Jest to duża powierzchnia o owalnym kształcie, rozmiarów około 55 na 152 metry. Po dwóch przeciwnych końcach, na polach bramkowych umieszczone są trzy tyczki, każda z obręczą na czubku, do których to wrzuca się kafla. Po środku znajduje się koło środkowe, skąd na początku meczu wypuszcza się piłki. Odbywają się tu wszystkie rozgrywki Quidditcha między domami, a także treningi drużyn. Czasem uczniowie przychodzą sami, bądź większymi grupami by polatać sobie dla przyjemności.
O bogowie przeokrutni, Blair Blake była chyba najtwardszą zawodniczką i nadrabiała wytrzymałość całej swojej drużyny! Wszyscy w nią celowali, a ona jakimś cudem dalej trzymała się na miotle i w dodatku dzielnie odpowiadała na ataki w ten sam sposób. A w tym czasie panna Richelieu krążyła niespokojnie po kanadyjskiej części boiska, licząc na to, że ktoś zaraz szybciutko zbije tę ostatnią Australijkę i będą mogli wszyscy skończyć i sprawdzić, czy ich koledzy z drużyny, którzy mieli trochę mniej szczęścia od nich, dalej żyją. I jakież było jej zaskoczenie, gdy Blair cisnęła właśnie w nią! Najprawdopodobniej została uznana za łatwy cel i zapewne tak właśnie było, bo już kompletnie nie skupiała się na grze – tak czy inaczej wielki znicz leciał prosto w jej kierunku i pomimo tego, że dosłownie w ostatniej chwili wyciągnęła ręce przed siebie, by go złapać, niecna piłka była rzucona z taką siłą, że uderzyła mocno Madison i wyślizgnęła się z jej rąk. Dziewczyna zachwiała się niebezpiecznie na miotle i przez chwilę miała prawie palpitacje serca, ponieważ w obliczu prawie że nieuniknionego upadku z dużej wysokości ponownie odezwał się jej wrodzony lęk wysokości. Nic więc dziwnego, że dokumentnie, za przeproszeniem, zjebała ostatni przysługujący jej rzut, wyrzucając piłkę tak słabo, że aż się prosiła o przejęcie i tym samym lądując na podłożu w dość niekontrolowany sposób, wcale nie na miotle i wcale nie na nogach, obijając się dodatkowo, ale za to z prawdziwym potokiem przekleństw w jej ojczystym języku. Taka sytuacja.
No bo Blair po prostu musiała trzymać fason, a nie to co reszta leniuchów i tosterów, którzy woleli grzać tyłek na trybunach niż trochę się poruszać. Gdyby włożyli więcej siebie pewnie by wygrali, ale nie. Oczywiście Bibi ucieszyła się, że wreszcie kogoś zbiła. Od razu się jej cieplej na serduszku zrobiło, że jest taka wspaniała. Tylko szkoda, że do Mad. Usmiechnęła się do dziewczyny i miała nadzieję, że ta nie odbierze tego jakoś źle. Przecież Blair nie chciała źle, a to w końcu tylko gra. Tak się jej przynajmniej wydawało. Może tak naprawdę walczą o przetrwanie tylko nikt nikomu nic jeszcze nie mówi. Kiedy Madison oddała jej piłkę chyba niepotrzebnie nią zakręciła, bo do jasnej cholery ta zaczęła ją jeszcze mocniej parzyć w dłonie, więc jedyne co zdążyła zrobić to wycelować w Marceline i szlus. Potem to już tylko spadała. Na całe szczęście rzut była raczej udany, aby się nie obroniła. No Dahlia! Powodzenia!
[2,1,3] Gra toczyła się dalej i nie ma co ukrywać, że bardzo się Marcelince podobała. Ot, takie fajne urozmaicenie treningu, coś innego niż zwykły mecz. Była trochę zawiedziona, że tak długo żadne z przeciwników nie chciał w nią rzucać, ale to pewnie przez to, że była taka pro, bo wcześniej tak wspaniale jej szło. Gdy na boisku zostało już zaledwie dwóch kanadyjskich zawodników wraz z kapitanem, a po stronie wroga Blair w końcu odpadła, piłka nareszcie powędrowała w jej stronę. No i znowu jakimś cudem (albo i nie, hehe) udało się jej ją mistrzowsko przechwycić. Nie musiała się zastanawiać w kogo celować, bo do zbicia została jedynie Dahlia. Zamachnęła się mocno, jednakże tym razem coś nie wyszło i piłka owszem, powędrowała w stronę Gryfonki, ale jakoś tak koślawo, więc Slater pewnie nie będzie miała żadnych problemów z jej przechwyceniem. Smuteczek.
