Przed Wrzeszcząca Chata znajduje się stara ławeczka, której stan pozostawia wiele do życzenia. Zapuszcza się tu niewielka ilość osób i właśnie z tego powodu jest to najlepsze miejsce, by odpocząć od wiecznego tłumu i posiedzieć w kompletnej ciszy, którą przerywa jedynie skrzypienie strych drzew rosnących w pobliżu. W okresie letnim Wrzeszcząca Chata i jej okolice cieszą się trochę większą popularnością, jednak w chłodniejsze dni nie uświadczysz tu towarzystwa. O ile oczywiście sam go nie przyprowadzisz!
Autor
Wiadomość
Loulou Moreau
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : francuski akcent, burza loków, ciemniejsza karnacja
Po tym zdarzeniu na pewno dwie myśli pozostaną w głowie dziewczyny. Pierwsza to żal, że nie ma w sobie krwii wili, której urok w tej chwili zdecydowanie byłby przydatny. Druga to, że musi w końcu zacząć szukać więcej informacji dotyczących hipnozy, bo jeśli jeszcze kiedyś znajdzie się w podobnej sytuacji, będzie mieć nieznaczną przewagę. Pewnie błędem była próba odsunięcia różdżki mężczyzny od jego dłoni, ale własnie takiej reakcji się obawiała. Czy, gdyby zostawiła wszystko na miejscu, nie doszłoby do czegoś takiego? Teraz się o tym nie dowiedzą. Wszystko czuło się strasznie szybko, a dziewczyna jedynie, o czym myślała, to dlaczego właściwie postanowiła mu pomóc. Trzeba było iść dalej. W chwili, w której mężczyzna szarpnął za swoją broń i dostawiał jej go gardła, spróbowała rzucić niewerbalnie protego, nie będąc pewną tego, co zamierza zrobić, a ona miała w planach wakacyjny wyjazd. Ot, chciała przeżyć. -Profesor Cortez, nie - próbowała krzyknąć do kobiety, wyciągając wolną dłoń w jej stronę w geście zatrzymania jej, choć podejrzewała, że ta jej nie posłucha. Sama wbijała swoje ciemne spojrzenie w mężczyznę z nieznacznym, czającym się w kąciku ust uśmiechem. Jakby prosiła go o zadanie bólu, choć chciałaby wiedzieć jakiego zaklęcia użyje. A może rozpozna je sama po efektach? Byle nie rzucał avady. - [b]Piękne podziękowanie za odczarowanie z kamienia[b] - próbowała jeszcze rzucić, nieco wyzywającym tonem, po francusku, w kierunku mężczyzny. Zdecydowanie nie mogła powiedzieć, że w Anglii jest nudno.
Proszę, aby Beatrix rzuciła jednorazowo kością 1k6 i wówczas proszę zapoznać się z odpowiednim scenariuszem.
Scenariusz przy rzucie parzystym przez Beatrix Cortez:
Spoiler:
Parzysta - zdążyłaś rzucić zaklęcie rozbrajające (i go rozbroiłaś) zanim mężczyzna wypowiedział inkantację zaklęcia mającego skrzywdzić dziewczynę.
Przy tym wyniku efekt dla Loulou:
Poczułaś jak różdżka mężczyzny wypala coś na skórze Twojej szyi (nie było to zaklęcie, po prostu zachowanie różdżki naładowanej negatywnymi emocjami mężczyzny). Czujesz swąd palonej skóry i ból. Uwalniasz się sprzed czarodzieja (bowiem w tym momencie rzucasz piękne zaklęcie ochronne), Beatrix go w tym momencie rozbraja - został tym samym zaklęciami odpychnięty na dwa metry, ale masz na szyi niewielkie (wielkości kciuka) poparzenie drugiego stopnia. Trochę boli, po wyleczeniu (1 porcja eliksiru łagodzącego + najlepiej 1 porcja wiggenowego/odpowiednie zaklęcie lecznicze) zostanie na Twojej skórze blizna. Jeśli będziesz ją regularnie namaczać w wywarze ze szczuroszczeta to blizna zniknie w połowie wakacji).
Mężczyzna został odsunięty i rozbrojony. Widząc to podniósł ręce w górę i uśmiechnął się szeroko. - Ale po co nerwy, pani? Po co? Ja idę tam, ty pani idziesz tam. I nie ma kłopot. - zmienił ton na niemalże służalczy. Nogi mu się trzęsą, jest blady i osłabiony. Jeśli rzucacie zaklęcie (nie musicie z nim walczyć, bo Was nie atakuje z wiadomych powodów) to zyskujecie +1 do rzutu kością.
1,2 - Zaklęcie chybiło. 3 - zaklęcie trafiło, ale ma osłabione działanie. 4,5,6 - zaklęcie trafiło tam, gdzie miało.
__________________________________________________________ Scenariusz przy rzucie Nieparzystym przez Beatrix Cortez:
Spoiler:
Nieparzysta- Beatrix, zaklęcie chybiło.
Po tym wyniku efekt dla Lou:
Mężczyzna widząc ruch Beatrix rzucił się całym ciałem na Ciebie, przygniótł Cię swoim ciałem do chodnika (tym samym uniknął ataku nauczycielki). Twoje zaklęcie ochronne miało problem ze zmaterializowaniem się - coś wyczarowałaś, sądząc po syku mężczyzny chyba wypaliłaś mu gdzieś w skórze dziurę?, ale nie zdołałaś go od siebie odepchnąć. Nie odpowiadał na Twoje słowa, chyba nie miał na to podzielnej uwagi.Wcisnął kraniec swojej różdżki w kierunku Twojej szyi i słyszałaś obok ucha nieznaną Ci inkantację. Czujesz jego cuchnący oddech na twarzy, a po chwili ból przecinanej skóry. Otrzymujesz ranę średnią umiejscowioną na boku szyi, poniżej ucha. Na szczęście nie naruszyło tętnicy. Mimo wszystko polała się krew, cieknie po skórze, między palcami, boli. Potrzebujesz natychmiast zatamować krwawienie i najlepiej wypić 1 porcję eliksiru wiggenowego (albo odpowiednia kombinacja zaklęć uzdrawiających).
Loulou - jesteś przygnieciona mężczyzną, ale masz różdżkę. Masz średnią ranę, a więc Twoja próba uwolnienia się (czy fizycznie czy zaklęciem) otrzymuje -1 do liczby oczek.
Spoiler:
1,2,3 - nie dajesz rady go z siebie zepchnąć/uwolnić się. Za bardzo boli, on jest za silny? 4,5,6- zraniłaś go, jeśli używasz zaklęcia/ spychasz go z siebie, jeśli działasz fizycznie. Nie leży na Tobie ale jesteście bardzo blisko siebie, a więc poniższe kostki dla Beatrix dalej obowiązują.
