Leśny amfiteatr, niesamowicie klimatyczny i przyjemny. Akustyka tego miejsca zachwyci nawet największego sceptyka, a wydarzenia rozgrywające się na scenie są doskonale widoczne z każdego miejsca na widowni. Cóż tu więcej mówić, ten amfiteatr jest idealny na wszelakie wystąpienia!
Święto Kolorowych Lampionów:
Święto Kolorowych
Lampionów
Święto to ma swój początek w 1798 roku, kiedy to na stanowisko Ministra Magii została wybrana pierwsza kobieta w dziejach, Artemizja Lufkin. Dało to wszystkim czarownicom nadzieję na to, że mają szansę być partnerkami, a nie służącymi mężczyzn, a ponadto że wszystkie ich marzenia mogą się wtedy spełnić. Tradycją tego dnia jest wypuszczanie przez kobiety własnoręcznie pomalowanych lampionów, które mają symbolizować posłanie ich pragnień do nieba, by tam mogły trwać do momentu spełnienia.
• Święto skierowane jest przede wszystkim dla kobiet. Mężczyźni mogą wziąć udział jeżeli podlinkują zaproszenie od jakiejś z Pań. • W evencie może wziąć udział każdy kto ukończył 13 lat.
Wykonanie Lampionów
Wykonać lampion mogą tylko kobiety. Do dyspozycji są wszelkie formy plastyczne: magiczne kredki, farby, papiery kolorowe i przede wszystkim MAGIA! Dajcie ponieść się swojej kreatywności i poślijcie swoje pragnienia prosto do nieba!
Wykonanie lampionu:
Aby zobaczyć, jak pięknie idzie wam praca rzućcie 1xk100. Jeśli masz powyżej 15pkt z DA w kuferku, przysługuje Ci +10pkt do wykonania lampionu. :
<30 Jest tragicznie! Lampion jest cały podziurawiony, pomazany i pomarszczony jakby dorwał się do niego niemowlak. Zdecydowanie nigdzie nie poleci! Może spróbuj szczęścia w przyszłym roku? Ze względu na porażkę, kostka na zaklinanie Cię nie dotyczy!
31-65 Coś tam pomazałaś, coś pokleiłaś i poczarowałaś, ale wieje straszną amatorszczyzną. Jest jednak szansa, że Twoje życzenia dotrą do nieba. Rzuć k6 na rozpalenie lampionu.
Dorzut:
1-3 Po rozpaleniu lampionu Twoja praca zajęła się ogniem. Niestety, to nie jest Twój dzień! Ze względu na porażkę, kostka na zaklinanie Cię nie dotyczy!
4-6 Rozpaliłaś lampion i choć początkowo nie wyglądało to najlepiej, ostatecznie udało mu się polecieć do nieba!
66-85 - Idzie Ci naprawdę nieźle! Lampion wygląda estetycznie i w dodatku jest na tyle mocny, byś mogła unieść go do nieba wraz ze swoim pragnieniem.
86-100 - Prawdziwa z Ciebie artystka i lampionowa arcyksiężna! Twoja praca przykuwa uwagę wszystkich wokół zapierając dech w piersiach, a lampion delikatnie lewituje jeszcze nim puścisz go ku gwiazdom. Zdobywasz 1pkt Działalności Artystycznej.
Zaklinanie:
Pięknie wykonany lampion to jeszcze nie wszystko. Prawdziwej mocy nadają mu runy, które należy wyrysować i uaktywnić. Rzuć k6, by sprawdzić, jak Ci to idzie. Za każde 10pkt z Run w kuferku przysługuje Ci 1 przerzut!
Parzysta - Wyrysowałaś potrzebne runy, rzuciłaś zaklęcie i.....tyle. Oprócz ozdobionego lampionu, który uniesie się dzięki magii fizyki nic więcej się nie dzieje.
Nieparzysta - Runy rozbłysły, a Ciebie ogarnia błogostan. Najbliższy wątek jesteś pozytywnie nastawiona i pełna energii. Nic nie jest w stanie Cię pokonać!
Taniec Wokół ogniska
W miejscu, gdzie kiedyś stała scena amfiteatru tej wyjątkowej nocy płonie magiczne ognisko, wokół którego unoszą się dźwięki charakterystycznej muzyki. Według dawnych wierzeń ten zaczarowany płomień miał zapewnić bezpieczeństwo, spokój i ducha walki. Każdy bez względu na wiek i płeć proszony jest do tańca. Jest tylko jeden wyjątek, ognisko odstrasza od siebie każdego o nieczystym sercu tak więc jeżeli masz 5 lub więcej punktów Czarnej Magii w kuferku iskry parzą Twoją skórę, a Ty zostajesz wypchnięty z kręgu.
Taniec:
By zobaczyć, jak działa na Ciebie magiczny ogień rzuć literką.
A jak Asięnaebaem - Może to zbyt dużo kłębolota, może magiczna atmosfera, a może to Maybelline. W każdym razie strasznie kręci Ci się w głowie i co chwilę wypadasz z rytmu i potykasz się o własne stopy.
B jak było minęło - Płomienie i muzyka hipnotyzują Cię do tego stopnia, że zapominasz o wszystkich krzywdach wyrządzonych przez partnera, którego trzymasz za dłoń. Opuszczacie ognisko ze zdecydowanie poprawioną relacją. Rzuć k6 by sprawdzić, komu wybaczasz krzywdy:
Dorzut:
Nieparzysta - Osoba po prawej stronie
Parzysta - Osoba po lewej stronie
C jak ciemna nocy - W trakcie tańca nagle wysiada Ci wzrok. Muzyka jednak koi wszystkie Twoje obawy i czujesz się silniejszy. Rzuć k6 na to, jak idzie Ci dalszy taniec.
Dorzut:
1-3 - Wszystko jest w porządku! Może to partnerzy z obydwu stron, a może masz po prostu talent, ale tańczysz jakby wzrok wcale nie był Ci potrzebny!
4-6 - Niestety brak zmysłu wytrąca Cię kompletnie z równowagi, a Ty potykasz się i upadasz.
D jak do kitu z tym wszystkim - Nagle ogarnia Cię smutek i melancholia. Widać ognisko uznało, że nie do końca masz czyste serce. Przez następne 3 posty czujesz się wyjątkowo osamotniony i smutny.
E jak energia Artemizji Lufkin - Dostajesz nagłego zastrzyku energii i pewności siebie! Efekt ten utrzymuje się przez następny wątek jaki rozegrasz, a Ty jak prawdziwy dyplomata wychodzisz z każdej opresji!
F jak finezyjne fikołki - Nie wiesz co Ci strzeliło do głoy, ale nagle masz ochcotę na nieco bardziej ekstremalne harce. Próbujesz zrobić salto przez ognisko. Dorzuć k6 by zobaczyć, jak Ci to wyszło.
Dorzut:
Parzysta - Salto wyszło perfekcyjnie, a wszyscy są pod wrażeniem! Pamiętaj, że jesteś teraz po drugiej stronie i musisz zmienić partnerów po obydwu stronach! Dostajesz +1 do GM
Nieparzysta - Niestety nie jesteś mistrzem akrobacji. Co prawda znajdujesz się po drugiej stronie, ale upadasz, a kilka iskier parzy Cię przez ubranie. Warto zastosować kilka zaklęć magii leczniczej jeżeli chcesz dalej bawić się tej nocy!
G jak galopująca gazela - Twoja osoba musiała nie spodobać się magicznemu ognisku. W Twoim sercu nagle rodzi się panika, a Ciebie ogarnia chęć ucieczki jak najdalej, która utrzymuje się przez kolejne 3 posty!
H jak harce do białego rana - Muzyka i ogień tak Cię porwały, że nie ma opcji żeby Cię od tego odciągnąć. Tańczysz do ostatniej skrzącej się iskry. Jeżeli jesteś oklumentą lub posiadasz cechę silna psycha możesz spróbować oprzeć się temu urokowi. W tym celu dorzuć literkę.
Dorzut:
Spółgłoska - Niestety magia ognia jest zbyt silna i nie udaje Ci się przerwać uroku. Jesteś wycieńczony i musisz udać się do uzdrowiciela, u którego napiszesz jednopostówkę na min. 1500 znaków, gdzie dochodzisz do siebie.
Samogłoska - Choć nie było łatwo, jakoś udało Ci się oprzeć ogromnej chęci harcy do białego rana! Możesz cieszyć się innymi eventowymi atrakcjami!
I jak idź pan w ch...aszcze - Zdecydowanie nie jesteś osobą czystego serca. Z ogniska zaczyna unosić się czarny, gęsty dym, który szczelnie Cię otula i wypycha poza krąg, by dopiero tam Cię opuścić. Tańce dla Ciebie skończone.
J jak Jestem królową świata! - Wchodząc w taneczny krąg czujesz wzbierającą w Tobie magię, a Twoje ubrania zmieniają się w elegancką suknię i szpilki. Ognisko nie dba, jaka jest Twoja płeć, liczy się bycie zjawiskowym!
Kod:
<zgs> Partner z lewej: </zgs> <zgs> Partner z prawej: </zgs> <zgs> Wydarzenie: </zgs>
Loteria
Firma Magbelline zorganizowała loteria, której środki idą na biedne zwierzęta magiczne, na których firma z pewnością NIE testuje swoich produktów. Należy strzelać zaklęciami do biegających maskotek, które mają w kieszeniach szminki lub kosmetyki. Oczywiście wszystko jest BARDZO sprawiedliwe i nie jest to żadna ustawka. Przecież nikt by magicznie nie robił bariery by utrudnić zadanie uczestnikom... prawda? Los kosztuje 10 galeonów. Każdy zawiera 5 rzutów. Wobec tego po zakupie jednego losu rzucacie 5 razy literką, by sprawdzić czy wygraliście. Możecie kupować karnet nieskończoną ilość razy.
Wygrywacie jeśli wylosujecie literkę A. Tylko i wyłącznie. Jeśli wam się uda rzucie dwa razy kostką k6, by sprawdzić jaka maskotka biegła z jakim przedmiotem. Zgłaszacie się po obydwie z tych rzeczy w upominaniach.
