Jest to duża powierzchnia o owalnym kształcie, rozmiarów około 55 na 152 metry. Po dwóch przeciwnych końcach, na polach bramkowych umieszczone są trzy tyczki, każda z obręczą na czubku, do których to wrzuca się kafla. Po środku znajduje się koło środkowe, skąd na początku meczu wypuszcza się piłki. Odbywają się tu wszystkie rozgrywki Quidditcha między domami, a także treningi drużyn. Czasem uczniowie przychodzą sami, bądź większymi grupami by polatać sobie dla przyjemności.
Autor
Wiadomość
The author of this message was banned from the forum - See the message
Czemu taki upierdliwy przedmiot jak lekcje latania na miotle istnieją? Czemu? Najgłupsza rzecz jaka mogła kiedykolwiek powstać, istnieć i być kontynuowana, nauczana. Sama nie wiedziała co ją podkusiło, żeby się pojawić na tych zajęciach? Może tylko po części chęć rozwoju, ale zasadniczo była tylko jedna osoba, dla której chciała przyjść i się ośmieszyć, bo wiedziała, że tylko ona poda jej dłoń, pomoże wstać i zażartuje sobie. @Harriette Wykeham, były różne, miały swoje mocne i słabe strony, ale mimo wszystko brały życie takie jakie było. Ona martwiła się za każdym razem, gdy Ett wpadała na głupi ryzykowny pomysł, więc często sama narażała siebie, by bronić jej. A przynajmniej przystopować jej zapędy czy też poskładać do kupy. Zasad gry w to coś nie znała, wiedziała tylko, że lata się na miotle, rzuca kaflem przez pętle, szuka znicza czy coś takiego. Prychnęła ponuro. Znowu się spóźniła, nie wiedziała co ma robić, wybrała tylko jakąś miotłę ze schowka i patrzyła na nią jak na wyrok śmierci. "I co ja mam teraz z nią zrobić? Siąść na niej, czy nie siąść? Jak można na tym w ogóle siedzieć, czy ten kawałek drewna nie wbija się no... picze? Cholera jasna, chyba usiądę bokiem, bo moja kość tego nie przeżyje..." W myślach płakała nad swoim losem i tym jak ma zabrać się do tego.
Lope nie przywykł do ćwiczenia z ludźmi, którzy nie mieli pojęcia o Quidditchu, a zapowiadało się na to, że jednak sporo osób znalazło się tu z czystego przypadku (przynajmniej on tak uważał). Albo nie mieli nic do robienia, albo przyszli tu wyłącznie dla innych, albo zamierzali po raz pierwszy spróbować latania. Widział to po niepewnych spojrzeniach i nieprawidłowym trzymaniu mioteł. Swoją drogą, te ze szkolnego składzika tak raniły ciemne oczęta Hiszpana, że aż nie mógł na nie patrzeć. Przyzwyczajony był do wszystkiego, co drogie i luksusowe. Pogładził swój model, w myślach ciesząc się jednak, że nie każdy uczeń wyglądał na świeżaka. Przecież przy takiej pogodzie tylko naprawdę dobry zawodnik da rade się utrzymać. Lope miał ochotę wyśmiać innych prosto w twarz, aczkolwiek na razie zajmował się Pandą i studiowaniem tego, jak bardzo się wybrudziła. I czy warto pogorszyć ten stan, czy na razie dać dziewczynie spokój. Odrzuciła jego dłoń, ale w to nie wnikał. Oczywiście, chciała pokazać, że sama sobie poradzi. Typowe. - Spodziewałem się lepszej riposty. - stwierdził, nadal perfidnie uśmiechając się tylko po to, żeby móc rozniecić te iskry gniewu w złotych oczach. Właściwie to jeszcze go nie zabiła, mógł się na chwilę poczuć bezpieczniej. Patrzył w jej oczy przez zasłonę deszczu i nie odzywał się, żeby nie przerwać tego skupionego wyrazu na twarzy. Domyślił się co zajęło myśli Krukonki i sam także mimowolnie się nad tym zastanowił. Lope nie miewał w zwyczaju rozpamiętywać dziewczyn, z którymi spędzał noce, bo zazwyczaj zapominał ich imię już następnego ranka. Teraz jednak znów spotkał Pandę i przeczuwał, że nie będzie to ich ostatnia rozmowa. Wtedy to najwyraźniej jakaś znajoma Krukonki przerwała kontakt wzrokowy, jaki nawiązał się między tą dwójką. Lope rzucił jej tylko krótkie, dosyć wymowne spojrzenie, kiedy zobaczył jak chudą i małą osóbką jest. Powstrzymał się przed stwierdzeniem, że pomocy do zamiatania szukano na trzecim piętrze. Czuł, że mogłaby nie zrozumieć takiego komentarza. Zamiast tego Lope schylił się po gogle Pandy, które musiały wypaść jej, kiedy w dość niezbyt przyjemny sposób znalazła się na ziemi. - Jakoś to przeżyję. Za to dziwi mnie, co ty tu robisz. Może powinnaś być na trybunach, skąd będziesz mogła mnie swobodnie podziwiać. - rzucił jej przedmiot na tyle szybko, żeby móc sprawdzić jej refleks. Przy okazji podniósł nieco brew, bo właściwie fakt, że tu przyszła trochę go zdziwił. Interesowała się Quidditchem? Lope zdawał sobie sprawę z tego, jak bardzo mało o niej wie. - Mógłbym ci nawet pożyczyć omnikulary, ten deszcz by może tak nie przeszkadzał. - powiedział z dużo większą obojętnością, na którą zapewne miało wpływ towarzystwo osoby trzeciej. Dostrzegł, jak zimno musi być Pandzie i uznał, że to głupie, w końcu może rozgrzać się zaklęciem. Nauczyciel w tym czasie czekał na resztę uczniów, także Lope westchnął krótko i prawie niezauważalnie. Nadal nie przepadał za czekaniem. - Jak myślicie, ile osób trafi do skrzydła szpitalnego? - podkreślił nacisk na liczbę mnogą, choć nadal nie patrzył na nieznajomą. Wyciągnął z kieszeni swoje gogle, żeby je nałożyć.
Naeris Sourwolf
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 167 cm
C. szczególne : Tatuaż anielskich skrzydeł na plecach
Nie lubiła, kiedy pech dawał o sobie znać, a nadzwyczajnie często się to w przypadku Naeris zdarzało. Miała nadzieję, że nikt nie skomentuje głupio jej drobnego wypadku, bo i tak czuła palący ją wstyd - nie tylko w środku, ale i na twarzy, bo zapewne wyglądała trochę jak burak. Nie powinna się tak przejmować, w końcu właściwie nic się nie stało i każdy machnąłby ręką. Ale nie byłaby sobą, gdyby zachowywała się całkiem normalnie. Zerknęła na chłopaka, niepewna, czy powinna jeszcze raz przeprosić, czy tyle już mu wystarczy. Zdecydowanie jego uśmiech sprawił, że jakoś tak cieplej jej się zrobiło. Po prostu w tym całym deszczu, śniegu, zimnie i błocie chlapiącym pod nogami, świadomość, że jednak ktoś wykrzesał dla ciebie tak ładny uśmiech była niezwykle miła. Odwzajemniła go natychmiast, choć trochę bardziej nieśmiało. - Cześć, przepraszam za to zamieszanie. - dodała na wszelki wypadek, żeby na pewno nie czuł się urażony czy zakłopotany. Cofnęła się o krok czy dwa, tym razem już patrząc pod nogi. - Ja jestem szukającą... Te małe, złote kulki to moja specjalność. - wyjaśniła, starając się oddychać swobodniej. W końcu jakby nie patrzeć nieznajomy nie wyglądał na zagniewanego. Przyjrzała mu się z większą ciekawością, bo jego akcent z pewnością nie był tutejszy. Naeris jako czystej Angielce przychodziła na myśl Irlandia, jako że znała parę osób stamtąd. Uroda także by pasowała. Nie chciała jednak, żeby uznał, że po prostu się gapi, więc przeniosła wzrok na swoją miotłę. - Na treningu jeszcze nie. - odparła Krukonka, poprawiając sobie fragment niebieskiego płaszcza, który wiatr postanowił podwinąć. - Co? Nie! - zareagowała zbyt szybko, patrząc na chłopaka przestraszonymi, zielonymi oczami. Zacisnęła palce na miotle tak, jakby zaraz miała ją stracić, choć od razu pomyślała, że głupio się zachowuje. W końcu jedynie żartował. Przecież nikt ci nie odbierze twojego skarbu, Sourwolf. - Nigdy w życiu. Równie dobrze mogłabym zamienić się z tobą różdżkami... - powiedziała, gładząc delikatnie swojego Nimbusa i wybuchając po chwili krótkim śmiechem. - Przepraszam, kocham tę miotłę. Co do tych tłuczków to jesteś pałkarzem z którejś drużyny? I tak w ogóle ja jestem Naeris. - posłała mu delikatny uśmiech, przeczesując wolną ręką włosy.
Padme A. Zakrzewski
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : liczne pieprzyki i lekko widoczne piegi na policzkach
I udało mu się to wyjątkowo szybko, bo Padme w pewnym momencie miała ochotę zdzielić go miotłą, o którą się opierała. Próbowała też nie zwracać uwagi na jego zaczepki, ale to z kolei jej nie wychodziło i nie miała zamiaru udawać, że jest inaczej. Zresztą, nie sądziła, że Ślizgon uwierzyłby w jej nagłą zmianę charakteru. Powiodła wzrokiem po reszcie uczniów, wyłapując, że osób faktycznie grających jest może całe trzy, łącznie z nią, co spowodowało, że chciała zaoferować nauczycielowy pomoc. Jakąkolwiek, od podstaw. Z drugiej strony przez to nie obawiała się, że dostanie tłuczkiem w twarz, skoro nie mieli doświadczenia. Kiedy Ślizgon podrzucił jej gogle, złapała je od razu. - Refleks obrońcy - wzruszyła ramionami, uświadamiając mu przy okazji jaką pozycję w drużynie zajmowała. Ale nie zrobiła tego celowo! Wytarła błoto ze swojej własności, chowając je i od razu dłoń do kieszeni. - No tak, bo w twoim mniemaniu kobiety nie mogą grać w Quidditcha... ale spokojnie, poradzę sobie - uśmiechnęła się uroczo, nie odrywając wzroku od Lope. - Zastanów się czy na pewno chcesz się bawić w śniegu, deszczu i błocie, póki jeszcze możesz się wycofać - puściła mu oczko, sugerując, że jeśli stanie mu się jakaś krzywda to najprawdopodobniej z jej celowej winy. Zaczęła się powoli niecierpliwić tym, że nauczyciel dalej jej nie odpowiedział i stali tu jak skończeni debile moknąc bezsensu. Kwestia tego co szykował im na dzisiaj nie dawała jej spokoju, a tajemniczy uśmiech na ustach Limiera tylko ją irytował. - Ja naliczyłam całą jedną sztukę, bardzo pewną siebie zresztą... - nie chcąc dłużej stać w miejscu, zrobiła zaledwie dwa kroki do przodu, kiedy na błotku odjechała jej stopa a czubkiem nosa wpadła prosto w ramię Ślizgona, łapiąc się go kurczowo rękoma. Przeklęta ironia losu. Na całe szczęście ich rozmowie przysłuchiwała się tylko bogu ducha winna Lucy, która najwidoczniej widziała całe napięcie między tą dwójką.
Jego serce radowało się na widok powoli przychodzących uczniów. Im ich było więcej, tym lepiej, tym bardziej jego plan okaże się kompletny i możliwy zrobienia. Plan, który dotyczył mocnego, twardego treningu. Z uśmiechem na twarzy zastanawiał się czy światowe drużyny Quidditcha mają równie niebezpieczne co wyczerpujące treningi. Nie zwracał szczególnej uwagi na wygląd uczniaka, który nie tylko się przywitał, ale też i coś do niego powiedział. Otrząsnął się i przerzucił wzrok na chłopaka. Wsłuchiwał się w jego słowa z uwagą, zastanawiając się nad jedną kwestią - mówił to z szczerości, naprawdę się wstydził, czy może chciał jakoś zaplusować u Lazare? Oh, jeśli to drugie, to mu się nie uda. - Jeszcze mają czas. Wstyd za twoje pokolenie? I słusznie. - Na tym zakończył ową rozmowę, gdyż przyszła kolejna osoba, która tym razem zapytała się co będą robić. Westchnął. Już zapomniał jak bardzo upierdliwi mogą być uczniowie. - Zobaczysz, ale nie spodziewaj się tutaj, że będziemy siedzieć przy stoliczku z ciasteczkiem i herbatką, omawiając najnowsze plotki. Oczywiście, wierze, że dasz z siebie wszystko panno Naberrie. W bliżej nieokreślonym czasie grasz z Puchonami, przygotowujesz się jakoś? Czy tą lekcję uważasz za wystarczającą by następnie wygrać mecz?- Patrząc na nią, w myślach oceniał jej budowę, jej nastawienie, wszystko co może mieć wpływ na jej grę. Ale pozory mylą, czyż nie? Wszystko wyjdzie za niedługo, jak zbierze się większa grupa uczniaków. No i kolejny uczeń szedł powoli w ich stronę. Zauważył, że każdy był na tyle szybki w myśleniu, że wpadł na pomysł rzucenia zaklęcia odbijającego krople. I dobrze, przynajmniej myślą, w przeciwieństwie do jego poprzedniego rocznika, który, na szczęście wyszedł z tej szkoły. Jednak wciąż tęsknił za talentem Bell i innych nielicznych. Za to słowa chłopaka wprowadziły go w dziwne uczucie, że słowa wypowiedziane przez Puchona aż zalatywały nietaktem. Postanowił odwdzięczyć mu się tym samym. - Mam jedną w spodniach, lecz tą nie będziesz się obsługiwać. Zakładam, że swoją też masz, więc zajmij się na razie sobą. Może znajdzie się inny kandydat. No i panna Sourwolf, szukająca drużyny Krukonów. Już ją miał przywitać, kiedy niespodziewanie prawie upadła, wieszając się ostatecznie na chłopaku, który lubi pały. - Nie wątpię w pani umiejętności, Sourwolf, ale staraj się nie upadać tak na tej swojej pięknej miotle. I niech i ona nie podbija twojego ego. Uwierz mi, sama miotła nie wystarcza. Ale odpowiadając na twoje pytanie, tak będzie praca ze zniczem. Jednym. - Uśmiechnął się do szukającej. Patrząc na dziewczynę wiedział, że na coś ją na pewno stać. Zaczął z nimi rozmawiać o pewnych sprawach dotyczących Quidditcha, kiedy przyszedł pan Ścigający drużyny Slytherinu, ah, rezerwowy. Już miał go przywitać, kiedy panu Lope zachciało się czarować. Uśmiechnął się uroczo. - Witam panie Mondragón. Widzę, że chyba pomyliłeś sobie lekcje, teraz nie będziemy zbytnio czarować. - Uniósł brew po czym dodał: - Bardzo niemiło się zachowałeś. Tak potraktować dziewczynę? No, nieładnie, nieładnie. Rozumiem, że spodobała ci się ta miotła jednak nie musiałeś się posuwać do takich kroków. Żeby nie było więcej takich scen zazdrości, wymienicie się miotłami z Naberrie. Może wtedy się ogarniesz, panie arystokrato. - Sam wyciągnąwszy różdżkę, jednym machnięciem sprawił, że postrzępiona miotła szkolna wylądowała w dłoni Lope'a, a wygrawerowana i piękna miotełka na czas lekcji należała teraz do Padmy. Zostawiając ich już samym sobie, zaprosił ich wszystkich na boisko, gdzie mogli zobaczyć wszystkie te paliki, manekiny i tak dalej. Oszczędzając sobie zbędnych pytań, szybko powiedział: - Bez pytań, dowiecie się za chwilę. - Stanęli na środku boiska i krzyknął do nich: - Jeszcze mamy czas do rozpoczęcia, w tym czasie rozejrzyjcie się i pomyślcie do czego to wszystko może służyć. Bez żadnych odpowiedzi, w myślach! - Sam odszedł od reszty, wracając po sprzęt. Tym razem wziął wyjątkowo dużą skrzynię, która unosiła się przy nim, lecąc w jego tempie u jego boku. Niestety, musiał powtórzyć polecenie, gdyż przybyły jeszcze trzy inne uczennice. Coraz to mniej mężczyzn było na tych treningach, stwierdził w myślach Lazare, zastanawiając się nad powodem zaistniałej sytuacji. Spoglądając na nich, utworzyła się dość ogarnięta grupka, lecz wolał jeszcze chwilę poczekać. Otworzył skrzynkę, nie pokazując jeszcze zawartości uczniakom, sam grzebiąc w niej i segregując elementy, które przydadzą się w grze.
