Leśny amfiteatr, niesamowicie klimatyczny i przyjemny. Akustyka tego miejsca zachwyci nawet największego sceptyka, a wydarzenia rozgrywające się na scenie są doskonale widoczne z każdego miejsca na widowni. Cóż tu więcej mówić, ten amfiteatr jest idealny na wszelakie wystąpienia!
Święto Kolorowych Lampionów:
Święto Kolorowych
Lampionów
Święto to ma swój początek w 1798 roku, kiedy to na stanowisko Ministra Magii została wybrana pierwsza kobieta w dziejach, Artemizja Lufkin. Dało to wszystkim czarownicom nadzieję na to, że mają szansę być partnerkami, a nie służącymi mężczyzn, a ponadto że wszystkie ich marzenia mogą się wtedy spełnić. Tradycją tego dnia jest wypuszczanie przez kobiety własnoręcznie pomalowanych lampionów, które mają symbolizować posłanie ich pragnień do nieba, by tam mogły trwać do momentu spełnienia.
• Święto skierowane jest przede wszystkim dla kobiet. Mężczyźni mogą wziąć udział jeżeli podlinkują zaproszenie od jakiejś z Pań. • W evencie może wziąć udział każdy kto ukończył 13 lat.
Wykonanie Lampionów
Wykonać lampion mogą tylko kobiety. Do dyspozycji są wszelkie formy plastyczne: magiczne kredki, farby, papiery kolorowe i przede wszystkim MAGIA! Dajcie ponieść się swojej kreatywności i poślijcie swoje pragnienia prosto do nieba!
Wykonanie lampionu:
Aby zobaczyć, jak pięknie idzie wam praca rzućcie 1xk100. Jeśli masz powyżej 15pkt z DA w kuferku, przysługuje Ci +10pkt do wykonania lampionu. :
<30 Jest tragicznie! Lampion jest cały podziurawiony, pomazany i pomarszczony jakby dorwał się do niego niemowlak. Zdecydowanie nigdzie nie poleci! Może spróbuj szczęścia w przyszłym roku? Ze względu na porażkę, kostka na zaklinanie Cię nie dotyczy!
31-65 Coś tam pomazałaś, coś pokleiłaś i poczarowałaś, ale wieje straszną amatorszczyzną. Jest jednak szansa, że Twoje życzenia dotrą do nieba. Rzuć k6 na rozpalenie lampionu.
Dorzut:
1-3 Po rozpaleniu lampionu Twoja praca zajęła się ogniem. Niestety, to nie jest Twój dzień! Ze względu na porażkę, kostka na zaklinanie Cię nie dotyczy!
4-6 Rozpaliłaś lampion i choć początkowo nie wyglądało to najlepiej, ostatecznie udało mu się polecieć do nieba!
66-85 - Idzie Ci naprawdę nieźle! Lampion wygląda estetycznie i w dodatku jest na tyle mocny, byś mogła unieść go do nieba wraz ze swoim pragnieniem.
86-100 - Prawdziwa z Ciebie artystka i lampionowa arcyksiężna! Twoja praca przykuwa uwagę wszystkich wokół zapierając dech w piersiach, a lampion delikatnie lewituje jeszcze nim puścisz go ku gwiazdom. Zdobywasz 1pkt Działalności Artystycznej.
Zaklinanie:
Pięknie wykonany lampion to jeszcze nie wszystko. Prawdziwej mocy nadają mu runy, które należy wyrysować i uaktywnić. Rzuć k6, by sprawdzić, jak Ci to idzie. Za każde 10pkt z Run w kuferku przysługuje Ci 1 przerzut!
Parzysta - Wyrysowałaś potrzebne runy, rzuciłaś zaklęcie i.....tyle. Oprócz ozdobionego lampionu, który uniesie się dzięki magii fizyki nic więcej się nie dzieje.
Nieparzysta - Runy rozbłysły, a Ciebie ogarnia błogostan. Najbliższy wątek jesteś pozytywnie nastawiona i pełna energii. Nic nie jest w stanie Cię pokonać!
Taniec Wokół ogniska
W miejscu, gdzie kiedyś stała scena amfiteatru tej wyjątkowej nocy płonie magiczne ognisko, wokół którego unoszą się dźwięki charakterystycznej muzyki. Według dawnych wierzeń ten zaczarowany płomień miał zapewnić bezpieczeństwo, spokój i ducha walki. Każdy bez względu na wiek i płeć proszony jest do tańca. Jest tylko jeden wyjątek, ognisko odstrasza od siebie każdego o nieczystym sercu tak więc jeżeli masz 5 lub więcej punktów Czarnej Magii w kuferku iskry parzą Twoją skórę, a Ty zostajesz wypchnięty z kręgu.
Taniec:
By zobaczyć, jak działa na Ciebie magiczny ogień rzuć literką.
A jak Asięnaebaem - Może to zbyt dużo kłębolota, może magiczna atmosfera, a może to Maybelline. W każdym razie strasznie kręci Ci się w głowie i co chwilę wypadasz z rytmu i potykasz się o własne stopy.
B jak było minęło - Płomienie i muzyka hipnotyzują Cię do tego stopnia, że zapominasz o wszystkich krzywdach wyrządzonych przez partnera, którego trzymasz za dłoń. Opuszczacie ognisko ze zdecydowanie poprawioną relacją. Rzuć k6 by sprawdzić, komu wybaczasz krzywdy:
Dorzut:
Nieparzysta - Osoba po prawej stronie
Parzysta - Osoba po lewej stronie
C jak ciemna nocy - W trakcie tańca nagle wysiada Ci wzrok. Muzyka jednak koi wszystkie Twoje obawy i czujesz się silniejszy. Rzuć k6 na to, jak idzie Ci dalszy taniec.
Dorzut:
1-3 - Wszystko jest w porządku! Może to partnerzy z obydwu stron, a może masz po prostu talent, ale tańczysz jakby wzrok wcale nie był Ci potrzebny!
4-6 - Niestety brak zmysłu wytrąca Cię kompletnie z równowagi, a Ty potykasz się i upadasz.
D jak do kitu z tym wszystkim - Nagle ogarnia Cię smutek i melancholia. Widać ognisko uznało, że nie do końca masz czyste serce. Przez następne 3 posty czujesz się wyjątkowo osamotniony i smutny.
E jak energia Artemizji Lufkin - Dostajesz nagłego zastrzyku energii i pewności siebie! Efekt ten utrzymuje się przez następny wątek jaki rozegrasz, a Ty jak prawdziwy dyplomata wychodzisz z każdej opresji!
F jak finezyjne fikołki - Nie wiesz co Ci strzeliło do głoy, ale nagle masz ochcotę na nieco bardziej ekstremalne harce. Próbujesz zrobić salto przez ognisko. Dorzuć k6 by zobaczyć, jak Ci to wyszło.
Dorzut:
Parzysta - Salto wyszło perfekcyjnie, a wszyscy są pod wrażeniem! Pamiętaj, że jesteś teraz po drugiej stronie i musisz zmienić partnerów po obydwu stronach! Dostajesz +1 do GM
Nieparzysta - Niestety nie jesteś mistrzem akrobacji. Co prawda znajdujesz się po drugiej stronie, ale upadasz, a kilka iskier parzy Cię przez ubranie. Warto zastosować kilka zaklęć magii leczniczej jeżeli chcesz dalej bawić się tej nocy!
G jak galopująca gazela - Twoja osoba musiała nie spodobać się magicznemu ognisku. W Twoim sercu nagle rodzi się panika, a Ciebie ogarnia chęć ucieczki jak najdalej, która utrzymuje się przez kolejne 3 posty!
H jak harce do białego rana - Muzyka i ogień tak Cię porwały, że nie ma opcji żeby Cię od tego odciągnąć. Tańczysz do ostatniej skrzącej się iskry. Jeżeli jesteś oklumentą lub posiadasz cechę silna psycha możesz spróbować oprzeć się temu urokowi. W tym celu dorzuć literkę.
Dorzut:
Spółgłoska - Niestety magia ognia jest zbyt silna i nie udaje Ci się przerwać uroku. Jesteś wycieńczony i musisz udać się do uzdrowiciela, u którego napiszesz jednopostówkę na min. 1500 znaków, gdzie dochodzisz do siebie.
Samogłoska - Choć nie było łatwo, jakoś udało Ci się oprzeć ogromnej chęci harcy do białego rana! Możesz cieszyć się innymi eventowymi atrakcjami!
I jak idź pan w ch...aszcze - Zdecydowanie nie jesteś osobą czystego serca. Z ogniska zaczyna unosić się czarny, gęsty dym, który szczelnie Cię otula i wypycha poza krąg, by dopiero tam Cię opuścić. Tańce dla Ciebie skończone.
J jak Jestem królową świata! - Wchodząc w taneczny krąg czujesz wzbierającą w Tobie magię, a Twoje ubrania zmieniają się w elegancką suknię i szpilki. Ognisko nie dba, jaka jest Twoja płeć, liczy się bycie zjawiskowym!
Kod:
<zgs> Partner z lewej: </zgs> <zgs> Partner z prawej: </zgs> <zgs> Wydarzenie: </zgs>
Loteria
Firma Magbelline zorganizowała loteria, której środki idą na biedne zwierzęta magiczne, na których firma z pewnością NIE testuje swoich produktów. Należy strzelać zaklęciami do biegających maskotek, które mają w kieszeniach szminki lub kosmetyki. Oczywiście wszystko jest BARDZO sprawiedliwe i nie jest to żadna ustawka. Przecież nikt by magicznie nie robił bariery by utrudnić zadanie uczestnikom... prawda? Los kosztuje 10 galeonów. Każdy zawiera 5 rzutów. Wobec tego po zakupie jednego losu rzucacie 5 razy literką, by sprawdzić czy wygraliście. Możecie kupować karnet nieskończoną ilość razy.
Wygrywacie jeśli wylosujecie literkę A. Tylko i wyłącznie. Jeśli wam się uda rzucie dwa razy kostką k6, by sprawdzić jaka maskotka biegła z jakim przedmiotem. Zgłaszacie się po obydwie z tych rzeczy w upominaniach.
Wszystkie przedmioty są wyjaśnione w spisie poniżej. A - Amroamulet B - Szminka #2 Kiss and tell C - Szminka #3 Playful D- Perfumy ochronne 3/3 (+1 do zaklęć na 3 użycia) E - Szminka #1 Color me surprised F- Lakier do paznokci Magic Hands 5/5(+1 do zaklęć na 5 użyć) G- Lakier I believe I can fly H- Szminka #4 Watch me I- Lakier do paznokci Chwalona Pani Domu 5/5 (+1 do zaklęć na 5 użyć) J- Lakier Superwomen
Jedzenie i Napoje
Oprócz harcy i tworzenia lampionów można się tutaj uraczyć kilkoma czarodziejskimi potrawami.
Jedzenie:
- płetwalki
- gały czekoladowe
- karmelkowe muszki
- kierowe orzechy - dorzuć literkę, by sprawdzić, czy czeka Cię lewitacja. Samogłoska oznacza, że efekt działa!
Napoje:
- kłębolot - Dorzuć k6, by sprawdzić, czy winko wybucha Ci w rękach. Wynik parzysty oznacza eksplozję! Jeśli posiadasz genetykę jasnowidza rzucasz dodatkowo k100 na to, czy pod wpływem napoju pojawi się wizja. Wynik z przedziału 40-80 oznacza przepowiednię!
- Herbata imbirowa mątwa - Jej barwa odzwierciedla Twój nastrój
- Magiczna lemoniada miodowo-miętowa - Daje Ci kreatywności i dodaje 10pkt do kostki na konstrukcję lampionów!
Upominki
Na wydarzeniu nie mogło zabraknąć niewielkich straganów, oferujących upominki, przypominające o tym wspaniałym dniu i tym, co powinien oznaczać. Starsza czarownica zachęca do zapoznania się z asortymentem, rekomendując dosłownie każdą rzecz. Rozliczeń dokonuj w odpowiednim temacie.
