Nikt nie wie czemu właściciel tego miejsca nadał mu taką specyficzną nazwę. Nijak to się odnosi do wnętrza, ani nie ima się to wielu innych spraw, które mogą Ci się kojarzyć z tym miejscem. Nie mniej jednak zaraz po wejściu do środka tego starego budynku nasuwa Ci się myśl, że panuje tu przyjemny półmrok. Jest to miejsca dwupoziomowe. Na górze znajdują się zarezerwowane stoliki oraz te dla członków specjalnego klubu. Jeśli chciałbyś złożyć tu podanie o kartę stałego klienta, aby mieć wynajęty stolik na górze na zawsze musisz skontaktować się z właścicielem i przede wszystkim zasłużyć sobie.
Dolna sala jest przeznaczona dla wszystkich klientów i możesz ją z powodzeniem wynająć na swoje urodziny czy inne kameralne przyjęcie, które chciałbyś zorganizować dla ściśle określonego grona. Kto wie, może wy wszyscy chcecie zagrać w partyjkę tajemniczej gry, która obowiązuje tylko w tym barze?
Kłębolot Dymiące Piwo Simisona Smocza Krew Ognista Whisky Różowy Druzgotek Rum porzeczkowy Malinowy Znikacz Łzy Morgany le Fay Wino z czarnego bzu Uścisk Merlina
Popełniła z Mefem kilka konkretnych błędów, o które będzie miała do siebie żal pewnie już zawsze, ale Jasper był tak daleko od prawdy, że to uderzyło Emily nawet mocniej, niż sądziła. Prawdę mówiąc, miała trochę dosyć tej narracji, w której jedynym celem jej egzystencji był bezsensowny bunt, dla samego faktu postawienia na swoim. Wiedziała, że to nie jest prawda, nawet jeśli jej postawa czasem na to wskazywała. Ona była po prostu zagubiona - między swoimi poglądami, w które mocno wierzyła i relacjami, które były skomplikowane i na które nie była gotowa. A najbardziej irytowało ją to kiedy kolejny Rowle postawił wyciągnąć to jako argument, nawet jeśli atak Viro nie był faktycznym atakiem, a jedynym delikatnym, braterskim pstryczkiem. To nawet nie była jego wina, ale po wszystkich tych rodzinnych zawirowaniach - częściowo też tych, o których chłopak nie wiedział, bo zwyczajnie je przegapił - czuła, że natychmiast musi bronić się, kiedy słyszy podobne oskarżenia. - Nie - powiedziała twardo. - Mef jest moim przyjacielem dłużej niż trwa ten cały cyrk. Okej, wiedziałam, że wywoła kontrowersje na przyjęciu, ale to nie zmienia faktu, że potrzebowałam tam chociaż jednej osoby, która rozumiała w jak beznadziejnej pozycji jestem i nie traktowała mnie protekcjonalnie - wiedziała, że jej bracia nie popierają decyzji ojca, no, przynajmniej nie w pełni. Ale wiedziała też, że nie widzą tego jak jej to dotyka, nie tak jak widział to ślizgon, który w tamtym momencie w dużym stopniu mógł współdzielić jej odczucia względem Nate'a. - Zresztą - dodała po chwili, znacznie łągodniej, jakby zupełnie inna Emily wskoczyła na jej miejsce. - Tak jakby... nie mam już powodu, żeby robić na złość Nate'owi. Wręcz przeciwnie - pokręciła głową, uznając, że to może dobry moment, żeby delikatnie poinformować bratach o zmianach które zaszły, korzystając jeszcze z chwilowej nieobecności ślizgona, który z pewnością nie chciał o tym słuchać. Dopiero kiedy temat zszedł na mugolskie zapędy Viro, humor znowu jej się znacznie poprawił. - Zazdroszczę - przyznała podekscytowana. Od dawna marzyła, żeby polecieć gdzieś samolotem. To w sumie nie było takie skomplikowane, ale miała tyle obaw, wątpliwości i przede wszystkim - nie bez powodu stopniowała sobie mugolskie przeżycia, wiedząc, że te pierwsze razy są najbardziej ekscytujące. Zwłaszcza, że parę istotnych w życiu przemknęło jej koło nosa. - Następnym razem musisz mnie zabrać!
W pewnym sensie już się z tym oswoiłem. Z Twoimi humorkami, z buntami, z tą wieczną walką w imię idei i niemożnością przemilczenia własnego zdania, nawet jeśli wszyscy dookoła tego od Ciebie wymagają. Nawet jeśli tak byłoby milej. Walczysz dumnie. Mówisz to, co naprawdę myślisz. Ja za to kłamię, kombinuję i szukam dziury w całym tylko po to, by się w nią wcisnąć. Dopasować. Czasem myślę, że Tiara się pomyliła i nasze domy powinna przydzielić odwrotnie. Gdzie mój honor, gdy moje wartości są obrażane, a ja milczę? Gdzie moja duma, gdy modlę się do Merlina, by ten Wilkołak w końcu do nas wrócił, bo mimo niepokoju, który przy nim czuję, ważniejsze jest dla mnie zdobycie choćby łyku wina? Za Twoje pieniądze. - Przepraszam - mówię więc i robię to całkowicie szczerze, choć nie żałuję wypowiedzianych przeze mnie słów. Żałuję tego, że nie było mnie przy Tobie, gdy tego potrzebowałaś. Że nie byłem dla Ciebie wsparciem. Że przeze mnie, wśród tłumu oceniających każdy Twój ruch czystokriwstych, musiałaś szukać wsparcia w Wilkołaku, który wygląda jakby był żywcem wyjęty z porno dla fetyszystów. - Przeciwnie? - powtarzam nieco tępo zanim sens Twoich słów do mnie dociera. Skoro nie chcesz robić mu źle... to znaczy, że chcesz robić mu dobrze, a to pozostawia już niewiele opcji dedukcji, stawiając sprawę dość jasno. I to nawet nie tak, że jestem tym zaskoczony, bo przecież od nienawiści do miłości jeden krok. Wiele kobiet z czasem zaczyna nienawidzić swojego partnera, a Ty zdołałaś ten proces odwrócić i... pokochałaś go? To to oznacza ten błysk w Twoim oku, gdy wymawiasz jego imię? - A on Tobie? - dopytuję, wsuwając się w głąb boksa, zmęczonymi mięśniami z pewną ulgą przyjmując miękkość kanapy, nie kłopocząc się wcale, by doprecyzować znaczenie zadanego pytania, które w mojej głowie urosło już do nieprzeciętnych rozmiarów. Nawet jeśli i tak nie do końca uwierzę w optymistyczną wersję Twojej odpowiedzi. W końcu miłość zaślepia i nigdy nie byłaś tak nierzetelnym źródłem informacji o Bloodworthcie, jakim jesteś teraz. - Pokochasz to, daję Ci słowo - zapewniam Cię od razu, nieco niecierpliwie wystukując podekscytowany rytm dłońmi o blat stolika, potrzebując rozładować jakoś nadmiar łapiących mnie emocji i narastającą niecierpliwość wyczekiwania na ukochany trunek. - Większość lotu spędziłem na oglądaniu mugolskich bajek i jestem pewien, że teraz bez problemu zjechałbym w quizie Disneya każdego dziesięciolatka - deklaruję, wykręcając już głowę, by wyjrzeć w stronę baru i moje oczy błyszczą z zadowolenia nawet bardziej, niż Twoje, gdy mówisz o swoim narzeczonym, choć sam nie mogę być pewien czy rozbudzam się na widok upragnionego szkarłatu czy raczej na wspomnienie mugolskich technologii. - Merlinie, Ems, tam był telewizor w każdym siedzeniu, wyobrażasz to sobie? Kilkadziesiąt małych telewizorów działających kilkanaście kilometrów nad ziemią! I to bez ani odrobiny magii... - balansuję dramatycznie między podekscytowanym podnoszeniem tonu, a gwałtownym opadaniem do szeptu, bo już zaraz wołam przyjacielskie "Mefistofeles!", gdy przeczesuję dłonią blond loczki, by zgarnąć je sobie z oczu. Energicznie poklepuję miejsce obok siebie, zapraszając do zajęcia miejsca również Wilkołaka, chcąc pokazać siostrze jak miły potrafię być dla bliskich jej osób, jeśli tylko chcę, z pewną przyjemnością przyjmując ten dreszcz strachu przebiegający mi po plecach. - To co, wierzysz w przyjaźń damsko-męską czy jednak sypiasz z moją siostrą? - pytam, chętnie ściszając głos do konspiracyjnego szeptu, gdy nachylam się do Ciebie, przejmując przyjemnie ciężki kieliszek wina. I niby pytam wprost, a jednak nie potrafię przemóc się do bardziej wulgarnej formy tego pytania, nie mogąc zignorować tego, że mowa o mojej młodszej siostrze, gotów usłyszeć odpowiedź, że przespał się z nią z czystej złośliwości do Bloodwortha i chyba właśnie dlatego decydując się, by wypić kilka zdecydowanie za dużych łyków wina, zanim nie uniosłem brwi nie tyle w uznaniu, co zdziwieniu, że to jest dużo lepsze, niż mogłem się po Tobie spodziewać.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Odejście od nagle zjednoczonego rodzeństwa Rowle wydawało mu się genialnym pomysłem. Uciekł, zanim Emily zdołała wcisnąć mu do ręki pieniądze, więc oddalając się od tej nietypowej parki obracał już w palcach swoją własną sakiewkę, doskonale wiedząc ile galeonów się tam znajduje, ile jest mu potrzebne, ile może i ile chce wydać - mógł nienawidzić matematyki i mógł być z niej beznadziejny, ale przygotowywania do otwarcia własnego biznesu sprawiały, że ciężko było się wyrwać z tego odpowiedzialniejszego trybu myślenia. Nie chciał brać byle czego, więc pochylił się nad barem z czujnym spojrzeniem przemykającym po wystawionym lub opisanym asortymencie, zaraz dając się rozproszyć przychodzącym mu na wizzengerze wiadomościom. Teoretycznie wziął ze sobą wizbooka tylko po to, by w razie czego mieć kontakt ze Sky'em, a jednak szybko okazało się, że Mefisto nie ma aż tyle szczęścia - w jednej chwili wydarzyła się jakaś awaria w warsztacie samochodowym, w drugiej znajomy potrzebował błyskawicznej odpowiedzi co do propozycji lokalu, którego Nox jeszcze nie miał szansy odpowiednio dokładnie obejrzeć, a w trzeciej odsuwał się od żenującej bójki jakichś dwóch furiatów. Potrzebował chwili na opanowanie sytuacji, w końcu wracając do stolika z subtelnym poddenerwowaniem przyczajonym w napiętych mięśniach ramion i dłońmi zajętymi przez dwa kufle piwa i jeden kielich wina - wybranego samodzielnie, z konsultacją barmana, ale własną oceną. - Jasper! - Odpowiedział z podobnym entuzjazmem, choć w jego przypadku dużo bardziej było słychać wcale niezbyt ukrywaną sztuczność. Niby zerknął na to uklepane miejsce obok byłego Gryfona, a jednak nie zastanawiał się ani odrobinę, z wesołym mrugnięciem przepychając łagodnie Emkę, by usiąść obok niej. Mógł tolerować jej brata i nie robić przy niej problemów, ale nie zamierzał nagle udawać, że wszystko między nimi jest super. - A co, opowiadała o tatuażu, który jej zrobiłem na pośladku? - Dopytał, rozsiadając się już wygodniej. Próbował nie błądzić spojrzeniem po sylwetce Rowle'a, ale ciężko było po prostu ignorować tak nieznajomo znajome rysy metamorfomaga; ciężko było nie zastanawiać się, co za chwilę ulegnie zmianie i na ile chłopak może sobie pozwolić. Może dlatego Mefisto automatycznie się wyprostował, gdzieś tam pewnie chcąc zarysować jak nie swój wzrost, to może chociaż samą szerokość barków - pewnie bardziej podpadową, skoro stanowiła cechę uzależnioną od noszonych ubrań. - Ale zdecydowanie wierzę w przyjaźń damsko-męską, skoro już pytasz. Wychodzę z założenia, że nie trzeba chcieć rozebrać każdej osoby, z którą się rozmawia... - kontynuował, dopiero po wypowiedzeniu tych słów dochodząc do wniosku, że może jednak brzmi trochę zbyt ostro, jak na tolerowanie brata przyjaciółki. - Poza tym, wolę płeć męską i mam chłopaka - dodał łagodniej, po czym napił się w końcu trochę piwa, pod wpływem chłodu cierpkiego napoju wreszcie odzyskując przynajmniej częściowe opanowanie. - Zajmujesz się jakoś polityką, czy polujesz na Emkę?
Przepraszam zaskoczyło ją do tego stopnia, że aż nic nie powiedziała. Nie trzymała żadnego żalu, chciała ruszyć dalej i zostawić rodzinne komplikację za nimi. Zresztą, trudno było mieć pretensje do Viro - nawet jeśli pojawiał się i znikał, nawet jeśli nie mogła szukać w nim żadnej stabilnej przystani do której może wróćić zawsze i którą ma na wyciągnięcie ręki - a to było coś, co mogła powiedzieć zdecydowanie o Dominiku, a do pewnego stopnia nawet o Charlim - to wiedziała, że Viro z nich wszystkich, wybaczyłby jej najwięcej. Byłby ostatni w kolejce do oceny, nawet jeśli jego słowa sugerowały co innego, wiedziała, że to tylko rzucone komentarze, a nie surowe spostrzeżenia, które mają uderzyć w jej faktyczne słabości. Kiedy padały, nie były podszyte zawodem czy żalem, co najwyżej braterską złośliwością. A może po prostu to aura którą roztaczał sprawiała takie wrażenie? Tak czy inaczej było coś, co nie pozwalało im na prawdziwe, poważne kłótnie. - On mi chyba też nie - odparła po chwili wahania, bo wszystko było jeszcze takim niepewnym gruntem, a ona, jakby nie patrzeć była jedyną stroną, która wprost nazwała swoje uczucia. Chociaż czuła, że to co między nimi się dzieje to nie zabawa i wszystkie gry były już za nimi, to wciąż mówienie o tym wydawało się nie na miejscu, jakby za bardzo się spieszyła. Bała się, że jak już postawi pieczątkę oficjalnie, to kiedy on sprowadzi ją na ziemię - będzie miała nie tylko złamane serce, ale też dumę. A ta już swoje przeszła na przestrzeni ostatnich lat i wolała niepotrzebnie nie narażać jej na szkody. Z fascynacją słuchała o masie tajemniczo działających telewizorów. Mugole byli niesamowici - nigdy nie przestawała w to wątpić, ale i tak zaskakiwali ją z każdym nowym odkryciem, któych zdawało się nie być końca. Drugi, zupełnie odrębny, może nawet piękniejszy świat, który nawet nie czekał za ścianą, przeplatał się z ich rzeczywistością bezpośrednio, a i tak większość czarodziei wybierała ignorowanie go przez całe życie. Tak jakby świadomie wyrzekali się części kultury, historii, odkryć, które przecież nie musiały być przyćmiewane magią. Można było kochać oba, to nie wymagało żadnego poświęcenia. Uśmiechnęła się, kiedy wrócił Mefisto i wzięła od niego kufel piwa, robiąc mu tyle miejsca, ile potrzebował - nie zamierzała prowokować żadnych spięć, w zasadzie liczyła, że jeśli rozegrają to łagodnie, to może polubi się chociaż z nim. W końcu Viro nie trudno było polubić, wystarczyło czasem przymknąć oko. - Viro! - obruszyła się, słysząc to - jakby nie patrzeć, niestosowne pytanie. Spojrzała rozbawiona na Mefa, kiedy przytoczył tatuaż, który faktycznie wciąż wiernie spoczywał na jej pośladku. Cóż, jak się okazało, nie każdy magiczny tatuaż da się usunąć, zwłaszcza jak przy jego wykonywaniu ma się we krwi stanowczo zbyt dużo alkoholu. - Masz szczęście, że trafiło na dobrego brata - zauważyła, bo po Viro nie spodziewałą się ani oburzenia, ani zmartwienia, ani nawet osądu w tej kwestii, natomiast gdyby trafiło na Dominika, albo Charliego... nie była pewna, w pierwszym przypadku ona miałaby kłopoty, w drugim Mef. - Prawdopodobnie na alkohol i impreze, chociaż ciesze się, z minimalnego zainteresowania polityką - przyznała, kręcąc głową. Spotkanie z grubsza już się kończyło. - Viro mi opowiadał, że leciał mugolskim samolotem - powiedziała podekscytowana, trudno było powiedzieć czy ze względu na tę konkretną atrakcję, czy na możliwość podkreślenia, że nie każdy w tej rodzinie ma obsesje na punkcie czystości krwi.
