Nielegalny – niezlecony przez nauczyciela – pobyt tutaj może być karany szlabanem i minusowymi punktami dla Domu (automatycznie wyrażasz w tym temacie zgodę na ingerencję Mistrza Gry).
Pewną część lasu porastają same drzewa iglaste, jednak aby się do nich dostać trzeba wędrować przynajmniej godzinę wśród wysokich krzaków i połamanych gałęzi. Stąd gajowy Hogwartu przynosi drzewka, które w zamku stają się choinkami. Ziemia w tym miejscu nierzadko bywa wilgotna od posoki - aktywność zwierząt w tym miejscu jest wysoka.
Młodzież w naszej szkole ma nieposkromioną chęć przeżycia przygody, na co dowodem jest chociażby ilość to, że tyle osób zgodziło się na nielegalne wyścigi mioteł zorganizowane przez jakiś tajemniczych ludzi. Jedno jest jednak dla wszystkich pewne. Organizatorem nie może być jedna osoba. Nikt w końcu nie ma takiej siły, by podrzucić czterem osobą żetony z informacjami o wyścigu w jednym czasie. Skupmy się jednak na szczegółach. Sobota, godzina 12, wschodnia część Zakazanego Lasu. Jakich informacji człowiekowi jeszcze do szczęścia potrzeba? No ja też nie wiem...
Szczęśliwcami zatok, którzy dzisiaj się tu spotkają są: Mathilde Villadsen, Kai Young, Fabiano Martello i Amelia Wotery
Piszecie w dowolnej kolejności czyli zaczyna ten, który pierwszy zobaczy ten post. Po pierwszej turze kolejność zostaje co oznacza, że np.: zawsze jako pierwsza pisze Mathaline, a jako ostatni Fabiano, ponieważ w takiej kolejności napisali swoje pierwsze posty.
Amelia była zdecydowanie zbyt nadgorliwa. Gdy tylko na jej magicznym żetonie pojawiło się miejsce spotkania, przybiegła wręcz na nie, zapominając miotły. Po drodze przywołała ją, łapiąc w locie i na błoniach wsiadając na nią. Miała nadzieję, że nikt jej nie zobaczy. Doleciała do wyznaczonego miejsca, a tam.. pustki. Jak to możliwe, że tylko ona była tak podekscytowana tymi wyścigami? Może to dlatego, że zaczęła w nich brać udział od niedawna, niestety wcześniej nie interesowały jej takie atrakcje. Ostatni stała się jakaś taka.. niezdecydowana. Jej zdanie było podzielone między zaletami i wadami tych wyścigów. Owszem, podobała jej się adrenalina, która się tutaj pojawiała, a ostatnio była jej ona potrzebna do życia bardziej niż tlen. Z drugiej strony, obawiała się trochę nakrycia przez nauczyciela, ponieważ mogłoby skończyć się to nieprzyjemnie, a jestem na ostatnim roku studiów i jakoś nie bardzo chciałaby teraz zmieniać szkołę albo zostać całkowicie wyrzucona. Niestety, każde nielegalne działanie wiąże się z ryzykiem. A kto nie ryzykuje, ten nie żyje, prawda? Przysiadła na jednym z kamieni, rozglądając się dookoła za swoimi przeciwnikami. Jej ostatnie nielegalne zawody zakończyły się uderzeniem z tłuczka w głowę i dwoma dniami spędzonymi w Skrzydle Szpitalnym. Miała ogromną nadzieję, że tym razem wszystko potoczy się inaczej. Dzisiaj nie będzie tłuczków, więc może działa to na jej korzyść? Nie wiedziała jednak, jak bardzo jej koledzy są zdeterminowani, żeby wygrać ten wyścig, więc całkiem możliwe, że któryś zwali ją z miotły. Cóż, musi być po prostu szybsza i zrobić to jako pierwsza. Uśmiechnęła się do siebie pod nosem, naciągając rękawy na zmarznięte dłonie. Pogoda nie była idealna, w powietrzu unosiła się wilgoć, można było poczuć na twarzy lekkie kropelki deszczu. Z pewnością było poniżej dziesięciu stopni Celsjusza, ciepło to to nie jest. Amelia, która marznie nawet w temperaturze 18 stopni trzęsła się i szczękała zębami. Pozostało jej tylko czekać na swoich przeciwników, kimkolwiek oni byli.
