Tuż przy wiszącym moście znajduje się to niezwykłe miejsce. Nikt nie wie kto, kiedy i po co ustawił tutaj te kamienie. Możliwie, że były jeszcze nim zbudowano Hogwart. Każdy kto usiądzie w środku, zamknie oczy i w zupełne ciszy wsłuchiwać się będzie w otaczające odgłosy ma szanse usłyszeć ciche szepty zamieszkujących to miejsce duchów.
Autor
Wiadomość
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Czyli wizbook Walsha nie kłamał i rzeczywiście stanęło przed nimi zadanie wzajemnego okładania się. Póki co to ona otrzymała rękawice i miała klepać Swansea, jednak czułaby się z tym nie fair, gdyby tylko ona na tej lekcji wyprowadzała ciosy. Oby niedługo się to zmieniło, choć pewnie sam kapitan Krukonów średnio zapatrywał się na rewanż. - Broń się. - zabrzmiała... Groźnie. Chyba głównie dlatego, że nie miała zamiaru dawać mu żadnej taryfy ulgowej, a samo pobudzenie w nim świadomości tego, że rzeczywiście coś mogło mu w jakimkolwiek stopniu zagrażać powinno ożywić w nim zarówno odruchy, jak i adrenalinę. Znała go na tyle, że zdawała sobie sprawę z tego, że zwłaszcza to drugie było w stanie wywołać u niego wręcz swego rodzaju euforię, choćby chwilę później miał cierpieć od złamanego nosa. Następnie, nie czekając długo, krótko się rozpędziła i wyprowadziła pierwszy cios, czując się przy tym jak jakiś rycerz podczas turniejów. Szkoda tylko, że rywal pozostawał uzbrojony wyłącznie w urok osobisty.
Kostki:2, 3, E Uderzenie: I Członek drużyny: tak Dodatkowo: +5 dla Gryffindoru
Wkrótce Walsh przyszedł i rozpoczął zajęcia, których nie mógł się doczekać, więc uśmiechając się do dziewcząt, odwrócił się w jego stronę. Nie wiedział, co tym razem mógłby wymyślić, ale już mu się podobało. Jego zajęcia zawsze były ciekawe, dlatego tak z chęcią na nie uczęszczał. Poprawa równowagi? Brzmiało całkiem nieźle. Z tym to raczej nie miał problemu, a przynajmniej tak mu się zdawało do tej pory. Tak naprawdę nie wiedział czego się spodziewać. Nie wiedział, czy wrócić do dormitorium, czy do szpitala. Takie było życie. Ryzykowne. Odszukał wzrokiem chłopaka, z którym miał pracować w parze i posłał mu szeroki uśmiech, witając się. Naprawdę przyda obojgu się powodzenia. - Życzyłby ci powodzenia, ale to chyba nie jest potrzebne, co - mruknął na rozluźnienie. Nie chciał, by tutaj byli rywalami i to przeniosło się poza ten kamienny krąg. To dla niego było zwykłe ćwiczenie. Długo jednak nie czekając, postanowił go zaatakować. Cel? Noga.
Kostki6, 4, H prawa noga, poprawnie, choć można jeszcze popracować, dla swojego dobra nie próbuj poprawiać włosów w czasie latania, bo kiedyś szczęście może cię opuścić, stłuczenie/mdłości, ale nie wymiotujesz dodatkowo: -1 do uniku dla uderzanego, +5pkt dla domu
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
— Aha, jak zawodowe pokojówki — przytaknął z rozbawieniem, rozpraszając się na tyle, że przez podtrzymywaną barierę przeleciało kilka kropel deszczu i podmuch chłodnego wiatru. Łatwiej by było gdyby stali w miejscu. Mecz Gryfonów rzeczywiście był bardzo ładny, nawet mimo tego, że kapitan nie mogła z nimi wtedy zagrać. Nie potrafił wyczuć jakie miała do tego podejście – czy tylko żartowała, czy może brała to na poważnie? — Nie graliby tak gdyby ktoś ich wcześniej nie przygotował. Zabrzmiało to chyba ckliwiej niż planował i nie pomogła mu w tym ciepła nuta, jaka wybrzmiała w tonie jego głosu. Na szczęście nie musiał się nad tym zastanawiać, bo dotarli do kręgu i mógł odwrócić jej (i przede wszystkim swoją) uwagę przywitaniem się z nauczycielem i odszukiwaniem wzrokiem „swoich” graczy. Przywitał się ze wszystkimi znajomymi i odmachał do Wiśni, która przebywała wysoko w górze nawet bez użycia miotły. Schował różdżkę, pozbawiając ich komfortowej ochrony przed deszczem. Zaraz potem wzbijał się już w powietrze. — Nie boi się, że kapitanowie postanowią wyeliminować się nawzajem? — powiedział do Moe nie za głośno, tak żeby ograniczyć możliwość dosłyszenia tego przez profesora Walsha; cholera wiedziała z jakim skutkiem. Może i miał trochę racji, bo choć z jakiegoś powodu spodziewał się, że jej uderzenie nie będzie mocne (może to przez to, że grała na pozycji szukającej?), zdecydowanie takie nie było. Kazała mu się bronić, a on tylko uśmiechnął się na to głupkowato, natomiast chwilę potem z trudem utrzymał się na miotle. Niby pobladł, a jeśli zadrżał, to wyłącznie z ekscytacji. Ogarnęło go znajome ciepło – przyjemne ciepło; i nie płynęło ono bynajmniej z obitego barku. — Dawaj, Davies. Jak pokiereszujesz mi twarz to trudno, operacje plastyczne mam wpisane w naturę.
Kostki:6, 2 Unik: I Członek drużyny: tak Dodatkowo: +1 do równowagi, +5 dla Ravenclawu
siniak na lewym ramieniu
Jessica Smith
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : Biały znak Zorzy łączący wewnętrzne kąciki oczu | Złote okulary (tłumaczki) | Krwawa 'obrączka' na lewej dłoni | Rude włosy | Brisingamen, Ijda Sufiaan i druidzki amulet na szyi | Delikatny zapach frezji
Nawet nie zdążyła dobrze się zastanowić, co tak naprawdę tutaj robi, na lekcji miotlarstwa, kiedy wszystko nabrało tempa. A i w Kręgu pojawiali się coraz to nowsi i nowsi uczniowie, a poziom stresu w ciele Smith regularnie wzrastał, z każdą osobą w pobliżu. Nie ma to jak wygłupienie się przed taką liczbą osób, i to nie tylko ze swojego Domu. Blondynka próbowała złapać głębsze oddechy, żeby uspokoić rozszalałe serce i nie wpaść przypadkiem w hiperwentylację, kiedy podeszła do niej @Victoria Brandon. Znajome twarze w pobliżu były pocieszające, acz Smith bladła z sekundy na sekundę - równie bladym uśmiechem obdarzając drugą Krukonkę. Ona żartowała z tym zbijakiem, prawda...? - Oby nie Viks, bo nie będzie co zbierać - zmusiła się do wykrztuszenia czegokolwiek, żeby nie wyjść na niemowę. Niegrzeczną niemowę, która nie odpowiada kumpelom. Kultura nawet w sytuacjach stresogennych zdecydowanie brała górę u Jessici. Uwadze dziewczyny nie umknęło pojawienie się także profesor Jones i pana O'Connora - no to pięknie. Wspaniale. Nie dość, że uczniowie, to jeszcze część kadry Hogwartu będzie świadkiem jej niechybnego upadku. Brzmi jak wspaniała zabawa, czy jeśli ucieknie w tej chwili, ktokolwiek się zorientuje...? Nie zdążyła nawet opracować planu szybkiej ewakuacji z Kamiennego Kręgu, kiedy wśród towarzystwa pojawił się On. @Seonghwa Bitsch, nemezis Smith. Ślizgon, jak mało kto, potrafił dać dziewczynie do zrozumienia, gdzie jest jej miejsce. Najlepiej daleko stąd - to mało powiedziane. O ile Smith codziennie walczyła ze swoim zakompleksieniem i starała się jakoś funkcjonować, nie myśleć o tym, że jest gorsza, tak przy Bitschu... Czuła