Całe boisko okalają wysokie trybuny z których, przy pomocy lornetki, można zobaczyć każdy ruch graczy. Udekorowane są kolorami domów, czyli zielonym, niebieskim, żółtym i czerwonym. Dla nauczycieli przeznaczona jest oddzielna loża. Czasem zagości tam również dyrektor lub pracownik Ministerstwa. Podczas meczu, całe trybuny rozbrzmiewają dopingującymi okrzykami i mienią się rozmaitymi hasłami.
Autor
Wiadomość
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Chętnie sama by zagrała - gdyby nie to, że nie była już w kadrze Hogwartu i jakby na to nie spojrzeć urodziła. Po cesarce ze względu na biodro i Vulnerze była praktycznie jak nowa tuż po przyjściu Florence na świat - ale tak czy siak miała się nie nadwyrężać, bo jej ciało potrzebowało jeszcze spokoju... Na tyle, na ile mogło go zaznać przy noworodku. Nie mogła jednak zgodzić się na to, by zostać w domu w Hogsmeade, ZWŁASZCZA, że miał grać nie kto inny jak jej... współlokator. I chociaż sam nieco kręcił nosem, tak Perpetua doskonale wiedziała, że robi to tylko na pokaz i cieszy się z jej zapowiedzi kibicowania. Dosłownie jak za starych szkolnych czasów, już po wypadku, kiedy to Williams dalej latał w szkolnej drużynie, a ona nieodmiennie kwitła na trybunach. Nawet - nie wiedzieć skąd - wygrzebała z dna szafy szalik Gryffindoru, poszarzały już ze starości, który zawinęła mu kiedyś z kufra. Musiała wyglądać dość osobliwie, ubrana jak zawsze w zwiewną, elegancką sukienkę podkreślającą - teraz już znów - smukłą talię, z zarzuconym szalikiem gryfonów na odsłonięte ramiona. Po raz kolejny korzystała z wychodnego - w duchu dziękując Whitlowowi, że tak chętnie wyciągał ramiona po małą Florence. Ustawiła się gdzieś przy barierkach - a jakżeby inaczej - wychylając się przez nie delikatnie. Niebieskie tęczówki lustrowały murawę w poszukiwaniu @Huxley Williams, żeby przypadkiem nie umknął mu fakt, że jednak się pojawiła. Kątem oka zauważyła jednak siedzącą na ławce obok znajomą sylwetkę. — Dzień dobry Felinusie — właściwie to wręcz zaświergotała, obdarzając - jeszcze - studenta promiennym uśmiechem. — Myślałam, że zobaczę Cię na boisku — przyznała szczerze, wodząc wzrokiem od czekoladowych tęczówek do murawy boiska.
Ludzie powoli zbliżali się do murawy, a liczne sylwetki zaczęły prześwitywać poprzez kolejno zajmowane miejsca. Spoglądając tym samym dookoła, student niespecjalnie miał możliwość wyróżnienia się na tle innych. Zresztą, niespecjalnie na razie chciał. Poprzez dość głupią sytuację odebrał sobie szansę zagrania w ostatnim w tym roku meczu, który nie dość, że był prowadzony w luźnej formie, to jeszcze umożliwiał dobór mieszanych składów. Tyle dobrze, że Maximilian okazał się w pewnym stopniu rozwagą i nie postanowił wziąć w tym wszystkim udziału. Raczej, wszak na razie jeszcze go nie widział, gdy czekoladowe tęczówki obserwowały wchodzących na boisko graczy, a opuszkami palców przesuwał po i tak już luźnym krawacie, od czasu do czasu bawiąc się guzikami od białej, dopasowanej koszuli. Nie spodziewał się tym samym, że zdoła w tłumie zostać dostrzeżony przez znajomą twarz. Kiedy tak siedział i starał się wszystko dokładnie analizować, miejsce obok niego zostało zajęte przez Whitehorn. Odwróciwszy twarz ku niej, lekko się uśmiechnął, podnosząc kąciki ust do góry. Pamiętał rozmowę z nią na zapleczu, a teraz - gdy widział ją po tym wszystkim - zdawała się odzyskać dawny blask. Był to naprawdę przyjemny widok, w szczególności, że mógł obserwować zmiany nie tylko w swoim życiu, ale także tym należącym do kogoś innego. - Dzień dobry, Perpetuo. - odwzajemnił przywitanie, nie zdejmując na ten czas wcześniejszej mimiki twarz. Zresztą, nie widział w tym żadnego sensu; od kiedy doszedł do porozumienia z samym sobą i nie unikał korzystania z emocji, odzyskał pewien spokój ducha i nie sprawiał żadnego problemu. Na słowa dotyczące uczestnictwa w meczu, posłał trochę skrępowany uśmiech. - Ach. - rozpoczął. - Wczoraj złamałem nogę i nie chcę jej przeciążać przed balem na koniec roku szkolnego, nawet jeżeli ta została zaleczona. Bardziej mi jednak zależy na uczestnictwie w tym mniej... sportowym wydarzeniu. - może nie powinien tłumaczyć niedyspozycji, ale nie widział sensu w okłamywaniu byłej opiekun domu Helgi Hufflepuff. Też, skoro to był ostatni bal, gdzie mógł iść oficjalnie, nie zamierzał tej okazji marnować poprzez własny upór i determinację względem uczestnictwa w meczu. - Kibicujesz komuś konkretnemu? Czy przyszłaś poobserwować starania zarówno nauczycieli, jak i uczniów oraz studentów? - zaintrygowało go to wszystko, ale też, tonem głosu nie wymagał od niej odpowiedzi, wiedząc, że pewne rzeczy powinny zostać zachowane pod kopułą czaszki. Mimo to podejrzewał, że bez powodu półwila nie udałaby się w te strony - nie po zmianie pracy.
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Poczucie winy już jej nie przygniatało, co też było z resztą widać... Chyba, że dotyczyło ono pozostawiania nowonarodzonego dziecka (choć nie na długo) pod innymi niż jej skrzydłami. Mimo wszystko stresowała się delikatnie, choć ukrywała to dość skrzętnie. Niewiele było osób, którzy przez tą fasadę by przejrzeli. Jedna z nich właśnie szykowała się do wyjścia na boisko. Uśmiechnęła się jeszcze szerzej, kiedy Lowell przywitał ją po imieniu - dokładnie tak, jak wcześniej go prosiła. Nie wiązały ją już żadne 'nauczycielskie ramy' toteż wydawała się być jeszcze bardziej swobodna. — W c z o r a j...? — powtórzyła za studentem, a przez jej twarz przebiegł szczery wyraz zatroskania. Odwróciła się na moment od boiska, uważnym spojrzeniem jasnych oczu lustrując sylwetkę Lowella. — To rzeczywiście dobry wybór nie wychodzić na boisko — przyznała chłopakowi rację, przytakując z uznaniem nad jego przezornością. — Chociaż mnie samą na przykład trochę rwie do lotu... To chyba przez to niewychodzenie z domu — zaśmiała się krótko, wzruszając ramionami. W końcu nawet najlepsza mama - a na taką Whitehorn jednak aspirowała - miała wychodne. Obróciła się ponownie w kierunku boiska, wystukując na balustradzie tylko sobie znany, radosny rytm. Przy okazji zanotowała w myślach informację o balu na zakończenie roku szkolnego... — Odkąd w szkole spadłam z miotły i wyleciałam z drużyny jestem dzielnym kibicem — przyznała ogólnikowo, spoglądając przez ramię na Felinusa. Czuła delikatną pytającą aurę od Puchona, acz absolutnie nienachalną. Podobały jej się te zmiany w młodym mężczyźnie - pozytywne. — Ale przyszłam tutaj dla profesora Williamsa — przyznała bez ogródek, zerkając na boisko, akurat kiedy wszyscy wzbijali się w powietrze. Obruszyła się w miejscu, machając energicznie w kierunku rozglądającego się za nią Huxleya. Gdyby mogła, teraz byłaby boiskowym halogenem.