O rany, rany! Akcja niby nie toczyła się jakoś szczególnie szybko, nie mniej jednak Dahlia cały czas latała to w jedną, to w drugą stronę w skupieniu, gotowa na złapanie piłki i ciskanie jej w przeciwników! nic takiego się jednak nie działo, a nasza gryfonka zaczęła podupadać na duchu, kiedy kolejne osoby z jej drużyny zaczęły odpadać. NO EJ. Co za barbarzyńcy z tych Kanadyjczyków, hehe. Nie mniej jednak Slater ma takie głupie właściwości, że gra do końca bez względu na wszystko! Jednakże kiedy i ostatnia Australijka została zbita (a raczej zaatakowana przez piłkę), ruda nie miała innego wyjścia, jak podlecieć na boisko jako zwykły gracz. Bez problemu przejęła piłkę od Marcelinki i żeby ją nieco zaskoczyć, ponownie cisnęła w nią piłką. Może będzie mieć opóźniony refleks? To przeszło jej przez myśl, ale kiedy zobaczyła, że rzuciła za słabo, to wszystkie złudzenia prysły, ech. Także tego, znów Marceline!
Faktycznie Kanadyjczycy radzili sobie dzisiaj całkiem spoko! A jakżeby inaczej oczywiście. No i racja, podejrzewała raczej, że Gryfonka wybierze na swój cel Camerona i gdyby nie to, że chyba rzut się jej zwyczajnie nie udał, mogłoby być o wiele gorzej! Marceline po raz któryś już przechwyciła piłkę, zastanawiając się jakby tu uderzyć, żeby celnie trafić w całkiem dobrze radzącą sobie na miotle koleżankę. W sumie to ją trochę podziwiała, bo sama Delacroix czułaby pewnie większą presję. Tak wiecie, walczyć o honor drużyny! Zamachnęła się mocno i z dużą siłą cisnęła piłkę w stronę dziewczyny. Hura, miała dzisiaj chyba jakiś wyjątkowo dobry dzień, bo rzut był naprawdę celny i stosunkowo mocny. Teraz tylko czekać, czy Dahlii uda się go obronić. Byle nie!
Cóż, bardzo przyjemnie się grało, ale chyba każdy chciał już, aby Dahlia została zbita i gra się skończyła. Niestety, jak na złość gryfonka okazywała się być całkiem niezłym zawodnikiem. Nie wiadomo, dlaczego, skoro grała w to pierwszy raz, a na meczach quidditcha nie popisała się ostatnio, ale to nic. W każdym razie, była zwarta i gotowa na piłkę od Marcelinki! Dlatego wyciągnęła po nią swoje łapki i o dziwo złapała idealnie. Szkoda tylko, że Delacroix złapała, ale to nic. Tym razem chciała zmienić taktykę, bo zapewne tamta mogła przypuszczać, że Slater znowu będzie chciała w nią celować. Więc tym razem po prostu wycelowała w Camerona. Aczkolwiek według kostek powinna podać do kapitana, a że takowego nie było (a raczej to była jej dawna fucha, eehehe), to w takim razie piłka pomknęła w stronę przeciwnika z nieokreśloną siłą i rezultatem.
Latał sobie jak motylek po polu gry, miotając błyskawicami z oczu. Nie no, żartuję. Cameron przyglądał się jak kolejni odpadają i w końcu z boiska zeszła też tamta Australijka. Przez co ich 'kapitan' już ni był nietykalny. Nagle gryfonka posłała ku niemu zniczo-piłko-niewiadomo-co. Ponownie z łatwością ją złapał, może jego pozycja w drużynie jakoś do tego nawiązywała. W końcu to obrońca, co cie? Ze złością spostrzegł, iż zerknął w stronę dziewczyny-która-mu-kogoś-przypominała. Nigdy takie zagapienie podczas gdy mu się nie przydarzyło, co się dzieje na brodę Merlina? Piłka którą trzymał zaczęła go parzyć, co uświadomiło go, że ma grać a nie gapić się na jakąś nieznajomą. Opamiętał się w porę, zanim ta nie wpadła na pomysł by zrzucić go z miotły. Jednak rzut nie był do końca udany, cholera. Dahlia z łatwościom mogła przejąć piłkę.
