Nielegalny – niezlecony przez nauczyciela – pobyt tutaj może być karany szlabanem i minusowymi punktami dla Domu (automatycznie wyrażasz w tym temacie zgodę na ingerencję Mistrza Gry).
Pewną część lasu porastają same drzewa iglaste, jednak aby się do nich dostać trzeba wędrować przynajmniej godzinę wśród wysokich krzaków i połamanych gałęzi. Stąd gajowy Hogwartu przynosi drzewka, które w zamku stają się choinkami. Ziemia w tym miejscu nierzadko bywa wilgotna od posoki - aktywność zwierząt w tym miejscu jest wysoka.
-Myslisz, ze go po prostu ktos tam zostawil lezacego? No dobra uczniowie w panice ratuje swoje zycie, ale po masakrze pewnie mieszkancy zaczeli wychodzic z domow by sprawdzic pobojowisko. -Nie sadze. Ale jak chcesz mozemy sprawdzic. Powiedzial otrzepujac marynarke. Spojrzal na swe czarne eleganckie buty. Koszmar nie do uzytku. W pewnych miejscach rozerwane i tak brudne, ze nawet papierem sciernym sie nie domyje. -Ok, lecim. Powiedzial podchodzac do Bell i lapiac ja za reke. -Trzymaj sie Bell. Scisnal jej dlon mocniej i "pyk!" i juz ich nie bylo.
Uwielbiała to. Przechadzać się nocą między upiornymi drzewami i nie czuć strachu. Napajać się zapachem lasu, zwierząt, kwiatów. Oglądać świecące w świetle księżyca polany, czy ukrywać się w gęstej trawie słysząc wicie wilkołaków podczas pełni. Obserwować z ukrycia hardodzioby, centaury i inne magiczne stworzenia. Wiedzieć, że wycieczka może skończyć się w najlepszym przypadku siniakami i zadrapaniami do krwi. Ile miała już blizn, a to zwierze ją zadrapało, a to otarła się o drzewo, poślizgnęła na mokrym od deszczu zwalonym drzewie. Tak się zahartowała, że żadna ulewa nie wywoływała u niej kataru. Do lasu chodziła zawsze w starych wytartych dżinsach, zbyt dużej czarnej bluzce i w czarnej pelerynie z kapturem. Spinała włosy w kok tak na wszelki wypadek, gdyby zgubiła płaszcz. Nie chciała zaczepić włosami o drzewo, na przykład podczas ucieczki. Szła przed siebie, wchodząc na każda przeszkodę. W kieszeni peleryny trzymała różdżkę, aby wyjąc ją w razie czego. Marzyła, że kiedy pozna kogoś kto ją zrozumie, pokocha tak właśnie będą spędzali randki. Może odstraszy tym połowę zalotników, ale ten jedyny to zniesie.
Kiedy wchodzili do Zakazanego Lasu, Igor, nie kryjąc rumieńców i szerokiego uśmiechu, chwycił dłoń Summer, od razu się tłumacząć. - Wiesz, to tak, żebyś mi się nie zgubiła. Nie mogę przecież do tego dopuścić! - powiedział poważnie, trzymając ją pewnie za rękę, chociaż czuł się w jakiś dziwny sposób... tylko troszeczkę, zawstydzony. Tak jak sobie obiecał, w drugiej dłoni trzymał swoją różdżkę, jednocześnie rozglądając się cały czas uważnie. Szli już dobry kawał czasu, jednak nic specjalnie nie rzuciło mu się w oczy. W tym czasie Igor już kilka razy był zmuszony sięgać po eliksir, starając się jednak nie obnosić z tym przed dziewczyną. - Może usiądziemy i odpoczniemy...? - zaproponował, widząc jakieś świeżo powalone drzewo na ziemi. Oczywiście od razu wyczyścił je zaklęciem, nie mógł pozwolić przecież, aby piękna, biała sukienka Summer się zabrudziła!
Nie zaprotestowała, gdy chwycił ją za rękę. Może i była lekko zawstydzona, ale szczelnie ukryła to pod szerokim uśmiechem. A co najważniejsze, czuła się bezpiecznie. - Jestem pewna, że mnie nie zgubisz. - powiedziała po chwili milczenia. Zaufała mu. Mimo że chłopak starał się być dyskretny, nie umknęło jej jego sięganie po eliksir. No cóż, każdy ma jakieś tajemnice. Obecnie bardziej zaprzątała sobie głowę tym, że zaraz jakieś dzikie zwierzę wybiegnie im na drogę. Rozglądała się dookoła z zafascynowaniem. Las był naprawdę piękny i potężny. Wzbudzał respekt. Wyrwała się z zamyślenia, słysząc propozycję Igora. Spojrzała na niego z wdzięcznością, gdy ten oczyścił pień. - Dziękuję, chętnie. - uśmiechnęła się uroczo i zgrabnie usiadła na powalonym drzewie. - Pięknie tu. Cieszę się, że mnie tu przyprowadziłeś. - przyznała.
- Drobiazg... - powiedział od razu, rozglądając się cały czas w poszukiwaniu jakiś ciekawych stworzeń, jednak wydawać się mogło, że wszystkie się pochowały. Liczył chociaż na jakiegoś małego nieśmiałka, ale nic z tego. - Szkoda jednak, że nic nam się nie pokazało. Zwykle w tej części lasu jest sporo testrali, ale nie tym razem... No i wiadomo, nie każdy może je zobaczyć... - dodał, już z nieco bledszym uśmiechem. Szybko jednak postanowił zmienić temat. - Tak w ogóle, może powiesz mi coś o sobie...? Wydajesz się być strasznie ciekawą osobowością. - przyznał, opierając się łokciem o kolano i podpierając brodę na otwartej dłoni i ciekawsko wpatrując się w Summer.
