Jest to duża powierzchnia o owalnym kształcie, rozmiarów około 55 na 152 metry. Po dwóch przeciwnych końcach, na polach bramkowych umieszczone są trzy tyczki, każda z obręczą na czubku, do których to wrzuca się kafla. Po środku znajduje się koło środkowe, skąd na początku meczu wypuszcza się piłki. Odbywają się tu wszystkie rozgrywki Quidditcha między domami, a także treningi drużyn. Czasem uczniowie przychodzą sami, bądź większymi grupami by polatać sobie dla przyjemności.
Candy też tęskniła za ta piękną, hiszpańska pogodą. Mecze w Calpiatto prawie zawsze odbywały się w niemal idealnych warunkach. Co najwyżej uczniowie mogli narzekać na zbyt bystre słońce, które sprawiało, że złoty znicz był praktycznie niewidoczny. Niektóre mecze ciągnęły się całymi dniami. Pierwszy rok w Anglii był dla Candidy niemałym zaskoczeniem. Nigdzie, poza Hiszpanią, nie spędziła całego roku, dlatego paskudna pogoda utrzymująca się tak długa początkowo sprawiała, że dziewczyna zastanawiała się, czy wybrała odpowiednią szkołę i czy po dziesięciu miesiącach nie wróci do domu tak przygnębiona jak tutejsza aura. Początkowo chorowała bardzo często, zdążyła wyleczyć jedno przeziębienie, ale zaraz nadchodziło kolejne. Teraz najwyraźniej znowu ją coś dopadło albo też – co bardziej prawdopodobne – okres zbliżał się wielkimi krokami. Ścisnęła kolana mocniej, jakby to miało zabrać ból. Oddychała głęboko chłodnym powietrzem i zapewne robiłaby to dalej, gdyby nie znajomy głos, który chociaż nie okazywał żywego zainteresowania, nie wydawał się aż tak obojętny. Szczególnie w połączeniu z czynami. Wcześniej wzrok utkwiła w błocie przed sobą, więc początkowo zobaczyła wyłącznie czyjeś buty. Sportowe buty. Ona rzeczywiście ubrana była w typowo mugolski sposób, ale jej to w ogóle nie przeszkadzało. Zawsze podziwiała zwykłych ludzi, którzy bez magii potrafili poradzić sobie z tak wieloma przeciwnościami – Mówisz o mnie? – zapytała z lekką nutą ironii, która raczej miała uatrakcyjnić pytanie niż przyczynić się do kolejnej kłótni. – To chyba przez tę aurę. Ludzie czasami robią głupie rzeczy – odpowiedziała. Nie zamierzała przyznawać się do prawdziwego powodu pojawienia się tutaj. – Chcesz mi dać do zrozumienia, że sobie nie poradzę? – Tego akurat była pewna, ale pragnęła usłyszeć, jak wybrnie z tego pytania Lope. Powie prawdę czy też spróbuje ująć to zupełnie inaczej? Była przemoczona, a jej gęste, ciemne włosy lepiły się do czoła i szyi. Niesforne kosmyki wysunęły się z gumki i wpadały do oczu, więc odgarnęła je dość niedbale i założyła na ucho. Tak, niektóre gesty wyćwiczyła tak, aby żaden mężczyzna nie powiedział, że robi to tylko po to, aby przypodobać się komuś. Zacisnęła zęby i uniosła się, aby już nie spoglądać na Hiszpana z góry. Wtedy też poczuła, jak wypełnia ją od środka ciepło, jakby właśnie wypiła cały termos gorącej herbaty. Uniosła pełne wdzięczności spojrzenie. Kryło się w nim odrobinę niedowierzania, że wcześniej nie pomyślała o użyciu zaklęcia. – Stwierdziłam, że dwadzieścia lat to idealny wiek na popełnienie samobójstwa – zażartowała lekko, a przynajmniej miała nadzieję, że Lope tak to odbierze. – Anglia działa przygnębiająco, nie uważasz? Zauważyła, że większość uczniów trzymała już swoje miotły, więc i Candy postanowiła się w nią zaopatrzyć. Tym razem, mądrzejsza (aby Lope nie traktował jej protekcjonalnie), wyjęła różdżkę – trzymając ją w bezpiecznej odległości od chłopaka – i przywołała pierwszą lepszą szkolną miotłę. Złapała ją pewnie lewą dłonią i oparła na niej. Gdy profesor kazał im się rozgrzać, jęknęła cicho. Nie miała zamiaru nadwerężać się przed właściwą częścią treningu (jeśli ma spaść z miotły, to jak najpóźniej), więc gdy mężczyzna nie patrzył, schowała się za Lope. Nie zrobiła tego zbyt dyskretnie. – Powiedz mi, że już się rozgrzałeś – poprosiła. Jeżeli nie, z pewnością będzie chciał wykonać polecenie, a ona zostanie bez jakiejkolwiek obrony. O ile można nazwać Lope tarczą. Był jednym z nielicznych, którzy mogli poszczycić się większym wzrostem. I miał zdecydowanie szersze ramiona. Niestety, umknąć mogła jedynie przed tą częścią, bo jak na złość profesor kazał właśnie Lope poprowadzić rozgrzewkę, więc potem Candy musiała stanąć gdzieś z boku i chociaż próbować wykonywać wszystkie skłony i figury, które proponował Mondragon. Nie starała się za bardzo i znacząco odstawała od reszty. Pierwszy trening, od kiedy tak naprawdę dołączyła do drużyny, a już pokazywała wszystkie swoje słabości. Stanęła obok Lope w pobliżu profesora, aby słyszeć kolejne polecenia. Najwyraźniej mężczyzna nie zorientował się w sytuacji i była bezpieczna. Myślała, że teraz po porostu polatają, może poznikają tłuczków albo porzucają sobie w grupie kafla, ale nie, trener zdecydował się na ćwiczenia w parach. Candy szybko przeliczyła uczniów – było ich nieparzyście, więc może nikomu aż tak bardzo nie zepsuje treningu. Trafi do jakiejś trójki… – …gwiazda treningu z panną Candy… – usłyszała i zamrugała. Gwiazdą treningu? Zaraz, kto to… Zaraz jednak przypomniała sobie słowa dotyczące rozgrzewki. Lope. – Musisz mi wybacz, że zrujnuję ci dzisiejszy trening – szepnęła mu niemal do ucha. Nienawidziła ciążyć innym, a była przekonana, że nie stać ją na nic specjalnego. Sam Mondragon zasugerował, że przyszła tutaj szukać śmierci. Jeszcze w Calpiatto odmawiała brania udziału w treningach czy też nic nieznaczącej rozgrywce między dzieciakami. Stroniła od miotły jak tylko mogła, mimo że obowiązkowe lekcje zaliczyła z wysoką oceną. Wolała patrzeć na precyzyjne podania i uniki niż przeszkadzać lub też wlatywać bezpośrednio na kurs tłuczka. Teraz miała się przekonać, jak to jest ośmieszyć się przed jednym z lepszych graczy. Przygryzła wargę. – Pamiętaj tylko, że się tak łatwo nie poddam! – dodała, żeby atmosfera nie była tak napięta. Podkreśliła tym samym, że daleko jej do przedwczesnej rezygnacji. Dopóki nie spadnie z miotły, postara się dać z siebie wszystko. Wsiadła na miotłę i wzleciała w górę, aby zatrzymać się na swojej części boiska. Czekała, aż jej partner również się pojawi, a wtedy uprzytomniła sobie, że Lope leci z dwoma pałkami – zupełnie jakby wiedział, że ona zapomni o czymś tak istotnym. Zawstydzona własna głupotą, podziękowała cicho, odlatując kilka metrów. Teraz już w pełni wyposażona. Lope będzie miał co opowiadać ich wspólnym znajomym. Po chwili nie miała czasu przejmować się niczym poza tłuczkami, które zaczęły latać wokół nich. Grała w meczu tylko raz (potem odbyła tylko jeden trening na wakacjach), ale to wystarczyło, aby teraz utrzymała się na miotle i nie dostała wkurzoną piłką. Znajdowała się dość wysoko, aby skręcić sobie kark. Może nie było to tak oczywiste, ale zawsze istniała możliwość, a Candy nie zamierzała próbować. Jednak to nie były wszystkie atrakcje, o jakie zadbał profesor. Jakby z lekkim opóźnieniem ożywiły się manekiny, dotychczas wiszące bezruchu w powietrzu. Teraz jak szalone przemieszczały się po określonym obszarze i dążyły do tego, aby jak najbardziej poturbować dwójkę Hiszpanów. Na szczęście nie były zbyt szybkie, więc miotła Candy na razie się sprawdzała. Gdy dziewczyna otrzymała kafel, prawie upuściła pałkę. Jednak nieporadnie utrzymała się w pozycji wyprostowanej na miotle i pochwyciła obie rzeczy. Pałkę trzymała mocno w palcach, a kafel wsunęła pod pachę. Morderczy tłuczek prawie ją trafił, ale ona zdążyła zanurkować w dół i ominąć dwa manekiny. Dopiero wtedy oddała kafel. Utrudniała Lope podanie do siebie, jako że bardziej skupiała się na przeszkodach niż na nim, jednak jeszcze kilkanaście razy wymienili się piłką. Gdy Candy oddała kafel, nagle wyrósł przed nią manekin – chyba za bardzo się rozproszyła – i nie zdążyła odbić w żadną stronę na tyle, aby uniknąć zderzenia. Może nie uderzyła twarzą, jednak otarcie się ramieniem sprawiło, że ten przeklęty, zaczarowany manekin popchnął ją z premedytacją na metalowy słupek, w który uderzyła lewą łopatką. Zabolało tak, że aż krzyknęła – po części z bólu, po części z zaskoczenia i z tego wszystkiego osunęła się niebezpiecznie szybko z miotłą. Gdy zrozumiała, co się dzieje, spróbowała wyhamować, wykorzystując tylko jedną rękę. Przynajmniej to jej się udało.
Trochę nie chciało mu się przychodzić na trening. Trochę nawet bardzo. Lubił quiddicha, ale nie w taką pogodę. Ponieważ jednak dawno nie był na żadnych zajęciach, to doszedł do wniosku, że na jakichś mógłby się zjawić, żeby nie wykopali go ze szkoły. Quiddich był najmniej nudny. Rzecz jasna nie śpieszył się na zajęcia i wcale nie zdziwiło go, że gdy znalazł się na boisku inni już latali. Spojrzał w górę i uśmiechnął się widząc wiele pań na miotłach. Szkoda, że nie latały w sukienkach, ale przecież wszystkiego mieć nie można. Zobaczył profesora przechadzającego się po boisku, więc podszedł do niego. - Dobry. Można jeszcze dołączyć? - gdzieś tam po cichutku marzył, żeby jednak mu nie pozwolił. Nie mógłby mieć wtedy pretensji do siebie, że nie było go na kolejnej lekcji (i tak nigdy nie miał, ale przemilczmy to). Próbował przecież, nie?
Aleksander Cortez
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 194
C. szczególne : Kruczoczarne, kręcone, długie włosy (od ostatniego pobytu w szkole jeszcze dłuższe) luźno opadające. Ubrany w wszystko co wygodne i swobodne - brak garniturów. Karnacja skóry znacznie ciemniejsza. Opalił się w tym Meksyku.
Najgorsze w ocenach wszystkich jakie mu zarzucali było to, że on przecież nic nie robił takiego by to upodobać się profesorowi. Nie rozmawiał z nim jak z dobrym kolegą, czy ulubionym profesorem. Wręcz przeciwnie, ich niewielka wymiana zdań była przecież bardzo oschła i krótka. To, że zaczął biegać jako pierwszy i na poważnie do tego podszedł, to też nie robił dla niego, lecz dla siebie, w końcu to on na tym jedynie zyskiwał. I w dodatku zrobił to z powodu swojego podejścia do aktywności fizycznej. Był przeciwieństwem teorii mówiącej o tym, że czarodziej przez ciągłość wykonywania wszystkiego za pomocą magii ma dwie lewe ręce i ma upośledzony fizycznie organizm. Był obiektem pracy wielu ludzi. Męczono go strasznie, ale to przyniosło takie oto efekty. Uwielbiał biegać, robił to codziennie, od dziecka, dlatego możliwość jaką dał mu nauczyciel by znów porobić to co lubił skończyła się jak skończyła. Nie miał pojęcia co pewne osoby rozumieją przez określenie rozgrzewki i sposób naśladowania jego ruchów. Ale możecie być pewni, że jego rozgrzewka nie była taka sama jak w wielu placówkach na świecie. To nie była patologia jaką wpajano przez niedouczonych, albo zbyt leniwych profesorów. To była prawdziwa praca i mobilizacja wszystkich partii mięśni. Więc całe szczęście, że nawet nie obserwował tego co robili inni uczniowie. Bo nieudolne starania pewnego ucznia i z podejściem jakim podszedł do sprawy musiały wyglądać co najmniej żałośnie. I nie wiedział, czy tym bardziej ośmieszyłby Corteza, czy siebie i to w jak beznadziejnej jest formie, nie potrafiąc wykonać dobrze ćwiczeń, albo dotrwać do połowy rozgrzewki jego rozgrzewki.
