Nikt nie wie czemu właściciel tego miejsca nadał mu taką specyficzną nazwę. Nijak to się odnosi do wnętrza, ani nie ima się to wielu innych spraw, które mogą Ci się kojarzyć z tym miejscem. Nie mniej jednak zaraz po wejściu do środka tego starego budynku nasuwa Ci się myśl, że panuje tu przyjemny półmrok. Jest to miejsca dwupoziomowe. Na górze znajdują się zarezerwowane stoliki oraz te dla członków specjalnego klubu. Jeśli chciałbyś złożyć tu podanie o kartę stałego klienta, aby mieć wynajęty stolik na górze na zawsze musisz skontaktować się z właścicielem i przede wszystkim zasłużyć sobie.
Dolna sala jest przeznaczona dla wszystkich klientów i możesz ją z powodzeniem wynająć na swoje urodziny czy inne kameralne przyjęcie, które chciałbyś zorganizować dla ściśle określonego grona. Kto wie, może wy wszyscy chcecie zagrać w partyjkę tajemniczej gry, która obowiązuje tylko w tym barze?
Kłębolot Dymiące Piwo Simisona Smocza Krew Ognista Whisky Różowy Druzgotek Rum porzeczkowy Malinowy Znikacz Łzy Morgany le Fay Wino z czarnego bzu Uścisk Merlina
Autor
Wiadomość
Olivia Callahan
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 173
C. szczególne : lekka wada wzroku; zmuszona jest przez nią nosić okulary, wąskie usta, gęste i długie włosy
Czas w trakcie którego nie ma komu opowiedzieć o strachu, który pożera cię od środka, jest najgorszym okresem w życiu każdego człowieka i niezależnie od tego, jak silną jest on osobowością, w pewnym momencie musi się nim z kimś podzielić. Demony, które do tej pory, każdego dnia wyciągały swoje czarne szpony po młodą, jednak udręczoną duszę odchodzą w zapomnienie, zaś obecność drugiej osoby pozwala na złapanie oddechu; właśnie tego doświadczał teraz Max. Bliskość Olivii nie tylko rozwiązywała jego język, ale pozwalała również zaznać namiastki spokoju, której tak bardzo brakowało - właściwie od początku. Ucieczka przed tym stanem byłaby najgłupszą rzeczą jakiej by dokonał, bo czy po tym wszystkim, co działo się w jego życiu, nie zasługiwał na chwilę szczęścia? Było to dla niego doznanie, które w swoim jestestwie wybiegało poza wszystko, co do tej pory czuł. Mógł się tego obawiać, jednak czy nie było zbyt przyjemne? Czy zdołałby to odrzucić? Wszakże każdy w pewnym sensie jest egoistą, niezdolnym do poświęceń. Mimo wszystko Max, czy Olivia również tacy byli, choć pozornie była to myśl abstrakcyjna zwłaszcza w odniesieniu do dziewczyny. Niemniej po wszystkim, co usłyszała wciąż siedziała na swoim stołku, zamiast uciec gdzieś przed siebie pełna skonfundowania. Potrzebna bliskości Solberga była dla niej znacznie ważniejsza niż to, co działo się w jego przeszłości, czy to niejako nie był egoizm? Chwilę ciszy, które zapadały między nimi wywołane były głównie przez myśli krążące w umyśle brunetki, która szukała w nich odpowiednich słów, odzwierciedlających to, co w danym momencie czuła, choć nie były one pełne dziwnego napięcia czy ciężkości. Olivia przyjmowała wszystko z dziwnym spokojem - poza rozbitym kuflem - którego nie spodziewała się sama po sobie. Po raz pierwszy była w takiej sytuacji, wiele razy ktoś zwierzał się jej z problemów, jednak w większości były to rzeczy błahe niepotrzebnie sprowadzone do rangi wielkich dylematów. Tym razem było zdecydowanie inaczej, to co mówił Max wywoływało u Gryfonki nie tylko zaskoczenie, ale również pewne obawy co do jego osoby, czego nie dała po sobie poznać. Starała się patrzeć na niego w sposób, jaki robiła to przez ostatnie tygodnie, dostrzegać w nim empatię, miast agresji. Tłumaczyła to zwyczajnie tym, że narażony był na zbyt dużą ilość emocji, z którymi sobie nie radził. Za to Zakrzewski w oczach Callahan był osobnikiem pozbawionym skrupułów, dlatego nie rozumiała dlaczego Flora nadal z nim trzyma. - Ja nadal będę trzymała się swojego zdania. Ludzie robią dziwne rzeczy pod wpływem emocji, wiem to z własnego doświadczenia - powiedziała patrząc na niego z poważnym wyrazem twarzy, kąciki ust dziewczyny nawet nie drgnęły. Była pewna swego zdania i niezależnie od tego, co Max powie, nie zmieni go. Doskonale pamiętała, jak podczas gdy w durnia poniosło ją i pocałowała Russell w dodatku godząc się na randkę z nim, a przecież ona nie chodziła na randki! To, że pytania pojawiały się w głowie Ślizgona świadczyło jedynie o jego rozdarciu. Widać było, jak bardzo żałuję swojego zachwiania, dlatego po prostu powinien wyjaśnić całą tą sytuację z Florą, bez obecności osób trzecich, zwłaszcza jeśli naprawdę łączyły ich więzy krwi. Kiedy Max przyznał, że nie potrafi wyczarować patronusa uśmiechnęła się do niego ze zrozumieniem. - Ja też jeszcze nie potrafię go wyczarować, więc zawsze możemy użyć naszych sów - powiedziała, powiększając swój uśmiech. Tak naprawdę poza lekcjami, Olivia ani jednego razu nie próbowała podjąć próby wyczarowania patronusa. I nie dlatego, że miała problemy z wypowiedzeniem zaklęcia czy odpowiednim ruchem nadgarstka, bardziej chodziło o to, że zwyczajnie - podobnie jak Solberg - nie potrafiła znaleźć w odmętach umysłu wspomnienia na tyle szczęśliwego, które pozwoliłoby wyczarować chociażby mgiełkę - o cielesnym patronusie nie marzyła, ten pozostawał poza jej możliwościami. Skłamałabym mówiąc, że nie podobało się jej to, w jakiś sposób Ślizgon reagował na niejako zagrywki, których się dopuszczała. Oli nie uważała się za mistrzynie flirtu, znała dziewczyny, które były w tym naprawdę dobre, jednak patrząc jak jej koleżanki potrafią zainteresować sobie płeć przeciwną nauczyła się pewnych sztuczek, które wykorzystywała; zalotne spojrzenia, uroczy acz tajemniczy uśmiech, niejednoznaczne odpowiedzi. Najpiękniejszym w ich relacji było to, że wszystko działo się naturalnie, żaden z nich niczego nie wymuszało. Olivia była bardzo tym wszystkim zaskoczona, gdyż nie sądziła, że ta znajomość rozwinie się właśnie w taki sposób - Max siłą rzeczy stał się jej bardzo bliski, niemniej jednak nie wypowiedziała jeszcze tego na głos, nawet w myślach ciężko było jej to przyznać samej przed sobą. Oboje byli tylko ludźmi, trochę ślepymi, nieco naiwnymi, ale mimo wszystko odnajdywali się w nowej, wspólnej rzeczywistości. - A ja sprawię, że z dramatu stanie się czymś innym - odpowiedziała, zakładając kosmyk włosów za ucho. W jej wypowiedź wkradła się dziwna tajemniczość, zaś słowa wydawały się mieć drugie, ukryte dno. Czy Max zdołał to wychwycić? Jeśli tak mógł rozumieć przez to naprawdę wiele. Tego typu słowa zawsze rodziły wiele pytań, na które odpowiedzi próżno było szukać we własnej głowie - musiały przyjść same. Solberg nie mógł nawet liczyć na to, że Callahana będzie go zawsze klepać po główce i pocieszać, była ona osobą, która mówiła co myśli. Skłonna była nakrzyczeć, wyrazić swoją niepochlebną opinię czy użyć ostrych niczym brzytwa słów, gdy zaszłaby taka potrzeba; tym razem jej nie widziała. Pokręciła z dezaprobatą głową na kolejne słowa bruneta, spojrzała w jego zielone (pamiętam!) oczy i zbliżyła do niego twarz. - To we mnie nie masz prawą wątpić nigdy, niezależnie, co by się działo - oznajmiła hardo. Tym razem stawiała mu pewnego rodzaju warunek, jednocześnie chcąc pokazać mu po raz kolejny, że są osoby dla których jest ważny. Nie mówiła tego wprost, niejako bojąc się reakcji Maxa, lecz między słowami, które wypowiadała ukryte były prośby, obietnice i wiele innych niezwykle ważnych przesłanek. Niestety, by zdać sobie z tego sprawę, Ślizgon musiał mocno się wysilić, poddać analizie całą ich rozmowę, gdyż w przypadku Oliv nigdy nic nie było jedynie czarne lub białe. Przy dziewczynie świat stawał się niezwykle barwnym miejscem, a ilość kolorów była wręcz nieograniczona. W kwestii zasad ciężko było nie zgodzić się z Liv, byłaby w ogromnym szoku, gdyby Ślizgon temu zaprzeczył, gdyż w jej oczach był tym, który pierwszy gotów jest złamać lub też nagiąć zasadę w imię dobrej zabawy. Ona miała bardzo podobne podejście, nawet jeśli teraz musiała trochę przystopować to nie omieszkała zażartować sobie z brata, który najczęściej stawał się jej ofiarą. - Postaram się to zapamiętać - obiecała, kiedy zdradził jej najważniejszą z tajemnic uzdrawiania, uśmiechając się przy tym szeroko. Wątpiła, że zawsze znajdzie się ktoś z alkoholem w pobliżu, niemniej ta wiedza mogła kiedyś uratować jej życie, dlatego cieszyła się, że Max jej ją zdradził. Widziała ulgę malującą się na twarzy chłopaka, kiedy jednak postanowiła odpuścić temat, chociaż nie było to do końca prawdą. Zamierzała sama odkryć co stało się z tamtą kobietą, zaś kolejne słowa, w których chłopak zdradził jej nazwę miasteczka, stanowiły początek jej poszukiwań. Wcześniej nie miała planu, chciała szukać po omacku, a tymczasem pojawił się punkt zaczepienia, czy to nie był znak? Słysząc podziękowania mimowolnie odwróciła wzrok, widząc, że minęła się z prawdą, która była fundamentem nie tylko ich znajomości, ale również charakteru dziewczyny. Skłamała po raz pierwszy i już odczuwała tego skutki, w postaci bólu brzucha. Spojrzenie Oli utkwione zostało w zegarze, który wisiał na ścianie. -Jest już tak późno?! - wypaliła nagle, zaskoczona, kiedy uświadomiła sobie, w jakim położeniu znajdują się wskazówki zegara. - Idziemy - oznajmiła, wstając z miejsca chwyciła Maxa za rękę nie dając mu tym samym dopić ognistej i pociągnęła go w stronę wyjścia.
