Tuż przy wiszącym moście znajduje się to niezwykłe miejsce. Nikt nie wie kto, kiedy i po co ustawił tutaj te kamienie. Możliwie, że były jeszcze nim zbudowano Hogwart. Każdy kto usiądzie w środku, zamknie oczy i w zupełne ciszy wsłuchiwać się będzie w otaczające odgłosy ma szanse usłyszeć ciche szepty zamieszkujących to miejsce duchów.
Z niemałą satysfakcją obserwował, jak uderzony przez niego mocno tłuczek leci w stronę Hem tak szybko, że nie daje jej możliwości uniku. Nie spadła co prawda z miotły, ale upuściła kafel - odniósł sukces, bo gdyby to był prawdziwy mecz, jego drużyna miałaby szansę na przejęcie piłki. Wiedział, że trafił mocno, widział to w jej wściekłym spojrzeniu, nie powiedziała jednak ani słowa, więc nie spodziewał się, że uszkodził ją aż do złamania; chociaż, nawet gdyby wiedział, nie rozczulałby się nad nią, w końcu ona jego też nie oszczędzała. Po ciosie rozejrzał się za tłuczkiem, znów w trybie gotowości do uderzenia, gdy tylko piłka wróci a Hemah podejmie kolejną próbę zdobycia gola; okazja nadarzyła się dość szybko, niestety teraz nie miał tyle szczęścia co wcześniej; tłuczek nadleciał nie z tej strony, z której się spodziewał, dlatego musiał szybko zmienić pozycję i w efekcie miał trochę za mało czasu, żeby porządnie przyłożyć się do zamachu. Piłka, uderzona dość lekko, poleciała leniwie w stronę przeciwniczki, bardziej jakby chciał jej ją podać niż zmasakrować. Fuknął coś gniewnie pod nosem, niezadowolony, bo wiedział że nawet jak trafi celnie, to i tak nic nie da.
Kolejka: 9 Kostki: 3, J, 12
Ostatnio zmieniony przez Boyd Callahan dnia Pon Maj 11 2020, 20:11, w całości zmieniany 1 raz
Hemah E. L. Peril
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Białe włosy, brwi i rzęsy, jasna cera. Akcent cockney. Umięśniona sylwetka. Blizna na jednej brwi po dawnej bójce. Blizny po odmrożeniach na lewej ręce i udach.
To chyba dobrze świadczyło, skoro Boyd nie zauważył jej złamanej nogi. Musiała umieć grać pomimo bólu. Zasady przewidują, że z boiska gracz może zejść dopiero, jak nie będzie w stanie usiedzieć na miotle. A to oznacza albo poważne zranienie, albo brak przytomności. Nie ma miejsca na pieszczenie się o każde obicie czy złamanie. Jeśli odpuści się zbyt szybko, osłabi się drużynę do końca meczu. Uchyliła się sprawnie przed nadlatującym tłuczkiem, używając do tego głównie siły rąk. Poderwana przednią część trzonka miotły, a potem podleciała, zanim piłka znalazła się na tyle blisko, coby zadać jej jakiekolwiek obrażenia. Zniżyła następnie lot, z ulgą przyjmując fakt, że może rozluźnić mięśnie nóg. Napinanie ich tylko gorzej bolało, acz wolała nie sprawdzać, jak dobrze utrzyma się jej kończyna na samym kawałku ciała... Zahaczyła zatem - krzywiąc się przy tym niesamowicie - jedną stopą o drugą, podtrzymując tę złamaną. Dopiero wówczas rzuciła na pętlę. Przez chwilę myślała, że nie trafi, ale kafel przeleciał pomiędzy kamieniami, lądując po drugiej stronie. - Off to a great start... - Skomentowała odrobinę sarkastycznie, zanim poleciała po piłkę i wróciła do krążenia po polanie.
Hem naprawdę nie wyglądała na tak mocno poturbowaną; nie dość, że bezbłędnie uchyliła się przed kolejnym nadlatującym tłuczkiem, to w dodatku chwilę później wycelowała idealnie w środek szczeliny; była naprawdę silna. Była dobrym graczem. Była, kurwa, zawodowcem. Dobrze wiedział, że żeby nadawać się do jakiejkolwiek drużyny bardziej istotnej niż Latawice Morgan musiał nauczyć się zwalać z mioteł takich właśnie zawodowców bez dawania im nawet cienia szansy na unik, dlatego teraz skończyły się żartobliwe komentarze i wymiana czułych złośliwości, a zostało już tylko ciche skupienie przerywane tępym uderzeniem pałki o tłuczek i świstem powietrza przecinanego przez śmigające po polanie miotły. gdy piłka napatoczyła się mu po raz kolejny, odbił nie z całej siły, ale wciąż mocno, celując trochę nieczysto, bo w łopatki, ale cóż – powinna mieć oczy dookoła głowy. Prawda?
Kolejka: 10 Kostki: 5, F, 67
Hemah E. L. Peril
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Białe włosy, brwi i rzęsy, jasna cera. Akcent cockney. Umięśniona sylwetka. Blizna na jednej brwi po dawnej bójce. Blizny po odmrożeniach na lewej ręce i udach.
Nauczyła się jednego - żeby ból akceptować. Nie ma sensu go odrzucać czy udawać, że nie istnieje. Pozwolić mu przebrzmieć, przyzwyczaić się do niego i grać dalej. To najlepsza taktyka, ale wymagająca sporego poświęcenia. Nie każdy może z łatwością przyjąć na siebie cierpienie. Z drugiej strony, kości podobno zrastają się mocniejsze. Tyle razy, ile ona miała je łamane, to powinny być już z tytanu. Celny cios Boyda udowodnił jej, że jest inaczej. Ma zadatki na dobrego pałkarza, to trzeba mu przyznać. Kątem oka zauważyła piłkę, celującą w jej plecy. Odruchem, zupełnie nie myśląc o tym, że jest ranna, zacisnęła uda na kiju i szarpnęła trzonek ręką. Wykonała idealny piruet w miejscu, tak, że tłuczek przeleciał za jej plecami, nawet nie zaczepiając o włosy. Niestety, ból poruszonego uda dał o sobie znać. Zdusiła krzyk, starając się rzucić pomiędzy słupy. Ale ręką szarpnął dreszcz, przez co piłka uderzyła w kamień i spadła w trawę. Na jej kark i ramiona wstąpił zimny pot, kiedy musiała chwilę odczekać. Dopiero po paru sekundach zleciała po kafel, acz odchyliła się po niego dziwnie topornie. Wracając po tym w powietrze.