Lowell nie wiedział, co się działo tak naprawdę w życiu kobiety. Słyszał o ślubie, ale dalej wszystko pozostawało jedną niewiadomą, jakoby prawda została przykryta przez materiał, którego nie zamierzał odkrywać. No ba, nawet go nie dotykał. Nie lubił, gdy ktoś specjalnie starał się odkryć niektóre fakty z jego życia, a więc i nie bez powodu wobec byłej profesor podchodził niezwykle podobnie. A skoro ta chciała porzucić otoczkę autorytetu, oddając się kompletnie innej pracy, akceptował to. Zresztą, kiedy już wchodził w te dorosłe życie, w którym wiele osób wymagało od niego dojrzałości, nie widział sensu utrzymywania bardziej... oficjalnego tonu. Za niedługo, jeżeli uda mu się dostać do wymarzonej pracy, do wielu byłych nauczycieli będzie musiał podejść na porządku dziennym. A przynajmniej miał nadzieję, że jakoś nie będzie potrzebne utrzymywanie tych ram serdeczności i życzliwości w specjalnym zwrocie. Jakoś mu to nie pasowało. - Tak, wczoraj. - prychnął, choć i tak miał znacznie więcej szczęścia od uczennicy, która to dosłownie otrzymała kopytem w łeb. Konie ewidentnie go nie lubiły, w związku z czym przez najbliższy czas nie zamierzał przedostawać się na polanę pegazów. Wcześniej złamany bark został już w pełni zaleczony, a też - miał okazję podróżować dzień po incydencie w samym sercu dżungli, w związku z czym czasami porzucał ramy racjonalizmu, ale w tym konkretnym przypadku miał dość mocny powód. - Mnie trochę też... - lekko się zaśmiał. Opieka nad dzieckiem była jednak tym, co go trochę przerażało, jako że nie widział siebie w roli idealnego ojca - poprawka - nie mógł nim być, w związku z czym nie uważał, by jakkolwiek nadawał się do tego typu czynności. A przynajmniej taki podejrzewał powód, dla którego Perpetua musiała pozostawać w domu i rzadko z niego wychodziła. - Ale nikt nie powiedział, że myślimy i chcemy działać w prawidłowy sposób. - to prawda. Może ich ciągnęło do lotu, ale jednak postawili na logikę i chęć uniknięcia potencjalnych problemów. Student przyglądał się staraniom drużyn, choć ewidentnie Wololo górowało i nie pozwalało w żaden szczególny sposób na to, by jakkolwiek nauczyciel działalności artystycznej mógł obronić pętlę. Wpuścił kolejną, a to świadczyło o tym, że albo mało grał, albo... po prostu nie miał dzisiaj szczęścia. Aslan całkiem nieźle go obronił, a też - samemu Felinus nie spodziewał się, że profesor Williams będzie miał taką celność, siłę i precyzję. - Pamiętam, jak graliśmy na początku roku szkolnego w magiczne polo... nie myślałaś, żeby od czasu do czasu powrócić do starych aktywności? - nie wiedział, że wspomnienie to może być bolesne, ale doskonale pamiętał, jak potraktował wówczas biedną opiekun Hufflepuffu, uderzając praktycznie z całej siły w jej drobne ciało. Słowa te nie były jednak nachalne, ubrane w uprzejmy ton; nie zarzucał jej niczego, mimo tego, iż konstrukcja mogła wskazywać na coś kompletnie innego. - Chyba że ten upadek z miotły w jakiś sposób uniemożliwia ci przyjemną rozgrywkę. - kiwnąwszy głową, niezbyt wiele wiedział na temat tego, co się wydarzyło w jej młodzieńczych latach. Też, nie wtykał nosa tam, gdzie nie trzeba. - Kompletnie się nie spodziewałem, że będzie grał. - zaśmiawszy się lekko, trudno było jednak, żeby myślał z początku inaczej. Mimo to nie znał profesora Williamsa na tyle, by móc stwierdzić, że znajdzie w sobie zapał i chęć do działania na pozycji pałkarza. Poprawiwszy znajdujące się na nosie okulary, następnie, zauważając parę nieprzyjemnych refleksów, zdjął je i wyczyścił poprzez trzymaną w kieszeni do tego chusteczkę, by tym samym ponownie założyć je z powrotem na pierwotne miejsce. Na krótki moment się zastanowił, spoglądając raz to na boisko, raz to na kobietę. Spoglądając na nią, zdawała się być bardziej żywa, a przede wszystkim... szczęśliwa. To był miły widok, jako że pamiętał, jak życie zawrotnie się zmieniło o sto osiemdziesiąt stopni, ale na gorsze. Whitehorn straciła ogniki w oczach, on natomiast stał się strażnikiem wspomnień, które Solberg utracił w wyniku wydarzeń. Trudno było nie odnieść wrażenia, że poprzednie miesiące pozostawały zbyt trudne do przetrawienia i przełknięcia. - Odzyskałaś dawną pogodę ducha i wyglądasz znacznie lepiej. Miło jest widzieć, że ci się układa. - w życiu, pod względem córki, tak, by ciężar życia nie sprawiał problemów, a człowiek mógł pójść do przodu i zacząć korzystać z tego, co znajduje się w zasięgu ręki - przyznał, ale tego nie powiedział. Być może działał niczym w ciemnym labiryncie - na ślepo - ale intuicja podpowiadała mu, że te zmiany nie wzięły się znikąd i Whitehorn wygląda naprawdę lepiej - czy to pod względem podejścia do Williamsa, czy jednak do niego samego. Sam nie wiedział, czemu to powiedział, ale może chciał zakomunikować, że zauważa te zmiany w jej zachowaniu i być może miał zamiar zakomunikować, by ta wiedziała, iż mimo zamkniętego wcześniej charakteru, naprawdę docenia te rzeczy. - Jeżeli mogę zapytać... dlaczego nie dawałaś mi ujemnych punktów i nie zgłaszałaś wielu przypadków mojego zachowania dyrektorowi Hampsonowi? - naprawdę go to zastanawiało, bo zdawać by się mogło, że pod jej skrzydłami naprawdę mu nic nie grozi. Mimo to chciał poruszyć tę kwestię. - Naprawdę mnie to zastanawia, bo to nie jest tak, że wszystkich można ukrywać, dawać im dożywotnią amnestię i pozwalać na dalsze takie wybryki. - wytłumaczył poniekąd, spoglądając raz na Perpetuę, a raz na to, co działo się na boisku.
Mecze quidditcha zawsze wiązały się z emocjami. Na boisku oraz na trybunach. Úlf osobiście nigdy nie grał w drużynie za swoich młodzieńczych lat z kilku powodów. Między innymi dlatego że okropnie się z tymi magicznymi badylami dogadywał. Obecnie nie są w stanie nawet dobrze go unieść tak żeby nie stracił równowagi i nie spieprzył się na ziemię. Na szczęście obserwować mecze mógł już na spokojnie bez żadnych obaw. No chyba że ktoś postanowi wystrzelić tłuczek prosto w niego, bo "nie trafił w cel". Ale aż tak źle być nie może. Gryfoni nie grali, więc nie kibicował za bardzo żadnej ze stron. Ubrany był może nieco nieadekwatnie do pory roku, ale jeszcze był październik. Aż tak zimno nie było. Zajął pierwsze lepsze miejsce na trybunach i czekał aż mecz się rozkręci.
