Nikt nie wie czemu właściciel tego miejsca nadał mu taką specyficzną nazwę. Nijak to się odnosi do wnętrza, ani nie ima się to wielu innych spraw, które mogą Ci się kojarzyć z tym miejscem. Nie mniej jednak zaraz po wejściu do środka tego starego budynku nasuwa Ci się myśl, że panuje tu przyjemny półmrok. Jest to miejsca dwupoziomowe. Na górze znajdują się zarezerwowane stoliki oraz te dla członków specjalnego klubu. Jeśli chciałbyś złożyć tu podanie o kartę stałego klienta, aby mieć wynajęty stolik na górze na zawsze musisz skontaktować się z właścicielem i przede wszystkim zasłużyć sobie.
Dolna sala jest przeznaczona dla wszystkich klientów i możesz ją z powodzeniem wynająć na swoje urodziny czy inne kameralne przyjęcie, które chciałbyś zorganizować dla ściśle określonego grona. Kto wie, może wy wszyscy chcecie zagrać w partyjkę tajemniczej gry, która obowiązuje tylko w tym barze?
Kłębolot Dymiące Piwo Simisona Smocza Krew Ognista Whisky Różowy Druzgotek Rum porzeczkowy Malinowy Znikacz Łzy Morgany le Fay Wino z czarnego bzu Uścisk Merlina
Ostatni miesiąc, pomimo kilku znaczących wydarzeń, które miały miejsce, wydawał mu się nadzwyczaj monotonny. Zajęcia w Hogwarcie, dodatkowe badania nad eliksirem żywego srebra i praca, zataczały nieustanne koło, nie dając mu wiele przestrzeni na czas wolny, którego czuł, że potrzebuje coraz bardziej. Już ucieczka w porannego hogsa i dyptamową kawę nie wystarczały, miał wrażenie, że organizm traktował je już równie neutralnie i naturalnie co wodę, która krążyła w jego krwiobiegu. Mówił sobie, że uwarzenie dictum i przyjmowanie go przez kilka dni na pewno rozwiązałoby jego problemy, ale czy na pewno? Rozumiał, że to potrzeba odpoczynku i oderwania się od codziennych spraw jest powodem obecnego stanu, a te kilka używek, po które tak często sięgał było tylko tego konsekwencją. Przynajmniej tak chciał to widzieć. Wszedł do pubu w Hogsmeade po zajęcia, odpuszczając sobie przeczytanie kolejnej publikacji nadesłanej listownie przez O'Malleya. Nie spodziewając się spotkać w tym miejscu nikogo znajomego, skierował się od razu do baru by zamówić... W zasadzie sam nie wiedział. Wybór w lokalu był znikomy, opierając się głównie na różnych rodzajach win. Analizując go, szybko doszedł do wniosku, że zdecydowanie był mocniej dopasowany do kobiecej części grupy klientów, co było pewną odmianą. Nie miał nic przeciwko temu, czując pewną ulgę, że nie spotka tutaj nikogo zaineresowanego jego skromną osobą. Decydując się Dymiące Piwo Simisona, od razu złożył zamówienie barmanowi. Czekając na napój, dopiero przyszło mu rozejrzenie się po lokalu, który swoją wielkością mógłby zostać spokojnie dwoma osobnymi. Bystre spojrzenie zatrzymał na samotnej dziewczynie, której rysy twarzy były mu znajome. Był pewien, że nie widział jej po raz pierwszy. Zastanawiał się chwilę, jednak nie mogąc sobie przypomnieć jej imienia, wraz z odebranym od pracownika lokalu zamówieniem, ruszył w jej stronę. Nie przysiadał się, nie wiedząc czy dziewczyna ma ochotę na nieplanowane towarzystwo. - My się znamy? - zagaił, słysząc jednak swój głos i rozumiejąc jak beznadziejnym podrywem to zalatuje, postanowił rozwinąć wypowiedź. - To nie pytanie z podtekstem. Wyglądasz znajomo. Może chodziliśmy razem do szkoły? - mówił, wysnuwając podejrzenie, które najbardziej pasowało mu do odczuć, które miał w sobie. Miał nadzieje, że dziewczyna kojarzy trochę więcej od niego, a jeśli nie... Przynajmniej będzie miał z nią o czym rozmawiać w najbliższym czasie.