•Lampion wspomnień - Drobiazg, który rozświetli mroki nocy. Wystarczy go zapalić i puścić w powietrze, a w naszej pamięci pojawi się jedno piękne wspomnienie. Cena: 40g •Perfumy z nutą amortencji - Perfumy z delikatną nutą, zdecydowanie bez przesady, ale mimo małej ilości eliksiru bez wątpienia są przydatne. Cena: 40g •Perfumy ochronne - Ich zapach dopasowuje się do perfumowych preferencji noszącej je osoby, zwykle jednak niosą choćby delikatną kwiatową nutę. Użycie perfum ochronnych broni przed niechcianym dotykiem, wywołując niewidzialną barierę, od której można się odbić. Niestety, ten urok nie chroni przed zaklęciami i ogólnie utrzymuje się dość krótko. (+1 do zaklęć na 3 użycia) Cena: 60g •Amortamulet - Naszyjnik lub breloczek w najprzeróżniejszych kolorach i kształtach, zawsze zawierający jakiś kryształ - to właśnie w nim zaklęta jest magia tego amuletu. Działa tylko będąc w posiadaniu kobiety, dając jej moc poznawania największych pragnień innych osób: wystarczy, że zapyta, a każdy będzie musiał jej szczerze odpowiedzieć. Cena: 120g •Zaczarowane szminki - nowiutka, limitowana kolekcja słynnej marki! Można kupić zestaw wszystkich czterech w promocyjnej cenie 120g, albo każdą oddzielnie. - #1 Color me surprised - szminka w sztyfcie lub płynie, która do momentu nałożenia na usta pozostaje bezbarwna; ostatecznie zmienia kolor w zależności od nastroju noszącej ją osoby. Dokładne odcienie i znaczenia u każdego mogą być inne! Cena: 20g - #2 Kiss and tell - ma kilka odcieni, raczej ciemniejszych, a przy tym wszystkich równie magicznych. Urok nie działa na osobę, która tę szminkę nosi, ale na innych jak najbardziej - wystarczy kontakt osoby postronnej z formułą szminki, by wymusić chwilową prawdomówność. Cena: 60g - #3 Playful - klasyczna szminka, która nigdy się sama nie ściera i nie traci wyrazistego koloru - ten zaś może zmieniać w zależności od upodobania noszącej ją osoby! Cena: 10g - #4 Watch me - ta szminka ma niezwykły efekt przyciągania uwagi - wystarczy się nią pomalować, a żadne twoje słowo nie umknie w tłumie niedosłyszane. Cena: 30g •Lakiery do włosów: - I believe I can fly - Kiedy nałożysz go na włosy możesz lecieć... W najbardziej nieoczekiwanym momencie. Koniecznie psiknij go na kogoś innego, by go zaskoczyć! Cena: 15g - Superwomen - Twoje włosy trzymają się w odpowiedniej fryzurze przez 24 h (dosłownie). I nie porusza się żaden włosek. Jeśli kogoś uderzysz głową - ktoś może zemdleć, tak ciężka jest Twoja głowa! Cena: 25g •Lakiery do paznokci: - Magic hands - spotykany tylko w ciemnych odcieniach. Tworzony jest z drzew do magicznych różdżek, więc zanim wybierzesz kolor - podaj drewno swojej różdżki. Dzięki dziwnej nici porozumienia, którą producenci nie chcę wyjawić - lakier tak dobrze koegzystuje z różdżką, że mając go na paznokciach zaklęcia idą znacznie lepiej. Niestety nie działa on wiecznie! +1 do zaklęć 5 razy. Uwaga! Wpisz w kuferku datę zakupu przedmiotu, bo po roku będzie nieużyteczny. Cena: 80g - Chwalona Pani Domu - dzięki temu lakierowi Twoje umiejętności gotowania są niesamowite! Zaklęcia kuchenne znacznie bardziej się Ciebie słuchają. Występują w najróżniejszych odcieniach różu. Seksistowskie? Może! Przydatne? Też! +1 do Magicznego Gotowania 5 razy. Uwaga! Wpisz w kuferku datę zakupu przedmiotu, bo po roku będzie nieużyteczny. Cena: 55g
Jej sylwetka - tajemnicza, okryta pierzyną samotności i izolacji od większości ludzi, zawitała prostym krokiem na poznanych wcześniej doskonale terenach. Amfiteatr zdawał się być jednym z tych miejsc, w których to oddawała się lekturze, pozwalała na to, by palce spotkały się manufakturą starego papieru, a świeże powietrze działało kojąco na jej umysł. Czy była zadowolona z takiej formy nauki? Sama nie wiedziała. Jednocześnie - nie mogła uwierzyć temu, że zasnęła, że oddała się w ramiona Morfeusza i zwyczajnie zaspała odrobinę na pierwszą lekcję podczas roku szkolnego. Dla niej - coś nieoczywistego; zaburzyło bez problemów harmonię wykonywanych codziennie czynności, spowodowało zgorszenie opinii publicznej. Kocie oczy spotkały się z tymi należącymi do obecnych - skutecznie zlustrowały każdy milimetr skóry, zdawały się wpływać odrobinę na myśli, odczytywać ich intencje; stety lub niestety, nie potrafi w leglimencję. Wtem, piegowate lico utknęło zielonymi tęczówkami na nauczycielu; ubrany tak samo, elegancko, w garnitur, ewidentnie zadbany - lub próbował uczynić z tego iluzję, wpłynąć na poglądy uczniów, spowodować na nich konkretne zachowanie. - Przepraszam za spóźnienie. - powiedziała prosto, nie rozwodziła się nad tym, by tłumaczyć się z przyczyny wcześniej nieobecności. Nie chciała robić żadnych cyrków oraz fanaberii, wprowadzających bezmyślnie zamęt w oblicza trwającej już lekcji. Jak to się mówi, każdy jest kowalem własnego losu. Rzeczywiście mógł to być widok niecodzienny - Rieux bardzo często znajdowała się w danym miejscu o wiele przed czasem, czytając co chwilę książki i podręczniki, jakby w ogóle nie korzystała z uroków snu i możliwości udostępnienia odpoczynku samej sobie. Czy zanurzała porządek lekcji? Skąd. Nie pytała się, podejrzewała, że w pewnym stopniu jest podział na grupy - jeszcze raz, aczkolwiek bez zatrzymywania się, podeszła do poszczególnych zbiorowisk, starając się znaleźć chociażby jedno, w którym się odnajdzie. Mimo uczęszczania do szkoły od samego początku, znała tylko i wyłącznie garstkę osób - nie dopuszczając do siebie nagminnej ilości. Znajoma twarz, znajome piegi, znajomy kolor włosów, sylwetka, ten sam wyraz, ewidentnie @Marceline Holmes. Bez trudów postanowiła do niej podejść - znając ją oraz kojarząc bez problemów. Przy niej nie czuła się aż tak źle, poza tym była ciekawa - albowiem obydwie spędziły wakacje na swój odmienny sposób - nie wiadomo jednak, czyj przypadek był gorszy. - Hej, Marce. - przywitała się z nią, aczkolwiek bez żadnych entuzjastycznych pisków oraz bzdet, które ją wkurzały. Czy się ucieszyła na jej widok? Owszem, jedyna dusza, którą jest w stanie tolerować bez problemu - nawet nie zwróciła uwagi na resztę grupy. - Jak minęły wakacje? - zapytawszy się, skierowała wzrok na rośliny. Może nigdy nie była zbyt dobra z ich hodowli, co nie zmienia faktu, iż wiedzę teoretyczną miała i domyśliła się, że należy zwyczajnie pozrywać odpowiednie listki hibiskusa ognistego. Zdawała sobie sprawę z właściwości tej rośliny, niebezpieczeństwa dotknięcia kwiatów oraz zwyczajnego poparzenia, które pozostaje przez kilka dni. Nie bała się tego - przyzwyczajona do wcześniejszej krzywdy, jaką jej zrobił ojciec, rzucając zaklęcie Cruciatus, wszystko wydawało się być tylko małym, niesfornym ukłuciem. O dziwo, z praktyki szło jej równie łatwo - zbierając znaczną ilość listków i dotykając zaledwie jeden raz kielicha, nie narażała się na żadne poważniejsze obrażenia. Czyżby to był powód do małej dumy? Sama nie wiedziała, sama utrzymywała ten sam wyraz twarzy, jakby wszystko było zaplanowane. - Nietypowa forma zajęć. - dodała naprędce, zastanawiając się, co jeszcze w planach na Bjorn. Co siedzi w jego głowie? Co sprawia, że ma taki stosunek do własnego przedmiotu? Tyle pytań, a tak cholernie mało odpowiedzi. Westchnęła ciężko, słysząc "prośbę" o pospieszenie się.
Pogrążona w lekturze, ignorowała wszystkich dookoła. Naprawdę miała olbrzymie braki w zielarstwie i aż brew jej drgała, gdy przerabiała kolejny rozdział o roślinach. Pocieszeniem było, że z run radziła sobie znacznie gorzej.. Z drugiej jednak strony, mając Fairwyna za opiekuna i przełożonego, Pani Prefekt aż tak wielkiego pocieszenia w tym nie wiedziała. Westchnęła głośnie, co właściwie było cichym westchnięciem i przewróciła stronę. Kosmyki ciemnych włosów pojawiły się znikąd, a słodki zapach uderzył ją w nozdrza. Podniosła wzrok, a dostrzegając znajomą twarz, uśmiechnęła się promiennie i bez cienia uprzedzenia, oparła się swoim czołem o jej, wzruszając delikatnie ramionami. @Agnes Lumière miała okazję lepiej poznać w Meksyku, ponieważ dzieliły razem sypialnię. —Słoneczniku! Ciebie też miło widzieć! Wszystkie..? Co Ty, akurat te od roślin strasznie ciężko mi wchodzą, mam olbrzymie zaległości i muszę lepiej zagospodarować czas. Chociaż nie wiem, czy mi go wystarczy.. -zaczęła cicho, zaraz jednak wzdychając ciężko i przenosząc wzrok na księgę. Zamknęła ją, wsuwając zgrabnie do torby i wstała, łapiąc koleżankę pod rękę. Zmierzyła ją wzrokiem, jak miała to w zwyczaju. Na próżno jednak szukać tam było złośliwości czy negatywnych emocji.— A jak u Ciebie? Tęsknisz już za wakacjami? Lekcja była lekcją, nie miały zbyt dużo czasu na rozmowy. Gdy profesor się odezwał, wygładziła dłonią materiał plisowanej spódniczki i podniosła na niego spojrzenie karmelowych oczu, zainteresowana tematem zajęć. Strasznie podobały się jej łączone tematy, które zawierały więcej niż jedną dziedzinę magii, a na wzmiankę o eliksirze pieprzowym, uśmiechnęła się pod nosem, bo zaraz przywiódł jej do głowy Holdena i jego przeziębienie. Swoją drogą, nie widzieli się od tamtego czasu i śmiała wątpić, że ich kontakt się odnowi. Cóż, nie ma to jak letnie przygody. Wysłuchała nauczyciela, nadal trzymając koleżankę pod rękę i kiwnęła głową, gdy kazał im podejść do doniczek. Dostrzegając znajomą Calineczkę, ruszyła jednak najpierw w jej stronę, bezceremonialne złapała za rękę, ściskając delikatnie na niej palce. @Marceline Holmes jak zwykle wydawała się obecna tylko ciałem, umysłem natomiast zwiedzając odmęty swoich wspomnień bądź wędrując szlakami ku przyszłości. Przez twarz Nessy przebiegła nostalgia. — Calineczko! Mogę Cię porwać? Zdążyłam się już za Tobą stęsknić. —powiedziała w jej stronę, puszczając delikatnie oczko. W tym samym czasie podeszła do nich jeszcze jedna dziewczyna, której jeszcze nie znała. Urocza @Winter Rieux miała w sobie coś, co intrygowało rudzielca, jednak Lance nie miała w zwyczaju zakłócania zajęć. Zamiast tego kiwnęła jej głową na przywitanie. — Nessa jestem, miło mi. Chodźcie dziewczyny, zbierzmy trochę kwiatuszków. Rzuciła pogodnie, kierując się z porwanymi koleżankami w stronę doniczek. Przykre, że nie było na zajęciach więcej ślizgonów, ale widocznie mieli lepsze rzeczy po wakacjach do roboty. Wywróciła teatralnie oczyma, zatrzymując się i przyglądając hibiskusowi z przekręconą głową w bok. Zagryzła dolną wargę, przypominając sobie wszystkie swoje życiowe porażki z roślinnością i westchnęła ciężko, biorąc się do pracy. Trochę jakby za karę. Na szczęście, pomimo niezgrabności wykonywanych ruchów, kwiat nie parzył aż tak mocno. Był przyjemnie ciepły, wydawał się jej idealnym wkładem do butelki na zimę i rozgrzewania zmarzniętych palców. Dziewczyna nie miała doświadczenia z hodowlą flory i nawet małe rączki nie pozwoliły jej uniknąć porażki. Na szczęście, blada skóra tylko delikatnie się zaczerwieniła. Zerwane listki ułożyła na dłoni, przesuwając krótkim i intensywnym spojrzeniem po twarzach towarzyszek. —To mój dobry dzień. Ja żyję, kwiat żyję i nawet mamy trochę listków. Marce, bądź dumna. — mruknęła cicho, cofając się pół kroku od doniczki. Tak, na wszelki wypadek. Zachowanie nauczyciela wydawało się jej dziwne, zupełnie jakby swoją pracę wykonywał na siłę. Nie jej sprawa, chociaż znacznie przyjemniej było się uczyć od osób typu Bergmanna, który w tak przepełniony zainteresowaniem sposób wykładali swój przedmiot. Niemniej jednak, Drizzt wciąż był w miarę nowy, a wiadomo — praca z dzieciakami nie należała do lekkich.
Kiedy dołączył do nich Ezra, Irony rzecz jasna obdarzyła go promiennym uśmiechem, jednocześnie z niepokojem spoglądając na Carson. Tych dwoje raczej nie powinno przebywać w swoim bliskim towarzystwie, dlatego rudowłosa jak najdyskretniej przemieściła się pomiędzy nich, żeby starcie tytanów nie skończyło się znowu przyprawianiem jakichś śliniaków czy innych pierdół do ich szat albo co gorsza – twarzy. – O naszej nowej pracy – zdążyła odpowiedzieć, zanim szanowny pan profesor postanowił się uaktywnić i zagonić ich do roboty. Nie żeby Irony narzekała, bo lubiła ten przedmiot i zależało jej na pogłębianiu wiedzy z zielarstwa, ale rozmowa z przyjaciółmi też była ważną rzeczą, czyż nie? Po chwili zostali podzieleni na grupki, po trzy osoby do każdej doniczki. Niestety, cholerny pech chciał, że akurat ich hibiskus miał kwiaty rozpalone niemalże do białości. Coś musiało ją dodatkowo bardzo wytrącić z równowagi lub być może dziewczyna nie skupiła się wystarczająco, bo Irony zbierając liście rośliny wyjątkowo często zbliżała się do gorącego kwiatu. – Galopujące gorgony – zaklęła, kiedy po raz czwarty dotknęła płatków. Bez interwencji kogoś bardziej doświadczonego w uzdrawianiu z pewnością niedługo nie będzie mogła nawet normalnie pracować.
