Tuż przy wiszącym moście znajduje się to niezwykłe miejsce. Nikt nie wie kto, kiedy i po co ustawił tutaj te kamienie. Możliwie, że były jeszcze nim zbudowano Hogwart. Każdy kto usiądzie w środku, zamknie oczy i w zupełne ciszy wsłuchiwać się będzie w otaczające odgłosy ma szanse usłyszeć ciche szepty zamieszkujących to miejsce duchów.
- Dzięki... - powiedział, kiedy skończyło się pieczenie wargi, a pod głowę została podłożona mu poduszka. Mógł sobie tu pospać jakiś czas, jednak chyba w końcu by zamarzł, prawda? Szkoda. Tak jakoś trudno mu było wstać. Wyjątek prawa Gampa brzmiał: ,,Nie można z niczego stworzyć jedzenia, można powiększać jego ilość, jeżeli już jakieś mamy. Nie można również przetransmutować istniejącego produktu w inny". Kocie żarełko z kamieni chyba by nie wypaliło. Bo w końcu ludzie czasami też jedli to, co koty... Koleżanka Matiasa z Helsinek uwielbiała jeść psią karmę. Chrupała jak chipsy. - Robię za piedestał dla Pana Anubisa. - powiedział widząc przed sobą wyłącznie wypiętą kocią pierś.
Morgane Charpentier
Rok Nauki : III
Wiek : 31
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Zamrugała kilka razy. - Wiesz... Może chodźmy do domatorium? Trudno.. Wbije się do męskiego - Wstała, bo już jej przeszkadzało, że siedzi na czymś zimnym i mokrym. Kichnęła. Ups.. Czyżby była przeziębiona? Chyba ma w torbie jakiś mugolski syrop i może jakiś lek na gardło. Wolała to niż udanie się do skrzydła szpitalnego. O nie! Tylko nie to. Z kimś może iść, ale nie za swoją sprawą. To nie lęk przed lekarzami. A może jednak? - Lepiej idźmy.. Przeziębisz się... - zatroszczyła się.
Wstał z trudem. Biedny kot, który syknął zjeżdżając z jego piersi. - Masz rację, powinniśmy wracać. - powiedział otrzepując płaszcz ze śniegu. Też nie cierpiał lekarzy. Niby się znali, a... Zawsze każdy miał inne zdanie. No i ogólnie chorowanie nie było przyjemne. Najgorszy był katar, ciągłe noszenie ze sobą chusteczek. Kaszel, przez który nikt nie mógł mówić. Gorączkę jeszcze dało się wytrzymać, chociaż podłoga wirowała pod nogami.
Morgane Charpentier
Rok Nauki : III
Wiek : 31
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Jakoś tak go po prostu przytuliła. - Jak się czujesz? - zmartwiła się. Te myszy... To jej głupia wina! Czyła się teraz winna każdemu nieszczęściu jakie się przytrafi koledze. I znowu kichnęła. Zrobiło się jej naprawde zimno. Zaczęła dygoczeć z zimna. Otuliła się bardziej szalikiem jaki miała. - To idziemy do pokoju wspólnego, nie ?- spytała.
Jak mogło go nie obchodzić, że Brooks niosła ze sobą jakąś gazetę? Przecież w tym pismaku był obszerny artykuł, wywiad i wielki plakat z Nickiem Dżonaskiem, jej mężem! Ach, zły David. No, doba, nie znowu taki zły, bo postawił jej sok dyniowy, całkiem dobry, swoją droga. Ale Davowi oczywiście coś nie pasowało. Widziała przecież jak się krzywił, pijąc piwo kremowe. Też coś! Przecież mógł zamówić zdrowy i wielowitaminowy sok, jak Brooklyn. - Ja? Nie rozumiem. Zapisałeś się tylko dlatego, że ja tam byłam? - spytała głupio. No co? Jej też się może zdarzyć nie zrozumieć. A zdarzało jej się to wyjątkowo często, ale to już przemilczmy. - Schodzi na psy? On już dawno taki był. Jared, Ver i ja jeszcze jakoś trzymaliśmy go w pionie swoim talentem - powiedziała nieskromnie, dopijając sok. - A teraz? Marny jego los - stwierdziła. Wstała z miejsca, ubierając kurtkę, swój mega długi, super kolorowy i w ogóle śliczny jak sam Luntek szalik, a na głowę nałożyła czapkę. No, teraz była gotowa, żeby wyjść na zaśnieżone ulice Hogsmeade. Oby nie padało, bo taki stan pogody zupełnie nie służył spacerom. Zresztą, według Ślizgonki zima w ogóle nie służyła jakimkolwiek wyprawom poza ciepłe mury zamku, ale skoro już wyściubiła nos poza Dormitorium dziewcząt, to trzeba było z tego korzystać. I racja; jakoś tak się składało, że wychowankowie Slytherina nie zadawali się z Puchonami, ale Brooklyn była chyba jakimś wyjątkiem. Może dlatego, że była tu niecałe dwa lata, a i Ci z Hufflepuffu byli całkiem w porządku? No, anyway. - Ja nie palę. No dobra, palę, ale okazjonalnie - powiedziała, kiedy wyszli już z Trzech Mioteł i papierosa nie wzięła. Skierowała się w stronę drogi, prowadzącej do Hogwartu, a potem poszli na błonia. - Hej, właściwie, to ile palisz dziennie? - spytała, tak z ciekawości, kiedy dotarli aż do samego kamiennego kręgu. Brooklyn wcisnęła nieco zmarznięte łapki do kieszeni kurtki. Że też Thomsonowi nie było zimno! Wzdrygnęła się, kiedy tylko spojrzała na Puchona w samej bluzie. No, facet to facet, im chyba nigdy nie jest zimno. A przynajmniej zawsze będą udawać, że ciepło im, jakby wylegiwali się w lato nad morzem, czy coś. I weź ich tu kobieto zrozum - mruknęła do siebie w myślach, prychając głośno i ostentacyjnie, jak to miała w zwyczaju.
