Jest to duża powierzchnia o owalnym kształcie, rozmiarów około 55 na 152 metry. Po dwóch przeciwnych końcach, na polach bramkowych umieszczone są trzy tyczki, każda z obręczą na czubku, do których to wrzuca się kafla. Po środku znajduje się koło środkowe, skąd na początku meczu wypuszcza się piłki. Odbywają się tu wszystkie rozgrywki Quidditcha między domami, a także treningi drużyn. Czasem uczniowie przychodzą sami, bądź większymi grupami by polatać sobie dla przyjemności.
Zdołała jedynie kiwnąć głową bratu, po czym włączyła się w dalszą część meczu. Definitywnie nie odebrała poprzedniego podania i Arcellus musiał za nią świecić, jednak teraz była jej szansa na chwilę chwały, toteż w momencie przechwycenia kafla od Victora, niemal rozciągnęła się na całej długości miotły i pomknęła w stronę obrońcy Krukonów. Nie zawracała uwagi na to, co działo się wokół. Liczyła się jedynie szansa na pierwszy, niemalże historyczny, rzut Safony do pętli. Wzbiła się nieco wyżej i już miała zawisnąć w miejscu, kiedy z całej siły wyrzuciła kafel w jedną z bramek, głęboko przekonana, że jej się powiedzie. Kostka: 6
Kafel latał jak szalony, tłuczki młóciły powietrze w równie zwariowanym tempie, a ostry, zimny wiatr tylko wzbierał na sile. Chłostał pół wila po czerwonej z zimna twarzy i wciskał do oczu łzy, zmuszając go do zawiśnięcia w bezruchu, aby mieć chociaż sekundę na przetarcie ich rękawicami. Być może właśnie dlatego nie zauważył znowu znicza? Kto wie, wszak to dosyć prawdopodobne. Nie mógł już poradzić sobie z faktem, że przemarzł do szpiku kości, a gra nie posuwała się tak, jakby sobie tego życzył. Prowadzenie Slytherinu nie było mu na rękę nawet przez sekundę, ale nie mógł przecież wyrwać temu pałkarzowi kija i go trzepnąć po głowie… Ich obrońca też mu nie pasował. Miała zdecydowanie zbyt dużo szczęścia lub umiejętności. Ech, mogłaby się podzielić z biednym Krukonem, który w akompaniamencie własnych narzekań robił kolejną pętlę wokół boiska, z niepowodzeniem szukając złotego znicza. Wtedy też usłyszał, że ktoś go woła i to chyba nawet pani kapitan. Spojrzał na nią akurat w momencie, w którym wypuściła kafla i zrobił przepraszającą minę, zupełnie tak, jakby to byłą jego wina. - Staram się - odkrzyknął do niej, przemierzając w dalszym ciągu powietrzną przestrzeń na boisku i wypatrując małej piłeczki.
Tyle emocji! Tyle piłek i tak ku... zimno znaczy się, aż Alan musiał spróbować rozgrzać ręce, pocierając nimi o siebie i chuchając na dodatek, bo inaczej by nie pociągnął. Zanim się obejrzał, to znów Śliznogi lecieli w jego stronę... ale tym razem nie rzucał ten sam, co wcześniej. Tym razem podał. Taka zmyłka! Na szczęście Alan dopiero co zwrócił na nich uwagę, dzięki czemu szybo zorientował się, że kafel nadleci z innej strony... prosto w jego ręce. Nie ma co. Dziś miał wyjątkowo dużo szczęścia, zupełnie jak obrońca Ślizgonów. Westchnął do swoich myśli i podał piłkę któremuś ze ścigających. Może tym razem Shenae uda się trafić?... albo... innemu Krukonowi?
Odetchnęła z ulgą kiedy Alan złapał kafla. No dobra. Trzeba mu było przyznać, ze się chłopak wyrobił. A do tego podawał niesamowicie. Gdyby był tak samo znośny poza grą, jak we grze, pewnie byliby lepszymi znajomymi. A tymczasem miała ochotę go znosić tylko na boisku. I tylko w trakcie meczu, bo poza nim zakładali się o naprawdę głupie rzeczy. Złapała zręcznie kafla, rzucając go kierunku pętli, kolejny już raz tym samym zagraniem. Aż dziwne, zę Ślizgoni w końcu nie ogarnęli, ze Alan podawał kafle tylko do niej. Zakochał się czy co? (<3) Nie. Prawdopodobnie chciał ją tylko ugłaskać zanim zażąda od niej dopełnienia warunków zakładu. Menda. Znaczy, Alan, bo przecież nie She.