Ostatnio zmieniony przez Irony McGregor dnia Nie Wrz 09 2018, 20:36, w całości zmieniany 1 raz
Neirin Vaughn
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 196cm/106kg
C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
- Nie mówiłem, że to niedobrze - odparł lakonicznie. To w zasadzie wspaniale, że Charlie choć próbuje nie być zapominalskim. Nie znał co prawda sekretu jego nagłego ogaru, ale może to i lepiej? Dla ludzi z zewnątrz zdawać się będzie, że jest na dobrej drodze do wyrobienia sobie pamięci. - Magia lecznicza - odpowiedź na pytanie Chapmana była jeszcze bardziej urwana. Za chwilę jednak zdawało się, że doszedł do wniosku, iż wypada ją rozwinąć, bo dodał: - Wybrałem ten przedmiot na studiach - co niewiele wyjaśniało per se. Można jednak było dopowiedzieć już do tych dwu zdań całkiem sporo, jeśli tylko się chciało. Dziwne zdanie Chapmana zrozumiał tak, jak mu się chciało. Albo raczej, nie widział nic złego w tym, że jest poplątane, zamieszane i nie ma żadnego sensu. Dla rudzielca to nawet lepiej. Myśli mogły dowolnie płynąć i dorabiać własne tło wielu kwestiom. Przekręcił głowę, patrząc na Silvię teraz. - Ja słyszałem, że taka gwałtowna zmiana wyglądu oznacza desperackie ratowanie się przed popełnieniem samobójstwa - dorzucił swoje trzy grosze, przekręcając delikatnie głowę do boku. - Wszystko dobrze? - Spytał dziewczyny, zdając się może subtelnie zmartwionym. - Ktoś ci dokucza? Jego też mam zbić? - Temat bowiem, chcąc czy nie, wrócił na bójkę. - Nadal Charlie żyje. I nawet ma kompletne części ciała - odruchem uniósł rękę do szyi, aby przejechać palcami po poziomej bliźnie, przecinającej tchawicę. Po podduszeniu przez Thomena jakiś czas charczał, mając problemy z mówieniem. Na szczęście już jest lepiej. A potem zjawili się inni uczniowie. Uniósł rękę, odmachując w stronę @Nessa M. Lanceley. Jego wzrok przykuła srebrna odznaka na piersi, taka sama, jaką ma Liam. - Gratulacje - rzucił do dziewczyny, chociaż nie był pewnym, czy jest, z czego się cieszyć. Prefekci też mają swoje obowiązki, nie tylko przywileje. Spojrzał znowu na nauczyciela, kiedy ten wydał polecenia. Eliksir pieprzowy, huh. Zawsze coś. Wysłuchał jego poleceń, niezbyt paląc się pierwszy do tej roboty. Zielarstwo nie należało do jego ulubionych przedmiotów, jeśli nie było skrajnie nudne. Wolał zwierzęta - te nieprzewidywalne, dzikie i niebezpieczne. A rośliny... Z nielicznymi wyjątkami miał je za dość pasywne elementy tła. Zbyt długo trwało, aby wyrosły i zaczęły być w jakikolwiek sposób interesujące. Do tego czasu były tylko dwoma listkami na tyczkowatej łodyżce. Poganiany, spojrzał na nauczyciela, zanim zwrócił się do puchonich towarzyszy. - Ciekawe ilu pacjentom odciął nogi. To szybsze niż podawać im eliksiry na zrastanie się kości - skomentował niezbyt głośno niecierpliwość prowadzącego. W gruncie jednak rzeczy, nie przejął się komentarzami profesora. Mógłby i otwarcie go obrażać, a Neirina interesowało to tyle co zeszłoroczny śnieg. Podszedł bowiem do doniczek, aby wypełnić zadanie. Podobnie jak o opinię belfra, tak też nie dbał o ewentualne poparzenia. Szybko zatem przypadkiem dotknął jednego z kwiatków, przekonując się, iż jest przyjemnie ciepły. Nie mógł powstrzymać - nawet nie próbował - kolejnego dotknięcia, kończąc na badaniu wyglądu kwiatów. - Są miłe - ocenił, smyrając jednego po płatkach. BHP na najwyższym poziomie. Dziewczyna obok nie miała jednak tyle szczęścia. Przyglądał się, jak na skórze @Irony McGregor wykwitają coraz to nowe oparzenia, zanim upuściła zebrane liście. Złapał ją za nadgarstek, nim profesor zdążył zainterweniować. Blizny po ogniu zaszurały o miękką skórę Krukonki w czasie, gdy rudzielec dobywał różdżkę. Wkrótce jej kończyna była jak nowa. Palce rudzielca się rozluźniły i bez słowa wrócił do zbierania listków.
Zbyt długo nie musiał czekać na odpowiedź ze strony nauczyciela - również nie wiedział, czego ma się spodziewać po ledwo co znanym mężczyźnie, którego ewidentnie kojarzył z widzenia, a imienia i nazwiska w ogóle nie mógł zapamiętać. Oto typowy Charlie i jego typowe pytania - może powinien zadać bardziej adekwatne do całokształtu nauczanego przez profesora przedmiotu? Natura wolnoducha nie pozwala jednak na otaczanie się pytaniami dotyczącymi tego, czego mu się przyszło dzisiaj nauczyć, przez co wyszedł na kompletnego ignoranta i kompletnego idiotę. Czy dbał o to? Niezbyt. To znaczy się, chciał, żeby nie uznawali go za względnego debila o pamiętliwości złotej rybki, co nie zmienia faktu, iż zmarszczył w zamyśleniu brwi, kierując spojrzenie w stronę ubranego jak zwykle w garnitur dorosłego. Okej, dobra, tego się nie spodziewał, niemniej jednak jedyne, co pozostało mu zrobić, to tylko zamruczeć cicho pod nosem, kiwnąć głową w podziękowaniu oraz odejść do kręgu znajomków, bo co innego zostało mu do roboty? Jak wół nie zamierzał stać, nie czuł również, żeby nauczyciel wykazywał jakąkolwiek chęć do prowadzenia rozmowy, tudzież się nie narzucał, choć na język targały się inne pytania. Każdy, kto zna Chapmana od początku jego kariery w szkole, zdaje sobie sprawę z tego, jak potężnie ciekawym dzieciakiem był, wyrzucając ze swoich ust milion pytań na sekundę. Na szczęście zdołał się opanować, co nie oznacza jednak, że do końca wyzbył się mówienia wszystkiego, co ślina na język przyniesie - bez problemu był w najmniej odpowiednim momencie zadać najbardziej krępujące pytanie w ciągu całej kariery profesora, do którego ów padło i zapadło w pamięć. On jednak - niezbyt specjalnie przywoływał z główki te wspomnienia, w sumie to nie miał nawet jak. Heh. - Nie no, po prostu wreszcie podjąłem się prowadzenia dziennika - dlatego jestem tutaj trochę wcześniej, o! - oznajmił prosto do Neirina, kiedy to odsunął się od nauczyciela w bezpiecznym miejscu. Nie dość, że dziwny i taki trochę nietypowy, to jeszcze przy okazji wzbudzający postrach swoją powagą z powodu tak cholernie błahego pytania, które wydostało się z ust Chapmana. Ewidentnie - preferował towarzystwo wcześniejszego uczestnika bijatyki w łazience oraz Włoszki pozbawionej jakichkolwiek pozytywnych wspomnień wobec niego. Wiedział, że przynosi pecha, jednak na jak długo - nie był tego świadom. Szczęście, że nie uciekała tam, gdzie pieprz rośnie. - Wiesz, że ja takich rzeczy nie pamiętam. W sumie, to wszystko nie pamiętam. Jakoś się przeturlałem przez te lata, tym mogę się pochwalić! - przyznawszy się szczerze do swojej przypadłości, skierował spojrzenie na zbierających się uczniów - żadnych z nich nie kojarzył, nawet jeżeli wcześniej miał do czynienia z poszczególnymi personami. No dobra, sylwetka @Marceline Holmes zdawała się być tą charakterystyczną, niepowtarzalną, a gdy ta w jakikolwiek sposób na niego spojrzała i zauważyła go wśród jakże doskonałych tłumów oblegających lekcje uzdrawiania, zwyczajnie pomachał jej przyjaźnie ręką na powitanie z charyzmatycznym uśmiechem wymalowanym na twarzyczce - pozytywny gościu! - Neirin...! Czyli jak maluję swoje włosy, to staram się uciec od samobójstwa? - Charlie zapytał się z pełną powagą, czując trochę, że zdanie wypowiedziane przez Walijczyka w stronę Puchonki nie było zbyt adekwatne, zamiast tego spełniało wszelkie normy i standardy niestosowności do sytuacji. Nie skarcił go w żaden sposób, jednak nie starał się również wtryniać do tego, co mówi - nie zmienia to faktu braku taktu wobec znajomej. Może młody nie był aż taki zaborczy, aczkolwiek wyłapał nieprawidłowość, fałszywy akord, dziwaczność w ich rozmowie. Wyszczerzył oczy na chęć pobicia kogoś - czy obydwoje nie powinni przypadkiem po tym wszystkim odpoczywać? Przecież ciało wymagało rekonwalescencji, a przede wszystkim czasu, by rany zostały uleczone, a tu proszę, wyższy pcha się do bójek jak szalony! Zdziwiło go to, jednak ostatecznie machnął metaforycznie w myślach na całą sprawę, odsuwając ten temat na bok. Pewnie i tak o tym zapomni. - Em... Aż tak to- czekaj, na pewno mi niczego nie wyciąłeś? - skierował spojrzenie zaciekawionych oczu w stronę Vaughna, by następnie wzruszyć ramionami. Może nie osądzał kumpla o chęć zarobku, co nie zmienia faktu, iż na pewno zapomniałby o tym, że ktoś postanowił pozbawić go narządów. Kto wie, może już nie miał prawego płuca, lewej nerki i innych przydatnych w życiu codziennym organów, sprzedane podczas wycieczki do Meksyku. Aż wzdrygnął na słowa nauczyciela, podskakując śmiesznie w miejscu do góry, jakoby to, co powiedział profesor o zygzakowatym nazwisku nie należało do najprzyjemniejszych. Jakby... nie czerpał przyjemności ze swojego zawodu? Charlie wziął głęboki wdech, śmiejąc się ostrożnie, jakoby z rozwagą dobierając długość tego dźwięku. - Em... i co miałby robić z tymi nogami? - zapytał się niezbyt pewnie i cicho okularnik, biorąc się ostatecznie do roboty i zbierając wielce nieumiejętnie listki w małej ilości przy jednoczesnych dotknięciach kwiatów poprzez brak taktowności. Pozwalał, by niewielkie poparzenia pojawiły się na jego skórze, jednak nie zwrócił na nie żadnej większej uwagi - po części przyzwyczajony do takiego rozwoju zdarzeń i swojego swoistego pecha. Nie przejmował się potencjalnymi konsekwencjami, ostatecznie macając je z większą częstotliwością niż Neirin, jeszcze bardziej łamiąc przepisy BHP - przestały one obowiązywać. - To chyba boli, jak roślina jest gorąca. - dodał naprędce, kiedy to chłopak postanowił pomóc mniej lub bardziej znanej dziewczynie w pozbyciu się negatywnych skutków działania niczym Chapman.
Profesor Drizzt chyba oszalał - takie były pierwsze słowa Carson, gdy dowiedziała się, że pierwsza lekcja z zielarstwa ma się odbywać w Hogsmeade. Oczywiście nie miała nic przeciwko wypadom do tego pięknego magicznego miasteczka, lecz w środku dnia? Między innymi zajęciami? Niezwykle narzekała na fakt, że musi się tak bardzo spieszyć, gdy szły z Irony ścieżką prowadzącą do amfiteatru. - Żeby on jeszcze był jakoś blisko... - sapała żałośnie, tracąc oddech podczas szybkiego marszu główną drogą. Rozglądała się na boki, choć widziała tę okolicę już wielokrotnie. Nie mogła się przyzwyczaić do myśli, że już niedługo będzie tą ulicą chodziła częściej niźli tylko podczas okazjonalnych wypadów ze szkoły. Miała zacząć swoją pracę! No dobra, była tam już raz czy dwa, lecz ciągle była w fazie szkolenia i przyzwyczajania się do nowych obowiązków, które ją czekały pod Trzema Miotłami. Temat pubu bardzo je pochłonął, gdy dotarły już do umówionego na lekcję miejsca. - To, co mówisz, brzmi niezwykle kusząco! - stwierdziła, lecz nie zdążyła nic więcej dodać, bowiem ich prywatną rozmowę postanowił przerwać nie kto inny, tylko Ezra Clarke, pyszałkowaty, świeżo upieczony prefekt, który samym swoim istnieniem doprowadzał Carson do białej gorączki. Przywdział na twarz uśmiech, który w jego katalogu grymasów opatrzony był zapewne etykietką: "Dzień dobry, nasmarowałem całą głowę wazeliną...". - Nie twój... - zaczęła, lecz "interes" nie znalazł już ujścia zza jej warg. Posłała spojrzenie Irony i wywróciła oczami, odpuszczając sobie dalsze złośliwości, po czym samemu Krukonowi zaprezentowała swój uśmiech pod tytułem "brzydzę się Tobą". Na szczęście nie mieli zbyt wiele czasu na pogaduszki, bowiem profesor rozpoczął mówić o hibiskusach ognistych. Gilliams miała niesamowicie mocne przeczucie, że jej trafi się ten najgorszy - cóż, nie trzeba było czekać, by się o tym przekonać. Już podczas pierwszej próby zebrania listka poparzyła się dotkliwie o emanujący żarem kwiat. Syknęła cicho, szybko chłodząc palec własną śliną, a po kolejne płatki sięgała zdecydowanie ostrożniej. - Co się dzieje Irony? - zwróciła się do przyjaciółki, gdy ta przeklęła, lecz gdy tylko dostrzegła jej dłoń od razu zrozumiała. - Oj... - Bo co miała powiedzieć? - Może trzeba poprosić o pomoc? - zasugerowała dziewczynie.
