Nielegalny – niezlecony przez nauczyciela – pobyt tutaj może być karany szlabanem i minusowymi punktami dla Domu (automatycznie wyrażasz w tym temacie zgodę na ingerencję Mistrza Gry).
Pewną część lasu porastają same drzewa iglaste, jednak aby się do nich dostać trzeba wędrować przynajmniej godzinę wśród wysokich krzaków i połamanych gałęzi. Stąd gajowy Hogwartu przynosi drzewka, które w zamku stają się choinkami. Ziemia w tym miejscu nierzadko bywa wilgotna od posoki - aktywność zwierząt w tym miejscu jest wysoka.
Autor
Wiadomość
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Ciężko było wrócić do codzienności. Leniwe feryjne dni niestety odchodziły już w zapomnienie, a przede mną był chyba najgorszy okres w mojej dotychczasowej edukacji. Dni ubywały, zostawiając mnie z koniecznością pisania pracy kończącej studia. Na głowie miałem też tę własną - zawodową oraz liczne patrole korytarzy. Uczniowie Hogwartu jeszcze nie zdążyli się przyzwyczaić do zachowywania się jak w szkole, a nie jak w dziczy, więc wydawało mi się, że mam o wiele więcej obowiązków niż zazwyczaj. Nie miałem nawet czasu, żeby przejść się na spokojnie po Dolinie, cieszyłem się więc, że dziś w ramach lekcji opieki nad magicznymi stworzeniami, mamy udać się lasu. Ostatnio dość często chodziłem przeładowany emocjami. Dobrze było na moment udać się do miejsca, gdzie to wszystko miało nie mieć żadnego znaczenia. Moje buty skrzypiały cichutko, gdy spacerowałem po tej odrobinie śniegu, jaka ostała się w Wielkiej Brytanii, gdy nas nie było, a dłonie okute w czarne rękawiczki, ukryte w kieszeniach płaszcza, błądziły po nich swobodnie, raz po raz trącając różdżkę. Zamyślony zająłem miejsce niedaleko naszego gajowego, skinąwszy mu głową na powitanie i posławszy słaby uśmiech. Do pozostałych nie podchodziłem, jak zwykle zresztą. Zwłaszcza, że w mej pamięci wciąż żywa była sytuacja z ostatnich zajęć na których byłem, kiedy nie pozwolono mi pomóc Violi i nakazano kobiecie kopać rowy. Wychowany na osobę, która pomaga i bierze na siebie większość zadań, wciąż czułem się z tym nieswojo. Między innymi dlatego o wiele chętniej zająłem się obserwacją milczącego lasu, aniżeli towarzyską pogawędką z dziewczynami.
Carmel M. Gallagher
Rok Nauki : VI
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167
C. szczególne : dołeczki w policzkach kiedy szeroko się uśmiecha, blizna tuż nad prawą brwią. Kilka kolczyków w prawym uchu.
Profesor Cromwell prawdopodobnie nie miał pojęcia jak bardzo cieszyła się, że tuż po feriach mogła przyjść na jego zajęcia z opieki nad magicznymi stworzeniami. Wciąż niezbyt docierało do niej, że znowu jest tu gdzie jej miejsce – w Hogwarcie – i wcale nie musi już wracać do żadnych Czech. Matt zrobił jej tym niezłą niespodziankę, wszak jeszcze w ostatnich dniach ferii lekko łamiącym się głosem żaliła się, że wcale nie ma ochoty wyjeżdżać znów do Souhvězdí, że wolałaby znów być pośród swoich, blisko rodziny i przyjaciół, ale wstydzi się przyznać ojcu, że tęskni jak skończony dzieciak. Do samego końca nie powiedział jej, że urobił ich wspólnego rodziciela tak, by załatwił wszelkie papierkowe sprawy i umożliwił jej powrót do Hogwartu. Czuła się jakby jej urodziny połączyły się nagle z bożym narodzeniem, tworząc trudną do wyobrażenia mieszankę szczęścia. Idąc na lekcję, bujała nieco w obłokach, więc w momencie kiedy dosłownie wpadła na drobną ciemnowłosą dziewczynę, była to absolutnie i wyłącznie jej wina. Wydusiła z siebie od razu szybkie i jękliwe „przepraszaaam!” i jeśli cokolwiek upuściła (lub upaśła sama), natychmiast jej z tym pomogła. — O, znamy się? — zagaiła, przyglądając się jej twarzy. Miała azjatycką urodę i zdecydowanie jej nie pamiętała — Jesteś z wymiany? Carmel jestem. Idziesz na ONMS? — wyciągnęła do niej rękę i uśmiechnęła się przyjaźnie. Czyżby właśnie znalazła sobie towarzyszkę dzisiejszych zajęć?
C. szczególne : Egzotyczna uroda, grube czarne brwi, piegi na policzkach, nosie, a także subtelnie rozsypane po całym ciele, kolczyki w uszach, hiszpański akcent mieszający się z portugalskim
Spojrzała na zegar wiszący w dormitorium i z ulgą stwierdziła, że na pewno ma jeszcze trochę czasu do rozpoczęcia się zajęć z ONMS. Nie spieszyła się, zastanawiając się, czy powinna zabrać coś konkretnego. Jakiś podręcznik? Stwierdziła jednak, że to zbędne skoro lekcja miała odbyć się w plenerze. Właściwie cieszyła się na tę myśl. Wszystko wracało na swoje tory. Ta przerwa zimowa była dla niej w gruncie rzeczy trochę nieswoja. Nie wiedziała za bardzo, co ma ze sobą zrobić i tak błądziła po Londynie, jeszcze bardziej odczuwając, że nie należy do tego świata. Założyła na siebie ciepłą czarną kurtkę i żółtą czapkę z uszami. Brązowe włosy, nadal wyblakłe od kolumbijskiego słońca, układały się spokojnie na jej ramionach. Wybiegła z dormitorium pełna energii i wypadła na zewnątrz, jakby ją coś goniło. Zatrzymała się gwałtownie, zmieszana, że na ziemi leży nieco białego puchu, za którym nie przepadała, bo zwiastował chłód i sam w sobie był zimny. Ruszyła przed siebie w stronę wschodniej części zakazanego lasu. Na szczęście orientowała się, gdzie to jest. Wiedziała, że prędzej zgubiłaby się w Hogwarcie, poszukując klasy artystycznej niż tutaj na zewnątrz zamku — niemal czuła się jak ryba w wodzie. Już z daleka idąc na miejsce spotkania, zauważyła, że nie będzie tu czekać sama na profesora. Widocznie większość osób postanowiła zjawić się przed czasem albo po prostu nie chcieli się spóźnić; istniała też trzecia opcja, że rwali się tak jak Prudencia do zajęć w plenerze. - Dzień dobry. - Powiedziała ze swoim hiszpańskim akcentem, kierując te słowa właściwie do wszystkich. Zdecydowanie nie miała dobrej pamięci do imion i nazwisk, niektóre twarze może przewinęły się jej przez korytarz. Na pewno jednak zapamiętała @Christopher O'Connor, który był gajowym Hogwartu. Często spacerowała po błoniach i wędrowała w pobliże jego chatki; widziała go nie raz czy dwa, jak pracuje czy karmi zwierzaki. Jednak nigdy nie odważyła się podejść za blisko; chyba nie chciała mu przeszkadzać, a może istniał jakiś inny powód? Jej wzrok przykuł również @Riley Fairwyn, stojący niedaleko Christophera, wydawał się być zamyślony. Prudencia znowu zaczęła krążyć po swoich wspomnieniach, chcąc sobie przypomnieć, kim jest ten młody chłopak, ponownie miała wrażenie, że na pewno kojarzy tę twarz; tak naprawdę już sama nie wiedziała, czy jej się tak wydaje, czy sama tworzy sobie te wspomnienia.
Yuuko Kanoe
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 166cm
C. szczególne : azjatycka uroda, zawsze na nadgarstku ma bransoletkę z wiecznych fiołków i drugą czarno-żółtą z zawieszką borsuka
Opieka Nad Magicznymi Stworzeniami brzmiała naprawdę przyjemnie. Zwłaszcza dla osoby, która uwielbiała zwierzęta i rośliny tak jak Yuuko. W zasadzie w ich otoczeniu czuła się dużo lepiej niż przy ludziach. Zero presji, wygórowanych wymagań, a jedynie można było od nich otrzymać miłość i zrozumienie. Lub przynajmniej miała takie wrażenie. Ponadto zastanawiała ją pewna kwestia: podobno mieli spotkać się pod lasem, a to oznaczało, że mogli do niego pójść w czasie lekcji. Czy tam przypadkiem nie czaiły się groźne stworzenia, przed którymi tak ostrzegano uczniów? Nie wiedziała czy to jest taki dobry pomysł, ale skoro mieli tam być z nauczycielem? Zresztą pewnie w sam środek lasu nie wejdą. W końcu nie będą się jakoś szczególnie narażać w czasie zajęć. Podobne myśli tak ją pochłonęły, że zupełnie die dostrzegła dziewczyny, która podążała w jej kierunku przez co wpadły na siebie, a Kanoe straciła równowagę, padając na kość ogonową, która padła ofiarą okrutnej grawitacji. Jakby jeszcze tego było mało to puściło jej oczko w rajstopie, by jakoś dopełnić ten żałosny obraz. Dziewczyna Niemalże w tym samym czasie co blondynka wykrztusiła z siebie krótkie przeprosiny, bo w sumie ona także się zagapiła także była też winna tej małej kolizji. - Chyba nie. Jestem tu nowa. Przeniosłam się tu na studia - odpowiedziała, gdy tylko nieznajoma zagadnęła ją o to czy może się kojarzą po czym uścisnęła wyciągniętą ku niej dłoń i uśmiechnęła się promiennie w odpowiedzi na gest Carmel. - Yuuko. I tak. Idę na ONMS. Ty również? Chyba wyglądało na to, że znalazła sobie towarzyszkę na najbliższe zajęcia. Przynajmniej będzie miała się do kogo odezwać w czasie lekcji lub będzie mieć potencjalną partnerkę do ewentualnych prac w parach lub grupach, bo nie wiedziała czy ktoś z jej znajomych planował się zjawić u Hala. Dlatego z radością przyjęła obecność dziewczyny, by razem z nią udać się na miejsce spotkania przed lekcją i przywitać się z obecnymi tam już ludźmi.
