Całe boisko okalają wysokie trybuny z których, przy pomocy lornetki, można zobaczyć każdy ruch graczy. Udekorowane są kolorami domów, czyli zielonym, niebieskim, żółtym i czerwonym. Dla nauczycieli przeznaczona jest oddzielna loża. Czasem zagości tam również dyrektor lub pracownik Ministerstwa. Podczas meczu, całe trybuny rozbrzmiewają dopingującymi okrzykami i mienią się rozmaitymi hasłami.
Autor
Wiadomość
Josephine Harlow
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Zawsze starannie wykonany manicure.
Uśmiech, który wykwitł na jej twarzy, był zdecydowanie najszerszym i najszczęśliwszym spośród tych, które pojawiły się w ostatnim czasie. Chociaż nie ukazywał zębów, bo aż tak szeroki nie był, to wcale nie było to potrzebne. Jej życie w grudniu zrobiło fikołka i od tamtej pory gościły w nim głównie gorzkie chwile, nie żeby wcześniej było usłane różami i puchatymi misiami. Obecność Elio aktywowała jednak inną Josephine, zupełnie jakby ktoś nacisnął wyłącznik tej chłodnej, dystansującej dziewczyny i przełączył ją na bardziej emocjonalną i towarzyską. - Próbuj dalej - powiedziała tylko, nadal ze słyszalnym w głosie rozbawieniem. I niczym wielka pani na włościach, wyprostowała się i odgarnęła włosy do tyłu, jakby tym samym chciała przekazać mu, że wcale nie pójdzie mu tak gładko z tą próbą wyrwania jej na wieczór. Oczywiście były to jedynie pozory. Od samego początku bowiem wiedziała, że odpowiedź mogła być tylko jedna. Nie było innego wyjścia, nie po takiej przerwie, którą od siebie mieli. - Hm? - mruknęła, słysząc swoje imię i automatycznie zwróciła się w jego stronę, czekając na rozwinięcie. A kiedy to nadeszło, nie mogła pohamować parsknięcia. Nie pamiętała, kiedy ostatnio przejawiała aż tyle oznak radości. - No nie wiem. Przy tak poważnej propozycji powinieneś się bardziej postarać, ale widzę, że jesteś zdesperowany, więc znaj moją łaskę - odparła, dość szybko jednak powracając przynajmniej do częściowej powagi, bo pozostawała jeszcze jedna kwestia. - Wiesz, że u Julki zapewne będzie masa uczniów i studentów? - To było oczywiste, bo w końcu to właśnie dla nich była impreza, jeśli takowa miała zostać zorganizowana. A ona zwyczajnie nie była pewna, czy powinna pojawić się na niej z Elio. Miała w nosie to, co inni pomyślą sobie o niej, ale nie chciała robić problemów jemu. Mimo całej tej otoczki, jaką wokół siebie tworzyła, to wobec bliskich sobie osób nie dbała tylko o własny tyłek. - Ale idźmy gdzieś, nawet jeśli oznaczałoby to łażenie po całym Londynie do białego rana. - Bo po prostu była gotowa się z nim poszlajać, jak to ujął. Miejsce robiło jedynie za tło. O dziwo chwilę później wkręciła się w jakąś akcję w meczu i to jej poświęciła większość swojej uwagi, dlatego nie zareagowała z odpowiednim refleksem, kiedy wyjął aparat i skierował go w jej stronę. Dopiero charakterystyczny dźwięk wyrwał ją z gapienia się w boisko. - Hej! - zawołała, odruchowo zasłaniając się rękami, ale było już za późno. W jej głosie jednak próżno było szukać jakichkolwiek oznak gniewu czy choćby podirytowania. - Zapłaciłeś, żeby móc robić mi zdjęcia? - rzuciła, założywszy ręce na piersi. Nikt nie mógł zarzucić jej, że nie próbowała oglądać - zaczęła, ale skoro brutalnie jej przerwano, to już nie jej wina. - Mogliby już złapać tego znicza i po prostu skończyć, mam wrażenie, że zaczynają się męczyć tą powtarzalnością - stwierdziła, wracając na moment spojrzeniem na toczącą się w powietrzu rozgrywkę. Znów obrońca Puchonów oberwał tłuczkiem i oddał pętle w prezencie Krukonom. - Swoją drogą jesteś beznadziejnym kibicem. Przyszedłeś na mecz, a ile z niego obejrzałeś? - wytknęła mu, zasłaniając obiektyw dłonią i nieco nachylając przy tym w jego stronę. Na tyle, rzecz jasna, na ile mogła sobie pozwolić w zaistniałych okolicznościach.