Wstać niewyobrażalnie wcześnie rano i iść do mokrego lasu na zajęcia z Opieki nad magicznymi stworzeniami? Dobra, z wielkim bólem, ale okej. Przyjść na trening Quidditcha, który odbywa się w czasie mrozów i wielkiej ulewy? Jak najbardziej! Drugi raz nie trzeba mu powtarzać! Ubrał się ciepło, zabrał różdżkę oraz miotłę i popędził na boisko. Z daleka już widział, że wokół profesora zebrała się spora grupka. To bardzo dobrze, im więcej osób, tym zawsze sprawniej i atrakcyjniej przebiega taki trening. Po kilku minutach wkroczył na murawę i rozejrzał się szybko po zebranych. - Cześć wszystkim - przywitał się z uśmiechem. Miał dzisiaj naprawdę dobry humor, a to oczywiście z powodu tego właśnie spotkania. Nie mógł doczekać się kolejnych zajęć na miotłach. No i wreszczcie został jednym ze ścigających drużyny Puchonów, nie wybaczyłby sobie opuszczenia jakichkolwiek ćwiczeń! Tak swoją drogą... Gemm też mogłaby się tutaj zjawić, w końcu zgłosiła się na rezerwową. Trochę praktyki by nie zaszkodziło temu małemu leniowi. Na początku nie mógł dojrzeć nigdzie nauczyciela, szybko jednak zorientował się, że Lazare Limier stoi trochę dalej, pochylając się nad wielkim kufrem. - Dzień dobry, psorze - krzyknął dziarsko, co by nie było, że przywitał się z kolegami, a nauczyciela zignorował. Nie chciał w żaden sposób podpaść mężczyźnie.
Od razu spojrzał w bardziej pozytywnym świetle na Krukonkę, kiedy dowiedział się, że jest obrońcą. Może nie tak świetna pozycja jak ścigający, ale przynajmniej grała. Miał wręcz ochotę sprawdzić, jak sprawuje się w powietrzu i czy potrafiłaby go prześcignąć. Lope rzucił Pandzie dość wyzywające spojrzenie, zacisnąwszy mocniej palce na swojej miotle. Zdecydowanie zbyt długo stali tutaj, powinni już wzbić się w górę i zrobić kilka okrążeń na rozgrzewkę. Niektórzy zdążą nieźle zmarznąć, bo oczywiście nie pomyśleli o odpowiednich zaklęciach. Lope prawie było ich szkoda. A nie, jednak nie. - Za sprawą ładnej buźki czy potrafisz robić z miotłą coś więcej niż zamiatać? - spytał chłopak, zdejmując ze swojego ramienia drobny pyłek i spoglądając na Pandę po chwili z uniesioną brwią. Zdawało się, że pyta całkowicie poważnie. Lope nie każdego lubił prowokować, większość ludzi traktował z obojętnością, zauważając ich dopiero kiedy czegoś potrzebował. - Niezwykle ciekawe wnioski wyciągasz z moich wypowiedzi. - stwierdził chłodno, bo próbowała wmówić mu seksizm. Nie miał nawet tego na myśli, ale nie zamierzał tłumaczyć się, że nie chodziło mu o wszystkie kobiety, a o tę jedną, którą miał przed sobą. Uśmiechała się uroczo, nadal pewna siebie i Hiszpan zaczął się zastanawiać, czy coś mogłoby ją poruszyć na tyle, żeby pokazała co naprawdę myśli i jakie ma wnętrze. Ciekawe, czy podobnie jak on, potrzebowała do tego sporej ilości alkoholu. - Już drżę ze strachu. - prychnął pod nosem, rozbawiony "groźbą" dziewczyny. Z pewnością nie miał zamiaru stąd tak po prostu iść. A zwłaszcza, że zapowiadało się na naprawdę niebezpieczną lekcję, a takie lubił Lope. Nie opuszczało go wrażenie, że Padme nie odpuści sobie okazji przywaleniu mu tłuczkiem w głowę albo przypadkowego rąbnięcia w miotłę tak, żeby wylądował na ziemi. Zapowiadało się na rywalizację między tą dwójką, bo Ślizgon zdecydowanie nie zamierzał ustępować. Wręcz chciał zdominować Pandę także na niebie. - Ja trafiłbym tam tylko po to, żeby cię odwiedzić. - odparł, uśmiechając się słodko. Oczywiście, uznał, że mowa o nim. Miał zamiar jeszcze coś dopowiedzieć, kiedy Panda dała popis swoich umiejętności zachowania równowagi. Odruchowo wyciągnął ramiona, żeby ochronić ją od upadku, bo co innego, gdy sam go spowodował, a kiedy tak zupełnie przypadkowo się poślizgnęła. No, przynajmniej według Lope. Poczuł, jak drobne ciało wpada na niego z impetem, choć nawet się nie zachwiał. - Jeśli chciałaś, żebym cię przytulił mogłaś powiedzieć. - mruknął ciszej, pozwalając, żeby dalej była tak blisko. Pochylił się nawet nad nią, żeby poczuła jego gorący oddech na szyi. - Chyba naprawdę jesteś zdesperowaną Pandą... Zacisnął palce na jej ramieniu, jedną ręką dalej trzymając swoją miotłę. Wtedy też nauczyciel postanowił się odezwać, sprawiając, że Mondragón posłał mu wyjątkowo nieprzyjemne, zniecierpliwione spojrzenie. Zabawne, jak idiotycznie zinterpretował całą sytuację. Lope czuł narastającą niechęć do absolutnie każdego nauczyciela uczącego w tej szkole. - Pan arystokrata nie musi się ogarniać, ale doradzałby to komuś, kto najwyraźniej ma ze sobą dwie miotły, z czego jedną w tyłku. - odparł natychmiast głosem równie zimnym, jak powietrze. Nawet chciał zrobić krok w stronę nauczyciela, ale nadal miał przy sobie Pandę, która uczepiła się go mocno. Nie ruszył się więc, pozwalając, żeby w jego dłoni znalazła się ubłocona miotła dziewczyny, która wyglądała jakby nikt nigdy o nią nie dbał. Wolał odjęcie punktów albo chociaż szlaban, ale nie rozstanie z jego ulubionym środkiem transportu, nawet jeśli tylko na czas lekcji. Dodatkowo głupim wydawał mu się fakt, że nie powinien używać różdżki. Był czarodziejem, praktycznie się z nią nie rozstawał, poza tym większość dzisiaj zrobiła to samo, ocieplając się czy uodparniając na ten deszcz ze śniegiem. - Widzę, że rzeczywiście profesor też zbytnio nie czaruje. - rzucił tylko na odchodne, komentując użycie różdżki przez Lamera, czy jak on tam miał. Powiedział, że mają się rozejrzeć i gdzieś sobie poszedł, a Lope pozwolił sobie wystawić plecom nauczyciela środkowy palec, upewniając się, że tego nie zobaczy.
Aleksander Cortez
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 194
C. szczególne : Kruczoczarne, kręcone, długie włosy (od ostatniego pobytu w szkole jeszcze dłuższe) luźno opadające. Ubrany w wszystko co wygodne i swobodne - brak garniturów. Karnacja skóry znacznie ciemniejsza. Opalił się w tym Meksyku.
Żałował, mocno żałował tego, że tak szybko zleźli się pozostali. Odpowiedź profesora pozostawiła tak wiele pytań na które to już nie spodziewał się usłyszeć odpowiedzi i najgorsze w tym wszystkim było to, że nie musiał. I jak na drugą jego odpowiedź do chłopaka parsknął i uśmiechnął się szeroko uznając, że być może polubi tego gościa ze względu na jego charakter i podejście do młodzieży. Tak wraz z upływem czasu i akcji której był świadkiem sprawiała, że jego uśmiech był coraz to mniejszy. Padały nazwiska, a on chłonął je jak gąbka przyczepiając do poszczególnych osób. Nie znał ich, może jedynie drugiego ślizgona kojarzył z widzenia. Ale nie mógł powiedzieć, że się znali. Była to oczywiście gwiazda Slytherinu o którym bardzo często mówiono na korytarzu. Ale jak zwykle, ludzie jedynie dużo gadają, a to bardzo często mija się z prawdą. Dlatego jeszcze nie postawił na nim wielkiego X, ani V. Nie ocenił tego za jakiego go uważano, lecz pomału, wraz z jego słowami i czynami robił to sam. I niestety nie zmierzało to w dobrą stronę. Na całe szczęście profesor uznawał również inne kary bardziej dotkliwsze dla pojedynczej jednostki, niż niesprawiedliwym karaniem całego ich domu. Dzięki temu mężczyzna zyskał w jego oczach. - Niestety wiem co miał pan na myśli - powiedział jedynie do @Lazare Limier kiedy go mijał, po tym jak polecił im pomyśleć co będą dzisiaj robić. Rzucił swoją miotę na ziemię i zdejmując kaptur z głowy ruszył truchtem w stronę boiska. Czas było się rozgrzać, zwłaszcza dolne kończyny bo manekiny jasno świadczyły o tym, że za wiele to też sobie nie polatają. Nie widział sensu w odpowiadaniu na co mu to wygląda. A on nie zamierzał wolnego czasu przed zajęciami spędzić na pogaduszkach, dlatego wpierw dobiegając do toru przeszkód postanowił zapoznać się z nim. Zaczął się przechadzać po nim, zapoznawał się z nim. Z odległością między manekinami, palikami i wszelkimi innymi przeszkodami. Liczył, analizował. Tak był wyuczony, ręka go świerzbiła by niejednokrotnie zaatakować manekina kiedy go omijał tuż obok. Powstrzymywał się jednak, nie pora było na pokazy. Wolał to zachować dla siebie i w razie potrzeby zaatakować innych uczestników zajęć. I najzabawniejsze w tym wszystkim było to, że nie czułby ku temu żadnych hamulców, czy też różnicy na kogo wpadnie. Socjopaci jego pokroju już tak mają. Profesor chciał im zapewnić brutalne przeżycia? Takie wiec i mu zaserwuje. Przyśpieszył, przeszedł do truchtu, nie cierpiał bezczynności. A ułożenie tych wszystkich rzeczy samo się prosiło o to by jakiś narwaniec, który posiadał nadmiar energii go przetestował. Trucht zmieniał się w bieg, działało to na niego napędzającego, niczym coraz to bardziej rozpędzający się pociąg Hogwartu, a każdy kolejny pokonany krok dorzucał węgielek do pieca by jeszcze bardziej go rozpędzić. Nim się obejrzał i opanował co właściwie robi przeszedł już do sprintu i po raz entego pokonywania wcześniejszego wyniku. Szukając najszybszej drogi na przejście tego wszystkiego. Serce mu łomotało musiał dać na wstrzymanie by już teraz się nie zamęczyć. Dlatego przeszedł do truchtu, ponownie rozgrzewając mięśnie. Ponownie badając grunt, który przez ciągłe opady był tutaj chyba najcięższą przeszkodą. Nawet już nie patrzył się na belfra i innych, jeśli zajęcia będą miały się zacząć z pewnością ich zawoła.
Ostatnio zmieniony przez Aleksander Cortez dnia Czw Gru 08 2016, 23:54, w całości zmieniany 2 razy
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Katherine nigdy nie był straszny deszcz, czy śnieg. Trenowała w każdą możliwą pogodę z wiatrem, pod wiatr i gdy była piękna pogoda, a inni odpoczywali leżąc na szkolnych błoniach i czytając książki. Teraz pojawiła się na szkolnym boisku do Quidditcha. Królowa? Bardziej potępiona królowa z lekko spaczoną psychiką. Można wręcz rzec, nienormalna i niebezpieczna, mściwa i pamiętliwa. Ostatnio strasznie ucichła, może nawet zniknęła ze szkoły za sprawą bogatego ojca, który nigdy nie pozwalał na to by opinia rodu Russeau mogła zostać zniszczona. Dzisiejsza pogoda dawała wiele do życzenia. Zjawiła się na boisku ze swoim najnowszym modelem miotły, który dostała od ojczulka w prezencie. Włosy związała w koński ogon i rzuciła zaklęcie na gogle by odciągały wodę. Miała na sobie ślizgoński strój do quidditcha. -Dzień dobry profesorze, nawet taka pogoda nie zniechęci prawdziwych miłośników Qudditcha od treningu- powiedziała siląc się nawet na delikatny uśmiech. Jej wzrok powędrował po twarzach tutaj już obecnych, ale nikt nie przykuł jej zbytniej uwagi, więc nie okazała nikomu zainteresowania. Nie miała raczej ochoty na zacieśnianie z nikim więzi. Przyszła tutaj tylko na trening.