Beatrix - mężczyzna przygniata Loulou. Możesz coś zrobić, działać, ale rzucasz kostką na to czy zaklęcie trafi mężczyznę czy dziewczynę. Dostajesz prawo do 1 przerzutu kości, ale wówczas liczy się drugi wynik.
Spoiler:
1 - zaklęcie trafia Loulou z pełną mocą. 2- zaklęcie trafia w chodnik, mężczyzna się w ostatniej chwili odsunął. 3 - zaklęcie trafia w oboje czarodziejów, ale ma słabsze działanie. 4,5 - zaklęcie trafiło mężczyznę celnie, ale ten dalej trzyma różdżkę w ręku. 6 - nie dość, że zaklęcie trafiło to możesz rzucić od razu następne i masz pewność, że zadziała.
Jeśli dojdzie do tego scenariusza ( i wynik kości będzie mieć 1,2 lub 3) Beatrix i mężczyzna będą się pojedynkować. Zanim do tego dojdzie napiszę post z zasadami.
Najpierw niech post napisze Beatrix, potem Loulou.
Wszystko to działo się naprawdę szybko. Beatrix była jak najbardziej pewna tego co robi, więc nie widziała opcji by jej zaklęcie rozbrajające nie zadziałało. Była zwykle zbyt pewną siebie, ale to nie wytrącało jej nigdy z równowagi. Nie dosłyszała słów dziewczyny, gdy ta jej mówiła "nie" , praktycznie nie myślała w danym momencie o niczym tylko o tym, by zaklęcie wytrąciło mu z ręki różdżkę i by tym samym nikomu nie mógł zrobić nią krzywdy. Od razu zgarnęła ją i trzymała w ręku. Miała ogromną ochotę po prostu ją złamać, ale jeszcze tego nie zrobiła. -Idiota, ocaliłyśmy ci życie, należałoby okazać krztę wdzięczności- powiedziała, a raczej wysyczała przez zęby, prawie niczym wąż. Cud, że w tego gada się w danym momencie nie przemieniła. Wyglądała naprawdę groźnie więc nic dziwnego, że ten nabrał pokory, gdy już nie miał czym się bronić. Ona nie zamierzała mu oddać jego broni, niech zapomni. Jeżeli coś się stało dziewczynie, od razu po tej akcji jej pomoże. Była nieletnia, więc w tym momencie jako osoba dorosła czuła się za uczennicę odpowiedzialna.
Loulou Moreau
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : francuski akcent, burza loków, ciemniejsza karnacja
Trudno powiedzieć co pierwsze dotarło do jej świadomości. Odczuwany na szyi ból, czy zapach palonej skóry. Podejrzewała, że nie rzucił jeszcze zaklęcia, gdyż nic więcej się nie działo, choć samo to, że została przypalona jego różdżką, sprawiło, że jej ciemne spojrzenie, do tej pory starające się zachować łagodność i spokój, zapłonęło wściekłością i chęcią zemsty. Szczęśliwie zaklęcie ochronne zadziałało, a ona sama mogła się nieco odsunąć. Tyle dobrego. Dodatkowo profesor rozbroiła nieznajomego, odpychając tym samym od niej. Podniosła się, stając prosto w pozie, która jasno wskazywała, że jest wściekła i skłonna do walki, choćby wręcz, a tu siły jej nie brakowało, biorąc pod uwagę treningi pałkarskie, czy ostatnie ćwiczenia boksu. Za to, że pozwolił sobie na brak koncentracji i przypalenie jej skóry, miała ochotę patrzeć, jak zwija się z bólu na ziemi. Teraz miała nieznaczną przewagę, bowiem mężczyzna nie miał broni, ale niestety obok obecna była profesor. Gdyby przy niej rzuciła jakimś zaklęciem, mogłoby się to skończyć gorzej niż tylko z nadpalonym fragmentem skóry. Uniosła wolną dłoń do szyi, zaciskając zęby i wstrzymując oddech, gdy rana zapiekła. Ból, bólem, ale blizna... - Nie ma problemu? Rzucasz się na ludzi i atakujesz, bo ci pomogli, a potem nie ma problemu? - wysyczała, nie próbując wracać do języka angielskiego, zbyt wściekła, żeby zwrócić uwagę na to, iż używa ojczystego języka. No dobrze, może jej próba odsunięcia jego różdżki z zasięgu jego dłoni była błędem, ale wciąż uważała, że zareagował zbyt gwałtownie, a to sprowadzało się do pytań, czy może on nie stoi za atakiem na Ministra? Z całą pewnością miał coś na sumieniu. Tego była pewna.
Nie wyglądał już na wystraszonego. On po prostu został rozbrojony i żeby ratować swoją skórę postanowił jednak próbować się dogadać. Zmrużył oczy i spoglądał na Was podejrzliwie. Rozumiał doskonale oba języki, choć angielski łamał. - Życie? Och, droga pani, nie życie, a nogi! - zaśmiał się, trochę nerwowo, ale mimo wszystko poczuł się w obowiązku doprecyzować slowa. Zerknął na Lou. - Nakłoń ją do oddania mi różdżki a się sowicie odwdzięczę. - dodał w języku francuskim i skinął brodą w kierunku stojącej nieopodal kobiety. Nie wydawał się zbytnio przejęty raną Lou. - Za nogi nagroda, nagroda. Tak, duża nagroda. I potem ja tam, wy tam, nic się nie działo, abssssoluuutnie nic! - wciąż miał uniesione ręce w górę ale rozglądał się przy tym ukradkiem po okolicy. Nie planował żadnych gwałtownych ruchów skoro był w sporej mniejszości. - Nie jest tu bezpiecznie. Lepiej się pośpiesz, młoda. Bo jeszcze wpadniecie na kogoś gorszego niż ja. Właśnie tu… szybko!! - a mówił poważnie. Śmiertelnie poważnie i wyglądał teraz tak jakby marzył o opuszczeniu tego miejsca jak najszybciej. Raczej nie wyglądał na skłonnego do kłamstwa... ale zależało mu na swojej różdżce.