Kurwa. Naprawdę miała oczy dookoła głowy. Śledził niemalże z niedowierzaniem ten finezyjny piruet, który pozwolił jej uchronić się od ciosu, mającego być tym niemożliwym do uniknięcia; jedyne, co udało mu się osiągnąć swoim atakiem to jej spudłowany rzut na bramkę – zawsze coś, zawsze to dwadzieścia punktów mniej dla potencjalnego przeciwnika. Zawziął się jednak i postanowił, że nie zejdzie z miotły dopóki jej nie dobije nie unieszkodliwi jej tak, żeby musiała zejść z wyimaginowanego boiska. Szybko obleciał kamienny krąg dookoła, czekająć aż Hem wróci znów w pole jego zasięgu, a tłuczek nawinie się pod pałkę; kątem oka dostrzegł, że jakoś dziwnie, mniej dziarsko niż normalnie, sięgała po upuszczony kafel. - Wszystko spoko? – upewnił się, przelatując obok; wyglądała jakby odczuwała już skutki intensywnego pałowania, ale wzniosła się z kaflem w górę, poszybował więc za nią, wycelował w zbliżający się z drugiej strony tłuczek i zaatakował po raz kolejny. Mocniej niż wcześniej, licząc na to, że tym razem nie uda jej się uniknąć uderzenia.
Kolejka: 11 Kostki: 6, F, 78
Hemah E. L. Peril
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Białe włosy, brwi i rzęsy, jasna cera. Akcent cockney. Umięśniona sylwetka. Blizna na jednej brwi po dawnej bójce. Blizny po odmrożeniach na lewej ręce i udach.
- Ta - sarknęła, czując, jak w ustach zbiera jej się gorzka żółć. Nie będzie schodzić z boiska z powodu jednej złamanej kości. Chociaż to prosta droga do wózka inwalidzkiego, gdyby "jedną złamaną kością" okazał się kręgosłup albo podstawa czaszki. Dziewczyna bywa miejscami niesamowicie uparta. Jak zresztą gro wychowanków domu lwa. Leciała odrobinę wolniej, a gdy usłyszała metaliczne uderzenie pałki o tłuczek, spięła się. Z przodu nic nie było, musi znowu być z tyłu. Odwróciła się, a potem gwałtownie opadła, pochylając na miotle. Teraz tłuczek śmignął nad głową Peril, a jej na szczęście aż tak nie uraziło uda. - Nie masz odwagi walnąć mnie w twarz? - Zażartowała, chociaż widać było po jej pozie, że nie siedzi zbyt pewnie na miotle. Prostowała się mniej energicznie, ale piłki nie wypuściła. I tym razem włożyła w rzut dużo więcej siły - częściowo wyżywając się, częściowo starając w ten sposób poradzić sobie z bólem. Kafel poleciał przez "obręcz" i daleko za nią. - Czy może wiesz, że czajenie się zza pleców to twoja jedna szansa mnie trafić? - Spojrzała na niego wyzywająco, zanim poleciała zebrać piłkę z trawy. Jeszcze parę goli i będą mogli skończyć trening. Wytrzyma. Musi tylko głęboko oddychać.
Gdy Hem po raz kolejny przewidziała nadlatujący z tyłu tłuczek, nie tracąc przy tym celności, przez chwilę miał ochotę w akcie bezradności wobec jej umiejętności wyrzucić tę pałę w pizdu i dać sobie spokój; zamiast tego jednak zacisnął dłoń na pałce, potęgując skupienie przed okazją do kolejnego ciosu. Dziewczyna, jakby z wolniejszymi i mniej pewnymi niż zazwyczaj ruchami, wyglądała jakby naprawdę nie potrzebowała wiele do ostatecznego nokautu, nie traciła jednak wpajanego im na ostatnim miotlarstwie hartu ducha, bo pokusiła się o wyzywające zaczepki. Żarty żartami, ale wziął sobie te komentarze do serca, czując wzrastającą motywację do tego, by spełnić jej życzenie; gdy rozpoczęła kolejną szarżę na bramkę, rozejrzał się w poszukiwaniu błądzącego po okolicy kafla i ruszył w jego kierunku, starając się przyjąć odpowiednią pozycję do zaatakowania jej dla odmiany z przodu. Wyważył pałkę w dłoni i przygotował na cios. - Chcesz trochę krwi z nosa? Bardzo proszę - zawołał, gdy tłuczek poszybował w jego kierunku, biorąc przy tym potężny zamach i uderzając piłkę prosto w twarz Hem. Wedle rozkazu.
Kolejka: 12 Kostki: 4, B, 40
Hemah E. L. Peril
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Białe włosy, brwi i rzęsy, jasna cera. Akcent cockney. Umięśniona sylwetka. Blizna na jednej brwi po dawnej bójce. Blizny po odmrożeniach na lewej ręce i udach.
Nie byłoby chyba treningu między tą dwójką, żeby któreś nie rzucało prowokujących tekstów. Złość najlepiej motywuje do gry jako pałkarz. A ona chciała wszystko wycisnąć z Boyda. Niech się postara. Schyliła na parę sekund głowę, zaciskając powieki, aby zdusić kolejną falę bólu. Nieumiejętnie przeniosła ciężar na złą stronę. Acz dźwięk uderzania o tłuczek skutecznie zagłuszył inne doznania. Poderwała głowę, niestety parę sekund zbyt późno. Piłka uderzyła ją w twarz, zmuszając do przeniesienia środka ciężkości. Czuła, jak części kości złamanego uda trą o siebie. Aż przeszedł ją dreszcz, zaciskając żołądek w supeł i sprowadzając mdłości. Przez chwilę nie panowała nad mięśniami rąk; szarpnęły się niekontrolowanie, upuszczając piłkę. Ale na miotle dalej siedziała. Nie zrzuci jej tak łatwo. Nos też był cały; chociaż obity, to nie krwawił. Uniosła wzrok na chłopaka, oddychając teraz ustami. - Mój okres jest bardziej krwawy - skomentowała wyzywająco, czując, że mówi trochę mniej wyraźnie (jakby normalnie mówiła zrozumiale) przez opuchliznę. Zleciała i złapała kafel, szykując się do kolejnego ataku.
Treningi jeden na jednego z Hem należały do jego ulubionych, bo nie dość że swoją grą reprezentowała najwyższy poziom, zmuszając przy tym i jego do dawania z siebie wszystkiego, to oprócz tego jak mało kto potrafiła go wkurwić swoimi zaczepkami; nie żeby się o to gniewał, sam przecież też ją podjudzał, a najpiękniejsze w tym wszystkim było to, że mogli się na tym boisku powyzywać od najgorszych, patrzeć z żądzą mordu w oczach i poniewierać pałami do krwi i pękających kości, a po wszystkim napoić się wzajemnie eliksirem wiggenowym i ramię w ramię zejść z murawy jak dobrzy kumple. Trzymała się, jebaniutka, na tej miotle nawet po tym jak przygrzmocił jej prosto w nos - celnie, ale niewystarczająco mocno. Źle. Fuknął coś pod nosem, czując że stać go na więcej, a po kolejnym komentarzu już tylko zacisnął zęby, przygotowując się na kolejny atak. Zacisnął też palce na pałce jeszcze mocniej niż dotąd, aż pobielały mu kłykcie - zupełnie jakby to miało dodać mu siły. Zawrócił, by oblecieć polanę dookoła i zrobić tym samym porządny rozbieg; dotarł do tłuczka w idealnym momencie, gdy Hem zbliżała się do szczeliny z kaflem i zamachnął się, uderzając w piłkę bardzo mocno; wydawało mu się aż, że mocniej już nie dałby rady. Co nie znaczyło, że nie będzie próbował.