Padme A. Zakrzewski
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : liczne pieprzyki i lekko widoczne piegi na policzkach
Wszystko działo się tak szybko, że nim zdążyła przeanalizować sytuację w jakiej się znalazła, Lope tak po prostu złapał ją, zaciskając jej dłoń na ramieniu. Chciała odskoczyć jak oparzona, jednak w ostatniej chwili doszła do wniosku, że magicznym zrządzeniem losu najprawdopodobniej wyląduje ponownie tyłkiem w błocie, robiąc z siebie większą ofiarę niż dotychczas, dlatego stała spokojnie uwięziona w objęciu. Było jej przynajmniej ciepło i miękko. Obróciła twarz, opierając się policzkiem o tors Ślizgona. - Byłbyś ostatnią osobą, którą bym o to poprosiła - odparła z pozornym spokojem a jednak kiedy poczuła jego ciepło na szyi, to, jak delikatnie i niespecjalnie musnął ją w policzek i to jak ją określił (był chyba pierwszą osobą, która nazwała ją pandą), przez jej ciało przeszedł silny dreszcz. Ponownie przypomniała sobie ich wcześniejsze spotkanie, podczas którego mniej więcej stosowała podobne sztuczki. I nie była pewna czy jej to teraz odpowiada, ale z drugiej strony nie oponowała. Stała tak, jak skończona sierota, gdy jak na złość nauczyciel postanowił jej odpowiedzieć na pytanie zadane dobrą chwilę temu. Akurat w tym momencie. Czekała tylko na złośliwy komentarz o obściskiwaniu się, ale o dziwo zamiast tego usłyszała docinek na temat herbatki i ciasteczek, a potem wielki zarzut, że się nie przygotowywała do meczu. - Trzeba było być lepszym nauczycielem i motywować drużynę do działania - wymruczała pod nosem tak, że jedynie Lope był w stanie to usłyszeć. Później nie bardzo wiedziała co się stało, ale sądząc po reakcji chłopaka chyba Limier go zdenerwował. Słysząc jak zmienił się jego ton głosu i czując, że się zdenerwował uznała, że powinna interweniować. - Lope, popatrz na mnie - zadarła podbródek do góry, wlepiając w jego twarz złote tęczówki. Kiedy zyskała uwagę Ślizgona, uśmiechnęła się. - Odpuść, inaczej cię stąd wywali... a co z naszą rywalizacją, co? Komu przywalę tłuczkiem w głowę? - uznając to za przekonywujący argument, zdążyła jeszcze chwycić go za rękę. - Odpuść, kogo będę odwiedzać w skrzydle szpitalnym? - powtórzyła, zaciskając szczękające z zimna zęby. Jeszcze przez chwilę stała tak blisko a gdy uświadomiła sobie, że po prostu jej nie wypada, odsunęła się do tyłu z zaróżowionymi policzkami. Z zimna, oczywiście. W końcu też zorientowała się o co chodziło z miotłami i zazdrością, o której wspomniał nauczyciel. Miała latać na jego miotle? Nigdy w życiu. Nie planowała brać odpowiedzialności nawet za najmniejsze draśnięcie i znosić gniewu Hiszpana do końca dni w szkole. Wyjęła więc różdżkę, wyczyściła obie miotły uwalone w błocie a potem oddała Ślizgonowi jego własność, upewniając się, że Limier się oddalił. - Znaj me dobre serce, Mondragon - skłoniła się teatralnie a potem odwróciła przodem do boiska, chowając obie ręce do kieszeniach. - Obawiam się, że dostaniemy dzisiaj po tyłku. On wyjątkowo w ostatnim czasie nie lubi ludzi i mam dziwne wrażenie, że skupi się to wszystko na naszej dwójce - skomentowała zachowanie nauczyciela (albo wykrakała ciąg dalszy zajęć), zapominając zupełnie o tym, że chwilę temu sobie dogryzali.
Bądź co bądź, Casey był tylko szesnastoletnim chłopakiem - więc sytuacja w której śliczna dziewczyna naruszała jego przestrzeń osobistą absolutnie nie wymagała przeprosin. Poza tym, nadal żył, więc nie było powodów do złości - ale kto mu zabroni trochę się podroczyć? Uniósł jedną brew, pobłażliwie słuchając tłumaczeń Naeris. - Prawie rozbiłaś mi głowę i wydłubałaś oko, a teraz nawet nie masz zamiaru wynagrodzić mi niewątpliwych strat moralnych i psychicznych? Co, może jeszcze zaraz okaże się, że to moja wina i moje błoto i tak naprawdę to ja się pośliznąłem?! - Jeżeli chodzi o akcent, Cassie należał do tego rodzaju nie za bardzo przejmującego się czy ktokolwiek go rozumie i dumnie obnoszącego się ze swoim pięknym, zachodnim akcentem. Żeby się dowiedzieć, wystarczyło zapytać - i odpowiedziałby bardzo ochoczo, jak każdy Irlandczyk będąc przesadnie dumny ze swojego pochodzenia. Sięgnął do tylnej kieszeni (super przestrzeganie przepisów BHP) i wydobył z niej swoją różdżkę. - Ok, wolisz zamienić się na różdżki? Nie ma problemu, też jakaś gratyfikacja. - Udało mu się utrzymać poważną minę tak z trzy sekundy, gdy zawtórował jej chichotem. - Nie nazwałbym tego aż tak poważnie, ale rozbijanie ludziom głów tłuczkami wychodzi mi całkiem przyzwoicie. - ...I rzadko kiedy wsiadał na miotłę pod nadzorem nauczyciela, ale tej części już nie dodał. - W takim razie miło mi cię poznać, Naeris. Casey, Cassie, Cas, mów mi jak chcesz. Możesz nawet coś wymyślić, zawsze to trochę fantazji w tym smutnym świecie. Więc jesteś szukającą? Zakładam, że na miotle idzie ci trochę lepiej niż na ziemi. Chociaż jeśli zapewnisz nam wizytę w skrzydle szpitalnym to nawet ci wybaczę. O ewentualnie dwuznacznych konotacjach swojego pytania do nauczyciela zdawał sobie, oczywiście, sprawę, ale nie spodziewał się, że trener podejmie rękawicę. Twarz Cassiego rozjaśniła się jak małe słoneczko. Dick jokes, moje ulubione! - Oho, chyba właśnie złamał mi pan serce, panie profesorze. Będę czekać. - Rozkoszny uśmiech wyszedł na twarz blondynka. - A tak na serio, to jakieś kulki też tutaj są, czy bawimy się bezpiecznie? - Nie chciał być celem, wolał stać po stronie atakującej. Urocze. Widocznie nie wszyscy na lekcji chcieli bawić się grzecznie i chwała im za to. Słysząc drobną utarczkę pomiędzy stojącą w pobliżu parką a nauczycielem odwrócił głowę w ich kierunku, przysłuchując się z zaciekawieniem. Słysząc ostatnie słowa Mondragóna rozjaśnił się raz jeszcze i ruszył leniwie w jego kierunku. - Rany, stary, dokładnie coś takiego pomyślałem z pięć minut temu. Słowo w słowo. - Wyciągnął rękę do Lope'a, przybijając mu piątkę - chyba, że ją zabrał, ale to w ogóle Cassiego by nie zraziło. Nie miał na celu urażenia pana Nienawidzę-Czasów-W-Jakich-Przyszło-Mi-Się-Narodzić, raczej wytknięcie trochę strasznego zbiegu okoliczności. Ślizgon już co prawda nie wyglądał jakby miał rezerwową miotłę w dupie, zamiast tego kicając sobie po boisku jak klient psychiatryka na wyczekiwanej przepustce. - Aż na serduszku ciepło się robi, nareszcie widząc Ślizgona poza lochami. Całe życie go tam trzymaliście? - Ale najwyraźniej było to pytanie retoryczne, bo nie czekając na odpowiedź ruszył przed siebie, opierając miotłę na ramieniu i mrugając na odchodne do świeżo poznanej blondyneczki, mówiąc bezgłośnie "Do zobaczenia na boisku". Ciekawe, do czego to wszystko może służyć. Na pewno nie jest to tor przeszkód, no skądże, jakby to był tor przeszkód to chyba przeżyłbym szok życia. W życiu bym nie zgadł. - Postukał palcami we wbity w ziemię pal, studiując ogólną budowę toru; wyglądał dosyć klasycznie, co znaczy że nie będzie łatwo. Zwłaszcza w tym zimnie, smagającym wietrze i przysysającym się do spodów butów błocie; no, i biorąc pod uwagę, że patyczkowate nogi Cassiego zbyt daleko go dzisiaj nie poniosą przez, eufemistycznie mówiąc, brak paliwa. Był przygotowany na wygodne siedzenie na kijku, nie na trening marines, który był w tej sytuacji bardzo prawdopodobny.
Ostatnio zmieniony przez Casey Little dnia Pią Gru 09 2016, 23:20, w całości zmieniany 1 raz
W dormitorium przespał lekcje o 4 rano, trudno. Reszte lekcji też ominął, nie miał siły, bolała go głowa, w środku było mu duszno więc cały dzień przesiedział to na błoniach, to w Wielkiej Sali, podjadając coś ze stołu. Dowiedziawszy się natomoast o lekcji Quidditcha, nie zamierzał sobie odpuszczać. I tak już wyjątkowo dużo lekcji opuścił, nie zapominawszy o fakcie, że Quidditch to jego pasja, ulubiony sport. A do tego Mistrzostwa Świata, o których wolał nie myśleć, gdyż samemu mógłby się załapać do którejś drużyny. A wyszło, że się nie załapał, myśląc tylko o własnych problemach i zapijając smutek alkoholem. Dzisiaj nie był nietrzeźwy, nie miał w sobie ani grama etanolu. Zdarzało się to coraz częściej, mniej pił, mniej się użalał. Ubrawszy się w grubą bluzę z kapturem, czarne dresy, wyglądał jak jakiś uliczny wandal mugolski. Jedyny nie pasujący element do całokształtu była miotła - zamiast ostrej maczety, sławionej wśród wielu "dresów" (najczęściej w Krakowoe, w Polsce, takim odluziu), miał długi, czarny, grawerowany patyk z porządnie i precyzyjnie wykończonymi strzecinkami. Sama miotła była matowo czarnej barwy, ze szmaragdowym wężem na główce miotły. Wychodząc na deszcz, obrzucił się wieloma zaklęciami ochraniającymi przed deszczem, śniegiem, zimnem i wiatrem. Była to czysta przewaga nad tymi, którzy tak nie zrobili, i mimo że w jego poprzedniej szkole mocno naciskali na męstwo, tu wolał kierować soę sprytem i logicznym myśleniem. Wychodząc na środek boiska przyglądał się elementom boiska, ludzie go nie interesowali. Rzucił jedynie ciche powitanie do profesora, sam idąc w przykład za innym ślizgonem - trzeba było zacząć się rozgrzewać. Zaczęło się od truchtu do biegania, potem znów do truchtu i po wielu okrążeniach, zatrzymali się i, cieszko oddychając, wzięli się do następnych ćwiczeń rozgrzewających. Nie odzywał się do nikogo ani słowem nie pytany. Dzisiejszego dnia nie był skory do rozmów, szczerze, jak każdego innego dnia. Nie zdarzało mu się rzuc!ć słów na wiatr, ani zwyczajnie strzępić języka w rozmowie z kimś, z kim nie miał ochoty rozmawiać. Cały czas przyglądał się boisku próbując sobie wyobrazić to, z czym będzie miał do czynienia dwu metrowy ślizgon wraz z resztą tych, co przyszli na zajęcia.
Na ostatni mecz nawet nie przyszła. Czuła się tak koszmarnie, że odpuściła sobie tego dnia wszystkie zajęcia i gdy inni podziwiali miotlarskie akrobacje uczniów, ona leżała zwinięta na łóżku. Podejrzewała, że @Lope Mondragón na pewno grał w meczu, a Candy żałowała, że nie mogła go oglądać. Pamiętała jeszcze ze starej szkoły, jak dobrze mu szło. Dlatego też dzisiaj, mimo że to nie był jej najlepszy dzień, postanowiła nie odpuszczać i pójść na trening. Miała nadzieję, że Ślizgon również nie przepuści takiej okazji, chociaż nigdy by się do tego nie przyznała. Pogoda były okropna, wiedziała to, zanim jeszcze wyszła z dormitorium. Początkowo siedziała na łóżku przez dłuższy czas i zastanawiała się, czy na pewno warto poświęcać się dla kolejnego treningu, ale nie mogła zaprzepaścić szansy. Gdyby nie poszła, jej sławny upór wiele by stracił. Musiała jednak znaleźć w szafie coś, co nadawałoby się na deszcz i nie byłoby to nic trudnego, gdyby nie fakt, że miała ja wypchaną po brzegi wszystkimi rodzajami ciuchów! Zawsze przeklinała nadmierną zapobiegliwość matki, ale teraz musiała jej podziękować, bo szczelnie przylegające, ocieplane legginsy, które podobno były też wodoodporne. Nigdy nie musiała ich testować na deszczu, ale postanowiła zaufać zmysłowi matki. Do tego założyła żółtą koszulkę, a na to granatową kurtkę przeciwdeszczową. Już wychodziła, gdy stwierdziła, że rozpuszczone włosy nie pomogą jej w treningu, więc wróciła się, aby związać je w wysoki koński ogon. Potem mogła już wyjść na spotkanie z deszczem. Chyba bardzo się ociągała, bo gdy dotarła na miejsce, większość uczniów żywo dyskutowała w parach czy mniejszych grupkach. Oczywiście nie brakowało Ślizgonów, naliczyła ich całkiem sporo, w tym oczywiście Lope, który – jak jej się wydawało – próbował dopiec jakiejś Krukonce. Czy to znaczyło, że da Candidzie spokój? Jak na takie warunki przyszło naprawdę dużo osób, jednak Hiszpanka nie miała za bardzo do kogo podejść, dlatego stanęła na uboczu. Stamtąd zobaczyła @Harriette Wykeham, której pomachała z uśmiechem. Większość osób – zapewne wszyscy oprócz Candy – latało całkiem nieźle, więc Krukonka trochę wstydziła się zagadywać kogokolwiek. A przecież mogłaby, gdyby tylko chciała. Wreszcie zwróciła uwagę na profesora, który odezwał się do całej grupy. Właściwie Candy usłyszała tylko ostatnie polecenie, reszta umknęła jej w tym deszczu. Gdy profesor na nią spojrzał, przywitała się cicho – mężczyzna i tak pewnie pomyśli, że po prostu zagłuszyły ją dźwięki z zewnątrz. Rozejrzała się dookoła, tak jak poprosił profesor, i dopiero teraz zauważyła, że boisko zamieniło się w istny tor przeszkód. Faktycznie, wszyscy stali gdzieś z boku, bliżej trybun niż serca boiska. Candida przejęła się jeszcze bardziej, teraz nie było wątpliwości, że będzie jedną – jeśli nie jedyną – z poszkodowanych. Jak na złość brzuch zabolał ją jeszcze bardziej, więc przykucnęła na całych stopach, obejmując dla równowagi nogi ramionami.
Gemma Twisleton
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 0%
Dodatkowo : vel ENEMA - one man band, prefekt fabularny
Gemm nigdy nie opuściłaby zajęć z quiddicha. Uwielbiała sport, chociaż przez większość życia, przez swoje liczne fizyczne defekty, sport nie uwielbiał jej. Jej główną motywacją do chodzenia na te wszystkie przeklęte rehabilitacje była chęć hratania w gałę z innymi dzieciakami. Kiedy w końcu wyprostowały jej się nogi i plecy, nadrabiała zaległości, grając w każdą grę zespołową przy każdej okazji. Z daleka zobaczyła, że stojąca przy boisku grupka zmierza w stronę ustawionych na środku słupków. Kurde balans, czyżby znowu się spóźniła. Ruszyła biegiem w ich stronę. Zatrzymała się kilka jardów przed grupą i dojechała do nich ślizgiem rozpryskując na boki wodę. - Dzień dobry - przywitała z wyszczerzem nauczyciela - Ominęło mnie coś? Uniosła trochę nogawkę dresu, zerkając na zegarek. Czyli jednak udało jej się przyjść na czas. Ktoś już mimo to biegał między ustawionymi manekinami. Po chwili rozpoznała @Aleksander Cortez i aż jęknęła. Tylko nie on... - A ten co tak zapitala? - spytała @Xavier Whitegod, stając obok niego, wystarczająco głośno, by usłyszały to też inne osoby. Niech wszyscy wiedzą, jak bardzo nim gardzi - Dostał karne rundki? - uśmiechnęła się do tej myśli.
Aleksander Cortez
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 194
C. szczególne : Kruczoczarne, kręcone, długie włosy (od ostatniego pobytu w szkole jeszcze dłuższe) luźno opadające. Ubrany w wszystko co wygodne i swobodne - brak garniturów. Karnacja skóry znacznie ciemniejsza. Opalił się w tym Meksyku.