Bo z Mathilde to był ostatnio taki szalony rebel, że już nikt nie powie, że z niej spokojna córeczka Ministra Magii. Oprócz tego, że ostatnio ciągle myślała o tym, jak najlepiej obsługiwać latający dywan, to miała jeszcze w planach kilka innych imprez... A mianowicie chciała kogoś do siebie zaprosić. Pusty dom wiał smutkiem i oczekiwał,że w jego murach zagości trochę innych ludzi, którzy wypełniliby go śmiechami z innym dodatkami. Tillie nie była pewna czy to wszystko ma być właśnie tak i czy to dobrze zrobiła przyjmując podrzucony jej żeton. Zapewne tak... Bo w sumie mogła nie brać tego pod uwagę i oddać komuś, ale zbyt długo mu się przyglądała. W Bludgerze nie brała udziału, cieszyła się,że nie dostała wyzywania, bo nie chciała, aby ktoś zadawał jej niepotrzebny ból. Choć właściwie mogła w ten sposób uodpornić się na kanadyjskie niespodzianki, które trafiły ją bodajże ze strony Madison. Na samo wspomnienie mruknęła coś o niezadowolonych, szklanych elfach, które zostały rozbite na tysiąc kawałków. Cóż. Nasza Villadsen zawsze posługiwała się ciekawymi odmianami tradycyjnych przekleństw, a i dzięki temu uchodziła za taką, co podwórkowej łaciny wcale nie używała. A zatem wzięła swoją miotełkę w ręce i długo się przyglądała jej rękojeści... W sumie to powinna się cieszyć, że jej miotełka jest taka przyjazna dla środowiska i ładnie się mieni w słońcu i dokładnie tyle zalet z jej wyglądu zewnętrznego, że aż nawet ucieszyła się, że wyścig w lesie będzie w samo południe. Zatem na spacer ruszyła powoli uśmiechając się przy tym delikatnie. Perłowewłosy zniewoliła w warkoczu przyglądając się końcówce zniszczonych włosów, które już dawno powinna skrócić. A potem nawet nie wiedziała kiedy, znalazła się w lesie i brnęła przez kolejne drzewa mając wrażenie, że nigdy nie dotrze do ustalonego miejsca, lecz nagle zamajaczyła jej kobieca sylwetka. Ruszyła w tamtą stronę zdesperowana, że może będzie musiała ją zapytać o drogę, bo żeton nie był wcale pomocny! Ale kiedy podeszła do dziewczęcia, to zauważyła, że ta też stała z miotłą, więc... Uśmiechnęła się szeroko machając jej rączką starając się, aby miotła jej nie wypadła. Wszak Kai ją nauczał, żeby nie zaprzyjaźniała się z wrogiem i wyglądała dość... Odważnie. Ale ona nigdy niczego sobie z tych wskazówek nie robiła. Ona miała zupełnie inny pogląd na świat! - Czeeeeść. - Przywitała się wesoło szukając w kieszeni kurtki skórzanych rękawiczek z wycięciami na palcach.
Jeżeli gdzieś były organizowane nielegalne wyścigi, Bludger czy cokolwiek co dotyczyło mioteł, Kaia nie mogło zabraknąć. Na tym punkcie był nie tyle co przewrażliwiony, a miał niemal psychotyczną żądzę wygranej w każdej dziedzinie sportu na miotle. Miał być najlepszy. Był najlepszy. Co prawda w ostatnim pojedynku przegrał z Kanadyjczykiem, ale to był taki wypadek przy pracy. Zresztą dzisiaj będzie miał możliwość nadrobienia strat, bo na jego żetonie pokazał się czas i miejsce, uwzględniające właśnie tu i teraz. Co z tego, że był akurat w trakcie robienia jakiejś super ważnej rzeczy. Rzucił to wszystko, no bo halo, miotły i te sprawy nie mogły na niego czekać! Nie był pierwszą osobą, która pojawiła się w zakazanym lesie. Był przedostatni, ale co z tego. I tak wyścig by się bez niego nie zaczął, więc po co w ogóle miałby się spieszyć. Pod pachą trzymał miotłę, a w prawej ręce trzymał papierosa, którym się co chwila zaciągał żeby wypuścić kłęby siwego dymu z buzi. Musiał stłumić głośne kaszlnięcie, które się chciało wydobyć z jego gardła na widok Villadsen. Jej tu nie miało być. Nie mogła. Boże fuj, znowu stanął mu przed oczami ten obrzydliwy widok kiedy jego była miłość całowała się na dachu z jakimś pedałem, któremu zaraz potem rozkwasił nos. Kiedy tak zalał się krwią nawet wyglądał całkiem nieźle, a nowy kształt nosa mógł mu nadać jedynie taki Picasso jakim był Kai Young. Brawa dla niego. Nieważne. Koniec tematu. Australijczyk wcale nie chciał teraz o tym myśleć. To na pewno było specjalnie zrobione żeby go rozproszyć. Na pewno ktoś to przemyślał i podstawił mu tutaj tą niedobrą Mathilde! Biedny Kai, takie złe koleje losu, ale spoko. On się nie da. Rzucił niedopałek papierosa na ziemię i zadeptał stopą, co by nie spalić lasu. - Siema - rzucił od niechcenia i machnął ręką żeby nie zmuszać się do witania się od policzka do policzka jak to zwykły robić baby. Poza tym wcale nie miał zamiaru dotykać Villadsen chociażby koniuszkiem swojego odzianego, w skórzane, grube rękawice palca. - Kai - przedstawił się Wotery jak tego wymagały maniery, zupełnie ignorując stojącą obok Puchonkę. Po tym wspaniałym geście, oparł się o drzewo i odpalił kolejnego papierosa, czekając aż ostatnia osoba przybędzie na miejsce. I oby przyszła szybko, bo Young zaraz będzie rzygał tęczą.