Ta widoczna niepewność wzbudzała w moim sercu ciekawsko-troskliwe drżenie. O Bloodworthcie słyszałem wiele; wiele też widziałem na własne oczy, choć niekoniecznie zawsze we własnym ciele. Nie wszystko to, co widziałem, chciałbym widzieć w wykonaniu kogoś, kogo kochać ma moja siostra, nawet jeśli sam nigdy nie zrobiłem nic, by dać mu do zrozumienia, że mógłby robić coś źle. Krzywię się mimowolnie na brzmienie własnego imienia. Nie dużo, nie mocno, a jednak nie jestem w stanie w pełni powstrzymać tego drgnięcia mimiki, czy może... wcale nie chcę? Może podświadomie chcę komunikować swój sprzeciw, nawet jeśli rozsądek podpowiada mi, że tylko na najbliższych mam prawo wymuszać tę zmianę. I wszystko zapowiada, że najbliższe miesiące będą kazały krzywić mi się nieustannie, gdy na swojej drodze będę wciąż natrafiać na echa jasperowej przeszłości. I może tylko trochę jest mi żal, że ten bysior nie usiadł koło mnie, odbierając mi szansę na ekscytację z tego irracjonalnego strachu przed bliskością jednego z nich. Na pytanie o tatuaż w pierwszej chwili uśmiecham się tylko, uznając to za dość marną prowokację, aż nie dostrzegam tej miny Emily, która bezsprzecznie zdaje się te absurdalne słowa potwierdzać, a więc raz jeszcze wracam do zielonego spojrzenia, by znów odbić ku błękitnemu, nie wytrzymując w końcu i zwyczajnie wybuchając śmiechem z dłonią uderzającą z rozbawienia w drewniany stolik. - Ma che cazzo?! Emily, la mia sorellina, co jeszcze mnie ominęło, gdy mnie nie było? - Śmieję się dalej, pozwalając już wyobraźni rozszaleć się pod obfitością tatuażowych opcji, których mógłbym się spodziewać, mimowolnie w emocjach wplatając te włoskie wstawki, które stanowiły moją codzienność, gdy przez ostatnie tygodnie dzieliłem drobny pokój z młodą Włoszką i prawdopodobnie nie uspokoiłbym się zbyt szybko, gdyby nie motywacja w postaci cierpiącego bez moich ust wina. - Ej, znam lepsze miejsca na imprezy - protestuję rozbawiony, gwałtowniej przechylając kieliszek w stronę siostry, zdecydowanie nie zamierzając zaprzeczać, że alkohol stanowił już jakiś ściągający mnie tu argument. - Rio de Janeiro chociażby - dodaję zupełnie poważnie, nawet jeśli śmiech wciąż gdzieś wibruje mi w głosie, dając utrzymać się na wodzy tylko tą przykrą świadomością dlaczego wciąż próbuję wcisnąć do rozmowy to jak obeznany w podróżach jestem, za dobrze zdając sobie sprawę, że bez tego nie ma we mnie prawie nic, co mogłoby mnie wyróżnić. I nawet jeśli w samym środku karnawału potrafię rzucić się w oczy pośród nawet najbardziej widowiskowych pełnych kolorów kostiumów, to wiem jak łatwo jest mi przypadkiem wtopić się w szare tło Londynu. A niewiele to się dla mnie różni od śmierci. - Miałem nadzieję, że wydarzy się tu coś interesujące, ale wy jesteście ciekawsi, choooociaż docierają do mnie głosy, że i polityka w UK robi się coraz gorętsza - naprostowuję nieco, nie chcąc aż tak zbywać zadanego mi pytania, a jednak zdecydowanie nie jest to temat moich zainteresowań, a raczej źródło niewybrednej podniety, gdy nie mam w zasięgu nic od tego lepszego. - No ale... Zwrot akcji z bogatym narzeczonym - zaczynam wyliczać, unosząc dłoń z pierwszym palcem w górę. - Gej przyjaciel - Strzelam drugim palcem w górę, ledwie muskając wzrokiem tę górę mięśni, która może i tutaj wyróżnia się na tle innych Czarodziei, ale na każdej imprezie w Brazylii przewija się takich wytatuowanych byczków tuzin. - I tajemniczy tatuaż od niego na pośladku -Unoszę w górę trzeci palec, zaraz machając już wszystkimi pięcioma z wyczekującym reakcji spojrzeniem. - Potrzebuję jeszcze dwóch ciekawych informacji do kompletu na ten wieczór, bo to, że Mefisto jest zajęty mało mnie poruszyło. Dało się domyśleć skoro nie łasi do- Ups - urywam, krzywiąc się nieco, nawet jeśli sam nie wiem czy ta psia analogia pojawiła się tu dla testu cierpliwości tej dwójki, czy faktycznie od frywolności mojego języka, nad którym wino powolnie przejmowało kontrolę, chętne wytykając innym ich rozwiązłość. Nie jestem tylko jeszcze pewien czy nią gardzę, czy może jej zazdroszczę.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Tak właściwie, to Mefisto nie był zbyt tragicznie nastawiony do samego nazwiska Rowle. Emily naprawiała je najlepiej na świecie, ale Dominik również wydawał się w porządku, przynajmniej podczas tych krótkich rozmów, jakie mieli szansę odbyć. Z głową rodziny było gorzej, egzystencję Charliego wilkołak wypierał jak tylko mógł... i o Jasperze też trochę zapomniał, porzucając go w swojej przeszłości i nijak nie łącząc go z rodziną przyjaciółki. Dopiero teraz musiał się z tym zmierzyć i zobaczyć co z tego wyjdzie, jeśli nie są już dzieciakami z hogwarckich korytarzy, ale ważnymi osobami dla niezwykłej Ślizgonki. - Ej, to nie jest taki zły tatuaż... jak już się wygoił - zauważył, krzywiąc się lekko w dezaprobacie dla swojego braku profesjonalizmu. - Wierzę, że Dominik by go mógł trochę docenić - dodał jeszcze w ramach obrony, nawet jeśli wiedział, że to pewnie nie jego kunszt mógłby spotkać się z niezadowoleniem Rowle'a. - Mm, światowy - mruczę z łagodną nutą rozbawienia, ale bez cienia szyderstwa. Trochę tego się spodziewałem, skoro tyle go nie było - miło mi przynajmniej usłyszeć, że Jasper w jakimś stopniu akceptuje mugolską kulturę. - Bi - poprawił go odruchowo, z uprzejmym skinięciem głową. Nie zwrócił nawet uwagi na to łaszenie się, dopiero przy skrzywieniu metamorfomaga unosząc lekko brew, niemalże pytająco - Mogę dodać jeszcze jedną ciekawostkę, skoro mój związek się nie zalicza - zdecydował po upiciu kilku łyków piwa, dochodząc przy okazji do wniosku, że to może być coś, co spodoba się komuś, kto tak chętnie korzystał z opcji wypicia alkoholu. - Otwieram niedługo bar w Hogsmeade - wyjawił.
Prawdopodobnie usuwanie tatuażu z którym już pojawiło się trochę komplikacji, nie byłoby rozsądne, co prawdę mówiąc, było doskonałą wymówką, żeby go zatrzymać. Bo czemu nie? Może upiła się wtedy trochę na smutno, ale w ogólnym rozrachunku, dobrze się bawili i niewiele miała takich pijackich przygód, więc równie dobrze mogła zachować pamiątkę po tej jednej. Nawet, jeśli nie było to coś z czym Nate miałby kiedykolwiek się w pełni pogodzić. W tej sytuacji, nie miał wyboru, oboje nie mieli i nie było co zbytnio tego analizować. - Napewno - powiedziała rozbawiona, bo zdecydowanie estetyka byłaby tutaj najmniej poważnym problemem. Rozmowa może nie szła gładko i szalenie przyjaźnie, ale zdecydowanie mogło być gorzej, Mef tolerował znacznie trudniejszych facetów w życiu Emily, więc Jasper wypadał całkiem nieźle, nawet hamując się od swoich nieodpowiednich w tym towarzystwie komentarzy. Nie odezwała się, ale spojrzała na Mefa trochę zaskoczona, po jego wyzwaniu na temat Dziwnie się było do tego przyznać, więc starała się nie okazać tego zbyt ostentacyjnie, ale nie miała pojęcia. Chyba po prostu nigdy o tym otwarcie nie rozmawiali, a kiedy Emily zobaczyła go w szczęśliwym związku ze Skylerem, sama dopowiedziała sobie resztę. Zwłaszcza, że dopytywanie, czy interesują go w takim razie tylko faceci, byłoby trochę dziwne. Nie wypadała w tej rozmowie najlepiej, bo za chwilę zaskoczył ją kolejną informacją, o której do tej pory nie miała pojęcia. Czemu nic jej nie mówił o swoich planach? Plan nie brzmiał na zbyt odległy a takich decyzji nie podejmuje się z dnia na dzień. Zdecydowanie powinni spędzać ze sobą więcej czasu. Może drobną przeszkodą było to, jak niezręznie dalej Emily czuła się w towarzystwie Skylera, którego trudno było unikać, będąc jednocześnie blisko z Mefisto. - Czemu nic nie mówiłeś? - spojrzała na niego. To był odważny plan na życie, odrazu zacząć własny interes, ale w sumie czemu nie. Prawdę mówiąc, idealnie wpasowywał jej się w ten obraz, nawet jeśli to trochę, a może i całkowicie odciągało uwagę od tatuowania. - Teraz opowiadaj coś więcej. Nie potrzebujesz pomocy? - dopytała, domyślając się, że ma już jednego niezastąpionego asystenta, ale otwieranie własnego biznesu brzmiało jak dużo więcej pracy.
Alise L. Argent
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : dołeczki w policzkach przy uśmiechu, zawsze nosi bransoletkę ze smoczym akcentem i łańcuszek z zawieszką z Irlandzką Koniczynką
Czas mijał tragicznie wolno, jakby ktoś rzucił na wskazówki zegara zaklęcie spowalniające. Odkąd Jessica do niej napisała, zerkała na metalowe wskazówki, stukając piórem w pergamin. Klinika była prawie pusta, została ona, jeden lekarz z nocnej zmiany i recepcjonistka ze sprzątaczką. Wystarczyło tylko nakarmić maluchy, uzupełnić tabelkę ich temperatury i podać kolację mamie, a następnie teleportować się do wioski, gdzie czekała na nią przyjaciółka. Chociaż Alise nie była fanką picia w tygodniu, kod różowy był tym niecierpiącym zwłoki i toastów, a co z tym idzie, nie zamierzała próżnować, zgłaszając przezornie na jutro zmianę popołudniową. Krukonka uśmiechnęła się pod nosem, chcąc uwinąć się z pracą jak najszybciej. Powietrze było rześkie, przyjemne, nawet jeśli chłód wciąż wzbudzał rumieniec na policzkach. Charakterystyczny świst przy teleportacji i uczucie uścisku na żołądku znaczyło, że była już we wiosce. Przeciągnęła się leniwie, wydając ciche mruknięcie zadowolenia i omiotła spojrzeniem okoliczne budynki, stwierdzając, że zapomniała, jak było tu ładnie. Nie czas jednak na podziwianie krajobrazów, chociaż widoczny w oddali zamek skupiał uwagę. Pokręciła głową, ruszając żwawo w stronę pubu wybranego przez jej wieczorną towarzyszkę, rozpuszczając w międzyczasie jasne włosy. Może nie była ubrana klubowo, ale zrobiła makijaż i matka zawsze mówiła, że jak strój zawodził, rozpuszczone włosy robiły swoje. Wspinając się po schodach do strefy VIP, przyglądała się mijanym ludziom w poszukiwaniu jasnej brunetki z przepięknymi oczyma i uśmiechem. Z podziwem uniosła brwi ku górze, że udało się jej wyrwać najlepszy stolik, zaraz szczerząc się promiennie w jej kierunku. Podeszła najpierw się przywitać, łapiąc ją w objęcia i mocno przyciskając do siebie, bo zdecydowanie nie widziały się zbyt długo. Ali była dość wylewna, co musiała Jess dzielnie znosić. - Bałam się, że zapomnę, jak wyglądasz i zacznę wyobrażać sobie, jak smoka. Tak się cieszę, że Cię widzę. - ucałowała jej policzek, cofając się i rozpinając płaszcz, który razem z torebką rzuciła niedbale na miękkie siedzenie naprzeciw Krukonki. Usiadła, zgarniając włosy na plecy i zakładając nogę na nogę, oparła dłonie o blat, nachylając się konspiracyjnie w jej stronę. - Kod różowy, naprawdę? Trzeba to porządnie uczcić. Na co mamy dziś ochotę? Zapytała z błyskiem w oczach, pełna ciekawości i sytuacji, w której Smith się znalazła. Na pewno miała jej mnóstwo do opowiedzenia i jeden drink to było za mało. - Mam nadzieję, że jutro masz wolne, albo masz na popołudnie i nie masz nic przeciwko ominięciu zajęć, bo nie wyjdziemy szybko i nie wyjdziemy na pewno trzeźwe. Masz tego świadomość, prawda? Puściła jej oczko, ruchem dłoni przywołując jednego z kelnerów i prosząc, aby podał im kartę.