Cortez z pewnością coś słyszał o stracie Daniela, niestety o takich rzeczach też gadali na korytarzach, a on specjalizował się w łapaniu tego co inni gadają. Zazwyczaj sprawdzał, czy choć w drobnej części było to prawdą jeśli wystarczająco go coś zaciekawiło. Ale nikt przecież nie byłby na tyle bezczelny by żartować sobie z takiego tematu. I na brodę Merlina! Całe szczęście, że ludzkość miała na tyle poukładane w głowie by tego nie zmieniać. Nie ważne ile to lat już by nie minęło. A on nie bez powodu pełnił pewną funkcję w swoim domu, przez co miał swój tytuł. Co prawda samozwańczy, ale nie zmyślony bez sensu. On nie zmyślał, nie rozpowiadał plotek, czy dopieszczał w ten sposób swoje ego. Nazywając siebie panem, mistrzem, czy innymi tego rodzaju tytułami. Wręcz przeciwnie, jego tytuł wymuszał od niego więcej, nie pozwalając mu przechodzić obok swych kamratów obojętnie gdy byli w potrzebie. A w takiej teraz był Daniel. Oczywistym było też to, że nie zaproponuje mu pogawędki przy piwie i możliwości wyżalenia się. To byłoby bynajmniej śmieszne zachowanie. I prędzej spodziewałby się dostać po tym porządnie w pysk niż pozytywną odpowiedź. Faceci mieli swoje własne sposoby i jak się spodziewał, starszy kolega zgodził się na propozycję. I tak mieli oboje na niej skorzystać, może kosztem innych osób. Ale to go już nie obchodziło. - Co prawda miałem inną osobę na oku, ale jak dla mnie ta też może być - odpowiedział mu i chwilę po tym dostali po dziesięć punktów na głowę. Lubił je zbierać i do sprawy pucharu domu nie podchodził też obojętnie. Może nie był jakimś fanatykiem jeśli o to chodziło, to jednak starał się by nazbierać jak najwięcej a stracić jak najmniej. Bywało to ciężkie zwłaszcza, ze względu na jego zachowania i to, że raczej nie szedł w parze z prawem i praworządnością, a przeciwnie zmierzał bardziej ku chaosowi. Zostali po przydzielani do grup i on miał trenować z nauczycielem. Nie spodziewał się taryfy ulgowej, wręcz przeciwnie. Sam chciał by to belfer zmusił go do jak największego wysiłku i skupienia na swoim zadaniu. I pewnie też dlatego tak sprawnie udało mu się przechodzić tor przeszkód. Zaznajomił się zresztą z nim już bardzo dobrze, więc teraz tylko wprowadzał pewne korekty by zrobić to jeszcze lepiej. Zdecydowanie był ambitną osobą, co do tego nie miał wątpliwości. Nie szło mu jednak podawanie kafla. Nie grywał za wiele w Quidditcha, a przynajmniej nie profesjonalnie, nigdy nie należał przecież do drużyny i teraz to miało swoje konsekwencje. Nie był alfą i omegą. I jeśli czegoś nie trenował to nie był w tym dobry i tak było w tym przypadku. Zwłaszcza jeśli miał podawać i odbierać kafel od Limera. Pokazało mu to jedynie jak wielka przepaść jest między ich doświadczeniem i jedynie czas pokaże, czy Cortez postanowi coś z tym zrobić i wepchnąć jeszcze treningi tejże gry w swój i tak napięty i męczący fizycznie grafik.
Po chwili przyszła jeszcze jedna osoba, dziewczyna która od pewnego czasu nosiła zielone szaty. Miał chwilę przerwy kiedy to rozmawiała z profesorem, przez co jedynie skupiając się na odbijaniu tłuczków obserwował to co się działo na boisku. Kila razy się uśmiechnął widząc pewne zdarzenia. Kilka razy zmartwił bowiem ucierpiał jakoś jeden z zielonych. W końcu podleciała do niego dziewczyna i został poinformowany, że będzie trenować z nią. I tak domyślał się, że tak to się skończy, jako, że nie miał pary na dzisiejszych zajęciach. Przez co uśmiechnął się do @Daisy Manese rzucając szybkie "Cześć". Jak się okazało dziewczyna również była świetnym zawodnikiem i dobrze panowała nad miotłą. Jednak po takiej serii wymian jaką narzucał mu chwilę temu nauczyciel, teraz przyzwyczajony już do tego na spokojnie wymieniał kafel z dziewczyną z Salem. A po raz enty entego pokonywania tego samego toru, był w stanie zminimalizować dzielące ich odległości, zarówno jak i w doświadczeniu i w o wiele lepszej miotle jaką posiadała. Jednego był pewny, mógł czuć się dumny z tego jak mu dzisiaj szło. Żałował jedynie tego, że nie natrafiła się okazja by uderzyć ani jeden tłuczek tak by powędrował znowu w i tak rozkwaszony kinol puchona. Kila jeszcze takich uderzeń i będzie tak płaski jak niegdyś nos Sami-Wiecie-Kogo.
Kostka 1 i 2: 2 i 2
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
Zaprzestała łapania kropelek dopiero kiedy odezwał się profesor. Jeszcze nie rozpoczynał zajęć, więc nie słuchała go ze szczególnym skupieniem. Tak po prawdzie to zupełnie odleciała myślami. Tu nie działo się nic ciekawego. Popatrzyła na ustawiony przez Limiera tor przeszkód czy co to tam było. Wyglądało na to, że coś w końcu zaczynało się dziać. To samo musiało pomyśleć dwóch Ślizgonów, którzy zaczęli wokół niego biegać. Czyżby trening już się zaczął, a jej coś umknęło? Spojrzała na innych, ale reszta stała dalej zajęta rozmową, a niektóre osoby dopiero przychodziły. Uznała więc, że skoro nie było żadnego polecenia do rozpoczęcia rozgrzewki, to nie będzie się wychylać. Podskoczyła kiedy nauczyciel ponownie się odezwał. Czy przez resztę treningu też będzie wymagał, żeby domyślali się czego i kiedy od nich oczekuje? Może i rozgrzewka była oczywista, ale jakoś nie wyobrażała sobie, żeby przychodząc na zajęcia z zaklęć zaczęła sobie machać różdżką bez polecenia prowadzącego. Nie zamierzała się jednak sprzeczać z trenerem z tego samego powodu, z którego na lekcjach czekała na instrukcje - szacunku. Z tym jednak było tak, że każdy postrzegał go inaczej. Po skończeniu okrążeń zebrała się z resztą grupki przy trenerze. Chociaż cholera wie, czy dobrze robili. Może powinni od razu wskoczyć na miotły i wyczytać mu w myślach co mają robić. Tym razem jednak profesor był na tyle łaskawy, by dać im jakieś instrukcje. Tym co Ettie zauważyła przede wszystkim był fakt, że praktycznie każdego Limier wymienił z imienia. Ona... ona była Gryffonką. Trochę ją to ubodło. Nie da się ukryć, że była odrobinę rozpieszczona. Zawsze była oczkiem w głowie całej rodziny i bardzo nie lubiła być ignorowana. Szczególnie, że, no kurcze, była w tej drużynie Gryffindoru i świetnie jej poszło na pierwszym meczu. Myślała, że trochę prestiżu jej to dodało. Spojrzała na swoją partnerkę wskazaną przez mężczyznę i mimo wszystko się rozpromieniła. Przynajmniej do pary trafiła z kimś, kogo lubiła. - Reina, cześć! - podeszła do niej - Nie wiedziałam, że będziesz. Myślałam, że nie lubisz latać? Kolejną dobrą informacją był sprzęt, w który mieli się wyposażyć. Nie zwlekając chwyciła dwie pałki i rzuciła jedną Hiszpance. Stanowisko piąte było dla niej idealne. To robiła w drużynie, to najbardziej lubiła. Wykręciła pałką młynka, po czym złożyła na niej pocałunek. Na szczęście. Wsiadając na miotłę zauważyła, że Dulce nie podziela jej entuzjazmu. - Nie martw się - uśmiechnęła się do niej zachęcająco - Po prostu miej oczy szeroko otwarte i napieprzaj wszystko co się do ciebie zbliża - odbiła się od ziemi - Spróbuję cię jak coś osłaniać. Zadanie było dziecinnie proste. Odbijanie tłuczków bez potrzeby pilnowania co robi reszta graczy była nawet trochę mało ciekawa. Na szczęście tłuczków było znacznie więcej niż na meczu i dodatkowo zobowiązała się mieć oko na przyjaciółkę. Skupiła się głównie na odbijaniu tłuczków z daleka od Dulce nie zwracając za bardzo uwagi, gdzie je wysyła. Starała się tylko nie trafiać w innych. Nic do nikogo tu nie miała, póki więc nie liczyły się punkty, nie utrudniała im życia. Szósty tłuczek jednak leciał tak idealnie, że aż żal było nie skorzystać. Wiedziała, że to będzie piękny strzał. Zerknęła w dół, chcąc znaleźć nauczyciela. Był tam i oczywiście nie patrzył w jej kierunku. Na meczu też pewnie nie patrzył i dlatego nie raczył zapamiętać jej imienia. Frustracja znowu zaczęła w niej narastać. "Teraz, ciulu, mnie zapamiętasz", pomyślała jeszcze i kiedy tłuczek zbliżył się wystarczająco, odbiła go w stronę @Lazare Limier. Mimo niezaprzeczalnej satysfakcji, serce podskoczyło jej do gardła, gdy uświadomiła sobie co właśnie odwaliła. Była gwałtowna, przez co szybko traciła panowanie nad sobą, ale i szybko wracał jej spokój. - Na Merlina! Przepraszam profesorze! - krzyknęła - To było niechcący! Nie widziałam, że pan tam stoi! Czuła jak się czerwieni, a wnętrzności skręcają w kulkę. Nie umiała kłamać. Każdy kto ją znał mógł bez trudu odgadnąć, kiedy ściemniała. To, że Limier jej nie znał, na szczęście udało się już ustalić. Pozostawało mieć nadzieję, że wszystkie jej "objawy" kłamstwa zinterpretuje jako zdenerwowanie, że właśnie zamachnęła się na nauczyciela.
Kiedy Casey rzucił mu się na plecy, świat od razu jakby się rozpogodził. Ta mała, rozgadana postać z wrodzonym ADHD potrafiła poprawić humor każdemu. Xavier oczywiście nie dał po sobie tego poznać, przewrócił jedynie oczami i szedł tak przez boisko z chłopakiem na plecach, jakby był jedynie uciążliwym tobołkiem. - No dobra, dobra, nie chojrakuj, bo kolejne punkty nam polecą - rzucił szybko w jego stronę i mówiąc to, końcem miotły delikatnie popchał przyjaciela w stronę ślicznej Naeris. - Powodzenia!
Całe szczęście nie zawiódł się na Lucy. Dziewczyna okazała się pomocna, gdyż - choć z lekką rezerwową, która mu nie umknęła - uleczyła mu nos. Przyjął od niej chusteczkę i szybkimi ruchami wytarł zabrudzoną twarz. Chusteczkę nasiąkniętą szkarłatem wsadził do kieszeni. Uśmiechnął się szczerze do Krukonki i powiedział: - Dziękuję. - Pomacał swój nos, robiąc lekkiego zeza. - Świetnie ci poszło! W końcu mogli zacząć normalnie ćwiczyć. Przelatywali przez tor, sprawnie podając sobie kafla, lecz w pewnym momencie Lucy źle wycelowała i rzuciła mu piłką w twarz. Ledwo naprawiony nos ponownie zabolał, wyglądało jednak na to, że tym razem nie został złamany. Nie chciało mu się już nawet fatygować z wycieraniem twarzy, doprowadzi się do porządku po treningu. - Nie, spokojnie - uspokoił ją. Xav nie był osobą, która miałby w takich momentach denerwować się, obrażać czy rzucać wyzwiskami. Trzeba mieć dystans do siebie. Poza tym sam chciał interesującego treningu, no to ma! Wypadki w sporcie zdarzają się częściej niż wszędzie indziej - To zdecydowanie nie jest szczęśliwy dzień dla mojej twarzy. - zażartował. Nie spodziewał się w ogóle, że Lazare Limier do niego podejdzie. Więc kiedy tak się stało, spojrzał na nauczyciela szeroko otwartymi ze zdziwienia oczami. Szybko jednak przywołał się do porządku i jego umazana krwią twarz przybrała normalny wyraz. Na szczęście nikt nie musiał udawać, że nauczyciel przejmuje się jego losem, bo odszedł od nich bez słowa. Gdyby tylko wiedział, co myślą sobie Daniel i Aleksander, roześmiałby się na cały głos. A więc tak zachowują się dziewięciolatkowie w podstawówce? Kolega się ze mnie śmiał, więc muszę zrobić mu krzywdę? Spuścić głowę w kiblu albo, no nie wiem, strzelić w niego tłuczkiem? Cóż, najwidoczniej Xavier musiał trafić w sam środek nadmuchanego ego Ślizgona, skoro tak bardzo go to dotknęło i zabolało. Ludzie, dajcie spokój... Podleciał do Lucy. - Kontynuujemy? - zapytał przyjacielsko. - Jeśli chcesz, możemy zamienić się stronami. Dla mnie jest obojętne, czy lecę po lewej, czy po prawej, a może tobie będzie się lepiej podawało. Co myślisz?