Tuilelaith Brennan
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : wysoki wzrost, lekko wystające przednie zęby, zamiłowanie do błyskotek, zapach kwiatowych perfum, głęboka blizna na łydce po wycięciu obscero
Z zadumania wyrwały ją słowa stojącego nieopodal chłopaka, które choć mogły niechcąco wybrzmieć z podtekstem, to jednak tego typu kontekst nie był pierwszą myślą Tuilelaith. Merlin jeden wiedział, czy wynikało to z jej niskiej samooceny, czy też może po prostu podskórnie wiedziała, że może ufać temu konkretnemu nieznajomemu i nie czuć się przez niego nagabywana. Zaśmiała się cicho, słysząc jego tłumaczenie; nie był to śmiech ironizujący ani złośliwy, ale serdeczny i pełen otwartości. - Jasne, rozumiem - zapewniła go co do tego szkopułu, po czym sama zdała sobie sprawę, że przecież też go kojarzy. Miała tendencję do kategoryzowania sobie hogwarckich twarzy po przynależności do domu - tak po prostu było łatwiej - a ta prezentująca się przed nią przywoływała jej w jakiś sposób na myśl wychowanka Roweny Ravenclaw. Zaraz miała się przekonać, czy jej pamięć jeszcze ma jakieś przebłyski geniuszul - Studiuję na trzecim roku w Hogwarcie, ale przyjechałam dwa miesiące później, niż powinnam była - wytłumaczyła krótko, acz satysfakcjonująco. - Takie tam problemy zdrowotne - powiedziała, chyba robiąc samej sobie na przekór żarcikami o swojej niedoszłej dolegliwości. Nadal uważała, że to cud, że w ogóle udało się dorwać miejsce, w którym po raz ostatni zlokalizował się pasożyt, i usunąć go na zawsze z jej ciała. W trakcie tych czterech miesięcy zdołała przecież przeczytać kilkadziesiąt relacji o wieloletnich mękach czarodziejów z całego świata, kończących swój żywot samodzielnie, nie mogąc znieść nieustannych psychicznych tortur. Każdego dnia budziła się ze świadomością, że przecież tak właśnie mogła skończyć. - W każdym razie, kojarzę cię jakby z zajęć, albo z korytarzy, ale jeszcze chyba się nie przedstawiałam - brnęła dalej, nie widząc przeciwwskazań do dalszej rozmowy. - Tuilelaith - rzuciła swoim imieniem, wyciągając doń rękę, lecz nie wypowiedziała tych trzech sylab z takim pedantyzmem, jak miała w zwyczaju to dotychczas robić, może ufając, że chłopak załapie nietypowe imię za pierwszym razem.
Wraz z pierwszymi dźwiękami głosu dziewczyny, nabrał pewności co do tego, że już się znali, albo przynajmniej kojarzyli. Upił pierwszy łyk piwa, w pewien sposób przygotowując swój nieufny i skryty umysł do tego, że jeśli będzie chciał dowiedzieć się czegoś więcej o niej, prawdopodobnie będzie musiał również dać coś od siebie. Nie spodziewał się by na imieniu się skończyło, wiedząc, jak bardzo popularnym było. - Jakiś gap year? - spytał, próbując w ten sposób określić czy byli w tym samym wieku. Dziewczyna wspomniała o problemach ze zdrowiem co również mogło sprawić, że nie była na planowym roku, ale dużo łatwiej było zapytać o przerwę związaną z samorozwojem niż o problemy ze zdrowiem, o których mogła nie chcieć rozmawiać z przypadkowo napotkanym facetem w pubie. Słuchał jej dalszych słów o szkole, podejrzewając, że tak da się powiedzieć o większości osób w ich wieku. Na terenie Wielkiej Brytanii była tylko jedna szkoła magii, więc kojarzenie kogoś w podobnym wieku z jej korytarzy nie było szczególnie wielkim odkryciem. Co do wspólnych zajęć nie był pewny, jednak to miało się rozwiać wraz z dalszą częścią rozmowy. Wysłuchał jej imienia, tym samym będąc już coraz bardziej pewnym, że się znali. Było tak nietypowe, że słysząc je wyczytywane w liście obecności co jakiś czas, nie sposób było go nie zapamiętać. - Benjamin. - chwycił jej rękę lekkim uściskiem w geście powitania. Nie pamiętał kiedy ostatni raz w ten sposób witał się z jakąś kobietą, jednak nie zamierzał zignorować jej gestu, skoro się na niego zdecydowała. Z niego również wywnioskował, że może się przysiąść, co niedługo po tym zrobił. - Twoi rodzice mieli fantazje. - stwierdził bez ironii, komentując w ten sposób jej imię. Nawet nie próbował pytać jak się je literowało, będąc przekonanym, że takie imiona właśnie podawano na konkursach z gramatyki. - Chyba, że to jakieś rodzinne? - kontynuował, zastanawiając się już z tyłu głowy czy jej imię miało jakieś znaczenie, ukrytą historię albo ciekawe pochodzenie. Na co dzień nie był zbytnio wygadany, ale skoro się przysiadł to logicznym wydawało mu się nie siedzenie jak słup, wpatrując się w czubek własnych butów. Zamiast tego upił kolejny łyk ciemnego piwa, które przy drinku dziewczyny wydawało się szczynami dla ubogich.
