Tuż przy wiszącym moście znajduje się to niezwykłe miejsce. Nikt nie wie kto, kiedy i po co ustawił tutaj te kamienie. Możliwie, że były jeszcze nim zbudowano Hogwart. Każdy kto usiądzie w środku, zamknie oczy i w zupełne ciszy wsłuchiwać się będzie w otaczające odgłosy ma szanse usłyszeć ciche szepty zamieszkujących to miejsce duchów.
Machnął ręką na jej uszczypliwości, postanawiając skoncentrować się nie na jej problemach ze zwierzętami i kontaktami międzyludzkimi, a na zadaniu, jakie już po chwili zaczął im tłumaczyć Withman. Wyprowadzenie psidwaka na spacer było czymś tak banalnym, że w pierwszej chwili nawet nie drgnął, jakby się zastanawiał czy dobrze usłyszał. No i na czym miał teraz skoncentrować myśli, skoro w żadnym wypadku nie spodziewał się, że zawali? Na D’Angelo rozmawiającej z jakąś Ślizgonką? Niedoczekanie jej. Ściągnął smycz jednym ruchem i powędrował na błonia wraz ze swoim zwierzakiem. Nie spieszył się w marszu, woląc obserwować jak psidwak zawzięcie węszy, najwyraźniej idąc jakimś tropem, a chociaż nie znalazł niczego więcej od kilku niedopałków to i tak poniekąd sprawiło mu to przyjemność. Sama obserwacja fauny działała na niego kojąco, więc nawet jeśli wcześniej w jakiś sposób unosił się z powodu kapitanowej, tak teraz zupełnie wyleciało mu to z głowy. Piętnaście minut zleciało jak z bicza strzelił i powrót do kamiennego kręgu nadszedł tak prędko, że Enzo nawet nie zdążył się ponudzić. Nakazał psu spoczęcie obok, a mimo, że zapierał się przed sobą, że w ogóle go to nie interesuje, mimochodem podglądał końcówkę spaceru Shenae. Chyba będzie musiał dać jej lekcje z trzymania smyczy, bo jej przemarsz przypominał raczej wyprowadzanie człowieka, a nie psidwaka.
Kostka - posluszenstwo:NIE DOTYCZY Kostka - spacer: nie muszę rzucać Jak poszedl spacer?:DOBRZE
Słowa belfra wcale go jakoś nie uspokoiły, bo może i fajnie, że okazały się być szczepione, no ale jednak nie podobała mu się ta wizja z pogryzieniem przez tego małego szatana. Obserwował to jak nauczyciel uspokaja psidwaka i starał się zapamiętać to dokładnie, bo coś mu się zdawało, że będzie potrzebował tej sztuczki jeszcze wielokrotnie w ciągu dzisiejszej lekcji. Na całe szczęście później stał się spokojniejszy i nawet chciał iść na spacer. Największa szkoda, że to on go wyprowadzał, a nie odwrotnie. Musiał się nieźle nabiegać za tym psiakiem i coraz bardziej był przekonany, że to musi być jakiś pomiot szatana. Bo skąd to stworzenie miało taką siłę?! By móc Brandona w ogóle zmusić do kroku, a co dopiero do tego by za nim biegał nie chcąc się przewrócić, ani dopuścić do wyrwania mu z ręki smyczy. Jeszcze tego by brakowało! Ten kwadrans nieźle go zmęczył i wrócił zziajany, a także nieźle wkurzony. Ponieważ w drodze powrotnej to przez pewien czas musiał ciągnąć psa po ziemi bo to bydle nie chciało wracać. Podczas spaceru wielokrotnie rozmyślał nad tym by trzasnąć go drętwotą i mieć święty spokój, ale jeszcze go posądzą o znęcanie się nad zwierzętami... Pfff, tylko, że przez ten kwadrans to raczej psidwak znęcał się nad nim, zmuszając do latania po całych błoniach. Miał nadzieję, że nauczyciel wymyśli na resztę zajęć coś innego i już nigdy więcej nie zobaczy tego zwierzęcia.
Kostka - posluszenstwo:PARZYSTA Kostka - spacer: 4 Jak poszedl spacer?:ŚREDNIO
Po tym, jak poszło zakładanie obroży, nie zakładała, że cokolwiek później może pójść źle. Jej Psidwak był po prostu ideałem. Nie tylko nie sprawiał żadnego problemu, ale jak głupi zaczął cieszyć się z zapowiedzianego spaceru. Chociaż Rains rzadko podniecała się zwierzętami innymi niż wielkie, smocze bestie, ten Psidwak... Był uroczy w tak dziwaczny sposób, że nawet ją złapał za serce. Bez najmniejszego problemu zabrała go w tę krótką podróż, nie oglądając się na nikogo. Była tylko ona i Psidwak uwiązany na smyczy. Czy to jej spokój udzielił się zwierzęciu, czy też jego spokój udzielał się jej, nie miało to najmniejszego znaczenia. Grunt, że było po prostu pogodnie i leniwie. Nashword posłała Psidwakowi krótki, firmowy uśmieszek, a ten zdawał się próbować zrobić to samo na swój dziwny, psi sposób. Lekkie pociągnięcie smyczy od razu sprowadziło zwierzę do nogi, gdzie Psidwak postanowił już zostać, najwyraźniej załapując sugestię. Kwadrans minął jak z bicza strzelił i Rains mogła wrócić do profesora Withmana, chełpiąc się wynikami swojej tresury.
Kostka - posluszenstwo:NIE DOTYCZY Kostka - spacer: 5 Jak poszedl spacer?:DOBRZE (wynik: 5 i 6)
Ten cały challenge okazał się dobrym pomysłem na zobaczenie, że jednak może być dobry z ONMS. Poza lekcjami jakoś nigdy nie 'narażał' się na styczność ze zwierzętami, choć swoją drogą bardzo lubił koty, no i nie miał nic przeciwko innym żyjątkom. Nie było chyba takiego, którego by się bał, pająki, węże, spoko. Może powinien częściej pojawiać się na lekcjach Withmana? A może po prostu tym razem miał szczęścia i trafił na normalnego psidwaka... Co do zwierząt, pamiętał jego listy z Enzo i jak określił Cordelię, powoli nadchodził czas na to, aby dowiedzieć się czy Nashword rzeczywiście kły i gryzie. Cieszyło go jej dotychczasowe nastawienie, które można było zaliczyć do jak najbardziej pozytywnych, czasem nawet bardziej niż się spodziewał. Miły wąż, ciekawe, ale zdecydowanie nie był to czas na stereotypowe myślenie, sam się od niego odcinał, tylko co takiego pokaże dlaczego trafiła właśnie do Slytherinu? W odpowiedzi na jej dygnięcie w tym samym czasie ukłonił się lekko z uśmiechem na twarzy. W jakiś sposób tego typu gesty go bawiły, zabawna 'oficjalność' na lekcji opieki nad zwierzętami. Być może Enzo również by to rozbawiło, ale ten gdzieś zniknął. - Szczerze mówiąc to nie, chyba po prostu miałem szczęście i trafiłem na spokojnego psidwaka, a ty jesteś stałym bywalcem na ONMS? - zapytał, bo po prostu był ciekawy tego czy następna osoba w jego otoczeniu lubi ten przedmiot. Dziwne będzie jeśli również jest jej ulubionym, tak samo jak w przypadku Enzo. - Tak, wyszło na to, że oboje jesteśmy zdolni. Patrząc, że oboje wygraliśmy Sfinksa w swojej grupie rzeczywiście musi coś w tym być - nie, nie chwalił się, gdyby rozmowa nie zeszła na ten temat najpewniej nawet by o tym nie wspomniał. Jedynie co zrobił to podał przykład, że jest tak jak mówi. On sam już nieszczególnie cieszyłby się wygraną gdyby nie to jaką nagrodę za to dostał. Wracając do zachowania Delii, znów się zdziwił, gdy wyciągnęła w jego stronę dłoń, przez sekundę był na tyle skonfundowany, że tylko się na nią patrzył. Byłby jednak głupcem gdyby nie skorzystał z okazji, złapał jej rękę i tak oto razem poszli na spacer z pswidwakami. - Chodźmy więc - odpowiedział, będąc w dość dziwnym stanie, poziom szczęścia nagle został przeniesiony na zupełnie inny poziom. W sumie to przez ten cały projekt średnio miał czas na bliższe znajomości z dziewczynami, a może po prostu będąc od niedawna w nowej szkole nie był na to gotowy. Zwłaszcza po tym całym zderzeniu, burki, a no... wiadomo. Do tej pory zajmował się jedynie obczajaniem i zwykłym poznawanie co ciekawszych person. Co do Cordelii jego plany sięgały nieco dalej, otóż chciał spędzać z nią więcej czasu i pójść na randkę. Nie trzeba chyba wspominać, że nia miał zamiaru puszczać jej dłoni? No, dopóki ona tego nie zechce. Był ciekawy jej reakcji, lecz póki co zaczął iść w bliżej nieokreślonym kierunku, prowadząc ją i dwójkę psidwaków w nieznane. - Dobrze, że rok szkolny już się kończy, jestem tu dopiero rok, a od jakiegoś czasu tylko czekam, aż będę mógł odpocząć od nauki. Wybierasz się gdzieś na wakacje? - spojrzał na nią i zapytał, ciekawy tego czy pojedzie na te Hogwartowe, czy może ma jakieś inne plany. On sam nie wiedział jeszcze co wybierze.