Jessica Smith
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : Biały znak Zorzy łączący wewnętrzne kąciki oczu | Złote okulary (tłumaczki) | Krwawa 'obrączka' na lewej dłoni | Rude włosy | Brisingamen, Ijda Sufiaan i druidzki amulet na szyi | Delikatny zapach frezji
Nie do końca jeszcze wiedziała co ją tknęło, że tak nagle napisała do Alise - która wydawała się pochłonięta bez końca swoimi sprawami. A może to właśnie dlatego poczuła taką potrzebę? Przeglądając wizzbooka, po prostu mignęła jej gdzieś twarz przyjaciółki - a Smith zdała sobie nagle sprawę, że naprawdę długo się nie widziały i w piersi ścisnęła ją zwyczajna, ludzka tęsknota. Może jeszcze niedawno wahałaby się przed tak szybkim wszczęciem szczególnego alarmu (a nawet zwykłą zaczepką i napisaniem do Argent) - ale nauczyła się pokładać większą wiarę w to, że jeśli nazywa kogoś przyjacielem, to jednak nie bez powodu. I nie zawiodła się, oczywiście. Skończyła swoją pracę w Biurze Tłumaczeń o wiele wcześniej - dziękując Merlinowi za okulary tłumaczki, które odnalazła w Nawiedzonej Fabryce oraz samej sobie za doprowadzenie do perfekcji zaklęcia Vertere. Mogłaby spokojnie startować na pracownika miesiąca - gdyby coś takiego w ogóle w Gringottcie funkcjonowało. Tymczasem musiała zadowolić się tylko uśmiechem Yoreka i zgodą na ewentualne szybsze zakończenie zmiany, z czego skwapliwie korzystała. Miała jeszcze trochę czasu, więc najpierw korzystając ze swojej znajomości z właścicielem (a jej byłym sąsiadem na Alei Amortencji), zaklepała sobie i Alise jeden ze stolików w vipowskiej loży po 22 - a potem teleportowała się do Exham. Ogarnęła swoje zwierzaki - i siebie - po czym poprosiła jeszcze Grzywkę, żeby poinformowała Darrena, gdy ten wróci, o powodzie jej nieobecności. Sama też zostawiła Krukonowi liścik w sypialni - nie chciała, żeby się martwił, a ze słodką, egoistyczną satysfakcją mogła stwierdzić, że na pewno by to zrobił. Załatwiwszy więc wszystkie sprawy - znów znalazła się w pubie, w miękkim vipowskim fotelu, obserwując z góry niższą kondygnację i cierpliwie czekając na przybycie Argent. W końcu ją zobaczyła - nie pomyliłaby tego blond aniołka z nikim. — Ali! — Odwzajemniła uśmiech dziewczyny - choć zapewne nie tak pięknie - i bez wahania również wzięła ją w objęcia, równie mocne. Wystarczyła ledwo chwila, a Smith miała wrażenie, że ich czasowy brak kontaktu kompletnie nie miał znaczenia. — Mam nadzieję, że przynajmniej jako opalookiego antypodzkiego — parsknęła cicho śmiechem, a jej szare oczy zabłyszczały widocznie radośnie. — Też się stęskniłam. Usiadła naprzeciwko Alise, opierając się o miękki podłokietnik fotela - a widząc dosłownie świdrujące spojrzenie przyjaciółki, już czuła jak na szyję i dekolt wypływa jej rumieniec. A nawet jeszcze nie tknęła alkoholu. Chrząknęła, poprawiając kardigan na odsłoniętych ramionach. — Różowy — potwierdziła zdawkowo, odbierając od kelnera kartę. I tak już doskonale wiedziała co będzie jej dzisiaj potrzebne - więc nawet jej nie otworzyła, a jedynie odłożyła na bok. — Mam jutro wolne, mój szef biura jest mi wyjątkowo przychylny. O zajęcia też nie muszę się martwić... I tak, mam tego świadomość, inaczej by tu nas nie było — rozbawiony uśmiech zatańczył w kącikach jej ust. — Pozwolisz, że ja wybiorę? — wypaliła nagle, zatrzymując kelnera i nawet nie czekając na odpowiedź Alise, poprosiła go o Kłębolota. — Na początek... — zerknęła na blondynkę przelotnie, jakby oceniając ich szansę na trzeźwość. — Dwie butelki. Ale nie od razu, proszę. Niech będą schłodzone. Nic tak szybko nie trafiało do głowy jak musujące bąbelki Kłębolota - a Smith czuła, że będzie potrzebować czegoś lżejszego niż ciężka szkocka, która rozgrzewała, ale wybitnie powoli. I średnio nadawała się do studenckich toastów - a tych trochę dzisiejszej nocy zostanie wygłoszonych. Tak jakoś podpowiadała jej intuicja, kiedy spoglądała na niemal chodzącą z ciekawości przyjaciółkę. — Może zacznę od tego, że dobrze Ci w krótszych włosach — odwlekała główny temat - nieco nerwowo poprawiając złote okulary na nosie.
Alise L. Argent
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : dołeczki w policzkach przy uśmiechu, zawsze nosi bransoletkę ze smoczym akcentem i łańcuszek z zawieszką z Irlandzką Koniczynką
Na widok dawno niewidzianej przyjaciółki, trudno było powstrzymać jej uśmiech. Wyglądała kwitnąco i Alise przez myśl przeszło, że może być prawdą wpływ różowego alarmu na kobiety. Na ich twarz, sposób patrzenia. Oczywiście nie w taki stopniu jak alarm zielony, ale wciąż istotnie. Brunetka miała buzię osoby zakochanej i szczęśliwej, będącej obecnie w najlepszym momencie życia, niczym z książek romantycznych — tak, Ali czasem je czytała. - Skąd wiedziałaś? Muszę być naprawdę przewidywalna z tymi smokami.. No, ale tak. Zdecydowanie najpiękniejszego. No, no, Panno Smith, służy Ci ten róż. - puściła jej oczko zaczepnie, zaraz śmiejąc się i zajmując miejsce po zrzuceniu z siebie płaszcza. Dawno nie wychodziła, zwłaszcza z koleżankami. Podobnie, jak Jessica, miała wrażenie, że widziały się wczoraj. Czas i odległość nie miała żadnego znaczenia w relacji Krukonek. Skrzyżowała ręce na piersiach po przywołaniu kelnera, który obiecał za chwilę podejść, łapiąc palcami za ramiona. Uniosła brwi z uśmiechem, świdrując wzrokiem siedzącą naprzeciw dziewczynę, której rumieniec dodawał tylko uroku. Nie mogła się przed tym powstrzymać, chociaż nie zamierzała znęcać się aż tak długo. - Nie mogę się na Ciebie napatrzeć, wybieraj. Możemy szaleć, też mam premię za ostatnie nadgodziny w klinice. A to wyjątkowa okazja, no i naszych prefektów nie ma, więc.. Możemy trochę łamać regulamin. - wzruszyła ramionami z niewinną miną, pozwalając, aby jasny kosmyk włosów spłynął na jej twarz. Wbrew byciu grzeczną i pomocną, Ali miała trochę zadziornej iskry w charakterze i zdarzały się okazje, że łamanie zasad było korzystniejsze, niż zdrowy rozsądek i odpowiedzialność, na której nadmiar przyjdzie pora. - Perfekcyjnie, mamy całą noc i poranek potem, żeby doprowadzić się do porządku. Przyklasnęła na jej zamówienie, posyłając uśmiech pracownikowi, bo wychodziła z założenia, że klienci poza napiwkiem, mogli, chociaż tyle zrobić. Lucas nauczył ją, że uśmiech był najlepszym lekarstwem. - Tak? Zastanawiałam się długo, czy znów je skrócić, ale tak mi wygodniej. Mniejsza szansa, że się podpalą czy coś, wiesz, jak to jest ze zwierzętami. - odparła zgodnie z prawdą, pokazując, że wygląd miał dla niej znaczenie bardziej funkcjonalne, przynajmniej w kwestii włosów. Jessica potrzebowała trochę czasu, więc nie zamierzała atakować od razu, swobodnie lawirując między tematami i kontynuując najpierw te niewinne, przynajmniej dopóki nie dostaną swoich drinków. - Wszystko u Ciebie dobrze? Poza sprawą Darrena — o którym od samego początku mówiłam, że do siebie pasujecie i jest uroczy — co się działo? W pracy dobrze? Cieszę się, że szef Cię docenia, bo byłby prawdziwym idiotą, gdyby postępował inaczej. Wiedziała, ile miała w sobie zaangażowania i jak bardzo sumienną, pracowitą dziewczyną była. Do tego skromną i dziewczęcą — przez co tworzyła mieszankę uzależniającą, która po wtargnięciu do życia, łatwo stawała się jego niezastąpioną częścią. Na szczęście Argent była osobą, która wygrała chyba na loterii w sprawie znajomości, zyskując niezawodną przyjaciółkę. Coraz mniej było ludzi, na których można było liczyć. I wcale nie musiało być tak, że widziały się codziennie, aby wszystko to było prawdziwe.
Jessica Smith
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : Biały znak Zorzy łączący wewnętrzne kąciki oczu | Złote okulary (tłumaczki) | Krwawa 'obrączka' na lewej dłoni | Rude włosy | Brisingamen, Ijda Sufiaan i druidzki amulet na szyi | Delikatny zapach frezji
Starała się raczej zachowywać swoją typową, neutralną mimikę i stonowane spojrzenie - przynajmniej na co dzień. Choć i tak nie wychodziło jej to najlepiej, odkąd jej codzienność to były niemalże nieustanne uśmiechy i błyski w szarych oczach. Nic więc dziwnego, że akurat Alise - która od zawsze zdawała się widzieć w Smith więcej, niż ta w ogóle sądziła - dostrzegała tę subtelną zmianę w jej postawie. Jessica właściwie czułaby się nieswojo, gdyby przyjaciółka niczego nie zauważyła - choć nie mogła pohamować rumieńców, gdy ta w istocie, zwróciła na to uwagę. Wszystko było zupełnie nowe - ale ta niewiedza Krukonki nie przytłaczała, wyjątkowo. — Cóż... Mówię co sądzę — mruknęła z uśmiechem, sięgając przez stolik do Argent, by chwycić kosmyk jej blond włosów, odgarniając go za ucho dziewczyny. I zahaczyć spojrzeniem o kolczyk w kształcie smoka, na którego widok uśmiechnęła się z pewnym rozbawieniem. — Matka smoków... Zawsze praktyczna. — Cofnęła rękę, opierając się łokciami o blat stolika i układając podbródek na koszyczku ze swoich dłoni. Czuła się w towarzystwie Argent swobodnie - a naprawdę niewiele osób mogło się pochwalić takim osiągnięciem. Dziewczyna jednak zawsze dopingowała Smith. Dosłownie, zawsze. — Wiesz, że rozjaśniałam włosy, bo chciałam być podoba do Ciebie? — wypaliła nagle, zupełnie szczerze z resztą, błyskając białymi zębami. Nieznany fakt z życia Smith - sama dziewczyna z resztą zdała sobie sprawę o tym całkiem niedawno. Sama się sobie nie dziwiła, w końcu cień zawsze starał się jak najwięcej uszczknąć ze swojego światła. Przynajmniej dopóki sam nie zaczynał błyszczeć. — U mnie wszystko wspaniale, aż tylko czekam na jakiś pstryczek od losu — uśmiechnęła się lekko, przewracając teatralnie oczami na wspomnienie o Darrenie. Bardzo próbowała maskować coraz szerszy uśmiech - tak jak to, że na żaden pstryczek nie czekała, bo zwyczajnie nie sądziła, że coś może zachwiać jej niezwykle stabilnym szczęściem. Które trafiło się jak ślepej kurze ziarno. — W pracy... bardzo dobrze. Zdałam kurs na poliglotkę, chociaż tłumaczę głównie z japońskiego, francuskiego i goblideuckiego. Jestem najmłodszą tłumaczką w Biurze... — podjęła się opowieści zupełnie na okrętkę, gdy w międzyczasie kelner - w tempie naprawdę błyskawicznym - doniósł im dwie lampki i oszronione, musujące wino. Loża Vip to jednak loża Vip. Podziękowała mężczyźnie, gdy rozlał im złotego Kłębolota do kieliszków, od razu sięgając po jeden z nich. Nie miała jednak zamiaru próbować alkoholu - a zaczęła się bawić się nim, rozlewając bąbelkującą ciecz po szklanych ściankach. Widać, że przez chwilę myślała - tylko po to, żeby w końcu parsknąć perlistym śmiechem i rozsiąść się wygodniej w fotelu. Założyła nogę na nogę, poprawiając czarną spódnicę na kolanie. — Chciałabym pominąć sprawę Darrena, ale nie miałabym wtedy o czym opowiadać — stwierdziła po prostu. Mogła łgać, ale jej życie ostatnio kręciło się właśnie wokół Krukona i Exham Priory. Wcale jej to jednak nie przeszkadzało. — Tylko nie wiem od czego zacząć... — zerknęła na Alise, a oczy jej się śmiały. — No już, zasyp mnie tymi pytaniami, będzie mi łatwiej.