Tuilelaith Brennan
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : wysoki wzrost, lekko wystające przednie zęby, zamiłowanie do błyskotek, zapach kwiatowych perfum, głęboka blizna na łydce po wycięciu obscero
- Nie, jestem na bieżąco z latami, ale wakacje spędziłam w Mungu i wydłużyło mi się o dwa miesiące - wytłumaczyła bez owijania w bawełnę po kolejnym z jego pytań. Uważała, że nie było po co ukrywać tego faktu, stało się i idzie się dalej, choćby po trupach własnej przeszłości. - Nie polecam włóczenia się po krzaczorach, różne rzeczy można złapać, zwłaszcza w magicznym świecie - zażartowała w specyficzny sposób, opisując pośrednio przyczynę swojego załamania. O dziwo, nie czuła w ogóle żadnej bariery między nimi, miała wrażenie, że może mu choć częściowo zaufać. Czy to był efekt uboczny po wymuszającym wręcz optymistyczne myślenie leczeniu, czy też wewnętrzna odmiana na własną rękę, trudno jeszcze na razie było stwierdzić. - No cóż, brali te imię z legend, ale chyba celowo jak najbardziej nietypowe - przytaknęła mu, kiedy finalnie się dosiadł. - Twoje już o wiele bardziej typowe, zawsze miałam wrażenie, że lepiej by się z takim żyło - ciągnęła, nie wspominając już o tym, jak obscero właściwie uwielbiało pastwić się nad unikatowością jej imienia i wmawiało konieczność jego zmiany. Nie wiedziała, jak to działało, że taki drobny, magiczny pasożycik mógł wykryć w mózgu odpowiednie połączenia i dodatkowo je pogłębić. Niby lubiła swoje imię, doceniała jego znaczenie, ale zawsze jednak chyba lepiej było być jakąś Kate czy Sally w nielubiącym odmienności społeczeństwie brytyjskim, nawet w jego czarodziejskiej formie. - Ogólnie to mój tata jest pochodzenia irlandzkiego, i to tak stereotypowo, do przesady - zaczęła kolejną mini-opowiastkę. Chociaż zazwyczaj nie uginała się sile ogólnych przekonań i zawsze wszystkim wciskała, że nie powinno się oceniać w ten sposób ludzi, nie mogła w tym przypadku jednocześnie nie zauważyć, że jej ojciec faktycznie spełniał stuprocentowo wszystkie kryteria archetypu Irlandczyka. - W naszej rodzinie jest tradycja, żeby nadawać imiona pochodzące właśnie z historii czy legend irlandzkich. No i moje imię podobno znaczy "obfitość", ewentualnie "dama", "księżniczka", chyba zależy od wymowy albo kontekstu - brnęła dalej, choć obawiała się, że może go to zbytnio nie interesuje. Lawina jednak poszła i nie było jak jej zatrzymać. - Moja mama jest Ormianką, miała też swoje propozycje, ale ostatecznie urzekło ją imię wytypowane przez tatę. Mój brat też takie ma - skwitowała, popijając przy tym drinka. - Sorki, trochę się rozgadałam - skomentowała jeszcze swoje wypociny, dając upust wewnętrznemu niepokojowi. - Rozumiem, że ty też nadal w Hogwarcie, tak? Chyba z innego domu, niż ja, lepiej bym cię kojarzyła - spróbowała przekierować tor rozmowy na jego osobę, może nieco nieumiejętnie, ale ze szczerym zainteresowaniem. - Ja od tych wężowych, jakby co. - Była przekonana, że z każdym kolejnym rokiem podział domów się minimalizował i młodzi adepci magii coraz mniej wierzyli w te rozdzielające wspólnotę hogwarcką bzdury, ale w jej postrzeganiu powiedzenie, że przynależy do Slytherinu, nadal mogło rzucać cień na jej osobę.
