Całe boisko okalają wysokie trybuny z których, przy pomocy lornetki, można zobaczyć każdy ruch graczy. Udekorowane są kolorami domów, czyli zielonym, niebieskim, żółtym i czerwonym. Dla nauczycieli przeznaczona jest oddzielna loża. Czasem zagości tam również dyrektor lub pracownik Ministerstwa. Podczas meczu, całe trybuny rozbrzmiewają dopingującymi okrzykami i mienią się rozmaitymi hasłami.
Autor
Wiadomość
Akaiah Sæite
Rok Nauki : VII
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 173 cm.
C. szczególne : Podkulona, przygarbiona sylwetka. Wzrok wbity w ziemię. Jąkanie.
Nie oczekiwał od Elizy żadnego dostosowywania się do jego słów czy przybierania jakichkolwiek postaw. Było mu bardzo miło, że dziewczyna tak się nim przejmuje, ale w swoich własnych zmartwieniach czuł się tym bardziej osamotniony. Miał wrażenie, że absolutnie NIKT nie potrafił posługiwać się zdroworozsądkowym myśleniem. On. Był. Ślepy. Czemu nie rozumiały tego te wrzeszczące tłumy na trybunach? Członkowie drużyny Ravenclawu? Kadra Hogwartu? SAM FABIEN? A podobno niebiescy uchodzili za tych mądrzejszych… - T-Tak. – pokiwał głową, skubiąc się dalej paznokciami po skórze dłoni. Trochę aż nie wierzył, że blondynka miała jeszcze mniejsze pojęcie o tym sporcie, niż sam chłopak. Widocznie istniały osoby, które miały ten sport jeszcze bardziej gdzieś. Ale Ak czuł się usprawiedliwiony ze swoją wiedzą na ten temat. Hemah lubiła swego czasu zasypywać Sæite niuansami z tego świata, przy okazji barwnie opisując, która tym razem kość została złamana podczas meczu. Poza tym… lubił czytać. Wszystko. Również reguły i historie Quidditcha. – W-Według z-za-zasad n-nie można u-uderzać t-tłuczkiem szu-szukającego. A-Ale w-wcale mnie t-to nie pociesza-a. Nie po-potrzeba t-tłuczka, ż-żeby stało się c-coś złego. – westchnął i znów przymknął oczy na nieco dłużej. – N-Nie widzisz i j-jesteś w po-powietrzu… to p-przecież już b-brzmi źle. – naprawdę. Naprawdę, Hogwarcie? Zaraz jednak skupił uwagę na meczu, słysząc jak po niebieskiej stronie trybun wzmaga się wycie pełne przerażenia. Elijah dostał tłuczkiem, o którym ledwie co wspominał Ak. Skrzywił się delikatnie, ale nie tak mocno, jak całe rzesze krukonich fanów. To… bolało od samego patrzenia, ale nie paraliżowało. On słyszał od Hem dużo gorsze rzeczy. „Słodki Merlinie, dlaczego oni w to grają…?” Aż spojrzał na Elizę z wielkim „DZIĘKUJĘ ZA ZROUZMIENIE” na twarzy. – N-No wł-właśnie! N-Nie po-potrafię z-zrozumieć co w t-tym fajnego-o… - skrzywił się tylko i znów spuścił głowę, odrobinę kuląc, gdy tuż obok niego wybuchła salwa niezadowolenia. Huffelpuff zdobył punkt.
Elizaveta Konstantinova
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 164
C. szczególne : Albinoska -> białe włosy, brwi i rzęsy, bardzo jasna cera z różowymi akcentami
Już doskonale rozumiała, o co Aki był tak zdenerwowany. Przecież na ich oczach ktoś chyba zmiażdżył Krukonowi stopę. A ranny doskonale wszystko widział! Doskonale rozumiała potrzebę poświęcenia się dla pasji. Równie dobrze i mocno zdawała sobie sprawę z konieczności zdobycia kontuzji w trakcie robienia tego, co się kocha. Sama wiele razy ściągała zakrwawione baletki lub potrzebowała eksperta od magii leczniczej, bo boleśnie i poważnie kontuzjowała nogi, w których mięśnie potrafiły być zbyt zmęczone, by utrzymać stabilność. Wiedziała też, że wiele razy popełniała głupoty, ćwicząc mimo wycieńczenia ale… Ale nie podstawiała się pod cholerny ostrzał, żeby wesoło mogła obrywać z każdej możliwej strony, dodatkowo z możliwością na spadniecie z miotły i przypierdzielenie w ziemię, co pewnie potrafiłoby sproszkować kości. - To niepoważne – powiedziała nerwowo, przyglądając się uważniej. Z jednej strony chciała zamknąć oczy i stamtąd wyjść, bo aż ją ciarki przechodziły na samą myśl o kolejnych takich chrupnięciach. Z drugiej strony nie mogła oderwać wzroku, pilnując akcji i Fabiena wzrokiem. – Nawet jeżeli, tak jak mówiłeś, nie mogą go uderzyć to przecież… Przecież coś może polecieć nie tam, gdzie trzeba, ktoś może stracić kontrolę… On może w kogoś wpaść, przecież nie widzi – aż znalazła wzrokiem profesorów na trybunach, nie mogąc zrozumieć jak na to przyzwalali. – Dlaczego…? – już sama nie miała słów. Przyglądała się więc ich zmaganiom. Krukoni ruszyli do ataku, chcąc odrobić stracony punkt. Ledwo co ustawili się, pewnie w jakimś planowanym zagraniu, kiedy wszyscy usłyszeli gwizdek. W pierwszej chwili nastąpiła cisza, jakby zaskoczenia, a następnie pisk był jeszcze głośniejszy. Gracze się zatrzymali, jakby gra się skończyła. Z tym, że ledwo się zaczęła. Już chciała patrzeć na Aka ze skonsternowaniem, jednak udało jej się z tłumu wyłapać, że złapali złoty znicz. Ravenclaw złapało złoty znicz. A to oznaczało, że… - Fabien złapał znicz? – i spojrzała na chłopaka z jeszcze większym skonsternowaniem, niż początkowo zamierzała.
Aconite 'Haze' Larch
Rok Nauki : VII
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 165
C. szczególne : Bardzo oszczędna mimika, tatuaże, dość płynne ruchy - zarażona gracją od tańca
- Swanseów jak mrówków - mruknęła, zerkając na chwilę na boisko, by nie ryzykować, że zdradzi się spojrzeniem, nawet jeśli Moe była pochłonięta meczem. Dla niej to nazwisko mówiło dużo. Za dużo. Podsyłało mnogość skojarzeń, obrazów i uczuć, których nie chciała wcale do siebie dopuszczać. Wszystko z czasem blaknie, zaciera się w umyśle, ale był to proces zbyt powolny, bo było przecież tak wiele niedopowiedzeń, niewypowiedzianych słów i niewyciągniętych dłoni. A ich wszystkich faktycznie było tak dużo, jakby w Hogwarcie mieli swoje mrowisko. Nie dało się ruszyć, by nie wpaść na któregoś na korytarzu. - Najwidoczniej nie uważali na lekcji o Nopuerunie. Przeniosła wzrok znów ku jej uradowanej twarzy i spojrzenie złagodniało jej mimowolnie, gdy mogła przyjrzeć się temu uroczemu uśmiechowi. Zaraz z zaskoczenia otworzyła oczy nieco szerzej, ale nie cofnęła się, a przyjęła ten spontaniczny pocałunek, uśmiechając się nieco pewniej - tak, że nawet osoba jej nieznająca, mogła dostrzec te uniesione kąciki ust. - A propos nieuchylania się od pał, to słyszałam, że jest gejem tak naprawdę - zarzuciła ploteczką, opierając brodę o dłoń i zerknęła od niechcenia w stronę Elijaha. - Ale jakoś w to nie wierzę - dodała ciszej i niezbyt zainteresowana meczem, powróciła wzrokiem do Moe, by przysunąć się nieco bliżej i odgarnąć z zarumienionego od emocji policzka kosmyk włosów.
