Tuż przy wiszącym moście znajduje się to niezwykłe miejsce. Nikt nie wie kto, kiedy i po co ustawił tutaj te kamienie. Możliwie, że były jeszcze nim zbudowano Hogwart. Każdy kto usiądzie w środku, zamknie oczy i w zupełne ciszy wsłuchiwać się będzie w otaczające odgłosy ma szanse usłyszeć ciche szepty zamieszkujących to miejsce duchów.
Autor
Wiadomość
Nancy A. Williams
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Burza brązowych loków na głowie i uśmiech przyklejony do twarzy, tatuaż z runą algiz na lewej kostce
Na żadne zajęcia Nans nie czekała tak bardzo jak na miotlarstwo. Możliwość wzbicia się w powietrze dawała jej ogromną radość i korzystała z każdej możliwej okazji. Dodatkowo po feriach nabrała nieco więcej pewności siebie i wiary w swoje możliwości. Z zamku wybiegła sporo przed czasem, aby zminimalizować ryzyko spóźnienia. Poza tym nie mogła już wysiedzieć w pokoju wspólnym, bo roznosiła ją energia. Wraz z pierwszymi powiewami wiosny wychodziła z zimowego trybu, w którym najchętniej nie wychodziłaby spod kołdry. Słońce za oknami i coraz wyższa temperatura budziły w niej chęć do działania i wszelkich aktywności. Gdy dotarła na miejsce jeszcze nikogo nie było. Zmarszczyła brwi z zaniepokojeniem. Czyżby pomyliła godziny? Miała nadzieję, że nie, a brak obecności innych uczniów spowodowany był jedynie jej nadgorliwością i sporym zapasem czasu. Nie miała innego wyjścia jak tylko stanąć przy jednym z kamieni, przymknąc oczy i napawać się przyjemną, wiosenną pogodą, rozmyślając o tym, co tym razem przygotował profesor Walsh.
Nans potrafi latać Zapraszam do zagadywania jak ktoś ma ochotę
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Oczywistym było, że musiała udać się na lekcję latania. W końcu czegoś takiego nie mogła ominąć. Dlatego zaraz po zjedzeniu w miarę szybkiego śniadania w Wielkiej Sali od razu udała się w kierunku szatni Krukonów, by jak zwykle użyczyć sobie szkolnego sprzętu. Niestety wciąż nie było jej stać na własny, ale wciąż zbierała oszczędności i już była bliżej niż dalej do osiągnięcia swojego celu. Jeszcze trochę i będzie miała swój prywatny model miotły sportowej. Musi tylko się wykazać odpowiednią cierpliwością. Dopiero wtedy skierowała się ku kamiennemu kręgowi, do którego Josh chyba miał jakąś słabość, bo to były kolejne zajęcia, które postanowił zorganizować akurat w tamtym miejscu zamiast na boisku przeznaczonym do gry w Quidditcha. Może jednak podobne ukształtowanie terenu mu się do czegoś przyda. Może będą latali slalomem między kamieniami? W końcu kto go tam wiedział. Wszystko było możliwe. Wkrótce zjawiła się w wyznaczonym miejscu, gdzie oprócz niej znajdowała się tylko @Nancy A. Williams. Jak widać nie była pierwsza, ale to chyba znaczyło, że inni także byli niezwykle zainteresowani zajęciami Walsha. Już z daleka przywitała się z dziewczyną, machając do niej, a następnie podeszła bliżej. - Hej. Gotowa na zajęcia? - zagadnęła dosyć neutralnie, chcąc po prostu jakoś zapełnić sobie czas przed rozpoczęciem lekcji. W końcu nie będą tak po prostu stały w ciszy jak dwa kołki. - Ciekawe czy znowu da nam coś podobnego jak poprzednim razem.
Loulou Moreau
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : francuski akcent, burza loków, ciemniejsza karnacja
Właściwie była szczęściarą i coraz częściej tak o sobie myślała, szczególnie gdy chodziło o quidditch. Nie dość, że nie grała na pozycji ścigającego, a na meczu radziła sobie całkiem nieźle, to jeszcze mogła zapomnieć o zbieraniu pieniędzy na zakup miotły. Teraz wystarczyło skompletować strój i skupić się na treningach. Tym bardziej że w Hogwarcie to był główny sport. Nic więc dziwnego, że dość szybko zebrała się po śniadaniu i nieomalże biegiem pokonała błonia, docierając do kamiennego kręgu, zaskoczona doborem miejsca. Przecież od tego raczej było boisko, prawda? - Cześć wam - przywitała się z obecnymi już na miejscu Nancy oraz dziewczyną, którą pamiętała z treningu, po czym rozejrzała się po kręgu z wyraźnym zaciekawieniem. Jeszcze nie zdążyła zwiedzić całego terenu szkoły, ale wciąż nie rozumiała, dlaczego tu miała być lekcja latania. -Co było poprzednim razem? - spytała, patrząc na Krukonkę, próbując jakoś odnaleźć się w temacie. Najwyraźniej profesor miewał już wcześniej dziwne pomysły. Oby nie było nudno.
Latanie. Szczerze mówiąc, nigdy mnie do tego nie ciągnęło. Miotły nie były jakoś szczególnie porywające, chociaż mecze Quidditcha bardzo przyjemnie się oglądało, z bezpiecznej odległości od grających. Jak byłam młodsza, bracia chcieli nastraszyć mnie opowieściami, że na meczu jak się oberwie tłuczkiem to już koniec, żeby powybijane. Jeden to nawet pisał, że stracił dwa zęby, dodatkowo jedynki! I wspominał, że gdyby nie szkolna pielęgniarka to wyglądałby jak nie wiadomo co i jeszcze do tego by seplenił. To byłby przezabawny widok, a jeszcze śmieszniej byłoby tego posłuchać. Mama jednak wspominała, żeby im tak na sto procent nie wierzyć. W końcu, w Hogwarcie nie jest tak strasznie, a już w ogóle na meczach. Podobno była w reprezentacji! Wzbraniałam się od latania na miotle tyle lat, że to aż wstyd się przyznać. Po incydencie kiedy skręciłam kostkę w pierwszej klasie, unikałam latania na miotle jak ognia. Ciężko było mi się utrzymać w powietrzu, może to przez to, że zwyczajnie się tego bałam. Lotu. Powietrza. Mogłabym być wtedy wolna i szybować w przestworzach, może nawet dołączyłabym do reprezentacji Puchonów, musiałabym tylko przezwyciężyć strach. A strach bywa doprawdy oszamiałający. Dlatego, żeby go przezwyciężyć, postanowiłam udać się w końcu na lekcję, dla bezpieczeństwa ciągnąc ze sobą @Jessica Smith. - Przecież nie może być tak źle!Najwyżej obydwie zrobimy sobie krzywdę i będziemy razem leżały u pielęgniarki! - śmiałam się jeszcze po drodze, starając się choć odrobinę przekonać ją do mojego pomysłu i tego, żeby w końcu ze mną poszła. Z resztą, nie było już odwrotu! Byłyśmy już na miejscu, gdzie zdążyło zebrać się trochę ludzi. Miałam tylko nadzieję, że nie zrobimy z siebie pośmiewiska... W końcu, każdy kiedyś musi nauczyć się latać, prawda? - Jakby były zadania w parach, to będziemy razem, prawda? - wyszeptałam jeszcze, uśmiechając się, jak z resztą zwykle. No bo, co mogłoby pójść źle?
/Cass to lebioda jeżeli chodzi o latanie, tak tylko zaznaczę
Na zajęciach nie mogło jego zabraknąć. Ostatnio był dość aktywny, jeśli chodziło o latanie na miotle. Nie mam tu oczywiście na myśli meczów czy coś w tym rodzaju, ale wyścigi czy treningi czemu nie? Człowiek całe życie się uczył więc dlaczego by nie doszkolić się? Nie było żadnych ograniczeń ani tu, ani tam więc pchał się, gdzie się da. Był pewien, że spotka kilka znajomych twarzy. Był niemal pewien, że Morgan tutaj będzie. Może i również inni kapitanowie drużyny? Z pewnością. Kiedy dotarł na miejsce, wcale się nie zdziwił. Podszedł do Nancy, którą pamiętał z wyścigu, który odbył się podczas ferii i uśmiechnął się do pozostałych dziewcząt, które jej towarzyszyły. Jak na razie był tu jedynym facetem, więc nie krępował się zagadać do nich. Mogło być ciekawie. - ja też się z chęcią tego dowiem - mruknął, słysząc słowa Lou, którą również kojarzył z wielu zajęć, na które razem uczestniczyli.