Melusine O. Pennifold
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 169
C. szczególne : turban na głowie z magicznymi wzorami, piegi na twarzy, płynne ruchy, zwiewne ubrania;
Wcale nie cieszyłam się na powrót z ferii. Dni mijały mi niezwykle szybko, a ja zamiast przejmować się egzaminami, rozmyślaniem nad dalszą pracą i innymi aktywnościami, które mogłyby mi pomóc na przyszłość, błądziłam myślami to tu, to tam, często nie skupiając się na rzeczach, które miały mi zagwarantować złotą przyszłość. Jednak nie ma co się szczególnie przejmować, miałam kilka lat by zadbać o moją wiedzę z zielarstwa, jednak wciąż nie potrafiłam dobrze ustalić co będę robiła dokładnie już za tak niedługi czas. Dzisiaj założyłam na siebie obcisły czarny golf, a na niego jak zwykle mój niebieski płaszcz. Długie oficerki oraz spódnica do kolan. No i oczywiście mój turban. Dzisiaj na granatowym materiale wiły się białe wygibasy, które powoli wspinały się po materiale, a potem tworzyły zwyczajne gałęzie z dojrzewającymi na nich kwiatkami. Po chwili rozpływały się w materiale i tworzyły od nowa. Dzisiaj przed lasem zebrał się ponownie sporo ludzi. Pierwsze co robię to zaczepiam @Victoria Brandon, którą łapię za rękę i witam wesoło, w końcu jeszcze niedawno obijałyśmy się o siebie we wspólnej łazience pokojowej. Rzucam też uprzejmo - przepraszające uśmiechy do stojących obok niej dziewcząt, o które mogłam lekko zaczepić, nie mając pojęcia, że tak naprawdę są osobami o których coś możliwe, że słyszałam w ostatnim czasie. Za to widzę stojącego samotnie Riley'a, do którego podbiegam, jak zwykle na lekcjach najwyraźniej i trącam zgrabnie w bark. - Jestem! - mówię zadowolona z siebie, z szerokim uśmiechem, jakbym od zawsze umawiała się z Tobą, że będę za Tobą chodzić na każdą lekcję. Nawet jeśli będziemy musieli kopać razem doły, czy coś. - Słyszałam, że Hal mocno płakał bo sytuacji z Moe. Myślisz, że będzie coś widać? - pytam niezbyt poważnie, jak przystało na dobrą uczennicę, zamiast skupić się na temacie lekcji, wolała zacząć temat od głupich plotek. Przy okazji zerkałam kątem oka na dziewczynę, która podejrzanie okrążała Fairwyna. Nie miałam nic przeciwko, była całkiem ładna, ale musiałam ochraniać przyjaciela, gdyby okazało się, że jego urok osobisty jest za tak wielki, by go pokonać.
Christina Grim
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 152 cm
C. szczególne : Niski wzrost, chorobliwa bladość, blizny po poparzeniu na lewej stronie ciała, blizny na lewej ręce po nocy z Drejczim. Dziecinny wygląd. Ubrania z motywami mugolskimi.
Patrząc na pogodę za oknem Kryśka nie miała najmniejszej ochoty wychodzić na zewnątrz. Słyszała jednak pogłoski o dzisiejszych zajęciach z OMNS, a że Grimowa wyznawała zasadę "w dormitorium to ludzie umierają", postanowiła się na nie wybrać. Ubrała się w najcieplejsze ubrania, które znalazła, przez co zaczęła przypominać kulkę na dwóch nogach, po czym ruszyła na wyznaczone miejsce zbiórki. Na zewnątrz pizgało zimnem i złem, ale dzięki grubym warstwom ubrań mogła to jeszcze znieść. Wcześniej nie zapuszczała się za bardzo w pobliże Zakazanego Lasu, więc nie do końca wiedziała gdzie dokładnie ma iść, ale na zmrożonej trawie przetarła się ścieżka, którą najwidoczniej podążali na te same zajęcia pozostali uczniowie, którzy wyszli na nie wcześniej. Szła więc wydeptanym szlakiem, podjadając po drodze ciastka z migdałami, które znalazła w kieszeni płaszcza. Gdy dotarła na miejsce, pomachała przyjaźnie do kilku obecnych tam znajomych. Zastanawiała się, czemu nie ma tu jej brata, ale najwidoczniej Sevciowi się zaspało, albo za bardzo zajął się rysowaniem. Przywitała się również skinieniem głowy z obecnym tam gajowym. Ostatecznie stanęła sobie gdzieś z boku, chowając połowę twarzy za szalikiem. Porzuciła podjadanie ciastek, by przypadkiem nie przyciągnąć jakiegoś zwierza. Miała nadzieję, że zajęcia rozpoczną się szybko, bo stanie w miejscu szybko wychładzało organizm.
Loulou Moreau
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : francuski akcent, burza loków, ciemniejsza karnacja
Zamierzała poszerzyć swoją wiedzę z zakresu magicznych stworzeń, nic więc dziwnego, że ruszyła na zajęcia. Do tego organizował je Hal, więc nie mogła ich przegapić. Zamierzała być jedną z pilniejszych uczennic na jego zajęciach, choć możliwe, że zdąży się znudzić w ciągu semestru. Póki co dobrze było zobaczyć znaną twarz w trakcie zajęć i to niekoniecznie nowych znajomych. Ubrała się tylko odrobinę cieplej niż jakby była wiosna, zarzucając na szyje szalik, jak zwykle nie biorąc czapki. Docierając na miejsce, dostrzegła mężczyznę, który zdecydowanie nie był jej wujkiem, a którego jeszcze nie widziała. Nie odezwała się do niego, jedynie wbijając w niego na moment uważne spojrzenie. Wkrótce dostrzegła Victorię(@Victoria Brandon), do której podeszła z lekkim uśmiechem. Jeśli dobrze pamiętała imiona, blondynka obok niej to Gabrielle(@Gabrielle Levasseur), ale pozostałych nie znała. - Cześć wam, kim jest tamten facet? Asystent? - spytała, wskazując ruchem głowy gajowego i łapiąc pod ramię Branodnównę. Dla niej mógł być właściwie każdym, a nie zwróciła uwagi w czasie posiłków, gdzie mężczyzna siedział. Chciała jeszcze coś powiedzieć, gdy dotarły do jej uszu słowa jakiejś dziewczyny o Halu. Spojrzała w jej kierunku, zaciskając mimowolnie dłoń na ręce Victorii. Coś obiło jej się o uszy w czasie ferii, że była jakaś akcja wokół kapitan drużyny Gryfonów oraz jej wujkiem, ale Lou nie wchodziła w szczegóły. Była nowa i nie interesowało ją zbytnio to, co tu się działo do tej pory. Jednakże nie miała ochoty słuchać, jak inni plotkują o jej wujku. Póki co słuchała z pozornie obojętnym wyrazem twarzy, co jeszcze będzie powiedziane, gotowa w każdej chwili wyzwać kogoś na pojedynek.
Kiedy tylko dowiedział się, gdzie mają się zgromadzić na kolejne zajęcia ONMS, to jego oczy zabłysły z podekscytowania. Wiedział, że będzie się dużo działo. W końcu nie bez powodu spotykali się w takim miejscu jak to. Nie wiedział, skąd profesor wymyśla te pomysły na zajęcia, ale podobały mu się. No może poza ostatnim ugryzieniem giwala, ale mniejsza o to. W końcu mu palec całkowicie wydobrzał i nie zniszczył pozostałości ferii zimowych. Tyle dobrego. Narzucił na siebie kurtkę, której nawet nie zapiął i ruszył na miejsce. Drogę znał bardzo dobrze, więc tym razem nie musiał się martwić, że zabłądzi. Ile to razy spotykali się właśnie tutaj przez te wszystkie lata edukacji? Naprawdę mnóstwo. Czapka, szalik czy rękawice? To nie dla niego. Na zewnątrz śnieg stopniał i została tylko błotnista papka. Co prawda było łatwo się przez nią pośliznąć, ale uważałby tego nie zrobić. Chciał dotrzeć na zajęcia w dość czystym stanie. Kiedy dotarł na miejsce, dostrzegł kilka znajomych twarzy. Zaraz… czy to była…? - Kryśka @Christina Grim to ty?- powiedział głośno i ruszył w kierunku gryfonki. Wyglądała, jakby kogoś szukała. Umówiła się z kimś tutaj? Jeśli tak było, to on na pewno zepsuje jej to spotkanie. Nie wierzył, że tutaj była. - Coraz częściej widzę cię na zewnątrz. Naprawdę się zmieniasz.- zaśmiał się. Przynajmniej nie będzie tutaj sam co mu bardzo odpowiadało.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Nad głową Bridget Hudson kłębiły się ciemne chmury. Była zdruzgotana tym, jak potraktowano profesora Cromwella i nie potrafiła przebaczyć uczniowskiej i studenckiej braci ich występku. Niewinna akcja na wizbooku przerodziła się w prawdziwą nagonkę i wieszanie psów na nauczycielu, który jedynie wykonywał powierzoną mu pracę. Na domiar złego znaczna część biorących udział w akcji nie dostrzegała chyba, jak wielką krzywdę wyrządziła człowiekowi, który z takim oddaniem poświęcał swój czas tym, którzy tego potrzebowali i wyciągał pomocną dłoń do tych, którzy potrzebowali wsparcia. Przynajmniej Bridget takie wsparcie mogła otrzymać. Czuła, że znajduje się w konflikcie z resztą szkoły i o dziwo nie wywoływało to w niej ani zakłopotania, ani chęci usunięcia się w cień, a wręcz przeciwnie! Stąpała hardo po przymrożonej ziemi, z rękami wbitymi w kieszenie. Dłonie zwijała bojowo w piąstki, choć te nie były dostępne dla wzroku ludzi wkoło. Stanęła gdzieś sama, a jej oblicze nie wskazywało, by miała ochotę na rozmowę z kimkolwiek. Powiodła spojrzeniem po twarzach zebranych, nikogo nie racząc uśmiechem, z którego była znana. Doskonale wiedziała, co oni wszyscy pisali o Halu na wizie...