W chwili przerwy zaczęła przyglądać się płatkami śniegu spadającym na jej strój, że wcześniej kiedy się nudziła nie wpadła na pomysł żeby je liczyć. Chociaż, nie lepiej nope bo już naprawdę by zasnęła. Wtedy oberwałaby jeszcze jakąś piłką i biedna dostała zawału. Jakie miała zdanie na temat meczu? Kończcie waść, ciągłe obrony, bez sensu. Spojrzała w niebo w poszukiwaniu szukających którzy ciągle krążyli nad boiskiem. Wracając do swojego zajęcia któż to? A... znów She, no dobrze zobaczymy co tym razem wymyśli. Dobry rzut, lecz niewystarczający, obrona ftw. A więc Blaise łap piłe.
Albo mu się wydawało albo było coraz chłodniej. Mimo iż ciągle się ruszał czuł jak powoli zaczynają mu grabieć ręce w rękawiczkach. Współczuł osobom, które miały mniej ruchu, np. takim obrońcom. Widząc jak Shenae leci w stronę pętli ślizgonów poleciał za nią będąc pewny, że kiedy już Julka obroni, nie było innej możliwości, poda od razu do niego. Jego przewidywania oczywiście się sprawdziły i teraz on pędził żeby zdobyć punkty dla swojej drużyny. Kurcze jakieś gogle by się przydały przy tym wietrze. Biorąc zamach i rzucając zastanawiał się kiedy w końcu będzie mógł usiąść sobie przed kominkiem i się ugrzać.
Prawdę mówiąc, w tym momencie Ronnie niespecjalnie mógł się zdać na swoje umiejętności, bo ich tak trochę nie było. Jako szukający mógłby być całkiem całkiem, natomiast bycie pałkarzem nie było wpisane w jego zdolności. Chociaż cieszył się niesamowicie z faktu, że trafił Blaise'a, to dobrze wiedział, że był to jedynie łut szczęścia. Nie przeszkodziło mu to jednak wyszczerzyć się do trafionego Ślizgona, który zmierzył go nieprzyjaznym spojrzeniem. Nie udało mu się też obronić cudownej pani kapitan, co wywołało w nim lekkie poczucie winy. Nie mógł jednak nic zrobić, spojrzał więc tylko współczująco w jej stronę. Czekał cierpliwie na tłuczek, latając to tu, to tam, aż w końcu nadarzyła się okazja. Wziął zamach i... Nic się nie stało. Tłuczek śmignął tuż obok niego. Zacisnął zęby. Może następnym razem będzie lepiej.
Alan po prostu podawał najbliższemu ścigającemu. Nie jego wina, że to Shenae trzymała się najbliżej. Jeśli już to ona się zakochała, a nie na odwrót!... chociaż... trudno było wyobrazić sobie "panią kapitan" tak ogólnie zakochaną... a jeszcze trudniej w nim. Ciekawie jakby to było? No i właśnie przez takie myśli Alan rozkojarzył się do tego stopnia, że zbyt późno zauważył zbliżającego się Victora... a właściwie piłkę zmierzającą w jego stronę. Alan przysiągłby, że piłka musnęła jego dłoń!... ale na swoje nieszczęście to nie wystarczało i trzeba było złapać kafel, żeby podać go innemu ścigającemu. A na nieszczęście, bo pewnie dostanie za to od Shenae.
Gdyby nie to, że Znicz znowu umknął mu z pola widzenia, nawet i by się uśmiechnął, gdy reszta zręcznie zdobywała dla nich punkty. Jego wkurzenie przekroczyło jednak granicę i teraz z zaciśniętymi szczękami jak opętany latał w kółko po boisku. Pieprzony, kurwa, znicz! Z tego wszystkiego o mało co nie dostał tłuczkiem, który przefrunął mu tuż obok ucha, tak, że wyraźnie usłyszał świst powietrza.