Doireann Sheenani
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 158
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
. Prawdą było, że Doireann niezbyt rozumiała zasady jakichkolwiek sportów - niezależnie od tego, z jakiego świata miały się one wywodzić. Zarówno czarodzieje i mugole upodobali sobie pędzenie za wszelkimi piłkami, na dodatek w zadziwiających ilościach dyscyplin owe piłki traktowało się również wszelkimi młotkami, czy pałkami. Tyle więc wiedziała o samym quidditchu; były miotły, jakieś bramki, dużo piłek i trochę kijów. Nie czuła jednak potrzeby, by poszerzać swoją znajomość zasad gier na tyle, by móc swobodnie rozumieć to, co dzieje się na boisku. Wystarczyło, że przed nią, na tych przeklętych miotłach, będzie śmigać jej puchońska brać, a w szczególności @Cassandra Walker. Chociaż, tak na wszelki wypadek, i tak zabrała ze sobą podręcznik do ONMS. Dziewczyna wkroczyła na trybuny ubrana w szaty swojego domu; bo przecież teraz wypadło je na sobie mieć. Czuła się jednak w obowiązku przemycić coś zielonego. I chociaż wciąż z całego serca kibicowała Cassie, tak jednak konkurowała ze Slytherinem - a ostatnio właśnie Ślizgoni wślizgnęli się (lub raczej weszli z buta?) do jej wąskiego grona znajomych. Doireann zrobiła więc rzecz, która zazwyczaj nie miała miejsca. Swoje długie, kręcone włosy splotła w warkocz, przerzucając go przez ramię. Tak, aby zielona wstążka, która powstrzymywała pukle przed rozplątaniem się, była widoczna. Siedziała spokojnie, czekając na rozpoczęcie rozgrywki, gdy nagle padł na nią cień. Przysięgłaby też, że ławka, na której siedziała, ugięła się znacznie, sprawiając, że przechylała się nieco na lewo. Zdezorientowana podniosła swoje spojrzenie na osobę, która zajęła miejsce obok niej i... "Góra, nie człowiek" rozbrzmiało w jej głowie. Naprawdę trudno było jej przywyknąć do gabarytów Úlfura. Kończyło się to tym, że czasami przyglądała mu się odrobinę zbyt długo - a to nie było przecież uprzejme. Trudno było jednak na nie patrzeć na człowieka, którzy rozpościerał się niemal na cały horyzont. - O. - wydusiła z siebie krótko, kiedy tylko zorientowała się, że chyba znów się gapi zbyt mocno. Bogowie, jaki rozmiar buta nosił Tunglbarnn? Ślimaki musiały drżeć ze strachu, gdy ten kroczył błoniami. - Och. Dzień dobry. - rozwinęła nieco swoją wcześniejszą wypowiedź. Kierowała nią uprzejmość i potrzeba udowodnienia, że jest w stanie powiedzieć więcej niż jedną samogłoskę.
Szczerze to niekiedy zapominał o tym że jego waga może być odczuwalna w momencie kiedy postanowi sobie klapnąć na ławeczkę. Na Doireann początkowo nie zwracał większej uwagi będąc skupionym na grze. Dopiero to "O", sprawiło że łagodnym wzrokiem spojrzał w jej kierunku. Wzrok ćwierć olbrzyma chwilowo zatrzymał się na podręczniku do jego przedmiotu za co dziewczyna już miała u niego sporego plusa. Wyglądała na spiętą więc jeszcze dorzucił uśmiech żeby przynajmniej wyglądać łagodniej. - Dzień dobry. - I w sumie to nie wiedział jak kontynuować dalszą rozmowę z osobą sporo od niego młodszą. Spróbował mimo wszystko jeszcze ją jakoś zagadnąć. No i delikatnie się odsunął żeby nie trzymać jej cały czas w cieniu. Wiele to nie dało ale lepsze to niż nic. Popatrzył jeszcze na podręcznik. Niby rozumiał chęć uczenia się. Zwłaszcza tak świetnego przedmiotu jak ONMS, ale mimo wszystko byli na meczu, a było na nim trochę... głośno, co nie sprzyjało raczej nauce. - Masz zamiar czytać podczas meczu? - Spytał łagodnie i niezbyt szybko żeby przypadkiem jego niski głos nie wywołał w niej zawału. Doświadczenie z płochliwymi zwierzętami miał... Może z ludźmi też da radę.
Doireann Sheenani
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 158
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
Prowadzenie rozmowy z nauczycielem poza salą lekcyjną nie było niczym łatwym. Sheenani zazwyczaj odcinała grubą linią relacje budowane z pracownikami Hogwartu, a przyjaźnie, dość mocno przestrzegając zasady "profesorowie nie są po to, żeby się kolegować". O ile nie miała więc żadnej oficjalnej sprawy do załatwienia, unikała pogaduszek wykraczających poza wymienienie uprzejmości. Inaczej było po prostu niezręcznie. - Raczej tak. - przyznała, odrobinę ośmielona przez kontrastującą z rozmiarem Úlfura łagodność. - Naprawdę słabo rozumiem, co dzieje się na boisku, a chciałam jednak... - na moment uciekła wzrokiem do trzymanej na kolanach książki. Kolorowe zakładki wyglądały poza granice stron, znacząc wszelkie interesujące ją informacje. Nawet lakoniczne wzmianki na jakiś temat potrafiły zainteresować dziewczynę do tego stopnia, by pochylać się na tematem przez następne godziny. - Mieć jakieś zaplecze, jak już całkiem się tam pogubię. - kontrolnie spojrzała w stronę boiska. Cassandra siedziała na miotle, nie wyglądała przy tym, jakby miała runąć na ziemię z wysokości parunastu metrów - wszystko było więc dobrze. Odgłosy z trybun nie przeszkadzały jej tak bardzo, jak wizja Puchonki z roztrzaskaną głową. - Panie Tunglbarnn? - odezwała się po chwili, przenosząc spojrzenie na olbrzyma. Skoro miała już pod ręką kogoś, kto posiadał odpowiednią wiedzę... - Jeśli nie będzie to panu przeszkadzało w cieszeniu się meczem, to mogłabym zadać parę pytań? Odnośnie likantropii. - ostatnie słowa wypowiedziała nieco ciszej. Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że był to jeden z tych tematów, o których nie powinno mówić się głośno.
Úlfur Tunglbarnn
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 235 cm
C. szczególne : Całe ciało poza twarzą ma w tatuażach.
No, nie była pierwszą osobą która mogła być nieco odstraszona przez jego wygląd. Od wzrostu i budowy zaczynając i na tatuażach i kolczykach kończąc. Te ostatnie w końcu mógł normalnie nosić bez obawy że te wystrzelą w kierunku któregoś z uczniaków. Uśmiechnął się do puchonki, bo dobrze rozumiał to co miała na myśli. Po paru chwilach wrócił do obserwowania meczu. Puchoni strzelili pierwszą bramkę, przez co mieli niewielką przewagę punktową. Od oglądania oderwał się ponownie, kiedy dziewczyna jednak postanowiła do niego zagadać na temat poniekąd związany z jego dziedziną. Poniekąd, bo o wilkołakach nieco bardziej mógłby się wypowiedzieć inny wilkołak albo nauczyciel Obrony przed czarną magią. - Tak. Śmiało, pytaj. - Nie znał przyczyny pytań które chciała zadać, ale mogło być ich naprawdę sporo. Mimo wszystko wszystko co pamiętał na ten temat sobie w głowie szybko podsumował żeby dać jej konkretną i spójną odpowiedź. Oczywiście niezbyt głośno, bo ta sama ściszyła głos. Więc było coś na rzeczy, prawda?