Nagły uśmiech, który pojawił się na twarzy Włocha, pozwalał sądzić, iż właśnie upolował wyjątkowo wartościową zwierzynę. Uścisnął ponownie żeton, który chował pod rękawem, przedłużając chwilę czystej przyjemności. Powiększenie się togo przedmiotu, który od pewnego czasu trzymał na łańcuszku oplatającym nadgarstek oznaczało tylko jedno. Data i miejsce wyścigu właśnie zostały ustalone. Po chwili pozwolił obie, odliczając do trzech, unieść dłoń na wysokość głowy ciągle zaciskając palce na żetonie. Przechylił rękę do pozycji poziomej i wolno puścił uścisk w dłoni. Zmrużył oczy, aby odczytać litery wypisane drobnym maczkiem. Ponownie uśmiechnął się z satysfakcją, po czym powędrował na następne zajęcia. W sobotę, o godzinie dwunastej, co prawda trochę spóźniony stawił się w wyznaczonym miejscu. Trochę zajęło mu znalezienie rękawic, miotły, i wyjście chyłkiem z zamku. Pod osłoną nocy przemierzał błonia aż trafił na polankę wschodniej części Zakazanego Lasu. Nie czuł się bynajmniej przestraszony, czy osamotniony. Takie wyprawy należały do copełnoiowego rytuału, więc ten posępny las znał bardzo dobrze. Nie był pewien co do reszty jego współzawodników. Nie wiedział, czy dadzą radę trafić. Z resztą nie powinno go to martwić. Przecież ma ich dzisiaj pokonać. Zacisnął mocniej palce na trzonku miotły. Jako pałkarz musiał nauczyć się latać intuicyjnie, operować kolanami. Odrywając się od myśli o miotle, spojrzał szybko, wręcz rozpaczliwie na księżyc. To jeszcze nie jego czas, dobrze. Przybył spóźniony tylko troszeczkę. Przywitał się z każdym skinieniem głowy. Kojarzył ich ze szkolonych korytarzy, nie wiedział, czy się przedstawić. Może oni wiedza, jak się nazywa i wyjdzie na głupca? Asekuracyjnie wymamrotał jednak swoją godność. - To co? Zaczynamy? - zapytał resztę w zamiarze rześkim głosem. Nidy jeszcze się tak nie ścigał, zasady wytłumaczył mu piąte przez dziesiąte znajomy na zajęciach. Nie miał pojęcia, jak mieliby zacząć.
Gdy wszyscy się zebrali, Amelia uśmiechnęła się tylko kwaśno. - Cześć, Amelia - rzuciła do zebranych uczniów z niechęcią. Nie wiedziała od czego ma zacząć ani tak naprawdę co robić. Jednak gdy chłopak zadał pytanie czy zaczynamy, wsiadła na miotłę, czekając na pozostałych. Teraz chyba któreś z nich musiało wydać sygnał do startu, prawda? Amelia jednak postanowiła nie czekać - odbiła się mocno nogami od ziemi i wystrzeliła w niebo jak petarda. Ah, ten pęd wiatru we włosach! Udało jej się naprawdę dobrze wystartować, coby nie zapeszać na przyszłość. Miała nadzieję, że cały wyścig pójdzie jej w takim tempie. Aktualnie prowadziła. Nie chciała obejrzeć się za siebie, żeby nie stracić koncentracji, więc nie wiedziała nawet czy jej przeciwnicy wystartowali. Skoro to nielegalny wyścig, to przecież może trochę ponaginać zasady, prawda? Jej szczęście, że wpadła pierwsza na taki pomysł. Miała nadzieję, że chociaż raz coś jej się w życiu uda i ten wyścig będzie dla niej wygranym. Chciała tego bardzo, bardziej niż czegokolwiek w tym momencie. Poza tym, latanie pozwalało jej zapomnieć o jeszcze jednej rzeczy - mianowicie o Gabrielu, który nagle wyparował, po prostu zniknął. Nie wiedziała czy śmiać się, czy płakać z tego powodu. Ile razy nie przychodziła do domu, chłopaka nie było. Nie znalazła żadnej karteczki, a ten durny skrzat domowy także nie chciał jej nic powiedzieć. Po co tak właściwie tam siedział, skoro nie miał zamiaru udzielać informacji? Rozumiała, że przysięgał wierność właścicielowi, ale przez ten czas musiał chyba zauważyć, że Amelia nie jest dla chłopaka byle kim i może jej powierzyć tą jakże cenną informację? Nie chciał nawet poinformować jej łaskawie czy Gabriel żyje. To wszystko znikało, gdy unosiła się w powietrze. Dlatego zdecydowała się na ten wyścig, nawet, jeśli miałaby trafić po raz kolejny do Skrzydła Szpitalnego, które ostatnio odwiedzała dość często. Kostka po balu w Wielkiej Sali dalej ją bolała. No cóż, czas pokaże jak zakończy się wyścig. Po chwili jednak dziewczyna poczuła, że jej miotła zwalnia, a inni albo ją wyprzedzają, albo zrównują się z nią. Świetnie, a zapowiadało się tak pięknie.