Miał niesamowitego pecha do znajomych swoich przyjaciół. Jakoś zbyt często na tych liniach powstawały mniejsze lub większe spięcia - swego czasu najlepszym przykładem była przecież Fire, potem Maevis, a teraz Carson również zaczynała się wpisywać do tego zaszczytnego grona. Ezra nie zamierzał unikać Irony tylko dlatego, że dziewczyna podjęła jeden zły wybór w doborze znajomych. Ezra przynajmniej wykazywał odrobinę dobrej woli - to Carson na każdym kroku starała się go obrazić lub w jakiś sposób dopiec. Clarke zazwyczaj jedynie wyrównywał rachunki - jak choćby w wielkiej sali. Carson sama się prosiła o nauczkę, a on po prostu garściami czerpał w takich sytuacjach z pokładów krukońskiej kreatywności. - Waszej? Ty też tam pracujesz? - skrzywił się niechętnie, a wraz z tym wyparowała z niego cała ochota, aby odwiedzić koleżankę w pracy. A co by było, gdyby akurat trafił na cholerną Carson? (Chociaż może gdyby złożył jakaś anonimową skargę...) Powiódł wzrokiem do profesora, który w tym momencie postanowił rozpocząć lekcję. Ezra miał już do czynienia z hibiskusem ognistym; w końcu właśnie tą rośliną zdarzyło mu się opiekować w ramach jednej pracy domowej z zielarstwa. Pamiętał także przykre wrażenie wiecznie poparzonych dłoni, miał zatem nadzieję, że zdobyte wtedy doświadczenie uchroni go przed powtórką z rozrywki. Niedyskretnie przewrócił oczami, kiedy nauczyciel zaczął się niecierpliwić. Nie podobało mu się, że ich kwiat jako jedyny emanował ciepłem wychodzącym poza tę przyjemną granicę. Skoro jednak Irony jako pierwsza wyrwała się do zadania, Ezra sądził, że wie co robi. Niestety, jak się okazało, jej ruchom brakowało precyzji, a dłonie pokryły się małymi, ale zapewne bolesnymi oparzeniami. - Skarbie, liście, a nie kwiaty - przypomniał jej, widzac, że już Neirin bierze sprawy w swoje ręce i samemu zabierając się za zadanie. I najwyraźniej los go pokarał, bo sam zaraz przypadkiem się oparzył. Zaklął szpetnie pod nosem, przy kolejnych ruchach już uważając. Ezra miał bardzo zręczne palce, więc szybko zerwał aż pięć listków. Nie mógł być przecież gorszy od Carson... Z lekko piekącym opuszkiem, odsunął się od stanowiska, by zrobić miejsce Elis.
Zebrane liście: 5 Poparzenia: 1
Silvia Valenti
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : Silny włoski akcent, szeroki uśmiech na twarzy, kilka mniejszych blizn na dłoniach, leworęczna
Oglądanie dziwnej wymiany zdań pomiędzy Chapmanem a Walijczykiem sprawiało jej jakąś dziwną przyjemność. Neirin potrafił być naprawdę dziwnym człowiekiem, więc idealnie pasował pod tym względem do okularnika. Z takich wymian poglądów i zdań niekiedy można było się dobrze uśmiać. Ale nie tym razem. Bo jakoś dobry humor dziewczyny wyparował w momencie, gdy usłyszała dziwne słowa rudzielca, z których wynikało, że miała w planach popełnienie samobójstwa. Mina zrzedła jej w momencie i minęło kilka naprawdę dłuższych chwil, nim była w stanie cokolwiek na te słowa odpowiedzieć. Czuła jak z jej twarzy uciekają wszelkie kolory, których przed chwilą dostała. Zamiast tego zbladła i zrobiła dziwną, bliżej nie określoną minę. -Nie planowałam samobójstwa. - mruknęła tylko pod nosem w mało przekonujący sposób. Nie ważne, że całkowicie zgodny z prawdą. No bo w końcu, jej życie było dziwne i miało wiele zawirowań, ale nie było tak złe, aby już w związku z tym planowała swoją śmierć. I rumieniec powrócił ze zdwojoną siłą. On się o nią martwił! To było takie miłe uczucie, nic dziwnego, że Silvia zareagowała właśnie w taki sposób na jego słowa. -Nie. Wszystko jest w porządku. Chyba... - odpowiedziała trochę pewniejszym głosem. No bo bezsensu było mówienie chłopakowi o tym dziwnym typie z Meksyku, który teraz ją nagabywał i cały czas wypisywał do niej. To chyba nie było niczym groźnym... Bo nie było, prawda? Naprawdę się martwiła o puchona. Bo co prawda nie przepadała za nim jakoś szczególnie, ale mimo wszystko... Nie, naprawdę nie lubiła go, po prostu nie umiała przejść obojętnie wobec słów, że ktoś komuś dokuczał czy bił. Ona była z natury bardzo ugodową istotą i pragnącą pokoju dla całego świata i każdej istoty na nim żyjącej. Dlatego tak się zaniepokoiła. Na tyle, aby podejść do chłopaka i dokładnie mu się przyjrzeć z bliska, naprawdę bliska. Nawet pozwoliła sobie na pogładzenie go po policzku w celu zbadania, czy nie ma podwyższonej temperatury. Nie wiedziała, kiedy to zdarzenie miało miejsce, ale jak widać musiało być niedawno. Może jakieś skutki wciąż odczuwał? -Na pewno wszystko w porządku Charlie? - było słychać troskę o kolegę w jej głosie. No ona po prostu nie mogła zachować się inaczej, nie byłaby wtedy sobą po prostu. Każdy kto ją znał chociaż trochę lepiej, to doskonale to wiedział. Wsłuchała się w słowa nauczyciela, od razu skupiają swoją uwagę na zadaniu, które przed nimi postawił. Rośliny na pozór wyglądały łagodnie i niegroźnie, ale Silvia miała jakieś dziwne przeczucie, że gdyby przyszło co do czego, to mogłaby ona być bardzo niebezpieczna. Wzięła się jednak za zrywanie liści, o których wspomniał nauczyciel. Już na pierwszy rzut oka było widać, że Silvia radzi sobie z tym zadaniem zdecydowanie gorzej niż jej partnerzy. Bo już w pierwszej minucie udało jej się dotknąć tego przeklętego kwiatka. Poczuła wtedy, że jest on ciepły. Nie za ciepły, nie powodował obrażeń na jej skórze, ale pozostawiał na nich widoczne ślady na kilka chwil. -Szlag by to... - mruknęła pdo nosem, kiedy dotknęła kolejnego kwiatu. I jeszcze jednego... I następnego... A liści uzbierała tyle co nic.
Ciężko było przyjaźnić się jednocześnie z dwiema osobami, które okazywały sobie wzajemną niechęć przy każdej możliwej okazji, jednak Irony nie zamierzała odpuszczać ani jednej z tych znajomości. Próbowała jakoś wpłynąć na Carson, która warczała na Ezrę zanim ten zdążył się na dobre odezwać, natomiast z Clarke’iem już nawet nie próbowała. On jej nigdy nie słuchał, był zbyt zapatrzony w swoje własne ideały, by słuchać kogokolwiek i w jakiejkolwiek sprawie. Z jednej strony McGregor bardzo to w nim ceniła, a z drugiej… czasami miała ochotę trzasnąć go po prostu w łeb. Zresztą nie mniej irytowała ją jej przyjaciółka z dormitorium, bo Carson też była uparta i zdawała się robić wszystko, byle Ezrę podpuścić i zdenerwować jeszcze bardziej. Uwzięli się na siebie wzajemnie, a biedna Irony stała gdzieś pośrodku, parząc się na dodatek cholernym ognistym hibiskusem. – Nic, nic, Carrie, oparzyłam się tym cholerstwem… I wiem, skarbie – rzuciła z przekąsem do Ezry i chyba tylko złość i ból z powodu poparzeń ograniczyły jej zawstydzenie, wywołane użyciem tego „zakazanego” słowa. Już miała podnieść rękę i z niechęcią poprosić profesora o pomoc, ale obok niej pojawił się Puchon, @Neirin Vaughn, bez słowa lecząc jej poparzenia. – Dziękuję… – tyle zdążyła powiedzieć, a chłopak nie przerywając milczenia, odszedł z powrotem do swojego stanowiska. Irony spojrzała na Ezrę, Carson i Elisabeth nie bez zdziwienia. – On zawsze jest taki milczący? – spytała półgłosem, odsuwając się od doniczki i krzywiąc z bólu. Mimo że oparzenia zniknęły, to wrażenie nieprzyjemnego, charakterystycznego bólu pozostało. – Czy tylko jak pomaga nieostrożnym Krukonkom?
Nie do końca była pewna tych zajęć, wszak zjawiła się tutaj tylko przez wzgląd na pierwszą lekcje. Uzdrawianie nie znajdowało się w jej rozkładzie studiowanych przedmiotów, toteż przenikała przez nią ciekawość, aniżeli szczera chęć rozwijania własnych zdolności… Obserwowała zgromadzonych, co jakiś czas spuszczając wzrok, by czasem nie dostrzec twarzy tak niepożądanej, a zarazem chcianej. Wiedziała, że powinny porozmawiać, mimo iż wcale nie była gotowa na takie rozmowy, bo to jedynie mogłoby stać się przyczyną kolejnego nieporozumienia, na które zupełnie nie miała ochoty. Kiedy zatem @Winter Rieux zwróciła się do niej, odetchnęła z ulgą. Krukonka wiedziała, że rudowłosa jest wycofana, nader zdystansowana i unika wszelkich możliwych kontaktów, a wakacje utwierdziły ją tylko w przekonaniu, że towarzyskie życie nie jest dla niej. Uśmiech na moment przyozdobił lico Francuzki, mimo że nie zamierzała komentować niczego. Sądziła, że takie miejsce nie jest dobrą porą na rozmowy o Meksyku. - Może innym razem, proszę – szepnęła z nutą desperacji w głosie, po czym tęczówki wlepiła w @Nessa M. Lanceley. Wierzyła, że dziewczyny zrozumieją nagły dystans i brak swobody w dyskusji, jednak myśli, w których była pogrążona Marceline zaczynały ją powoli tłamsić. Umysł pracował na najwyższych obrotach, a podświadomość notorycznie podsyłała efemeryczne wspomnienie z pokoju numeru osiem. Nie powinna, wiedziała o tym. - Widzę, że pokłady energii masz niespożyte – powiedziała bez przekonania, wszak ona sama potrzebowała jeszcze trochę czasu, by dojść w pełni do siebie i wpaść w wir obowiązków. Pewnie dlatego zadanie od profesora wydało jej się odrobinę cudaczne, niemniej postanowiła podążyć za trzema pozostałymi towarzyszkami w poszukiwaniu kwiatów i liści. - Trochę nie jestem przekonana do zbierania tych roślin – rzuciła od niechcenia, kiedy to jej dłoń zetknęła się płatkami. Poczuła silny, przeszywający ból, a oparzenie zaczynało rozrastać się do kolosalnych rozmiarów. Ręka stała się w odcieniu intensywnej czerwieni, zaś sama Holmes jedynie błagalnym wzrokiem spojrzała na profesora, który winien jej pomóc. Z całkowitym zrezygnowaniem zwróciła się do @Agnes Lumière: - Może i zostałam ranna, ale listki trzymaj, bo ja w tym ferworze zapewne je zgubię… A z ciebie jestem dumna, Ness… – tak, tego mogła być pewna, mimo niewyraźnej miny, która jasno świadczyła o nagłym cierpieniu, jakie przeszyło ją na wskroś.
Siedziała i przyglądała się wszystkim na około. Zastanawiało ją czy jej siostra znajdzie się na owych zajęciach. W końcu Iss nie należy do osób, które opuszczają lekcje czy też się na nie spóźniają. Ale widocznie dziś musiało coś ją zająć. A może zrezygnowała z owego przedmiotu? Sama nie wiedziała. Chociaż teraz uważała, że po ich rozłące wszystko może się zdarzyć. Pewnie miała już nowych znajomych i świetnie z nimi spędzała czas. W końcu od rozpoczęcia roku szkolnego nie miały ze sobą żadnego kontaktu. Jej rozmyślania przerwał nauczyciel, który podzielił ich na grupy.. Dziewczyna niechętnie wstała z kamienia i udała się w stronę swoich towarzysz. Uśmiechnęła się do nich nie pewnie i słuchała dalej profesora, który tłumaczył im właśnie zadanie. Elisabeth przyglądała się pannie McGregor, która jako pierwsza miała zebrać liście roślinki. Jednak biedna poparzyła swoje dłonie, a na pomoc przyszedł jej jakiś chłopak. Co wydawało się Eli bardzo miłe. W końcu pewnie dłonie piekły ją niesamowicie. Następną osobą, która wykonywała zadanie był Ezra, który bez większych trudności poradził sobie. Następnie przyszła kolej panny Cortez. Dziewczyna wzięła głęboki wdech i próbowała zebrać listki. Jednak między wyciąganiem owej części rośliny nie raz dotknęła pieczącego kwiatu. Na jej dłoniach pojawiły się czerwone ślady, które zaczęły ją swędzieć, a nie boleć. Jednak rudowłosa nie poddawała się i wyciągała dalej liście i zastanawiała się czy musi być aż tak wielką kaleką? Czy zawsze musi zrobić sobie krzywdę? W sumie lepsze to iż sobie niż wszystkim na około. -Nie sądziłam, że będzie to takie trudne. –Powiedziała tak cicho, że nawet nie miała pojęcia czy toś ją usłyszał.