Doireann Sheenani
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 158
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
. I tak oto niezręczność została pokonana chęcią zdobywania wiedzy. Puchonka ledwo zarejestrowała zdobycie punktów przez drużynę Hufflepuff'u. Widziała jedynie jak Cassandra przez moment trzymała jedną z tych wielu piłek, a niedługo potem tłum odziany w żółte barwy wzniósł radosny okrzyk. Cokolwiek miało miejsce, Sheenani poczuła się duma z przyjaciółki. Jakby nie było, aktywnie przyczyniła się do zdobycia gola? Bramki? - Dziękuję. - Doireann przyozdobiła swoją twarz delikatnym, acz pełnym wdzięczności uśmiechem. Odkąd dowiedziała się, że jej przyjaciel cierpi na likantropię zaczęła nieco więcej o niej czytać. Nie interesowała jej jednak klasyfikacja wilkołaków przez Ministerstwo Magii, czy też inne suche fakty. Chciała wiedzieć, jak potencjalnie mogłaby pomóc. Drake jednak trzymał swój sekret przez tak długi czas, że... Nie miała śmiałości zapytać o to samego zainteresowanego. Nie była pewna, czy Gryfon nie odebrałby tego, jako wsadzanie nosa w nie swoje sprawy. Nie była jednak pewna, jak pytać o chłopaka bez zdradzania, że chodzi jej właśnie o niego. Teoretycznie kadra powinna wiedzieć takie rzeczy, jednak Úlfur był względnie nowy w kadrze pedagogicznej i... mógł nie wiedzieć. A Sheenani nie miała zamiaru być osobą, która informowałaby o sekrecie Drake'a innych. - Ja... czytałam, że przemiana jest bolesna. - zdecydowawszy o tym, jakie będzie pierwsze zagadnienie, które poruszy, spojrzała nieco uważniej na Tunglbarnna. - Podobno z czasem ból staje się łatwiejszy do zniesienia, ale zastanawiałam się... Wiem, że to dość głupie, ale czy dałoby się ten ból zmniejszyć? Może jakimś eliksirem, albo zaklęciem? Wiem, że trzeba by było być wtedy obecnym przy przemianie, ale... - bojaźliwa Sheenani wzruszyła lekko ramionami. Mogłaby siedzieć przy Drake'u i rzucałaby dla niego przeciwbólowe zaklęcia, gdyby tylko sprawiłoby to, że jej przyjaciel mógł nie czuć bólu. Naprawdę źle znosiła wizję cierpiącego Gryfona.
Úlfur Tunglbarnn
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 235 cm
C. szczególne : Całe ciało poza twarzą ma w tatuażach.
Czyli trafiło mu się pytanie z kategorii tych cięższych. Nie był wilkołakiem więc nie mógł mieć stuprocentowej pewności, ale mimo to postanowił powiedzieć tyle co wiedział. - Tak, też słyszałem że jest bolesna. Jednak nie sądzę żeby zmniejszenie bólu zaklęciem było możliwe. Wilkołaki są dosyć odporne na magię i wpłynąć na nie mogą tylko silne albo potężne zaklęcia. Z paroma wyjątkami- Takimi jak wyczarowanie lin żeby skurkowańca związać. No i z kontekstu jej słów mógł się domyślać że chodzi o jej znajomego albo znajomą. W międzyczasie zaobserwował szarżę ślizgonów na pętle puszków. - Z tego co wiem wilkołakom w zwalczaniu bólu pomaga ćwiczenie swojej wytrzymałości i kondycji fizycznej. - To by tłumaczyło czemu niektóre z nich to takie byki. Wiadomo... Nikt bólu nie lubi czuć, prawda? - No i oczywiście odradzam spędzanie pełni przy wilkołaku. Nawet jeśli zażywał eliksir nie ma pewności czy był on prawidłowo wykonany, nie ominął przypadkiem jednego dnia dawkowania albo nie dostało się do niego troszkę cukru. - Przestrzegł jeszcze skoro byli na tym temacie. Nie bez powodu spora część społeczności uznawała osoby z tą przypadłością za potwory. Czasem do tego stopnia że porzucali człowieczeństwo i żyli gdzieś na pustkowiach.
Doireann Sheenani
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 158
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
. Doireann mogła wydawać się zawiedzioną odpowiedzią. Nie była ani silną czarownicą, więc nic, co była w stanie obecnie zrobić, nie podziałałoby na pomoc we wszelkich nieprzyjemnościach, które znosił Gryfon. I nawet jeśli nagle namiętnie oddałaby się ćwiczeniu swoich umiejętności magicznych, to i tak wychodziło na to, że w tej kwestii nie mogła w żaden sposób pomóc przyjacielowi. Nawet jeśli tak bardzo chciała. Zrozumiała za to, dlaczego tak naprawdę Drake nie dawał za wygraną ze swoimi treningami. Teoretycznie mogłaby mu w nich potowarzyszyć? Z drugiej strony dobrze wiedziała, że przy swojej obecnej kondycji skończyłoby się to targaniem jej do skrzydła szpitalnego. - Bogowie, cukru? - odezwała się momentalnie po drugiej części wypowiedzi nauczyciela. Well fuck. Była przecież osobą, która wciskała niebotyczne ilości słodkości we wszystkich, których miała pod ręką. - Cukier sprawia, że eliksir nie działa jedynie kiedy doda się go do środka? Czy sprawia problemy, jeśli po prostu zje się coś słodkiego? - o ile wcześniej dziewczyna wyglądała na zmartwioną, tak teraz jej twarz wyglądała tak, jakby właśnie uświadomiła sobie, że popełniła największy błąd w życiu. Jeśli jej wypieki mogły narazić Drake'a to... To zacznie mu piec rzeczy z ksylitolem. Albo miodem! Lub całkiem przerzuci się na dietetyczne ciastka. W panicznym spojrzeniu Sheenani na nowo pojawiła się pewnego rodzaju uważność. Miała zamiar zadać prawdopodobnie jedno z najgłupszych pytań, jakie Úlfur usłyszy w swoim życiu. - Ksylitol nie szkodzi wilkołakom, prawda? Jest w ogóle coś, czego nie powinni jeść? W ogóle nie patrzyła w stronę boiska, zbyt wystraszona myślą, że kawałek czekoladowego ciasta zjedzonego zbyt blisko pełni zrobiłby Lilac'owi krzywdę.
Úlfur Tunglbarnn
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 235 cm
C. szczególne : Całe ciało poza twarzą ma w tatuażach.
Oj. Trafił mu się opos w borsuczej skórze. No to trzeba będzie do niej podejść wyjątkowo spokojnie. Przede wszystkim trzeba będzie ją uspokoić. - Spokojnie. Z tego co wiem mogą jeść normalnie cukier i cukier brzozowy. Nie wolno go tylko dosypywać bezpośrednio do eliksiru. - Szczerze to gdyby nie mugoloznawstwo i to że Lea słodziła ksylitolem, to nie wiedziałby co to właściwie za badziewie i musiałby kogoś podpytać. - Wilkołaki są też dużo odporniejsze po przemianie, więc po przejściu metamorfozy nie powinny mu one zaszkodzić. - Tyle że kto normalny karmiłby przemienionego wilkołaka ciasteczkami? No dobra... Prawdopodobnie Úlf mógłby być takim szaleńcem, ale to u niego wrodzone. W międzyczasie zdawało się że puchoni przejęli kafla, na co zwrócił uwagę żeby odciągnąć dziewczynę od stresogennych myśli.