Na Twojej głowie co chwilę ląduje inna opaska i choć większość z nich jest do siebie zabójczo podobna przez motyw przewodni w postaci kocich uszek, to każda ma inny, wymyślny kolor i zdecydowanie różnią się od siebie wygodą ich noszenia, bo choć każda z nich ląduje na Twojej głowie tylko na czas robienia zdjęcia, tak gdy w końcu jest już po wszystkim, czujesz nieprzyjemne podrażnienia za własnymi uszami. I kiedy myślisz sobie, że teraz już możesz spokojnie wycofać się do szefa po zapłatę, znów podchodzi do Ciebie mężczyzna, który “zaatakował” Cię wcześniej jako pierwszy. - Łatwo jest docenić piękno, więc ja chcę docenić coś innego - zaczął, niezwykle powoli kreśląc słowa, zdradzając tym nie tylko to, że z pewnością rozegrał w głowie tę rozmowę już kilka razy, ale też fakt, że uważa się za lepszego od reszty adoratorów, którzy z pewnością rzucili się do zdjęć tylko ze względu na Twoją urodę. - Niewinność, skupienie i talent…. - kontynuował, jedną drżącą dłonią odgarniając w tył wilgotne od potu kosmyki, a drugą wręczając Ci kopertę z bonem do sklepu o wartości 120 galeonów. - Dlatego chcę podarować Pani więcej wolnego czasu… by ten talent rozkwitał.
Jako że postanowiłaś poświęcić czas całej kolejce mężczyzn, to Twój kochany szef postanowił zgarnąć za Ciebie leżące na ziemi galeony, które miały być Twoim napiwkiem. “Miały”, bo tak się składa, że wcale nie zamierza Ci ich zwrócić. Jeśli jednak zdecydujesz się, że Yuuko upomniałaby się o należny jej napiwek: 1) napisz tutaj posta na min. 5 linijek o tym, w jaki sposób to robi. Może być to nawet najsubtelniejsze zwrócenie uwagi, że pieniądze były... i zniknęły. 2) Rzuć kością k6, by sprawdzić jaki to dało efekt: 1,2,3 - Szefu udaje, że nie wie o czym mówisz i rozlicza się z Tobą bez napiwku. 4 - Rozliczając się dodaje 10 g napiwku, udając, że tylko tyle Ci się trafiło. 5 - Rozliczając się dodaje 10 g napiwku, udając, że tylko tyle Ci się trafiło, po czym wspaniałomyślnie dodaje Ci jeszcze 10 g niby “od siebie” za dobrą robotę. 6 - Oddaje Ci pełny napiwek w postaci 50g.
______________________
Yuuko Kanoe
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 166cm
C. szczególne : azjatycka uroda, zawsze na nadgarstku ma bransoletkę z wiecznych fiołków i drugą czarno-żółtą z zawieszką borsuka
Naprawdę nie spodziewała się podobnej reakcji na swój występ. Nie przywykła też do tego, że słuchacze poświęcali tyle czasu akurat jej osobie, gdy już odeszła od instrumentów. Jeszcze nigdy nie robiła sobie tylu zdjęć jednego dnia. A już na pewno nie w kocich uszkach, które może i wyglądały uroczo, ale z pewnością nie należały do najwygodniejszych. Zwłaszcza jeśli co chwila się je zmieniało. W końcu jednak cała ta sesja zdjęciowa dobiegła końca, a przed nią po raz kolejny pojawił się czarodziej, który podszedł do niej tuż po zakończeniu koncertu. Nie spodziewała się, że dostanie od niego kupon na zakup skrzata domowego. Oczywiście nie mogła mu odmówić choć wydawało jej się, że nie powinna przejmować czegoś o podobnej wartości. - Dziękuję bardzo. Mam nadzieję, że zobaczę cię jeszcze na jakimś z występów - odpowiedziała, uśmiechając się do niego. Dopiero wtedy mogła sobie pozwolić na to, by odejść z głównej sali i wrócić do właściciela tego szanownego przybytku, by dokonać rozliczenia. Tym bardziej, że dostrzegła że w tajemniczych okolicznościach zniknęły gdzieś wszystkie galeony, które zostały rzucone na scenę przez słuchaczy. Mężczyzna nie spoglądał na nią zbyt przychylnie, gdy tylko o tym wspomniała, ale w końcu do ustalonej wcześniej kwoty dorzucił jeszcze dziesięć galeonów, twierdząc, że jedynie tyle jej się trafiło z hojnych napiwków gości. Yuuko nie zamierzała się wykłócać. Nie chciała spędzać tu więcej czasu niż powinna i dlatego po zgarnięciu swojej zapłaty wróciła prosto do domu.
z|t
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
Na spotkaniu SLM oczywiście nie pojawia się sama Selma, a jedna z jej najbliższych współpracowników. Czarownica, która przemawia, stoi na barze, podnosząc do góry ulotki, które roznoszone już były po całym Hogwarcie, a w drugiej ręce Proroka z otwartą stroną, na której opisane są ostatnie dramatyczne zdarzenia. — Dobrze wiemy, kto tak naprawdę za tym stoi! A oni próbują obarczyć winą nas! Chamy! Prostaki! Udają, że są od nas lepsi, a tak naprawdę... są obrzydliwi! — wykrzykuje, a na jej piegowatych policzkach pojawia się mocny rumieniec. — Podpalacze? Kryminaliści? Chcą zrobić z nas bandytów, a tak naprawdę sami chcą usuwać z wysokich stanowisk wszystkich, którzy mają niewielką czystość krwi! To, że nie chcą tylko ustawy antymugolskiej? To jedynie ich przykrywka! Nie wierzmy im kłamstwom! Po chwili przy oklaskach schodzi z baru i zaczyna przemawiać – podobno – ofiara napaści chłopca z bogatego rodu. Najwyraźniej jej przybocznym jest grubszy jegomość, podkręcający fioletowego wąsa. Na górnym piętrze również słychać okrzyki. Wysoki, szczupły mężczyzna w średnim wieku, który krzyczy głośno z wyraźnym irlandzkim akcentem. Wiadomo, że reprezentuje ich interesy. Wybierz, do którego z nich się skierujesz, a otrzymasz zadanie do wykonania.
Pan z fioletowym wąsem
— Trzeba umieć wyrażać swoje zdanie, nie możemy już być bierni. Należy propagować nasz znak — grubszy mężczyzna mówi krótko, aczkolwiek stanowczo do otaczającej go grupki ludzi. Równocześnie wyraźnie broni dostępu do piegowatej rudowłosej, która jest zbyt ważna na zadawanie się z innymi. Rozkłada gigantyczny znak, na którym widać trzymającą różdżkę, rozciętą rękę, z której wylewa się obficie błękitna krew.
Zadanie: Aby wykonać to zadanie, musisz w 5 oddzielnych wątkach wspomnieć, że zostawiasz ten dość brutalny znak. Pamiętaj, by pod postem napisać, że pozostawiłeś znak i który jest to z kolei. Chodzi o różne wątki, bez różnicy czy to praca, samonauki, lekcje itp.
Kod:
<zg>Pozostawione znaki SLM:</zg> wpisz który/5
Głośny Irlandczyk
— Koniec z brytyjskim uciemiężeniem! Najpierw nowe ministerstwo, potem szkoła dla Wolnej Irlandii! Propagujcie swój naród! Uczcie o nim, opowiadajcie. Niech wszyscy wiedzą, że jesteśmy inni i dzięki temu – lepsi! — krzyczy do swoich rodaków, wznosząc do góry ręce w geście zwycięstwa.
Zadanie: Aby wykonać to zadanie, musisz w 4 oddzielnych wątkach wspomnieć komuś o ciekawostce dotyczącej Irlandii – fakty historyczne, stereotypie, czy coś podobnego. Pamiętaj, by pod postem napisać, że wspomniałeś o tym kraju i który to raz z kolei. Chodzi o różne wątki, bez różnicy czy to praca, samonauki, lekcje itp.
Kod:
<zg>Ciekawe wzmianki o Irlandii:</zg> wpisz który/4
Aleksander Cortez
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 194
C. szczególne : Kruczoczarne, kręcone, długie włosy (od ostatniego pobytu w szkole jeszcze dłuższe) luźno opadające. Ubrany w wszystko co wygodne i swobodne - brak garniturów. Karnacja skóry znacznie ciemniejsza. Opalił się w tym Meksyku.