Zostawił temat wieku za nimi, choć już miał pewność, że byli z tego samego rocznika w szkole. Wiedział, że kobietą się wieku nie wypomina w miejscach publicznych, więc trzymanie języka za zębami uważał za swój dżentelmeński obowiązek. Przypominając sobie opowieść Clementine o tym, jak to złapała pasożyty z jakiś woluminów w starej księgarni, miał wrażenie, że w każdym zakątku magicznego świata czyha na niego niebezpieczeństwo, które mogło skończyć się wizytą w św. Mungu. Leśne ostępy pełne niebezpiecznych drzew i krzewów, wydawały mu się zdecydowanie lepszym miejscem niż zbiorowiska ludzi, dlatego sądził, że nie weźmie słów dziewczyny do siebie. - To co polecasz? - uśmiechnął się słysząc specyficzny żart, który miał być, w jego mniemaniu, jedną z możliwości poprowadzenia rozmowy dalej. Bardziej w jego naturze było poznawanie ludzi przez ich czyny niż słowa, jednak w pubie gdzieś w Hogsmeade, nie było do tego dobrych warunków. W jego oczach to, że dziewczyna szlajała się nie wiadomo po jakich krzakach, świadczyło o niej całkiem nieźle. Sam w wolnych chwilach lubił spacerować w różne miejsca, w ostatnim czasie lepiej poznając okolice Doliny Godryka. - Może i lepiej. Przynajmniej do momentu gdy nie masz swoich imienników w bliskim gronie. - stwierdził, doskonale znając to uczucie gdy jest się pomylonym z kolejną osobą na korytarzu czy w pracy. Sądził, że choć jemu to nie przeszkadzało to dla ambitnej Ślizgonki mogłoby nie być ono ani trochę znośne. Pił kolejne łyki ciemnego piwa, gdy dziewczyna opowiadała rodzinną historię związaną z jej imieniem. Uśmiechnął się, słysząc o jej pochodzeniu. Nie zamierzał dziewczyny pytać czy O'Malley jest w takim razie jej sąsiadem, bo tylko z nim kojarzyła mu się obecnie Irlandia. Na pewno przez lata nauki w szkole już nie jeden uczeń zdążył zadać jej to "interesujące" pytanie, choć akurat w przypadku Bazorego mogło mieć rzeczywiście jakieś niezerowe znaczenie. - Pokazuje, że chcieli dla ciebie jak najlepiej. - oznajmił, widząc w tym pewien urok. On zakładał, że jego imię Beverly znalazła na opakowaniu płatków śniadaniowych i to w najlepszym razie. Ciekawsze scenariusze zakładały możliwości w których podkradła imię jakiejś innej parze w ostatniej chwili, jednocześnie zniechęcając ją do nadania go dziecku. W końcu... tak nazywa się połowa "pospólstwa" w Londynie, jeśli nie w całej Anglii. Słuchał dziewczyny z pewnym zaciekawieniem i choć jej słowa o "rozgadaniu się" miały sugerować, że nie powinna tyle mówić, dla niego taki obrót zdarzeń był bardzo na rękę. Nie lubił ciągnąć nikogo za język, uważając, że jeśli rozmowa była ciekawa, to toczyła się niemalże sama. - Ponownie. - zauważył, bo choć dziewczyna była na bieżąco z latami, to jemu dwa z nich wypadły z życiorysu. Nie wiedział na ile może ją to interesować, dlatego nie wspominał o tym, odnosząc się płynnie do tego, co mówiła później. - Ravenclaw. - przyznał, bo choć samemu nie kojarzył jej przynależności, to było raczej powszechnym zjawiskiem, że ludzie go nie kojarzyli. Zwyczajnie nie wychylał się przed szereg, więc w natłoku uczniów jaki przetaczał się przez szkołę, łatwo było go nie zauważyć. Sądził, że w najlepszym razie taki stan rzeczy utrzyma się jeszcze przez trzy kolejne lata, a potem nie będzie miało to już żadnego znaczenia. - I nie słyszałem o tobie jeszcze od Ike'a? Jestem w szoku. - mówił żartobliwie, absolutnie nie robiąc tym przytyku w jej stronę. Kojarzył ładne ślizgonki lepiej niż powinien, mając za współlokatora Skylighta, który interesował się dziewczynami za nich oboje. Nie wątpił, że wśród uczniów domu Salazara panowała inna dynamika znajomości, z której dziewczyna najlepiej zdawała sobie sprawę.