Nessa była zdaniem Agnes osobą godną podziwu - nie dość, że Ślizgonka pół wakacji spędziła nad książkami, to jeszcze znajdowała w tym wszystkim czas dla przyjaciół i na skrzypce, co wymagało dość sporego zorganizowania, której to umiejętności niestety Puchonce brakowało. Roztrzepanie i lekkomyślność skutecznie utrudniały jej planowanie czegokolwiek dalej niż dwa dni wprzód, może więc dlatego kończyła później ze stertą prac domowych do napisania na ostatnią chwilę... -Nessa Lanceley i zaległości...trudno mi uwierzyć - zaśmiała się, po czym posłała jej ciepłe spojrzenie. Ona również miała problemy z zielarstwem, a po prawdzie chodziła na ten przedmiot tylko dlatego, że był niezbędny, by zostać magomedykiem. Agnes nadal nie była zdecydowana w kwestii swojej kariery zawodowej - z jednej strony naprawdę sporo czytała o uzdrawianiu, a pomaganie innym wręcz leżało w jej naturze, jednak z drugiej od zawsze chciała zmieniać świat na lepsze, a jak zrobić to skuteczniej, niż poświęcając się polityce? -Na pewno dasz radę- przewróciła oczami, nawet nie wątpiąc w prawdziwość swoich słów. Jeśli Lanceleyówna coś postanowi, to choćby się waliło i paliło, nic jej od tego nie odciągnie.Odsunęła się kilka kroków, dając rudzielcowi miejsce, by swobodnie mogła zebrać swoje rzeczy, przy okazji załamując ręce nad ilością podręczników w jej torebce...Ona tak na poważnie? -Wiem, że podziwiasz, jak wiele urosłam od naszego ostatniego spotkania, ale może nie tak ostentacyjnie, jeszcze innym będzie przykro - powiedziała unosząc delikatnie brwi, kiedy czujne spojrzenie orzechowych tęczówek sądowało ją od stóp do głów. Oczywiście w tej sugestii próżno by szukać choć rąbka prawdy, bowiem od kilku dobrych lat panna Lumière nie stała się wyższa nawet o centymetr. Zresztą kto jak kto, ale Ness doskonale rozumiała jej ból. -Może trochę...zdecydowanie tęsknię za wylegiwaniem się w łóżku do dziesiątej - zrobiła niewinną minę, wzruszając lekko ramionami. Wakacje były dla niej czymś niezwykłym jedynie z powodu tak rzadkich w jej życiu wyjazdów, jednak poza tym dziewczynie było bez różnicy, czy czas spędza w Hogwarcie na nauce, czy też na szlajaniu się po przedmieściach Londynu w czasie ferii. Uwielbiała zdobywać wiedzę, nawet jeśli wymagało to porzucenia miękkiej pościeli na rzecz twardych ławek szkolnych. -Za to ty się pewnie nie mogłaś doczekać, co? Słyszałam że zostałaś prefektem - zerknęła na błyszczącą, srebrną plakietkę na jej piersi. Puchonka nie znała osoby, która nadawałaby się lepiej na to stanowisko...chociaż nie znała też zbyt wielu Ślizgonów -Winszuję - skłoniła głowę, wybuchnąwszy po chwili śmiechem, który jednak musiała zdusić, słysząc donośny, męski głos, dochodzący z samego środka amfiteatru. Z rudzielcem pod ramię skierowała się w tamtą stronę, starając się skupić na tym, co mówił nauczyciel, a nie na jego zabawnym, odrobinę twardym, skandynawskim akcencie. Niemal podskoczyła w miejscu, kiedy zaledwie kilka sekund po miłym i przyjaznym "Nie śpieszcie się , mamy czas." rozległo się "...nie mam zamiaru czekać tu do jutra.". Zacisnęła mocniej palce na ramieniu koleżanki -Chyba nie udało mu się wyluzować w wakacje - powiedziała, obracając się w stronę orzechowookiej, ale na jej nieszczęście akurat zapanowała cisza, przez którą ciche słówka rozbrzmiały na polanie odrobinę za głośno. Agnes zarumieniła się i czym prędzej oddaliła wraz z panią Prefekt w kierunku przygotowanych donic z roślinkami. Husus? Husbiskus? Hom...nie ważne, i tak sobie nie przypomni. Do roślinki podeszła ostrożnie, najwyraźniej biorąc sobie do serca słowa profesora, przez co nim ona w ogóle zaczęła, część uczniów miała już zadanie za sobą. Kilka razy przymierzała się, by w ostatniej chwili wycofać dłoń, niepewna, czy aby przypadkiem nie dotknie wyglądających niepozornie kwiatuszków. To zaskakujące jaką krzywdę potrafiła wyrządzić tak niewinna roślinka, sprawiająca wrażenie wątłej i drobniutkiej. Z chwili zawahania wyrwał ją dopiero zwycięski okrzyk Ślizgonki, dumnie trzymającej kępkę zielonych listków; Agnes wzięła głęboki oddech i najdelikatniej jak potrafiła sięgnęła po sterczące fragmenty Hubiczegośtam. Manewrowała szczupłą dłonią pomiędzy zielskiem, starając się zrobić to najzgrabniej i najostrożniej jak tylko potrafiła, jednak zrywając przy tym tak wiele liści, ile była w stanie. Może miała szczęście, a może roślince spodobało się jej niepewne podejście, ale po chwili stała nad donicą z wysoko uniesionymi niczym trofeum liśćmi. Zadowolona z siebie, z szerokim uśmiechem na twarzy dopiero teraz rozejrzała się po koleżankach i z przerażeniem dostrzegła, że Merceline ma rozległe poparzenia na całej długości przedramienia. -Merde, chyba powinnaś... - zaczęła, ale przerwał jej pewny siebie głos Krukonki, który sprawił, że dziewczę zamilkło w pół słowa i stanęło jak wryte z kilkoma nowymi listkami do kolekcji. Sama panna Lumière dotknęła zdradzieckiego kwiatostanu jedynie raz i to zaledwie małym palcem lewej ręki, dzięki czemu oprócz irytującego pieczenia nie stało jej się nic złego, a po całym nieprzyjemnym incydencie pozostało jedynie wrażliwe zaczerwienienie. Mimo wszystko ze zgrozą zerkała na skórę Holmes, która zaczęła wydzielać nieprzyjemny swąd spalenizny...albo Puchonka ma wybujałą wyobraźnię...
Wrócił do pozycji siedzącej i obserwował poczynania uczniów. Zerknął na zegarek sprawdzając ile mają czasu i westchnął. Musiał jeszcze ich odprowadzić do zamku przed obiadem, żeby potem nie płakali jak to przez Drizzta poszli z pustym żołądkiem na zajęcia wieczorne. Mruknął przekleństwo sam do siebie i zaczął krążyć wokół roślin. Przechodził obok @Irony McGregor akurat w momencie interwencji @Neirin Vaughn. Przystanął przy nich zastanawiając się co zrobić. Teoretycznie puchon postąpił prawidłowo pomagając koleżance w potrzebie, ale poczuł się nieco urażony. Nauczał magii leczniczej więc znał się na rzeczy, dlaczego nie poproszono jego o pomoc? Westchnął po raz kolejny i bez słowa złapał rękę Irony i podniósł bliżej twarzy. Wyciągnął różdżkę, machnął nią parę razy i puścił dziewczynę. -Zgłoś się do Skrzydła Szpitalnego, dadzą Ci maść przeciwbólową. Panie Vaughn, proszę następnym razem nie rzucać zaklęć niezwiązanych z tematem lekcji. Doceniam pańską pomoc, ale przy panujących zakłóceniach wolę ewentualne konsekwencje ponieść ja. Po tych słowach kontynuował przechadzkę nie musząc więcej interweniować. Zebrał zerwane liście i włożył je do worka, następnie go zawiązał i położył obok doniczek. -Świetnie, dziękuje w imieniu profesor Sanford za Waszą pracę. Istnieje możliwość, że będziecie z nimi pracowali na następnych zajęciach eliksirów, ale to już sami zobaczycie. Teraz przejdźmy do kolejnego etapu, ogrzewania zaklęciami. Kiedy jest Wam zimno a pod ręką macie jedynie różdżkę na pomoc przychodzi Calefieri. Zaklęcie to stopniowo rozgrzewa organizm, utrzymują się stosunkowo długo dając czas na powrót do rozgrzanego kominka. Przestrzegam przed bardzo częstym używaniem ze względu na efekt uboczny prowadzący do przegrzania organizmu. Pokazał ruch różdżką, odpowiednio zaakcentował zaklęcie i rzucił je na siebie. Leniwie rozchodzące się ciepło przyjął mruknięciem, przypomniało mu ono manewry w górach kiedy po spędzeniu 10 godzin na mrozie dorwał się do ogrzewanego pomieszczenia. -Zaklęcie będziecie rzucać na siebie, jak ktoś później stwierdzi, że mu za gorąco, to mogę go potraktować zaklęciem chłodzącym. Panno McGregor, ze względu na okoliczności wolałbym żebyś przyszła do mojego gabinetu za parę dni i wtedy poćwiczyła. Lepiej uniknąć popękanych naczyń krwionośnych, prawda? Jak nie ma pytań to do roboty, goni nas nieco czas.
Mechanika:
Rzucacie jedną kostką na efekt zaklęcia: 1,3,6- Zaklęcie się udało. 2,4- Nieznana siła przyblokowała Twoją różdżkę, spróbuj jeszcze raz. 5- Twoja różdżka wystrzeliła w powietrze! Lepiej ją złap i spróbuj jeszcze raz.
Rzucacie aż się Wam uda, z tego powodu nie ma przerzutów. @Irony McGregor, napisz tutaj post krótko opisując koniec lekcji i dalsze działania w gabinecie po upływie paru dni.
Mało kto co wiedział o jej życiu - i vice versa. Okryta mgiełką tajemniczości, nigdy nie oczekiwała wchodzenia w czyjąś prywatność - nie potrafiła napierać bez konkretnego powodu. Zauważyła; pewnego rodzaju chęć braku prowadzenia rozmowy okryła Krukonkę swoją pierzyną, zabroniła wypowiadać poszczególne słowa, błagała wręcz o spokój i pozostawienie jej w tym samym stanie, w którym przyszła. Czy Winter się martwiła? Teoretycznie - owszem, praktycznie - niezbyt. Nie potrafiła zaznać podczas swojego życia zbyt wielu emocji, nakazywało ono głównie skupić się na sobie, zabrać możliwość dbania o drugiego człowieka, chociaż pewne rodzaju pytania kryły się w mózgu znajdującym się w czaszce Rieux. Nie oznaczało to, że kwalifikowała się mocno i twardo do złych, nie powodowało to, iż jedyne przymiotniki, jakie były w stanie ją określać, miały negatywny wydźwięk - po prostu za rzadko okazywała własne uczucia w przeszłości, by móc nimi teraz tryskać. Nie potrafiła okazać należytego wsparcia, jej lico w żaden sposób nie okazało zbulwersowania bądź wymaganej troski, jedynie otworzyła odrobinę ostrożniej oczy przy mrugnięciu i kiwnęła głową, jakoby niemo przekazując informację, że w porządku. Wszystko w porządku. Sama niezbyt chciała rozmawiać o zbyt wielu rzeczach - rozumiała, że nie ma po co napierać, jeżeli człowiek naprawdę tego nie chce; zamiast tego przystąpiła do roboty. Ale pierwsze, kiedy to chciała powoli zająć się własnymi rzeczami, musiała spotkać się z ludźmi. Każdy, kto ją widział, zdawał sobie sprawę z tego, iż Krukonka ta jest zbyt zamknięta w sobie, by móc zwyczajnie prowadzić z nią zwykły, prosty dialog, polegający nie tylko na wymianie słów witających oraz zapytania o pogodę. Nie kręciły ją relacje, nie chciała skupiać na siebie uwagi, wolała przechodzić obok, obojętnie, bez wydźwięku, bez rzucania się w ciekawskie tęczówki przykrywające źrenice i regulujące dostęp promieni słonecznych. Jej spojrzenie wylądowało na pełnej ducha i wigoru dziewczynie - nie pozostała zatem bez odzewu oraz bez reakcji. Jeszcze raz - poruszyła charakterystycznie głową w zamiarze typowego gestu. - Winter. Winter Rieux. - oznajmiła prosto, bez jakichkolwiek oznak skupienia na rozmowie i chęci jej prowadzenia. Jednocześnie - nie wyglądała na taką, która wręcz nienawidziła wymiany zdań, prowadzenia konwersacji. Typowa w jej przypadku obojętność, brak umiejętności utrzymywania relacji międzyludzkich, brak wbitych w jej psychikę określonych wzorców zachowania. Zauważyła, nie mogło to po prostu minąć - odznakę prefekta, nakreślającą nie tylko przywileje, ale także obowiązki. Czujne oczy zlustrowały spokojnie jej oblicze, zyskały czas na kolejne analizy, zdawały się być zarówno maksymalnie skupione, jak i nieobecne. Długo ten trans nie trwał - zanim kompletnie postanowiła wziąć się do roboty, ku ułaskawieniu Bjorna. Ewidentnie nie był zadowolony z roboty. Jakby wykonywał swoją pracę na siłę - szkoda tylko, iż nie wiedział o tym, że wystarczyło rozpocząć robotę w innym miejscu, nie uderzać tam, gdzie tytuły profesorskie spotykane są na co dzień. Może podchodziła do oceny zbyt kąśliwie, zbyt jadowicie, co nie zmienia faktu, iż zamiast narzekać na powolne wykonywanie ćwiczenia, mógł przedstawić je w ciut ciekawszej formie. Doskonale Winter zdawała sobie sprawę, że nie wszyscy nadają się do ujarzmiania takiej dzieciarni jak oni; aczkolwiek nie wszystkie dzieciaki nadają się do bycia ujarzmienia przez nauczycieli. Aż tak z nimi źle być nie mogło. Gdzieś znajdował się zawieszony w powietrzu fałszywy akord - po tych wakacjach wszystko zdawało się być zgoła odmienne, różniące się, jakby podmienione na gorsze. A może takie osobiste odczucie miała Rieux, zważywszy na fakt tego, co ją spotkało? Nie mogła jednak zajrzeć do umysłu nauczyciela ani tym bardziej Holmes - coś musiało się stać, coś musiało spowodować, że nie miała ochoty na jakiekolwiek rozmowy. - Śmiało potem można na mnie rzucać.- dodawszy, kiedy to wysłuchała słowa profesora, postanowiła wziąć głęboki wdech oraz rzucić zaklęcie rozgrzewające. Niemniej jednak, skupiła się naprędce - nie mogła pozwolić sobie na jakikolwiek błąd, który mógłby zaszkodzić w jakikolwiek sposób - by następnie wypowiedzieć należyte słowo, wykonując stosowny ruch nadgarstkiem. W swoim kierunku oczywiście - nie zamierzała jakichkolwiek błędów popełniać na innym organizmie żywym niż ona sama. - Calefieri. - na szczęście, udało jej się; stosowne ciepło rozeszło się po ciele, kiedy to zakończyła formułę, przyjemne i niezbyt przeszkadzające. Postanowiła zatem, mimo przyjętych zasad, zapytać się profesora jednej rzeczy. - Ile razy musi ono zostać rzucone z rzędu, aby doprowadzić do udaru cieplnego, profesorze Drizzt? - rozpoczęła. - Czy nie jest wówczas zaklęciem o wysokiej skuteczności podczas ofensywy, jeżeli powoduje przegrzanie? Chociaż istnieją inne, bardziej skuteczne metody - nie mogła się powstrzymać. - by unieszkodliwić przeciwnika.