Kostka - posluszenstwo:NIE DOTYCZY Kostka - spacer: 6 Jak poszedl spacer?:DOBRZE
Jej psidwak wyraził naprawdę minimalne zainteresowanie, a na początku w ogóle ją olał. Był jednak bardzo spokojny i głównie dlatego nie miała z nim żadnego problemu. No i w końcu nawet paniczowi udało się wstać, no proszę! - Pewnie nie jesteś za bardzo rozmowny. Nie szkodzi - a by się zdziwiła. Gadające zwierzaki, to chyba nie wchodzi w grę. Może to i lepiej. Ciche stworzenia są dobrymi słuchaczami. Co znaczyło, że sama mogła mu opowiedzieć cała historię swojego życia, nie martwiąc się, że jej przerwie. I tak pewnie miałby to gdzieś. Już od początku, jego postawa wskazywała na to, że psidwak ma na nią wylane. Interesował go chyba tylko spacer i jedzenie. Spacer z nim okazał się, mimo wszystko, całkiem przyjemną rzeczą. Jak wcześniej wspominałam, był naprawdę bardzo spokojny, nie wyrywał się dziko na przód, nie ciągnął jej nigdzie na siłę. I gdy tak na niego spojrzała, wydawał się być całkiem zadowolony, z tym wywalonym jęzorem. Raz tylko spojrzał na nią z wyrzutem w ciemnych ślepiach, a potem cały czas zastanawiała się o co mu mogło chodzić. Nieważne, foch przeszedł mu równie szybko, jak się pojawił. Po jakimś czasie wróciła z nim na miejsce zbiórki i poklepała lekko po grzbiecie, dając mu znać, że nieźle się spisał. Nie narobił jej wstydu, ani nic. Oboje dali radę.
Kostka - posluszenstwo:NIE DOTYCZY Kostka - spacer: 5 Jak poszedl spacer?:DOBRZE
Emmet Andy Thorn
Rok Nauki : I
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Wilkołak, Kapitan Hufflepuffu, Ścigający
Generalnie rzecz ujmując, Thorn był pod całkiem niezłym wrażeniem, widząc zachowanie psidwaka wziętego pod opiekę. Bez najmniejszego sprzeciwu podążał za nim krok w krok obok prawej nogi, nie szarpał za smycz ani nic z tych rzeczy! Zadowolony z siebie Puchon niemal pęczniał z dumy, że najbardziej znienawidzony przedmiot przychodził mu z taką łatwością, toteż spokojnie oddalił się w nieco mniej tłoczne miejsce, aby spędzić chwilę sam na sam ze zwierzakiem. Rozsiadł się na trawie, głaszcząc psidwaka po łebku i ciesząc się z tej dziwnej wolności. Dawno nie czuł takiego spokoju i mógł z czystym sumieniem stwierdzić, że takie zajęcia lubił najbardziej. Nawet, jeśli była to opieka nad zwierzakami.
Kostka - posluszenstwo:NIE DOTYCZY Kostka - spacer: 6 Jak poszedl spacer?:DOBRZE (wynik: 5 i 6)
Niezdarny Earl próbujący założyć psidwakowi obrożę? Jak najbardziej! Przy kolejnej próbie już nawet nie starał się i oczekiwał wyraźnej pomocy profesora. Oczywiście jakżeby inaczej mógłby postąpić pan Withman, jednocześnie zbawiając L'a od niechybnej katastrofy ze zwierzakiem w roli głównej. Tylko dlaczego dzisiaj nie chciał z nim ten włochaty potwór współpracować? Nie wiedział. Po prostu poszedł na spacer z psidwakiem, nie przejmując się czymkolwiek. Ciągnięcie za smycz, gonienie ptaków - L. sam chętnie by to zrobił, gdyby był takim stworzeniem! Ale nikt nie powinien o tym wiedzieć, więc całą resztę spaceru spokojnie sobie pobiegał za włochaczem, aż wreszcie przyszło mu wrócić do pozostałych.
Kostka - posluszenstwo:NIEPARZYSTA Kostka - spacer: 4 i -1 = 3 Jak poszedl spacer?:ŚREDNIO (wynik: 3 i 4)
Saphona przez dłuższy moment w spokoju obserwowała innych uczniów, głównie swoich kolegów z domu, jak radzili sobie z zadaniem powierzonym przez Withmana. Było naprawdę banalne i nie rozumiała, jak zapięcie obroży głupiemu psidwakowi mogło sprawiać jakiekolwiek problemy. Rzecz jasna, część z nich nie była tak czystokrwista, na jakich uchodzili, więc – generalnie rzecz ujmując – nic dziwnego, że nie dawali rady. Nie każdy przecież mógł być arystokratą tego samego pokroju co Greengrassowie i właściwie wszyscy byli do siebie naprawdę podobni oraz w jakiś sposób spokrewnieni, lecz to jej rodzina stała ponad wszystkimi. Tego faktu nie trzeba było powtarzać komuś dwa razy, jeśli należał do rozumnych czarodziei. Cała reszta nie miała najmniejszego znaczenia – bo to tylko szlamy. Uśmiechnęła się cynicznie, patrząc na zwierzaka czekającego grzecznie obok jej skórzanych butów na obcasie i – gdy profesor dał znak – w końcu ruszyła na spacer. Dał im cały kwadrans na zaznajomienie się z futrzastym, gryzącym problemem, ale Saphona nie potrzebowała ich aż tylu. Po pierwszych kilku krokach, którym towarzyszył miarowy stukot obcasów, przybrała na twarz maskę dumy oraz chłodnej obojętności, w środku czując się niczym rasowa modelka z wybiegu albo jakaś paryska panna z pudlem. Ani przez moment nie dała po sobie znać, że cokolwiek z tak nudnych zajęć ją nudzi czy drażni, za to zachowywała się dokładnie wbrew temu wszystkiemu, co inni o niej sądzili. Z dodatkiem solidnej porcji dumy i pogardy dla słabych, rzecz jasna. Przez cały ten spacer z trudem powstrzymywała się od rzucenia kilku ciętych komentarzy w stronę jakiejś pokraki nie dającej sobie rady z psidwakiem, jednak nagły ból stóp odrobinę skupił jej uwagę na niej samej. Nie mogła przecież cierpieć przez głupiego zwierzaka. Czym prędzej zawrócił, nie chcąc pokonywać jeszcze większej odległości, co by szybko znaleźć się w kręgu, gdzie mogła spokojnie stanąć w miejscu, na którym nie istniały problemy z chodzeniem w butach na takim obcasie. Dlaczego nie założyła innych? To dość oczywiste – i tak była wystarczająco niska, a każda chwila cierpienia poświęcona na podkreślenie swoich walorów oraz zyskanie kilku chętnych erotycznego zbliżenia spojrzeń mile łechtała jej ego. Chociaż, prawdę mówiąc, znaczna część z nich śliniła się jak gumochłon i nie miała zielonego pojęcia o prowadzeniu rozmowy z damą. Dokładnie tak jak Hawkeye. Na samą myśl o chłopaku aż nią wstrząsnęło, choć niespecjalnie było jak to dostrzec. W życiu nie widziała takiego pokazu chamstwa i prostactwa, i to w samych listach, ale z dumą znosiła te obelgi, cicho planując solidną zemstę. W stylu Greengrassów, a jakżeby inaczej.
Kostka - posluszenstwo: NIE DOTYCZY Kostka - spacer: 5 Jak poszedl spacer?:DOBRZE (wynik: 5 i 6)
Nauczyciel pomógł uporać się jej z największym z psiaków i teraz mogła spokojnie przejść się na spacerek. Psiak mimo swoich rozmiarów i początkowemu uporowi- stał się teraz milutki i grzeczniutki. Może to dlatego, że przyzwyczaił się do obecności Louise. Przez cały czas podążał za każdym kolejnym krokiem dziewczyny, co jakiś czas spoglądając na nią z pode łba. Louise czuła się dumnie i przykucnęła na chwile by podrapać psiaka za uchem. Nie dobrała się w żadną parę. Na spacerze była tylko ona i psiak. Czuła się tak dobrze, uświadomiła sobie bowiem niedawno, dlaczego tak nie lubi przebywać z ludźmi. Oni jej nie rozumieją, a ona ich. Nie miała ochoty na zawieranie przyjaźni z tymi okropnymi kreaturami. Nim się spostrzegła była już w wyznaczonym przez profesora miejscu, a psiak przysiadł obok jej nogi.