się źle. Bardzo, bardzo źle i niekomfortowo. Na widok uśmieszku, który jej posłał, poczuła jak oblewa ją zimny pot. Już miała ochotę zniknąć, zapaść się pod ziemię - a chłopak nawet nie otworzył ust. Flashbacki z Wietnamu. Jakby tego było mało pojawił się też @William S. Fitzgerald, który dołączył do Seo. Gdyby nie to, może zdobyła by się nawet na powitanie znajomego Ślizgona - ale w tym momencie dosłownie wrosła w ziemię. Jess poczuła jakby całe powietrze z jej płuc zostało wyciśnięte. Chyba zapomniała oddychać. Otrzeźwił ją dopiero głos profesora Walsha, którego pojawienie się kompletnie umknęło uwadze zjadanej przez stres Smith. Otrząsnęła się dopiero, kiedy profesor miotlarstwa wywołał ją i @Cassia Bradley po imieniu na sam środek Kamiennego Kręgu. I na Merlina - zwiałaby, zwiałaby już teraz, gdyby nie Puchonka, która w żelaznym uścisku wyciągnęła ją tam, gdzie nauczyciel nakazał. Wywołane po imieniu. Co za wstyd... Czy można bardziej chcieć zniknąć? - Chcę zniknąć - mruknęła do Bradley, charczącym przez zaciśnięte gardło głosem. Nie zwracała uwagi na nic wokół, unikając spojrzenia wszystkich, nawet Cassie - uparcie wlepiała szare oczy w czubki swoich butów. Gdyby nie przytrzymała w ostatniej chwili swoich złotych okularów, te wylądowałyby tuż obok. Obok jej butów i... miotły. Bliski atak paniki przepełzł jej po kręgosłupie na ten widok - aż podniosła wzrok na Walsha - który kierował się już do grupy latającej. Sama nie wiedziała, czy bardziej się cieszyła, że profesor wziął pod uwagę ich poziom, czy poczuła głupio, tak "wyróżniona". - Cass, to będzie tragedia - fatalizowała, ledwo walcząc z wszechogarniającym napięciem, które wkradło się w jej ciało. Niemalże zaczęła dygotać - na szczęście nie musiały z Bradley długo czekać na powrót profesora. Niestety, ale nawet jego szczery, pokrzepiający uśmiech nie był w stanie przywrócić Jess do równowagi. Dziewczyna, jak na dobrą uczennicę przystało, dostosowała się do poleceń nauczyciela - mierząc miotłę wzrokiem godnym Cezara podejrzewającego Brutusa o wbicie nóż w plecy. Wyciągnęła jednak swoją prawą rękę - która drżała pięknie, niczym liść na wietrze. - Do mnie! - Kilka prób, przez które frustracja i stres w ciele Smith tylko narastały. Powracały do niej wspomnienia z pierwszej lekcji miotlarstwa, kiedy ten przebrzydły kijek zachowywał się dosłownie identycznie. Czyżby to była ta sama miotła? W końcu zirytowana, sięgnęła po nią - ku dezaprobacie profesora - i usadowiła się na trzonku. Wdech, wydech. Doskonale znała teorię. Wiedziała o Quidditchu i miotlarstwie wszystko, co mogła wyczytać z książek i podejrzeć na boisku. W s z y s t k o. Wzięła głęboki oddech i... wzbiła się w powietrze. Wzorowo wręcz, jak od linijki - zawisła na odpowiedniej wysokości. Umysł Smith też zawisł, jakby nie do końca ogarniając aktualną sytuację. Jess na miotle, w powietrzu, bez turbulencji. No niemożliwe. Równie podręcznikowo, może nieco zbyt nisko opuszczając trzonek ku ziemi - Jessica wylądowała na murawie, lekko niczym ptak na gałęzi. Ze spojrzeniem pełnym szoku - skierowała się w stronę swojej nielotnej przyjaciółki. - Zrobiłam to... - dalej do dziewczyny nie docierało, że właśnie przed chwilą wzbiła się w powietrze, i wylądowała, zupełnie bezpiecznie.
______________________ Kostki:1+3; 6; 6 Dodatkowo: -5pkt za podniesienie miotły; +10pkt za resztę profesjonalnego pokazu latającego nielota.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Wspomnienie o pokojówkach uruchomiło jej wyobraźnię, bo sama przecież miotlarstwo miała wpisane w inicjały, więc to nie tak, że jej sportowa, choć póki co wyłącznie szkolna, kariera, pisała się od jakiegoś czasu wielkimi literami przez jakikolwiek przypadek. Chyba tylko samej sobie musiała to na okrągło udowadniać, aby mentalnie nie odpaść w pewnym momencie z gry o pełną pulę? Czy jej podejście do quidditcha było niezdrowe? Jeżeli tego wymagał sukces, trudno było się tego w którymś momencie ustrzec. Powitania z pozostałymi osobami rzeczywiście były wygodne, bo pozwalały nie brnąć dalej w kwestie czasu, jaki otrzymała przed meczem na reagowanie w sprawie dziury w składzie, czy jakości jej sposobów przygotowywania zawodników. Machaniem ręki witała się zatem z Cherry i Gryfonami, a następnie pozostałymi znajomymi. W kierunku Walsha, O'Connora i April skinęła głową, zwłaszcza w przypadku tej ostatniej starając się ukryć szczególną sympatię i więzi sięgające daleko poza szkołę. Choć i tak pewnie znaczna część szkoły zdawała sobie sprawę z ich relacji. - Wy-Eli-minować. - sama nie wiedziała, dlaczego zwróciła na to uwagę i z jakiego powodu tak ją to rozbawiło. Cóż, swoją eliminację* miała już za sobą, więc doskonale wiedziała, na czym to polega i jak bardzo było to obciążające dla wszystkich związanych z drużyną. Nie, nigdy więcej. I nie życzyła tego nikomu. A już na pewno nie osobie, która gubiła skupienie na zaklęciach podczas luźnej rozmowy z Gryfonką. - Oj, lepiej, żebyś już czuł tę jedność z miotłą. - upomniała go jeszcze przed wykonaniem kolejnego ciosu, bo nie chciała widzieć u niego kolejnego urazu, choćby był zdolny zakamuflować go na tyle sposobów, ile łącznie nóżek miały wszystkie zebrane przez Violkę kwintopedy.
Kostki:6, 3, F -> prawa noga, duży siniak, poprawna równowaga Uderzenie/unik: 2gi cios Członek drużyny: trochę tak : p Dodatkowo: łącznie już +10 dla Gryffindoru (5 i 5)
*eli-moe-nację
Jean Strauss
Rok Nauki : VII
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168
C. szczególne : Kilka drobnych tatuaży; często zakrwawione lub posiniaczone knykcie; blizna na całym prawym nadgarstku (od knykcia palca wskazującego na skos)
To, co dziś miał nam do zaoferowania profesor Walsch wydało się być mi dość interesujące. A jeszcze bardziej z powodu, że były to zadania w parze. Obijanie twarzy innym należało chyba do moich największych hobby, ale żeby tak zrobić to samo Bitschowi? Cóż, najwyżej będzie musiał naprawić sobie nosek albo wyhodować ząb. - Baw się dobrze - uśmiechnęłam się tylko, mocniej zaciskając dłoń na drewnianym kiju, po czym bez trudu uniosłam się na miotle naprzeciwko jego osoby. Może i na sam początek nie obiję mu ślicznej twarzyczki? Zdecydowanie niczym sobie na to w ostatnim czasie nie zasłużył, więc po co miałabym go w ogóle bić akurat tam? Na moim celowniku nie bez powodu znalazła się jego noga. I to do tego prawa. Ponoć miał problem z utrzymaniem równowagi, jeżeli obrywał w nogi. No to co, pora to wypróbować! Wymierzyłam cios, trafiłam, utrzymałam się na miotle… Cóż, czego chcieć więcej? Chyba mama nauczyła mnie wystarczająco dobrze sztuki latania.