Kostka: 6
Ostatnio zmieniony przez Winter Rieux dnia Sro Wrz 26 2018, 16:32, w całości zmieniany 2 razy
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Mocne spóźnienie. Wcale nie zamierzała przychodzić. Bjorn był dziwakiem i to z tego typu, którymi Fire gardziła, a do tego magia lecznicza znajdowała się na szarym końcu przedmiotów, na które chodziła z chęcią. Nie lubiła niczego co powiązane z magicznym uzdrawianiem, może jedynie eliksir silnie znieczulający ból był w oczach Gryfonki wart poświęcania mu uwagi. Od dzieciństwa uprzedzona była do wszystkie co wiązane z przywracaniem zdrowia, być może przez to, że ciągle uczyła się czegoś całkowicie przeciwnego. Musiała umieć krzywdzić i niszczyć, rozrywać i łamać, a do tego nie potrzebowała wiedzy o tym, jak poprawnie zszywać rany. Zresztą tamtego dnia i tak miała sporo godzin siedzieć w pracy, więc zostawanie na tych zajęciach wydawało się głupotą. Dlaczego więc mimo wszystko zajrzała do amfiteatru na głównej ulicy Hogsmeade? Po prostu była w pobliżu, a może działo się coś ciekawego? Podeszła do innych studentów po cichu, ale nie mogła zorientować się o co chodzi... Grunt, że usłyszała coś o Sanford i eliksirach. A potem zrozumiała, że ludzie rzucają na siebie zaklęcie rozgrzewające. Po co, dlaczego - tych pytań nie zadawała. Machnęła różdżką gładko, udowadniając profesorowi, że potrafi rzucić to banalne zaklęcie. Grzecznie podeszła do niego, gdy inni byli jeszcze zajęci. - Strasznie żałuję, że nie mogłam przyjść wcześniej, bo hibiskusy ogniste to moja pasja. - przyznała skruszonym, ale i trochę podekscytowanym tonem. Wskazała ręką na wypchany liśćmi woreczek. - Czy mógłby pan profesor użyczyć mi kilku listków do własnej nauki? Warzę dużo eliksirów i czasami brakuje mi składników, a tanie nie są... Stanęła obok, po prostu wpatrując się w profesora spokojnie. Nie nalegała, nie prosiła, po prostu pytała. Okazało się, że mimo wszystko zdołała wytargować to, co chciała. Trzy liście może nie były wielką zdobyczą, ale zdecydowanie miały wystarczyć Fire w jej planach. Skinęła profesorowi głową.
Carson spodziewała się czegoś zgoła innego w przebiegu tej lekcji - skoro dostali tak parzące rośliny i wielu z nich poparzyło ręce, czy nie powinni uczyć się zaleczania oparzeń? Ale co ona tam wiedziała, nie była nauczycielem, prawda? Zamiast narzekać, zabrała się po prostu do ćwiczenia zaklęć. Niestety Irony, z którą zamierzała owo zaklęcie praktykować, została od zadania usunięta, co Carson skwitowała grymasem niezadowolenia. Więc co jej pozostało? Rozgrzewanie Clarke'a? Ugh, gross... - Musisz być moim królikiem doświadczalnym - stwierdziła, zwracając się do @Ezra T. Clarke, po czym wyciągnęła w jego stronę różdżkę. Nie wiedziała, co byłoby lepszym efektem - aby jej zaklęcie się udało, by pokazać mu, że jest zdolną czarownicą, czy żeby coś poszło nie tak i zaklęcie miało inny efekt, najlepiej taki uprzykrzający mu życie. Machnęła różdżką, wypowiadając formułę "Calefieri", po czym spytała: - Działa?
Robota poszła im (mimo jej zaskakująco słabych wyników) zaskakująco dobrze. Po jakimś czasie nauczyciel w końcu stwierdził, że mają już wystarczająco dużo liści, aby móc przestać je zrywać. Silvia przywitała to z westchnieniem ulgi. Co prawda, jeszcze się nie poparzyła, ale miała jakieś dziwne przeczucie, że wystarczyłoby kilka minut dłużej przy tej roślinie i tak właśnie by się stało. Miała nadzieję, że dzięki tej lekcji polubi bardziej zielarstwo, może zacznie nawet rozważać uczenie się większe magii leczniczej. Bzdury. Teraz była pewna, że raczej więcej na tych zajęciach pojawiać się nie będzie. To zdecydowanie nie dla niej. Kolejne zadanie wydawało się być o wiele łatwiejsze niż poprzednie. W teorii wystarczyło tylko złapać różdżkę i rzucić na siebie zaklęcie rozgrzewające, coby dobrze je wyćwiczyć. No właśnie. A jak wiadomo, teoria bardzo często odbiega od praktyki i ma zupełnie inne działanie w rzeczywistości. Coś, co mogłoby wydawać się nad wyraz proste, okazałoby się czynnością nie do przejścia. Na szczęście nie w jej przypadku. Wysłuchawszy uprzednio dokładnie słów nauczyciela, po chwili postanowiła skupić się na postawionym przez nią zadaniu. -Chcesz poćwiczyć wspólnie? - zwróciła się w stronę @Neirin Vaughn , który stał blisko niej. Miała nadzieję, że potraktuje to jako zdawkowe pytanie i nie zwróci uwagi na niepewność w jej głosie. - Calefieri - przyglądała się Walijczykowi z ciekawością, czy jej zaklęcie zadziałało. Ale nic na to nie wskazywało. Szlag, pomyślała delikatnie się denerwując. Bo wiedziała, że to zapewne przez te cholerne zakłócenia magiczne. W Calpiatto ich nie było. Nie było też takich problemów, aby zaklęcie źle zadziałało. Lub nie zadziałało wcale. -Coś jest nie tak. Pozwól że spróbuję jeszcze raz. Calefieri! - powtórzyła z nutką irytacji w głosie i nadziei, że tym razem pójdzie lepiej. I faktycznie, tym razem zaklęcie zadziałało prawidłowo od razu, bez żadnych innych przeszkód. - I co, czujesz jakąś różnicę? - zapytała Neirina po chwili, ciekawa tego, co przyjdzie jej usłyszeć.
Przeznaczenie nie miało pojęcia, jak wielu parsknięć śmiechem oszczędziło Nessie, nie dając jej możliwości czytania w ludzkich myślach. Gdyby tylko wiedziała, jak wielu ludzi ma o niej zawyżone mniemanie.. W rzeczywistości przecież nie była takim dobrym i perfekcyjnym człowiekiem, a zaangażowanie w naukę było kwestią przyzwyczajenia i uporu, chorej nieco ambicji. Zdolności organizacyjne pomagały, jednak tak naprawdę było w dużej mierze kwestią chęci i samozaparcia. Niczego więcej. Każdy przecież mógł funkcjonować w podobnym do niej sposobie, tylko większość młodego pokolenia czarodziejów ogarniało lenistwo. Zaśmiała się jednak cicho na jej słowa, kręcąc głową. Wskazała palcami na trzymaną książkę od roślin, które jak powszechnie było wiadomo, do specjalności ślizgonki nie należały. - Naprawdę! Są! I to jeszcze z czasów normalnej szkoły, a wiesz, jakie to problemy robi tutaj, na stopniu wyższym i materiale rozszerzonym, mój Drogi borsuku. -odparła z delikatnym wzruszeniem ramion, uśmiechając się w jej kierunku łagodnie. Teoretycznie żaden z przedmiotów na studiach nie był obowiązkowy i studenci mogli dopasowywać sobie plan, jednak w praktyce ona nie potrafiła odpuścić, chociaż ścieżka jej kariery z pewnością żadnego powiązania z zielarstwem mieć nie będzie. No, chyba że w kwestii drewna, które niezbędne było do wytwarzania dobrych instrumentów. Wciąż jednak miała czas, a wszystko mogło się zmienić. Jej życie przecież już od dawna przypominało chaos. Kiwnęła głową, a łagodny uśmiech przerodził się w ten pewny siebie, typowy dla dumnych przedstawicieli domu Slytherina. - Oczywiście, że dam. Wciąż mam sporo czasu do egzaminów, prawda? - puściła jej oczko, zadając pytanie retoryczne, chociaż odpowiedź pytaniem na pytanie nie należała do najgrzeczniejszych. Podniosła się, zaczęła zbierać swoje rzeczy i upychać je w torbie, pozwalając sobie na obdarzanie rozkosznej puchonki krótkimi, ale pociągłymi spojrzeniami. Wzruszyła niewinnie ramionami na jej słowa, przesuwając jednak karmelowymi oczyma po twarzach otaczających ją uczniów. Ci jednak byli chyba przyzwyczajeni do nagłych działań Lance. - Faktycznie, nie mogłam się doczekać. Nie lubię braku organizacji, a naprawdę zmarnowałam wiele czasu podczas wakacji, który mogłam znacznie lepiej wykorzystać. Więcej się nauczyć. Spanie nigdy nie było moją mocną stroną. Już? Wieści szybko się rozchodzą po tej szkole.. Przekręciła głowę w bok, nieco zaskoczona. Przecież szkoła dopiero się zaczęła, a na uczcie panował taki harmider, że mało kto zwracał uwagę na prefektów opiekujących się pierwszakami. A przynajmniej tak sądziła. Dopiero po chwili pacnęła się dłonią w czoło, przypominając sobie o odznace na piersi. Posłała Agnes przepraszające spojrzenie, zagryzając wargę, aby z nią śmiechem nie wybuchnąć. Lekcja się zaczęła. Profesor wydawał się pełen energii, a jednocześnie emanował swoistym zniecierpliwieniem i być może złośliwością. Prychnęła cicho, notując jego słowa i starając się skupić na lekcji, aby nie przeszkadzać mu i sobie. Na słowa przyjaciółki jedynie kiwnęła głową, w pełni się z nią zgadzając. Chrząknęła, chcąc zagłuszyć jej szept i pociągnęła ją w stronę tych cholernych kwiatów, gdzie dołączyły do reszty swojej grupy. Dobrze było widzieć Marcelinę, nawet jeśli wydawała się mentalnie przebywać w innym miejscu. Praca z kwiatami nigdy nie należała do ulubionych, udało się jej jednak zebrać kilka listków i jedynie musnąć skórą parzące płatki, zostawiając nieprzyjemne, ale znośne mrowienie. Była naprawdę z siebie zadowolona, bo przecież tak tragicznie radziła sobie z zielarstwem. Przesunęła spojrzeniem po twarzach koleżanek, zatrzymując się na poparzonym ręku Marceliny, której twarz ozdobił grymas bólu. - Calineczko, powinnaś z tym iść do skrzydła szpitalnego. - szepnęła w jej stronę, opierając wolną dłoń na biodrze, w drugiej wciąż trzymając roślinę. Wiedziała jednak, że nie może krukonce niczego narzucić i zrobi tak, jak będzie chciała. Profesor kontynuował wykład, a ona sama wyjęła różdżkę. Patyk z ciemnego drewna, mający zdobioną skorupkami jajek żmijoptaka rączkę i posiadający rdzeń z nimi związany. Zawsze była dobra w zaklęciach, więc jedynie cofnęła się półkroku. Najpierw na sucho wykonała kilka ruchów bez inkantacji, chcąc wybrać najlepszy chwyt drewnianego patyka. W końcu "Calefieri" wypłynęło spomiędzy warg, a ona sama poczuła falę przyjemnego ciepła na ciele. Zadziałało. Zaciskając swoje magiczne narzędzie w dłoniach, skrzyżowała dłonie pod biustem i spojrzała na swoje towarzyszki. Winter poradziła sobie doskonale, więc posłała jej krótki uśmiech i kiwnęła z uznaniem głową. Zerkała na kruknkę i puchonę, a jej mina mówiła, że jeśli potrzebują pomocy — jak zwykle nią służy.
Marceline nie miała siły na naukę, tak po prostu. Była zmęczona – wszystkim dookoła. Uniosła wzrok na profesora, a zaraz potem przeszła do ćwiczeń. Nie wiedziała do końca, dlaczego nagle wszyscy nauczyciele postanowili robić lekcje w plenerze, ale skoro tak to raczej ironią byłoby im tego zabraniać. Najważniejsze, że nie musieli siedzieć w szkole, dusząc się między ścianami i tkwiąc w labiryncie trudnych spraw. Holmes wyciągnęła różdżkę, po czym ta zdawała się nie być kompatybilna z jej mocą. Rzucała czary i nie spotykała się z żadną reakcją. Ogromna irytacja sprawiła, że przedłużenie ręki w postaci drewnianego, zdobionego patyka wyleciało w powietrze, a ona dopiero po złapaniu była w stanie rzucić prawidłowo inkantacje. - Co to za cholerstwo… – jęknęła pod nosem, wywracając przy tym oczami.