Bruno O. Tarly
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183,5
C. szczególne : mocno zarysowane kości policzkowe, baran na głowie, typowo brytyjski akcent
Strasznie ubolewał nad faktem, że zajęcia z Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami zazwyczaj odbywały się z samego rana. Co prawda... dla niego "samo rano" tyczyło się też godziny trzynastej, ale cóż. Tym razem pora była równie szalona, co pomysł organizowania lekcji w okolicach Zakazanego Lasu. Tylko to drugie raczej cieszyło chłopaka - pobudzało jego ciekawość i zachęcało do nastawienia piętnastu budzików, celem wczesnej pobudki. Ba! Nawet się nie spóźnił. Cromwell powinien być z niego dumny, a co. On sam z siebie był. Ubrał się w ciepłą kurtkę, bo lekkie przymrozki nie odpuszczały brytyjskim wyspom tego roku. Na nogi włożył swoje górskie buty, które jeszcze pamiętały grunt i śnieg spod masywu Mont Blanc. Zanim wyszedł z sypialni - wypuścił swoje szczury, by mogły zaznać trochę wolności i pohasać wesoło po pomieszczeniu. Nakazał swoim dzieciom, by nie gryzły żadnych mebli ani dywanów i... wyszedł z Dormitorium, kierując swe kroki od razu w stronę miejsca zbiórki. Zakazany Las znał niemalże tak dobrze, jak Pokój Wspólny Gryfonów. I choć świetnie zdawał sobie sprawę z istniejących zagrożeń (nie tylko w postaci szlabanów i ujemnych punktów), to kusiło go to miejsce bardzo. Co będą robić na zajęciach? Czy Hal pozwoli im zapuścić się wgłąb lasu? Dotarł do grupki uczniów i studentów na kilka minut przed czasem. Zatrzymał się przy jednym z drzew, które znajdywało się na skraju zakazanego terenu. Wsparł się barkiem o korę i z nudów zaczął udeptywać zmarzniętą, oszroniałą trawę. Może gdyby zajrzał wgłąb Zakazanego Lasu, to zauważyłby @Christopher O'Connor siedzącego na powalonym konarze. Jego widok z pewnością by go ucieszył, wszak bardzo lubił sympatycznego gajowego. Trzeszcząca pod podeszwą trawa była jednak zbyt absorbująca... Nie miał większej ochoty na integrowanie się z pozostałymi uczestnikami zajęć; to był jeden z tych dni, kiedy wolał pozostać na uboczu, a żarciki i śmieszki się go nie trzymały. I choć widział kilka znajomych, miłych twarzy, to nie podchodził, a jedynie witał się z innymi przy pomocy zwykłego skinienia głową. Dzisiaj Błazen Bruno ma wolne.
Annabell Helyey
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170,5
C. szczególne : intensywnie niebieskie oczy; tatuaż ciągnący się od uda do żeber; węgierski akcent
Starała się chodzić na większość lekcji, chociaż nie była pewna co tak naprawdę ją interesowało. Uzdrawianie lubić musiała, bo inaczej mogła nie pokazywać się w domu i fakt faktem spędzała przy leczniczych zaklęciach najwięcej czasu, ale nigdy nie chciała się ograniczać do jednej dziedziny. Tak więc była właśnie w drodze do lasu na opiekę nad magicznymi stworzeniami. Ominęła ją cała drama na wizzbooku, związana z profesorem Cromwellem. Prawdę mówiąc niewiele osób z Hogwartu miała w tam w znajomych, a i mecze niespecjalnie ją interesowały. Wyczuła jednak, po dotarciu na miejsce, że chyba nie do końca wszystko było dobrze, bo atmosfera wydawała się trochę napięta, albo tak jej się wydawało. Ubrała ciepłą, puchową kurtkę, ponieważ pogoda wcale się nie poprawiła odkąd wyjeżdżali na ferie. Zdążyli już wrócić, a wciąż w Anglii było tak samo nieprzyjemnie. Jeśli miała powiedzieć o jednej rzeczy, która bynajmniej jej się nie podobała – pogoda. Definitywnie i bezapelacyjnie, nie mogła się przyzwyczaić do tych deszczów i przymrozków. Miała na dłoniach rękawiczki, ponieważ te miała wiecznie zimne. Szła na skraj lasu szybkim krokiem, bowiem po pierwsze myślała, że jest spóźniona, a po drugie było jej zwyczajnie zimno. Rozejrzała się po zebranych już osobach i dostrzegła, że profesora jeszcze nie było. Nie zamierzała sama wchodzić do lasu i sprawdzać czy może tam na nich nie czeka. Śnieg skrzypiał pod jej butami aż w końcu przystanęła w miejscu zbiórki.
Nancy A. Williams
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Burza brązowych loków na głowie i uśmiech przyklejony do twarzy, tatuaż z runą algiz na lewej kostce
ONMS to były zajęcia, których Nancy za nic nie chciałaby przegapić. Kontakt ze zwierzętami zawsze sprawiał jej wiele radości i mimo, że nigdy nie była pilną uczennicą, to na te zajęcia zawsze przychodziła z entuzjazmem. Tym bardziej kiedy odbywały się w plenerze, a nie w zamku. Zbiórka pod zakazanym lasem mogła oznaczać przygodę, której Puchonka za nic nie chciałaby przegapić. Mozliwość legalnego wejścia, przynajmniej na skraj, tego magicznego, mrocznego miejsca wzbudzała w niej ekscytację. Tak wiele niesamowitych sworzeń mogło kryć się w tej gęstwinie! Ubrała się więc ciepło, opatuliła się grubym szalikiem, naciągnęła żółtą czapkę na głowę i wyszła z zamku by zdążyć na lekcje przed czasem. Nawet kiepska przedwiosenna pogoda nie ostudziła jej entuzjazmu. Dotarłszy na miejsce rozejrzała się po zebranych uczniach. Zauważyła kilka znajomych twarzy, ale wszyscy byli już zajęci konwersacją z innymi. - Dzień dobry. - Przywitała się z @Christopher O'Connor posyłając mu ciepły uśmiech i pomachała do @Gabrielle Levasseur i @Christina Grim. Dziewczyny rozmawiały już ze swoimi znajomymi, więc postanowiła im nie przeszkadzać. Nie zastanawiając się skierowała się w stronę dziewczyny, z którą od niedawna była na tym samym roku, ale w zasadzie nie miały jeszcze okazji porozmawiać (@Prudencia Rosario). Każda okazja była dobra by nawiązać nowe znajomości, więc podeszła do Puchonki i przywitała się wesoło. - Cześć! Nie miałyśmy jeszcze okazji się poznać, jestem Nancy. - Powiedziała posyłając dziewczynie przyjacielski uśmiech. Spoglądała na nią z zaciekawieniem, brunetka o egzotycznej urodzie wyglądała nieco tajemniczo, co tylko wzbudzało chęć Nans do zapoznania się.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Szybko dostrzegła zgromadzoną grupkę uczniów, kiedy już pojawiła się pod lasem - lekcje Hala tradycyjnie już cechowały się dużą frekwencją i żadne wizbookowe ani pozawizbookowe wrzutki nie byłyby w stanie tego odmienić. Davies trochę zdawała sobie sprawę, że mogła być postrzegana, jako podżegaczka całego opacznie zrozumianego ruchu i żadne późniejsze komunikaty z jej strony nie miały siły, aby na to jakkolwiek wpłynąć. Wiedziała, że będzie się źle czuła na widok staruszka, wiedziała, że część niedomówień i rzeczy, które wydarzyły się w ostatnim czasie już pewnie nigdy nie miała jakkolwiek wyjaśnić. Nie tylko po to, by pozbyć się oskarżeń, których nikt w jej kierunku głośno nie rzucał, a po to, by zaznaczyć, że Cromwell nadal pozostawał dla niej (i dla reszty szkalujących jego decyzję uczniów) tą samą dobrą duszyczką, co zawsze. Czy mieli jeszcze kiedyś odbyć ludzką rozmowę poza lekcjami? Być może pierwszym krokiem było właśnie pojawienie się na lekcji w wyznaczonym w pobliżu wejścia do Zakazanego Lasu miejscu.