Jak widać reszta wybrała się tutaj tylko na pogaduszki, nikt nie kwapił się do tego by rozgrzać się nie tylko za pomocą zaklęć. Chociaż wcale nie zdziwiłby się jeśli i to było dla pewnych osób za ciężkie do wykonania. Ktoś podszedł, łepek od pał. Ale zrobił to jak widać tylko dla świętego spokoju - jak to mawiają często wierzący. By to nauczyciel nie przyczepił się do niego ponownie. Wyglądało na to, że ten jednak znalazł sobie już na dzień dzisiejszy inne ofiary, więc blondynek mógł być chociaż trochę bardziej spokojny. - Katie! - Krzyknął do dziewczyny niedawno przybyłej i pomachał do niej na powitanie. Wyglądała jakby nie znała tutaj za wiele osób, zresztą tak samo jak on. A on nie chciał by to musiała tam stać sama. Znali się już od dłuższego czasu, ich rodziny niejednokrotnie spotykały się na różnych imprezach. A on jako, że był dobrym tancerzem to bardzo często porywał różne panny by to chociaż na trochę oderwać się od monotonności i sztywnej zabawy. W dodatku dziewczyna miewała bardzo podobne zachowania do jego odbiegających od normy. Tak więc nic dziwnego, że się dogadali. Nie przerwał jednak treningu, jeśli będzie chciała to podejdzie i najwyżej zmusi dziewczynę by trochę pobiegała z nim w błocie, które już się tutaj zrobiło po tym jak przebiegł tą trasę tyle razy. Ucieszył się widząc jak nie tylko on przyszedł tutaj w konkretnym celu. Koleś był wielki. Dosłownie. I choć on sam nie mógł powiedzieć, że był niski, to jednak tamten był istnym kolosem. Nawet pomyślał o tym, że mężczyzna mógł mieć w rodzinie jakiegoś trolla. Znał go, jednak przeważnie z widzenia jedynie. Byli z tego samego domu, siadali na tych samych kanapach i jedli przy tym samym stole. I musiałby byś ślepy by nie zauważyć tego faceta. - Cześć wielkoludzie, mam nadzieję, że dzisiaj będzie można się trochę wyżyć i rozładować stres. Zwłaszcza, że większość przyszła tutaj na ploteczki. Warto będzie kilu zmieszać z błotem, wchodzisz w to? - Odezwał się jakby nigdy nic do kumpla. Biegł przez chwilę obok niego. Albo odeśle go z kwitkiem, albo urozmaici jeszcze bardziej zajęcia.
Naeris Sourwolf
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 167 cm
C. szczególne : Tatuaż anielskich skrzydeł na plecach
Naeris miała tendencję do nadużywania słów takich jak proszę czy dziękuję, ale przepraszam biło rekordy. Jej przyjaciel kiedyś zażartował, że zacznie liczyć, ile przepraszam mówi na minutę, choć dodał, że chyba nie jest aż tak dobry z numerologii. Tak, śmieszne i w ogóle, ale Krukonka nic nie mogła poradzić na to, że ludzie czuli się urażeni bardzo często z byle powodu, a nie chciała nikogo denerwować albo, broń Merlinie, skrzywdzić jakimś swoim nieprzemyślanym zachowaniem. Także popatrzyła na chłopaka przez chwilkę bardzo niepewnie, świadoma, że żartuje i tylko się droczy, ale jednak... Jednak sama autorka nie da rady ogarnąć. - Oczywiście, że tak. - wypaliła, oburzona faktem, że on śmie być oburzony na nią, w końcu to był WYPADEK. A tutaj taka afera, że pewnie wszyscy zwrócą na nich uwagę! Odrzuciła włosy do tyłu bardzo teatralnym gestem, przyjmując zaproszenie do gry szybciej niż by się po sobie spodziewała. Nie do końca zrozumiała parę słów, ale uznała, że nie zmieniały one przekazu, który sprawił, że jednak nie mogła sobie darować odpowiedzi w równie zuchwałym tonie. - Co, jakbym skręciła kostkę albo obiła sobie tyłek? Poza tym nie odpowiadam za swoje automatyczne odruchy, a jeśli dzięki temu mogłeś ocalić biedną dziewczynę od niewątpliwie niemiłego lądowania na zimnej ziemi to nie dość, że powinieneś czuć się zaszczycony, to jeszcze zaoferować nagrodę pocieszenia, żeby uspokoić moje zszargane nerwy! - wypowiedziawszy to zdanie na jednym wydechu, niemal się zapowietrzyła. Na sam koniec uniosła jeszcze wysoko podbródek, dumna z tego, że zdobyła się na wyjątkowo odważne zagranie (jak na nią). Casey wyciągnął swój sprzęt, a Naeris mogła przyjrzeć się różdżce chłopaka. Nie znała się na tym zbytnio, choć zauważyła, że ma krótką. Nie pochwaliła się swoją, która bezpiecznie tkwiła w kieszeni niebieskiego płaszcza. Cóż, chłopak nie grał w drużynie, ale to nic. Może nawet lepiej, bo nie chciałaby oberwać w głowę tłuczkiem od takiego zawodnika, który najwyraźniej jeszcze to lubił. Nie wnikała, choć sama pewnie, gdyby już kogoś trafiła od razu poleciałaby do tej osoby, że ją... dobić? Nie. PRZEPROSIĆ. Naeris zdawała sobie sprawę z tego, że nie potrafiła ostro rywalizować, a tego wymagano w Quidditchu, dlatego pozycja szukającej wydawała się najodpowiedniejsza. Musiała tylko dogonić kuleczkę i pilnować, żeby ten drugi nie zrobił tego pierwszy. - Akurat teraz moja wyobraźnia jest dość mocno przytłoczona przez to wszystko. - machnęła dłońmi, pokazując, że chodzi o cały szary, zimny, mokry świat, jaki przygniatał ich ze wszystkich stron. I dzisiaj mieli się z nim zmierzyć, co zapowiadało się na... no czystą masakrę. Już i tak Sourwolf miała całe buty w błocie, które zaczynało chyba przedostawać się do środka. Nie mogła doczekać się wejścia na miotłę i wzbicia w powietrze. - Postaram się nie zapewniać ci aż tak szalonych przeżyć, Cassie. - powiedziała ze śmiechem. Co za zwariowany człowiek. Miała wrażenie, że z Gryffindoru.- I jeden upadek nic nie znaczy... Jeszcze pokażę na co mnie stać. - stwierdziła, próbując bardziej przekonać siebie niż chłopaka. Wysłuchała słów profesora, czując trochę powracający wstyd. Obiecała sobie, że będzie ostrożniejsza i nie narazi się więcej na coś równie upokarzającego. - Wiem, profesorze, ale sprzęt to już połowa sukcesu. - stwierdziła bez przekonania i po chwili dodała pod nosem. - Moje ego można chyba tylko dobić. - niska samoocena nie była niczym miłym, zwłaszcza, gdy tak nieudolnie próbujesz być optymistą. Nie mogła narzekać na brak przyjaciół, którzy uświadamiali jej, że jednak ma sporą wartość, ale nadal nie umiała się do tego przekonać. Uwierzyć w siebie... Zbyt wielkie wyzwanie. Odwzajemniła uśmiech Limiera, bo gdyby wciśnięto jej do ręki pałkę to pewnie nie potrafiłaby poradzić sobie ze zwykłym tłuczkiem. Niestety, szczupłe ramiona i drobna postura nie pasowały do pozycji pałkarza. Dlatego liczyła na pracę ze zniczem, gdzie mogła wykazać się szybkością i zwinnością. Skinęła głową do Casey'a, kiedy odczytała jego spojrzenie. Ciekawe, czy jakoś zetknął się tam w górze i czy będzie to rzeczywiście jedno ze spotkań, po których trafią do skrzydła szpitalnego. Postanowiła przejść się, jak paru innych uczniów, po boisku, żeby obejrzeć przeszkody. Naprawdę miała nadzieję, że będą ćwiczyć na miotłach, inaczej nie liczyła na... wysoki wynik.
- Uznajmy, że ci wierzę. - odparł tylko Ślizgon szeptem, chyba nie na tyle głośno, żeby słowa przebiły się do ucha Pandy przez szum deszczu. Kiedy stali tak blisko ich zaklęcia przeciwko pogodzie złączyły się, co stanowiło niezły efekt specjalny. Lope spoglądał na nią z góry i zdał sobie zupełnie niespodziewanie sprawę z tego, że się szczerzy i to zapewne dość głupio. Ale zaraz później sytuacja uległa zmianie podobnie jak humor dziedzica Mondragónów. Nie dość, że Lamer, jak już nazywał go w myślach, postanowił przyczepić się do niego to musiał rzucić też komentarz w stronę Pandy. Zdecydowanie miał ochotę pociągnąć rozmowę z nauczycielem jeszcze dłużej, choć na pewno nie wyszłoby mu to na dobre. Nawet nie zaczęła się lekcja, a już sobie grabił. Ale myślenia o konsekwencjach Lope nigdy się nie nauczył. Natomiast Krukonka miała trochę więcej oleju w głowie, co uświadomił sobie z niechęcią. Inteligentne kobiety zwykle rujnowały jego życie, choć tylko takie obdarzał uwagą. Paradoks, ale wszystko jest paradoksem. Taktyka Pandy była nawet skuteczna, choć nie zamierzał przyznawać, że nie mógł długo się denerwować, kiedy z dołu patrzyła na niego ona z tym uśmieszkiem. Z jednej strony chciał ją poczochrać po tych ciemnych włosach, z drugiej zrobić coś innego. - Zawsze mogę wrócić do Calpiatto. - mruknął, próbując skupić wzrok gdzieś indziej, na przykład na biegającym chłopaku albo pozostałych, nic nie znaczących ludziach, o których zapomni po sekundzie. Ostatecznie powrócił do oczu Pandy, kiedy poczuł dotyk na swojej dłoni. Miała bardzo zimne palce, przez co niemal się wzdrygnął. Odruchowo oplótł jej palce swoimi, tłumacząc sobie w myślach, że robi to tylko po to, żeby ich sobie nie odmroziła. - Wolałbym, jakbyś przypadkiem przywaliła temu idiocie, ale jeszcze sama wyleciałabyś ze szkoły. Bynajmniej nie na miotle. - wymamrotał, choć już odpuścił wściekanie się o tę zamianę i głupi komentarz. Poza tym czemu Panda chciała go uspokoić? Spodziewał się bardziej, że jeszcze doda swoje pięć groszy, wymyślając jakiś niemiły przytyk. Fakt, że zrobiła inaczej stanowił ciekawą niespodziankę. Kiedy się odsunęła, poczuł jak ogarnia go większy chłód, którego wcześniej aż tak nie zauważał. Dłonie wsunął do kieszeni płaszcza i jak gdyby nigdy nic obserwował, jak Krukonka czyści obie miotły. Nie komentował już, że także użyła różdżki, a to przecież nie była odpowiednia lekcja, o nie. - Całkiem miło mnie dzisiaj zaskakujesz, Naberrie. - stwierdził, czując się o niebo lepiej, gdy odzyskał swoją własność. Zawsze był to sprzęt który znał i wiedział, jak się nim posługiwać. Natomiast miotły ze składzika... no to były miotły ze składzika. - Myślałem, że prędzej mi nią przyłożysz niż tak po prostu oddasz. Grzeczna dziewczynka. - posłał jej dość bezczelne spojrzenie, ale zaraz się odwróciła, żeby zerknąć na boisko słabo widoczne przez te wszystkie warunki atmosferyczne. Lope zwrócił uwagę na chłopaka, który się zbliżył. - Przysięgam, że nie jestem legilimentą. - odparł żartobliwie, przybijając piątkę z nieznajomym, bo właściwie czemu nie. Na drugie pytanie odpowiedział jedynie wzruszeniem ramion. Sam długo nie mógł przyzwyczaić się do lochów. Tęsknił za ciepłym słońcem Hiszpanii. Natomiast Anglia była właśnie taka jak teraz... Zimna, ponura, szara. Lope miał powrócić do Pandy, ale właśnie wtedy kogoś dostrzegł. Ubrana typowo po mugolsku, co wywołało u chłopaka delikatne przewrócenie oczami. Caramelo zdecydowanie zbyt dużo przejęła po mugolach, choć niegdyś docenił ten fakt, bo mógł się więcej dowiedzieć. Lope dziwnie się poczuł, gdy uświadomił sobie, że właściwie na każdej lekcji sprawdza, czy Hiszpanka także się zjawiła, nawet jeśli z nią nie rozmawiał. Obecność osoby, którą znał sporą część swojego życia w jakiś sposób liczyła się dla Ślizgona. Zapatrzył się, myśląc jednocześnie nad tym, dlaczego zdecydowała się tak moknąć i do tego kucnęła w błocie. - Najwyżej wezmę wszystko na siebie. - stwierdził wspaniałomyślnie, dość chaotycznie ogarniając, co właśnie powiedziała Padme. Uznał, że i tak spotkanie się im przeciągnęło, a także rozmowa, której przebiegu nie potrafił określić w myślach jakoś logicznie. - Do zobaczenia na niebie. - dodał Lope, zarzucając sobie miotłę na bark i ruszając w stronę Caramelo. Lope nigdy nie zaprzeczał, że jest dupkiem. Za bardzo wczuł się w rolę i zbyt mocno pokochał mówienie wprost tego, co myśli. - Jesteś ostatnią osobą, którą spodziewałbym się tu zobaczyć. - stwierdził z kwaśną miną, różdżką rzucając na nią od razu zaklęcie odbijające krople deszczu zmieszanego ze śniegiem i drugi czar, rozgrzewający od stóp do głów. Stanąwszy nad nią, oparł się o miotłę rękoma. - Czemu chcesz się zabić? - spytał obojętnym tonem. Odpuścił sobie oskarżycielskie "nie było cię na meczu", bo wydałoby się, że wypatrywał dziewczyny na trybunach. Proszę nie odmieniać imienia mojej ślizgońskiej gwiazdy :/
Mogło by się wydawać, że ktoś taki jak Xavier, pochodzący ze słonecznej, ciepłej Australii będzie nienawidził dzisiejszej pogody. Na początku tuż po przeprowadzce, kiedy był jeszcze dzieckiem, rzeczywiście tak było. Potem jednak chłopak przyzwyczaił się. Woda to woda, nieważne w jakiej formie, zawsze będzie jego żywiołem. W zimne i ulewne dni (jak dzisiaj) mógł z sentymentem przypomnieć sobie dawny dom, kiedy siedział w swoim pokoju i oglądał przez okno szalejącą burzę. Może w Wielkiej Brytanii to nic takiego, lecz gdy mieszka się w magicznym domu do połowy zanurzonym w oceanie... Wtedy sztorm to prawdziwe widowisko. Dzisiaj więc czuł się jak... no, jak ryba w wodzie! A jednak wywołał wilka z lasu, czy może poprawniej - czarownicę. Ledwo pomyślał o Gemmie, gdy ta zjawiła się na boisku. Uśmiechnął się szeroko do przyjaciółki, gdyż cieszył się, że w końcu będzie miał towarzystwo. Ci tutaj nie byli jacyś skorzy do integracji. Wzruszył ramionami, zerkając na Corteza. - Wiesz, niektórzy są po prostu... ambitni - powiedział ostrożnie, gdyż od razu wyczuł niechęć przyjaciółki do Ślizgona. W sumie to już nawet nie pamiętał, dlaczego go nie lubiła (choć z pewnością prędzej czy później mu o tym przypomni). To była kolejna rzecz, którą się różnili i jednocześnie uzupełniali. Gemm była roztrzepana, żywiołowa, głośna; płonęła jasno i szybko. Jak kogoś nie lubiła, to nie było ratunku. On za to starał się każdego zrozumieć, poznać, z całych sił starał się nie ulegać stereotypom. Nie potrafił nie lubić kogoś, bo tak! Co nie znaczyło jednak, że nie lubił się zgrywać... Poderwał się nagle z miejsca i zaczął skakać wokół Gemm, wykonując jakieś upośledzone pajacyki i inne trudne do określenia figury. - No dawaj, Gemm. Ćwiczymy, rozgrzeweczka. - Odłożył miotłę i chwycił dziewczynę za ręce, starając się by naśladowała jego ruchy. - Pokażmy się przed wszystkimi jacy to jesteśmy super pracowici, poważni i profesjonalni, a reszta to totalni loserzy! Był pewien, że Twisleton bez problemu załapie aluzję i domyśli się, kogo miał na myśli, kiedy się wygłupiał. Oczywiście nie myślał o nikim na poważnie, jako o ofiarach losu (i inteligentniejsze osobniki bez problemu to zrozumieją). Sam wręcz ulokował się w tej grupie, naśladując zachowanie Corteza.