Modły wszystkich chyba właśnie zostały wysłuchane! A niestety Slater się bardzo rozczaruje, ale cóż, nie można dogodzić wszystkim. W każdym razie latała sobie w polu gry, próbując nie dać się zbić. Niestety, coś poszło nie tak, bo Cameron wpierw złapał piłkę, a potem rzucił ją prosto na nią. Co prawda rzut był dosyć kiepski, ale nasza gryfonka się chyba zawiesiła albo coś, bo zanim się zorientowała, że powinna łapać to durne coś, to już czuła, jak przedmiot wyślizguje jej się z rąk, co świadczyło o tym, że została zbita. Ech, no nic, nie przyniosła chluby Australijczykom. Co prawda i tak miała marne szanse, no ale wiadomo, nasza Dahlia chciałaby zbawiać świat. Nie tym razem. Nie rzucała już, bo nie było sensu, w każdym razie zostawiła piłkę na murawie, kiedy zniżyła swój lot, a potem z niezadowoloną minką położyła się na chwilę na trawie, aby odpocząć. Mimo wszystko trochę się namotała podczas tej gry!
Zbijak wreszcie się skończył! Co za ulga, bo szczerze mówiąc nudziło mu się tutaj i odkrył, że niestety niektórzy nie są zbyt zwinni, a więc szanse gości w wygraniu z Hogwartem... Są niewielkie. Może gdyby z tych przyjezdnych uzbierać jedną drużynę to może wtedy, ale bądźmy szczerzy... Chyba niewielu z tych tutaj obecnych grało w prawdziwego quidditch'a. Ci z Red Rock byli słabsi. Tylko Blair Blake w miarę utrzymywała się na boisku, ale i to pewnie całkiem przypadkiem. W oko wpadła mu też Marceline, która jakoś zgrabnie przyjmowała piłki, ani razu nie ulęgając rzutowi. I cóż to mogło znaczyć? Że tylko te dwie do czegoś się nadawały? Do jego misternego planu? No nic. Będzie musiał o tym porozmawiać później ze swymi poplecznikami. Bynajmniej nie teraz, aby nie wzbudzać podejrzeń. - NA DZIŚ TO WSZYSTKO! - Warknął niezadowolony widząc, jak się wleczą, albo z trudem zbierają tyłki z zimnej murawy. Ach tam, ta młodzież.
Zaczyna: Riverside. Przypominam też, że gramy według tych zasad.
Drużyny właśnie wychodziły z szatni, tłum skandował bądź gwizdał, w większości jednak nie były to okrzyki przyjazne, wszakże na trybunach zasiedli głównie uczniowie Hogwartu, któremu również przyjdzie rywalizować z drużynami. Farid Sherazi został wybrany na rozpoczynającego; wylosował, że zacznie drużyna Riverside. Kiedy obie drużyny znalazły się już na boisku, wszyscy uczcili minutą ciszy śmierć jednej zawodniczki z Red Rock, byłego kapitana tejże drużyny. Sherazi skwitował to tylko lekkim uśmieszkiem, który dosłownie na sekundę pojawił się na jego twarzy. Gdyby tylko wiedzieli... Ale to nie czas na osobiste dywagacje Farida, ZACZYNAMY MECZ.
CÓŻ ZA PIĘKNY DZIEŃ NA MECZ. CÓŻ ZA PIĘKNY DZIEŃ NA WPIERDOLENIE RED ROCK. Takież oto urocze myśli krążyły po ślicznej cezarowej główce od momentu wstania z łóżka, towarzyszyły mu dzielnie caluteńki czas, każdą osobną minutę w trakcie śniadania, polerowania swojej ukochanej miotełki, zakładania stroju drużyny, ostatnich narad z kanadyjskimi ziomami i wszystkich innych czynności. Grunt to dobre nastawienie, nie? A im się raczej ono przyda, jeśli weźmiemy pod uwagę nie najlepsze morale po ostatnich akcjach Lunarnych i fakt, że indiańscy bracia, grający zazwyczaj w głównym składzie, przedłużyli sobie wakacje i dalej nie powrócili do deszczowej Anglii. Ale nie ma lekko, był mecz mecz mecz, musieli go wygrać. Cesaire poczciwie pochylił główkę, żeby uczcić pamięć Kai, z którą chyba kręcił jego braciszek ostatnimi czasy, no ale nie ukrywajmy, że poza wstrząsem z serii „olaboga utłukli przyjezdnego zawodnika”, niewiele go ruszyła cała ta sytuacja. Współczuł jako tako, ale nie znał jej, nie dotknęło go to. Uśmiechnął się szeroko, kiedy Farid wylosował, że mecz rozpoczyna Riverside. Na umówiony sygnał, wszyscy zgodnie odbili się stopami od ziemi i wzbili w powietrze. Właściwie nie wiadomo jak to się stało, że kafel powędrował właśnie w cezarkowe dłonie, ale to nie amatorszczyzna, kochani, gramy poważny mecz, to rozgrywki Juniorów! Chłopak pomknął w stronę obręczy, jednak tam znajdowało się zbyt wielu Australijczyków, dlatego też wykonał rzut i przekazał piłkę w ręce następnego ścigającego ze swojej drużyny.
