Leśny amfiteatr, niesamowicie klimatyczny i przyjemny. Akustyka tego miejsca zachwyci nawet największego sceptyka, a wydarzenia rozgrywające się na scenie są doskonale widoczne z każdego miejsca na widowni. Cóż tu więcej mówić, ten amfiteatr jest idealny na wszelakie wystąpienia!
Święto Kolorowych Lampionów:
Święto Kolorowych
Lampionów
Święto to ma swój początek w 1798 roku, kiedy to na stanowisko Ministra Magii została wybrana pierwsza kobieta w dziejach, Artemizja Lufkin. Dało to wszystkim czarownicom nadzieję na to, że mają szansę być partnerkami, a nie służącymi mężczyzn, a ponadto że wszystkie ich marzenia mogą się wtedy spełnić. Tradycją tego dnia jest wypuszczanie przez kobiety własnoręcznie pomalowanych lampionów, które mają symbolizować posłanie ich pragnień do nieba, by tam mogły trwać do momentu spełnienia.
• Święto skierowane jest przede wszystkim dla kobiet. Mężczyźni mogą wziąć udział jeżeli podlinkują zaproszenie od jakiejś z Pań. • W evencie może wziąć udział każdy kto ukończył 13 lat.
Wykonanie Lampionów
Wykonać lampion mogą tylko kobiety. Do dyspozycji są wszelkie formy plastyczne: magiczne kredki, farby, papiery kolorowe i przede wszystkim MAGIA! Dajcie ponieść się swojej kreatywności i poślijcie swoje pragnienia prosto do nieba!
Wykonanie lampionu:
Aby zobaczyć, jak pięknie idzie wam praca rzućcie 1xk100. Jeśli masz powyżej 15pkt z DA w kuferku, przysługuje Ci +10pkt do wykonania lampionu. :
<30 Jest tragicznie! Lampion jest cały podziurawiony, pomazany i pomarszczony jakby dorwał się do niego niemowlak. Zdecydowanie nigdzie nie poleci! Może spróbuj szczęścia w przyszłym roku? Ze względu na porażkę, kostka na zaklinanie Cię nie dotyczy!
31-65 Coś tam pomazałaś, coś pokleiłaś i poczarowałaś, ale wieje straszną amatorszczyzną. Jest jednak szansa, że Twoje życzenia dotrą do nieba. Rzuć k6 na rozpalenie lampionu.
Dorzut:
1-3 Po rozpaleniu lampionu Twoja praca zajęła się ogniem. Niestety, to nie jest Twój dzień! Ze względu na porażkę, kostka na zaklinanie Cię nie dotyczy!
4-6 Rozpaliłaś lampion i choć początkowo nie wyglądało to najlepiej, ostatecznie udało mu się polecieć do nieba!
66-85 - Idzie Ci naprawdę nieźle! Lampion wygląda estetycznie i w dodatku jest na tyle mocny, byś mogła unieść go do nieba wraz ze swoim pragnieniem.
86-100 - Prawdziwa z Ciebie artystka i lampionowa arcyksiężna! Twoja praca przykuwa uwagę wszystkich wokół zapierając dech w piersiach, a lampion delikatnie lewituje jeszcze nim puścisz go ku gwiazdom. Zdobywasz 1pkt Działalności Artystycznej.
Zaklinanie:
Pięknie wykonany lampion to jeszcze nie wszystko. Prawdziwej mocy nadają mu runy, które należy wyrysować i uaktywnić. Rzuć k6, by sprawdzić, jak Ci to idzie. Za każde 10pkt z Run w kuferku przysługuje Ci 1 przerzut!
Parzysta - Wyrysowałaś potrzebne runy, rzuciłaś zaklęcie i.....tyle. Oprócz ozdobionego lampionu, który uniesie się dzięki magii fizyki nic więcej się nie dzieje.
Nieparzysta - Runy rozbłysły, a Ciebie ogarnia błogostan. Najbliższy wątek jesteś pozytywnie nastawiona i pełna energii. Nic nie jest w stanie Cię pokonać!
Taniec Wokół ogniska
W miejscu, gdzie kiedyś stała scena amfiteatru tej wyjątkowej nocy płonie magiczne ognisko, wokół którego unoszą się dźwięki charakterystycznej muzyki. Według dawnych wierzeń ten zaczarowany płomień miał zapewnić bezpieczeństwo, spokój i ducha walki. Każdy bez względu na wiek i płeć proszony jest do tańca. Jest tylko jeden wyjątek, ognisko odstrasza od siebie każdego o nieczystym sercu tak więc jeżeli masz 5 lub więcej punktów Czarnej Magii w kuferku iskry parzą Twoją skórę, a Ty zostajesz wypchnięty z kręgu.
Taniec:
By zobaczyć, jak działa na Ciebie magiczny ogień rzuć literką.
A jak Asięnaebaem - Może to zbyt dużo kłębolota, może magiczna atmosfera, a może to Maybelline. W każdym razie strasznie kręci Ci się w głowie i co chwilę wypadasz z rytmu i potykasz się o własne stopy.
B jak było minęło - Płomienie i muzyka hipnotyzują Cię do tego stopnia, że zapominasz o wszystkich krzywdach wyrządzonych przez partnera, którego trzymasz za dłoń. Opuszczacie ognisko ze zdecydowanie poprawioną relacją. Rzuć k6 by sprawdzić, komu wybaczasz krzywdy:
Dorzut:
Nieparzysta - Osoba po prawej stronie
Parzysta - Osoba po lewej stronie
C jak ciemna nocy - W trakcie tańca nagle wysiada Ci wzrok. Muzyka jednak koi wszystkie Twoje obawy i czujesz się silniejszy. Rzuć k6 na to, jak idzie Ci dalszy taniec.
Dorzut:
1-3 - Wszystko jest w porządku! Może to partnerzy z obydwu stron, a może masz po prostu talent, ale tańczysz jakby wzrok wcale nie był Ci potrzebny!
4-6 - Niestety brak zmysłu wytrąca Cię kompletnie z równowagi, a Ty potykasz się i upadasz.
D jak do kitu z tym wszystkim - Nagle ogarnia Cię smutek i melancholia. Widać ognisko uznało, że nie do końca masz czyste serce. Przez następne 3 posty czujesz się wyjątkowo osamotniony i smutny.
E jak energia Artemizji Lufkin - Dostajesz nagłego zastrzyku energii i pewności siebie! Efekt ten utrzymuje się przez następny wątek jaki rozegrasz, a Ty jak prawdziwy dyplomata wychodzisz z każdej opresji!
F jak finezyjne fikołki - Nie wiesz co Ci strzeliło do głoy, ale nagle masz ochcotę na nieco bardziej ekstremalne harce. Próbujesz zrobić salto przez ognisko. Dorzuć k6 by zobaczyć, jak Ci to wyszło.
Dorzut:
Parzysta - Salto wyszło perfekcyjnie, a wszyscy są pod wrażeniem! Pamiętaj, że jesteś teraz po drugiej stronie i musisz zmienić partnerów po obydwu stronach! Dostajesz +1 do GM
Nieparzysta - Niestety nie jesteś mistrzem akrobacji. Co prawda znajdujesz się po drugiej stronie, ale upadasz, a kilka iskier parzy Cię przez ubranie. Warto zastosować kilka zaklęć magii leczniczej jeżeli chcesz dalej bawić się tej nocy!
G jak galopująca gazela - Twoja osoba musiała nie spodobać się magicznemu ognisku. W Twoim sercu nagle rodzi się panika, a Ciebie ogarnia chęć ucieczki jak najdalej, która utrzymuje się przez kolejne 3 posty!
H jak harce do białego rana - Muzyka i ogień tak Cię porwały, że nie ma opcji żeby Cię od tego odciągnąć. Tańczysz do ostatniej skrzącej się iskry. Jeżeli jesteś oklumentą lub posiadasz cechę silna psycha możesz spróbować oprzeć się temu urokowi. W tym celu dorzuć literkę.
Dorzut:
Spółgłoska - Niestety magia ognia jest zbyt silna i nie udaje Ci się przerwać uroku. Jesteś wycieńczony i musisz udać się do uzdrowiciela, u którego napiszesz jednopostówkę na min. 1500 znaków, gdzie dochodzisz do siebie.
Samogłoska - Choć nie było łatwo, jakoś udało Ci się oprzeć ogromnej chęci harcy do białego rana! Możesz cieszyć się innymi eventowymi atrakcjami!
I jak idź pan w ch...aszcze - Zdecydowanie nie jesteś osobą czystego serca. Z ogniska zaczyna unosić się czarny, gęsty dym, który szczelnie Cię otula i wypycha poza krąg, by dopiero tam Cię opuścić. Tańce dla Ciebie skończone.