Wypakowawszy rzeczy ze skrzyni, zaobserwował, że przyszło jeszcze kilka uczniów, w tym panna Russeau, pałkarz zespołu Nietoperzy. -Witam panią na treningu. Mam nadzieje, że pokażesz nam dziś swoje umiejętności… przydadzą się – Uśmiechnął się tajemniczo i czując wibrację w kieszeni, sięgnął do niej. Wyciągnąwszy zegarek na łańcuszku, uznał, że pora zacząć trening. Oczywiście nie przeszła mu przez palce początkowa rozgrzewka dwóch panów z zielono srebrnymi godłami. Kiwnął głową z aprobatą, następnie patrząc z zażenowaniem na resztę. Wyciągnął różdżkę, rzucił zaklęcie, dzięki któremu jego głos stał się donośniejszy i głośniejszy. - A reszta to co? – W następnej chwili, zobaczył jak jakiś Puchon naśladuje Aleksandra. Do niego wróci za chwilę, teraz kontynuował- Nie przyszliśmy sobie porozmawiać o niewiadomo czym! Do roboty! Wy dwaj, 10 punktów dla Slytherinu na głowę, czyli w sumie dwadzieścia. Reszta, jak się zaraz nie ruszy, dostanie ujemne. No, szybciutko, pięć okrążeń, a gdy skończycie – wskazał palcem na Lope’a – ta oto gwiazda poprowadzi naciąg. Do dzieła – ruchem różdżki zakończył zaklęcie „pogłaśniające” jego głos i ruszył w stronę tych dwóch panów, którzy myśleli szybciej i sprawniej od całej reszty. Potem odwrócił się do Xaviera i powiedział mu słodkim głosem: -Oj, chyba ktoś tu się wygłupia z kolegi? Minus pięć punktów dla Puchonów. A, to jest twoja rozgrzewka? Cóż, za to chyba odejmiemy ci kolejne pięć punktów. Stracisz kolejne, jeśli nie weźmiesz się do roboty. – Po tych słowach, opuścił Whitegod’a, a ruszył do Ślizgonów, którzy zaskarbili sobie w jego miłym serduszku. - Bardzo dobrze. Mam nadzieję, że tak samo skutecznie będziecie działać w powietrzu. Oby tak dalej. – Pochwalił ich, dlaczego by nie. Rozłożył już skrzynię, dzięki czemu każdy mógł zobaczyć jej zawartość – czternaście pałek, siedem kafli, jeden znicz i pięć tłuczków. Tak, ostatnich piłek jest o trzy więcej niż normalnie. Na tym polegała idea tego treningu.
Poczekał, aż wszyscy skończą rozgrzewkę, następnie stanął przed nimi wszystkimi. - Mam nadzieje, że wszyscy się rozgrzali. Tak więc, teraz zaczniemy drugą rozgrzewkę, lecz w powietrzu. Złączę was w pary i każda będzie miała inne zadanie. Zrozumiano? – Poczekał, aż grupa dzieciaków mu odpowie, po czym przeszedł do łączenia ich w pary: - Więc tak: pan od pałek będzie ćwiczyć z lecącą na niego kobietką, gwiazda treningu z panią Candy, Lucy z Xavierem, pani Padme z tym wielkoludem, Danielem, Gryfonka (Harriette) z tą panią – wskazał palcem na Dulce – Gemma z Katherine, a Aleksander będzie ćwiczyć ze mną. Pierwsza para na stanowisko pierwsze, druga na drugie i tak dalej… wskakiwać na miotły i do dzieła! Każdy bierze po dwie pałki i jednym kaflu na parę. Pamiętać o pałkach, przydadzą się. – Machnął różdżką i w każdym segmencie boiska pojawiła się rzymska liczba, od jeden do siedmiu. Sam Lazare pokiwał głową, by Ślizgon poszedł za nim, a raczej poleciał. Nauczyciel, szybko przyciągnął zaklęciem swoją miotłę, i trzymając już pałkę, rzucił mu ją, sam biorąc kafla. Wszyscy wzbili się w powietrze, a on, wyciągnął różdżkę i otworzył zaworki od tłuczków, które ze świstem poleciały do góry. Każdy segment boiska był inny i różnił się od reszty – stanowisko pierwsze było przy trzech tyczkach z obręczami. Na zadanie, jedna osoba miała bronić, druga strzelać, uważając jednocześnie na piłki. Przy drugim, postawione były manekiny, które trzymały pałki i w momencie wystrzelenia tłuczków, magicznie się ożywiły, latając po terenie numer dwa i próbowały trafić tym morderczym narzędziem w zawodnika. Zawodnicy mięli za zadanie podawać sobie piłkę, unikając przeszkody. Trzecie, postawione między drugimi tyczkami, a segmentem numer dwa, tam był zwyczajny tor przeszkód, w którym trzeba było unikać latających tłuczków i ruszających się palików podając sobie piłkę co każdy ominięty słup. Czwarty był dokładnie taki sam co pierwszy, z różnicą taką, że przy tym były takie same manekiny co przy dwójcę. Piątka była na środku boiska i w tamtym miejscu uczniowie mieli wysyłać tłuczki, czy to w innych zawodników czy po prostu w powietrze, chcąc pozbyć się tłuczka. Szóste stanowisko jest naprzeciwko trzeciego i był jego lustrzanym odbiciem, różniły się elementami toru. Siódmy człon był połączeniem toru przeszkód z manekinami, zasada była taka sama, jeśli chodzi o podania.
MAPA BOISKA
kostki nr 1:
KOSTKI DLA CASEY
1 – wszystko wydaje się okej, strzelacie sobie na przemian gole, raz trafiacie, raz nie, normalne. I kiedy nastaje ponownie kolej Casey, zapomniał sobie chyba, że na boisku lata trochę więcej tłuczków niż normalnie. Już ma strzelać, kiedy kątem oka, widzi lecącą w jego stronę piłkę. Rzuć drugą kostką- wynik nieparzysty oznacza, że cudem udało ci się odbić piłkę, twoja decyzja, w którą stronę. Jeśli wypadnie parzysta, rzuć ponownie kostką: 2-4: tłuczek trafił cię w dłoń, w której trzymałeś pałkę, wypada ci ona z dłoni, a ty nie możesz ruszyć małym palcem. 5,6 – reagujesz błyskawicznie – tłuczek jedynie otarł się o twój bark i nic ci się nie dzieje
2,3 – robisz slalom między drążkami, chcesz pokazać jak dobrze opanowałeś latanie, kiedy nagle na niebie pojawia się piorun, który cię dezorientuje i twoja miotła zahacza o jedną tyczkę. Rzuć ponownie kostką – parzysta – udaje ci się uratować, nic się nie dzieje; nieparzysta – wpadasz w słup, spadasz z miotły. Na szczęście nie była to taka duża wysokość, dlatego skończyło się na ubitym tyłku. Auć.
4 – Idzie ci perfekcyjnie! Wszystko leci jak należy, nawet udaje ci się odbić tłuczkiem – decyzja należy do ciebie czy w kogoś czy nie.
5,6 – Naeris tak cię omamiła swoim urokiem osobistym, że bez przerwy patrzyłeś na nią, nie zwracając uwagi na wszystko inne, przez co nie zauważyłeś nawet, że lecisz wprost w nią. Dziewczyna jest odwrócona tyłem, więc cię nie widzi. Rzuć ponownie kostką: parzysta – wpadasz na Naeris i jedyne co cię uratowało od upadku to rzucanie się na jej miotłę i złapanie się kurczowo wokół jej pasa. Na szczęście, jej miotła to wytrzymała i lecicie dalej jakby nigdy nic, natomiast twoja miotła spadła i niefortunnie się połamała. Chyba będziesz musiał tłumaczyć się nauczycielowi.
Uwaga! Jeśli podejmiesz decyzję odbicia tłuczkiem w jakąś osobę, musisz jej imię zaznaczyć kodem , a osoba unikająca ma rzucić kostką: parzyste – udało się uniknąć; nieparzyste – nie udało się, rzucasz kostką po raz trzeci: 1-3 zostajesz trafiony/a w brzuch; 4-6 zostajesz trafiony/a w bark i czujesz przenikliwy ból.
KOSTKI DLA NAERIS
1, 2 – wszystko Idzie dobrze do pewnego momentu – nie wyczułaś jeszcze do końca tej miotły i próbując skręcić w prawo, Nimbus zrobił obrót o 360 stopni i wpadłaś w trybuny. Trochę zabolało.
3,4,5 – nic się nie dzieje, wszystko jest w należytym porządku, nawet udaje ci się odbić tłuczka, gdzie, to twoja decyzja.
6 – nie zauważyłaś lecącego z boku tłuczka, który trafił w twoje biodro. Ból był tak wielki, że nie mogłaś wytrzymać. Rzucasz ponownie kostką. Parzysta - cudem udało ci się utrzymać na miotle; nieparzysta – spadasz z miotły, szczęśliwie dla ciebie, na piasek. Mimo to, wybiłaś sobie kciuka.
Uwaga! Jeśli podejmiesz decyzję odbicia tłuczkiem w jakąś osobę, musisz jej imię zaznaczyć kodem , a osoba unikająca ma rzucić kostką: parzyste – udało się uniknąć; nieparzyste – nie udało się, rzucasz kostką po raz trzeci: 1-3 zostajesz trafiony/a w brzuch; 4-6 zostajesz trafiony/a w bark i czujesz przenikliwy ból.
kostki nr 2:
KOSTKI DLA LOPE
1,2 – Manekiny wydawały się sprytniejsze od ciebie i już po dwóch waszych podaniach, udało im się ciebie złapać, trafiając cię tłuczkiem. Rzuć kostką: parzysta – pałka trafiła cię w piszczel, bolało. Bardzo. Ale na szczęście będzie tylko siniak prawda?; nieparzysta – manekin trafia cię w kostkę, co powoduje skręcenie.
3,4 – Zagapiłeś się i wpadasz na manekina – ten odbija cię jak tłuczek. Rzucasz ponownie kością: parzysta – upadasz na ziemię i zdzierasz sobie kolano i łokieć; nieparzysta – udaje ci się utrzymać na miotle, jedynie boli cię trochę ramię, w które zostałeś uderzony.
5,6 – nic się nie dzieje szczególnego, a nawet odbiłeś tłuczka – w kogo, zależy od ciebie.
Uwaga! Jeśli podejmiesz decyzję odbicia tłuczkiem w jakąś osobę, musisz jej imię zaznaczyć kodem , a osoba unikająca ma rzucić kostką: parzyste – udało się uniknąć; nieparzyste – nie udało się, rzucasz kostką po raz trzeci: 1-3 zostajesz trafiony/a w brzuch; 4-6 zostajesz trafiony/a w bark i czujesz przenikliwy ból.
KOSTKI DLA CANDY
1 – Omijanie manekinów i podawanie kafla idzie Ci wybornie, dopiero kiedy masz odbić tłuczek, zła pogoda przeszkadza ci w widoczności i nie trafiasz dokładnie tam gdzie chciałaś – akurat strzeliłaś w stronę nadlatującego Lope’a. Rzuć ponownie kością: parzysta – udało mu się uniknąć; nieparzysta – trafiasz go tłuczkiem w brzuch. Musisz się chyba wytłumaczyć? (Nie zapomnij podkreślić w poście, o trafieniu, jeśli wypadła ci ta kostka)
2,3,4 – Omijanie idzie ci świetnie do pewnego momentu – dopiero pod koniec nie obliczyłaś dokładnie i otarłaś się o manekin, który popchnął cię w słupek. Musiało boleć.
5, 6 - nic się nie dzieje szczególnego, a nawet odbiłaś tłuczka – w kogo, zależy od ciebie.
Uwaga! Jeśli podejmiesz decyzję odbicia tłuczkiem w jakąś osobę, musisz jej imię zaznaczyć kodem , a osoba unikająca ma rzucić kostką: parzyste – udało się uniknąć; nieparzyste – nie udało się, rzucasz kostką po raz trzeci: 1-3 zostajesz trafiony/a w brzuch; 4-6 zostajesz trafiony/a w bark i czujesz przenikliwy ból.
kostki nr 3:
KOSTKI DLA LUCY
1,2 – Już od samego początku ci nie szło. Lecąc torem już przy pierwszym podaniu, spudłowałaś i podałaś za Xaviera. Chcąc polecieć po kafla, wleciał w ciebie manekin, który popchnął cię na słup. Kręciło ci się w głowie i dopiero po chwili oprzytomniłaś się. I widzisz przed sobą lecącego w kierunku twej głowy, tłuczek. Rzuć ponownie kością: parzysta – udaje ci się odbić tłuczka, gdzie, zależy od ciebie; nieparzysta – udaje ci się ominąć kuli, lecz ponownie wpadłaś w słup. Ciebie chyba lgnie do tyczek.
3,4,5 – Jakoś ci idzie ten tor, jednakże przy ostatnim podaniu, użyłaś trochę za dużo siły i piłka poleciała szybciej, niżby się tego spodziewał Puchon – trafiłaś go w nos.
6 – szło ci idealnie i wydawało się, że wprost urodziłaś się z miotłą w ręku – operujesz nią jak niejeden zawodnik!
Uwaga! Jeśli podejmiesz decyzję odbicia tłuczkiem w jakąś osobę, musisz jej imię zaznaczyć kodem , a osoba unikająca ma rzucić kostką: parzyste – udało się uniknąć; nieparzyste – nie udało się, rzucasz kostką po raz trzeci: 1-3 zostajesz trafiony/a w brzuch; 4-6 zostajesz trafiony/a w bark i czujesz przenikliwy ból.
KOSTKI DLA XAVIERA
1 – Idzie ci nieźle, nie ma żadnych zastrzeżeń. Nawet udało ci się odbić tłuczek, lecz nieporadnie i strzeliłeś w Lucy. (Jeśli wypadła ci ta kostka, musisz się stosować do podpunktu Uwaga!)