Ubrany w trzy częściowy, czarny garnitur, z białą chustką złożoną w poszetke w firmie białej róży. Włosy miał spięte dokładnie, aby nie przeszkadzały mu podczas rozmowy. Wszystko trzymała srebrna spinka do włosów. W ręce trzymał butelkę ognistej. I to był cały jego ekwipunek. Nie zabrał ze sobą żadnej z dwóch różdżek. Poszedł w sama paszczę lwicy i to bez żadnej broni. Wiedział zresztą, że nie na wiele mu się przyda, a i wolał aby mu jej nie odebrali na zawsze. Więc zostawił ją w domu. Spodziewał się tłumów, ale to przerosło jego oczekiwania. Nie przerosło natomiast szybkie wypatrzenie go w tłumie. A co jak co... Ale ktoś Cortezów, czystokrwisty, a w dodatku nie kto inny jak dawny skazaniec - musiał zwrócić uwagę. Od razu do niego dopadli. Złapał więc za białą chustkę i pomachał nią na znak pokoju i że przyszedł tylko porozmawiać. I tak go przeszukano. Pierwszy raz, zapewnie kiedy podszedł do tłumu, drugi gdy zbliżył się do lokalu, kolejny zapewnie w środku. I oby to tylko trzy razy. - Wyluzujcie i tak nie przychodzę do was... - rzucił do kogoś z SLM. Kiedy to dostał się już do środka mimowolnie wysłuchał przemów i prychnął z irytacją. - Doprawdy przezabawne! A pogróżki w formie laleczek voodoo bliskich nam osób i wiadomością by dobrze wybrać stronę i dołączyć do SLM to też prowokacją? Macie szczęście, że uznaję zasadę "nie powiedziałeś w twarz, to nie powiedziałeś nic". Dlatego nie mam nawet zamiaru z wami rozmawiać. Bo to do Irlandczyków przyszedłem - rzucił jak najgłośniej po czym zlokalizował odpowiednią grupę. Tutaj najprawdopodobniej został również zatrzymany i przeszukany, nie miał nic temu przeciwko. Wtedy też pewnie odebrano mu butelkę z ognistą. - No tak, wszakże to też można wykorzystać jako broń. Ale tak się składa że to prezent dla Was więc i tak miałoby to trafić do waszych rąk. Co się dalej z tym stanie to zależy od Was. Ja chcę jedynie porozmawiać i pokazać, że to do waszej partii mi najbardziej po drodze jak i w przekonaniach oraz wizji. - powiedział oddając butelkę z whisky i czekając na kogoś kto mógłby reprezentować Irlandczyków.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Kiedy Julia była jeszcze małą dziewczyną, ukochany dziadek Mason opowiadał jej pewną historyjkę. Otóż ktoś kiedyś włożył do tego samego słoja dwa rodzaje mrówek – czerwone oraz czarne. Mrówki siedziały w tym słoiku, żyjąc w cichej koegzystencji. Kiedy jednak właściciel słoika mocno nim potrząsnął, w środku rozpętała się prawdziwa wojna. Każda z mrówczych armii myślała, że to druga strona była odpowiedzialna za ten wstrząs. Rozpętała się prawdziwa, bezsensowna jatka. Czy Mason nie powinien opowiadać takich historii małemu dziecku? Być może, ale wtedy Julkę ominęłaby pragmatyczna lekcja życia.
Łatwo było nienawidzić SLM. W każdej gazecie rozpisywano się na temat kolejnych zamachów, podpaleń, zniszczeń. Hogwart również się tego nie ustrzegł. Ucierpiało ślizgońskie dormitorium, a niektórzy z jej czystokrwistych przyjaciół padli ofiarą prześladowań.
Julii daleko było do wyciągania daleko idących wniosków. Nie przyszła tu dlatego, że była bardziej mugolką niż czarodziejką. Nie przyszła tu dlatego, że popierała program partii, ujawnianie się mugolom było w końcu jawnym kretynizmem. Przyszła tu, żeby posłuchać. Wyciągnąć wnioski. I być może kiedyś, dojść do tego, kto tak naprawdę trzęsie słojem.
Siadła nieco na uboczu z kuflem kremowego piwa w dłoni. Oczy skryła za okularami przeciwsłonecznymi, na głowie miała czapkę z daszkiem. Wyglądała nieco jak ktoś, kto starał się ukryć swoją tożsamość i trochę tak było. Nie chciała się rzucać w oczy. Odkąd dołączyła do Harpii, jej życie wzbudzało nieco więcej zainteresowania, niż wcześniej, a nie chciała mieszać polityki ze sportem. Z uwagą słuchała krzykliwej baby, plującej jadem na prawo i lewo. Rozbrzmiała burza oklasków i powstał harmider, jakiego się zresztą spodziewała. Jak się okazało, wybrała złe miejsce do szukania merytorycznych uwag na temat tego, co się dzieje. Jeżeli czegoś się dziś dowiedziała to tego, że głośne krzyczenie nie sprawia, że twoje argumenty stają się bardziej przystępne.
Ostatnio zmieniony przez Julia Brooks dnia Nie 18 Paź - 22:49, w całości zmieniany 1 raz
Oczywiście przyszła. W zasadzie od dawna myślała o tym, że powinna robić coś więcej, uformowana partia i możliwość przynależności do grupy, która podziela jej poglądy, to było coś, czego potrzebowała wyjątkowo mocno. Ostatnio powątpiewała w swoją lojalność i trudno było się dziwić, miała ku temu solidne powody. Nie popierała działań o których ostatnio się dowiedziała, ale nie uważała też, żeby winna była temu partia. Nikt naprawdę promugolski nie mógł sięgnąć po tak agresywne rozwiązania, a nawet jeśli, to musiał być ktoś naprawdę zdesperowany, ktoś, kogo dotknęła niezrozumiała dla nich niesprawiedliwość. Taka, której ktoś taki jak Emily, miał nigdy nie doświadczyć. Ona była bezpieczna, miała dobrą pozycję w społeczeństwie, pochodziła z bogatej, czystokrwistej rodziny. Co mogła wiedzieć o problemach ludzi, którzy codziennie zmagali się z niesprawiedliwością. Mogła za to przy nich być. Mogła spróbować im pomóc. Właśnie po to tu była. Żeby wspierać słuszną inicjatywę. Zrobić coś dobrego po serii bolesnych błędów które popełniła w ostatnim czasie. Prychnęła cicho słysząc atak jakiegoś ślizgona, którego kojarzyła ze szkoły. Bodajże przyjaciela Nessy? Aż trudno było w to uwierzyć w tej chwili. - Przykro mi, że cię zaatakowano, ale dlaczego sądzisz, że to ktoś stąd? Również dobrze to mogli być przeciwnicy polityczni, którzy chcieli postawić SLM w złym świetle. A nawet jeśli zrobił to ktoś mugolskiego pochodzenia, zastanawiałeś się chociaż dlaczego? - nie omieszkała wypowiedzieć swojego zdania na głos, w końcu między innymi po to tu byli, żeby rozmawiać i dojść do sensownych wniosków. Zanim jednak zdążyła wdać się w jakąkolwiek dyskusję, chłopak zniknął z jej pola widzenia, widocznie bardziej zainteresowany poglądami drugiej partii, którą jak najbardziej też popierała i szanowała ich poglądy. Cóż, przynajmniej dokonał lepszego wyboru niż pójście do Koalicji Czarodziejskiej. Czyli lepszego wyboru niż jej rodzina, z ojcem na czele.
W "Pustej Klacie" było wyjątkowo głośno. Ktoś krzyczał zarówno na parterze, jak i na piętrze. Dookoła walało się pełno broszurek i numerów "Proroka Codziennego", któremu nie brakowało ostatnio materiałów na pierwszą stronę dzięki wybrykom osób, których tożsamość nie była znana - jednak gazeta mniej lub bardziej delikatnie sugerowała sympatyków SLM. Sam Shaw także sądził, że za owymi zdarzeniami mogły stać osoby związane z tym środowiskiem - postanowił jednak wypełnić służbowe polecenie swojego przełożonego i pojawić się na spotkaniu Sojuszu z przynajmniej czystym umysłem. Pracownik Biura Bezpieczeństwa wślizgnął się do środka, korzystając z zamieszania wywołanego przez jakiegoś znanego mu jedynie z widzenia Ślizgona. Przejechał wzrokiem po sali, wsłuchując się w mówców odpierających zarzuty jakoby to ich ugrupowanie było odpowiedzialne za te ataki - i nawet jeśli Darren chciałby wejść z kimkolwiek tu w polemikę, to Biuro Bezpieczeństwa niestety nie mogło się pochwalić żadnymi sukcesami. Wzrok Krukona padł w końcu na ukrytą pod ścianą, nieco bardziej znajomą osobę - Julię Brooks, należącą do jego domu oraz także grającą w drużynie quidditcha Ravenclawu. Chłopak przecisnął się między jakąś postawną damulką oraz rudym mężczyzną, co do którego mógł przysiąc że ten był po prostu leprechaunem, po czym złapał za jakieś krzesło i usiadł obok niej. - Dzięki Merlinowi za tego gościa tam - powiedział, wskazując podbródkiem na Ślizgona - Działo się coś ciekawego zanim przyszedłem? - spytał, sięgając po porzucony numer Proroka leżący na miejscu przed nim, po czym otworzył go na którejś z pierwszych stron, gdzie opisywane były "terrorystyczne działania bliżej nieokreślonych osób, prawdopodobnie związanych z jedną z politycznych frakcji".
Z niejakim zaciekawieniem słuchała krzyków wszystkich tych osób. Jedni krzyczeli i wręczali innym ulotki z parszywym symbolem nawołującym do nienawiści. Drudzy krzyczeli coś o Wolnej Irlandii. Julia starała się wyłapywać ich słowa, by zbudować w sobie jakikolwiek obraz tego, do czego to zmierza. Zastanawiała się również, kiedy ktoś poruszy tematy związane z programem partii. Była między jednym i drugim łykiem piwa, kiedy dostrzegła kolegę z drużyny, zmierzającego w jej stronę. Darren przecisnął się miedzy osobliwą dwójką z gracją, o jaką by go nie podejrzewała. Miał luźne biodra, a to oznaczała dobrego tancerza.
- Hej – powiedziała, witając go uśmiechem i gęstym piwnym wąsem pod nosem. – Nic nie straciłeś. Ot, zwykła mowa nienawiści. Nic, czego nie powiedziano przez ostatnie kilkaset lat. W „Trzech Miotłach” grają pewnie to samo. – posunęła się, robiąc mu miejsce przy stoliku i podsunęła mu swój kufek.
- Masz ochotę? Przy tylu ludziach w pubie nie dopchasz się do baru. A Ty co robisz na spotkaniu SLM? Nie sądziłam, że cię tu spotkam.
Kątem oka dostrzegła gdzieś Emily. Jej również się tutaj nie spodziewała. Tak jak kolejnego ślizgona. Dwóch ślizgonów na spotkaniu SLM? To więcej niż nieoczekiwane. Ciekawe, kogo ze szkoły uda jej się jeszcze spotkać.