/sorry za jakość, ale wybiłam się z tej lekcji
2, 2, 5, 1
Neirin Vaughn
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 196cm/106kg
C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
Na ingerencję nauczyciela nie zwrócił wielkiej uwagi. Zajmował się swoimi sprawami, swoimi liśćmi. Dziewczynie rękę uleczył odpowiednim zaklęciem i dla niego sprawa była skończona. Nie wnikał w szamańskie majtanie badylem uskuteczniane przez profesora, bo rzucaniem zaklęć tego na pewno nie można było nazwać. Z resztą, co więcej wymagane jest na drobne oparzenia ponad Episkey? Przeniósł spojrzenie na Silvię, łapiąc się na tym, że zupełnie nie słuchał profesora. Nie dotarło doń żadne z wypowiadanych przez prowadzącego słów, zk olei na twarzy odbiło się subtelne zagubienie. - Jasne - tylko co my tak właściwie ćwiczymy? Jak to dobrze, że zaczęła pierwsza, bo chłopak musiałby pytać, czego dotyczy ta część ich zajęć. Zaklęcie rozgrzewające. Za pierwszą próbą pokręcił przecząco głową. - Odrobinę pewniej - jemu się wydaje, czy głos Silvii delikatnie drży? Jakoś zawsze blisko Neirina robiła się bardzo... Żywa...? Nie umiał nawet określić zmian, które zachodzą w postawie Włoszki. Coś niby zauważał, gdzieś któryś kościół bił w dzwon, ale gdzie i jak... Tego nie potrafił ocenić. Za drugim razem zadziałało. Walijczyk skinął głową. - Ciepło. Zatem teraz moja kolej. Calefieri - zaklęcie rudzielca zadziałało za pierwszym razem, rozgrzewając subtelnie Puchonkę. Przekręcił głowę do boku. - I jak? - Spytał, chociaż nie sądził, by nie działało. Czuł, że tego dnia magia będzie mu posłuszna.
Przyglądał się poczynaniom podopiecznych, darując sobie komentarze. Skoro kazał im ćwiczyć zaklęcia na sobie, to dlaczego rzucają na kogoś innego? Jedyną oznaką przejęcia się Bjorna było jego przewrócenie oczami. Chociaż to mogło zostać uznane za reakcję na pytanie @Winter Rieux. Zerknął na krukonkę, mierząc ją od stóp do głów. -Dobrze myślisz, niestety muszę Ciebie rozczarować. Zaklęcie nie kumuluje się ze sobą, czyli podczas pojedynku nawet gdyby użyto sto razy to zaklęcie to powyżej pewnego stopnia ono i tak nie zadziała. Jest to zaklęcie lecznicze, więc nie ma tutaj mowy o zastosowaniu bojowym. Mówiąc "częste używanie" miałem na myśli rzucanie zaklęcia dzień w dzień bez przerwy. Działa to na podobnej zasadzie co leki przeciwbólowe, uzależnia i osłabia swoje działanie. Skoro osłabia, to dlaczego califeri może doprowadzić do przegrzania? Chodzi tu o komfort cieplny, organizm z każdym użyciem zaklęcia przyzwyczaja się i niejako zwiększa próg ciepła do którego zaklęcie działa. Prowadzi to do wprowadzenia organizmu w stan gorączkowy nie związany z odpowiedzią immunologiczną. Skończywszy swój wywód odczekał chwilę dając Winter możliwość zadania dodatkowych pytań. Następnie zszedł na dół amfiteatru i podniósł rękę prosząc o uwagę. -Lekcję uznaję za zakończoną. Osoby pragnące dowiedzieć się czegoś więcej na temat dzisiejszych zajęć lub pragnące sobie coś powtórzyć zapraszam do mojego gabinetu. Osobom z pozwoleniem dziękuje za uwagę, możecie wracać do zamku. Reszta niech poczeka na mnie pięć minut, zaraz Was odprowadzę. A, i nie zapomnijcie zabrać fiolek z eliksirem pieprzowym! Zgromadził swoje rzeczy w jedno miejsce, uniósł je magicznie i razem z grupką podopiecznych ruszył w kierunku zamku.
wszyscy z/t
//Osoby z zaliczonym pierwszym etapem które nie zaliczyły drugiego, mają szansę by to zrobić do 5.10. w moim gabinecie. Dziękuje za uczestnictwo, do zobaczenia na fabule.
Shawn A. McKellen II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 186cm
C. szczególne : hipnotyzujący wzrok, naszyjnik i sygnet z emblematem rodu.
Wiosna zawitała Wielką Brytanię, z czego grzech byłoby nie skorzystać. Zastanawiałem się nawet nad plenerowym treningiem, co było niezwykle niepodobne do mnie, w opinii Proximy oczywiście, bo ja uważałem się za człowieka bardzo aktywnego. Zrezygnowałem jednak z tej opcji, wybierając sielankowy spacer po Hogsmeade. Może uda mi się odkryć jakieś nowe, ciekawe miejsca do wymknięcia się z Hogwartu na godzinę czy dwie by zamknąć się w swojej własnej wewnętrznej jaskini, bez wymuszonych rozmów z innymi. Wziąłem ze sobą swojego drogiego łuskowego przyjaciela i oprócz rutynowych rzeczy w torbie, zabrałem też książkę i szkicownik. „Władca Różdżek”, bo tak brzmiał tytuł zabranej ze sobą księgi, wydawał się odrobinę kiczowaty i przeznaczony dla młodzieży, co nie było zbytnio moim targetem, acz dałem książce szansę i postanowiłem się przez nią przedrzeć w cieniu żywo-zielonych drzew i kwitnących pąków kwiatów, nadających parkom niezwykłego nastroju. Ubrany byłem dość zwyczajnie, po mugolsku. Nie miałem tego dnia weny, by wymyślać wybitniejsze kreacje, a w tej czułem się wyjątkowo wygodnie, a i do pogody pasowała, nie było w niej ani za zimno, ani za gorąco. Po drodze skorzystałem z okazji przybycia do miasteczka i posiedziałem chwile w Oasis, siorbiąc zimne piwo i zasmakowując się w smaku Feniksowych, które lekko mnie otumaniały, choć wcale mnie to nie odstraszało. Pożegnałem dziewczynę za ladą skinieniem głowy i wyszedłem, oddając się dalszej tułaczce po zakątkach Hogsmeade. Proxima na mojej szyi zaczynał się nieznośnie wiercić, wyzywał mnie od starców i nudziarzy, nie potrafiąc pojąć, jak potrafiłem chodzić bez wyznaczonego celu. Nawet nie chciało mi się na to odpowiadać, dodając jedynie, że nie pozwalam mu się wyślizgiwać, tym samym oddalając się ode mnie. Nie miałem ochoty spędzić całej drogi powrotnej na szukaniu tego niesfornego węża. Może i rzucał się w oczy, jednak to tym gorzej, ludzie widząc swobodnie spoczywającego węża w liściach raczej nie reagują „ojej, jaki słodki!”. Ba, wręcz odwrotnie – albo uciekają w popłochu, albo wystrzeliwują każde zaklęcie jakie znają, byle tylko ten jadowity gad się do nich nie zbliżył. Nie pozwoliłem mu więc mnie opuścić nawet na chwile, mimo że byliśmy w pobliskim lasku, gdzie nie było zbyt wielu ludzi. Zacząłem się zastanawiać nad sposobem podejścia Caine’a tak, by ten nie wybuchł gniewem czy Merlin wie co jeszcze. A takiej reakcji się spodziewałem, gdybym nonszalancko podbił do niego po lekcji, pytając się co wie o Komnacie Tajemnic, bo mam ochotę sobie pozwiedzać. Musiałem ubrać to w odpowiednie słowa, by sama zachcianka, stała się nagle ambitnym projektem naukowym o tytule „Śladami Harry’ego Pottera”. Przerwałem nagle moje przemyślenia, natykając się na miejsce, w którym jeszcze nigdy wcześniej nie byłem, a na sam jego widok buzia mi się otworzyła szeroko i długo nie chciała się zamknąć. Przed moimi oczami bowiem ulokowany był kamienny amfiteatr, porośnięty mchem i przebijającymi się gdzieniegdzie korzeniami, tak jakby przyroda chciała odzyskać to, co zostało jej odebrane. Dałem natychmiast Proximie zejść z mojego ramienia na kamienną posadzkę, a sam pobiegłem na środek półkolistej budowli. Byłem nieźle podekscytowany, bo samo miejsce nadawało się do naprawdę fajnych rzeczy – prób, amatorskich przedstawień, nawet imprezę można by tu zorganizować. Cisza opanowała to miejsce, ponadto słońce chowało się ponad koronami drzew, przez co promienie słoneczne nie grzało tutaj nieznośnie, dając w lecie idealne miejsce do odpoczynku. - Że też takie miejsce tu było tyle lat, a my je dopiero teraz odkryliśmy! – Krzyknąłem do węża, podekscytowany z szczerym uśmiechem na buzi. Zacząłem badać całe to miejsce, zwracając uwagę na akustykę, ilość miejsca i inne czynniki, które były niezwykle ważne w kontekście wystawiania czegoś na scenie. Najdziwniejsze w tym wszystkim było to, że całe to miejsce nie było bardzo oddalone od wioski, ba, było bardzo blisko - po prostu jakoś nigdy tędy nie szliśmy, nie mieliśmy ku temu żadnego celu. Skończywszy, usiadłem na środku orchestry, zapalając papierosa i dając smakołyka Proximie, który przyczołgał się do mnie, równie zafascynowany tym miejscem. Dla innych to mogło być jedynie syczenie, ja zaś słyszałem coraz to bogatsze przenośnie, którymi opisywał nowe znalezisko, powoli wchodząc w taki absurd poetycki, że chciało mi się śmiać.
Nienawidziła wiosny. Nie wiedziała dlaczego budzenie się natury do życia tak ją irytowało, chociaż mógł mieć na to wpływ, że wiecznie miała katar i łzawiące oczy, choć to drugie nie było aż tak intensywne, jak ten przeklęty katar. Powinna była siedzieć w zamku, zamknięta w czterech ścianach i nawet nie wychodzić na błonia, ale nienawidziła takiego uwięzienia, więc na przekór wszystkiemu szła przez Hogsmeade, klnąc na wszystko dookoła. Koniecznie musiała udać się do pielęgniarki z nadzieją na jakiś eliksir leczący tę przeklętą alergię, na Merlin wie co. Najgorsze w tym wszystkim było to, że wcześniej tak nie miała i dopiero w zeszłym roku przestała czerpać przyjemność z tej jednej pory roku, a przecież miała być tą najpiękniejszą. Nie mogła jednak siedzieć w miejscu i patrzeć przez okno na bawiących się uczniów na świeżym powietrzu i choć miała cierpieć katusze – wyszła, ubrana niespecjalnie wyjściowo. Nie mogła jednak patrzeć na korzystających z życia swoich rówieśników, więc w niebywale krótkim czasie znalazła się przy wyjściu z terenów szkoły i szybko kierowała się do wioski, koszmarnie żałując, że nie może udać się gdzieś dalej. Odliczała dni, a nawet minuty do skończenia szkoły, napisania tych głupich owutemów i… zaczęcia studiów. Czasem miała wrażenie, że jej życie zatacza błędne koło, a kiedy już jej się wydaje, że wyrwała się spod wpływów matki, znowu trafia w jej sidła i robi wszystko co w jej mocy, by ją zadowolić. Dla jej mamy nie był różnicy, czy test był trudny, czy banalny, Annabell z oceną niższą niż powyżej oczekiwań mogła się w ogóle do niej nie odzywać, do momentu aż uda jej się poprawić, chociaż i tak zawsze słyszy „dlaczego nie wybitny?”. Wywróciła oczami na tę myśl. Z każdym kolejnym dniem czuła jak pętające ją łańcuchy Helyey’ów zaciskały się wokół niej coraz ciaśniej, a i coraz trudniej było jej ukrywać, że Adrien wcale nie jest celującym uczniem. Miała dość, po prostu, zupełnie zwyczajnie, w dodatku co chwila musiała wyciągać chusteczki przez ten durny katar. Całkiem paradoksalne było to, że z łatwością potrafiła wyleczyć jednym machnięciem różdżki złamaną kończynę, a nie potrafiła poradzić sobie z alergią. Czuła zbliżający się maj i wiedziała, że będzie jeszcze gorzej. Może faktycznie powinna zamknąć się w hogwarckich lochach i nie wychodzić stamtąd aż do czerwca? Może wówczas uczyłaby się tyle ile wymagała od niej matka. Nie, to nie wchodziło w grę, musiała mieć do czynienia z innymi ludźmi, nawet jeśli miała na nich tylko wywracać oczami, co swoją drogą robiła definitywnie zbyt często. Nie zauważyła nawet kiedy dokładnie przeszła całą Główną Ulicę i stanęła w miejscu, niespecjalnie wiedząc co ze sobą zrobić. Nie chciała wracać, przytargała ze sobą książkę od eliksirów, bo jej stopnie nie były zadowalające. Może po prostu poszuka jakiegoś cichego miejsca i zatraci się w jakże fascynującej lekturze, próbując przy tym się nie udusić, albo skoczyć z mostu – zdecyduje po drodze. Naprawdę nie wiedziała co w nią wstąpiło. Nigdy wcześniej tak się nie czuła, a od początku nowego semestru, a dokładniej od powrotu z ferii, chodziła wiecznie zirytowana, jakby codziennie wstawała lewą nogą. Może coś wspólnego z tym miało, że już od bardzo dawna się nie ścigała, a przez ponad rok była to jedyna rzecz, która pozwalała jej nie zwariować? Teraz wariowała i była niemal przekonana, że właśnie to był powód. Lekcje latania nie przynosiły jej ukojenia. Potrzebowała czuć wiatr we włosach, zimny i dzwoniący w uszach, a także tę ogromną dawkę adrenaliny we krwi. Tęskniła za tym, tęskniła tak bardzo, że nawet brakowało jej obić, otarć i połamanych kończyn. Stanęła jak wryta gdy znalazła się w… amfiteatrze? Miejsce robiło wrażenie, było całkowicie zarośnięte i roztaczało atmosferę tajemnicy, choć może tylko tak jej się zdawało, bo przecież jak już wcześniej stwierdziła – wariowała. Szybko też odkryła, że nie jest sama. Dostrzegła jakiegoś chłopaka i już miała się po cichu wycofać kiedy kichnęła tak głośno, że chyba przesunęła całe Wyspy Brytyjskie na Pacyfik.