Trolololo, nic nie ogarniam, ale to fajnie, no! W końcu nastał ten dzień na który tak długo Kayle czekała! Mecz, który na pewno wygrają, bo nie ma innej opcji. Oczywiście nasza mała rudowłosa nieźle się nakręciła na ten mecz jak i reszta drużyny z Riverside. Od rana ćwiczyli, pełna gotowość, nie było czasu na yolo i te inne rzeczy. Bla,bla, nie wiem jak lać wodę, głupia jestem, nie dawajcie mi ostrzeżenia, pliska! Wszyscy na trybunach wrzeszczeli, szaleli ze szczęścia, pełna sielanka. Pewnie Elliocik gdzieś siedzi i kibicuje Kayle, hehe. Wszyscy wzbili się w górę i nareszcie zaczął się mecz. Błąkała się po tym boisku w celu zmylenia przeciwnej drużyny, jednak ktoś rzucił w stronę niej kafla. Ta oczywiście go przejęła. Nie miała jednak możliwości strzelenia do jednej z bramek, tak więc podała kafla innej osobie ze swojej drużyny, oczywiście! AMEN!
Co za życie, tłumy na trybunach, dzikie tłumy! Hehs i to dosłownie, bo duża część przybyłych była przebrana za wilkołaki. Dobrze, że Weatherly ogarnął wiza przed meczem i wiedział o co cho, bo inaczej mógłby się przestraszyć tych niemiłych futrzaków, pomyśleć, że Lunarni przyszli ich zabić w trakcie meczu i jeszcze spadłby z miotły i co by to było! Ach ten kafel, chyba lubił Cezarka - znaczy hehe kto by go nie lubił, taki piękny i uroczy i w ogóle zajebisty. Tak tak tak, LANIE WODY MODE ON, już zamykam mordę. Tak czy siak, Kanadyjczyk odebrał kafla od Kayleigh, ale przecież nie mógł rzucić prosto do pętli, nie nie nie, wykorzystywał jakąś pro elo tajną taktykę Reemów i dlatego też po raz drugi przekazał piłkę innemu kanadyjskiemu ścigającemu. No i nie chcę nic mówić, ale jak na razie ta taktyka skutkowała, bowiem Australijczycy dalej nie włączyli się czynnie do gry hehe.
No okej, Percy po raz pierwszy grał mecz na pozycji ścigającego. Zawsze lepiej czuł się na pozycji pałkarza, ale kiedy okazało się, że Peter musi wracać do Kanady, na pozycji ścigającego ziała koszmarna dziura. Prawdę mówiąc był zaskoczony, że właśnie jemu zaproponowano zmianę kwalifikacji, jeśli można tak to nazwać. Okej, był niezły, ale... ale inni też byli dobrzy! Jednak czy mógł się oprzeć pokusie grania w głównym składzie? Chyba nie. Kraby coś się obijały, hehe, z pewnością nie byli tak zdyscyplinowani i dziarscy jak Kanadyjczycy, ale, cholera, Percy i Cezar to najgorsze z możliwych połączeń. Nie rozumieli się ani w życiu towarzyskim, ani na boisku, ale dotychczas nie musieli ściśle współpracować. Zmiana pozycji wiązała się ze zmianą partnerów- jakoś kiedy drugim pałkarzem był Filip albo River szło im naprawdę dobrze, ale tym razem... co tu dużo mówić, jakiś zawodnik z Australii bezczelnie przechwycił kafel i pomknął do przodu jak strzała. Percival rzucił wściekłe spojrzenie Cezarowi i pochylił się bardziej nad swoją miotłą. Cholera, cholera, cholera... nawalił, a to jego pierwszy mecz na tej pozycji i pierwszy mecz jako kapitana Reemów. Oby Zoe tego nie widziała! Ambicja ukąsiła go w ego, więc zagryzł usta i postanowił, że zmiecie każdego, kto spróbuje mu zabrać kafla. NIECH ICH DIABLI.