Darren sięgnął po kufel, dziękując za ofertę skinieniem głowy. Pociągnął spory łyk, otarł rękawem usta i odstawił naczynie, jednocześnie wzrokiem sondując salę i słuchając Julii. - Nie sądziłem, że się tu znajdę - mruknął ponuro do dziewczyny - Ale na pierwszych spotkaniach chyba nie rekrutują jeszcze podpalaczy - dodał, sięgając po serwetkę i jakiś ogryzek ołówka, który miał w jednej z licznych kieszeni. Szkicując podniesioną do góry, zaciśniętą dłoń, odezwał się do Brooks półgębkiem: - Powodzenia z Armatami - pijąc oczywiście do październikowego meczu Armat z Chudley z drużyną dziewczyny, Harpiami z Holyhead. Wyprostował się i przybrał na twarzy nieco zmęczony i wymuszony, ale uśmiech. - Chyba będę musiał zaglądać tu częściej - jęknął, dorysowując różdżkę w zaciśniętej dłoni i parę strużek krwi wydobywających się z podciętego nadgarstka. Obrzydliwe logo, które szczerze mówiąc nie mogło przysporzyć SLM zwolenników - a przynajmniej takich zdrowych na umyśle. Złożył serwetkę w samolocik i, lekkim podmuchem, posłał go w stronę wąsatego jegomościa, który najwyżej najbardziej w tym pomieszczeniu zainteresowany był malowaniem takich rzeczy na murach. Shaw sięgnął po jedną z walających się broszurek - oznaczoną zieloną koniczyną - po czym otworzył ją na losowej stronie, unosząc brwi coraz wyżej. - Wiedziałaś, że mugolska część Irlandii Północnej ma własny rząd regionalny od 1998? Ja nie miałem pojęcia - powiedział do Julii głośniejszym tonem, składając broszurę i wciskając ją sobie do jednej z kieszeni. Westchnął ciężko - Ile to jeszcze potrwa? - spytał podniesionym szeptem, wskazując głową na bajzel, który rozgrywał się dookoła.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Julia poczekała, aż chłopak ugasi pragnienie, po czym sama się napiła i ponownie postawiła kufel pomiędzy nimi. Jedno kremowe piwo na dwie osoby. Widać, że studenci.
- Raczej nie. Szukałam jakiejś urny na formularze zgłoszeniowe, ale nic nie mogłam znaleźć – zażartowała, ale szybko ucięła, gdy uzmysłowiła sobie, że dla wielu jej czystokrwistych przyjaciół nie był to temat do żartów. - A ty jesteś tu służbowo czy prywatnie? Z tego, co się orientuję, to jesteś stażystą w Ministerstwie? – zapytała, raczej z grzeczności niż dociekliwości.
A dziękuję. Dobrze, że ludzie mają tego quidditcha, to mogą, chociaż na chwilę, zapomnieć o tym, że w każdej chwili może wybuchnąć kolejna wojna– odpowiedziała, zerkając przy tym na powstające na serwetce dzieło – Piękne i subtelne…– skomentowała talent chłopaka i odprowadziła wzrokiem lewitującą karteczkę, zmierzającą w kierunku wąsatego gościa.
- …ale co powiesz na moją wersję? - Uśmiechnęła się konspiracyjnie, zakręciła pod stołem różdżką i wyszeptała exemplar. Na marynarce mężczyzny, na całych niemal całych plecach pojawiło się logo Darrena, z tym że dłoń nie trzymała różdżki, a… przyjmijmy, że kaktusa.
Uśmiechnęła się z satysfakcją na widok własnego „dzieła”. Nie było może najpiękniejsze, ale z pewnością działało na wyobraźnię. A poza tym było szczere i od serca, a o to właśnie chodzi w sztuce – o szczerość. Chyba.
- A czy wiedziałeś, że U2 grało w Belfaście aż 12 razy? – odpowiedziała ciekawostką na ciekawostkę – Jak będzie kiedyś jakaś trivia night o Irlandii, to powinniśmy się wybrać.
Darren spojrzał przeciągłym wzrokiem na Julię, chrząkając nad jedną z broszurek która ogłaszała, że należące do SLM mugolaki to zbawcy rasy czarodziejskiej. Logiczne, ale chyba nikt nie będzie nikomu dziękował za to, kogo pukał jego dziadek. - Po pierwsze, to nie jestem stażystą, tylko młod... ech, no dobra. Po drugie, OCZYWIŚCIE że jestem tu PRYWATNIE - powiedział twardo z naciskiem na odpowiednie słowa, dając Brooks znać że na tym powinni zakończyć rozmowę na temat powiązań Biura Bezpieczeństwa oraz Sojuszu Lewicy Mugolackiej. - Równie dobra - przyznał Shaw, kiwając głową i obserwując jej artystyczne zabiegi na czyjejś marynarce. Ugryzł się w język - prawie powiedział Julii o tym, że Biuro chwyta się już wszelkich sposobów na to, by przyskrzynić niejakich "sympatyków SLM", w tym infiltracja samej partii, jednak ataki nie ustawały. Co prawda, Prorok szeroko rozgłaszał wszelkie informacje o niekompetencji Biura Bezpieczeństwa, jednak jego pracownicy i tak nie powinni tego potwierdzać. - Nie miałem pojęcia - rzekł z uniesieniem brwi, łącząc wątki i decydując, że U2 to musi być - lub był - jakiś muzyczny zespół. - Co im strzeliło w ogóle do głowy żeby te spotkania robić w Hogsmeade? - jęknął nagle Shaw - Zarówno jednym, jak i drugim, przecież równie dobrze jakieś czternastoletnie szczyle mogą tu wpaść i niedługo będę musiał sobie jeszcze radzić z radykalnymi Ślizgonami - westchnął ciężko, sięgając po kufel kremowego piwa i ciągnąc z niego kolejny łyk.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Słysząc wyraźnie zaakcentowane słowa kolegi, nie od razu zrozumiała swój błąd. W Ministerstwie pracowało mnóstwo Mugolaków. Nie daleko szukając, jej brat pełnił bliżej jej nieznaną funkcję w Ministerstwie Tajemnic. Nie wiedziała, czym konkretnie zajmuje się Darren, ani w jakim wydziale pracuje, ale musiało być to w jakiś sposób związane z partią SLM i jej działaniami, więc skinęła w końcu, odhaczając w głowie fakt, żeby więcej nie poruszać tego tematu. Jednocześnie dotarło do niej, choć tylko częściowo, że chłopak nie jest tu z własnej nieprzymuszonej woli, a w celach służbowych. Zniknął im więc jeden temat do rozmów, ale może to i dobrze? Brooks nieszczególnie lubiła rozmawiać o polityce, mając na uwagę fakt, że ta mocno dzieli ludzi, a patrzenie na kogoś przez pryzmat poglądów, mocno wypacza opinię na czyjś temat.
- Wiesz, jak to mówią – odpowiedziała na słowa o 14-letnich ekstremistach. – Kto za młodu nie był lewakiem, ten na starość jest skurwysynem. Szkoda tylko, że nikt tego nie powiedział Patolowi. – Widząc krzątającą się po lokalu kelnerkę, zagwizdała przeciągle w palce, skupiając na sobie jej wzrok, po czym wskazała wymownie na piwo i podniosła do góry dwa palce.
- Jak sobie radzisz jako prefekt? – zapytała, zmieniając temat rozmowy na neutralny. – Nie koliduje to z Twoją funkcją pałkarza? Pamiętaj, że mamy niedługo Puszki do popchnięcia i sama sobie nie poradzę z Williams i spółką. Ćwiczysz coś, czy jesteś zbyt zajęty wlepianiem ujemnych punktów małolatom palącym fajki po toaletach?
Choć do meczu było sporo czasu, a na głowie miała wiele ważniejszych rzeczy, takich jak lekcje, treningi czy zbliżające się spotkania ligi zawodowej, mecze szkolnej drużyny były dla niej równie ważne. Nienawidziła przegrywać jak żadnej rzeczy w swoim życiu, a poza tym gra dla drużyny Krukonów napełniała ją taką samą dumą, jak gra dla Harpii. Zresztą, lepiej znaleźć się w Izbie Pamięci jako zwycięzca, a nie uczestnik, a poza tym, jako zwycięzcy zeszłorocznego pucharu, mieli niejako obowiązek udowodnić, że mistrzami nie zostali przez przypadek.
Po dłuższej chwili do ich stolika podeszła kelnerka z dwoma piwami. Kobieta zabrała jednocześnie pusty kufel i nim zdążyli jej chociaż podziękować, zniknęła równie szybko jak się pojawiła.
- No to zdrowie. Za mojego ulubionego prefekta. Niech ci praca lekką będzie.