Akaiah Sæite
Rok Nauki : VII
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 173 cm.
C. szczególne : Podkulona, przygarbiona sylwetka. Wzrok wbity w ziemię. Jąkanie.
Wiedział, że zwykłe złamania nie były dla czarodziejów wielkim problemem. Obtarcia, siniaki, skaleczenia… w jego domu rodzinnym pozbywano się ich za pomocą jednego machnięcia różdżką lub po kilku łykach leczniczych eliksirów. Mając uzdrowiciela za krewniaka, wiele urazów zmniejszało swoją rangę szkodliwości – bo po prostu łatwo było się tego wszystkiego pozbyć. Dlatego wiedział, że to chrupnięcie, które właśnie usłyszał, nie stanowiło wcale tak dużej przeszkody. Elijah zostanie ułożony w skrzydle szpitalnym, poleży dwa dni i znów może iść wariować na miotle. W mugolskich realiach pewnie skończyłby swoją sportową karierę. Ale. Boli zawsze. Plus nie ma takiego zaklęcia, które ożywiałoby zmarłych. Ożywiało i zostawiało w oryginalnej formie. O zlecenie z miotły, gdy praktycznie niczego się nie widziało, na pewno nie było trudno. Pokiwał ze zgodą na słowa Elizy, przyglądając się Fabienowi. -N-Na dodate-… - to, że mecz praktycznie w ogóle go nie obchodził, sprawiło, że widział dokładnie moment „złapania” przez Krukona znicza. Zamarł w półsłowie, wybałuszając oczy na przyjaciela. Aż chwycił się mocniej barierki, wychylając odrobinę do przodu. – C-co… jakim cudem?! – aż zapomniał się zająknąć z wrażenia, choć Eliza i tak mogła tego nie usłyszeć: jego głos, choć mówił głośniej, niż zazwyczaj, i tak ginął w krzyku ekstazy, który zaprezentowała sobą niebieska część trybun. – J-Jak?! Jak o-on to z-zrobił?! P-Przecież… n-niemożliwe…! – to było dla niego tak absurdalne. Tak mało prawdopodobne, że na moment wyrzucił z głowy wszelkie negatywy i po prostu szeroko się uśmiechnął. Bo… bo mu się jednak udało. I to było tak potwornie głupie, że nawet Ak, naczelny przeciwnik wszystkiego co z kaflem ma do czynienia, po prostu się teraz uśmiechał. Z poczucia absurdu, z powodu niebotycznego zaskoczenia, z samego faktu, że to był sukces tej blondwłosej buły… ale trwało to krótko. Uśmiech zniknął z twarzy szatyna. Pierwszy raz jego reakcja zaczęła pokrywać się z tym, co prezentowały sobą trybuny. Zmroziło go. Do tego stopnia, że nie był w stanie choćby wyszeptać jego imienia, choć bardzo chciał je teraz niemal wykrzyczeć w ton wszystkich oglądających tę tragedię. Nogi się pod nim ugięły, pobladł… wszystko trwało ułamki sekund, gdy Ak zdążył jedynie zacisnąć mocniej ręce na poręczy i wyprostować się jak struna. Gdyby mógł, wyleciałby teraz na boisko, ale barierka skutecznie trzymała go w ryzach. Choć hałas przeszkadzał mu odkąd tylko pamiętał, teraz wszystko ucichło, a szatyn słyszał tylko głuchy pisk, obserwując jak Fabien leci w dół. Obserwował wszystko w absolutnym milczeniu. Serce biło mu jak szalone, gdy wychylił się tylko bardziej, chcąc dojrzeć czy sędzia zdążył na czas zamortyzować upadek. Gdy tylko zobaczył, że dwójka Krukonów, w tym Fabien ze swoją złotą zdobyczą, ruszają się… wypuścił powietrze. Ludzie wokół szaleli. Cieszyli się i skakali z radości. Akai… nie potrafił się ucieszyć, dalej czując na sobie ciężar tej myśli, że więcej blondyna nie zobaczy. Oparty o barierkę dopiero teraz poczuł jak okropnie drżą mu ręce. Zamknął mocno oczy i pochylił się. Przykucnął i z dłońmi wciąż ułożonymi na poręczy, oparł się o nią czołem. - N-Nic mu n-nie jest. N-nic m-mu n-nie j-jest… - powtarzał szeptem, próbując się uspokoić.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Artyści jakoś w założeniu nie kojarzyli jej się z rozsądkiem, zabezpieczaniem się, przewidywaniem konsekwencji, czy choćby radzeniem sobie w otaczającej ich rzeczywistości. Być może duże potomstwo całego klanu było naturalną koleją rzeczy. - Pewnie są dumni, że ich wiekowy ród przetrwa. Przynajmniej ci, którym na tym zależy. - śmieszyło ją całe to podejście do czystokrwistości i parowania się wewnątrz czarodziejskich rodzin, przez co z dzieci wychodziły potem najróżniejsze kazirodcze abominacje. Ale nie wszyscy na szczęście zwracali ku temu uwagę, niezależnie od tego, czy wpajano im w młodości takie wartości, czy też pomijano to zupełnie, zostawiając sercowe sprawy poza strefą zainteresowań starszych przedstawicieli rodziny. - Prędzej uwierzyłabym, że April skopie mi tyłek jako szukająca. - rzuciła gorzko, krzywiąc się wręcz karykaturalnie. Nie był to jednak znak słabego humoru. Może po prostu lubiła drążyć w swoich porażkach. Bez nich nie mogłaby się rozwijać, prawda? - Ale zgodzę się, że może być bi, bo jakoś nie widzę u niego większego przywiązania do kwestii płci. - dlaczego temat zszedł właśnie na Elijah? Niby nie miała problemu z rozmawianiem o nim, zwłaszcza, że nie miała tendencji do złych myśli, czy negatywnych uwag w jego kierunku. - Krukonom znowu nie idzie po ich myśli. - co prawda na moment oderwała się od obserwowania meczu, jednak i tak trochę jej to doskwierało. Było 10:0, Eli z kontuzją, w głosie Moe pobrzmiewało zmartwienie. Czy Ravenclaw w tym roku jeszcze miał się odbudować?