Australia była inna. Australia nie biegała po szkole z miną: "wygramy ehhehe na sto procent". Ciężko trenowali. Kai nie odpuszczał im żadnego treningu, szczególnie po śmierci Chevey. Mieli wyjść na boisko nie tylko po to, żeby pokazać się jak z najlepszej strony. Mieli wyjść po to, żeby uczcić jej pamięć. Jeśli wygrają? To będzie dedykacja dla niej, a jeśli przegrają? Doskonale wiedzieli, że perfekcjonistka Chevey skrytykowałaby ich z góry do dołu i zaciągnęła do treningów z podwójną mocą. Oto w tym wszystkim chodziło. O pracę nad sobą. Na pewno im zależało na trofeum, lecz nie w takim stopniu jak ich przeciwnikom. Szlifowali doświadczenie. Właśnie ono zadecyduje o tym kto i kiedy będzie lepszy. Math była przerażona. Siedziała sama w szatni już wcześniej sprawdzając co nie raz czy brzuch nadal ja boli. Wcisnęła się powoli w strój, który to ona zaprojektowała dla drużyny. Wszyscy mieli dzięki temu śliczne ubranka, że aż miło. I co z tego, że wyglądali ładnie kiedy drobną, perłowłosą dziewczynkę zżerał strach? Uśmiechnęła się niepewnie do wszystkich, których Kai zagrzewał do walki. Oczywiście ona została zagrzana wczoraj, kiedy jej jeszcze raz tłumaczył, że ma się nie zatrzymywać tak jak ostatnio i im nie ustępować. Bo przez te jej dobre serduszko to mieli w tyłek kilka przejęć kafla. A zatem Math powtarzała ciągle: "nie pomagać, nie zatrzymywać się, tylko lecieć, tylko walczyć". Bezceremonialnie zignorowała fakt, że Young miał zdenerwowaną minkę. Po prostu ostatni raz się do niego przytuliła, a potem pociągnęła go na zewnątrz trzymając się z nim za rękę. Zdążyła jeszcze szepnąć: - Kiedy będzie po wszystkim... Nie krzycz na mnie. - I tyle jej było. Wskoczyła na miotłę i pomknęła ku górze. I jeszcze wyżej. I leciała. Mknęła. Patrzyła na Kanadę z góry i zauważyła, że podawania kafla całkiem im zgrabnie wychodzi. Nerwowo szukała jakiegoś człowieka ze swojej drużyny, żeby jej powiedział, co ma zrobić, ale nikogo nie było. Zatem sama ruszyła w dół z prędkością światła i z całym impetem uderzyła w Percego na swojej superowej miotełce przy czym wytrąciła mu kafla po którego zanurkowała w dół. I pamiętała: "nie zawracać się i nie pomagać". Math musiała mocno przytulić do siebie swoje dzieciątko, żeby nikt jej nie odebrał malutkiego kafelka, który postanowiła zaadoptować po meczu. Przypomniała sobie słowa Young'a: "Po prostu to zrób, strzel. To tak samo jak z tą nitką, którą zszywasz materiał. Po prostu wsadź kafel do pętli." I Mattie dokładnie to zrobiła, pozwoliła sobie po prostu puścić kafel w przestrzeń... Do pętli. - Dla Kai. - Szepnęła zaciskając dłonie na rękojeści miotełki.