Alise L. Argent
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : dołeczki w policzkach przy uśmiechu, zawsze nosi bransoletkę ze smoczym akcentem i łańcuszek z zawieszką z Irlandzką Koniczynką
Ali zawsze znajdowała w ludziach coś do kochania, pozytywne cechy, wewnętrzne piękno. Każdy był wyjątkowy i indywidualny, każdy zasługiwał na szansę. Z Jessicą było jednak tak, że ta ujęła ją, zanim jeszcze zdążyły się dobrze poznać. Była nieśmiała, ale inteligentna i miała w swoich wypowiedziach coś takiego, że Ali bardzo lubiła jej słuchać. Te mieniące się teraz wszystkimi kolorami szczęścia oczy, te szare tęczówki zawsze spoglądały w jej kierunku z tym hipnotyzującym błyskiem. Niewiele potrzebowała, aby Argent była tak w nią wpatrzona, a do tego dopełniały się doskonale charakterem i mając w jednej wieży sypialnie, mogły nawet nocą spędzać razem czas nad książkami czy plotkami od małego. Nawet wyjazd tego nie zmienił. - Brakowało mi Ciebie - powiedziała z westchnięciem, unosząc brew na gesty skierowane w jej kierunku. Uśmiechała się przy tym szczerze, zachowując jednocześnie powagę, co mogło świadczyć o pewności swoich słów. Przekręciła głowę na bok, gdy się wyprostowała, czując, jak zaczepiony wcześniej kolczyk, poruszył się niespokojnie. - Czy ja wiem, czy praktyczna... Jednak sama powiedz, one krzyczały do mnie, żeby je kupić. Nie mogłam ich zostawić, a moje figurki się z tym zgodziły. Miała fioła na punkcie smoczych figurek, zwłaszcza tego limitowanego modelu, który dostała od swojego Ślizgona. Smoki Maxa, które podsyłał jej pod opiekę, też uwielbiała i zawsze trudno było się jej z nimi rozstać. Traktowała je niczym prawdziwe zwierzęta. - Nie możesz być podobna do mnie Jess, bo jesteś dużo ładniejsza. Musiałabyś zbrzydnąć. - skwitowała z charakterystycznym dla siebie, pełnym beztroski i szczęścia tonem, krzyżując ręce na piersiach i opierając się łokciami o blat, nachyliła się nieco w jej stronę. - Chociaż najpiękniejsza jesteś wtedy, gdy jesteś szczęśliwa i pewna siebie. To było w ludziach najcudowniejsze. Emanowali swoimi emocjami, a im bardziej pewni siebie byli i im częściej się uśmiechali, tym bardziej atrakcyjni byli dla otoczenia. Była tego pewna. Smith była typ typem dziewczyny, którego ze świecą szukać i była pewna, że poza Darrenem (który w oczach Ali był dla niej stworzony, odkąd tylko rozmawiali ze sobą podczas jednych zajęć, chyba nawet pierwszy raz, czyli od dawna), miała całkiem długi sznur cichych adoratorów. - Będziemy na niego gotowe, ale nie zajmuj sobie tym głowy. Słuchała jej z uwagą, a wzmianka o osiągnięciach w pracy sprawiła, że klasnęła w dłonie z entuzjazmem i gdy kelner tylko przyszedł, trudno było jej powstrzymać ekscytację. - Polej solidnie, moja przyjaciółka jest najzdolniejszym, najmłodszym i najszczęśliwszym tłumaczem- studentem w Wielkiej Brytanii, to ważny toast. - powiedziała do niego z dumą, na co ten kiwnął głową ze śmiechem i chwilę zajął je rozmową, przygotowując napoje. Gdy zostały same, Ali skupiła na niej spojrzenie błękitnych oczu, unosząc trunek i pozwalając, aby szkła uderzyły o siebie, poruszając musującym napojem o pięknym, złotym kolorze. - Jesteś wspaniała, jestem z Ciebie dumna, za Twój sukces. Dodała, jeszcze zanim upiła solidnego łyka. Bąbelki rozeszły się po ustach, a smak napoju widocznie mocno jej przypadł do gustu, bo wydała z siebie ciche mruknięcie zadowolenia. Wyprostowała się, siadając wygodniej i również kołysząc kieliszkiem w dłoni, pokręciła głową. - Nie możemy pominąć Darrena. - przerwała jej praktycznie to egoistycznie stwierdzenie z uniesieniem brwi, bo sprawa Krukona i różowego alarmu była nagląca. Zgodziła się jednak na warunki jasnowłosej dziewczyny, zastanawiając się, które z pytań powinno paść pierwsze. - Z Twoich opowieści wiem mniej więcej tylko, jak to się zaczęło, ale w którym momencie i jakim sposobem to właściwie przeszło na oficjalny status? Przystojny z niego chłopak, muszę przyznać. Taki.... Hmmm, nie wiem, czy Vic się ze mną zgodzi, bo bywa do mężczyzn krytyczna, ale ja dałabym mu solidne osiem i pół w porywach do dziewięciu. Dobrze całuje? Przecież nie zamierzała pytać, jak jej chłopak się uczy lub jakie są jego marzenia. W babskich spotkaniach były tematy ważniejsze. Uśmiechnęła się niewinnie w jej stronę, upijając kolejny łyk alkoholu. Nie wiedziała, jak bardzo potrzebowała tego spotkania.
Wiedziała, że jest spóźniona, ale patronus, który do niej dotarł, zjawił się najwyraźniej w pośpiechu, gdzieś na ostatnią chwilę, miała zatem niezbyt wiele czasu na to, żeby się przebrać i starannie odłożyć na bok rzeczy, którymi wcześniej się zajmowała. Nie zamierzała również biec na złamanie karku, bo doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że to jedynie pogorszy sprawę, tak więc do pubu wkroczyła jako ostatnia, kiedy dziewczyny już najwyraźniej podjęły rozmowę, ale zupełnie jej to nie przeszkadzało. Zsunęła z ramion długi, elegancki płaszcz oraz szal, który otaczał jej szyję, odrzuciła na plecy długie włosy i podeszła do przyjaciółek, żeby obdarzyć je lekkim uśmiechem, a następnie usiadła na wolnym miejscu, zakładając nogę na nogę, a jej długa spódnica pokryta pięknym, kwiecistym motywem, omiotła podłogę, zaś sprzączki przy botkach szczęknęły cicho, gdy poruszyła ponownie stopami, sadowiąc się wygodnie. Poprawiła nieznacznie podwinięty golf, czując, jak policzki zaczynają się jej nieznacznie rumienić z powodu gwałtownej zmiany temperatur, ale nie zwróciła na to zbyt wielkiej uwagi i jedynie uniosła nieznacznie brew. - Widzę, że spotkanie zaczyna się naprawdę dobrze - stwierdziła, próbując zorientować się, co właściwie wylądowało już na stole, a następnie spojrzała na Alise, by potem zerknąć równie uważnie na Jessicę i przekrzywiła głowę, starając się dojść do tego, co było aż tak niesamowicie ważne, że została tutaj wezwana w trybie natychmiastowym. To nie tak, że nie chciała przyjść, że nie chciała się z nimi zobaczyć, wręcz przeciwnie, ale po prostu nie była w stanie dojść do tego, co doprowadziło do zbierania się w trybie natychmiastowym, a jej kamienne serce nie było w stanie do końca opowiedzieć sobie o tym, czego mogła ta sprawa dotyczyć. Związek z Fillinem jasno pokazał jej, że na żadną miłość nie była gotowa, ani jej po prostu nie potrzebowała, bo jedynie ją nudziła. Istniała jeszcze inna możliwość, a mianowicie taka, że zupełnie z chłopakiem się nie dobrali i tutaj był po prostu pies pogrzebany, ale ponieważ Brandon była Brandon, nie roztrząsała tych kwestii zbyt mocno, czy zbyt głęboko, odrzucając je, jako zupełnie niepotrzebną nikomu do szczęścia przeszłość, w jakiej nie było warto błądzić. Co prawda chyba zapomniała wspomnieć o tym, że zerwała z Fillinem, ale cóż, prędzej, czy później to wypłynie. - Mam zacząć już zastanawiać się, jak transmutować kogoś w fotel, czy jednak powinnam się powstrzymać i okazać zupełną łagodność i zrozumienie? - spytała prosto, jednocześnie zastanawiając się, czy powinna się czegoś napić, a jeśli tak, to czego właściwie.
Była naprawdę wdzięczna losowi, że otaczało ją tyle wspaniałych osób - choć przecież zupełnie od niej różnych, innych. Pewnych siebie i dzielących się z nią tą pewnością - przebywając tyle z Shawem, Reagan czy Argent zwyczajnie nie mogła nie nasiąknąć wiarą we własne możliwości. Zwłaszcza, kiedy na każdym kroku dostawała słowa pokrzepienia i pochwały - tak jak teraz od Alise. Może nie zgadzała się z każdym jej słowem - ale na pewno każde z nich doceniała. Co tu dużo mówić - też się za Krukonką stęskniła... i zdecydowanie czuła się szczęśliwa. Jeśli uroda szła do pary ze szczęściem - nie miała podstaw, by temu zaprzeczać. Dlatego bez słowa sprzeciwu przyjęła toast na swoją cześć - choć nie mogła darować sobie komentarza, typowego dla siebie, książkowego. — Kwiaty nie kwitną bez słońca, ludzie nie są sobą bez przyjaciół — dodała, uśmiechając się na cichy zaśpiew dwóch lampek, gdy o siebie uderzyły - jednocześnie kłaniając lekko czoło przed samą Argent. Ekscytacja musowała jej pod skórą niemal w ten sam sposób w jaki bąbelki unosiły się w złotym trunku. A kiedy już zamoczyła usta w winie - mogła stwierdzić, że zdecydowanie, jej szczęście było niczym bąbelki Kłębolota, równie uskrzydlające. Miała wrażenie, że zaczęła lewitować kilka centymetrów nad vipowskim fotelem. — Wiesz jak to się zaczęło? — wbiła się blondynce wpół słowa, chichocząc cicho i sącząc trunek maluczkimi łykami. — Nawet ja nie wiem, jak to się zaczęło... Dopiero Cali zwróciła mi uwagę, że ja i Shaw nie wyglądamy na parę kumpli. I wtedy zaczęłam się stresować... I... Hmm... — zamyśliła się, opierając wygodniej o oparcie fotelika. Śmiesznie było wracać myślami do tamtych - teraz to widziała: prawdziwie żenujących, choć uroczych - momentów. — To było po naszym wypadzie do Neapolu na pizzę. Darren zaprosił mnie do siebie, do Exham, w Archenfield. Na randkę. — Niedorzeczny uśmiech wypłynął jej na usta, kiedy zdała sobie sprawę, że to ona sama to zasugerowała - wtedy cholernie ciekawa rezydencji Krukona, o której jej wspominał. — Zrobiliśmy razem kolację, którą chcieliśmy zjeść na galerii - widać z niej całą nizinę, miasteczko Ross-on-Wye i Forest of Dean, piękne widoki, mówię Ci! — Miło było wrócić do ich kompletnie niewinnych początków. Zabawnie - biorąc pod uwagę jak ich związek ruszył potem z kopyta. — Palnęłam coś 'o nas', speszyłam się i rozlałam wino, na stół i siebie. Kiedy wszystko ogarnęliśmy - pocałował mnie... Krótko, bo w Exham coś wybuchło i okazało się, że jego feniks właśnie się wykluwa, więc oboje do niego pognaliśmy — zaśmiała się, dźwięcznie, słodko. Wyraźnie uradowana - rozgada jak nigdy z resztą. — Potem... nieco dłużej. I chyba od tamtej pory mogę mówić o oficjalnym statusie. 'Skalowanie' jej ukochanego puściła mimo uszu - choćby dlatego, że po pierwsze: nie operowała taką skalą w stosunku do nikogo, bo miała tendencję albo do zbyt obiektywnego zaniżania, albo zbyt subiektywnego zawyżania. A po drugie: w chwili obecnej Shaw był dla niej poza jakąkolwiek skalą - choć w istocie, jeśli miała określać... Uważała go za przystojnego. W jej typie - choć głównym oceniającym było jej serce, trzepoczące za każdym razem, kiedy Shaw pojawiał się obok. — Czy dobrze całuje? — powtórzyła pytanie przyjaciółki, mrugając z niejakim zaskoczeniem. Nie była... nawykła do takich pytań. Ba, nawet ona takich nie zadawała! Choć nie zamierzała nie odpowiadać - w końcu sama odpaliła różowy alarm. — W sumie nie mam porównania. Ale nawet nie chcę mieć — i była to chyba wystarczająca odpowiedź. Wtem dołączyła do nich Brandon - której Jessica kompletnie się tutaj nie spodziewała: co też wymalowało się na jej twarzy prawdziwym zaskoczeniem. Miłym zaskoczeniem - właściwie to nie widywała się z młodszą Krukonką odkąd ta zaczęła sprawować funkcję Prefekt Naczelnej. Toteż uśmiechnęła się do dziewczyny promiennie - tak, jak tylko było stać na to szczęśliwie zakochaną młodą kobietę. Tak jak Jessica Smith nie uśmiechała się jeszcze nigdy. — Victoria — nie zerwała się z miejsca, nie rzuciła dziewczynie na szyję, nic z tych rzeczy - obie nie należały do wylewnych typów. Choć zwyczajnie widać było, że rad jest z jej obecności. — Alise Cię poinformowała? — zerknęła na starszą Krukonkę z błyskiem w szarych oczach, dławiąc swój śmiech w zalążku. Kłębolot szybko uderzał do głowy - a Jessica kończyła już swoją lampkę, co chwila zwilżając alkoholem usta. — Bardzo dobrze, napijesz się z nami - i na Merlina, nie przyjmuję odmowy! — Pogroziła Brandonównie swoim pustym kieliszkiem, jednocześnie podnosząc drugą, wolną dłoń chcąc zwrócić na siebie uwagę kelnera. — Okaż zrozumienie dla różowego alarmu, bo więcej takiego nie wzniosę.