J jak Jestem królową świata! - Wchodząc w taneczny krąg czujesz wzbierającą w Tobie magię, a Twoje ubrania zmieniają się w elegancką suknię i szpilki. Ognisko nie dba, jaka jest Twoja płeć, liczy się bycie zjawiskowym!
Kod:
<zgs> Partner z lewej: </zgs> <zgs> Partner z prawej: </zgs> <zgs> Wydarzenie: </zgs>
Loteria
Firma Magbelline zorganizowała loteria, której środki idą na biedne zwierzęta magiczne, na których firma z pewnością NIE testuje swoich produktów. Należy strzelać zaklęciami do biegających maskotek, które mają w kieszeniach szminki lub kosmetyki. Oczywiście wszystko jest BARDZO sprawiedliwe i nie jest to żadna ustawka. Przecież nikt by magicznie nie robił bariery by utrudnić zadanie uczestnikom... prawda? Los kosztuje 10 galeonów. Każdy zawiera 5 rzutów. Wobec tego po zakupie jednego losu rzucacie 5 razy literką, by sprawdzić czy wygraliście. Możecie kupować karnet nieskończoną ilość razy.
Wygrywacie jeśli wylosujecie literkę A. Tylko i wyłącznie. Jeśli wam się uda rzucie dwa razy kostką k6, by sprawdzić jaka maskotka biegła z jakim przedmiotem. Zgłaszacie się po obydwie z tych rzeczy w upominaniach.
Wszystkie przedmioty są wyjaśnione w spisie poniżej. A - Amroamulet B - Szminka #2 Kiss and tell C - Szminka #3 Playful D- Perfumy ochronne 3/3 (+1 do zaklęć na 3 użycia) E - Szminka #1 Color me surprised F- Lakier do paznokci Magic Hands 5/5(+1 do zaklęć na 5 użyć) G- Lakier I believe I can fly H- Szminka #4 Watch me I- Lakier do paznokci Chwalona Pani Domu 5/5 (+1 do zaklęć na 5 użyć) J- Lakier Superwomen
Jedzenie i Napoje
Oprócz harcy i tworzenia lampionów można się tutaj uraczyć kilkoma czarodziejskimi potrawami.
Jedzenie:
- płetwalki
- gały czekoladowe
- karmelkowe muszki
- kierowe orzechy - dorzuć literkę, by sprawdzić, czy czeka Cię lewitacja. Samogłoska oznacza, że efekt działa!
Napoje:
- kłębolot - Dorzuć k6, by sprawdzić, czy winko wybucha Ci w rękach. Wynik parzysty oznacza eksplozję! Jeśli posiadasz genetykę jasnowidza rzucasz dodatkowo k100 na to, czy pod wpływem napoju pojawi się wizja. Wynik z przedziału 40-80 oznacza przepowiednię!
- Herbata imbirowa mątwa - Jej barwa odzwierciedla Twój nastrój
- Magiczna lemoniada miodowo-miętowa - Daje Ci kreatywności i dodaje 10pkt do kostki na konstrukcję lampionów!
Upominki
Na wydarzeniu nie mogło zabraknąć niewielkich straganów, oferujących upominki, przypominające o tym wspaniałym dniu i tym, co powinien oznaczać. Starsza czarownica zachęca do zapoznania się z asortymentem, rekomendując dosłownie każdą rzecz. Rozliczeń dokonuj w odpowiednim temacie.
•Lampion wspomnień - Drobiazg, który rozświetli mroki nocy. Wystarczy go zapalić i puścić w powietrze, a w naszej pamięci pojawi się jedno piękne wspomnienie. Cena: 40g •Perfumy z nutą amortencji - Perfumy z delikatną nutą, zdecydowanie bez przesady, ale mimo małej ilości eliksiru bez wątpienia są przydatne. Cena: 40g •Perfumy ochronne - Ich zapach dopasowuje się do perfumowych preferencji noszącej je osoby, zwykle jednak niosą choćby delikatną kwiatową nutę. Użycie perfum ochronnych broni przed niechcianym dotykiem, wywołując niewidzialną barierę, od której można się odbić. Niestety, ten urok nie chroni przed zaklęciami i ogólnie utrzymuje się dość krótko. (+1 do zaklęć na 3 użycia) Cena: 60g •Amortamulet - Naszyjnik lub breloczek w najprzeróżniejszych kolorach i kształtach, zawsze zawierający jakiś kryształ - to właśnie w nim zaklęta jest magia tego amuletu. Działa tylko będąc w posiadaniu kobiety, dając jej moc poznawania największych pragnień innych osób: wystarczy, że zapyta, a każdy będzie musiał jej szczerze odpowiedzieć. Cena: 120g •Zaczarowane szminki - nowiutka, limitowana kolekcja słynnej marki! Można kupić zestaw wszystkich czterech w promocyjnej cenie 120g, albo każdą oddzielnie. - #1 Color me surprised - szminka w sztyfcie lub płynie, która do momentu nałożenia na usta pozostaje bezbarwna; ostatecznie zmienia kolor w zależności od nastroju noszącej ją osoby. Dokładne odcienie i znaczenia u każdego mogą być inne! Cena: 20g - #2 Kiss and tell - ma kilka odcieni, raczej ciemniejszych, a przy tym wszystkich równie magicznych. Urok nie działa na osobę, która tę szminkę nosi, ale na innych jak najbardziej - wystarczy kontakt osoby postronnej z formułą szminki, by wymusić chwilową prawdomówność. Cena: 60g - #3 Playful - klasyczna szminka, która nigdy się sama nie ściera i nie traci wyrazistego koloru - ten zaś może zmieniać w zależności od upodobania noszącej ją osoby! Cena: 10g - #4 Watch me - ta szminka ma niezwykły efekt przyciągania uwagi - wystarczy się nią pomalować, a żadne twoje słowo nie umknie w tłumie niedosłyszane. Cena: 30g •Lakiery do włosów: - I believe I can fly - Kiedy nałożysz go na włosy możesz lecieć... W najbardziej nieoczekiwanym momencie. Koniecznie psiknij go na kogoś innego, by go zaskoczyć! Cena: 15g - Superwomen - Twoje włosy trzymają się w odpowiedniej fryzurze przez 24 h (dosłownie). I nie porusza się żaden włosek. Jeśli kogoś uderzysz głową - ktoś może zemdleć, tak ciężka jest Twoja głowa! Cena: 25g •Lakiery do paznokci: - Magic hands - spotykany tylko w ciemnych odcieniach. Tworzony jest z drzew do magicznych różdżek, więc zanim wybierzesz kolor - podaj drewno swojej różdżki. Dzięki dziwnej nici porozumienia, którą producenci nie chcę wyjawić - lakier tak dobrze koegzystuje z różdżką, że mając go na paznokciach zaklęcia idą znacznie lepiej. Niestety nie działa on wiecznie! +1 do zaklęć 5 razy. Uwaga! Wpisz w kuferku datę zakupu przedmiotu, bo po roku będzie nieużyteczny. Cena: 80g - Chwalona Pani Domu - dzięki temu lakierowi Twoje umiejętności gotowania są niesamowite! Zaklęcia kuchenne znacznie bardziej się Ciebie słuchają. Występują w najróżniejszych odcieniach różu. Seksistowskie? Może! Przydatne? Też! +1 do Magicznego Gotowania 5 razy. Uwaga! Wpisz w kuferku datę zakupu przedmiotu, bo po roku będzie nieużyteczny. Cena: 55g
Komu ciarki przechodziły po plecach? To nie Victorique widziała swoich przyjaciół migdalących się w łóżku razem, których nagle nakrywa nauczyciel. Tak samo jak ją z Nicholasem. Jednak wszystko się musi mścić na nie, naprawdę. Już wszystko było w porządku, a tu nagle jej pamięć musiało jej podsunąć coś, na co nawet nie zwróciła uwagi ostatnio! No dobra, to nieważne. Miała tyle bardziej znaczących problemów... W sumie nie ona, tylko gryfonka. Nie będą teraz o tym rozmawiać. - Vivi. Czy możesz tu na mnie poczekać? Proszę... - Wyszeptała po czym uśmiechnęła się do niej tak sztucznie, że jeszcze bardziej się już nie dało. Potem trzask. Teleportowała się. Gdzie? Nie ważne. Dlaczego? To też nie miało znaczenia. Po prostu wyparowała...