Kolejka: 13 Kostki: 3, F, 95
Hemah E. L. Peril
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Białe włosy, brwi i rzęsy, jasna cera. Akcent cockney. Umięśniona sylwetka. Blizna na jednej brwi po dawnej bójce. Blizny po odmrożeniach na lewej ręce i udach.
To, co Hem robiła najlepiej, to spoufalanie się. Umiała dobrze wyczuć, kiedy ktoś wymaga delikatności i cierpliwości, a kiedy woli, by nazywać go dziwką i łapać w żartach za tyłek. Miała pewien talent do nawiązywania znajomości i póki druga strona nie była uprzedzona, bardzo szybko mogli się polubić. Nie myślała o tym teraz, trzymając mocno kafel prawą ręką. Usłyszała trzask i odwróciła się, niestety za późno. Tłuczek był zbyt mocny i zbyt szybki. Zdążyła tylko kątem oka zauważyć piłkę i szarpnąć miotłą. Przechyliła się w prawo, unikając bezpośredniego trafienia w kręgosłup. Zamiast tego tłuczek przyrżnął w łopatkę, krusząc kości w drobny mak. Czuła, jak lewa ręka jej opada, jak zmiażdżony bark nie jest w stanie utrzymać napięcia mięśni. Zaciskanie palców na trzonku bolało. Ale gdyby puściła, kończyna machałaby niczym chorągiewka na wietrze, powodując tylko większe cierpienie. Musiała trzymać. - PIERDOLONY SKURWYSYN! - Krzyk pomagał. Pewny upusty wszystkiego, co się w niej kłębiło. A mało tego nie było - złość mieszała się z bólem, gdy szarpnęło jej ciałem na miotle. Całość trwała może kilka sekund, acz nakręcona adrenaliną myślała dużo szybciej niż normalnie. Odruchem, pod wpływem szoku, upuściła kafel. Ale zamiast dać mu upaść na ziemię, gwałtownie zleciała i kopnęła go zdrową nogą, posyłając w stronę bramki. Zdążyła - piłka wylądowała po drugiej stronie kamiennego prześwitu. Piekło ją pod powiekami, choć nadal nie odpuszczała. Oddychała ciężko, skropiona potem i drżąca z bólu. Mając tylko jedną rękę oraz jedną nogę... Wiedziała, że brakuje jej niewiele, aby spaść z miotły. Jedno uderzenie. Ale woli dać się zrzucić niż zejść samodzielnie.
Kostki: 2 na unik, 4 na odporność na ból, 5 na celność. Kolejka: 13
Cios był udany i tym razem, choć próbowała, nie dała rady go uniknąć, nie zdołał on jednak powstrzymać Hem przed kolejnym celnym rzutem – czy raczej kopem – kafla; była niemożliwa. Dobrze wiedział, że sama nigdy się nie podda i nie powie dość, ale jednocześnie widział, że jest już na skraju wytrzymałości i lada moment nie da rady utrzymać się dłużej na miotle – nic dziwnego. Musiałaby być cyborgiem, żeby wyjść bez szwanku po takich uderzeniach. Ten pierdolony skurwysyn co się wyrwał jej z płuc dzikim okrzykiem i wypełnił cały kamienny krąg był jak miód na jego uszy i tylko zachęcił do jeszcze solidniejszego pierdolnięcia. Czekając na odpowiedni moment, lewitował przez chwilę w miejscu i przełożył pałę z jednej ręki do drugiej, poprawiając tym samym uchwyt na jeszcze stabilniejszy; szykował się to zadania ostatecznego ciosu, do znokautowania jej, przekonany, że jak już teraz się nie uda, to znaczy, że Hemah jest zwyczajnie niepokonana. Czuwał, wpatrzony zarówno w dziewczynę jak i w tłuczek, a gdy wyczuł odpowiedni moment, przystąpił do ataku, podlatując z naprzeciwka i biorąc chyba najmocniejszy jak dotąd zamach, tak by posłać piłkę w twarz Hem i zafundować jej wreszcie tą krew, co jej tak bardzo pragnęła.
Kolejka: 14 Kostki: 3, A, 97
Hemah E. L. Peril
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Białe włosy, brwi i rzęsy, jasna cera. Akcent cockney. Umięśniona sylwetka. Blizna na jednej brwi po dawnej bójce. Blizny po odmrożeniach na lewej ręce i udach.
Znajdowała się na granicy wytrzymałości. Może i miała znacznie lepszą odporność na ból niż inni, może i była dziecinnie uparta, a ten upór pchał ją do przekraczania własnych granic. Ale była też zwyczajnie człowiekiem. Studentką na dodatek. Brakowało jej jeszcze do weterana, który nastawi sobie w czasie meczu złamane udo, owinie owe kawałkiem stroju i będzie latał, jakby nic się nie stało. Czuła, że ból promieniuje na całe ciało, zaś gra staje się z chwili na chwilę coraz bardziej niemożliwa. Z trudem poderwała głowę tylko po to, aby spojrzeć na tłuczek, jaki zaraz uderzył prosto w szczękę Gryfonki. Kości puściły, zęby skruszały. Krew spłynęła po brodzie na pierś. Dziewczyna zachwiała się i cudem nie spadła. Zdążyła zlecieć niżej, zanim ostatecznie zsunęła się, upadając prawą stroną na ziemię. Gdyby wybrała w całym swym otumanieniu zły kierunek... Mocno by to odczuła. Ale teraz starała się skupić na zimnie trawy pod rozgrzaną twarzą. Na pluciu krwawą śliną i własnymi zębami, by się nie zadławić. A potem na tym, że ktoś do niej podszedł. Boyd coś mówił, niestety niewiele rozumiała z jego słów, odrobinę oszołomiona od ciosu w głowę. Posłusznie jednak uniosła się, podtrzymywana przez chłopaka. Nie zaprotestowała, gdy wlał w jej usta eliksir, jedynie zacisnęła powieki. Proces magicznego leczenia nie należy do najprzyjemniejszych, acz dużo bardziej wolała zaklęcia niż czekanie, aż kość zrośnie się we własnym tempie. Odetchnęła, opierając się na chłopaku i jeszcze parę chwil nie ruszając się. - Bloody hell... Literally - skomentowała, zaczesując włosy do tyłu nieco drżącą ręką. - Dobry trening. Za miesiąc widzimy się na kolejnym - oceniła, wstając już bez pomocy chłopaka. Powoli zebrali swoje rzeczy i oddalili się w stronę zamku.