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
— Musisz mi wybaczyć, okoliczności są zgoła ograniczające. Padłbym na przykład na kolana, albo wyczarował Ci bukiet większy od Twojej głowy, ale obawiam się, że wtedy poszlajałbym się wyłącznie do domu, z wypowiedzeniem w ręce — brzmiał jakby żartował i do pewnego stopnia tak właśnie było, ale rzeczywiście gdyby miał możliwość, prawdopodobnie postarałby się odrobinę bardziej. I choć może nie padłby na kolana, to bukiety potrafił tworzyć naprawdę urokliwe i pachnące tak, jakby zamiast rzucić zaklęcie, zerwał kwiaty z pieczołowicie uprawianego ogrodu. Kiedy chciał, potrafił być przekonujący – nawet jeśli na pierwszy rzut oka mógł sprawiać wrażenie trochę wycofanego i nieskorego do zacieśniania więzów. Pozory mylą, jak widać... a w towarzystwie odpowiednich osób nawet małomówny Swansea potrafił się rozgadać. Spochmurniał odrobinę, wiedząc, że miała rację. O imprezie wspomniał zupełnie odruchowo, z przyzwyczajenia, bo i nie bardzo wyobrażał sobie, że po meczu mógłby znaleźć się gdzieś indziej, niż w towarzystwie członków drużyny. Ale to już przecież nie była jego drużyna i chyba przyszedł czas, kiedy powinien naprawdę to zrozumieć. — Przecież nie będziemy tam robić nic niewłaściwego... — próbował znaleźć jakieś argumenty, żeby przekonać do swojego pomysłu nawet nie ją, a siebie samego. Szło mu kiepsko, słyszał sam siebie i to, jak marnie brzmiały jego słowa. W końcu westchnął, kiwając przy tym głową. — Masz rację, to kiepski pomysł. W takim razie Londyn! Myślę, że jestem w stanie zrobić to i owo, żebyśmy nie rzucali się tak bardzo w oczy. Mam nadzieję, że nie jesteś przywiązana do mojej twarzy bardziej niż do mnie — w gruncie rzeczy gdyby była przywiązana do jego wyglądu, mógłby to wziąć za komplement... ale kiedy było się metamorfomagiem, pewne rzeczy nabierały innego znaczenia. Dawno nie bawił się całkowitą transmutacją w wykreowany przed laty wizerunek, ale nie sądził, by miał mieć jakieś problemy z powrotem do niego... — Moment warty uwiecznienia, Josephine Harlow kibicuje kujonom na meczu Quidditcha. Jak już sprzedam drogo to zdjęcie, podzielę się z Tobą zyskami, może być? — poruszył brwiami, próbując wywołać na jej twarzy uśmiech. Nie wiedział, że w ostatnim czasie nie był to dla niej naturalny wyraz twarzy, miał, co tu dużo gadać, sporo do nadrobienia. I na szczęście cały wieczór na to, żeby nadrobić czas spędzony osobno. — Przyszedłem z dobrymi zamiarami, ale niestety jestem skutecznie rozpraszany — przewrócił oczyma, dość nieźle grając poirytowanego tym faktem. Rzeczywistość była taka, że mecz przestał mieć dla niego tak duże znaczenie... czy w ogóle jakieś. Oderwał się od aparatu tylko po to, by spojrzeć w bok i pochwycić jej spojrzenie z nieco bliższej odległości. Uśmiechnął się nieznacznie, ale zaraz wrócił do przerwanego zajęcia. — Mam nadzieję, że uda mi się złapać jakieś sensowne ujęcia i po wywołaniu sprezentować zdjęcia Julce, żeby mogła podziwiać, jak głupią miała minę, kiedy okazało się, że wygrali — wyjaśnił, zdradzając swoje stanowisko w kwestii tego, kto miał dziś zdobyć puchar. I nie trzeba było długo czekać, kiedy jego słowa zupełnie się potwierdziły. — Pójdę im pogratulować, wywołam fotki i ogarnę się trochę... widzimy się pod galerią? — zapytał z nadzieją, tak jakby potrzebował potwierdzenia, choć przecież już się zgodziła. Rodzinna galeria sztuki była dobrym punktem orientacyjnym, z niej mogli ruszyć gdzie ich tylko nogi poniosą.