Kostka - posluszenstwo:PARZYSTA Kostka - spacer: 6 Jak poszedl spacer?:DOBRZE
Wpadam w miękkie objęcia nocy, usianej złocistymi gwiazdami. Na włosach czuję chłodny powiew wiatru i dreszcz nieznanego. Choć słońce już dawno temu zniknęło za horyzontem, wybieram kolejne niewiadome. Lyonesse powinna już spać, w końcu jutro czeka ją pobudka o świcie. Minerva zawsze tańczy jednak z niebezpieczeństwem, z nieodpowiednim. Każdy krok niesie ze sobą mrugnięcie tymi samymi oczyma, oczyma skrywającymi kawałki nieba. Gdy moje ramiona okrywa ciemność grubego płaszcza, ku zapięciu wędrują palce inne od tych, które zdejmowały go wcześniej z wieszaka. Jasnobrązowe pukle spadają kaskadami do łopatek, niesforne kosmyki grzywki zasłaniają brak jedynej zmiennej. Niższa o kilka centymetrów i z twarzą nie przypominającą tej, którą zazwyczaj pokazuję światu, wymykam się korytarzami zamku poza jego teren. Nie panuje jeszcze całkowita ciemność, w końcu zegar nie wybija jeszcze najpóźniejszych godzin - przemykam jednak w przyjemnym półmroku, mijając błonia i wiszący most. Kroki stawiam ostrożnie, jakby nie do końca będąc pewną tego, co mnie czeka. Nie jestem wciąż przyzwyczajona do tego, że nos mam nieco zadarty, wdycham jednak pełną piersią magię miejsca, do którego zmierzam. Potężne kamienie wdrapujące się z trawy ku niebiosom natychmiast zwracają moją uwagę. Całkiem lubię historię magii, zwłaszcza, gdy traktuje o rzeczach faktycznie ciekawych - nie znam jednak historii tych osobliwych głazów. Nie wiem też, czy ktokolwiek ją zna lub czy zechciałby podzielić się taką tajemnicą. Kto i po co je tutaj ustanowił? Przeszłość z pewnością to wiedziała, może i przyszłość mogłaby zatem powiedzieć. Ściągam z włosów kaptur, odchylając go do tyłu. Niebo nade mną tli się już światłem niektórych gwiazd. Powoli, ważąc każdy kolejny ruch wchodzę do kręgu, najpierw zmierzając do środka. Słyszę wiatr śpiewający w moich uszach, lecz wśród niego wolałabym rozróżnić inne dźwięki. Odwracam się na palcach, wdzięczny piruet, matka przecież nalegała kiedyś, bym się go uczyła. Zbliżam się do jednego z głazów, sunąc po trawie. Czuję, że jest w tym miejscu coś co przyciąga moją uwagę, co kusi. Kiedy moje palce napotykają na chłodną, gładką powierzchnię, zatrzymuję się. Przyciągam do niej głowę, zastanawiając się czy ma mi coś do powiedzenia - choć to irracjonalne, kamienie przecież nie mówią. Opuszki moich palców drżą, jakby odczuwały pod sobą dziwną energię. Czy to tylko przypadek? Czy w tym miejscu faktycznie coś się znajduje? Czy to może tylko plotki? Słyszałam przecież o duchach, a duchy są zawsze niezmiernie fascynujące. Pod tym względem podobne są do marynarzy, zawsze mają do opowiedzenia jakąś historię. Wodzę dłońmi jeszcze po kilku innych kamieniach, starając się rozróżnić ich chropowatą teksturę i wgłębienia. Może dałabym sobie lepiej radę gdybym była artystką, ale nie jestem. Zamiast tego powracam powoli na środek, potykając się niemal o własne nogi. Wiem, że to w wielu względach skrajne szaleństwo, ale Minnie taka jest - lubi szaleć. Przysiadam więc na swojej pelerynie, krzyżując nogi. Zamykam oczy i nakazuję głosom w mojej głowie umilknąć, choć z pewnością nie zdarzy się to od razu.
Zaraz po tym jak wyszedłem z zamku, w moich ustach pojawił się papieros, a z torby wyciągnąłem zwinięty rulonik, który był moim latającym dywanem, tyle że pomniejszonym do rozmiarów takiego łazienkowego wyciora. Mimo że podczas interwencji Ministerstwa w Hogwarcie w sprawie tego wypadku z Pober i jej wilkołactwem jedna z aurorek powiedziała mi, bym lepiej schował swój dywan, bo mogłaby mi go zarekwirować, nie przejmowałem się zbytnio, gdy przychodziło mi pokonywać ten krótki dystans między zamkiem a Hogsmeade. Co poniektórzy mogliby się stuknąć w głowę, że skoro na terenie pojawili się mugole, przelatując przez bramę równie dobrze mogłem sam siebie postawić przed Wizengamotem pod zarzutem celowego ujawniania świata czarodziejów i korzystanie z zakazanych środków transportu przy okazji. Miałem to jednak gdzieś - ostatnio nie działo się u mnie najlepiej. Ulla, którą poznałem, zdążyła mi nieco namieszać w głowie, po czym zupełnie zniknęła z mojego życia, tak z dnia na dzień, a ja o dziwo nie potrafiłem nad tym zupełnie przeskoczyć. Do tego niezwykle martwiła mnie sprawa mojego zbliżającego się wielkimi krokami... Ślubu. Styczeń był już blisko, a mi kończyły się dni wolności, z których tak bardzo nie potrafiłem korzystać. Arielle praktycznie nie spędzała ze mną czasu, zresztą ja sam nie miałem na to ochoty, z dnia na dzień czując, że cała ta szopka nie przynosiła nam żadnego pożytku. Głowiłem się co wieczór, co mogłem zrobić w tej sytuacji, z przykrością stwierdzając raz za razem, że nie mam w tej sprawie ani jednego, zasranego głosu. Targany nieprzyjemnymi myślami i równie srogim wiatrem, szedłem przed siebie przez most, szykując już różdżkę do rzucania zaklęcia. Jedyne co musiałem zrobić to powiększyć dywan, by zmieścił na sobie moją postać. Zeskoczyłem ze schodków rzucając dywan przed siebie. Zawisł kilka calu nad ziemią, a ja wycelowałem w niego końcem różdżki i rzuciłem niewerbalne Engorgio. Dywan ani drgnął. Przewróciłem oczami zirytowany, po czym rzuciłem zaklęcie po raz drugi, tym razem z odwrotnym skutkiem. Teraz dywan zmieściłby najwyżej moją jedną stopę. - Kurwa, Engorgio - powiedziałem w końcu, a dywan postanowił się zmniejszyć jeszcze bardziej. Spojrzałem na niego z rezygnacją i wziąłem w palce coś, co miało rozmiar chusteczki do nosa. Westchnąłem ciężko i zacząłem iść przed siebie, gotów przemaszerować całą drogę do mieszkania, gdy nagle dostrzegłem, że mimo później pory nie byłem w tym miejscu sam. Nieopodal, skryta w cieniu, jakaś laska macała kamienie. - Yy, co tu robisz? - zapytałem mało rezolutnie, nieco gubiąc trop. Dopiero wtedy przypomniałem sobie, że między moimi wargami tkwiła fajka. Wyciągnąłem ją i zacząłem obracać w palcach, obserwując przy tym nieznajomą w pelerynie (chyba).
kostki na Engorgio: 5, 1, 3, 4 Tu w poście uwzględniam tylko 5, 1, 3, czwórkę udaną zachowam na później
W uszach szumi mi cudzy szept, chłonę hektolitrami powietrze nocy. Czuję, że jestem już blisko, że coraz wyraźniej słyszę to, co duchy chcą mi przekazać - a jednak, kiedy jestem już prawie pewna, kiedy rozpoznaję słowa i zdania. Zaczynają składać się w historię, kiedy dociera do mnie coś, co nie brzmi raczej jak słownictwo duchów. Nie otwieram oczu, wciąż siedząc na grubej płachcie peleryny. - Kurwaengorgio? - mówię, z drapieżnym uśmiechem na ustach. - Ciekawe zaklęcie. Nim wstaję, otwieram oczy i obdarzam Cię czarującym spojrzeniem. W jednej dłoni wciąż ściskam różdżkę, próbując rzucić Lumos, wypowiadając zaklęcie bardzo cicho, ale zakłócenia magii mi na to nie pozwalają. Nic się nie dzieje, bo chociaż teoretycznie zmieniło się w Nox, jest tak ciemno, że nie ma to absolutnie żadnej różnicy. Następnie zrywam się na nogi i przemieszczam się w Twoją stronę, równym, sprężystym korkiem. Peleryna łopocze za mną jak skrzydła nietoperza. Nie widzę dokładnych rysów Twojej twarzy, ale nie wydają mi się szczególnie znajome. Pewnie widziałam Cię gdzieś na korytarzy, ale Ty nie widziałeś mnie - nie w takiej postaci. Zatrzymuję się bardzo blisko, tak by móc spokojnie spojrzeć w Twoje oczy. Nawet w półmroku dostrzegam ich osobliwą, zielonoszarą barwę. Kim jesteś? Może tylko jednym z duchów, które rzekomo tu rezydują? Może to tylko chwilowe złudzenie, próba? W książkach zawsze pojawiają się próby. Tak jakby wszystko nie mogłoby być po prostu łatwe. Patrzę na Ciebie wzrokiem nieprzyjmującym sprzeciwów. Unoszę brwi i każę Ci chwilę czekać na odpowiedź. Lyonesse zapewne nie zdobyłaby się na nic podobnego, być może zupełnie zignorowała taką interwencję. Ale Minnie? To była zupełnie inna osoba. - Wierzysz w legendy? - pytam, przekornie i z uśmieszkiem na zębach. - Duchy opowiadają najlepsze historie. Znacznie lepsze niż hogwarckie plotkary. Skrycie wywracam oczyma, przyglądając się wszystkiemu co mam przed sobą. Uśmiecham się, onieśmielająco i promiennie, nie wiedząc nawet czy możesz to dostrzec. Analizuję Twój wyraz twarzy, próbując dowiedzieć się z kim mam do czynienia. Nie wszyscy w końcu muszą wierzyć. Nie wszyscy muszą rozumieć - po prostu wiele na tym stracą. Spoglądam na przedmiot, który tak usilnie próbujesz powiększyć, starając się rozróżnić jego kontury. Czy to… Chustka do nosa? Z pewnością tak, dla kogoś, kto nie umie dobrze patrzeć. Czyli prawie dla każdego, tego jestem akurat pewna. - Czy to latająca wycieraczka, która stała się właśnie latającą chustką do nosa? - pytam, bez większych ogródek. Na wspomnienie tych słów w moich oczach pojawia się jakiś osobliwy, błękitny ogień. Pali się w nich iskierka zaciekawienia, bo przecież latające dywany są nielegalne. Ciężkie do zdobycia. Fascynujące. Gdyby to faktycznie był jeden z nich… W chudych palcach wciąż ściskam różdżkę, obracając ją w chudych palcach za połą peleryny. Na mojej twarzy maluje się ciekawość, pozornie zupełnie nieszkodliwa.