Wszystkie przedmioty są wyjaśnione w spisie poniżej. A - Amroamulet B - Szminka #2 Kiss and tell C - Szminka #3 Playful D- Perfumy ochronne 3/3 (+1 do zaklęć na 3 użycia) E - Szminka #1 Color me surprised F- Lakier do paznokci Magic Hands 5/5(+1 do zaklęć na 5 użyć) G- Lakier I believe I can fly H- Szminka #4 Watch me I- Lakier do paznokci Chwalona Pani Domu 5/5 (+1 do zaklęć na 5 użyć) J- Lakier Superwomen
Jedzenie i Napoje
Oprócz harcy i tworzenia lampionów można się tutaj uraczyć kilkoma czarodziejskimi potrawami.
Jedzenie:
- płetwalki
- gały czekoladowe
- karmelkowe muszki
- kierowe orzechy - dorzuć literkę, by sprawdzić, czy czeka Cię lewitacja. Samogłoska oznacza, że efekt działa!
Napoje:
- kłębolot - Dorzuć k6, by sprawdzić, czy winko wybucha Ci w rękach. Wynik parzysty oznacza eksplozję! Jeśli posiadasz genetykę jasnowidza rzucasz dodatkowo k100 na to, czy pod wpływem napoju pojawi się wizja. Wynik z przedziału 40-80 oznacza przepowiednię!
- Herbata imbirowa mątwa - Jej barwa odzwierciedla Twój nastrój
- Magiczna lemoniada miodowo-miętowa - Daje Ci kreatywności i dodaje 10pkt do kostki na konstrukcję lampionów!
Upominki
Na wydarzeniu nie mogło zabraknąć niewielkich straganów, oferujących upominki, przypominające o tym wspaniałym dniu i tym, co powinien oznaczać. Starsza czarownica zachęca do zapoznania się z asortymentem, rekomendując dosłownie każdą rzecz. Rozliczeń dokonuj w odpowiednim temacie.
•Lampion wspomnień - Drobiazg, który rozświetli mroki nocy. Wystarczy go zapalić i puścić w powietrze, a w naszej pamięci pojawi się jedno piękne wspomnienie. Cena: 40g •Perfumy z nutą amortencji - Perfumy z delikatną nutą, zdecydowanie bez przesady, ale mimo małej ilości eliksiru bez wątpienia są przydatne. Cena: 40g •Perfumy ochronne - Ich zapach dopasowuje się do perfumowych preferencji noszącej je osoby, zwykle jednak niosą choćby delikatną kwiatową nutę. Użycie perfum ochronnych broni przed niechcianym dotykiem, wywołując niewidzialną barierę, od której można się odbić. Niestety, ten urok nie chroni przed zaklęciami i ogólnie utrzymuje się dość krótko. (+1 do zaklęć na 3 użycia) Cena: 60g •Amortamulet - Naszyjnik lub breloczek w najprzeróżniejszych kolorach i kształtach, zawsze zawierający jakiś kryształ - to właśnie w nim zaklęta jest magia tego amuletu. Działa tylko będąc w posiadaniu kobiety, dając jej moc poznawania największych pragnień innych osób: wystarczy, że zapyta, a każdy będzie musiał jej szczerze odpowiedzieć. Cena: 120g •Zaczarowane szminki - nowiutka, limitowana kolekcja słynnej marki! Można kupić zestaw wszystkich czterech w promocyjnej cenie 120g, albo każdą oddzielnie. - #1 Color me surprised - szminka w sztyfcie lub płynie, która do momentu nałożenia na usta pozostaje bezbarwna; ostatecznie zmienia kolor w zależności od nastroju noszącej ją osoby. Dokładne odcienie i znaczenia u każdego mogą być inne! Cena: 20g - #2 Kiss and tell - ma kilka odcieni, raczej ciemniejszych, a przy tym wszystkich równie magicznych. Urok nie działa na osobę, która tę szminkę nosi, ale na innych jak najbardziej - wystarczy kontakt osoby postronnej z formułą szminki, by wymusić chwilową prawdomówność. Cena: 60g - #3 Playful - klasyczna szminka, która nigdy się sama nie ściera i nie traci wyrazistego koloru - ten zaś może zmieniać w zależności od upodobania noszącej ją osoby! Cena: 10g - #4 Watch me - ta szminka ma niezwykły efekt przyciągania uwagi - wystarczy się nią pomalować, a żadne twoje słowo nie umknie w tłumie niedosłyszane. Cena: 30g •Lakiery do włosów: - I believe I can fly - Kiedy nałożysz go na włosy możesz lecieć... W najbardziej nieoczekiwanym momencie. Koniecznie psiknij go na kogoś innego, by go zaskoczyć! Cena: 15g - Superwomen - Twoje włosy trzymają się w odpowiedniej fryzurze przez 24 h (dosłownie). I nie porusza się żaden włosek. Jeśli kogoś uderzysz głową - ktoś może zemdleć, tak ciężka jest Twoja głowa! Cena: 25g •Lakiery do paznokci: - Magic hands - spotykany tylko w ciemnych odcieniach. Tworzony jest z drzew do magicznych różdżek, więc zanim wybierzesz kolor - podaj drewno swojej różdżki. Dzięki dziwnej nici porozumienia, którą producenci nie chcę wyjawić - lakier tak dobrze koegzystuje z różdżką, że mając go na paznokciach zaklęcia idą znacznie lepiej. Niestety nie działa on wiecznie! +1 do zaklęć 5 razy. Uwaga! Wpisz w kuferku datę zakupu przedmiotu, bo po roku będzie nieużyteczny. Cena: 80g - Chwalona Pani Domu - dzięki temu lakierowi Twoje umiejętności gotowania są niesamowite! Zaklęcia kuchenne znacznie bardziej się Ciebie słuchają. Występują w najróżniejszych odcieniach różu. Seksistowskie? Może! Przydatne? Też! +1 do Magicznego Gotowania 5 razy. Uwaga! Wpisz w kuferku datę zakupu przedmiotu, bo po roku będzie nieużyteczny. Cena: 55g
- Czy magiczne lampiony naprawdę spełniają życzenia? Byłoby przednio... - mówię z westchnieniem, rozmarzonym tonem. Zdaję sobie sprawę, że gdyby to była prawda czarodzieje by tylko stali na mostach i palili lampion za lampionem. I z pewnością ja wraz z nimi. W każdym razie nadal tli się we mnie nadzieja, że tak będzie. Dlatego kiedy siadam i zabieram się do roboty, tak bardzo przykładam się do tej pracy. I o ile mój wydaje się bardzo pozytywnie wyróżniać, Ruby - wręcz przeciwnie. - Na pewno nie jest... - tak źle. To chciałam powiedzieć o jej zdolnościach artystycznych, ale zamiast tego zwieszam spojrzenie na kreskach i kółkach narysowanych na papierze, jakby miała lat siedem nie siedemnaście. Nie mogę się powstrzymać i chichoczę pod nosem na ten dość żałosny widok. Wracam do swojego lampionu - różowego klombu; marszczę brwi na gdybania Ruby. - Cóż to byłoby bardzo niesprawiedliwe dla wszystkich, którzy mają dwie lewe ręce do plastycznych rzeczy... Czemu tylko artyście mieliby mieć monopol na fajne życzenia. Powinnyśmy połączyć nasze świetne pomysły, co raz to któraś wymyślała mądrzejszą rzecz i wcale się nie wstydziła by wyrazić ją na głos. Podnoszę głowę, by po raz kolejny zerknąć na lampion dziewczyny. Cóż, co prawda to prawda, wygląda naprawdę... żałośnie. - Najważniejsze, żeby poleciało - mówię do Ruby i klepię ją po ramieniu. Okazuje się, że moja słowa były naprawdę bardzo kiepskim pocieszeniem. Bardzo. Bo oto jakimś cudem jej lampion staje w płomieniach. Krzyczę przestraszona, takim nagłym ogniskiem; Ruby też coś tam głośno przeklina lekko, ale mimo to jest znacznie bardziej opanowana niż ja, bo prędko gasi swój błąd. Zostaje z niego jedynie smętna kupka popiołu. - Jak to zrobiłaś? - pytam szczerze zdumiona jak udało jej się tak skiepścić całą akcję. Z werwą podrywam się jednak do pionu. Zapalam swój lampion (ze znacznie lepszym skutkiem niż przyjaciółka) i trzymam go mocno, równocześnie podając jego część Ruby. - Łap. Podzielę się swoim życzeniem. W zamian wygrasz mi coś na loterii, na pewno w tym będziesz lepsza niż ja - mówię i czekam na ręce Ruby. Kiedy do mnie dołącza zastanawiam się chwilę nad życzeniem i pytam Rubsona czy ma już swoje wymyślone. Kiedy odpowiada twierdząco, wspólnie powtarzamy trzy-czte-ry i podnosimy ręce do góry, by nasz wyjątkowo ładny lampion poleciał zgrabnie ku górze.
Julka nie była specjalnie odkrywcza w swoich uczuciach względem Irv, ale nie miało to teraz znaczenia. Ruda chciała poznać opinię jakiejś kobiety na temat kosmetyków, ale oczywiście musiała się przeliczyć, bo rada jaka wypłynęła z ust Brooks nie była szalenie pomocna. -Nie lubię zaśmiecać sobie kuferka. - Odpowiedziała beznamiętnie, ostatecznie odkładając decyzję o zakupie na dobre. Skoro nie potrafiła wybrać, znaczyło to, że albo tego nie potrzebowała, albo zbyt impulsywnie dała się skusić kolorowemu stoisku. Uznała więc, że jeszcze sytuację przemyśli i wróci do tego za jakiś czas, może nawet i pod koniec całego tego Święta. -Nie spodziewałam się Ciebie tu spotkać. - Powiedziała szczerze, bo jakby nie było Dzień kolorowych Lampionów miał raczej specyficzną historię, a nie sądziła, żeby Brooks potrzebowała jakiegoś tam lampionu żeby poprosił za nią o równość kobiet i mężczyzn na świecie. -Puszczałaś już swój lampion? - Zapytała z ciekawości patrząc w niebo, gdzie już unosiło się kilkadziesiąt magicznych światełek, symbolizujących marzenia znajdujących się w amfiteatrze kobiet.