4 i 6
Ostatnio zmieniony przez Cedric Deveraux dnia Nie Gru 07 2014, 21:41, w całości zmieniany 1 raz
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Wiatr zaczął przybierać na sile, a może tylko tak mu się wydawało? Pociągnął krótko nosem, jeszcze mocniej wciskając szyję w strój, co by zminimalizować utratę ciepła, ale wciąż uparcie przy tym śledząc ruchy kafla i tłuczków. Jego poprzedni strzał pozostawał wiele do życzenia, zresztą tak samo jak tego całego Ronniego, który jakiś czas temu uderzył Victora. Wspomnienie uderzenia w Piggy, najwyraźniej zmobilizowało Sharkera. Miał ambicję na to, aby następnym razem strącić zawodnika z miotły, ale niestety chyba nie mógł na to liczyć. Hampson powyrywałby mu łuski (bo przecież nie pióra Ślizgonowi) i zmył głowę, dlatego mimo wszystko starał się panować nad irytacją oraz siłą uderzenia. Nie miał jednak wystarczająco wiele skrupułów, aby całkowicie zaniechać uderzenia i posłał piłkę prosto w najbliższego Krukona.
bo Krukoni i tak stracili kafla Saphona coraz bardziej niecierpliwiła się i chciała zakończyć ten mecz. Oczywiście sama tego nie mogła zrobić, bo wszystko zależało od szukającego, lecz zamierzała wykorzystać okazję, jaką dał jej Sharker. Mianowicie przejęła kafel od jakiejś Krukonki i przeleciała kolejny kawałek, rozglądając się za ścigającym z drużyny. W całym tym zamieszaniu nie posiadała już wystarczająco dobrej orientacji, toteż musiała unikać innych graczy, zanim dostrzegła zaufaną osobę i wyrzuciła piłkę, rozpoczynając jakieś zagranie. Kostka: 2
No jak mu siostra podała to przecież musiał trafić, nie? Znaczy, lepiej żeby nie, bo autorka postu kibicuje przeciwnej druzynie, ale Arsowi się wydawało, ze tak. Bo to Ars. Greengrass. Ślizgon. Dupek. Głupek. Szczęściarz. No dobra… z głupkiem nie przesadzajmy, ale na pewno nie był prawdziwym geniuszem. Za to miał swoje motywatory. A jednym z nich była Saph. Coś było w tej młodej co dodawało mu energii. Jej nazwisko. Jego nazwisko. Ich wspólne nazwisko. Gdyby mógł to nawet by się z nią hajtnął. Bo to było nawet wygodne. W końcu i tak długi czas mieszkali w jednym domu. Ale to nie było w stanie zmienić jego statusu społecznego. Było tylko… znośnym rozwiązaniem, ale nie korzystnym. A on potrzebował korzystnych rozwiązań. Korzystnie mógł przerzucić przez pętlę, żeby pławić czymś swoje wysokie ego.
Alan czekał... i czekał, a na boisku zaczynało coraz więcej się dziać. Piłki śmigały od jednego do drugiego zawodnika. Widownia... w sumie prawie jej nie była, ale gdyby była bardziej liczna, to zapewne szalałaby od nadmiaru emocji... ta Ślizgonów, bo Krukoni zaczęliby czymś rzucać w swoją drużynę, za to, że do tej pory nie strzeliła ani razu celnie. Za to Alan bronił dość przyzwoicie. Po poprzednim przepuszczeniu kafla nieco się ogarnął, dzięki czemu następnym razem obronił rzut od Ślizgona i przekazał piłkę dalej.
Co z tego, że współpraca z Alanem szła jej bardzo dobrze, jak nic jej z tego nie przyszło? Była na siebie wściekła. Na wszystkie oddane rzuty, Julka obroniła dokładnie 100%. D’Angelo aż zacisnęła wściekle wargi. Nawet jeśli by teraz wygrali, to na pewno nie za sprawą Ścigających, co niejako psuło jej nastrój. Zacisnęła ręce na miotle, tracąc cierpliwość. Była tak zła, ze nawet chłód nie mógł się jej dać we znaki. Czuła tylko narastające ciepło spowodowane nadmiarem emocji. Negatywnych, które wręcz w niej buzowały. Kolejna próba rzutu i kolejne fiasko. Julka chyba grała z nią zbyt często, skoro dokładnie wiedziała, gdzie Shenae teraz rzuci. Krukonka syknęła sfrustrowana, widząc, ze kolejny kafel został obroniony. Nacisnęło to tak boleśnie na jej dumę, że nic dziwnego, że kilka godzin później chodziła jak struta na imprezie Mikołajkowej w Pokoju Wspólnym.