Początkowo spojrzałem na nią ze szczerym zdumieniem, a następni parsknąłem śmiechem słysząc ów zlepek słów, którym mnie przedrzeźniała. Uniosłem brwi, gdy zakapturzona postać nie tylko przemówiła ludzkim głosem, lecz również wstała i zaczęła podążać w moim kierunku, łopocząc na wietrze peleryną. Nie miałem pojęcia, kim była ta dziewczyna. Rysy jej twarzy nie wydawały mi się w żadnym stopniu znajome, na co zareagowałem zdziwieniem - do tej pory wydawało mi się, że kojarzyłem znaczną większość osób z okolicy mojego rocznika, przynajmniej wizualnie. Tajemnicza nieznajoma postanowiła jednak pozostać tajemniczą nie tylko w kwestii swojej tożsamości, lecz także sposobu wysławiania się. Nie codziennie spotykałem nieznajome, zakręcone laski w kapturach, które w jednym z pierwszych pytań dumają na temat wiary w legendy, toteż w odpowiedzi moje brwi powędrowały jeszcze wyżej, niemal ginąc pod pasmami opadających mi na czoło włosów. - Duchy opowiadają legendy? Co? - wypaliłem, nie mając pojęcia, co jej opowiedzieć. Nigdy nie poświęcałem czasu myślom na te tematy, nie miałem bladego pojęcia o większości szkolnych legend, które obchodziły mnie równie bardzo co zeszłoroczny śmiech, nie wspominając już o obecnych plotkach szkolnego Obserwatora, którego artykułów w życiu nie widziałem na oczy. Podobnie nie widziałem połowy twarzy dziewczyny, skrytej w cieniu nie tylko ze względu na naciągnięty na głowę kaptur. Jedynie jej usta mogłem dostrzec i w tej chwili rozciągały się one w onieśmielonym uśmiechu. Nie wiem, czy to jednak nie ja byłem bardziej zakłopotany tą sytuacją - zacząłem nawet myśleć, czy to nie jest przypadkiem jakaś pułapka... - Mam rozumieć, że siedzisz tu... By słuchać legend duchów? - zapytałem jeszcze, nie wierząc w absurdalność własnych słów. Przeniosłem wzrok na zmniejszony latający dywan, który trzymałem w palcach. - Tak - odpowiedziałem bez cienia ironii. - Za sprawą zaklęcia kurwaengorgio - dodałem jeszcze, nie mogąc powstrzymać łobuzerskiego uśmiechu cisnącego mi się na usta.
Przyglądam Ci się z uwagą, choć nie widzę wcale wiele – żałuję, że moja różdżka nie rozbłysła pod wpływem Lumos, ale to może i dobrze. Przynajmniej nie świecę Ci prosto w oczy. Mrużę nieznacznie powieki, jakby chcąc dostrzec więcej, rozproszyć ciemność. Na Twoje pytanie jedynie parskam i kładę rękę na biodrze. Co innego duchy mogłyby robić, poza opowiadaniem legend? Duchować? Mój uśmiech staje się jedynie szerszy, wyginam kąciki różanych ust, przekrzywiając nieco głowę. Ciemnozłote kosmyki przemykają mi przed oczyma, zasłaniając na chwilę świat, który i tak już pogrążył się w półmroku. Fatalnie. – Ludzie potrafią być nudni, duchy niekoniecznie – rzucam melodyjnym głosem, czyniąc kilka kroków w bok. W dłoniach trzymam różdżkę, nie widzę też powodu by wciąż ją chować. Obracam chłodnym kawałkiem drewna w palcach, co jakiś czas nawet cicho w niego stukam. – Legendy. Historii. Przypuszczam, że dla nich to raczej to drugie, w końcu część z nich zapewne widziała wszystko na własne oczy – mówię, odgarniając grzywkę, wciąż nieznośnie wpadającą mi do oczu. – Mówią, że aby poznać przyszłość, trzeba najlepiej poznać przeszłość. Robię dramatyczną pauzę, zupełnie jak w teatrze i wpatruję się prosto w te Twoje szarozielone oczy. Muszę do tego zadzierać głowę, co sprawia, że żałuję odjęcia sobie kilku centymetrów. Przyszłam oglądać kamienie, a nie wysokich jak drzewa blondynów. – Ale tak szczerze to nie wiem. Nie jestem fanatykiem historii magii – natychmiast niszczę tą atmosferę tajemnicy i grozy, stworzoną chyba przez nocne niebo, bezpośrednim komentarzem. – Mimo wszystko duchy wydają się ciekawą perspektywą. Wzruszam ramionami, tak, że moja peleryna unosi się i znów łopocze niezwykle głośno. Nie mija kilka minut, a mój wzrok osiada na zmniejszonym latającym dywanie. Wbijam w niego spojrzenie, jakby analizując, czy faktycznie jest tym, czym się wydaje. Dywan i jego właściciel. Niecodziennie spotyka się zakręconych facetów z wycieraczką łazienkową, która potrafi latać. Ale niecodzienność jest pociągająca na mnóstwo sposobów, zwłaszcza, gdy oglądam ją oczami Minervy. Gdy słyszę Twoją odpowiedź, mimowolnie pozwalam sobie na krótką lawinę śmiechu, kilka wysokich, czystych dźwięków, które w końcu giną gdzieś w objęciach nocy. Natychmiast przybieram na twarzy zarozumiałą minę i unoszę głowę tak, byś był w stanie to zobaczyć. – Widać, że nie znasz się na transmutacji – mówię, kręcąc szyją. Pozwalam tym słowom zawisnąć, pozwalam im wsiąknąć w strukturę dzisiejszego wieczora, nim decyduję się, by odezwać się ponownie. – Jeśli chciałeś go zwiększyć, zdecydowanie lepiej nadaje się do tego choleraengorgio - rzucam suchym, wyuczonym tonem niejednego hogwarckiego nauczyciela. Dopiero po tym na moją twarz wraca uśmiech, łobuzerski i szelmowski. W ramach demonstracji tych słów zaciskam mocniej palce na różdżce i wykonuję nią staranny, ale beztroski ruch. Moje usta układają się w słowa inkantacji, kierowanej w stronę dywanu. – Cholera, engorgio – wypowiadam, niczym najtrudniejsze i najbardziej skomplikowane zaklęcie świata. Moje skupienie jest jednak całkiem autentyczne i z różdżki wkrótce tryska snopek iskier, które powiększają chusteczkę w Twoich palcach ponownie do rozmiarów wycieraczki. – Widzisz? Polecam, sam spróbuj – sama jestem nieco zszokowana tym co robię, dlatego okręcam pukiel włosów wokół serdecznego palca, używając tego gestu jako tiku nerwowego. Jestem jednak teraz Minnie i jestem pełna kontrastów. Mogę robić co chcę i mówić na co mam ochotę. Być ekscentryczna.