Nie mogła pominąć Victorii. Zawsze były we trzy i była przekonana, że Prefekt Naczelnej byłoby smutno, gdyby nie pojawiła się na różowym alarmie Jessicy, który był tak ważny w życiu każdego człowieka, a już na pewno kobiet. Wyczarowała go tuż przed wejściem do baru, zdradzając wszystkie szczegóły i uśmiechając się pod nosem w oczekiwaniu na trzecią Krukonkę do kompletu. Będzie, na pewno. Wychodziła z tego samego założenia, co Smith. Wdzięczna za to, że dookoła było tyle wspaniałych osób, które sprawiały, że każdy dzień był niezwykły i rodził wyjątkowe wspomnienia, do których będzie wracała na starość. Była dumna z przyjaciółki, każdego jej sukcesu i osiągnięcia, jednak nic nie sprawiło Ali tyle radości, jak fakt, że urosła w pewność siebie. Była starsza, czuła się trochę odpowiedzialna, chociaż nigdy nie mówiła tego na głos. Kłębot był naprawdę wyborny. - No przecież zwracaliście na siebie uwagę wzajemnie i coś tam o nim napomknęłaś, chociaż byłaś bardzo.. Bardzo obronna. - dodała tylko ze wzruszeniem ramion i odrobiną rozbawienia, opierając się wygodnie o siedzisko i z kieliszkiem w ręku, zafascynowaniem w oczach, słuchała opowieści o rozkwicie ich miłości. Pierwszej? Wydawało się Ali, że dla przyjaciółki na pewno, bo Darrena aż tak dobrze nie znała. Dobrze, że postanowił wziąć sprawy w swoje ręce relację z Krukonką w obroty, bo zestresowana i onieśmielona Smith mogłaby długo się za to zabierać. A wiadomo, najlepiej kuć, póki żelazo gorące i wysokie stężenie ekscytacji. Upiła łyka z cichym mruknięciem zadowolenia, czując, jak robi się jej cieplej. To był mocny alkohol, ale wieczór był długi, więc delektowała się małymi łykami, nie chcąc się zwyczajnie schlać, chociaż okazja i tak ku temu prowadziła. - Lewitujesz, jak o nim mówisz. Wpadłaś, jak śliwka w kompot. - zauważyła z rozbawieniem, chociaż w spojrzeniu malowała się czułość, radość i ekscytacja na jej szczęście. Wydawał się odpowiedni. Zaimponował Ali pomysłowością. - Czyżby feniks był szczególny dla waszego związku w tym przypadku? To wszystko brzmi jak z tego mugolskiego pudełka z piosenkami i obrazem, o tematyce typowo romantycznej. Lubiła jej słuchać. Ruchem głowy zgarnęła jasne pasma na bok, uniemożliwiając im przyklejenie się do ust. Oczywiście, że istniała skala, chociaż zasada mówiła, aby swojego faceta nigdy nie oceniać, bo nie było to obiektywne. Tak, jak dla niej Darren był w kompletnym kosmosie od dziesiątki, tak dla Argent było z Lucasem. Uczucia otumaniały, zasłaniając zdrowy rozsądek i osąd, co nie było czymś złym. Raczej prawem i ścieżką młodości. - No tak. Czy... No wiesz, jak Cię całuje, masz motylki w brzuchu i kompletnie w tym toniesz. - zobrazowała lepiej pytanie, przyglądając się jej badawczo, a gdy usłyszała resztę odpowiedzi, z jej ust wydostało się ciche "aww", którego nawet nie próbowała ukryć. To zawsze było wyjątkowe, ten pierwszy pocałunek, a dzielenie go z Darrenem, który był dla niej tak ważny i dawał jej tak wiele dobrego, było czymś wspaniałym. Sama Jessica nie doceniała, jaką szczęściarą była. Miała odpowiedzieć, ale jej oczom ukazała się Vicotira i w przeciwieństwie do Smith, Ali wstała, przytulając ją krótko na przywitanie. O dziwo obydwie znosiły dzielnie jej pokłady wylewności oraz miłości, czasem dając się nawet przytulać trochę dłużej. - Wiedziałam, że przyjdziesz! - rzuciła z uśmiechem, zostawiając je na chwilę przy stoliku i idąc do baru, skąd przyniosła jeszcze jeden kieliszek. Postawiła go na stole, nalewając Kłębota każdej z nich do pełna, bo dostrzegła machanie kieliszka. - Przyszła, nie ucieknie już przed nami Jess, nie martw się. Będziemy doskonale celebrować nasze cudowne lub czasem beznadziejne życie, ale grunt, że ze sobą, nie? Opadła na siedzisko obok Vic, obejmując ją ramieniem z błyskiem w oczach, wyciągając wolną dłoń o trunek, którym pomachała delikatnie, sprawiając, że rozbił się o szkło. - To prawda, to jedyny różowy alarm w jej życiu. Musimy to zapamiętać. Zgodziła się, zaraz jednak unosząc brew na kolejne słowa, które prefekt naczelna wypowiedziała. Wyprostowała się, zakładając nogę na nogę i cofając dłoń, oparła ją o udo, trzymając kieliszek niedaleko ust. - Rozwiń. Co Ci ktoś zrobił, że chcesz zrobić z niego mebel, na który inni siadają z dupą lub załatwiają na nim.. No, inne sprawy. - zapytała poważnie, nieco zaniepokojona. Młoda mistrzyni transmutacji zwykle nie odgrażała się w taki sposób. Posłała Jess porozumiewawcze spojrzenie, sugerując, że jej delikatność może być bardzo przydatna w nadchodzącej konwersacji. - Może, zanim nam opowiesz, wznieśmy jeszcze jeden toast, za spotkanie i za Jessice z Darrenem? O suchej buzi się źle opowiada.
Victoria była z nich wszystkich zapewne najchłodniejsza, najmniej emocjonalna, a przynajmniej takie sprawiała wrażenie, bo trzeba było przyznać, że kiedy wybuchała, to robiła to z taką mocą, iż nic nie było jej w stanie powstrzymać. Nie miała jednak powodów do tego, żeby naprawdę robić teraz takie sceny, tak więc po prostu uśmiechnęła się do nich obu, przyjmując nieco obojętnie przywitanie ze strony Alise, traktując je jako coś naturalnego, co nie było w żaden sposób niepokojące, ot, po prostu taka była. Cieszyła się z ich obecności, jednocześnie nieco niepokojąc się tym, o czym miały rozmawiać i czego dokładnie dotyczyło to wezwanie, w końcu nie w każdej chwili natykasz się na patronusa swojego przyjaciela i nie w każdej chwili musisz się pospiesznie ubierać, by zdążyć na miejsce spotkania. Nic zatem dziwnego, że spojrzała na dziewczyny unosząc nieco brwi, ale nie zamierzała zupełnie odmawiać alkoholu, nie należała do osób, które były świętsze od najświętszych ludzi na świecie, toteż nie zamierzała protestować, wino, czy drinki w niewielkiej ilości były właściwie całkiem przyjemnym dodatkiem do spotkania, teraz zaś wszystko wskazywało na to, że mają za co wznosić toasty. - A jakże, chociaż muszę przyznać, że pojawienie się patronusa może być nieco niepokojące - stwierdziła na pytanie Jess, jednocześnie uśmiechając się nieco karcąco do Alise, nim ta zajęła się zorganizowaniem kieliszków, alkoholu i wszystkiego, co miało posłużyć za dalszy podkład dla ich rozmowy. Zrozumienie dla różowego alarmu okazała, a jakże, choć oczywiście po swojemu, czyli zupełnie na chłodno i musiało im to wystarczyć, bo z całą pewnością nie zamierzała skakać z ekscytacji, czy robić innych, podobnych rzeczy, to było bowiem do niczego jej niepotrzebne i nie czuła się w obowiązku, by zaczynać piszczeć. Zresztą, to byłoby tak sztuczne, że obie jej przyjaciółki z miejsca zorientowałyby się, że robi to dla nich, ale nie umiejąc tego należycie pokazać, tak więc po prostu uśmiechnęła się lekko, przyjmując kieliszek i zakołysała nim lekko, słuchając tego, co miały jeszcze do powiedzenia. - Darren? Proszę, wygląda na to, że ja naprawdę nie wiem, co się dookoła mnie dzieje - stwierdziła, unosząc lekko brew, jednocześnie kręcąc nieznacznie głową na znak, że za chwilę powie, o co chodzi, aczkolwiek to nie było nic niesamowitego, czy rewelacyjnego, o czym powinny wiedzieć. - Proponuję też zamówić jedzenie - stwierdziła z lekkim uśmiechem, dochodząc do wniosku, że chyba powinna być tutaj jakimś głosem rozsądku, bo inaczej to spotkanie skończy się gorzej niż tragicznie, po czym upiła łyk wina i przymknęła powieki, by westchnąć cicho. - Och, nie wiem, Ali? Pewnie nieodpowiedzialni Krukoni, którzy stracili trzysta pięćdziesiąt punktów, wdali się w nikomu niepotrzebną bójkę i zachowali się tak, że chętnie zmieniłabym ich w osły, bo to lepiej odpowiadałoby ich osobowościom? Nie, zdecydowanie nie chodzi o chłopaka, w końcu z Fillinem rozstałam się dawno temu i właściwie nic z tej okazji nie czuję - wyjaśniła w końcu, ujawniając bardzo dokładnie, jak bardzo mało uczuciową osobą jest, a może tylko podkreślając, że mimo wszystko nie znalazła nikogo, kogo faktycznie mogłaby pokochać.
Postanowiła poczekać z odpowiedzią na wszystkie pytania, którymi zasypywała ją Alise, żeby nie musieć powtarzać się również Victorii - choć zrobiła to raczej nieświadomie, zwyczajnie uśmiechając się nieco głupkowato i zasłaniając się lampką Kłębolota, którego ciągle ubywało. Zazwyczaj nie czuła się najlepiej będąc w centrum uwagi, nawet jeśli była to tylko uwaga bliskiej jej przyjaciółki. Niemniej, w tym wypadku... Było jej naprawdę miło, czując to szczere zainteresowanie ze strony Argent - poza tym, zwyczajnie, po ludzku czuła potrzebę podzielenia się swoimi wrażeniami i szczęściem. Od blondynki z kolei nie musiała obawiać się żadnych kpin, czy kąśliwości - choć i na nie była już uodporniona przez relację z Reagan. Nawet ta ślizgońska żmijka jednak wyraźnie odbierała pozytywne wibracje od Smith - Alise zdawała się je wręcz wzmacniać, przez co obie już na początku mogły wydawać się lekko wstawione z całego tego nagromadzenia pozytywnych emocji. W sumie bardzo dobrze, że dołączyła do nich Brandonówna ze swoim naturalnym stonowaniem. — Darren. Shaw — przytaknęła na pytanio-stwierdzenie Vicks, uśmiechając się przy tym niedorzecznie. Naprawdę widać było po niej, że naprawdę mocno ją coś trzasnęło - bynajmniej nie były to jeszcze bąbelki Kłębolota, którego dość szybko upijała. — Zaczęliśmy być razem... Hm, na początku lutego — aż zamrugała zaskoczona, kiedy zorientowała się JAK KRÓTKO trwał ich oficjalny związek. Dodając do tego te wszystkie rzeczy, które wydarzyły się w Norwegii i po powrocie na Wyspy... Aż musiała się zaśmiać sama do siebie, biorąc kolejny łyk trunku - i odstawiając lampkę na stół. — Właściwie Ali, to... ogólnie zwierzęta są dość szczególne dla naszego związku. W sensie, no, dużo przełomowych rzeczy stało się głównie z ich powodu. — Poprawiła odruchowo złote okulary - ostatecznie wzdychając i w ogóle zdejmując je ze swojego nosa, by przetrzeć kąciki oczu połączone znakiem Zorzy i zamaskować kolejny głupi uśmiech. — Pocałunek nad wybuchającym jajem feniksa to tylko... jedno z wielu. Nie wchodziła w dalsze szczegóły, dochodząc do wniosku, że powinny najpierw wypić nieco więcej alkoholu - a zwłaszcza Victoria, która po usłyszeniu wszystkiego co zadziało się w życiu Smith chyba zabiłaby ją spojrzeniem. Bynajmniej, nie oceniającym. Jessica podejrzewała, że bardziej niedowierzającym - że kto jak kto, ale wiecznie wycofana Smith dała aż tak się ponieść. Ba, mało tego - w ogóle nie żałowała. — Ta bójka na boisku była... Dość szokująca — przyznała cicho, wytracając nieco tę całą promienną otoczkę. Doskonale rozumiała irytację - no, delikatnie powiedziane - Brandon nad tyloma utraconymi punktami, i to na początku nowego semestru. — Grałam w tym meczu jako ścigająca... No, tak, już latam, tak! — Jeśli dziewczyny chciały jakoś skomentować jej nagłe porzucenie bycia nielotem, to szybko to zbyła machnięciem ręki. Naprawdę cholernie dużo się u niej pozmieniało. — Schodziliśmy z boiska, kiedy Darren usłyszał kłótnie i... cóż, uderzenie, więc się cofnęliśmy. Krew, pot - ale przynajmniej bez łez, nawet nie wiem o co poszło. Wlepił jakieś drobne minusowe i myśleliśmy, że rozejdzie się to po kościach. Ale... No widocznie nie wyszło — westchnęła ciężko, zerkając na Victorię i posyłając jej lekki, rozumiejący uśmiech. Też nie była z tego powodu zachwycona - i również uderzała w nią bezmyślność KRUKONÓW. Podwójny żart. Ale na to nie miały już żadnego wpływu. — Hm, cóż, co do Fillina... — podjęła nieco niepewnie. Dziwnie jej było mówić o chłopaku, który aktualnie bujał się beztrosko z równie bliską jej Californią. Oboje zdawali się być zadowoleni z tego układu - raczej niezbyt zobowiązującego, biorąc pod uwagę małomówność Reagan w tej materii. — Może po prostu do siebie nie pasowaliście — podsumowała zwięźle, wzruszając ramionami i ponownie sięgając po lampkę szampana. — Sama wiesz co czujesz najlepiej. Jeśli nie jest Ci tego żal, to widocznie nie było to — proste stwierdzenia, ale raczej prawdziwe. Smith dla kontrastu, gdy przypominała sobie przygodę w myślodsiewni i tym, że była właściwie od włos od stracenia Shawa, czuła mdłości i chwytający za gardło strach. — Toast za spotkanie, przede wszystkim — uniosła lampkę, rzucając rozbawione ale i wdzięczne spojrzenie Alise. Co tu dużo mówić - cieszyła się, że przyjaciółka cieszyła się razem z nią. Taka współodczuwalność była krzepiąca - i na swój sposób zabawna. — Osobiście schrupałabym chociaż kierowe orzechy... — dodała jeszcze, pociągając kolejny, spory łyk Kłębolota - czując jak rumieńce na policzkach jedynie nabierają intensywności.