Ostatnio zmieniony przez Morgan A. Davies dnia Sro Sty 29 2020, 13:41, w całości zmieniany 1 raz
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Kiedy już chciał się wycofać, żeby przypadkiem nikomu jednak nie przeszkadzać, drogę zagrodził mu Joshua, czego kompletnie się nie spodziewał. Nigdy nie wiedział, jak zachować się w obecności starszego mężczyzny, tym bardziej że ten był chodzącym entuzjazmem i zawsze wydawał się znajdować we właściwym miejscu oraz o właściwym czasie, co dla Chrisa było w jakiś dziwny sposób wręcz przerażające. Nie wiedział zupełnie na czym to właściwie polegało, ale po prostu zapominał języka w gębie, ile razy udawało mu się trafić na tego rosłego mężczyznę, który zdawał się zachowywać dokładnie tak, jakby dla niego nie istniały żadne problemy, czy może tematy tabu, a nawiązywanie znajomości było dla niego niczym betka. Trzeba przyznać, że pod tym względem o wiele łatwiej było w przypadku kilku innych profesorów, którzy najwyraźniej poza uprzejmym powitaniem, nie chcieli wdawać się z nim w jakieś głębokie pogawędki, czy coś podobnego. Gdyby tylko widział faktycznie, jak Nancy do niego macha, być może postanowiłby dołączyć po prostu do swojej pomocnicy, a tak sterczał jak kołek w płocie, jednocześnie zastanawiając się, co właściwie powiedzieć. - Ja tylko postanowiłem sprawdzić, w jakim stanie jest obecnie boisko, profesorze. I czy nie pojawią się kolejne uszkodzenia, którymi będzie trzeba się zająć w czasie ferii - powiedział w końcu, co brzmiało potwornie wręcz idiotycznie, ale właściwie było prawdą. Szkoda tylko, że przy tej okazji Chris brzmiał jak jakiś uczniak, który tłumaczy się ze swojego przewinienia, co już teraz powodowało, że miał ochotę zapaść się po prostu pod ziemię. Nie robił niczego złego, ale mimo wszystko poczuł się zapędzony w kozi róg i znowu zaczął się zastanawiać, z jakiego właściwie powodu jest Gryfonem, skoro bywały sytuacje, w których najwyraźniej bał się własnego cienia.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Jedni mieli talent do pakowania się w kłopoty, drudzy pojawiali się nie wiadomo skąd z uśmiechem na twarzy. Walsh należał do tej drugiej grupy. Nigdy nie pomyślałby, że może tym wprawiać kogoś w zakłopotanie. Tym bardziej kogoś nieomal w jego wieku. Dlatego starał się nie zwracać uwagi na fakt, że O’Connor wygląda, jakby chciał uciec w drugą stronę. Uniósł jednak brwi ze zdumienia, gdy usłyszał odpowiedź. Owszem, poprosił go o sprawdzenie boiska, ale w czasie ferii, a nie w trakcie meczu. - Daj spokój, przy takim tłumie niewiele sprawdzisz. Co szkodzi obejrzeć mecz? Chodź, siadamy - rzucił, tuż przed tym, jak sam ruszył na wolne miejsca. Nawet uczniowie nie peszyli się tak przy nim, jak gajowy. Poprawka, oni w ogóle się nie peszyli, jeśli nie liczyć autora ostatniego listu. Spojrzał na Chrisa i zaśmiał się krótko pod nosem, przenosząc spojrzenie na omniokulary. Pasowałby do treści listu, ale wątpił, żeby gajowy bawił się w udawanie kogoś innego, byle nie oddać czegoś osobiście. Problem polegał na tym, że Josha nieco bawiło takie zachowanie. Nic więc dziwnego, że nie odpuszczał żadnej okazji, żeby przetestować poziom speszenia drugiego mężczyzny. - Nie zgubiłem ich ostatnio w ogrodzie, gdy rozmawialiśmy? - spytał, jeszcze zanim rozpoczął się mecz, unosząc nieco omniokulary. Niewiele później drużyny pojawiły się na boisku, a uśmiech na twarzy Josha nieznacznie zmalał. Wciąż czuł ekscytację związaną z meczem, ale teraz przyglądał się zawodnikom. O niektórych coś wiedział, o innych nieco słyszał. Największym zaskoczeniem był niewidomy chłopak na pozycji szukającego. Czarny koń zawodów.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Elizaveta Konstantinova
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 164
C. szczególne : Albinoska -> białe włosy, brwi i rzęsy, bardzo jasna cera z różowymi akcentami
Patrzyła wielkimi z szoku oczami to na Fabiena, który zdawał się sam niedowierzać, że ten znicz złapał, to na Akiego, równie zdziwionego co jego przyjaciel. Sama podeszłą bliżej barierki, przyglądając się temu i tylko w niemiej radości uśmiechnęła się, nie mogąc zrozumieć dlaczego ten krótki urywek sportu wywołał w niej tyle emocji. Chciała wydusić z siebie, że było to niesamowite, zaproponować, żeby mu pogratulowali lub cokolwiek, co oddałoby właśnie jej odczucia, a przede wszystkim te Akiego, bo to on tutaj zdecydowanie mocniej przeżywał. Nic dziwnego, dziewczyna zachwycała się, gdyż oto niewidomy złapał znicz, i to jeszcze na samiutkim początku. Z kolei dla jej przyjaciela było to coś o wiele ważniejszego. Tym bardziej nie mogła sobie wyobrazić, co przyniosły mu kolejne sekundy. Wszyscy się cieszyli, gdy jakaś Puchonka podleciała do miotły Fabienia i w nią kopnęła… Nie złapał równowagi. To były jedne z najdłuższych kilku sekund, jakie przeżyła. Nigdy jeszcze nie widziała, jak ktoś spadał z miotły, z takiej wysokości. Było to przerażające. Jak w zwolnionym tempie zobaczyła drugiego Krukona pędzącego po spadającego kolegę z drużyny, to, jak miotła nie wytrzymała ciężaru i jak Aki, widząc to wszystko pochylił się bardziej. Aż złapała go za tył ubrania w przerażeniu, że i on straci równowagę i choć chłopak przy tym wszystkim raczej nie mógł tego poczuć, Eliza trzymała go twardo, jednocześnie przyglądając się całej scenie. Miała wrażenie, jakby powietrza jej zabrakło, gdy uderzyli w ziemię. Nie chciała mrugać, dopóki nie zobaczyła, że obydwoje się poruszali. Mało tego, cieszyli się, wymienili uścisk pełen emocji. Chyba dopiero wtedy cyrkulacja wróciła do jej ciała. Z kolei chłopak, którego tak zacięcie trzymała za bluzkę, że aż odbiła sobie paznokcie we wnętrzu dłoni, pochylił się i coś mamrotał. Cały się trząsł, jego kłykcie zbielały już dawno temu. Tłum szalał z zachwytu tą niesamowitą akcją, kiedy on nie mógł odetchnąć. Nie wiedziała co zrobić czy jak mu pomóc, sam musiał to sobie jakoś poukładać. Chcąc jednak pokazać, że nie był tu sam, że już mógł się rozluźnić, że wszystko nareszcie było dobrze, położyła dłoń na czubku jego głowy i pogłaskała tak, jakby to był Vivaldi. - Nic mu nie jest – powiedziała kojącym tonem, nie przestając ani na chwilę uspokajająco go głaskać.
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Jedną z ważniejszych kwestii, jaka dotyczyła Chrisa, był całkowity albo naprawdę niski poziom asertywności. Radził sobie jakoś w życiu, ale kiedy ktoś zachowywał się względem niego dość autorytarnie, nie umiał znaleźć sobie miejsca i czuł się wtedy mniej więcej tak, jakby znowu wylądował w szkole. Pewnie z tego między innymi powodu uznał, że nie dla niego jednak bycie profesorem, opiekunem albo kimś takim, bo dzieciaki po prostu weszłyby mu na głowę, a on byłby tym biednym nauczycielem, którego zawsze zapędza się do kąta i ma pełna satysfakcję z tego, że ten chodzi dokładnie tak, jak mu się zagra. Inna sprawa, że teraz czułby się już jak skończony idiota, gdyby dalej się wykręcał i zachowywał, jakby miał jakieś dziesięć lat, nic zatem dziwnego, że po prostu posłusznie przyjął propozycję, czy może raczej polecenie, jakie padło ze strony profesora. Nie był jednak nawet w stanie wyjaśnić mu, że teraz ma całkiem spore szanse na dostrzeżenie mankamentów boiska, a przede wszystkim, będzie w stanie obserwować tłuczki, dzięki czemu będzie wiedział, gdzie później szukać potencjalnych zniszczeń, kiedy tylko rozpoczną się ferie, a on otrzyma nieco upragnioną chwilę spokoju, gdzie nikt nie będzie wchodził mu na głowę. Zacisnął zatem zęby, czując również, że nieznacznie się rumieni, a kiedy Walsh odezwał się znowu, spojrzał na trzymany przez niego przedmiot i w zdziwieniu uniósł nieznacznie brwi.