Obserwując innych graczy można było zauważyć jedno, było im zimno jak... Heh ona tego po prostu nie odczuwała, Stavefjord rlz. Była ciekawa czy ktoś jeszcze do niej przyleci aby spróbować swoich sił i czemu to będzie She? Trochę smuteczek że tak bardzo przegryw, ale przecież nie jest taka chamska i po meczu ją pocieszy, po swojemu oczywiście. No nie jest w końcu takim hejterem, w sumie czy tego samego mogłaby oczekiwać od niej jeśli wyjątkowo zlamiłaby mecz? Tego się nie dowiemy. Najbardziej uparty ścigający meczu znów zaatakował, smuteczek nie udało się, obroniła. Co dalej?
Zdaje się, że krótkie dwa słowa z Shenae dały mu jakąś magiczną motywację. Może wyczytał ten łazienkowy przekaz z jej oczu? Nadal przeszukiwał niebo tak jak wcześniej, ale odczuwał przy tym niemożliwą presję, nie tak jak przed kilkoma poprzednimi podejściami. Musiał złapać tę cholerną piłeczkę, przecież drużyna na niego liczyła. Z tą myślą jako przewodnią, znowu zaczął robić kółka nad stadionem, aż wreszcie… tak! Złoty błysk przy pętlach Ślizgonów sprawił, ze Hargreaves niemalże położył się na miotle, wystrzeliwując w tamtym kierunku. W uszach świszczał mu ogłuszający ryk wiatru, a oczy jeszcze bardziej go zapiekły, zwłaszcza, że jednocześnie atakowały je wściekle płatki śniegu. Wil jednak tylko mocniej je zmrużył, niemalże nic już nie widząc i zawrócił szaleńczo tuż obok Heikkonen, wdając się w pogoń za umykającym zniczem. Przeleciał między zawodnikami, popisując się niebezpiecznie udanym slalomem, a chociaż przy tym prawie strącił Shenae z miotły, wreszcie zacisnął palce na lodowatej piłce. Z trudnością zatrzymał się w powietrzu i uniósł dłoń w rękawicy ponad głowę, wrzeszcząc głośno i starając się przekrzyczeć ryk tłumu. - Mam go!
Zachariasz przez cały mecz krążył po boisku, wyszukując jakiś niesprawiedliwych zagrywek. Co chwilę komentował wynik, gdy ktoś wrzucił w pętle albo wspaniale obronił. Czasami nawet pokazywał w stronę Alana lub Julki okejkę bądź bił im przez szybkie brawo. Widać, że niektórzy zawodnicy dawali z siebie wszystko, a to takiego weterana niesamowicie cieszyło. Zagwizdnął przeciągle, kończąc mecz. - Drodzy Państwo, drodzy państwo, cóż za akcja! - nie mógł sam opanować swoich emocji, gdy zawodnik z niebieskich złapał znicza. Przez chwilę nawet krążył kółka, cały czas wykrzykując jakieś teksty w stylu: niesamowite przejęcie, tak to się właśnie robi i inne takie. Chociaż Ślizgoni wyraźnie dali do wiwatu ze strzelaniem pętli, tak Krukoni... Cóż, mają dobry wzrok! - Ravenclaw wygrywa mecz! 150: 30, a teraz zapraszam wszystkich do waszych pokojów wspólnych i cieszcie się wygraną! - dodał, gdy opanował własne emocje. zt dla wszystkich
Diana przytargała ze sobą miotły, ustawiła je naprzeciw siebie na ziemi. Dobrze że chociaż tutaj było nieco ośnieżone, przynajmniej lepiej będzie się startować. Sprawdziła listę osób które miały przyjść na lekcję, wzięła swoją miotłę i wyciągnęła różdżkę. Rzuciła zaklęcie aby pióro odhaczało na liście przybyłych uczniów, stała więc tak i czekała aż młodzież łaskawie się zjawi. Wszystko już miała ustalone, cały plan lekcji.
Victorique tak szybko jeszcze nie biegła. Potykała się o własne nogi zrozpaczona i biegła przez korytarze Hogwartu. ZASPAŁAM! Tylko to jedno słowo powtarzało się w jej głowie bez ustanku i odbijało się o każdą ściankę w jej głowie, jak na wygaszaczu. Tak tylko ona potrafi na taką godzinę zaspać! Była przekonana, że zostanie skarcona czy coś, ale chociaż przybiegnie na zajęcia. W połowie drogi zabrakło jej tchu i musiała się zatrzymać żeby uspokoić oddech, nie wyrabiała już. Kiedy udało jej się dojść do normalności szybkim krokiem ruszyła na boisko. Gdy dotarła stanęła niesamowicie zaskoczona i wpatrywała się w puste boisko. Tego się nie spodziewała. A może zajęcia zostały gdzieś przeniesione? Albo już się skończyły! Ale przecież widziała na boisku panią Grimm. CO JEST GRANE?! - Dzi… dzień dobry – wydukała niepewnie z lekkim przerażeniem – przepraszam za spóźnienie?