Kostki: 2, na przezwyciężenie bólu 1. Kolejka: 14 zt x2
- Treeeening! - zawołała, wylatując z Wielkiej Sali jak burza, a wszyscy wokoło patrzeli na nią, jakby uciekła z Munga, z odziału dla obłąkanych. Podekscytowana, skręciła nawet w zły korytarz i zamiast udać się do wieży, w której znajdowały się dormitoria i Pokój Wspólny Gryfonów, trafiła na czwarte piętro skrzydła zachodniego. Fuknęła tylko i zawróciła, a na twarzy Gryfonki na powrót zagościł szeroki uśmiech, kiedy przypomniała sobie treść ogłoszenia, przeczytanego na tablicy. Nie mogła się już doczekać kolejnego dnia, kiedy miały zacząć się ćwiczenia drużyny Quiddicha. Po tak wspaniałej nowinie, nawet nużące zajęcia z astronomii nie były jej straszne! Już na co dzień Ode miała w sobie całe wagony energii, ale tego dnia chyba przeszła samą siebie. Najpierw nie wiedziała w co ma się ubrać, więc przerzuciła cały kufer do góry nogami, żeby znaleźć coś wygodnego, ale jednocześnie nie zniszczonego i nie zbyt dużego (jak większość ubrań, które ma po starszej siostrze). W końcu dogrzebała się nowiutkiego szarego t-shirta i czarnych, elastycznych spodni. Przed samym wyjściem, wypuściła jeszcze Temidę z sypialni, aby sobie trochę poużywała wolności pod jej nieobecność. O dziwo, pojawiła się w wyznaczonym miejscu jako pierwsza. Była pierwsza kiedy przechodziła przez błonia i polanę z kamiennym kręgiem, aby zahaczyć wcześniej o magazynek koło boiska i pożyczyć jedną ze szkolnych mioteł. Ale także ostatecznie pierwsza kiedy wróciła i spoczęła przy jednym z wielkich głazów, opierając się plecami o niego. Trudno jej było usiedzieć w ciszy i bez towarzystwa, dlatego miała wielką nadzieję, że reszta pojawi się na błoniach już niedługo.
Skoro Leonardo powoli wracał do życia, to zdecydowanie musiał wrócić też do rozgrywek w szkolnej drużynie miotlarskiej, szczególnie, że jeśli pamięć go nie myliła, był kiedyś wyśmienitym pałkarzem. Od kilku lat nie siedział co prawda na miotle, nie mówiąc już o grze w Quidditch'a. Gdy tylko udało mu się znów dostać do drużyny, na razie na pozycję rezerwowego i gdy dostał informację o planowanym treningu, z uśmiechem na ustach nie rozstawał się do momentu pojawienia się na nim. Myślał, że będzie jednym z pierwszym, którzy pojawią się na treningu, jednak zaskoczyło go, że na miejscu jest już jakaś inna Gryfonka. Nie wiedział czy jest nowa tak samo jak on, czy może jest członkiem drużyny już od jakiegoś czasu. Uśmiechnął się do niej lekko. Ciekawe ile ma lat. Wygląda strasznie młodziutko, ciekawe czy nie będzie przerażona, gdy taki staruch jak ja do niej zagada? - Cześć - rzucił lekko, wyciągając do dziewczyny rękę na przywitanie. - Leonardo, pałkarz rezerwowy - dodał, odkładając miotłę i siadając obok dziewczyny z szerokim uśmiechem na twarzy. - Rany, nie latałem na miotle dobre kilka lat. Mam ogromną nadzieję, że nie spadnę z niej podczas pierwszej pętli w powietrzu - powiedział z widoczną na twarzy radością. Nie sądził, że tak bardzo brakowało mu tego cudownego sportu czarodziejów. Chociaż równie chętnie biegał za piłką na boisku, bawiąc się w mugolską piłkę nożną, to jednak świat Leonardo zdecydowanie w większości wypełniony był magią i to właśnie te rzeczy cieszyły go najbardziej i sprawiały mu największą radość. Jeśli dobrze pamiętał, to będąc w powietrzu udawało mu się osiągnąć stan, do którego nie mógł doprowadzić się nigdy, będąc na ziemi. Stan błogiej nieważkości i ulgi. Zapominał wtedy o całym otaczającym go świecie, o wszystkich problemach. Liczyła się tylko ta gra, ten moment na miotle. Za jego czasów drużyna Gryfonów była jedną z lepszych, nie wiedział jak jest teraz. Nie śledził losów Pucharu Quidditch'a już od jakiegoś czasu. Po rozmowie z kapitan drużyny, Morgan, po prostu zjawił się na treningu, ciekaw co przyniesie.
Z nudów zastanawiała się już, czy nie wskoczyć na miotłę na chwilę, ale dokładnie w tym momencie, kiedy przyszedł jej do głowy ten pomysł, zauważyła na horyzoncie zbliżającego się w jej stronę chłopaka. Wreszcie... - przemknęło jej przez myśl, a humor od razu się jej poprawił. Odwzajemniła szczerze jego uśmiech i uścisnęła dłoń, kiedy się przedstawił. - Cześć, Leo - rzuciła wesoło, znajdując kolejny pozytyw przybycia na trening - zawarcie nowych znajomości - Mogę do Ciebie mówić Leo, prawda? - dodała z uśmiechem, kiedy usiadł obok niej - O, też zajmuję ławkę rezerwowych. Na finale będziemy mieć najlepsze miejsca. Zaśmiała się, przypominając sobie tę frajdę z oglądania rozgrywek. Odkąd pierwszej klasy chodziła na każdy mecz i dopingowała swoją drużynę, co czasami było jej ulubionym zajęciem. Ta dynamika gry, te emocje! Właśnie to popchnęło ją do spróbowania swoich sił na boisku. Na trybunach było fajnie, ale korciło ją zobaczyć czy dałaby sobie radę jako zawodniczka. Słysząc słowa Leo, zmarszczyła nieznacznie brwi, ale ostatecznie posłała mu rozbawione spojrzenie. - Spokojnie, nie spadniesz. Będę Cię trzymać jak coś - zażartowała, chwytając go za materiał koszulki z tyłu, przy karku i śmiejąc się - Jak spadniemy to razem. Chociaż będzie romantycznie. Uwolniła jego ubranie z uścisku i nadal w wyśmienitym humorze, poprawiła się na siedzisku. Twardy kamień, na którym siedzieli, sprawiał, że musiała co jakiś czas zmieniać pozycję, bo jego powierzchnia była dość niewygodna. - A dlaczego miałeś tak długą przerwę od latania? - spytała nagle z zaciekawieniem w głosie, przypominając sobie wcześniejsze słowa chłopaka i przenosząc na niego wzrok. Podpierając się z boku rękami, kiedy znowu zaczęła się wiercić, zahaczyła wzrokiem o pierścionek na swojej lewej dłoni. Uniosła nieco rękę i zaczęła się nim bawić. Pamiątka od babci Jane, która zawsze kiedy widzi ozdobę na palcu najmłodszej wnuczki oznajmia dumnie, że to najszlachetniejsza robota goblinów. W rzeczywistości to zwykły srebrny pierścionek z niewielkim oczkiem, niewiele warty, ale uroczy i sentymentalny.