Dla bezpieczeństwa ciągnąć Jessicę na miotlarstwo? Hahaha. Haha. Ha. Nie. Zdecydowanie, bardzo, ale to bardzo nie. Aktualnie ciągnięcie Smith na miotlarstwo to jak doczepianie sobie żelaznej kuli do nogi. Dziewczyna właściwie do samego Kamiennego Kręgu nie wiedziała jakim cudem dała tu się zaciągnąć. Jakby ktoś wykroił jej z życia kawał czasu, zagiął czasoprzestrzeń - przed chwilą siedziała sobie grzecznie na korytarzu, nikomu nie wadząc, a w następnej, znalazła się tutaj. Z @Cassia Bradley. Dlaczego?! - Cass, to nie jest dobry pomysł - mruknęła tylko, ale nie wyrywała się swojej skrzaciej przyjaciółce z Domu Borsuka. Nie chciała robić scen i rzucać się w oczy - jednak wspomnienie Puchonki o "zrobieniu sobie krzywdy i leżeniu w Skrzydle Szpitalnym" widocznie wywołało w szarych oczach przerażenie. - Cass, ja nie latam. Ja nie wsiądę na miotłę! - Nie krzyczała, ale jej głos ocierał się o granicę histerii. Nie rób scen Smith, nie rób scen. Musiała wziąć kilka głębszych oddechów, żeby jakoś uspokoić rozpędzone myśli i rozszalałe serce. Nawet perspektywa oglądania innych, jak śmigają po nieboskłonie nie była dla blondynki w tej chwili kojąca - nie była, dopóty dopóki sama miała wsiąść na miotłę. Minęło już sześć lat, ale Jessica doskonale pamiętała to upokorzenie, które ją dotknęło w pierwszej klasie, na pierwszej lekcji. Miała wtedy zaledwie jedenaście lat - teraz była już prawie dorosła. Upadek z miotły w tym wieku wydawał się tysiąc razy gorszą perspektywą. Oczywiście, nawet nie zakładała, że mogłoby jej się cokolwiek udać. A jednak była tutaj. I nie tylko ona - zebrała się już całkiem przyzwoita grupa uczniów - i chyba tylko to ją powstrzymywało od zawinięcia nóg za pas i nie czmychnięcia z powrotem do Zamku. Znając jej doskonałą koordynację ruchową, sparowaną z ogarniającym ją stresem, wyciągnęłaby się jak długa na murawie ledwo stawiając pierwsze kroki. Tak więc tak, była tutaj, na lekcji miotlarstwa, blada ze strachu. - Jakby były zadania w parach, to mogę podać Ci miotłę Cass - zaoferowała, skubiąc materiał swojej uczniowskiej szaty, długimi, szczupłymi palcami. Nawet ten radosny uśmiech i optymizm Puchonki nie był w stanie uspokoić Smith. Zwłaszcza, że jeszcze przed oczyma wyobraźni miała wspomnianą wcześniej krzywdę, jaką obie mogłyby sobie zafundować. Mimowolnie rozglądała się po zebranych, analizując nieszczęsną sytuację w jakiej się znalazła. Może mogła zostać sekundantem? Na Merlina, czymkolwiek, nawet nosiwodą! Dostrzegła niedaleko @Violetta Strauss i serce zabiło jej jeszcze mocniej - sama nie wiedziała, czy to poziom stresu podskoczył, czy po prostu ucieszyła się na widok znajomej twarzy. Jeśli tylko oczy Krukonki zahaczyły o Smith - ta obdarzyła ją najbardziej przerażonym uśmiechem na jaki było ją stać, pt. "Zniknij mnie stąd, błagam".
____________________________ Że Jessica nie umie latać to mało powiedziane - ona się wręcz tego boi. Zapewne postara się zrobić cokolwiek, jak już będzie musiała - ale wzbicie się w powietrze to może być dla niej za dużo
Trzeba przyznać, że po zaklęciach się w niej gotowało, ale skoro już to wybuchnęło i minęło, mogła skupić się na innych sprawach i zajęciach. Lekcje latania były dla niej co najmniej szalone, przynajmniej te w wykonaniu profesora Walsha, i chyba nie zawsze miała odwagę na nie chodzić. W ostatnim jednak czasie zdecydowanie się przełamała, nic zatem dziwnego, że pojawiała się na miejscu zbiórki również dzisiaj, z czystym już umysłem, z którego zdołał wyparować Fillin i jego bardzo artystyczne wysławianie się, więc mogła skupić się na innych kwestiach. Pomachała do @Loulou Moreau, kiedy ją zauważyła, a następnie podeszła do @Jessica Smith, z którą współpracowała ostatnio na lekcji, a teraz akurat nie miała zbyt wielkiej ochoty na spoufalanie się z przedstawicielami innych domów. Ot, taki chwilowy kaprys, z jakiego nawet nie zamierzała się tłumaczyć, czy coś podobnego. Wyjatkowo miała również nadzieję, że profesor wymyślił coś, co pozwoli jej w ostateczny sposób oczyścić myśli i wylać z siebie falę żółci, jaka na pewno ją przepełniała od tych wszystkich wydarzeń na zajęciach. Nie zamierzała brać udziału w imprezie organizowanej przez Irlandczyków z tego prostego powodu, że to na pewno skończy się kolejnym mordobiciem, a tego by już nie wytrzymała. Ciekawe tylko, czy oni wytrzymaliby rzuconą przez nią w furii bombardę. Raczej - mało prawdopodobne, prawda? - Coś mi się widzi, że dzisiaj znowu czeka nas jakaś gra w zbijaka, w końcu profesor Walsh nigdy nie ma zwyczajnych pomysłów. A może przyniesie pęcherz ze smoczym łajnem? - rzuciła w stronę koleżanki, zakładając ręce na piersi. Ubrana była raczej, powiedzmy, na sportowo, aczkolwiek wyraźnie zachowała charakterystyczny rys elegancji godny najwyższej, czarodziejskiej klasy społecznej. Założyła ręce na piersi i na moment wtuliła głowę w ramiona, pozwalając na to, by włosy opadły jej swobodnie na twarz.
W piątek po śniadaniu ruszył dziarsko na zajęcia latania, bardzo zadowolony z faktu że znów odbywa się kolejna lekcja jego ulubionego przedmiotu, wszak spektakularne zwycięstwo nad Ślizgonami wcale nie oznaczało, że można sobie odpuścić treningi i spocząć na laurach. Co miał, to wziął ze sobą, miotłę zaś wypożyczył ze szkolnego schowka, bo chociaż ciężko harował, zbierał i zbierał na własną, to nie mógł się dorobić, bo ciagle przepierdalał galeony na głupoty i imprezki; całe szczęście, że Hogwart dysponował niemałym arsenałem naprawdę przyzwoitego sprzętu, którym można było się częstować w razie potrzeby. Na lekcję przyszedł - jak zwykle - w towarzystwie Fillina, który dla odmiany postanowił polatać na miotle zamiast za dziewczynami. Wiadomo, że razem raźniej, ale w tym przypadku nie martwiłby się jakos bardzo gdyby był sam, bo co jak co, ale akurat na latanie przychodził z zamiarem rzetelnego wypełniania poleceń nauczyciela i skupiania się na nauce, a nie w celach towarzyskich; dotarli do kamiennego kręgu chwilę przed czasem i dołączyli do czekającej już grupy uczniów, czy raczej uczennic i jednego Gryfona z niższej klasy. Boyd nie znał większości z nich, więc tylko rzucił jakieś ogólne cześć i pomachał na powitanie do @Violetta Strauss , zachowując jednak przyzwoity dystans, bo nie był pewny, czy Krukonka nadal ma go za zapchlonego kutasiarza, czy może już jej przeszło; drugą znajomą twarzą była nowa koleżanka Fillina, którą niby poznał na zaklęciach, ale nie miał okazji porozmawiać, wiadomo dlaczego. Rzucił przyjacielowi znaczące, pytające spojrzenie, którym chciał przekazać pytanie "podchodzimy do Vicky czy spierdalamy?" (rozumieli się bez słów!), bo nie wiedział, czy po ostatniej porażce ziomek nadal chce uskuteczniać swój podryw.