@Seonghwa Bitsch Kostki:6, 4, C Uderzenie/unik: 1 Członek drużyny: tak Dodatkowo: +1 do uniku, +10 punktów dla Gryfonów
Zbierało się coraz więcej ludzi. Twarze mniej czy bardziej znanych ludzi, trochę znajomych, z którymi to zamieniło się słowa czy dwa… Może i czułam się trochę źle z powodu, że zabrałam ze sobą Jess. W końcu faktycznie mogła mieć problem w praktyce, przecież nikt jej nie uczył latać, do tego ta przykrość z pierwszej klasy... Mimo wszystko mijali ją znajomi. Ja po prostu stałam z niewielkim uśmiechem wiedząc, że gdyby ktoś poza nauczycielem coś do mnie powiedział, nie odpowiedziałabym na to. Po prostu stałabym bez ruchu. Ponoć jak się przestajesz ruszać, to już zupełnie cię nie widać. Lepszy patent od peleryny niewidki! Starałam się dodać odrobinę otuchy przyjaciółce, ale na widok tego jednego Ślizgona po prostu sobie odpuściłam. Mogłam mieć tylko nadzieję, że zajmie się po prostu swoim nosem, nie przeszkadzając Smith w miłej lekcji. Lekcji, na której miała nauczyć się latać i w końcu przestać się tego bać. To bardzo przydatna umiejętność dla czarownicy, o czym pewnie nie raz się przekona. I pojawił się nauczyciel. Normalnie bałabym się wyjścia na środek, ale musiałam zrobić to dla Jess. Złapałam ją mocniej za rękę i wyciągnęłam na sam środek kamiennego kręgu. Przewróciłam tylko oczami na jej następne słowa. - Dajże spokój, nie będzie przecież tak źle - uśmiechnęłam się w jej kierunku, chcąc oddać jej tym samym część swojego optymizmu. Bo co mogłoby pójść na tak? Profesor był w pogotowiu, mógł nam pomóc, ewentualnie łapać, jak z resztą zapewniał. No i Jess była mądra, miała tak ogromną wiedzę, co mogło pójść nie tak? - Do mnie - powiedziałam cichym, ale stanowczym głosem. Miotła znalazła się w mojej dłoni, co nie było dla mnie zaskoczeniem. Przynajmniej tyle mogłam pamiętać z pierwszej klasy. Lot zapewne będzie dwa razy gorszy. I po co właściwie to wywoływałam? Bałam się samego lotu, a miotła, jak na złość, czuła to. I samoistnie zaczęła unosić się wyżej i wyżej… Gdyby nie asysta profesora, pewnie wyleciałabym poza atmosferę. A lądowanie? Kiedy pochyliłam się nad trzonkiem, miotła, zamiast wylądować, po prostu kręciła się w kółko, aż zebrało mi się na wymioty. Przynajmniej wylądowałam, choć trochę kręciło mi się w głowie. Za to Jess? Wypadła fenomenalnie! - Widzisz? Mówiłam, że nie będzie aż tak źle! - uśmiechnęłam się do niej jeszcze szerzej. Z niej jeszcze będą ludzie latający!
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
I on też nie wiedział dlaczego go to rozbawiło, ale fakt był i pozostawał taki, że rozbawiło bardzo. Bardziej, niż pewnie nakazywał rozsądek. Ale czym był rozsądek kiedy miało się miłe towarzystwo, miotłę pod dupskiem i gwarancję całych pokładów adrenaliny, które mógł dziś wyprodukować podczas unikania ciosów i spadania z miotły. — Albo za-moe-rdować — dodał swoje trzy knuty, szczerząc się przy tym jakby postradał resztkę rozumu. Ostatnie dni były dla niego łaskawe i w końcu zaczynał się zachowywać jak on, a nie stłamszona kupka skumulowanego nieszczęścia. Chyba w końcu poradził sobie z całym tym zerwaniem i nadszedł moment, by przejść nad nim do porządku dziennego. Czas najwyższy. Można by uznać, że to zbliżająca się wiosna tak na niego wpłynęła, ale przecież tutaj nieustannie lał deszcz. Od niechcenia roztarł bark, w który oberwał, ale zapomniał o tym w mgnieniu oka – czekały ich przecież kolejne starcia i powinien być gotowy na wykonywanie uników. — Czuję jedność z miotłą już od dawna — z czułością pogładził trzonek – od miotły rzecz jasna, bowiem siedział na swojej własnej błyskawicy, która niejednokrotnie udowodniła mu swoją moc. Przez te wszystkie wygłupy zdążył uchylić się w bok w dosłownie ostatniej chwili. Choć bez mała spóźniony, był to wyjątkowo elegancki unik. — Bylebyś znicza tak nie omijała. Prowokował ją? Niemądrze, Swansea. Zupełnie nie po krukońsku.
Kostki:1, 6 Unik: II Członek drużyny: tak Dodatkowo: +1 do równowagi, -1 do równowagi, +15 dla Ravenclawu (5 + 10)
siniak na lewym ramieniu
Ostatnio zmieniony przez Elijah J. Swansea dnia Nie Mar 22 2020, 00:29, w całości zmieniany 2 razy
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Kostki:1, 6, C Uderzenie/unik: 1 atak na Nans Członek drużyny: tak Dodatkowo: +10pkt domu, +1 do uniku
Przytaknęła Nancy, gdy tylko ta zareagowała i odpowiedziała innym na pytanie dotyczące tego jak wcześniej wyglądała ich lekcja zorganizowana w kamiennym kręgu. Mruknęła nawet coś potwierdzająco i może dodałaby coś jeszcze, ale wtedy dostrzegła dosyć znajomą postać, którą ostatnim razem widziała samego ranka w dormitorium. Wyglądało na to, że @Jessica Smith postanowiła w końcu pojawić się na lekcji latania i rozwijać swoje umiejętności miotlarskie. Bardzo dobrze skoro dziewczyna interesowała się w ogromnym stopniu Quidditchem. Violetta uśmiechnęła się do niej i zdecydowanie nie zamierzała pozwolić na to, żeby dziewczyna teraz próbowała się z tego wszystkiego wymigać. Jeszcze zacznie śmigać tak, że ją zaciągnie do drużyny. A zobaczycie! Przywitała się także z @Boyd Callahan. Wcale nie miała go za zawszonego kutasiarza. Może na lekcji zaklęć powiedziała inaczej, ale teraz zdecydowanie jej przeszło, bo to co się działo wtedy było definitywnie spowodowane zaistniałą sytuacją, która eskalowała szybko niczym konflikt na Bliskim Wschodzie. Ale co było minęło, nie miała mu tego za złe i chyba wszystko powinno być w porządku. Zobaczyła również, że oczywiście na lekcji pojawił się także jej kuzyn. Widziała jak @Seonghwa Bitsch posyła jej dosyć znaczące spojrzenie, a przecież ona kompletnie nic nie robiła w te wakacje. Była grzeczniutka i to chyba on powinien się z czegoś spowiadać jak coś, bo była niemal pewna, że Bitsch coś odwalił. Następnie zauważyła, że w pobliżu zjawiła się również jej siostra (@Jean Strauss) czego również mogła się spodziewać. - Zapewne będzie to coś dziwnego. Lubię to - skwitowała krótko, gdy @William S. Fitzgerald postanowił stanąć po raz kolejny gdzieś w pobliżu. W zasadzie chyba oboje lubili nieco dziwne klimaty albo raczej oryginalne. W każdym razie była gotowa na wszystko, co tylko mógł wymyślić w swojej nieco pokręconej genialności Walsh, który po krótkiej chwili pojawił się w kręgu kamiennym i postanowił połączyć ich w pary. Szczęśliwie jej trafiłą się @Nancy A. Williams. Może i jakoś wybitnie się nie znały, ale mimo wszystko pałała do niej pewnego rodzaju sympatią. Posłała jej zatem delikatny uśmiech po czym wskoczyła na miotłę dzierżąc w jednej z rąk kij z rękawicą bokserską. Nie bacząc na padający deszcz wzbiła się na dopuszczalną przez Josha wysokość i poczekała aż Puchonka ustawi się naprzeciw. Pierwszy ruch należał do niej. I choć kusiło ją by chwycić swoją broń oburącz to jednak postanowiła być wierną wskazówkom nauczyciela. Może i było to nieco nieczyste zagranie, bo Josh jednak mówił o tym, by nosów sobie nie łamać, ale mimo wszystko Strauss wykonała pchnięcie swoim kijem, celując gdzieś w okolice głowy Williams, która miejmy nadzieję wykona na czas unik. Inaczej może ją to nieco zaboleć.