Tuilelaith Brennan
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : wysoki wzrost, lekko wystające przednie zęby, zamiłowanie do błyskotek, zapach kwiatowych perfum, głęboka blizna na łydce po wycięciu obscero
- Hm, to dobre pytanie, muszę znaleźć dobry przykład - odrzekła, faktycznie popadając na chwilę w lekką zadumę, by nie zwieść nowo poznanego w maliny i nie polecić mu czegoś wyjątkowo nudnego, na co raczej nie chciałby poświęcać cennego, studenckiego czasu. - Jeśli interesują cię magiczne stworzenia, to możesz odnaleźć się w czarodziejskiej Armenii, jest tam kilka rezerwatów ze zwierzętami typowymi dla tych rejonów. Oczywiście, jeżeli chce ci się wlec przez pół świata w takim celu. Mają tam dobrych treserów i opiekunów, potrafią zapanować nad naprawdę wymagającymi stworzeniami, więc jakiekolwiek ryzyko zmniejsza się do zera. - Na końcu języka miała uwagę, że tego typu rzeczami zajmuje się też jej matka, ale stwierdziła, że w sumie nie jest to aż tak istotne dla podtrzymania rozmowy, a jeżeli już by miała się zdecydować na taką wypowiedź, to musiałaby pociągnąć ją dalej, podać przykłady i anegdoty, a też nie chciała monopolizować pogawędki. - To prawda, zbyt często nadawane imię też pewnie nie jest najprzyjemniejsze, kto by chciał być jednym z pięciu Michaeli w klasie? - zadała pytanie retoryczne. Może i byli ludzie, którzy akceptowali czy nawet lubili ten fakt, ale już chyba w jej opinii lepiej było być obciążonym klątwą mało popularnego, a jednak mimo wszystko wybitnie własnego imienia. - Nie sposób się nie zgodzić. Spośród wszelkich trudności w moim życiu jedną z nich raczej nigdy nie będą moi rodzice, za co jestem wdzięczna czemukolwiek, co włada tym światem, bo o taką sytuację bywa najzwyczajniej w świecie trudno - odrzekła na kolejną z jego uwag. Może to łzy Morgany sprowadziły ją na drogę wyższych refleksji, a może po prostu potrzebowała akurat takiego, a nie innego uzewnętrznienia. Dawno w sumie nie rozgadywała się tak przy rówieśniku, więc miała nadzieję, że nie pomyśli sobie o niej jako o wywyższającej się, czy to ze względu na dobór słownictwa, czy na wyznawane opinie. I pomyśleć tylko, że kiedyś żyła w przeświadczeniu, że wszystko jest okej i nie zamartwiała się żadną z tego typu błahostek. Czy uda jej się jeszcze kiedykolwiek do tego stanu powrócić? - Och, okej! Był ku temu jakiś powód, czy po prostu brak weny do nauki? - I ponownie, myśl, czy to pytanie jest na miejscu. Była szczerze zainteresowana, nie wścibska, ale bała się, że Benjamin może sobie pomyśleć, że wtrąca się w nie swoje sprawy. Z drugiej strony, tak przecież działały rozmowy międzyludzkie, sama przed chwilą klepała jęzorem. Powstrzymała się od ciężkiego westchnięcia, bo nie chciała wprowadzać cięższej atmosfery. To miała być normalna, przyjacielska pogawędka. Pokiwała głową, gdy wspomniał o przynależności do Ravenclawu - lubiła osoby z tego domu, dobrze się z nimi dogadywała, ale właściwie nie miała żadnej mądrej uwagi w tym zakresie, więc lepiej było chyba zachować milczenie. - Hm, znamy się pobieżnie, jak to Ślizgoni, ale w sumie nie było większej okazji do poznania się, to i pewnie nie miałby po co o mnie rozpowiadać - uśmiechnęła się, przypominając sobie bodajże ze trzy sytuacje, w których miała do czynienia ze Skylightem.