(Boyd potrafi latać)
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
Po ostatnich wydarzeniach mam sporo huśtawek nastroju, które czasem mi się zdarzały, niczym u kobiety w ciąży, kiedy coś mnie wybiło z równowagi. A ostatnia lekcja zaklęć była zdecydowanie jedną z tych rzeczy. Nie byłem specjalnie zadowolony przebiegiem sytuacji na tej felernej lekcji i obwiniałem o to wszystkich (oprócz siebie). Obwiniałem też trochę najlepszego ziomka, z którym to teraz szedłem na lekcje, więc nie opowiadałem żadnych zabawnych żarcików, tylko po wyciągnięciu szkolnej miotły ze schowka po prostu człapałem się obok zadowolonego z siebie Boyda. Patałach z Gryffindoru był uchachany jak debil, bo widocznie Alise podniecała całkiem dzika strona Callahana i po chwilowej dezaprobacie, wybaczyła mu tę chwilę nierozsądku. Ja zaś nie dość, że zostałem najbardziej obity ze wszystkich, chociaż najmniej mi się należało, to jeszcze straciłem jakieś milion punktów uroku osobistego, których nie sądzę, że mógłby nadrobić. Szczególnie, że na mojej pięknej buzi wciąż widać było lekkie zadrapanie na wardze i odrobinę sinawy policzek. Naburmuszony staję obok przyjaciela i widząc jego spojrzenie przesuwam wzrokiem w kierunku o który mnie niewerbalnie pytał. - No. Przejdę najpierw przez tłum dziewczyn, by przywitać się i zwrócić na siebie uwagę obrażonej na mnie laski. Ty mi powiedz sam geniuszu jak zręcznie będzie - sarkam do durnego przyjaciela i staję dwa kroki dalej, żeby nie zarazić się jego głupotą. Tak serio, napierdalanka była zacna, szlaban miałem w dupie, ale czuję się potraktowany niesprawiedliwie, że to ja spierdzieliłem podryw najbardziej. Olewam też ziomka, żeby wychwycić spojrzenie @Victoria Brandon, które jest pewnie równie ciepłe co Północna Irlandia zimą (bez skutków globalnego ocieplenia). Zaciskam wargi i podnoszę rękę na przywitanie, uznając że może później nadarzy się lepsza okazja na ploteczki.
Szkoda było jej opuścić zajęć z miotlarstwa, zwłaszcza po ostatnim meczu, gdzie drużyny pokazały naprawdę wysoki poziom. Ostatnie spotkanie miało być właśnie ze ślizgonami i jeśli los jej nie będzie sprzyjał i będzie musiała wsiąść na miotłę, to się tylko zbłaźni. Postanowiła więc, że nad tym popracuje. Głupio było jednak prosić jej o pomoc Boyda, który był ostatnio zajęty swoimi treningami, nauką i przygotowywaniem wielkiej imprezy, więc była zdana sama na siebie. Zwłaszcza że wciąż była na niego zła za bezmyślną przemoc na zaklęciach i trudno jej było z nim rozmawiać, bo kompletnie nie potrafiła zrozumieć te radości z przywalenia komuś w nos. No nic. Alise leniwym krokiem z miotłą w ręku dotarła na miejsce, przesuwając błękitnymi oczyma po twarzach zebranych uczniów. Ostatnio jakoś popularność Quidditcha znów wzrosła — co pewnie było zasługą, że każdy z domów miał naprawdę cudownego kapitana, a błękitni i czerwoni już szczególnie. Aż żałowała, że nie wyciągnęła tu Morgan, przynajmniej nie byłaby sama.. Gdy jej wzrok padł na dwójkę braci — o dziwo przynależących do najbardziej rywalizujących ze sobą domów, uśmiechnęła się lekko i uniosła dłoń, machając na przywitanie. Nie chciała jednak przeszkadzać i nawet nie wiedziała, jak zacząć ewentualną rozmowę "No cześć, to kto dziś oberwie?" prychnęła pod nosem, zaciskając usta i przerzuciła wzrok na trzymaną przez siebie miotłę. Ostatecznie jednak odłożyła ją na ziemie, kucając i przesuwając dłońmi po udach, zawiesiła spojrzenie gdzieś przed siebie. Mogła wpaść na to, że Callahana tu akurat nie zabraknie i prędzej czy później będzie musiała z nim porozmawiać jak cywilizowany człowiek. Chyba. Mimowolnie zerknęła przez ułamek sekundy w ich stronę, wypuszczając ze świstem powietrze z ust. I gdzie była Moe, Elijah albo Maks? Chociaż tego ostatniego wcale się tu nie spodziewała. Na szczęście dostrzegła w tłumie Viki i Jess, podchodząc do nich i witając się z nimi.
Zajęcia z miotlarstwa były dlań całkiem priorytetowe, chociaż nigdy, przenigdy, by się do tego nie przyznała przy swojej rodzinie. Ta bowiem zdecydowanie była przeciwna wszelkim sportom, które nie do końca czarodzieja rozwijały. Oczywiście – mogła sobie biegać, zaczerpnąć świeżego powietrza i dbać tym samym o swój organizm, co też swoją droga robić powinna, jednak latanie na miotle kondycji i pojemności płuc wcale nie zwiększało, toteż jej rodzina była temu całkiem przeciwna. Bo i po co miała to robić? Żeby zlecieć i się połamać, bezsens, prawda? Cóż, Annabell jednak latać lubiła, a uczucie wiatru we włosach i adrenalina, związana z przyzwoitą wysokością, sprawiało, że zwyczajnie czuła się lepiej. O quidditchu swoje myślała, jednak przecież od nauki gry były drużynowe treningi, a nie lekcje latania (swoją drogą ta nazwa ją bawiła, latać przecież umiała!), więc nie specjalnie przejmowała się, że nagle będzie musiała bezcelowo rzucać piłkami przez jakieś durne obręcze. Zjawiła się na lekcji wyjątkowo szybko, to był jeden z tych dni, w których śniadanie jej nie podchodziło, zapchała się więc jedynie jabłkiem i oczywiście wypiła spory kubek dobrej kawy. Rannym ptaszkiem zdecydowanie nie była i nie potrafiła zrozumieć, dlaczego lekcje u profesora Walsha zawsze odbywały się rano i to jeszcze po śniadaniu. Nie pojawiały się na nich tylko doświadczeni uczniowie w lataniu, może czyjś lęk, który za wszelką cenę chciał przełamać, skończy się zwróceniem pierwszego tego dnia posiłku. Pokręciła jednak głową na tę myśl, bo Merlinie, oby nie. Pogoda była coraz lepsza, chociaż deszczu miała definitywnie dość, a niebo jakby uśmiechało się do niej przekąsem, mówiąc, że jeszcze trochę i to całkiem często sobie popłacze. Ubrała się ciepło, chociaż niespecjalnie grubo, nie chciała, by cokolwiek krępowało jej ruchy, akurat na tej lekcji było to najmniej potrzebne. Owinęła się jednak grubym szalem w barwach Slytherinu, bo dla tego domu zbierała punkty i żwawym, ale nie zbyt żwawym, był przecież ranek, szła do kamiennego kręgu, błądząc myślami w swojej głowie, choć na żadnej nie zatrzymała się dłużej niż kilka sekund. Dotarła na miejsce i ziewnęła, ranek naprawdę nie był jej porą.
Latać Ann potrafi przyzwoicie, a do pary pragnę @Niamh O'Healy.
April Jones
Wiek : 36
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 161 cm
C. szczególne : mnóstwo piegów, niski wzrost, często nosi kwiaty we włosach
Josh jej gadał o tej lekcji, więc dlaczego miała nie przyjść? Uznała, że trochę sportu każdemu się przyda, a latanie na miotle było o wiele lepsze niż bieganie dookoła jeziora. Ubrała się dość ciepło, gdyż była zmarźluchem, rezygnując jednak z kurtki, żeby ta nie krępowała jej ruchów. Włosy związała w wysokiego kucyka, jednocześnie zastanawiając się czy by ich nie ściąć. Ostatnimi czasy karty mówiły jej, że czas na zmiany, a to była największa, na którą było ją stać. Zeszła na śniadanie, gdzie nie było nikogo znajomego przy stole. Szybko zjadła owsiankę z orzechami, wypiła szklankę soku pomarańczowego i udała się do wyjścia, żeby powoli spacerkiem dojść na miejsce spotkania. Żałowała, że nie złapała Joshuy po drodze - wolałaby nie zjawiać się tam przed czasem, kiedy zgraja dzieciaków będzie na nią patrzyła jak na intruza. Niestety, miotlarz chyba miał w planach przyjść chwilkę przed rozpoczęciem. Kiedy dotarła pod kamienny krąg było tam już trochę uczniów. Przywitała się ze wszystkimi, z puchonami najbardziej, po czym odeszła gdzieś na bok, żeby pooddychać w spokoju świeżym powietrzem i trochę porozciągać mięśnie. Miała nadzieję, że Josh będzie miał dla niej zapasową miotłę. I, że nie będzie musiała znowu nokautować uczniów jak w Bludgerze - wtedy pewnikiem zrezygnuje z zabawy.