Zaskakujące było dla niego to, że nagle na korytarzu zaczepiła go obca dziewczyna. Była zmachana - najwyraźniej spory kawałek biegła. Poza tym gadała bardzo nieskładnie, szybko i dysząc do czasu do czasu. Musiała się bardzo spieszyć. Jednym uchem ją słuchał i starał się by wszystko do niego dotarło podczas gdy oczami obserwował jej mimikę twarzy i ruchy ciała. „Musisz natychmiast iść do Amfiteatru w Hogsmeade! Stało się coś strasznego! Nicholas ma kłopoty! Tylko ty mu możesz pomóc”. Kłamała. Nie patrzyła mu w oczy, mieszała się, starała się jak najszybciej odejść, nie odpowiadała na dodatkowe pytania. Kłamała, ale po co? Nie interesowało go czy to kolejna pułapka Nicholasa, czy może coś innego? Nie zamierzał tam iść. Uśmiechnął się do dziewczyny i powiedział, że natychmiast rusza. Nie chciał jej urazić szczególnie, że obdarzyła go za to ogromną radością. Dlaczego jej tak zależało? To dopiero wzbudziło w nim ciekawość. I dlatego też właśnie zbliżał się do amfiteatru. Jego kroki było już wyraźnie słychać na trzeszczącym pod butami śniegu. Pojawił się na horyzoncie jego kontur.
Och czemu świat stawia przed nami takie problemy? Człowiek chce dobrze, a dzieje się inaczej, wręcz przeciwnie, całkowicie źle! Jej pytanie wybiło ją z rytmu, nie wiedziała co ma zrobić, uchyliła usta i zaczęła mówić mieszając się. - Ale Eli… o co chodzi, poczekaj, Eli… – wpatrywała się w miejsce, gdzie przed chwilą stała. Poczuła się jakby tysiąc igieł wbijało się w jej serce. Usiadła i wlepiła swoje szare oczy w powietrze. Czy zrobiłam coś złego? Powiedziałam coś? Czy ona… mnie już nie lubi? Co się stało Była w szoku. Nie wiedziała co ma myśleć. Zamknęła oczy i… wyciszyła się. Musiała pomyśleć. Nie miała zamiaru się stąd ruszać. Będzie czekać tak długo jak tylko się da. Nawet nie dostrzegła zbliżającego się osobnika.
Eli to jak widać podła bestia, skoro mimo wszystko postanowiła ich dzisiaj ze sobą spotkać. Szkoda tylko, że dochodząc tutaj Jonatan kompletnie nie widział o co chodzi. I gdy się zbliżał widział tylko kobietę. Talia słabo zarysowana pod ciepłym ubraniem, ale jednak była – stąd takie stwierdzenie. Z daleka wzrost wydał mu się od 155 cm – 165 cm. Taki tam margines błędu, który oczywiście musiał wziąć pod uwagę ze względu na okrycie głowy, wysokość butów. Koloru włosów nie dostrzegł. Może to byłą ta blondynka, która go zaczepiła na korytarzu? Czy to było takie... Szalone zaproszenie na randkę? Przykro mi, ale jego nie interesowały takie przyziemne sprawy. Miał przecież... Em... Naukę. Im bliżej podchodził tym zauważał więcej. I w końcu się zorientował. Victorique. Był już blisko, ale mimo to się gwałtownie cofnął – niemal tak, jak oparzony. Niestety o dziwo za bardzo w prawo, przez co uderzył w cienkie drzewo z dość nisko wiszącą gałęzią. Cały śnieg się z niej posypał. Wiedział już, że gryfonka zauważy. Głownie dlatego, że wszystko wylądowało na jej głowie. Oj, i chyba też kawałek gałęzi. Dziewczyna nie miała wyboru – choćby się uchylając musiała runąć w śnieg.
Runąć w śnieg? RUNĄĆ W ŚNIEG? To ją chyba zasypało całą. Poczuła tylko jak coś spada na nią z góry i gniecie ją. Poczuła jak spłaszcza ją i przyciąga do ziemi. Dlaczego było to takie mocne? Może dlatego, że dziewczyna się rozluźniła i wystarczyło ją dźgnąć palcem, żeby się przewróciła. Natychmiast otworzyła oczy i podniosła się jak oparzona wydając z siebie zduszony okrzyk. Czuła jak śnieg… był wszędzie. Natychmiast zaczęła się trząść. Spojrzała w prawo, był tylko śnieg, w lewo, czy to był kawałek gałęzi? Do góry, tak to był kawałek gałęzi, oberwała z gałęzi, pięknie… chyba zadrapała sobie policzek. Odwróciła się i dostrzegła osobę, która tak bardzo chciała ją zabić. - Jonatan? – zapytała widocznie zmarnowana. Czuła jak jej spodnie są całe mokre, jak bluza, którą uważała, za cieplejszą od kurtki była zaczynała przemakać. Czapka zniknęła gdzieś pod fałdą śniegu i na jej włosach można było dostrzec rozprószony śnieg.
No, w sumie to ona była przecież taki malutki słodziak, to jak mogłoby jej nie przysypać w całości? Ona by się pod naparstkiem schowała i... Dobra, przesadzam, ale sens jest jednoznaczny, prawda? Nie trzeba nic więcej dodawać. Oczywiście momentalnie podszedł do niej i ją trochę odkopał. Owszem miał chwilę, by stąd uciec zanim ona wstanie, ale to by było wysoce nietaktowne. Poza tym nawet, jeśli nie byłby wytresowany do bycia dżentelmenem, to i tak musiał pomóc, bo taką miał po prostu potrzebę. Kiedy już był pewien, że wstanie to podał jej rękę, ale nie czekał aż sama ją wyciągnie. O, właściwie to lepiej obrazuje to powiedzenie, że złapał ją za dłoń i pociągnął na siłę do góry, lekko jak lalkę. - Przemokłaś... Chodź, pójdziemy Cie przesuszyć zanim będziesz chora – Zamarznie zanim dotrą do zamku. Zostaje Hogsmeade. Nawet nie czekał na jej odpowiedź. Pociągnął dziewczynę nim zdążyła się odezwać. I widać było, że po drodze już do niej nic więcej nie powie. Ani nie pozwoli się wyrwać.
Zapowiadało się na to, że nowy rok szkolny upłynie pod znakiem próżnych Salemczyków, ich zasranych kotów i dywagacji na temat McGilla. Skoro już biedny Hogwart miał być na to skazany, Voice wolała zbierać pośród Amerykanów przyjaciół, niż wrogów. Rzecz jasna, musiała komuś podpaść już na samym początku. Tym razem padło na, jak się okazało, Zoella. Szkoda tylko, że był przystojny... Kogoś z twarzą podobną do podeszwy nie zaprosiłaby nawet na piwo w podrzędnym pubie, a tym bardziej nie zbierałaby się na żadne słowa przeprosin. Było jej po prostu szkoda tracić jego potencjał. Ktoś powinien pokazać mu jakieś ładne miejsca, oprowadzić po Hogwarcie, przedstawić ludzi wartych uwagi, mruknąć kilka słów o nauczycielach i o duchach. A kto nadawał się do tego lepiej, niż Voice? Jasne, na jej miejsce znalazłoby się z dziesięciu bardziej obeznanych i, co ważne, bardziej uprzejmych, ale skoro już los ściągnął ich do biblioteki w tym samym czasie... No i nie można zapomnieć o intuicji i fali przypadków, które zachęciły Voice do wykładu na temat eliksirów i osób, które z ich powodu wylądowały w Azkabanie. Ach, jeszcze bibliotekarka i te szóstoklasistki, które rozmawiały o pożarze w Salem, jakby szkoły stawały w ogniu codziennie. Ponoć nie ma czegoś takiego jak zbiegi okoliczności... Z tą myślą Cheney szła do amfiteatru, w którym panowały pustki. W sumie to nic się nie działo, więc co tu się dziwić... I całe szczęście, bo w okolicy lepszego miejsca do ćwiczeń nie było, tak więc Voice stanęła w końcu na scenie, gdzie uklękła, zakrywając nogi materiałem prostej, szarej sukienki, i rozłożyła skrzypce. Licząc na to, że Zoell nie przyjdzie przez najbliższe dziesięć minut, oddała się melodii, którą ostatnio układała w głowie. Melodii pełnej smutku, gniewu, zniecierpliwienia, kpiny, radości, tęsknoty i... Wielu brakujących elementów, których nadal nie potrafiła w nią wpleść.