Ubrał bluzę i już powoli wychodzili. Dziewczyna chyba nie zrozumiała dlaczego Dav się zapisał do tego dennego zespołu. -Chodzi o to że... Nie ważne. Wierzył tylko że dziewczyna nie będzie naciskać, nie lubi się przyznawać kto mu się podoba a kto nie! -Jego los był od początku na włosku, ja tam nie odchodzę sama mnie wyrzuci, nie chce mi się z nią gadać, Wyszli z Pubu i kierowali się do Hogwartu, a raczej na błonia do Kamiennego kręgu. -Okazjonalnie czyli kiedy?Jak przyjadą szwedy? Zaciągnął się i usłyszał dziwne pytanie. -Eee.... Bo ja wiem? Ze trzy paczki dziennie? Jakieś sześćdziesiąt szlugów. Przy kamiennym kręgu pełno śniegu, gajowy powinien ruszyć zadek i odśnieżyć albo brać niegrzecznych uczniów i dawać łopatę.
Przy kamiennym kręgu pełno śniegu, gajowy powinien ruszyć zadek i odśnieżyć albo brać niegrzecznych uczniów i dawać łopatę. - Ależ ważne, bardzo! - zaprotestowała, zatrzymując się na chwilę, koło jakiegoś kamienia. - Mów. - Dźgnęła go paznokciem w klatkę piersiową, żeby wiedział, że Brooklyn nie żartuje. Zrobiła też tą swoją uroczo naburmuszoną minę, która zresztą zawsze wykrzywiała jej bladą buźkę, kiedy tylko nie dostawała tego, czego chciała. A w tym wypadku to była jasna i rzeczowa odpowiedź Davida, bez owijania w bawełnę. No, była niesamowicie ciekawska, więc David nawet nie miał co liczyć na to, że Toxic przestanie zawracać mu głowę. Zapewne będzie wypytywać, mącić i kręcić, aż w końcu usłyszy to, czego sama nie potrafiła się domyśleć. - Ha ha ha, bardzo śmieszne. Okazjonalnie, czyli wtedy, jak mam ochotę, jasne? - spytała, idąc, a raczej brnąc kolejny kawałek w śnieżnej zaspie. - A to znaczy, że wyjątkowo nieczęsto - dodała z uśmiechem. Co racja, to racja. Paliła mało, ale nie ma co ukrywać, że lubiła zapach dymu. Pewnie i dlatego zaskoczyła ja odpowiedź Davida. Trzy paczki. Trzy paczki, czyli około sześćdziesiąt szlug dziennie. Co za wariat, w takim tempie, już dawno powinien zejść z tego świata. Ale nie, dobra Brook mu pomoże rzucić, a jak. - Blefujesz, młotku! - powiedziała, ale dla pewności wyjęła papierosa z ut Thomasona i rzuciła na śnieg. - O, wiesz, że od dzisiaj z tym skończysz? - spytała całkiem poważnie, dla upewnienia depcząc fajkę swoim wysokim butem. Co tam, że pewnie teraz chłopak nieźle się wkurzy? Jakby to ją chociaż obchodziło! Toxic pobawi się w bohaterkę i zacznie ratować ludzi od nałogów i złych nawyków, mua ha ha. A zacznie od Thomsona, więc trochę roboty ją czeka.