Joshua sobie krążył po boisku jak rasowy rekin. Obserwował, co wyprawia Kanada. Ach to podawanie do siebie. Super, super! Tyle po prostu techniki popisowej, że wszyscy mogliby się od nich uczyć. Ach trener na pewno skacze na trybunach jak pochrzaniony, ale Joshua miał to gdzieś. Teraz liczył się tylko podły znicz, który na chwilę błysnął mu obok kolumny. Prędko tam poszybował, skupiając się tylko na małej, złotej kulce. Coś niesamowitego. Kochał ten sport. W zasadzie to było jedyne, co budziło w Williamsie jakiekolwiek uczucia. Nie wyobrażał sobie, aby stracić miejsce w drużynie. Halo, był szukającym! Powinien być w ogóle kapitanem, a co. Jak władza, to władza. Chociaż nie był pewien, czy się w ogóle nadawał. Wprowadziłby pewnie jeszcze większą dyscyplinę, a to dla Australii byłoby całkiem pomocne! Znicz mu błysnął po raz kolejny, ale nie zauważył, w którą stronę się porusza. Zawisł więc w powietrzu i o rany nie do wiary Math strzeliła bramkę? Krzyknął motywująco w jej stronę. A jak! Drużyna musi się wspierać! 2,6
Madison latała sobie na swojej miotełce po całym boisku, zerkając czasami w stronę trybun i śledząc cały czas uważnie rozwój gry. W sumie to nie chciałaby być ścigającą i przepychać się przez tłum przeciwników, by potem w pełnym stresie próbować rzucić do pętli. Agresywna dziewuszka miała swoje tłuczki i była z nimi szczęśliwa, ot co! Hehs znaczy bywały dla niej lepsze dni niż ten i właściwie niż wszystkie ostatnie od końca wakacji, kiedy to dowiedziała się, że przez jakiś czas River przedłuży sobie wolne i zostanie razem z Jovenem w Kanadzie jeszcze trochę. Wszyscy potrzebowali odpoczynku. Czy to nie absurdalne – odpoczynku po wakacjach? Tak czy inaczej, trochę było przykro panience Richelieu, że zamiast grać pierwszy super romantyczny mecz i podawać sobie tłuczki ze swoim super kul chłopakiem, lata sama po boisku, jej myśli systematycznie uciekają do Hamilton i na domiar złego nie może wypatrzeć Fifiego, który przecież jako rezerwowy zastępował Quaylego. HAHAHA CHWILA, JEDNAK NIE ZASTĘPOWAŁ, BO FRAJER MA SZLABAN. A tłuczek właśnie znajdował się w jej zasięgu! A jedna z Australijek właśnie przejęła kafla od Percy’ego i pędziła w stronę pętli! A tłuczek właśnie zaczynał wariować i jeszcze trochę i zaatakowałby ją! Nie było opcji, żeby Kanadyjka posłała tłuczka na drugi koniec boiska dostatecznie szybko, dlatego też kiedy niesforna piłka znalazła się blisko, cisnęła mocno pałką i posłała ją wysoko wysoko w górę, żeby sobie przemyślała swoje karygodne zachowanie i była posłuszniejsza przy powrocie. Ale było już za późno. Dziesięć punktów dla Krabów.
Teraz opiszę jak to Cameron latał, jak motylek po boisku. Normalny człowiek nie miałby ochoty na mecz, po ostatnich zdarzeniach z jego życia. Ale to w końcu Weatherly, Q jest wszystkim co ma. W końcu po to tu przyjechał, a chyba każdy zawodnik marzył o wygranej? I jeszcze by dostać się do reprezentacji kraju? Marzenia życia, po prostu! Będąc w lekkiej rozsypce emocjonalnej udał się na mecz. Chciał chociaż przez chwilę zapomnieć o tęsknocie za Kaią i dziwnych relacjach z Adelaidą. Co ty robisz ze swoim życiem, Cameron? Weatherly przemieszczał się niedaleko pętli swojej drużyny, co raz zerkając na trybuny. Chyba przez pewną pannę popsuł się zawodnik kanady. Nie żeby od razu szukał wzrokiem pewnej krukonki, a przynajmniej się do tego otwarcie nie przyzna! Nic dziwnego, że spóźnił się obronić rzut przeciwniczki. Dosłownie o parę sekund (a to w sporcie jest jak godziny) za wolno popędził w stronę kafla. Gdy przepuścił, przemknął głośno.
Matkoboskokochano co za przegrane życie. Oczywiście nie miejmy złudzeń, jedyną osobą, która dawała dupy na boisku był nie kto inny, tylko świeżuteńki kapitan, który nie wiadomo w jaki sposób ani dlaczego postanowił nagle z pałkarza stać się ścigającym. Tak tak, mowa o Percivalu Follecie, tym, który w tak koncertowy sposób stracił przed chwilą kafla, dając jednocześnie dziesięć jebanych punktów Australijczykom! Biedny Cameron, chyba dalej był przytłoczony wizbookową aferą z Add i śmiercią Kai, z którą przecież pojawił się chociażby na festynie, więc coś było na rzeczy! Kiedy Australijka trafiła do pętli, piłka powróciła do Kanadyjczyków. O dziwo, znowu do Cezara. Kanadyjczyk ruszył ponownie w stronę obrońcy Krabów i już miał brać zamach, gdy kątem oka dostrzegł na trybunach Mandy, uroczą blondyneczkę, do której niesforne cezarkowe myśli uciekały co jakiś czas. I nie muszę chyba pisać, że tym razem stało się tak samo, a Weatherly gdy już się zamachnął, zamiast do jakiegoś swojego zioma, posłał kafla prosto w łapki Curtis. Ups, faux pas. Ale przynajmniej ładniutka była hehehe, mogło być gorzej!
