widok nie był przyjemny, ale nie odbierał tego personalnie, czując jedynie wzmożoną chęć zapalenia papierosa. Powrócił ostatnio do tego nałogu w pełnej krasie w wyniku ostatnich wydarzeń z Opuszczonej Wieży, co miało go jakoś uspokajać. Koniec końców pozostawał tylko słabym człowiekiem, który z łatwością oddaje się najprostszym używkom, co wynikało z czystego ignorowania własnego zdrowia. Nie wstał jeszcze; przynajmniej nie teraz, nawet jeżeli palce odruchowo chciały się zacisnąć na paczce papierosów. Znał zasady i nie zamierzał ich łamać, odruchowo strzepując kurz z koszuli oraz czarnej bluzy, na której to pozostało odrobinę sierści. Czekał, podświadomie łącząc się w bólu z lwami, bo o ile im nie poszło, o tyle przez cały rok jakoś mieli pecha, a przynajmniej tak mu się wydawało. I to nie tylko na polu trwających meczy Quidditcha, które wstrząsały wszystkimi w zamku. Kiedy większość już wstała, on - no cóż - trwał na krześle, oddając się własnym przemyśleniom. Jeszcze nie szedł, na krótki moment oddając się chwili, gdy wszystko ucichało, gdy wrzawa, jaka to miała miejsce - gdy salwy nieszczęścia przelewały się poprzez twarze zgromadzonych. Trwał, siedząc w jednym i tym samym miejscu, chowając tym samym naczynie do własnej torby. Starał się wypatrzeć kogokolwiek znajomego z czerwonych - czy to Drake'a, czy to Percivala, nieważne. Nadal, zastanawiała go kwestia Solberga, ale nie zamierzał się z nim bezpośrednio konfrontować, dając mu spokój, którego prawdopodobnie wymagał. Oparłszy się o własne kolano poprzez łokieć, kiedy to w dłoń zatopił policzek, czekał. Wszystko powoli się uspokajało i powracało do swoistej, ludzkiej normy.
5/6
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Mecze quidditcha stanowiły prawdziwą skarbnicę wiedzy. Oczywiście, mało kto traktował ten sport tak poważnie. Większość przychodziła głównie po to, aby zobaczyć miotlarzy, którzy walczą o zwycięstwo. W tym konkretnym przypadku Julka również miała takie podejście. Oczywiście, wciąż obserwowała zagrywki, sztuczki i strategie serwowane przez zawodników obu drużyn. Tym razem miała jednak w sobie ten niepokój, który towarzyszył jej jedynie podczas oglądania spotkań „Os”, drużyny, której kibicowała, odkąd trafiła do Hogwartu i dowiedziała się, że klub ten ma siedzibę niedaleko jej rodzinnego Soton.
Choć Patka była w Hogwarcie od niedawna, to Krukonka miała wrażenie, że informacje o bójce dotarły i do niej. I choć nie była świadkiem jej rozmowy z siostrą, to nie mogła się z nią zgodzić. Sport to sport. Rządziły nim emocje, bójki i kłótnie zdarzały się wyjątkowo regularnie i choć szkoła nie była miejscem, by na oczach wszystkich okładać się po gębach, to Brooks była pewna swego i choć odczuwała skutki tego starcia, to nie żałowała niczego. Nawet największy ból, jaki towarzyszył jej w tym momencie, gdy nie mogła wspierać drużyny w najważniejszym meczu sezonu, był niczym w porównaniu do wstydu, jaki by czuła, gdyby nie odpowiedziała wtedy Gryfonowi.
- Jaki jest sens nauki jakichkolwiek zaklęć, skoro nie możemy się bronić, kiedy nas atakują? – powiedziała bardziej do siebie, a grymas złości wymalował się na ułamek sekundy na jej twarzy.
Krukoni, choć nie zaczęli tego meczu najlepiej, bo kafla przejęła czerwona drużyna, szybko wrócili do formy i już po chwili było 20:0 dla drużyny niebieskich.