Rada Brooks była jak najbardziej pomocna, pod warunkiem, że Twoim największym życiowym problemem nie jest zaśmiecony kuferek. Zwłaszcza że mowa była o dwóch niewielkich pomadkach, a nie zestawie „Magiczny Makijażysta 3000”. Jedyne, co mogła Julka więc zrobić na słowa rudej, to wzruszyć ramionami, choć tak naprawdę wcale nie była zdziwiona taką reakcją Pani Prefekt. Zdziwiona to by była, gdyby ta dla odmiany się z nią w czymś zgodziła. Nie miało to jednak teraz najmniejszego znaczenia. Były ciekawsze rzeczy, którymi można było zająć myśli, niż francuska. Dookoła było bowiem pełno atrakcji, jedzenie było smaczne, a w sakiewce miała na tyle galeonów, by kupić coś ciekawego.
- Dlaczego? – zapytała z nieodgadnionym uśmieszkiem, kiedy to Irvette bez ogródek stwierdziła, że nie spodziewała się jej spotkać w takim miejscu. Że niby co? Nie pasowała do święta magicznego kobiet i zamiast szukać pomadek czy puszczać lampiony powinna pić piwo na hejnał, bić kalekich gryfonów i obrywać po gębie tłuczkiem? Już miała jakąś ciętą uwagę na końcu języka, ale ostatecznie uznała, że nie warto. Po zadaniu pytania wepchnęła więc do ust kilka płetwaków, a gdy padło kolejne pytanie ze strony rudowłosej, to dotyczące lampionów, po prostu zaprzeczyła ruchem głowy. I choć faktycznie nie musiała prosić o równość kobiet i mężczyzn na świecie, to już po tych kilku chwilach z Panią Prefekt wykrystalizowało się w jej głowie marzenie godne wysłania lampionu w niebo. Krukonka chciała bowiem być niewidzialna w towarzystwie takich nadętych osób.
Pokręciła głową na pytanie Mer, bo niestety to tak nie działało. Ruby jednak wierzyła, że jeśli w czegoś naprawdę się chciało, jeśli podejmowało się jakieś, choćby i małe kroczki w kierunku marzeń – to te ostatecznie się spełniały. Wysłanie w niebo lampionu było ładnym symbolem, nie tylko wizualnym, co też pozwalało na urzeczywistnienie nieuchwytnych marzeń. Uśmiechnęła się więc do przyjaciółki, pogodzona już z tym, że talentu to ona nie miała za knuta, za to przynajmniej dobrze się bawiła. Zachwycona jednak spoglądała na dzieło Tew, dochodząc do wniosku, że niektórzy naprawdę zostali obdarowani przez Merlina. Gryfonka nie dość, że wspaniale piekła, to jeszcze inne artystyczne rzeczy też jej wychodziły. Ruby czasem miała wrażenie, że ona nie odziedziczyła żadnych szczególnych zdolności. Może była za daleko w kolejce i jej trzej starsi bracia wzięli już wszystko to, co się dało? — Pewnie dlatego, że chyba średnio zarabiają —wzruszyła ramionami, sceptycznie patrząc na swoje dzieło. Ona zdecydowanie do grupy artystów się nie zaliczała i fakt, że potrafiła i nawet lubiła sobie pobrzdąkać na gitarze od czasu do czasu wcale jej nie pomagał i nie sprawiał, że nagle była nie wiadomo jaką artystyczną duszą. Prawdę mówiąc dużo lepiej się czuła w tych przyziemnych rzeczach, nawet przy babraniu się w ziemi na zielarstwie, a już na pewno przy magicznych stworzeniach. Kiwnęła Mer głową, bo zgadzała się z tym, że nieważny był wygląd co funkcjonalność. Na niebie nikt tam już nie będzie tego widział, więc kto by się przejmował. Rzecz w tym, że nawet puszczenie lampionu w górę jej nie wyszło. Zażenowana i rozczarowana swoimi dwiema lewymi rękami patrzyła na to, co zostało z lampionu, w głównej mierze był to po prostu popiół. Westchnęła zrezygnowana, ona naprawdę przechodziła ostatnio samą siebie w kwestii bycia nieudacznikiem i z jakiegoś powodu chyba przyciągała ten cholerny ogień. Mimowolnie spojrzała na swoje dłonie i nie zapanowała nad lekkim skrzywieniem, pojawiającym się na jej twarzy. Uniosła brew kiedy Mer się tak poderwała do pionu, kręcąc tylko głową, bo naprawdę nie wiedziała do końca jak to zrobiła. Uśmiechnęła się jednak z wdzięcznością, a w zielonych tęczówkach na powrót zatańczyły radosne iskierki. Chwyciła lampion razem z przyjaciółką, a kiedy pomyślała swoje życzenie, by w końcu okazać się w czymś wystarczającą, puściła z Mererid światło ku nieboskłonie, z nadzieją tlącą się w jej wnętrzu. — Dzięki, może jednak nie wszystko stracone — powiedziała i wyszczerzyła się do Gryfonki — To chodź, idziemy na loterię, muszę się odwdzięczyć oczywiście! — już chwytała przyjaciółkę za nadgarstek i ciągnęła ją do odpowiedniego straganu, by spróbować swoich sił w czymś jeszcze. Naprawdę liczyła na to, że i tutaj nie okaże się beznadziejna. — Ponoć galeony za losy przeznaczają na magiczne zwierzęta, ale jakoś tak sceptycznie podchodzę do tego czy faktycznie nic na nich nie testują. Bo może i u nas w kraju nie, ale większość firm w ogóle nie sprawdza swoich dostawców, raz do nich pisałam list w tej sprawie, ale nigdy mi nie odpisali — trajkotała idąc ramię w ramię z Mer, bo już puściła jej nadgarstek. Przy stoisku zapłaciła za jeden los i zaczęła strzelać zaklęciami w biegające maskotki, zapomniałą jednak, że zaklęciarzem też była raczej marnym. Nie ustrzeliła ani jednej, oburzona więc spojrzała na sprzedawcę. — Co to za gówno, jeszcze raz — rzuciła na ladę kolejne dziesięć galeonów, wydając na tę beznadziejną rozrywkę swoje zdobyte potem i łzami – bo wcale nie błaganiem o nie ojca – oszczędności. Przegrała po raz kolejny, może to nie był jej dzień? kostki: tu i tu opłata: tu
Sama Irv musiała jeszcze zaopatrzyć jednego z Hogwarckich nauczycieli w zestaw magicznych szminek, ale nie opuszczała przecież jeszcze amfiteatru, dlatego też odłożyła tę decyzję na później, skupiając się teraz na krukonce, która stała obok. -Nie sądziłam po prostu, że wierzysz w podobne tradycje i potrzebujesz jakiegoś lampionu, żeby wywalczyć sobie równość w tym świecie. - Wyjaśniła bez ogródek swój sposób myślenia. Zdziwiło ją to pytanie szczególnie, gdy sekundę później Brooks sama dała znać, że nie ma zamiaru brać udziału w tej jakże ważnej części obchodów Dnia Kolorowych Lampionów. -Chyba napiję się wina. Masz ochotę? - Zaprosiła ją ze sobą widząc, jak Julka zajada się płetwalkami. Jedzenie niespecjalnie do niej przemawiało, ale chętnie zwilżyłaby swoje wargi i liczyła na to, że nieco alkoholu przyniesie natchnienie w kwestii niefortunnych szminek poza tym była tu dla przyjemności i nie musiała aż tak sztywno trzymać się reguł. -Jak oceniasz wasze szanse w nadchodzącym meczu? - Zagadała, próbując jakoś przemówić do Brooks, która była przecież kapitanem krukonów, przeciw którym już niedługo ślizgoni mieli zmierzyć się na boisku.
Milion kostek:tu --> finalnie Szminka #1 Color me surprised w szczypcach langustnika! Hajsy:tu
Byłabym wielce zdziwiona, gdyby @Ruby Maguire na głos pochwaliła moje liczne umiejętności. Raczej była to kwestia wprawy nie specjalnego talentu, zaś te artystyczne pierdoły, które od czasu do czasu mi wychodziły to szczęście albo godziny spędzone przy robieniu babeczek. Na dodatek piekłam nie z wyboru, a przez pracę moich rodziców. Gdyby nie stare przyzwyczajenia i taka sprawa, że nie chciałam rezygnować z czegoś w czym jestem dobra - skupiłabym się tylko i wyłącznie na magicznych stworzeniach. - Chyba zależy jacy artyści - zauważam myśląc o tych, którzy wybili się i śpią na galeonach. Mam wrażenie (pewnie mylne), że w tym zawodzie nie ma nic pomiędzy. Albo wszyscy Cię znają i jesteś świetny, albo zarabiasz grosze i mieszkasz na klimatycznym poddaszu, nurzając się w dekantyzmie. To drugie brzmi nawet fajniej. - Nie liczy się to, co mamy w życiu, ale to, kogo mamy w naszym życiu - rzucam wesoło cytatem kiedy Ruby łapie za, nasz wspólny już, lampion. Szczerze mówiąc kiedy puszczałam sam lampion przeszło mi przez głowę tyle myśli i życzeń, że już sama nie byłam pewna czy którekolwiek się spełni. Nawet jeśli głównie myślałam o dwóch, bardzo banalnych i nastolatkowych, w których wiązało się również pragnienia bycie szczuplejszą, szczególnie na buzi. Pozwalam się ciągnąć Maguire i z zaangażowaniem słucham co ma do powiedzenia na temat kosmetyków. W końcu dbanie o urodę i zwierzaki to rzeczy, którymi jestem bardzo żywo zainteresowana. - Mam nadzieję, że nie testują! Zawsze staram się tylko takie wybierać, jeśli piszą coś takiego i nic nie sprawdzają to bardzo oburzające! - mówię energicznie i dotykam swoich ufryzowanych loków, spryskanych dużą ilością lakieru do włosów. Kibicuję żwawo Rubeuszowi kiedy ta próbuje strzelić w jakieś zwierzęta, ale idzie jej marnie. Przy drugim razie nie tracę werwy, ale niestety Rubson znowu zawala sprawę. Pocieszająco poklepuję przyjaciółkę po ramieniu. - Okej to ja spróbuję - stwierdzam wesoło, chociaż ze mnie też jest marny zaklęciarz. Co okazuje się prawdą, bo nie udaje mi się nic zdobyć w dwóch pierwszych rundach. W końcu wygrzebuję jeszcze kolejne 10 galeonów na losy i wtedy dopiero trafiam. Langustnik z jakąś szminką. Skaczę do góry i piszczę zadowolona, przytulając swojego nowego pluszaka. Szminka zaś wygląda na bezbarwną, więc nakładam ją na usta, nie mając pojęcia, że moje usta zrobiły się właśnie jeszcze wścieklej różowe niż wcześniej. - Zostało jeszcze ognisko! Masz ostatnio szczęście do ognia, nie? - zagaduję i podchodzę do stoiska obok, by zobaczyć, że szminka, którą upolowałam zwykle kosztuje tylko20 galeonów! - Cóż za zdzierstwo! - mówię z oburzeniem.