______________________
Loulou Moreau
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : francuski akcent, burza loków, ciemniejsza karnacja
Bezczelny, arogancki idiota! Nie wiedziała, co ją bardziej w nim w tej chwili zirytowało. Fakt, że zupełnie nie przejmował się tym, co przed chwilą gotów był zrobić, czy nagła rozmowa o jakimś nagrodzeniu. Miała gdzieś to, czym chciał im podziękować. W końcu co mógł mieć? Galeona? - A co niby możesz dać? Czy ty słyszysz sam siebie? - warknęła, zaciskając mocniej dłoń na różdżce. A może jednak potraktować go zaklęciem? Tak dla wprawy, dla zapamiętania, że nie należy reagować agresją po okazanej pomocy? Coś jednak nie dawało jej spokoju, a niewiele później mężczyzna wyglądał tak, jakby widział ducha. Spojrzała na profesor Cortez, zezując co chwilę na nieznajomego. - Jeśli wierzyć temu co mówi, nie jest tu niebezpiecznie i byłoby dobrze stąd iść... Prosi jeszcze tylko o swoją różdżkę. Czy mogłaby ją pani mu oddać? Myślę, że nie będzie próbować nas jeszcze atakować - odezwała się spokojnie w stronę kobiety, spoglądając wściekle co jakąś chwile w kierunku mężczyzny. Nie ufała mu, ale czuła dreszcze na plecach, jak zwykle, gdy podejmowała jakieś ryzyko. Teraz nie była pewna, czy owo przeczucie miało coś wspólnego z oddaniem mu różdżki, czy rzeczywiście coś się dzieje. Zastanawiała się, kim mężczyzna jest, ale nie miała ochoty o to pytać. Przez dyskomfort, jaki sprawiała rana, miała ochotę wrócić już do zamku i poszukać czyjejś pomocy, może iść po prostu do skrzydła szpitalnego. Albo pójść do sklepu z eliksirami i od razu zażyć odpowiednie porcje leczniczych wywarów. Z pewnością mogliby jej w tym pomóc pracownicy, więc nie musiałaby niepokoić profesor Whitehorn.
Beatrix nie wiedziała o tym co myśleć, ale miała wrażenie, że człowiek bełkocze od rzeczy i powie w tym momencie wszystko, aby tylko im się przypodobał. Nie miała zamiaru oddawać mu różdżki, niech zdobędzie nową, albo ucieka na własnych nogach. Jej syn dawno by go potraktował ponownie złowrogim zaklęciem, ale ona mając obok siebie uczennicę, nie mogła tego zrobić choćby chciała. Słowa uczennicy jednak i jej obecność sprawiły, że odrobinę złagodniała. Nic nie rozumiała ze słów, które mówił po francusku, ale nie pytała dziewczyny, ani nie prosiła o tłumaczenie. Na jej prośbę jednak, podała różdżkę mężczyzny do jej rąk. -Chętnie bym ją złamała,ale rób jak uważasz, moja droga- powiedziała pewnym siebie tonem, po czym odsunęła się lekko od niej . Świdrowała tym swoim ponurym, oschłym spojrzeniem mężczyznę. Chciała go nastraszyć, chciała, żeby się jej bał i tego co może mu zrobić. -Pilnuję cię! Zrób krok w złym kierunku, a wrócisz do dawnej formy i nikt ci nie pomoże- syknęła do niego, ani na moment nie mrugając nawet przy tym. Im szybciej załatwią jednak sprawę tym szybciej ona będzie w stanie pomóc dziewczynie w jej bólu. Z tyłu głowy nadal jednak miała zakodowane, że takim ludziom się nie ufa i ona w życiu gdyby byli sam na sam nie oddałaby mu różdżki dobrowolnie. Wystarczyłaby chwila, żeby rzucił avadę w momencie odzyskania różdżki, a trupa by już nie ożywiła w żaden sposób.
Wykrzywił się przy słowach Beatrix, ale zachowywał bierną postawę, choć non stop jego wzrok rozbiegał się na prawo i lewo. Wyglądał na naprawdę porażonego perspektywą pozostania w tym miejscu dłużej niż konieczne. Ręce non stop trzymał w górze, trzęsły się, oddychał już ciężej. Zadrżał, gdy zasugerowano złamanie różdżki. - Po co nerw, pani. Złość szkodzi piękności. To tylko nieporozumienie, pani. Drobne nieporozumienia. - odezwał się do Beatrix, którą uważał za większe zagrożenie. Nie patrzył jej w oczy, wolał zająć się trzymaniem czujności w tym miejscu. Najwyraźniej wiedział coś, czego Wy nie. - Ja wyjmę nagrodę. Teraz, tu. Mam coś dla pani i pani. - wszystko miało być załatwione polubownie. - Powoli wyjmę. Mam przy sobie. Pani widzieć moje ręce. - wyglądał całkiem przekonywująco. Opuściła go wola walki, był zmęczony, blady, gdzieniegdzie poraniony, a jeszcze i nogi mu się trzęsły. Ostrożne, tak byście obie widziały co robi wyciągnął z kieszeni dwie sakiewki. Położył je na chodniku obok siebie, wszak nie zrobi ani kroku skoro jest w mniejszości. - Nagroda za nogi dla pani i pani. Uniżenie proszę o różdżkę i już mnie nie ma… jakbym nie istniał. - zaśmiał się nerwowo? Kropla potu spływała po jego skroni. Zerknął na ciemnowłosą dziewczynę. - Ta mniejsza sakiewka jest dla ciebie. W środku jest coś niewidzialnego, bo nie powinno być dla wszystkich oczu. Daj mi różdżkę. Nie chcę tu dłużej być bo ta obok zaraz mnie zabije wzrokiem, a chce mi się żyć. - wyciągnął rękę w Twoją stronę chcąc odzyskać swoją broń. Przełknął głośno ślinę, denerwował się i już trudno było stwierdzić czy od wzroku Beatrix czy z powodu wrzeszczącej chaty za Waszymi plecami.
______________________
Loulou Moreau
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : francuski akcent, burza loków, ciemniejsza karnacja
No proszę, więc to ona miała dać różdżkę mężczyźnie? W porządku, można powiedzieć, że się do siebie zbliżyli i nawet ją oznaczył, ale ani z tego zabawy, ani przyjemnych wspomnień, a teraz jeszcze to ona miała do niego podejść i mu oddać różdżkę, ryzykując ponowne bycie zakładnikiem? Cichy głos znowu zaśmiał się w jej głowie a co, boisz się? Znowu robiła coś głupiego, czego nie powinna, biorąc pod uwagę okoliczności. Dlaczego profesor dawała jej do ręki różdżkę i jej zostawiała decyzję? Odebrała jego różdżkę, której wyraźnie nie podobało się przebywanie w jej ręce. Zastanawiała się, czy powinna nią rzucić i ryzykować zniszczenie, czy podejść bliżej i po prostu podać. Drgnęła, gdy mężczyzna zaczął mówić o wyjęciu czegoś. Zaczęła podejrzewać, że jest przemytnikiem, któremu coś nie wyszło ze wspólnikiem, albo kupcem. Spojrzała na sakiewki, aby zaraz unieść pytająco jedną brew. -Wystarczyłoby zwykłe "dziękuję". Czego się boisz? - spytała, podchodząc bliżej mężczyzny, ale zatrzymała się w odległości odrobinę większej niż wyciągnięcie ręki. Jego różdżkę włożyła do kieszeni. Spróbowała rzucić carpe retractum celując w mniejszą sakiewkę, aby złapać ją w locie i schować do drugiej kieszeni. Nie zamierzała otwierać jej teraz, w obecności wszystkich. Jeśli rzeczywiście coś tam było, chciała spojrzeć do tego sama. Po złapaniu sakiewki ponownie wycelowałaby w niego różdżką. - Nie próbuj rzucać we mnie zaklęć, bo nie tylko ona cie skrzywdzi - odezwała się jeszcze, a jej ciemne spojrzenie na moment znowu z ciekawości przeszło płynnie w czystą wściekłość. Rana wciąż piekła, doprowadzając ją do irytacji. Wyjęła różdżkę mężczyzny i trzymając ją lewą ręką za rączkę, podała ją mężczyźnie, oddalając się od razu od niego.