The author of this message was banned from the forum - See the message
Halo, przepraszam jak się tym steruje? Zawsze tak podchodziła do latania na miotle, jak ostatnia sierota i ofiara, która kompletnie nie powinna się tym interesować. Czemu ona tu właściwie przyszła? Była kompletnie do bani! Gwoździem do trumny była jej popierdolona siostra oraz ten dziwny chłopak, który przegrał z nią w durnia. Który wyraźnie mizdrzył się do niej, mówiąc oględnie "Chodził z chujem po prośbie". Przypuszczała, że Candy nie przepuści okazji na to by ją pomacał, to by nie było w jej stylu. Nie odpuściłaby, a robiła to zawsze w sposób taki, że to niby wszystko było jego inicjatywą. Westchnęła cicho, usiadła na tej cholernej miotle. "Zaraza, nienawidzę mioteł..." Skrzywiła się kiedy drewniany drągal napierał na jej kość łonową i wszystko zgniatał. Rozumiała już czemu Candy mogła uwielbiać latanie na czymś takim, wiadomo, substytut penisa, nawet różdżkę miała dłuższą, Merlinie! Ale za cholerę nie mogła pojąć jakim sposobem inne kobiety tak chętnie latają z patykiem między nogami. Minę miała wyraźnie skwaszoną. Czy to już lata wprawy i przyzwyczajenia, że skóra na ich łonach rogowaciała, a może jakieś specjalne, waginalne ochraniacze, a może jakaś cudowna technika, w której nie zdziera się sobie łechtaczki? Nagle wpadła na najbardziej uniwersalne rozwiązanie jakie tylko mogła. "No tak, przecież, jak się nie ogolisz, to jest bardziej miękko i izoluje od tego kija" - Hej - wycedziła przez zęby skrzywiona. -Nienawidzę, jak tu się redukuje biegi? - to było zupełnie serio pytanie do Ettie. Jak komuś wyjaśnić jak jeździć na czymkolwiek, skoro nigdy nie siedział na tym a pojęcie miał o tym nikłe. Głównym powodem, dla jakiego Reina nie latała był powód jeden. Lęk wysokości, cholerny, paniczy lęk nie przed samą wysokością, ale upadkiem, który teraz był bardzo realny. Nagle jakaś pałka poleciała w jej kierunku, odruchowo osłoniła twarz, próbowała chwytać. -Ała! - zawyła, kiery tępy, szeroki koniec pałki uderzył ją nie zbyt mocno w skroń i upadł na ziemię. Zgięła się w pół, by podnieść kija, chyba samobija. - Ett? Pomożesz mi? - szepnęła bardzo cicho tak by nikt się nie przysłuchiwał rozmowie. Złapała ją za ramię i przyciągnęła do siebie nadal krzywiąc się z bólu. - Jesteśmy przyjaciółmi prawda? - chciała się upewnić, zanim powie co miała na myśli. - Obiecaj, że nigdy nikomu o tym nie powiesz - sapnęła ciężko. - Po pierwsze, ja się boję wysokości, strasznie, panicznie, ale postanowiłam, że chcę przezwyciężyć moje lęki. A po drugie... - zaczerwieniła się nieco. - Jak na tym usiąść by nie uwierało? - zapytała i spojrzała na kij między nogami. Modliła się w duchu, żeby Ett nie parsknęła śmiechem na tą jej sensację. Z drugiej strony, nie podejrzewała ją o to. Dziewczyna udzieliła rad i porad Krukonce, a jej rumieniec nie zbladł na chwilę, a gdy były w powietrzu, co prawda jakieś pięć metrów, czyli na tyle ile wznosił się zazwyczaj jakiś byle smark na dziecięcej miotle, Reina starała się patrzeć. Oczywiście nie na ziemię. Na tłuczek. Cholera, kto wymyślił tą grę! Pierwszy tłuczek. Osłoniła pałką twarz, odruchowo i instynktowni. Rąbnął prosto w kostki dłoni. Zawyła, a do oczu napłynęły jej łzy. Fala złości i bólu rozrywała jej trzewia. Zamachnęła się na drugi tłuczek, pałka zadzwoniła niczym łamane sosny zimą, lecz nie pękła. Tłuczek pomknął pionowo w murawę, wbił się i zawirował w trawie. Ból narastał, rwał i szarpał, kolejny tłuczek, odbity gdzieś w dal, lżej niż pierwszy, a ból zaskwierczał w stawach. Czwarty tłuczek pędził prosto na nią, z impetem wbił się w pałkę wytrącając ją z dłoni Hiszpanki. Była zupełnie bezbronna, piąty leciał już wprost na nią, chcąc ugodzić prosto w twarz. Skuliła się na miotle.
Oczywiście profesor Limier się zgodził. Nawet nie myślała, że mogłoby być inaczej. Co prawda nie miała w sobie tych czarów wili ale urody na pewno nie można jej było odmówić, szczególnie, kiedy ubrana była w quidditchowe - całkiem przylegające - ubranko. Wysłuchała jak nauczyciel jej wszystko tłumaczył, to było bardzo miło z jego strony, że poświęcił jej tyle czasu, żeby zrozumiała o co chodzi, zamiast po prostu wysłać ją do chłopaka z którym miała być w parze i kazać samej wszystko zrozumieć. Pokiwała głową, że rozumie i zasalutowała pałką. Naprawdę trafiła na idealny trening! Ostatnio na meczu nie szło jej jakoś dobrze i przez cały czas jego trwania udało się celnie uderzyć zaledwie raz. Miała nadzieję, że teraz będzie mogła to poprawić. Tak jak mówił profesor, pomachała trochę rękami i nogami, pokręciła nadgarstkami, strzelając przy tym trochę kostkami. Oj, leniła się trochę ostatnio i miała wrażenie, że mimo tej małej rozgrzewki i tak będzie miała kolejnego dnia problemy z bezbolesnym poruszaniem. Nie mówiąc już o tym, że tłuczków latało dookoła tak dużo, że na pewno któryś prędzej czy później ją trafi. - Cześć, Aleksander - przywitała się z dzisiejszym treningowym partnerem. Podobno ślizgoni byli mili dla siebie nawzajem - przeważnie. Jakaś solidarna wredność czy coś? Zaczęli podawać sobie piłkę i o ile Daisy radziła sobie z początku zdecydowanie lepiej (no wiadomo, nie mogło być inaczej) to po pewnym czasie zauważyła, że ślizgon radził sobie wcale nie gorzej. Tak się zapatrzyła na ten fenomenom, że ledwo udało jej się uchylić przed lecącym nie wiadomo skąd tłuczkiem. Rozejrzała się, próbując wyśledzić kto to chciał ją zwalić z miotły, ale nie mogła znaleźć winnego. Musiała jednak posłać w kogoś tłuczek (czy raczej bardzo miała na to ochotę) dlatego zdecydowała się na kolegę @Aleksander Cortez. Ślizgoni ślizgonami, ale nie mógł być przecież lepszy od niej. Poza tym była z Salem a on z Hogwartu, więc rywalizacja była jak najbardziej wskazana. Następnym razem, kiedy odbijała do niego piłkę, zamiast dosyć lekką ją do niego posłać, uderzyła znacznie mocniej, starając się wycelować niżej niż wcześniej - mniej więcej w nogę.
3
Padme A. Zakrzewski
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : liczne pieprzyki i lekko widoczne piegi na policzkach
Padme przecież zawsze była miłym człowiekiem. Chodzącym usposobieniem spokoju i dobroci dla ludzi, prawie zawsze uśmiechnięta. Stonowana i raczej pozytywnie nastawiona do życia. Czy ktoś kiedykolwiek słyszał jak przeklinała? Nie. Bo miała alergię na przekleństwa (co nie oznaczało, że jej się nie zdarzało). Czy kogoś kiedykolwiek uderzyła w przypływie agresji? Nie, chociaż w tym momencie chciała roztrzaskać postrzępioną miotłę na głowie Mondragona. Nie zrobiła tego jednak pokazując swój prawdziwy charakter a nie ten, który dane mu było poznać po alkoholu. Z drugiej strony mówili, że to właśnie po alkoholu człowiek pokazywał swoje prawdziwe JA. Nawet jeśli tak było, to ona się tego po prostu wypierała. Była jak do rany przyłóż, a po alkoholu wstępowało w nią istne słowiańskie licho. I lepiej czuła się ze swoim codziennym JA. Nie skomentowała słów chłopaka, widząc jak wpatruje się w dopiero co przybyłą Krukonkę, znajomą zresztą z drużyny. Zmartwiona jej stanem chciała do niej podejść i sprawdzić czy wszystko w porządku, bo jej pozycja skończonej sieroty była martwiąca. Lope jednak ją ubiegł, co trochę ją zaskoczyło. Spoglądała z zainteresowaniem jak się oddala, dochodząc do pewnych wniosków, ale przecież ich przygoda skończyła się po jednej nocy, prawda? Może poczuła ukłucie zazdrości, jednak nie planowała robić scen i wiercić mu tym bardziej dziury w brzuchu. Wzruszywszy ramionami, zwróciła się do biednej Lucy, która stała ze zmieszaną miną, ale nie zdążyła się odezwać kiedy nauczyciel dobrał ich w pary. Sam system dobierania w pary był śmieszny, bo czuła się jak w przedszkolu, ale nie miała ochoty tego komentować chcąc rozpocząć zajęcia. Wyjątkowo zmarzła. Padme z tym wielkoludem, Danielem... Myślała, że się przesłyszała. Co prawda wiedziała, że Daniel dalej jest w drużynie, ale dawno nie widziała, żeby robił coś w tym kierunku. Wyszukała go wzrokiem i kiedy tylko stanęła naprzeciwko jej twarz wykrzywiła się w bliżej nieokreślonym grymasie. Chłód, jaki bił z oczu chłopaka w rzeczy samej ją przerażał. Bowiem nigdy wcześniej nie spotkała się u nikogo z podobnym spojrzeniem, a Daniel był pierwszą i ostatnią osobą do tej pory, która na nią tak spoglądała. Zacisnęła usta w wąską kreskę czując jak odechciewa jej się grania, jednak nie zdążyła wynegocjować zmiany pary, kiedy Lazare wydał im dalsze polecenia a Ślizgon poleciał na ich stanowisko. Zrobiła więc to samo, czując nieprzyjemny uścisk w podbrzuszu. Rozgrzewka szła im dobrze, nawet bardzo i przede wszystkim w milczeniu. Nie odzywała się pamiętając, że muszą porozmawiać. To znaczy, nie musieli, ale ostatnim razem kiedy prawie im się to udało, Padme uciekła z sali jak szczur z tonącego okrętu. Nie umiała pozbierać myśli, by sensownie złożyć w całość te kilka kluczowych zdań, ale teraz było chyba jeszcze gorzej. Chociaż wcześniej się na tym nie skupiała, dopiero przy kolejnych strzałach zaczął się pokazywać jej brak koncentracji na celu. Było jej przykro, że osoba, która była dla niej jak brat i którą zresztą kochała jak brata w tym momencie stała się zupełnie obca. I była zła na siebie o to, że nie walczyła. Próbowała, ale ostatecznie się poddała a ich ostatnia kłótnia w tamtym okresie uświadomiła jej, że robi słusznie. Potem widziała jak bardzo się pomyliła. Ostatni strzał był wyładowaniem emocji na nieżywym obiekcie, ale czasami złośliwość rzeczy martwych nie znała granic. Zagapiła się, uderzając z całej siły głową w poręcz. W sekundzie zrobiło jej się czarno przed oczami, czując, że chyba zwymiotuje a potem ześlizgnęła się z miotły spadając na ziemię. Ostatnim co pamiętała z tych kilku sekund był fakt, że Daniel złapał ją nim zdążyła całkowicie się ześlizgnąć. Później na chwilę straciła kontakt z rzeczywistością. Dopiero potrząsanie sprowadziło ją z powrotem na właściwe tory. Otrząsnęła się, rozglądając zdezorientowana wokół. - Bardzo przywaliłam? Dużego mam guza? - spytała cicho, dotykając dłonią czoła, na którym widniał spory czerwony ślad jednocześnie z tym wykrzywiając bladą twarz z bólu. Odpowiedź jej nie zachwyciła, chociaż nie chciała teraz użalać się nad sobą. Zawsze mogła złamać rękę, prawda? Podniosła się, a kiedy chłopak wręczył jej swoją miotłę odbierając jej tę ze składzika... postukała się w głowie. Nie chciała jego miotły. Zresztą, kto jak kto, ale akurat Ślizgon znał jej małe dziwactwo i doskonale wiedział, że nigdy nie używała na zajęciach i treningach prywatnej miotły, dochodząc do wniosku, że drugiego złamania nie przeżyje. Aktualnie czekała na nową zabawkę, którą sprezentowała sobie sama pod choinkę. - Daniel, nie, weź to. Mówię po chińsku czy co? – wiedziała, że na darmo strzępi sobie język. Wróciła więc do rozgrzewki, która przybrała bardzo pechowy obrót. Chwilę później spojrzała na chłopaka, któremu teraz najwidoczniej coś się stało i szybko poleciała za nim. To, że nie mieli najlepszych relacji nie oznaczało, że totalnie to zignoruje. Zwłaszcza, że wcześniej to on ją uratował a mógł udać, że nie widzi. - Co ci jest? - zerknęła nań, stając obok. Sama mina i odzywka Ślizgona spowodowały, że wywróciła oczami a nerwy jej puściły. - Na rany boskie, nie zachowuj się jak dziecko. Pokaż mi tę rękę – prawie krzyczała, ale nie przejmując się tym faktem stanowczym ruchem ujęła go za nadgarstek. Wyciągnęła różdżkę i wycelowała w obolałą rękę. Załatwiając sprawę bólu zwykłym Asinta mulaf, Krukonka uśmiechnęła się ponuro pod nosem, za wszelką cenę unikając wzroku Daniela. - Możesz poruszyć ręką? - gdy uzyskała odpowiedź, że nie bardzo, rzuciła jeszcze Episkey, mając nadzieję, że i to zaklęcie pomoże.