Ruby Maguire
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160
C. szczególne : golden retriever energy | irlandzki akcent | duże oczy | zapach cytrusów
Kiwnęła głową, bo chyba Mer miała rację. W końcu sama znała chłopaka, który dzięki swojej twórczości dosłownie spał na galeonach. Z kolei miała też wrażenie, że tacy niszowi, często bardziej na to zasługujący artyści, nie mieli wcale tak łatwo. Kto teraz niby chodził do teatru, albo czytał jakieś tomiki poezji? Ruby na pewno nie, a jeśli już ktoś to robił, to chyba prawdziwy pasjonata, który sam może talentu nie miał? Inna sprawa, że pewnie też trudno było w ogóle się wybić. Miała wrażenie, że wszędzie tak jest. Kilku osobom się udaje i robią świetne kariery, a jednak większość czarodziejów ma mniej szczęścia i praca to ich obowiązek, nic poza tym. Miała nadzieję, że jej się jednak uda chociaż lubić swoją pracę, chyba by umarła, musząc dzień w dzień robić w kółko to samo. Rutyna ją przerażała, była na to zbyt chaotyczna i liczyła na to, że ta jej obrana droga, prowadząca do zwierzęcego uzdrowiciela, da jej przede wszystkim brak nudy. Ale do tego jeszcze musiała zdać owutemy, a potem skończyć studia, co wydawało się tragicznie odległe, niemożliwe wręcz do wykonania. Puściła zadowolona lampion, szczerząc zęby do Mererid i niezwykle doceniając, że miała tak wspaniałych przyjaciół. Maguire nie miała pojęcia co by bez nich zrobiła, wiadomo – miała całkiem dużą rodzinę, ale z rodziną czasem było dobrze jedynie na zdjęciach. Przyjaciół sama sobie mogła wybrać i naprawdę nie zamieniłaby ich na żadnych innych. Zmarszczyła brwi, kiedy tak fatalnie poszło jej na loterii. Przecież nie mogła mieć aż takiego pecha! Całkiem nieźle szły jej pojedynki z Ryanem, kiedy celowali w gnomy, które zalęgły się w ogrodzie – nie robiąc im krzywdy oczywiście! Jakim cudem więc tak fatalnie radziła sobie z jakimiś durnymi, magicznymi maskotkami. Zamknęła jednak swoje kciuki w pięściach, kiedy to przyszła kolej Mer na spróbowanie swoich sił i wydała wielki okrzyk szczęścia, gdy tylko przyjaciółka trafiła maskotkę. — Mer ty masz talent do wszystkiego chyba! — zawołała i przyjrzała się jej zdobyczy. Niespecjalnie znała się na magicznych kosmetykach, chociaż zdecydowanie bardziej niż kilka lat temu, okazywało się bowiem, że dorastanie wśród samych facetów nie sprzyjało poznawaniu nowinek w modowym świecie. — Dobra, ostatnie dwa razy i spadamy stąd, zanim się zdenerwuję — powiedziała, wyrzucając na ladę kolejne dwadzieścia galeonów i zaczęła strzelać. Dopiero przy czwartej próbie jej się udało, i chociaż zdawała sobie sprawę, że właśnie przepierdoliła swoje oszczędności, to była zadowolona, że jednak nie okazała się taka kompletnie beznadziejna. Chwyciła szminkę i idąc w ślady Tew, nałożyła ją na usta, by przybrała kolor niebieski, a zaraz potem intensywnie fioletowy. Nie miała pojęcia, że pomadka zmienia kolory w zależności od jej chęci. — A weź, nie wiem nawet czy da się z tym coś zrobić — krytycznie spojrzała na swoje dłonie — A pójście do kogoś, to jak przyznanie się, że jestem beznadziejna — po pierwsze tata zawsze jej powtarzał, że w życiu nie ma miejsca na słabość, a po drugie jej duma nie pozwalała jej na przyznanie tego przed kimś, kto poniekąd mógł być jej autorytetem. Zerknęła na ceny produktów przy kolejnym straganie i na swoją zdobycz, by dołączyć swoim oburzeniem do tego Mererid. — Aha wydałam czterdzieści galeonów na coś, co kosztuje dziesięć… — mruknęła zażenowana — Mówiłam, że ta firma coś śmierdzi, oby ten hajs faktycznie poszedł na zwierzaki — wzruszyła ramionami i doszła do wniosku, że wcale nie potrzebuje ich produktów do szczęścia, skoro tak oszukiwali ludzi. Dziarsko jednak skierowała się do ogniska, choć zapomniała chyba, że wcale nie tańczyła. Nie licząc tego śmiesznego bujania się na imprezach. Oby tylko nie wpadła do ognia, ile razy w ciągu kilku tygodni można się poparzyć? Już na pewno wykorzystała limit.
Osobiście nie poświęcałam aż tak wiele czasu na myślenie o przyszłości. Znacznie bardziej skupiałam się na tym co jest tu i teraz - szczególnie na ploteczkach, ubraniach, kosmetykach i przyjaciółkach. Mam jakiś tam plan na to co będę chciała spróbować robić w przyszłości, ale nie mam zapału i buty Ruby. Jestem pogodzona z tym, że jeśli moje słodkie plany nie wyjdą - zostanę na zawsze w swojej wsi i będę pomagać rodzicom w piekarni. Póki co nie wydaje mi się być to wcale takim złym pomysłem. Nie wydaje mi się, że mam jakiekolwiek zdolności, by próbować mierzyć szczególnie wysoko. Nie byłam nie miałam talentu do czegoś przydatnego jak Marla do transmutacji, ani nie miałam silnej osobowości Ruby, ani... cóż Hope była ładniejsza, miała stałe miejsce w drużynie i jest prefektką. Nie uważałam się za jakieś gorsze koło w naszym wozie, bywałam interesująca i z pewnością nadrabiałam swoją empatią oraz stabilnością. Zdawałam sobie jednak sprawę ze swoich ułomności i odrobinę je wyolbrzymiałam. - Tak! Co to za pomysł strzelać do takich słodziaków! - mówię najpierw celebrując zwycięsko, by po chwili już obcałowywać langustnika, którego tak niemiło zraniłam. Kiwam głową kiedy moja przyjaciółka się nie poddaje. Skanduję Ruby, Ruby, tańcząc ze swoją uroczą maskotką. Wydaję z siebie pisk radości kiedy tylko w końcu udaje jej się wygrać. Porywam Rubeusza, by wykonała wraz ze mną i naszymi paluszkami zwycięski taniec. Patrzę na usta Gryfonki, kiedy ta nakłada na siebie szminkę i ze zdumieniem obserwuje jak zmienia kolor na jakieś bardzo mocne. - Wow, odważne kolory! - zauważam i wskazuję na jej buzię. - Chyba lepiej się przyznać do błędu niż zostać na zawsze z takimi dłońmi - zauważam i chociaż mi tam nie przeszkadzają, znam podobne równie popalone, to wolałabym, żeby Ruby jeszcze takich dłoni nie miała. W końcu może się tego nabawić gdy będzie znaną uzdrowicielką zwierząt, powinna o siebie dbać. Chwilę oburzamy się na wydaną bezsensownie kasę, ale trochę się cieszymy że udało nam się tak niesamowicie zdobyć nasze nagrody. Póki co podchodzę z Ruby do ogniska, ja również nie tańczę, więc jedynie gibam się z przyjaciółką. Tylko z każdym przytupem, świat wydaje się być coraz mniej kolorowy, a ja zaczynam się straszliwie martwić po pierwsze tym, że kiepsko mi idą te tańce.
Ruby chyba zawsze myślała o przyszłości, trochę dlatego, że u niej w domu zawsze się o tym mówiło. Tata chciał, żeby wszyscy poszli w jego ślady, bo ponoć to była ta jedyna, dobra ścieżka i droga, którą każdy Maguire powinien iść. Czasem miała wrażenie, że próbuje z niej zrobić drugą mamę, ale nie podzielała wcale tej ekscytacji Historią Magii, czy pomaganiem ludziom, którym pomagać wcale nie chciała. Przecież praca prawnika miała dwie strony medalu, a jeśli musiałaby bronić kogoś, kto zamordował jakieś czarodzieja? Okropne, nie zamierzała się w to pakować. Nigdy też nie uważała Mer za jakąś gorszą. Prawdę mówiąc – one wszystkie były totalnie inne i za wszelką cenę starała się nie porównywać. Zawsze znalazło się coś, co inni robili lepiej od niej. Nawet nie coś, tych cosiów było naprawdę wiele. Już teraz mogła zazdrościć Mererid, że potrafiła chociaż tak ładnie ozdobić lampion, tak dobrze ułożyć swoje włosy. Jej włosy były zawsze w artystycznym nieładzie, nie bez powodu Hope już nawet nie pytała, co tylko poprawiała to, co Ruby próbowała zrobić ze swoimi włosami. No ale może taki był jej urok. Niechętnie pokiwała głową, przecież wiedziała, że Mererid ma rację i powinna się z tym do kogoś udać. Ale tak strasznie się bała, że ktoś zacznie pytać co dokładnie się stało, że będzie musiała opowiedzieć ze szczegółami przygodę na Malediwach, a próbowała te rzeczy wyprzeć z pamięci. Będąc tam, była przekonana, że już nigdy nie wróci i jednym z powodów, dla których miała już nigdy nie zobaczyć rodziny – był między innymi Drake wilkołak. — Pewnie tak… — mruknęła, krytycznie patrząc na swoje ręce — Zawsze mogę tajemniczo milczeć, kiedy ktoś mnie zapyta skąd te blizny, zawsze chciałam być tajemnicza, ale morda mi się nie zamyka, więc to chyba nie jest moje przeznaczenie — skrzywiła się, bo taka szansa zmarnowana, ale nie wiedziała jak to się działo, że zawsze kiedy obiecała sobie, być cicho, to akurat miała coś do powiedzenia. Ona zawsze miała coś do powiedzenia, nie sądziła, że to ulegnie akurat zmianie. Zmarszczyła brwi na słowa Mer, bo nie zdawała sobie sprawy z tego, jaki kolor ma na ustach. Otworzyła szminkę i się jej przyjrzała, ale nie dostrzegła niczego niesamowitego, więc zamknęła ją z powrotem i próbowała – bardzo mądrze – spojrzeć w dół, ale średnio mogła zobaczyć swoje własne usta, więc zerknęła w lusterko przy jednym straganie. — Ona chyba zmienia kolor! — powiedziała i od razu pomyślała o jakimś innym, teraz jej wargi pokrywała warstwa zieleni — Teraz mogę zaoszczędzić i nie kupować różnych kolorów osobno, mądre — pomyślała sobie na głos. Dołączył do zabawy przy ognisku, szeroko się uśmiechając i postanawiając zapomnieć o wcześniejszych nieprzyjemnościach i po prostu poddać się muzyce. Szybko jednak dotarło do niej, że i tancerką była średnią, bo w przeciwnym razie nie kręciłoby jej się tak bardzo w głowie. To traciła rytm, to się potykała o własne nogi, by w końcu zaliczyć spektakularną glebę i faktycznie wylądowała zdecydowanie zbyt blisko płomieni. Ona musiała się chyba od ognia trzymać z dala, zerknęła na Mer, która jakby nieco posępniała, więc i oczy Maguire napełniły się zmartwieniem. — Wszystko ok? — zawołała, przekonana, że te radosne iskry zniknęły z oczu Gryfonki, przecież miały dobrze się bawić, nie sądziła, że humor może się tak szybko zmienić.