Wiedziała, że nie było to możliwe, a już na pewno nie w takim miejscu. W gruncie rzeczy nawet niczego takiego od niego nie wymagała, zwyczajnie się z nim droczyła, bo czemuż nie? Nie potrafiła sobie tego darować. I niby zasady były po to, żeby je łamać i w innych okolicznościach nie miałaby z tym większych problemów, ale... Właśnie, zawsze było jakieś „ale”. Słowo, które kiedy już się pojawiało, nie mogło nieść ze sobą nic dobrego. - Jesteś w stanie to zagwarantować? Bo ja nie - oznajmiła, odnosząc się do pomysłu pójścia na imprezę. Nie widziała sensu w oszukiwaniu się, a zwyczajnie nie była pewna, czy dałaby radę trzymać ręce przy sobie. Tylko tyle i aż tyle. I nawet miała już proponować, że jeśli chce, to może sam tam pójść, a najwyżej spotkają się kiedy indziej, ale nie zdążyła. Może to i dobrze, bo tamte słowa z trudem przeszłyby jej przez gardło. - Okaże się, czy to nie będzie cios prosto w serce - odparła i ułożyła swoją dłoń w tymże miejscu. Teraz kiedy poruszył ten temat, dotarło do niej, że nigdy wcześniej się nad takimi kwestiami nie zastanawiała jakoś mocniej. Nie wiedziała więc do końca co odpowiedzieć, bo mogła jedynie wyobrażać sobie ewentualne scenariusze, choć wątpiła, żeby to miało aż tak wielki wpływ na jej postrzeganie Elio. - Nie ma nawet takiej opcji, nigdzie go nie sprzedasz. Co najwyżej oprawisz sobie w ramkę i powiesisz nad łóżkiem - powiedziała z wręcz bijącą z jej tonu pewnością siebie i... pokazała mu język, zupełnie nic nie robiąc sobie z tego, że było to zachowanie godne nastoletniej smarkuli. Zresztą jeszcze nie tak dawno takową była, a najwyraźniej niektóre zachowania z wiekiem nie ginęły. Czy była zadowolona, że pokrzyżowała mu plany związane ze wzbogaceniem się? Oczywiście. - Tylko winny się tłumaczy - wzruszyła ramionami, jakby tym samym chciała powiedzieć „co złego, to nie ja”. Nie można jej było przecież nic zarzucić - siedziała grzecznie na swoim miejscu i prowadziła konwersację, od czasu do czasu zerkając na boisko. Już nawet nie żałowała, że z braku laku przyszła na te trybuny. Mecz zresztą chyba zaczynał nabierać rumieńców, bo niektórzy kibice zaczynali wstawać i coraz bardziej gorączkowo krzyczeć. Prawdziwa wrzawa nastała jednak po złapaniu znicza przez szukającą Krukonów. Miała wrażenie, że trybuny zaraz runą na ziemię, kiedy sympatycy zwycięskiej drużyny zaczęli jakiś dziki taniec radości, wymachując przy tym szalikami i nie tylko. - Pod galerią - zgodziła się i zanim jeszcze odeszła, odwróciła się do niego i skłoniła głowę. - Panie Swansea. A potem wmieszała się w tłum, na powrót przyjmując tę swoją znudzoną minę i próbując przecisnąć się między ludźmi.