Beatrix mogła sama mu podać różdżkę, ale wiedziała, że gdyby tylko nagle zaatakował to wtedy uczennica mogłaby niekoniecznie jej w pełni pomóc. Mimo wszystko po dzisiejszej sytuacji, chyba podwyższy jej ocenę z Obrony Przed Czarną Magią jeżeli otrzymała zbyt niski stopień na koniec. Nastolatka na to zasługiwała, choćby za sam fakt, jak sobie poradziła tutaj w obecnej sytuacji stresowej. To właśnie takiego życia chciała ich uczyć w szkole. Co z tego, że w szkole nikt im nie zrobi krzywdy, jak wystarczy opuścić jej mury i już oberwać zaklęciem, którego nie obronimy. Uczniowie powinni znać każde zaklęcia, a do pewnego roku nauki nie wiedzieli nawet, że pewne zaklęcia istnieją. To powodowało, że byli tylko poza murami zamku bliżej śmierci niż mogliby być. Beatrix jakby odrobinę spotulniała, jednakże nadal i pozbyła się czarnego kaptura z głowy. Czarne włosy opadały kaskadą od prawej strony jej szyi zasłaniając ucho. Kiedyś często bywała na Nokturnie, teraz odrobinę rzadziej. Rzuciła proste zaklęcie accio w kierunku sakiewki, niewerbalnie żeby ją do siebie przyciągnąć, po czym szybko schowała ją w kieszeni płaszcza. Później zobaczy co jest w środku. -Czy to wszystko ma związek z zabiciem Ministra Magii? - zapytała wprost. Nie lubiła owijać bowiem w bawełnę i bawić się w domysły. Jeżeli tutaj nie było bezpiecznie, musiała też poinformować o tym dyrektora szkoły, by w razie czego ograniczyć uczniom pobyt w Hogsmeade, chociaż o późnych porach, albo w przyszłości zapobiec nieszczęściu.
Poruszył palcami jednej dłoni jakby w geście zniecierpliwienia. Nie odpowiedział na pytanie Lou, najwyraźniej było zbyt prywatne. - Ministerstwo jest słabe, pani. - zerknął na Cortez uznawszy, że odpowiadanie jej będzie bezpieczniejsze. Macie sakiewki w dłoniach, Cortez znacznie cięższą, a u Lou wydaje się, jakby w środku nic nie było. - Teraz się dopiero będą dziać kłopoty. Czyści mają przechlapane. - wzdrygnął się. - Pokaże. - podwinął nogawkę lewej nogi i odsłonił okropną szpetną bliznę po poparzeniu trzeciego stopnia. Ta noga nie była sprawna. Była dziwnie wykrzywiona, choć w spodniach nie było to widać. - Dostałem to za wyższą krew. Cortezowie, strzeżcie się i wy. Szlamy atakują. - znowu się wzdrygnął jakby istotnie wiązały się z tym okropne wspomnienia. Skierował zielone ślepia na Lou. - Podoba mi się twoja buńczuczność. - odebrał różdżkę z ogromną ulgą. - Lepiej ją zachowaj do obrony własnej, młoda. I mówił ci ktoś, że jesteś wariatką? - uniósł brwi i ukłonił się Wam obu nisko. - Panie pozwolą… - wyciągnął jedną rękę na bok, cofnął się o jeden krok, drugi, trzeci i nagle znikąd w chodnik między Wami został rzucony proszek natychmiastowej ciemności. Ciemna chmara zasłoniła całkowicie widoczność, wkradała się w gardło, drapiąc je boleśnie, dostała się do oczu, wyciskając z nich łzy. Do Waszych uszu dobiegł śmiech i trzask deportacji. Chmura zniknie za kilka minut i zostaniecie tu same.
______________________________________ Loulou - masz na szyi niewielkie poparzenie drugiego stopnia. Boli, piecze, wymaga pomocy inaczej może wydać się zakażenie. Oczy pieką, gardło boli od proszku natychmiastowej ciemności. Mężczyzna w zamian za puszczenie wolno ofiarował Ci w sakiewce taśmę obłudy. Otrzymasz je do kuferka. . Możesz później przypomnieć sobie, że widziałaś taką samą taśmę na jego nadgarstku. Czyżby ten strach, obawy były kłamstwem? Taśma jest niewidzialna, jej ciężar został zlikwidowany i przez to nie czuć, żeby było coś w sakiewce. Biorąc ją do ręki czujesz jej kształt. Najpierw ją odczaruj.
Beatrix- proszek wybuchł blisko Ciebie, a więc do końca dnia będzie Cię męczyć uporczywy kaszel. Uniemożliwi on ci rzucanie zaklęć werbalnych. Mężczyzna w zamian za puszczenie wolno ofiarował Ci dwie sztuki kamyków ukrycia. Otrzymasz je do kuferka. Kamyki są brudne od zaschniętej krwi. Dopóki ich pieczołowicie nie wyczyścisz mogą kiepsko działać. Najlepiej namoczyć je w wodzie. Ponadto napisz list na pocztę Czarodziejowej Duszy, w którym odwołasz przyzwanie wsparcia z Ministerstwa.
Jeśli kiedykolwiek będziecie chciały go jeszcze spotkać, dajcie mi znać.
Dziękuję za udział w wątku. Możecie grać dalej, nie będzie więcej moich postów.