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Moerdowanie nawet nie przychodziło jej w tej chwili do głowy, choć same ćwiczenie wzięła jak najbardziej na poważnie. Doskonale czuła, że wraz z kolejnymi próbami rozgrzewała się na tyle, że jej koordynacja stawała się powoli taka, jaka powinna. Deszcz siąpił, wiatr zawiewał, a Davies jak zwykle musiała się zacząć popisywać. Ale to nie była jej wina, że Eli postanowił sprowokować Lwicę. Nie trafiła, choć była to część sportu, jakim był boks, albo jego silnie upośledzona pochodna, którą uprawiali. Sama sobie nie potrafiła odpowiedzieć, czy do tego stopnia jej się spodobało okładanie go, wczuła się w wykonywanie poleceń, czy może rzeczywiście ukłuło ją poczucie ominięcia nie tyle znicza, co meczu. To był impuls, nad którym nie do końca zapanowała, dlatego też zapewne trafiła wyłącznie w nogę. Nie skupiała się na celności, uderzyła tak, jakby miała zabić. HE HAD IT COMIN' - Sylis, nitinia, franca i trąd! Przepraszam! - szybko zorientowała się, co zwojowała, więc wyrzuciła z siebie nieprzytomną wiązankę chorób zakaźnych różnej maści, upuściła otrzymaną 'lancę' do ćwiczeń i wyciągnęła ręce przed siebie, w bliżej nieokreślonym geście zgrozy. Przez świadomość, że równie dobrze mogła złamać mu nogę straciła panowanie nad sobą na tyle, że zleciała z miotły i tylko złapanie się Błyskawicy Krukona uratowało ją przed gruchnięciem o ziemię. Przynajmniej na chwilę, bo wcale nie było powiedziane, że obydwoje nie mieli zaraz runąć przez utratę równowagi.
Kostki:5, 5, J -> lewa noga, siła uderzenia: Uderzenie/unik: 3ci cios Członek drużyny: keptn! Dodatkowo: łącznie +20 dla Gryffindoru (5, 5, 10), +1 do uniku w następnym etapie
Loulou Moreau
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : francuski akcent, burza loków, ciemniejsza karnacja
Dobra, tego się nie spodziewała na lekcji latania, co było wyraźnie widać po jej minie. Nie dość, że nie mieli lekcji na boisku, to jeszcze wspominali o zbijaku, a profesor wyjął kije z rękawicami. Dziwnie... Co najmniej dziwnie. Uniosła brew z zaskoczenia i nie zmieniła wyrazu twarzy, nawet gdy wsiadała na miotłę z przedziwnym rekwizytem w dłoni. Spojrzała na Hemah, z którą przyszło jej być w parze, a z którą były w drużynie. - Jeśli przypadkiem trafię w twarz, nie bierz tego do siebie - rzuciła lekkim tonem, po czym poprawiła kij w dłoni i wykonała próbne machnięcie. W końcu spojrzała na białowłosą nieco pytającym spojrzeniem. Kiedy upewniła się, że może już atakować, wykonała zamach kijem, niczym pałką. Nie zamierzała bawić się w jakiegoś rycerza z kopią, czy coś innego. Zazwyczaj była pałkarzem i tak samo zamierzała zachowywać się na treningu. Czuła się pewnie na miotle, właściwie miała ochotę złapać kij z rękawicą w obie dłonie, ale wolała dla pewności jedną rękę trzymać na miotle. Zamachnęła się w kierunku lewej nogi Hemah, pewna, że zostanie po tym ciosie siniak, o ile dziewczyna nie zdąży wykonać uniku.
Kostki:5, 4, E Uderzenie: I Członek drużyny: tak (+1 do równowagi, co daje teraz 5) Dodatkowo: +1 do uniku, +10 dla Gryfonów
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Miał bardzo szybko pożałować, że odważył się zadzierać z lwicą i prowokować ją swoimi durnymi odzywkami. Nie od dziś przecież wiadomo, że kruki, jak wielkie i silne by one nie były, stanowią dla lwów co najwyżej pożywienie. I tak miało być chyba i w tym przypadku. Oczywiście nie miał żadnej pewności, że to jego słowa pchnęły ją do tak mocnego uderzenia, ale coś pchnąć ją musiało, skoro przyje przywaliła mu z całej siły. Nie zdążył się powstrzymać, jęk bólu sam mu się wyrwał kiedy tylko dotarło do niego jak mocno oberwał. Adrenalina buzowała w nim wesoło, zaraz wykonując swoją robotę i nieco łagodząc te cierpienia, ale mimo wszystko – bolało jak diabli. Zagryzł mocno wargę i zacisnął na moment powieki, a kiedy otworzył je znowu, zobaczył jak Moe zachwiała się niebezpiecznie na swojej miotle. — Nie! — zdążył wrzasnąć, jakby miało im to w czymkolwiek pomóc, no i w rzeczy samej nie pomogło wcale, bo chwilę potem trzymała się już trzonka Błyskawicy, a jej Nimbus leciał smętnie w dół. Choć pulsujący w udzie ból utrudniał mu utrzymanie równowagi, zaryzykował i schylił się, jedną ręką chwytając ją mocno za ramię. Wczepił w nią palce na tyle mocno, że Merlin jeden wie, czy nie narobi jej siniaków – ale to był w tym momencie ich najmniejszy problem — Niech to avada. Niech Cię avada — mamrotał pod nosem, chyba nawet nie do końca świadomie Kiedy tylko udało jej się podciągnąć choć trochę – a nie było to łatwe, bo trzonek nienawykłej do takiego ciężaru Błyskawicy przechylał się co i rusz w dół, grożąc ich zsunięciem – złapał ją w pasie i tylko cudem wciągnął ją na miotłę. Ta zaś obniżała się (najpewniej od jakiegoś czasu, lecz byli zbyt pochłonięci, aby to zauważyć) coraz bardziej i bardziej, aż w końcu sięgnął stopami podłoża. — Nie zgniotłem Cię? — zapytał, nagle uświadomiwszy sobie w jak żelaznym uścisku trzymał ją od dłuższej chwili. W tymże momencie puścił ją i odetchnął z ulgą. Oddech miał płytki i nierówny, tak jakby przebiegł wyjątkowo długi i intensywny dystans, a potu na jego czole nie było widać tylko dzięki temu, że i tak bez przerwy rosił je deszcz. Mokre kosmyki włosów, teraz nieco pobielałe ze strachu, lepiły się do równie mokrej skóry. — Nigdy więcej nie będę z Tobą zadzierać, Davies — uśmiechnął się, po to tylko, by skrzywić się kiedy stanął na swojej poobijanej nodze. Miotła miała mu być dzisiaj przyjaciółką.