To był paskudny dzień, ochochoch poużalam się nad pogodą to post wyjdzie dłuższy hehe, zatem słuchajcie. Od początku dnia Curtis przeczuwała, że będą musieli latać w deszczu. Co prawda czuć było tylko pojedyncze kropelki, a i zawodnicy nie mogli narzekać na szczególne zimno, zważywszy, że przecież wciąż byli w ruchu! I właśnie ni stąd ni zowąd, do Juvinall, która zdusiła w sobie odruch podlecenia do Math i uściskania jej, nadleciał... KAFEL. Od uwagauwaga... Kanadyjczyka? Kanadyjczyk Zmiażdżę Ci Głowę Kaflem? Cóż, interesujący motyw opowieści, która byłaby oparta na krwi, flakach, quidditchu i chęci zwycięstwa, ale mimo wszystko, ten Cezar to nie wyglądał na psychola. Wręcz przeciwnie, o. Nie było jednak czasu na szok, ale aby przypadkiem nie okazało się, że to jakaś niesamowita taktyka, polegająca na podawaniu piłki do przeciwnika, Curtis odrzuciła piłkę do Riley'a. Ha, przechytrzyła ich!
Musieli to wygrać. Pierwszy mecz, w którym musieli pokonać przeciwników, bo porażki są dla słabych. Prawda? Riley latał zatem na swojej miotełce wokół boiska, starając się kontrolować sytuację na bieżąco. Próbował kilkukrotnie odebrać kafla przeciwnikom, ale nic z tego nie wyszło. Miał nadzieję, że przedwczorajszy trening nie pójdzie na marne, a drużyna z Australii okaże się najlepsza. Początkowo jego uwagę rozpraszali uczniowie na trybunach, ale wkrótce skupił się maksymalnie na tym, co dzieje się w powietrzu. Tylko... trochę dziwnie było grać bez Kai Chevey. Pierwszy taki mecz... i niestety, nie ostatni. Zostali pozbawieni jednego zawodnika, więc Reemy również powinny zostać pozbawione swojego, najlepiej szukającego, aby sprawiedliwości stało się zadość! Tak, to byłoby wspaniałe rozwiązanie, bo Riley nienawidził tracić zawodników (nieważne, że zdarzyło mu się to po raz pierwszy). Jednak to nie czas na zastanawianie się nad tym, więc weź się za siebie, Salinger. Trzeba zacisnąć zęby i poprowadzić Ogniste Kraby do zwycięstwa, bo nie przyjechali tutaj po to, aby przegrać. Wkrótce w jego ręce trafił kafel. Trochę niezręcznie było go odebrać od Curtis, ale znajdowali się na boisku, więc musieli zapomnieć o wszystkich swoich zawirowaniach życiowych! Uśmiechnął się zwycięsko i jak strzała pomknął w stronę pętli przeciwnika. Zamachnął się i wyrzucił kafla w stronę bramek... A później zamknął oczy i modlił się w duchu, aby trafić. Niech tylko obrońca go nie złapie, niech obrońca go przepuści, NO PLISKA!
Niesforny tłuczek w końcu powrócił do panienki Richelieu, która starała się zachować spokój przy obserwowaniu przebiegu gry. Nie ukrywajmy, wcale jej się nie podobał obrót sytuacji, mimo że mecz dopiero co się zaczął. Miała jednak świadomość, że na trybunach gdzieś zajmuje miejsce ich trener z Riverside, który z pewnością uzna ich grę za słabą i ubliżającą jego geniuszowi, bo przecież trenował ich niesamowicie wytrwale i ostro, więc po meczu na milion procent zarobią jakąś mówkę umoralniającą, a może nawet pakiet bonusowych treningów. Ale wracając do porywającej akcji, dziewczyna uderzyła mocno w tłuczek i posłała go w stronę Rileya, który wykonywał właśnie rzut kaflem. Co prawda chłopczyna oberwał w głowę – trochę szkoda, wydawał się być miły – jednak twardy był z niego skurczybyk, bowiem kafel pomknął i tak prosto w stronę pętli. OBY TYM RAZEM CAMERON NIE SZUKAŁ DUPECZEK NA TRYBUNACH TYLKO OBRONIŁ! Hehs szkoda że Laila nie grała, wtedy Madison z pewnością uderzałaby tłuczek tak mocno, że wszyscy spadaliby z mioteł. Ale nic, może następnym razem!.