Może to wcale nie pomaga, ale ja uważam że tak naprawdę Ruby byłaby świetnym prawnikiem. Oczywiście przy zwierzętach magicznych wykazywała się taką cierpliwością jak nigdy w stosunku do ludzi. Ale szczerze wierzyłam, że kto jak kto, ale młoda Maguire potrafiłaby wybronić złodzieja, którego zatrzymali na gorącym uczynku i jeszcze dostać za niego odszkodowanie. To prawda, byłyśmy bardzo różne i na tym polegał nasz urok. Z wyglądu, charakteru, a także zainteresowań. Chociaż ja i Ruby dbałyśmy bardziej o magiczne zwierzęta. Zaś gdyby łączyć nas w pary charakterami, myślę że bardziej do przodu były Marlena oraz Rubeusz, zaś ja i Hope mogłybyśmy być uznane za te... bardziej empatyczne? Bo chyba niekoniecznie rozsądniejsze. Ledwo moja przyjaciółka twierdzi, że mogłaby być jakkolwiek tajemnicza, a ja już parskam śmiechem na te połączenie wyrazów, które nie mają racji bytu. Na szczęście Gryfonka bardzo szybko sama do tego dochodzi i nie muszę sama psuć jej wizji, w których jest najbardziej tajemniczą dziewczyną w okolicy. Którą nigdy nie będzie. Podążam wzrokiem to za spojrzeniem Ruby na jej usta, też sprawdzam z nią szminkę, aż w końcu zaglądam przez ramię przy lusterku, kiedy udaje jej się dojrzeć co takiego się w niej zmieniło. - Pomyślałaś i zmieniłaś kolor? - upewniam się widząc zmianę u przyjaciółki. - Czy jak niechcący pomyślisz o jakimś kolorze też się zmienia? Plus kto potrzebuje mieć inne usta niż w odcieniach różu czy czerwieni... A nie sądzę, wybacz, że znasz ich dużą ilość odcieni... I co ja w ogóle z Tobą o tym dywaguje, pewnie zgubisz ją jak tylko wejdzie do dormitorium, bo nie używasz. Powinnaś oddać ją mi - rozgaduję się na temat rzeczy tak miłej jak kosmetyki, bardzo szybko orientując się w sytuacji i próbuję ją wykorzystać jakże sprytnie na swoją korzyść. Jednak moje cwaniactwo zniknęło równie szybko co się pojawiło. A wszystko przez nieszczęsne skoki przez ognisko. Nie wiem dlaczego, ale wszystko zaczyna mnie przytłaczać i jest mi coraz gorzej. - Ruby, nic się nie stało? - pytam kiedy przyjaciółka upada na ziemię. Tak się martwię dziewczyną, że nagle... zaczynam szlochać. - Och, myślałam że znowu coś Ci się stało - jęczę łkając znienacka jak dziecko.
Ruby Maguire
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160
C. szczególne : golden retriever energy | irlandzki akcent | duże oczy | zapach cytrusów
— Tak, fajna sprawa w sumie — odparła na pytanie przyjaciółki i chwilę potem już trącała ją w ramię oburzona, bo co to w ogóle za oszczerstwa, że się aż tak bardzo nie zna na kosmetykach. Rzecz jasna było w tym sporo prawdy, bo wychowywanie wśród samych facetów nie sprzyjało wcale znajomości urodowego rynku czarodziejów, ale radziła sobie na tym polu coraz lepiej! — Spadaj, może teraz właśnie zacznę używać — rzuciła ze śmiechem błądzącym na jej ustach. Nie sądziła co prawda, że tak faktycznie będzie, ale tak wymęczyła tę głupią pomadkę, że zamierzała jej chociaż nie zgubić, co zapewne wrzucić do kufra i przypomnieć sobie o niej za miesiąc. Prawda też była taka, że jeśli tylko Mer będzie chciała ją sobie w dormitorium wziąć – Ruby oczywiście na to przystanie, nawet nie myśląc o tym, by się nie zgodzić. Teraz jednak choć przez chwilę chciała mieć przy sobie jedyny dowód na to, że nie była aż taką ofermą, jaką myślała, że jest. Taniec wokół ogniska okazał się kompletną katastrofą – kto by się spodziewał? Mina jej zrzedła, gdy wylądowała blisko płomieni i uznała, że na jakiś czas powinna trzymać się od ognia z daleka. Musiała dać sobie odpocząć po tym wszystkim co się stało. Nie chciała nagle zacząć się panicznie bać płomieni, ale miała chyba jakąś traumę, która sprawiała, że w pobliżu ognia czuła się nieswojo i ten wielki niepokój, który nie dawał jej spokoju. Przestraszyła się jednak bardziej niż płomieni płaczu Mer. Spojrzała na przyjaciółkę ze zmartwieniem i strachem, że stało się coś koszmarnego. Merlinie, co za fatalne wyjście, a miało być miło. — Nic mi nie jest, Mer, nie płacz — ujęła twarz Tew w dłonie, nie rozumiejąc skąd ten wielki szloch, czy jej głupi upadek wyglądał aż tak źle? Nie wydawało jej się, przecież się tylko potknęła, lekko obiła kolano, ale trawa władnie zamortyzowała upadek. — Chodźmy stąd, tańce przy ognisku nie są dla nas — rzuciła i pociągnęła Mererid w stronę straganu z piciem i jedzeniem, co wydawało się nagle dużo fajniejsze niż jakieś hasanie przy ogniu.
______________________
without fear there cannot be courage
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Sama Brooks po szminki sięgała równie często, co Gryfon po zdrowy rozsądek, ale zawsze lepiej było je mieć i z nich nie skorzystać, niż nie mieć w chwili potrzeby. Tę zasadę można było dopasować do niemal większości rzeczy, co rodziło słuszne obawy o stałe zwiększanie zasobu posiadanych rzeczy i zagracanie kuferka, którego to bała się francuska, ale koniec końców w tym wszystkim istotny był właśnie wspomniany zdrowy rozsądek. Tak więc w koszyku Julki wylądowały dwie pomadki, zamiast całej palety kolorów i działań.
- Bo nie wierzę – potwierdziła przypuszczenia rudowłosej, uśmiechając się ciepło. – Ale lubię dziwności, spędy, no i kosmetyki – dodała, wskazując na trzymane w dłoniach szminki. Do tego wszystkiego czuła się ostatnio przytłoczona wieloma rzeczami i po prostu potrzebowała na jakiś czas oderwać swoje myśli od latania, nauki i powracającego co jakiś czas ukłucia złości, kiedy to chcąc nie chcąc, jej umysł podsuwał jej przed oczy twarz pewnego rosyjskiego chujka, o którym starała się i nie potrafiła zarazem zapomnieć.
- Nieszczególnie… – odpowiedziała wprost na propozycję wina, ale kiedy dotarło do niej, że mogła zabrzmieć co najmniej grubiańsko, szybko sprostowała - … ale chętnie napiję się piwa. Masz jakieś ulubione wino? – zagaiła nawet, kierując się z panią prefekt w kierunku wodopoju.
Mina szybko jej skwaśniała na wspomnienie o meczu. Z wielu rzeczy, o których nie chciała rozmawiać, ten był na samym szczycie. Drużyna Krukonów była obecnie sklejana na ślinę, łatana jak stare gacie Weasleya i Merlin jeden raczył wiedzieć, co ich czekało w starciu ze Ślizgonami.
- Tak jak w każdym meczu. Wygramy, przegramy lub zremisujemy – odparła dyplomatycznie, uśmiechając się przy tym, żeby nie było wątpliwości, że żartuje. – A Ty jak się odnajdujesz na boisku? Grałaś wcześniej? Znaczy się, przed Hogwartem?