Doireann Sheenani
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 158
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
. Úlfur i Doireann mogliby teraz wstać i przybić jedną z tych niezwykle epickich piątek - zakładając, że młoda Puchonka byłaby w stanie do tej ćwierćolbrzymiej ręki doskoczyć. Zapewne oboje chętnie rzuciliby w przemienionego Drake'a ciastkiem; mężczyzna może i z przypływu szaleństwa, Sheenani zaś na pewno z tej swojej matczynej troski. Bo co biedak ma z życia? Klątwę, paskudne tojadowe i comiesięczne nieprzyjemności. A na ostatnie żaden dorastający chłopak nie powinien musieć cierpieć. Dziewczyn wewnętrznie odetchnęła z ulgą, chociaż nie sposób było tego po niej poznać. Im dłużej słuchała Tunglbarnna tym mocniej rozumiała, że dała się ponieść swoim irracjonalnym zmartwieniom. Mimo wszystko, jakoś lżej jej było - w końcu jednak nie podtruwała nieumyślnie swojego przyjaciela, narażając go na nieprzyjemności. Może nawet przed następną pełnią napcha mu kosz pełen przysmaków, co by miał co robić w tych... lasach. Albo Wrzeszczących Chatach? Bogowie, gdziekolwiek by nie musiał się rozbijać, zawsze milej było mieć przy sobie cokolwiek do ukojenia nerwów. Dla Doireann logicznym było, że domowe wypieki najlepiej sprawdziłyby się w formie uspokajacza. - To... To naprawdę świetnie. - na jej twarzy pojawił się niewielki uśmiech, zwiastując, że gonitwa niezbyt racjonalnych myśli najwyraźniej trwała w najlepsze. Ot, Sheenani, dobra matka, zapakuje Lilac'owi kosz dobroci do lasu, żeby mu się lepiej wilkołaczyło. Wzrokiem odszukała na moment swojej przyjaciółki, akurat natrafiając na moment, w której dokonywała jakiegoś... machnięcia? - Rzuciła? - Sheenani wydawała się być zaskoczona - ale przy tym niezwykle dumna. Znała Cassandrę i wiedziała, że jej miejsce na pewno nie znajduje się na jakimś lichym kiju zawieszonym w przestrzeni. Trudno zresztą było nie zauważyć przerażenia Walkerówny. To, że nie zamarła z piłką w ręce świadczyło o wewnętrznej sile Puchonki. Wszystkie świętości świadkiem, że Doireann była tym zachwycona. - Dobrze jej poszło? - dodała, wracając wzrokiem do mężczyzny. Naprawdę nie miała pojęcia, co dzieje się na boisku. - Właściwie to... - zaczęła po chwili przyglądania się nauczycielowi. - Skoro przebywanie z kimś podczas przemiany nie wchodzi w grę, to jak wesprzeć taką osobę? - I to bez konieczności porozmawiania z nim o tym?, dorzuciła w myślach. Drake w prawdzie "pochwalił" się swoją przypadłością, jednak było to podczas imprezy, po paru łykach whisky. Sheenani nie była pewna, czy przyjaciel poczynił swoje wyznanie w stu procentach świadomie. Jeśli nie... to może lepiej nie było zaczynać z nim tego tematu?
Hawk A. Keaton
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
Niespecjalnie mam możliwość brania bezpośredniego udziału w rozpoczynającym się powoli meczu, dlatego postanawiam przywdziać na siebie rolę obserwatora i poniekąd kibica. Powoli na trybunach pojawia się całkiem widoczny tłum ludzi, ja wybieram jakieś miejsce najmniej zaludnione, byleby nie musieć wsłuchiwać się w salwy śmiechów, radości bądź oklasków. Ubieram dzisiaj granatową bluzę, ciemne spodnie okalają moje długie nogi, a podeszwa trampek - oczywiście, że mugolskich - trochę nieprzyjemnie szura podczas szukania miejsca, gdzie nie muszę się martwić o oberwanie z łokcia bądź posiadanie zwyczajnego nieszczęścia. Chowam ręce do kieszeni, nie mam ze sobą nawet różdżki, bo nie czuję potrzeby; im bardziej się od niej odzwyczajam, tym w sumie nie mam na co narzekać. Drewniany patyczek z drzewa kasztanowego służy mi od dawna, ale jakoś ostatnio nie przywiązuję do niego większej uwagi. Czekam zatem na to, aż mecz się rozpocznie, ludzie wzlecą w powietrze, a i będę mógł obserwować poczynania zawodników, wśród których zapewne bym był. Niestety życie nie zawsze idzie tak, jak człowiek chciałby, by szło, w związku z czym pozostaje mi tylko patrzenie jasnoniebieskimi tęczówkami i ciche kibicowanie mojemu domowi.
Hawk A. Keaton
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
Mecz obserwuję może nie tyle z zaciętością, co prędzej w ciszy i spokoju. Całe szczęście, że udało mi się znaleźć miejsce, w którym nie czuję się jakoś specjalnie przytłoczony obecnością innych osób; wówczas chętnie bym się wycofał i kiedy indziej postanowił pobyć na trybunach. Nic dziwnego zatem, że patrzę przez odpowiedni przyrząd na poczynania graczy, choć ewidentnie trochę nie jestem zadowolony z faktu, iż Ravenclaw co chwilę gubi kafel. Nie wiem, czy dzisiaj mają tak mocno dziurawe ręce, czy jednak od zawsze tak było, ale w sumie nie mogę na nich aż nadto narzekać; jakby nie było, powinienem znajdować się u góry. A siedzę tutaj - dla siebie, być może dla własnej wygody, a może po to, bym nie spanikował, gdyby doszło do krwotoku z nosa. Na szczęście Darren jest znakomitym obrońcą (prefektem też) i każdą straconą przez naszych graczy piłkę broni przed wlotem do nieodpowiedniej pętli. Nie wiem, czy Barry'emu idzie tak źle zawsze, ale może podpytam w wolnym czasie, odnawiając ten kontakt. Przyglądam mu się nieco bardziej, aczkolwiek ostatecznie moje spojrzenie ląduje na osobie szukającej, którą jest Violetta. Jak się okazuje, to właśnie dzięki niej drużyna Ravenclawu odnosi zwycięstwo, a w jej dłoni jawi się złoty znicz, który świadczy o końcowej wygranie. Gdy wszystko się kończy, ludzie zlatują na murawę, tłumy uczniów idzie uściskać swoich faworytów, ja udaję się w kierunku zamku. Jestem dumny z Brooks, która jako kapitan doprowadziła drużynę do zwycięstwa, ale pogratuluję jej kiedy indziej.
[ zt ]
Hawk A. Keaton
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
Kolejny mecz, ale tym razem z kimś kompletnie innym. Nie dziwi mnie to, że różne grupy wiekowe starają się ze sobą rywalizować, naprawdę. Na początku zastanawiałem się, czy w ogóle iść, ale postanowiłem, że mimo wszystko postaram się jakoś pooglądać ewentualne starania obu drużyn. Kiedyś latałem na miotle, teraz... teraz czasy się zmieniły. Na gorsze, a nie wiem, czy w ogóle nastąpi jakaś poprawa. Głębszy wdech, zaciśnięcie dłoni w pięść; ostatnie dni nie przynoszą niczego dobrego. Nic dziwnego, że moje myśli wędrują nieprawidłowo, mają tor kompletnie odmienny od tego, który powinny mieć. Snuję się po korytarzach, uczęszczam na lekcje, ale nadal nie jest to ten stan, który mógłbym nazwać prawidłowym. Częstsze krwotoki z nosa, coraz to bardziej widoczne problemy, Eskil próbujący ciągle się ze mną zaprzyjaźnić, a na domiar złego gorsze samopoczucie. Mam już serdecznie dość, a w tym nie znajduje się nic dziwnego - koniec końców każdy, kto daje z siebie więcej, niż jest to konieczne, jest skazany na porażkę. Podczas przemierzania przez kolejne korytarze, by dostać się na błonia w celu przedostania na trybuny, mam na sobie kaptur, który pozwala mi na nieco więcej anonimowości. Moja nadzieja wobec zachowania Irytka jest niestety złudna - w kościach czuję, że się od niego nie uwolnię. Co jest całkowicie naturalne, zważywszy uwagę na to, iż ten zawsze pojawia się wtedy, gdy nie jest to akurat dla mnie konieczne. Zaciągam bardziej kaptur, poprawiam go bladymi palcami; grzywka opada mi na oczy, w kieszeni ściskam nerwowo paczkę papierosów. Na szczęście wszystkie oczy nie są skupione na mnie, a zamiast tego cała widownia oczekuje powolnego, widocznego przybycia na murawę zawodników obu drużyn ustanowionych w ramach dzisiejszej rywalizacji. Jasnoniebieskimi tęczówkami snuję naprędce dookoła, by upewnić się, że półwil nie postanowi przeszkodzić mi w dzisiejszych obserwacjach. Nie zajmuję siedzenia, a zamiast tego stoję w takim punkcie, który zasłania mnie przed potencjalnym, wścibskim wzrokiem cudzych oczu. Ręce wpycham bardziej do kieszeni własnej kurki, w której nie mam od dłuższego czasu różdżki, by następnie czekać na to, aż prawdziwa gra powoli się rozpocznie; nie interesują mnie rozmowy z innymi. Nie interesuje mnie nic innego poza faktycznym obserwowaniem rozgrywki i nostalgią do dawnych lat, gdy kiedyś grałem. Kiedyś, bo czasy się zmieniają, wszystko idzie do przodu, ale niektórzy wykonują dwa kroki w tył.