Miotła na ramię i do przodu, na kolejny trening marsz. Zbliżał się mecz z Krukonami i powoli zaczynała odczuwać presję. Niby nigdy jej nie zależało, żeby być cudownym pałkarzem drużyny, ale skoro od małego miała do czynienia z odbijaniem piłek, byłoby głupio teraz nie podołać zadaniu. Od czegoś były te treningi. Dodatkowo miło byłoby już na początku swojego pobytu w Hogwarcie wygrać jakiś puchar. Z tego, co zdążyła się zorientować, Gryfoni nie mieli szans na puchar domów, ale puchar quidditcha... Powoli zbliżała się do kamiennego kręgu, gdzie już czekała dwójka... Rezerwowych. Odeya i Leonardo, o ile nie myliła imion. Dobrze było widzieć więcej dziewczyn w drużynie, choć z drugiej strony... Spojrzała na chłopaka, który wydawał się starszy, niż powinien, a do tego był rezerwowym pałkarzem. Z niewiadomych przyczyn zaczęła czuć się zagrożona. W końcu gdy w marcu przyjechała do Hogwartu, na jej miejscu grała inna dziewczyna, która dość szybko wyjechała. A teraz ona sama stała przed dylematem, czy w wakacje uda jej się pozostać w Hogwarcie, czy będzie musiała wracać do Kanady. Chciała zostać. - Cześć wam! Długo już czekacie? - zagadnęła lekko, podchodząc bliżej i stając przy jednym z kamieni. Oparła o niego miotłę, a sama zaczęła spinać włosy w coś, co powinno być kokiem, a co prędzej przypominało kulkę sprężynek, z której część i tak zdążyła wypaść.
Wszyscy zdrabniali jego imię, mało kto kiedykolwiek zwracał się do niego pełną jego formą, a jemu to jak najbardziej odpowiadało. Wyszczerzył zęby w uśmiechu, kiwając potakująco głową. Powoli pojawiał się u niego szalenie dobry humor, ten stan, w którym wie, że zaraz znajdzie się w powietrzu i wszystkie dotychczasowe zmartwienia odejdą. - Oczywiście, zdecydowanie wolałbym, żebyś nie zwracała się do mnie Leonardo - mrugnął do niej wesoło, pozwalając, by w jego oczach pojawiło się to nieokreślone "coś", które zawsze przyciągało do niego ludzi. To już drugi raz od pojawienia się w Hogwarcie, najpierw na spotkaniu.. czekaj, czekaj, na randce z Tori, a teraz tutaj, z miotłą obok siebie. - Wszystko się może zdarzyć na finale, może wcale nie będziemy musieli oglądać meczu z ławki rezerwowych - dodał, przekrzywiając lekko głowę. Szczerze mówiąc na to właśnie liczył, ale wiedział, że chwilę zajmie mu powrót do formy, więc nie rozpaczał nad tym, że być może w tym roku w ogóle nie zagra w żadnym meczu drużyny, bo zdaje się został już ostatni. Czy ta dziewczynka ze mną flirtuje? Jak widać urok starszego pana na uczelni wśród małolat działa. Może powinienem jednak zastanowić się nad zmianą wyglądu na jeszcze starszego. Nie mogę znów zacząć spotykać się z nastolatkami.. - Jasne, trzymam za słowo! Mam nadzieję, że w Skrzydle Szpitalnym w razie czego trzymają już dla Nas miejsce - zaśmiał się cicho, gdy dziewczyna puściła jego koszulkę i odchylił głowę do tyłu, patrząc w niebo. Pogoda była dokładnie taka, jaką lubił. Gdy już miał coś powiedzieć, usłyszał głos następnej dziewczyny, która pojawiła się na treningu niedługo po nich. @Loulou Moreau, o ile dobrze kojarzył. Istniało ogromne prawdopodobieństwo, że się pomylił, w końcu większości Gryfonów mimo wszystko nie znał z imienia i nazwiska. - Cześć! Chwilkę, ale delektujemy się świeżym powietrzem i wprowadzamy w bojowy nastrój, żeby wszystkich pokonać na treningu. Siadaj, klapnij sobie obok - powiedział, klepiąc ręką wolne miejsce obok siebie. No pięknie, dwie dziewczyny i Leo, zaczyna się. Uśmiechnął się szeroko, obserwując bacznie nowoprzybyłą dziewczynę. Coś w jej oczach mówiło mu, że wolałaby gdyby w drużynie nie pojawiał się nikt nowy. Postanowił jednak to kompletnie zignorować, nie chcąc się tak nastawiać od samego początku. Przyszedł tu jako rezerwowy i najpewniej tak właśnie wyjdzie z tego treningu. Niczego innego się nie spodziewał. Chciał tylko polatać. Poczuć się wolnym.
Russell nie spodziewał się, że kolejny trening wypadnie tak szybko, ale najwyraźniej Morgan bardzo dbała o swoją drużynę i chciała, by wszystko było zapięte na ostatni guzik przed meczem. Rozumiał to. On sam starałby się przygotować wszystkich gdyby tylko był kapitanem. Całe szczęście nim nie był, bo wciąż czuł się bardzo nieodpowiedzialnym facetem. Starał się, a to już było coś. Gdy tylko dowiedział się o treningu, szybko się przebrał, chwycił miotłę i ruszył na wskazane miejsce. Wiecie, jaka to ulga gdy mógł zacząć używać sprzętu, która zapewniała mu drużyna? Nie był bogatym dzieckiem i zawsze używał szkolnej wypożyczonej, ale ta była zupełnie inna! Od razu lepiej mu się latało. Był w znakomitym humorze i kiedy dotarł na miejsce, od razu zobaczył kilka osób czekających na resztę drużyny. Było przyjemne powietrze, więc może nie tyle, ile nie mogli się doczekać treningu, co po prostu korzystali z pogody? On właściwie tak robił. Chciał wybrać się wcześniej, bo pogoda była bardzo sprzyjająca. - Hej.- przywitał się z resztą, która była już na miejscu. Jednych kojarzył lepiej innych gorzej. Jedno było pewne- grali razem w drużynie.
Był zmięty jak stówka, ale pojawił się na treningu. Konkurs piękności to nie był, więc ani trochę się tym nie przejmował. Nie było mu się również co dziwić, bo nowa, przyjęta przez niego praca, mnożyła godziny spędzone na boisku. Chociaż dopiero był w fazie przygotowań do swojego pierwszego spotkania, to powoli zaczynał tęsknić za sklepem miotlarskim i pieprzeniem klientom farmazonów, starając się w ten sposób wcisnąć jak najdroższy towar. Tylko, że gdy chciało się zarabiać, to nie można było wybrzydzać. Nie miał pojęcia, co na dziś wymyśliła Moe, ale po torturach, które ostatnio przeszedł, liczył na coś łagodnego. Jeszcze nim doszedł na miejsce, zobaczył nowe twarze. Drużyna powiększyła się kolejny raz przed finałem, co nie było niczym zaskakującym. -Widzę Russ, że dziś oddasz swoją pozycję debiutanta. Hej Lou. - rzucił zza pleców, klepiąc go w ramię. Zaraz po tym. podniósł rękę w powitalnym geście, witając przyjaciółkę i pozostałych. -Znów jestem za wcześnie. - dodał, siadając na pobliskim kamieniu i zakrywając twarz rękawem, wydając z siebie głośne ziewnięcie. Dopiero po tym pokazie wyszczerzył zęby do przyjaciółki. Badał ją, czy już o wszystkim wie, ale zdawało się, że plotki jeszcze się nie rozeszły. Było mu to całkiem na rękę. Co do nowych, to rozbieżność wiekowa na oko była dość spora o ile mógł i kojarzył te twarze. -Moe jeszcze nie ma, a to niespodzianka. - dodał, pamiętając że to ona zawsze pierwsza stawiała się na organizowane przez siebie spotkania.