William S. Fitzgerald
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 183,5 cm
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Wieść o tym, że najbliższe zajęcia z Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami mają się odbywać w Zakazanym Lesie od razu przykuła jego uwagę, nawet jeśli przedmiot sam w sobie niezbyt go tak naprawdę interesował; zawsze to jednak jakaś odskocznia od bardziej typowych lekcji, a ponadto istniała szansa, że dzięki temu będą ciekawsze niż chociażby te ostatnie, które odbyły się pod okiem Cromwella, gdzie bawili się w kopaczy i budowniczych. Wprawdzie tak czy owak miał zamiar na nie iść, bo w ostatnich dwóch listach z domu (nie)kochani rodzice dali mu bardzo jasno do zrozumienia, że nie są zadowoleni z jego wyników, więc musiał przynajmniej troszeczkę nad tym popracować na początku tego nowego semestru, żeby choć na chwilę się od niego odwalili i przestali mu suszyć głowę (mógłby się założyć, że kolejny list będzie już wyjcem, gdyby nic w tym kierunku nie zrobił), ale to sprawiło, że uczynił to po prostu z nieco większym entuzjazmem. Poranne godziny nie stanowiły dla niego nigdy problemu; zwykle zwlekał się z wyra i tak dość wcześnie, żeby zrobić sobie chociaż jakiś krótki trening przed zajęciami, tak dla podtrzymania formy, co było częścią jego codziennej rutyny. Tego ranka musiał z tego jednak zrezygnować, bo trochę zarwał noc i zwyczajnie wstał zbyt późno, więc ryzykowałby spóźnieniem, a mimo wszystko nie lubił tego robić, nawet jeśli współgrałoby to całkiem dobrze z jego postawą profesjonalnego wyjebizmu, którą praktykował. Czasu wystarczyło mu jedynie, żeby się jako tako – czyli po japońsku, hehe – ogarnąć przed wyjściem; machnął nawet ręką na rudawą szczecinę, wyraźnie znaczącą jego szczękę, co ostatnio zdarzało mu się jakoś tak częściej. Szczególnie, że w sumie nieźle komponowała się z pewną niechlujnością jego stroju. Przewiesił sobie jeszcze szalik w barwach Domu przez szyję – ale go nie zawiązywał – i zarzucił kurtkę na grzbiet, a następnie ruszył w drogę. Na miejscu zjawił się prawdopodobnie dość mocno na styk, ale szybki rzut okiem na zgromadzonych od razu mu powiedział, że belfra wśród nich jeszcze nie było; dojrzał jedynie siedzącego na uboczu gajowego – tak mu się przynajmniej wydawało, że był to gajowy, nie miał z gościem raczej większej styczności – zajętego chyba jakimiś swoimi sprawami. Rzucił w jego stronę uprzejmym ‘dzień dobry’, jeśli mężczyzna zwrócił na niego jakkolwiek uwagę, po czym od razu skierował swoje kroki ku grupce dziewcząt wśród których znajdowała się @Gabrielle Levasseur, a także @Violetta Strauss, czyli odpowiednio jego ulubiona Puchonka i ulubiona Krukonka, więc nie mógł sobie odpuścić. Drugą dziewczynę z Domu Kruka (a w zasadzie Orła) kojarzył chyba głównie ze szkolnych korytarzy, natomiast uczepioną jej Gryfonkę pamiętał nieco mgliście z wyścigu miotlarskiego na feriach, który notabene wygrał w całkiem niezłym – nieskromnie mówiąc – stylu. — Może natkniemy się na jakieś krwiożercze płazy-ludojady, czy coś? — rzucił kompletnie od czapy, choć zarazem tak odrobinę w nawiązaniu do zamiłowania ex-opiekuna Gryfonów do tej konkretnej gromady zwierząt, błyskając przy tym zębami w łobuzerskim uśmiechu, gdy dosłyszał pytanie blondynki. Oczywiście zgrywał się i nie dało się mieć co do tego żadnych wątpliwości; był prawie pewien, że tego rodzaju stworzenia nie istniały nawet, choć jeden Merlin wie co faktycznie skrywają zakamarki tego lasu, nie bez powodu nosił on wszak miano Zakazanego.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Spieszyć się nie spieszył, właściwie zawsze miał czas. Na zwierzęta za bardzo się nie znał i gdyby miał być szczery, to musiałby powiedzieć, że jedyne co naprawdę potrafił robić, to wróżenie. Cała reszta niewiele go obchodziła, ale skoro już był w szkole, skoro Rose zobowiązała go do tego, żeby wziął się za siebie i coś robił, to nie mógł pomijać żadnych zajęć. Sytuacja nieco patowa, nieco nieprzyjemna, bo tak naprawdę nie lubił wielu rzeczy — chociaż trzeba byłoby raczej zadać sobie pytanie, co właściwie lubił — ale skoro mógł coś mieć, nie wysilając się jakoś szczególnie mocno, to proszę bardzo. Nie zamierzał jednak biec na złamanie karku i warować na miejscu, jak jakiś wierny piesek, niech tym zajmują się kujoni i wszystkie te oślizgłe dupki, które zawsze próbowały wchodzić profesorom w dupy. Wywrócił oczami na samą myśl, kiedy tylko spostrzegł pozostałych uczniów i wsunął dłonie w kieszenie skórzanej kurtki. Szaty obowiązkowe oczywiście posiadał, ale kto mądry chodziłby w nich po lesie w czasie przedwiośnia, kiedy wszystko było bardziej, niż chujowe. Przynajmniej ziemię nieco zmroziło, to nie trzeba było taplać się w błocie. Jeden mały, maleńki plusik, innych nie było. Żałował, że nie mógł zapalić, ale trochę chujowo byłoby, jakby profesor zaczął robić mu jakiś jebany wykład na temat jego zachowania, więc wolał się aż tak nie wychylać. Chociaż właściwie — komu mieli donieść? Ten wszarz, który był jedynie dawcą nasienia, nawet by się ucieszył, Rose nie żyła, a mama nie miała żadnego prawa głosu, zresztą, nawet jeśli, to co miała zrobić? Pogrozić mu palcem z odległego nadmorskiego miasteczka, do którego nie zamierzał wrócić? Na razie jednak zatrzymał się gdzieś z tyłu tego radosnego kółka popieprzonych gości, którzy na wyścigi brali się do szukania jakiś nudnych stworzonek i przekręcił wykałaczkę, którą trzymał w kąciku ust.
______________________
Never love
a wild thing
Hal Cromwell
Wiek : 62
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175cm
C. szczególne : okulary do czytania, bardzo zły tatuaż na lewym ramieniu (podgląd w kp)
Hal przez całe dotychczasowe życie był idealistą i patrząc na jego historię zdawać by się mogło, że nic nie będzie w stanie tym zachwiać. A jednak. Ponad pół wieku zajęło mu zrozumienie, że za bardzo ufa ludziom i naiwnie wierzy w ich dobre intencje. Nigdy jednak nie było zbyt późno na naukę. Teraz już wiedział, że był kretynem myśląc, że jego Gryfoni, kiedykolwiek faktycznie go szanowali. Trwało to tylko dotąd, dokąd najwidoczniej im się opłacało, a gdy tylko uznali, że pomoże im to przepchnąć własną agendę, oczernili go bez wahania. To co wypisywali o nim na wizbooku było o tyle krzywdzące, że absolutnie nieprawdziwe. Kiedy początkowe niedowierzanie i żal przeszły, przyszedł czas na złość. A miał na co być wściekły. On sam początkowo dał sobie wmówić, że jest mordercą pasji i służbistą, który ma w nosie przyszłość swoich uczniów, cóż dopiero mieli sobie pomyśleć ludzie, którzy patrzyli na tę akcję z boku. A przecież nie był taki, jak go opisali studenci, w żadnym calu. Rozmawiał z nimi, wspierał, doradzał, poświęcał swój czas. Pomagał zdobywać im wiedzę z najróżniejszych źródeł, także tych niedostępnych dla wszystkich uczniów. Owszem, nie wszystko robił idealnie i również popełniał błędy, zawsze jednak za nie przepraszał, nie unosząc się dumą tylko dlatego, że po drugiej stronie stało dziecko. W zamian dostał od nich stek kłamstw na własny temat, kiedy tylko uznali, że poniżając go, zdobędą coś dla siebie. I nawet nie mieli odwagi, żeby spojrzeć mu przy tym w oczy. Także to, że odebrał wizbookowe oszczerstwa jako afront, poczytywano mu za winę. Jak on mógł nie skakać z radości, że jego uczniowie nim gardzą? Jak śmiał poczuć się dotknięty? Jak mógł dopuścić do tego, by ktoś ich miły gest krytykował? To na niego zrzucano odpowiedzialność za to, jak odczytane zostały ich słowa. Oni nie poczuwali się w żadnej mierze. Ach, i jeszcze te durne tłumaczenia (oczywiście na wizbooku, bo żeby podejść do człowieka osobiście, trzeba było mieć chociaż zalążek kręgosłupa), że nie mieli pretensji do niego, tylko do kary, którą nałożył na Moe. Tak jakby ta nałożyła się sama. Tak jakby decyzje człowieka wcale nie reprezentowały tego, kim jest. On się nie zamierzał bawić w eufemizmy i mydlenie oczu. Jego złość na niesprawiedliwe zachowanie uczniów, była też złością na nich. Ani trochę nie wątpił w to, że kara, którą dał Moe, była odpowiednia. Ba! Wszystkie ich argumenty tylko utwierdzały go w tym przekonaniu. "Zrozumiała już swój błąd i wystarczającą karą było życie przez pół miesiąca ze świadomością, że nie zagra"? Jakoś nie widział tej skruchy, ani