(wyrzuciłam sześć, jestem na polu szóstym czyli według cudownej planszy cofam się na pole pierwsze - jestem ostatnia, że tak powiem)
Mathilde przewróciła oczętami, kiedy tylko wszyscy przeciwnicy pojawili się na miejscu... W tym Kai. Teorie spiskowe nie były na miejscu zważywszy na to, że ona kompletnie nie miała pojęcia dlaczego tak się stało. Po prostu postanowiła zaryzykować mając nadzieję, że nikt się z jej rodziny nie dowie o tajemniczej zabawie. Cóż... Chyba raz w życiu postanowiła skoczyć w przepaść, którą niewątpliwie był wyścig. Ona nie czuła się już winna. Wszystko co miała do powiedzenia pozostawiła w liście, teraz to wszystko nie było już takie istotne, prawda? A żeby siebie upewnić to złapała mocniej rękojeść miotły i postanowiła odpuścić sobie dalsze zagadywanie Amelii, która nie była skora do zawierania nowych przyjaźni i obserwowania byłego chłopaka, który zamiast zachowywać się jak cywilizowany człowiek najwidoczniej uważał, że wcale tu nie czuć odoru alkoholu. Co prawda tęskniła za nim, ale przecież za nic nie da mu tej satysfakcji. Mattie taka słaba, Mattie sobie nie poradzi? Mattie sobie poradzi i własnie zamierzała to udowodnić. Kiedy tylko pojawił się Fabiano była zbyt zajęta motywowaniem swojej osoby, żeby mu odrzec jakieś wesołe powitanie i wystartowała zaraz po Amelii mając nadzieję, że gdy to się skończy opuści ją dziwne uczucie zażenowania, które ogarnęło ją zaraz po pojawieniu się Younga...
Hejże, hola, co jest?! Kai dzisiaj był wyjątkowo trzeźwy, więc proszę o niezarzucanie mu takich oszczerstw, że niby to od niego czuć alkohol. Co prawda ten t-shirt miał na sobie drugi dzień, ale kiedy rano sprawdzał pod pachami, ten pachniał całkiem nieźle! Mniejsza, jeśli chodzi o picie to dzisiaj owszem, będzie pił, a mianowicie opijając swoje zwycięstwo heheh leszcze. On też nie miał zamiaru zawierać tu nowych znajomości, jeżeli już do takich miało dojść to halo, on nie potrzebuje zebrania się w grupce i rzucenia 'cześć jestem Kai', zazwyczaj przechodzi do czynów, nieważne czy miałby to być fantastyczny buziak czy pięść łamiąca nos. No nic. Niedobra Amelka postanowiła wystartować pierwsza. Nie chce się chwalić, ale tutaj znajduje się dwójka super Australijczyków, którzy są niezwykle utalentowani (a zwłaszcza Kai, no gwiazda estrady po prostu!), więc niechże się Wotery nie rozpędza, bo wkrótce będą musieli ją dogonić. Mathilde była niezłą zawodniczką, a Young często zwykł jej to niegdyś powtarzać, dlatego też kiedy udało mu się prześcignąć Krukonkę zrównał się z byłą dziewczyną, nawet na nią nie patrząc. Nie żeby nie chciał czy coś. Jemu też było ciężko.
Od ostatniego odpisu na wyścigu minęło 7 dni. Uczestnikiem opóźniającym wyścig jest Fabiano Martello, który zostaje zdyskwalifikowany. Kolejka zatem przesuwa się o jeden i następna jest Amelia Wotery Powodzenia.
No i zaczęło się pełną parą. Jedno z nich oczywiście musiało odpaść na samym starcie, bo przecież jak mogłoby być inaczej, prawda? Puchon, którego Amelia nie znała gdzieś zniknął i teraz pozostali tylko we trójkę. Dziewczyna zrównała się ze swoimi przeciwnikami, podlatując od strony chłopaka, którego także nie kojarzyła. Nie zwracała kompletnie uwagi na dziewczynę i tylko słodko uśmiechnęła się do Ślizgona, przekręcając głowę aby na niego spojrzeć. Prawdopodobnie nie powinna tego robić, jej koncentracja była naprawdę niewielka. Jej wadą było to, że nie potrafiła skupić się na jednej rzeczy, zawsze coś musiało ją rozproszyć. Tak samo, jak teraz zastanawiała się, skąd kojarzy tego chłopaka i czy w ogóle go kojarzy. - No dalej, pokaż na co Cię stać - wyszczerzyła zęby w uśmiechu, dalej lecąc obok chłopaka i czekając, aż przyspieszy, coby zrobić to samo i ścigać się tylko z nim, zostawiając z tyłu tą uroczą, słodziutką dziewczynkę, która prawdopodobnie była od niej sporo młodsza. Nie miała ochoty na nowe znajomości lecąc na miotle. Miała nadzieję, że wyścig skończy się jak najszybciej, może któreś z nich uderzy w drzewo i zostanie zdyskwalifikowane, zajmując tym samym trzecie miejsce? Miło byłoby wygrać to spotkanie. Dziewczyna nie była przyzwyczajona do przegrywania. Zawsze musiała zająć pierwsze miejsce, zawsze chciała być najlepsza, zawsze było jej za mało sukcesów. Za cokolwiek się nie zabierała, musiała doprowadzić sprawę do końca. Była zawzięta i zdeterminowana. Chciała być najlepsza. Zawsze. Bez względu na wszystko. Pewnie nie ona jedyna, jednak.. czy to tak naprawdę ważne? Wszystko zależy od umiejętności i odrobiny szczęścia.