-Nie nie ważne... Nic nie powiem. Chociaż pewnie lepiej było by powiedzieć ale co?! Wyśmieje go kija z tym! Minka nie była za ciekawa jakby miała nóż dźgnęła by Davida. -Okazjonalnie taa.. zapewne... Szli ciągle przez polanę, Dziewczyna ciągle wpadała w zaspy, wyglądało to przezabawnie. -Może Cię ponieść na barana albo na rękach bo zaraz się utopisz. Zażartował, dziewczyna chyba się zamyśliła lecz nad czym? -Nie nie blefuje, Gdy dziewczyna wyrzuciła jego papierosa kurewica go zalała. -To mój szlug!Nie chce mi się odpalać nowego. I nie będę kończył tego nałogu gdyż po pierwsze nie uda mi się a po drugie muszę jarać?! A poza tym nie uratujesz mnie od innych nałogów. Włożył prawą rękę do kieszeni z tyłu i co tam znalazł oczywiście batonika którego dostał od Brook. -Chcesz go? Czy mam go zjeść, aha i czekolada to też mój nałóg. Zaśmiał się.
- Móóóóóóóóóóóóóóóóóóóóóóóóóóów! - burknęła przeciągle. No co za typ! Nie dość, że nie chciał powiedzieć, to jeszcze był uparty jak osioł. No, w sumie na jedno wychodziło, ale to i tak złe z jego strony. Jakby to wyglądało, że Brooklyn nie dowie się tego, co chce akurat wiedzieć? Przecież to będzie jak... jak porażka życiowa! Zamknie się w sobie, przestanie wierzyć we własne możliwości, a na koniec wpadnie w jakąś depresję, bo Thomson nie chciał jej powiedzieć. No, tutaj akurat przesadzam, bo chyba nic nie było w stanie sprawić, że Brooklyn się załamie i przestanie wierzyć w siebie, ale ciii, te wszystkie myśli były dla spotęgowania dramatyzmu sytuacji w jej głowie. - Jak nie powiesz, to się obrażę i... i sobie pójdę. Chcesz tego? - spytała, krzyżując ramiona na piersiach. I lepiej, niech David weźmie jej słowa do serca, bo Toxic była do tego zdolna. A, jeśli już by się tak stało, to zapewne potem przez kilka długich tygodni nie odezwała by się do znajomego ani słowem, perfidnie go olewając. - Mógłbyś na barana, ale w sumie wtedy to ty byś się zapadał w zaspy, z dodatkowym ciężarem - powiedziała. Nie chciała, żeby to on leżał w śniegu tylko dlatego, że Brook nie chce sobie zmoczyć spodni. Ale w zamku będzie mógł już ją ponieść, a co tam. No, chyba że Thomson dalej będzie uparcie milczał, to Brook pójdzie, jak już wcześniej postanowiła. - Nie musisz palić i nie krzycz na mnie, do jasnej cholery! - wrzasnęła, stając przed Thomsonem. Na. Brooklyn. Się. Nie. Krzyczy! To ona krzyczy, jak jest zdenerwowana, ale na nią nie. Przynajmniej sie nie powinno, bo strasznie tego nie lubiła. Właściwie, to nawet trochę ją to przerażało. - Nie chcę - mruknęła, z nieciekawą miną. No, teraz, żeby poprawić jej humor musiał powiedzieć, o co mu chodziło, bo w innym przypadku nie będzie za ciekawie.
Już sam zapomniał co miał powiedzieć a tak czemu polazł do zespołu. -Przylazłem tam dlatego że ty tam byłaś a lubię Cię i podobasz mi się. Chyba nie dostanie z płaskiego? Lepiej powiedzieć niż żeby Brook poszła sobie co to to nie! -Chyba nie odejdziesz ? Lepsza prawda niż kłamstwo nie sądzisz? Sam nie wiedział czy Brook coś do niego czuje zapewne to nie wypał a tylko Davidowi w głowie jedna dziewczyna. -Nie no co ty nie wpadnę, A może i by specjalnie wpadł, ale po co? Dziewczyna ciągle o papierosach gadała nie pal nie pal ! Krew zalewa. -Muszę! I sorki za krzyki ale denerwuje mnie to jak ktoś mi mówi co złe a co dobre! E ugryzł batonika aż go zjadł idąc dalej.