Oliver F. Fox
Wiek : 14
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 135
C. szczególne : Nadmierna dbałość o dykcję, więc gdy się podekscytuje jego "r" może brzmieć nieco zabawnie; specyficzny, nieco niezręczny uśmiech, który prezentuje niemal cały czas; zapach jabłkowej gumy balonowej; okulary z grubymi szkłami
Od dawna słyszał o Quidditchu, ale nigdy nie przykładał do niego zbyt dużo uwagi, nie za bardzo widząc się w roli sportowca, ani też nieszczególnie chcąc tym sportowcem zostać, mając dużo więcej pełnego podziwu błysku w oczach, gdy spoglądał w stronę dobrze wykształconych Czarownic czy Czarodziejów. Jego zainteresowanie zaiskrzyło więc spokojnie, z dużym opóźnieniem i ostrożnością, gdy pewne wrażenie zrobiła na nim Profesor Brandon, by w końcu rozpalić się niewielkim płomieniem, gdy Baby podjęła wyraźniejsze kroki w celu dostania się do drużyny. Od czego czasu systematycznie i skrupulatnie pilnował, by ten płomień zainteresowania nie zgasł w żadnym z nich, choć w jego wypadku wymagało to znacznie więcej pracy - przede wszystkim teoretycznej. Dlatego też wdrapał się na trybuny nie tylko z torbą karmelowych muszek, ale także z notesem i ulubionym ołówkiem, by w trakcie meczu móc wynotować wszystko, co tylko go zainteresuje bądź wyda się niezrozumiałe. Zajął ławkę w pierwszym rzędzie, by nikt wyższy nie przysłonił mu widoku i od razu wypisał na samej górze strony tytuł:
Mecz Quidditcha Liga vs. Hogwart 12.12.21
po czym wbił wyczekujące spojrzenie w boisko, z przejęciem wyczekując tego momentu, gdy dostrzeże zawodników, którzy wystrzelą w powietrze z prędkością bezlitośnie posłanych w przeciwnika zaklęć.
|Można śmiało zagadywać|
Ashley S. A. Phoenix
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : często nosi żeński mundurek, rzadko pokazuje się bez makijażu; piegi; atencjusz
Każdy sposób na zabicie nudy wydawał mu się dziś dobry, gdy nie miał dostępu do swojej ulubionej rozrywki w postaci zawracania głowy pewnemu Swansea. O ile do tej pory szkolne mecze nie wydawały mu się warte uwagi, tak popisy latających po boisku profesjonalistów były już zupełnie czymś innym i ściągnęły znudzone leniwością niedzielnego dnia myśli Gryfona, motywując go do tego, by jednak narzucił na siebie grube futro i przydreptał na przyjemnie wyniesione w górę trybuny. Sam fakt wysokości i świeżości tutejszego powietrza wprawiał go w dobry humor, jednak zanim zajął jedno z wolnych miejsc już telepał się z zimna okropnie, niby po drodze raz po raz rzucając na siebie zaklęcia ogrzewające, a jednak nadal musząc znosić niekontrolowane szczękanie zębami. - OchujkurwakurwaMerliniezdziadziałykurwa - wymamrotał pod nosem, niby wyrzucając z siebie resztki gorącego powietrza, a jednak właśnie to złością rozpalając w sobie przyjemnie ogrzewający go od wewnątrz płomień, chcąc wierzyć, że na trybuny zostały rzucone odpowiednie zaklęcia i już zaraz ogrzeje się zupełnie, mogąc zrzucić z siebie grubą kurtkę, by bez tak zbędnych rozproszeń skupić się na meczu.
|Też można śmiało zagadywać|
Doireann Sheenani
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 158
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
. Plotka głosiła, jakoby Drake miał raz jeszcze latać na miotle i wpuszczać ludziom łomot za pomocą zatrważającej ilości piłek. To znaczy, Gryfon albo lał innych, albo uderzał piłki, które potem owych innych biły, albo gdzieś wpadały. Cokolwiek by się tam nie działo, Sheenani zależało jedynie na tym, by nikomu nic się nie połamało i wszyscy swoje zmagania zakończyli bez najmniejszego uszczerbku na zdrowiu. I chociaż zawsze miała problem, by w ogóle skupić się na grze i zainteresować jej zasadami, tak wciąż niezrozumienie tego, co działo się w powietrzu, ani trochę nie przeszkadzało jej w siedzeniu między resztą widowni, z książką w rękach i jedynie okazjonalnym spoglądaniu w stronę zawodników - głównie kiedy tłum na trybunach wznosił wiwaty, albo ojojojał nad czyimś upadkiem z wysokości. Na miejsce przybyła nie trawiona większymi problemami, w dłoniach dzierżąc “Hobbita, czyli tam i z powrotem”. Nie była pewna, dlaczego uznała, opowieść o znerwicowanym niziołku w ogóle pasowała jej do meczu Quidditcha, ale nie miała najmniejszego zamiaru kłócić się z własnymi przeczuciami. Doireann rozejrzała się za jakimś wolnym miejscem i… właściwie pierwszą rzeczą, która rzuciła jej się w oczy, był @Hawk A. Keaton. Zakapturzony, stojący na uboczu Hawk, który emanował energią podobną do tych bardzo mrocznych postaci tonących pod wielkimi kapturami, które siedziały w rogach przydrożnych karczm, gotowe zlecić początkującemu bohaterowi jakieś niesamowite zadanie. Puchonka wpatrywała się więc chwilę w dość osobliwą postać Krukona, przekrzywiając przy tym odrobinę głowę, by ostatecznie… No, przejść koło niego i zająć miejsce nieopodal. Nie miała ochoty na przygody, szukanie magicznych artefaktów i walki ze smokami. Wolała czytać, jak biedy Bilbo będzie musiał robić to wszystko za nią. I byłaby gotowa zawędrować wraz z grupą krasnoludów pod samo Erebor, ale soczysta wiązanka skutecznie podchwyciła jej uwagę. Spojrzała więc pytająco na @Ashley S. A. Phoenix, który akurat znalazł się w centymetrowej odległości od niej samej. - Wszystko w porządku? - spytała, ino odrobinę przez samą grzeczność.
Ashley S. A. Phoenix
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : często nosi żeński mundurek, rzadko pokazuje się bez makijażu; piegi; atencjusz
Jeśli kiedykolwiek w życiu był bliski całkowitej, szczerej pokory, to właśnie teraz, w tej jednej chwili, gdy w głowie miał słowa zaprzyjaźnionego (z Raffaello) skrzata, który jeszcze w dormitorium Gryffindoru próbował subtelnie zasugerować mu, że warto ubrać się nieco cieplej. Idąc przez ledwo zaśnieżone błonia w pełni wierzył jeszcze w wytrzymałość swoich czerwonych trampek, jednak teraz, gdy z zimna nie czuł już poszczególnych palców u stóp, gotów był błagać, by sam Merlin w niebiosach ulitował się nad nim i choć na chwilę zesłał nad Hogwart australijskie słońce. - C-ts-co? - wyszczękał, nie kryjąc zdezorientowania w brunatnych oczach, gdy półprzytomnie spojrzał na drobną Puchonkę, niespiesznie dopuszczając do siebie sens jej słów - zupełnie tak, jakby zmroziło mu już i sam mózg. - Z-zemną ocz-czy-czy-czywiście, że t-tak, to z- z- zz- nosz kurwa merlinia mać - przerwał sam sobie soczystym przekleństwem, przy tym jednym nie zająkując się ani trochę, zaraz już rzucając na siebie kolejne Fovere i zmieniając pozycję na ławce tak, by podciągnąć kolana pod brodę, z roztrzepanymi loczkami i wielkim futrem tworząc teraz jedną trzęsącą się kulkę puchatości. - To z-z trym kr-rajem jest c-coś nie tak, żeb-by w-ww takich temp-peraturach w og-góle d-dało się ż-żyć - wybełkotał nieco nieskładnie, bo i pokazywał już dziewczynie czerwone od zimna dłonie, samemu musząc zaraz zaśmiać się przez ciche dzwonienie, które wydawały uderzające o siebie liczne pierścionki, zdające się tańczyć na rozdygotanych palcach. - P-przyniosłaś k-książkę na m-mecz? - dopytał od razu, patrząc na nią przez wyciągnięte w jej stronę dłonie, opuszczając je niespiesznie, gdy nachylał się już, by ciekawsko przeczytać tytuł dostrzeżonej książki - dopiero po tym unosząc spojrzenie znów do oczu dziewczyny, nawet nie kryjąc rozbawienia, gdy dodawał: - Wszystko w p-porządku? - chcąc sprawdzić na ile pewnie dziewczyna czuje się ze swoimi dziwactwami, by mieć okazję ocenić, na ile ciekawa właściwie może być.