| z.t x2
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Pierwszy szkolny mecz o punkty za każdym razem budził wielkie emocje w całej szkole, ale i samą Davies niezwykle ekscytował, niezależnie od tego, czy akurat była graczem pierwszej drużyny, rezerwowym, czy postronnym obserwatorem zmagań pozostałych domów. Dobrze oglądało się wszechobecny zamęt i przysłuchiwało wyrywkom sportowych rozmów. Kto był w formie? Kto miał zakaz? Kto kogo pobił i po co? Ale koniec końców to o wyczyny boiskowe chodziło najbardziej i to one definiowały wydarzenia reszty wieczoru. Bohaterowie nadchodzącego wydarzenia jeszcze nie pojawili się na boisku, ale Morgan nie kryła ani trochę tego, jak bardzo zacierała łapki na możliwość prześledzenia szkolnego meczu. Sądziła, że dopiero widząc gotowe do rozpoczęcia gry składy będzie mogła zdecydować, komu w ogóle kibicować. Czy w nowym roku miały pojawić się nowe twarze, które okażą się odkryciami nadchodzącego sezonu? Kto zastąpi choćby Olę Krawczyk w roli ścigającej Puchonów? Ah, Quidditch.
Danielle Carlton
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 163
C. szczególne : cydrąż wyglądający z rękawa szaty, ciemne jak noc oczy, zapach jabłek
Choć sama nie potrafiła grać w Quidditcha, a zasady znała przez pół, kibicowanie na meczach szkolnych rozgrywek należało do jednej z przyjemności, których nie potrafiła sobie odmówić. Był to jeden z tych razów, gdy nie ginęła w tłumie, a stawała się z tłumem jednością, kibicując drużynie swojego domu. Jedna z niewielu sytuacji, w których czuła się realną częścią jakiejś wspólnoty, jednym z naczyń tętniącej życiem społeczności. Opatulona czarnym płaszczem, przewiązana szalikiem w barwach domu, stała wśród innych Krukonów i z zapartym tchem obserwowała rozgrywki. Wiedziała, że jedną z rozmazanych postaci w barwach Hufflepuffu była @Cleopatra I. Seaver - widziała ją podczas wychodzenia drużyn na boisko. Musiała przyznać, jej obecność w składzie przeciwników sprawił, że poczuła wewnętrzne rozdarcie. Jej też pragnęła kibicować! Ułożyła w głowie wspaniały scenariusz, w którym Cleo zdobędzie najwięcej trafionych obręczy, ale to Krukoni złapią znicza. Wilk syty i owca cała. Śledziła rozgrywkę na tyle, na ile była w stanie połapać się w tym, kto był kim i czy akcja zakończyła się powodzeniem. Dużą pomocą były reakcje tłumu, które wyrażały więcej niż tysiąc słów z ust komentatora. Obrona i atak był wyrównany z obu stron, ale to Ravenclaw zakończył zwycięsko. Victoria Brandon złapała znicza! Z trybun podniósł się ogromny okrzyk zachwytu wszystkich Krukonów zebranych podczas meczu, a Dee wtórowała razem z nimi! Hurra!
Wiedziała, że nie powinna być wybitnie stronnicza jako pedagog, jednak dusza gryfonki była w niej silna od kiedy - cóż - była gryfonką, szczególnie, że nie tak wiele lat temu to ona pocinała po tym boisku na meczach ze swoją drużyną. Stała na trybunach Gryffindoru, w czerwono-złotej kurtce z wielką czapą w kształcie głowy lwa, bijąc gromkie brawa gdy zawodnicy domu Godryka wlatywali na boisko. - Będzie dzisiaj tęgie lanie, gryffindor wygra, rywal tłumaczy sie mamie! - zagrzewała do walki wraz z garstką kibiców czerwonych, podskakując w rytm wybijanego przez nich rytmu. - Do boju DREEEEJK! - zawyła wraz z uczniami, kiedy potężny atakujący w czerwonym kombinezonie @Drake Lilac rzucił się jak pocisk armatni w stronę pętli. Obrona, jakiej dokonał ślizgoński zawodnik była godna uznania, więc dołączyła do braw kibiców Slytherinu, ale wzrokiem już podążała za swoimi podopiecznymi, chcąc widzieć co się dzieje dalej. - Nic się nie stało! - wiedziała, że @Kate Milburn pierwszy raz bierze udział w oficjalnym meczu i była z niej szalenie dumna! Najważniejsze, to nie tracić motywacji nawet mimo początkowych porażek. Skandowała wraz z innymi, gdy @Darby Easton ruszyła na pętle, obserwując jednocześnie popisową wymianę tłuczkiem między wspaniałymi @Ruby Maguire i @Helen 'Hex' O. Eastwood, rzucając rozgniewane spojrzenie w stronę pałkarza zielonych. Starała się pamiętać, że nie może być aż tak stronnicza, jednak widząc przelatującą im nad głowami @Morgan A. Davies nie mogła się powstrzymać od pokazania jej obu kciuków w górę, podskakując wesoło na trybunach.