No Alleluja! W końcu ten uparty jak wół/osioł (niepotrzebne skreślić) Puchon powiedział jej, o co chodziło. Chociaż, jak już się dowiedziała, to stanęła jak wryta, a jej oczy rozszerzyły się ze zdziwienia. ŁOT DE FAK? - jakby to powiedziała Verciosława, jej przyjaciółka. Łot de fak? - podobasz mu się Brook. I co w tym dziwnego? Absolutnie nic, przecież ma mu się co podobać! - Y... UMM, to miłe, David - mruknęła, nie bardzo wiedząc, co mogłaby w tej chwili powiedzieć. Nie dostałby w twarz, bo i nie ma za co. Przecież powiedział jej co czuje, a to jest ważne. Co z tego, że to i tak nic nie zmieni? W końcu serce Brooklynki należało do Alexa, tfu!, Holdena. Nie, nie, nie, może do żadnego z nich. Albo do obojga i Dżonaska w dodatku? Cholera, ale to było pokomplikowane, a na rozterki sercowe nie było rady. - No co Ty! Zostanę tutaj - powiedziała z uśmiechem. - Tak, tak masz rację; zawsze prawda będzie lepsza - przyznała, chociaż sama często i gęsto się z tą zasadą mijała, bo kłamała jak z nut. Chociaż... niektórych rzeczy nie powinniśmy wiedzieć, a to była jedna z takich. A dlaczego? Chyba dlatego, że wiedziała, co będzie czuł David wiedząc, że Brook jest zakochana w innym. Ona sama czuła to niemal codziennie. Trudno, life`s brutal, prawda? - Ale... nie możesz palić - zadecydowała w końcu, nie wiedząc co powiedzieć dalej. Przynajmniej przestała stać jak slup soli i ruszyła się w końcu z miejsca, brnąc dalej przez śnieg, bez bliżej określonego celu. Nie obchodziło ją, czy Dav się wkurzy, czy nie. Toxic bawi się w bohatera i uratuje go od nałogu! A jak jej się nie uda (co było prawie pewne) to przynajmniej z czystym sumieniem stwierdzi, że próbowała.
-No ba i teraz jest scena jak zamieniasz się w mur. Ehe wiadomo o co chodzi! David tak miał był właśnie taki mówił co czuje bez owijania w bawełnę. Ale chu go to obchodziło był odrzucany czaił to co w tym dziwnego nie każdy lubi takich typków jak Dav. -Tiaa już ehe? Nie mam pięciu lat znam rozmowy z dziewczynami czyż nie? Nie mylił się gadał z tyloma dziewczynami że wiedział jak gadają i o czym. -No ba prawda lepsza a mnie gówno to obchodzi mówię to co chce i gdzie chce. A żeby wkurzyć Brook wyjął papierosa i odpalił go zaciągnął się i wydmuchał dym prosto na twarz blondynki. -Ekhe mogę palić i będę palić. Niech Cię diabli. Dobra akcja uu Brook się złości. Ah te dziewczyny. Dziewczyna była jak słup soli chociaż jakby była solą to śnieg by topniał.
- A co niby miałam powiedzieć, Thomason? Albo zrobić? No, słucham? - mruknęła ponaglająco. Przecież nie może mu obiecywać, że ma u niej jakieś szanse. Brooklyn nie kłamie. No, dobrze, kłamie jak z nut. Kłamie często, kiedy tylko może, bo kłamstwa są wciągające. Ale w tym wypadku nie będzie go oszukiwać, że może coś z tego wyjść, że powiedzenie przez Puchona prawdy zmieni cokolwiek.Toxic świata nie widziała poza Holdenem. A może Alexem? Diabli wiedzą, tego drugiego nie widziała ot tak dawna, że sama przestawała być pewna, że coś jeszcze czuje. Chyba zaczynała się gubić w tym, kto jest dla niej teraz ważny. Wiedziała tylko, że Thomson był dla niej tylko i wyłącznie znajomym z zespołu, tyle. Cóż, dobrze chociaż, że Puchon to rozumiał, bo brunetka jakoś nie miała specjalnej ochoty na odganianie się od natrętnego zakochanego adoratora, zdecydowanie. Wzdrygnęła się, kiedy dmuchnął jej dymem papierosowym w twarz. Uwielbiała to, ale nie kiedy była wkurzona, o nie. A Thomson ją wkurzył i to bardzo. Właśnie tym, że nie dał jej postawić na swoim, a Toxic bardzo tego nie lubiła. Zresztą kto lubi, kiedy coś nie idzie po jego myśli? Raczej nikt, a Brooklyn na tym punkcie była wybitnie wyczulona. - Diabli mnie już nie chcą. Wyobraź sobie, że raz wzięli mnie tam, do siebie i oddali z powrotem - zakpiła, znowu stając w miejscu. Zaczęła już mamrotać, szczękać zębami z tego całego zimna, jej ręce były prawie skostniałe, pociągała noskiem i tak dalej. Nawet przez chwilę zastanowiła się, czy aby przypadkiem się nie przeziębiła, albo co gorsza nie złapała jakiejś paskudnej grypy. Ostatnim o czym marzyła był pobyt w Skrzydle Szpitalnym. Chociaż... może w końcu daliby się jej w spokoju, porządnie wyspać. Po powrocie do zamku natychmiast pójdzie do dormitorium, położyć się pod ciepłą kołdrę. A, jeśli Thomson dalej będzie zachowywał się tak, jak zachowuje się teraz, to powrót ze spaceru nastąpi szybciej, niż Toxic przewidywała. - Sądzę, że powinniśmy pogadać dopiero, kiedy spoważniejesz, Thomson - powiedziała tonem równie chłodnym, co ten śnieg trzeszczący pod jej stopami. Proszę mi uwierzyć, wychodziło jej to doskonale.