tym bardziej pogodzenia się z konsekwencjami. Był moment, w którym sam w to wierzył i teraz czuł się jak najżałośniejszy z głupców. Był więcej niż pewien, że jedyne myśli dotyczące zakazu jakie zaprzątały głowę dziewczyny dotyczyły tego, jak go obejść. Nie zdziwiłby się nawet, gdyby oddolna akcja wcale taka oddolna nie była. "Moe potrzebowała ruchu i bez niego miała być jeszcze bardziej niepokorna"? To może powinna skosić ręcznie całe boisko i wyszorować wszystkie kible w szkole – to zapewniłoby jej dość ruchu. "Kapitan musiał grać?" Kapitan musiał być odpowiedzialny! I jeszcze miała czelność udawać, że czegoś ją niby nauczył. Chyba jedynie tego, jak łżeć na wizbooku. Nieźle się w tej sztuce na nim wyćwiczyła. Na siebie również był zły. April miała rację – zareagował zbyt pochopnie, niestety w pierwszej chwili naprawdę uwierzył w zarzuty uczniów. Osoba, którą wykreowali nie powinna być opiekunem domu, choć osoba, którą wykreowali, nie była nim. Nie zamierzał jednak walczyć z tym, co już zrobił. W gruncie rzeczy pogodził się z rezygnacją ze stanowiska dość szybko. To nie ona go bolała, a to, co go do niej pchnęło. Czego miał żałować? Tych marnych dwudziestu galeonów? W poczucie misji i uśmiechy bombelków już nie wierzył. Nikt za nim nie tęsknił, więc i on nie zamierzał. Starał się na to nie liczyć od początku, ale był przecież starym głupcem, pełnym żałosnej nadziei w to, że ktoś go potrzebował. Zresztą będąc wcześniej tak miękkim, może faktycznie nie był najlepszym kandydatem na tę posadę. No cóż, czasy miękkiego, dobrego Cromwella się skończyły. Wiedział, że ludzie patrzą na niego pobłażliwie, bo przejął się "opinią gówniarzy". I dobrze. Widocznie mieli rację. Obiecał sobie, że więcej już nie będzie. Zjawił się pod lasem z chmurnym wyrazem twarzy i nie było w nim ani krzty entuzjazmu, którym zwykle pałał na lekcjach. Żałował, że nie przeprowadził tych zajęć przed feriami. Zabranie do Zakazanego Lasu gromady dzieciaków było ogromną odpowiedzialnością, a jemu miało być już przecież wszystko jedno. – Dzień dobry – odpowiedział zbiorczo, gdy powitało go kilka osób, bez zwykłego sobie uśmiechu, a wręcz ostro. Widok zgromadzonej młodzieży jeszcze wzmagał jego rozgoryczenie, mimo że większość z nich nie miała nic wspólnego z całą tą farsą. Drogę na jego zajęcia znalazły też jednak osoby, które nie przebierały na wizbooku w słowa, a Hal znał ich wpisy niemal na pamięć. No i Morgan... fałsz chyba szedł w komplecie z tym imieniem. W każdym razie nie miało to już dla niego znaczenia. Przywitał się podaniem dłoni z Chrisem, wobec nie go też będąc dość burkliwym, jakby nie chciał by nawet odrobina sympatii, spłynęła przypadkiem na któregoś ze stojących w pobliżu uczniów. Nim zaczął tego żałować, zwrócił się w stronę młodzieży. – Będziecie dziś szukać tropów i starać się zidentyfikować po nich zwierzęta. – zawahał się, jakby chciał coś jeszcze powiedzieć, ale ostatecznie wzruszył tylko lekko ramionami. W innych okolicznościach pewnie wszedłby na jakiś pokrewny temat, zachęcał ich do obserwowania wszystkiego innego wokół, podpowiedział na co zwrócić uwagę, zadał kilka pytań, żeby ich rozruszać, ale miał teraz w nosie to, czy będą zainteresowani. Nie obchodziły ich obserwacje przyrody? Ich sprawa. Nie zamierzał ich na siłę zachęcać. W końcu był zabójcą pasji, a nie ich krzewicielem, nieprawdaż? Cierpki ton i nieczuły wyraz twarzy Hala były wystarczająco dobrym wskaźnikiem jego zmiany nastawienia do uczniów i wcale nie trzeba było zwracać uwagi na takie szczegóły jak chociażby to, że bezwiednie odseparował się od nich, nie mówiąc czym będą się zajmować, tak jak zwykle, w pierwszej osobie. Nie było nas. Byli oni i był on – osobno. I od zawsze, a do tej żył po prostu z klapkami na oczach. – Idę z przodu, na końcu pan O'Connor. Macie się trzymać razem, nigdzie nie odchodzić, nie używać zaklęć bez pozwolenia i ogólnie zachowywać przyzwoicie. Jeśli dostrzeżecie coś wartego zobaczenia, informujecie resztę. Nie jecie, nie krzyczycie, nie rozchodzicie się i nie łazicie po drzewach. Jeśli któremuś z was nadal wydaje się, że narażanie swojego życia jest wyłącznie jego sprawą, może od razu wrócić do zamku i jeszcze raz to przemyśleć. Wszystko jasne? – przejechał spojrzeniem po twarzach, bezwiednie zatrzymując wzrok na dłużej na siostrzenicy. Siłą rzeczy przed oczami miał także stojącą obok Victorię i może mu się wydawało, a może mimo wszystko podświadomie chciał to dojrzeć, ale wydawała się trochę niemrawo patrzeć w stronę lasu. Zdecydowany, by to zignorować, odwracał się już, by ruszyć w knieje, gdy coś go jednak powstrzymało. Ponownie spojrzał na krukonkę i jakby zrezygnowany, przeszukał liczne kieszenie bojówek. – Victoria, choć. Będziesz moją prawą ręką – skinął na dziewczynę. Nie potrzebował prawej ręki, ale jeśli faktycznie miała jakieś obawy przed wejściem do lasu (za co nie mógłby jej winić po feriowych zajęciach, bez których też z resztą i tak byłaby to normalna i dość rozsądna postawa), to może będzie czuła się trochę pewniej, idąc tuż przy nim. Trochę liczył też na to, że za nią przyjdzie Loulou, którą chciał mieć na oku dla własnej pewności. – Proszę – powiedział trochę łagodniej niż do tej pory i podał krukonce kieszonkowy przewodnik terenowy. – Będziesz weryfikować czy mają rację. Nie była to może najbardziej wiarygodny pretekst, ale lepszego nie miał. Wątpił, by przyznali się przy rówieśnikach, gdyby otwarcie spytał, czy ktoś się boi. Zresztą mogli sobie uznać, że tak bardzo nie miał ochoty na interakcję z nimi, że wyręczał się uczennicą. Bardzo by się nie pomylili. – Wszyscy gotowi? – rzucił do reszty tak obojętnie, że Edgar Fairwyn wstałby i zaczął klaskać. – No to idziemy. Wyjął różdżkę z kieszeni i poprowadził ich wgłąb lasu, dobrze znanymi sobie szlakami, w miejsca, gdzie spodziewał się znaleźć jakieś tropy.
------------------------------------------------------------------------------------- Każdy rzuca trzy litery. Pod każdą z nich znajduje się jakiś trop. Jeśli nikt wcześniej nie wykorzystał litery, którą wyrzuciliście, oznacza to, że to Wasza postać zobaczył trop jako pierwsza. Pozostały litery, to tropy, które możecie zgadywać.
Przykładowo: osoba 1. losuje C,H,I; decyduje, że dostrzega H i informuje grupę o odkryciu; może próbować odgadnąć do jakiego zwierzęcia należy trop H; w poście zakłada, że kto inny dostrzegł tropy C oraz I, ale również może odgadnąć, do jakiego zwierzęcia należały. osoba 2. losuje D,H,I; nie może już odkryć H, ale nadal może zgadywać, jakie to zwierzę; może odkryć D lub I i także zgadywać, do jakiego zwierzęcia należą osoba 3. D,H,H; może zgadywać do jakiego zwierzęcia należy D i H; może odkryć D tylko, jeśli poprzednia osoba wybrała I.
Tropy należą do stworzeń magicznych ze spisów. Możecie podawać też jednak zwierzęta niemagiczne, które mogłyby mieć podobny ślad. Być może kogoś to naprowadzi. Być może za to też dostaniecie jakieś propsy. Nie jestem w stanie przewidzieć jak się zachowa Hal, ale pamiętajcie, że głupie odpowiedzi nie istnieją.
Victoria, dostałaś przewodnik z ilustracjami tropów. Na priv dostaniesz odpowiedzi do liter, ale nie po kolei. Będziesz musiała ocenić poprawność odpowiedzi kolegów. Pw wyślę jak napiszesz post Maxem, żeby Ci nie psuć zabawy. Twój post i tak będzie musiał być ostatni. Chrisem natomiast nie możesz zgadywać za uczniów, ale możesz znaleźć jakiś trop i im pokazać. Też rzucasz 3 literami i wybierasz jedno z nich, jeśli jeszcze możesz.
Litery:
A – ok. 10cm B – w najwęższym miejscu ma ok. 30cm C – drobne, ciągną się rzędem od jednego gęstego krzaka do drugiego D – ponad 15cm E – odbicie wielkości mniej więcej małego palca F – pojedynczy trop ma mniej więcej wielkość dłoni, "dziury" w śniegu są w sporej odległości od siebie G – ponad 12 cm H – ok. 5cm I – ok. 8cm J – ok. 5cm
DODATKOWO: wszyscy oprócz Chrisa, Victorii i mnie rzucają kostką, której znaczenie poznacie w kolejnym etapie. Spoiler alert: 13, 26, 39, 52, 65, 78.
Czas do 19.03 godz. 19.03. Potem post Victorii (nie od razu, możesz go wstawić kiedy będziesz mogła; jeśli bardzo Ci to nie odpowiada, daj znać, to zmienimy na jakiś razem), a potem wpadnie mój.
Zdaję sobie sprawę, że te tłumaczenia mogą być mętne, więc nie krępujcie się i walcie na priv, najlepiej na Ette.