(pewnie będę dopisywać dalej)
Camael Whitelight
Wiek : 29
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 185
C. szczególne : tęczówki w kolorze oceanu; bransoletka z morskiego szkła i syrenia bransoleta; zapach Lordków i drzewa sandałowego; tatuaż z Oazy Cudów na łopatce; pierścień kameleona
Czuł się w obowiązku pojawić na trybunach, kiedy jego Ślizgoni grali mecz. Uśmiech błądził mu w kącikach ust, gdy wchodząc na nauczycielską trybunę zobaczył siedzącą już tam @Gwen Honeycott. Cóż, tym razem raczej nie grali do jednej pętli, ale uznał, że poczują się jak za starych czasów, gdy mecze gryfonów i ślizgonów dzieliły ich za każdym razem. Z gorącą herbatą w samonagrzewającym kubku i szalem w barwach Slytherinu usiadł obok opiekunki Gryffindoru, lekko trącając ją łokciem i szczerząc zęby w uśmiechu. — O to będzie ciekawe — powiedział, zawieszając wzrok na boisku, na którym zawodnicy się rozgrzewali. Podał jej herbatę, bo mróz był przeokropny i najwyraźniej dyrektorka zapomniała o zaklęciach nagrzewających trybuny, a on w tej chwili zaaferowany już zajmował się tym, co działo się na boisku, niż myślami o lodowatym powietrzu. Nie był co prawda miłośnikiem zimy, ale teraz niespecjalnie się tym przejmował, kiedy rozpoczęła się pierwsza akcja. — Gryffindor czyści skrzacie kible!! — zawołał i zachichotał pod nosem, wtórując oczywiście innym ślizgonom z trybuny obok. Był prawie pewny, ze nie powinien, ale Merlinie jakie to było oczyszczające. Był też już zupełnie pewny, że zaraz dostanie przez łeb od Gwen, ale niczego nie żałował. Cóż, sport wyzwalał w człowieku najbardziej skrywane emocje. Zagwizdał też głośno, kiedy Barnabasz obronił pętle i kiedy Aoife pięknie trafiła w pętle. — Pałuj Max! — krzyknął jeszcze, gdy tylko zobaczył jak Solberg zmierza w stronę obrończyni Gryffindoru.
Żeby tradycji stało się zadość, Dee pojawiła się na szkolnych trybunach podczas rozgrywek, o których było głośno już od paru tygodni. Gryfoni podobno gorliwie trenowali przed tym wystąpieniem, ale ona sama nie wiedziała, czy to prawda, czy wyłącznie pogłoski. Ślizgoni mieli silnych pałkarzy, a przynajmniej tak jej się wydawało - dwóch rosłych chłopa z ciężką pałką w dłoni budzili respekt. Co prawda z jednym z nich zawiązała ostatnio cienką nić porozumienia i nieco łagodniej na niego patrzyła, ale mimo tego nie chciałaby znaleźć się w polu rażenia jego zamachu. Stała gdzieś wśród gromady skandujących i krzyczących uczniów, ona sama jak zwykle raczej milcząco przyglądająca się rozgrywkom. Tym razem nie była zupełnie samotna - gdzieś w połach jej szat i ubrań wierzchnich skrywał się Sike, jej cydrąż. Stała się z nim praktycznie nierozłączna, odkąd zabrała go z przytuliska. Wąż towarzyszył jej w zasadzie wszędzie, gdzie tylko mógł - a chyba nikt nie zabraniał przemytu niegroźnych, roślinożernych wężyków na trybuny? Nie wiedziała, komu bardziej kibicowała - ale może Sike uprawniał ją do bycia nieco większym kibicem zielonych niż czerwonych? Na razie nie dokonywała w głowie tej decyzji, obiektywnie przyglądała się rozgrywkom, z lekkim uśmiechem czającym się w kącikach ust.