- Drobiazg... - powiedział od razu, rozglądając się cały czas w poszukiwaniu jakiś ciekawych stworzeń, jednak wydawać się mogło, że wszystkie się pochowały. Liczył chociaż na jakiegoś małego nieśmiałka, ale nic z tego. - Szkoda jednak, że nic nam się nie pokazało. Zwykle w tej części lasu jest sporo testrali, ale nie tym razem... No i wiadomo, nie każdy może je zobaczyć... - dodał, już z nieco bledszym uśmiechem. Szybko jednak postanowił zmienić temat. - Tak w ogóle, może powiesz mi coś o sobie...? Wydajesz się być strasznie ciekawą osobowością. - przyznał, opierając się łokciem o kolano i podpierając brodę na otwartej dłoni i ciekawsko wpatrując się w Summer.
Przez dłuższy czas nie powiedziała ani słowa. Rozkoszowała się rześkim powietrzem i pięknym otoczeniem. Aż dziwne, że nigdy wcześniej tu nie była. W końcu była już w Hogwarcie jakiś czas. Byla Igorowi dozgonnie wdzięczna za to miejsce, gdyż był to kolejny teren do codziennego joggingu. Otóż, Summer zrywała się z łóżka o świcie i biegała aż do pełnego wycieńczenia organizmu. Dzień bez biegania jest dla niej dniem straconym. Uśmiechnęła się do swoich myśli po czym zdecydowała się rozpuścić włosy, przynajmniej na czas postoju. Wolała, gdy jej lśniące włosy oddychały i żyły własnym życiem. Oczywiście, nie na zasadzie anarchii. Ale z tym dziewczyna nie miała większego problemu, ponieważ jej włosy bardzo dobrze układały się same. Mimo wszystko, przeczesała je odrobinę palcami. - Może po prostu płoszą je nasze głosy. - skwitowała, przerywając ciszę. Spojrzała uważnie w oczy Igora. W oczy, które nagle stały się smutne. Miała ochotę dotknąć jego policzka, by go pocieszyć, ale w ostatniej chwili się powstrzymała. Przecież nie każdy potrzebuje pomocy. Chłopak szybko zmienił temat. Poczuła na sobie jego uważny wzrok, co potraktowała, jako zobowiązanie do udzielenia odpowiedzi. - Codziennie o świecie biegam, nie wyobrażam sobie dnia bez tego. Nieustannie się śmieję i lubię pomagać ludziom, czasem nawet wbrew ich woli. - uśmiechnęła się lekko. - I nie, wcale nie jestem ciekawą osobowością. W moich żyłach nie płynie wybitna przebojowość czy oryginalność. - tu uśmiechnęła się szerzej po czym założyła nogę na nogę. - A może Ty mi powiesz coś o sobie? - lekko przekrzywiła głowę, patrząc na niego z ciekawością. Och, która już godzina! Ale się zagapiła! - Opowiesz mi w drodze powrotnej. - powiedziała po chwili, stając na nogi. - Dzisiaj jest bal i trzeba się do niego przygotować. - uśmiechnęła się. - Prowadź do zamku.
Igiś słuchał uważnie... Świt? Oh, cóż, to pora kompletnie mu nieznana, jeżeli miał być szczery. - Ja bym tak nie mógł się zmusić. - przyznał ze szczerym uśmiechem na ustach. Szanował każdą chwilę, którą mógł poświęcić na sen, to na pewno! - A moim zdaniem jesteś. - dodał całkiem otwarcie. Nigdy nie brakowało mu pewności siebie, ale dziewyczny czasami go onieśmielały... przynajmniej na początku. Podniósł się, słysząc o balu... Cóż, nie planował iść. Był pewien, że będzie tam całe mnóstwo alkoholu, bo tym się hogwarcie imprezy charakteryzowały. Zaproponował Summer ramię, aby się go chwyciła, gdy będą szli z powrotem do zamku. - O mnie nie ma co ciekawego mówić. Jestem z Rosji, co już wiesz... To mój naturalny kolor włosów. - zaśmiał się, zarzucając na bok jasną grzywką. - Uwielbiam dzikie zwierzęta i rośliny, te mugolskie też. Czasami udaje mi się jakieś złapać, a wtedy je sprzedaje. Więc wiesz, jakbyś chciała kiedyś jakiegoś zwierzaka, to do mnie. Noo, a poza tym... Umiem gotować. Co prawda nie jakieś wyrafinowane dania, ale moje spaghetti nie ma sobie równych! - powiedział trochę na wyrost, uśmiechając się ciepło i patrząc w przyjazne oczy dziewczyny.
Zarumieniła się lekko, gdy zaczęli iść pod ramię. Sama chętnie chodziła w ten sposób z przyjaciółmi, ale tym razem wzbudziło to u niej o wiele więcej emocji. - Dziękuję. - uśmiechnęła się skromnie, gdy usłyszała komplement. Była pewna siebie, ale nigdy tak w pełni nie wierzyła w to, że może być inna niż te kamienne dziewczyny. Zaskoczył ją fakt, że jest to naturalny kolor włosów Igora. - Masz piękne włosy. - wypaliła, zanim zdążyła się ugryźć w język. Zaśmiała się cicho, bo doskonale wiedziała, jaką ma teraz zmieszaną minę. Z zainteresowaniem słuchała, gdy opowiadał o magicznych zwierzętach. Dobrze wiedzieć, musi zapamiętać, że ma do kogo się zwrócić w tej sprawie. - Musisz mi coś koniecznie kiedyś ugotować. - uśmiechnęła się promiennie. - Lubię jeść. - zachichotała. - Nie wybierasz się na bal? - spytała po chwili ze zdziwieniem. Skoro o nim nie wspominał, to pewnie nie zamierzał w tym uczestniczyć. - Z tego co wiem, ma być bardzo oficjalnie. Sukienki i te sprawy. - zaśmiała się krótko, patrząc przed siebie. Sama również nie miała zamiaru balować do rana.