Pogoda, którą obserwowała od dłuższej chwili wprawiała ją w wyjątkowo dobry nastrój. Co prawda, była to pogoda, na którą nie wyrzucono by nawet psa, ale Josephine była po prostu dziwna. Chodząc sobie po skrzydle z kubkiem kawy notowała braki w eliksirach, lekach i innych ważnych rzeczach, a potem uznała, że musi sobie zapalić, kiedy jej organizm upomniał się o troszkę tytoniu. Nie trzeba chyba mówić jak bardzo się zdenerwowała, gdy została wezwana na boisko. To, że lubiła taką pogodę nie oznaczało, że ma zamiar się pałętać po boisku do gry, której dalej nie lubiła. Ale praca to praca. Ubrała się ciepło, dopijając resztę chłodnawej kawy, po czym wyruszyła w stronę boiska odpalając papierosa po drodze. Oczywiście obrzuciła się zaklęciami odpychającymi deszcz, a jednak dalej było jej zimno. Ociągając się, w końcu dotarła na miejsce. Wyszukując w ścianie drobnego deszczu ze śniegiem nauczyciela (@Lazare Limier), podeszła do niego. - Nie mogłeś mnie wcześniej uprzedzić? Przygotowałabym chociaż kilka łóżek na wszelki wypadek - westchnęła, rozglądając się wokół. Miała wrażenie, że jak na złość wszystkie dzieci zebrane tutaj zaczęły robić sobie krzywdę, jednak zaskoczona pozytywnie ich umiejętnościami rzucania podstawowymi zaklęciami leczniczymi spowodowała, że odzyskała wiarę na resztę dzisiejszego dnia. Każda z poszkodowanych osób wyglądała na opatrzoną prawidłowo (a tymi, którzy zostali bez pomocy zajęła się sama), dlatego pielęgniarka odeszła na bok, żeby nie dostać miotłą ani żadną z piłek w łeb. W spokoju jednak obserwowała ich poczynania zastanawiając się nad ostatnim spotkaniem z Kostją, który usilnie wepchnął ją na miotłę i kazał lecieć, po tym jak wcześniej zderzył się czołem z gałęzią. Cóż, najwidoczniej nawet najlepszym się zdarza nie wycelować.
Lucy nie była mistrzem w uzdrawianiu i uleczony nos Xaviera dalej był trochę krzywy. Krukonka jednak niezbyt się tym przejęła. Jeśli chłopak będzie chciał znów mieć piękny nosek pójdzie do pielęgniarki szkolnej, która na pewno mu go naprawi. Odwzajemniła jego szczery uśmiech. Nie mogła się powstrzymać widząc zakrwawionego chłopaka, któremu najwidoczniej wcale to nie przeszkadzało i szczerzył się jak głupi. Lucy nie mogła się nadziwić jak można mieć tak dużo optymizmu. Sama na pewno nie była by w tym momencie tak szczęśliwa. Była wdzięczna w duchu, że chłopak nie ma jej za złe uderzenia. Pewnie na jego miejscu trochę by się wkurzyła. Puchon jednak najwidoczniej zaakceptował nieuniknione wypadki w sporcie, zwłaszcza tak brutalnym jak Quidditch. - Ze szkarłatem ci nie do twarzy – powiedziała widząc, że Xavier tym razem zrezygnował z wyczyszczenia się. Wyjęła z kieszeni kolejną chusteczkę i delikatnie wytarła mu krew. - Teraz od razu lepiej wyglądasz. Była całkowicie pochłonięta Puchonem i zupełnie nie zwróciła uwagi na to co dzieje się na reszcie segmentów boiska. Dopiero teraz rozejrzała się po uczniach. Najwidoczniej nie tylko Xavier został poturbowany. Zobaczyła Padme leżącą na ziemi obok jej partnera. Chciała podlecieć i sprawdzić, czy coś się dzieje, lecz zrezygnowała kiedy już profesor się nią zajął. - Tak, tak. Możemy się zamienić – przytaknęła. Przeleciała obok niego, tak żeby być po jego lewej stronie. Właśnie wtedy dostrzegła na skraju boiska nowo przybyłego chłopaka. Nawet z takiej odległości poznała @Misha Destiel. Tylko nie on. Na jego widok zawsze podnosiło jej się ciśnienie. Zacisnęła mocno ręce na trzonku miotły. Dawno go nie widziała, ale nie zapomniała tego co się pomiędzy nimi stało. Poznali się jakiś rok temu na którejś z imprez. Wypiła wtedy zdecydowanie za dużo Ognistej, a on był dla niej taki miły... Potrząsnęła głową starając się wyrzucić to z pamięci i skupić na podawaniu kafla. Jednak nie mogła się powstrzymać, gdy nagle z lewej strony nadleciał tłuczek. Już miała zamiar go odbić w niebo, gdy wpadł jej do pewien pomysł. Zamachnęła się i posłała go wprost w Mishe.
Tak, może trochę przesadzał? Znaczy, nie wydzierał się na nikogo, ani nie rzucał słów na wiatr – po prostu miał zaciętą minę i wzrok – sposób w jaki patrzył na świat, dla niejednej osoby mógłby być morderczy, tajemniczy. On sam w sobie wystarczał, by ludzie trzymali się od niego z daleka. Dlatego, jak Padme przyleciała łaskawie, zobaczyć co mogło mu się stać, zamiast zwyczajnie zareagować, zaczęła się denerwować na niego. Spojrzał na nią z uniesionymi brwiami, zaciskając zęby. Ręka nie przestawała boleć, ale nie chciał też powiedzieć czegoś… co mogłoby urazić Krukonkę. Mimo ich dość oziębłych relacji od roku, wciąż miał przebłyski zachowań z dawnych lat. Początkowo się opierał, kiedy sięgnęła po jego rękę, lecz bez słowa po chwili uległ i dał czynić czary kobiecie. Teraz, kiedy zajęta była naprawianiem jego ręki, uznał, że jest to najlepszy czas, żeby powrócić do wcześniejszych wydarzeń. Do jego zniknięcia. Do powrotu i jej ucieczką. Wszystko to było tak chujowo poplątane, że nie potrafił sobie sam z tym poradzić. Dlatego wierzył, że w tym momencie ona mu pomoże. Miał nadzieję, że tym razem nie ucieknie. - To wszystko jest tak bardzo poplątane, pomieszane… niezwykle rad byłem, że w tak piękny sposób okazywałaś przyjemność ujrzenia mnie po roku nieobecności. W tym pokoju… Czterech Pór Roku. – Czując ukojenie w ręce po zaklęciu przeciwbólowym. Spróbował ruszyć ręką, lecz przy każdej próbie czuł ból na nowo, aż syknął z jego intensywności. Następne jej machnięcie różdżką spowodowało krótki, lecz dotkliwy ból, który ostatecznie okazał się zbawienny – po nim mógł poruszać ręką bez jakichkolwiek problemów. Podziękowawszy dziewczynie jednym z jego morderczych spojrzeń, wstał i otrzepał się. Strzelił palcami, przyglądając się, niższej od niego koleżance. Czy koleżance? Nie, nie powinien jej tak nazywać. Była dla niego jak siostra, kochał ją siostrzaną miłością, której nie czuł do jego biologicznego rodzeństwa. A jednak śmierć tych osób spowodowała, że umarła nie tylko więź z Sansą i Cersei, ale także z Padmą. Nie był do końca pewien co bolało mocniej. Teraz natomiast widok Naberrie, wprawiał go w nieokiełznany gniew i zimno, które czuć było od niego na kilometr, nie pomagało w powróceniu starych relacji. Często zastanawiał się czy w ogóle coś takiego było wykonalne. Tamtego dnia nie utracił dwóch sióstr… tylko trzy.
Wyzbywając się ze stanu marzyciela, zastanawiającego się nad sensem wszystkiego, złapał z ziemi miotłę szkolną oraz kafla i bez słowa czy spojrzenia na Krukonkę, wzleciał w powietrze wrzucając piłkę z wielką siłą do jednej z obręczy. W jego głowie, każda negatywna myśl gotowała się, słyszał słodkie głosy jego sióstr, które szeptały mu „skrzywdź, zabij, zrań…, nie uciszając się ani na chwilę. Szaleństwo Daniela wracało, w najmniej odpowiednim momencie. Chciał się teraz na kimś wyżyć, przekazać swoją furię na kogoś innego, nie myśląc o konsekwencjach. Gdy ujrzał tłuczek, lecący w jego stronę, wiedział już co zrobić. Przygotował pałkę, którą wziął z ziemi, kiedy się z niej podnosił i uderzył z całą siłą, kierując kulę w jedyną znaną mu tu osobę i do której czuł tyle sprzecznych emocji, że nie potrafił funkcjonować – Padme będzie musiała się mocno wygimnastykować, bądź odbić gdzieś piłkę. Poleciał, znaleźć gdzieś na ziemi Kafel, którym wcześniej rzucił, żeby potem wrócić i nim także cisnął w jej stronę. Tym razem nie z chęcią skrzywdzenia jej osoby, a żeby po prostu wrócili do treningu. Była to jedynie rozgrzewka i jeszcze dużo przed nimi. Wystrzelenie tłuczka nie był bezinteresowną zachcianką Daniela – w ten sposób chciał też przekazać swój ból, który tyczył się z jej osobą. Przez cały rok nie pamiętał, zadurzony alkoholem, lecz teraz, kiedy zaczynał powoli wracać do ludzi, pamiętał wszystko. To co było i to co jest. I podświadomość Schweizera obwiniała Krukonkę, że ta go opuściła, poddała się, kiedy był w potrzebie. Mówią, że w takich sytuacjach rozpoznaje się prawdziwych przyjaciół. Przy nim nie było nikogo, pozostał sam, z widokiem wiszących bezwładnych ciał jego sióstr. Czy to znaczyło, że nie miał nikogo bliskiego? Można było tak rzec, tak to rozumiał. Dlatego tym bardziej cierpiał, gdyż uważał Naberrie za kogoś tak bliskiego, jak rodzina. Kochał ją bardziej niż jego jebane siostry, które teraz gniły w grobie. To najbardziej raniło chłopaka. Zazwyczaj jego nienawiść nie była bezpodstawna. Szczerze, nie zauważył, że na boisko przybyła pielęgniarka, tak samo nie wiedział, że przybyło kilku nowych uczniów. Nie to teraz było najważniejsze. Nic tak naprawdę nie było. W nim byłą pustka, ta sama pustka, którą widać było w jego oczach. Był potworem. Który pamiętał. Czy wybaczy?
Padme A. Zakrzewski
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : liczne pieprzyki i lekko widoczne piegi na policzkach
To, że Daniel początkowo się nie odezwał tylko spotęgowało jej irytację. Zresztą, fakt, że chwilę później rozpoczął niewygodny temat tak samo. Czuła się rozdarta w swoich aktualnych emocjach do tego stopnia, że stanęła jak oniemiała, nie mogąc wydusić z siebie słowa. Westchnęła więc cicho, chowając z powrotem różdżkę w bezpieczne miejsce, jednak wciąż unikała wzroku Ślizgona. - To chyba ani miejsce ani pora na tę rozmowę, nie sądzisz? - odparła wreszcie, nie wiedząc nawet jak skomentować jego słowa. Nie pamiętała dokładnie swojej reakcji z tamtego dnia, prócz tego, że była w szoku widząc go i rozmawiając z nim te pięć czy dziesięć minut, po których uciekła jak tchórz tłumacząc, że nie jest gotowa na wyjaśnienia. I to wcale nie było tak, że zostawiła go w potrzebie. Próbowała mu pomóc, próbowała poradzić, po prostu być obok, ale kiedy człowiek spotykał się z ciągłą odmową i swoistym "mów do ręki", to nareszcie dawał sobie spokój. To było całkiem naturalne a narzucanie się nie było ani w jej stylu, ani w żaden sposób by nie pomogło. Akurat on powinien to wiedzieć, znając ją od samego początku szkoły. Padme nie zwróciła uwagi, kiedy Daniel wrócił w powietrze, stojąc dalej w zamyśleniu rysującym się na jej bladej twarzy. Poruszył w jej głowie ciężki proces myślowy, wywlekanie wszystkiego z ukrytych i zakurzonych zakamarków wspomnień, co nie pozwalało jej się skupić na treningu. Zamiast kolejnego zderzenia z poręczą, czy połamaniem sobie nóg albo gorzej - kręgosłupa, wolała chyba powiedzieć trenerowi, że jest jej niedobrze i nie chce na nikogo zwymiotować. Z gotowym planem chwyciła swoją miotłę, w ostatnim momencie unikając zderzenia z tłuczkiem. Ten poległ kilka centymetrów od niej a szok jaki spowodował sprawił, że zamiast uczucia bezradności z powrotem pojawiła się irytacja. Wskoczyła na miotłę, podlatując do Daniela i jednocześnie przechwytując kafel, który również leciał w jej stronę. - Czy ciebie do reszty pogięło? - nie kontrolując za bardzo swoich słów, spoglądała na Ślizgona z wyjątkowo nijakim wzrokiem. Nie był w stanie odczytać z jej oczu niczego, a z twarzy co najwyżej złość za to, co zrobił. - Dlaczego, do jasnej anielki, rzucasz we mnie wszystkim co popadnie? Nie jesteśmy w przedszkolu, Daniel - zacisnęła zęby, z kolei jej usta przypominały teraz wąską kreskę. Mogli też wzbudzić zainteresowanie wszystkich wokół kiedy Padme tak po prostu darła się na niego, ale to nieszczególnie ją obchodziło. Nie mogła być pacyfistką, gdy ktoś bezczelnie próbował zrobić jej krzywdę.