Jakoś nie miał jeszcze przyjemności udać się na miotlarstwo z profesorem Walshem. Słyszał o nim wiele dobrego. Bardzo dużo osób nazywało go prawdziwym pasjonatem. Postanowił sprawdzić czy to prawda, w końcu co mu zależało? Wszyscy nauczyciele słyszeli o lub wręcz byli świadkami uderzenia, którym Sharker złamał mu szczękę. Od tamtej pory miał uraz do Quidditcha, a jego wejście na miotłę na treningu Moe zmieniło się w katastrofę. Nie wiedział czym to jest spowodowane. Miał za złe sędziemu, że wepchnął go na ścigającego, kiedy Hemah spadła z miotły. Nie był ścigającym, wolał kontrolować sytuację z boku niż strzelać bramki. Nie umiał zaufać ludziom, dlatego to on kierował tłuczki w innych, zamiast samemu być celem. Tamten jeden raz upewnił go, że nigdy więcej nie będzie grał na pozycji podatnej na takie zagrania. Na lekcję poszedł bez większego przygotowania, nawet nie wziął ochraniaczy. Śniadania przed wyjściem też nie zjadł, nie chciał zwymiotować, jeżeli oberwie w brzuch. Nie dowiedział się czy były jakieś przecieki o tym, co będą robić, a wolał nie ryzykować nadmiernym wstydem. Przy kręgu nie przywitał się z nikim, tylko stanął gdzieś z boku, żeby mieć chwilę na wyszukanie znajomej twarzy. Niestety, nie było nikogo z kim miał na tyle ciasne relację, żeby nie musiał wychodzić ze swojej strefy komfortu. Zauważył jednak jedną z ciekawszych dziewczyn jakie widział w Hogwarcie. Przez chwilę nie mógł oderwać wzroku od Loulou, zeby chwilę później opuścić go i patrzeć na swoje stopy aż do pojawienia się Joshuy.
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Nie powinno go tutaj być. W końcu pewnie odbywała się jakaś lekcja, czy coś podobnego, za dużo dzieciaków w jednym miejscu, ale kiedy tylko dostrzegł April, uśmiechnął się lekko i postanowił do niej podejść i się przywitać, tak po prostu. Ciekaw był również, czy może kobieta lepiej się już czuje, bo przy ich ostatnim spotkaniu w wiosce nie wyglądała wcale najlepiej i z tego powodu gajowy nieco się martwił o jej stan. To na pewno nie było nic wielkiego, ale skoro już była kimś więcej niż tylko zwyczajną znajomą, którą mógł mijać na korytarzu i kończyć na zwykłym pozdrowieniu, postanowił najzwyczajniej w świecie do niej podejść. - Cześć, April - powiedział spokojnie, niezbyt głośno, kiedy się z nią zrównał i poprawił okulary, które zsunęły się bliżej czubka nosa. Uśmiechnął się do niej delikatnie, starając się zignorować tak liczną obecność uczniów i studentów, bo nie czuł potrzeby przebywania w szerszej publiczności. - Jak się czujesz? - spytał jeszcze z troską, dla upewnienia się, że wszystko jest z nią w jak najlepszym porządku, a następnie wsunął dłonie w kieszenie swojej bluzy, w której właśnie wybierał się do pracy. Rozejrzał się ostrożnie po zebranych i zmarszczył nieznacznie brwi, ale na razie jeszcze nic nie mówił. Bo nie wydawało mu się, żeby to ona przygotowywała się tutaj do lekcji, ale właściwie nie powinno go to jakoś szczególnie obchodzić, przynajmniej dopóki nikt nie niszczył bezsensownie jego pracy. - Lepiej nie będę ci przeszkadzał... - dodał jednak jeszcze i skinął lekko głową w stronę uczniów, na znak, że mowa tutaj o nich, a nie o czymś innym, czy o kimś innym.
//mówisz, masz Josh chyba wysłucha naszej prośby? A Chris umie latać, ale nie jakoś wyjątkowo dobrze
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Seonghwa Bitsch
Rok Nauki : VII
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 184
C. szczególne : Blizny, wiele blizn. Jedna z najnowszych przecina jego prawy łuk brwiowy, kilka sznyt pokrywa jego lewe przedramię. Family time. Nieodłączny resting bitch face.
Zajęcia gdzie wykorzystuje się ukochane miotły? Jasne, magia była super, wymachiwanie kijkiem tym bardziej (proszę bez skojarzeń), niemniej nic z tych rzeczy nie sprawiało, że jego skamieniałe, wyprute z uczuć serce zaczynało mocniej bić. Quidditch miał taką moc, jako jedyna rzecz na świecie. (Wybacz Jean, try harder). Dlatego kiedy przypadał dzień, podczas którego w planie były zajęcia z miotlarstwa, miał od rana jakiś dobry humor. Kwestia tego, że po nim to akurat rzadko było widać w jakim nastroju był. Wyraz twarzy był niezmienny. Czy sikał ze szczęścia, czy miał zgrzyt - wiecznie przyjmował swój firmowy resting bitch face, nic ponad to. Tak czy inaczej - to miał być dobry dzień. Zaczęło się od tego, że było konkretne śniadanie, a on to jeść lubił, choć nie wyglądał. Jak już się objadł, acz przy okazji nie za bardzo, bo raczej nie chciał się porzygać przy pierwszej lepszej ewolucji. Następnie przeszedł się do szatni, gdzie przywitał się, a raczej kiwnął głową. Potem zapożyczył szkolny sprzęt, bo choć wywodził się z rodziny, której się powodziło to jego ojciec pluł na jego, jak to określał, zachcianki. I to pluł kwasem, jeśli chodziło o te "zachcianki" związane ze sportem. Według Pana B. była to strata czasu, bo przecież i tak Seonghwa nie zamierzał planować z tym przyszłości. A przynajmniej tak sobie postanowił jego ojciec. Z szatni, po porwaniu wspomnianego wcześniej sprzętu, przeszedł się w stronę Kamiennego Kręgu, gdzie mieli się zebrać. Było już tam trochę osób, część kojarzył z zajęć tego typu czy innych, ale jakoś, nic dziwnego, nie zawiesił na nikim dłużej spojrzenia. Wyjątkiem była naturalnie @Violetta Strauss, która przecież była jego krewną marnotrawną. I choć niby taka mądra, bo w Ravenclawie to Seonghwa doskonale wiedział o wszystkich kłopotach i problemach w jakie się wpieprzyła. Spojrzał na nią, unosząc przy tym lekko brew, być może skrzyżował się z nią wzrokiem, a tym samym przekazał nieme "I know what you did last summer". Zasalutował jej krótko, bo była jedną z nielicznych osób, której nie zlewał (a zlewanie innych było dla niego naturalne bo przecież był upośledzony społecznie). Kiedy jednak odwiódł spojrzenie od kuzynki, dalszej ale to dalej jak Targaryeny, mignęła mu niejaka @Jessica Smith. Postać znana i dobrze przez niego kojarzona. Chociażby z tego, że jej to nigdy nie oszczędzał, kiedy dane było mu na nią wpaść. Może nie był wobec niej typowo chamski i bezczelny, bo to też nie było w jego stylu, ale zawsze pamiętał, żeby wbić w nią swojego rodzaju szpilę. Jakąś uwagę, która w dość wyszukany sposób była też przytykiem. Tak, to była jego poduszeczka na szpile. Dlaczego? Bo tak go wychowano. By gardzić szlamami i mieszańcami. I o tyle, o ile z reguły po prostu "gardził nimi" w sposób najprostszy, czyli zwyczajnie olewając, tak Jessica miała takiego pecha, że jej nie potrafił pominąć. Łypnął więc na nią, a w kąciku ust pojawił mu się drobny grymas, ewidentnie pełen satysfakcji, jak gdyby właśnie w tej chwili wspominał sobie moment, w którym ostatnio jej dokuczył. I jednocześnie jego spojrzenie było na swój sposób złowróżbne, mówiące za niego, że wciąż o niej pamięta i pamięta o ich standardowej "wymianie uprzejmości", inicjowanej przez niego. Znalazł sobie w końcu miejsce, oparł się o jakiś randomowo wybrany obiekt plecami i utkwił spojrzenie w niebie, zwyczajnie wyczekując rozpoczęcia zajęć. Bardzo grzecznie, jak zwykle z dala od innych ludzi. Brak jakiegokolwiek kontaktu z kimkolwiek go uspokajał (tak jakby kiedykolwiek był nerwowy). Ale wtedy jakoś lepiej mu się funkcjonowało. I zdawał się nie zwracać uwagi na panujący dookoła harmider wywołany zbierającymi się uczniami. Trzeba było przyjść na ostatnią chwilę to by nie musiał tyle czekać. Ale co zrobić, jak wyuczony był aby przychodzić zawsze na czas i nigdy się nie spóźniać.