Jenna przyglądała się całej grze w dużym skupieniu. To był intensywny, pełen agresji mecz, w którym obrońcy byli non stop pod ostrzałem. Pałkarze obu drużyn byli bardzo aktywni i bardzo zdeterminowani. Tylko o jednej pałkarce z ich drużyny Jenna mogła powiedzieć to samo. Saskia była dobrą kapitanką i dobrą graczką, ale czy mogła w pojedynkę równać się z takimi pałkarzami, jak ci z obecnego meczu? A w następnej grze to ona, Jenna będzie w polu rażenia. Ale nie zamierzała rezygnować, nie tak szybko. - DeeDee! - nagle zauważyła, że siedzi obok koleżanki, z którą już wielokrotnie przyszło jej się uczyć. - Nie wiedziałam, że będziesz na meczu! Komu kibcujesz? Ucieszyła się. I nie spodziewała. Przyszła tu bez Christiana, więc sądziła, że spędzi mecz samotnie. Ale to był jej obowiązek, żeby się tu pojawić, poznać taktykę, silne i słabe punkty przeciwnika. I póki co cały czas jej wychodziło, że będzie źle, jeśli się nie zabezpieczy odpowiednio ochraniaczami.
Widząc Mistrza Transmutacji @Camael Whitelight pojawiającego się na trybunach, jej twarz rozpromieniła się jeszcze bardziej. Z jednej strony była szalenie dumna ze swoich Gryfonów, którzy dzielnie ćwiczyli i dawali z siebie sto dwadzieścia procent, z drugiej czuła zwyczajną, koleżeńską radość z pokazania swojemu najlepszemu przyjacielowi, jak doskonale radzą sobie jej podopieczni. Wiedziała przecież, że ta atmosfera rozejmu zaraz pryśnie, bo choć w wielu kwestiach w czasach szkolnych zgadzali się pomimo różnic w charakterach, to quidditch w obojgu wzbudzał najmroczniejsze strony. Zachichotała na jego słowa i pokiwała brwiami: - Przygotuj się na ostre grilowanie. - zapowiedziała, zadzierając podbródek, taka była pewna swoich zawodników, jednak puściła mu zaczepne oczko. Mecz rozkręcał się intensywnie, kafel przechodził z rąk do rąk a pomimo aktywnych ataków Drake'a, obrońca Slytherinu robił naprawdę dobrą robotę. Aż przestał. - HA! - wykrzyknęła usatysfakcjonowana, szturchając Camaela w ramię, by zaraz zrobić wielce oburzoną minę, kiedy podłapał rymowankę od ślizgońskich kibiców- O Ty... - mruknęła, grożąc mu żartobliwie pięścią. Zaraz jednak zwróciła oczy ku zawodnikom, wybijając wraz z gryfońską częścią trybun rytm do we will rock you. Jej lwia czapa ryczała spektakularnie, kiedy czerwoni zdobyli kolejnego gola. Gra rozwijała sie wartko, Honeycott chciała móc zawołać prosto do @Kate Milburn, że wszystko w porządku, bo widziała z daleka przejęcie i czerwieniącą się twarz dziewczyny. Wiedziała, jak trudna jest pozycja obrońcy, jak wiele od niego zależy. - SKUŚ BABO! - -ryknęła, kiedy ślizgonka atakowała pętlę- Zielone dusiciele gracie jak telenowele! - dołączyła do rymowanki studentów domu Lwa.