Komplement co najmniej... troszke dziwny, ale zaśmiał się, mile podłechtany - Dzięki... To po mamie, podobno. Niestety nie miałem okazji jej poznać. Zostawiła mnie i ojca kiedy miałem kilka miesięcy. Ale to bez znaczenia. - dodał szybko, uśmiechając się, chociaż już nie z taką samą mocą, jak wcześniej. Cóż, to była przykra sprawa, ale cieszył się, że zawsze miał chociaż ciotkę po swojej stronie. - Dobrze, zapamiętam. Chociaż od razu mówię, to nic w porównaniu z jedzeniem jakie robią tutaj skrzaty. Jest przepyszne! Szczególnie ciasta i inne słodkości. - Już wychodzili z lasu... był zdziwiony, że tak szybko im to minęło. Spytany o bal, zastanowił się chwilę. - Nie wiem, szczerze mówiąc... Byłem na kilku imprezach tutaj i raczej... nie są w moich klimatach. Ale skoro to ma być takie oficjalne... Kto wie, może przyjdę.
Gdy w skrócie opowiedział o swojej matce, uśmiech zniknął z jej twarzy. Na kilka sekund oparła głowę o jego ramię. - Przykro mi. - powiedziała cicho, uroczym głosem. Summer miała to do siebie, że do wielu spraw podchodziła bardzo emocjonalnie. Jednak nigdy ją to nie przytłaczało, miała w sobie wystarczająco dużo siły, by poskromić swoje emocje. - Jeśli będę miała okazję, to porównam. - uśmiechnęła się zadziornie. Skoro on zmienił temat, to należy się dostosować. Stanęła naprzeciwko niego. Z tego miejsca bezproblemowo trafi do zamku. - Dziękuję za spacer. No to, może do zobaczenia dzisiaj. - mówiąc, patrzyła w oczy chłopaka. Przytuliła go krótko po czym oddaliła się zgrabnym krokiem.
Louis kręcił się trochę po zamku i co typowe dla niego mierzył wszystkich tam zgromadzonych spojrzeniem pełnym wyższości. Swoją drogą to przydałby się ktoś, albo ktosia który dałby mu czasem do zrozumienia, że nie jest wcale taki zajebisty jak mu się wydaje. Co poradzić, chłopak zawsze był utwierdzany w przekonaniu, że jest najlepszy, czy to chodzi o naukę czy inne mniej lub bardziej ważne rzeczy, że teraz wszyscy inni stanowili dla niego tylko pionki w grze, którą odgrywał z samym sobą. Niektórzy tylko kręcili tylko głową na jego wybryki, jednak sam panicz Fairchild nie widział w sowim zachowaniu nic nieprawidłowego. No bo jak by inaczej. Mówią, że zakazany owoc smakuje najlepiej, tak też nie ma nic dziwnego w tym, że nogi chłopaka same skierowały się w stronę Zakazanego Lasu. Z początku kręcił się na jego obrzeżach pokonując dystans który dzielił go raz do jednego drzewa raz do drugiego, by po jakimś czasie iść coraz dalej. Nie powiem, że poczuł nagły przypływ adrenaliny czy podniecenia, którego można by się spodziewać po kimś kto może w każdej chwili spotkać mniej lub bardziej towarzyską magiczną istotę, on nawet nie patrzył się przed siebie. Co jakiś czas tylko zerkał na podłoże, co by nie runąć prosto w błoto. Co by to było dla niego- plama na honorze. Chłopak wyjątkowo nie wybaczyłby sobie gdyby musiał wracać do Hogwartu w tak opłakanym stanie, jeszcze by ktoś zobaczył jego idealną twarzyczkę splamioną jakąś mazią co to, to nie.
Andrzej, Andrzej, Andrzej… może nie uwierzycie w to, co teraz napiszę, ale.. ANDRZEJ SIĘ NUDZIŁ. Wiecie, zazwyczaj wystarczały mu dwa misie Haribo i było zajęcie na jakieś pół godziny, zanim ich nie zjadł, udając Godzillę. Albo no… chociażby sufit! Z tym to zawsze mógł pogadać o szkole i tak dalej, a on był wyrozumiały i mu doradzał! A teraz? Skończyły im się tematy do rozmów i w ogóle… Staszek, jak nazwał swój sufit, chyba się na niego obraził, bo milczy jak zaklęty! W ogóle, przepraszam za ten post, bo jest on poniżej poziomu Andrzeja, ale dziś trochę mi się nie chce pisać. Właściwie nie chce mi się robić nic, ale oj tam oj tam. Jeszcze się rozkręcę! O, już mi lepiej. Baunsujemy! Okej, wracając. Nasz miś poszedł się upić gdzieś do lasu z nadzieją, iż uda mu się znaleźć wielki skarb Skarpetkowego Czarodzieja, którym podobno są dwa wory czyściusich skarpetek! A wszyscy wiedzą, że czyste skarpetki to podstawa w garderobie Canavana. Ubrał się więc w kapelutek prosto od Iniany Jonesa i przełożył sobie przez ramię pas z przyczepionymi do niego kostkami mydła oraz wódeczką. To pierwsze miało służyć do obrony, drugie do poprawienia sobie humoru i zwiększenia pewności siebie. Zanim doszedł do krawędzi Zakazanego Lasu połowa zapasów, czyli połowa butelki 0,7l była już pusta, a on sam widział dwa drzewa tam, gdzie nie było żadnego, bądź stało jedno. W końcu ujrzał jakiegoś dwugłowego potwora z ośmioma rękami i zaczął wymachiwać przed sobą mydłem. - ODEJDŹ MASZKARO Z PIEKŁA. JESTEM CZYŚCIOCH PAN I PRZYBYWAM PO SKARB SKARPETKOWEGO CZARODZIEJA. PRZEPUŚĆ MNIE! – Hunkął donośnie, choć nie tak profesjonalnie jak Manuel w stronę owej istoty rodem z taniego horroru.