- Na pewno nie, profesorze - odparł zgodnie z prawdą, a później zerknął w stronę dzieciaków, które szykowały się właśnie do gry. Ciekaw był, czy aby na pewno nie zaczną rozrabiać, ale jednocześnie nie życzył im w żaden sposób źle, bo w końcu oberwanie tłuczkiem, pałką albo spadnięcie z miotły nie zaliczały się do najlepszych rzeczy pod słońcem i sam z całą pewnością wolałby czegoś podobnego nie przeżywać. Jego lekcje związane z lataniem zakończyły się naprawdę prędko i gdyby mógł wybierać jakiś środek transportu powietrznego, zdałby się zapewne na hipogryfa, a może nawet i na latający dywan, aczkolwiek trzeba przyznać, że najbezpieczniejsza, jego zdaniem, była teleportacja. Pewnie dlatego nie bardzo rozumiał sport, który miał zaraz zacząć obserwować, jednocześnie właściwie modląc się w duchu, żeby @Hal Cromwell przyszedł mu jakoś z pomocą i zagadał ich tutaj na śmierć albo wdał się w pogawędkę z Walshem, który chyba czerpał jakąś przyjemność z tych swoich, jakby je nazwać?, żarcików.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Akaiah Sæite
Rok Nauki : VII
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 173 cm.
C. szczególne : Podkulona, przygarbiona sylwetka. Wzrok wbity w ziemię. Jąkanie.
Trwał tak z przyklejonym do barierki czołem przez jeszcze kilka sekund, powtarzając sobie w głowie wcześniejszą mantrę. Usta w końcu mu zastygły, umysł zaczął radzić sobie z przerażeniem lepiej, niż gorzej. W końcu czas dał Akowi na tyle dużo siły, by otworzyć oczy i raz jeszcze spojrzeć na boisko. Faktycznie, nic mu nie było. Siedział na wielkiej poduszce, głupiutko uśmiechnięty od ucha do ucha ze złotym zniczem w ręce, w otoczeniu Krukonów, którzy raz po raz zaczynali zlatywać z góry i porywać bohatera meczu w ramiona. Dopiero wtedy, tępo wpatrując się w blondyna, zaczął odbierać bodźce z zewnątrz. Zwolniony, niemal wyłączony na tamten moment świat ruszył dalej. Hałas. Piski… ktoś go trącił, inny nadepnął… ludzie rzucali się do wyjścia z trybun. Prawdopodobnie szli świętować. Dopiero na końcu, głuchy szum dopuścił do Aka świadomość, że ktoś trzymał go za ubranie. Spojrzał w kierunku Elizy, patrząc na nią z lekkim niezrozumieniem. Szybko jednak ponownie odwrócił głowę i podniósł się z kucków. Serce dalej biło mu jak szalone. Ręce drżały, lekko odrętwiałe od ściskania barierki… Zauważy? Zorientuje się? Nie. Każdy tak reagował. Po prostu się ogarnij… tak by zrobił każdy, to nie było dziwne. Nie przejmuj się. Powiedz coś. Wytłumaczyć się? Nie, to było dziwne Bił się z własnymi myślami, czując jak serce tylko mu przyspiesza. To było… kompromitujące. Nawet jeśli było uzasadnione, Ak czuł wstyd, że zareagował w taki sposób. Mógł się przecież trzymać w pionie. Naprawdę potrzebował tego czasu, żeby się uspokoić? Musiał wyglądać okropnie żałośnie. - P-Pójdę d-do d-dorm-dormitorium.– zdążył jedynie wyszeptać i… poszedł. Tak po prostu zostawiając Elizę. Za dużo wszystkiego. Za dużo złości. Frustracji. Wstydu. Miał dość dzisiejszego dnia, o którym na pewno nie zapomni jeszcze przez najbliższy tydzień: przecież sam był z Ravenclawu. W pokoju wspólnym będzie niemożliwie gwarno.
{ z.t }
Elizaveta Konstantinova
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 164
C. szczególne : Albinoska -> białe włosy, brwi i rzęsy, bardzo jasna cera z różowymi akcentami
Wychodzący z trybun czarodzieje w ogóle nie zwracali na nich uwagi, Eliza mogłaby się wręcz założyć, że gdyby była wyższa i ktoś choć trochę mocniej ją popchnął, może by i ona sama zleciała na ziemię. Potrząsnęła głową z grymasem niezadowolenia, takie myśli zdecydowanie nie były niczym przyjemnym, szczególnie kiedy skutki tego miała tuż przed swoimi oczami. A to, że profesor zdążył na czas zaczarować podłoże zdawało się bardziej szczęśliwym refleksem, niż faktycznie wyuczoną umiejętnością radzenia sobie w takich sytuacjach. Oglądała to, co działo się na boisku. Siłą odsuwaną Puchonkę, która właśnie dostawała reprymendę, Krukona z rozwaloną kostką, któremu ktoś chyba rzucił zaklęcie leczące na nią, bo w końcu mógł wstać i jakoś tak sama stopa wyglądała bardziej anatomicznie, niż przed chwilą (a zwracanie na to uwagi było po prostu zboczeniem zawodowym). Kątem oka jednak cały czas patrzyła na Akiego, który zdawał się powoli układać sobie to wszystko w głowie. Nie przestawała ani na chwilę dawać mu wsparcia, jedną dłonią wciąż go trzymała, bojąc się, że wciąż mógłby jakimś cudem wypaść i to nawet, jak był schylony, drugą nieprzerwanie głaszcząc go po głowie. Nie wiedziała, czy zwracał na to uwagę, ale nie zamierzała odchodzić. W końcu przyjaciel podniósł się z kucków i wyglądał na jeszcze bardziej zagubionego, niż kiedy tu szedł. Dziewczyna mogła się tylko domyślać, że było to spowodowane całym tym wypadkiem, niezrozumieniem dla niebezpieczeństwa tej sytuacji ze strony tłumów, czy tego, że po prostu się wstydził okazywania emocji przy inny ludziach. Nie chciała jednak grzebać w tym zbyt głęboko, znajdując kolejne powody. Wolała go wysłuchać, zrozumieć JEGO powód. Z tym, że Aki nie chciał się tym razem nim dzielić. Miał jeszcze bardziej niepokojącą minę, niż gdy tu przyszli. - Pewnie – zdążyła tylko rzucić, nim całkowicie zniknął jej w tłumie. Wiedział, że potrzebował się uspokoić i pozbierać myśli, przynajmniej wyglądał tak, jakby tego potrzebował. Ona sama czekała, jak największe grupki przejdą, po prostu obserwując radość na boisku wśród zwycięskiej drużyny.