Gdy Tillie leciała w głowie układała sobie listę rzeczy, które mogłaby znienawidzić w Kaim, żeby nie myśleć o nim w sposób opiekuńczy, nie rzucić się na niego bez powodu, nie przytulić się gdy miałaby gorszy dzień. Myślała też o tym, jak bardzo nie lubi go za to, że uderzył Raphaela... Ale jeszcze gorsze było to, że gdy myślała o tych rzeczach, to jej myśli podsumowywały to do błahostek, które mogłaby mu wybaczyć... Tylko, żeby był dla niej. Ale nie był. Przecież rozstali się. Szmaragdowe oczy zaszły łzami nabierając tajemniczego blasku... Tillie nie mogła tu żyć. To było za trudne, dla niej szczególnie. Zacisnęła zatem jeszcze mocniej dłonie na rękojeści miotły i poleciała do przodu zostawiając gdzieś w tyle Younga i Wortery. Potrzebowała teraz kogoś, kto powiedziałby jej, żeby uspokoiła oddech, policzyła wszystkie owce na niebie i nie przejmowała się tak bardzo, ale to było silniejsze od niej. Przyspieszyła nie tylko w locie, ale też w częstotliwości mrugania, przygryzania ust i nabieranie w ustach powietrza by nie płakać... Musiała lecieć. Musiała... Nie chodziło o zwycięstwo, chodziło o uwolnienie się. Dotarcie do mieszkania, zamknięcie się w czterech ścianach... I tam płacz... Nic więcej.
Ja już nie będę dalej po raz kolejny rozprawiać o zawziętości Kaiego, bo każdy już chyba zdążył go poznać na tyle, żeby wiedzieć, że ten facet póki nie osiągnie tego na co się zawziął nie odpuści. Zawsze musiał być najlepszy. To poniekąd niosło za sobą opłakane skutki w jego życiu sercowym, bo ostatnia rywalizacja doprowadziła do rozpadu związku. W dodatku ścigał się ze swoją byłą dziewczyną. O ironio. Nie miał jednak zamiaru wdawać się w jakieś dziecinne myśli, że to niby Mattie za tym wszystkim stała i to na pewno ona ustawiła to w ten sposób, że znalazła się w tej czwórce w której Kai. Jasne. Teorie spiskowe. Teraz skupił się na locie. Lubił się ścigać. Rywalizacja i umiejętności w tej dziedzinie płynęły w jego krwi. Spojrzał w bok i uniósł kąciki w uśmiechu kiedy zobaczył, że dziewczyna która za wcześnie wystartowała go dogania. Amelia. Skinął jej głową, a na jego ustach pojawił się zawadiacki uśmiech. Oczywko mógł się z nią ścigać, nakładając poprawkę na to, że do mety doleci pierwszy! - Nie ma problemu- rzucił do dziewczyny, mrugnął oczkiem i zostawił ją w tyle, prawie doganiając Mathilde. Niech się dziewuszka cieszy. Da jej fory. Nie musi przecież od razu jej prześcigać. Taki kochany Kai.
Amelia chciała pokazać, na co stać dziewczynę z domu Ravenclaw, jednak po raz kolejny się przeliczyła. Oczywiście, bardzo fajnie było ścigać się z Kai'em. Coś jej w tym przeszkadzało. Mianowicie, były to drzewa, rosnące wszędzie. Dosłownie. I nie było żadnego wytłumaczenia, że znajdują się w Zakazanym Lesie. Obok szlaku, którym mieli lecieć, drzew było o wiele, o wiele mniej. Może ktoś celowo wybrał im to miejsce jako trasę wyścigową, coby któreś z nich przywaliło w drzewo i skończyło swój wyścig szybciej, niż to możliwe? Westchnęła ciężko, zwalniając i rozglądając się cały czas dokładnie dookoła. Nie chciała wylądować na ziemi z połamaną nogą, ręką albo jakimś innym urazem ciała. Została na końcu, oczywiście, jak to pechowy dzień w życiu Amelii, musiało tak przecież być. Westchnęła ciężko, patrząc na plecy swoich przeciwników. Może za chwilę będzie lepiej.