Nie miejsce na tą rozmowę? Żadne miejsce nie było odpowiednie. - A czy mogę mieć pewność, że w innym miejscu nie uciekniesz? - Spojrzał w jej oczy z odległości, unosząc się na miotle - Jak ostatnio? Możliwe, że chciała mu pomóc, lecz nic nie potrafiło mu jakkolwiek ulżyć. I też nie pamiętał, by ktoś go chciał wesprzeć. Dlatego teraz, kiedy nie pamiętał już szczegółów, obwiniał Padmę. Nie było to zbyt rozsądne, lecz czego można spodziewać się po pełnym furii, mężczyźnie? Strzelił w nią tłuczkiem z dwóch powodów - nienawiści, do niej pałającej i też widząc co chciała uczynić, jakby nie mógł pozwolić by zaczęła zmyślać, że jest chora, ma okres i nie może ćwiczyć, cokolwiek. I chyba dobrze zrobił, bo widząc jak nadlatuje Naberrie, mimo złości, uśmiechnął się ponuro do siebie, dumny ze swoich poczynań. Trochę też mu ulżyło, kiedy widział, że Krukonka jednak uniknęła piłkę, a nie dostała nią. Przed kilkoma sekundami miał napad szału, lecz teraz powoli przechodził, pozostawiając pustkę po sobie. - Już dawno mnie pogięło. Powinnaś o tym wiedzieć, Padme. - Przeleciał kilka okrążeń wokół niej i obręcz, szybkim i zwinnym ruchem zabierając dziewczynie kafla. Teraz jej się nie przyda, skoro nie chce rzucać, a on nie chciał, żeby jego rozgrzewka wyglądała jak rozmowa w kawiarni. - Rzucam co popadnie? Nie jesteśmy w przedszkolu, jesteśmy na treningu dziecinko. - Po roku nieobecności, jego przyzwyczajenie dość ironicznego mówienia ponownie wróciło do życia. Pokazując dziewczynie, by zaczęła strzelać do obręczy, rzucił jej piłkę, a sam ustawił się przy nich, kręcąc to w tą, to w ową. - Skoro nie teraz mamy o tym rozmawiać, to na kiedy proponujesz spotkanie? Nie musisz przygotowywać się jak na randkę. - Oh, tak, na te kilka minut wrócił stary Daniel, sprzed tragedii. Czasem się zastanawiał jak taka spokojna i opanowana kobieta jak Padme, potrafiła znosić jego cynizm i ironię. Czasami potrafił się opanować i zachowywał się nawet normalnie, lecz zdarzało się to stosunkowo rzadko i tylko w czasie jakiś uroczystości. Nie można było mu jednak zarzucić złego traktowania kobiet. - Tylko teraz, skoro ja cię spróbowałem trafić tłuczkiem, nie rób tego samego mi, co? – Można było jego pytanie interpretować na dwa sposoby – mówił serio i nie chciał, by uczyniła identycznie jak on, albo druga wersja, bardziej wiarygodna: prowokował dziewczynę do działania. Trening zaczynał robić się monotonny i chyba tylko unikanie latających tłuczków potrafiłby go jakkolwiek „rozruszać”. Kiedy leciał na niego kolejny tłuczek, Padme mogła się spodziewać, że ten ponownie wystrzeli w jej stronę, lecz tym razem tego nie zrobił – wypuścił go w stronę Xaviera Whitegoda, nie zapominał, kiedy jakiś Puchon zaczynał ze Ślizgonem. Miał tylko nadzieję, że Aleksander też mu nie popuści.
Aleksander Cortez
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 194
C. szczególne : Kruczoczarne, kręcone, długie włosy (od ostatniego pobytu w szkole jeszcze dłuższe) luźno opadające. Ubrany w wszystko co wygodne i swobodne - brak garniturów. Karnacja skóry znacznie ciemniejsza. Opalił się w tym Meksyku.
Przyglądał jej się przez chwilę. Profesor mówił coś o tym, że jest dobrym graczem, w dodatku miała miotłę, z którą to nie miał możliwości by się ścigać. No ale właśnie, miotła sama nie latała. I tej myśli się uczepił Cortez. - Zaczynamy Daisy? - Rzekł uśmiechając się nie mogąc doczekać się dalszego treningu. Po chwili jak tak sobie latali, a on zaczynał doganiać dziewczynę, ta oberwała tłuczkiem od kogoś, a może to jakiś manekin? Zerknął na nią na chwilę dłuższą, chcąc się upewnić, że jest w stanie grać dalej. Wyglądało na to, że potrzebowano czegoś więcej niż tłuczka by zwalić i wykluczyć ją z treningu. Była twardą sztuką, co już mu się spodobało w dziewczynie. Nie miał pojęcia, czy to ze wściekłości, czy świadomie uderzyła nadlatującego tłuczka w jego stronę. Ale i dla niego było to o wiele za mało. Cortez przechylił się mocno w bok wykonując śrubę na miotle, przez sekundy wisząc głową do dołu, ale przez zachowany pęd znów był na górze uśmiechając się szeroko i tryumfalnie do Daisy. Kolejna nieczysta piłka zagrana przez nią tylko uświadomiła go o tym, że tłuczek był z premedytacją. - Dajesz, pokaż na co cię stać - powiedział na tyle głośno by mogła go usłyszeć. Zgarniając kafla spod nogi. Uderzyła go, noga trochę go zabolała, to z pewnością. Ale w końcu dopiero teraz poczuł, że to nie była niewinna zabawa. Miało być dzisiaj brutalnie, więc ból był jak najbardziej tutaj wskazany. Odrzucił do @Daisy Manese najmocniej jak tylko mógł, rzucając kafla nad dziewczyną, ale tak by mogła go zgarnąć. Wymagało to jednak od niej wyprostowania się i wyciągnięcia się do góry. Miało to tylko jedno na celu. Fizyka. Nie ważne jakby dobra nie była, lub jej miotła nie mknęła przed siebie. To z fizyką nie mogli wygrać, a opór powietrza z jakim teraz musiała walczyć spowodował, że on mógł wysunąć się na prowadzenie. I teraz to ona musiała podziwiać witki jego miotły.
// Wynik poprzedniej kostki mówi, że ją wyprzedził, a to chyba dobry sposób by mogło do tego dojść.
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Katherine uśmiechnęła się lekko do profesora. Jego słowa lekko połechtały ego naszej Slizgonki. Fakt, niedawno została zawodnikiem drużyny Nietoperzy, ale to tylko dlatego, że trenowała codziennie na swój sukces, chciała bowiem coś osiągnąć w życiu, a z kolei a miotle czuła się niczym ryba w wodzie. Czego nie mogła powiedzieć, gdy kazano jej pływać. Panicznie bała się wody i nie potrafiła pływać. Jej brat Brandon wiedział o tym doskonale. -Dziękuję profesorze, postaram się Pana nie zawieźć- powiedziała, a przez chwilę uśmiech nie znikał z jej ust. Ruszyła na boisko i wzbiła się w powietrze na najnowszym modelu Nimbusa 2015. Ojca stać było by zakupić jej takie cacuszko. Radziła sobie dość nieźle jednakże w pewnym momencie, nagle prawie wpadła na nią ta cała dziewczyna o brudnej krwi. Wolała nic na ten temat nie mówić, bo nie miała ochoty strzępić języka. Spojrzała na nią wściekle, ale złagodniała, gdy tylko udało jej się uniknąć uderzenia ze strony manekina. Uważała, że poszło jej wyjątkowo dobrze, jak na pierwsze zadanie, chociaż potraktowała to jako rozgrzewkę.
//przeprasam za krótki post.
Naeris Sourwolf
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 167 cm
C. szczególne : Tatuaż anielskich skrzydeł na plecach
Naeris obserwowała zachowanie innych uczniów, którzy najwyraźniej już zdążyli się trochę ze sobą posprzeczać. Całkiem łatwo przychodziło jej odczytywanie uczuć ludzi, co okazało się bardzo przydatne w życiu. Nie miała ochoty podchodzić do nikogo, także oglądała manekiny i pozostałe wymyślne przeszkody. Najwyraźniej Limier postanowił ich wykończyć. Krukonka liczyła jedynie na to, że wróci z paroma siniakami, a nie, dajmy na to, bez ręki. A największą nadzieję miała na indywidualne ćwiczenia ze zniczem. Mogłaby się w pełni skupić na swoim zadaniu. Na rozgrzewce aż się cała zaczerwieniła z wysiłku, ale uznała, że to dobrze. W końcu Naeris zależało na tym, by wypaść jak najlepiej. Popisywać się nie umiała, ale dowieść, że jest warta miejsca w drużynie, zamierzała. Poczekała na słowa profesora, sprawdzając witki w swoim Nimbusie, aby poprawić te, które odstawały, ale takich nie znalazła. Miało być perfekcyjnie, więc będzie. Starała się w to uwierzyć, kiedy usłyszała o parach. Może będzie z jakimś bardzo dobrym zawodnikiem, który jej pomoże i udzieli rad, co do gry. Tymczasem z trudem skojarzyła, że to ona jest tą "kobietką lecącą na pana od pałek". Merlinie, co za suchy humor. Jeszcze zabrzmiało to tak bardzo dwuznacznie, a nawet trójznacznie. Mimo wszystko nawet się ucieszyła. Co nie zmienia faktu, że już zrozumiała, że pochodzą z dwóch różnych światów. Właściwie to byli jak ogień i woda. Naeris wolała przestrzegać zasad, choć także nie zawsze... I raczej robiła za grzeczną, szarą myszkę, która stara się nie wychylać. Natomiast Cassie... Cassie wydawał się na pierwszy rzut oka trochę zbzikowany. I może przez to tak szybko polubiła go Krukonka. Chociaż może to też ten akcent. - Może innym razem, jest mi bardzo wygodnie. - odparła, unosząc wysoko podbródek. - Zastanawiam, czy przydzielił nas do siebie, bo zobaczył, że ze sobą rozmawialiśmy. - zmarszczyła czoło, choć to nie było istotne w tamtej chwili. Za wszelką cenę starała się wyglądać pewnie na Nimbusie, który ułatwiał to zadanie. Może i nie latała nim zbyt wiele... właściwie to prawie wcale, ale nie musiała od razu sprawdzać wszystkich jego możliwości i wyciskać z miotły jak najwięcej. - Ciekawe, czy w skrzydle szpitalnym nam na to pozwolą. - zapewne Cassie nie dbał o to, ale Naeris tak. W końcu ten niebieski krawat jednak nie był tak kompletnie znikąd. Wzięła pałkę do ręki, czując, że nie jest przyzwyczajona do takiego ciężaru. Ogólnie na pałkarza się nie nadawała. Sourwolf ogarnęły wątpliwości. Dodatkowo za parę miała kogoś, kto wydawał się stworzony do posyłania tłuczków w głowę innych ludzi. Natomiast Naeris nawet gdyby przypadkiem w kogoś trafiła to jeszcze poleciałaby go przeprosić. Może i Tiara przydzieliła tę dziewczynę do Ravenclawu, ale serce miała równie życzliwe i dobre, jak niejedna Puchonka. - Powodzenia! - rzuciła jeszcze, wzbijając się wyżej. Uwielbiała to uczucie, kiedy oddalała się od ziemi i wszystkiego na dole. Przed sobą miała jedynie przysłonięte deszczem i śniegiem niebo. Chłodny wiatr ciął policzki dziewczyny i targał jej jasnymi włosami we wszystkich kierunkach. Musiała mocno się skupiać, żeby dostrzec tłuczki. Początkowo tylko ich unikała, wykonując drobne, ostrożne piruety. Nimbus latał bardzo płynnie, wręcz delikatnie w rękach dziewczyny, jak gdyby sam się dostosował do jej stylu. Naeris czuła, jak tłuczek musnął jej policzek i zrozumiała, że czas zacząć działać. Zacisnęła palce na pałce i parę razy trafiła w rozwścieczoną piłkę. Poczuła ból w łokciu, gdy posłała kolejną prosto w ciemne niebo. Szata podwinęła jej się tak, że niemal zasłoniła twarz dziewczynie. Odgarnęła ją i zerknęła na Casa, żeby sprawdzić, czy wszystko w porządku. Był taki odważny, pełen szaleństwa w tym, jak latał. Na pierwszy rzut oka widać było, że robi to co kocha najbardziej. Naeris przez chwilę wpatrywała się w tę śmigającą postać, pilnując jednocześnie, żeby mnie oberwać znienacka. Wtedy przeszedł ją gwałtowny dreszcz, gdy niebo rozświetlił piorun. Poczuła nagły napływ zimna, które wdzierało się pod płaszcz dziewczyny. Utrzymała się na Nimbusie, znosząc kolejną falę opadów, ale dostrzegła, że Cassie ma problem. Podleciała więc do niego szybko, ale najwyraźniej szybko opanował sytuację. - Żyjesz? - krzyknęła tylko, poprawiając sobie gogle. - Swoją drogą idzie ci świetnie. - dodała, mając nadzieje, że w miarę wyraźnie. Zawróciła ku wydzielonej im części. W końcu tłuczki nie zamierzały dawać im ani chwili wytchnienia. Dziwne, że jeszcze się trzymała.