/zt
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Uśmiechnął się pod nosem, spoglądając na boisko, gdy tylko Chris potwierdził, że nie zgubił w ogrodzie omniokularów. Był o tym przekonany, ale dobrze było się upewnić. To był już ostatni żarcik ze strony Walsha i gajowy nie musiał modlić się do opatrzności o ratunek. Choć rzucanie zdań z drugim dnem i obserwowanie reakcji na nie bawiło Josha, tak mecz był ważniejszy od chwilowej rozrywki. Nie znaczyło jednak, że zapomniał o towarzystwie. Pochylił się nieznacznie w jego stronę, aby komentować mecz z jego własnej perspektywy. Gwizdek, kafel w górę i wszyscy ruszyli. Nawet na trybunach dało się wyczuć napięcie, które zawsze towarzyszy zawodnikom, a może jedynie Josh tak się czuł. Puchoni złapali kafla i prawie zdobyli punkty. Mimowolnie skrzywił się, widząc skuteczną obronę. Nie miał jednak czasu na marudzenie w myślach, gdyż kafel znów próbował przelecieć przez pętle, tym razem po stronie Puchonów. Uśmiechnął się lekko, kiedy i tu obrońca poradził sobie bez większych trudności. Przez myśl przemknęło mu, że przy takim tempie mecz może być wielce obiecujący. Zignorował na moment ścigających, żeby spojrzeć w stronę szukających. Zastanawiał się, jakie szanse ma niewidomy zawodnik, ale wolał nie mówić tego na głos, póki nie zobaczy go w akcji. Gdy wrócił spojrzeniem do ścigających, dostrzegł, jak Puchoni tłuczkiem uszkadzają obrońcę Krukonów i zyskują punkty. Dobrze, byle tak dalej. Już miał się rozluźnić, usiąść nieco wygodniej, kiedy dostrzegł ruch szukających, a chwilę później zawodnik Krukonów trzymał znicza w dłoni. Uniósł brwi ze zdziwienia, które trwało nieco dłuższą chwilę. Ostatecznie uśmiechnął się już ze spokojniejszym wyrazem twarzy. Cóż, nie zawsze uda się wygrać, choć wierzył w Puchonów. - Dzięki za towarzystwo - rzucił do Chrisa, wstając z miejsca i ruszając ku wyjściu z trybun. To był dobry, choć krótki mecz. Zero fauli, czyste zagrania, szczęśliwe złapanie znicza… Może następnym razem Hufflepuff wygra.
/zt
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Można powiedzieć, że Chris mimo wszystko odetchnął z ulgą. Nie miał bladego pojęcia, dlaczego profesor tak bardzo się go uczepił, niczym przysłowiowy rzep psiego ogona, ale chyba tez nie chciał się jakoś szczególnie mocno w to zagłębiać. Na całe jednak szczęście Walsh był zaciekawiony samą grą, miał się zatem na czym skupić, a w tym czasie gajowy po prostu przypatrywał się z daleka obręczom i tym elementom trybun, którym był w stanie poświęcić swoją uwagę, bo dla niego właśnie te kwestie były o wiele ciekawsze i o wiele ważniejsze, nigdy nie rozumiał idei zabawy na miotle, a tłuczki były w jego odczuciu co najmniej chorym pomysłem, nic więc dziwnego, że wolał trzymać się od tego wszystkiego z daleka i całkiem dobrze mu się tak żyło, a już na pewno — o wiele bezpieczniej. W pewnym sensie można nawet powiedzieć, że fakt, iż mecz był wyjątkowo krótki, było dla niego wybawieniem, nie musiał się na niczym skupiać, nie musiał również siedzieć tutaj i modlić się do nie wiadomo kogo właściwie, o jakiś cud, który pozwoli mu wrócić do jego zajęć. Nie pasował tutaj, a jednocześnie było mu strasznie głupio tak po prostu sobie pójść, skoro właściwie został usadzony na trybunach. Kiedy Walsh rzucił swoje podziękowania, Chris jedynie skinął niezdarnie głową, nie mając najmniejszego pojęcia, co właściwie powinien powiedzieć. Nie wiedział nawet, w którym dokładnie momencie skończył się mecz, ani dlaczego tak się stało, nie było jednak sensu jakoś się w to zagłębiać. Odczekał po prostu, aż profesor odejdzie i dopiero wtedy zszedł po schodach, by skierować się w stronę Zakazanego Lasu. Nie było na razie sensu pchać się gdzieś na boisko, żeby sprawdzać, jak to wygląda po tej dość prostej i szybkiej rozgrywce.
//zt
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Aconite 'Haze' Larch
Rok Nauki : VII
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 165
C. szczególne : Bardzo oszczędna mimika, tatuaże, dość płynne ruchy - zarażona gracją od tańca
- Nie żeby to miało jakieś znaczenie, ale... - zaczęła, ale akurat na trybunach zrobiło się głośno przez zdobyte punkty, a gdy przysunęła się bliżej Moe, to nagle komentarz wydał jej się zbędny i bezsensowny. Faktycznie chciała powiedzieć, że jej rodzina jest jedną z tych "czystych" i nawet wielodzietnych, ale do Swansea było im daleko. I jakoś na określenie "ród" też nie zasługiwali, a przecież niczego im nie brakowało. No, może poza pieniędzmi. - Powiedziałabym, że płeć nie ma znaczenia - zaczęła, wyciągając dłoń przed siebie, by przymykając jedno oko wyobrazić sobie, że palcami zgniata Elijaha dzięki tej drobnej iluzji proporcji wynikającej z dzielącej ich odległość - Ale przez społeczeństwo i kulturę ma, więc... - opuściła dłoń z westchnięciem, urywając nie chcąc wchodzić na nieprzyjemne tematy, więc powróciła wzrokiem do zarumienionej twarzy Moe i oparła policzek o dłoń, a łokieć o barierkę. - Ale miło jest zaobserwować, że większością drużyn rządzą kobiety - dodała w zamian i lekko się uśmiechnęła, wyobrażając sobie chociażby Heaven jak wyciska ostatnie poty z tych Ślizgońskich osiłków. Zerknęła na boisko, chcąc zobaczyć jak to nie idzie Krukonom, ale prawdę mówiąc... nie za wiele rozumiała z tego co tam się działo. Nie była w stanie określić kto faktycznie dobrze sobie razi, a kto miota się bez celu po boisku. Mało to też ją zresztą obchodziło. - I tak chyba kibicuję Puchonom - mruknęła niezbyt przekonująco, bo poza drobnymi znajomościami, nie miała nikogo komu faktycznie życzyłaby wygranej. Po prostu lubiła kluski z Hufflepuffu, bo byli... mili.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Echo zdobytej bramki przeniosło się echem po trybunach i Moe rozkojarzyła się na tyle, że już nawet nie była pewna, czy i w jaki sposób Haze dokończyła swoje zdanie. Zmarszczyła brwi, nie chcąc ukrywać, że coś mogło jej uciec. A wolałaby nie ignorować tego, co Aco chciała jej przekazywać. Zwłaszcza, że często wiązało się to z ciągnięciem jej za język, by czegokolwiek się od niej dowiedzieć. - U Was to cała nadzieja w Twoim bracie. - skwitowała wreszcie, bezradnie wzruszając ramionami, a na koniec uśmiechając się, patrząc gdzieś w stronę boiska. Zdawała sobie sprawę z tego, że Nitka pochodziła z jednego z tych rodów, ale nic sobie z tego nie robiła. To był chyba dobry znak, że niczego to między nimi nie zmieniało. Nawet w dzisiejszym społeczeństwie była to w pewnym sensie nowość. Następna kwestia była w sumie bardzo podobna. Czy płeć, czy czystość krwi, prędzej czy później stawały się dogodnym miejscem na tworzenie podziałów i rozdzielanie przywilejów oraz miejsc w społeczeństwie. Nie chciała o tym teraz myśleć. Jedyny konflikt, jaki powinien mieć znacznie to ta mała wojenka o zwycięstwo w dzisiejszym meczu. Na słowa Aco dotyczące kibicowania Hufflepuffowi wbiła w dziewczynę podejrzliwe spojrzenie, aby następnie stanąć tuż przed nią z baardzo groźną miną. Chwyciła dłonie Haze swoimi, żeby nie odprawiała klątw na graczach przebywających na boisku. - To od teraz proszę kibicować tylko mnie. - zażądała, po czym pochyliła się do przodu, już całkiem zasłaniając jej widok na boisko i pocałowała ją, jakby właśnie w ten sposób miała ją do tego przekonać. W tym momencie rozległy się wiwaty, jednak zupełnie je zignorowała. Choć może nie, bo wtedy jeszcze mocniej naparła na Gryfonkę. Całowała. Całowała. Być może ostatnio robiła to trochę zbyt często. Nieważne.