Marceline czekała na ten mecz od... no jakby nie patrząc przyjazdu do Hogwartu, który miał miejsce dobre kilka miesięcy temu. Ale ten czas leciał. Zdążyła zaliczyć zakończenie roku, rozpocząć nowy, jeszcze odpocząć na wakacjach w Japonii. I wiecie co? Nic nie żałowała. Tych najbliższych miała przy swoim boku. Może nie wszystkich na obecną chwilę, ale większość. Dzisiejszego ranka wstała zbyt wcześnie jak na nią. Wręcz zerwała się z łóżka około godziny siódmej rano, niesamowicie podekscytowana popołudniowym meczem. Miała być w głównym składzie z racji nieobecności Jovena. Była to chyba jedyna rzecz, jaka ją w związku z całą tą nieobecnością Indianina jakkolwiek, chociażby w małym stopniu cieszyła. Przed meczem rzecz jasna pożyczyła wszystkim powodzenia, a gdy sędzia zagwizdał na znak startu, poszybowała ku górze, bacznie obserwując wszystkich zawodników. Ech, pierwszą bramkę strzeliła Australnia, ale to przecież nie tragedia. Szczerze mówiąc to liczyła na zwycięstwo swojej drużyny, choć zdawała sobie sprawę, że dużo zależy też od tego, czy w porę dostrzeże znicza. A jeżeli zawiedzie i wszyscy się na nią wkurzą? Brrr! Nagle coś złotego pojawiło się przed je oczami. Nie dowiedziała się jednak, czy to była jedna z czterech meczowych piłek, bo owo "coś" umknęło tak szybko, jak się pokazało. No trudno.
Wakacje minęły, pozostawiają tylko słodki smak wspomnień. Wszyscy już oczekiwali pierwszych wyników z turnieju szkół. On się zaczął to nie żart, trzeba się wziąć za siebie, ruszyć zadek, nie dać się pokonać! Mecz trwał w najlepsze, a Peter spokojnie grzał sobie ławkę rezerwową. Ostatnio dość długo go nie było, nie zamierzał wiec wchodzić w paradę tym, którzy całe wakacje trenowali by odbić choć raz piłkę w czasie tego spektakularnego meczu. Niestety... Jego geniusz jeszcze z tamtego roku został doceniony, przez co musiał wyjść na boisko w średnio znanej sobie roli obrońcy. Ogrom pętli mógłby go przerazić, gdyby nie determinacja całej drużyny. Słodka Marcelina najwyraźniej nie zauważyła piłki, która przemknęła koło niej niczym drobinka kurzu. Normalnie istne szaleństwo. Australia, którą Peter pamiętał jako mało liczny, niezorganizowany skład w czasie tych 2 miesięcy wakacji nabrała siły. Brawa dla nich, stali się dobrymi compadre do gry. Lazari jednak nie miał zamiaru dać za wygraną. Choć prawie by się wywalił z miotły, to jednak obronił. Trybuny na pewno szaleją! kosteczki: 4
Oczywiście nic nie ogarniam, cały czas jestem na bieżąco, elo! Wiem tylko, że Kanadzie coś nie idzie. Kurcze, no, muszą wygrać. A jak przegrają to Kayle ogoli sobie głowę. Nie no żartuję! Ale mimo wszystko byłoby przykro, że przeciwna drużyna wygra. Przecież zawodnicy z Riverside tak ciężko trenowali, a teraz mają przegrać z jakąś Australią? No nie! A przynajmniej Kayle na to nie pozwoli. Próbowała w jakiś sposób złapać kafla, jednak tak szybko go przejmowali, że dziewczyna już nie nadążała. W końcu ktoś z jej drużyny rzucił do niej, zaś ta szybko go odebrała i próbowała dolecieć do jednej z pętli w celu zdobycia kilku punktów. Los jednak inaczej to przewidział. Ruda miała nadzieję, że zarobi parę tych punktów dla drużyny, jednak się nie udało. Ktoś z przeciwnej drużyny odebrał kafla dziewczynie. Co za pech, Kayle popadnie w głębokie kompleksy, drama milion!