kostka 5
Ostatnio zmieniony przez Naeris Sourwolf dnia Sob 17 Gru 2016 - 18:24, w całości zmieniany 1 raz
Lope podróżował całkiem sporo, ale nigdy w tereny o tak chłodnym klimacie. Często zwiedzał Rzym z rodzicami, zaznajamiał się z innymi czystokrwistymi rodzinami w Grecji czy nawet w Afryce, gdzie przebywał w Egipcie. Musiał zapoznawać się z wysoko postawionymi ludźmi, którymi w przyszłości miał zarządzać, podobnie jak jego ojciec. Kiedyś nawet to lubił. To całe odgrywanie arystokraty, egoistycznego narcyza. Rola Lope przeniknęła do niego samego, sprawiając, że niemal zapomniał o tym, co naprawdę jest ważne. Nie sława czy pieniądze, których braku nie przywykł odczuwać. Znajomości w Calpiatto z pewnymi osobami lepiej uświadomiły Hiszpanowi co liczy się w życiu bardziej niż galeony, znane nazwisko, pozycja kapitana... Tylko, że teraz wszystko się zmieniło. Oboje, Lope i Caramelo, byli tego świadomi. Tylko inaczej do tego faktu podchodzili. - Nie, do tej obok. - mruknął sarkastycznie, skupiając wzrok na swoim wysoko sznurowanym bucie, którym podłubał chwilę w miękkiej, rozlazłej ziemi. Oczywiście, były jakieś dziewczyny w pobliżu, ale Lope nawet nie podniósł na nie wzroku. Nigdy nie interesowali go ludzie, z małymi wyjątkami. Właśnie jeden widział przed sobą i zastanawiał się co zrobić, żeby nie uciekł. Bo przecież mogła nie mieć ochoty się z Hiszpanem męczyć, bo był świadom, że rozmowa z nim rzadko należała do przyjemnych. Potrafił być bardzo irytujący i arogancki, więc niewielu ludzi zdołało z nim wytrzymać. - Oczywiście, że sobie poradzisz, przecież jestem przy tobie - powiedział z delikatnym uśmiechem błąkającym się na wargach, nie na tyle szerokim, żeby ujawnił dołeczki w policzkach chłopaka. Zawsze miał wrażenie, że Caramelo źle interpretuje jego słowa, ale doszedł do wniosku, że kobiety tak mają. Słyszą to, co chcą słyszeć. I jakoś nie uwierzył, że znalazła się tu "przez aurę". W końcu każdy normalny człowiek wolałby zaszyć się teraz w ciepłym łóżku i nie wychodzić dopóki nie pokaże się słońce. A wiedział, że Miramon wolała lżejszą pogodę, w końcu pochodzili z tego samego kraju. Dostrzegł, że dziękuje mu wzrokiem za zaklęcia, co go w pełni zadowoliło. Lope mimo wszystko wolał, żeby nie trafiła z zapaleniem płuc do skrzydła szpitalnego. Kogo by wtedy męczył swoją obecnością? Kogo ironii mógłby słuchać? W czyje granatowe oczy by się wpatrywał? Po prostu lepiej się czuł z pewnością, że przynajmniej się nie pochoruje. Choć jakichś urazów się spodziewał po dzisiejszym treningu. Dlatego zamierzał pilnować dziewczyny. W końcu nie była tak doświadczona jak on. - Och, mój idealny wiek niedługo przeminie, muszę się pospieszyć. - zmartwił się, spuszczając wzrok na swoją miotłę, którą nieomal stracił. Rzucił niezbyt miłe spojrzenie nauczycielowi, który zajmował się jakąś dziewczyną ze Slytherinu. Obserwował też, jak Caramelo przywołuje sobie miotłę, której stan ukłuł oczy Mondragona. Merlinie drogi, jak można było tak zaniedbywać szkolne miotły? Nie mógł tego pojąć. - Zdecydowanie. Co my tu właściwie nadal robimy? Tyle szkół magii jest na świecie. - wymamrotał, a wtedy nauczyciel postanowił ponownie ich zbesztać za nie wiadomo co. Lope z drobnym zaskoczeniem obserwował, jak Caramelo chowa się za niego. - Zależy w jakim sensie. - odparł powoli, zerkając do tyłu z rozbawieniem. Czasami robiła rzeczy o których Lope nawet by nie pomyślał. Nie ucieszyły go jakoś te punkty dla zielonych, bo do Pucharu Domów podchodził z dużą dozą obojętności. - Gwiazda? - powtórzył, unosząc wysoko jedną brew. Miał już zamiar kompletnie zignorować polecenie Lamera i po prostu stanąć gdzieś przy torze przeszkód. Ale to właśnie jego wybrał na prowadzącego, specjalnie robiąc mu tym na złość. Tak się chcesz bawić? No to dobrze. Lope nie znosił być w jakikolwiek sposób poniżany, więc chęć zemsty jakoś sama tak rozkwitła w jego głowie. Nie ćwiczył jednak leniwie. Przyłożył się, chcąc jak najlepiej przygotować do piekła, jakie rozpęta się tam na górze. Zdawał sobie sprawę z tego, że niektórzy uczniowie mogą stanowić niezłą konkurencję. A utracić dobrej reputacji po poprzednim meczu nie zamierzał. Zerkał na rozgrzewce na Miramon, która pasowała do nich jak osioł do grupy pięknych mustangów. Pokręcił głową, naprawdę zastanawiając się, jak sobie poradzi. - Nienawidzę go. - jęknął w końcu, nie na tyle głośno, żeby Lamer go usłyszał. Zaraz jednak zorientował się, jak mogłaby to odebrać Hiszpanka, więc przeczesawszy palcami ciemne włosy dodał szybko: - Oczywiście, nie chodzi o to, że jestem w parze z tobą. Po prostu ten koleś mnie wkurwia. Kiedy zbliżyła się do niego wyjątkowo blisko złapał ją za rękę. Nie wiedział czemu to zrobił, ale złączył swoje palce z jej palcami. Miała dużo cieplejszą dłoń, ogólnie zdawała się być cieplejszą osobą niż Lope. - Bywam pamiętliwy, Caramelo. - odparł z uśmiechem, pozwalając by te słowa zawisły w powietrzu. Cofnął swoją dłoń, odtwarzając sobie jeszcze raz w myślach moment, kiedy oddech dziewczyny ogrzał jego policzek. Patrzył, jak odlatuje i westchnął z niedowierzaniem. Wziął dwie pałki, widząc, że nie zamierza zawrócić. - Łap. Wiesz, tym się odbija te szybkie, twarde piłki. - powiedział kpiąco, bo nie mógł sobie tego odmówić. - Szkoda, jakby twoja twarzyczka ucierpiała. W końcu mogli zacząć. Lope wzbił się wysoko w górę na próbę, chcąc poczuć wiatr bijący w jego twarz. Krople deszczu unikały chłopaka, podobnie jak śnieg. Mógł spojrzeć na całe boisko z góry, dopiero później podleciał do Caramelo. Nie oszczędzał się, wkładając w każde podanie jak najwięcej staranności. Nie tylko dlatego, że robił to dla siebie, żeby w następnym meczu być najlepszym, ale też dla Hiszpanki. Musiał wyjątkowo ostrożnie z nią współpracować, co traktował trochę jak nauczanie młodszego, niedoświadczonego gracza. Zdecydowanie nie stanowiła żadnego wyzwania dla Lope, który więcej uwagi poświęcał manekinom. Parę razy ledwo wywinął się tłuczkom, robiąc w ostatniej chwili zwrot lub beczkę. Nie zamierzał się popisywać, dlatego odpuścił sobie różne akrobacje w powietrzu. Wszystko szło w miarę sprawnie. Był nawet zadowolony z Caramelo, która się starała. Kiedy nagle usłyszał krzyk. Nie skupił się wystarczająco na tym, co robi dziewczyna i wszystko stało się zbyt szybko. - Caramelo! - zawołał, zapominając o tym, że przecież tak zależało mu na masce obojętności. Ale myśl, że coś mogło stać się Hiszpance, sprawiła, że serce zaczęło bić Lope szybciej niż dotychczas. Zawrócił miotłę tak gwałtownie, że sam prawie z niej spadł, po czym pomknął ku spadającej Krukonce. Nie przewidział jednak tego, że on także oberwie. Mondragon poczuł nagły, promieniujący ból w dole nogi. Zgiął się natychmiast na miotle, zaciskając zęby, żeby nie wrzasnąć. Tłuczek rąbnął go w kostkę tak, że miał ją już na pewno potrzaskaną. Powtórzył imię dziewczyny, podnosząc wzrok, żeby zobaczyć, czy dała radę się utrzymać. Oddychając głęboko wyrównał lot, zaciskając co chwila mocno oczy, w których pojawiły się łzy. Odwrócił się od dziewczyny i zleciał na dół, straciwszy poczucie równowagi tuż przy ziemi. - Kurwa mać - zaklął po hiszpańsku głośno, kiedy położył się na mokrej trawie. Wilgoć i chłód działały na chłopaka kojąco, choć nadal dużo silnej woli wkładał w to, żeby nie zwinąć się po prostu w kulkę. Nawet nie miał ochoty patrzeć na swoją kostkę.
No dobra, może naprawianie nosa Xaviera w wykonaniu Lucy nie było aż takie świetne, jak wyraził to swoim słowami, dziewczyna okazała się jednak bardzo koleżeńska, więc nie chciał sprawić jej nawet najmniejszej przykrości. Ucieszył się jednak w duchu, kiedy zobaczył, że panna Leblanc zawitała do nich na boisko. Po treningu podleci do niej i poprosi o małą korektę. No, chyba że dostanie tak jeszcze kilka razy i nawet najlepsza pielęgniarka nie będzie mogła mu pomóc. Xavier starał się być optymistą, to prawda, lecz tutaj chodziło jeszcze o coś innego. To był sport, ruch, dreszczyk emocji, rywalizacja, adrenalina. Wszystko to uwielbiał w Quidditchu, więc grając, reagował jak typowy facet. W momentach jak ten, ból i krew są czymś równie nieważnym, co mucha latająca wokół głowy - przeszkadza, ale da się wytrzymać. Ucieszył go za to fakt, iż odrobina jego entuzjazmu udzieliła się treningowej partnerce. Słysząc jej słowa, otworzył szeroko oczy w udawanym zdziwieniu. - W takim razie dobrze, że nie trafiłem do Gryffindoru - powiedział żartobliwie, nawiązując do wspomnianego przez Lucy szkarłatu i tego, że w ogóle nie pasuje do Whitegoda. Potem dziewczyna wyciągnęła drugą chusteczkę, sama zaczęła wycierać mu krew z twarzy i wtedy zdziwił się naprawdę. W pierwszym odruchu drgnął na miotle, lecz od razu po tym pozwolił jej zrobić, co zamierzała. Gest Krukonki mile go zaskoczył, sprawiając, że w tamtej chwili spojrzał na nią przez zupełnie nowy pryzmat. Gdy tak wychylała się w jego stronę i wycierała krew, mógł o wiele lepiej i bliżej przyjrzeć się jej, i może to głupie, ale uświadomił sobie, jaka jest ładna, nawet w tej pogodzie, ekstremalnej sytuacji i w przemoczonym stroju do Quidditcha. Szybko jednak odegnał te myśli. Dziewczyny takie jak Lucy zawsze miały chłopaka, a on nie chciał w żaden sposób jej zniechęcić do siebie. Podziękował ciepłym uśmiechem i przeleciał na drugą stronę, gdyż Lucy rzeczywiście chciała się zamienić. Już myślał, że wrócą do treningu, gdy coś odwróciło uwagę dziewczyny. Odwróciło bo odwróciło, lecz nie na tyle, by nie zobaczyła nadlatującego tłuczka. Xav ze zgrozą obserwował, jak Lucy posyła piłkę w stronę przybyłego chłopaka. Skrzywił się. - Ouć... Teraz mam pewność, żeby nie zachodzić ci za skórę. - Dostał od niej już raz, lecz kaflem, a to zupełnie dwie różne rzeczy. Może ten cały trening z taką ilością tłuczków nie był dobrym pomysłem? No bo wszyscy co chwilę byli nokautowani, przerywali trening, wracali, znowu coś się działo i tak w kółko... Przez to wszystko tak naprawdę zabrakło najważniejszego - samego treningu. No ale... przynajmniej mogli wyćwiczyć swoją czujność do maksimum.
Jako dobra i sumienna pielęgniarka spoglądała po dzieciach wiszących w powietrzu ze swojego ukrycia. Paliła spokojnie papierosa, zabierając się w zasadzie za kolejnego, kiedy ujrzała jak jedna z par ląduje na ziemi. Nie za bardzo wiedziała czy już ma biec na ratunek, czy jeszcze żyją, jednak po chwili znalazła się tuż obok @Lope Mondragón i jego koleżanki. - Nic wam nie jest? - spytała. Dziewczyna wyglądała na całą, lecz kostka chłopaka puchła w oczach. Na Josephine nie zrobiło to w zasadzie szczególnego wrażenia; wyjęła różdżkę i w paru ruchach najpierw uśmierzyła ból a potem poradziła na skręcenie. - A podobno sport to zdrowie.. - mrucząc do siebie pod nosem upewniła się, że noga była sprawna, po czym wróciła w swoje bezpieczne miejsce powracając do dalszych obserwacji.