____ (i believe) i can fly shipuję się z @Jean Strauss, chyba że mnie wystawi i nie przyjdzie to wtedy chcę parę z kamieniem.
Jean Strauss
Rok Nauki : VII
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168
C. szczególne : Kilka drobnych tatuaży; często zakrwawione lub posiniaczone knykcie; blizna na całym prawym nadgarstku (od knykcia palca wskazującego na skos)
Dzisiejszy dzień zapowiadał się fenomenalnie. Zdążyłam z samego rana, zanim ktokolwiek powstawał, podrzucić łajnobombę do łóżka kuferka z ubraniami jednej ze szlam, żeby potem zobaczyć ją spóźnioną na śniadanie przez to, że kąpała się chyba pięć razy, a to i tak nic jej nie dało, bo zapach nadal było czuć. A tuż po śniadaniu zajęcia, na które przecież tak bardzo uwielbiałam uczęszczać, Quidditch! Byłam niemal pewna, że złapię tam siostrę, ale też i Bitscha, a przy okazji będę mogła pośmiać się z kilku lebiod które, mimo takim długim stażu w Hogwarcie, na miotle nadal nie potrafili się utrzymać. Ale cóż, nie wszyscy byli zdatni do tego, żeby być najlepszymi. Nie ważne, czy to przez kwestię predyspozycji czy, co już bardziej prawdopodobne, czystości rodowej. Zdążyłam, jeszcze zanim w ogóle poszłam po sprzęt, pognębić kilka swoich codziennych ofiar, przez co miałam jeszcze lepszy humor. Do pełni szczęścia brakowało mi jeszcze tylko obowiązkowo bójki, która zakończyłaby się na moją korzyść, na dodatek tylko sprowokowanej przeze mnie. Dzień bez drobnej sprzeczki dniem straconym, eh? Z własną miotłą zmierzałam już do miejsca, gdzie wszyscy mieli się zebrać, przy okazji mierząc wszystkim wzrokiem, zanim w ogóle tam dotarłam. Do @Violetta Strauss posłałam tylko niewinny uśmiech, bo to w sumie ją zauważyłam pierwszą, ale ten znikł z moich ust tak szybko, jak popatrzyłam przez całą resztę. Mieszane krwi, niemalże braki magii, czy całkowite szlamy. Byłam w wystarczająco dobrym humorze, żeby też i im nie psuć nastroju, choć również posłałam nienawistne spojrzenia w ich kierunku. Z tłumu nieciężko było wyłapać też Bitscha, obok którego właściwie stanęłam, zanim jeszcze zaczęłam patrzeć po wszystkich zgromadzonych. - Nie odpuściłbyś sobie latania na miotle, co? - zagadałam z niewielkim uśmiechem, patrząc wprost na niego. Sprzedałam mu jeszcze kuksańca w bok łokciem (bo kto się czubi ten się co), delikatnie, bo delikatnie, zachichotałam i jeszcze raz przejrzałam wszystkie twarze, szukając kogoś godnego uwagi, ale oczy jakby same wróciły na Seo. No cóż.
Lekcje miotlarstwa należały do jednych z tych, których nigdy nie omijał. Po pierwsze uwielbiał latać, więc szkoda byłoby mu ominąć taką okazją, po drugie zaś darzył sympatią profesora Walscha. Kiedy więc tylko dostrzegł w planie zajęć jeden ze swoich ulubionych przedmiotów, od razu wyskoczył do dormitorium, żeby przebrać się w jakieś sportowe ciuchy. Wyciągnął z szuflady wygodny czarno-zielony dres, a wreszcie żwawym krokiem wyruszył w kierunku kamiennego kręgu. Czy ostatnia lekcja miotlarstwa nie odbywała się dokładnie w tym samym miejscu? Wyglądało na to, że miało ono dla nauczyciela jakieś szczególne znaczenie. Porzucił jednak myśli o upodobaniach członka grona pedagogicznego, a zamiast tego przez całą drogę zastanawiał się, co będą robić na dzisiejszych zajęciach. Kolejny wyścig? Nie, to brzmiało mało prawdopodobnie. Szczerze wątpił, by mężczyzna powtarzał te same ćwiczenia. To może jakaś runda bludgera? Hmm, z tego co kojarzył była taka zorganizowana podczas ferii. Szkoda, że nie mógł w niej uczestniczyć. A że bludger odpadł… trudno było mu wymyślić jakąś inną grę, którą mógłby im zaproponować Walsch. Może więc skupią się dzisiaj na jakimś konkretnym planie treningowym? Wiedział, że i tak nie zgadnie, więc po prostu oparł się o jeden ze skalniaków i oczekiwał na przybycie prowadzącego.
[Matthew umie latać] [para obojętna]
William S. Fitzgerald
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 183,5 cm
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Kogo jak kogo, ale Fitzgeralda absolutnie nie mogło zabraknąć na zajęciach z miotłowania u Walsha. Przedmiot ten traktował wręcz priorytetowo w porównaniu z resztą nauczanych w Hogwarcie, w końcu właśnie z lataniem – zupełnie wbrew woli i planom jego starych, którzy uważali to za coś niegodnego kogoś o jego pochodzeniu – miał zamiar związać swoją przyszłość, więc co by się nie działo – obecność na nich traktował w zasadzie obowiązkowo. Jego poranek wyglądał dość typowo, czyli najpierw jakiś krótki trening dla formy, prysznic i oczywiście lekkie i pożywne śniadanie, bo to podstawa. Potem zostało mu jedynie zgarnąć swoją Błyskawicę i mógł udać się na miejsce zbiórki. Profesor ponownie zdecydował się zorganizować lekcję w Kamiennym Kręgu. Ostatnio taki dobór miejsca wydał mu się z początku nieco nietypowy, ale ostatecznie zajęcia okazały się strzałem w dziesiątkę, toteż teraz miał zamiar w pełni zaufać nauczycielowi, wierząc, że i tym razem przygotował dla nich coś równie – albo nawet jeszcze bardziej – nietuzinkowego. William energicznym krokiem pokonał trasę prowadzącą z zamku do Kręgu. Zdążyła się już tam zgromadzić dość liczba grupka uczniów, a nawet dostrzegł wśród nich gajowego i profesor Jones, ale to nie na nich jednak skupiła się jego uwaga. Klepnął w ramię @Seonghwa Bitsch, kiedy go minął, posyłając mu jeszcze krótki salut, wspaniałomyślnie zignorował Callahana, którego morda mignęła mu gdzieś wśród zgromadzonych – jego własną twarz wciąż jeszcze ‘zdobiło’ limo pod prawym okiem po ciosie jaki mu Gryfon sprzedał na pamiętnej lekcji zaklęć – by ostatecznie zatrzymać się w pobliżu Strauss (@Violetta Strauss). — To w końcu Walsh, więc jestem w stanie się założyć, że na pewno nie będzie konwencjonalne, cokolwiek tam dla nas zaplanował — rzucił, błyskając przy tym zębami w łobuzerskim uśmiechu. Tym bardziej jeszcze po tym małym teaserze, który nauczyciel zamieścił na swoim wizbooku; jakiekolwiek były plany na dziś, rudzielec miał przeczucie, że na pewno nie będą mogli narzekać na nudę.
// ofc, że latam!