Szczerze mówiąc kompletnie nie mogłem odnaleźć się w tej sytuacji. Całość była co najmniej dziwna, laska z pewnością ekscentryczna, a ja zdecydowanie zmęczony, co wcale nie ułatwiało łączenia faktów i prowadzenia rozmowy na tak osobliwy temat, jakim były duchy, legendy i historia magii. Swoją drogą ciekawy zestaw, nie powiem. Patrzyłem na jej skrytą w cieniu kaptura twarz i chyba nie udało mi się powstrzymać wpełzającego na moją gębę uśmiechu zakłopotania. O czym ona mówiła? Przypomniałem sobie, że mam w ustach fajkę i wyjąłem ją palcami, chowając z powrotem do kieszeni. Popatrzyłem na nią z jeszcze większym niezrozumieniem. - Czemu tak sądzisz? - zapytałem, choć nie do końca widziałem sens w kontynuowaniu tej rozmowy. - Poznać przeszłość, powiadasz? - dodałem, unosząc brew. Nigdy nie przepadałem za historią magii i o ile faktycznie dobrze było wiedzieć co nieco na jej temat, do moich ulubionych przedmiotów nie należała. Zawsze się nudziłem, chyba nigdy specjalnie nie przykładałem wagi do tego, co już było i bardziej skupiałem się na tym, co będzie. Moje zainteresowanie przyszłością i wróżeniem nie wzięło się znikąd - ten aspekt zawsze mnie ciekawił, co może się zdarzyć i kiedy nastąpią ważne momenty w moim życiu. Robiłem to może z ciekawości, może ze strachu, by poznać tajniki nowego dnia, ale na pewno z większą przyjemnością sięgałem po kulę lub tarota, niż po podręcznik historii magii. Nie było sensu jednak rozwodzić się nad tym tematem, z duchami nie ma się do kłócić. - O, w końcu przemówiłaś ludzkim głosem - powiedziałem na jej kolejne słowa. - To dobrze, już myślałem, że rozmawiam z jakąś kosmitką, którą fascynują dawne dzieje. Dla niej niecodzienne było spotkanie "wysokiego jak drzewo blondyna z latającym dywanem". Dla mnie z kolei rzadkością było natknięcie się na tak dziwną personę, siedzącą wśród kamieni i gadającą do (wyimaginowanych) duchów. Spojrzałem na nią z wciąż uniesionymi brwiami i parsknąłem śmiechem. Oj, zabolała mnie ta uwaga. Może nie byłem pionierem w dziedzinie transmutacji, ale z pewnością nie zasłużyłem na tak kąśliwy komentarz! - Jak mogłaś?! - Złapałem się teatralnie za serce udając, że rzeczywiście ugodziła mnie ta uwaga - Jesteś w komitywie z Craine, czy o co chodzi? - dodałem, kontynuując grę. Parsknąłem śmiechem, gdy wspomniała o zaklęciu i pokiwałem głową. - Pokaż mi, jak to się robi - poleciłem, ale mina szybko mi zrzedła, gdy po rzuceniu "choleraengorgio" dywan powrócił do rozmiarów wycieraczki. Nie dałem po sobie poznać, że skutecznie zmyła mi z twarzy głupawy uśmieszek, więc odchrząknąłem i powiedziałem po niej: - Cholera, Engorgio. Co jest, kurwa? Dywan powrócił do pierwotnych rozmiarów, a ja już sam nie wiedziałem, co mam z tym fantem zrobić. Odchrząknąłem ponownie i schyliłem się, by złapać jego koniec i zwinąć go w luźny rulon, co by nie leżał pod nogami i nie porwał któregoś z nas przypadkiem. - Człowiek uczy się całe życie, dzięki - bąknąłem do dziewczyny.
korzystam z kostki, którą wyrzuciłam poprzednim razem, zaklęcie udane!
Wybiła siedemnasta. Oczekiwanie na kolejnych studentów było niezwykle trudne, dlatego też Estela rozpoczęła przechadzenie po kamiennej polanie, gdzie to oczekiwała na swoich studentów. Owszem, wiedziała, że lenistwo jest jeszcze większe, gdy to popołudnie trzeba spędzić na zajęciach, ale przecież warto czasem poświęcic trochę wolnego czasu, kiedy można zdobyć wiedzę, prawda? Na samą myśl o dwóch przystojnych studentach uśmiechnęła się promiennie, bo najbliższy czas wydawał się być naprawdę przyjemny. Kiedy dostrzegła tylko przedstawicieli trzech domów, skinęła im na powitanie głową. - Witam was - powiedziała ze spokojem i zatrzymała się na wprost trzech uczniów. Taksowała wzrokiem twarz Neirina, następnie Rileya i wreszcie zatrzymała się na Vivien, by uświadomić ich w tym, czego zaraz doświadczą. - Razem z profesor Sanford ustaliłyśmy, że pokażemy wam jak przebiega cały proces warzenia mikstur, a co za tym idzie, dzisiaj będziecie poszukiwać jednego ze składników - owszem, takie lekcje zdarzały się rzadko, ale być może ktoś równie chętnie zdecyduje się na poprowadzenie w ten sposób zajęć? - W ciągu najbliższych czterdziestu pięciu minut, będziecie musieli odszukać korzenia waleriany, w którym to znajdują się fasolki, które na pewno jeszcze wam się przydadzą - wydawać by się mogło, że to nic trudnego, czyż nie? Już niebawem uda się to zweryfikować... - Ubierzcie rękawicie i zaczynajcie poszukiwania!
Spoiler:
MECHANIKA Każdy z Was rzuca dwiema kośćmi. Pierwsza określa to co Wam się przydarzyło w trakcie pojedynczych poszukiwań. Druga opisuje co się dzieję, gdy postanawiacie połączyć siły. Oczywiście, możecie zrezygnować z rzucania pierwszej kości i od razu przejść do działania w grupie, ale kto wie - może kości okażą się dla Was łaskawe? (Należy pamiętać, że w pierwszej opcji nie przysługuje Wam żaden przerzut, warto się więc dogadać jaką ściężkę poszukiwań wybieracie!) Jeśli wybieracie opcję pracy wspólnej: Wasza grupa liczy trzy osoby: @Riley Fairwyn, @Neirin Vaughn, @Vivien O. I. Dear, na początek musicie zsumować wasze punkty z kuferków z dziedziny zielarstwa i jeżeli łącznie posiadacie minimum 10 punktów - przysługuje wam jeden przerzut. Ta zasada obowiązuje również przy większej ilości, bo za każdą dziesiątkę dostajecie kolejną szansę. Weźcie jednak pod uwagę, że przerzutu dokonuje tylko osoba pisząca pierwszy post po całej turze, wtedy też sumuje Wasze kości na pracę w grupie, wy następnie musicie się ustosunkować do jej wyniku.
Kości dla samotnych poszukiwaczy: 1,4,6 - wiedziałeś, że mimbulus mimbletonia zawiera w sobie płyn, którego nieprzyjemny zapach może aż tak przeszkadzać? Teraz już wiesz, wszak to właśnie z tą rośliną musiałeś się zmierzyć, zaś ona pobrudziła ci ubranie! 2 - zaskakująco, szybko poszło! Znalazłeś to, czego szukałeś! 3,5 - poszukując waleriany, natrafiłeś na drzewo, którego postanowiłeś dotknąć, okazało się, że to chmurnik, który od razu cię uczulił, a ty niestety musisz się mierzyć z okropną wysypką, która utrudnia ci dalsze poszukiwania...
Kości dla grupowej pracy: 3-8 - Ten dzień na pewno nie należy do zbyt udanych, a kiedy jedno z was (pierwsza osoba pisząca po tej, która opisała waszą kość, o ile nie doszło do przerzutu) odeszło kawałek dalej, wpadło w niedużą dziurę, z której należałoby się jak najszybciej wydostać. Nie byłoby w tym nic problematycznego, gdyby nie fakt, że na dnie rosły... diabelskie sidła. (Proszę, by Vicario została o tym poinformowana adnotacją na dole, na pewno wam pomoże). 9-14 - UWAGA! Kryć się! Zostaliście ofiarami zmasowanego ataku samosterowalnych śliwek! Wasze ubrania są caluteńkie brudne, podobnie jak twarz i włosy... Chyba trzeba się umyć i raz jeszcze wrócić do kamiennego kręgu w późniejszym terminie, by udało się odnaleźć upragnioną roślinę! Jednak co to... Czyżbyście dostrzegli kilka błyszczących się monet? Tak, w wasze dłonie trafiło 80 galeonów! 15-18 - brawo, waleriana jest w waszych rękach!
PAMIĘTAJCIE! Walczycie w ogólnej klasyfikacji! Osoba, która napisze post jako pierwsza otrzyma 15 punktów, następna 12, kolejna 8. Jeśli uda wam się zrobić zadanie za pierwszym razem i bez przerzutów, dostaniecie dodatkowe 10 punktów do ogólnej klasyfikacji! Warto też przemyśleć całą lekcję, bo zawsze możecie otrzymać za kombinatorstwo dodatkowe punkty do ogólnej klasyfikacji. Podejmicie decyzję czy roślinę chcecie zdobyć uczciwie czy jednak wolicie "troszkę" pouszukiwać! O potrzebie interakcji z Vicario wystarczy mnie poinformować na pw @Marceline Holmes
POWODZENIA!
WAŻNE!!! Uwaga! W przypadku, gdy w grupie pozostaną dwie osoby, pierwsza rzuca DWIEMA kostkami, druga zaś jedną. Później odczytujecie z przedziałów swój wynik.