2,5 – Zanim w ogóle zacząłeś omijać słupki, jakiś inny uczeń już strzelił w ciebie tłuczkiem. Rzuć ponownie kością: parzysta – obrywasz w nos, czujesz jak leje ci się krew i jest pod nienaturalnym kątem. I cholernie boli. Ups, chyba złamanie; nieparzysta - obrywasz w ucho, na które przestajesz słyszeć i czujesz, że zaczyna lać się z niego krew.
3,4, 6 – Podczas drugiego okrążenia, chyba się zdenerwowałeś i chciałeś jak najszybciej ukończyć tor. Jeden z palików, nagle przesunął się, a ty prosto w niego wleciałeś. Rzuć ponownie kością: parzyste – w ostatniej chwili Lucy cię ratuje, przez co nie spadłeś na ziemię, a na jej miotłę; nieparzyste: upadłeś na piasek i chyba sobie coś wybiłeś.
Uwaga! Jeśli podejmiesz decyzję odbicia tłuczkiem w jakąś osobę, musisz jej imię zaznaczyć kodem , a osoba unikająca ma rzucić kostką: parzyste – udało się uniknąć; nieparzyste – nie udało się, rzucasz kostką po raz trzeci: 1-3 zostajesz trafiony/a w brzuch; 4-6 zostajesz trafiony/a w bark i czujesz przenikliwy ból.
kostki nr 4:
KOSTKI DLA DANIELA
1,5 – Broniłeś strzału kafla, lecz w dokładnie tym samym momencie tłuczek leciał w stronę głowy Padmy. Chyba obudził się w tobie dawny duch pomagania swoim przyjaciołom (w tym przypadku dawnym) i rzuciłeś się na ratunek z pałką. Rzuć ponownie kością: parzysta – udało ci się odbić tłuczka, gdzie, zależy od ciebie; nieparzysta – wiedziałeś, że nie uda ci się odbić, dlatego przysłoniłeś Krukonkę swoim ciałem i tłuczek trafił cię w bark, poczułeś straszliwy ból.
2,3 – Udało ci się obronić każdy strzał, nawet tłuczka odbiłeś, ale sekundowo się zawahałeś – tłuczka odbiłeś w stronę Padmy, rzuć ponownie kością: parzyste – trafiasz w trzon jej miotły, który się niespodziewanie odrywa – szkolne miotły nie są najlepszej jakości. Padma upadła na tyłek, będziesz musiał tłumaczyć się z jego obicia.
4,6 – Dostajesz tłuczkiem, rzuć ponownie kością: parzyste – dostałeś w pierś, nie możesz wziąć przez chwilę oddechu, ale duży z ciebie chłopiec i dajesz sobie rade; nieparzysta – tłuczek trafił cię w przedramię, w którym trzymałeś pałkę. Upuszczasz ją i chwytasz się za rękę, która chyba wydaje ci się złamana.
Uwaga! Jeśli podejmiesz decyzję odbicia tłuczkiem w jakąś osobę, musisz jej imię zaznaczyć kodem , a osoba unikająca ma rzucić kostką: parzyste – udało się uniknąć; nieparzyste – nie udało się, rzucasz kostką po raz trzeci: 1-3 zostajesz trafiony/a w brzuch; 4-6 zostajesz trafiony/a w bark i czujesz przenikliwy ból.
KOSTKI DLA PADME
1,3,4 – Wyjątkowo ci szło, widać było, że nie byłaś początkującą; trafiłaś każdego gola, ale przy jednym zwrocie, zagapiłaś się i walnęłaś głową w poręcz. Rzuć ponownie kością: parzysta – Daniel łapie cię; nieparzysta – spadasz na ziemie, ale chyba nic ci się nie dzieje, oprócz gwiazdek przed oczami i stłuczonym tyłkiem.
2 – Szło ci nieźle, nawet nie puściłaś żadnego gola, a trafiłaś przynajmniej 60%. A to był dobry wynik, jeśli grało się na dwumetrowego obrońcę Slytherinu. Nawet przygotowałaś się, kiedy leciał w ciebie tłuczek i odbiłaś go, gdzie to już twoja sprawa.
5,6 – Ładnie Ci szło, ale zapatrzyłaś się chyba pod koniec w czarnookiego blondyna – strzelając ci gola, miałaś opóźnioną reakcję i wleciałaś głową w kafla, odbijając go czołem niewiadomo gdzie. Śmiesznie to wyglądało. Uwaga! Jeśli podejmiesz decyzję odbicia tłuczkiem w jakąś osobę, musisz jej imię zaznaczyć kodem , a osoba unikająca ma rzucić kostką: parzyste – udało się uniknąć; nieparzyste – nie udało się, rzucasz kostką po raz trzeci: 1-3 zostajesz trafiony/a w brzuch; 4-6 zostajesz trafiony/a w bark i czujesz przenikliwy ból.
kostki nr 5:
KOSTKI DLA HARIETTE
1,4,5 – Szło Ci niezwykle dobrze, odbiłaś chyba z pięć razy tłuczek, zaś szósty odbiłaś idealnie, w dokładnie to miejsce, w które chciałaś. A gdzie? Zależy od ciebie.
2,6 – Cóż, to chyba nie dla ciebie. Przynajmniej odbijanie tłuczków, bo pierwszy jaki miałaś odbić, przeleciał pod twoją ręką, a drugi drasnął cię w udo, ale i tak bolało. Przed resztą tłuczków już chyba uciekałaś, niż je próbowałaś odbić.
3 – No, szło ci nieźle do póki jeden z tłuczków nie wleciał w twoje plecy. Musiało boleć.
Uwaga! Jeśli podejmiesz decyzję odbicia tłuczkiem w jakąś osobę, musisz jej imię zaznaczyć kodem , a osoba unikająca ma rzucić kostką: parzyste – udało się uniknąć; nieparzyste – nie udało się, rzucasz kostką po raz trzeci: 1-3 zostajesz trafiony/a w brzuch; 4-6 zostajesz trafiony/a w bark i czujesz przenikliwy ból.
KOSTKI DLA DULCE
1, 6 – Mimo, że Quidditch to dla ciebie nie był chleb powszedni, szło ci nawet nieźle – odbijałaś te tłuczki i unikałaś je niczym dobry zawodnik!
2,3 – No, widać było, że jesteś początkująca. Przed każdym tłuczkiem uciekałaś na miotle z piskiem, lecz jej też nie opanowałaś. Rzuć ponownie kością: parzysta – na szczęście nie wleciałaś w nikogo, a było blisko; nieparzysta – wleciałaś w Harriette, i obie poskładałyście się na ziemi. Na szczęście była to niska odległość, więc nie bolało to dotkliwie. Nawet mogłaś obrócić to w żart, że to specjalnie tak.
4,5 – Próbując odbić tłuczek pałką, chyba za słabo ją trzymała bo wypadła jej z rąk, a tłuczek trafił Dulce pod pachą.
Uwaga! Jeśli podejmiesz decyzję odbicia tłuczkiem w jakąś osobę, musisz jej imię zaznaczyć kodem , a osoba unikająca ma rzucić kostką: parzyste – udało się uniknąć; nieparzyste – nie udało się, rzucasz kostką po raz trzeci: 1-3 zostajesz trafiony/a w brzuch; 4-6 zostajesz trafiony/a w bark i czujesz przenikliwy ból.
kostki nr 6:
KOSTKI DLA KATHERINE
1 - jako dobry pałkarz i światowy zawodnik, trudno było nie pokonać takiego toru. A jednak zdarzyła się pomyłka, nagle Gemma wleciała w ciebie, a ty, próbując ją uniknąć wleciałaś w manekin z innego segmentu, który zamachnął się na nią pałką. Rzuć ponownie kostką: parzyste – uniknęłaś uderzenia i poleciałaś dalej; nieparzysta – dostałaś w łopatkę, bolało, ale dało się przeżyć.
2,3,4 – widać było, że jesteś dobrą zawodniczką – slalom pokonałaś od niechcenia, a tłuczki wysyłane w twoją stronę odbijałaś z łatwością. Jeden mogłaś posłać gdziekolwiek chciałaś.
5,6 – No nie był to twój dzień. Latałaś nieźle, ale nie tak, jak tego od ciebie oczekiwano. W końcu, zagapiona i zdenerwowana, wpadłaś na Gemmę. Pechowo.
Uwaga! Jeśli podejmiesz decyzję odbicia tłuczkiem w jakąś osobę, musisz jej imię zaznaczyć kodem , a osoba unikająca ma rzucić kostką: parzyste – udało się uniknąć; nieparzyste – nie udało się, rzucasz kostką po raz trzeci: 1-3 zostajesz trafiony/a w brzuch; 4-6 zostajesz trafiony/a w bark i czujesz przenikliwy ból.
KOSTKI DLA GEMMY
1,5 – Byłaś w tym naprawdę dobra – ani razu żaden gracz nie zdołał cię trafić tłuczkiem, a tor pokonywałaś z trudnością, ale jednak udawało ci się.
2,3 – No, już od początku miałaś trudności z torem – jeden pal nagle przesunął się przed ciebie. Rzuć ponownie kością: parzysta – wleciałaś bokiem w słup, nie wyrabiając przy zakręcie; nieparzysta – udało ci się wyminąć.
4,6 – Idzie ci nieźle, jednak nie najlepiej. Mogłabyś popracować nad szybkością, ale… nie jest źle.
Uwaga! Jeśli podejmiesz decyzję odbicia tłuczkiem w jakąś osobę, musisz jej imię zaznaczyć kodem , a osoba unikająca ma rzucić kostką: parzyste – udało się uniknąć; nieparzyste – nie udało się, rzucasz kostką po raz trzeci: 1-3 zostajesz trafiony/a w brzuch; 4-6 zostajesz trafiony/a w bark i czujesz przenikliwy ból.
kostki nr 7:
KOSTKI DLA ALEKSANDRA
1 – Rozgrzewka z nauczycielem była dla ciebie ważna, nie chciałeś wypaść źle i wszystko szło po twojej myśli – manekiny nie sprawiały ci trudności, a nawet udało ci się raz odbić tłuczkiem w jednego z nich, a tamten eksplodował. Lazare ci pogratulował.
2 – Nie było tak źle, tor pokonywałeś szybko i zwinnie, gorzej było jednak z podaniami. Limier musiał trochę ograniczać prędkość byś mógł dokładnie do niego podać.
3 – Podawałeś za podaniem i tak w kółko, a po drodze jeszcze odbijałeś tłuczkiem. Wspaniale! Ostatni tłuczek był tak idealny, że nie sposób było tego nie wykorzystać. No dalej, w kogo strzelasz?
4 – Ah, do połowy toru było idealnie, dopiero potem zaczęły się schody, kiedy dwa manekiny w jednym czasie strzeliły w ciebie tłuczkiem. Mogłeś uniknąć tylko jeden z nich. Rzuć ponownie kością: parzysta – a jednak pozory mylą, bo zrobiłeś tak wspaniały zwrot, że uniknąłeś oba tłuczki; nieparzysta – poleciałeś w prawo, myśląc, że tak będzie lepiej, a jednak piłka ze świstem odbiła się od twojej ręki, gdzieś w okolicach bicepsa.
5 – Cały tor pokonałeś bez problemu, a gdy Lazare to widział, rzucił ci wyzwanie – musiałeś odbijać każdy tłuczek w jego stronę, próbując trafić profesora. Może po innym uczniu spodziewałby się odmowy, lecz nie po tobie! Rzuć ponownie kością: parzyście – niestety, nie udało ci się trafić profesorka; nieparzyście – trafiłeś! Lazare oberwał w biodro, piłka była tak idealna, że nie sposób było jej uniknąć. No, teraz mogłeś być z siebie dumny.
6 – Tor wydawał się dla ciebie zbyt trudny, gdyż już od samego początku przeszkadzał ci w takim stopniu, że zanim ty go ukończyłeś, nauczyciel przeleciał już trzy długości. Limier pospieszał cię i pospieszał, lepiej posłuchaj profesorka!
Uwaga! Jeśli podejmiesz decyzję odbicia tłuczkiem w jakąś osobę, musisz jej imię zaznaczyć kodem , a osoba unikająca ma rzucić kostką: parzyste – udało się uniknąć; nieparzyste – nie udało się, rzucasz kostką po raz trzeci: 1-3 zostajesz trafiony/a w brzuch; 4-6 zostajesz trafiony/a w bark i czujesz przenikliwy ból.
Ostatnio zmieniony przez Lazare Limier dnia Sob Gru 10 2016, 23:41, w całości zmieniany 1 raz
Deszczo-śnieg trochę nie zachęcał do wyjścia na zewnątrz ale Daisy udało się jakoś zmusić samą siebie. Ubrała się cieplutko ale nie za bardzo, żeby się nie spocić i rozchorować podczas wysiłku. Poza tym strój był nieprzemakalny, specjalnie quidditchowy. Wyszperała gdzieś dawno nieużywane gogle i wciągnęła na dłonie piękne rękawice ze cielęcej skórki. Z szafy wyciągnęła wyczesaną miotłę, jej dumę Nimbusa 2015. Już minął rok a właściwie dwa odkąd ta miotła została wyprodukowana i Daisy liczyła, że niebawem będzie mogła wydać galeony na całkiem nową, jeszcze lepszą. Wsiadła na miotłę kiedy tylko wyszła z Hogwartu, żeby całą trasę na boisko przelecieć, zamiast wolno pokonywać ją na własnych stopach. Nie miała ochoty dreptać w brudnym błocie, poza tym trening już się chyba dawno temu rozpoczął i tak miało być szybciej. I rzeczywiście, okazało się, że ludzie już latali i okładali się tłuczkami. Ach czyli to, co Daisy lubiła najbardziej! Miała oczywiście swoją pałkę, w końcu była pałkarzem i najbardziej liczyła na ćwiczenia na tej własnie pozycji. Wypatrzyła profesora wśród graczy, zdaje się, że zajmował się wszystkim, przy okazji trenując z chłopakiem, który nie miał pary. Podleciała do niego i poczekała cierpliwie, aż nie będzie bardzo zajęty. - Dzień dobry panie profesorze. Czy mogę jeszcze dołączyć do treningu? - spytała, bardzo licząc na jedyną słuszną odpowiedź. No przecież jej nie wyrzuci.