Nancy A. Williams
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Burza brązowych loków na głowie i uśmiech przyklejony do twarzy, tatuaż z runą algiz na lewej kostce
Już naprawdę zaczynała się stresować, że pomyliła godziny, albo nawet i dni i żadnych zajęć teraz nie będzie, ale w końcu na horyzoncie pojawili się kolejni uczniowie. Na widok Violi uśmiechnęła się wesoło i pomachała jej zanim jeszcze dziewczyna zdążyła podejść. - Cześć! Na miotlarswo zawsze gotowa! - Odpowiedziała wesoło - Mam nadzieję, że nie, śnieżki z błota pewnie byłyby niezbyt przyjemne. - Zażartowała wspominając ostatnie zajęcia i uśmiechnęła się do nowo przybyłych Gryfonów, których zdążyła poznać na feriach. - Odbijaliśmy tłuczki, spadaliśmy z mioteł, obijaliśmy te wielkie kamienie no i rzucaliśmy w siebie śnieżkami. Było bardzo wesoło. - Streściła pokrótce ostatnie zajęcia wyliczając na palcach wszystkie podpunkty, które zapamiętała. Nie poszło jej wtedy zbyt dobrze i niemal spadła z miotły, liczyła więc, że tym razem będzie miała nieco więcej szczęścia, bo w swoje umiejętności nie bardzo wierzyła. Stresowała się trochę, bo zależało jej na tych zajęciach, a zaliczała porażkę za porażką. Puchonka niestety była osobą, która rozpamiętywała wszystko co złe, a o sukcesach zapominała. Dawno wyparła z pamięci wygraną w bludgera na feriach, a wciąż rozpamiętywała upadek z miotły i nic nie wskazywało na to, że miałaby się kiedyś z tego wyleczyć. Na miejscu pojawiało się coraz więcej osób. Nic dziwnego, zajęcia z profesorem Walshem cieszyły się dużą popularnością. Ku jej zaskoczeniu pojawił się nawet szkolny gajowy i profesor Jones. Przyszli oglądać uczniów, czy wziąć udział w zajęciach? Jeśli mieli do nich dołączyć to oby nie były to znowu zajęcia z tłuczkiem... Celowanie do opiekuna domu wcale nie było niczym przyjemnym i Nancy nie bardzo chciałaby to powtarzać. Było jej już wystarczająco głupio, chociaż po rozgrywce w bludgera dostała od @April Jones bardzo miły liścik z gratulacjami, na który zresztą wstydziła się odpisać, bo nie mogła znaleźć odpowiednich słów.
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Siąpiący bez przerwy deszcz nie robił na nim żadnego wrażenia. Był Anglikiem z krwi i kości, przywykłym do podobnej pogody. Właściwie to bardziej zdziwiłby się gdyby na zewnątrz czekał go piękny słoneczny dzień. Nie miał może szczególnej ochoty wystawiać się na jego działanie i powoli acz skutecznie namakać drobnymi kropelkami, ale skoro czekała go lekcja miotlarstwa – nie miał chyba większego wyboru. Zresztą od czego miał magię, jeśli nie od tego, by ułatwiała mu życie? Na samych zajęciach pewnie nie będzie miał na to czasu, ale teraz wyciągnął różdżkę i niewerbalnym aexteriorem odgrodził się od nieprzychylnych warunków atmosferycznych w momencie kiedy tylko wyściubił nos za wejściowe drzwi. W tym również momencie dostrzegł kapitan Gryfonów, energicznie kroczącą przez namiękłe deszczem błonia. — Moe! — zawołał, licząc, że się nie pomylił i przyspieszył kroku, szybko ją doganiając. Uśmiechnął się na powitanie, a przede wszystkim podszedł na tyle blisko, by i ją otoczyła antydeszczowa-i-wiatrowa bariera, która gwarantowała suche ubrania i przyjemną wiosenną temperaturę. Wiedział, że Davies nie przepada za rzucaniem zaklęć i pewnie sama prędzej by przemokła, niż coś z tym zrobiła. On zaś nie chciał żeby się przeziębiła. — Idziesz na miotlarstwo, hm? — Nawet nie do końca pytał, po prostu stwierdzał fakt, bo było to dla niego oczywiste. — Pogoniłaś Gryfonów na zajęcia? — dodał z błąkającym się na wargach uśmiechem. Miał dziś dobry humor i liczył, że frekwencja Krukonów – zwłaszcza tych, którzy wchodzili w skład drużyny – nie zepsuje mu go ani trochę. Wspólnie szli w stronę kręgu, bo tam znów miały odbyć się zajęcia. Widać profesor Walsh lubił bawić się w wandala.
> Umiem latać (przydatna rzecz kiedy jest się kapitanem) > W parze z @Morgan A. Davies
Niamh O'Healy
Rok Nauki : V
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : irlandzki dialekt, odstające uszy, krzywy ryj
Nadal była zła za zawieszenie udziału w meczach, trenować jej jednak nikt nie zabraniał. Nie za bardzo ją to jednak pocieszało, wręcz przeciwnie. Jakakolwiek gra przypominała jej tylko o chorej niesprawiedliwości, jakiej doświadczyła. Jeszcze bardziej denerwowała ją ta całą wizbookowa akcja za Davies. A ich kapitanka? Pies ją trącał! W liście oferowała pomoc, a potem nagle zapomniała? Bo co? Bo jej nie odpisała? Musiała się zastanowić, czy nie lepiej unieść się dumą, skoro szanse na zmianę zdania przez profesorkę i tak były pewnie niewielkie, a potem zapomniała. Zresztą z tego co wszyscy twierdzili wynikało, że #letmoeplay było akcją oddolną. Davies nie musiała prosić, żeby o niej pamiętano. Taka właśnie była ta "solidarność". Mogłeś na nią liczyć tylko pod warunkiem, że jesteś popularsem. Kładła wała na cały Hufflepuff. Przyjaźń i lojalność my ass. Liczył się tylko rozgłos i lajki. Przyszła na miejsce treningu cała nabuzowana. Jeszcze nic się nie wydarzyło, a już miała ochotę skopać komuś dupsko. Nie w quidditchu, ale naprawdę. I jeszcze była tam Jones. Wpieprzała się wszędzie, gdzie było jakieś latanie. Szło zapomnieć, że uczyła wróżenia, a nie miotlarstwa. Stanęła jak najdalej od nauczycielki łypiąc na nią wściekle. Pod koniec ferii wydawało się, że trochę jej już przeszła ta złość, ale co jakiś czas, w sprzyjających temu okolicznościach, wracała z taką siłą, jakby dostała zakaz wczoraj. Znalazła swoją współlokatorkę z ferii, a ponieważ nikogo innego tu nie lubiła, zbliżyła się do niej. – Cześć – praktycznie warknęła, nie przestając rzucać nienawistnych spojrzeń w stronę opiekunki swojego domu. W końcu, upewniwszy się, że profesorka patrzy w innym kierunku, wywaliła w jej stronę środkowe palce i od razu poczuła satysfakcję. Tego jej było trzeba. Fajniej byłoby może pociągnąć ją ze te rude kudły, ale fucki musiały wystarczyć.
Hemah E. L. Peril
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Białe włosy, brwi i rzęsy, jasna cera. Akcent cockney. Umięśniona sylwetka. Blizna na jednej brwi po dawnej bójce. Blizny po odmrożeniach na lewej ręce i udach.
Shit, shit, SHIT. Jeszcze trochę i skończą jej się wymówki na te wszystkie spóźnienia. Już w zasadzie niektórzy mieli dość tego, że wszędzie jest na styk lub parę sekund po oficjalnym rozpoczęciu, cały czas tylko uśmiechając się ładnie i prosząc o wybaczenie. Czuje, że coraz mniej wyrabia z życiem. Nawet, jeżeli kilka dni było dobrze pod wpływem euforii z wygranej. Teraz ponownie zaczyna się walić. Kończyła na szybko esej z eliksirów, dopisując jeszcze parę słów, licząc, że najwyżej ubłaga Josha, aby pozwolił jej dołączyć do lekcji pomimo spóźnienia. Ale z wypracowaniem też już zalegała. Musi je oddać, a potem nie będzie mieć czasu napisać. Związała zatem byle jak zwój sznurkiem i wcisnęła sowie, zanim złapała miotłę i biegiem ruszyła w stronę wyjścia ze szkoły. Prefektowi nie przystoi biegać po korytarzach... Ale to sytuacja wyjątkowa. Sprintowała zatem, widząc w głównym holu sylwetkę nauczyciela. Minęła go na pełnej kurwie, nie zwracając nawet uwagi na worek na jego plecach. - NIE JESTEM SPÓŹNIONA - skoczyła ze schodów, w powietrzu wskakując na miotłę i wyrywając się do lotu w stronę kamiennego kręgu. Tam wylądowała, dopiero mogąc odetchnąć. Oparła się o jeden z kamieni, stawiając miotłę obok. - Nie jestem spóźniona... - Wymamrotała sama do siebie, wzdychając pod koniec i rozglądając się po ludziach na lekcji.