Jeśli ktoś nie ma ochoty czekać do ewentualnej interwencji pielęgniarki tylko zaryzykować, MUSI rzucić kostkami:
KOSTKI DO LECZENIA ZŁAMAŃ/ZWICHNIĘĆ/URAZÓW KOŃCZYN: 1,6 - zaklęcie jakimś cudem powiodło się; 2,3 - prawie się udało, jednak efekt końcowy przyniósł więcej szkód niż korzyści; musicie poczekać na pielęgniarkę 4,5 - zaklęcie nie udało się a poszkodowany czuje ogromny ból
KOSTKI DO LECZENIA KRWAWIEŃ Z NOSA, GUZÓW, LEKKICH POWIERZCHOWNYCH OBRAŻEŃ: parzyste - udało się nieparzyste - nie udało się
Jeśli chodzi o tylko i wyłącznie chwilowe uśmierzanie bólu - załóżmy, że każdy umie to zrobić; Plus jeśli ktoś chce interwencji pielęgniarki proszę o oznaczenie mnie przez @".."
Spoglądając na wszystkich uczniów, mógł z zachwytem przyznać, że rozgrzewka trwała w najlepsze i pewne kontuzje nie były dla niego zaskoczeniem. Wiedział, że będą gorsi gracze, którzy nie dadzą sobie rady, tak samo jak i wierzył, że przyjdą Ci uczniowie, w których była cała jego nadzieja do stworzenia jakiegoś sensownego składu w Quidditchu. Podrzucając pałką, będąc jednocześnie gotowy na każdą ewentualność, chodził po boisku, sprawdzając co się dzieje i czy Ci, co upadli, są w stanie dalej trenować. Rozgrzewka ta, miała być też pewnego rodzaju sprawdzianem wytrzymałości, zręczności i skupienia nad wieloma rzeczami. Szybkie reakcje, to Lazare chciał wpoić swoim uczniom, gdyż ta umiejętność była bardzo potrzebna do Quidditcha. Widok pielęgniarki bardzo go uszczęśliwił, nie interesował go jej nastrój, wiedział, że pani Leblanc mimo pewnych zgryzów i lenistwa, potrafi się zająć rannym. A po to tu jest. Zaczęli oboje krążyć po boisku, zgarniając rannych uczniów i stawiając ich na nogi. Limier był też w stu procentach gotowy na pewną ewentualność, która nastąpiła – tłuczek został wykierowany w jego osobę, przez co, musiał go odbić. Nie sprawiło mu to jakiegokolwiek problemu, nie słuchał też dziwnych wyjaśnień Gryfonki, posłał jedynie tłuczek w powietrze. Nie wycelował w nikogo, już wystarczająco uważali, że faworyzuje uczniów. Uśmiechnął się jedynie do dziewczyny, co chyba wzięła sobie do serca to, że posłała tłuczek w nauczyciela. Ostatnie z przykrych zajść dotyczyło jego faworyta, pana Lope. W duchu uśmiechał się szeroko, widząc go leżącego na trawie i coś tam jęczącego pod nosem. Jednakże, był nauczycielem, więc zamierzało się nim zająć. Już miał się przyglądać jego kostce, kiedy pojawiła się błyskawicznie pielęgniarka szkolna, która niewątpliwie uleczy chłopaka lepiej niż on. Lazare w tym czasie postanowił, że czas rozgrzewki się skończył i mogli zająć się dalszymi etapami. W międzyczasie ucieszył się, że przyszedł i kolejny uczeń, który nie załapał się jednak na rozgrzewkę, dlatego rzucił mu by zrobił parę okrążeń, rozgrzał mięśnie i stawił się na zbiórkę, którą w tym momencie zwołał. Jak wszyscy uczniowie stali już przed nim, zaklęciem pogłośnił sobie głos i wymówił następujące instrukcje: - Skończyliśmy rozgrzewkę, niektórzy lepiej, drudzy gorzej, jednakże nikt nie umarł, z czego jestem niezmiernie dumny. Teraz czas na normalny trening. Jest was piętnaścioro, jeśli mnie oczy nie mylą. Dlatego zagramy składy nierówne, w jednej drużynie będzie osiem osób, w drugiej siedem. Gracie do złapania znicza. Zasady te same co podczas zwykłego meczu, tłuczków będzie pięć, nic się nie zmieniło. Możecie sobie jeszcze bardziej dogryźć, jeśli ktoś nie rozumie o co chodzi w tym treningu to już tłumaczę – skupiam się na waszym refleksie i zdolności podejmowania szybkich decyzji. Tego oczekuje w pierwszej kolejności, dlatego weźcie się w garść i niech lepsza drużyna zwycięży! – Zakończył zaklęciem i jednym machnięciem różdżki wszystkie manekiny i przeszkody zniknęły, tłuczki upadły na ziemie bezwładnie. Uczniowie złączyli się szybko w drużyny, znicz wyleciał, Lazare rzucił kaflem do góry, jednocześnie rozpoczynając mecz. W tym samym czasie, tłuczki ożywiły się, lecąc już w stronę pierwszych napotkanych graczy. Ze względu na mniejszość graczy w drużynie nr 2, właśnie ta drużyna zaczyna rozgrywkę.
Kostki: Uwaga! Stanowiska wybieramy, dostosowując się do reszty tzn. jeśli już ktoś wziął szukającego, to możesz wziąć drugiego, do drugiej drużyny. Natomiast, jeśli oba te miejsca będą zajęte, musisz wybrać inne. W drużynie nr 1 będzie trzech pałkarzy, w drużynie nr 2 będzie ich dwoje.A i w ogóle, Wesołych Świąt tak btw!
Ścigający:
Ściągający drużyny,która została wylosowana przez sędziego, rozpoczyna mecz. Rzuca JEDNĄ kością. 1 I 6 → rzut do pętli drużyny przeciwnej 2 I 4 → podanie do innego ścigającego z własnej drużyny 3 I 5 → zabranie kafla przez ścigającego z drużyny przeciwnej
Jeśli kafel przejmie jakikolwiek ścigający to cały cykl się powtarza, aż do próby trafienia do pętli ( wyrzucenie 1 lub 6).
Obrońca:
Rzuca on JEDNĄ kostką, po czym podaje do ścigajacego swojej drużyny. LICZBA PARZYSTA → obrona LICZBA NIEPARZYSTA → gol dla drużyny przeciwnej
Pałkarz:
Pałkarz może opublikować posta co trzy wypowiedzi SWOJEJ drużyny. Rzuca JEDNĄ kością. 1 I 6 I 4 → uderzenie zawodnika, który aktualnie jest w posiadaniu kafla, a także przejęcie tego kafla przez ścigającego drużyny pałkarza, w przypadku obrońcy, piłka wpada do pętli. W przypadku strzału, ścigający, bądź obrońca, muszą rzucić ponownie kostką → 1,5 – piłka trafiła cię w rękę, która zaczęła bardzo boleć i nie możesz ją ruszać – jest złamana; 2,3 – piłka trafia cię bark, lecz ty, sprytnym ruchem odpychasz ją, przez co ból jest mniej intensywny; 4,6 – piłka uderza Cię w udo, na którym pojawia się ogromny siniak, który boli przy jakimkolwiek ruchu. 2 → podanie do drugiego pałkarza (wtedy drugi pałkarz może powtórzyć czynność od razu - bez czekania na trzy posty) lub przerzut (jeśli drugiego pałkarza nie ma) 3 I 5 → pudło
Szukający:
Szukający publikuje posta co trzy obojętnie czyich wiadomości. Zaczyna szukający drużyny, która nie zaczyna meczu. Rzucają oni DWOMA kościami. Znicz zostaje złapany, a mecz zakończony, jeśli wypadną dwie takie same liczby.
Kod:
<zg>Wybrana rola:</zg> <zg>Kostki:</zg> <zg>Drużyna nr 1/2</zg>
zaczyna pierwszy ścigający z drużyny nr 2, który odpisze pod tym postem.
Aleksander Cortez
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 194
C. szczególne : Kruczoczarne, kręcone, długie włosy (od ostatniego pobytu w szkole jeszcze dłuższe) luźno opadające. Ubrany w wszystko co wygodne i swobodne - brak garniturów. Karnacja skóry znacznie ciemniejsza. Opalił się w tym Meksyku.
Jak się spodziewał. To nie był ich prawdziwy trening lecz dopiero początek zajęć i planów mężczyzny. Powrócił więc na ziemię kiedy to trener ich wezwał. Zszedł z miotły i oparł na niej prawie cały swój ciężar. Nie był zmęczony, lecz noga nadal go bolała po tym jak oberwał od Daisy kaflem. Dał jej więc odpocząć i wysłuchując kolejnych poleceń, a także reguł nie zamierzał czekać i się długo zastanawia Znów wskoczył na miotłę i w zasadzie odleciał już stojąc na podpórce jedną stopą krzycząc jeszcze jedynie: - Szukający! - Po czym pomknął przed siebie jak szalony, powód był prosty. Znicz dopiero co wyleciał więc nie mógł odlecieć daleko. Z tego powodu wybral taką pozycję z drużyny zaczynając szukać już złotego znicza
Kiedy okazało się, że pokonywanie torów przeszkód i walka z tłuczkami to jedynie przedsmak ich treningu, Xavier ucieszył się jeszcze bardziej. Nie było nic złego w ich wcześniejszych ćwiczenia, tak jak się domyślił - profesorowi chodziło o doskonalenie ich refleksu, dobrze jednak było rozegrać sobie zwykły mecz. Prawie zwykły, bo z pięcioma tłuczkami. Whitegod nie musiał zastanawiać się nad swoją pozycją w grze. Nie było sensu by grał jako pałkarz czy szukający, skoro w drużynie ich domu był ścigającym. Wiedział też od razu, do której drużyny przystąpić - oczywiście do tej z mniejszymi szansami na wygraną, czyli do drużyny drugiej. Dzięki temu trening będzie bardziej owocny, a zwycięstwo - jeśli nastąpi - o wiele przyjemniejsze. Nie ma nic nudniejszego od folgowania samemu sobie. Według Xaviera dobry sportowiec powinien sam stawiać sobie wyzwania. - Ścigający w drugiej drużynie! - zgłosił się do profesora, po czym tak jak sekundę wcześniej Aleksander, wzbił się w powietrze. Jego drużyna zaczynała. Gdy pozycje zostały ustalone, wszyscy unieśli się nad boiskiem i ustawili, mecz w końcu mógł się rozpocząć. Profesor Limier gwizdnął i piłki poszły w ruch. Xavier chwycił mocno kafla, lokując go w zgięciu prawej ręki. Poszybował przed siebie, kierując się w stronę obręczy bramkowych przeciwnej drużyny i modląc się w duchu, by pałkarze w jego drużynie okazali się skarbami światowego Qudditcha - pięć tłuczków w grze to już nie żarty. Nagle ktoś z przeciwników wzleciał tuż przed nim i Whitegod musiał wyhamować. Wiedział, że jest już za późno na akcję omijania, rozejrzał się więc i rzucił kafla do drugiego ścigającego z jego drużyny.
Lucy uśmiechnęła się lekko do Xaviera wycierając mu twarz chusteczką. Była lekko zdziwiona, gdy chłopak na początku się odsunął i jakby... wzdrygnął. Nie chciała go do siebie zniechęcać, a tak się właśnie poczuła. Gdyby wiedziała co sobie teraz myśli pewnie by zachichotała. Nie sądziła, że jest dziewczyną, która mogłaby wzbudzać takie uczucia. Raczej uważała samą siebie za dość przeciętną. Nie specjalnie ładną. A już na pewno nie taką, która mogłaby wprowadzać kogoś w zakłopotanie. Gdy tłuczek dotarł do upragnionego celu - barku Mishy - Lucy triumfalnie się uśmiechnęła i posłała dumne spojrzenie Xavierowi. Niech podziwi jakiego ma świetnego cela. Trafić w taką dupę wołową z tak długiej odległości to talent. Najchętniej jeszcze wyrzuciłaby ręce w górę i zakrzyknęła, lecz powstrzymała się. To mogłoby za bardzo zwrócić uwagę nauczyciela. Spojrzała badawczo na Lumiera, lecz ten najwidoczniej za bardzo pochłonięty był kolejnym wypadkiem. - Spokojnie. Na razie możesz czuć się bezpiecznie – powiedziała i spojrzała mu w oczy, lekko wzruszając ramionami. - Wystarczy, że nie będziesz największym dupkiem w Hogu. Nie miała zamiaru go przestraszyć, czy coś w tym rodzaju. Czekała, aż będzie mogła zemścić się na Krukonie, a dzisiaj nadarzyła się idealna okazja. Tyle osób już zostało znokautowanych, że mogła to łatwo zrzucić na przypadek i nie dostać za to minusowych punktów. Gdy już skończyli zadanie zleciała z ulgą na ziemie mając nadzieje, że to koniec piekielnego treningu na dziś. Rzuciła miotłę i kij tak jak stała i wyciągnęła z kieszeni paczkę fajek. Wsadziła sobie papierosa do ust i już miała go odpalić, gdy nauczyciel oznajmił, że to dopiero rozgrzewka. Dopiero? Czy on przeoczył co się właściwie stało? Nie zauważył, że już polała się krew? Rzuciła mu mordercze i ze smutkiem schowała papierosa do paczki. Podniosła wcześniej rzucone rzeczy i wzbiła się w powietrze. - Pałkarka – powiedziała, tak żeby wszyscy usłyszeli. Nie musiała się długo zastanawiać nad pozycją, na której chce zagrać. Skoro już raz tak ładnie trafiła, to będzie chyba najlepszy pomysł. Wybrała drużynę, w której był Xav i poleciała na odpowiednią stronę boiska. Gdy już wszyscy się ustawili, przystąpiła do ataku. Podleciała do najbliższego tłuczka i odbiła go w stronę zawodnik z przeciwnej drużyny. Niestety nie trafiła i piłka minęła go dokładnie o włos. Zaklęła pod nosem.