Sokolnicki wracal do zamku przez blonia. Co jakis czas szczekal zebami i pocieral ramiona, klnac na pogode. Jakos nigdy sie nie powstrzymywal od klniecia, jesli jego skromnym zdaniem bylo to potrzebne. Szural raz po raz nogami i kopal snieg. Pociagnal dwa razy nosem i kichnal glosno. -Nooo chlopie, juz choroba porzadnie cie bierze. Mroz raz po raz kasal go w twarz, i slychac bylo glosne wycie wiatru. "Jeszcze zawieruchy brakuje. To zgubie sie i skoncze u swietego Munga" Ulozyl usta w cienka kreske. Rozejrzal sie i doslyszal przytlumione glosy. Dotarl do kamiennego kregu. Zobaczyl dwie sylwetki. Aaaaaa. -Prosze, prosze kogo ja tu widze. Usmiechnal sie zlosliwie. Brooklyn zawsze mu sie podobala. Od kad ja poznal, ale zawsze jakos nie zwracala na niego uwagi i chyba to sie nie zmienilo. Schylil sie nabral sniegu i uformowal troche znieksztalcona kule.
Brooklyn stała tak z założonymi rękoma, przy okazji robiąc wielce dumnie-urażoną minkę i tylko trochę przebierając nogami z zimna. Ale naprawdę tylko troszkę. No dobrze, zaczęła już nawet szczękać zębami, a wcześniej wspominałam nawet o pociąganiu nosem, co w mniemaniu Brook było nieeleganckie. Ale cóż,zachciało jej się spacerów w taką pogodę, to miała za swoje. Właściwie, to nie stałaby tak i nie marzła, gdyby nie ten osioł Thomason, który nagle dosłownie oniemiał. Owszem, Brook rozumiała, że zakochany był, to i mogło mu się zdarzyć zaniemówić w jej towarzystwie, ale litości! Ile on miał zamiar jeszcze się tak gapić i nic nie mówić? Brooklyn w akcie miłosierdzia wyciągnęła do góry dłoń, żeby pomachać nią Davidowiprzed twarzą. Może wtedy się jakoś ogarnie. No, jej też zdarzało się tak czasami zagapić się w jeden punkt, więc dobrze, jak wtedy ktoś odciągnie uwagę. - Haloooooo, Ziemia do Thomasona – mruknęła, ciągle machając mu tą ręką przed twarzą, gdy nagle za plecami usłyszała jakiś głos. W iście czarującym stylu odwróciła się na pięcie, jej długie loki zafalowały, jakby poruszone podmuchem wiatru, wiecie – jak na tych Hollywoodzkich filmach! Jej pięknym, niebieskim oczętom ukazał się… o jejciu! Kolejny Puchon. Wyjątkowo często ich dziś spotykała, niebywałe. A może ją śledzili? Hm,to w sumie też prawdopodobne, ale wróćmy do akcji. - Widzisz Thomasona, drogi Danielu, bo ja już idę. Nie mam zamiaru stać i marznąć, a ten tutaj - wskazała podbródkiem na Davida - nie jest zbyt rozmowny – powiedziała, wsadzając obie ręce do kieszeni kurtki i wzruszając ramionami. No, przecież obiecała Davidowi, że pogadają, jak tamten przemyśli swoje zachowanie i spoważnieje, ot co. W innym wypadku ich dalsza dyskusja nie miałaby sensu, tyle. - Cya, David – pożegnała się, po czym podreptała dalej, omijając stojącego na drodze Daniela. Oczywiście musiała zlustrować go wzrokiem. Co on wyprawiał? Było tak zimno, a temu chciało się jeszcze śnieżki lepić, tragedia. W każdym razie nasza Brooklynka ruszyła na dalszy spacer, zostawiając Puchonów za swoimi plecami. Hm, jak któryś będzie chciał pogadać, to ją dogoni, bo ona wolała spacerować, a nie stać i rozmawiać. Mądry Brook wiedział, że w ruchu przynajmniej nie zmarznie, ha!
Stal chwile przypatrujac sie dziewczynie, ktora szla z wysoko uniesionym podbrodkiem. Uniosl brwi w wyrazie zdziwienia. -Ta, caly Slytherin! Krzyknal za nia i usmiechnal sie zlosliwie. Formowal jeszcze sniegowa kule zawziecie sie w nia wpatrujac, po czym wycelowal wysunieta dlonia przed siebie, wzial zamach i rzucil w ramie Brook. Nie dostrzegl czy rzut byl celny czy nie, bo mrugnal akurat w tej chwili, gdy kulka obnizala lot. -Dumna jak paw! zreszta jak zawsze! Dobiegl do niej i usmiechnal sie zlosliwie.