- Craine'owi za młodu to Salazar Slytherin wpychał łeb do wychodka - mruknął Darren, przypominając sobie hogwarckiego nauczyciela transmutacji, świetnego pedagoga, wybitnego eksperta w dziedzinie zmieniania jednych rzeczy w drugie oraz chuja jakich mało. Shaw cicho postanowił sobie sprawdzić archiwalne akta Ministerstwa Magii - być może gdzieś tam przewijało się imię Pattona w kontekście jugosłowiańskich zbrodni przeciw ludzkości albo wojny stuletniej. - To prefektowanie jest przereklamowane - jęknął Shaw, ciesząc się że mógł znów w końcu wygadać się z wszystkich przywar tejże funkcji - Nie mogę dodawać punktów - wiem, bo sprawdzałem - a i odejmować mogę tylko po pięć. Totalnie bezużyteczni są zwykli prefekci, oprócz tego że chodzę po nocach po korytarzach jak jakiś lunatyk, przypominam puchońskim parom że igraszki pod portretem Herpo Wstrętnego to zły pomysł... - Krukon chrząknął parę razy, po czym kontynuował cichszym głosem- ...nawet nie wiedzą, że na czwartym piętrze jest pełno pokoi, do których ludzie zaglądają raz na miesiąc... - tu nabrał powietrza i kontynuował normalnym tonem - ...a do tego muszę uważać na swoje własne zdrowie w dniach, kiedy mój patrol pokrywa się z Pattonem. Ale chociaż odznaka jest ładna. Darren zmarszczył czoło, mając wrażenie że o czymś na pewno zapomniał. - Ano tak, miotły - przypomniał sobie - Jasne że ćwiczę. Między pracą, nauką i prefekciarstwem, treningi to praktycznie ostatnie chwile dnia kiedy mogę "odpocząć". Shaw sięgnął po kufel zamówiony przez Julię i kiwnął głową w podzięce. - Ta, za Victorię, tylko ona trzyma ten cały Ravenclaw w jednym kawałku - uśmiechnął się i pociągnął spory łyk - który był co prawda złożony głównie z piany. Krukon odstawił naczynie i spojrzał na tłum, w którym praktycznie każdy skandował teraz inne hasło. Pokręcił głową, zastanawiając się czy takie wsparcie to najlepsze, na co stać obecną Minister... a raczej pełniącą-obowiązki-Ministra. - Jakby przyszło ci do głowy łamać regulamin... - zaczął poważnym tonem, mówiąc półgębkiem i nawet nie odwracając się w stronę Brooks - ...to pamiętaj, że oczywiście nie pochwalam takich zachowań. Zrobił dłuższą pauzę, po czym spojrzał na Julię i uśmiechnął się. - Wiesz, że ostatnio na patrolu znalazłem tajne przejście, prosto do Miodowego Królestwa? - powiedział zupełnie innym, beztroskim głosem - Jak przy wyjściu przyłapała mnie Dearowa to myślałem, że wepchnie mi jakieś zatrute jabłko do gardła czy coś w tym stylu. Ale chyba tylko dla Ślizgonów jest taka ostra.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Uśmiechnęła się delikatnie na słowa o Pattonie. Faktycznie Patol, łagodnie to ujmując, nie należał do przyjemniaczków, a lekcje z nim były równie przyjemne, jak badanie prostaty wykonane przez olbrzyma, chociaż w gruncie trzeba było mu oddać jedno, a mianowicie, że jego lekcji się nie zapominało.
- Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby Patol transmutował matkę Salazara w Bazyliszka, bo ten mu leciał kilka knutów. – Raz jeszcze rozejrzała się po pubie. Miała cichą nadzieję, że zjawi się jeszcze ktoś znajomy, ale czy mogła być zaskoczona? To członkowie SLM byli „tymi złymi” i kręcenie się w miejscu pełnym przyszłych „morderców”, „wywrotowców”, „arsonistów” nie było odbierane jako coś chlubnego. W samej szkole częściej trafiała na ulotki KC niż SLM, co ją wkurzało. Nie chciała trafiać na żadne ulotki, niezależnie od strony.
Usta zadrgały jej w rozbawieniu, kiedy wysłuchiwała opisu prefeckiej pracy. Jak na jej gust, brzmiało to całkiem przyzwoicie.
- Spójrz na to z tej strony. Władzę masz niemal żadną, tak więc nikt od ciebie nie oczekuje cudów. A do tego masz przyzwolenie na chodzenie nocą po zamku, a także możesz korzystać z łazienki prefektów, która jest za-je-bi-sta… to znaczy tak słyszałam. Od kolegi koleżanki kolegi – puściła mu oczko i upiła kremowego piwa.
Jej ostatnia przygoda w prefeckiej łazience nie mogła być dziwniejsza. Obudziła się w niej pewnego ranka po bardzo dziwnym wieczorze, ale kac był ich najmniejszym problemem, gdyż obie zamieniły się w ciemnoskóre druidki umiejące kontrolować wodę. Jak to wykorzystała? W najlepszy możliwy sposób – odpierdalając Mojżeszka i przechodząc suchą stopą przez pobliskie jezioro.
- A odznaka jest naprawdę ładna. Nawet sobie nie wyobrażasz, ile niewieścich serc możesz złamać za jej pomocą.
Informację o jego „przykładaniu się” do treningów przyjęła z dużą dozą sceptycyzmu. Gdyby to od niej zależało, trenowaliby codziennie, ale to była ona. Rozumiała doskonale, że nie dla każdego sport jest całym życiem, dla większości jest tylko dodatkiem do szkoły, pracy, obowiązków dodatkowych. A do tego wszystkiego wypadałoby wygospodarować jeszcze czas na tak zwane życie osobiste. Ona sama miała z tym zachowaniem równowagi niemałe problemy, przez co coraz częściej zdarzało jej się pojawić na zajęciach z potarganymi kudłami czy w pomiętej szacie. Cóż, „zawód” studenta Hogwartu był jednym z tych najbardziej wymagających i do tego jeszcze nikt im za to nie płacić, nie licząc mamienia ich wizją „wspaniałej przyszłości”.
W końcu zmienili temat na dużo przyjemniejszy. Przestali rozmawiać o polityce, szkole, nauczycielach czy meczach, a zaczęli rozmawiać o byle czym. A sam Merlin świadkiem, że czasem takie rozmowy są najprzyjemniejsze.
- Nieźle, możesz mi kiedyś pokazać. Zawsze to krótsza droga do Hogsmeade. Ja z kolei ostatnio znalazłam Bar u Irka – pochwaliła się. – Nie powinnam ci o tym mówić, Panie Prefekcie, ale obok kuchni pewien skrzacik zrobił sobie nielegalnym pub, gdzie można się napić piwa i pogadać, bez konieczności opuszczania Hogwartu. Nie mam pojęcia jak to możliwe, że nikt na „górze” z tym nic nie zrobił. Zgaduję, że Irek ma jakieś haki na dyrektora.
- Łazienka prefektów? - ziewnął Darren, wypychając sobie kieszenie tymi ładniejszymi ulotkami z kolorowego papieru, z tych brzydszych i szarych robiąc zaś malutkie samolociki - podobne do tych które przesyłały wiadomości w Ministerstwie Magii - po czym puszczał je by fruwały po suficie i po paru minutach wpadały do kufli niczego niespodziewających się zwolenników SLM - Całkiem spoko, ale nie chce mi się chodzić na drugi koniec zamku żeby się wy... to znaczy, khm, nie chce mi się tam łazić. Na wzmiankę o niewieścich sercach Shaw tylko uniósł brwi. Nie wierzył za bardzo we wpływ kawałka metalu na płeć przeciwną - ba, wręcz przeciwnie. Młody mężczyzna nie mógł powstrzymać uśmiechu, kiedy Brooks opowiadała mu o pubie znalezionym w okolicach kuchni. - Alkohol? W szkole?! - zapytał poważnym tonem, zdradzały go jednak delikatnie uniesione kąciki ust - Oczywiście, zajmę się tą sprawą - zrobił dłuższą pauzę, po czym nie wytrzymał - Byłem tam jeszcze we wrześniu - szepnął po lekkim nachyleniu się - Ale spokojnie, mam duszyczkę czystą jak łza, piłem tam tylko ciepłe mleko. Darren rozejrzał się po pomieszczeniu. Nie wyglądało na to, jakby całe spotkanie miało zaraz się skończyć a on, szczerze mówiąc, nie miał zamiaru siedzieć tu do samego końca - chyba, że może czekał ich jeszcze jakiś gwóźdź programu. - Hmpf. Nie wspominali wcześniej o jakiejś gwieździe wieczoru na później, prawda? Oprócz mnie, oczywiście.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Duet Shaw&Brooks najwyraźniej postanowił dodać temu spotkaniu nieco kolorytu. Były więc sprośne rysunki na plecach jednego z krzykaczy, a także papierowe samoloty kamikadze, kończące żywot w kremowym piwie lewicowych sympatyków. I kto powiedział, że polityka musi być nudna i poważna?
- Naprawdę Shaw? Jesteś na tyle leniwy, że rezygnujesz z dostępu do takiego miejsca tylko dlatego, że nie chce ci się pokonać tych kilku schodów na piąte piętro? Aż tak cię wykańcza patrolowanie szkolnych korytarzy i naprawianie ekspresów do kawy w pracy?– zapytała, wykrzywiając usta w złośliwym uśmieszku. – Papa Kruczek byłby zawiedziony. Swoją drogą ciekawe, kiedy wróci. Z chęcią bym dla odmiany pomachała różdżką, bo pisania kolejnych prac domowych to mam już dosyć. Czasem mam wrażenie, że Hampson podpisał jakiś szemrany interes z producentem pergaminu i dlatego zawalają nas taką ilością zadań. Jest podaż, więc dziadzia dba o popyt.
Nieszczególnie się zdziwiła, gdy Darren wspomniał o wizycie u Irka. W końcu, kto jak kto, ale prefekt to powinien mieć całą szkołę, wraz z jej tajemnicami, w małym palcu. Chociaż z przymrużeniem oka przyjęła jego słowa o piciu ciepłego mleka.
- Racja, nie ma to, jak szklanka ciepłego mleka po długim i ciężkim dniu. W końcu każdy musi czasem spuścić parę z gwizdka, a szczególnie Pan Prefekt.
Nie licząc ich wygłupów i krzyków sympatyków SLM, którzy starali się dojść do głosu, w pubie nie działo się nic specjalnego. Mowa nienawiści, harmider, alkohol – w pewnych względach przypominało to zwykły londyński pub podczas derbowych spotkań Tottenhamu i Arsenalu. Chociaż nie do końca. Póki co brakowało jeszcze złamanych nosów i powybijanych zębów.
- Nie mam pojęcia – przyznała szczerze, w odpowiedzi na pytanie o gwiazdę wieczoru. – Miałam cichą nadzieję, że pojawi się ktoś ogarnięty, kto przestanie rzucać banałami i wyjaśni, co tak naprawdę się dzieje i dlaczego tak się dzieje. Jakoś niespecjalnie mi się chce wierzyć, że to SLM stoi za tym wszystkim. Przecież to polityczne samobójstwo. No ale co ja mogę wiedzieć, jestem tylko głupiutką studentką – uśmiechnęła się ciepło, dopijając piwo. – Czekamy, aż coś się zacznie dziać, czy może zajrzymy do „Trzech Mioteł” sprawdzić, co takiego krzyczą czystokrwiści? Z pewnością mają tam sporo ulotek, które wzbogacą Twoją kolekcję.