Louis co chwila starał się hamować w sobie ochotę do ucieczki stąd czym prędzej, nie to żeby się bał, bo on się przecież nigdy nie boi ( a nawet jeśli to nie da po sobie tego poznać, no bo ten….no to nie wypada),ale obawiał się, że najlepsze co go tu spotka to wpadnięcie w drzewo czy coś w ten deseń. Louis ostatnio wyznawał zasadę ‘ nie dam, nie wiem, nie powiem’ gdy dochodziło do kontaktu z mniej lubianą przez niego częścią rówieśników, lub jak kto woli- tą nudną. Chłopak nie cierpiał ludzi którzy nie mieli nic do zaoferowania, właściwie to w dobrym towarzystwie można gadać nawet o dupie Maryni, ale, Lou rozróżniał tylko kilka typów ludzi- Ci których lubi z wzajemnością, panienki do nocnych zabawa i oczywiście ta część ludności, w większej części kobieca, która to rozpływała się na jego widok, reszta była niegodna jego uwagi. No i tak to sobie właśnie panicz Fairchild uszczuplił grono znajomych, z resztą większość jego rodzi z zwłaszcza ze strony ‘niby-matki’ też nie zasługiwał na jego sympatię co stanowczo im manifestował, co mu się bardzo opłacał, bo dzięki tej wzajemnej niechęci nie musiał pamiętać o imieninach ciotki Pelagii czy wujka Zygfryda. WODECZKA? Louis to by się wódeczki napił, zwłaszcza zimnej, taką to nie pogardzi o każdej porze dnia i nocy. Nie poskąpiłby Andrzejkowi nawet miłych słów byle mu jej trochę odebrać, gdyby ten nie celował do niego tarararam…mydłem. Louis mówiąc krótko zwięźle i na temat najpierw się wytrzeszczył, potem zaczął zapowietrzać, sam nie wiedział czy ma się śmiać czy wiać(nawet się zrymowało heheh…), bo chłopak wygląda dosyć specyficznie z tym mydłem… -Co ty do cholery Canavan odstawiasz, bierz ode mnie te mydło!- powiedział usuwając się na bok. Potrzebował paru sekund by, ‘zrozumieć’ to co widzi. Na jego twarzy pojawiało się na zmianę zdziwienie i rozbawienie. Mydło? No proszę, ciekawe jak pachniało. Może cytrusowe? -Czyścioch pan? -wyraz jego twarzy wskazywał na coś w rodzaju ‘zaraz się zleję’ i to by było w sumie coś. Chociaż znać Louisa to jeszcze trochę i pozazdrości Canavanowi zwidów i w haniebny sposób podbierze mu radosny trunek. Chyba, że znajdzie gdzieś tu grzybki halucynki, to by wtedy było, szła ciał z nim w roli głównej. Widowisko z biletami….ale takich tu chyba nie ma, chyba się popłaczę, Normanie…no i trudno.
Ach, gdyby tylko Andrzej wiedział, że Louis się cyka tego całego, przereklamowaneg już zresztą, Zakazanego Lasu, trochę by go nastraszył. Ja wiem… spadłby na niego z jakiegoś drzewa, skradł się od tyłu i ugryzł go w szyję udając wampajera Edłarda. Cokolwiek. Byle mieć jakiś dowód na to, że chłopak nie jest takim kozakiem, na jakiego wygląda i jakiego zgrywa. Wszystko to byłoby oczywiście możliwe tylko wtedy, kiedy Canavan byłby trzeźwy, co o tej godzinie zdarza się naprawdę rzadko, choć… powiedzmy sobie szczerze… było koło osiemnastej. No nic, przecież nie od dziś wiadomo, że Puchon trochę przesadza z tym całym piciem procentów, ale nie wytykajcie mu tego, bo i tak się wyprze, mówiąc, że to przecież tylko dorastanie! Że każdy jego rówieśnik tak robi i w ogóle, on tu tylko sprząta. On za to nie miał tak skomplikowanego podziału znajomych czy po prostu ludzi, których znał. Byli ziomkowie i frajerzy. Łatwo się domyślić, którzy to ci pozytywni. Jednak trzeba rzec, że frajerów było bardzo, ale to bardzo mało. Nawet, jeśli ktoś nie lubił misi, to misie lubiły wszystkich. Poza paroma wyjątkami, ale ci to musieli sobie nagrabić, że ho ho. Oj, nieładnie tak się alienować od rodziny! Nieładnie. Chociaż z drugiej strony, sam nie pamiętał imion swoich wujków i cioć. Na pewno któryś miał na imię Bonifacy, chyba nawet ten od hodowli mrówek… no i był też dziadek Tedek od szalonych imprez w stodole, ale to się rozumie samo przez się! Andrzej przeprasza, ale nie jest z lodu, ani nie nosi ze sobą lodówki, więc wódeczka jest trochę ciepła. A żeby mu się nie ważył nawet pisnąć, bo każda wódka jest dobra! Nawet ta ciepła! I koniec dyskusji, o! Jak nie chce ciepłej – może nie pić w ogóle, będzie więcej dla niego. Och, coś