Oczywiście Brooklyn zauważyła, że blondyn się jej przyglądał kiedy ta go mijała. Zresztą, wcale się tym nie zdziwiła; już kiedyś miała wrażenie, że Daniel patrzy na nią wyjątkowo często i tak inaczej. Ale co w tym niesamowitego? Miał prawo się patrzeć, jak każdy. A, że Brook jeszcze każdego prowokowała bardzo teatralnymi i może czasem przesadzonymi gestami, a także zachowaniem królowej dramatu, to już inna sprawa. Nie do końca zrozumiała, co Daniel miał na myśli mówiąc ‘Cały Slytherin’, ale niespecjalnie się tym przejęła. W końcu wszystko co Ślizgońskie było dobre, więc nie ma co się przejmować, ba, dla Brooke było to nawet czymś w rodzaju komplementu. Jednak ciekawość zmusiła ją, żeby odwrócić się w stronę blondyna i spojrzeć na wyraz jego twarzy. Uśmiechał się tak… złośliwie? Dziwnie w każdym razie. Po chwili wiedziała nawet czemu. W mgnieniu oka Puchon wycelował w jej rękę kulką śnieżną, którą chwilę wcześniej tak namiętnie formował. No tego to się nie spodziewała, szczyt bezczelności! Spojrzała na ubabrany w śniegu rękaw czarnej kurtki, by zaraz potem przenieść pełen wściekłości wzrok na chłopaka. - Sokolnicki, ty... – syknęła przez zaciśnięte zęby. Eh, niby była wściekła, chociaż w sumie nie miała o co. Przecież to tylko dostanie śnieżną kulką, nikt jej nie zmył, więc zupełnie niepotrzebnie się tak zirytowała. - Następnym razem, jak będziesz chciał mi zaimponować, albo zwrócić na siebie moją uwagę, to wymyśl coś lepszego – odpowiedziała całkowicie spokojna, otrzepując dłonią śnieg z rękawa kurtki. Uniosła brew, kiedy zauważyła, że Daniel do niej podbiegł. Skrzyżowała ramiona na piersi, zastanawiając się, co też ciekawego ma jej do powiedzenia Puchon.
Daniel nagle sobie cos waznego przypomnial. Klepnal sie otwarta dlonia w czola, krecac glowa z dezaprobata. Otrzepal rekawice z puchu i Wbil rekawice w kieszenie. Chcial sprobowac przeprowadzic normalna konwesacje. -No wiec Toxic, jak tam zycie? Spytal troche nie pewnie.
Zatem Brooklyn stała tak na tym okropnym mrozie, z jak zwykle zadartym wysoko w górę podbródkiem i założonymi na piersiach rękoma czekając, aż Puchon zdecyduje się żeby powiedzieć cokolwiek. Właściwie to za to, co przed chwilą jej zrobił, już dawno powinna zmierzyć go pogardliwym wzrokiem, teatralnie zarzucić włosami i odejść do zamku, do lochów, a jednak tego nie zrobiła. Nawet oszczędziła sobie jadowity ton, kiedy dawała mu tę jakże ważną i zacną poradę dotyczącą zwracania na siebie Brooklynowej uwagi. Doprawdy, działo się z nią coś dziwnego. Hm, Davida chciała ratować od nałogów tylko dlatego, że wtedy mogłaby mieć taką bajerancką ksywkę Super Brooke, że niby od superbohatera. No, nieważne, w każdym razie wypada wspomnieć, że miała dziś wyjątkowo dobry (?) dzień, skoro zachowywała się tak miło i całkiem normalnie, a nie jak obrażona i rozkapryszona smarkula. Hm, pewnie taką Brooklyn polubiłoby więcej osób, ale kto by się tym pzrejmował? Na pewno nie ona. Nie musieli jej lubić, ważne, żeby nie pyskowali. Dobrze, może za bardzo rozwodzę się w tym momencie nad mentalnością Brooklynki, ale doprawdy sytuacja i jej niecodzienne zachowanie mnie do tego zmusiło. Wrócę jednak teraz na tą polanę, bo głupio by było, gdyby Toxic zawiesiła się nagle jak Thomason, który ciągle stał jak ten ciołek w miejscu, jakby zupełnie nic do niego nie docierało. Nieźle się chłopak musiał zawiesić, nie ma co. Kiedy blondyn się odezwał, Ślizgonka uniosła brew w wyrazie zdziwienia wymalowanym na bladej, aczkolwiek lekko zarumienionej od zimna twarzy. No nie żeby się czepiała, ale spodziewała się przeprosin, chociażby głupiego 'sorki' albo ' nie gniewasz się chyba?', a doczekała się pytania, co tam u niej słychać. Załamałaby ręce, gdyby nie fakt, że kiedy trzymała je tak skrzyżowane było jej o wiele cieplej. Odpowiedzieć postanowiła mu jednak całkiem miło, bo ten jego nieco niepewny ton trochę ją udobruchał. - Wiesz, normalnie. Nauka, nauka, nauka - odpowiedziała, delikatnie mijając się z prawdą. Właściwie to prawie nigdy się nie uczyła, czego rezultatem były właśnie takie, a nie inne stopnie. - No, właściwie, to będę już lecieć. Wiesz, spaceruję chyba ze dwie godziny i zrobiło mi się naprawdę zimno - wyjaśniła. Ta cała przechadzka ją znudziła, zmęczyła, wyziębiła i w ogóle chciała już do dormitorium. - Do zobaczenia kiedyś tam - pożegnała się z Puchonem, mijając go po raz kolejny, po czym poszła w stronę zamku.