Zaskoczenie szybko przeszło w zaciekawienie, a może jeszcze coś innego. Pamiętał jak stał w bibliotece i usłyszał imię swojej matki, początkowo myślał, że to zbieg okoliczności, ale w połączeniu z nazwiskiem i historią opowiedzianą dalej, nie mogło tak być. Bez zainteresowania przystanął za grupką osób, które żywo o tym dyskutowały i przysłuchiwał się słowom jakie wypowiadała blondyneczka. Nie miał zamiaru się wtrącać gdyby nie to, że pierdoliła głupoty. Zadziałał impulsywnie, czego od razu pożałował, ale nie zamierzał się wycofywać. Na wspomnienie o kłótni, a raczej dyskusji jaką później wywołał i rzuceniem ostatecznym argumentem, który zamknął jej usta, nadal chciało mu się śmiać. Może dlatego nie oczekiwał od niej listu, ani niczego innego. Wymyśliła przeprosiny, ale czuł, że pod tym może kryć się coś innego. Dlatego szedł teraz główną ulicą wioski o której napisała w liście. Jak nic nie pomyliła powinien znaleźć się na miejscu chwilę. Chyba, że pomyliła koniec z początek. Nie wykluczał i takiej możliwości. Nie spodziewał się na końcu drogi niczego innego jak to z czego początkowo kazała mu wybierać. Można bez wahania stwierdzić, że gdyby zabrała go w jakieś hałaśliwe miejsce czułby się rozczarowany. Ostatni kawałek drogi podążał za muzyką, która dobiegła jego uszu. Nie spodziewał się tego, że źródłem tych dźwięków będzie Voice. W końcu z daleka było widać, że zmierza w kierunku amfiteatru, więc wiele różnych rzeczy mogło się w nim dziać. Z przymkniętymi oczami i skrzypcami nie przypominała dziewczyny z biblioteki. Wyglądała jakby odsłoniła kawałek siebie, a jednocześnie dawała zagadkę, która nie ma łatwego rozwiązania. Większe wrażenie niż miejsce zrobiła na nim muzyka, która wydobywała się spod jej palców. Wahał się chwilę czy pozostać na miejscu, ale ostatecznie wybrał drogę na scenę. Z kieszeni wydobył kilka sykli, które wrzucił do futerału po skrzypcach. Monety obijając się o siebie wpasowały mu się w muzykę, której blondyneczka była autorką.
Obcowanie z Voice to nie bajka. To złośliwe uwagi, kpiące uśmiechy i zapewnienia, że jest przeciwko tobie, bylebyś tylko nie poczuł się w jej towarzystwie bezpieczny. Bylebyś tylko nie pomyślał, że w jej oczach cokolwiek znaczysz. Możesz być dla niej wszystkim, ale jeżeli nie znajdzie w tym odpowiednich korzyści, zaprzeczy. Wbije ci nóż między łopatki i tyle ją będziesz widział. Nie uzależnia się od ludzi. Uzależniła się raz... Ostatecznie pozostała słabym, drobnym, zagubionym w przestrzeni pyłkiem. Nie chce tego poczuć jeszcze raz, więc po prostu gra, a ta scena jest idealna dla niej. Dlaczego miała wyrażać się pochlebnie o ludziach, których nienawidziła większość świata? A tym bardziej, dlaczego miała wyrażać się pochlebnie o ludziach, którzy tępili mugoli? W tej kwestii nastawienie Cheney było zupełnie inne, niż nastawienie Zoella. Ale o tym mieli zapewne dopiero się przekonać. Wciąż pamiętała dzień, gdy matka wcisnęła jej w ręce skrzypce. Miała wtedy dłonie niezdarnie owinięte bandażami, a na ubraniach plamy krwi, łez i trochę kurzu. Pamiętała chwilę, gdy wzięła je w dłonie i przesunęła smyczkiem po strunach. Już wtedy wiedziała, że to jej instrument, kawałek jej serca, który pomoże jej uporać się z tym wszystkim. Oddała się mu, tak jak teraz. Klęcząc na scenie, zamykając oczy, z falującymi delikatnie na wietrze włosami, zdecydowanie była jedną z najprawdziwszych wersji siebie. Ukołysana w fali uczuć nie zauważyła, że Zoell już przyszedł. Nawet gdy stanął tak blisko, wygrywała pasaż za pasażem, po czym miękko spłynęła w dół i gdy już, już wydawało się, że nadchodzi najwspanialszy moment, brzęknęły sykle, a Voice natychmiast oderwała brodę od podbródka, otwierając oczy i układając skrzypce na kolanach. Przez ułamek sekundy była zagubiona, zdziwiona, ale jej oczy szybko wypełniła kpina i pewien rodzaj złości. - Brawo. Naprawdę cicho chodzisz... Zoell?
Nie miał w planach skradania się, widać była pochłonięta tym co robi skoro nie zauważyła jego przyjścia do momentu w którym zabrzęczały sykle. Tymi skrzypcami trochę go zaintrygowała, nie pasowały mu do niej. Bardziej widział ten instrument przy jakiejś delikatnej osobie, uroczej i płochliwiej. Nie poznał jeszcze Voice, więc może właśnie taka była? Jeżeli ich drogi będą się częściej krzyżować to sam się o tym przekona. Nie zakładał niczego z góry. Równie dobrze po dzisiejszym spotkaniu będzie jej unikać, bo okaże się mało wartościowa i pusta. Jak wiele innych dziewczyn, które tylko z zewnątrz są piękne. Nie lubić mieć takich osób w swoim zasięgu, niepotrzebnie tylko zawracały mu głowę, a ze znajomości z nimi nie miał żadnych korzyści. Taki był interesowny. Podobała mu się przez tą jedną, krótką chwilę. Kiedy wybił ją z rytmu. Będzie musiał spróbować jeszcze nie raz pozbyć się z jej twarzy tego wyrazu, który przybrała sekundę później. - Naprawdę odróżniasz koniec od początku - nie skłamała w liście. Chociaż i tego mógł się spodziewać. Zamiast do amfiteatru mogła mu wskazać drogę w zupełne inne miejsce, gdzie ściągnąłby na siebie bez trudu kłopoty. Tak się nie stało, więc nie ma co roztrząsać - Bardziej spodziewałbym się po tobie bębnów albo czegoś równie prostego w obsłudze. Jakie jeszcze skrywasz tajemnice, Voice? Usiadł obok niej i wyciągnął ręce po skrzypce, zapomniał albo i nie chciał zapytać się o zgodę. Nie była mu potrzeba. Wziął w ręce instrument, podrzucił do góry, a później złapał zanim roztrzaskał się o deski amfiteatru. Zawsze wykazywał się refleksem, więc nie musiała się o nic bać. Szkoda tylko, że tego nie wiedziała. Na jej miejscu wściekłby się, ale na całe szczęście był po drugiej stronie. Były lżejsze niż przypuszczał, a smyczek którym się od kilku sekund bawił zupełnie nie leżał mu rękach. - Spokojnie, tylko coś sprawdzałem - powiedział nim przesunął smyczkiem po strunach. Zdecydowanie powinien zostawić skrzypce w spokoju, bo właśnie zabił ten instrument. Do tej pory nadal miał w głowie melodię jaką grała Voice, a teraz tylko nędzne skrzypienie struny, którą zbyt mocno docisnął.