Kostki:3, 3 Unik: III Członek drużyny: tak Dodatkowo: +1 do równowagi, -1 do równowagi x2 (ostatecznie -1), +15 dla Ravenclawu (5 + 10)
siniak na lewym ramieniu, lewa noga do amputacji
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
// post pozaćwiczeniowy, bo mamy za sobą 3 tury i odpoczywamy xD //
Jej walka o przetrwanie musiała z boku wyglądać całkiem zabawnie, bo z tego wszystkiego rzeczywiście obydwoje zapomnieli, że znajdowali się 2, może 3 metry nad ziemią, kiedy doszło do ich groteskowego wypadku. Dla niej jednak to wszystko w tamtym momencie w żaden sposób nie było na żarty. - Uważaj sobie. - syknęła z połowiczną powagą na avadową groźbę, bo choć teoretycznie chodziło tutaj o jej życie, wolała u końca swoich dni mieć widoki na nieco inne obrazki aniżeli snop zielonego światła zbliżającego się w jej kierunku. - Aua. - oburzyła się teatralnie, kiedy przypomniał jej o bólu, jaki sprawiał jej zaciskaniem na niej ramion. Przez chwilę jeszcze patrzyła na niego z tym swoim sztucznym wyrzutem, po czym jakby... Zmieszała się. Odwróciła wzrok i zarumieniła się na policzkach. Avada z nią? Raczej z nim! Z tej niewygodnej sytuacji uratował po raz kolejny sam Elijah - przynajmniej miała na co odpowiadać, kiedy już wrócił jej wcześniejszy rezon. - No nie wiem. Mi się podobało. - powiedziała ciszej niż wcześniej, chcąc wykazać się dystansem do tego, że jeszcze przed chwilą dziecinnie spanikowali, jakby upadek z dwóch metrów miał ich zabić na miejscu. Jednocześnie rzeczywiście trochę to miała na myśli. Jakby nagle przestali się prowokować to mogłoby się zrobić nudno. Chociaż... to pojęcie przy kapitańskiej dwójce brzmiało jak wyjęte z obcego słownika. - Trzymasz się? - nie musiał. Tym razem to ona go trzymała, pozwalając Krukonowi oprzeć na sobie część ciężaru, od którego mógł oszczędzić uszkodzoną nogę. Właściwie żadne z nich nie miało pojęcia, jak daleko zaszły konsekwencje jej uderzenia, więc postanowiła, że najlepszym posunięciem byłoby usadzenie go na tyłku i poczekanie na ewentualną pomoc, gdyby sprawa okazała się poważniejsza.
// b/k (bez kości) xD //
Seonghwa Bitsch
Rok Nauki : VII
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 184
C. szczególne : Blizny, wiele blizn. Jedna z najnowszych przecina jego prawy łuk brwiowy, kilka sznyt pokrywa jego lewe przedramię. Family time. Nieodłączny resting bitch face.
Och, no tak. Przecież Violetka nie była niczemu winna, nigdy nic nie robiła! Bullshit! On po prostu spojrzał na nią tak, jakby wiedział, że i tak kiedyś coś odpierdzieli. Taki Nostradamus tej rodziny. Chociaż jak się znało tę konkretną Straussównę to nie trzeba było być jaśnie oświeconym, żeby wiedzieć, że prędzej czy później coś się odwali. Ale tak, on też miał trochę za uszami, więc. Można powiedzieć, że byli siebie warci. Albo że to... rodzinne? Wiadomym było, że na widok Jean, a raczej po usłyszeniu, że jest obok, na jego usta wpłynie szelmowski uśmiech. Dopiero potem spojrzał na nią i rozłożył ręce, jak gdyby miał tym samym przekazać "no co poradzę?". Bo nie odpuściłby sobie latania i to był fakt. Musiałby chyba ostro zaniemóc, żeby się tutaj nie pojawić. Ale jej towarzystwo wprawiło go w jeszcze lepszy humor. O ile ktokolwiek poza nim samym mógł to stwierdzić. Bo przecież po tym roboczym wyrazie pyska nie dało się niczego stwierdzić. No chyba, że ktoś wychwycił ten grymas, co to pojawił się na chwilę, tuż po przybyciu dziewczyny. Na nauczyciela nie musieli czekać długo od momentu przybycia Jean. Kiedy tylko się pojawił to Seonghwa przestał podpierać... cokolwiek tam podpierał tylko stanął jak człowiek i skupił swoją uwagę na belfrze. No dobra, czyli będzie bite. Jeszcze lepiej, że będzie bite jak się okazało, że będzie w tandemie z Jean. Nie to, żeby miał jakieś greyowskie (nie "gejowskie") zapędy, ale... No może być ciekawie. I oczywiście panie przodem. Baw się dobrze. Och, ha-ha. Przypomni jej te słowa kiedy/o ile zamienią się rolami. No ale mimo wszystko zamierzał bawić się dobrze. Czy to z obitą mordą czy wystającą kością. Jakby nie było to latanie. Chociaż w tym wypadku to po prostu nawalanie się nawzajem. Ale to też, jakże wdzięczna, część latania, prawda? Wzbił się w powietrze i po prostu czekał na jej ruch. No i długo też nie musiał czekać bo Jean podleciała coby mu zdzielić. On sam jakoś niekoniecznie tego uniknął, pewnie zaraz powie, że dał jej fory czy się zagapił (w dodatku na nią, shushh). I kiedy oberwał to tylko zmarszczył lekko czoło, no bo dobra, trochę pary w rączce miała, ale był świadom, że od tego nie umrze. Jaka szkoda. — Nie myślałem, że będziesz się ze mną pieścić. — Mruknął jedynie. To nie tak, że ją prowokował. No dobra, może trochę. Się koleś zdziwi jak mu zaraz dziewczyna strzeli w mordę aż się biedny porzyga i jeszcze przy okazji spierdzieli z miotły i porzyga. Wtedy dopiero będzie miał czas i chęci na śmieszki.
Kostki:5, 1 Uderzenie/unik: 1 Członek drużyny: tak Dodatkowo: równowaga +1, +5pkt dla domu
Kostki:6 i 4 Uderzenie/unik: 1 unik Członek drużyny: nie Dodatkowo: +1 przy rzucie na równowagę, +5 pkt dla domu
Nans zmarszczyła lekko nosek kiedy usłyszała co będą robić. Rzucanie w siebie śnieżkami to jedno, ale żeby zaraz kijami się obijać! Nie zamierzała jednak marudzić, taki sport, quidditch rządził się swoimi prawami. Z ulgą natomiast przyjęła to, że jej partnerka zamierzała zaatakować pierwsza. Znowu miała rywalizować z @Violetta Strauss, co przyjęła z radością, bo zawsze czuła się pewniej przy kimś znajomym. Mimo, że nie miały okazji spędzić ze sobą czasu poza lekcjami, to zdążyła polubić Krukonkę. - Powodzenia! - Rzuciła z uśmiechem wskakując na miotłę. Może nie były to odpowiednie słowa, bo powodzenie Violi mogło okazać się dla niej dosyć bolesne, ale nie zastanawiała się nad tym. Wzniosła się do góry i wbiła spojrzenie w wycelowaną w nią rękawicę. Trzymała się mocno, ale okazało się, że nie miała wystarczająco refleksu. Jej przeciwniczka się nie patyczkowała i już pierwszy cios wycelowała w głowę. Nans nie zdążyła uchylić się na czas i rękawica trafiłą ją prosto w nos. Szczęśliwie utrzymała jednak równowagę. Zabolało! Złapała się za nos sprawdzając, czy na pewno jest cały, ale wszystko wydawało się w porządku. - Ale masz cela! Cofam to powodzenia! - Zaśmiała się chwytając mocniej miotłę. Tym razem musiała być lepiej przygotowana, wcale nie miała ochoty dać się mocniej poobijać.