Po dość intensywnej rozgrzewce na ziemi, czas było na tą drugą, w powietrzu. Aleksander podszedł do gustu Danielowi, samym swoim podejściem, ale również i humorem. Mimo, że Schweizer sam w sobie, odkąd jego siostry umarły, nie mógł znaleźć ani trochę wyczucia humoru, złośliwość i dogryzanie innym nigdy nie wyszło mu z nawyku. Kiedy usłyszał krzyk nauczyciela, zwrócił swój wzrok na niego, słuchając uważnie każdego jego słowa. Kąciki jego ust uniosły się lekko, widząc twarze reszty uczniów, którzy przyszli na zajęcia. Deszcz zmniejszył widoczność, więc widział tylko niektórych z nich, reszta go nie interesowała. Punkty dla Slytherinu powinny go cieszyć, jednak puchar domu miał szczerze gdzieś. Nie dawało mu to żadnych korzyści, a ludzie niepotrzebnie się męczą, by zyskać ten kawałek metalu. Na słowa pochwały od Limiera, pokiwał głową w podziękowaniu, a następnie zwrócił się do Aleksandra: - W razie czego, bierzemy się za tamtego Puchona. - Jego słowa były beznamiętne, czuć w nich było surowość, ale i chęć zrobienia komuś krzywdy. Typowe dla niego. A Xavier nadawał się do tego idealnie, po dość nieudanej próbie naśladowania Corteza. Spoglądając na biegających uczniów, wydawało mu się... nie, raczej się pomylił, nie było tu Padmy. Zobaczyłby ją już wcześniej. Od czasu, w którym uciekła od niego w Pokoju Czterech Pór Roku, nie widział jej ani razu. Nigdzie. Ulotniła się w powietrzu, nie dając żadnego znaku życia. Daniel podążył przykładem za nią, odwdzięczając się tym samym; nie wysyłał listów, nie próbował jej znaleźć. Zniknął w lochach i nie wychodził. Kiedy oni biegali, on przeskakiwał z nogi na nogę. Najbardziej go w tej chwili interesowała zawartość kufra, który był nieprzeciętnie duży. Otwarty już, kufer, pokazał mu swój skarb - dużo pałek do odbijania, naprawdę dużo, siedem kafli i... pięć tłuczków. Szczerze, oceniając nauczyciela, wywnioskował, że trening będzie mocy, ale że aż tak? Nie, tego się nie spodziewał. Szturchnął łokciem Aleksandra po czym dodał: - Oboje wiemy, w kogo będziemy celować. - Po tych słowach wrócił wzrokiem do biegających, próbując wychwycić osobę, która wydawała mu się być... Kiedy się wszyscy zatrzymali, nie miał już wątpliwości. Stał jak wryty, spoglądając chłodno na Krukonkę. Nie myślał o niej w ogóle, w czasie ich "rozstania". Po prostu nie czuł potrzeby zaprzątania sobie głowy czymś jeszcze bardziej bolesnym niż normalnie. Osoba, która kiedyś była jak siostra, teraz stała się dla niego obca. Nie przerwał kontaktu wzrokowego, nawet wtedy, kiedy Padme spoglądała się na niego ze... strachem? Niedowierzaniem? Czymkolwiek innym, po prostu nie potrafił skupić się teraz na czymkolwiek innym. Jego skupienie wokół Krukonki przerwało się z kolejnymi słowami nauczyciela. Spróbował zająć myśli czymś innym, a jednak jego umysł buzował sprzecznymi emocjami. Tęsknota, złość, niedowierzanie, zdziwienie... to tylko kilka z tych, co chciało się wydostać z jego ciała. Podświadomie, wysłuchując par, błagał, żeby był dobrany do kogokolwiek innego, tylko nie do Naberrie. Cóż, los (jeśli taki istniał) chciał, by było inaczej - Lazare jakby na złość dobrał go do dziewczyny, na stanowisko numer cztery. Pokiwał głową ze zrozumieniem do nauczyciela i rzucając tylko krótkie spojrzenie jego towarzyszce, wskoczył na miotłę i wzleciał w powietrze, wcześniej jeszcze biorąc kafel i pałkę do odbijania tłuczka. Teraz przekonał się jak dawno tego nie robił. Początkowo czuł się dziwnie w powietrzu, jakby uczył się na nowo jeździć na rowerze. Musiał wyczuć tempo miotły, zwroty, wszystko. Dopiero po kilku dość ciapowatych okrążeniach boiska, wrócił na wyznaczone im stanowisko. Tam, komunikując się z dziewczyną dość upiornym spojrzeniem, rzucił jej kafla, sam wisząc przy obręczach. Jej kolej. Pierwsze strzały były normalne, raz mu się udawało obronić, raz nie, częściej jednak przepuszczając. Nie było to spowodowane podejściem Daniela do kobiet, a tym, że po roku nie wchodzenia na miotłę, zapomina się pewnych rzeczy. Zaś Padme w tym czasie nie próżnowała - pamiętał jak razem trenowali, a teraz stała się jeszcze lepsza. Trudno było mu nawet podążać za nią wzrokiem. Głęboko w sercu tęsknił za nią i podziwiał jej postępy, jednak na zewnątrz tego nie okazywał - jego twarz była zimna i surowa. Kolejny strzał Padmy był tak wspaniały, że aż nadto, musiało się coś stać. I przy jakimś szalonym wyczynie Krukonki, chyba nie zauważyła poręczy, w którą wleciała, odbijając się głową. Daniel w takich sytuacjach był ponadprzeciętnie szybki i jego refleks nie należał do najgorszych- szybko poleciał do dziewczyny i ta, zanim zdołała spaść z miotły, została przechwycona przez niego. Trzymając ją jak małe dziecko, usypiające do snu, wylądował gładko na ziemi, patrząc w trochę nieobecne oczy Padmy. - Padma, słyszysz mnie? Hej, przebudź się. - Zaczął nią lekko trząść i dopiero, kiedy usłyszał jej cichy głos, postawił ją na nogi, ciągle asekurując ją swoim ramieniem. Gdy się już ogarnęli, a Daniel krzyknął nauczycielowi, że wszystko gra, ocenili szkody wyrządzone miotle Padmy. Była lekko postrzępiona i nie można było jej w całości zaufać, więc Daniel chwycił ją, podarowawszy wcześniej swoją Krukonce i nie przyjmując żadnego słowa sprzeciwu, wzbił się do lotu. Ta miotła była jeszcze gorsza i jeszcze trudniej było mu się utrzymać, ale Schweizer nie odezwał się ani słowem. Rozgrzewali się po prostu, strzelając sobie gole i broniąc je na przemian. Nagle usłyszał świst powietrza za sobą i coś mu chrupnęło w lewym przedramieniu, czując przy tym niewyobrażalny ból. Upuścił pałkę i złapał się za tą rękę, ledwo utrzymując się na miotle. Z trudem zleciał na ziemie ponownie, by spojrzeć na swą rękę, która bolała go jak diabli. Przy każdym dotknięciu syczał jak wąż. Dziwne prawda? Nie wiedział teraz nawet gdzie jest Padme, nie interesowało go to. Może włączyła mu się pewny rodzaj próżności i narcyzmu? Coś mu się stało, więc cały świat już nie istnieje, a ważny jest tylko on? No, coś w tym stylu. Wyciągnąwszy różdżkę, już miał rzucić jakieś zaklęcie, które by mu tą rękę uzdrowiło, kiedy nagle poczuł pustkę w głowię. Nie mógł przypomnieć sobie żadnego zaklęcia. Nic a nic. To, wyjadało go od środka, czuł się taki bezsilny, że nastroszył się jak jakiś paw. Czuł się wściekły, tym poczuciem braku możliwości zrobienia czegokolwiek. Zaczął oddychać głęboko, nie chcąc wybuchnąć emocjami. Nie teraz.
Kiedy podszedł do nich profesor Limier, Xavier oczywiście przestał się wygłupiać. Nie spodziewał się jednak takiej reakcji nauczyciela. Nie to, żeby poczuł się winny, przez te siedem lat zarobił dla Hufflepuffu tyle punktów, że te minus dziesięć spłynęło po nim jak poranna mżawka. Zdziwił go natomiast sam fakt, że Lazare okazał się wszystkowiedzącym czarownikiem. No bo skąd niby wiedział, że Xav naśladuje Aleksandra? Po pierwsze stał daleko od ich grupki, grzebiąc w skrzyni i zajmując się swoimi myślami. No ale dobra, Whitegod mógł być na tyle głośny, że nauczyciel go usłyszał, okej... Po drugie, Xav przedrzeźniał Ślizgona w jego zachowaniu - po prostu nie tolerował wywyższania się, zachowywania się jakby inni byli gorsi bo "ja tak uważam"; nie wymówił nawet jego imienia. Skoro jednak nauczyciel JAKIMŚ SPOSOBEM domyślił się, że śmieszne ruchy wykonywane przez Xaviera to imitacja rozgrzewki Corteza, no to... Sory, niezbyt dobrze to świadczy o poziomie owej rozgrzewki. Nie każdy nauczyciel musiał być dobry, Xav to rozumiał. Niektórzy po prostu woleli faworyzować lizusów. Kiwnął głową i zupełnie normalnym tonem powiedział: - Zrozumiałem, profesorze. - Oczywiście w zdaniu tym było coś więcej niż jedynie akceptacja odjętych punktów, ale to chłopak wolał zachować dla siebie. Naprawdę miał ochotę zapytać, w którym momencie Lazare oficjalnie rozpoczął zajęcia, że odejmuje mu punkty za rozgrzewkę, ale pewnie jakoś to przeoczył i wiedział, iż lepiej nie zaczynać kłótni z nauczycielem. Wiadomo, kto będzie miał rację. Schylił się po miotłę i zwrócił do przyjaciółki: - Sory, Gemm, nadrobisz na następnych zajęciach z ONMS. Uśmiechnął się i puścił do niej oko, by w następnej sekundzie wykonywać już polecenie profesora - zaczął robić okrążenia wokół boiska. Prawdziwy wysiłek sprawił, że po kilku okrążeniach ochłonął i poczuł się o wiele lepiej. Wiedział, że profesor będzie zwracał teraz na niego szczególną uwagę, byle tylko wytknąć mu najmniejszy błąd, a to samo w sobie dodało mu motywacji. Spodobało mu się, że Lazare przemieszał ich w parach, dzięki temu gra będzie ciekawsza. Każdy wie, jak współpracować z przyjacielem, ale z kimś ledwo znanym, to już sztuka! Spojrzał na @Lucy Shercliffe i uśmiechnął się do dziewczyny przyjaźnie. Chwycił pałki (jedną podał partnerce) oraz kafla i po chwili unosił się już na miotle przy numerku III. Już mieli zacząć ćwiczyć, gdy usłyszeli nieprzyjemny świst i nim Xavier zdążył pojąć, co się dzieje, oberwał w twarz tłuczkiem. Siłą uderzenia odrzuciła go do tyłu, coś chrupnęło mu w nosie, po czym lepka, ciepła ciecz zaczęła spływać mu po twarzy. Bolało niemiłosiernie. - Uznam to za sygnał rozpoczęcia - wycharczał, szczerząc się czerwonymi zębami. Szybko jednak na jego twarzy pojawił się grymas bólu - Eee, Lucy, byłabyś tak miła? - Machnął ręką w stronę nosa. Nigdy nie lubił sam się leczyć. - Uwińmy się z tym szybko i zaczynajmy. Cholera, że też musiał oberwać na samym początku. Nie zwrócił nawet uwagi, że na innych torach też już zaczęło być ostro. Nie życzył nikomu wpadnięcia w metalowe obręcze.
Kostki: 5, potem 4.
Gemma Twisleton
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 0%
Dodatkowo : vel ENEMA - one man band, prefekt fabularny
Wyszczerzyła zęby do Xaviera wiedząc już, że dzięki niemu, Cortez nie będzie aż takim brzemieniem. Już miała zamiar do niego dołączyć, kiedy odezwał się nauczyciel. I na Merlina, jak dobrze, że nie zdążyła! Patrzyła na Limiera z mieszaniną smutku i złości. I rozczarowania. Sama nie wierzyła, że się do niego chwilę temu uśmiechnęła. Myślała, że będzie przyjemniejszym człowiekiem. Zawsze tak myślała o ludziach i za każdym razem, kiedy okazywało się, że była w błędzie czuła się jakby dostawała od nich pięścią w brzuch. Miała ochotę bronić Xava, nawet już zrobiła pół kroku w stronę nauczyciela, kiedy zaczęły się sypać punkty. W tym momencie jej serduszko pękło, a profesor znalazł się na liście znienawidzonych osób zaraz pod Cortezem. Hufflepuff i tak był na końcu w klasyfikacji domów... Chwyciła przyjaciela za ramię i pociągnęła go w stronę toru przeszkód. - Chodź - mruknęła, rzucając na odchodne rozgoryczone spojrzenie Limierowi - Chyba nie słyszeli, że nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu. Chociaż to im się pewnie podoba - biegnąc spojrzała z obrzydzeniem na Corteza. Tak. Gdyby nie to, że Hitler był mugolem, Ślizgon pewnie fapałby pod jego zdjęcie. Po skończonej rozgrzewce, spojrzała na dziewczynę, z którą miała być w parze. O nie... czy to nie jej przypadkiem machał Cortez? Jakoś przestawał jej się ten dzień podobać. No ale nic, może nie jest tak źle. Może ten idiota tylko się w niej podkochiwał, a ona nie mogła nic poradzić na to, że jej machał. Uśmiechnęła się do niej biorąc pałkę i kafla. Gdy tylko wzbili się w powietrze, wszędzie zaczęły śmigać tłuczki. W ogóle było dość ostro. Pałkarz był z niej raczej średni, dlatego z największym skupieniem obserwowała agresywne piłki, żeby żadną nie oberwać. Zdecydowanie wolała ich unikać niż tłuc w nie pałką. Odbiło się to na jej prędkości, ale ogólnie była zadowolona z tego jak pokonywała tor.
W tym błocie, deszczu i spadających na niego blondynkach, Cassie kompletnie nie zauważył w tłumie Xaviera - więc jakże serce mu się rozradowało, gdy nauczyciel zwrócił Puchonowi uwagę za tak wspaniałą kopię zachowania Ślizgona. No, i właśnie w takich momentach blondynek przypominał sobie, dlaczego tak starszego kolegę uwielbiał - więc kiedy Lamer skończył się nad nim pastwić, Cas podbiegł radośnie do Whitegoda i rzucił mu się na plecy, uwieszając się na nim całym swoim ciężarem i opierając brodę na jego ramieniu, zawodząc mu prosto do ucha swoim anielskim głosikiem. - Xaaaav, jak ja cię dawno nie widziałem! - Tak właściwie, to od śniadania w Wielkiej Sali, jakieś dwie godziny temu. - Nie przejmuj się nim, dla mnie to była impresja pierwsza klasa. Serio, powinieneś zostać aktorem, tonąłbyś w galeonach i mógłbyś nawet podzielić się z nami zyskiem. - Wygląda na to, że powstawał mały front opozycji przeciwko faworyzowaniu zielonych. Po paru sekundach w końcu oswobodził Xaviera, bo przecież nie chciał go uszkodzić tuż przed treningiem i stanął obok Puchonów. - Myślicie, że pod koniec lekcji im się oświadczy? - Wskazał wzrokiem na nauczyciela i dwójkę Ślizgonów, pokazując za ich plecami bardzo obsceniczny gest. Słodziaczki. Trochę trudno było mu dotrzymać kroku reszcie, więc został w tyle, rozgrzewkę kończąc jako jeden z ostatnich. Ale nie przejął się tym zbytnio, po zakończeniu swoich pięciu rundek rzucając na siebie kolejnego Imperviusa i dodając do tego zaklęcie rozgrzewające - które, i tak wiedział, za pięć minut nie przyda się do niczego. Wskoczył na miotłę - znosiła trochę w lewo, ale był już tak przyzwyczajony do zmaltretowanej Zmiataczki, że nie stanowiło to problemu - i ruszył w stronę swojego startu, po drodze chwytając pałkę z kufra. Ciężar pałki w ręce zawsze uspokajał chłopaka, dając mu złudzenie jakiejś kontroli, przewagi nad innymi. Może brakowało mu doświadczenia, ale nie determinacji; zamachnął się parę razy na próbę, celując w poszczególne osoby w linii startowej - nic osobistego, po prostu trenował. Ilekroć ktoś to zauważył, posyłał im przeuroczy uśmiech, bo przecież to nie było na serio. - A jednak, widzimy się wcześniej niż się spodziewałem. To jak, nadal nie chcesz zamienić się na miotły? - Naeris wydawała się bardzo drobna w porównaniu ze swoim Nimbusem i wyglądała, jakby zaraz miała z niego spaść. Właściwie, byli chyba najdrobniejszą parą, jaka brała udział w treningu. - Wiesz, co by nam się teraz przydało? Ognista. Jeśli uda nam się przeżyć, to definitywnie stawiam butelkę. - Tak, teraz już nie mogło być większych wątpliwości na temat pochodzenia chłopaka. Wystartowali. Tłuczki świszczały w powietrzu, co chwila muskając to skraj swetra, to pasmo włosów blondynka, nigdy nie trafiając go bezpośrednio - tańczył pomiędzy nimi beztrosko, skręcając miotłą to w jedną, to w drugą. Nie bał się. W ogóle się nie bał. Był przecież w swoim żywiole, mogło zaboleć, mógł za chwilę umrzeć, śmiał się i było absolutnie wspaniale. I wtedy piorun rozświetlił niebo i Cassie poczuł się brutalnie przyciągnięty z powrotem do rzeczywistości. Jego niezawodna, szkolna miotełka zerwała się nagle, gdy utracił nad nią kontrolę, lecąc prosto w złotą tyczkę. Ale nie, nie chciał jeszcze dawać nikomu satysfakcji - włożył całą swoją determinację w unik, zahaczył lekko o złoty pręt i leciał dalej, cały i zdrowy. Przestraszyć się pioruna, Cassie, masz trzy latka?