No ja nie wiem, czy Hem umie latać. Acz wydaje się, że całkiem dobrze radzi sobie mając kijaszek między nogami.
Neirin Vaughn
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 196cm/106kg
C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
Nie znał się na humorach ludzi. Jedynie wiedział, że coś jest nie tak. A co dokładnie... To już umykało jego pojmowaniu. Dlatego, kiedy zobaczył Cherry w naprawdę złym humorze, nie zastanawiał się nawet nad tym, co go mogło spowodować. A jedynie postarał się jakoś rozweselić dziewczynę. Rozumowanie Neirina było proste: > Cherry to kapitan. > Kapitan dużo gra w Quidditcha. > Skoro dużo gra w Quidditcha, to musi go lubić. > Robienie rzeczy, które się lubi zawsze poprawia humor. Quidditch jest bardzo brutalny, więc jest też spora szansa, że ulgę jej przyniesie wpierdolenie czemuś. Ergo, plan na najbliższy czas był bardzo prosty. 1. Zabrać Cherry na lekcję Quidditcha. 2. ??? 3. Profit. Nie wziął pod uwagę kilku innych czynników... Niemniej intencje miał najczystsze, kiedy zgarnął dziewczynę z fotela w pokoju wspólnym i na barana zaniósł do kamiennego kręgu. Jedynie za pomocą Accio przywołał jej miotłę. Sobie weźmie drużynową. I w ten sposób, tworząc puchoński totem (na Cherry wdrapał się różowy pufek Neirina) przemaszerowali przez błonia.
Lekcje miotlarstwa były dla niej pożądane niezależnie od pogody, a osoba Walsha dodatkowo jeszcze ją motywowała do podbicia frekwencji zarówno swoją osobą, jak i innymi Gryfonami pasjonującymi się quidditchem. Tym razem nie była pewna, czy w jakimkolwiek stopniu wpłynęła na zawodników, zresztą ostatnio i tak mieli wspólny trening, wcześniej wygrali mecz... Co za dużo to jednak, jeżeli nie mieli jebla, jak Morgan, niezdrowo. - Eli. - przywitała go ciepło, aby następnie rozejrzeć się wokół, czując wyraźną różnicę między deszczem a jego brakiem. Uśmiechnęła się pod nosem, patrząc w przestrzeń przed sobą, jednak nie skomentowała jego czarodziejskich starań. - Ah, zaraza z nimi. Widziałeś, jak wymiatali na meczu? Czuję się niepotrzebna. - poskarżyła się, usilnie robiąc naburmuszoną minę, po czym rozejrzała się po obecnych Gryfonach i pokręciła głową, jakby z dezaprobatą, choć w rzeczywistości była najzwyczajniej cholernie dumna, że nie osiedli po dwóch wygranych zawodach. Nie mieli dość. Zapieprzali. A, co najważniejsze, wiedziała, że zawsze mogła na nich liczyć. Bardzo chciała, by oni z jej strony czuli to samo.
Cherry musiała przyznać, że ostatnimi czasy trochę jej się poprzestawiały priorytety. Z łatwością tonęła w pracy, poza nią dbając głównie o swoją drużynę, modowe hobby... A Hogwart sam w sobie, jako instytucja szkolna, trochę jej w tym wszystkim się zgubił. Nic dziwnego, że kiedy pędem przemierzała zamkowe korytarze, to zbierała więcej wylewnych powitań niż po wakacjach. Tego dnia nie miała ochoty ani na zajęcia, ani na treningi, ani na znajomych. Najchętniej w ogóle zaszyłaby się w miękkim fotelu puchońskiego dormitorium, korzystając z tego, że wszyscy jeszcze jadą zabiegani na nowosemestralnej energii. Miała ciszę, miała spokój... I tylko tego jej było potrzeba, bo aktualnie wystarczyło krzywe spojrzenie, żeby Borsucza Kapitan przywołała swoją ukochaną pałkę. A jednak kiedy napastnikiem okazał się nikt inny jak błogo nieświadomy niczemu rudzielec, Cher po prostu opieprzyła go i pozwoliła się porwać. Miał szczęście, że zastał ją w sportowych ubraniach (najwygodniej!!); miał jeszcze większe szczęście, że pomyślał o przywołaniu jej miotły. Wiśnia nawet w końcu zaśmiała się pod nosem, usadawiając wygodniej na jego ramionach i tak też podążając w stronę kamiennego kręgu. - Heeeej - przywitała się wesoło, zdejmując pufka i kładąc go na głowie Neirina, żeby to on się martwił przyprowadzonym na zajęcia zwierzęciem. Pomachała entuzjastycznie do wszystkich znajomych (Puchoni! Eli, Morgan! Wszyscy!) i dorzuciła zakłopotane "ojej, dzień dobry'" do hogwarckiej kadry. Zeskoczyła na ziemię, szczerząc się do momentu, w którym nie dostrzegła Niamh, pokazującej brzydkie gesty nauczycielce. Wtedy rzeczywiście trochę przygasła, nie wiedząc już co myśleć o Puchonce.
Ranek, tuż po śniadaniu. Na dworze padało, ale przecież deszcz nie był nikomu straszny, prawda? Nie w takich warunkach się latało, więc jeśli tylko ktoś miał dużo samozaparcia, na pewno czekał już na niego w Kręgu. Nie spieszył się tym razem na zajęcia na tyle, żeby czekać na wszystkich. Nie… Teraz sam musiał przygotować parę rekwizytów, zabrać dla pewności parę szkolnych mioteł i jakoś zabrać to wszystko ze sobą. Na całe szczęście od czegoś były worki. Powiększył swój, schował do niego wszystko, co było potrzebne, po czym rzucił locomoter i ciągnąc za sobą wór, skierował swoje kroki ku kręgowi. Po drodze został wyminięty przez Hemah, której słowa skomentował jedynie śmiechem. Uśmiech nie schodził z jego twarzy, a powiększył się, gdy tylko dostrzegł parę dorosłych, którzy również na niego czekali. Kto by pomyślał! April(@April Jones i Chris(@Christopher O'Connor)! - April! No, no, propozycje na feriach, udział w zabawach a teraz wizyta na lekcji? Uważaj, bo odkryją nasz romans - rzucił do przyjaciółki szeptem scenicznym, uśmiechając się wesoło, po czym przesunął spojrzenie na O’Connora, do którego mrugnął zaczepnie. Ostatnia rozmowa w chatce, po problemie z gejzerami była dość interesująca. Ciekaw był, co będzie dalej, a tym bardziej jak mężczyzna będzie się zachowywać przy Jones, która zdaniem Josha, lubił bardziej niż znajomą. - O'Connora, cieszę się, że tu jesteś i że dotrzymasz April towarzystwa. Szkoda tylko, że masz okulary. Wyglądasz w nich zabójczo, ale mogą ucierpieć w czasie zajęć - skomentował, podrzucając lekko brwiami i skierował się do reszty czekających na zajęcia. Worek ułożył na ziemi, klasnął lekko i potarł dłonie. Widać było, że nie może doczekać się dalszej części, ale wpierw wolał spojrzeć po zgromadzonych. Dostrzegł parę twarzy, których nie widywał często na zajęciach. Nieloty? - Witam na lekcji latania, miło, że przyszliście mimo deszczu, bla bla bla. Dobra! Dziś nie będzie jeszcze latania jako takiego, za co was przepraszam. Chciałbym jednak popracować z wami nad poprawą równowagi, koordynacji ruchów. Żebyście stanowili jedność z miotłą i potrafili unikać ptaków, czy tłuczków, w zależności od tego czy rekreacyjnie latacie, czy gracie w quidditch - rozpoczął zajęcia, przesuwając spojrzeniem po wszystkich. - Najpierw jednak się podzielimy. Panna @Jessica Smith oraz panna @Cassia Bradley proszę stanąć na środku kręgu. Wolałbym, żebyście miały więcej miejsca - wywołał dwie dziewczyny, które raczej nie potrafiły latać. Położył na środku dwie miotły, które wyjął ze swojego worka, niczym Święty Mikołaj swoje prezenty. - Poczekajcie jeszcze trochę, aż przekażę reszcie, co mają robić i wrócę do was - przykazał dziewczynom, po czym odwrócił się z uśmiechem do pozostałych, wyjmując parę zapasowych szkolnych mioteł dla tych, którzy nie mieli swoich. Uśmiechnął się lekko, ale spojrzenie nagle stało się poważne. - Zaraz podzielę was w pary. Jedna osoba będzie wyprowadzała cios, trzymając w ręku, to… - rozpoczął, wyjmując z worka półtora metrowy kij z zamocowaną na końcu rękawicą bokserską. - Celujecie w drugą osobę w parze, trzymając to w jednej ręce. Spróbujcie przy tym nie spaść. Druga osoba ma za zadanie wykonać unik i również nie spaść z miotły. Co ważne, nie wznosicie się wyżej niż dwa metry! Nie chcę skręconych karków na mojej lekcji. Spróbujcie też nie złamać sobie nosów, dobrze? Profesor Jones oraz nasz gajowy będą w osobnej parze. - wyjaśnił najprościej jak potrafił patrząc uważnie po wszystkich. Ostatnie słowa kierując nie tylko do dwójki dorosłych, ale także do Niamh, na której nieco dłużej zawiesił wzrok. Następne podzielił wszystkich w pary i pokazał, w której części kręgu mają się rozstawić. Chciał mieć na oku wszystkich łącznie z nowicjuszkami, do których znów się zwrócił. - Wyciągnijcie dominującą rękę nad miotłę, przywołajcie ją słowami "do mnie". Następnie wsiądźcie, odbijcie się stopami od ziemi, wznieście się odrobinę i zawiśnijcie. Później wystarczy, że pochylicie się nad trzonkiem, skierujecie go w dół i wylądujecie. Opanujcie tremę, w razie czego będę was łapać - poinstruował krok po kroku co mają zrobić, uśmiechając się pokrzepiająco.