Trudno, trzeba żyć dalej. Mathilde za chwilę miała jechać do Kopenhagi, do rodziców. W sumie przez ten czas przebywania w Hogwarcie dużo się stało, więc cieszyła się na chwilę wytchnienia i tego, ze Gilbert zarezerwował dla niej swój czas, aby mogli go razem zmarnować na zdjęcia czy coś takiego. Cóż, artystyczna rodzina łączyła dusze. Mathilde miała swój nowy cel, chciała wszystko przejść z uniesioną głową zamiast pod plakietką, że jak jest córeczką Ministra Magii, to wszystko się w jej życiu ułoży i w ogóle... Nie chciała takiego przekonania, a pomimo to ciągle towarzyszące niedomówienia powodowały, że ludzie utwierdzali się w fakcie, że ona się do takich rzeczy po prostu nie nadaje, jak uczciwa praca, bo i tak wszystko załatwi nazwisko... Biedne stereotypy prześladujące jej jakże niewinną duszyczkę. Cóż, zdarza się. Witajcie w tym okrutnym świecie... Wypijmy za błędy. Leciała dalej. Nie oglądała się za siebie, chciała stąd zniknąć. Może się niedługo uda?
Ja taka niedobra w ogóle nie czytałam waszych postów. No dobra, przeczytałam ten wyżej że coś tam artystyczna dusza, więc jeśli coś pomijam to przepraszam, ale tutaj Kai był skupiony wyłącznie na sobie. Lanie wody tryb włączony. Także Kai również nie przejmował się niczym i nikim, a w główce już miał obraz siebie jako zwycięzcy, a potem oblewającego to z kumplami. Cóż z tym mógł być kłopot, bo ostatnio zachowywał się skandalicznie i kumpli już mógł nie mieć. Pomyślał sobie o widoku smutnej buzi Villadsen, kiedy Kai tak minie ją, zupełnie nie zwracając na nią uwagi, taki zimny drań. To właśnie było powodem, dla którego znalazł się za nią i wcale jej nie wyprzedził. Tak, tak dał jej fory proszę państwa, mógł przecież już dawno dolecieć do mety, CO NIE?
/woiem wiuem tragedia, ale 7+2 to 9 i tam sie kai znajduje ameeen ide spac, nie zyje umarłam boze mój brzuch
Zdecydowanie jej nie szło. Jak bardzo źle dzisiaj jej się leciało. Nie wiedziała, co ma ze sobą zrobić, nie wiedziała, z której strony omijać jakie drzewo, zatrzymywała się niemalże przed każdym z lekkim uśmiechem irytacji na twarzy i dopiero wtedy przelatywała obok niego, pewna, że nie przyrżnie w jakiś głupi konar. Nie była kompletnie skupiona na tym, na czym powinna. Wszystko w jej głowie chciało myśleć o jednej osobie, o jednej rzeczy, no i z pewnością nie byli to jej dziwni przeciwnicy, za którymi została daleko w tyle. Leciała ostatnia, żółwim tempem, zastanawiając się czy w ogóle doleci dzisiaj do mety. Przeklinała na głos przy omijaniu każdej przeszkody, jaka pojawiła się na jej drodze. W końcu postanowiła wznieść się ponad korony drzew, toteż straciła z oczu całkowicie swoich przeciwników. Ukazały jej się drzewa, tak piękne, że aż zapierało dech w piersiach. Z tej perspektywy Zakazany Las wydawał się piękny. Oby tylko nie pomyliła drogi i nie zaczęła zawracać, prawda?
Zły dzień? Miesiąc rok? Mknęła. To wystarczy. Mknęła na tyle szybko, by osoba ją prowadząca, w między czasie miała czas na czytanie informacji o wzroście i rozwoju zarodkowym. Czas naglił. Mathilde wiedziała, że to już ponad połowa wyścigu, że ma niesamowitą szansę zaimponować Youngowi po raz ostatni zanim się ich drogi rozejdą, może już nie tylko tego dnia, ale i na zawsze. Smutne to sytuacje, kiedy musisz patrzeć na kogoś kogo kochasz, a nie możesz nic zrobić. Jakby była za szybą... Nie tyle co kuloodporną, ale uczuciowoodporną. Z pewnością to boli. Jednak nie na tym rzecz polega, by po raz kolejny poddawać to analizie. W takim razie powiem wam, że Mathilde bardzo lubi babeczki i z pewnością w święta zaprosi swoich ziomeczków do domu na wspólny posiłek, gdyż uważa, że to mega ważne. Tak. Ale na pewno nie zaprosi Amelki, która podrywała Kaiego swoim wyzywającym lotem na miotle! No dalej Villadsen.
Może to myśli o Villadsen zaprzątały mu wiecznie głowę, a może w końcu po raz pierwszy postanowił wreszcie odpuścić i dać jej żyć, dać jej szczęścia na które zasługiwała? Cholera go wie. Leciał dosłownie kilka metrów za nią, wręcz czując jak owiewa go jej zapach. Na kilka sekund lekka woń kwiatów, mandarynki i drzewa sandałowego zawróciła mu w głowie, powodując że na chwilę poczuł się jakby zawisł w czasoprzestrzeni, a czas wcale nie istniał. Jego tam nie było, nie było wyścigu. Wiedział czego chciał i chciał już to dotknąć, złapać, ale.. ŁUP! Nigdy w życiu, w jego karierze nie zdarzyło mu się wpaść na nikogo, a tym bardziej na duże, rozłożyste drzewo, które sprawiło, że w jednej chwili on i jego miotła wygięli się w łuk, a Kai z prędkością znacznie większą od lotu Villadsen poszybował do mety. Z tym, że ta była na ziemi, a nie w miejscu w którym znajdować się powinna. Tyle przegrać. Leżał teraz rozciągnięty na ziemi, czkekając na zbawienie albo na to, że się zaraz ocknie hehs.