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Ruda akurat posiadała zdecydowanie większy zasób makijażowych perełek. W końcu od małego wpajano jej, że aparycja jest rzeczą równie ważną co posiadanie oleju w głowie i dobrych manier. Dziś jednak oprócz zakupów dla profesora Swansea, zastanawiała się także nad zakupami dla siebie, choć te postanowiła odłożyć na chwilę na bok. -W takim razie przestaję się dziwić. Polecam tutejsze lakiery do paznokci, naprawdę czynią cuda. - Doradziła jeszcze z sympatycznym uśmiechem, choć nie wiedziała, czy Brooks w ogóle jej opinii potrzebuje. Wręcz wątpiła w to, ale nie zwykła się tym specjalnie przejmować w podobnych relacjach. -W takim razie poszukajmy piwa. - Odpowiedziała ochoczo ruszając za krukonką. -Ulubione? Powiedziałabym, że białe wytrawne. Oczywiście najlepiej francuskie. - Nie wymieniła konkretnej nazwy, bo i było wiele takich, które przypadały jej do gustu. Czerwone wino też wpisywało się w jej gusta, ale jeśli miała wybór, zazwyczaj sięgała po to jaśniejsze. Widząc minę Brooks zrozumiała, że temat meczu tym razem nie był trafnym. Nie znała się na tym sporcie na tyle by wiedzieć, w jakim stanie są krukoni. Słyszała jednak, że w poprzednich latach to oni wraz z gryfonami zawsze otwierali tabelę szkolnego pucharu i była pewna, że to musi wiele mówić o składzie, jaki wylatuje na boisku w barwach tych właśnie domów. -Czyli przyjmujesz wszystko co się wydarzy? - Zapytała również lekko, choć z pewnym niedowierzaniem wiedząc bardzo dobrze, jak większość szkolnych miotlarzy podchodzi poważnie do tematu tego magicznego sportu. -Szczerze wolałabym nie musieć w ogóle na nie wylatywać. Nie lubię latać i nie rozumiem fenomenu Quidditcha, ale drużyna przyjęła mnie zaskakująco ciepło i chyba nawet udaje mi się coś tam im pomóc. - Wyraziła swoją szczerą i zdecydowanie inną od Brooks opinię na temat sportu. Nigdy nie ukrywała jednak, że jej obecność w drużynie jest jej mocno nie na rękę i było to widoczne chociażby po tym, jak szybko znikała z szatni, gdy tylko mecz dobiegał końca.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Julka od małego miała wolność co do swojej aparycji. Co prawda jej matka często narzekała, że ta zachowuje się jak chłopczyca, ale ojciec był daleki od takich osądów. Była (i jest) jego oczkiem w głowie i dlatego nie przeszkadzało mu, że dziewczynka z zadartym nosem była wiecznie posiniaczona i brudna, dopóki była przy tym szczęśliwa. Dziś też zdarzało jej się, i to całkiem często, chodzić brudną i posiniaczoną, ale takie były realia gry w Quidditcha. Kiedy jednak Krukonka zsiadała z miotły, to lubiła się niekiedy poczuć jak… no, jak nastolatka, którą w istocie była. A więc odwiedzała takie dziwne eventy i przebierała w szminkach czy lakierach do paznokci.
- Oh, w takim razie chętnie skorzystam – odpowiedziała lekko, bo skoro już tu się pofatygowała, to warto było wzbogacić swój kosmetyczny kuferek o kilka małych buteleczek. Krukonka z piwem w łapce i uśmiechem na twarzy pokiwała lekko głową. Jakoś nieszczególnie dziwiło ją to, że Ślizgonka gustuje w winach ze swoich rodzinnych stron. Jeżeli historia Anglii i Francji mogła ich czegoś nauczyć, to właśnie tego, że francuzi uważają wszystko, co robią, za najlepsze. Czy to chodziło o sery, wina czy sztukę miłości. Inna sprawa, że w zdecydowanej większości mieli powody, by tak o sobie myśleć.
Jeszcze jakiś czas temu Julka odpowiedziałaby, że nie interesuje ją nic oprócz zwycięstwa. I wciąż nie zamierzała schodzić z boiska jako przegrana. Sytuacja kadrowa była jednak tak beznadziejna, że nie miała wątpliwości co do tego, że trzeba mierzyć siłę na zamiary. Zwłaszcza tera, gdy Ślizgoni przeżywali renesans formy pod wodzą ryżego kapitana.
- A więc jeżeli nie latasz, bo akurat musisz, ani nie cieszysz się bukietami francuskich win, to czym się interesujesz?
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Bez względu na styl, każdy powinien czuć się przede wszystkim sobą. Irvette uwielbiała bardziej kobiece ubrania, choć też nigdy specjalnie nie miała okazji pozwolić sobie na wypróbowanie czegokolwiek innego. Nie czuła jednak takiej potrzeby, a szkolny mundurek, w którym spędzała większość czasu jakoś niespecjalnie był dla niej przeszkodą w wyrażaniu samej siebie. -Mon Dieu! Zapomniałabym... - Odwróciła się do stoiska, bo właśnie przypomniała sobie, że obiecała zakupy jednemu z pracowników Hogwartu. Skoro już i tak wydawała galeony uznała, że i dla siebie zakupi komplet. Wyłożyła więc 240 galeonów i odebrała paczuszki z zamiarem wysłania jednej Panu Swansea. -Głównie zielarstwem i sztuką. Teraz nie mam na to za wiele czasu, ale uwielbiam malować, a i pozować trochę mi się zdarzało. - Przyznała bez cienia wstydu, bo choć nie były to niewiadomo jak prestiżowe sesje, to jednak chciała rozwijać się w tej branży. Oczywiście jako hobby, bo za główne zajęcie nie wyobrażała sobie nic innego niż przejęcie rodzinnego biznesu. -Wybacz, muszę wracać do zamku i wysłać paczkę. Do zobaczenia! - Pożegnała się prędko i uciekła z amfiteatru.
//zt z Brooks
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
- Byłoby super jakbyś zaczęła używać kosmetyków - mówię żwawo i pyrgam ją za ramię, by zachęcić do wielkich zakupów w tej kwestii. - Zawsze kradniecie wszystko ode mnie jeśli czegoś potrzebujecie. Tylko Hope jakoś o siebie dba, ale niewystarczająco, by móc sobie z nią o tym pogadać... - marudzę na to, że przyjaźnię się z trzema kobitami, a z żadną z nich nie mogę spędzić nawet paru chwil na plotkowaniu o urodzie. - W każdym razie jeśli nie będziesz jednak nową influencerką, to proszę jak wrócisz postaw szminkę tam gdzie są nasze kosmetyki - dodaję jeszcze z przestrogą, bo chcę zrobić wszystko by ta bardzo droga szminka nie zatonęła gdzieś w odmętach szafy. Oczywiście nasze to powiedzenie dość na wyrost, bo trzy czwarte miejsca zajmują tam moje szminki, lakiery, podkłady. Wkrótce jednak był czas na nasze skoki nad ogniskiem i poszło nam naprawdę tragicznie. Co prawd Ruby upadła i nic jej się nie stało, ale przecież nadal miała traumę. Zaś ja nie miałam pojęcia dlaczego się tak okropnie rozkleiłam. Ale nie mogę przestać szlochać, kiedy tak idę razem z Rubsonem od ogniska. - Muszę kupić sobie coś na pocieszenie - mówię nadal sobie płacząc i podchodzę do stoiska, by wybrać sobie jakiś lakier do paznokci, jeszcze jedną szminkę i głośno zastanawiam się nad perfumami. - Brać czy nie? Przyniosłaś nam jakieś jedzenie? - pytam Ruby, całkowicie pogrążona w szale kupowaniu, chociaż równocześnie nadal ocierająca łzy i bez powodu wyglądająca, jakby stała mi się dziś wielka krzywda.
Ruby Maguire
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160
C. szczególne : golden retriever energy | irlandzki akcent | duże oczy | zapach cytrusów
Nigdy specjalnie nie przejmowała się tym czy używa takiego kremu, czy też innego, tak więc tylko spojrzała na przyjaciółkę i pokręciła głową. I tak obie wiedziały, że ostatecznie pomadka trafi do Mer, bo Ruby wcale nie będzie jej używać, tak więc niespecjalnie brała do siebie te słowa, a jedynie parsknęła sobie śmiechem, uznając, że Tew nie dawała za wygraną zupełnie. — Totalnie powinnam być influencerką — powiedziała i się zaśmiała, kiedy tylko to irracjonalna wizja pojawiła się w jej głowie. Owszem, korzystała z wizzbooka, choć nie tak często jak Hope na przykład, ale jej wklejane zdjęcia chyba średnio nadawały się do influencerskiego świata. Może powinna właśnie na tym się super wybić? Ta koncepcja była dzika, nawet jak na szaloną głowę Maguire, więc szybko odepchnęła od siebie ten pomysł, uznając, że ma ważniejsze rzeczy na głowie, takie jak udowadnianie, że nie jest wcale taka beznadziejna we wszystkim co robi. Oczywiście ich kolejna atrakcja nie pozwoliła jej nic takiego udowodnić, bo się spektakularnie przewróciła, ale nie tylko jej średnio poszło przy tym ognisku, więc było chociaż raźniej. Cieszyła się, że Mer nie nalegała, by zostały przy płomieniach, kiedy coś wyraźnie ją zmartwiło, a Ruby zupełnie nie potrafiła zgadnąć co dokładnie było powodem tych krokodylich łez. Kupiła więc jakieś frytki i dołączyła do przyjaciółki stojącej przy innym stoisku. — Weź, nie ma żadnego powodu, dla którego miałabyś nie brać — powiedziała i wyszczerzyła się w stronę drugiej gryfonki, nie będąc chyba jej głosem rozsądku, ale nie od tego przecież była — Oczywiście — odparła i wręczyła jej ciepłe jedzenie — Wracamy? — zapytała jeszcze, uznając, że miały już chyba dość wrażeń jak na jedno popołudnie i powoli skierowała się w kierunku szkolnego zamku.
| zt
______________________
without fear there cannot be courage
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Równie dobrze Darren mógł się przecież teleportować - targał właśnie worek ziaren, który był półrocznym zapasem pożywienia dla feniksa oraz lelka wróżebnika, niosąc go spod domostw otaczających Hogsmeade, gdzie kupił je od jakiegoś lokalnego czarodzieja, do menażerii Nanuka, gdzie miał zamiar kupić profesjonalnie wytwarzaną karmę dla nieco bardziej wymagających stworzeń - takich jak niezawodny różecznik Zdzich albo pufek Klaudiusz, który ostatnimi dniami nie miał zbyt wiele ochoty na spożywanie glutów. Dlatego też Krukon zmuszony był na odwiedzenie menażerii i nabycie jakiejś karmy, która skutecznie zastąpiłaby puchatej kulce jej normalne pożywienie. Prawdę mówiąc, Darren nie zauważył nawet Gryfonki, która pojawiła się w jego okolicy. Czy pędziła w drugą stronę, chcąc obejrzeć jakiś spektakl w niedalekim amfiteatrze, który właśnie mijał Shaw? A może tylko tutaj spacerowała, korzystając z tego że ta część Hogsmeade była położona nieco wyżej, i przez to nie musiała przedzierać się przez coraz bardziej wilgotne i zalane części wioski? Tak czy siak, dziewczyna natrafiła na Krukona blokującego większość dość sporej ścieżki otaczającej hogsmeadzki amfiteatr i półsiedzącego na worku z ziarenkami w chwili przerwy w podróży pomiędzy punktem A oraz punktem B, od niechcenia słuchającego jakiejś próby lokalnego chórku, wyjącego jak piekielne zastępy kilka metrów niżej.