Nie dziwił się, że gryfon przyszedł na trening tak zmęczony. On sam był po ostatnim razie wyczerpany, ale właściwie to nie był pewien czy to zasługa ich treningu, czy to po prostu Hem dała mu wycisk na indywidualnych treningach? Nie powinien narzekać, chcieli mu pomóc. Russellowi daleko było do dobrego gracza. Był tego pewien. Ostatnio niezbyt się popisał, był tego świadomy. Miał nadzieję, że dziś nie będzie żadnych pętli, w które przypadkowo walnie ryjem. Kiedy zobaczył Frediego, mina mu trochę zrzedła. Nie znał właściwie chłopaka, ale miał wrażenie, że nie trawi go w żaden sposób. Gdyby tylko mógł, to pozbyłby się jego w pierwszym dowolnym meczu. No i oczywiście była też taka możliwość i to niedługo. Odbieranie kafla i inne akcje oczywiście wchodziły w grę, bo to był trening, ale Russ czuł, że ten osobiście cos do niego ma i to go smuciło. - To tylko trening Fredi. Zawsze trzeba być gotowym- mruknął do niego, mierząc go wzrokiem. Naprawdę nie wyglądał zbyt dobrze. Jak to mówią- bez kija nie podchodź. W dłoni miał miotłę, więc musiało na tę chwilę starczyć. Podszedł do chłopaka niepewnie. Chciał to już mieć za sobą. - Przepraszam za ostatni trening. Naprawdę nie chciałem cię o nic oskarżyć. Na pewno nie o to, że grasz na fair- jednak czy aby na pewno tylko o to mu chodziło?
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Nie zamierzał im w niczym przeszkadzać, w końcu miał swoje obowiązki i zajęcia, ale kiedy zorientował się, że najwyraźniej szykują się na jakiś trening, postanowił podejść. Miał nadzieję, że nie wpadli na genialny pomysł zniszczenia okolicy, bo wtedy chyba jednak przekonaliby się, jak źle jest rozzłościć gajowego. Nigdzie nie widział jeszcze Morgan, nic zatem dziwnego, że po prostu przystanął w pewnej odległości, jednocześnie lustrując wszystkich zebranych, by przekonać się, czy wiedzą, co tutaj właściwie jest grane. W tym czasie zajmował się swoimi sprawami, więc nie sądził, by uczniowie w jakimś stopniu w ogóle poświęcali mu uwagę, pewnie zbyt zajęci szykowaniem się do treningu. Do finału. Uśmiechnął się lekko pod nosem, doskonale wiedząc, że na pewno wybierze się na trybuny, żeby im kibicować, to było zbyt wielkie wydarzenie, by mógł je przegapić, odsunąć od siebie, czy cokolwiek takiego. Nie wiedział, czy Leo znowu przypadkiem go nie napadnie, by opowiadać jakieś niemądre bzdury, ale nie zamierzał po prostu siedzieć w chatce, w czasie kiedy tam działo się coś ważnego. Nic z tego. - Mam nadzieję, że nie narozrabiacie - zwrócił się do @Morgan A. Davies, kiedy dziewczyna pojawiła się w końcu w jego polu widzenia, ale nie zamierzał na razie jej jakoś za mocno indagować, czy przyciskać, by powiedziała mu, co planują. Postanowił, że w razie konieczności po prostu zostanie w pobliżu, by móc interweniować, jeśli uzna, że nieco przesadzają z tym swoim treningiem, czy cokolwiek właściwie miało tutaj mieć miejsce. Nic tak go nie denerwowało, jak brak porządku i niemądre zniszczenia, jakich dokonywano, gdy nikt nie patrzył. Jak dąb i jego odcięta gałąź, która przecież nikomu nie wadziła, a jednak musiała zostać zniszczona, odcięta i rzucona na ziemię. Po co? Nie wiedział do tej pory, nic zatem dziwnego, że dość bacznie przyglądał się drużynie Gryfonów, która zapewne szykowała się do jakiegoś okładania się po głowach, czy czegoś równie spektakularnego.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
Od momentu, w którym usłyszała o paintaballu na treningu Gryfonów, wiedziała, że koniecznie musi się na nim pojawić. Takie okazje nie zdarzały się często, czego żałowała, bo zabawa przy tym była przednia i siniaki po oberwaniu kulkami nie były w stanie jej zepsuć. Nieważne czyj to był trening - tak się podekscytowała, że nie było bata, żeby odpuściła. I oczywiście nie szła sama na pożarcie lwom! Bez problemu wyciągnęła @Nancy A. Williams i @Thaddeus H. Edgcumbe, bo od jakiegoś czasu tworzyli nierozłączne, puszkowe, miotłowe trio i ruszyli na śmierć do kamiennego kręgu, po drodze zahaczając o schowek, skąd wzięli miotły. Koniecznie musiała uzbierać galeony i kupić swoją własną, bo miała wrażenie, że jak tak dalej pójdzie, to już długo ta drużynowa nie pociągnie. - O matko, o matko, ale się nie mogę doczekać, to będzie super! - podskakiwała z niecierpliwości i zasypywała ich potokiem słów już od samego wyjścia z dormitorium. Tak, kiedy się nakręciła, mogła gadać bez końca i nieważne, czy ktoś jej słuchał, czy nie - po prostu musiała wszystko z siebie wylać. Jednocześnie zdawała sobie sprawę, że może to być męczące, ale nie mogła się powstrzymać. Kipiała energią i było to widać gołym okiem. - O, hej Viola! Idziesz z nami? No jasne, że tak, co to za pytanie w ogóle - zaśmiała się ze swojej wypowiedzi, a raczej zlepku słów. Zgarnęła @Violetta Strauss pod ramię i z wyszczerzem zaczęła iść dalej, paplając bez większego ładu składu. Jeśli ktoś dosypał jej dzisiaj czegoś do porannej herbaty, to musiało to być coś naprawdę mocnego.
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Nie powinna przychodzić na trening Gryfonów skoro niedługo czekał ich mecz z nimi i to mało tego finał. Jednakże kiedy tylko dobiegły ją głosy o tym, co takiego Moe planowała to nie mogła się powstrzymać od zabrania swojego poczciwego Nimbusa, by również się tam udać. Wiedziała, że Davies jej nie wyrzuci. Najwyżej rzuci podobny komentarz, ale pozwoli jej zostać. Tym bardziej jeśli jej serce nieco zmiękło po tym jak dotarła do niej wieść o tym, że Strauss dostała ban na finałową rozgrywkę. Może przez to przestanie ją postrzegać jako potencjalne zagrożenie i tym bardziej nie będzie miała nic przeciwko temu, że wzmacnia się treningiem? Kto to ją wie. Dodatkową zachętą był fakt, że została przyuważona i porwana przez trójkę Puchonów, która zapewne miała ją już za jednego z nich. (Po cichu liczyła na to, że nie zmienią koloru jej bluzy z szaro-niebieskiego na żółty) - Tak. Idę - odpowiedziała krótko, gdy tylko została zaczepiona przez Krawczyk po czym posłała krótki uśmiech w ramach powitania do Tadka i Nancy. Chociaż pewnie nawet jeśli by nie potwierdziła to i tak Aleksandra porwałaby ją pod ramię i zaczęła w podskokach prowadzić do kamiennego kręgu. Zupełnie jakby była wilą, która próbuje kogoś zaciągnąć kogoś do tańca w świetle księżyca. Czyżby ktoś podał jej jakiś nowych ziółek na rozluźnienie? Cóż... to już chyba dla wszystkich będzie tajemnica.