Przypatrywal sie Brooklyn juz od dawna. Zdawala sie byc zarozumiala zmija. Powiem wiecej - Zarozumialem slosliwa czarownica wpatrzona tylko w siebie i w ten swoj glupi Slytherin. Prawda jest, ze terazniejsze jej zachowanie wzbudzilo w nim straszna niepewnosc i zaintrygowalo go. Stal chwile jak kolek nie wiedzac co powiedziec. Ona nigdy nie byla dla, chyba zadnego puchona w jakis sposob mila czy uprzejma. Postanowil nie odpuscic i ruszyl za nia biegiem. -Poczekaj! Dobiegl do niej zwalniajac tempo do marszu. -Odprowadze cie, a pozniej pojdziesz tam do tych swoich lochow. Usmiechnal sie pogodnie.
Margaret spacerowała po błoniach zamku. Po prostu naszła ją ochota na przewietrzenie się. Napisała do Angie, może akurat ona też ma taką ochotę i nie będzie musiała włóczyć się sama. Był mroźny zimowy poranek. Dziewczyna mocno wciągała do płuc lodowate powietrze, uwielbiała to uczucie. Była ubrana dość cienko jak na taki ziąb, ale z natury lubiła zimno. Szła powolnym krokiem, przedzierając się przez śnieg. Nie myślała o niczym. Chciała, żeby ten stan ducha trwał i trwał.
To wcale nie było fajne. Nie podobało jej się. Łaziła tak już sporo czasu i szczerze mówiąc miała dość od początku. I jakoś nigdy nie sądziła, że coś (ktoś, w zasadzie) będzie w stanie utknąć jej w głowie na tak długo, po tak krótkim czasie, ale ciężko było tak po prostu zapomnieć. Ot, usiąść, przestać myśleć i mieć spokój, przynajmniej na jakiś czas. A w zasadzie... nie próbowała tego. Cóż za wielki błąd! Dlatego właśnie znalazła się tutaj. Usiadła na ziemi i oparła się o duży kamień, przymykając oczy. Zapewne spędziła to sporo czasu, starając się wyrzucić te durne myśli, ale jakoś... i tak jej nie wyszło. Choć może było ciut lepiej. No dobra, nie było żadnej różnicy, ale przynajmniej nie miotała się po całym zamku, no nie?
Właściwie, ostatnimi czasy w jej życiu nie działo się zupełnie nic, kompletna pustka, przytłaczająca cisza, wielka czarna dziura, a sam żak z nieznanych nikomu powodów dobrowolnie się w niej zanurzał. Tak, zawsze była znudzona i niezadowolona, nie latała za swoimi przyjaciółmi i wszystkich traktowała lekko... hm, lekceważąco? Możliwe. Teraz jednak mogło się wydawać, że wszystko to sięgnęło zenitu, bo przez ostatnie tygodnie nie robiła dosłownie nic. Żadnych spotkań, żadnych rozmów, żadnych lekcji, nawet nie miała ochoty na jedzenie. Skąd ta nagła zmiana? Nie wiem. Złamane serce? Nie. Utracony przyjaciel? Nie. Problemy w domu? Nie. Problemy z samą sobą? Prawdopodobnie. Pojawiła się w kamiennym kręgu bez specjalnego celu, ot tak, żeby choć na chwilę wydostać się z zamku; przysiadła więc na jakimś kamieniu, dopiero po chwili dostrzegając siedzącą nieopodal Audrey. Nie bardzo wiedziała, co powiedzieć, banalne "cześć co słychać u mnie też w porządku" jakoś nie mogło przejść jej przez gardło, więc po prostu skinęła jej głową.