Beatrix nie dowierzała temu co usłyszała i co ten jej pokazał. Czyżby wszystko miało teraz pójść całkowicie w drugą stronę i teraz w końcu szlamy dojdą do głosu? To było irracjonalne i nie do pomyślenia. Będzie musiała coś z tym zrobić. Uczniowie czystokrwiści będą bardzo zagrożeni w obecnej sytuacji, bo oni dorośli sobie jakoś poradzą. Poradzili sobie za czasów Czarnego Pana i teraz dadzą radę. -Za czasów Czarnego Pana świetnie sobie Cortezowie radzili, teraz też dadzą radę. Szlamy nigdy nie dojdą do pełnej władzy. Dziękuję jednak za informację. Są bardzo przydatne- podziękowała mu, już odrobinę wdzięczniejszym głosem. Zdjęła nawet z głowy kaptur. Dopiero po chwili jakby zrozumiała. -Skąd wiesz kim jestem? - było już jednak za późno, bo ten ktoś zniknął stąd. Sakiewkę otworzy dopiero jak opuści pospiesznie to miejsce. Czuła się dziwnie wiedząc prawdopodobnie o czymś o czym nie wie jeszcze żaden z nauczycieli w Hogwarcie. Nastała ciemność, a potem zaczęła się dusić niemiłosiernie. Kaszel nie mógł ustać, jednakże w międzyczasie gdy miała chwile przerwy zdołała w momencie kiedy znów widziała się z Lou, podać jej jedną fiolkę(3 porcje) z lekarstwem. -Moja droga, to eliksir wiggenowy, pomoże ci, skorzystaj. Noszę przy sobie zawsze kilka różnych fiolek w razie dziwnych sytuacji- oznajmiła spokojnym tonem, po chwili znów zanosząc się kaszlem. Cholera! Że też akurat ją musiało to spotkać. -Muszę odwołać Ministerstwo Magii i poinformować kilka osób o tym incydencie- powiedziała po czym dodała - poradzisz sobie prawda? Proponuję byśmy w obecnej sytuacji wróciły razem do zamku - oznajmiła pewnym siebie tonem, po czym znów zajęła się kaszlem.
Ostatnio zmieniony przez Beatrix Cortez dnia Nie Lip 05 2020, 20:43, w całości zmieniany 2 razy
@Beatrix Cortez - nie możesz podarować komuś eliksiru wiggenowego (ani go użyć) jeśli nie posiadasz go w kuferku.
Proszę o edycję powyższego posta bądź dokonanie zakupu, uiszczania opłaty i wpisie w odpowiednim temacie tego, że przekazujesz eliksir Loulou z uwzględnieniem ile porcji chcesz podarować. Jeden eliksir wiggenowy to 3 porcje.
______________________
Loulou Moreau
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : francuski akcent, burza loków, ciemniejsza karnacja
W tej chwili wszystko zaczęło się mieszać w głowie Lou. Wychowywano ją w dwojaki sposób. Rodzice wmawiali, że czystość krwi nie ma znaczenia, a znajoomść z mugolami nie jest hańbą. Z kolei babcia w kółko powtarzała jej, że ma pamiętać, że jest czystej krwi, bo jest Moreau, że ma nie pozwalać innym wmawiać sobie, że jest inaczej. Oczywiście nauka w szkole zrobiła swoje, w efekcie czego Lou czuła się na rozdrożu. Gdyby ktoś ją spytał, powiedziałaby, że jest czystej krwi, ale nie pozwalała nikomu przy sobie obrażać innych ze względu na pochodzenie. Teraz nie była pewna, co ma o wszystkim sądzić. Nie podobało jej się, że sugerowano, jakoby "szlamy" i ci mniej czyści z pochodzenia, mieli czychać na czystokrwistych, ale słowa profesor Cortez również zniechęcały dziewczynę. Spojrzenie jednak pociemniało jej, gdy tylko nieznajomy nazwał ją wariatką. Może i zdrowy rozsądek podpowiadał jej, że nie powinna wchodzić z nim w dyskusję, ale kusiło ją powiedzieć mu, żeby uważał, kogo tak nazywa. Mimo to wycofała się powoli w stronę profesor, ostatni raz lustrując mężczyznę spojrzeniem, rejestrując opaskę na jego nadgarstku. Może zapamiętałaby więcej, gdyby nie nagle rzucony proszek całkowitej ciemności. Oczy piekły, gardło drapało, wywołując gwałtowny napad kaszlu. Przez ułamek sekundy obawiała się ataku, ale z drugiej strony, w takiej ciemności nawet oprawca nie widziałby nic. Usłyszała jego śmiech i trzask deportacji, więc teoretycznie mogły odetchnąć ze spokojem. Gdyby nie piekąca na szyi rana, a także niewygoda związana z proszkiem. Spojrzała na Cortez, gdy ta wyciągała w jej stronę dłoń z eliksirem. Nie miała powodu, żeby jej nie ufać, gdyby nie słowa o szlamach. Mimo to nie podejrzewała, aby chciała jej zaszkodzić. Odebrała eliksir, od razu wypijając jedną porcję, aby w jakiś sposób podleczyć poparzenie. - Tak, poradzę sobie - odpowiedziała zachrypłym od kaszlu głosem, sama swojego nie rozpoznając. Nie oponowała przed wspólnym powrotem do zamku, gdzie jednak, zamiast iść do skrzydła szpitalnego, udała się od razu do dormitorium, wychodząc z założenia, że eliksir wystarczy.
/zt x2
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Ponowne nauczanie - czemu się sobie nie dziwił, że chce tym samym nauczyć się każdego możliwego zaklęcia, ażeby mieć pewność, iż w razie zagrożenia w jakiś sposób będzie w stanie uniknąć potencjalnych obrażeń? Raz po raz widział przyczyny w samym sobie i chciał tym samym się podszkolić, dlatego nie bez powodu się zgodził na kolejne nauczanie Percivala, który równie porządnie cisnął w zaklęcia ofensywne i defensywne, co go niezmiernie cieszyło. Czasem Lowellowi zdawało się, że jednak mało osób stara się nauczyć na własną rękę czarów, w związku z czym motywowało go to jeszcze mocniej do brania udziału w takich przedsięwzięciach. Ten miesiąc był tym samym dla niego okazją do zwiększenia własnych możliwości, a im więcej trenował - zarówno magicznie, jak i fizycznie - rzucanie poszczególnych inkantacji szło mu znacznie lepiej. Chciał się stać lepszy, choć wiedział, że zbyt mocne napieranie na samego siebie... może przynieść całkowicie odwrotny skutek. Miejsce do nauki było dość specyficzne, ale tym samym odosobnione. Dzięki temu mógł tym samym przynieść manekina, na którym to potencjalnie mógł zacząć kolejny trening. Rozgrzewka zawsze była ważna w przypadku nauczania się kolejnych zaklęć (bądź nauczania innych ludzi), w związku z czym nie bez powodu Felinus zaczął tym samym z uwagą ćwiczyć kolejne zaklęcia. Większość z nich miał opanowywanych w dość stabilny sposób, w związku z czym mógł tym samym przekazywać wiedzę dalej. A ta - dopóki ma czas i chęci - jest tym, co może się Percivalowi przydać. Wiedział o tym doskonale, dlatego, by móc spowodować uniknięcie jakichkolwiek nieszczęść, chciał nauczyć chłopaka czegoś nowego. Czegoś, co mogło mu się przydać znacznie mocniej od zwykłego Protego. Raz po raz zatem rzucał poszczególne zaklęcia, znajdując się w osamotnieniu. Posiadał sporo czasu, w związku z czym, jak to miał w zwyczaju, przyszedł znacznie wcześniej. Rozpoczął tym samym od stawiania glifów błyskawicy, który mogły tym samym sparaliżować potencjalną ofiarę na krótki czas. Celował w odpowiedni sposób, ażeby na pewno zaklęcie trafiło w odpowiednie miejsce; kiedy Felinus uznał, że wszystko jest w należytym porządku, a różdżka nie odmawia posłuszeństwa, rzucił tym samym Aerudio, które przyczyniło się do wirowania powietrza wokół z ogromną prędkością, ale tylko na parę sekund, co nie było do końca zadowalające. Mimo to akceptował taką naturę zaklęcia, kiedy to rzucał jeszcze inne, prostsze, ażeby mieć pewność, że tym samym rozgrzeje własne mięśnie i umysł przed kolejną nauką.