Ostatnio wstąpił w nią prawdziwy treningowy potwór. Jak tylko gdzieś w okolicy padło słowo "miotła" to od razu wyostrzał jej się słuch. Tak było i tym razem, kiedy Aleks wspomniała coś o treningu Gryfonów, na który można wpaść również z innych domów, to nie mogła przepuścić takiej okazji! Ostatnio była już gościnnie na treningu Kruków, to czemu by nie odwiedzić w takim wypadku również Morgan? Z entuzjazmem przystała na propozycję młodszej Puchonki i chwilę później razem z Tadkiem szła w stronę kamiennego kręgu. - Ej, chyba nigdy w to nie grałam... Brzmi jak coś w co będę beznadziejna. - Zaśmiała się widząc podekscytowanie dziewczyny. Williams miała ostatnio problemy z unikaniem tłuczków, a co dopiero malutkich, paintballowych kuleczek... Cóż, najwyżej wróci do domu bardziej kolorowa i z paroma siniakami, ale przynajmniej zapowiadała się świetna zabawa! Bardzo odpowiadały jej te wspólne treningi puchoniego trio nadambitnych miotłosympatyków. Połączenie przyjemnego z pożytecznym to najlepsza możliwa kombinacja, a czas spędzony z tą dwójką na miotłach był po prostu idealny. Kiedy zauważyła nieopodal znajomą sylwetkę Violetty zwolniła nieco kroku i uśmiechnęła się do niej nieśmiało. - Hej... - Przywitała się krótko, ściskając mocniej dłonie na trzonku swojej miotły. Chciała ją przytulić, poczuć ciepło jej skóry na swojej własnej, ale... Zdążyła się już zorientować, że jej czułe przywitania nie są chyba czymś z czym Strauss czuła się dobrze. Cała ta sytuacja wzbudzała w niej coraz większe zakłopotanie i coraz mniej z tego wszystkiego rozumiała. Pozwoliła Aleks porwać Violę przodem, a sama została nieco z tyłu i rzuciła tylko do Tadka spojrzenie, w którym czaiła się nuta smutku.
- Profesorze. - przywitała się w pierwszej kolejności ze stojącym z dala od pozostałych O'Connorem, po czym bezradnie wzruszyła ramionami, aby następnie wręczyć mu jedną z pożyczonych od Harringtona broni. Te markery były o tyle specyficzne, że posiadały w sobie tylko jeden 'nabój', który dopiero chwilę po strzale się odnawiał (może każda z broni była połączona z pozostałymi zaklęciem, które pilnowało, aby 'magazynek' odnawiał się dopiero, gdy wszystkie były już puste?). - Potem zrobimy porządek. Zapraszam. - tyle mogła obiecać, bo póki co to zapowiadała się krwawa jatka, a nie jakieś grzeczne spacerki. Po przegranej z Puchonami, niektórzy Gryfoni mieli teraz idealną okazję na zrewanżowanie się. Inni - szansę pokazania się w drużynie, jako nowe nabytki. Dlaczego jednak zabawa miałaby ominąć gajowego, który najwyraźniej całkiem nieźle bawił się, biorąc udział w jej treningach? W najgorszym wypadku przynajmniej miałby pewność, że miał ich na oku. - Hej, Kluchy! - przywitała się z typową dla siebie sympatią, a potem przeszła do tłumaczenia zasad, przy okazji rozdając markery. - Ode. Leo. Postarajcie się. - to nawet nie było o tyle pouczenie, co życzenie powodzenia. Chciała przekonać się, co potrafili na miotłach, bo choć dołączyli do zespołu w bardzo burzliwym okresie, nadal miała nadzieję, że jeszcze się pozytywnie zaskoczy i otrzyma szeroką ławkę rezerwowych, która potem mogłaby się okazać zbawienna dla przebiegu finału. - Vi. - zwróciła się do Strauss, choć właściwie kompletnie nie wiedziała, co ma jej powiedzieć. Zakaz meczowy wypracowała sobie sama, bardzo się przy okazji do niego przykładając. To nie była już sprawa żadnej z ich dwóch, jak to się miało dalej potoczyć. Ignorując wszelkie możliwe reakcje na to, że przecież ich domy miały niedługo rywalizować, podeszła do brunetki i przytuliła ją. Tak po prostu. Ale, hola hola, koniec czułości! Napieprzamy! - Sama się dziwię, że tak dobrze Was widzieć. - jej pozdrowienie Puchonów, jak na towarzyszącą jej nadal gorycz porażki i mieszane uczucia tlące się w niej dotąd po meczu było i tak zaskakująco pozytywne. Nie potrafiła się jednak złościć, czy gniewać o tamtą, czy jakąkolwiek inną rywalizację. Koniec końców każde z nich było zakręconym na punkcie sportu schizolem, więc już dzięki temu więcej ich łączyło, niż dzieliło. A Nancy? Takiej pani kapitan borsuczy dom jeszcze nie widział. I choć przy okazji powitań na twarzy Davies zatańczył blady uśmiech, szybko został zastąpiony zdeterminowaniem. Niedługo potem wzleciała powietrze, nakazując to przy okazji również pozostałym i... Zaczęło się!
Paintball
Uzbrojeni w miotły, markery, bojowy nastrój, spryt i instynkt samozachowawczy (niepotrzebne skreślić), wzlatujemy w powietrze i gramy pierwszą rundę polowania na siebie nawzajem na zasadach deathmatchu w wariacji KAŻDY NA KAŻDEGO. Przebieg naszych działań opisują kostki, które rzucamy w ramach posta w formule: k6 + k100 + litera + 2x k6. Ich znaczenie przedstawia się następująco:
K-6:
1 - kompletnie nie wiesz, co się wokół Ciebie dzieje. Dokąd lecieć? Dokąd zmierzać? W kogo celować? Pierwszy strzał, który otrzymasz w tej turze trafia niezależnie od Twojej kości uniku. Może wtedy się trochę obudzisz. 2 - wzlatujesz ponad resztę stawki i stwierdzasz, że stąd cholernie łatwo trafić dokładnie tego, kogo chcesz. Oczywiście przesadzasz, a przy okazji sam stajesz się łatwym kąskiem. Powodzenia. (w tej turze zyskujesz dodatkowy rzut K-100 i możesz sobie wybrać, w kogo ostatecznie strzelasz. W następnej turze jednak masz +4 punkty do swojej puli punktów trafień) 3 - Twoją taktyką jest w dużej mierze zajmowanie dobrej pozycji, z której łatwiej Ci się ostrzeliwuje innych, ale ogranicza to przy okazji Twoje ruchy oraz możliwość reagowania na ataki z zaskoczenia. (w tej turze masz możliwość wybrania litery o 1 dalszej w kolejności alfabetycznej niż wylosowana (np. H zamiast G), ale w przypadku otrzymania strzału, który nie będzie w twarz/tors/brzuch, obrywasz automatycznie, bez możliwości uniku). 4 - po co komu granie w jakieś gry, kiedy można znaleźć maskotkę. Zaraz po wzniesieniu się w powietrze, dostrzegasz na szczycie jednego z obelisków porzuconą lunaballę. Pluszową. Dopiero po zabraniu jej przystępujesz do krwiożerczej walki. (tracisz możliwość uniku przy pierwszym lecącym w Ciebie strzale, ale moc lunaballi sprawia, że możesz sobie wybrać*, w kogo celujesz) 5 - jakim sposobem wpadłeś na gałąź na polanie? Dorzuć kość K-6, zanim wszyscy się zorientują, jaki z Ciebie zdolny czarodziej:
K-6:
Parzysta: po zderzeniu z drzewną witką, gubisz 5g. 1 - zahaczasz o nią nogą i będzie siniak. 3 - ratujesz się, ręką odpychając się do boku. 5 - kilka liści zadrapuje ci ryja.