Aconite 'Haze' Larch
Rok Nauki : VII
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 165
C. szczególne : Bardzo oszczędna mimika, tatuaże, dość płynne ruchy - zarażona gracją od tańca
Przegryzła kącik ust, rozbawiona wizją Aspa, który miałby płodzić bachory na potęgę, by ich ród nie wymarł, ale zaraz dotarło do niej jakim koszmarem byłyby rodzinne święta, gdyby musiał przyciągnąć całą tę zgraję ze sobą. Nie mówiąc już o tym, że zupełnie nie miałaby głowy do spamiętania tych wszystkich dat urodzin. Pewnie byłaby wtedy koszmarną ciotką, robiąc im grupowe wykłady, by wpoić im swoje przekonania i wartości, a gdyby ktoś z licznego potomstwa okazałby się nieheteronormatywny, to cała "wina" zostałaby zrzucona na nią. Może to i lepiej, że nie ma zbyt dużego kontaktu z obecnymi siostrzeńcami, chociaż przecież z miejsca ich pokochała. - Mam trzy siostry, więc liczę, że napłodzą tyle, że starczy i za mnie - mruknęła, darując sobie komentarze, że gdyby zależało to tylko od Aspa, to Larchowie z pewnością zniknęliby z powierzchni ziemi. - Najstarsza ma już dwójkę dzieci - dodała ciszej, jakby walcząc między chęcią podzielenia się informacjami, a poczuciem, że to zbędne. Uciekła spojrzeniem w stronę boiska, przesuwając opuszkami palców po chłodnej barierce, by ułożyć usta w bezgłośne "Thyme". Uniosła nieco brwi, widząc tę groźną minę Moe, zdziwiona, że aż tak zareagowała na fakt, że nie kibicuje Krukonom, ale zaraz jej wzrok powrócił do jej zwyczajnego spojrzenia. No, może nieco cieplejszego od tego standardowego. W końcu teraz miała o wiele lepszy widok, niż miała jeszcze przed chwilą, patrząc na boisko, a i została mile połechtana tym, że niechcący udało jej się odwrócić uwagę Gryfonki od meczu. W odpowiedzi też złapała jej dłonie, przyciągając ją za nie do siebie bliżej i przymknęła nieco powieki, chcąc skupić się tylko i wyłącznie na miękkich ustach. - Do boju, Moe - szepnęła cicho między jednym a drugim pocałunkiem, chcąc dać jej do zrozumienia, że z chęcią dostosuje się do narzuconej zasady i nie puszczając jej dłoni oderwała się od jej ust tylko po to, by swoimi zostawić kilka ciepłych śladów na jej policzku. - Przyznaj, że po prostu lubisz się całować publicznie - skomentowała, przechylając nieco głowę, by spojrzeć na nią z półprzymkniętych powiek. -Chcę zarobić jakiś szlaban w imię tej przyjemności - mruknęła, zastanawiając się od razu na której lekcji najlepiej dokonać tego drobnego występku, by zarobić szlaban, a nie stracić zbyt wielu gryfońskich punktów.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Nie miała pojęcia o siostrach i jej wyraz twarzy nie miał najmniejszego zamiaru tego ukrywać. Zmarszczyła brwi, jakby potrzebowała w skupieniu policzyć, ile w takim razie było łącznie rodzeństwa Larch. - Miażdżące poczucie obowiązku. - skomentowała, choć nie do końca wiedziała, czy ktokolwiek z rodziny rzeczywiście w takim stopniu poczuwał się do dbania o rozrost drzewa genealogicznego. Cóż, jako rodzina zielarzy pewnie i takim drzewem niektórzy zajmowali się z rodzinnie wpajaną pasją. Zagrzewający szept Haze był więcej warty od wszystkich tych krzyków, jakie słyszała za plecami. Wyglądało na to, że ktoś złapał znicza. I nikt nie wracał uwagi na dwie Gryfonki, które najwyraźniej poniosło ze względu na wydarzenia meczowe. Oby, bo w ich grze nie chodziło o punkty. Kiedy oplotła palcami jej dłonie i napawała się uskrzydlającym smakiem kolejnych pocałunków, nagle dotarły do niej słowa, które kompletnie podburzyły jej zuchwałą postawę. Czy obruszyła się względem nieprawdziwej plotki, jaką właśnie ją potraktowano? A może dotarła do niej swego rodzaju szorstko uświadamiająca prawda? - Całować Ciebie. - poprawiła ją prawie natychmiast, choć chyba tylko w swoim mniemaniu, bo wcześniej miała moment nieprzytomnego zawieszenia w czasie. Karcąco wpiła przy tym paznokcie w wierzch dłoni Aconite. I wróciła do pocałunku jakby w ramach potwierdzenia swoich słów. Czy ten mecz na pewno rozgrywał się w styczniu? Atmosfera na trybunach chyba jeszcze nigdy na nią tak nie działała. Ostatnią pieszczotę zakończyła delikatnym chwyceniem jej wargi zębami. Może już powinny sobie stąd pójść zanim rzeczywiście ktoś zwróci na nie uwagę.
Aconite 'Haze' Larch
Rok Nauki : VII
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 165
C. szczególne : Bardzo oszczędna mimika, tatuaże, dość płynne ruchy - zarażona gracją od tańca
Zmrużyła oczy, czując paznokcie wbijające się w skórę i cofnęła dłonie do siebie, by uciec tym lwim pazurkom na dobre. Zaraz jednak jedna z dłoni pomknęła na biodro Moe, a druga na tył jej szyi, by współpracując przyciągnąć Davies bliżej Haze. Z tej bliskiej odległości, przylegając do niej ciasno, zajrzała pewnie w jej oczy, mimo szalejącego w piersi serca i leniwie rozkwitającego na policzkach różu. Nie była pewna co jej odpowiedzieć, więc sięgnęła po pocałunek, jakby miał być odpowiedzią na wszystko. Chciała ją mieć tylko dla siebie, a jednocześnie bała się zadeklarować, że i ona miałaby być tylko dla niej. Chciała ją osaczyć, zamknąć w ciasnych ramach swoich nakazów, a jednocześnie chciała, by pozostała wolna, nieskrępowana i spełniała każdą swoją zachciankę jak na odważną, nastoletnią Gryfonkę przystało. Zdecydowanie lepiej było nie mówić nic, niż zdradzać się swoją niepewnością i hipokryzją. Zamknęła oczy, poddając się chwili, ale zaraz zmusiła się do ich rozchylenia, na granicy świadomości przypominając sobie o tłumie ludzi wokół. Zacisnęła palce na boku Moe, czując jej zęby na wardze, po chwili przesuwając po tym miejscu koniuszkiem języka, jakby chciała nim wyłapać wspomnienie pocałunku. - Spróbuj tylko z kimś innym, a wywołam w nim atak płaczu - rzuciła cicho, dopiero po chwili orientując się, że ta myśl naprawdę wybrzmiała poza jej głową, więc szybko dodała: - Chodź pogratulujesz temu swojego przyjacielowi - tuż po tym jak rozejrzała się po trybunach i boisku, by szybko ustalić kto właściwie wygrał. Złapała ją za dłoń i pociągnęła w stronę ewakuującej się z trybun kolejki, odwracając wzrok gdzieś w stronę zamku, by ukryć dyskomfort swoim niekontrolowanym zachowaniem.