No tak, wcale nie miotała się po całym zamku, ale to dziwaczne niby-pozytywne myślenie chyba zadziałało, bo zaraz kogoś przygnało do Kamiennego Kręgu. Co prawda Audrey nie słyszała, żeby ktoś szedł w tę stronę, ale jakoś tak przypadkowo złożyło się, że otworzyła oczy i zdołała dostrzec Jacqueline. Pewnie w normalnej sytuacji uśmiechnęłaby się odruchowo i pomachała energicznie do Krukonki, ale tym razem było 'ale' i tego nie zrobiła. Uśmiech w tej chwili musiałby wyglądać strasznie sztucznie i udawanie, a to byłoby już nieuprzejme. Choć nie robiło jej to teraz wielkiej różnicy, przestała przywiązywać uwagę do takich szczegółów, kiedy już nie zwracała uwagi praktycznie na nic. Gardło też nie pozwoliło jej wypuścić żadnego słowa przywitania, dlatego też milczała, dając jakiś tam, niezbyt konkretny, znak, aby pokazać, że wcale nie ignoruje dziewczyny. W zasadzie to powinna wziąć się w końcu w garść, podnieść tyłek i zrobić coś, co dałoby jej trochę zamiennych emocji, adrenaliny, czy czegoś tam innego. Ale jakoś znów nie wyszło.
Pomału szedł w kierunku kręgu przedzierając się przez śnieg, Lugh krążył mi nad głową, ciesząc się z możliwości lotu, Trzeba przyznać że o tej porze tuż przed wschodem wygląda pięknie w locie, w sumie każdy feniks wygląda pięknie w locie, ale jakoś Lugh miał w sobie grację młodego ptaka ale doświadczenie wieków. Dotarłem do kręgu ustawiłem się twarzą w kierunku wschodu, Lugh zniżył lot, po czym wylądował mi na ramieniu, też tak jak ja pragnął rozkoszować się wschodem słońca, każdy z nich prowadził do coraz bliższej wiosny. Aleks pogładził Lugha po głowie- Nie jest Ci tak źle staruszku- mówił do niego - Cieszysz się że mogłeś wyprostować te swoje szkarłatne Skrzydełka co nie- Lugh Cierpliwe znosił te zabiegi Aleksa, nawet zdawał się być zadowolony. Oboje Patrzyli na Wschód Słońca, patrzyli jak światło budzącego się słońca wypełnia niebo, i dolinę jak zaczyna odbijać się w zmarzniętej tafli jeziora, ślizgać się po stokach wzgórz a w końcu zamigotać w oknach zamku- Warto było wyjść przed wschodem dla tego widoku nie sądzisz- Aleks powiedział do Feniksa. delikatnie gładząc go po skrzydłach. - Co powiesz na jeszcze trochę lotu, mam ochotę podziwiać twoją grację w locie raz jeszcze, nigdy mnie to nie znudzi, więc jak- Lugh pokiwał główką po czym wzbił się w Niebo ciesząc się możliwością lotu w tak piękny poranek, gdy na ziemi Aleksander oglądał krążącego po niebie Feniksa.
Co ona tu robiła? Otóż szczerze mówiąc nie było jej to wiadome. Przed chwileczką dosłownie była w kuchni zajadając ukochane truskawki z czekoladą, potem przez chwilę kłóciła się ze samą sobą, znaczy z Panem Psychologiem, ale to na jedno wychodzi. Chodziło chyba o tą czekoladę właśnie. Coś tam o nałogu i o tym, że znowu jej się pogorszyło. Można by tą całą rozmowę, a właściwie pouczający monolog rozsądnej strony naszej drogiej Gryfonki, skwitować krótkim bla, bla, bla... no bo tak rzeczywiście było. W każdym razie znalazła się oto tutaj. Na pięknych błoniach, a dokładniej w środku Kamiennego Kręgu. Stała przez chwilę jak jakaś ciota, nie wiedząc co ze sobą zrobić, kiedy to ujrzała cuudo. Piękny feniks. Parę metrów od niej dosłownie. Krótkie "łał" wymsknęło jej się z ust. Usiadła sobie przy jednym z kamieni i zaczęła się wpatrywać w to przecudne stworzenie. Obok ujrzała jakiegoś chłopaka, chociaż nie... mężczyznę już bardziej. Ciekawe czy zgodziłby się, żeby zrobiła jego feniksowi zdjęcie... popatrzy sobie jeszcze przez chwilę i pójdzie zapytać. Jak powiedziała, tak też zrobiła. - Cześć, mogłabym zrobić twojemu feniksowi zdjęcie? - Taaak, z taktu to ona nie słynęła. Zamiast najpierw zagadać, przedstawić się chociaż, po prostu podeszła i przeszła do konkretów. Pogratulować. - A tak w ogóle... Elliott jestem. Wyciągnęła rękę w kierunku studenta.