6 - doskonale przemieszczasz się pomiędzy obeliskami, co sprawia, że trudniej Cię trafić. Ty już wiesz, że żadne pociski Cię nie sięgną. Tylko, czy wiedzą o tym również pozostali? (w następnej turze masz -4 do puli punktów trafień)
* jeżeli ktoś w tej turze był już dwukrotnie ostrzeliwany (niezależnie od efektu), nie możesz go wybrać.
Wylosowanie liczby podzielnej przez 5 oznacza, że w przypadku trafienia będzie siniak!
Litera:
A - ręka (dla chętnych dorzut - parzysta: lewa, nieparzysta: prawa) B - pudło C - udo (dla chętnych dorzut - parzysta: lewe, nieparzysta: prawe) D - pudło E - tors F - twarz G - pudło H - plecy I - łydka (dla chętnych dorzut - parzysta: lewa, nieparzysta: prawa) J - brzuch
2x K-6:
Parzysta: udało Ci się uniknąć ostrzału Nieparzysta: obrywasz
Istnieje szansa, że nie wykorzystacie żadnej z kości uników, bo nikt nie będzie w Was celował. W takim wypadku - w następnej turze otrzymacie dodatkowy przerzut litery trafienia, bo uznaję, że mieliście wtedy czas, aby skupić się na celowaniu.
0. Każdy z Was może sobie wybrać własny kolor farby. Tylko żeby mi się nie powtarzały! 1. Każdy z graczy oddaje w tej turze tylko 1 strzał i zamieszcza tylko 1 post. Po tej rundzie pojawi się moje podsumowanie i zaczniemy kolejną turę. 2. Nie zgłaszajcie się w upomnieniach po zyski/straty. Uzupełniajcie kodzik! 3. Nikt nie może stać się celem ostrzału więcej niż 2 razy w danej rundzie! W razie konieczności, przerzucajcie K-100 bez zużywania posiadanych przerzutów. 4. Przerzuty - 1 za każde 10 GM w kuferku, możecie doliczać własne/szkolne miotły. Możecie przerzucać wszystko oprócz uników! 5. Termin na odpis: 1.06, godz. 17:00. Ale jak wszyscy dadzą post to zacznę kolejny etap szybciej.
Kodzik:
Kod:
<zg>Kolor:</zg> farba, [color=kod]nazwa/kod[/color] <zg>Wydarzenie:</zg> k6 <zg>Osoba:</zg> k100 <zg>Trafienie:</zg> litera <zg>Uniki</zg> k6+ k6 <zg>Efekty w tej turze:</zg> <zg>Efekty w następnej turze:</zg> <zg>Zyski/straty:</zg> <zg>Pozostałe przerzuty:</zg>
Leonardo witał się kolejno z każdym przychodzącym zawodnikiem, jednocześnie przyglądając mu się z ciekawością. Oczywiście znakomitą większość kojarzył tylko z widzenia. Miał ze sobą szkolną miotłę, ponieważ jego prywatna.. cóż, w szale choroby pozbył się jej w dość znaczący sposób, przekonany, że nigdy więcej nie będzie już mógł na nią wsiąść. Jako jeden z nielicznych zauważył przybycie nauczyciela, więc kiwnął do niego głową na znak "dzień dobry", po chwili wracając do paplaniny kolegów i koleżanek z drużyny. Kilka osób zdaje się nie było z jego domu? Wzruszył lekko ramionami, zerkając na Morgan, która pojawiła się na polanie jako ostania. Za jego czasów trening Gryfonów był treningiem Gryfonów. Od razu zareagował na jej przybycie, podnosząc się i okazując tym samym gotowość i chęć do działania. - Cześć. Jasne, pokażę na co mnie stać - wyszczerzył zęby, rozglądając się z radością po reszcie uczestników treningu. Nigdy wcześniej nie grał w paintballa na miotłach. Przecież to się chyba tak nie da? Patrzył podejrzliwie na markery rozdawane przez dziewczynę. Uwielbiał mugolską wersję tej zabawy, ale żeby tak jednocześnie latać i próbować do kogoś celować? Dla pozycji, którą chciał zająć w drużynie była to idealna lekcja, w końcu celność była tu kluczowym elementem dla pałkarza. Gdy tylko wytłumaczyła im zasady gry, od razu wzbił się na miotle w powietrze. To co wydarzyło się potem na pewno będzie wspominał jeszcze przez długi czas. Wolność! Poczuł się tak niesamowicie, że postanowił wykonać honorowe kółko nad błoniami. Dostrzegł w oddali jakiś niewyraźny punkt, coś jakby maskotka? Chyba nic się nie stanie, jeśli polecę i sprawdzę co to, prawda? Od czegoś trzeba zacząć, a taki krótki lot będzie zdecydowanie dobrą rozgrzewką. Próbował w myślach usprawiedliwić sam siebie. Gdyby w tym momencie ktoś próbował w niego trafić, z pewnością by mu się to udało. Podlatując bliżej do jednego z obelisków zobaczył porzuconą lunaballę. Coś niesamowitego! Od razu schwytał ją w swoje dłonie i dopiero z nią ruszył w stronę latających jak szaleni Gryfonów. Wracając, zobaczył lecącego nieopodal @Thaddeus H. Edgcumbe. Uśmiechnął się łobuzersko i wystrzelił prosto w jego plecy jeden z naboi, modląc się, żeby udało mu się dolecieć do celu. Teoretycznie nie miał szans spudłować, ale ten mógł jeszcze zrobić unik. Postanowił schować się w jakimś bezpiecznym miejscu i przeczekać do następnej rundy, wszak swój strzał już oddał.
Kolor: czerwona Wydarzenie:4 Osoba:@Thaddeus H. Edgcumbe Trafienie:H, plecy Uniki5 i 6 Efekty w tej turze: pierwsza osoba trafia Leonardo, drugiego strzału udaje mu się uniknąć, jeśli trafionemu przez niego Thaddeusowi nie uda się zrobić uniku, będzie miał siniaka na plecach Efekty w następnej turze: Zyski/straty: lunaballa Pozostałe przerzuty: 1/1
Ostatnio zmieniony przez Leonardo Taylor Björkson dnia Nie Maj 31 2020, 16:24, w całości zmieniany 1 raz