| ztx2
Bruno O. Tarly
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183,5
C. szczególne : mocno zarysowane kości policzkowe, baran na głowie, typowo brytyjski akcent
Ostatnie tygodnie były bardzo gorące i napięte. Cała ta sytuacja z zakazami i meczami wymknęła się trochę spod kontroli, ale Bruno pokładał wielkie nadzieje w ich drużynie Quidditch'a. Nawet jeśli najwspanialsza Moe nie zagra. Ufał, że wygrają ten mecz i pokażą Ślizgonom, gdzie węże zimują. Przyszedł na trybuny trochę przed czasem, by zająć dogodne miejsce. Usiadł w przedostatnim rzędzie, po środku. Stąd powinien mieć dobry widok, a przy okazji nie będzie nikomu zasłaniał widowiska. W powietrzu czuć było zapach rywalizacji, ale też... wiosny? Grunt, że widoczność była dobra i nie wiało za nadto. Tarly zabrał ze sobą szalik w barwach najlepszego Domu ever, namalował też na swoich polikach złoto-czerwone pasy. Czekał tylko, aż Haze przyjdzie i będzie skandować w najpiękniejszy możliwy sposób. Był gotowy. Na wygraną dla Gryffindoru!
Aconite 'Haze' Larch
Rok Nauki : VII
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 165
C. szczególne : Bardzo oszczędna mimika, tatuaże, dość płynne ruchy - zarażona gracją od tańca
Cały temat okołomeczowy był już tak namolnie wszechobecny, że teraz nawet gdyby nie chodziło jej głównie o Moe, to wciąż, o szalony Merlinie, naprawdę przyszłaby na ten mecz. Po części dlatego, że zwyczajnie zsolidaryzowała się w ostatnim czasie z Gryfonami, a po części dlatego, że napięcie było już tak duże, że liczyła na jakąś burdę. Może na trybunach rozpęta się jakieś zaklęciowe piekło, w którym będzie mogła się odnaleźć? Ubrała się w całości na czarno i dla bezpieczeństwa własnych stóp, gdyby jednak bitka na trybunach się odbyła, wybrała ciężkie, wojskowe buty i by nie ryzykować zniszczenia swojego ukochanego alfonsowego płaszcza, wciągnęła na siebie zamiast niego krótką skórzaną kurtkę, jedynie czapką Gryffindoru odcinając się od grobowego wizerunku. Szybko odnalazła wzrokiem @Morgan A. Davies i kładąc jej dłoń na ramieniu, palcami drugiej dobrała się do jej szalika, by odchylić go lekko i odsłoniętą skórę naznaczyć czerwienią swojej szminki. Musiało to starczyć za powitanie i wsparcie, bo zdecydowała się nie rozpraszać jej swoją obecnością podczas dzisiejszego meczu, wiedząc jak ważny jest dla pani Kapitan. Zresztą... czy właściwie byłaby w stanie ją dziś rozproszyć? Nie znaczy to, że zamierzała całkowicie się od niej odciąć, a jedynie dać jej przestrzeń i możliwość analizy gry. Wybrała zresztą miejsce tuż za nią, chcąc mieć ją na oku i w razie czego móc ochronić ją jakimiś zaklęciami, gdyby jednak doszło do... Tak, bójki. Naprawdę liczyła, że szanse na nią są duże. Oparła wojskowy bucior o łączenie między siedzeniami i przytrzymując się jedną dłonią oparcia, drugą sięgnęła do czupryny Bruna, by poczochrać go w ten sposób na powitanie z cichym (i naprawdę przyjaznym jak na nią!) "Cześć, maluchu", po czym odwróciła się i opadła na siedzenie, w ten oto sposób mając tył głowy Moe przed sobą, a swój własny prezentując Brunowi. Piękną kolumnę stworzyli, prawda?
Alise L. Argent
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : dołeczki w policzkach przy uśmiechu, zawsze nosi bransoletkę ze smoczym akcentem i łańcuszek z zawieszką z Irlandzką Koniczynką
Latanie nie było może jej ulubionym sportem, ale doskonale rozumiała to, jak łatwo wkradało się w serce. Sama przecież teoretycznie należała do rezerwowej części drużyny swojego domu. Dotrzymywanie słowa było dla Alise równie ważne, co szczerość, więc gdy tylko zbliżała się godzina rozpoczęcia meczu, odłożyła rysunek i zaczęła się zbierać, aby zdążyć jeszcze złapać Boyda przed meczem, żeby życzyć mu powodzenia. To też obiecała. Wciągnęła ciemne jeansy, luźną, grubą bluzę w odcieniu czerwieni rodem ze sztandaru Gryffindoru i związała włosy w wysoki kucyk za pomocą złotej wstążki. Nie mając mundurka w barwach domu, to musiało wystarczyć, bo zapomniała całkiem przygotować czegoś specjalne na okazję meczu. Była dobra w przerabianiu i tworzeniu ubrań. Pożyczony od gryfona szalik od jego zestawu szkolnego, związała luźno na szyi, zgarniając niewielki plecak na ramiona i wyszła, kierując się do wyjścia z zamku. Wspięła się na wysoką konstrukcję, rozglądając dookoła z zaciekawieniem. Wciąż było sporo czasu, jednak chciała mieć dobre miejsce i nie przepychać się na ostatnią chwilę. Na szczęście nie była jakaś upośledzona czy nieśmiała, potrafiła znaleźć sobie towarzystwo. Niewiele myśląc, usiadła obok @Bruno O. Tarly, mając poniżej @Aconite 'Haze' Larch i głowę @Morgan A. Davies. Położyła dłonie na kolanach, odwracając głowę w stronę chłopaka z charakterystycznym dla siebie, promiennym uśmiechem. - Cześć wam! - rzuciła na przywitanie, przesuwając błękitne ślepia na brunetkę poniżej, apotem na tył głowy przyjaciółki. Morgan pewnie pękało serce, że nie mogła zagrać w meczu, Quiddtich był przecież dla niej tak ważny. - Możemy razem dziś kibicować? Jestem Alise. Dodała jeszcze, uznając, że wypada się przedstawić. Poprawiła szalik, przesuwając spojrzeniem na boisko, przekładając plecak na kolana i zaciskając na nim palce. Nie przeszkadzało jej, że bezczelnie wpadła w stado gryfonów, skoro sama im kibicowała.