- Dajesz, Brandon! Szukaj cholernego znicza! – krzyknęła i zagwizdała w palce. Oglądanie własnej drużyny z perspektywy trybun, było dla niej czymś surrealistycznym.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Jako, że był pozbawiony wszelkich osobistych pobudek, obecnie kierował się tylko tym, jak dana drużyna sobie radziła i niestety nie pomagało to w konflikcie, jaki pojawił się w jego sercu. Nie miał pojęcia, komu powinien życzyć ostatniego słowa w tym meczu, więc czekał, czyje zwycięstwo zawiśnie dziś na tablicy. W mgnieniu oka sprawa została przesądzona przez szukającą krukonów, która zacisnęła swoje palce wokół znicza, tym samym kończąc grę i sprawiając, że Ravenclaw został posiadaczem tegorocznego Pucharu Quidditcha. Max westchnął cicho, dając upust napięciu, które odczuwał podczas krótkiego pobytu na trybunach. Stał przyklejony do słupa w czasie, gdy wrzawa wokół niego rosła. Kibice podnosili się z miejsc, żywo dyskutując o całym spotkaniu i ruszali w swoją stronę. Jak zwykle fala wiernych fanów pojawiła się na boisku, od razu okrążając Brandon, a za nimi na murawę wylała się cała reszta ludzi, którzy szukali kontaktu ze znajomymi. Nie potrafił oderwać wzroku od tego widoku. Brakowało mu tego zamieszania, które to w formie wspomnień zdążyło już do niego powrócić. Mięśnie ślizgona spięły się, gdy ktoś krzyknął głośno przechodząc obok niego, a chłopak tym samym został wyrwany z zamyślenia. Jeśli ślizgoni chcą mieć w przyszłym roku szanse, Will będzie miał pełne ręce roboty, by poprawić sytuację swojej drużyny i doprowadzić ich do tego miejsca, w którym obecnie znajdowali się krukoni.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Problem z wygraną Ravenclawu był jeden - wraz z tym poszły jebać się wszelkie ambicje Hufflepuffu. I chociaż starał się o tym nie myśleć i nie obwiniać za zaistniały brak weny wobec czegokolwiek, nie mógł przerwać tego, co się rozpoczęło. Przetarłszy skroń, nie bez powodu czuł się podle na myśl o tym, że to właśnie on doprowadził do obniżenia chęci wśród członków własnego domu. A teraz to na pewno będzie jedynym osobnikiem, który zechce przyczynić się do czegokolwiek, jakkolwiek. Pójście do domu nie będzie zbyt pozytywne, o czym doskonale wiedział, kiedy to wstał z miejsca, wykonując parę szybszych kroków w stronę wyjścia, nie pozwalając na to, by puszek pigmejski wydostał się bez jego zgody z kieszeni. Szkoda by było, gdyby ktoś przypadkowo na niego nadepnął, no i tyle zostałoby z Bupa o dość psotliwym charakterze, choć teraz wyjątkowo spokojnym. Kibice zazwyczaj mieli w tyłku to, gdzie stawiają kolejne kroki, czego nie zamierzał w żaden sposób negować; raz po raz uderzenie podeszwy wydobywało odpowiedni dźwięk, a przedłużana bluza poruszała się zgodnie z podmuchami wiatru. Krawat miał również gdzieś w poważaniu siedzenie w jednym i tym samym miejscu, na co tylko westchnął, poprawiając własne włosy, przeczesując kosmyki szczupłymi palcami. Zniknął zatem; poszedł w samotności przed bramę Hogwartu, zakładając kaptur na własną głowę. Humor miał trochę spodlony, czego pozostawał świadom, w związku z czym musiał znaleźć sobie obecnie inne zajęcie, ażeby nie myśleć o tym, że jego winą były obniżone morale wśród mieszkańców domu borsuka. No bo jak przegonić Kruki, które już zyskały Puchar Quidditcha? Raz po raz, spokojnie, z należytą dozą harmonii, a gdy opuścił wreszcie teren szkoły, od razu odpalił papierosa, wyciągając zapalniczkę. Charakterystyczny klik i płomień pozwoliły na to, by umieszczony następnie pomiędzy wargami papieros stał się prawdopodobnie ostatnią przyjemnością tego dnia. Świst teleportacji przedostał się w powietrze, kiedy to udał się we własną stronę. Z winą, z brakiem chęci do rozmyślania na ten temat.