Delikatna, urocza, płochliwa... Czy to nie Voice? Czy to nie jest właśnie Voice skrywana przed światem w kole innych, obojętniejszych, pewniejszych siebie, identycznych jedynie fizycznie? Są ludzie, którzy mieli szansę ją taką dostrzec, tylko czy naprawdę była nieskażona kłamstwem i obłudą? Chyba tak, skoro wyrwana z kompletnie innego, swojego świata, nawet zgadzała się z opisem. Niezła z niej aktorka, nie da się ukryć. Wyszkolił ją sam mistrz zwany Losem, a po raz pierwszy wystąpiła w sztuce znanej szerzej jako Sekrety Lloyd. Cóż, każdy jakieś sekrety ma, a Cheney wyjawiła ich już dostatecznie dużo, pokazując światu dłonie pokryte siatką blizn. Szczupłe, ciepłe dłonie z długimi, smukłymi palcami pianistki lub skrzypaczki właśnie. Jej historia była niemalże ogólnodostępna - wystarczyło zadawać odpowiednie pytania i być uważnym obserwatorem. A skoro nasz charakter ukształtowały minione wydarzenia... Voice możemy uznać za zagadkę rozwiązaną. A może jednak nie? - Bystry jesteś. Ty chyba też, skoro dotarłeś tu szybciej, niż się spodziewałam, Kapitanie Ameryka. - Czy urodzeni w Azkabanie wiedzą, kto to Kapitan Ameryka? W sumie czarodzieje w ogóle nie wiedzą, a co dopiero dzieci skazańców. Weź tu z takim gadaj jak człowiek. - Jestem otwartą księgą... Jeśli tylko ktoś poświęci czas, by nauczyć się mojego języka, wszystkie tajemnice okazują się leżeć na złotej tacy - odparła całkiem spokojnie, wręcz obojętnie, z kpiącym wyrazem twarzy i jawnym wyzwaniem w oczach. Nie kłamała. Przecież wystarczyło dokładniej przyjrzeć się jej dłoniom i zadać jedno, kluczowe pytanie... Ponoć lawina słów jest niepowstrzymana i porywa ze sobą wszystko, co napotyka na swojej drodze. Z lekko wymuszonym spokojem patrzyła, jak z jej kolan znikają skrzypce. Nie był idiotą, prawda? W tą tezę zwątpiła w chwili, gdy zerwała się z miejsca, usiłując chwycić go za ramię, nim podrzucił instrument. Tylko krótkie nie wyrwało się z jej ust, a w szaroniebieskich oczach błyszczał strach i zagubienie, które nie zniknęły, gdy chwycił przedmiot na ułamek sekundy przed upadkiem. - Nie rób tego więcej - odparła drżącym głosem, dobitnie akcentując przerwy między wyrazami. Nie zamierzała wyrywać mu niczego z rąk, bo znając jego wyczucie tylko by coś zniszczyli, dlatego też jej serce biło szybko, zbyt szybko. I zbyt głośno, biorąc pod uwagę fakt, jak blisko siedział Zoell. I fakt, jak beznadziejny był w głupim pociąganiu smyczkiem po strunach. - Nie. Delikatnie - skomentowała, całkiem miękko i przyjemnie, bo jego kompletny brak umiejętności nawet trzymania instrumentu nieco ją rozbawił. Ostrożnie położyła palce na jego palcach i powoli, właściwie je ułożyła, po czym przesunęła dłoń na jego nadgarstek, by lekko go unieść i odpowiednio przyłożyć smyczek do strun, po czym spokojnie, płynnie nim pociągnąć, wydobywając nieco drżące, ale czyste a razkreślne. Tylko czemu?
Tylko kto dla kogo będzie większą zagadką? Voice dla Zoella czy Zoell dla Voice? Sam kryje w sobie sekretów. Starannie je ukrywając i nie pozwalając wypłynąć na światło dzienne. A jeżeli już jakiś je ujrzy kłamie dla zasady albo przedstawia najszczerszą prawdę ze wszystkimi pikantnymi szczegółami. Dezorientuje rozmówcę mieszając jedno z drugim, bo na dziwny sposób sprawia mu to przyjemność. Ten wzrok kiedy inni próbują przejrzeć go na wylot w poszukiwaniu jakiejś podpowiedzi. Zadawanie pytań które zamiast pomóc rozwiązać zagadkę coraz bardziej ją komplikują. Niby czytasz z niego jak z otwartej księgi tylko szkoda, że w języku którego nie znasz. - Zoell starczy, nie musisz mnie nazywać kapitanem - dopóki ktoś go nie uświadomi, że to postać z mugolskiej bajki będzie żył w błogiej nieświadomości. Dla Voice może i lepiej, żeby tak pozostało. Już różnie go nazywali, w różny sposób próbowali go zdenerwować. Nie robiło to na nim wrażenia. Ciekawe jak zareaguje na to, że Kapitan Ameryka jest postacią od mugoli? Może lepiej nie przekonywać się od razu. Pozostawić coś sobie na później, a już na pewno na moment kiedy skrzypce bezpiecznie znajdą się poza zasięgiem jego dłoni. Dostał to czego chciał, ale tym razem na dłuższą chwilę. Przerażenie malujące się oczach Voice, i krótki krzyk powiedziały mu aż nadto. Nie pokazał po sobie tego małego triumfu, nie zaczął się głupio śmiać, ani szydzić z tego jak jest przywiązana do tego przedmiotu. Na razie nie zamierzał tego powtarzać, ale nie jest powiedziane, że w najbliższej przyszłości skrzypce znów nie polecą w górę. - Czego? - spytał tylko, jakby naprawdę nie wiedział o co chodziło. Nic się nie stało, sprawę można uznać za niebyłą. Skrzypce są całe w przeciwieństwie do jej dłoni pokrytych bliznami. Początkowo próbował je zliczyć, ale dał sobie spokój. Może jeszcze na to przyjdzie czas. Pozwolił sobie pomóc, nie odepchnął jej ręki, choć początkowo miał taki zamiar. Nie da się pokonać kilku strunom i smyczkowi, którego można by użyć w wielu innych celach. Jednak poddał się jej wskazówkom, które okazały się wartościowe - Bez nauki twojego języka, nie będzie zdradzania żadnych tajemnic? - wrócił do tego o czym mówiła wcześniej, zastanawiając się jednocześnie czy już takiej nauki nie podjął. Mimowolnie. Zupełnie w nienachalny sposób zmusiła go do tego, a on jak dziecko poddał się temu. Tak było? - Jeszcze jakieś wskazówki? - wiedział co wcześniej zrobił nie tak i ten dźwięk, które wydały z siebie skrzypce okazał się o wiele przyjemniejszy. Broń Merlinie nazywać go doskonałym, ale w porównaniu z mordowaniem skrzypiec…
Czy zagadki w ogóle są po to, żeby je rozwiązywać? Czy nie mogą pozostać intrygującą, interesującą cząstką rzeczywistości, niekoniecznie codzienności? W sumie to nie mogą. Człowiek jest w końcu istotą ciekawską aż do bólu. Potrafi wejść w czyjeś życie z butami, wrzucić swoje śmieci na cudzą wycieraczkę i podstawić nogę w decydującym momencie maratonu. Dzielmy się miłością! Wszyscy jesteśmy równi! Zabawne hasła, doprawdy. Odbieramy innym, uprzykrzamy im każdy kolejny dzień. Dajemy komuś cierpienie, by ktoś inny dał je nam. Błędne koło, które będzie się toczyć aż do ostatniej, najsilniejszej jednostki. Wygrywasz lub przegrywasz. Prosta sprawa. Mało nie parsknęła śmiechem. Ci czarodzieje czystej krwi... Ach, tak. Sama nie była tknięta najmniejszą skazą, ale wychowała się wśród ludzi, którzy znali Kapitana Amerykę, a nie Czarę Marę i jej skaczący pieniek. Ludzi, dla których zielony błysk był fleszem, a nie Avadą Kadavrą. Ludzi z jednym uprzedzeniem mniej - tym do mugoli. Była słaba, miała zszargane nerwy, nadal nie ułożyła sobie w głowie faktów odnośnie ojca, nie pogodziła się ze śmiercią matki, a tu jakiś Amerykanin postanowił pożonglować jej duszą. Nic dziwnego, że zaregowała, jak na siebie, dosyć intensywnie. Przynajmniej nie strzeliła go w głowę, nie wcisnęła różdżki między łopatki ani nie wbiła paznokci w kark. I się nie rozpłakała, chociaż czuła się tak, jakby ktoś zamierzał rzucić o podłogę jej dzieckiem, albo innym brzęczącym, pociesznym dzwoneczkiem. - Kiepsko u ciebie z pamięcią krótkotrwałą, czy jesteś głupszy, niż wydawałeś mi się ostatnio? - odzyskała na chwilę trochę pewności siebie. Założyła za ucho kosmyk włosów, wygładziła materiał sukienki. Była w końcu spokojna, prawda? Dlatego też zajęła się jego brakiem edukacji muzycznej z należytą cierpliwością, uwagą i ostrożnością, nietypowymi dla jej codziennych masek. - To zależy, jakie tajemnice cię interesują. Jeśli pikantne, to nie mam nic do zdradzania. - Nie ukrywała byle czego. W sumie nie ukrywała już niczego, ale też nie obnosiła się ze swoimi sekretami, jakby były pierścionkiem z dużym, błyszczącym diamentem. Z resztą, wolała mówić o sobie nieznajomym, niż przyjaciołom. Łatwiej było się od nich odciąć, a ten tutaj... Nie znali nawet swoich nazwisk. Zoell i Blondyneczka, którą zwą Voice. Blondyneczka, która delikatnie manipuluje ludźmi. Tak delikatnie, że nawet nie zauważają, że zaczynają jej ulegać. - Tak. Oddaj mi te skrzypce, smyczek i lepiej ze mną nie zadzieraj - dodała ni to żartem, ni to serio, wyciągając w jego stronę dłonie. Należało jej się, w końcu przez chwilę była miła.