czuję, że gdyby obalił całą butelkę, to rzygałby tęczą i bynajmniej nie dobrowolnie. Och, więc Lou i mydła się boi, tak? Warto wiedzieć, przyda się w przyszłości! Dobrze, że kiedy się tak zapowietrzał, nie wleciała mu do ust żadna zmutowana mucha, bo jeszcze przekazałaby mu jakoś swoje geny i zostałby Muchomenem. Nie brzmi to jakoś szczególnie chwytliwie, ale jeszcze się nad tym popracuje. - KIM JESTEŚ I SKĄD ZNASZ MOJE IMIĘ… ZNACZY NAZWISKO? – Spytał donośnym głosem, nadal trzymając mydło w ubezpieczeniu, jakby owa maszkara chciała go zaatakować. No ba, że cytrusowe! Andrzej uwielbiał cytrusy w każdej odsłonie, poza tym – lubił ładnie pachnieć. No i co ten pacan się tak szczerzy? Ach, doprawy wnerwiające! - Tak, panie Brudne Gacie. – Okej, nie miał pojęcia czy owy osobnik w ogóle nosi gacie, ale z tego co widział, jego dwie głowy śmiały się strasznie z jakiegoś powodu, więc tak mu się skojarzyło. – Ja w odróżnieniu od ciebie, kimkolwiek jesteś, dbam o swoją higienę osobistą. A WŁAŚNIE! Przysiadł sobie na kamieniu, wciąż trzymając mydło w pogotowiu i wyciągnął zza paska parę czystych skarpet. - Nie ruszaj się. – Ach, od razu lepiej mu było, kiedy zdjąwszy buty i ohydnie brudne skarpetki, które dla wszystkich poza nim były całkiem czyste. Nałożył z powrotem buty, ciągle wgapiając się na potwora. – No więc… na czym stanęło?
Właściwie to tak się zastanawiam, czy kiedykolwiek Andrzej rozpozna jakiekolwiek z moich dzieciątek, bez określania go dziwnym mianem. Jamesowi już przyszło robić za kobietę, a Louis był potworem „Brudne Gacie”. Ten pierwszy i tak miał lepiej, bo przynajmniej ładnie pachniał, w mniemaniu Canavana. Ugryzłby go? No, ale najpierw musiałby się wytarzać w takim cud miód i orzeszki brokacie i by się mienił jak Edłardo. Już widzę Louisa oczami wyobraźni, jak biegnie do jakiegoś profesora na skargę, że kolega go pogryzł, czyli teksty jak z mojej szkoły. Puchon przesadza z całą pewnością, Louis miał ochotę zgarnąć jedno z jego mydełek i przemówić mu do rozumu,, no wiadomo- kot od mydła wojuje od mydła ginie. Z tym, że obawiał się, że jego los mógłby być przesądzony, gdyż puchon był napędzany zdradziecką mocą procentów, z tym walczyć nie można. E, tam z jego rodziną wychodzi się dobrze tylko na zdjęciach. Louis to taka czepialska bestia i na każdego coś znajdzie nawet na swoją babkę. No i nadeszła wiekopomna chwila w której chłopak szybkim ruchem chwycił za bok butelki z wódką, zawsze może sobie tłumaczyć, że zrobiło z jego niewątpliwej dobroci serca, gdyż chciał uchronić tu obecnego puchowa, prze pogorszeniem jego i tak zatrważającego stanu… Nie wysilił się nawet by odejść kilka kroków i już starał się wypełnić otwór gębowy jak największą ilością płynu, no dobra Andrzej lodówką nie był, chociaż coś ze sobą nosił.. ‘Brudne Gacie”. Co by nie było Louis jako naczelny Narcyz tego świata, poczuł się trochę urażony, co ja mówię nawet BARZO. No jak to, to ubodło jego dumę, nawet jeśli padło z ust pijanego puchowa. On piękny, zgrabny i powabny… i majtki miał nawet czyściusie bielusie, a nie. -Może teraz mi coś się przywidzi.- mruknął, po tonie jego głosu było słychać, że ta cała sytuacja trochę go…denerwuje? Lał sobie i lał ten palący trzewia, jak najszybciej, byle by mu puchon go nie odebrał. No, ale wódkę może walczyć jak lew, chyba, że dostanie mydłem w głowę, wtedy nie będzie mu tak do śmiechu. -Rzeczywiście przydałyby ci się czyste skarpetki.- wzdrygnął się i odsunął. Nie dosyć, że narcyz, to jeszcze zmanierowany, ale co poradzić. Chłopak zastanawiał się co ma powiedzieć pijanemu biedaczynie, bo po jego ostatniej obeldze przestało być Louisowi do śmiechu, doszedł do wniosku, że jeśli uda mu się uświadomić mu, że jest Louis a nie śmierdzący potwór, to nie oberwie czymś w głowę, albo nie zostanie pogryziony, opluty czy obrzygany. -I NIE JESTEM ŻADEN POTWÓR IDIOTO! Miał ochotę nim potrząsnąć, ale słysząc, że chłopak wyraźnie zakomunikował mu, że ma się nie zbliżać, to woli nie przegiąć, jak widać na załączonym obrazku pijani puchowi potrafią być naprawdę groźni.