Hal Cromwell
Wiek : 62
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175cm
C. szczególne : okulary do czytania, bardzo zły tatuaż na lewym ramieniu (podgląd w kp)
Zdawał sobie sprawę, że będzie dla niego najbardziej niezręczny mecz w życiu, właściwie odkąd zakazał uczestnictwa Morgan. W swej naiwności wierzył jednak, że z czasem wszyscy zdążą się pogodzić z sytuacją i jak na gryfonów przystało dadzą z siebie wszystko, mimo przeciwności. Najwidoczniej przecenił jednak dojrzałość swoich ekswychowanków i trochę obawiał się, że zajęci jęczeniem i pozbawionymi sensu szantażami, mogli obudzić się ręką w nocniku. Byłaby szkoda, bo nawet bez kapitan mieli piekielnie mocny skład. Oczywiście przyszedł, aby kibicować Gryfindorowi. Nie miał już najmniejszych złudzeń, że młody Lwy w najlepszym wypadku mają go głęboko gdzieś, ale gryfonem był bez porównania dłużej niż ich opiekunem. I tak przyszedł by na trybuny, choćby dla samego siebie i zamiłowania do quidditcha. Tym razem jednak miał komu kibicować i to bardziej niż całej drużynie razem wziętej kiedykolwiek – Loulou.
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Nie wyglądał jak typowy kibic, bo i takowym nie do końca był. Nie miał ze sobą ani przekąsek, ani napojów, ani energii potrzebnej do dopingowania. Nie był też szczególnie przebrany – pokusił się o przetransmutowanie krukońskiego szalika na barwy Gryfonów, ale poza tym wyglądał raczej standardowo, ba: dość elegancko. Miał ze sobą notatnik i ołówek, a na trybunach pojawił się sporo wcześniej przed meczem, by zająć jakieś dobre miejsce. Już wtedy widział @Morgan A. Davies, która na miejscu pojawiła się jeszcze wcześnie niż on, ale nie podszedł do niej i nie przywitał się w żaden inny sposób niż pomachanie ręką. Nie chciał jej przeszkadzać, wiedział, że siedzenie tutaj musi być dla niej trudne, a sam był bardzo słaby w kwestii pocieszania innych osób. Zresztą jak zarazić kogoś dobrym humorem kiedy samemu cierpiało się na jego deficyt? Usiadł wygodnie, zakładając jedną nogę na drugą i otworzył notatnik na niezapisanej stronie, by zacząć pokrywać ją eleganckim pismem i mniej urokliwymi rysunkami pomocniczymi. Nie był tu by dopingować – w każdym razie nie tylko i nie przede wszystkim – był tu, by analizować. Potrzebował na przykładzie swoich kolegów i koleżanek z innych domów wyciągnąć kilka wniosków, które mogłyby mu pomóc w następnym meczu. Krukoni nie zachwycali w tym sezonie... a on musiał sprawić, by zabłysnęli w swoim ostatnim meczu.
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Nadszedł czas meczu Gryfonów przeciwko Ślizgonom. W normalnych okolicznościach Viol nie kibicowała szczególnie żadnej konkretnej drużynie. Ot była na trybunach tylko po to, by popatrzeć na dobrą rozgrywkę Quidditcha i poznać kondycję swoich rywali. Czy też popatrzeć na to jak radzą sobie na boisku jej znajomi, bo pomimo nieraz dosyć zaciętej rywalizacji między domami mimo wszystko była dosyć blisko z innymi graczami. I tak zapewne nie robiłoby jej wielkiej różnicy kto wygra. Czy będzie to Slytherin, który trzymał się dosyć mocno i w którym na pozycji ścigającego latał Will, którego naprawdę lubiła i traktowała niemal po bratersku, ale z drugiej strony był też Gryffindor, który został pozbawiony Morgan, grającej na pozycji szukającego. A wszystko przez ich jeden głupi wybryk. I choć bezpośrednio Moe nie mogłaby się przyczynić do ewentualnego zwycięstwa Gryfonów poprzez złapanie znicza to jednak ufała, że wytrenowała ich wystarczająco, by poradzili sobie na boisku bez niej. Może wygrana jakoś osłodziłaby jej teraz to wszystko? Dlatego też Strauss w ramach solidarności z Gryfonami pojawiła się na trybunach z dosyć luźno owiniętym wokół szyi szalikiem w gryfońskich barwach, który podpieprzyła siostrze z kufra. Teraz wystarczyło jedynie znaleźć sobie jakiś dobry punkt widokowy. Dosyć szybko na trybunach dostrzegła postać Moe, której chyba podświadomie gdzieś wyglądała i niewiele myśląc zaczęła się przebijać w jej kierunku. - Hej. Jak nastroje przed meczem? - zapytała dosiadając się do @Morgan A. Davies. Nie chciała tego po sobie poznać, ale naprawdę martwiła się o to jak pani kapitan znosi to wszystko. W końcu to miał być jej wielki dzień, a tutaj siedzi na trybunach zamiast latać ze swoim zespołem. Odwróciła się jeszcze, by zerknąć na siedzące za nią zbiorowisko, na które składali się @Bruno O. Tarly, @Aconite 'Haze' Larch i @Alise L. Argent. Pomachała do nich na przywitanie i posłała im uprzejmy uśmiech, by zaraz odwrócić się w kierunku boiska.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Zajęła na trybunach miejsce dla siebie na grubo ponad godzinę przed rozpoczęciem meczu i wpatrywała się w puste miejsca siedzące z równie pustym spojrzeniem. Czy jej decyzja na temat szukania Hem była odpowiednia? Czy nie obarczała jej na siłę zbyt dużą presją? Serducho jej się kołatało, głowa huczała pomimo studzącego chłodu, jaki panował na zewnątrz. Z kolejno pojawiającymi osobami witała się ciepłym uśmiechem, jednak w milczeniu, wyraźnie skupiona i oderwana od tego, co działo się wokół. Przynajmniej do momentu, aż ujrzała wychodzących na murawę Gryfonów. Wtedy, choć właściwie tylko zacisnęła dłonie w pięści, coś wreszcie w niej ożyło. - Gotowi? - wstała na moment z miejsca i odwróciła się do pozostałych zebranych osób, być może przez chwilę zasłaniając im widoki na stadion. Na twarzy malował jej się zacięty, ale i szeroki uśmiech. Chyba była dobrej myśli, jakkolwiek nie wyglądałaby jej sylwetka wcześniej. Szybko usiadła, skupiając się na kolejnych graczach czerwonej drużyny.
April Jones
Wiek : 36
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 161 cm
C. szczególne : mnóstwo piegów, niski wzrost, często nosi kwiaty we włosach
Przyszła na ten mecz nie po to, żeby oglądać zmagania młodych miotlarzy, tylko dla wewnętrznego wsparcia Hala. Nie miała zamiaru w ogóle kibicować żadnej z drużyn, jednak chwilę przed wyjściem coś ją tknęło i szybkim zaklęciem przywołała do siebie szalik w zielono-srebrnej barwie. Owinęła się nim szczelnie, jednocześnie zakładając ciepłą czapkę i grubą kurtkę. Pogoda za oknem nie należała do najlepszych. Na boisko wyruszyła tuż przed godziną rozpoczęcia meczu, nie chcąc, żeby napatoczył się na nią jakiś uczeń. Nie miała nastroju do bycia pogodną Aprilką i chciała mieć jak najmniej kontaktu z innymi ludźmi. Kiedy weszła na trybuny dostrzegła na nich Hala, więc podeszła dziarskim krokiem. - Raz Gryfon, na zawsze Gryfon, co? - Nie ukrywała swojego szalika. W dzisiejszym meczu kibicowała Slytherinowi, po raz pierwszy od bardzo dawna.