[ zt ]
+
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nie spieszyło mu się nigdzie. Wbrew temu, jak bardzo niechętnie się tu pojawił, ciężko było mu teraz ruszyć się z miejsca i powrócić do zimnych szkolnych murów. Gwar na trybunach cichł, sprawiając, że z siedzącej tu uprzednio masy dało się już wyłonić pojedyncze, czasem znajome twarze. Każdy miał swoje przemyślania na temat tego, co zadziało się dziś na boisku i Max próbował wywnioskować ze strzępków zasłyszanych rozmów przebieg całego spotkania. Nie udało mu się jednak dowiedzieć, kto strzelił bramki, co chyba najbardziej w tym momencie go interesowało. Kwestia tego, dlaczego Brooks nie było na boisku też pozostawała dla chłopaka zagadką, ale nie chciał do niej podchodzić i pytać. Zamiast tego usiadł nieopodal filaru, o który się wcześniej opierał i czekał, aż całe zamieszanie ucichnie. Z wnętrza kieszeni wydobył skrawek pergaminu, na którym zaczął bazgrać zrozumiałe tylko sobie symbole, dając upust temu, co od rana siedziało mu w głowie. Ten krótki spacer na trybuny i intensywna akcja, której był świadkiem w jakiś sposób zainspirowała ślizgona. Pomyślał nawet, że musi częściej tu przebywać, bo w całym tym "meczowym" otoczeniu dużo lepiej mu się myśli.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Patricia D. Brandon
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : burza kręconych, jasnych włosów; runa protekcyjna za lewym uchem
Dla niej Quidditch był przyswajany w każdej postaci, chociaż zdecydowanie wolała aktywnie uczestniczyć w każdym ze sportów. Ale jako trenerka zdecydowanie więcej ostatnio obserwowała, bo jednak wreszcie pojęła czym jest strategia i nauczyła się ją rozwijać od starszego trenera, pod którego okiem zaczynała. Kiedyś ściganie było jej sposobem na "wyżycie się", ale teraz, kiedy nie mogła zbyt długo trenować w powietrzu, postawiła na inne aktywności, które dawały jej podobny efekt - solidnego wycisku - jednak na bezpiecznej, stabilnej powierzchni. Raczej wyrosła już z bójek na boisku. Ostatnią zaliczyła na studiach i nawet jeśli była porywcza, to starała się nie panować nad sobą jakkolwiek, bo jednak takie burdy nie robią zbyt dobrze wizerunkowi gracza. Ale też mentalnie dojrzała do tego, aby zrozumieć, że boisko jest jej świątynią, którą powinna szanować. Nawet jeśli ktoś by ją obraził, nie uniosłaby różdżki na niego na jego terenie. Na neutralnym gruncie wygarnie wszystko - ale nie w pracy. Usłyszawszy jej słowa, automatycznie wniosła oczy ku niebu, aby gwałtownie wypuścić powietrze, a następnie spojrzeć nieco łagodniej na Brooks. Poniekąd ją rozumiała. Rozumiała jej perspektywę, ale jednak dziewczyna musiała też pojąć, dlaczego została ukarana. Wszystko jest dla ludzi, ale są pewne granice. Ona je przekroczyła, jednak nie była tego świadoma do teraz. - Mówię - nie wiem jak to z Wami było, ale to jest szkoła, tu są określone zasady. I pewnie na podstawie ich, Hampson wyciągnął konsekwencje - odparła i chociaż też była zdania, ze każdy ma prawo do obrony, to w tym wypadku, na oczach nauczycieli i całej chmary kibiców, nie można było dać się ponieść emocjom i odeprzeć atak. Nie miała prawa wyciągać różdżki - gdyby tego nie