Ostatnio zmieniony przez Estella Vicario dnia Nie Kwi 15 2018, 14:40, w całości zmieniany 2 razy
Neirin Vaughn
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 196cm/106kg
C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
Kruk napastował go już od rana, trzymając w dziobie osobliwy list. Chłopak nie spodziewał się dostać czegokolwiek, a już tym bardziej nie od nauczycielki. Mógł domyślać się tylko, iż zwój dostarczyła sowa, ale czarne ptaszysko przegoniło potencjalną konkurencję o atencję Neirina, teraz dopraszając się pochwał za wspaniałe wykonywanie obowiązków listonosza. Nie powinno nikogo (a przynajmniej tych, którzy znają kruka) dziwić, iż nie oddał przesyłki, aż nie został porządnie wydrapany pod dziobem, pogłaskany po karku i nagrodzony kawałkiem szynki. A nawet po tym nie odczepił się nadmiernie, wdrapując co i rusz na ramię rudzielca. W końcu Walijczyk odpuścił sobie próby przegonienia stworzenia, zabierając je ze sobą na lekcję. Bezwiednie gładził kruka po piersi, kiedy zbliżał się razem z pozostałą dwójką na umówione miejsce. Mało tutaj uczniów. Ten etap mają wykonywać trójkami? Dziwnie chłopakowi było brać udział w jakimkolwiek przedsięwzięciu bez obecności Liama czy Jacka. Czuł się subtelnie nieswojo, ale szybko to uczucie zniknęło na widok promiennego uśmiechu nauczycielki. Nie powinno być źle. Co prawda na zielarstwie znał się jak krowa na gwiazdach... Ale nie może być aż tak trudno znaleźć jedną bylinę, prawda? Jeszcze nie zdawał sobie sprawy, jak mocno się myli. W milczeniu ubrał rękawice, zerknąwszy po towarzyszach. Długą chwilę się wahał, wolno poprawiając każdy palec okryty materiałem. - Kiedy się rozdzielimy, przeszukamy większy teren - zaproponował niezbyt głośno. Tak właściwie to nie była propozycja, a rodzaj usprawiedliwienia się, dlaczego niedługo po tym oddalił się od zgromadzenia, ruszając w całkowicie losową stronę i na śmierć zapominając, że kozłek lubi wilgotne środowiska. Winien raczej udać się bliżej jeziora... Nigdy nie był orłem z zielarstwa. Nic zatem dziwnego, iż nie zdawał sobie zupełnie sprawy z właściwości mimbulusa. Wręcz przeciwnie, zauważając kaktusa rosnącego na błoniach angielskiego hrabstwa, uległ wewnętrznym pokusom, by się doń zbliżyć. Kucnął obok pulsującej rośliny, przypatrując się kuleczkom pokrywającym jej powierzchnię. - Waleriana! - Zakrakał kruk, dziobiąc swego właściciela w ucho. - Spokojnie... Jeszcze mam czas - odgonił delikatnie pupilka dłonią, zanim spróbował wykopać kaktusa. Hej, to kaktus. Na dodatek się rusza. Oczywiście, że chce go sobie wziąć, chociaż zielarstwo tak do niego pasuje, jak do świni siodło i zapewne sukulent szybko by w rękach rudzielca wyzionął roślinkowego ducha. Tym lepiej dla niego, że zaczął się bronić, pryskając na szatę chłopaka cuchnącą wydzieliną. - Głupi - skomentował kruk, odlatując z ramienia Neirina i lądując trzy kroki za nim, kracząc donośnie. Chłopak wstał, kaszląc od nieprzyjemnego zapachu. To skutecznie ostudziło jego i tak niezbyt intensywny zapał do samodzielnych wojaży. Nie należy zatem się dziwić, że szybko wrócił do grupki przy kamiennym kręgu, zdejmując uczniowską szatę. Został w samej podkoszulce i jeansowych spodniach. Co prawda odsłonił teraz tygrysi ogon, efekt zaklęcia transmutacyjnego rzuconego na niego jakiś czas temu przez jedną z uczennic, ale nie robił sobie nic z tego, iż pozostałe osoby dojrzą zwierzęcy dodatek. Nie przeszkadzał mu i wręcz zapomniał, że powinien się go pozbyć. To mu się zdarza, proszę nie oceniać. Rzucił uczniowski mundurek gdzieś w trawę. Reszta ubrania nie śmierdziała aż tak mocno, nie zdążyła przesiąknąć płynem. Na jego szczęście. A na nieszczęście, kruk dreptał pieszo śladem właściciela i widząc odsłonięty ogon, złapał w dziób końcówkę, ciągnąc lekko. Puchon chwycił kitę, odciągając ją od ptaszyska. - Może jednak poszukajmy razem - Bo wy przynajmniej wiecie, czego szukamy. Bo wiecie, prawda?
Kuferek zielarstwo: 0 |: Pierwsza kość: Tak? A co mi szkodzi. 4. Druga kość:6
Nie byłam specjalistką w kwestii zielarstwa, traktowałam je raczej jako dodatek do eliksirów, ale list od Vicario potraktowałam bardzo poważnie. Na zajęciach pojawiłam się punktualnie, mimo że miałam już inne plany i byłam zupełnie nieprzygotowana do lekcji. Na miejscu spotkałam mojego kuzyna i młodszego Puchona, którego znałam jedynie z widzenia. Przywitałam się z nimi, po czym wsłuchałam się w polecenie opisane przez Vicario. - Racja - rzuciłam w stronę Puchona powoli naciągając na palce rękawice. Po chwili rozdzieliliśmy się i każdy z nas poszukiwał waleriany na własną rękę. Trudno ukryć, że mi osobiście szło tragicznie. Przeszukując okolice przypadkiem zahaczyłam łokciem o jakąś roślinę - trwało to dosłownie sekundę i chociaż wcześniej nie miała pojęcia z czym mam do czynienia to smród obleśnej mazi która obryzgała mój rękaw i sporą część szaty uświadomił mnie, że była to mimbulus mimbletonia. Nie dość, że nie byłam ani krok bliżej od odnalezienia rośliny, to jeszcze cuchnęłam niemiłosiernie. Zrezygnowana postanowiłam wrócić na moment do kręgu i odpocząć - jak się okazało czekał tam również Neirin. - Ładny ogon - rzuciła zupełnie szczerze, bez cienia ironii. Gdy chłopak zaproponował dalsze poszukiwania w grupie skinęłam głową licząc, że zaraz dołączy do nas również Riley. W trójkę byłoby zdecydowanie łatwiej. Nie mogąc dłużej znieść obleśnego smrodu mojej szaty szkolnej wzięłam przykład z Puchona i również ją zrzuciłam. Byłam niestety w odrobinę mniej komfortowej sytuacji niż mój towarzysz, gdyż miałam na sobie sukienkę na ramiączkach - nie spodziewałam się babrania w ziemi, a z racji rosnącej temperatury nosiłam pod szatą wyłącznie bardzo lekkie rzeczy. Nie byłam mistrzynią transmutacji, wolałam więc nie ryzykować zmiany ciuchów, mimo że było i dość chłodno. Chciałam tylko szybko ruszyć na poszukiwania i mieć to z głowy.
Kuferek zielarstwo:9 Pierwsza kość: 4 Druga kość: 6
Estella doskonale widziała, że @Riley Fairwyn chyba czuł się nie na siłach, dlatego zaleciła mu, by na chwilę usiadł i poczekał aż poczuje się lepiej, proponując mu przy tym, że sama pomoże @Neirin Vaughn i @Vivien O. I. Dear. - Moi drodzy, musicie wiedzieć, że pierwszą część poszukiwań odbędę z wami ja, gdyż pan Fairwyn musi chwilę dojść do siebie - powiedziała z nutą uśmiechu, ale i troski w głosie. - Spokojnie, na pewno wszystko będzie dobrze, o ile odpowiednio się skupicie i będziecie umieli czytać ze znaków - dodała tajemniczo, a zaraz potem podeszła do jednego z miejsc, gdzie być może ukryła sporą porcję waleriany. Nie chciała zdradzać wszystkiego od razu i podawać im na tacy pewnych podpowiedzi, bo jeśli potrafili czytać między wierszami lub z ruchu dłoni czy też ułożenia całego ciała, byli w stanie odkryć każdy sekret.
INFORMACJA
Spoiler:
Z racji nieobecności Riley'a, postanowiłam wam trochę pomóc. Dotychczasowe kostki modyfikujemy i podrzucam wam nowe, dzięki którym prawdopodobnie uda się odnaleźć upragniony składnik.
Widzicie, że Vicario przechadza się to tu to tam i zastanawiacie się - dlaczego. Raz po raz pokazuje na krzewy, kamienie, ale nie podpowiada w niczym, by nie było zbyt łatwo.
Rzucacie dwiema kostkami, pierwsza określa wasz sukces, natomiast druga odpowiada za ilość waleriany, którą znajdujecie.