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Gabrielle wydawało się, że nie minęła minuta od jej przyjścia, a niewielki plac ziemi tuż przy zakaźnym lesie wypełnił się zaciekawionymi dzisiejszą lekcją uczniami. Wśród nich pojawiły się nie tylko osoby, które Puchonka jedynie kojarzyła - lepiej bądź słabiej - ale również te bliższe dziewczynie. - Christopher O'Connor, to nasz gajowy - odpowiedziała na pytanie dziewczyny, która do nich podeszła w pamięci odszukując jej twarz i choć było w niej coś znajomego, to nie potrafiła skojarzyć ani imienia i nazwiska, ale również tego skąd mogłaby ją znać. - My się chyba nie miałyśmy okazji poznać, Gabrielle Levasseur - przestawiła się z szerokim uśmiechem na ustach, wyciągając w kierunku nieznajomej dłoń; jej ścisnęła chyba nieco zbyt mocniej niż powinna, kiedy zielone tęczówki dostrzegły Melusine O. Pennifold. - Przepraszam - wyszeptała, widząc delikatny grymas malujący się na twarzy @Loulou Moreau. Raz jeszcze przemknęła wzrokiem po zebranych, widząc zbliżającą się Nancy (@Nancy A. Williams), na której gest odpowiedziała w ten sam sposób - machając. Myślała, że przyjaciółka podejdzie do nich, jednak zdecydowała się ona zostać w gronie Puchonów na co Gab uśmiechnęła się delikatnie. Zbyt mocno zaoferowana osobą dziewczyny nawet nie dostrzegła zbliżającego się Williama(@William S. Fitzgerald), kiedy ten postanowił do nich dołączyć. Była zaskoczona jego widokiem, gdyż odnosiła wrażenie, że ostatnio unika jej z jakiegoś powodu, którego doszukiwała się w tym, że dowiedział się o niej i Charlim - w pewnym sensie, bo przecież nic ich nie łączyło! - Nie wiem czy chce tego spotkania, ostatnio gdy odwiedziłam Zakazany Las o mały włos nie miałam uroczego spotkania z Pikującym licho - odpowiedziała, ściszając subtelnie głos tak by inni nie bardzo mogli usłyszeć o czym mówi. Wzdrygnęła się delikatnie na wspomnienie tamtego dnia. Na szczęście nie dane było im bardziej rozwinąć tej rozmowy, kiedy na polanę wkroczył Hal. Gabrielle mimowolnie zmarszczyła brwi, pozwalając by na czole pojawiła się delikatna bruzda, widząc postawę mężczyzny oraz jego dziwnie zacięty wyraz twarzy. Posłała reszcie pytające spojrzenie, sama wzruszając ramionami, kiedy ostre "dzień dobry" wypowiadane przez nauczyciela przeszyło powietrze. Westchnęła słysząc jakie wyzwanie ich dziś czeka; tropy nigdy nie były jej mocną stroną, jednak nie byłaby sobą, gdyby nie podjęła się tej próby. - To co? Gotowi? - zapytała, uśmiechając się do Willa i dziewczyn, kiedy nauczyciel postanowił "ukraść" im Vicky. - Właściwie to znacznie się na tropach? - kolejne pytanie padło z ust blondynki, kiedy ruszyli, podnosząc z ziemi dłuższy patyk, sądząc, że może on być przydatny. Zakazany Las fascynował ją od zawsze, dlatego mimochodem zaczęła rozglądać się dookoła starając się chłonąc z tej wyprawy jak najwięcej. Nie była pewna ile przeszli, jednak kiedy odchyliła kolejne liście ujrzała pod nimi ślad. - Ej mam coś! - rzuciła pełna euforii, zwracając na siebie uwagę. Kucnęła przyglądając się lepiej.-To chyba ślad stopy - stwierdziła, dostrzegając wyraźnie stopę oraz palce. Podrapała się po głowie, próbując w odmętach umysłu odnaleźć zwierzę posiadające stopy. - Możliwe, że jest to ghul? - powiedziała niepewnie przez co słowa blondynki brzmiały, jak pytanie.
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
J, C, D i kostka 3 Litera wybrana to C - drobne, ciągną się rzędem od jednego gęstego krzaka do drugiego
Max obserwował profesora, kiedy ten się zbliżał i o dziwo, przywitał się z nim naprawdę kulturalnie. Świadczyło to o szacunku i zaufaniu, jakim darzył mężczyznę, poza tym jednak nie było widać, by zamierzał robić coś więcej i po prostu sterczał z tyłu, słuchając tego, co Hal ma do powiedzenia. Parsknął pod nosem, kiedy profesor wezwał do siebie Brandon i jedynie wywrócił oczami, potem łypnął okiem na gajowego i westchnął ciężko, bo skoro miał leźć za jego plecami, to nie będzie tak łatwo bimbać sobie i łazić po krzakach. Zresztą, zrobienie tego pewnie by wkurwiło profesora, a tego nie chciał na pewno, bo musiał z nim pogadać. Nie zmieniało to jednak faktu, że szedł gdzieś na końcu tej pieprzonej radosnej wycieczki i nie padał na kolana, by badać każdy trop. Dostrzegł jednak dość wyraźnie ślady niewielkich łap, które biegły w pobliżu krzaków i zatrzymał się, by na nie zerknąć, jednocześnie przesuwając wykałaczkę z kącika ust w kącik ust. Co do chuja? Zmrożona ziemia całkiem nieźle zachowała te ślady, ale Max znał magiczne stworzenia tylko z książek, no, poza tymi, jakie widywał na lekcjach, więc obecnie jedynie zgadywał, co było debilizmem samym w sobie. - Nie mam pojęcia, co może zostawiać takie małe ślady, więc niech będzie, że to szpiczak - stwierdził, kiedy już skończył przyglądać się śladom, chociaż nie robił tego z jakimś wielkim zainteresowaniem. Na pewno jednak na tyle głośno, by słyszała go ta czystokrwista pizda bawiąca się przewodnikiem. - Drobne, ciągną się rzędem i znikają pod krzakami. Profesor na pewno wiedział doskonale, że Max nie należy do wielkich fanów opieki nad magicznymi stworzeniami, ale na lekcje chodził. Trudno powiedzieć, czy po to, żeby zdobywać wiedzę, czy po to, żeby mieć co robić, skoro w innym wypadku musiałby włóczyć się po szkole, a kto wie, czy jeszcze nie wyjebaliby go na zbity ryj. Lepiej dmuchać na zimne, prawda? Był tu również z powodu samego Hala, bo chyba starał się ocenić możliwość podejścia do niego i jakiegoś podziałania, starał się przekonać, czy jeszcze może próbować wchodzić mu na głowę, ale do chuja pana, to właśnie jemu i profesor Jones ufał najbardziej w tej całej pojebanej szkole. Potrzebował pomocy, chociaż oczywiście nie chciał mówić o tym na głos, bo na chuj? I ciągle gryzł się tym, czy do niego iść, nie chciał jednak sprawiać wrażenia pieprzonego obiboka, który przylatuje tylko, jak czegoś chce, więc wlókł się gdzieś na samym końcu, tuż przed gajowym i nie zamierzał nikomu zwracać uwagi na inne ślady, bo na chuj?
______________________
Never love
a wild thing
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Inni uczniowie zaczęli powoli zbierać się pod lasem, formułując całkiem pokaźną grupkę wśród której dostrzegła kilka znajomych twarzy. Przynajmniej tyle dobrego, że nie miała być na tych zajęciach kogoś z kim mogłaby miło spędzić czas. W owym tłumie znalazł się również @William S. Fitzgerald, który jak zwykle musiał zaszczycić ich jakimś błyskotliwym komentarzem. Violetta prawie parsknęła śmiechem na jego wspominkę o płazach-ludojadach. To z pewnością byłoby jakieś wartościowe przeżycie (jeśli by przeżyli oczywiście), a także doskonałe wytłumaczenie dla zakazu wstępu do lasu. - Nie bądź głupi, Will. Płazów-ludojadów raczej nie znajdziemy… Ale mogę się założyć, że gdzieś w lesie znajdują się jakieś krwiożercze rośliny, które mogłyby nas pożreć żywcem - stwierdziła, dokładając swoje trzy knuty do jakże inteligentnych przemyśleń. Chociaż akurat mięsożerne rośliny były całkiem prawdopodobnym scenariuszem. Podobna rozmowa mogłaby zapewne ciągnąć się jeszcze w nieskończoność, ale wtedy przyszedł on. Pan Maruda, niszczyciel dobrej zabawy i uśmiechów dzieci. Jasne, że nie oczekiwała od Cromwella tego, by był cały skowronkach, tym bardziej, że niektórzy jakiś czas temu całkiem mocno pojechali po nim na wizbooku w akcji, która miała być pokojowym manifestem zjednoczonych w jednym celu uczniów. Mimo wszystko niezbyt odpowiadała jej wizja zgorzkniałego i zgryźliwego profesora, który zaczyna wszystkich traktować równie oschle jakby każdy z nich po kolei zadał mu cios nożem jak w jakiejś mugolskiej książce detektywistycznej, a wcale tak nie było. - Będziemy chodzić za rączki, żeby się przypadkiem nie oddalić od grupy? - spytała szeptem stojącego obok Fitzgeralda, gdy Hal skończył już całą litanię zachowań zakazanych. Ot kolejna uwaga podobna do tej z bransoletkami przyjaźni z lekcji mugoloznastwa. Po prostu lubiła się ze Ślizgonem droczyć w ten sposób. Nie miała jednak nic więcej do powiedzenia i postanowiła po prostu iść śladami Cromwella wytyczanym przez niego szlakiem. Z oczywistych przyczyn jednak nie zwracała na niego większej uwagi, skupiając się głównie na swoim otoczeniu, obserwując je i chłonąc jego szczegóły w czasie wypatrywania tropów. To w końcu miało być ich zadanie prawda? I wyglądało na to, że jej się to opłaciło, bo już po krótkiej chwili udało jej się wychwycić ślad po łapie jakiegoś zwierzęcia. Niemal natychmiast pociągnęła za rękę znajdującego się jeszcze gdzieś w pobliżu (przynajmniej zakładam, że sama lazła obok niego) Willa, by zwrócić jego uwagę. - Hej, widzę coś! - oświadczyła dosyć głośno tak, że zapewne jeszcze inni mogli ją usłyszeć po czym wykonała jeszcze jakieś dwa kroki w kierunku znalezionych tropów, które wyglądały jakby zostawił je jakiś spory zwierz. - Wygląda jakby zostawiło to coś kotowatego. Może kuguchar? Co prawda magicznych kotów było wiele, ale ten wydawał jej się być odpowiednim kandydatem na zostawiacza śladów. W końcu kuguchary kiedyś były niejakimi ekskluziwami Wielkiej Brytanii i całkiem prawdopodobne, że zamieszkiwały także Zakazany Las.