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
Ludzie zaczynają się zbierać, co nie umyka mojemu spojrzeniu, które staram się uwiecznić gdzieś w odmętach własnych myśli. Ewidentnie nie jestem w nastroju do rozmów, na co wskazuje nie tylko zakapturzenie, ale pewnie też aura, którą wokół siebie roztaczam. Westchnąwszy ciężej, wpycham mocniej dłonie do kieszeni, jakby miało mi to pomóc w jakiś magiczny, niezbadany sposób. Ludzi pojawia się więcej, większość z nich zajmuje miejsce przy siedzeniach. Przynajmniej unikają mnie niepotrzebne krzyki w kierunku uszu, które zapewne odebrałyby mi chęć obserwacji tego, co się zacznie dziać na boisku. Tak, nie jest to coś, na co chciałbym sobie teraz pozwolić; stojąc oparty o element trybun, po prostu czekam. Czekam, aż cała zabawa się rozpocznie, pozwalając tym samym na sięgnięcie w pełni po doświadczenie, które jest mi potrzebne, bym nie zapomniał, jak wygląda latanie na miotle, odbijanie tłuczka bądź łapanie kafla. Zauważam jednocześnie sylwetkę - równie dobrze przyglądającą się w moim kierunku - której nie znam, ale która, jak mi wiadomo, trzyma się z półwilem. Młoda, niska dziewczyna zazwyczaj reprezentująca żółte barwy. Czy mnie to cieszy? Niespecjalnie. Nie mam zaufania co do niej, mimo pochodzenia z domu Helgi Hufflepuff. Zresztą, ostatnio nie mam zaufania do kogokolwiek, tylko do najbliższych. Eskil wystarczająco napsuł mi krwi, bym mógł go akceptować na jakimś poziomie - kto normalny, na Merlina, przyczynia się do upojenia alkoholowego, by potem rozwalić komuś głowę o framugę drzwi? No właśnie. Zaciskam mocniej usta w wąską linię; nie mam ochoty na jakąkolwiek rozmowę z nią. Potem, gdy na trybunach pojawia się reszta zainteresowanych, następnie na murawie jawią swą obecnością jednostki uczestniczące w dzisiejszym meczu. Kibicuję tylko i wyłącznie Brooks, mając na sobie bluzę może ciemną, ale z elementami niebieskimi, zahaczającymi właśnie o dom, w którym to oboje się znajdujemy. Mam nadzieję, że uda jej się wygrać - bo o ile nie zamierzam krzyczeć, o ile tego nie robię, gdy na jej korzyść obrońca przepuszcza piłkę prosto w obręcz - o tyle gdzieś wewnątrz moja wola oscyluje wokół właśnie zwycięstwa osób zajmujących się graniem zawodowo.
Doireann Sheenani
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 158
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
. Wpatrywała się w milczeniu w tego dygoczącego, szczękającego zębami chłopaczka, z którym wszystko było w jak najlepszy porządku, zastanawiając się, jak wiele by straciła, gdyby owinęła go swoim szalikiem. I tak miała pod długim, ciepłym płaszczem golf, więc… teoretycznie mogłoby być dobrze. - Jeśli chcesz, t-to… - na widok różdżki umilkła, zaciskając mocno usta. "Ale weź, siedź spokojnie, no nie wygłupiaj się, babo jedna, statyczna bądź" rozbrzmiewało w jej głowie, kiedy z niezbyt dobrze ukrywanym niepokojem obserwowała, do czego narzędzie zbrodni zostanie użyte. Za cel postawiła sobie wyzbycie się tych histerycznych reakcji, więc teraz wynagradzała je sobie szeroko otwartymi oczyma i dość niemrawym wyrazem twarzy. Fovere na szczęście ani nie spowodowało niekontrolowanej eksplozji, ani też nikogo nie zabiło, a to skutecznie pomogło opanować wszelkie nerwy i skupić się na zaczerwienionych dłoniach. - O… tak, to zdecydowanie są zimne palce. - pokiwała głową, z niemalże matczynym współczuciem obserwując te rozedrgane paluszki. - Tylko… wiesz, ty się… - "...mogłeś cieplej ubrać" nie opuściło ust Doireann. Zamiast tego, kiedy skupiła się nieco mocniej na twarzy swojego rozmówcy - a konkretniej na jego powiekach - rzuciła zachwycone; - Och, to jest naprawdę równa kreska. Zaraz potem Puchonka uniosła nieznacznie brwi, po czym skierowała swój wzrok na spoczywającego na swoich kolanach Hobbita. Dla samej dziewczyny była to rzecz najbardziej normalna na świecie. Przecież wszędzie nosiła ze sobą coś, czym mogłaby potencjalnie zająć swój umysł - a jeśli akurat niczego przy sobie nie miała, to zawsze gdzieś na horyzoncie znajdował się Eskil, jego bezdenna torba i dość obszerne wydanie powieści Jane Austen, o którego istnieniu Ślizgon pewnie nie miał najmniejszego pojęcia. Jednak teraz… cóż, zostało to zauważone. Nie bardzo wiedziała, czy powinna okryć się dumą, czy też wyjaśnić, jak łatwo jest jej się odłączyć od całego hałasu, kiedy się w czymś zaczyta i że wcale nic jej tutaj w śledzeniu przygód Bilba przeszkadzać nie będzie, a przyszła tylko po to, żeby Drake widział, że siedzi. I kiedy tylko usłyszała te swoje tłumaczenia, wewnętrznie westchnęła i pokręciła głową. - Obawiam się, że nie. - odparła, uśmiechając się przy tym na znak, że oto żartuje. - Możliwe, że po prostu lubię czytać w głośnych miejscach. Twoim hobby jest za to… marznięcie? Bo jeśli nie, to wiesz, mogę pożyczyć ci szalik.