Shawn A. McKellen II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 186cm
C. szczególne : hipnotyzujący wzrok, naszyjnik i sygnet z emblematem rodu.
Całkowicie zaczarowany miejscem, przez długi czas nie zwracałem uwagi, że nie byliśmy tu sami z Proximą, a na to samo miejsce natknęła się nieznajoma dziewczyna, którą choć trochę kojarzyłem ze szkoły, to nie mogłem o niej niczego więcej powiedzieć. Na dźwięk donośnego kichnięcia, zadrżałem w zaskoczeniu, obracając się do tyłu, by zarejestrować co lub kto był źródłem tego niespodziewanego dźwięku. Nie wiem kogo się spodziewałem, chyba nikogo, ale sam widok brunatno-włosej dziewczyny nieco zbił mnie z tropu, choć nie było ku temu powodów. Chwile mój wzrok lustrował dziewczynę, jakby badając ją na odległość i już miałem wrócić do swojego zachwycania się całym monumentem, kiedy Proxima coś tam syknął, że „leci obczaić” i wystartował z zawrotną, jak na węża, prędkością. Przekląłem pod nosem, bo było to najgorsze co mógł zrobić – narazić mnie na kontakt z drugą osobą, a i jeszcze może nieźle ją nastraszyć samym sobą. Wstałem szybko i trzymając mocno papierosa w dłoni pobiegłem za gadem, skacząc po wyciosanych w skałach siedzeniach dla publiczności. Cóż, nie zakładałem, a jednak przebyłem swój pierwszy trening – to wcale nie było dla mnie proste tak biegać po tych schodach, przy mojej obecnej kondycji, na dodatek, że Proxima jest cholernie szybkim wężem. Oczywiście, że nie zdążyłem, choć mało brakowało. Dobiegłem do dziewczyny tylko parę sekund po Proximie i dychając szybko, spojrzałem morderczym wzrokiem na tego śmierdzącego gada. - Co ty kurwa robisz? – Zasyczałem z wściekłością, zadając bardziej pytanie retoryczne, bo nie oczekiwałem odpowiedzi. Zamiast tego, wziąłem parę głębszych oddechów by ustabilizować się po tym krótkim, acz męczącym biegu i spojrzałem dziewczynie w oczy, wcześniej przyglądając się jej z lekką uwagą, próbując sobie przypomnieć potencjalne wcześniejsze spotkanie. - Wybacz, lubi tak sunąć i straszyć ludzi. Nic ci nie zrobi, nie musisz się obawiać jakby co. – Odpowiedziałem, przyglądając się dziewczynie, starając się jakoś ulokować miejsce w swoich wspomnieniach, skąd mógł kojarzyć tę twarz. Pomijając już sam fakt, że wyraźnie wyróżniała się swoją urodą, byłem przekonany, że to nie o to chodziło, nie stąd było to całe przeczucie. - Jak chciałaś tu przyjść to możesz tu zostać. – Powiedziałem obojętnym tonem, kucając po węża, by ten oplótł mi się wokół szyi. Miałem wielką ochotę strzelić mu teraz wykład, żeby tak już więcej razy nie robił, choć byłoby to w pełni ignorujące dziewczynę, obok której stałem, a aż taki aspołeczny nie byłem, by zniechęcać do siebie każdego obcego, kogo spotkam. Bazując po ubiorze, zgadywałem, że może przyszła pobiegać, idąc za przykładem literalnie co drugiego mieszkańca Hogsmeade. Mi już ten jeden bieg z dołu na górę amfiteatru wystarczył na cały dzień. A może tydzień? Nie wiem czemu tak nie ciągnęło mnie ostatnio do wysiłku fizycznego, ale widząc jak każdy uprawiał sport, mnie od razu ta opcja odrzucała. Pomijając Quidditcha, ostatnio występując jako członek zespołu całkowicie pokochałem tę dyscyplinę sportową. Może właśnie dlatego, że sama rywalizacja na miotłach nie była zależna od kondycji zawodnika. To był dobry trop, prawo Watson McKellen. Zapomniawszy totalnie, że przecież miałem odpalonego papierosa, wziąłem go do buzi i zapaliłem ponownie, bo przez ten bieg zgasł, pozostawiając nieprzyjemny zapach. -Mam nadzieje, że ci nie przeszkadzam tytoniem? – Mruknąłem z nutką obojętności, która mogła znaczyć, że odpowiedź nie miała znaczenia, ja i tak będę palił. Owszem mogła, tak tylko brzmiała, prawda? Sam tak nie uważałem, wolałem zawsze nie naruszać komfortu drugiej osoby, nawet jeśli była mi nieznana.
Jeśli zależało jej na pozostaniu niezauważoną, to wszystkie te marzenia szlag trafił, bowiem była przekonana, że tym jednym kichnięciem wypluła swoje płuca i może nawet całą resztę wewnętrznych organów. Właściwie zaczęła ogromnie żałować, że jednak nie została w zamku. Miała doprawdy podły humor, a teraz jeszcze trafiła na jakieś towarzystwo. Chłopaka definitywnie nie znała, bo choć twarz wydawała się niezupełnie nieznajoma, to zwyczajnie domyśliła się, że musiała się nań natknąć w Hogwarcie. Nie była jednak typem osoby, która musiała mieć we wszystkich przyjaciół, toteż na większość nie zwracała nawet uwagi. Niemniej jednak zanim postanowiła się odwrócić na pięcie, uznając, że na żadne towarzystwo nie ma ochoty, wyjęła z kieszeni paczkę chusteczek i wytarła jedną nos, przeklinając po raz kolejny alergię, która ją dopadła. Chwilowo odetkany nos pozwolił jej na głęboki wdech bez żadnych przeszkód, zapach zieleni przyprawiał ją o gęsią skórkę, choć zimno wcale nie było. Właściwie jak na Anglię było naprawdę przyjemnie, czego absolutnie się nie spodziewała, już zdążyła się przyzwyczaić do wiecznego deszczu. Tlenem docierającym do jej komórek rozkoszowała się z przymkniętymi oczami, a kiedy je otworzyła – chłopak już stał obok niej, co spowodowało, że cichy okrzyk wydostał się z jej piersi, nie tego się spodziewała. Odchrząknęła jednak po chwili i wzruszyła ramionami, nie ufając swojemu głosowi, czując jak z zaskoczenia akcja jej serca przyspieszyła, choć z tym coś wspólnego mogło mieć siedem wypitych już kubków kawy, ale rzecz jasna do tego się nie przyzna. Zmarszczyła brwi. Była bowiem tak skupiona na możliwości swobodnego oddychania, że jej mózg nie rejestrował niczego innego. Słowa chłopaka wydały jej się nie zrozumiałe „lubi tak sunąć i straszyć ludzi”, kto? – Co? – powiedziała głupio, wciąż nie pozbywszy się zmarszczki między brwiami, mimo że doskonale słyszała co powiedział. Chwilę potem jednak spojrzała w dół, a jej oczy się rozszerzyły. Jakimś cudem, widząc węża, się nie zakrztusiła, choć musiała przyznać, że było blisko. Annabell nie miała nic przeciwko zwierzętom, zarówno tym magicznym, jak i całkowicie zwyczajnym. Niemniej jednak sama miała o czynienia przede wszystkim z własnym kotem, tudzież sową, która zanosiła jej listy. Wąż był raczej nietypowym towarzyszem czarodzieja. Sprawiło to, że poczuła się nieco zaintrygowana chłopakiem, który wydał się teraz bardziej interesujący niż na początku. Helyey nie była tchórzem, nawet jeśli odczuwała lekki niepokój, który był całkiem zrozumiały – ostatecznie z gadem tego typu nie miała do czynienia nigdy. Jej matka zawsze powtarzała, że zwierzęta to tylko niepotrzebna strata czasu. Ann rzecz jasna absolutnie się z tym nie zgadzała, swojego doprawdy wrednego kota nie zamieniłaby na nic innego. Zorientowała się, że oprócz idiotycznego „co” spomiędzy jej warg nie wydobyło się żadne inne słowo, tak więc sprzedała sobie mentalnego policzka, czy ona wyglądała na nieśmiałą? Całe szczęście chłopak ponownie się odezwał, a ona spojrzała na niego z niedowierzaniem. – Dzięki za pozwolenie, właśnie miałam pytać, czy to twój teren prywatny. – odparła, obrzucając go jeszcze wyzywającym spojrzeniem tęczówek w kolorze nieba w słoneczny dzień. Ann nie lubiła przesadnie się stroić, choć bywały i takie dni. Tego dnia jednak nie czuła się na siłach ślęczenia przed szafką i wybierania ubrań, tak więc wyglądała trochę tak, jakby nigdy nie przebrała się z piżamy, ale prawdę mówiąc nie specjalnie ją to obchodziło. Biegać za to nie cierpiała i jej kondycja po prostu nie istniała. Latała na miotle, ale to nie wymagało od jej płuc takiej pracy, a te teraz miały i tak utrudnioną sprawę przez cholerne pyłki. Starała się nie zwracać uwagi na ogromnego węża, owiniętego wokół szyi chłopaka, to nie było codzienne, umówmy się. Właściwie zaczęła się nawet zastanawiać, czy trzymanie gada w zamku było w ogóle legalne. – Nie, nie przeszkadzasz. – pokręciła głową. Naszła ją ochota na papierosa, ale była raczej osobą niepalącą. Zdarzało się tak, że się truła, jednak zwykle przy okazji imprez lub innych specjalnych okazjach. Ta do takowych nie należała, jednak jej ogólna irytacja sprzyjała tej chęci.
Shawn A. McKellen II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 186cm
C. szczególne : hipnotyzujący wzrok, naszyjnik i sygnet z emblematem rodu.
Czyli podsumowawszy, cały mój bieg nie był nawet konieczny, urodziwa dziewczyna nie zdążyła nawet zwrócić na Proximę uwagi, a wręcz dopiero moja obecność ją do tego skłoniła, czyli osiągnąłem efekt odwrotny od zamierzonego. Mój wąż był już w sile wieku – miałem go, odkąd skończyłem czternaście lat, czyli sześć lat na karku już prawie miał, tyle też czasu był u mojego boku. Zdążyliśmy stać się najbliższymi przyjaciółmi, z biegiem czasu dopiero znajdując właściwy język, bowiem na samym początku, gdy dopiero odkryłem swój dar z siostrą, nie byłem w stanie dużo gadowi powiedzieć, nasze rozmowy były wyjątkowo proste, bez ewentualnych złożoności, co jednocześnie nie pozwalało nam rozwinąć kontaktu. Pomimo spędzenia ze mną całego swojego życia, charakterem różnił się na każdej płaszczyźnie, może jedynie oddając równie wielką miłość do teatru co ja. Pomijając ten fakt, Proxima był towarzystki, wygadany, często aż nadto. Nie zliczyłbym sytuacji, w którym on mi podpowiadał co w danej chwili powiedzieć, by wyjść na tym jak najlepiej, ale miał też te swoje humorki – wylatywał do ponadprzeciętnej urody kobiet, narażając mnie na kontakt z obcymi, co stało się nawet w tej chwili. Na jej pytanie nie musiałem odpowiadać, nim zdążyłbym wykrzesać jakiekolwiek słowo, zobaczyła już białego węża (jest dłuższy niż na zdjęciu, ale kolor ten sam) i dałem jej się chwile oswoić z samym gadem, który zawsze wywołuje podobną reakcję. No, może trochę koloryzuje, większość panikuje, dziewczyna wyróżniła się, gdy zobaczyłem w jej oczach głównie zaskoczenie. Zapadła chwilowa cisza, którą przerwałem, na co dostałem prowokacyjne pytanie, na co uniosłem lekko prawą brew. Spojrzałem na nią z ukosa, przyglądając się całej jej fizjonomii. - Tak? A myślałem, że na mój widok miałaś się właśnie odwrócić i odejść. Zamierzałaś zapytać mnie listownie czy to po prostu takie podchody? – Odwdzięczyłem się jej podobnym spojrzeniem, utkwiwszy wzrok w jej błękitnych tęczówkach na dłużej niż większość nieśmiałych osób by sobie pozwoliła. Zgodnie z jej słowami, wyciągnąłem paczkę i wysunąłem ją ku dziewczynie, częstując ją nikotyną. - Shawn. – Przedstawiłem się, uznając to za dobry moment, po czym przeniosłem spojrzenie na dół, ku głównej części amfiteatru, tam gdzie teoretycznie w starożytnych czasach grał chór. - Na dole będzie nam się lepiej gadało, niż tak bezczynnie tu stać. – Miałem na myśli kamienne siedzenia, dlatego spojrzałem chwilę pytająco na brunetkę i podjąłem nowy temat. - Nie brzmisz brytyjsko. Jesteś z którejś wymiany czy przeprowadzka? – Byłem ciekawy bo jej charakterystyczny, zgoła odmienny akcent było bardzo łatwo wysłuchać, a zawsze takie kwestie mnie ciekawiły. Wypuściłem dym nikotynowy, odczuwając lekkie zawroty głowy, bardzo charakterystyczne dla tego typu papierosów, które w swoim sloganie reklamowym jasno namawiały do odurzania partnera na pierwszej randce. Nie był to nigdy mój cel, nie dla niego kupowałem tę paczkę, a nie inną – zwyczajnie miałem w sobie już destrukcyjne zamiłowanie do pewnej nietrzeźwości. Pomijając upojenie alkoholowe, bo jego nie znosiłem, byłem bardzo „wrażliwy” pod jego punktem i łatwo mi było skończyć szybko w toalecie na kolejną godzinę, doprowadzając się do w miarę życiowego stanu. - Często tu przychodzisz? Ciekawe miejsce. – Jeszcze napomknąłem, sam będąc zaskoczony jak wiele słów zdążyłem powiedzieć do tej obcej mi dziewczyny, jakby zupełnie nie przeszkadzało mi, że się nie znaliśmy. Czułem pewne spięcie w okolicy mostka, które było mi bardzo znajome, jednak jeśli już Proxima naraził nas obu na kontakt drugiej osoby, to zdania same się układały i nie miały zbytniego problemu by znaleźć ujście, rozkoszując każdego słuchacza brytyjskim akcentem z charakterystyczną irlandzką nutą.