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Christopher wstał, kiedy tylko dostrzegł Hala i od razu wiedział, że jest źle. Nie widział się z nim jeszcze od czasu, kiedy zaczęła się ta cała awantura z jego osobą w roli głównej, a teraz był pewien, że mężczyzna potrzebuje jakiejś pomocy, wsparcia, kogoś, z kim mógłby najnormalniej w świecie porozmawiać. Gajowego ominęła większość całej tej zawieruchy, z tego prostego powodu, że nie interesował się zbyt mocno posiadaniem znajomych w czarodziejskich mediach społecznościowych, a spędzając większość czasu w chatce, Lesie i z dala od tego, co działo się w zamku, nie wiedział nawet, co dokładnie miałby w tej sytuacji zrobić. Nie chciał również podważać zdania Hala, wychodząc z założenia, że mężczyzna na pewno doskonale zdaje sobie sprawę z tego, co robi, co oczywiście na pewno było bolesne, ale być może - słuszne. Tego Christopher nie chciał podważać, choć odnosił wrażenie, że profesor podejmował niektóre decyzje nieco zbyt prędko, impulsywnie i bez dogłębnego przemyślenia tematu. Na razie jednak to się aż tak bardzo nie liczyło, nie mógł bowiem po prostu podejść i poprosić go o rozmowę, czy wciągnąć w jakąś dyskusję przy tych wszystkich dzieciakach, skinął więc jedynie głową i poczekał, aż wszyscy ruszą, trzymając się z tyłu i obserwując to, co się dookoła nich dzieje. Nie było dla niego zbyt trudne, wypatrzeć kolejne ślady. Nie chciał jednak podpowiadać, nie chciał dawać wskazówek i dobrych rad, a już na pewno nie chciał mówić o tym, co mogło tędy przechodzić. Ponieważ jednak spora część uczniów jeszcze się rozglądała, Christopher odchrząknął, mając nadzieję, ze ktoś zwróci na niego uwagę. - Spójrzcie tutaj - powiedział, wskazując na ślady, które miały około dziesięciu centymetrów. Powiedział to na tyle głośno, by tył tej wycieczki krajoznawczej, zdążył zwrócić na niego uwagę i jakoś właściwie zareagować. Ślad znajdował się nieco na boku ścieżki, którą szli, ale był na tyle wyraźny, że ktoś mógłby się nim spokojnie zainteresować. Chris liczył na to, bo przecież mieli się tutaj czegoś nauczyć, coś zaobserwować, dowiedzieć się jakichś nowych rzeczy.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Loulou Moreau
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : francuski akcent, burza loków, ciemniejsza karnacja
Kostki:E, F, C, 6 Łącznie: 16 Wybrana litera: F - pojedynczy trop ma mniej więcej wielkość dłoni, "dziury" w śniegu są w sporej odległości od siebie
Uśmiechnęła się lekko, kiedy padły wyjaśnienia, kim był dodatkowy mężczyzna. Więc to jest gajowy... Przynajmniej teraz wiedziała, kogo powinna unikać, jeśli zdecyduje się na łamanie regulaminu i spacer do Zakazanego Lasu. Spojrzała w stronę mężczyzny, żeby ponownie mu się przyjrzeć. Cóż, jedno mogła tylko o nim powiedzieć - był zwyczajny. Właściwie nie pasował do jej wyobrażenia gajowego, ale wolała nie dzielić się tymi myślami z nikim innym. - Nie tak oficjalnie, Loulou Moreau. To ze mną grała Nancy w bludgera - przedstawiła się, jednocześnie przypominając moment, w którym teoretycznie się poznały. Po prawdzie nie przedstawiały się sobie, więc właściwie dziewczyna miała pełne prawo jej nie pamiętać. Nie zwróciła nawet uwagi na siłę uścisku dłoni, skupiona zbytnio na słowach obcej jej dziewczyny, dotyczących Hala. Właściwie niewiele brakowało, żeby rzuciła w nią jakimś zwykłym, drobnym, ale nieznośnym zaklęciem, gdy Gabrielle ponownie się odezwała, przepraszając. Lou spojrzała na nią niepewnie, po czym uśmiechnęła się lekko, na znak, że nic się nie stało. Właściwie, dzięki niej, mogła dostrzec zbliżającego się do nich wujka, któremu posłała lekki uśmiech. Dość szybko jednak zmarszczyła brwi, słysząc jego ton. Czyli jednak był jakiś problem... Może powinna wpaść do niego pogadać? W końcu jednak Hal zawołał do siebie Victorię i wszyscy ruszyli w głąb Lasu. - Nie, prawdę mówiąc, w ogóle słabo się znam na magicznych stworzenich - odpowiedziała na pytanie Gabrielle, po czym przeprosiła ich i ruszyła nieco szybciej, żeby zrównać się z Victorią oraz wujkiem. Będąc na początku pochodu, miała większe szanse, aby dostrzec coś, jako pierwsza i zyskać więcej czasu na zastanowienie się co to może być. - Poważna fucha, dasz zerknąć? - spytała Victorię, udając, że zagląda jej przez ramię do przewodnika. - Niech zgadnę, na podpowiedź, nie mam co liczyć? - dodała ze śmiechem w stronę Hala, rozglądając się uważnie po okolicy. W końcu jej uwagę przykuł dość wyraźny trop, którego kolejne ślady pojawiały się w dużych odstępach. Jakby coś potrafiło tylko skakać. - To przypomina trochę ślady jackalope... - dodała, zerkając niepewnie na wujka. Te stworzenia były w Ameryce Północnej. Było możliwe, żeby mieszkały także w Zakazanym Lesie?
Annabell nie uczestniczyła w całej tej aferze związanej z profesorem Cromwellem. Prawdę mówiąc była tak kiepskim użytkownikiem wizzbooka, że nawet niespecjalnie to wszystko zauważyła. Bądź co bądź nie miała zbyt wielu znajomych w tej książce z Hogwartu. Nie żałowała, dopiero niedawno odkryła co tak właściwie się stało. Halyey uważała quidditch za bandę idiotów rzucających kilkoma piłkami i za cholerę nie potrafiła zrozumieć co w tym takiego fajnego. Nie zrozumcie jej źle, ona nie była antysport, a ten naprawdę lubiła, chociaż do żadnych zawodowców nie należała. Uchodzić też mogła za zwykłą kujonkę, dla której jedyną aktywnością było przeglądanie starych ksiąg. Nikt jednak wiedzieć nie mógł, że się ścigała. Byłą zadowolona, że nie uczestniczyła w tej całej farsie. Prawda była taka, że dostała z Adrienem ogromny kredyt zaufania od matki, skoro oboje byli tak daleko od Węgier i jej wpływu. Gdyby tylko dowiedziała się, że Ann oczernia nauczyciela w jakiejś magicznej książce... Cóż, jej dni stałyby się policzone. Młoda Helyey wychodziła z założenia, że nie o wszystkim należy mówić matce i jej brat raczej też tak uważał. Nea jednak miała swoje sposoby śledzenia poczynań dzieci i ten talent do stalkowania ludzi odziedziczył chyba Adrien. Ann wyczuwała napięcie między uczniami i nauczycielem od pierwszych sekund, kiedy profesor się pojawił na horyzoncie. Nie trudno było odgadnąć, że go co najmniej zdenerwowała ta cała sytuacja, bowiem dziewczyna miała wrażenie, że ma do czynienia z zupełnie innym człowiekiem niż dotychczas. A przecież szli do zakazanego lasu... Wiele o nim słyszała, jednak nie była głupia i sama się tam nie zapuszczała. Bać się nie bała iść tam teraz, jednak nie mogła powiedzieć, że niepokoju nie odczuwała wcale. Każdy zdrowo myślący młody czarodziej by go czuł. Nie chodziło wcale o adrenalinę, bo tę Annabell kochała, fakt jednak, że między konarami drzew mogło nań czekać prawdziwe niebezpieczeństwo przyprawiał ją o gęsią skórkę, która całe szczęście nie była widoczna pod kilkoma warstwami ubrań, które dziewczyna miała na sobie. Miała wrażenie, że fakt złości profesora działał na ich niekorzyść i szczerze cieszyła się z obecności gajowego. Wydawał się bowiem naprawdę ciepłym człowiekiem, chociaż... profecor Cromwell do tej pory też, a w tej chwili czuła się jakby wchodziła do niebezpiecznego lasu z Edgarem Fairwynem, za którym szczerze mówiąc - nie przepadała. Kiedy tylko weszli do lasu Ann przełknęła ślinę i skupiła się na zadaniu. Nie chciała zbyt dużo myśleć, bo wiedziała, że zacznie to ostatecznie działać na jej niekorzyść. Starała się dostrzec jakikolwiek ślad, ale inni byli od niej szybsi. W końcu jednak sama coś zobaczyła. - Tam! - zawołała i wskazała ślad swoim palcem. Była to malutko stópka, jakby ludzka, ale wielkości małego palca. - Może jakiś elf? Albo coś w tym rodzaju, wygląda jak ludzka, ale zdecydowanie za mała, więc pewnie jakieś zwierzę antropoidalne... - powiedziała i wzruszyła ramionami. - Albo może bahanka! - dodała, nagle sobie przypominając o tych stworzeniach. Nie była mistrzem wiedzy o magicznych zwierzętach, tak jej się kojarzyło, ale pojęcia czy jej domysły były prawdziwe nie miała. Może jednak nie zrobiła z siebie totalnej idiotki.