Poznawanie magicznych zwierząt bardziej niż na obrazkach było ostatnim co mógłby robić w wolnym czasie. To było instynktowne - on nie lubił ich, one nie lubiły jego. Przynajmniej w większości przypadków. Gdy już dochodził do wniosku, że przesadza, zdarzało mu się odwiedzić kogoś posiadające takowe i od razu na nowo przypominał sobie dlaczego tak uważa. Jeszcze nie tak dawno zwierzęta Seavera patrzyły na niego spode łba, dlatego słysząc słowa dziewczyny był przekonany, że to nie jest najlepsza rozrywka dla niego. Mimo to potrafił docenić oryginalność propozycji, która wychodziła za ścisłe ramy Wielkiej Brytanii. - Pojechałbym, ale tylko z jednego powodu - nieźle grają tam w szachy. Wiesz, że u nich to obowiązkowe? - mówił, wspominając poznanego w wakacje Rosjanina, który podczas pobytu na Podlasiu zdążył mu opowiedzieć co nieco wartościach, które pielęgnują uczniowie Dumstrangu. Nie zamierzał zostawić propozycji dziewczyny bez komentarza, dlatego po krótkiej chwili wrócił do niej, jakby nie było nic dziwnego w nielogicznej kolejności udzielania odpowiedzi. - Jeśli rezerwaty w Armenii są takie same jak tamtejsi ludzie, powinienem ich unikać. - nie zamierzał nikogo urazić tymi słowami, a jedynie pokazać dzielące ich różnice. Wiedział, że jako małomówny, nieco wycofany nastolatek, nie odnalazłby się wśród tamtejszych treserów i opiekunów. Nawet mimo ich najszczerszych chęci. Ciemne piwo było już w połowie wypite, gdy ponownie przyłożył je do ust. Goryczka, która wraz z tym szła, uprzyjemniała mu i tak całkiem nieźle toczącą się rozmowę. Słuchał o jej wdzięczności za posiadanie dobrych rodziców, myśląc, że w pewien sposób podobała się mu taka postawa. Wiele osób brało za pewnik posiadanie normalnej, pełnej rodziny przez co nie potrafiło docenić tego ile miało szczęścia, trafiając do takowej. Wydawało mu się wręcz nietypowe, że dziewczyna rozumiała w jak dobrej sytuacji się pod tym kontem znajdowała. Końcowo przytaknął jej skinieniem głowy, nie podejmując się przedstawienia jej swojej sytuacji rodzinnej. Uśmiechnął się, zastanawiając się ilu Michaeli w rzeczywistości znał. Choć imię to wydawało się stare jak świat, miał wrażenie, że w jego obecnym otoczeniu nie znajdował się nikt z takowym. To tylko pokazywało jak społeczeństwo się zmieniało, od jakiegoś czasu preferując inną gamę imion niż te klasyczne, archaiczne. - Poszukałbym wtedy ksywy. Może nawet przefarbował włosy na rudo czy coś. - oczywiście drugie zdanie wypowiedział już nie całkiem poważnie, jednocześnie zastanawiając się czy przypadkiem obecnie w szkole nie mają trochę wysypu rudych studentów. Znał przynajmniej kilka osób, które takim kolorem włosów mogły się "pochwali" i drugie tyle, które przy użyciu metamorfomagi mogło takimi zostać w mgnieniu oka. Końcowo pomyślał o Imogen, która posiadało duo rozpatrywanych cech. Przynajmniej imię miała nietypowe. Poprawił się na krześle barowym, które choć wyglądało zachęcająco, okazało się mnie wygodne niż zakładał na początku. Może to przez jego kościsty tyłek? Pewnie gdyby więcej latał na miotle, odpowiednie mięśnie same by odpowiednio do wspierały. - Brak weny do nauki i Ravenclaw to oksymoron. - zaśmiał się pod nosem, choć oczywiście był to bardziej stereotyp niż prawda. Sam odczuwał chęć do nauki jedynie przedmiotów, które rzeczywiście do interesowały, całą resztę od dłuższego czasu po prostu ignorując. Cieszył się, że na studiach była większa swoboda w przedmiotach na które trzeba było uczęszczać. Sprawiało to, że widziała w ogóle jakikolwiek sens spędzania czasu w szkolnych murach. - Trochę podróżowałem, nic oryginalnego. - stwierdził, przez co jego wcześniejsze słowa o Armenii mogły nabrać nieco więcej sensu, choć w rzeczywistości nigdy tam nie był. Lubił poznawać nowe kultury, choć poznawanie przy tym nowych ludzi wydawało mu się lekko męczące w ostatnim czasie. Miał jednak nadzieje, że wraz z powrotem do Hogwartu, ten problem sam się rozwiąże. Pogawędka trwała w najlepsze, a Tulula zdecydowanie opowiadała swoją stronę jej znajomości ze Skylightem. Nie zamierzał jej uzmysławiać jak bardzo Ślizgon lubił ładne kobiety, sądząc, że robienie kiepskiej renomy kumplowi było ostatnim ja jego liście aktualnych zadań. Uśmiechnął się do niej życzliwie, ta odpowiedź musiała mu na tamten moment wystarczyć za wyjaśnienie.