Każdy jest zagadką, odsłania tyle ile i przed kim chce. Innym daje wskazówki, które już od nas zależy jak rozszyfrujemy. Podążymy w odpowiednim kierunku, a może zbłądzimy. Wszystko zależy od nas samych. Zoell lubił obserwować zachowania innych, ich reakcje w najprzeróżniejszych sytuacjach. Zmianę wyrazu twarzy na ułamek sekundy zanim ktoś znajdzie odpowiednią maskę albo przypomni sobie, że jednak nie jest sam. Ta krótka chwila mówiła o więcej niż płynące słowa, które często były kłamstwami i miały kreować obrazy odmienne od tych widzianych w lustrze. Nie było to proste i często się mylił, ale dawał sobie czas. Wszystkiego można się było nauczyć w ten czy inny sposób. - Z tego co pamiętam miałaś mnie przepraszać, a nie dalej obrażać - powiedział z wyjątkowo szerokim uśmiechem. Od początku było widać, że jest on wymuszony, bo ostatnią rzeczą jakiej mógł się spodziewać po Voice były przeprosiny. A może się mylił? I właśnie w ten sposób to robiła? Dawała mu lekcje gry na skrzypcach i póki co nie uszkodziła go w najmniejszym stopniu. Rzucanie instrumentem nie było najrozważniejsze, bo ludzie różnie reagują. Widać Voice ma trochę oleju w głowie skoro od razu się na niego nie rzuciła, co mogło dopiero spowodować katastrofę. - Nic? Zupełnie? Totalne zero? Każdy coś ukrywa - stwierdził, bez żadnego naciskania na to, aby wyjawiła mu coś o sobie. Nie chodzi o to, że nie potrafił zadawać bezpośrednich pytań, za które często obrywał. Zawsze uważał, że na wszystko przyjdzie czas. Na razie nie musiał wiedzieć o niej więcej, a może i nie chciał. Tak było lepiej. Blondyneczka, która wygłasza osądy w bibliotece. Po co mu wiedzieć więcej. Nazwisko, miejsce urodzenia, przedmioty szkolne z których jest dobra, a może jeszcze ulubiony kolor? Nie, takich rzeczy na pewno nie będzie chciał o niej wiedzieć. Nie dziś i nawet nie nigdy. Wolał mroczne sekrety, coś co będzie później mógł wykorzystać. - Rzucisz się na mnie ze swoimi mikroskopijnymi pięściami, a może znajdziesz w zakamarkach pamięci zaklęcie, które jedynie zwali mnie z nóg? - złapał jej wyciągniętą dłoń i palcem zaczął znaczyć linie, które kiedyś musiały być okropnymi ranami, a teraz pozostało po nich tylko wspomnienie. Blizny, które całą siatką nachodziły na siebie i trudno mu było odnaleźć w nich jakiś schemat. Nie znał historii ich powstania. W głowie nie układał żadnej sensownej historii, bo znając życie minie się z prawdą nie o milimetry, a metry - A jak ze skrzypiec zrobię zakładnika?
Zdradza nas mimika, zdradzają nas oczy, drżące powieki i dłonie, pojedyncza zmarszczka na czole, przyspieszony oddech. Nie każdy jest uważnym obserwatorem i nie każdy poprawnie interpretuje wszystkie gesty, ale nie ma ludzi w masce bez dziur. I nie ma ludzi bez masek, bez sekretów, bez ran. A Voice... Voice ryzykuje, bo pozwala się z tego wszystkiego obedrzeć. Daje podpowiedź za podpowiedzią, odpowiada na pytania, czyni uśmiechy przyjemniejszymi. Otwiera kolejne bramki, dużymi, drukowanymi literami spisuje swoją historię i każdy, kto poświęci chwilę czasu, może nauczyć się ją czytać. Co stoi na przeszkodzie? Tylko wyobraźnia, bystrość i pewne zasady moralności i przyzwoitości. To zagadka z podręcznika ze spisem rozwiązań, równanie z jedną niewiadomą. Przykładasz jeden element do drugiego i już działa. - Cóż, Kapitanie Ameryka... U nas, w Hogwarcie, uczniów dzieli się na domy na podstawie ich cech charakteru. Tłumaczył ci to ktoś? Jestem Ślizgonką. Nie mam w zwyczaju przepraszać, prosić, dziękować. - Stwierdzała fakty, mówiła o oczywistościach, a przynajmniej do chwili, gdy zaczęła opowiadać o typowych dla niej rzeczach. Bo przeprosić umie. Umie poprosić i podziękować... Z tym, że to jeszcze nie pora na to. Teraz chce go sprawdzić, zobaczyć, czy jest warty jednego słowa, jednego uśmiechu. - Też ukrywam wiele rzeczy... Ale o każdej z nich wie chociaż jedna osoba. Z tym, że niekoniecznie żyjąca - dodała z kpiącym uśmiechem. Jakie to smutne, że wiele problemów i wspomnień pogrzebała razem z matką... Ach, nie, przepraszam. To całkiem zabawne. Jeden eliksir, jeden wybuch, jeden tydzień, a świat stanął znów na nogach, po raz pierwszy od osiemnastu lat. Nazwisko... Akurat nim powinien się zainteresować, ale kto by przypuszczał, że znajdzie rodzinę w wietrznej Anglii, w dodatku w postaci małej blondyneczki? Ona też nie wiedziała o nim nic, zaledwie tyle, że jego matka siedziała w Azkabanie, ma na imię Zoell, no i posiada niezły refleks. I chyba lubi książki. Gdy złapał ją za dłoń znów się zdezorientowała, ale ten moment znała na pamięć. Umiała zapanować nad nerwami. Zachowywała się więc jak gdyby nigdy nic, jakby jej dłoni nie pokrywała siatka blizn po cięciach nożem. To już nic nie znaczyło. Ręce jak ręce. Nie do końca potrafiła to sobie wcisnąć, ale chwilowo działało. - Wątpisz w siłę moich pięści, czy w znajomość zaklęć? Prawdę mówiąc wolę negocjacje i eliksiry. Co ci z tych skrzypiec, Kapitanie Ameryka? Chcesz zagrać w koszykówkę? Podpowiem ci, że piłka jest nieco bardziej okrągła... - zamyśliła się przez chwilę, bo coś jej w tej wypowiedzi nie grało. - Pewnie nie wiesz, co to koszykówka. Bynajmniej nic ci po tych skrzypcach, a ja mam jeszcze jedne - wzruszyła nieznacznie ramionami, żeby sobie nie myślał, że ma nad nią jakąkolwiek przewagę.
Nie wszystkim się jednak chce poświęcać swoją uwagę. Tak było z Zoellem, który na tylko sobie znany sposób dobierał ludzi, których chciał poznać bliżej. Czasem mylił się w osądach, ale z czasem stały się to odosobnione przypadki. Na szczęście, bo marnowanie czasu nie leżało w jego naturze. Często nie umiał określić na jakiej zasadzie to robi. Wystarczyło niewiele, aby się kimś zainetesował. Tak samo było z Voice. Już wtedy w bibliotece zauważył w niej coś, co później skłoniło go do odpowiedzi na list, a w efekcie końcowym na spotkanie. - Powiedzmy, że tłumaczył - tak było w istocie. Ktoś próbował to zrobić, ale wolał poświęcić się przekopywaniu tutejszej biblioteki niż słuchaniu o domach, rozgrywkach, układach i tym, że Gryfoni, nie przepadali za Ślizgonami czy Puchonów można poznać zawsze po ich nieznarności. Przyjdzie czas kiedy sam się o tym przekona. Prędzej albo później. Wszystko zależy od tego ile poświęci uwagi Hogwartczykom. Nie zapowiadało się póki co, że dużo. Może zmieni swoje nastawienie w ciągu najbliższych dni, tygodni, a może i wcale - I nie przepadasz za Gryfonami, Puchonami i Krukonami - uzupełnił jej wypowiedź o to co zdążył wcześniej usłyszeć. Nie wiedział ile w tym było prawdy. Wątpił, aby wszyscy wpasowali się w swój dom idealnie. Byli typowymi Krukonami i przykładnymi Ślizgonami. Chociaż... Wszystko jest przecież możliwe. - Zabiasz ich po kolei czy zupełnie losowo? - zakpił tym pytaniem. Sam nie wiedział czy w ogóle oczekiwał jakiejś odpowiedzi, ale jak postanowi mu jej udzielić to też dobrze. Każdy miał jakąś przeszłość. Rodziców z którymi żył w lepszym bądź gorszym kontakcie. Matka zmarła przy porodzie, a ojciec uciekł zanim się urodził. Dopiero później się pojawił, ale na szczęście tylko wpadał na chwilę. Zdecydowanie bardziej wolał towarzystko Zeke'a, który według niego był bardziej wartościowym człowiekiem. Nie zamierzał się na pewno z tego nikomu zwierzać czy opowiadać o tym. Jako dzieciak nie mógł sobie z tym porazić, ale teraz było już inaczej. Zamkął ten temat, uporządkował i żył dalej. Tak samo działo się z innymi rzeczami w jego życiu. Porządek najważniejszy. - W jedno i drugie. Chociaż już doszliśmy do tego, że wiesz gdzie jest początek, a gdzie koniec, więc może umiesz złapać różdżkę odpowiednio - nie zamerzał jej powtarzać w kółko, aby przestała go nazywać Kapitan Ameryka. Przy odrobinie szczęścia sama sie znudzi. Prędzej sama z tego zrezygnuje niż okaże, że go to irytuje. Zmarszczył się na wspomnienie o koszykówce, nie wiedział co to jest, więc od razu podejrzenie padło na jedno - To jakieś mugolskie gówno - stwierdził z nieukrywaną pogardą. Nigdy nie wychodziło za dobrze maskowanie swoich uczuć względem ludzi niemagicznych. Tak samo było i w tym przypadku. - Skoro tak to tym bardziej je wezmę. Poćwiczę. Nauczę się czegoś nowego, a na sam koniec poćwiczę refleks - jeżeli i tak mu pozwoliła je wziąć to nie zamierzał z tego rezygnować. Zawsze mogła się zdarzyć taka możliwość, że blefowała, a wtedy jednak będzie górą.