Alise L. Argent
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : dołeczki w policzkach przy uśmiechu, zawsze nosi bransoletkę ze smoczym akcentem i łańcuszek z zawieszką z Irlandzką Koniczynką
Zgrywały się. Ali zawsze czuła, jakby we trzy tworzyły coś wyjątkowo, splątując ze sobą wszystkie te unikalne dla każdej cechy charakteru. Wzajemnie się wzmacniały, potrafiąc wyciągnąć to, co było w tej relacji najlepsze. Chłód Victori, logika Jess, pewność siebie Ali. Oczywiście pod tymi powłokami kryło się wiele więcej. Z początku Argent sądziła, że w tym trójkącie ona tylko wadzi i tak naprawdę lepiej dogadywałyby się bez niej, będąc do siebie bardziej podobnymi, ale dobrze było mieć coś lub w tym przypadku — kogoś — do zachowania kontrastu i różnorodności. - No przecież to też forma przekazywania wiadomości, gdy nie ma się pod ręką sowy i pergaminu! - zauważyła na swoją obronę i tej nieszczęsnej pandy, która była formą jej zaklęcia ochronnego. Zaraz jednak uśmiechnęła się przepraszająco, niby to w akcie skruchy zgarniając kosmyk włosów za ucho. - Przepraszam, nie chciałam Cię złościć. Poszła załatwiać kieliszki, zanim wpadną z Brandon w dyskusję, gdzie znów dostanie bury za brak odpowiedzialności, nadmiar energii oraz entuzjazmu. Prefekt naczelna miała jakieś olbrzymie pokłady cierpliwości i tolerowania uzależnionej od smoków blondynki, czego czasem ta nie omieszkiwała wykorzystywać. Wiedziała też, że na swój sposób bardzo cieszyła się z sytuacji Jess i całego zamieszania, które przyjaciółka im wywołała. Zresztą, Ali miała entuzjazmu i radości z tego powodu za połowę mieszkańców ich domu. Wróciła na miejsce, uprzednio rozlewając kłębota i zakładając nogę na nogę, przesunęła spojrzeniem po twarzach przyjaciółek. Nie mogła powstrzymać zerknięcia na Smith, gdy ta znów wspomniała imię swojego chłopaka tym charakterystycznym, uroczym tonem, który sprawił, że Argent uśmiechnęła się nieco głupkowato. - Po prostu są szybcy w działaniu. Po co marnować czas, życie?- skwitowała z uśmiechem, puszczając Jess oczko i jednocześnie kiwając zaraz głową na wzmiankę o jedzeniu. Najmłodsza, a najrozsądniejsza! Złapała za kartę, przeglądając propozycję serwowanych tu potraw, dopiero teraz czując trochę głód. W końcu od przerwy o czwartej nie miała czasu zjeść, zajmując się pacjentami w klinice. - Jak to tylko jedno z nich? Jakie zwierzęta są jeszcze równie szczególne i jakie kryją się za tym historie? Wyobraźnia jej szalała, gdy temat jej ukochanego przedmiotu, a raczej przedstawicieli jego świata i związku najlepszej przyjaciółki się splątały. Zacisnęła usta, czując, jak rumienią się jej policzki, na co pociągnęła dużego łyka kłębota z kieliszka, czując, jak bąbelki przyjemnie rozbijają się o jej usta. - Oh... - wymsknęło się jej, po tym, jak o mało nie zakrztusiła się swoim piciem, gdy Vic wspomniała o straconych punktach. Wyprostowała się, chrząkając i zerknęła w stronę przyjaciółki, zaniepokojona odrobinę. Wiedziała, jak jej zależało na szafirach w klepsydrze i jak wiele pracy w to wkładała. Zachowanie jej kolegów faktycznie było karygodne, chociaż na dobrą sprawę nie do końca wiedziała, o co chodzi, więc z ciekawością słuchała wyjaśnień, które również im przedstawiła. Bójka? Wywróciła oczyma z westchnięciem. Dodatkowe informacje ze strony prowodyrki ich spotkania również sprawiły, że zwątpiła w umiejętności logicznego myślenia członków własnej drużyny. Czyżby Brooks? Była dość wybuchową, odrobinę męską w zachowaniu dziewczyną. - Myślę, że osły na miotłach nie byłyby dobrym pomysłem, a mamy przyzwoitą drużynę na mecze skarbie. Jessica ma rację, skoro nic nie czujesz, to znaczy, że nie byliście sobie pisani. On lubi kobiety po prostu, wie jakich relacji oczekuje, a Ty nie jesteś takim typem. Nie był widocznie Twoim księciem z bajki czy coś.. I co.. Nie masz nikogo na oku? Zakończyła swój przydługi monolog, gasząc pragnienie kolejnym łykiem. Miała nadzieję, że temat punktów minie i nie będą Victorii tym denerwować, a skupią się na pozytywnych aspektach i spotkania. Bo kiedy ostatnio miały czas tak poplotkować bezkarnie? Wszystkie trzy były zajęte i chociaż Alise wiedziała, że nie musiały widywać się codziennie, żeby się przyjaźnić, to jednak cholernie za nimi tęskniła. - Ty już Darrena schrupałaś, więc zostaw te biedne orzechy i zamówmy coś porządnego! Ja stawiam. - zaśmiała się, kładąc kartę na środku stołu i pochylając się nad nią, zanuciła pod nosem melodię, która akurat leciała w klubie.
- Wiem, ale mimo wszystko zawsze wprawia mnie w lekkie drżenie widok każdego patronusa - przyznała jeszcze, jednocześnie starając się przetrawić informacje o zwierzętach, pocałunkach i niemarnowaniu czasu, zastanawiając się, jak do tego wszystkiego doszło. Musiała jednak przyznać, że ona sama po prostu nie była ani romantyczna, ani chętna do czegokolwiek więcej niż siedzenie obok siebie. Kiedyś nawet zastanawiała się nad tą kwestią, dochodząc ostatecznie do wniosku, iż najwyraźniej musi jeszcze poczekać, by w ogóle znaleźć kogoś, kto fascynowałby ją na tyle, żeby chciała zmienić swoje podejście do pewnych kwestii. To jednak nie był czas na takie rozważania. - Dobra drużyna wie również, że nie okłada się przeciwników jak popadnie. Chyba będę musiała poprosić profesora Walsha, albo Patty, kiedy w końcu skończy staż, żeby przypomnieli wszystkim, jak się gra i jak przyjmuje się porażki, bo o tym chyba wszyscy zapominają- stwierdziła, dość ostro i jednoznacznie, wyraźnie pokazując, co o tym myślała i nie zamierzając tak po prostu puszczać tego płazem, to było coś, co ją irytowało. Wydawało jej się, że uczniowie Hogwartu są jednak mądrzy, nie wspominając o tym, iż zawsze wychodziła z założenia, że wszyscy Krukoni mogą być do takich zaliczani, ale najwyraźniej mocno się przeliczyła. Nie był to jednak temat, który chciałaby jakoś długo poruszać, więc jedynie z cieniem zadowolenia przyjęła, iż Jessica w końcu postanowiła przekonać się, czy może latać i chyba miała na koncie już jakieś małe sukcesy. Victoria zaśmiała się wdzięcznie, kiedy obie przyjaciółki nie miały pojęcia, jak zareagować na jej rewelację na temat Fillina, jednocześnie starając się ją pocieszyć, jakby to była jakaś tragedia. To był kolejny powód, dla którego od nich odstawała i zdawała sobie z tego w pełni sprawę, ale naprawdę uczucia nie grały u niej tak wielkiej roli. Lub, być może, grały, ale po prostu nie znalazła jeszcze nikogo, z kim byłaby w stanie zbudować głęboką więź emocjonalną, opartą nie tylko na bzdurach, ale również na prawdziwym zainteresowaniu. Być może problemem było to, że ceniła osoby błyskotliwe, mądre i skoncentrowane na własnym celu, a większość studentów mimo wszystko nie wiedziała jeszcze, do czego dąży. Trudno powiedzieć, ale Brandon nie była osobą, która w ogóle by sobie tym zaprzątała głowę, więc jedynie pokręciła nią, w rozbawieniu marszcząc nos. - Nie trzeba mnie pocieszać, naprawdę. Nic do niego nie czułam. Pamiętasz, Ali, rozmawiałyśmy o tym, spróbowałam, było całkiem miło, ale właściwie to mnie w pewnym sensie zaczęło nudzić. Widać nie jestem stworzona do związków, ale w ogóle mi to nie wadzi, więc odpowiadając na twoje pytanie, nie, nie mam nikogo na oku. Chyba że mówimy o niesamowicie zaawansowanych zaklęciach, to wtedy tak. Zamierzam poprosić profesora Voralberga, żeby pomógł mi w nauce. Wiedziała doskonale, jak nudno to brzmiało, ale dla niej tak naprawdę temat chłopaków nie był jakiś niesamowicie porywający, aczkolwiek oczywiście, cieszyła się szczęściem pozostałych dziewczyn, w końcu na nie zasługiwały, a jeśli otrzymywały je poprzez związki, tym lepiej dla nich. Upiła kolejny łyk alkoholu, po czym po uwadze Alise uniosła brwi, wyginając je we wdzięczne łuki i przeniosła spojrzenie swych jasnych, lodowatych oczu na Jessicę, by nieznacznie przekrzywić głowę, a w kąciku jej ust zadrgał zaczepny uśmieszek. - A zatem docieramy do głównego powodu tego spotkania - stwierdziła jedynie, siadając nieco wygodniej.
W ciągu tego dnia zdołało się wiele wydarzyć. Momentami zbyt wiele - prosty poranek i czas przed przerwą obiadową zamienił się w istny Armagedon, którego nie potrafił opanować. Spoglądając na znajdujący się za szybami kolejny problem, niespecjalnie chciał się martwić uszkodzonym barkiem, nawet jeżeli ten został poskładany przez jedną z pielęgniarek ze Skrzydła Szpitalnego. Jeszcze zamartwiał niepotrzebnie Maximiliana. Nie bez powodu zatem chciał się spotkać z Robin, czując wewnątrz narastającą słabość, a coraz to więcej pytań wypychało jego czaszkę niczym jakieś martwe zwierzę. Nie potrafił normalnie myśleć, a nakierowanie przez osobę trzecią, której naprawdę ufał, mogło przyczynić się do rozwiązania jakoś tego wewnętrznego konfliktu. Wytrzymywał długo, momentami zbyt długo, a człowiek nie potrafił siebie samego oszukać, wiedząc doskonale, iż miłość tak łatwo nie przemija i fakt tego, że Solberg stracił pamięć, co przyczyniło się do pociągnięcia ich relacji na znacznie niższy poziom, stale utkwił niczym gwóźdź w strukturach umysłu. Trudno podchodziło się do tak bliskiej osoby w tak odmienny sposób, jakby widząc tę samą twarz, czując ten sam zapach, ale wiedząc, że wnętrze nie jest tym samym. Nie chciał naciskać i tego nie robił, ale też - dusił się wewnątrz samego siebie, jakoby czując, iż powoli zaczyna brakować mu powietrza, a sam został pociągnięty na dno jakiegoś jeziora, nie mogąc się uwolnić. Bolało go to wewnątrz i naprawdę szukał odpowiedniej porady. Liczył zatem, że uda mu się omówić tę kwestię z przyjaciółką. Ta być może nie wierzyła plotkom i nie wiedziała o łączącej go relacji, ale to nie było obecnie najważniejsze. Nie przejmował się tym na tyle, akceptując samego siebie nie tylko w relacjach ze Solbergiem, ale także z innymi. Pamiętając jej słowa, nie zamierzał przyczynić się do ponownego odtrącenia i udawania, że w życiu nic się nie dzieje, a wszystko jest w należytym porządku, ustalonym przez znacznie silniejsze dłonie - brzemię przeznaczenia, jakie to wydawało charakterystyczny wydźwięk za każdym kolejnym wyrokiem. Nic dziwnego, że po tych paru miesiącach czuł się zmęczony, jakoby wewnątrz siebie pusty i choć dziurę starał się załatać poprzez inne aktywności, gdy nadchodziła noc i konieczność snu, wszystko powracało z powrotem. Nawet jeżeli przyczyniał się do wymęczenia samego siebie poprzez sport, ażeby nie mieć problemów ze zaśnięciem. Prawdopodobnie, gdyby nie posiadał nad łóżkiem łapacza snów, nie mógłby tak łatwo i szybko oddać się w ramiona Morfeusza. Posiadając zatem nadzieję, iż Robin wesprze go jakimś dobrym słowem oraz radą, przybył do "Pustej klaty", starając się wypatrzyć dziewczynę. Przyszedł znacznie później, co wynikało bezpośrednio z konieczności zgłoszenia się po sprawdzenie powstałego wcześniej w wyniku kopniaka od abraksana urazu. - Robin. - powiedział, posiadając tym samym odpowiednie usztywnienie i mając nadzieję, że ta się niepotrzebnie nie zamartwi tym, co obecnie widziały jej ciemne obrączki źrenic. Podejrzewał, że łatwo nie uniknie rozmowy na ten temat, ale nie było to coś niesamowicie tajnego i potrafił wyłożyć prawdę niczym kawę na ławę, gdyby ta tylko sobie tego zażyczyła. Lowell wyglądał na zmęczonego, ale starał się to ukryć, nie wiedząc, czy w ogóle wypicie alkoholu będzie dobrym pomysłem. Nie bez powodu sięgnął zatem po wersję bezalkoholową dla siebie, stawiając przy okazji jedno z piw przyjaciółce. - Długo na mnie czekałaś? - zapytawszy się, wiedział, że nawet te kilkanaście minut zwłoki potrafi czasami zepsuć dobry humor i nastrój. Samemu przysiadł do jednego ze stolików, mając nadzieję, że nie sprawia tym samym swoją obecnością żadnych większych problemów. Nie przywykł do mówienia o sobie i o tym, co trapiło jego duszę.