Danielle Carlton
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 163
C. szczególne : cydrąż wyglądający z rękawa szaty, ciemne jak noc oczy, zapach jabłek
To, że Jenna była niedaleko, wcale nie uszło uwadze DeeDee - jednakże dziewczyna była tak zapatrzona w boisko, że głupio było jej ją zaczepiać. Lubiła młodszą koleżankę, bo była naprawdę rozumna i rezolutna, potrafiła dojrzale wypowiedzieć się w wielu tematach i w przeciwieństwie do większości swoich rówieśników miała już jakieś określone zainteresowania. Samej Dee to całkiem imponowało, choć ona w jej wieku już była zakochana w gwiazdach bez pamięci. - Zawsze jestem - odparła zgodnie z prawdą, wzruszając przy tym ramionami. Akurat na meczach zjawiała się notorycznie, chyba nie przegapiła żadnego od początku szkoły. Nie potrafiła grać w Quidditcha, nigdy w życiu nie podjęłaby się poważnej gry na miotle w drużynie (wyleciałaby z niej szybciej, niż by się do niej dostała). - W sumie nikomu. Albo obu drużynom. Całkiem wyrównana gra, co nie? - rzuciła jeszcze luźno. Ostatnio odnajdywała w sobie nowe pokłady energii towarzyskiej. Zdawało się, że odznaka prefekta i wynikające z niej obowiązki skłoniły jej do powolnego wychodzenia z cienia i opuszczenia swojej muszli samotności, dotychczas będącej jej domem. A może to Sike, który właśnie zwabiony nowym głosem wychynął jej z rękawa, by pokazać Jennie język. - To mój nowy pupil - przedstawiła dziewczynie cydrąża, mając nadzieję, że się nie wystraszy.
Zapatrzona w rozgrywające się na boisku sprawy zaciskała palce na kubku Camaela, zamiast mu go po prostu oddać, po czym bezmyślnie podniosła go do ust, by posiorbać herbatki, ale zaraz się zakrztusiła tym łykiem, wygrażając pięścią Solbergowi, za odbicie pięknie wycelowanego przez panią kapitan tłuczka. - No co za chłop! - trudno było powiedzieć, czy był to okrzyk pretensji czy podziwu, bo dziś zarówno pałkarki domu Godryka jak i dwóch rosłych ślizgonów dawało świetny popis miotania tłuczkami. Kafel latał z rąk do rąk, ani razu nie gubiąc się, ani razu nikomu nie wypadając, co sprawiało, że jeszcze bardziej jak na szpilkach podskakiwała przy każdym potencjalnym zagraniu. - Patrz! Patrzpatrz! - poklepała Whitelighta, oddając mu kubek i pokazując palcem Swansea, posyłającego tłuczek prosto w obrończynię Gryffindoru - Pamiętasz jak dostałam w głowę tłuczkiem na meczu w siódmej klasie? - spojrzała na niego i pomacała się po głowie pod lwią czapką- Jak tu dotkniesz, wciąż mam bliznę. - zaśmiała się wesoło. Cóż to były za czasy. Z rozwaloną głową dograła mecz do końca, jak na kapitana przystało. Aż tu nagle na chwilę zdawało się, że serce zamarło jej w piersi. Zobaczyła kątem oka błysk złota w powietrzu, który okazał się zniczem w palcach Davies. - MORGAAAAN! - zawołała, zagłuszana przez swoją potężnie ryczącą czapę, po czym rzuciła się na Camaela, ściskając go w radości i podskakując- Widziałeś to?! Mistrzowskieeeee! - złapała go za oba ramiona i potrząsnęła, za nic mając ten kubek, który biedny trzymał w ręku. Czuła się przez chwilę jakby znów była na studiach i znów mogła przeżywać sportowe ekscytacje na nowo. - Co za mecz! - zachwyciła się z błyskiem w oczach.
Zaopatrzona w złoto-czerwony szal, w wielkiej czapie w kształcie lwiej głowy, wdrapała się na trybuny. Być może powinna siedzieć na tych dla grona nauczycielskiego, ale czuła się znacznie lepiej i bardziej na miejscu będąc pośród podekscytowanej młodzieży, gdzie sama mogła sie ekscytować i podskakiwać, a nie czuć powinność zachowywania względnej powagi i dostojności, która przystawała pedagogom. Weszła pomiędzy ławki, ciesząc się do każdego gryfona na trybunach, gotowego zagrzewać gryfońską drużynę do boju, jako że sama planowała stracić głos przynajmniej na dwa dni (albo do czasu łyknięcia eliksiru od Noreen). Usiadła na ławie i czekała na pojawienie się drużyny Gryffindoru, by móc od samego początku aktywnie zagrzewać ich do popisowej - a przede wszystkim fair play - walki o zwycięstwo. Nie miała najmniejszych wątpliwości, że gryficzki pokażą, jak zwykle popisową grę i spektakularne sportowe zachowanie.