C. szczególne : Piegi, tatuaże na całym ciele, kolczyki. Chorobliwie biała cera. Krzyż Dilys na łańcuszku na szyi. Szmaragdowa blizna na dłoni, która jawi się zielonkawym świetle przy ludziach z genetyką, blizna na nodze po złamaniu.
Jako że zbliżał się powoli koniec roku, a nie miałem psychy do tego, żeby uczyć się czegokolwiek innego niż zaklęcia, to tym bardziej się na nich skupiłem, prosząc tym razem i Felka i asystentkę obrony przed czarną magią o jakieś koreczki, wspólną naukę. Lekcje z Felkiem były na tyle zajebiste, że przy Puchonie czułem się jeszcze swobodniej niż normalnie i jakoś zawsze dość szybko mi te zaklęcia wchodziły do głowy – nawet jeśli prób było po piętnaście-dwadzieścia, to z perspektywy czasu miałem wrażenie, że to i tak niezły wynik. Zważywszy na fakt, że Felek za swoje występki był zawieszony, musiałem tym razem ruszyć dupę gdzieś dalej niż na trzecie piętro do klasy, gdzie zwykle się spotykaliśmy. Hogsmeade samo w sobie nie było zbyt popularne z faktu bycia idealnym miejscem do ćwiczenia zaklęć, ale skoro jest takie miejsce jak Wrzeszcząca Chata, która osławiona jest z powodu plotek o rzekomym „nawiedzeniu”, to nie było problemu z znalezieniem odpowiedniego miejsca. Zanim jednak ruszyłem, poczytałem jeszcze podręcznik, a dokładniej rozdział o zaklęciach defensywnych, skupiając się przy tym właśnie na Protego Maxima, zaklęciu, które jest już trudniejszą odmianą zwykłego, prostego Protego, a zarazem niweluje braki, które podstawowa wersja ma w sobie. Na lekturze spędziłem niecałą godzinę, ponieważ zbliżała się godzina spotkania, a więc zamknąłem ciężką księgę, ubrałem się nieco cieplej i wyszedłem z dormitorium, udając się na dość długą wyprawę. Oczywiście użyłem skrótu w garbie jednookiej wiedźmy, po drodze kupując również fajki i z odpalonym papieroskiem udałem się na miejsce spotkania. - Siemasz Fel – przywitałem się, patrząc z zaciekawieniem na jego własne ćwiczenia zaklęć. – Ładnie ci idzie. Też się rozgrzeję. – Dopowiedziałem i rzuciłem torbę z książkami pod chatę, wyciągając przed siebie różdżkę i wypowiadając wyraźnie inkantację zaklęcia: - Rotundus Calidum. – Od ostatniego naszego spotkania ćwiczyłem sobie w wolnej chwili to zaklęcie i tym razem już za pierwszym podejściem wyczarowałem idealny krąg ognia, którym mogłem swobodnie manipulować. Wciąż nie potrafiłem wyczarować dziury w nim za pomocą Partis coś tam, aczkolwiek przyczyną była moja niewielka wiedza w zakresie magii transmutacyjnej. Gdy zniwelowałem zaklęcie, wyczarowałem jeszcze Accenure i kilka kolejnych zaklęć, których się w ostatnim czasie nauczyłem, w dużej mierze dzięki właśnie Felinusowi. - Dobra, to możemy chyba zaczynać. – Popatrzyłem na niego pełny gotowości do dalszego działania.
Samemu nie wiedział, od czego to zależy, ale trudno było nie zauważyć, że Percy'emu szły całkiem nieźle zaklęcia, w szczególności w jego towarzystwie. Uczył się szybko, pojmował całkiem nieźle, to i zachęcał do kolejnych korków, bo po pierwsze samemu powtarzał materiał i się uczył, a po drugie... czemu nie? Jeżeli mógł dołożyć własną cegiełkę do czyjegoś sukcesu, nie widział nic przeciwko. Tym bardziej, że zaklęciowa wiedza jest jedną z najważniejszych, w związku z czym mogła się ona przydać w jakimś etapie życia Gryfona. Szkoda by było, gdyby jego spotkał los podobny do Callahana, dlatego nie widział sensu w zamykaniu własnego doświadczenia w hermetycznej bańce, do której tylko samemu miałby dostęp. Może to też wina tego, że jakoś miał nadzieję, iż karma do niego wróci... a może po prostu chciał zapomnieć o wszelkich problemach dnia codziennego, skupiając się w pełni na czymś, co wymagało odpowiedniego podejścia. Personalizacji. Samemu już myślał w dość poważny sposób na temat zaklęć ofensywnych i defensywnych, co było bezpośrednią przyczyną tego, iż chciał chronić najbliższych, by nie spotkało ich nic złego. Bo obecnie to jednak nie szło mu najlepiej, także musiał się jakoś pod tym względem sprężyć. Patronusa częściowo udawało mu się wyczarować - z mniejszym lub większym skutkiem, z czego mógł być dumny - dlatego widział postępy pod względem własnego stanu psychicznego. Jakoby ziarenko nadziei, światełko w tunelu pojawiały się pod sklepieniami żeber, byleby udowodnić, że wiele osób co do niego... po prostu się myli. Dlatego, bez większych problemów i zastanowienia, rzucał raz po raz inkantacje, dopóki to nie zauważył zbliżającego się nieopodal chatki ucznia. Kiwnąwszy głową, nie wyciągał jednak podręcznika, a zamiast tego zażył jeden z licznych eliksirów znajdujących się we własnej torbie; w małym, nieoznaczonym flakoniku, by tym samym wrzucić go z powrotem do magicznego elementu wyposażenia. - Siemaneczko, gotowy na naukę? - mruknąwszy, dał tym samym moment na rozgrzanie się, spoglądając na to, jak zaklęcie płomieni bez problemów stworzyło wręcz idealny pierścień. Samemu