Jean Strauss
Rok Nauki : VII
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168
C. szczególne : Kilka drobnych tatuaży; często zakrwawione lub posiniaczone knykcie; blizna na całym prawym nadgarstku (od knykcia palca wskazującego na skos)
Miał szczęście, jeżeli chodzi o moje celowanie. Ale to nie było wszystko, na co było mnie stać. Niech tylko odpali mi się hazardowy bakcyl, to będę próbowała tak mocno, że jeszcze zrobię mu faktyczną krzywdę. Czy zasłużył? Jeszcze nie wiem, ale odpowiedź na dziewięćdziesiąt procent zabrzmi tak. A co takiego zrobił? Też jeszcze nie wiem, ale znajdę jakiś sposób, żeby się tego dowiedzieć. Gdyby nie fakt, że byliśmy na lekcji, a nauczyciel był całkiem niedaleko, już dawno dostałby tak mocno po twarzy, że nawet nie wiedziałby, co się dzieje. Ale nie mogłam ryzykować szlabanem i ujemnymi punktami, z resztą, kolejnymi. Ile to już razy napsułam krwi Gryfonom? Ach, aż szkoda liczyć. A jego słowa tylko odrobinę mnie zirytowały. Jakby nie wiadomo za kogo się uważał. Podejście drugie. Nos, Nie za mocno, żeby nie spadł i się nie roztrzaskał, a jednak musiał poczuć ból. W takim miejscu? Niech tylko nie zacznie znowu narzekać, bo doprawdy stracę całą litość w jego kierunku. Nawet utrzymanie równowagi nie przyszło mi tak trudno jak myślałam. To co, do trzech razy sztuka, żeby za trzecim w końcu zrobić mu faktyczną krzywdę? Chyba faktycznie tego by chciał.
Kostki:1, 5, C Uderzenie/unik: 2 Członek drużyny: tak Dodatkowo: +20 dla Gryfonów (10+10), +1 na unik x2 @Seonghwa Bitsch
Annabell Helyey
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170,5
C. szczególne : intensywnie niebieskie oczy; tatuaż ciągnący się od uda do żeber; węgierski akcent
W całej tej wizzbookowej farsie udziału nie brała, ale chyba tylko dlatego, że ona miała naprawdę w nosie mecze quidditcha, nie rozumiała, dlaczego tylko i wyłącznie ten sport jest tak celebrowany w szkołach, totalny i absolutny bezsens. Coś o uszy jej się obiło, jednakże głównie z uwagi na profesora Cromwella i jego niespecjalnie ciekawy humor na ostatnim onmsie. Zerknęła na dziewczynę, która do niej burknęła, co brzmiało jak „cześć” i spostrzegła, że to jej współlokatorka z ferii. - O wow, a myślałam, że to ja nienawidzę poranków. – rzuciła z uśmiechem błądzącym w kącikach jej ust. – Cześć. – dodała jeszcze i powstrzymała się od parsknięcia, kiedy Niamh wyciągnęła środkowe palce do opiekunki swojego domu. – Zapytałabym o co chodzi, ale chyba nie jesteś w nastroju. – rzuciła jeszcze. Skupiła się na słowach nauczyciela i zmarszczyła brwi. Czy oni mieli się walić rękawicami na patyku. Na Merlina, co? Zamrugała oczami, przez chwilę naprawdę wątpiąc w to co usłyszała, ale zorientowała się, że usłyszała wszystko dobrze. Rzecz w tym, że Ann nie skrzywdziłaby muchy, a co dopiero specjalnie kogoś uderzać, jeszcze na miotle? Jasne, ścigała się i nie zawsze wyścig kończył się happy endem, ale wówczas głównie sobie robiła krzywdę, no i to nie działo się w szkole, raczej… Spojrzała na O’Healy nieco przerażona, naprawdę nie chciała zrobić jej krzywdy. Nie miała jednak wyboru, więc wskoczyła na szkolną miotłę, a w dłoń chwyciła kij z rękawicą. Kiedy znalazły się w odpowiednich pozycjach, Annabell wyprowadziła cios, choć prawdę mówiąc niespecjalnie chciała to robić, bicie koleżanki wcale nie należało do jej największych marzeń, nie mogła pobić, nie wiem, na przykład swojego ojca? Po uderzeniu, wstrzymała oddech, modląc się w duchu, żeby nie trafić Niamh. Kiedy czekała, jej równowaga na chwilę przestała istnieć i o mało co nie spadła z miotły, utrzymać się jej udało, ale rękawica spadła na dół. Wypuściła powietrze z płuc, kiedy, całe szczęście, nie trafiła nią nikogo na dole.
Kostki:1, 2 i G Uderzenie/unik: cios Członek drużyny: nie Dodatkowo: -1 na unik @Niamh O'Healy
Seonghwa Bitsch
Rok Nauki : VII
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 184
C. szczególne : Blizny, wiele blizn. Jedna z najnowszych przecina jego prawy łuk brwiowy, kilka sznyt pokrywa jego lewe przedramię. Family time. Nieodłączny resting bitch face.
No tak. Trzeba było go pobić. Co z tego, że był wspaniałym, dobrodusznym, empatycznym, troskliwym facetem. No dobra, nie było. Ale na pewno były jakieś superlatywy, które go opisywały, prawda? Nie? No trudno. Prawdopodobnie należało mu się, za całe zło tego świata i jeszcze więcej, ale żeby od razu wskakiwać na miotłę z zamiarem nastukania mu? No cóż, była to Jean. I jak się kręciła obok to trzeba było mieć świadomość, że coś się odwali. A i odwaliło się. Bo najwyraźniej zachęcił ją do kolejnego ataku. No nie żeby zrobił to umyślnie, ale zrobił. W międzyczasie nawet zerknął w kierunku swojej ulubionej koleżanki z Domu Kruka, która najpierw nie mogła dogadać się ze swoją miotłą, ale potem nawet wzbiła się w powietrze i... sru. Dostał po pysku. Ale żeby tak od razu w nos? To nie tak, że on obczajał inne dziewczyny, więc za co? W tym całym swoim zaskoczeniu, na które złożyło się i to, że dostał faktycznie w ryj, a także to, że tak średnio zwracał w danym momencie uwagę na parę to... no straciło mu się trochę równowagę i zanim w ogóle ją odzyskał to... nie odzyskał jej. Powinni przećwiczyć upadki, bo oto Seonghwa padł na grunt tak niefortunnie, że coś mu ładnie strzyknęło w ręce. No i zwichnięciem to nie było. Też chyba nie takim dramatycznym złamaniem, żeby nagle łokieć zginał mu się w drugą stronę, ale... No kurde bolało. Zmarszczył czoło, podnosząc się całkiem zgrabnie z ziemi. I zanim zdołał się obejrzeć już miał belfra obok siebie, który łaskawie mu tę rączkę naprawił. Dziękuję pięknie. Przynajmniej to pomyślał. Acz powiedzieć, nie powiedział. Za to przywołał miotłę, wgramolił się na nią i gotów był wrócić do zabawy. Kompletnie niezrażony tym, że wylądował na glebie - bo przecież to z ręki Jean a nie jakiejś lebiegi, a poza tym na tym też polegał Quidditch, na faulach i mordowaniu się wzajemnie (no może nie był to główny cel, ale się zdarzało!) - spojrzał na dziewczynę dość wymownie, po czym skinął głową, coby dać jej sygnał do kolejnej szarży. Najwyżej zginie. Nic zaskakującego!
Kostki: 4, 1 + 2 Uderzenie/unik: 2 Członek drużyny: tak Dodatkowo: +5pkt dla Ślizgonów (5, -)
C. szczególne : Kilka drobnych tatuaży; często zakrwawione lub posiniaczone knykcie; blizna na całym prawym nadgarstku (od knykcia palca wskazującego na skos)
Nie chciałam, żeby aż złamał sobie rękę, ale skoro już do tego doszło, no to cóż. Grunt, że nauczyciel był w pobliżu i mógł mu rękę wyleczyć. Bo to już nie moja wina, że sobie spadł z miotły. To jego wina, że nie skupia się na tym, na czym powinien, a do tego nie potrafi utrzymywać się na miotle. Wychodzi po prostu na to, że jestem lepsza. Nadeszła pora na następny cios. Znowu noga, z taką siłą, co by go nie zabić, ale żeby chociaż miał możliwość zachowania tej równowagi. Mogłabym złamać mu to kolano, jeżeli uderzyłabym wystarczająco, ale czy takie działanie miałoby jakikolwiek sens? Pewność siebie wydała się jednak gubiąca. A może to zgubne działanie chęci udowodnienia swojej wyższości? Kij z rękawicą wypadł mi z dłoni kiedy tylko wymierzyłam cios. Miałam chociaż nadzieję, że pocierpi, choć odrobinę, mimo że przecież nie uderzałam go za mocno.