Danielle Carlton
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 163
C. szczególne : cydrąż wyglądający z rękawa szaty, ciemne jak noc oczy, zapach jabłek
9 - Pustelnik: Czy pamiętasz, gdzie miałeś iść? Stoisz na soczyście zielonej trawie i nie wiesz, dokąd zmierzałeś, co chciałeś zrobić. Wiesz za to, że z pewnością odzyskasz pamięć, gdy tylko zaczniesz się rozbierać, ale czy to na pewno dobre wyjście?
W ciągu swojej edukacji nie opuściła chyba żadnego meczu Quidditcha, wiernie siedząc na trybunach nawet wtedy, gdy na boisku nie latali Krukoni. Teraz jednak musiała pokazać się nie tylko jako wierna kibicka, ale także jako prefektka domu. Z lśniącą na piersi odznaką wlała się wraz z tłumem innych Krukonów na właściwą dla nich część trybun, otoczona wrzaskami, śpiewami i hukiem magicznych rac mogła znów przez chwilę poczuć, że gdzieś należała i stanowiła cząstkę jakiejś społeczności. Ona sama nie skandowała jakoś specjalnie, raczej milcząco oglądała poczynania kolegów, wciąż mając problem z odróżnieniem, które zagrywki na boisku były jeszcze zgodne z zasadami, a które były faulem. Na szczęście to nie na niej spoczywał ciężar sędziowania, mogła usiąść i względnie "odprężyć się". Powietrze naszprycowane wróżkowym pyłem łaskotało ją w nos bardziej niż wijący się pod kurtką Sike, wychylający ciekawsko główkę za krawędź jej rękawa. DeeDee śledziła grę, wyłapując pewnie ledwie połowę istotnych fragmentów z samych rozgrywek. Dostrzegała też, że część graczy zachowywała się na miotle co najmniej dziwnie. Wraz z powiewem wiatru do jej nosa doleciała podwójna porcja wróżkowego pyłu, powodując silne łaskotanie i nagłe kichnięcie, przez które aż zgięła się wpół, zasłaniając twarz dłońmi. Nagle zrobiło się dziwnie cicho... Patrząc przez palce zorientowała się, że nie była już na trybunach, tylko na jakiejś łące, pośród zielonej, pachnącej trawy. Zamrugała kilkakrotnie, lecz trawnik nie znikał z jej pola widzenia, a na dodatek zaczęło jej się robić strasznie gorąco. Gdzie była? I gdzie miała być? Zupełnie nie pamiętając, co robiła wcześniej i dokąd zmierzała, rozglądała się dookoła w poszukiwaniach jakiejś poszlaki. Pomału zaczęła wyplątywać się z szalika...
Adela była całym sercem oddana swojej gryfońskiej drużynie, ale nie mogłaby nie pojawić się na trybunach, gdy w grze byli @Lockie I. Swansea i @Maximilian Felix Solberg. Honeycott nie zniżyła się wprawdzie do poziomu założenia szalika Slytherinu, niemniej pszczółkowy plecak tkwiący na jej ramionach, był najlepszym symbolem tego, po której stronie tym razem stoi młoda Gryfonka. Nie wychylając się zbytnio, żeby nie wypaść źle w towarzystwie innych Gryfonów, obserwowała mecz i wszystkie niebezpieczne akcje, ściskając kciuki, by jej ulubionym Ślizgonom nie stała się krzywda. W międzyczasie, gdy nikt nie zwracał uwagi, parę razy krzyknęła jakieś hasła typu "Lockie do boju", "Brandon do zamiatania", czy "Hastingsowie uważają na lekcjach u Patola", starając się jednak, by zbyt wiele osób nie zwróciło uwagę na zdradę domu Godryka.