kosteczky: 3;4
Ostatnio zmieniony przez Casey Little dnia Nie Gru 11 2016, 01:15, w całości zmieniany 1 raz
Lucy wyczuwała dziwną atmosferę pomiędzy Padme, a nieznajomym ślizgonem. Postanowiła się jednak, nie wtrącać i nie odzywać. Zgodnie z tym postanowieniem milczała, gdy Padme coś do niej powiedziała i skwitowała to jedynie delikatnym uśmiechem, który zresztą zaraz znikł. Nie lubiła być tam gdzie nie była potrzebna. Zwłaszcza, że ślizgon dał jej to jasno do zrozumienia, obdarzając ją tylko jednym, morderczym spojrzeniem. Chłopak był strasznie wysoki i przerastał ją co najmniej o głowę, a od tego spojrzenia poczuła się jeszcze mniejsza i drobniejsza. Próbowała to ukryć i obdarzyć go równie wściekłym spojrzeniem, lecz nie było to łatwe, gdy musiała zadzierać głowę, by móc widzieć jego twarz. Obróciła się, więc i lekko od nich odsunęła, obserwując resztę uczniów, która w tym czasie przyszła, jednocześnie cały czas czujnie ich słuchając. Lucy zawsze miała naturę obserwatorki. Jako malarka była spokojna i zwracał uwagę na wszystko co się wokół niej działo. Obróciła się z powrotem dopiero, gdy Panda ślizgając się, rąbnęła twarzą w ramię ślizgona. Uniosła lekko brew i uśmiechnęła się. Nie mogła się powstrzymać, widząc gracje dziewczyny. Panda z krwi i kości. Gdy nauczyciel interweniował, patrzyła z radością jak miotła wędruje do rąk Padmy. Nie była fanką wtrącania się nauczycieli w prywatne sprawy uczniów, ale w tym wypadku akurat się z nim zgadzała, ktoś powinien utrzeć nosa temu irytującemu dupkowi. Padma jednak postanowiła wspaniałomyślnie wybaczyć wszystko ślizgonowi i oddał mu jego wymuskaną miotłę. Lucy w duchu przyznała, że naprawdę nie wie co łączy tą dwójkę. Gdyby, ktoś wrzuciłby ją w to błoto zdecydowanie nie byłaby taka miła i co najwyżej walnęłaby ślizgona trzonkiem w łeb. Odetchnęła, gdy chłopak sobie w końcu poszedł i przyszła pora na prawdziwą część zajęć. Szkoda tylko, że nauczyciel postanowił na wstępie, zbesztać ich za brak rozgrzewki i kazać im zrobić pięć okrążeń. Z mocnym ociąganiem, powolnym truchtem przebiegła cztery i stanęła na uboczu. Biegła na tyle wolno, że parę osób ją wyprzedziło i liczyła, że nauczyciel nie zauważy jej lenistwa. Z mieszanymi uczuciami podeszłą do chłopaka, z którym miała ćwiczyć. Jakkolwiek Lucy starała się nie oceniać ludzi z góry i poprzez pryzmat stereotypów, w jej umyśle nie dało się zatrzeć różnic pomiędzy wychowankami domów. Sama należała do domu, tych inteligentnych i kujonowatych, choć czasami jak patrzyła na niektórych krukonów, miała wrażenie, że tiara był lekko chora przydzielając ich akurat do Rawenclavu. Natomiast Puchoni powszechnie uznani za przyjacielskich, misiowatych i trochę dziecinnych. Xavier najwidoczniej doskonale się w to wpasowywał, sądząc po tym jak przed chwilą krzyczał, podskakiwał i ogólnie się wygłupiał obok swojej rude koleżanki. Nie, żeby Lucy brakowało poczucia humoru, lecz nie widział powodu, by się tak wydurniać. Mimo wszystko krukonka przywołała na twarz uroczy uśmiech i poprawiła kosmyk, który spadł jej na twarz. Wzięła od Xaviera pałkę. Już nie pamiętała kiedy ostatni raz latała i przez pierwsze parę chwil trzęsła się i z trudem utrzymywała równowagę. Jednak w końcu udało jej się złapać odpowiedni rytm, zrobiła dwa niezdarne okrążenia i ruszyła na tor przeszkód. Nie polatała jednak zbyt długo, bo je partner dostał tłuczkiem prosto w twarz. Lucy mimowolnie się skrzywiła. Musiało boleć. Podleciała do niego wyjmując po drodze różdżkę z kieszeni. - Nie ma problemu. - Złapała go za brodę, by móc lepiej wycelować. - Episkley – szybko uleczyła mu nos i wyciągnęła z kieszeni chusteczkę i podała mu ją, żeby się trochę wyczyścił w krwi. Pokazała nauczycielowi, że wszystko jest w porządku i oboje wrócili do ćwiczeń. Z większymi lub mniejszymi kłopotami jakoś sobie radziła, rzucając i łapiąc kafla oraz jakimś cudem cały czas unikając tłuczków. W którymś momencie jednak za bardzo się wczuła i za mocno rzuciła kafla do Xaviera trafiając puchona w nos. - Przepraszam – krzyknęła i podleciała do niego, żeby sprawdzić czy nie zrobiła mu krzywdy. - To zdecydowanie nie jest twój szczęśliwy dzień. Ale teraz przynajmniej nie jest złamany. Prawda? - Upewniła się. Xavier cały czas miał krew na twarzy i nie była pewne czy to od poprzedniego uderzenia, czy nowego.
Xavier nie powinien czuć się tak niewidoczny, tylko dlatego, że stał na uboczu. Lazare miał duży staż w nauczaniu, a jednym z najważniejszych elementów uczenia jest patrzenie na uczniów. I widział go, jak małpował, zachowywał się jak dziecko. I skąd mógłby to wiedzieć, kogo naśladuje? Hmm może stąd, że znał całą sytuację, był przy niej i Aleksander był jedną z dwóch osób, które zaczęły biegać i się rozgrzewać przed resztą. Limierowi rzadko co umyka uwadze, to powinna być pierwsza lekcja dla Xaviera. I czy dla Puchona był dobrym nauczycielem czy nie, nie interesowało go. Tak samo jak niezbyt ważny był dla niego fakt, że Whitegod uważał Aleksandra za faworyta Limiera. Cóż, w pewnym stopniu była to prawda, lubił nagradzać uczniów, którzy zaczęli działać wcześniej niż reszta i ogółem, wolał tych szybszych w myśleniu. Gdy zaczęła się rozgrzewka, sam najpierw przyglądnął się czy wszystko funkcjonuje jak należy, a następnie ruszył z Cortezem na swój obszar. Rzucił mu piłkę i wzbił się w powietrze, patrząc przez gogle spokojnie i ze skupieniem na chłopaka. - Zaczynamy! - Polecieli obaj torem, podając sobie nawzajem piłkę. Cortezowi nie szło odrobinę jeśli chodzi o podania, a oprócz tego było dobrze. Cieszył się, że nie trafił na kogoś,kto nie wiedział gdzie jest trzon miotły i jak się wzbija w powietrze. Ich trening przerwała kolejna osoba, która zjawiła się trochę po czasie. No dobra, zdarza się, na poprzednich zajęciach też mu się to wydarzyło i to w większym stopniu. Więc i tak powinien się cieszyć, że jedynie jedna osoba się zjawiła trochę później. Zleciał na ziemię, wcześniej informując Aleksandra o przerwie i wylądował przez Ślizgonką. Uradował go ten fakt, że zjawiła się pałkarz drużyny Slytherinu. Dość tematycznie do dzisiejszej lekcji. Uśmiechnął się jedynie do dziewczyny i powiedział: - Zanim wskoczysz na miotłę, możesz rozgrzać sobie ręce, ramiona, dłonie, tak byś nie miała problemów z odbijaniem tłuczków i podawaniem kafla. Ogólnie, dzisiejsza rozgrzewka podzielona jest na siedem obszarów, w każdej pracuje jedna para. Ty dołączysz do Aleksandra. Jak mogłaś już na początku zauważyć, jest pięć tłuczków, więc uważaj. Najzabawniej jest, jak wystrzelisz jeden z nich w niespodziewającą się niczego osobę. Albo w manekin, który chce to samo zrobić tobie. Wybór należy do ciebie. W twoim segmencie należy podawać sobie piłki, przelatując jednocześnie przez tor przeszkód. Bez zbędnego biadolenia, do dzieła! - Poklepał ją po ramieniu, kiedy zobaczył pierwsze wypadki na boisku. Pierwszym z nich był Daniel. Klęknął przy nim, przypatrując się lekko spuchniętej ręce. Już na pierwszy rzut oka widać było, że sam sobie z tym nie poradzi, nie chciał też wyłączać Daniela już z gry. Wyciągnąwszy różdżkę, wymówił kilka słów i wystrzelił patronusa, który powoli oddalał się w kierunku zamku. - Wysłałem patronusa do pielęgniarki szkolnej. Powinna szybko tu przybyć, a nie chce też, byś nie mógł już ćwiczyć. Trzymaj się, najlepiej byś się nie ruszał. - Po tych słowach, rzucił jeszcze Padmie spojrzenie, dość łatwe do zinterpretowania - chodziło mu by się zajęła wielkoludem. On zaś pobiegł do kolejnej osoby, która miała problem i była to nie kto inny, a Xavier Whitegod. Może gdyby nie był nauczycielem, olałby to, ale obowiązki są obowiązkami i nie śmiał się ich wyzbywać. Podszedł do chłopaka i zaobserwował, że dziewczyna już się nim zajęła. Nos wciąż był trochę krzywy, ale jego to już nie interesowało. Bez słowa odszedł, przyglądając się każdemu z osobna, jak sobie radzili.
kostki dla Daisy i Aleksa:
KOSTKI DLA DAISY
1 - Dość dobrze ci się trenowało z Aleksandrem, widać było jednak przepaść między waszymi umiejętnościami - podawałaś mu szybko i ogólnie, leciałaś sprawniej od niego. Pod koniec jeszcze pokazałaś mu kto tu rządzi, wystrzeliwując jednego tłuczka gdziekolwiek chciałaś. 2 - Pogoda stawała się coraz bardziej dotkliwa i przy jednym ominięciu palika, naglę grzmotnęło co spowodowało u ciebie dezorientację, co wystarczyło by manekin strzelił w ciebie tłuczkiem. Rzuć ponownie kością: parzyste - uchyliłaś się szybko, obrywając lekko w ramię;nieparzyste - zamachnęłaś się i szybko odbiłaś piłkę w ten sam manekin, niszcząc go przy tym. Brawo! 3 - Chyba się zagapiłaś bo pokonywając tor, nie zauważyłaś, że któryś z uczniów strzelił za tobą tłuczkiem. O mały włos trafiłby twoją ukochaną miotłę i skutek tego byłby tragiczny! Wypatrujesz ucznia, który to zrobił - raczej mu nie odpuścisz (sama wybierasz człowieka, który to zrobił) 4 - Tor był dla tak doświadczonego gracza jak ty, bułką z masłem. Pokonałaś go w niewyobrażalnie szybkim tempie, a potem zaczęłaś latać wokół obszaru numer siedem, wystrzeliwując dwa tłuczki, gdziekolwiek chciałaś. 5 - Niezbyt wychodziła ci współpraca z Aleksandrem - tam gdzie podawałaś, tam jego nie było, a tam gdzie on rzucał piłkę, nie było i ciebie. Nie potrafiłaś się z nim dogadać, aż skończyło się na tym, że rzuciłaś mu kaflem w głowę. 6 - Szczyciłaś się swoją miotłą, pokonując coraz to szybciej tor, zostawiając w tyle towarzysza, ignorując rzuty piłką. Nie spodziewaj się, że Aleks będzie zadowolony twoim podejściem do współpracy!
Uwaga! Jeśli podejmiesz decyzję odbicia tłuczkiem w jakąś osobę, musisz jej imię zaznaczyć kodem , a osoba unikająca ma rzucić kostką: parzyste – udało się uniknąć; nieparzyste – nie udało się, rzucasz kostką po raz trzeci: 1-3 zostajesz trafiony/a w brzuch; 4-6 zostajesz trafiony/a w bark i czujesz przenikliwy ból.
KOSTKI DLA ALEKSANDRA CZ.2
1,3 - Od zmiany towarzysza treningu, szło ci trochę lepiej, zaczynałeś coraz lepiej podawać, przy okazji udało ci się odbić tłuczkiem, w osobę najbardziej ci dokuczającą. A może ty chciałeś dokuczyć jej? 2,6 - Mimo przewagi dziewczyny, pod postacią większego doświadczenia i lepszej miotły, nie ubywał jej w dużym stopniu - a nawet zaczynał ją doganiać i tor pokonywał nawet lepiej 4,5 - No, odkąd trenował z kobietą, wydawało się, że płeć żeńska zainteresowała go bardziej niż cała rozgrzewka - wpatrywał się w nią cały czas, od tyłu, gdyż nie skupiając się na locie, mógł podziwiać jej wdzięki ciała jedynie pozostając w tyle. I mógł tak dalej, gdyby nagle przed jego oczami nie pojawiła się belka, nie wiadomo skąd jak i w ogóle. Rzuć ponownie kością: parzysta - robisz zwrot w prawo, gdzie czeka na ciebie manekin z pałką, którą uderza cię w tors;nieparzysta - robisz zwrot w lewo, gdzie wydawałoby się, że jest okej, a jednak, tłuczek pojawił się znikąd, uderzając w łydkę chłopaka. Na szczęście bez złamania, ale musiało boleć.
Uwaga! Jeśli podejmiesz decyzję odbicia tłuczkiem w jakąś osobę, musisz jej imię zaznaczyć kodem , a osoba unikająca ma rzucić kostką: parzyste – udało się uniknąć; nieparzyste – nie udało się, rzucasz kostką po raz trzeci: 1-3 zostajesz trafiony/a w brzuch; 4-6 zostajesz trafiony/a w bark i czujesz przenikliwy ból.