Trzeba być naprawdę głupim żeby zaledwie kilka dni po feralnej wyprawie do Zakazanego Lasu wracać w dokładnie to samo miejsce bez żadnych obaw na sercu albo duszy. Albo trzeba być po prostu Zoe. Co po niektórzy nawet robili zakłady czy aby przypadkiem panienka Champion rzeczywiście posiada duszę, czy przypadkiem nie sprzedała jej diabłu. O ile mi dobrze wiadomo jej dusza ma się całkiem nieźle, a ona wbrew powszechnie panującej opinii wcale nie jest taka zła. W większości przypadków okazała się po prostu szczera aż do bólu co akurat nie spodobało się jej rozmówcom. Nic straconego. Ona i tak nie lubiła osób o tak małej woli walki. W ogóle żadnej woli, bo jak nie ma woli to skąd wie co woli? Dzisiaj jednak postanowiła przejść się na przechadzkę do Zakazanego Lasu. Jakoś szczególnie upodobała sobie wschodnią jego część, bo ostatnimi czasy przychodziła tu coraz częściej. Oczywiście wiedziała, że to wbrew zasadom blablabla, ale nikt jej nie zabroni przecież sprawiania sobie przyjemność. W każdy możliwy sposób hehe. Nie obchodziło jej jakoś bardzo to, że zaledwie kilka dni temu zaatakowały ją dwie akromantule, a akurat tak się złożyło, że czempionka zapomniała swojej różdżki z Dormitorium, a jak się okazało rzut kamieniami w takie niemiłe stworzonko nie był zbyt skuteczny. Ale, ale, hura, hura! Słychać fanfary, bo o to właśnie na arenę wkroczył jej wybawca Geralt Lou, który zrobił tą swoją różdżką jeb!jeb! i zaklęciami niewybaczalnymi powalił dwa niewiadomocosie. Nie żeby Zoe się tym jaooś przejęła. Ona tylko rzuciła coś na wzór 'dzieny' i pospacerowała sobie dalej przyspieszając krok do sprintu. Może i trochę ją to zastanawiało skąd chłopak znał takie zaklęcia, a co najważniejsze czemu nie zostawił jej tak na pastwę dzikich stworzeń. A w ogóle to co on tutaj niby robił? Chryste zaraz Zosię rozboli głowa, a tego wcale nie chciała. Zatrzymała się więc i siadła na ziemi, opierając się o jakiś dąb, sosnę czy inny krzak. I wzdychając do przestworzy. Tak na do widzenia i dzień dobry.
-Znowu tutaj? Dało się usłyszeć za pobliskiego zimny i lekko drwiący głosy, raz jej ratował tyłek tu i to parę dni temu a ona znów się tu pcha? Czyżby się nic nie nauczyła na swoich błędach i czemu zawsze musi łazić w miejsca gdzie on chce pobyć sam i pomyśleć, może go śledzi? -Mało ci było wtedy? Tym razem już bez drwiny sam zimny głos do tego za innego drzewa, on tylko spacerował ale co ona mogła pomyśleć że ją okrąża by dopaść, nie to chore, po co by ją wtedy ratował, w ogóle po co on to wtedy robił? Zawsze były między nimi spinki bo myślała że on będzie za nią biegał... On śmiechu warte. -Kusisz los... I wtedy wyszedł z cienia tuż przednią mniej więcej metr na wprost dziewczyny, ubrany na czarno, z czarną tak że zlewał się prawie z nocą tylko szare oczy połyskiwały w świetle księżyca.
Kiedy mówimy o Zoe to vixa dalej trwa. Jej popełnienie błędu wcale nie odstrasza, wręcz przeciwnie, wydziela ten hormon przez który czuje się jeszcze bardziej podjarana, więc jeśli Ślizgon dalej myśli, że coś takiego mogło ją oduczyć pojawiania się dalej w tym miejscu, to był w błędzie. - O kuuuuuurwa - jęknęła pod nosem, kiedy usłyszała niski głos zza drzew. Zakryła rękoma oczy żeby w razie gdyby już się pojawił gdzieś bliżej w zasięgu widzenia, mogła udawać że wcale go nie widzi. Czy mało jej było wtedy? Owszem zdziwiona była, że stwory były tylko dwa. Żyła w przeświadczeniu, że te wszystkie zmutowane zwierzątka z Zakazanego Lasu chodziły grupami, watahami, no kurde a nie jakimiś pedalskimi parami. Nie żeby miała coś do homoseksualistów, ale no halo coś było nie tak! - Zły, wietrze o okropnym głosie WYPAAAAD STĄD! - wrzasnęła, wydymają usta w grymasie wściekłości. No bo po kiego ten mroczny dupek, uważający się za rycerza znowu właził tam gdzie nie powinien, czyli w jedyne miejsce gdzie mogła sobie pobyć sama. Do czasu ostatnich zdarzeń. Tak, lepiej będzie jak uda, że go tu wcale nie ma to może sobie pójdzie. - Lalalalalala - zaczęła sobie nucić pod nosem jakąś melodię, w nadziei że on się zorientuje że wcale nie jest tu mile widziany.
Kogo obchodzą te dziwne bachy? Zamiast się szanować i w ogóle mieć jakieś logiczne podejście do całej tej szkoły, to albo seks, albo imprezy. Oceny? Beznadziejne. Uczniowie? Beznadziejni. W całej swojej karierze nie był tak zdołowany, jak dzisiaj... Nie dość, że kretyni to jeszcze nie dało się z nimi pracować i ciągle tylko udowadniali mu, jak odstają od grup, które kształcił wcześniej. Jakieś logiczne wyjście?! Tak!! Iść się powiesić i podyndać sobie wieczorkiem przed kolacją. Może wtedy by coś do nich dotarło, że skoro on - Farid musiał ze sobą skończyć to może czas rzeczywiście wytrzeźwieć (w dosłownym znaczeniu) i ocucić zimną wodą twarz, żeby wziąć się do roboty. Był zbyt zażenowany, by być miłym i przyjemnym, zatem przekroczył linię Zakazanego Lasu z myślą o tym, jakby kogoś zabić... Nawet w tej niebezpiecznej postaci, którą potrafił opanować jako jeden z niewielu... I wtedy wryło go jeszcze bardziej i miał ochotę wydrzeć się na cały świat. Co tu do jasnej...? Jakieś bachy teraz chodziły sobie na spacerki do Zakazanego Lasu? Doskonale... On się już nimi zajmie. I kurde będą umierać zaraz, bo on nie będzie tolerował takiego zachowania. - Ej Wy! Champion i Lou! Zatrzymać się, jak do was mówię! - Ostatnie zdanie wypowiedział ze złością... Będą go ignorować? Przecież on spali im dom i zabije rodzinę, jak tak dalej pójdzie. Najwidoczniej dzień dziecka dobiegł końca. Dobranoc.