Zajęcia Quidditcha były dobrą okazją do rozruszania się na miły początek dnia. Osobiście lubiła wszelkiego rodzaju sporty, chociaż nie we wszystkich była dobra. Właściwie tylko piłka nożna w jej wykonaniu była coś warta, ale to przecież jest mugolski sport, więc będąc w Slytherinie nie miała wręcz prawa się tym chwalić – od razu została by zbluzgana. Natomiast światowy sport zarezerwowany tylko dla czarodziei był dyscypliną o której wszędzie mówiono, wszędzie trzeba się było wybijać żeby być kimś. I dlatego też starała się jakiś czas na pozycję pałkarza w drużynie, ale w końcu jakoś nie wyszło, odpuściła tak po prostu z dnia ma dzień. Postanowiła zostać, o ironio, szarą myszką. Rozejrzała się w około. No cóż, jak na razie nie było tu zbyt dużego tłoku. Zgłosiła na liście, że już jest i trzymając jedną z pożyczonych mioteł, bo swojej nie miała, stanęła obok Vivi uśmiechając się do niej przyjaźnie i szepcząc tylko ciche „Cześć”. Potem przyjrzała się nauczycielce. Diana Grimm, niewiele o niej wiadomo w szkole mimo iż tu była od 5 lat, ale zdecydowanie wydawała się zawsze miła.
Chciała, żeby je umiejętności quidditchowe były coraz lepsze, dlatego tez stawiła się na zajęcia zaledwie tydzień po meczu. Dziwne, że Shenae nie zdążyła jeszcze zorganizować własnego treningu... chociaż znając ją, pewnie każdego członka drużyny postanowiła męczyć oddzielnie. Nie zabrała swojej miotły, w sumie, to fabularnie powinnam ją kupić, bo to aż głupio, że nie mam jej w kuferku, więc po przybyciu na miejsce poczęstowała się jedną ze szkolnych. - Dzień dobry, pani profesor! - przywitała się, przekrzykując padając śnieg i wiatr... Zacisnęła mocniej sznurki kaptura i mocniej opatuliła się brązowo-granatowym szalikiem. Płatki śniegu wściekle opadała z nieba i miała wrażenie, że chociaż teraz boisko jest odśnieżone, to lada chwila znowu pokryje się całkiem grubą warstwą białości. Podskakiwała w miejscu, czekając aż zbierze się więcej ludzi i wreszcie zaczną.
Katniss miała nadzieję, że mimo braku treningu w ostatnim czasie jeszcze będzie potrafiła utrzymać się na miotle. Musiała zabrać się za siebie, bo już grożono wyrzuceniem jej ze składu. Nauką nauką, owutemy czekają, ale drużyny się nie zostawia. Dlatego mimo padającego śniegu i zacinającego wiatru, dziewczyna postanowiła pójść na lekcję. Znalazłszy się na miejscu, skinęła głową osobom, ktore znała albo to z meczów, albo z życia szkolnego. Wzięła jedną z mioteł, leżących nieopodal i zwróciła się w stronę nauczycielki. -Dzień dobry! - Krzyknęła do pani profesor, mając nadzieję, że kobieta usłyszy coś w tym hałasie. Standardowo wydeptała sobie kółeczko w śniegu i objęła się rękoma, żeby zachować choć odrobinę ciepła do początku zajęć.
Rozglądała się za kolejnymi wchodzącymi osobami. Nikt jej nie przeszkadzał aż do momentu, kiedy pojawiła się Johanson. O boże, nienawidziła tej dziewczyny. Wprawdzie nigdy nie zamieniły ze sobą słowa, ale na zajeciach Quidditcha zdaniem Eli wywyższała się i pokazywała jaka to nie jest zajebista. Może tak naprawdę w głębi duszy ślizgonka zazdrościła jej posiadania statusu ścigającej? Szczególnie, że był to po prostu szczeniak 2 lata młodszy od niej. A może to czyste uczucie jakim zazwyczaj pałają uczniowie Slytherinu do Gryffonów? Możliwe. Tak czy siak spojrzała na nią wzrokiem, który zdecydowanie wskazywał pełną pogardę. Cóż, ciekawe czy Vivi zauważyła szybką zmianę na twarzy Elishi? Ambitna, zadziorna dziewczyna miała już motywację do tego, by dzisiaj pokazać na co ją stać.