Słowem wstępu wszystko zaczęło się od tego, że odkryłam na lekcji ONMS jak wiele raz jest nazwane szkodnikami, chociaż wcale nimi nie powinno być! Napisałam bardzo obfitą i interesującą petycję na ten temat, która nadal pozostała gdzieś bez echa. Dlatego planowałam wkrótce jakieś strajki i pikiety, żeby ocalić klejnotniki czy niuchacze przed tak złą renomą. Jednak żeby to zrobić musiałam najpierw rozpocząć risercz. Szukałam w wielu miejscach tych magicznych zwierząt, badałam je, sprawdzałam jak żyją i próbowałam przeróżnych środków, by je tresować czy robić inne rzeczy do udowodnienia, że te przeurocze istotki nie są szkodnikami. Dzięki temu, że zajmowałam głowę takimi rzeczami, było mi znacznie łatwiej nie myśleć o jakichś egzaminach czy problemach osobistych. Jednak czasem odrobinę się zapominałam w swoich eksperymentach. Na przykład dziś kiedy w poszukiwaniu większego legowiska, poszłam wręcz obleczona cała w najróżniejszych naszyjnikach, bransoletkach, broszkach... Znalazłam więc wiele stworzeń, tam gdzie miały być niedaleko starego amfiteatru. Ale nie pomyślałam o możliwości takiego zmasowanego ataku. Nie chciałam też pozbywać się całej mojej biżuterii. Została więc tylko jedna możliwość - ucieczka. Pech chciał, że kiedy wpadam w jeden z zakrętów na mojej drodze czilluje sobie w najlepsze ktoś na jakimś worze. - Uwaga! - krzyczę, ale w tym momencie potykam się o jednego niuchacza i wpadam prosto na osobę, która chciała sobie odpocząć. Musiałam wyglądać komicznie. W tym złocie na sobie, obcisłej bluzeczce, zaplecionymi rękami na piersi pomimo biegu. A mój trucht na niewielkich obcasikach w wąskiej spódnicy również nie był zbyt profesjonalny. No i tłum niuchaczy za mną. Winię ten wrzeszczący tłum, że nie było mnie słychać. I małego, o mało nie zdeptanego szkodnika. Bo oto ląduję na Krukonie, pakując mu się na plecy, wywracając o worek chłopaka. Łapię go spadając za ubranie, bo liczę na to, że jak będzie na mnie leżał to niuchacze nie zabiorą mi całej biżuterii.
Darren nie miał zielonego pojęcia jak szlachetnymi pobudkami kierowało się nieznajome dziewczę, kiedy postanowiło bez żadnych kontrowersji wpaść na niego dźwięcząc już z daleka złotymi ozdobami. Na hałas w pierwszej chwili Krukon nie zwracał uwagi - szczerze mówiąc, ostatnio w Hogsmeade brzęki i dźwięki były najmniej dziwacznymi przypadkami. Dlatego też był dość tęgo zaskoczony - ledwo zdołał odwrócić zmęczoną twarz w kierunku biegnącej Tew - kiedy Gryfonka z impetem nie tylko na niego wpadła, ale też postanowiła siebie przykryć kocem marki Shaw. - Co... - zaczął Darren, ale szybko przerwał kiedy poczuł na sobie łapki przebiegających po jego plecach niuchaczy - ba, całego stada! - które postanowiły potraktować go jako most i ruszyć w dalszą pogoń za świecidełkami, które ku ich nieświadomości znajdowały się pod cielskiem Shawa. Trwało to dobrą minutę - nieco za długo by nie zdążyło się zrobić niezręcznie - ale tabun niuchaczy w końcu zniknął gdzieś na dole amfiteatru, za daleko by dojrzeć Gryfonkę, no chyba że ta znowu zaczęłaby trząść wszystkimi swoimi błyskotkami. - Em... Darren, miło mi - mruknął, po czym podniósł się z dziewczyny i wywrócił po prostu na prawą stronę, uderzając plecami w piasek ścieżki - Często tak się ganiasz za niuchaczami? - jęknął, rozmasowując obolałe nieco od łapek niuchaczy żebra. Nie zastanawiał się nawet jak komicznie musieli wyglądać - razem leżący na ścieżce przy hogsmeadzkim amfiteatrze, przy czym dziewczyna obwieszona była od stóp do głów różnymi brzękadłami. A do tego obok spokojnie cały czas spoczywał sobie wielki wór ptasiej karmy, zupełnie nieporuszony pojawieniem się przed chwilą największego stada niuchaczy jakie Darren w życiu widział.
Naprawdę nie planowałam z takim impetem zaatakować prefekta naczelnego. Nawet próbowałam jakoś wyhamować kiedy zorientowałam się kto jest na mojej drodze, bo nie chciałam sobie robić takiego przypału, ale wyszło jak wyszło. Logistycznie ogarnęłam sytuację z niuchaczami, pozwalając sobie na przykrycie pod takim rozchwytywanym kocem. Wbijam paznokcie w bluzkę Shawa i chowam głowę w jego ramię, jakby dzięki temu, że niuchacze nie zobaczą mojej buzi cokolwiek to zmieni. O niezręczności sytuacji nawet nie myślę, bo zbyt jesteśmy pochłonięci przebiegającym tabunem niuchaczy. Jestem też na tyle sprytna, że wcale nie zaczynam machać swoją biżuterią. W końcu wypuszczam Darrena, by przerzucił się na bok i oddycham z ulgą kiedy widzę, że ostatni zwierzak znika za zakrętem. Kiedy tylko to robi, zaczynam ściągać z nadgarstków wszystkie bransloteki, z bluzki broszki, a z szyi naszyjniki i wrzucam wszystko do niewielkiej torebki, która wkrótce jest już napełniona po brzegi. - Wiem! - mówię z uśmiechem kiedy ten się przedstawia, odrzucając kolczyki z uszu. - Ja jestem Mererid Tew. Mów mi Mer - przedstawiam się, siedząc już na ziemi i wyciągam rączkę do chłopaka. Wtedy zauważam, że mam na niej masę pierścionków, więc cofam nagle rękę, by je ściągnąć. - Tak. Znaczy nie. Ostatnio trochę. Wybacz za ten najazd. Kurczę - bełkoczę sobie w odpowiedzi na pytanie, a ostatnie słowa dodaję kiedy poprawiam spódniczkę i dekolt. Ja zawsze myślę o tym jak wyglądam i jestem bardzo zaniepokojona moim pierwszym spotkaniem z Darrenem. - A to dla kogo? - pytam od raz wpadając w zafrasowanie nad karmą dla zwierząt, czyli czymś czym się zawsze interesuję. Dopiero po chwili orientuję się jak nieelegancko się zachowuję. - Przepraszam. Że na ciebie wpadłam - zagaduję przejęta sprawą i wyciągam znowu dłoń tym razem by strącać kurz z ramion chłopaka. A potem już zapominam o tym jak on wygląda, bo muszę poprawić loki i w przeładowanej torebce próbuję znaleźć lusterko. - Masz różdżkę? - pytam uprzejmie, próbując nadal naprawić fryzurę. Bo różdżkę też oczywiście mam w torebce.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
- O - odpowiedział jedynie - dość tępo - Darren na przedstawienie się Mer, a raczej na informację o tym, że wiedziała jak się nazywał. To znaczy, oczywiście, pisali przecież o nim w Proroku Codziennym i w ogóle, był prefektem naczelnym, ale nie potrafił się przyzwyczaić - i zapewne nigdy nie będzie w stanie - do tego, że nieznane mu osoby znały go z imienia, kiedy ten był ledwo w stanie przyporządkować je do hogwarckiego domu - Miło mi poznać, Mer - zreflektował się jednak szybko Krukon, łapiąc dłoń dziewczyny i potrząsając ją delikatnie za same palce. - Kurczę spokojnie - powiedział Shaw, wyciągając szyję by zerknąć na odbiegające w dal stado niuchaczy. Wyglądało na to, że zwierzątka już im nie zagrażały - jeśli przez zagrożenie, oczywiście, rozumiało się pozbawienie kogoś wszystkich błyszczących przedmiotów. Wypatrywanie futrzastych zwierząt miało jeszcze dodatkowy plus, a mianowicie ściągało z Darrena nieco niezręczności związanej z tym, że Tew ubrana była - jak na dość pochmurny i deszczowy maj - całkiem wyzywająco. W normalnej sytuacji Krukon oczywiście by nie narzekał, ale teraz Gryfonka wzięła go wręcz z zaskoczenia. - Dla feniksa. I lelka. Wróżebnika - wytłumaczył, zaspokajając nagłą ciekawość Mererid związaną z workiem pełnym karmy. Shaw nadal nie miał pojęcia dlaczego po prostu nie świstoklikował tego do domu - może obawiał się używać takiego magii w chwili, kiedy wszystkie czary w Brytanii wariowały? - Nie szkodzi - machnął ręką Darren, wyciągając z piasku ścieżki jakiś zgubiony przez dziewczynę bibelot i podając go Mer - Mam, a o co chodzi? - spytał, wyciągając zza paska zielono-czarną Mizerykordię, która - gdyby tylko nie była różdżką - westchnęłaby ciężko na widok jej właściciela targającego worek z ziarnem jak jakiś mugolak.