potestowałby Lupus Palusa, aczkolwiek nie chciał się tym samym nadwyrężać, w związku z czym podszedł do tematu na spokojnie, rzucając ciut prostsze zaklęcia. Szło mu lepiej, coraz to lepiej, a większość z zaawansowanych zaklęć nie wymagała już z jego strony wypowiedzenia słów. Wyglądało na to, iż osiągał pewien poziom, który mógł być tym krytycznym. Kiedy Gryfon zakończył działanie czaru i oznajmił gotowość, Lowell tym samym kiwnął głową. - No, jak wiadomo, Protego Maxima jest zaklęciem znacznie mocniejszym od zwykłego Protego. Skupimy się z początku na wymowie, chociaż nie podejrzewam, żeby były z tym jakieś problemy. - mruknąwszy, spojrzał na niego poprzez ciemne obrączki źrenic, kiedy to wyciągnął tym samym własną różdżkę, przedstawiając zamysł całego zaklęcia. - Protego Maxima. - odpowiedni ruch nadgarstkiem, kiedy to palce trzymały drewniany kijek w prawej kończynie, przyczynił się do powstania magicznej bariery o znacznie większej sile, którą następnie zdjął poprzez niewerbalne Finite. Rzuceniu zaklęcia towarzyszył tym samym niebiesko-biały błysk. Żadnej większej filozofii tutaj nie było. - Tak działa zaklęcie i na takim efekcie się skupimy. Ruch nadgarstkiem przypomina ten sam co w Protego, choć jest ciut szybszy. - pokazał raz jeszcze, wyczarowując niewerbalnie barierę, by tym samym znowu ją cofnąć. Coraz lepiej szło mu władanie prawą ręką, choć do pisania w ogóle się nie nadawała. - Połącz to sobie na razie z wymową i ruchem nadgarstka, żeby mieć dobre podstawy. Jeżeli zauważę błąd, to o nim powiem. - mruknąwszy, dłonią zachęcił tym samym do treningu. - W ogóle, słyszałeś? Na wiecu podobno doszło do jakiegoś zdarzenia, a przynajmniej tak pisali w Proroku. - skoro mieli łatwą inkantację i podobny ruch nadgarstkiem, nie widział sensu w skupianiu się jedynie na zaklęciu. Tym bardziej, że późniejsza część będzie znacznie trudniejsza, wymagając większego skupienia.
C. szczególne : Piegi, tatuaże na całym ciele, kolczyki. Chorobliwie biała cera. Krzyż Dilys na łańcuszku na szyi. Szmaragdowa blizna na dłoni, która jawi się zielonkawym świetle przy ludziach z genetyką, blizna na nodze po złamaniu.
O sprawie Callahana słyszałem w postaci plotek i nie tyle mnie to uderzyło, co się zainteresowałem nawet bardziej tym jak się jego siostra czuje – zgadywałem, że nie jedne „kondolencje” Boyd otrzymał od setki ludzi, pewnie nawet i takich, których nawet nie kojarzył i kolejne wcale nie zmieniały postaci rzeczy w żaden sposób. Zaś Olivią zainteresowałem się szczególniej z tego powodu, że często zapomina się o takich „postronnych” osobach, które może na pierwszy rzut oka nie mają niczego wspólnego ze sprawą, a jednak w dużym stopniu na nie oddziałuje. Zaklęcia jednak są dla mnie czymś co wreszcie mi w życiu wychodzi i czuję autentyczną radość przy czarowaniu i zdobywając kolejną wiedzę w tym zakresie. Z każdym kolejnym nauczonym zaklęciem czułem, że mogę naprawdę mierzyć się z innymi czarodziejami, że nie jestem zakałą tego magicznego społeczeństwa. - Proste, jasne że jestem gotowy – odpowiedziałem z bananem na mordzie, jak zwykle ekscytując się aż nadto z powodu jakiegoś zaklęcia. Kiedy zaś skończyliśmy się już „rozgrzewać” w pełni uwagę skupiłem na słowach i poleceniach zawieszonego Puchona. Skinąłem głową, dając do zrozumienia, że rozumiem, jednocześnie przechodząc natychmiastowo do wymowy, która do najbardziej skomplikowanych nie należała. - Protego Maxima. – Najpierw wypowiedziałem inkantację zaklęcia bez ruchu nadgarstkiem, może nieco przesadnie skupiając się na tym, żeby nawet tak prosta wymowa wyszła mi bez problemu. Gdy tak się stało, powtórzyłem ją, tym razem z ruchem nadgarstka, który podpatrzyłem u Felka, doskonale zapamiętując ją, tym bardziej, że nie była mi obca – byłem jej wręcz instynktownie wyuczony, z tą różnicą, że teraz trzeba było nieco przyspieszyć tempo. Kiedy udało mi się to ze sobą połączyć, dla własnej pewności spróbowałem jeszcze kilka razy, żeby wyuczyć się nawyku przyspieszania samego ruchu nadgarstkiem – pamięć mięśniowa bowiem mogła przeszkodzić mi w odpowiednim wyczarowaniu zaklęcia, raczej spowalniając tempo i „wracając” do tego zwykłego Protego, co nie było moim zamiarem. - Mówisz o tym ataku na wiecu, o którym pisali w ostatnim wydaniu Proroka? A no słyszałem o tym już nieco wcześniej, pojebane. Może i sam nie jestem szczególnie przychylny SLM, pomimo bycia mugolakiem, to jednak takie sytuacje nie powinny się wydarzać. Inna kwestia to ten atak wilkołaka w Hogsmeade, też mnie to całkiem zaskoczyło, przykładowo nie wiem jakbym zareagował, gdyby nagle z tej chaty wyszedł sobie tak o wilkołak. – Odniosłem się do słów Felka, uśmiechając się ze zgrozą wyobrażając sobie jakby faktycznie taka sytuacje miała mieć za chwile miejsce. Nie potrafiłem się teleportować, więc nawet nie byłbym w stanie uciec przed takowym napastnikiem.