Na oskarżenie Brooks o lenistwo Darren mógł tylko przytaknąć. Zdarzało mu się być leniwym skurwibąkiem, ale biorąc pod uwagę multum pracy, przez jaki musiał się przekopywać prawie każdego dnia, to wieczorami marzył o zupełnie innych rzeczach niż łażenie na drugą stronę zamku żeby do kąpieli dodać dodatkową porcję bąbelków i piany. Dodatkowo, kiedy Julia wspomniała o ekspresach do kawy, Shaw ukrył twarz w dłoniach. Przestawał wierzyć w to, jak żałosny był jego stan - kiedy inni aurorzy czy pracownicy Biura Bezpieczeństwa mogli pochwalić się zniszczoną psychikę przez nieustanną walkę z ciemnymi mocami, Krukon zaczynał wykazywać pierwsze objawy kawowego PTSD. Od jutra tylko herbata. - Wróci jak wróci - mruknął Darren. Dopóki tymczasową opiekunką Ravenclawu była Whitehorn, to Shaw mógł obijać się podczas patroli. Spodziewał się jednak że Voralberg po powrocie przykręci nieco śrubę prefektom - co mogło się skończyć chodzeniem po zamku w kroku marszowym i z surwiwalowym ekwipunkiem w torbie. Jak to było? Spaghetti o wujku surwiwalowcu? Darren zmarszczył brwi. Nie, pasta! - Nie no, bez przesady, chlanie wódy na pierwszym patrolu - jęknął Darren - Nawet chujo... to znaczy, niedoświadczony prefekt nie robiłby takich rzeczy. Słuchając przemowy Julii Shaw machnął dłonią i fuknął parę razy pod nosem, rzucając dość niecenzuralnymi słowami. - Obecnie studentka może wiedzieć więcej niż szary pracownik Biura Bezpieczeństwa, jeśli wiesz o co mi chodzi - westchnął w końcu, rozglądając się jeszcze raz po wnętrzu "Pustej Klaty" i słuchając non stop fandzolenia, które rozlegało się w środku pubu - Możemy tam zajrzeć - przytaknął, sprawdzając czy z kieszeni nie wystaje mu żadna ulotka, co w gnieździe KC mogłoby się skończyć co najmniej potarganym płaszczykiem.
z/t x2
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Prawdę mówiąc, mieszanie się w politykę nie znajdowało się na czele mefistofelesowych priorytetów. Starał się pozostawać na bieżąco i nie były mu to dalekie tematy, chociażby z prostego względu bycia wilkołakiem. Chciał wiedzieć co się zmienia i na co można liczyć, a jednak zwykle dochodził do tego samego wniosku - trzymanie kciuków i proszenie Merlina o cud na niewiele miało się zdać, a sytuacja nie zdawała się przechylać w odpowiednią stronę... właściwie nigdy. I może Mefisto po prostu za bardzo lubił czasem poużalać się nad okrutnymi losami wszechświata, by dostrzec jakieś szanse; może rzeczywiście było tak, jak uważał; może to wszystko było jeszcze bardziej skomplikowane, niż wiecznie zabiegany Ślizgon mógł wiedzieć. Nie chciał nawet sprawdzać co dokładnie ma się dziać na organizowanych przez rywalizujące partie spotkaniach... a jednak wystarczyło jedno mignięcie podświetlonego wizzengera, by wilkołak porzucił swoje dotychczasowe plany. Legilimencyjne notatki szybko opadły na stół, zakrywając całe sterty dokumentów powiązanych z otwarciem Lumos; Mefisto nie poświęcił im już ani jednego spojrzenia, skrobiąc piórem w konwersacji z przyjaciółką rozglądając się za butami. Zgarnął skórzaną kurtkę, zostawił krótką notkę na stole z informacją dla Sky'a gdzie ucieka, a potem wyszedł na ganek i teleportował się z donośnym trzaśnięciem prosto pod pub. - Ems - rzucił, podchodząc do niej szybko, z dłonią od razu odnajdującą dla siebie miejsce na jej ramieniu. - Czemu ty- nie wiem, może to tylko ja, ale jakoś polityczne spotkania nie wydają mi się dobrym miejscem na samotne wycieczki - stwierdził cicho, starając się kierować te słowa tylko do niej, chociaż czujnym spojrzeniem omiatał już ich otoczenie. Ludzi wcale nie było szczególnie dużo, ale może złudzenie robił brak znajomych twarzy?
Przyjście na spotkanie partii nie budziło w niej lęku, w końcu co mogło się wydarzyć w takim miejscu. Mimo wszystko, faktycznie nie czuła się tu komfortowo sama, prawdę mówiąc, liczyła na to, że spotka jakieś znajome twarze. Może jej najbliższe otoczenie nie wspierało idei SLM, ale spodziewała się zobaczyć dalszych znajomych. Na szczęście na Mefa mogła liczyć i nie musiała siedzieć tutaj sama przez cały czas. Kiedy przyszedł, akurat coś notowała - co prawda nikt nie pozwoli jej napisać prawdziwego artykułu, ale mogła ćwiczyć zbieranie materiału, a kto wie, może kiedyś jej praca zostanie naprawdę wydrukowana. Czekała na tę chwilę z niecierpliwością i korzystała z zawirowań politycznych, żeby ćwiczyć jak najwięcej. - Jak chce być dziennikarką, muszę się przyzwyczajać - zauważyła i uśmiechnęła się do niego na przywitanie. - Dzięki, że przyszedłeś. Nikogo tu nie znam, czemu nie powinnam się dziwić - pokręciła głową. Cały czas czujnie obserwowała przebieg spotkania, ale dyskusja nie była zbyt żywa, a sama mimo wszystko powstrzymała się przed zabieraniem głosu. - Moja rodzina zdecydowanie chętniej wybiera się na spotkania koalicji - podobnie jak pewnie jej narzeczony, gdyby był na miejscu. - Szczerze mówiąc, trochę się o nich boje. To co się teraz dzieje - może powinna bać się też o siebie? Czy przynależność do partii cokolwiek załatwiała? Z taką rodziną, z takim ojcem, dziwiła się że jeszcze nikt się nimi nie zainteresował. A przynajmniej jej bracia się nie skarżyli. Nie, żeby rozmawiała z nimi wystarczająco regularnie. Nie powiedziała tego na głos, ale oczywiście, bała się też o Nathaniela i miała ku temu nawet większe podstawy, niż martwienie się o rodzinę. Był w tej chwili dużo bardziej bezbronny. Pewnie zabiłby ją za samo myślenie o nim w taki sposób, ale cóż, taka była prawda. Nie wspierała tych działań, nawet jeśli rozumiała skądś się bierze czyjaś frustracja. Wiedziała jednak, że pod niczym takim się nie podpisuje przychodząc tutaj. Nie była tylko pewna, czy jej rodzina i Nate podzielą jej zdanie na ten temat.
Lekko. Czuję się po prostu lekko. Możliwe, że to uczucie wiązało się z niemal pustą sakiewką i świadomością, że w drobnym plecaku trzymam wszystko, co śmiem nazywać swoją własnością. Możliwe też, że jednak wynika to z przyjemności podjętej spontanicznie decyzji, by resztę pozostałych pieniędzy wydać na prawdziwie mugolski(!) lot do Anglii. I tradycyjnie już, pierwszym co zrobiłem, było kupienie ogromnej porcji frytek, by zjeść je pod pomnikiem Piotrusia Pana w londyńskim Hyde Parku, beztrosko dzieląc się nimi z zaczepiającymi mnie gołębiami. Zmęczenie przyjemnie wybija mi bezrefleksyjność i nie zastanawiam się nawet, jak zareaguje rodzina, gdy niezapowiedzianie pojawię się w domu bez knuta przy duszy i wiem tylko jedno - nie spieszy mi się. Chcę nacieszyć się tą jedną nocą pomiędzy, gdy wyskoczyłem już z niemal pustelnego życia i nie wkroczyłem jeszcze w pełni w powrót ku dorosłości, zbyt sztywnym zasadom rodziny Rowle i realnej wizji bezrobocia. Czuję się młody, pełny sił, jakby na złość ciążącym ku snu oczom i na Merlina, po prostu chcę całą tę noc podążać tam, gdzie prowadzić mnie będzie instynkt, bo przecież właśnie w ten sposób przeżywa się najciekawsze przygody. Wykręciłem głowę, wsypując do ust z papierowego stożka wszystkie przesolone okruszki po frytkach, gdy wzrok przemykał mi już po końcowej rubryce Zaczarowanego w poszukiwaniu swojego pseudonimu lub choćby wspomnienia o premierze niedawno ukończonej przeze mnie powieści, zaraz uśmiechając się szeroko, wcale nie na widok szukanej informacji, a na znalezienie zupełnie nowej, niespodziewanej i niezwykle mnie teraz kuszącej jako ten kierunek dla wydarzeń dzisiejszej nocy, którą podyktować mi miał przypadek, ciasno związany z przeznaczeniem. Nie zastanawiałem się wcale długo, ledwo ustami zgarniając tłustawe drobinki soli ze swoich palców, a już zaraz lądując na jednej z ciemnych uliczek Hogsmeade, by z każdym kolejnym krokiem coraz mniej przypominać Jaspera Rowle. Pozwalałem włosom ciemnieć i skręcać się w grube loczki, dla czystej zabawy zagarniając je w tył dłonią, by poczuć jak sprężyście wracają do swojego sztywnego chaosu. Nie musiałem wcale patrzeć w lustro, by zapanować nad ciemniejącą pod moją wolą skórą, wypalając myślą tatuaże na szyi i dłoniach, chwilę wahając się nad wpuszczeniem mroźnego powietrza na wygrzaną pod skórzaną kurtką klatkę, a jednak w końcu decydując się na