Jakby to powiedzieć, oczywiście Amelia musiała zabłądzić. Leciała, leciała, leciała i jeszcze raz leciała. Rozkoszowała się widokiem pod jej stopami. Bawiła się, dotykając drzew. Szkoda tylko, że leciała cały czas w innym kierunku, mianowicie w kierunku, z którego przyleciała wcześniej. Gdy zorientowała się, że było coś nie tak i wróciła do Zakazanego Lasu, przeklinając w duchu na jej artystyczną wrażliwość, znalazła się w punkcie, z którego wystartowali. No pięknie. Szczęście takie jak panna Wotery jest niesamowite i bardzo rzadko spotykane. Niektórzy nazywają je pechem. Nie wiedziała więc nic o Kai'u czy też o tej dziwnej dziewczynce, która się z nimi ścigała. Była odcięta od rzeczywistości i musiała lecieć do przodu, szybciej niż dotychczas, coby dogonić jej pozostałych przeciwników i wygrać jeszcze mecz. Może któreś z nich przywaliło w któreś z tych cholernych drzew i odpadło? Byłoby miło. Wtedy zostałaby tylko dwójka zawodników, a wiadomo, że łatwiej prześcignąć jedną osobę niż dwie, prawda? No więc dalej, dalej, cały czas do przodu..
Ktoś odpadał, żeby ktoś mógł wygrać. Mathilde nie lubiła tych brutalnych zasad, które chyba jednak będzie musiała zaakceptować. Gdyby wiedziała, że Kai gdzieś za nią wylądował na drzewie, to pewnie by się zawróciła. Odpuściła to sobie, ale nie wiedziała. Nie wróciła się. Brnęła do przodu pewna tego, że chce im uciec. Myślała gdzie są walizki, ulubiony sweter, stary pamiętnik, aby zapisać to jak bardzo boli ją serce. Odgarnęła kilka niezdarnych kosmyków jej włosów i to pewnie wpłynęło na to, że nie ruszyła się jakoś wyjątkowo do przodu. Zdarza się, prawda? Najlepszym, ale Mathilde nie była najlepsza. Wiedziała o tym zbyt dobrze. Przegrała serce Younga.
Hmm.. jakby to nazwać? Może niezdarność? Chyba pasuje idealnie. Oczywiście Amelia poruszała się tak ogromnie żółwim tempem, że z pewnością nie dogoni tej dziewuszki, co to chyba była na prowadzeniu, gdy dziewczyna ostatnio sprawdzała. Może przynajmniej na metę doleci jako druga? Nigdy nic nie wiadomo. Poza tym, co to właściwie kogo obchodzi? Dziewczyna miała teraz inne problemy. 17 grudnia zbliżał się wielkimi krokami.. i co tu poradzić? Jak przygotować się na ten straszny dzień? Nie miała pojęcia, jak uda jej się go przetrwać. Przecież to straszne, co jej się przytrafiło. Nigdy nie sądziła, że będzie musiała z tym walczyć. Pogrążona w myślach o swoim pechowym dniu leciała tak, żółwim tempem, starając się nie uderzyć w jakieś drzewo. Może byłoby lepiej, gdyby zeszła z miotły i poddała się dyskwalifikacji? Wtedy z pewnością nie przyrżnie w jakieś drzewo i nie wyląduje w Skrzydle Szpitalnym.
A Mathilde właśnie teraz w głowie zaczęła planować tegoroczne święta, które oprócz tego, że niosły za sobą echo sukienkowych poszukiwań ze względu na bal wydawany przez Villadsenów, to rzeczywiście miała nadzieję, że mogłaby się pojawić też wśród przyjaciół. Zorganizowanie wspólnej wigilii przecież nie będzie takim problemem! Tak przynajmniej uważała Tils, która w głowie układała już listę gości, który będzie gościć w domu. Takie właśnie myśli przeświecały ścigającej Ognistych Krabów z Red Rock. Nic, tylko pogratulować i życzyć szczęścia na nowej drodze życia!
No i dziewczyna się zdenerwowała. Ile można tak sobie lecieć żółwim tempem i nie widzieć nikogo, kompletnie nikogo? Wypruła do przodu, nie zwracając uwagi na to czy rośnie na jej drodze jakieś cholerne drzewo, czy nie. Udało jej się przelecieć tak sporą część trasy, jaką miała do pokonania, ominęła sprytnie kilka drzew, jednak już po chwili musiała znów zwolnić. Drzewo wyrosło przed nią nie wiadomo skąd tak nagle, że zatrzymała się dosłownie o milimetr od niego. Hmm.. czyżby jej szczęście w tym wyścigu się skończyło? Dalej nie miała pojęcia co z Kai'em i tą drugą dziewczyną, toteż leciała, jednak już nie tak szybko, jak przez moment, znów uważając na każde drzewo i starając się omijać je z wyprzedzeniem, coby nie musieć zwalniać jeszcze bardziej.