Musiała przyznać, że wiadomość, którą otrzymała od Felinusa, była dla niej naprawdę niepokojąca. Co prawda wiedziała, że jej przyjaciel mógł zmagać się z jakimiś problemami, lecz chyba jeszcze nigdy wcześniej nie zwrócił się do niej tak bezpośrednio z prośbą o pomoc w danym zakresie. Niemniej doceniała fakt, że zamiast całkowicie odciąć się i udawać, że przecież nic się nie stało, że wszystko jest w porządku, postanowił, zgodnie z jej wcześniejszymi zaleceniami, poszukać pomocy w osobie mu bliskiej. Nie wiedziała, czy sam Feli myślał o niej w taki sposób, jednak czuła, że ona faktycznie może na nim polegać w każdym tego słowa znaczeniu i w każdej sytuacji. Jak widać, przyszedł czas na to, aby mogła zademonstrować, że on również zawsze mógł liczyć na jej pomoc, bez względu na to, czego by ona nie wymagała. Nie wiedziała, czego powinna się spodziewać po tym spotkaniu. Chłopak nie zechciał wcześniej przybliżyć jej swojego problemu a i ona uznała, że wizenger to nie jest odpowiednie miejsce na tego typu rozmowy. Podejrzewała jednak, że sprawa musi być poważna, skoro zdecydował się o niej rozmawiać z dala od Hogwartu. Sama Doppler przekonała się, że nieodpowiednie słowa bardzo szybko rozchodzą się pośród kamiennych murów. Kto by się spodziewał, że mieszkańcy obrazów to tacy plotkarze, że czym prędzej donoszą innym odnośnie poczynań niektórych uczniów w szkole. Do pubu przybyła wcześniej. Od zawsze lubiła w umówionym miejscu pojawiać się na czas i pilnowała tego, aby trzymać się odpowiedniej godziny. Na szczęście w lokalu nie było zbyt wielu innych ludzi, co w zasadzie odpowiadało Robin; miała dziwne przeczucie, że rozmowa, która ją czeka, będzie jedną z tych trudniejszych. Dziewczyna zajęła jeden ze stolików i usiadła przy nim. Nie wiedziała za ile może zobaczyć Felinusa, dlatego postanowiła przejrzeć wizbooka. Przerzucała jego kolejne strony bez większego zaangażowania, byle tylko zabić czas w oczekiwaniu na przybycie przyjaciela. Minuty jednak mijały nieubłaganie, a chłopak wciąż nie pojawiał się na miejscu. Po piętnastu minutach oczekiwania zaczęła już spoglądać nieco zaniepokojona w kierunku drzwi i podrywać się delikatnie na krześle przy każdym pojedynczym ich skrzypnięciu. Kiedy w końcu dostrzegła go w progu, od razu zerwała się na równe nogi. Na jej twarzy odmalowała się ulga, bo naprawdę zaczęła się już martwić o przyjaciela. Wyglądał dziwnie, ale nie zamierzała go wypytywać. Robin wiedziała, że z Felinusem należy postępować delikatnie. Nie zamierzała go przecież spłoszyć. Chciała, aby przekonał się o tym iż faktycznie może jej zaufać. - Cieszę się, że w końcu jesteś - powiedziała zgodnie z prawdą, pozwalając sobie na delikatne uściskanie chłopaka. Kelnerka pojawiła się przy ich stoliku, złożyli zamówienia. Robin dalej wpatrywała się bardzo natarczywym spojrzeniem w Lowella i pomimo usilnych prób, nie mogła tego zaniechać. Oceniała w jak złym stanie psychicznym i fizycznym się znajduje. Posłała w jego stronę delikatny uśmiech, w który starała się włożyć dużo luzu, jaki normalnie jej towarzyszył. - Nie, spokojnie, kilka minut, nic się nie stało - gładko skłamała. Przecież nie zamierzała sprawiać mu jeszcze przykrości faktem, że musiała na niego czekać. Kelnerka podała ich napoje dosyć szybko, a Robin ochoczo napiła się piwa. Nie było najlepsze w smaku, ale zdecydowanie miała już do czynienia z gorszymi trunkami. Odstawiła kufel na blat z głośnym odgłosem i znów przeniosła spojrzenie swoich czekoladowych tęczówek na Felinusa. - Więc o czym chciałbyś porozmawiać? - zapytała, przechodząc do rzeczy. Może nie powinna tego robić w tak ostentacyjny sposób, ale przecież oboje wiedzieli, że byli tutaj z dosyć oczywistego powodu. A była nim chęć pomocy ze strony Ślizgonki dla Puchona.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Samemu nie wiedział, jak w sumie będzie miał rozpocząć ten temat. Informacje były wrażliwe, choć i tak czy siak musiał u kogoś zasięgnąć porady. Życie pokazywało mu wielokrotnie, że ciągłe udawanie, iż wszystko jest w porządku, prędzej czy później spowoduje, że człowiek zacznie dusić się w ferworze własnych problemów. Oczywiście pod kopułą czaszki znalazło się wiele pytań, ale ostatnie wydarzenia, które miały miejsce - spowodowały, iż głowa w całości się nimi wypełniła. Widział zarówno wiele sprzecznych faktów, jak również zauważał, że rzeczywistość, w której to chciał żyć, znacząco różniła się od tego, do czego przywykł. Nie mógł znaleźć odpowiedzi - błądził niczym bezradne dziecko, czując, iż koniec końców serce podpowiada mu, że najważniejsza w tym wszystkim będzie szczera rozmowa. Bez prób uciekania, bez ciągłego krztuszenia się nietypową atmosferą wprowadzaną poprzez gesty czy słowa. Zbytnio nie chwalił się własnymi rozterkami - no ba - Doppler doskonale wiedziała, że sam chłopak niespecjalnie prowadzi życie polegające na zaufaniu innym osobom - aczkolwiek zmiany, które w nim nastały, były duże, momentami zbyt duże, by można było go porównywać do tego samego Puchona sprzed roku bądź dłużej. Zmienił się, a te zmiany, które w nim powstały, mogły być początkowo szokujące, pozwalając następnie na zapanowanie spokoju w fortecy zwanej duszą. Wizzenger zdawał się nieść ze sobą możliwość wygadania się bez stawania twarzą w twarz, ale właśnie tego potrzebował - nie tych pisanych na spokojnie słów, nie tych możliwych do zmanipulowania literek. Spoglądając raz po raz na to, jak wiele znajomości poszło przez to do przodu, pewne rzeczy mimo wszystko i wbrew wszystkiemu wymagały zarówno poufności, jak i spojrzenia w obrączki źrenic, które to skrywają w siebie znacznie więcej i oddają sens ludzkich działań. Ufał Robin i wiedział, że może się do niej zgłosić, choć nadal czuł się źle, zajmując jej własny czas. I spóźniając się, kiedy to udało mu się jakoś dotrzeć do pubu, niedawno po incydencie z abraksanem. Bark nadal bolał, ale nie tak mocno, jak było to w przypadku niepewności i braku jednoznacznej odpowiedzi na to, co powinien obecnie zrobić. Rozmowa rzeczywiście mogła być jedną z trudniejszych, ale sam Lowell starał się podejść do niej bez jakiegokolwiek napierania, wszak stres zżerał go cholernie, nawet jeżeli w lokalu nie było zbyt sporo osób. Musiał zaufać - dostosowując się do porady przyjaciółki, wiedział, że człowiek nie jest jednostajnie funkcjonującą maszyną, która nie wyczerpie nigdy własnych pokładów woli i chęci dalszej walki. Podlegając stricte temu, co się dzieje w głowie, od dłuższego czasu miewał wrażenie, że wiele rzeczy jest niezrozumiałych, a brnięcie przez to w samotności nie daje żadnych szans na znalezienie jakiegoś rozwiązania. Kiwnął głową na słowa i pozwolił na to, by uścisk towarzyszył przywitaniu, a sam lewą dłonią go odwzajemnił. Lgnął ostatnio do kontaktu bardziej i nie wstydził się go tak, jak kiedyś. A przynajmniej nie odbierał jako jawny atak na prywatność i potencjalną możliwość wbicia noża w plecy. Przyzwyczaił się, że nie wszyscy chcą go skrzywdzić, a kroki, jakie poczynił, były ogromne. Lekko, aczkolwiek blado się uśmiechnął, kiedy to wreszcie usiadł na własnych czterech literach, zastanawiając się nad tym wszystkim. Ostatnio przeszedł jednak do osoby, która nie ucieka i stara się jakoś skonfrontować, dlatego postanowił nie uciekać. Chciał porozmawiać i nie przyczyniać się do udowadniania, że to, czego nauczył się podczas terapii, poszło na marne. - Chyba trochę więcej... - pokręcił głową, zauważając to drobne kłamstewko, by następnie lekko, choć w zgaszony sposób, unieść kąciki ust do góry. Zmęczenie go momentami bardziej dopadało, a dzisiejszy dzień był nastawiony na nieszczęścia. Jak to będzie wyglądało? No cześć, koń był zazdrosny o innego konia i postanowił sprzedać mi kopa z półobrotu? Kiedy otrzymał bezalkoholowy napój i parę razy wykonał obrót szklanką, byleby patrzeć, jak trunek okala swą barwą ścianki naczynia, wziął głębszy wdech. Trudno jest ubrać w słowa te bardziej wrażliwe sfery własnego życia, dlatego musiał się trochę zastanowić nad tym, co powiedzieć i jak przekazać pewne rzeczy. Trapiło go to cholernie i nie zamierzał dusić w sobie tych wielu emocji, które nagromadziły się w ostatnim czasie. Lekko ścisnął palcami naczynie, jakoby miałoby mu to w odpowiedni sposób pomóc. Wtedy, gdy minęło trochę czasu - nie za dużo, choć zdawało się to ciągnąć w nieskończoność - otworzył usta i postanowił powiedzieć. - Co byś zrobiła, gdyby twoja najbliższa osoba, którą kochasz, straciła pamięć po części z twojej winy, nie wiadomo, kiedy ją odzyska i nie jesteś w stanie stłamsić tego uczucia, które was wcześniej łączyło? - rozpoczął, czując, jak gardło mu się ściska, co trochę odbiło się na końcowym wydźwięku tych słów. Musiał jednak kontynuować, by nakreślić własną sytuację i pokazać, z czym obecnie się zmaga. Poprosić o poradę, cokolwiek. W ramach swoistej przerwy przed kolejnym mówieniem wypił trochę napoju ze szklanki, by przepłukać przełyk, choć wcale nie było to proste, jak mogło mu się wcześniej zdawać. - W takiej... w takiej sytuacji właśnie się znalazłem. Powiedziałem, że nie będę od niej - tutaj na krótki moment przerwał, poprawiając słowo - niego, niczego oczekiwać, bo wiem, że presja społeczeństwa, by spełniał każdą swoją rolę perfekcyjnie, potrafi zeżreć od środka, ale... zresztą, już sam nie wiem. Po prostu nadal oczekuję i o ile wcześniej było mi łatwiej przez to przebrnąć, tak teraz coś we mnie pęka. Że to, co się przytrafiło, nie jest sprawiedliwe. Oczekuję, choć nie mogę oczekiwać. Zauważam pewne rzeczy, które są niezgodne i mnie to boli. - na obecny moment przerwał, by nie zalewać przyjaciółki nadmiarem informacji, kiedy to poprawił okulary i starał się jakkolwiek zająć ręce. Patrzenie w oczy było trudne, bo nie kłamał, a przedzierał się swoisty ból przez źrenice, które to oddawały w pełni to, co czuje. Nie było to sprawiedliwe, ale też - pewne rzeczy się nie zgadzały i to ciągłe peszenie się w jego towarzystwie zdawało się nie być do końca prawidłowe. Albo przynajmniej stosowne.
Podczas jednego z ostatnich jej spotkań z Felinusem, obiecała mu, że ten będzie mógł na nią liczyć w każdej sytuacji. Danego mu słowa zamierzała dotrzymać. Robin nie była osobą, która mówiła jedno, by potem czynić coś kompletnie innego. Uważała, że słowa mają znaczenie i nie powinno się ich rzucać na wiatr. Poza tym, skoro chciała odbudować swoją przyjaźń z Puchonem, musiała udowodnić, że jest tego warta. Dlatego więc bez zastanowienia pojawiła się w tym pubie. Skoro jej potrzebowała, zamierzała stawić się na wezwanie. Wspomóc go w sytuacji, jakkolwiek by się ona nie prezentowała. Dopplerówna nie miała problemu z tym, aby poświęcać się dla przyjaciół. Gotowa była zrobić dla nich wszystko, byle tylko nieść ukojenie nerwom czy nieodpowiednim myślom. Teraz, kiedy patrzyła na Felinusa wiedziała, że ten ewidentnie potrzebował jej pomocy. Dlatego bezdźwięcznie jeszcze raz pogratulowała samej sobie tego, że nie zignorowała chłopaka, tylko ruszyła z pomocą. Nieszczególnie przejęła się tym drobnym kłamstwem, które mu zaserwowała, nawet w momencie gdy ten bez najmniejszego nawet problemu je rozszyfrował. Posłała mu uśmiech, choć z pewnością nie kryło się tam zażenowanie czy jakakolwiek reakcja, która sugerowałaby, że dziewczyna żałuje swojego czynu. - Jakie to ma znacznie? - posłała retoryczne pytanie w eter i pokręciła głową. Po co czepiać się tak niewielkich szczegółów, skoro z pewnością mieli o wiele ważniejsze kwestie do omówienia. Mogła się założyć o wszystkie pieniądze w Gringocie, że faktycznie tak jest. Dawała mu czas i przestrzeń. Nie zamierzała naciskać świadoma faktu iż byłoby to najgorszym, co mogłaby względem niego uczynić. Testował jej cierpliwość do granic możliwości, jednak nie narzekała. Powoli sączyła zamówiony przez siebie trunek, jakby cisza w żaden sposób jej nie dotykała. Kiedy zaczął mówić, automatycznie podniosła na niego swój wzrok. Skupiła całą swoją uwagę na postaci Puchona, który siedział przed nią. Kiedy zadał jej to pytanie, nieco się skrzywiła, co było odruchem kompletnie bezwarunkowym.Chyba nikt nie był w stanie odpowiedzieć na to. Na pewno ona nie planowała wcześniej takiego rozwoju rozmowy. Odczekała jeszcze chwilę gotowa podjąć temat w jakikolwiek sposób, kiedy to Felinus zdecydował się mówić dalej. Nie przerywała mu, zamieniła się w idealnego słuchacza. Nieco zaskoczył ją fakt, że wspomniał o tym iż chodzi o mężczyznę, jednak nie dała po sobie nic poznać. W końcu jednak przyszedł czas na nią i na to, aby zaczęła mówić. Przełknęła jeszcze jeden łyk zamówionego napoju, nim się na to zdecydowała. - Tak naprawdę podejrzewam, że nikt nie wie, jakby się zachował w takiej sytuacji - przyznała rozbrajająco szczerze. Należało poruszyć temat od samego początku, więc to też zdecydowała się właśnie zrobić. Odchrząknęła, milczała chwilę w głowie kontemplując to wszystko. - Ten chłopak - nie do końca wiedziała, jak ubrać w słowa to, co chciała powiedzieć - jest dla Ciebie bardzo ważny, prawda?- zapytała, choć było to niepotrzebne. Zrozumiała to już w wypowiadanych przez niego wcześniej słowach. - Jest jakaś szansa na to, że wróci mu pamięć?- dodała po kilku sekundach, aby wiedzieć w jaki sposób w ogóle powinna zacząć rozważać przypadek, który trafił się jej przyjacielowi. O ile tamten chłopak, któremu przytrafiła się amnezja, kompletnie jej nie obchodził, tak o Felinusa zamierzała dbać.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Nie inaczej do obietnic podchodził Lowell. Jeżeli coś obiecał, to starał się to spełnić, wszak słowa, mimo iż nie są pisane i nie zawsze można o nich pamiętać, potrafią, będąc zignorowanymi, zaboleć jeszcze bardziej i jeszcze dosadniej. Potrafią wbić się z pełną siłą i udowodnić, że wcale nie są takie bezwartościowe, jak komuś mogłoby się wówczas wydawać. Poza tym, mimo wewnętrznej walki, którą prowadził - wszak nie chciał się zwalać na głowę innym - postanowił zrobić ten pierwszy krok i naprawdę poprosić o poradę. Przestać tłumić w sobie to, co od dawna wymagało jakiejkolwiek konsultacji nie tylko z terapeutą, ale także z innymi. To właśnie możliwość wygadania się z pewnych kwestii pozwala na spostrzeganie problemu w kompletnie inny, odmienny wręcz sposób. Rzucała w kompletnie innym kierunku światło, powodowała tak naprawdę zderzenie ze sobą dwóch światów - osoby, która tkwiła w tym od dłuższego czasu i pewna logika została zamazana poprzez emocje i uczucia, jak również osoby, która mogła spojrzeć na to wszystko bardziej chłodnym wzrokiem. Nie mógł tego w żaden sposób zakwestionować i wcale nie zamierzał, kiedy to siedział w pubie i był gotów do powiedzenia tego, co leżało mu na sercu od dłuższego czasu. Mimo iż nie chciał się skupiać w pełni tylko na sobie i na tym, co trapiło duszę, o tyle jednak nastał ten dzień i nie tyle musiał, co chciał powiedzieć pewne rzeczy, które naprawdę go zastanawiały. Felinus nie odpowiedział na słowa, które wypowiedziała Robin. Rzeczywiście, nie miało to żadnego znaczenia, a pytanie retoryczne skutecznie spowodowało, że więcej już tego nie ciągnął. Poczuł się gwałtownie wyjątkowo idiotycznie, aczkolwiek postanowił rzeczywiście na to nie odpowiadać. Po prostu wiedział, a też - lekki, słaby uśmiech pojawił się na jego twarzy, gdy mimowolnie objął dłońmi naczynie, w którym znajdował się napój. Jakby ten był ostoją stabilności, bramą do realnego świata, z której mógł skorzystać, gdy tylko nadejdzie mu na to ochota. Czy to poprzez spoglądanie w lekkie odbicie, które wynikało z prostych praw fizyki, czy jednak poprzez dotyk zimnej szklanki, który to zdawał się być bardziej... skrupulatny i sprowadzający na ziemię. Kontynuowanie mówienia było początkowo dość trudne, aczkolwiek jak rozpoczął - tak zamierzał dokończyć. Nie chciał przyczynić się do żadnych negatywnych emocji, więc starał się podchodzić do sprawy jak najbardziej racjonalnie, bez zbędnego bagażu uczuć, choć te ewidentnie przedostawały się przez czekoladowe tęczówki, które to okalały dookoła źrenicę i ograniczały dopływ światła. W lokalu nie było zbyt jasno, a promienie słoneczne aż nadto nie przedostawały się przez okna, w związku z czym momentami obserwowanie reakcji było znacznie trudniejsze. Mimo to nie bał się, że Robin go zrozumie i będzie chciała jakoś wesprzeć. To pierwszy raz w ogóle w ich znajomości, gdy postanowił się zwrócić o jakąkolwiek pomoc. Czy to poprzez słowne wsparcie, czy podsunięcie pomysłu na rozwiązanie problemu. Choć ten był bardziej skomplikowany, niż to z początku wyglądało. Brak rozmowy i odpowiedniej komunikacji bardzo mocno wpływał na jego samopoczucie w tym wszystkim, ale też - pod kopułą czaszki nie chciał naciskać i wiedział, że byłby kolejnym pretekstem do tego, by zamknąć się w sobie jeszcze bardziej. I tak już zbyt wiele otoczenie wymagało od Solberga, by ten mógł dorzucić własną cegiełkę. Zamartwiał się i nie wiedział, co zrobić, choć podejrzewał, że bez szczerej rozmowy nic nie zdoła powrócić do względnego porządku. To w sumie prawda - chciał powiedzieć, ale jedynie kiwnął głową niczym trochę zbity pies, bo w sumie przyznawanie się do własnych bolączek - czy to uczuciowych, czy to powiązanych z życiem prywatnym - nie szło mu obecnie za dobrze. Wewnętrzna bariera miała zamiar się uaktywnić, choć starał się przed tym samego siebie jakoś uchronić. Nie bez powodu zatem wcześniej kontynuował tę kwestię i koniec końców starał się chłonąć jak najwięcej ze słów Robin, raz po raz je analizując. Samemu wziął łyk napoju, co miało go w jakiś sposób ustabilizować. Przywrócić do realnego działania i świadomości, że nic mu obecnie nie grozi. Ani wbicie noża w plecy, ani wyśmianie. - Mhm. Jest. - najważniejszy, na co przytaknął na krótki moment odwracając wzrok, gdyż ten temat był dla niego ciężki, a też - mało kto wiedział o tym wszystkim. Musiał się jednak do tego przyzwyczaić, co robił dość powoli, ale widocznie. Wcześniej podchodził do związków w taki sposób, że ich kompletnie nie potrzebował. Teraz, kiedy zrozumiał, jak bardzo mu brakowało tego ciepła - mimo iż wcześniej nie miał okazji go zaznać - jak również jak łatwo pokochał drugą osobę, cierpiał. Po prostu gdzieś wewnątrz panowała dziwna pustka, jakoby przestrzeń, którą starał się wypełnić, ale nic nie zdołało stłamsić tego bólu, który powodował, że miał coraz więcej pytań, a odpowiedzi nadal nie mógł odnaleźć. - Nie wiem. Nie wiadomo, czy w ogóle wróci, ale... - zastanowił się na krótki moment, by potem odchrząknąć i lekko rozruszać bark, który nadal bolał. Denerwujące. - Nie wiem, ale zdaje mi się, że on coś ukrywa, ciągle dziwnie zachowuje się w moim towarzystwie i ogólnie... peszy. - nie wiedział, jak ubrać to w słowa, więc się trochę zaciął. - Wie o tym, co nas wcześniej łączyło i naprawdę, nie narzucam się ze swoim zachowaniem czy coś, aczkolwiek zawsze, gdy się spotykamy, to panuje dziwna atmosfera. Głównie z jego strony... - wzruszył ramionami, na co się skrzywił, bo kość nadal bolała po wizycie w Skrzydle Szpitalnym. - I nie chcę naciskać na rozmowę, ale czuję, że chyba nie będę miał wyjścia. - dodał trochę szeptem, wędrując wzrokiem w kierunku szklanki. Trochę nie miał siły spojrzeć w oczy Doppler, bojąc się, co może się w nich znajdować.