rozpięcie jej i uwolnienie kilku górnych guzików czarnej koszuli. Dzięki temu zwiększam minimalną szansę na darmowy alkohol, ale… jeśli w tej postaci nic nie wskóram, to przecież zawsze mogę spróbować wpleść w swój wygląd zdecydowanie więcej kobiecej delikatności. Pierwsze co robię po wejściu, to oczywiście próba objęcia spojrzeniem wszystkich obecnych i zmierzenie się z wyzwaniem rozpoznania twarzy, które może powinny wydać mi się znajome, a jednak czas kilkuletniej nieobecności nie tylko zatarł w pamięci wspomnienia, ale i pozmieniał dojrzewające rysy twarzy. Szybko jednak zawieszam wzrok na szerokiej sylwetce, nieco ciekawsko zwabiony widocznymi tatuażami, od razu podkradajac widoczne na szyi gwiazdki, by odwzorować je dla czystej praktyki na niewidocznej przez okrywający ją materiał łydce. I dopiero wtedy zatrzymuję się gwałtownie, by nagłym zapowietrzeniem zareagować na drobną blondynkę obok tego wydziaranego byczka. - Emily! - wołam od razu, podążając za tym lekkim uczuciem radości, które wybiło we mnie ciepłem, choć nie do końca mogłem być pewien czy cieszę się na widok samej siostry, czy może opcji wypicia na jej koszt, a jednak niezależnie od głównego motywu lecę już ku niej ze szczerym uśmiechem na ustach. Dłoń odruchowo pomknęła mi do jej ramienia, gdy ciekawski wzrok przebiegał po jej ciele, próbując w jedną sekundę nadrobić niemal rok. - Merlinie! Wyglądasz genialnie... - chwalę ją zachwycony, nie hamując wcale teatralnie-charyzmatycznego modyfikowania głosem, zapominając zupełnie o swoim obecnym wyglądzie, a więc i dopiero widząc w błękitnych oczach zagubienie, pozwalam sobie na nieco zakłopotany śmiech, gdy pospiesznie powracałem już do swojej prawdziwej postaci, chcąc przywitać się z siostrą na uczciwych zasadach, by i jej pokazać, że w przeciwieństwie do niej, nie zmieniłem się ani odrobinę od naszego ostatniego spotkania. Przynajmniej nie fizycznie. - Ojciec wie, że tu jesteś? Byłem pewny, że jutro zaskoczę Cię streszczeniem przebiegu spotkania, a tu proszę, proszę... - zauważam, kręcąc głową z niedowierzaniem, powoli musząc przyjąć do wiadomości, że moja mała siostrzyczka nauczyła się ostrzyć pazurki i stawiać na swoim. - Ale co ważniejsze- Masz pożyczyć kilka galeonów? Usycham z pragnienia, jeśli wiesz, co mam na myśli - dodaję błagalnie, kładąc rękę na sercu nie tylko na znak szczerości moich słów, ale i gdzieś już na wyrost w odpowiedzi na niezadane pytanie co do tego, czy oddam jej co do knuta pożyczone złoto. Dopiero teraz wystrzał endorfin pozwala otrzeźwieć mi nieco i zerknąć na stojącego obok Wilkołaka, co momentalnie posłało mi nieprzyjemny dreszcz wzdłuż kręgosłupa, a jednak, choć uśmiech zadrgał mi nieco niepewnie, próbowałem nie dać po sobie poznać tej swojej niechęci. W końcu to nie do niego samego czułem obrzydzenie, a raczej do swojego strachu i do zachowań, do których lęk popychał mnie w przeszłości. Jak oczywiste się to teraz zdawało. Zupełnie jakbym nie potrzebował kilku lat na dopuszczenie do siebie tej myśli. - Ładna obroża, Nox - rzucam z najszczerszymi intencjami, próbując nie krzywić się pod wpływem swojej wyobraźni, robiąc to nie tylko dla Emily, ale po części i dla samego siebie.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
- Mmm, czyli ja pewnie też powinienem się przyzwyczajać - zaśmiał się cicho, nie będąc w stanie zbić tego argumentu, bo rzeczywiście nie miał prawa Emily czegokolwiek zabraniać, a akurat w tym przypadku nie było nawet czemu się dziwić. Ale i tak odetchnął, kiedy przyznała, że doceniała jego obecność - chyba nie w kontekście jakiegoś zaangażowania w politykę, ale samego towarzystwa, jak gdyby pomimo zauważonej przez nią oczywistości nie czuła się tu jeszcze tak dobrze. Przesunął zamyślonym spojrzeniem po jej sylwetce, od dłoni prędko opadając na wiernie zapisywane przez nią kartki notesu. Ciekaw był, co myślała, a czego nie mówiła. Co jeszcze dokładniej leżało jej na sercu i z czym mógłby próbować pomóc. Rozumiał strach o rodzinę, o swoją własną martwiąc się właściwie przez całe życie, nieustannie, wiecznie czując się na przegranej pozycji. Musiał przypomnieć sobie pożar finnowego domu i niemal poczuć uderzające go w twarz gorąco, by z cichym westchnieniem odpuścić automatycznie cisnące mu się wyjaśnienia kto dalej miał najgorzej. - Chciałbym powiedzieć, że ludzie pogłupieli, ale to chyba nic nowego... - zauważył, powoli szukając słów, którymi mógłby jakoś Ślizgonkę pocieszyć; nie było mu dane ich znaleźć, bo zaraz już odsuwał się krok w bok, obserwując dziwne zachowanie nieznajomego mężczyzny, entuzjastycznie witającego się z Emily. Nie przerywał im, czekając grzecznie na jakieś przedstawienie, a jednak spiął się mimowolnie na widok zdezorientowania przyjaciółki, jedną dłoń już zaciskając w pięść, a drugą dyskretnie wysuwając po różdżkę. Prawdopodobnie pierwszy raz odetchnął z ulgą na widok Jaspera Rowle, drobnym pokręceniem głowy komentując swoją podejrzliwość, z której metamorfomag zdawał się jedynie drwić. - Ładna scenka - odpowiedział od razu, nie mogąc nie skomentować tego jakże dramatycznego popisu swoich umiejętności, z obcego człowieka dopiero u boku siostry stopniowo wracając do prawdziwego oblicza; niby odetchnął, a jednak spięcie pozostało. Doszukiwał się w zielonych oczach swojego rozmówcy prawdziwych intencji, dziwiąc się braku tego dobrze pamiętanego wyrazu wyższości. - Widzisz, Ems? Rodzinka zawsze potrafi zaskoczyć - zauważył jeszcze, przeczesując palcami poskręcane kosmyki włosów w jakiejś marnej próbie ukojenia swoich nerwów. - Co chcecie, piwo? Zamówię - zaproponował, drobny uśmiech kierując bardziej w stronę przyjaciółki, bo przecież dla niej tu był, niezależnie od stawianych przed nim przeszkód. I rzeczywiście gotów był zaczekać jedynie na jakieś szybkie zlecenie mu swoich alkoholowych (lub nie) preferencji, ignorując ewentualne próby Emily wciśnięcia mu pieniędzy, by odejść do baru i dać rodzince chwilę na nacieszenie się niespodziewanym spotkaniem.
- Cóż, kiedyś to musiało wybuchnąć - nie popierała tego, ale też nie było sensu się oszukiwać - ta złość nie brała się z powietrza. Tyle lat frustracji z powodu przemilczanych problemów, zresztą nie musiała mówić zbyt wiele, kto jak kto, ale Mefisto najlepiej wiedział, że powody są solidniejsze, niż ktokolwiek odważyłby się teraz przyznać. W końcu każdy bunt wymykał się spod kontroli, w taki, czy inny sposób. To nie oznaczało, że sam w sobie nie miał sensu. Spojrzała bez zrozumienia na mężczyznę, który przywitał ją z zaskakującym entuzjazmem jak na to, że widziała go pierwszy raz w życiu na oczy. No, a przynajmniej tak jej się wydawało. - Jasper! - uśmiechnęła się już w trakcie przemiany, widząc jak rysy obcego mężczyzny zmieniają się na te, które znała bardzo dobrze. Nie pozwoliła mu się przyglądać za długo, bo rzuciła mu się na szyję, wtulając się stęskniona. - Jeszcze nie wie, ale pewnie się dowie. Nie wszyscy mogą przyjść anonimowo - zauważyła, kręcąc głową i odsuwając się trochę. - Jesteś pewien, że mądrze było się zgłaszać? Wiesz, mi się wszystko wybacza, ale ty właśnie zdradzasz własną stronę - zauważyła, kręcąc głową. W końcu ich ojciec pogodził się z posiadaniem innej córki, a nawet z Dominikiem, który nie obnosił się z tym tak wyraźnie, ale też miał zdanie inne od reszty. Ale kolejny? Ktoś, kto przez tyle czasu wspierał go w jego poglądach? To nie mogło obejść się bez afery. Charlie pewnie też nie będzie zachwycony, kiedy okaże się, że ich rodzina zrobiła się bardziej promugolska, niż tradycyjna. - Och, szokujące. Mam, mam - sięgnęła po swoją torebkę i rozejrzała się za miejscem, w którym mogłaby zgarnąć coś do picia. Posłała mu jednak ostrzegawcze spojrzenie, kiedy zwrócił się do jej przyjaciela, jakby niewerbalnie sugerując, że jak liczy na miły wieczór z alkoholem na jej koszt, to powinien być ostrożny w uwagach. - Piwo - kiwnęła głową i oczywiście, próbowała mu podsunąć pieniądze, ale zniknął zbyt szybko i uznała, że po prostu musi postawić następną kolejkę. - Czy to wielki powrót, czy tylko odwiedziny? - spojrzała na brata, naprawdę licząc, że chodzi o to pierwsze.