zrobiła, winny byłby tylko Callahan, a tak... Obserwowała rozpoczęcie meczu z niepokojem, bo już na wstępie, nawet jeśli Gryfoni byli najpierw przy kaflu, tak kilka chwil później stracili go na rzecz zawodniczek z Ravenclawu, które wykorzystały okazję, aby prędko wystrzelić ku pętlom przeciwnika. I udało im się, pierwsze punkty trafiły do Krukonów, co Pat przyjęła z delikatnym rozdrażnieniem na twarzy, a słysząc Julkę, zerknęła w stronę siostry, która krążyła w poszukiwaniu złotej, skrzydlatej kuleczki. Co prawda była trochę rozdarta, bo jednak chciała, aby Vicky poradziła sobie w swoim zadaniu, ale jednocześnie całym sercem była z Gryfami. - W szkolnym zapiecku też grasz na pałce? - spytała jej po chwili, kiedy dostrzegła jeden z ataków tłuczka na przeciwników. Pamiętała, że Brooks w Harpiach dzierżyła pałkę, ale czy też w szkolnej drużynie?
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Zawodnicy powoli zaczęli znikać w szatniach wraz z towarzyszącym im tłumkiem. Krukoni zapewne udali się gdzieś świętować, a gryfki miały w planach wspólne lizanie ran, bądź cokolwiek czerwoni robią po przegranych meczach. Opijanie porażki nie było złym pomysłem, choć Solberg zdecydowanie na tę chwilę krzywił się na samą myśl o tym. W końcu sam niezbyt szczęśliwie skończył po takim wieczorze. Ten jeden mecz zadecydował, że finał szkolnego pucharu nie jest potrzebny i automatycznie przechodzi w ręce niebieskich. Solberg zastanawiał się, jak wpłynie to na rozgrywkę o Puchar Domów, bo choć sam nieoficjalnie zrezygnował z udziału w tym chorym wyścigu, wiedział że teraz jest to gorący temat, a sytuacja punktowa mogła ulec zmianie w każdej chwili. Przyjrzał się bliżej temu, co powstało na pergaminie. Wyglądało jak coś, co mogłoby zadziałać. Musiał sprawdzić to w praktyce, jednak nie teraz. Było zbyt późno, a on nie miał dostępu do odpowiednich materiałów. Będzie chyba musiał poprosić kogoś o pomoc w zdobyciu ich, bo nie kojarzył by w Hogsmeade ktoś sprzedawał podobne rzeczy.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
No chciał pograć, ale wczorajszy uraz, no cóż, odebrał mu możliwość skorzystania z uroków miotły, w związku z czym nie pozostawało mu nic innego, jak zwyczajnie udać się na trybuny, by móc obserwować starania dwóch drużyn. Zastanawiało go to mocno, a też, nie potrafił przejść obok tego wszystkiego tak obojętnie, gdy przecież uczestniczył w wielu aktywnościach szkolnych. To była jedna z tych ostatnich, zanim stanie się pełnoprawnym dorosłym, w związku z czym nie chciał jej opuszczać. Noga bolała mniej, ale nadal zdawała się być trochę kontuzjowana, dlatego nie bez powodu nie stał, a usiadł na jednym z krzeseł, czekając na rozpoczęcie całej zabawy. Komu kibicował... sam nie wiedział. Ale na pewno zamierzał obserwować rozgrywkę, kiedy to poprawił znajdujący się na palcu sygnet, korzystając z chwilowego spokoju, zanim ludzie zaczęli się zbierać, by obserwować zmagania dwóch drużyn. A ostatnio miał lepszy humor i naprawdę nie przeszkadzało mu poświęcenie własnego czasu na możliwość doglądania tego, jak ludzie zmagają się na boisku. Poprawiwszy jedynie krawat, czekał na to, aż cała akcja się rozpocznie i będzie można pokibicować.