No tak i jeszcze brakowało powalonego nauczyciela który myśli że to wojsko, pięknie... -Powaliło cię ? Powiedział Geralt chwytając Zoe za rękę i uciekając przez gęstwinę, biegł zygzakiem tak by trudniej było ich znaleźć. W biegu rzucił jakimś kamieniem w bok by ten wydał odgłos w innym miejscu niż oni zmierzali, nagle padł ciągnąc za sobą dziewczynę, było tam coś podobnego do nory pod korzeniami, płytkie ale zawsze można się tam schować, wejście od jamy szybko przykrył gałęziami tak by one i liście je maskowały. -Ciii Mruknął tylko do dziewczyny by nie zdradziła ich pozycji, brakowało mu do szczęścia tylko szlabnau i to jeszcze z nią w przeciągu paru dni już drugi raz ją ratuje, chyba coś jest z nim nie tak.
No i proszę. Szanowna publiczności, jakby już nie mogło być gorzej... Zoe wybrała tą część lasu z myślą o tym jak dobrze jej będzie sobie wygrzać dupkę na trawie w SAMOTNOŚCI. Dzisiaj udało jej się nawet zabrać różdżkę, więc żadne głupie ZakazanoLasoweZwierzątka nie były jej straszne. Była normalnie panią świata, dopóki nie zjawił się ten irytujący czubek, który już któryś raz z kolei zjawiał się akurat tam gdzie ona. No racja, ostatnim razem udało mu się ją uratować przed zakończeniem żywota i nową reinkarnacją jako ściółka leśna. Aczkolwiek czy on myślał, że Zoe teraz mu padnie do stóp i będzie bić pokłony, waląc czołem o wcześniej wspomnianą ściółkę? Chyba dzisiaj był w dobrym humorze, skoro naszła go ochota na żarty. Nie dość, że przyszedł, to jeszcze zaczął jej wjeżdżać na ambicję i sumienie, którego wcale nie miała. To się chłopaczyna zdziwi. Zosia z kolei nie tyle co się zdziwiła, co wkurzyła jeszcze bardziej, słysząc kolejne kroki i znany głos nauczyciela. Prosimy o oklaski, Zoe Champion wygrała plebiscyt na najbardziej tragiczną postać roku. Ślizgonka poderwała się na nogi i zrobiła to co by zrobił każdy. Zabrała nogi za pas i spierdzielała aż się kurzyło. Geralt w końcu się w jakiś sposób przydał. Teraz nie musiała wytężać wszystkich sił, bo chłopak ciągnął ją za rękę. Może jej postać nie była wcale na tyle tragiczna jaka się zdawała, ha! Chwilę później wylądowała pod jakimś brudnym pniem, w jakiejś brudnej norze, a jakiś brudny piach sypał jej się na głowę. I to by było na tyle z mycia włosów i układania seksifleksi looku. - MNIE POWALIŁO? - ryknęła w jego stronę czerwona ze złości. Zaraz potem dotarło do niej, że przecież miała się nie odzywać. Ups, nastawiła na wyraźne niebezpieczeństwo ich nową, brudną, jakąśtam kryjówkę. O boże, ale to było śmieszne! Jej złość zaraz przerodziła się w istną głupawkę, a chwilę później zatykała sobie buzię, z której wydobywał się tłumiony chichot. Ojojojoj, łzy aż jej napłynęły do oczu, a ona napuchła jak dynia na halloween. Walnęła czołem o jego klatę i wtuliła się w nią głębiej. Może uda jej się w jakiś sposób stłumić śmiech, którego w żaden sposób nie była w stanie opanować hehe.