Miał wrażenie, że dziewczynie też musi być naprawdę zimno, bo choć nie dygotała tak jak on, to też zdawała się mieć problemy z poprawnym wysławianiem się, co dość mocno podnosiło go na duchu, a przynajmniej na tyle, by uśmiechnąć się szeroko przy makijażowym komplemencie. - Im m-mniej się st-tarasz, tym rów-wniejsza wych-chodzi - zdradził jej sekret niezwykle poważnym tonem, który jednak znacznie nabrał na lekkości, gdy cała wypowiedź zwieńczył zaczepnym mrugnięciem, jakby chciał jeszcze popisać się obgadywaną kreską. - No ale t-technika miej wyjeb-bane, a będzie Ci d-dane chyba nie do k-końca pasuje Puchonom, a Tyyy... - przeciągnął, nakreślając w jej stronę kółko zaczerwienionym palcem, łamiąc przy tym czasoprzestrzeń tej rozmowy, bo autorka jest zbyt zmęczona, by myśleć trzeźwo - Musisz być prawdziwą Pu-Puchonką, bo nikt inny by nie czyt-tał na meczu ksi-siążki o przygodach gościa, k-który c-całe życie tylko jadł - ocenił, oczywiście za wzór Puchońskości podstawiając nikogo innego jak szkolnego Bibliotekarza, teraz gotów na podstawie tej dwójki ocenić już cały dom, zwłaszcza, gdy dziewczyna ofiarnie zaproponowała mu swój szalik. - No n-nie będę przecież t-takiej malutkiej dź-dziewczyny z szalika okradać - zaprotestował, ściągając brwi w niezadowoleniu jakby to w ogóle wyglądało, szczerze też zakładając, że Puchonka musi być od niego młodsza, co tylko przesądzało całkowicie sprawę. Zz-zresztą już jest d-dużo lepiej i w-ww ogóle to mi lepiej p-powiedz kto u nas gra, bo zzup-pełnie nie k-kojarzę tych ludzi - skłamał na tyle gładko, na ile pozwalały mu niewiele, ale jednak nieco mniej szczękające o siebie zęby. - Nie żebyśmy m-mieli jakiek-kolwiek szanse z zawodowcami - dodał, niby rozpraszając się już meczem, a jednak pozerkując jeszcze na dziewczynę, wcale nie chcąc tracić jej uwagi.
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
. Czymże było zimno w porównaniu z mieszaniną łatwego rozkojarzania się i umiejętności społecznych na niekoniecznie najwyższym poziomie? Sheenani, chociaż nie zawsze zdawała sobie z tego sprawę, często dukała, przerywała w środku zdania i zacinała się w połowie słowa. Na szczęście dzisiaj nie zwróciła uwagi na tę nagłą zmianę tematu, toteż zamiast ogromnej fali wstydu, za którą szło bombardowanie przepraszaniem za wszystko, był przyjemny uśmiech, który postanowiła odwzajemnić. - Och. - westchnęła, wyciągając nieco szyję, by lepiej przyjrzeć się makijażowemu dziełu sztuki. Poznanie sekretu perfekcyjnej kreski ani odrobinę nie zbliżyło jej, by któregoś dnia mogła osiągnąć podobny rezultat. Przez swój charakter, gdzie niemartwienie się i nieprzejmowanie drobnostkami byłoby oznaką, że dziewczyna przeszła lobotomię, musiała pogodzić się, że nigdy tak ładne się nie pomaluje. Z resztą… Nawet sam Ashely zauważył ten problem, a rozmawiali zaledwie parę minut. Puchoni musieli być w tej przeklętej szkole tylko po to, by pozbierać całą resztę hogwardzkiej zgrai po tym, jak przetoczą się po kamieniach, przebiegną po rozżarzonych węglach i - oczywiście w celach naukowych - Krukoni już wciągną to, co mieli do wciągnięcia. Przez chwilę była skłonna uznać, że “przecież to nie jest takie oczywiste, że jest Puchonką”, jednak ostatecznie podsumowanie Hobbita odebrało jej jakiekolwiek argumenty. - Towcalenietakżemytylkojemy. - powiedziała jednym tchem, starając się heroicznie bronić tej Puchońskiej braci, ale… nie brzmiała ani trochę przekonująco. Była w końcu jedną z osób, które z kuchni praktycznie nie wychodziły. MALUTKIEJ DZIEWCZYNY. Bogowie, tylko dlatego, że chłopak mówił, nie oznaczało, że mógł ją… no, mówić na głos! Sheenani otworzyła usta na moment usta, by zaraz potem je zacisnąć i spojrzeć gdzieś w bok. Wpierdalająca wszystko, mała Sheenani. Jak dobrze, że stopy miała równie małe, co wszystko inne - inaczej popłakałaby się nad myślą, że były z niej rasowy hobbit. Merlinie, nawet wejście do dormitorium przypominało to, które prowadziło do domu Bagginsa. - T-To... - kiedy tylko pozbierała swoje wewnętrzne rozżalenie i powstrzymała chęć uszczęśliwienia Ashley'a na siłę, wskazała palcem na ogromnego gryfona, któremu, jej skromnym zdaniem, czasami śmiesznie dyndały nóżki, kiedy siedział na miotle. - Drake Lilac z Gryffindoru. - Taki trochę mój brat, o - i wilkołak, nie potrafi też gotować, ani radzić sobie z ludźmi, którzy płaczą, więc wtedy wszystkich karmi kokosankami, bardzo polecam. - Obok jest Hope, też Gryfonka i… - wskazała palcem rudowłosą dziewczynę, a zaraz potem znajdującą się nieco dalej Huagn. - I Mulan. I jeszcze… Morgan. Bogowie, chyba tylko Gryfoni tutaj są. - właściwie, to przy stereotypowym myśleniu wcale jej to nie dziwiło. Kto inny byłby na tyle szalony, by rzucić się na profesjonalną drużynę? Nim jednak zdołała jeszcze rozpoznać Felinusa, którego obecności na boisku nie była w stanie w jakikolwiek sposób wytłumaczyć, coś zaskoczyło w jej głowie. Z ogromnym uśmiechem wróciła spojrzeniem do Phoenix’a, unosząc przy tym nieznacznie książkę. - Czytałeś ją? - to, co widoczne było w oczach Puchonki wychodziło poza przyzwoitą skalę ekscytacji. - O Merlinie, lubisz mugolską fantastykę? Masz za sobą całą trylogię?
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
Patrzę, jak osoby zajmujące się zawodowo podążaniem za kaflem i zniczem w chmurowych przestworzach dają sobie doskonale rady z drużyną jawiącą się jako reprezentanci hogwarckich możliwości. Mimo wszystko i wbrew wszystkiemu warunki nie są zbyt przyjemne - co prawda lubię, gdy chłodne powietrze dostaje się do moich płuc, ale zapewne pobyt na takiej wysokości, gdzie temperatura ewidentnie się różni od tej tutaj, na trybunach, nie zadziałałby na mnie zbyt dobrze. Unikanie gry w Quidditcha pozostaje zatem moim naturalnym, wyuczonym gdzieś w odmętach pamięci odruchem - bo o ile wcześniej grałem, o tyle teraz mogę powracać wspomnieniami do wspomnień nostalgicznych, będących tylko i wyłącznie elementem przeszłych lat. Nic, na czym mógłbym się skupić. Pozostaje mi tylko iść do przodu nieustannie, ale czy w labiryncie, którym nie ma końca, można odnaleźć drogę wyjścia? Czy zasada prawej bądź lewej ręki zagwarantuje pełną możliwość poradzenia sobie z kłodami rzucanymi przez życie, bez jakiejkolwiek krzty zastanowienia? Nie wiem. Doprawdy, nie mam bladego pojęcia. Mecz nie trwa długo; Violetta idealnie wbija kafla do pętli, nie przejmując się jakoś specjalnie tym, że komuś po drugiej stronie może być jednak smutno. Trzy kafle, wydaje się, że mecz będzie się na tym opierał, gdy szukający z drużyny hogwarckiej odnajduje złoty znicz dający znaczącą przewagę. Dający, bo jednak nie do końca mu się to udało - salwa zdziwienia zdawała się poprzeć tłum kibicujących, gdy okazało się, że remis stał się jedynym wyjściem. Stoję, zastanawiam się, chwytam mocniej za paczkę czarodziejskich papierosów; wiele osób jest niezadowolonych z takiego wyniku. Zazwyczaj przyzwyczajeni do przegranej po jednej stronie i wygranej po drugiej, ciężko było im zapewne spojrzeć w kierunku rzadziej trafiającej się sytuacji. A jednak. Zbyt długo nie zastanawiam się nad tym, by zniknąć z trybun, nadal mając kaptur na głowie. Im wcześniej, tym lepiej; nie pozostaje po mnie ślad, gdy cichym krokiem udaję się w stronę zamku. Irytek postanowił tym razem odpuścić, tak samo pewien półwil, którego mam już serdecznie dość. Nie, wszystkiego mam dość. Po kolei, włącznie z tym, jak nie mogę się od pasma nieszczęść uwolnić.