Chyba nie do końca chcę się do tego przyznać, na pewno nie zamierzając robić tego głośno, ale potrzebowałem tego dobrze sobie znanego, a tak dawno nie przeżywanego przytulenia. Zapomniałem już jak ciepłym uczuciem jest ta siostrzana bliskość, przy której nie kurczę się instynktownie, nawet po takiej przerwie ufając Emily na tyle, by być pewnym tego, że nic złego nie czeka mnie z jej strony. Nie da się jednak ukryć, że dość szybko wycofuję się z tego powitania, obawiając się zepsucia tej chwili w swojej głowie tym, jak szybko z drobnego skrępowania potrafiłbym przeskoczyć do niechęci, nie chcąc patrzeć w ten sposób na dotyk ukochanej siostry, do którego muszę przyzwyczaić się znów na nowo. - Nie przesadzałbym z tym zdradzaniem… - zauważam ostrożnie, wcale nie czując się na siłach stanąć po którejkolwiek ze stron; jeszcze nie teraz, nie pierwszego dnia po powrocie i zdecydowanie nie przed porządniejszą próbą oddzielenia plotek od faktów. - W razie czego powiemy tacie, że przyszedłem Cię pilnować - proponuję, puszczając jej oczko, mając nadzieję, że pozwoli mi jeszcze na to stanie z boku, czy może raczej… pomiędzy? Bo nie wydaje mi się, że tylko tam jest jeszcze jakieś miejsce, aż w końcu i to zniknie, wymuszając na mnie wybór. A ja będę musiał zdecydować, która ze stron gwarantuje mi większe poczucie równowagi i balansu. W końcu pożądana przeze mnie równość nie zawsze polega na tym, by każdemu należało się tyle samo. Po części rozproszyło mnie to, jak ciekawsko mój wzrok przemykał po twarzy tak dawno niewidzianej siostry, chcąc wyłapać nawet najmniejsze ze zmian w jej dojrzewających rysach, po części jednak dałem zbić się z tropu tym brutalnym przypomnieniem mi, że wciąż jeszcze czeka mnie konfrontacja z ojcem, jedno ze spojrzeń "a nie mówiłem" i nie mająca szans przebiec spokojnie rozmowa o polityce. - Dla mnie wino! Wybór barmana - odpowiadam Wilkołakowi, wątpiąc od razu, by ten jakkolwiek znał się na lubianym przeze mnie trunku, zakładając odgórnie, że ludzie jego pokroju piją tylko tanią whisky i brudnego samogona, dobrze pamiętając plotki z czasów szkolnych jak to nie za dobrze powodzi się jego rodzinie. Nie żebym tak naprawdę sam był koneserem i może właśnie ta myśl powstrzymuje mnie od zasugerowania drogawej Smoczej Krwi, gdy nie piję na własny koszt, zdecydowanie woląc wypić butelkę jagodowego jabola lub różowego druzgotka, niż ledwo zanurzyć usta w najaksamitniejszym bukiecie smaków. Może czas znaleźć jakąś majętną i samotną starszą czarownicę? - Powiedzmy, że to… - zaczynam, krzywiąc się nieco w zastanowieniu, wzrokiem uciekając gdzieś w bok, by napotkać zupełnie przypadkowo czyjeś równie zbłądzone spojrzenie, a jednak ten drobny impuls wystarcza, bym uświadomił sobie, jak impulsywnie odkryłem się przed innymi zmianą swojego wyglądu, nawet jeśli po kilku latach nikt już tutaj nie pamiętał twarzy Jaspera Rowle. Wzdycham, nie wiedząc, co mogę powiedzieć, gdy do powiedzenia jest tak wiele, dłonią przeczesując włosy, by te nabrały złocistego odcienia świeżo zebranego miodu gryczanego, nie mogąc znieść tej konfrontacji samym sobą. Chcę zapytać się, co innego miałbym zrobić, skoro kilka ostatnich galeonów ledwie starczy mi na paczkę papierosów. Chcę poprosić o pomoc i siostrzane wsparcie. Chcę spytać, czy dobrze udaję, że odniosłem sukces. Czy wierzy, że naprawdę cieszy mnie trzymanie moich powieści i wierszy w szufladzie, by wydawać same tanie masówki, których sprzedaż utrzymywała mnie względnie przez ostatnie lata. - Nie wiem, Ems. Zobaczymy - odpowiadam w końcu, ściągając skórzaną kurtkę i rzucając ją na stojący obok plecak, bo i ona zaczyna mi ciążyć na barkach, gdzieś na końcu języka mając wyznanie, które dużo łatwiej by ze mnie wyszło, gdybym mógł przelać je na papier. Że tęskniłem. Że nie mam gdzie się podziać. Że się boję. Nie kolejnej porażki, a właśnie tego przymusu chwilowego zwolnienia, bo w końcu póki się biegnie, nie czuje się aż tak łapiącego nas zmęczenia. - Ale co ważniejsze! - podejmuję szybko, pstrykając palcami, jakby ten jeden dźwięk miał odciąć mnie od jakichkolwiek zmartwień i faktycznie uśmiecham się na powrót, prostując się dumnie, czując jak wraz z prostowanym kręgosłupem nieprzyjemnie rozciągają mi się plecy, gdy próbuję jak najwolniej dodać sobie kolejnych centymetrów wzrostu. - Zgadnij w jaki sposób dostałem się do Londynu - rzucam podekscytowany, łapiąc spojrzenie dobrze mi znanych błękitnych oczu, by mieć ich uwagę, gdy moje rysy twarzy zmieniają się subtelnie, kopiując poznanego podczas lotu stewarda, choć na policzku decyduję się pozostawić charakterystyczny dla Jaspera Rowle układ pieprzyków. - Swoją drogą, to całkiem sprytne, że wzięłaś dziś go ze sobą w roli ochroniarza. Nie powinnaś teraz nigdzie chodzić wieczorami sama.
Naprawdę za nim tęskniła. Jednocześnie trochę obawiała tego spotkania - tak bardzo się zmieniła od czasu, kiedy widzieli się poprzednim razem. Pisali ze sobą sporo, byli w kontakcie, ale to nie było to samo. W listach sporo dało się przemilczeć, wiele dało się ukryć. Na żywo wszystko było trochę inne, a ona mała się osądu, nawet jak nie spodziewała się otrzymać go od niego. Przeżyła przez ostatnie dwa lata wystarczająco dramatów, zarówno poza rodziną, jak i wewnątrz niej. Chciała po prostu nadrobić z bratem zaległości, dowiedzieć się jak on dokładnie spędził ten czas i pogadać o głupotach w towarzystwie alkoholu i wyglądało na to, że także politycznych dyskusji w tle. - Nie potrzebuje pilnowania - obruszyła się lekko, bo przecież była już dorosła, miała pracę i zdecydowanie mogła sobie poradzić na takim spotkaniu sama, nawet jeśli oboje towarzysze tak nie uważali. - Ale brzmi jak wymówka, którą zadziała. Chociaż lepszym zachowaniem byłoby pewnie wyciągnięcie mnie stąd siłą, zanim jeszcze bardziej nasiąknę propagandą - zauważyła rozbawiona, bo z całą pewnością dokładnie takie zdanie miałby o tym ich ojciec. Nie spodobała jej się tak odpowiedź, ale też specjalnie jej nie zdziwiła. Z Viro trudno było liczyć na jakąkolwiek pewność, mogła po prostu cieszyć się, że teraz jest na wyciągnięcie ręki. - Jak? - dopytała, rozglądając się dyskretnie za Mefem, żeby upewnić się, że wszystko w porządku. Zebrało się sporo ludzi, więc kolejka do baru nie była zaskakująca, ale trzeba było być czujnym, czy nie dojdzie do jakiejś bójki w takim miejscu. Mimo wszystko, sytuacja była napięta. - Nie w roli ochroniarza, tylko towarzystwa. Nie potrzebuje ochrony - podkreśliła znowu, starając się ukryć znajdującą się głębiej irytacje spowodowaną nagłą, bratnią troską. Przez te dwa lata kiedy go nie było zdążyło przytrafić jej się coś, czego mogła uniknąć, będąc bardziej ostrożną. Teraz nie czuła się już tak bezradna, a przynajmniej starała się nie być. Niby nie miała żalu, że nie było go wtedy w pobliżu, w końcu teoretycznie miała Charliego i Dominika, ale i tak czuła się strasznie samotnie.
Moja Emily. Moja mała siostrzyczka. Będzie nią przecież już zawsze, nawet jeśli zmieni nazwisko czy przestanie nazywać mnie bratem. Nawet, jeśli faktycznie stanęlibyśmy po przeciwnych stronach barykady. Nawet, gdyby zdradziła mnie boleśnie. Jest moją młodszą siostrą i nie potrafiłbym jej skrzywdzić, odepchnąć, znienawidzić, nawet wtedy, gdy ona nie wahałaby się zrobić tego mi. To było jedyne, co wiedziałem o miłości. Że działa wbrew logice, że pomaga wybaczyć to, co zdawałoby się do wybaczenia nie być. Że nie da się pozbyć się jej tak łatwo, gdy już prawdziwie się nią kogoś obdarzy. Więc tak, moja kochana Emily, musisz wiedzieć, że w moich oczach, zawsze będziesz potrzebowała pomocy, troski i pewnej kontroli, która miałaby być formą opieki i ochrony. Uśmiecham się szeroko, nie mogąc powstrzymać cichego śmiechu na fakt, że nawet nie próbujesz zgadnąć, a przecież odpowiedź zdaje mi się tak prosta, choć z pewnością zbyt kosztowna. Nie odpowiadam Ci jednak od razu, a kucam do plecaka, by zamiast słów, tym razem podarować Ci dowód w odpowiedzi. - Come on, przyznaj, że robisz to trochę na złość. Rodzinie ale i Nathanielowi. Nie masz dość po tym, jak to wyglądało na zaręczynach? Nie żebym Ci zabraniał czy cokolwiek odradzał, jeśli naprawdę go lubisz - zacząłem paplać, nieszczególnie przejęty polityką, odkąd dałem się podekscytować Twoją obecnością, pozerkując na Ciebie z dołu, aż nie znalazłem drobnego pojemniczka, wybierając z niego zdjęcie z mugolskiego polaroida. - Wiesz, że nic nie mam do takich jak on. To instynkt. Ale tak, jest na swój sposób fascynujący... - przyznałem, w myślach już dodając mu kilkanaście centymetrów wzrostu, krzaczaste brwi i smolistą brodę, pozwalając sylwetce przygarbić się i stracić na płynności ruchów; w takiej postaci uznając go za godnego umieszczenia w którymś z moich papierowych światów. Wyprostowałem się energicznie, wręczając Ci zdjęcie, na którym mój ciemny profil przecinał tło z błękitnego nieba i kilku kłębów chmur, za ramkę mając drobne ramy samolotowego okna. - British airways, Ems! Dziesięć godzin w pędzącej po niebie maszynie - naprowadzam Cię szybko, nie dając Ci wcale czasu na dokładne przeanalizowanie sprezentowanego widoku, nie zamierzając kryć się z dumą tego marnotrawstwa czasu. - Okej, trwa to zdecydowanie dłużej, niż Świstoklik, ale ten komfort, ten klimat... Ci przypadkowi ludzie! - zachwycam się dalej, odruchowo łapiąc Cię za ramię z emocji, nie mogąc się doczekać, aż kiedyś przeżyjesz to ze mną. - A myślałem, że nic nie pobije japońskich pociągów.