Merlinie, wreszcie coś się działo. Może nie był to mecz, ani trening, o jakim mogłaby marzyć, a sama Grimm zdawała się być na nie do końca odpowiednim poziomie, ale jak się nie ma, co się lubi... Rains pamiętała te słodkie czasy, kiedy rodzice płacili za wszystkich jej nauczycieli, a każdy z nich uczestniczył w szczegółowym przesłuchaniu, zanim w ogóle mógł podjąć tę pracę. Tutaj Rains nie miała wielkiego wyboru. Oni po prostu byli, uczyli i jako tako trzeba było im się podporządkować. Jasne... Wcisnęła ręce głębiej w kieszenie obszernej bluzy. Kiedy zaczną ćwiczyć, rozsądniej będzie ją zdjąć, ale na razie nie widziała w tym najmniejszego sensu. Westchnęła, wchodząc powoli na murawę boiska i rozglądając się za jakąś przyzwoitą miotłą. Później będzie musiała napisać do rodziców, żeby sypnęli groszem na jakiś lepszy model. Grimm nie zaszczyciła nawet jednym słowem, skinęła tylko głową, gdy nawiązały kontakt wzrokowy, by zaznaczyć swoją obecność, gdy nauczycielka miała ochotę przejąć się tym w jakikolwiek sposób. Stanęła z boku, obserwując innych i czekając na rozpoczęcie lekcji.
[ok zaczniemy, można jeszcze dochodzić ale to już będzie spóźnienie/ Teraz kilka faktów; zadaję pytanie i nie ma kolejki, tylko kto pierwszy ten lepszy. Kolejka pisania obowiązuje kiedy już będziemy latać na miotłach. Kolejka leci tak: Ja->Victorique->Elishia->Bell->Katniss->Rains->Ja.. itd]
Pani Grimm zmierzyła jedynie milczącym ale srogim wzrokiem przybywającą młodzie. Przeczytała kto jest na liście i powiedziała - Widzę że nie każdy z was zna kulturalne słowo, takie jak "dzień dobry"- Tu spojrzała na dwie dziewczyny, które nawet nie śmiały się do niej odezwać -Jak pewnie zauważyliście, są między wami różnice wiekowe jak i klasowe. Nie będę tutaj nikogo faworyzowała, nie macie się popisywać ani wywyższać, bo okaże się że gówno umiecie. Na moich lekcjach obowiązuje dyscyplina, być może część z was coś o tym wie. Kiedy chcecie coś powiedzieć zgłaszacie się, podnosząc rękę i podając poprawną odpowiedź. Za poprawną odpowiedź można zdobyć pięć punktów, za nieodpowiednie zachowanie od razu dostajecie po minus dwadzieścia. Radę mnie nie denerwować bo skończy się to szlabanem... Być może będzie zadanie domowe. Zrozumiano? Aha no i nie toleruję spóźnień- Spojrzała trochę wyzywająco na uczniów, mówiła takim tonem że każdemu chyba przemówiła do rozumu. Odnosiła się do nich władczym tonem, sama wzięła jedną z mioteł i zadała pierwsze pytanie - Kto powie, dlaczego twórca złotego znicza nie dotyka go gołymi rękoma tylko przez rękawice??. -
Pamiętacie jak mówiłam, że Diana wydawała się miła? Otóż wydawała. Potem się często jednak okazało, że to wredna menda, która próbuje swoje jakieś frustracje wyżyć na uczniach. Dlatego też Eli mimo uszu puściła gadkę na temat dyscypliny. Taa... Ona i dyscyplina. Powodzenia. - Znicze mają pamięć ciała. Zapamiętują pierwszą osobę, z którą się zetkną - Powiedziała od razu jak torpeda jeszcze zanim jej ręka wyskoczyła w górę. Jej odpowiedź musiała być pierwsza, ponieważ chora ambicja zmuszała wręcz do zdobywani punktów dla domu. Niestety Slytherin był trochę za Gryffindorem i to ją bolało. Jeszcze za Ravenclaw rozumiem, ale za Gryffindorem? Na to nie można pozwolić. Miała nadzieję, że właśnie oto chodziło. Choć szczerze mówiąc wolałaby już polatać...