1 Pech chciał, że zrobiłeś krok w przód i wpadłeś w dziurę, gdzie na dnie rosły diabelskie sidła. Niestety, ale druga kostka się nie liczy, a pomóc musi ci Estella lub towarzysz, by jakoś cię stamtąd wydostać. Rzuć jedną kostką, jeśli będzie parzysta - nic ci się większego nie stało; nieparzysta - musisz udać się obowiązkowo do skrzydła szpitalnego i poprosić pielęgniarkę o pomoc ze swoimi zadrapaniami. 2,5 Dostrzegłeś, że Estella przechadza się wzdłuż jednego krzewu i od razu tam podchodzisz. Odnajdujesz całe mnóstwo waleriany i postanawiasz od razu przejść do rzeczy i ją zerwać. Druga kość oznacza, ile udało ci się zdobyć liści. 3,6 Nie spodziewałeś się ataku samosterowalnych śliwek? Masz pecha, bo twoje ubranie jest całe ubrudzone! Poproś o pomoc towarzystwa, bo w przeciwnym razie - będziesz musiał tutaj wrócić sam. 4 Pięknie! Udało się! Waleriana znaleziona, a druga kość podpowiada, ile udało ci się jej odnaleźć!
PS. Przy negatywnych kostkach, które nie dają wam waleriany, możecie dokonać kolejnej, ale tylko JEDNEJ próby w rzuceniu kostką. Gdyby i ten raz okazał się feralny, warto spróbować poszukać wspólnie składniku stosując się do instrukcji z pierwszego posta.
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Rozmawiałam z Marce, gramy normalnie pierwszy scenariusz. PS. Sorki za jakość, nie chce was dłużej blokować, a nie mam czasu na dopracowanie posta tak, jakbym tego chciała < /3
List od Vicario był dla mnie ogromnym zaskoczeniem. Nie sądziłem, że zajęcia z profesor Sanford rozciągną się także na współpracę z nauczycielką zielarstwa. Prawdę mówiąc, wolałbym, gdyby to Thijs zajmował się doglądaniem nas podczas poszukiwań składników. Miałem do niego już pewne zaufanie, czując do Estelli odrobinę niechęci po lekcji z rozpoznawaniem gleby. Uznałem ją po prostu za koszmarnie nudną i chodzącą na łatwiznę nauczycielkę, która dzisiaj miała zaserwować mi jedynie porcję bezsensownego biegania w kółko. Przybyłem do kręgu i przywitawszy się ze wszystkimi obecnymi, przyjrzałem się krukowi Neirina. Pomyślałem, że to naprawdę piękny okaz, lecz nie miałem okazji do uważnej analizy, gdyż Vicario przemówiła. Nie powiem, perspektywa szukania korzeni trochę mnie przerażała. Wolałbym już poszukiwania drzewa, z tym chyba potrafiłbym sobie poradzić… a przynajmniej miałbym na to realne szanse. Znałem się na drewnie o niebo lepiej, niż na korzonkach. Tak naprawdę to wcale nawet nie lubiłem eliksirów, po co ja się w to wpakowałem? Miałem dość nietęgą minę, więc przed całym tym szukaniem, zaczekałem najpierw aż moi towarzysze odejdą. Kiedy zostałem sam z Estellą, odezwałem się: - Pani profesor, mógłbym prosić o przypomnienie mi jak wygląda waleriana? - Czułem się niepewnie ze swoją niewiedzą, dlatego też wolałem nie kręcić się w kółko, szukając czegoś niewłaściwego. Kiedy uzyskałem potrzebne mi informacje, wyruszyłem w teren tylko po to, aby i tak pomylić walerianę z mimbulusem. Rany, ale byłem żałosny. Wróciłem z pustymi rękoma, na szczęście nie jedyny. Ba, zarówno ogoniasty Neirin (któremu to przyjrzałem się uważniej z nieco dziwną miną), jak i moja kuzynka mieli szaty poplamione śmierdzącym płynem. Podczas, gdy oni się rozbierali, ja po prostu oczyściłem się niewerbalnym zaklęciem. Uczucie było średnio przyjemne, ale chociaż nie śmierdziałem już tak, jakbym wkładał ręce po łokcie do toalety Jęczącej Marty. To wszystko okazało się zupełnie niepotrzebne. Podczas grupowych poszukiwań, zaatakowała nas cała chmara samosterowalnych śliwek. Waliły w nas zajadle, zmuszając do odwrotu, wczepiając się we włosy i rozchlapując na twarzach. Kiedy stamtąd zwialiśmy, wyglądaliśmy już jak ofiary Irytka. Monety, które odnaleźliśmy zamiast korzenia, nieszczególnie poprawiły mi nastrój. Otarłem twarz rękawem szaty, aby pozbyć się lepkiego dyskomfortu. Podziałało jedynie na chwilę. Słodki sok zaczął zastygać mi na włosach, formując je w nastroszoną szopę. - Chyba nic z tego - westchnąłem, zerkając tęsknie w stronę, z której przyszliśmy. Jednakże wtedy też coś przyszło mi do głowy. Nie zamierzałem odchodzić z pustymi rękoma. Teraz także i ja zrzuciłem szatę. Złożyłem ją na dwa razy i podszedłem do Estelli złożywszy ją na ramieniu i starając się ignorować nieprzyjemne ciągnięcie towarzyszące napinaniu posklejanej skóry. Popatrzyłem na nią, uśmiechając się doń nieśmiało i niepewnie. Prawdę powiedziawszy, tak młoda i całkiem przyjemna dla oka nauczycielka, trochę mnie onieśmielała. - Profesor Vicario… - zacząłem, szukając odpowiednich słów, którymi mógłbym ją przekonać do swojego planu. - Czy mógłbym poszukać waleriany wraz z panią? Nie chciałbym tak szybko się poddawać.
Kuferek zielarstwo: 9 Pierwsza kość: 6 Druga kość: 2 i przerzuciłam na 1, także :") Chłoszczyść 4
Neirin Vaughn
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 196cm/106kg
C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
// Wybaczcie, miałem pracowity tydzień, a potem migreny w weekend...
Nie spodziewał się komentarza rzuconego w stronę ogona. Machnął nim nawet, zanim pozwolił zwierzęcemu dodatkowi opaść luźno, jedynie niekontrolowanie zawijając końcówkę. - Dziękuję. Jest też bardzo miękki. Chciałabyś pogłaskać? - Rzucił całkowicie neutralnie i bez żadnych podtekstów, co można było wywnioskować po jego obojętnym tonie. Neirin daleki był do wyrywania lasek na długi ogon. Chociaż teraz aż prosiło się o dwuznaczny tekst... To po prostu nie był typ flirciarza. Wobec tego propozycja dotyczyła tylko i wyłącznie niecodziennej okazji, aby posmyrać tygrysa. Nie wyłapał dziwnego spojrzenia Riley'a, acz na pewno kruk zwrócił na chłopaka uwagę. Nawet smród aż tak ptakowi nie przeszkadzał. Błogosławione niech będzie ewolucyjne stępienie węchu u pierzastych. Dzięki niemu kruk mógł podejść - wciąż na piechotę - bliżej Krukona i spróbować rozwiązać mu buta. Gwałtownie odskoczył, gdy tylko ruszyli na poszukiwania waleriany, podążając za nimi łapka za łapką. Szybko jednak ewakuował się z pola rażenia śliwy - znacznie szybciej niż nieszczęśliwi uczniowie. Ptaszysko usiadło na gałęzi i zaczęło z siebie wydawać dźwięk denerwująco mocno przypominający śmiech, kiedy grupka dzielnych poszukiwaczy waleriany wracała z podkulonymi ogonami (w przypadku Neirina dosłownie) pod kamienny krąg. Ociekali sokiem oraz liśćmi, jakie przykleiły się do przemoczonych śliwkowymi wnętrznościami ciał. Puchon zatrzymał się niedaleko nauczycielki, ścierając ręką większość rozciapcianych śliwek z twarzy. Miał teraz pięknego, rudego irokeza, a nigdy nie czuł się punkiem. Zatem spróbował rzucić chłoszczyć... W efekcie jeszcze mocniej wyklejając się sokiem. Drugie chłoszczyć przyniosło jeszcze gorszy efekt, pokrywając chłopaka następną warstwą lepkich, owocowych zwłok. - . . . . - rzucił różdżkę w trawę w wyrazie "pierdzielę te zaklęcia", zanim zdjął podkoszulkę i w miarę otarł się z najgorszego brudu. Wyżymając przy okazji ogon. Biedna kita wręcz ociekała sokiem. - Jeszcze jedna taka przygoda i skończą mi się ubrania - rzucił mrukliwie, patrząc na odzienie. Szata śmierdzi gorzej niż gnijące ryby, podkoszulek cały w soku... Spodnie nie lepiej, ale woli zostawić je już na tyłku, bo jak znowu coś go ochlapie, oberwie po gołym zadku. Wraz z tym niepełnym striptizem odsłonił brzydkie blizny po poparzeniach na sporej części brzucha i piersi.
Kostki - poszukiwania wspólne6 Kostki - chłoszczyć3, 3, 3, 3... 4! Ale i tak rzucał tylko dwa razy. Spod czwartego nieudanego chłoszczyć by się już nie wygrzebał...