PARY Nancy A. Williams - Violetta Strauss Loulou Moreau - Hemah E. L. Peril Russell Alvarez - Gabriel R. Swansea Victoria Brandon - Fillin Ó Cealláchain Boyd Callahan - Alise L. Argent Annabell Helyey - Niamh O’Healy Seonghwa Bitsch - Jean Strauss Matthew C. Gallagher - William S. Fitzgerald Elijah J. Swansea - Morgan A. Davies Cherry A. R. Eastwood - Neirin Vaughn April Jones - Christopher O’Connor
KOSTECZKI dla par UDERZAJĄCY - rzucamy dwoma kostkami i jedną literką Kostka I - w co celujesz 1 - nos 2 - lewe ramię 3 - prawe ramię 4 - brzuch 5 - lewa noga 6 - prawa noga
Kostka II - równowaga, a co to? 1, 2 - najwyraźniej to nie jest Twój dzień, niezależnie czy za dużo zjadłeś na śniadanie, nie wyspałeś się, nie jesteś aktywnym graczem, czy układ planet nie odpowiada twojemu szczęściu, po wyprowadzeniu ciosu masz problem utrzymać się na miotle, upuszczasz kij z rękawicą (-1 do następnej kostki na unik) 3, 4 - poprawnie, choć można jeszcze popracować, dla swojego dobra nie próbuj poprawiać włosów w czasie latania, bo kiedyś szczęście może cię opuścić (+5pkt dla domu) 5, 6 - idealnie, czujesz, że możesz złapać kij w dwie dłonie i utrzymać się na miotle (+1 do następnej kostki na unik oraz +10pkt dla domu)
Litera - jak bardzo może zaboleć? A - 10% - na pewno zaswędziało, ale czy to był ból? B - 20% - oj, to bolało, ale siniaka nie będzie C - 30% - oj, to bolało, ale siniaka nie będzie D - 40% - duży siniak, będzie widoczny na następny dzień E - 50% - duży siniak, będzie widoczny na następny dzień F - 60% - duży siniak, będzie widoczny na następny dzień G - 70% - stłuczenie/mdłości, ale nie wymiotujesz oraz (-1 do uniku dla uderzanego) H - 80% - stłuczenie/mdłości, ale nie wymiotujesz oraz (-1 do uniku dla uderzanego) I - 90% - stłuczenie/wymioty oraz (-1 do uniku dla uderzanego) J - 100% - stłuczenie/wymioty oraz (-1 do uniku dla uderzanego)
UNIKAJĄCY Kostka I - wyrównanie szans 1, 2 - przy rzucie na równowagę masz -1 3, 4 - rzut bez zmian 5, 6 - przy rzucie na równowagę masz +1
Kostka II - unik - zwróć uwagę na literę! 1, 2 - otrzymany cios, spadasz z miotły* 3, 4 - otrzymany cios, utrzymanie się na miotle (+5pkt dla domu) 5, 6 - udany unik, utrzymanie na miotle (+10pkt dla domu)
*w przypadku upadku z miotły możliwe złamanie, rzuć kostką - parzysta oznacza złamanie ręki, nieparzysta zwichnięcie, ale na pewno macie obity tyłek. W przypadku złamania profesor podejdzie i wyleczy.
Między sobą ustalcie kto uderza, a kto robi uniki. Jeden post =jeden cios/unik. Możecie do następnego moje postu napisać po maksymalnie 3 posty w tym samym układzie. Nie zmieniacie uderzającego/uderzanego. Koniecznie podlinkujcie swoje kostki! Członkowie drużyn quidditcha mają +1 do rzutu na unik/równowagę przy każdym poście z racji fabularnej częstszej styczności z lataniem.
kosteczki dla nielotów Kostka I - wołamy miotłę 1, 2 - wołasz “do mnie” a miotła tarza się po ziemi jak ze śmiechu, próbujesz jeszcze raz i jeszcze, ale wciąż nie wychodzi. Dorzuć jedną kostkę - parzysta: w końcu miotła leniwie podnosi się i wpada w twoją dłoń, a twoje wysiłki profesor dla zachęty nagradza 5pkt dla domu, nieparzysta: irytujesz się i schylasz się po miotłę, co widzi profesor i odejmuje ci 5pkt 3, 4 - miotła podnosi się gwałtownie i uderza cię w nos, jednak poza bólem nic się nie stało 5, 6 - miotła szybko kieruje się w twoja dłoń, zupełnie jakbyś od dawna to ćwiczyła
Kostka II - w górę 1, 2, 3 - strach cię paraliżuje, a miotła wyczuwając twoja niepewność zaczyna się wznosić coraz wyżej i wyżej, aż profesor musi zaklęciem ściągać cię na odpowiednią wysokość 4, 5, 6 - odbijasz się, wznosisz na odpowiednią wysokość i zawisasz, wszystko wręcz podręcznikowo, co zostaje nagrodzone 5pkt dla domu
Kostka III - lądujemy 1, 2 - pochylasz się nad trzonkiem i zamiast lecieć w dół miotła zaczyna kręcić się w kółko, aż robi ci się niedobrze 3, 4 - opadasz w dół, ale co chwilę miotła się zatrzymuje, jakby chciała się zapytać, czy naprawdę chcesz już kończyć zabawę 5, 6 - nieco za szybko, ale lądujesz bezpiecznie na ziemi, na co profesor kiwa z uznaniem głową, zyskujesz 5pkt dla domu
Jak pozostali, powtarzacie ćwiczenie maksymalnie trzy razy aż do mojego kolejnego postu.
Kodzik dla par:
Kod:
<zg>Kostki:</zg> tu wpisujecie podlinkowane kostki <zg>Uderzenie/unik:</zg> tu wpisujecie który z kolei wykonujecie cios/unik <zg>Członek drużyny:</zg> tak/nie <zg>Dodatkowo:</zg> tu wpisujecie zdobyte dla domu punkty oraz czy macie dodatnie albo ujemne oczka na następny etap (jeśli wylosujecie dwa razy - 1 to zapiszcie to jako "-1 do uniku x2", nie sumujcie)
Kodzik dla nielotów:
Kod:
<zg>Kostki:</zg> tu wpisujecie podlinkowane kostki <zg>Dodatkowo:</zg> tu wpisujecie zdobyte dla domu punkty
Mój post pojawi się 27.03
Ostatnio zmieniony przez Joshua Walsh dnia Sob Mar 21 2020, 20:09, w całości zmieniany 1 raz