- O - powtarzam po Darrenie z miłym uśmiechem, zakładając, że tak naprawdę wcale go nie dziwi fakt, że go znam, a jest to jedynie uprzejme zdziwienie. Tak naprawdę chociaż wiedziałam jak się nazywa, kim jest i jak wygląda to na tym kończyła się moja wiedza. No oczywiście oprócz ploteczek znanych każdej szanującej się dziewczynie w szkole. - Nawzajem - odpowiadam prędko i entuzjastycznie ściskam dłoń Shawa znacznie mocniej niż on miał zamiar. -Spokojnie! Mój drogi, nawet nie wiesz ile musiałam się nabiegać. A uwierz mi lub nie, ale sport nie jest moim konikiem - chichoczę pod nosem ze swoich słów i zerkam na chłopaka. Pewnie z łatwością mi uwierzy w moje słowa, po jednym spojrzeniu. Wskazywało na to wszystko - od moich ciuszków, które obok sportowych rzeczy nawet nie stały, przez moją okrągłą sylwetkę, jakże inną od innych dziewczyn w Hogwarcie, która raczej można było znaleźć w przekroju atletycznych bądź tych bardzo chudych. - Masz feniksa? Specjalnie robisz wszystko by być atrakcyjnym utrapieniem mężczyzn w Hogwarcie, co? W każdym razie ja jestem fanką zwierząt! I karm, jakkolwiek to nie brzmi. Oczywiście o ile nie ganiają za mną tak jak te... te zwierzęta nie karmy; ale powiedzmy sobie szczerze, sama się prosiłam - trajkoczę na początku próbując znaleźć różdżkę sama w swojej torebce i równocześnie próbuję nie szamotać aż tak świecidełkami, żeby słodziutkie stworzenia do mnie nie wróciły. Przyjmuję kolejny bibelot od chłopaka, rzucając krótkie dzięki, połączone z wdzięcznym uśmiechem. W pewnym momencie pada pytanie, które musiało się pojawić, skoro nawet Shaw chciał je sobie zadać. - I tak... idziesz z tym workiem? - pytam niepewnie, zerkając na wór obok nas. Może wcześniej lewitował go zaklęciem czy coś. Dla mnie to byłoby nieporadne i irytujące, ale pewnie mistrz pojedynków to z łatwością ogarniał. - Możesz mi wyłowić lusterko, szminkę i różdżkę. Pewnie wyglądam tragicznie - proszę go podsuwając swoją torebkę. Co prawda miałam na sobie tyle lakieru do włosów, że nadal trzymały się całkiem idealnie. I być może brzmiałam próżnie, przez to że stereotypowo dbałam o wygląd; ale ostatnio miałam okres lekkiego buntu, naczytałam się wiele kobiecych poradników i planowałam nie przepraszać za siebie! - Poprawię się i pomogę ci z worem. Układ przypadków to właśnie przeznaczenie -oznajmiam ze szczerym przekonaniem, że tak zrobię, rzucając jeszcze jednym ze swoich cytacików z książki, który ostatnio bardzo mi się podobał, a nie miałam kiedy go użyć.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Nie Darrenowi było oceniać czyim konikiem lub nie jest sport - prawdę mówiąc, gdyby nie reżimy treningowe Brooks, a wcześniej jakieś wewnętrzne poczucie zobowiązania wobec Elijaha, to Shaw prawdopodobnie też nie utrzymywałby choćby przeciętnej formy. Mimo wszystko quidditch się do czegoś przydawał, nawet jeśli tylko do wyrobienia nawyku przebiegnięcia rano paru kilometrów. - Utrapieniem mężczyzn w Hogwarcie? - powtórzył Krukon słowo w słowo za Tew, nie do końca rozumiejąc co miała na myśli - A co ja im niby zrobiłem? - jęknął, zastanawiając się czy cała kabała miała związek z jakimś feniksem. Ale co w ogóle hogwarcka płeć brzydka miałaby chcieć od Armitage'a? Przecież ostatnio ptak prawie w ogóle nie opuszczał gabinetu, zamknięty tam w obawie, by nie odleciał gdzieś na niespokojną północ. Shaw uśmiechnął się lekko na wspomnienie Mererid o byciu "fanką zwierząt". Co prawda ekipie z Exham daleko było do prawdziwego "zwierzyńca", ale biorąc pod uwagę ilość czworonogów, to dziewczyna z pewnością mogłaby znaleźć nieco wspólnych tematów z... Darren westchnął - oczywiście tylko i wyłącznie na wspomnienie o worku - i pokiwał głową. - Ta, a co? - wzruszył ramionami, klepiąc wór po wierzchu - Nie chce mi się posyłać tego do domu partiami, to targam to przez chwilę do Nanuka - wyjaśnił - Zawsze jakiś sport - uśmiechnął się ze swojego własnego nawiązania do wcześniejszych wyznań na temat tego, że sport nie był jednym z hobby Mer - a mimo tego Darren i tak nakrył ją na bieganiu razem z niuchaczami. Darren kiwnął głową w odpowiedzi na prośbę dziewczyny i machnął trzy razy różdżką podłużnym gestem, przywołując z torebki najpierw lusterko, następnie szminkę, a na samym końcu różdżkę. - Nie jest tak źle. Nawet jest dość dobrze - uspokoił dziewczynę Krukon po przywołaniu ostatniego komponentu, po czym zmarszczył brwi, słysząc jej ostatnie zdanie - ...układ przypadków... to jakieś wróżbiarskie bajdurzenie? - spytał, woląc się upewnić. Co prawda Shaw nie miał nic do osób zajmujących się wróżbiarstwem - raczej miał coś do samego wróżbiarstwa, uznając tą dziedzinę za absolutnie niepotrzebną.
Też grałam w Qudditcha! Niestety robiłam to tylko dlatego, że wydawało mi się wszyscy którzy coś znaczą w niego grali. Czyli wszystkie moje najlepsze przyjaciółki, więc miałam dość siedzenia w szatni. Ale niestety nikt nigdy nie określił mnie mianem dobrego zawodnika. Uśmiecham się szeroko, chociaż próbuję też zasłonić odrobinę dłonią swoje królicze zęby. Zadzieram głowę, bo oczywiście Shaw jest ode mnie znacznie wyższy, jak prawie wszyscy w Hogwarcie, szczególnie gigantyczne chłopy. - Co? No nic. Jesteś dobry we wszystko, prefekt naczelny, mistrz pojedynków, wyglądasz przystojnie, masz kurczę feniksa... - wymieniam niefrasobliwie z każdym słowem dziwiąc się, że znajduję tego jeszcze więcej. Aż kręcę lokami z niedowierzaniem. - No nie mów, że nad tym nie pomyślałeś - dodaję z niedowierzaniem i rozkładam ręce. Widać to jak na tacy. Szczególnie dla kogoś żywo zainteresowanego chłopcami, plotkami czy innymi pierdołami. Przekrzywiam główkę z zaciekawianiem jak miły uśmiech Darrena zamienia się w westchnienie i nie wiem czy może to ja powiedziałam coś nie tak; ale prędko dziwne zmieszanie znika i zastępuje je logiczna odpowiedź oraz jak zwykle uprzejmy uśmiech. - No, no rozumiem. Ja póki co robię masę, potem będę wyciskać, dlatego nie biegam z workami - mówię głupotko i chichoczę; trochę powtarzam to co mówił czasem mój brat, który faktycznie robił coś w tym stylu chodząc na siłkę. - Dziękuję. Jesteś bardzo miły - mówię, ale przecież wiem swoje, bo zaczynam prędkie poprawianie się. Kilka ledwie włosów, które uciekły z loków przyklepuje, poprawiam szminkę; po krótkim zastanowieniu zmieniam koncepcję i zbieram włosy w wysokiego kucyka. Teraz mu prawie sięgam Darkowi do podbródka! - Nie. To cytat. Nie pamiętam kogo, ale zbieram cytaty i wyczekuje momenty kiedy będę mogła je chociaż trochę wykorzystać - tłumaczę i zakładam torebkę przez ramię, na jej wierzch przezornie kładąc różdżkę. - Chodźmy! - mówię szczęśliwa nową przygodą i podchodzę do darkowego wora. Łapię jego brzegi i oczekująco spoglądam na Shawa. - Nie przejmuj się jak coś, dam radę - mówię i zerkam znacząco na buty i spódniczkę, by dać mu do zrozumienia, że jestem przyzwyczajona do niepraktycznego stroju.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Darren nie miał zielonego pojęcia, dlaczego podczas uśmiechania się Mer podnosiła dłoń do ust. Może po prostu miała taki tik? A może jakiś urwis wybił jej któryś siekacz i dziewczyna bała się złożyć wizytę w skrzydle szpitalnym? W końcu profesor Williams potrafił być nieco onieśmielający - Shaw spodziewał się, że dla płci pięknej podwójnie. - Taki już jestem - wzruszył ramionami Darren bez cienia fałszywej skromności w głosie. Ostatecznie wszystko co powiedział Tew było prawdą - a Krukon nie miał w zwyczaju zaprzeczania rzeczom oczywistym. Czy był prefektem naczelnym? Oczywiście! Czy zdarzyło mu się zdobyć tytuł Mistrza Pojedynków? Jakżeby inaczej, oczywiście! Jedyną nieścisłością było bycie dobrym we wszystko - akurat eliksiry, wróżbiarstwo czy uzdrawianie sprawiały mu nietęgie problemy - I nie myślę zbyt często o tym, co myślą o mnie inni - dodał równie łagodnym tonem, nie dodając oczywiście jeszcze paru słów kluczowych, a mianowicie tego, że Shaw również dość rzadko myślał o innych. - Masę? - uniósł brwi Krukon, oceniając Mererid od stóp do głów. Masę to ona może miała, ale równą wróbelkowi albo dwóm, bo na pewno nie wiele więcej - Coś nie idzie - mruknął z lekkim uśmiechem. - Chyba sobie żartujesz - pokręcił głową Darren, patrząc na dziewczynę po jej ofercie poniesienia worku razem z nim. Nawet gdyby tą ofertę przyjął, to różnica wzrostu sprawiłaby, że Mererid - będąc niżej w tej relacji - musiałaby nieść praktycznie cały ciężar worka na swoich mięśniach, podczas gdy Darren zaledwie nadawałby mu kierunek i umiejscowienie w przestrzeni. Łapiąc więc za jeden z końców worka, Shaw skorzystał z wyciągniętej wciąż różdżki i rzucił Quartario, znacząco zmniejszając wagę niesionego worka - O co w ogóle chodzi z tymi niuchaczami? - spytał, podnosząc teraz bajecznie lekki worek i wskazując Mer drogę do środka wioski.