- Oczywiście, panie Fairwyn - odpowiedziała z cieniem uśmiechu, a zaraz potem pomogła chłopakowi w poszukiwaniach. Od razu zamierzała podpowiedzieć im parę rzeczy, wszak jakby nie patrzeć, mieli zdecydowanie utrudnione zadanie. Riley wydawał się słabszy, co pewnie było poskutowane też mniejszym skupieniem, ale przecież był tak bardzo urokliwy, że nie mogłaby mu odmówić! - Spokojnie, panie Vaughn! - rzuciła nagle, gdy dostrzegła jak chłopak stara się wyczyścić ubrania. Pokręciła nieznacznie głową, bo jakież to narwane było? Całe szczęście, że panna Dear zachowała choć odrobinę spokoju. - Vivien, bardzo proszę żebyś podeszła do tamtego kamienia i poszukała dokładnie, czy nie ma tam czasem waleriany, dobrze? - zagaiła ślizgonkę i liczyła, że dziewczę zrozumie cichą aluzję.
Podpowiedź:
Spoiler:
Z racji, że powstało małe zamieszanie, postanowiłam wam ułatwić zadanie. @Vivien O. I. Dear otrzymuję jedną szansę na rzucenie kostkami, jeżeli będzie ona parzysta - znalazła walerianę i możecie odetchnąć z ulgą, bo jest jej naprawdę sporo; kostka nieparzysta wiążę się z drugą opcją: @Riley Fairwyn i @Neirin Vaughn muszą rzucić kostką i do nieparzystej cyfry oczek u Viv dodać swoje (jest wam potrzebne minimum 13 oczek), ostatnia osoba podkreśla czy udało wam się zdobyć walerianę.
Bonus Oprócz pierwszego zadania - każdy z was rzuca na swój fant; rzucacie trzema kośćmi. Pierwsza odpowiada za znalezisko, zaś dwie kolejne za miejsca.
1 20 galeonów 2 2 dodatkowe korzenie waleriany 3 fiolka eliksiru tęczowego 4 10 punktów dla domu (zapisane na karteczce!) 5 5 galeonów 6 piołun
Miejsce: 1-3 na kamieniu 4-5 lewitujące nad głową osoby, której post jest wcześniejszy niż twój 6-9 w dłoni Estelli 10-12 w krzakach
UWAGA! Każdy upominek znajduje się w ozdobnym woreczku!
W gruncie rzeczy biorąc pod uwagę, że @Neirin Vaughn zachowywał się troszkę inaczej niż większość znanych mi chłopców nie dopatrzyłam się podtekstu w jego wypowiedzi, więc od razu pogłaskałam jego ogon. - Faktycznie miękki - powiedziałam, ale nie było szans na kontynuowanie tej rozmowy, bo wrócił Riley i zdecydowaliśmy, że poszukamy razem. Niestety te działania również spełzły na niczym - po chwili zostaliśmy zaatakowani przez samo sterowalne śliwki - ataku tego nie wynagrodziło nam nawet znalezione osiemdziesiąt galeonów - smród i syf na moich ciuchach i włosach był nie do wytrzymania. Nie miałam szans się oczyścić, bo moja różdżka się zablokowała, a dalszy striptiz wydał mi się głupim pomysłem - nie żebym się wstydziła, po prostu szukanie waleriany w samej bieliźnie, jeszcze w taką pogodę wydawało mi się do reszty poronionym pomysłem. Pewnie zajęłoby nam to jeszcze ze sto lat, gdyby nie pomoc Estelli - jej wskazówka sprawiła, że w ciągu kilku minut przeszukiwania terenu wokół kamienia udało mi się w końcu dorwać walerianę, w na tyle dużej ilości, że spokojnie mogłam podzielić się z moimi towarzyszami. W ramach nagrody (?) otrzymałam od kobiety jeszcze dwa korzenie.
Kostka na poszukiwanie: 2 -> ZNALEZIONE Kostka na przedmiot: 2 -> 2 dodatkowe korzenie Kostki na miejsce: 2 + 6 = 8 -> w dłoni Estelli
Na całe szczęście, grupa druga poradziła sobie naprawdę dobrze - mimo kilku komplikacji. Jakby nie patrzeć, przedstawiciele trzech różnych domów poradzili sobie całkiem dobrze i dzięki temu Vicario nie miała żadnych oporów przed tym, by zaklasnąć w ręce, gdy Vivien oznajmiła iż odnaleźli upragniony przedmiot. Najważniejszym w końcu było to, by wyszli z tych zajęć z przedmiotem, który na pewno przyda im się już niebawem. -Gratuluję, nie zawiedliście mnie! - zakrzyknęła radośnie, po czym odwróciła się w stronę szkoły. Oczywiście, miała nadzieję, że uczniowie zrozumieli iż to nie koniec całego wyzwania, a już niebawem rozpoczną kolejną zabawę - tym razem z wywarem żywej śmierci.
Spoiler:
Punkty dla domu: Hufflepuff - 10 punktów Slytherin - 15 punktów Ravenclaw - 5 punktów
Brak interakcji na jakiegokolwiek posta - 5 punktów z ogólnej klasyfikacji: Riley 3 (-5 punktów na reakcję w kostkach)
/zt wszyscy
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Czekał w kamiennym kręgu wraz z jedną ze szkolnych mioteł oraz skrzynią ze sprzętem do quidditcha. Jedną pałką bawił się, podrzucając ją z ręki do ręki, druga stała oparta o skrzynię. Zamierzał zacząć sprawdzać predyspozycje wszystkich co do konkretnych pozycji. Kto wie, czy w kimś nie drzemie ukryty talent? Może jest wśród uczniów, albo studentów ktoś, kto nie zapisał się do drużyny, a mógłby być ich czarnym koniem? Rozgrywki o Puchar Qudditcha były w trakcie, wiele jeszcze mogło się zmienić. Z przyjemnością odkryłby nowy talent i pomógł którejś z drużyn. Dodatkowo był ciekaw, ilu z nich wie cokolwiek o historii gier miotlarskich. Dziś teoria, a w przyszłości być może uda się sprawdzić to w praktyce. Powoli zbliżały się ferie i z pewnością wiele osób myślami było na wyjeździe. Lepiej, żeby nikt nie przyszedł z głową w chmurach, bo ktoś może ucierpieć. Zamierzał przeprowadzić wykład, wzbogacony o element zaskoczenia, który nawet od niego będzie wymagał skupienia. Nie chciał nikogo odsyłać do skrzydła szpitalnego ze złamaniem. W końcu dostrzegł zbliżających się uczniów, więc stanął w miejscu z lekkim uśmiechem na twarzy, zakładając pałkę na ramię. - Siądźcie na ziemi obok swoich mioteł - polecił, wskazując gestem środek kręgu. Zawsze lubił tutaj przychodzić, gdy sam był uczniem. Co prawda nigdy nie zdołał wyciszyć się na tyle, aby usłyszeć tutejsze duchy, jednak doceniał klimat kręgu. Teraz w idealny sposób wyznaczał miejsce prowadzenia zajęć. Z pewnością jeszcze nie raz z niego skorzysta. Czekał, aż wszyscy zajmą wybrane miejsca, żeby móc swobodnie rozpocząć zajęcia.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Wędrowała na błonia w towarzystwie bliźniaka. Trzymała @Elijah J. Swansea pod ramię, a w drugim ręku dzierżyła miotłę - niestety szkolną. Nie miała czasu wybrać się do sklepu miotlarskiego, ale planowała przed meczem jeszcze wygospodarować czas, by nabyć coś lepszego niż te szkolne Zmiatacze. - Nie mogę doczekać się meczu. - mówiła do brata zanim jeszcze doszli do nauczyciela. - Pierwszy raz będę grać na nowej pozycji. Przyznam, że się stresuję. Trening poszedł mi tak kiepsko, że po prostu wstyd przed całą drużyną. - trajkotała, zalewając bliźniaka informacjami i swoimi własnymi odczuciami wiedząc, że lada moment ją uspokoi i zapewni, że sobie poradzi. Cokolwiek zrobi to z pewnością za minutkę poczuje się podniesiona na duchu. - Dzień dobry, profesorze! - uśmiechnęła się do nauczyciela. Ostatnimi czasy zakupiła nowy komplet stroju quidditcha - a pod choinkę dostała kompas na złote znicze. Wzięła go ze sobą nie wiedząc czy będzie go dzisiaj używać. Jedno było pewne - lekcja z profesorem Walsh nie powinna być tak "mordercza" jak treningi organizowane przez Elijaha. Taktownie o tym nie wspominała, choć komentarz cisnął się jej na usta. Gdy psor kazał im usiąść, posłała bratu niepewne spojrzenie. Jak to, siadać? Jeśli już to spodziewała się, że na miotle. Może zaczną od rozgrzewki? Poza tym siadanie na śniegu wzbudzało w niej pewien opór. Wydęła dolną wargę, wycelowała różdżkę w ziemię i oczyściła ją dyskretnym zaklęciem ze śniegu. Nachyliła się do brata, by wyszeptać swoje myśli: - Myślisz, że mogę transmutować kamień w koc? Tyłki nam zmarzną. - odstawiła miotłę poziomo nad ziemią i bardzo niechętnie usiadła obok. Wzdrygnęła się z zimna.