No dobrze... Dziesięć, dziewięć, osiem... Podobno odliczanie uspokaja, ale niekoniecznie. CZY ON DO JASNEJ CHOLERY WYGLĄDA NA IDIOTĘ?! KRETYNA?! Czy innej maści zwierzę rasy ludzkiej, które da się zwieźć? "Chodź pobiegniemy w las, a on nas nie znajdzie i będzie super?!". Doskonale... Chyba nie do końca zdawali sobie sprawę z kim pogrywają i jak bardzo mają przerąbane. Farid nie bawił się w szukanie uczniów i sprowadzanie ich na dobrą drogę. Chciał ich tylko wyprowadzić z lasu, ale najwidoczniej wszyscy potrzebują odrobiny adrenaliny. Najwyżej go Gareth wyrzuci z roboty, ale teraz to się nie liczyło. Liczyło się to, aby ta dwójka zapamiętała kim on jest, dlaczego się przed nim nie ucieka, i jak bardzo powinni żałować swojego czynu... Trochę szkoda mu się zrobiło tych bachów, ale no sami chcieli zabawić się w grę... CHYBA NIKT NIE ZAPRZECZY, ŻE TO WINA TYCH BACHÓW?! Złe bachy... Kto ich wychował? Dowozili ich do Hogwartu z ZOO czy to może jakaś nowa odmiana zwierząt w Zakazanym Lesie? Cokolwiek to było przecież on ich już widział. Jeśli interesowało ich wyrzucenie ze szkoły lub w lepszym razie zawieszenie w prawach ucznia na czas nieokreślony... To pozdrawiamy. Mógł im to załatwić. Sprzątanie podłóg zamiast chodzenie na lekcje... I zmiana rangi z "uczeń" na "pracownik Hogwartu". Na pewno pasowałaby im szmata w ręce skoro nie potrafili się zachować. Brak szacunku tutaj ewidentny... - Sonorus. - Mruknął z pogardą wskazując różdżką na swoje gardło i wtedy przemówił potężnym głosem. - Champion i Lou... Liczę do dziesięciu... Jeśli nie pojawicie się przede mną ostrzegam, że dostaniecie listy od Dyrektora, w których rada pedagogiczna poinformuje was o nieokreślonym czasie zawieszenia was w prawach ucznia, albo o wydaleniu... Opuszczenie przez was zamku nastąpi wtedy w trybie natychmiastowym. DZIESIĘĆ... - Noi zaczął sobie liczyć... W ten sposób doszedł już do trójki. Nie zależało mu. Błędne jednostki należało usuwać. Co za różnica... Dwa bachy w lewo, dwa bachy w prawo... Chętnie usunie błędne jednostki i zamieni w zwykłych mugolaków. Tylko na to zasługują.
Co go Centaur wydymał czy co? Opętany profesor który myśli że jest bogiem i należy mu się szacunek, szacunek który sobie trzeba wypracować. Geralt odsunął liście i wstał otrzepując siebie, w ręku trzymał swoją różdżkę lecz miał ją ukrytą w rękawie tak że nie było jej widać, w jego chorym i popapranym umyśle już było tysiące planów jak by tu dokopać psorowi ale nie nie może musi się uspokoić. -Idziesz czy chcesz wylecieć? Powiedział do Zoe z paskudnym uśmiechem na twarzy, pokazując swoją prawdziwą naturę, gdy wychodził jednak z gęstwin twarz jego znowu wyglądała jak maska skrywająca prawdziwe oblicze.
Ach ci faceci. W jednej chwili ociekają słodyczą i wybawiają cię z opresji, a w drugiej zmieniają się w głupawych dupków, w duchu myśląc że wyglądają jak WERY WERY BED BOJS. Biedna, mała Zosia została skazana na pastwę jakiegoś kopniętego przez życie nauczyciela z niezaspokojonym, szalejącym libido i wrzącego od testosteronu nastolatka, który za wszelką cenę przez całą ich znajomość próbował Zosię przekonać o tym jak wielkim BED BOJEM był. Chryste, za jakie grzechy! Zoe była bardzo dobrze wychowywana, jednak niektóre spaczone cechy charakteru miały wpływ na jej późniejsze zachowanie, a przecież bogu ducha winni rodzice tak bardzo chcieli ją przez całe życie naprostować! Nie mogła ich teraz zawieźć. Jak wyleci to naprawdę pomyślą, że coś z nią nie tak. Dziwne nie? Jasne, że nie chciała wylatywać. Chyba, że na miotle. Noooo, mogłaby teraz sobie polatać. Chociaż na tym kiju od szczotki miałaby chwilę prywatności, której nie mogła się nawet doszukać w lesie, do którego przecież nikt miał nie chodzić. - No idę, ale twojej dupy nie przeskoczę! - warknęła na chłopaka. Była zła, że tak szybko przerwał jej głupawkę. Boże, jaki on poważny! Powlokła się powoli za Ślizgonem i stanęła przed profesorem, wypróbowując arsenał swoich skruszonych min, które czekały w ukryciu aż nadejdzie właśnie chwila taka jak ta. - Panie profesorze, może się jakoś dogadamy, co? - spojrzała na mężczyznę z nadzieją. Nie żeby próbowała go w jakiś sposób przekupić. Miała na co wydawać swoją cholerną kasę, więc nie będzie się bawiła jak małolat w jakieś łapówki. Poza tym gdyby ktoś nie wiedział... Mężczyźni lubią cycki. Każdy facet lubi cycki! A Zofia przecież miała cycki! Może nie za duże, ale na pewno zgrabne i kuszące kształtem, dlatego kiedy już minęła stosowna chwila, dająca do namysłu, podwinęła bluzkę do góry i zaświeciła swoimi skarbami. Ostatnio oglądała taki fajny mugolski film, w którym to zadziałało. W sumie to w 3/4 mugolskich filmó cycki były droga przekupstwa. Na pewno zadziała!
Niewdzięczne bachy. Brak szacunku. Brak perspektyw na przyszłość. Już on im załatwi kartoteki, że aż miło im będzie obserwować swoje mordki tam. On ich teraz będzie śledził. A chęć zabicia ich i wywalenia ze szkoły będzie zbyt wielką pokusą by jej sobie odmawiać... Za każdym razem, kiedy będą robić coś niewłaściwego on już będzie czekał. Być może, jak prześladowca z wielką obsesją, ale będzie czekał. Wywali ich ze szkoły. W sumie szkoda, że przyszli, bo stałoby się to od razu, ale jak widać trochę oleju w głowie jeszcze pozostało. Skruszeni, przerażeni... I ten chłopiec, który swoją męskością chciał zdobyć cały świat. Szkoda, że nie był uświadomiony, że zachowuje się jak skończony debil. No... Sherazi był chamski i zawsze szczery, więc przykro, ale dzisiaj jest złośliwy po stokroć bardziej. - Za mną! - Mruknął kończąc tą sytuację tutaj, bo zabiłby ich i wypatroszył... Ech tam.