Tonia spokojnie wyszła z baru, hamując wściekłość, ale gdy tylko znalazła się na zewnątrz, postanowiła wyrzucić ja z siebie. Zasłoniła jednak usta; w końcu była na głównej ulicy, nie ma zamiaru zrobić tu przedstawienia. Ruszyła więc do przodu. Na początku wolno, potem coraz szybciej, aż w końcu sama nie zauważyła, kiedy zaczęła biec. Nie był to szczególnie dramatyczny bieg - rozchlapywała kałuże na niezadowolonych przechodniów, dalej trzymając dłoń przy ustach, co wyglądało co najmniej dziwnie. I w ten sposób dobiegła aż do amfiteatru. Gdy tylko zauważyła, że hmmm jeśli pobiegnie dalej jej mózg rozbije się na ścianie, usiadła po turecku tam, gdzie stała - na środku tego dziwnego miejsca. Jej zachowanie aż niepokoiło ją samą. Co się z nią działo? Czy naprawdę była aż tak słaba, że nie potrafiła pokonać własnych emocji? Wzięła głęboki wdech, po czym delikatnie uderzyła głową w ziemię. Nie, nie pomogło.
Zamknął za sobą drzwi baru i rozejrzał się po ulicy. Zauważył ciemne loki Toni, więc skierował się w tamtą stronę. Szedł spokojnym krokiem, przepychając się wśród przechodniów. Pomimo kiepskiej pogody było ich całkiem sporo. Dziewczyna poruszała się coraz szybciej, aż w końcu zaczęła biec. On też nieco przyspieszył. Nie miał pojęcia co się działo. Nigdy nie widział przyjaciółki w takim stanie. Miał nadzieję, że to nie przez jego zachowanie. Szła w stronę amfiteatru. Podejrzewał, że nie robiła tego specjalnie, tylko po prostu szła przed siebie. Zaszła na sam jego środek i usiadła na ziemi. Stanął nieco dalej i obserwował. Zastanawiał się, co powinien teraz zrobić. Nie był zbyt dobry w planowaniu scenariuszy na sytuacje podobne do tej. Powoli podszedł do Toni. Zatrzymał się jeszcze na chwilę. Dobra, rusz się Wright, ile będziesz t tak stał. Po cichu podszedł do dziewczyny i usiadł obok niej. Nie widział jej twarzy, więc dalej nie był pewien w jakim jest stanie. Delikatnie objął ją ramieniem. - Ej, co się dzieje? - zapytał szeptem. Trochę to było głupie, ale nie miał pojęcia co innego mógłby powiedzieć.
Tonka sama nie wiedziała, ile tam siedzi. Bezgłośnie analizowała swoje zachowanie. Na Merlina, Carter uzna ją za wariatkę. A może i była wariatką? Tak, to na pewno to - po prostu zwariowała. Nie miała pojęcia czemu, ale stwierdziła, że najwyraźniej jest obłąkana. Powinna zostać wpięta w kaftan bezpieczeństwa, żeby przypadkiem znowu kogoś nie oblać piwem. Nie wiedząc czemu, uśmiechnęła się na tę myśl. Okej, oficjalnie zostało to potwierdzone - jest szalona. Drgnęła, gdy Carter objął ją ramieniem, a słysząc jego słowa zadrżała lekko. Jak ona podle się zachowała. Chłopak też nie był święty, ale to ona spowodowała całą tę sytuację i miała teraz wyrzuty sumienia zarówno w stosunku do niego jak i do Morticii. Może zrobi jej ciastka, z nadzieją, że dziewczyna nie zamorduje jej swoim wężem? Tonia zgarnęła włosy z twarzy, po czym obrzuciła Cartera bezsilnym spojrzeniem. Bo naprawdę nie miała już siły. Delikatny dotyk chłopaka sprawił, że objęła go mocno w pasie, wtulając twarz w jego pierś. Kiedyś już tak robiła, ale tym razem nie było tak jak zwykle; czuła, że coś jest inaczej. Odetchnęła głęboko, przy okazji wdychając zapach chłopaka, ten jego typowy zapach, który tak lubiła. - Tęsknię za domem - wyszeptała. - Za naszym Salemskim halloween, gdzie nikt nikogo nie podpalał, za rodzicami, za bratem i za naszymi relacjami, kiedy nie mieliśmy przed sobą tajemnic. Ale wiem, że ty też strasznie tęsknisz, a się tak nie zachowujesz. Nie wiem co mi odbiło, tak strasznie cię przepraszam. Nie śmiała odezwać się głośniej.
Dom. Tak, on też za nim tęsknił, ale po prostu nikomu o tym nie mówił. Przecież jeśli powiedziałby o tym komuś, to pewnie uznaliby go za mięczaka, nie? Chłopakowi nie wypadało tęsknić. Gdy Tonia wtuliła się w jego pierś, przez chwilę poczuł, że wszystko jest jak dawniej. Zdał sobie jednak sprawę, iż wiele rzeczy się zmieniło. Teraz zachowywał się w stosunku do niej jakoś... inaczej. Oczywiście dalej byli przyjaciółmi, ale chyba w jakiś inny sposób. Nawet nie zauważył, kiedy coś się zmieniło. - Wiesz, że nie mogę się na Ciebie gniewać. Masz rację, Hogwart to nie to samo co Salem. Też chciałbym wrócić do domu. - powiedział odrobinę głośniej, ale dalej na tyle cicho, że ktoś, kto stałby w odległości pięciu metrów od nich, nie byłby w stanie usłyszeć co mówi. - Nie mieliśmy wyboru. Musieliśmy wybrać inne szkoły, bo co nam zostało? Żadne z nas nie chce przecież skończyć jako niewykształcony matoł. - dorzucił. Taka była prawda. On sam długo zastanawiał się, czy nie wybrać innej szkoły w Ameryce, ale jego mama powiedziała, że Hogwart to najlepszy wybór jakiego może dokonać. - Nie martw się. Za jakiś czas na pewno będzie lepiej. Wszystko się ułoży. - przynajmniej on miał taką nadzieję.
Tonia odetchnęła z ulgą. Cieszyła się, że Carter się na nią nie gniewał i że znowu miało być dobrze. O jeden problem mniej. Zresztą, z Wrightem reszta problemów nie będzie już taka straszna i wszystko jakoś się rozwiąże. Na słowa o niewykształconych matołach Tonka nie mogła powstrzymać śmiechu, chociaż oczywiście miał rację. Cart miał wyjątkową zdolność nagłej, kompletnej zmiany atmosfery. Jednak coś jej tu nie odpowiadało. Może był to fakt, że lubiła patrzeć rozmówcy w oczy, a w tej pozycji nie miała takiej możliwości? Dlatego też po chwili odsunęła się delikatnie, by położyć dłonie na ramionach Cartera i praktycznie podciągnąć się na nich. Usiadła mu na kolanach okrakiem, jakby była to najnaturalniejsza rzecz na świecie, chociaż po jej ustach plątał się zadziorny, prawie wyzywający uśmiech. Dłonie Tonii powędrowały przez ramiona na kark chłopaka. Oczywiście była to kwestia wygody, a nie świadomości dziewczęcia, jak Wright lubi być tam dotykany. - Mam taką nadzieję - odpowiedziała na jego wcześniejsze słowa, unosząc głowę tak, by spojrzeć mu w oczy. Pogłaskała go delikatnie po karku. - Wybacz za tę zmianę pozycji bez uprzedzenia, ale lubię oglądać twoją twarz podczas rozmowy. No, bez rozmowy też - powiedziała z rozbawieniem, widząc minę chłopaka. A wszystko to było zupełnie przyjacielskie, chociaż czuła jego oddech na policzku.