Kostki:6 1 C (XD) Uderzenie/unik: 3 Członek drużyny: tak Dodatkowo: +20 dla Gryfonów (10+10), +1 do uniku @Seonghwa Bitsch
Alise L. Argent
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : dołeczki w policzkach przy uśmiechu, zawsze nosi bransoletkę ze smoczym akcentem i łańcuszek z zawieszką z Irlandzką Koniczynką
Lekcja zaczęła się i Profesor wyznaczył pary. Zacisnęła usta w zdenerwowaniu, gdy przydzielono ją z Boydem, z którym nie miała okazji właściwie pogadać od lekcji zaklęć z poprzedniego dnia. Wstała więc, podnosząc miotłę i zaciskając na niej palce, aby podejść do niego ze spokojem i stanąć obok, obdarzając go pociągłym spojrzeniem błękitnych oczu. Uśmiechnęła się nawet lekko, bo Alise nie miała w zwyczaju chowania urazy i wściekania się za cudze błędy i głupoty długo, bo każdy przecież mógł żyć tak, jak chciał. - No cześć. Rzuciła krótko, ruchem głowy zgarniając na plecy złoty warkocz i prostując głowę tak, aby skupić się prowadzącym lekcje. Każde jego słowo sprawiało, że drgała jej nieco brew, unosząc się ku górze. Naprawdę? Zamierzał uczyć ich przez wykorzystanie agresji i durne bicie się na miotle, które nijak miało się do ducha sportu i czystej, ładnej gry? Qudditch był brutalny, ale wcale nie chodziło tam o nabijanie sobie siniaków, chociaż i te się zdarzały, gdy pałkarz uderzył w Ciebie z tłuczka. Zacisnęła usta, paznokcie wbiły się w drewno. Przymknęła na chwilę oczy, czując pulsującą wewnątrz głowy irytację, aby zaraz posłać Boydowi przepraszające spojrzenie i zaprzeczający ból głowy. Nie była hipokrytą, nie potrafiła działać wbrew własnym zasadom i temu, co wierzyła. Ojciec zawsze powtarzał, aby trzymać się postanowień i walczyć o swoje zdanie. - Panie Profesorze, Pan wybaczy, ale nie jestem przekonana do tej metody nauczania — nie wiem właściwie czego dokładnie, ale możliwe, że się zwyczajnie nie znam i wolałabym uniknąć przemocy. - mówiła całkiem łagodnie i poważnie, całkiem gotowa na konsekwencję odmowy udziału w wymyślonych przez niego zajęciach. O dziwo, wcale głos jej nie drżał, wręcz przeciwnie, była pewna siebie. Niezależnie, czy da jej szlaban, czy wyślę do opiekuna lub niezależnie od gniewu towarzyszącego jej gryfona, który jak to on, wścieknie się na pewno — musiała tak postąpić. Oparła więc miotłę o ziemie, przesuwając po twarzy Joshuy błękitnymi oczyma. Słysząc jednak znajome głosy, uniosła wzrok ku górze i dostrzegła Elijah oraz Moe - dwoje najlepszych kapitanów, całkiem nie przejmujących się niczym, poza sobą oraz utrzymaniem na miotle. Ładnie ze sobą współpracowali, chociaż Argent nie chciało się wierzyć, że ten kij z witkami na długo taki ciężar utrzyma.
Uśmiechnęła się, witając z przybyłymi i mając nadzieję, że mimo wszystko nie czeka ich uciekanie z pęcherzem pełnym smoczego łajna, nie miała jakoś nastroju na podobne zabawy i wolałaby jednak coś, co naprawdę jej się w życiu przyda. Z drugiej strony, gdyby o tym pomyśleć nieco uważniej, być może powinna wiedzieć, jak najszybciej umknąć pogoni, kto wie? Zanim jednak cokolwiek jeszcze powiedziała, pojawił się profesor Walsh i dziewczyna z nieco uniesionymi brwiami obserwowała, jak ten niejako spoufala się z pozostałą dwójką dorosłych. Może coś by na to powiedziała, gdyby nie to, co zaczęło dziać się później. Spróbowała nawet złapać za rękę @Alise L. Argent, ale dziewczyna chyba miała własne plany i założenia. Gorzej zrobiło się, kiedy profesor podzielił ich w pary, o ona niemalże wstrzymała oddech. Naprawdę? To były jakieś żarty? Czy o co dokładnie tutaj chodziło? Już na zaklęciach miała problem z panowaniem nad swoimi rozszalałymi emocjami, które po prostu nie dawały się w żaden sposób uspokoić, a teraz miała jeszcze zmierzyć się z chłopakiem? Uderzyć go? To prawda, że chciała w czasie zaklęć nasłać na niego jakieś wściekłe ptaszki, które dotkliwie by go podziobały, ale miała mu przyłożyć jakąś rękawicą? Miała pozwolić mu na to, żeby on jej przyłożył? Nie mówiąc już zupełnie o tym, że była zapewne dziesięć razy słabsza od Fillina, nie miała zbyt dobrze wyćwiczonych rąk, a jeśli chodzi o latanie, to skupiała się do tej pory na prędkości, nie na innych aspektach. Kiedy Alise podeszła do profesora, poczuła, że przechodzą ją dreszcze. Szkoda, że nie mogła skłamać, bo Walsh doskonale wiedział, że latała. Widział ją na wyścigach na feriach, poza tym, naprawdę, Brandon, który nie wiedział, do czego służy miotła, nie mógł raczej nazywać się Brandonem. Przyglądała się teraz dość chłodno starszemu mężczyźnie, jakby spróbowała zrozumieć jego dotychczasowy tok myślenia, a potem zerknęła na Elijaha i Morgan, może nieco zazdrośnie, że mogli się tak dobrze bawić. Już naprawdę wolałaby obijać się pluszowymi rękawicami z Alise! Jessica nie latała, więc nie miała w niej wsparcia, a dla Loulou cała ta zabawa chyba nie była niczym strasznym. Może Victoria zareagowałaby inaczej, gdyby nie to, że miała walczyć z Fillinem. Może. Już czuła, jak w niej wzbiera cała masa emocji i trudno było je powstrzymać, rzuciła więc spojrzenie spod rzęs na chłopaka i wyraźnie czekała na jego ruch. Uderzysz mnie?
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Tak po prawdzie miał duży problem jak uniknąć kontuzji od tłuczka, ale żeby zachować jego losowość. Chciał, żeby poprawili swoją koordynację i zdolność robienia uników. Rękawica wydała mu się najprostszym sposobem dla przećwiczenia, ale domyślał sie, że mogą się znaleźć osoby, mające inne zdanie. Upewnił się, że wszyscy rozpoczęli już ćwiczenia, gdy podeszła do niego Alise. Spojrzał na nią uważnie, słuchając jej słów bez przerywania, po czym uśmiechnął się łagodnie. Nie był zły, nie zamierzał odsyłać jej do Alexa, albo nakładać szlabanu. Ostatecznie nic nie zrobiła. Sam nie nazwałby tego przemocą, chyba że ktoś z wyraźną złością próbowałby zrobić drugiej osobie jak największą krzywdę. Z tego jednak co widział, każdy starał się trafić jak najlżej, choć musiał pomagać już jednemu spośród Ślizgonów. - Rozumiem, w takim razie proszę wskoczyć na miotłę. Pani i Pan Callahan - odezwał się, spoglądając też w kierunku Gryfona. - Jak widzicie, kamienie są rozstawione w odległościach umożliwiających lot między nimi. Chciałbym, żebyście lecieli slalomem między nimi. Nie pozwólcie brawurze przejąć kontroli nad wami. Będę obserwować. Kto da radę wyminąć dobrze większą ilość kamieni, zanim reszta skończy ćwiczenia, ten wygrywa. Jeśli wylecicie poza linię kamieni, zaczynacie lot od początku - uśmiechnął się lekko i pokazał obojgu miejsce startu. - Chyba, że panna Brandon zechce się zamienić z panem, panie Callahan - dodał, zerkając w stronę stojącej @Victoria Brandon i dopisanego jej do pary Ślizgona.