Rozmowa powoli wchodziła na coraz bardziej wrażliwe tematy. Przychodząc tutaj Robin kompletnie nie wiedziała, czego powinna się spodziewać, niemniej miała przypuszczenia, że to, co chce omówić z nią Felinus, do łatwych nie należało. Kiedy słuchała go dalej, coraz bardziej upewniała się w swoich przypuszczeniach. Nawet nie musiała słyszeć tego, co mówił, aby to wiedzieć. Chłopak ewidentnie wił się przed nią na krześle, czując niekomfortowo w swojej własnej skórze. Głowił nad tym, w jaki sposób ugryźć temat, który tak bardzo zaprzątał jego głowę. A ona nie naciskała. Skupiała się na nim, jednak wciąż pamiętała, że to jest jej przyjaciel z którego nie chce na siłę wyciągać informacji, byle tylko powiedział jej więcej. Miał powiedzieć dokładnie tyle, ile chciał, aby wiedziała. Ni mniej, ni więcej. Delikatnie skinęła głową, gdy potwierdził jej przypuszczenia odnośnie zażyłości relacji jaka połączyła go ze wspomnianym chłopakiem. Jednak jej mimika wciąż pozostawała niezmienną, gotowa do tego, aby przyswoić więcej wiedzy. Przesunęła swoją dłonią po blacie stolika, aby następnie ułożyć palce na wierzchu jego własnej dłoni. Nic więcej. Nie chciała zmuszać go do tego, aby wychodził z poza swojej strefy komfortu. Pozostawiała mu otwartą drogę ucieczki i nie zamierzała narzekać, gdyby zamierzał z niej skorzystać. Niemniej, pragnęła mu pokazać, że jest tutaj, gotowa do wysłuchania go i niesienia mu pomocy. Bez względu na to, jakiej od niej oczekiwał. Westchnęła cicho, słysząc kolejne jego słowa. Przymknęła na chwilę powieki, zastanawiając się nad tym, w jakie słowa powinna ubrać to, co zamierzała właśnie przekazać Felinusowi. A wcale nie miało to należeć do kategorii informacji łatwych. Musiała mu wytłumaczyć jak, w jej opinii, mógł czuć się ten chłopak. - Wyobraź sobie, że kompletnie zapominasz o tym, co nas łączyło, jakie mieliśmy relacje, że się przyjaźnimy do takiego czasu. I zanim cokolwiek powiesz, po prostu mnie wysłuchaj - musiała od razu zaznaczyć, że potrzebne jest tutaj naprawdę ogromna ilość zrozumienia i takową Felinus powinien się wykazać. - Ja w takiej sytuacji byłabym kompletnie zagubiona. Każdy sądziłby, że zachowam się tak, czy tak względem Ciebie, a ja nie wiedziałabym, co zrobię, bo formalnie rzecz biorąc, byłbyś dla mnie kompletnie obcą osobą. Mógłbyś mi opowiadać o różnych sytuacjach, które między nami miały miejsce, czy o różnych dziwnych miejscach, które mieliśmy sposobność razem odwiedzić, a ja za każdym razem zastanawiałabym się nad tym, ile spośród twoich słów jest prawdziwych. Zamilkła na dłuższą chwilę, dokładnie przyglądając się w tym czasie Felinusowi. Miała nadzieję wyłapać wszelkie zmiany w jego mimice, dowiedzieć się, co siedziało aktualnie pod kopułą. - Myślę, że on nie wie, co się z nim samym dzieje, a co dopiero jeśli chodzi o jakiekolwiek relacje międzyludzkie. Przecież zapomniał prawie wszystko Nie miała pojęcia, jak Puchon przyjmie jej słowa. Ale uważała, że są one konieczne, aby dokładniej zrozumieć sytuację. Skoro osoba dla niego bliska cierpiała na amnezję, to w dużym stopniu nie wiedziała o znacznej części informacji, które dla innych były nader oczywiste. Chyba czas to wyjaśnić.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Decyzja o rozmowie była dość ciężką decyzją. Obnażenie własnych blizn i konieczność pewnego zrzucenia z siebie ubrań, które skrzętnie ukrywały stan tkanek, nie było łatwe. Ludzki wstyd powodował, że początkowe próby były naprawdę trudne. Spoglądając zatem na Robin, gdy początkowo stukał nerwowo palcami o blat stolika, dziękował jej w duchu, że ta nie naciska. Nie zmusza, nie ciągnie za język. Że jest i chce wysłuchać - że nie zaczyna kręcić się dookoła, dopytując nadmiernie. Decydując za niego, w jakim kierunku to wszystko powinno pójść. Czasami zastanawiał się bardziej nad tym, czy zasługuje na jakąkolwiek przyjaźń, skoro samemu koniec końców nie pytał się o to, jak wygląda życie blondwłosej dziewczyny. Owszem, był obok, ale czy był równie godzien, by się dowiadywać o jej własnym życiu? Ostatnio miał wrażenie, że wiele znajomości stało się mniej zażyłych. Ludzie znikają raz po raz i przyzwyczajony był do tego, ale wiele z nich zdawało się pozostawiać charakterystyczną szpilkę. Bał się poniekąd, że niezależnie do tego, co zdoła zrobić, wielu odejdzie. Poprzez jego brak zainteresowania, niedopatrzenie, tudzież głupotę. Wspomnienia raz po raz zalewały jego umysł niczym jedna, ogromna fala. Ciągnąca pod wodę, zmuszająca do nabrania oddechu, tudzież wstrzymania go we własnych płucach. Wiele razy chciał prowadzić normalne, szczęśliwe życie, aczkolwiek nawet jeżeli coś się udawało, niezbyt długo to trwało. Bolało go to, ale od momentu, gdy zaczął korzystać z pomocy, a człowiek w jego oczach zyskał na braku podstępu i zwyczajnej, ludzkiej empatii, zrozumiał własne błędy. Chciał się zmienić. Doskonale pamiętał, jak wcześniej nie mówił o własnym, prywatnym życiu. Teraz był jednak zdruzgotany - czuł się tak, jakby był ciągnięty pod wodę, znikając z widoku kogokolwiek. Jedyne, co się obecnie znajdowało, to dłoń - gotowa chwycić gilotynę, byleby móc z powrotem zaczerpnąć świeżego powietrza. Bał się, owszem, opinia mogła być najróżniejsza, a jego zachowanie, tudzież decyzje mogły być samolubne. Inni wcześniej już kiwali przed nim palcem, grożąc. I pewne rzeczy się ziściły, udowadniając, iż podejście, jakie przejawiał do życia, doprowadziło do tego, z czym obecnie miał do czynienia. Utrata pamięci przez najbliższą osobę - gdyby jednak postanowił nie chwycić za alkohol i zająć się Maximilianem, zapewne do niczego by nie doszło. I mimo że tłumił doskonale tę myśl, jakoś nie potrafił nie odnieść wrażenia, że jednak cegiełkę od siebie dołożył. Udowodnił, że nie był zbyt wiele wart - w szczególności w tamtym czasie. Wsłuchał się w słowa, które wypuszczone zostały przez wargi należące do Doppler. Raz po raz je analizował, chłonął na spokojnie, momentami mocniej ściskając znajdującą się w jednej z dłoni szklanki. Naczynie pozostawało jednak w całości - była to prędzej próba stabilizacji własnych myśli i zrozumienia tego, jak często utykał w mętnych wodach znajdujących się między membranami umysłu zdań. Było znacznie lepiej niż przed marcem, ale i tak. Może z zewnątrz nie wydobywał z siebie już żadnego większego przerażenia, aczkolwiek serce biło znacznie szybciej i znacznie mocniej, w związku z czym wcale nie było tak prosto siedzieć w jednym miejscu. Być może powinien podchodzić do tego w inny sposób, ale nie potrafił. - Myślałem o tym. - odpowiedział zgodnie z prawdą. Wbrew pozorom poniekąd starał się wstawić samego siebie na miejsce, na którym znajdował się chłopak. Utrata wspomnień nie była niczym przyjemna i nawet nie musiał się dowiadywać tego na własnej skórze. Sam fakt tego, iż został w to poniekąd wrzucony nagle i bez spodziewania się jakkolwiek, bez możliwości przygotowania, przyczyniał się do stwierdzenia jednego faktu. Życie raz po raz pokazywało mu, iż nic nie jest kolorowe - a przynajmniej nie na tyle, by wszystko szło w idealnym kierunku. Wbrew pozorom podejrzewał, jak to jest czuć się w ciele, które może dla wszystkich innych pozostaje znajome, ale dla siebie samego... nie daje żadnej wskazówki. Mógł się mylić, nie czuł tego we własnym umyśle, ale nikt tak naprawdę nie wiedział, jak by się wówczas wtedy zachował. Wbrew pozorom nikt nie stawiał siebie samego w tak trudnym schemacie. Zazwyczaj nie było konieczności. Dlatego nie zamierzał negować słów należących do Robin, bo miała rację. Być może wraz z utratą wspomnień sam też, co prawda wypadkowo, przestał rozróżniać, co zaczyna czuć. Mimo wszystko i wbrew wszystkiemu Solberg pozostawał jedną z najważniejszych części jego życia ogółem, dlatego pustka, którą odczuwał w klatce piersiowej, nie pozostawała bez konkretnej przyczyny. - Sam też już nic nie wiem... - dodał, nie pesząc się dotyku dłoni dziewczyny. Wbrew pozorom potrzebował wsparcia. - Chciałem to wszystko poprowadzić w jakimś lepszym kierunku, a wszystko... zepsułem. - odpowiedziawszy smętniej, a czuć można było winę, która nie opuszczała jego tonu głosu. Tak, czuł się winny. Ponownie, uczucie to przedzierało się przez jego tkanki i nie dawało spokoju. A przynajmniej nie ten, który by potrzebował, w związku z czym nagle pojął, że cokolwiek, co by nie powiedział - nie zmieni biegu tego, co miało obecnie miejsce. Obarczanie się dodatkowym ciężarem mogło go złamać i z czasem, gdy rozumiał, jak działa jego własna psychika, być może nie był w stanie stłumić w pełni uczucia, ale na pewno był w stanie nakierować myślenie na jakieś bardziej odpowiednie tory. Nie zawsze, ale czasami jednak się udawało. - Przepraszam, nie powinienem cię w to wciągać. - skierował wzrok na rękę należącą do Robin, jakoby nie mogąc teraz patrzeć w jej ciemne obrączki źrenic. Bał się naprawdę wielu rzeczy. Może nie do końca ją w to wciągnął, ale na pewno zmusił do wysłuchania czegoś, czego i tak nie zmieni. Może było mu lżej na duszy, może po prostu potrzebował się wygadać. Niemniej jednak ten, kto go znał bardziej, doskonale wiedział, że czekoladowe tęczówki kryją za swoją barykadą znacznie więcej, niż ktokolwiek mógłby się tego spodziewać.