- Nie no, spoko. - rzucił niepewnie, gdy dziewczyna usiadła mu na kolanach. Nie żeby miał z tym jakiś problem, ale poczuł się... dziwnie. Popatrzył jej w oczy starając się rozszyfrować, co nią kieruje. Przecież byli przyjaciółmi. W sumie najwidoczniej żadne z nich nie czuło się skrępowane, więc uznał, że to normalne. Przecież nie było w tym nic dziwnego, nie? - W wakacje pewnie pojedziemy do domów. Chyba nie będziemy musieli tutaj siedzieć, nie? - wrócił do tematu Salem. Już chciał wakacje. Chciał się zobaczyć z rodzicami i w ogóle musiał poprosić o nową miotłę, bo jego stara spłonęła, a do wyjazdu nie zdążył kupić nowej. - Myślałaś już o tym, czy zostaniesz tutaj na studia? - niósł pytająco brwi. On sam sporo o tym myślał. Stwierdził, że chętnie zostałby, aby skończyć tutaj edukację, ale z drugiej strony przecież to jest tak daleko od domu... W tym miejscu wszystkie jego słowa, wydawały się być bardzo głośne. Gratulacje, udało się wam. Pomyślał o grekach, którzy specjalnie zaprojektowali swoje teatry właśnie w ten sposób, żeby dźwięk dało się usłyszeć w każdym miejsc na widowni. Zastanawiał się, czy gdyby ktoś usiadł na samej górze, zdołałby usłyszeć, o czym właśnie rozmawiają.
Świeże powietrze na które wyszli bardzo szybko w jakiś sposób jej pomogło. Dzięki temu umiała się trzymać całkiem prosto drogi. Nie zmieniło to jednak faktu, że szła uczepiona jego ręki. Przezorny zawsze ubezpieczony. Zresztą no nie mówcie mi, że nie był z tego powodu zadowolony. Szczególnie, że szli. I szli. I końca nie było widać. Ale ona doskonale wiedziała gdzie zmierzają. Była tam wprawdzie tylko raz, więc po drodze zgubili się może ze 3 razy, z czego 2 razy musieli się wracać (co skwitowała tylko szybkim ups, to nie tędy). Ostatecznie jednak po jakimś czasie udało im się dotrzeć. Jest! Amfiteatr. Zasypane śniegiem mnóstwo kamiennych ław. Kiedy dotarli puściła jego ramię, ale złapała za dłoń i ciągnęła na sam dół aż w końcu pojawili się na czymś w rodzaju sceny. - Echooooo – Krzyknęła w przestrzeń, a niosący się dźwięk wystarczył okoliczne ptaki sprawiając, że z jednego z drzew spadł śnieg. Em... Prosto na głowę Lucasa. To nie było zamierzone. Tak jak to, że dziewczyna zaczęła się cicho z niego śmiać. Szybko jednak zagryzła wargę by się uciszyć. Nie chciała żeby pomyślał, że... Nie no, wyglądał naprawdę zabawnie. Ciekawe, czy przy okazji wleciało u coś za kołnierz! Jeśli tak, to może przynajmniej on wytrzeźwieje. Bo ona? Cóż. Na pewno jest pijana skoro oparła się plecami o zimny kamień i nawet nie czuła chłodu.
Dzisiejszy wieczór należał do tych spokojnych, mroźnych i oświetlonych blaskiem księżyca. Dosłownie wszystko było widać jak na dłoni, co nieźle wspomogło Lucasa który prowadził siebie oraz znajomą. To znaczy ona go prowadziła, ale to Titi trzymała się Ślizgona bo nie był tak bardzo pod wpływem. Kilkukrotnie pogubili się, wydawało mu się że nawet dwa razy byli w tym samym miejscu przez drobne niedopatrzenie. Na jej krótkie przeprosiny po prostu mruknął coś cicho dając tym samym znać kobiecie że nic się nie stało. W końcu ujawnił się im oczom Amfiteatr, konstrukcja którą niekiedy widział przechodząc tak po prostu nieopodal lecz nigdy nie był na tyle blisko by móc się wpatrzyć jakoś w urok tej budowli. Oparł się o drzewo by chwilę odsapnąć gdy nagle ni stąd, ni stamtąd spadła na niego mała hałda śniegu. Miał głowę opuszczoną ku ziemi, co tylko pomogło by śnieg dostał się na nieco rozgrzane plecy studenta. Wyprostował się nagle jak oparzony i odsunął od drzewa mało co nie wpadając na nią. Szybkim ruchem po prostu objął ją jedną ręką by oboje nie runęli na ziemię. - Było blisko, to chyba Ciebie powinien ocucić śnieg. Może powinienem mu w tym pomóc, w końcu jestem silniejszy.. a śnieg jest tuż pod naszymi stopami? - Spojrzał na nią wymownie jakby to była jakaś chora propozycja, albo żeby pokazać że może teraz zdziałać całkiem sporo.
Gdyby się przewrócił w jakąś zaspę byłoby zdecydowanie śmieszniej. Nie wierzę, że byłaby wtedy w stanie się pohamować. Aczkolwiek gdyby przy okazji jeszcze ją śniegiem obrzucił to na pewno by się ocknęła chociaż na chwilę z tego swojego poalkoholowego stanu. Jednak mimo wszystko nie dało się tak szybko wytrzeźwieć i wiedziała, że dzisiejszy wieczór skończy się jutro przynajmniej bólem głowy. Na szczęście nigdy nie odchorowała w jakiś gorszy sposób popijaw. Może wszystko przed nią skoro nadużywać alkoholu zaczęła dopiero jakiś miesiąc temu. Oby nie. Mimo wszystko damie nie przystoi. Chociaż ile w tym momencie w niej było damy... Można się kłócić na ten temat. Kiedy ją objął mógł od razu poczuć, że cała zadrżała. Oczywiście nie chodziło tutaj o zimne ręce czy coś, ale właśnie o jego dotyk. Wpatrywała się w niego z dołu (bo była niższa jak na kobietę przystało) i zastanawiała się czy jest jakaś możliwość wybronienia się z jego chorego pomysłu. - Nie! Zrobię wszystko tylko mnie tak nie kaaaarz – Przeciągnęła ostatnie zdanie mając nadzieję, że to zdanie uchroni ją przed spotkaniem z zimnym puchem. Jeszcze by się rozchorowała czy coś, a tego przecież nie chcemy, prawda? No przecież by jej tego nie zrobił. W każdym razie wpatrywała się w niego błagalnym spojrzeniem.
Nie wiedział czemu ale uwielbiał to uczucie kiedy miał nad kimś przewagę, po prostu kochał gdy ktoś prosił czy też błagał. Uśmiechnął się i odgarnął kosmyk włosów opadający jej w tej chwili na twarz, dodając. - Nie zrobię tego, ze względu na to że rumieńce od zimna dodają Ci urody. Księżyc rozświetla twoją urodziwą twarz, aż szkoda by było mi stracić taki widok sprzed twarzy. - Ułożył dłonie na jej biodrach i spoglądał na nią z góry, był wysoki to fakt. Ale nie zapominajmy że Titi jest kobietą, a nie wszystkie mają po metr osiemdziesiąt wzrostu. Spoglądał jej głęboko w oczy, a to akurat było ciekawe. Bo tymczasem on zatracił się w jej oczach, gdy zazwyczaj to Lucas ma tę specyficzną parę ciemno-brązowych oczu. Chciał zobaczyć jak to się dalej potoczy. Jeżeli dziewczyna zechce zadziałać, to Ślizgon na pewno zareaguje pomagając jej w tym. Oboje byli wstawieni, co tylko nasilało ich emocje i równie dobrze mogą one poprowadzić do ciekawych rzeczy. Głowa jakoś przestała go boleć, a smutki codziennego życia zniknęły gdzieś w dali. Teraz liczyli się tylko oni, Lucas coraz mniej kontrolował swoje emocje i coraz bardziej pokazywał jej ze mu na niej zależy w jakimś stopniu. Alkohol czyni cuda, zwłaszcza w takich ilościach.