ALISE I BOYD Kostka I - ile kamieni wyminęliście 1, 2 - dwa kamienie 3, 4 - trzy kamienia 5, 6 - cztery kamienie
Kostka II - wydarzenia towarzyszące 1 - wiatr okazuje się zbyt silny i wyrzuca się poza krąg, wracasz do początku (liczenie kamieni zaczynasz od początku) 2 - chyba odrobinę za szybko próbowałeś lecieć, zahaczasz witkami o kamień, co sprawia, że zataczasz kółko wokół kamienia i zaczynasz lecieć i przeciwnym kierunku 3 - wiatr wprawia miotłę w drganie, choć z nią walczysz, musisz zwolnić (-1 do ilości kamieni) 4 - nie chcesz wpaść na drugą osobę, więc zwalniasz (-1 do ilości kamieni) 5 - mżawka ci nie straszna, pochylasz się nad miotłą i nic innego się nie liczy, masz wrażenie, że wiatr sam cię niesie (+1 do ilości kamieni) 6 - jesteś ty i miotła, nie zwracasz uwagi na nic innego, póki los ci sprzyja, wymijasz kolejne kamienie (+1 do ilości kamieni)
Lecicie maksymalnie trzy posty aż do mojego kolejnego. Ścigacie się o 10pkt dla domu.
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Kostki:1, 3, C Uderzenie/unik: 2 atak na Nans Członek drużyny: tak Dodatkowo: +15pkt domu, +1 do uniku
To rzucone powodzenia raczej nie było dobrym pomysłem, bo jeśli będzie jej szło za dobrze to może się to skończyć dla dziewczyny nieco tragicznie. I w sumie sama Williams zaraz się o tym przekonała, bo nie zdołąła wykonać na czas uniku przez co została trafiona rękawicą prosto w twarz. Całe szczęście, że Strauss w uderzenie nie włożyła zbyt wiele siły przez co Puchonce nie powinno się stać nic poważnego. Mimo wszystko brunetka spojrzała na nią, by upewnić się czy aby na pewno nie zrobiła jej większej krzywdy. - W porządku? - spytała, aby upewnić się czy mogą kontynuować, ale Nans wydawała się nie przejmować uderzeniem i nawet się zaśmiała. Czyli nie uszkodziła jej zbytnio. - Trzymaj się tylko dobrze na tej miotle! Dała jeszcze chwilę Nancy na to, by nieco ochłonęło po czym jeszcze raz wyprowadziła cios kijem w jej kierunku. Tym razem nie zrobiła tego z takim wyczuciem i pewnego rodzaju gracją, co poprzednio, bo tym razem kij musiała z pewnością się trzymać nieco mocniej, ale mimo wszystko utrzymała się bez większego problemu na miotle, uderzając kolejny raz w okolice głowy Williams, licząc gdzieś jednak, że tej tym razem poszczęści się nieco bardziej.
Ostatnio zmieniony przez Violetta Strauss dnia Nie Mar 22 2020, 16:47, w całości zmieniany 1 raz
Hemah E. L. Peril
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Białe włosy, brwi i rzęsy, jasna cera. Akcent cockney. Umięśniona sylwetka. Blizna na jednej brwi po dawnej bójce. Blizny po odmrożeniach na lewej ręce i udach.
Lekcja wydawała jej się niekonwencjonalna. Z drugiej strony też całkiem użyteczna. Mogą sobie poćwiczyć wytrzymałość, odporność na ból i utrzymanie się na miotle pomimo wielu uderzeń. Tak przynajmniej ona sama do tego podchodziła, kiedy brała w rękę trzonek miotły i rozglądała się za swoją parą. Lou. Kojarzyła dziewczynę. Nie miała z nią poćwiczyć jeszcze kiedyś po lekcjach? Może. Wiele spraw zaprzątało Hem głowę i jeśli zapomniała, najlepiej, by się Gryfonka przypomniała. - To Quidditch. Nie utnij mi tylko języka, bo raczej tego Walsh nie przyszyje - odpowiedziała, wsiadając na miotłę. Uniosła się na te wspomniane dwa metry i przygotowała. Może to ze zmęczenia, może celowo. Ale nie starała się jakoś przesadnie uniknąć ciosu. Za to przyjęła go na klatę, czując, jak ból rozlewa się po jej nodze. Krwiak zostanie, nie ma dwóch zdań. Ale na miotle utrzymała się bez większych problemów, uśmiechając zadziornie w stronę Lou. - No no. Siłę w łapach masz. Ale to za mało, by mnie zrzucić - uniosła podróbek, jakby patrząc na nią wyzywająco. Zachęcając, by naprawdę się postarała.
Kostki: 6, 2 Uderzenie/unik: 1 Członek drużyny: Tak Dodatkowo: +5 dla domu, +1 do równowagi na następny etap
Loulou Moreau
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : francuski akcent, burza loków, ciemniejsza karnacja
Uśmiechnęła się szeroko, kiedy Hemah wzleciała razem z nią na odpowiednią wysokość. Planowała unikać celowania w jej głowę, żeby nie kontuzjować jej przypadkiem. Niby profesor mógł ich wyleczyć, ale wolała nie ryzykować. Domyślała się, że za chwilę będzie zmiana ról, więc tym bardziej nie chciała rewanżu za uszkodzony nos. Jednakże, choć nie zamierzała zrobić Hemah krzywdy, ale sama traktowała ten trening, jako trening również dla pałkarza. Zaśmiała się cicho, gdy usłyszała zaczepkę w głosie starszej dziewczyny. - Dobrze, że nie zrobiłam ci większej krzywdy. Uważaj lepiej kogo prowokujesz - odpowiedziała, starając się zabrzmieć groźnie. Przerzuciła kij do lewej ręki i tym razem wykonała nią zamach, celując w lewą nogę Hemah. Jeśli dziewczyna nie uniknie ciosu, zdecydowanie będzie mieć kolejnego siniaka.
Kostki: 5, 5, E Uderzenie/unik: 2 uderzenie Członek drużyny: tak Dodatkowo: +1 do uniku x2, +20 dla Gryfonow(10+10)
Hemah E. L. Peril
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Białe włosy, brwi i rzęsy, jasna cera. Akcent cockney. Umięśniona sylwetka. Blizna na jednej brwi po dawnej bójce. Blizny po odmrożeniach na lewej ręce i udach.
Zaśmiała się cicho. - Mierzę progi na własne nogi - wie, ile może znieść i ile wytrzymać. Chociaż w emocjach i pod wpływem złości zdarza jej się być nadmiernie wyszczekaną lub butną, jedno jest pewne - zawsze przyjmuje konsekwencje własnych decyzji, nawet, jeśli były to głupie decyzje lub ciężkie i bolesne konsekwencje. Tylko tchórz nie umie przyjąć losu, jaki sam sobie zgotował. Tym samym... Nie uznała Lou za zagrożenie na tyle duże, aby nie być w stanie przyjąć kilku ciosów. Co można odebrać za swoistą obelgę, jeśli tylko Moreau ma w sobie dumę typowego Lwa. Atak na tą samą nogę w tej sytuacji był dobrą strategią. Skoro Hem nie zamierza uciekać, tłuczenie w jedno miejsce sprawi, że w końcu będzie musiała odpuścić, by nie skończyć z całkowicie zmiażdżonymi mięśniami. Ale nie zamierzała jej na to pozwolić. Uleciała gwałtownie w górę, robiąc sprawny unik. Zleciała znów na poziom Lou, nie przestając się wyzywająco uśmiechać.
Kostki: 6, 4 Uderzenie/unik: 2 Członek drużyny: Tak Dodatkowo: +15 dla domu (5+10), +1 do równowagi na następny etap x2