Najwyraźniej i jej dawny przyjaciel miał dzisiaj nieco lepszy humor niż przy wcześniejszych spotkaniach, więc Candy nie mogła tego zaprzepaścić. Kłótnia w taka pogodę nie wydawała jej się ani trochę kusząca. Stała przed Hiszpanem chwilę, nie wiedząc, co teraz powinna zrobić. To była ta chwila, którą powinni zagospodarować sobie sami, ale w przeciwieństwie do innych ludzi, nie mieli o czymś rozmawiać. Wszystkie potencjalne tematy dotykały przeszłości. Uniosła brew, spoglądając na Lope. Aha, czyli jednak najlepiej powiedzieć kobiecie, że facet zawsze ją uratuje. – Dziękuję za wiarę we mnie – odparła. Jej uśmiech przychodził o wiele łatwiej, chociaż częściej był fałszywy niż szczery. Jednak niewiele osób potrafiło go przejrzeć, jako że lata temu stał się jej prawdziwym uśmiechem. – Liczę na to, że jak będę spadała, to w ostatniej chwili mnie złapiesz – rzuciła jeszcze zaczepnie. Nie, nie oczekiwała, że ktokolwiek będzie ją ratował. Ludzie byli zbyt egoistyczni, a jeżeli robili coś dla kogoś, to zawsze oczekiwali rekompensaty w takiej lub innej postaci, a Candy nie chciała być zależna od nikogo. – Myślę, że niektórym wolno umrzeć później – powiedziała z pobłażliwym uśmiechem. Nie licząc życiowych porażek, nikt nie powinien tak szybko tracić życia. Zanim rozpoczęli trening, zdążyła jeszcze tylko markotnie mruknąć, że nie wie, co ją skłoniło do przyjścia do Hogwartu. Najwyraźniej dzisiaj zadziwiała Ślizgona na każdym kroku. Miłą rozmową, wdzięcznością i jeszcze tą chęcią ukrycia się przed światem, za… kimś, kogo tak po prawdzie nienawidziła. Pewnie też ta miotła – która dla Candy była zwykłą miotłą – zadziwiała Hiszpana. Ale to już przez to, że w ogóle jeszcze takie trzymają w szkole. Spojrzała sceptycznie na Lope. Jasne, bo na pewno nie przeszkadzało mu, że trafił na taką niemotę jak Hiszpanka. W ogóle nie było na co narzekać. Najwyraźniej profesor zdążył ocenić jej umiejętności i stwierdził, że zabawnie będzie trochę się nad nią poznęcać, a przy okazji zabrać całą przyjemność dobremu sportowcowi. Wzdrygnęła się mimowolnie, gdy Lope złapał ją za rękę. Zrobił to niespodziewanie, ale nie chodziło tylko o to. Candy nie wierzyła, że chłopak w ogóle może to zrobić, że chciałby to zrobić. Zwykle od siebie stronili, więc gest ten jeszcze bardziej ją zdziwił, przestraszył. Może, gdyby tylko ją trącił, odebrałaby to inaczej, ale wyraźnie czuła, jak splata ich palce. W tej chwili tak bardzo brakowało jej słów, że jedyne, co mogła zrobić, to odlecieć z zawstydzeniem i z tego wszystko zapomnieć nawet pałki (a podobno startowała na pałkarza). Każda szczęśliwa chwila musiała zostać zwieńczona porażką. W przypadku Candy nie było wyjątków, więc po meczu będzie mogła sobie do woli wyrzucać, jaką to zaślepioną idiotką się okazała. Myślała, że nie będzie tak źle, a okazało się jeszcze gorzej. Uderzenie na chwile ją zamroczyło i najwyraźniej hamowała półświadomie, może to za sprawą tego, że usłyszała, jak ktoś ja woła. Tak, jakby ten głos chciał jej pomóc. Obudziło to w niej ochotę na zobaczenie twarzy tej osoby, dlatego – mimo że straciła pałkę – wyratowała chociaż siebie. Chwilę zajęło jej, zanim na dobre zapanowała nad miotłą i mogła ocenić, jak wygląda sytuacja. Nigdzie nie widziała Lope i zdążyła się przestraszyć, że coś się mu się stało (i to przez nią!), gdy skierowała spojrzenie na dół i zobaczyła go tam, leżącego na trawie z nietęgim wyrazem twarzy (a przynajmniej tak jej się z tej odległości wydawało). Podleciała do niego tak szybko, jak potrafiła, chociaż zbyt mocno skierowała miotłę w dół i nieporadnie wylądowała kilka metrów dalej. Walnęła starego zmiatacza na ziemię i podbiegła do Ślizgona. – Na Merlina, Lope, co się stało? – Była wyraźnie przejęta i nie wiedziała, co w co włożyć ręce, za co się zabrać. Przede wszystkim chciała się dowiedzieć, co się chłopakowi stało. Przyklękła obok. Spojrzała na jego twarz, potem ręce, czy aby nie są połamane, potem na tułów… Dopiero na koniec zauważyła, że kostka w wysokim bucie jakby urosła. Przytomnie zauważyła, że jest pewnie spuchnięta. – Noga – powiedziała. Nie przypominała sobie jednak żadnego pożytecznego zajęcia, więc mogła jedynie pomóc w mugolski sposób. Pochyliła się i najpierw rozwiązała but, a potem poluzowała go na tyle, aby potem zdjąć z opuchniętej nogi. Poprosiła Lope, żeby lekko ją uniósł, ale i tak sama starała chociaż trochę ją podtrzymać. Gdy zobaczyła siną opuchliznę, przełknęła ślinę i zaczęła się rozglądać na pielęgniarką, która na szczęście została tu wcześniej sprowadzona i teraz nie odmówiła im pomocy. Candy odetchnęła z ulgą i uśmiechnęła się pocieszająco do Lope. - Chyba będziesz żył - stwierdziła. Prawie całkowicie zapomniała o olbrzymim sińcu na plecach i teraz podnosiła się już i otrzepywała spodnie. Wyciągnęła rękę w kierunku Hiszpana. - Wstajesz? - Musieli się stawić zaraz przed profesorem, nie mieli czasu się ociągać, chociaż bardzo chciała położyć się obok Lope, zdjąć z siebie zaklęcie i pozwolić, żeby deszcz obmył jej zmęczoną twarz. Gdy szli na zbiórkę, Candy zgarnęła swoją miotłę, żeby znowu się na niej podeprzeć. Kiedy usłyszała, że zagrają mecz, miała nadzieję, że Lope pójdzie do tej samej co ona. Jednak nie odzywał się, więc sama zadecydowała, że przyłączy się do tej, w której będzie więcej pałkarzy. Nie wiedziała nawet, czy Lope to odpowiada czy też nie. Zameldowała się profesorowi, odnalazła pałkę i znowu wzbiła w powietrze.
Wybrana rola: pałkarz Kostki: – Drużyna nr 1
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
Oj, będzie ciężko, pomyślała widząc jak Reina osłania się przed rzuconą przez nią pałką. Jakby wiedziała, to by ją podała, ale no trudno, stało się… Najważniejsze, że Krukonka nie miała jej tego za złe. - No tak – odpowiedziała, jakby była to najbardziej oczywista oczywistość – Obiecuję. Hej, nie ma się co wstydzić – oceniła przy pierwszym wyznaniu, posyłając jej wyrozumiały uśmiech. Lęk wysokości był jej zdaniem znacznie bardziej logiczny od strachu przed ciemnością. Upadek był jak najbardziej możliwy i niebezpieczny, ciemność sama w sobie nikomu jeszcze krzywdy nie zrobiła. Szkoda, że gdy przychodziło co do czego, przestawała tak racjonalnie myśleć. Kaszlnęła w rękę przy kolejnym zwierzeniu, głównie po to żeby ukryć uśmiech. Nie chciała śmiać się z przyjaciółki, po prostu uznała to za niesamowicie pocieszne pytanie. Nie chciała się jednak tłumaczyć, na wypadek gdyby Dulce inaczej zinterpretowała jej reakcję. - To całkiem proste – zaczęła tłumaczyć – Opierasz się nogami o te podpórki przy witkach, a siadasz nie na trzonie tylko na połączeniu z witkami, tu jest szerzej. Zresztą póki nie potrzebujesz rąk, to wcale nie musisz siadać, wystarczy się lekko oprzeć dla równowagi i trzymać się rękami i nogami. Wtedy się też automatycznie pochylasz i lecisz szybciej. A jak już musisz się puścić, to osobiście sobie siadam trochę bokiem, bardziej na udzie niż na tyłku. Z początku trudno złapać równowagę, ale w końcu sobie znajdziesz taką pozycję, żeby ci było wygodnie. No i dobrze jest szybko zmieniać uda, w zależności z której strony uderzasz – jak tak to teraz wyłuszczyła, to dotarło do niej, ze może wcale nie brzmi to tak łatwo jak jej się wydawało. Teoria jak zwykle wszystko komplikowała – Zresztą wszystko wyjdzie w praniu. W praktyce jest dużo łatwiej. Nie myśl o tym za dużo – poradziła jeszcze na koniec, po czym wzleciały w powietrze. Dulce wcale nie szło tak beznadziejnie, szczególnie jeśli wziąć pod uwagę, ile osób krwawiło już z nosa. To się świetnie składało, bo Ett miała własne problemy, w które już zdążyła się wpakować. Na (nie)szczęście jej zamach na nauczyciela się nie powiódł. Odetchnęła z ulgą, kiedy Limier posłał jej uśmiech. Wyglądało na to, że tym razem nie poniesie konsekwencji swojej porywczości. Odbiła jeszcze jakiegoś tłuczka lecącego w jej stronę i spojrzała jak sobie radzi jej partnerka. W idealnym momencie, bo dziewczyna właśnie zgubiła pałkę. Ettie złapała ją w locie tuż przy ziemi i wróciła do Reiny, odbijając kolejną agresywną piłkę lecącą prosto w bezbronną Krukonkę. - Trzymaj – podała jej pałkę – Nieźle ci idzie jak na pierwszy raz. Poodbijały jeszcze chwilę i w końcu trener zarządził koniec rozgrzewki. Nareszcie miał się zacząć konkretny mecz. Ettie nawet nie odkładała pałki, kiedy raz już się do niej dorwała, nie tak łatwo było jej ją zabrać. Zgłosiła się wiec na pozycje pałkarza, a widząc, że Candy zajmuje to samo stanowisko, wybrała jej drużynę. Przynajmniej nie będzie musiała naparzać w znajomych. Wyczekująco spojrzała na młodszą pannę Miramon zastanawiając się, na jakiej pozycji zdecyduje się grać i licząc oczywiście na to, że wybierze ich drużynę.
Wybrana rola: pałkarz Kostki: - Drużyna nr 1/2 1
Gemma Twisleton
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 0%
Dodatkowo : vel ENEMA - one man band, prefekt fabularny
Kiedy ona z powodzeniem odbijała tłuczki i rzucała kafla inni spadali z mioteł lub łamali sobie nosy. Xavier na przykład. Kiedy jej przyjaciel kolejny raz oberwał w twarz, przestałą interesować się tym co dzieje się na jej fragmencie boiska, próbując sprawdzić jak on się trzyma. Skończyło się to tym, że władowała się prosto w swoją partnerkę. - O żeż! – złapała się miotły i dochodząc do wniosku, że Xav poradzi sobie sam, wróciła myślami do własnego zadania – Sorki – nie zauważyła wściekłego spojrzenia Katherine, a ponieważ obie wyszły ze zderzenia bez szwanku uznała, że nic się nie stało. Rozgrzewka skończyła się zanim ktoś stracił życie. Stanęła na zbiórce obok przyjaciela przyglądając się jego wykrzywionemu nosowi. - Eeej… wiesz, że w tej grze można łapać w ręce, nie? – nie mogła powstrzymać się od złośliwego komentarza. W końcu mieli zacząć prawdziwy mecz. Zgłosiła się na ścigającego. Zawsze uważała, że na tej pozycji ma się najwięcej frajdy. Poza tym grało się prawie jak w koszykówkę. Tylko, że bez koszy i bez kozłowania. Ktoś mądry kiedyś powiedział, że prawie robi wielką różnicę… Wybór drużyny był jeszcze łatwiejszy. Oczywiście 2. Po pierwsze: nie było w niej Corteza; po drugie: był w niej Xav; po trzecie: było tam mniej graczy, a jak wiadomo: nie kibicujemy wygranym, ostatni będą pierwszymi, więcej nie znaczy lepiej etc. Mecz się zaczął i pierwszy w posiadaniu piłki znalazł się Xavier. Gemma poleciała po jego prawej w stronę obręczy przeciwników. Szybko otoczyli ich napastnicy drugiej drużyny. Przejęła kafla rzuconego przez Xava, ale sama daleko z nim nie uleciała. Wyminęła jednego przeciwnika, ale widząc, że leci prosto w kolejnego, upuściła kafel w ręce ściągającego swojej drużyny, który leciał pod nią.
Wybrana rola: ściagający Kostki: 4 Drużyna nr 1/2 2