litery i kostka:E, I, B + 2 kostki łącznie: 18 wybieram: E – odbicie wielkości mniej więcej małego palca
Kiedy zauważył profesora mimowolnie zamilkł i tylko popatrzył mimowolnie na swoją przyjaciółkę. Nie miał pojęcia co jest grane. Profesor najwyraźniej nie miał dobrego humoru, ale szczerze mówiąc to nawet mu się zbytnio nie dziwił. Gdyby on musiał dzisiaj się spotykać z bandą dzieciaków, których ciężko skontrolować to sam by zaczął wariować. Wizbook? Nie posiadał. Nawet nie miał zbytniej ochoty zakładania czegoś takiego. Może kiedyś, ale na pewno nie dzisiaj. Nigdy nie widział sensu dzielenia się swoimi przeżyciami z całym światem. Co niby miałby tam zamieszczać? Swoje zdjęcia? Wpisy jakie to jego życie jest zagmatwane i nawet on go nie ogarniał? A może się chwalić tym z kim obecnie się spotykał? Nie, to nie miało nadal sensu. Kidy profesor powiedział, że nie mają narażać swojego życia poczuł jakby to było skierowane do niego. Kto ostatnio dał się pogryźć giwalowi mimo, że wiedział że te bez ogona potrafią być... agresywne? Kto zawsze pakował się w kłopoty? - Myślisz, że chodzi mu o giwala z ferii?- szepnął cicho do przyjaciółki. Często pakował się w kłopoty, ale nie był jedyny. Pewnie chodziło mu o wszystkich. Z pewnością tym razem nie chciało mu się nikogo bandażować. Tropienie. Nie było to takie kiepskie zadanie. Ba! Nawet mu przypadło do gustu. Pożyteczne i przydatne. Mogli się dużo dowiedzieć po śladach. Na feriach szedł z kryśką po śladach zwierzęcia i to mogło być dopiero głupie! Ciekawe czy dziewczyna o tym samym teraz myślała. Miał wrażenie, że była na niego zła. Nie wiedział jak z nią pogadać o tamtym więc sobie darował. Nie było obaw. Przecież ona nic do niego nie czuła, nie? Po pewnym czasie i on również coś znalazł. Szturchnął najbliżej idącą osobę i wskazał niewielki ślad. - Mam coś. Czy to nie ślady Żaberta?- niezbyt znał się na zwierzętach więc z pewnością mógł się pomylić. Miał tylko nadzieję że zaraz nikt nie zacznie się z niego śmiać. Ślad jak ślad.
litery i kostka:J, J, E + 4 kostki łącznie: 22 wybieramJ-ok. 5cm
Oderwał się od drzewa, gdy tylko sylwetka profesora pojawiła się na horyzoncie. Rzucił krótkie "dzień dobry", które wtórowało przywitaniom ze strony pozostałych uczestników lekcji. Nie przejmował się jednak tym, czy został zauważony, czy też nie. Tego dnia wtapiał się w tłum, humor się go jakoś nie trzymał. Wysłuchał słów nauczyciela i musiał przyznać, że ucieszył się na wyprawę po Zakazanym Lesie - całkiem to było kuszące; zawsze gdy przekraczał jego granice (upoważniony bądź nie), to odczuwał swoiste napięcie i lekkie podniecenie, ekscytację. Przewrócił oczami na te wszystkie zakazy i nakazy; bezpieczeństwo, bla, bla bla... Chyba tylko głupiec chciałby narażać siebie i grupę na wycieczce z nauczycielami. Chyba? Ruszył leniwym krokiem za grupą i od razu począł rozglądać się dookoła, ze szczególną dbałością przyglądając się ziemi pod nogami. Niestety to był ten dzień, kiedy nie założył swoich soczewek, więc mrużył oczy niczym niedowidzący staruszek. A leśny półmrok nie ułatwiał sprawy. Wśród drzew było też więcej pokrywy śnieżnej, tropy mogły być też odbite na przymarzniętym puchu. Trzeba było być czujnym i spostrzegawczym. Od wgapiania się w ziemię wyrwał go głos Chrisa. Podszedł do grupy i także spojrzał na znalezisko. Bruno w tropach nie był najlepszy, ale coś tam kojarzył. Lekcja była bardzo praktyczna i może... nawet się czegoś nauczy? Co jakiś czas uczniowie wołali półszeptem do wycieczki, że coś mają. Trochę im zazdrościł, trochę też był podekscytowany i podchodził, by oglądać wszelkie tropy i ślady. Czy faktycznie były to zwierzęta magiczne? Przecież las pełen jest też tych zwykłych istot. Przeszli gęsiego jeszcze kawałek i wtedy... zobaczył to! Pochylił się nad średniej wielkości wgłębieniami, które przypominały zniekształcone ludzkie stopy. Wyglądały jak małpie łapki, miały długość mniej więcej połowy stopy, czy to... Demimoz? To niezwykłe stworzenie występuje raczej na Dalekim Wschodzie. Skąd takowy wziąłby się w Zakazanym Lesie? Może to jakiś sentyment kazał Brunowi wpaść na ten pomysł, miał przecież rdzeń różdżki wzbogacony o włos tego tajemniczego zwierzęcia. Postanowił zaryzykować: - Panie profesorze, chyba coś mam. Czy to możliwe, żeby były to tropy Demimoza? - rzucił swoje pytanie w kierunku nauczyciela, ale nie pogardziłby też odpowiedzią i poradą Chrisa. Miał tylko nadzieję, że mocno się nie zbłaźnił. Trochę byłoby mu wstyd. Trochę.
Christina Grim
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 152 cm
C. szczególne : Niski wzrost, chorobliwa bladość, blizny po poparzeniu na lewej stronie ciała, blizny na lewej ręce po nocy z Drejczim. Dziecinny wygląd. Ubrania z motywami mugolskimi.
literki:E, H, J kostka 2 [link wyżej, z literkami] Wybieram: H [Carmel wylosowała wcześniej, ale za zgodą podkradam]
Gdy tak sobie stała oczekując na zajęcia, pojawił się nie kto inny jak Russell. Jego entuzjazm wzbudził, jak zawsze, podejrzenia Kryśki. Po chwili jednak uświadomiła sobie, że pewnie ten pajac cieszy się jak głupi z wyprawy do Zakazanego Lasu. To było totalnie w jego stylu. - Tak, to ja, alvaro. Ty za to nie zmieniasz się wcale, co jest niepokojące - odmruknęła, przewracając oczami. No przecież nie była aż takim odludkiem, jak to brzmiało w ustach Russella. Gryfon miał tendencję do przesady. Gdy @Nancy A. Williams uśmiechnęła się do niej na przywitanie, Kryśka również jej pomachała. Chyba nie miały okazji rozmawiać odkąd skończyły się ferie. Niedługo potem zjawił się sam profesor. Kryśka nie wiedziała, co było przyczyną zmiany w zachowaniu nauczyciela. Nie miała wizbooka, więc ominęła ją cała afera, a plotek nie słuchała. Było jej smutno, że profesor Cromwell nie jest już ich opiekunem, ale cóż mogła na to poradzić... Po wysłuchaniu instrukcji ruszyli do lasu. Christina nie zamierzała łamać poleceń nauczyciela, bo nie bardzo widziało jej się uciekanie przed jakimś nieznanym stworzeniem. Dreptała więc w grupie rozglądając się za tropami. - No pewnie, że o to. Każdy wie, że pchasz łapy nawet tam, gdzie możesz je stracić - odpowiedziała Russellowi, podnosząc na chwilę na niego wzrok. Gdy znów spojrzała na ziemię zobaczyła na niej dziwne ślady. Najpierw spojrzała na te, które pokazywał Russell. Zmarszczyła brwi. - Żabert chyba przypomina żabę, więc to chyba nie to - stwierdziła, ponownie patrząc na ślady wskazywane przez chłopaka. - Obstawiałabym coś raczej podobnego do szopa - dodała, wzruszając ramionami. Następnie skupiła się na swoim tropie. Również nie był zbyt wielki, przypominał odcisk racicy. - To chyba za małe na ślady centaura, co? A może występują tu sarny lub jelenie? Ona pozostawiają takie odciski. Bo na Taranda to chyba za małe... - mruknęła, przyglądając się odnalezionym śladom. Obok nich były ślady przypominające małe, ludzkie stópki, które wskazała jakaś dziewczyna przed nimi. Popatrzyła na nie. Gdzieś już widziała podobne. Chyba na jednaj z rodzinnych wycieczek. - A to przypomina trochę ślady topka... - mruknęła niepewnie. Nie była najlepsza z tropienia.
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Przyczajony na uboczu i pogrążony w myślach nie zauważyłem nawet jak Melu do mnie podbiega. Wzdrygnąłem się za to wyraźnie, kiedy dotknęła mojego barku i gwałtownie unosząc głowę spojrzałem na nią zdziwiony. Po sekundzie dotarło do mnie, że to tylko ona. Ona i jej powitanie, kolorowy turban i ładny uśmiech. Odpowiedziałem na jej powitanie swoim własnym, jak zwykle gdzieś tam bardziej tajemniczym, niż szczerym i otwartym. - Miło cię widzieć - odpowiedziałem za to, kiedy już tak wyraźnie dała mi znać, że tak, zdecydowanie tutaj jest. Za to jej kolejne słowa sprawiły, że uniosłem lekko brew w górę. Nie miałem o tym pojęcia, a z drugiej strony to było tak abstrakcyjne. Opiekun płakał przez głupiego wizzbooka? Jak przystało na człowieka, który z social mediami nie chciał mieć zbyt wiele wspólnego wyglądałem na lekko zmieszanego. - Nie rozumiem czemu miałby płakać. To głupie. - Powiedziałem, kompletnie nie nakładając przy niej filtra na swoje wypowiedzi. Nawet, jeżeli w istocie niekoniecznie były tym, co powinienem mówić akurat na jego lekcji. Ściszyłem wyraźnie głos i nie spoglądałem w kierunku dodatkowego nauczyciela, aby przypadkiem nie zwrócić na siebie zbędnej uwagi. - To znaczy, to tylko akcja kilku studentów. Myślałem, że Cromwell to mimo wszystko twardy gość. - Zerknąłem na Meluzynę z uniesieniem jednej z brwi w górę, a potem podążyłem bezwiednie za jej spojrzeniem, natrafiając nim na Prudencię (@Prudencia Rosario). Uniosłem lekko jedną z dłoni wyżej w ramach powitania, nieszczególnie wiedząc skąd bierze się intensywność jej wzroku. Nic już nie rozumiałem i to nie tylko reakcji Hala. Spojrzałem w milczeniu na Melusine, kiedy ten zaczął nam wyjaśniać co będziemy robić na jego lekcji, ale absolutnie nie zamierzałem się wychylać. Po prostu poszedłem nieomal na końcu całego tego korowodu, nie widząc większego sensu w psuciu innym zabawy zgadywaniem za nich wszystkich. Rzucałem okiem na ślady, jakie odkrywali, ale pozostawiałem to bez odpowiedzi. Jakoś kompletnie nie miałem chęci na to wszystko. Gdzieś po drodze spojrzałem jeszcze raz na Prudencię, ale w tym momencie miała już towarzystwo.