Wchodząc do lasu byłam i ciekawa i zaniepokojona. Bałam się tam wejść, ale moja ciekawość przewyższyła nad strachem. Wchodziłam coraz głębiej. Czasami widziałam na drzewach krew ale jakoś się nie bałam. Tak na prawdę to nie była moja pierwsza wyprawa. Przechadzałam się po lesie bo chciałam sprawdzić czy na prawdę jest taki straszny. Absurdalne. W tym lesie czasami drzewa były dziwne ale tylko czasami. Byłam na niego odporna. Przychodziłam tu tak wiele razy że już nic mnie nie przerażało. Czasami nawet lunatykowałam. Przechodziłam właśnie koło drzewa na którym kiedyś spałam. Czasami mi się to przydarzało. Wiedziałam gdzie idę. Czekała mnie długa droga, ale lubiłam chodzić w ciszy po nim. Szłam koło coraz większych drzew. Były coraz bardziej zarośnięte. Wreszcie doszłam do miejsca gdzie chciałam. Lubiłam tu przebywać ponieważ było tu dużo zwierząt. Niektóre były dzikie, ale nie wiem czemu dla mnie były miłe. Pewnie mam dar do zwierząt. Uśmiechnęłam się na sam widok tego miejsca. Miałam ze sobą książkę z biblioteki. Jakaś historia Hogwartu. Nie zaczęłam jej czytać a w tym miejscu zawsze dobrze mi się czytało. Usiadłam na kurtce pod jednym z drzew i zaczęłam czytać. Miały minuty, godziny. Po woli usypiałam. Oczy miałam zmęczone a głowa mi spadała nie przytomna. W końcu się nie oparłam i usnęłam. Czułam jak coś mnie łaskocze. Dziwnę ponieważ czułam to na całym ciele. Otworzyłam zaspane oczy i zauważyłam wielkiego białego wilka. Patronus! Kogoś patronus! Obejrzałam się dookoła czy kogoś nie ma ale w pobliżu na prawdę nikogo nie było. Patrzył się na mnie uważnie. Był może parę drzew przede mną. Wstałam, otrzepałam się i widziałam jak wilka unosi łeb do góry i zaczyna wyć. Chwilę potem już odbiegł w przeciwną stronę i znikną jak cień. Rozejrzałam się znowu dla pewności i ruszyłam biegiem w stronę zamku. Musiałam iść do biblioteki. Dowiedzieć się czegoś więcej.
Nie do wiary jaki ruch się zrobił w Zakazanym Lesie, tutaj taka sytuacja, niby wszystko fajnie. Mathilde i Amelia ścigają się do bliżej nieokreślonej mety, a tam sobie leżą zwłoki Younga, a potem do lasu wdziera się mała Puchoneczka, do której ktoś przysłał patronusa. Gdyby Mathilde o tym wszystkim wiedziała z takiej perspektywy, z pewnością uznałaby, że to bardzo niezwykły dzień! Jednakże nie wiedziała, więc leciała sobie spokojnie dalej układając w głowie recepturę czekoladowych żab, które bez dwóch zdań musi przyrządzić. Huhu. Może powinna zaprosić swojego największego wroga Amelię? Chyba podgrzana tą myślą przyspieszyła. Teraz się nie podda! A zatem gdy tak leciała sobie spokojnie dalej to zauważyła przyczepioną do drzewa czerwoną wstęgę, którą szarpnęła, a do niej przyczepiona była karteczka, iż to już koniec... Zatem wylądowała zgrabnie, a na dole leżała paczka zaadresowana do niej... Do zwycięzcy. Spojrzała w górę zamyślona. Gdzie Amelia, gdzie Kai? Szmaragdowe oczy czujnie rozejrzały się wkoło i nadal nic. Ale wygrała... Tylko dlaczego jej serce się nie cieszyło?
Gdyby wszystko potoczyło się inaczej, z pewnością teraz trzymałby małą Villadsen w objęciach, a potem zaproponował piwo dla całej trójki. Jednak było inaczej, bylo źle, nie tak jak być powinno. On leżał bez ruchu na ziemi, wygięty w pozę, ktora przypominała chińskie rzeźby, dziwnie pofalowanych ludzi. Po czole spływała mu strużka krwi, a oddech był dziwnie płytki. Ja wiem, dramat, ale nie mogłam się powstrzymać. Kai cierp za grzechy wszystkich facetów, których mózg ewidentnie zmienił lokalizację i przeniósł się do spodni. Także byłoby całkiem miło gdyby taka Amelka albo Mathilde znalazły go, bo leżenie wśród drzew, z prawdopodobnie polamaną miotłą, nie należało do najprzyjemniejszych, help!