Osobiście Lowell nie miał żadnych podstaw ku temu, by jakkolwiek odezwać się do prefekt. Jako tako nie utrzymywał z nią żadnego kontaktu, w związku z czym podejrzewał, że jakiekolwiek kondolencje z przyczyny tego, co miało miejsce, no i faktu, iż Callahan potencjalnie mogła znajdować się w tyle w związku z tym, że tragedia brata wstrząsnęła całym Hogwartem, mogły nie być zwyczajnie stosowne. Wysłał do niego list i na obecną chwilę tyle mu wystarczało. Tym bardziej, że przydupas Fillin nie pałał do niego pozytywnymi uczuciami, w związku z czym tym bardziej - kiedy to była rozgrywka w rozbieranego Durnia - postanowił wyjść, wiedząc, iż konflikty nie mają żadnego sensu. Wszystko na przekór, wszystko przeciwko niemu. No cóż; nikt nie powiedział, że będzie kolorowo, prawda? Jakoś musiał iść do przodu, nawet jeżeli los śmiał się z niego wybiórczo, by tym samym udowodnić, że nie wszystko jest tak, jak powinno w rzeczywistości być. Bo życie może zakończyć nie tylko na tym, ale również na czymś znacznie gorszym; wolał jednak o potencjalnych możliwościach nie rozmyślać. Skupił się zatem na tym, by w pełni przedstawić to, co miał przedstawić; poprawiwszy białą koszulę, która w jednym miejscu była trochę zgnieciona, westchnął i tym samym pozwolił na to, by podniesienie kącików ust do góry przedostało się poprzez jego mimikę twarzy. Nie chciał wychodzić na gbura, dlatego, kiwnąwszy głową, był gotów tym samym przedstawić wszystko, co będzie uczniowi potrzebne w celu nauczenia się zaawansowanej formy zaklęcia Protego. - Wierzę na słowo. - mruknąwszy, był gotów. Samemu poćwiczył już znacznie wcześniej, dlatego poczuwał się również do przedstawienia wszystkiego w prawidłowy sposób, ażeby uniknąć potencjalnych problemów powiązanych z wsadzeniem sobie pod kopułę czaszki czegoś, co nie powinno się tam znaleźć. Raz po raz zatem poprawiał, jeżeli wymagały tego nieodpowiednie ruchy nadgarstkiem, Percivala. Co jak co, ale pogłębianie wszystkiego, każdego błędu, przyczynianie się do zapamiętania i tym samym ponowne powtarzanie... mogło przynieść całkowicie odwrotne skutki do tych, które to zamierzali osiągnąć. Inkantacja była w porządku; nie bez powodu przecież uczyli się najróżniejszych form zaklęć z Maxima na końcu, więc i z tym nie było problemów, skoro początek pozostawał taki sam jak w formie najprostszego zaklęcia obronnego, które uratowało wiele żyć. Lowell także od czasu do czasu pokazywał, jak to jeszcze raz powinno wyglądać. - Tak, ludziom w dupach się od tej polityki poprzewracało. - prychnąwszy, raz po raz sobie powtarzał inne zaklęcia, ażeby mieć pewność, że w ramach treningu będzie dane mu wszystko perfekcyjnie dopiąć na ostatni guzik. Niemniej jednak w tych słowach była racja; wcześniej mało kto interesował się sprawami poszczególnych partii, a teraz to właśnie one okupowały najważniejsze nagłówki w Proroku Codziennym. Przynajmniej inne gazety żyły sobie całkiem nieźle i jakoś unikały nawiązania do łajna, jakie się z tego wylewało. - Ja bym pewnie spierdolił. Stać w miejscu nie ma sensu, atakować też... - wzruszywszy ramionami, może miał trochę w tym wszystkim racji. Trzeba liczyć siły na zamiary, a nawet z własnymi umiejętnościami... po chuj ryzykować? Tego nie wiedział, choć zawsze istniało ziarno irracjonalności pod wpływem adrenaliny. Wolał uniknąć potencjalnego ugryzienia, które niosłoby kolejne skutki jego własnego idiotyzmu do końca życia. Zakończył zatem ostatnie zaklęcie, skupiając się tym samym w pełni na Percivalu; szkoda by było przyczynić się do jakiegoś gorszego wchłaniania wiedzy poprzez własne, egoistyczne pobudki. Odchrząknął raz, by tym samym jeszcze raz przedstawić działanie zaklęcia. Powolny ruch nadgarstkiem, prawidłowa inkantacja, a przed nim pojawiła się magiczna bariera, która to była gotów odbić znacznie większą ilość zaklęć. - Ogólnie problem przy rzucaniu będzie wynikał ze skupienia. Bo o ile inkantacja jest prosta, jak również ruch różdżką, o tyle jednak powiedziałbym, że wymaga to podobnej ilości cierpliwości, co rzucenie zaklęcia patronusa. - mruknąwszy, przerwał tym samym działanie czaru defensywnego poprzez zgrabny ruch własną, prawą dłonią. Bariera wyparowała, zamieniając się w drobny pył, który następnie przeminął wraz z podmuchem wiatru, jakoby brokat został tym samym wysypany na wietrze. - Tak jak zawsze mówiłem, główną siłą zaklęć defensywnych jest chęć obrony siebie lub bliskich. Podbijają one zdolności i na tym powinieneś się przede wszystkim skupić, wszak częściowo jesteś w stanie kierować tą magią. - Lowell tym samym spojrzał spokojnie w stronę Percivala, a harmonijne tęczówki zdawały się tym samym pozostawać spokojnymi. Tak samo było z czarnomagicznymi zaklęciami. Kierowanie się czystą nienawiścią, bez jakichkolwiek podstaw, podbijało ich działanie. Chęć wyrządzenia krzywdy zdawała się być w tejże sztuce iście dominująca. - Spróbujmy na początek. Wyobraź sobie bliskich, których chcesz ochronić. - zachęcił go tym samym do kolejnych starań, ażeby wydobyć z niego pełen potencjał.
Kostki:
Percival, rzuć kostką k100, by dowiedzieć się, jak poszło Ci rzucanie zaklęcia. W przypadku porażki wybierz sobie dowolny z błędów: złą inkantację, zły ruch nadgarstka lub niewystarczające skupienie.
Za każde 15 pkt w Zaklęciach i OPCM przysługuje Ci jeden przerzut.
1 - 30 - kompletna klapa i Ci to zwyczajnie nie wychodzi. Nawet różdżka nie posyła żadnych iskier; może za mało się skupiłeś? Tego nie wiesz, co nie zmienia faktu, iż musisz próbować dalej. [ rzuć jeszcze raz kostką ]
31 - 50 - różdżka posyła parę śmiesznych iskier koloru biało-niebieskiego, no i nic poza tym. Żadna magia nie wydostaje się z jej rdzenia, w związku z czym nie pozostaje nic innego, jak zwyczajnie ponowić własne starania. [ rzuć jeszcze raz kostką ]
51 - 70 - no nie jest dobrze, ale też i nie jest źle. Widzisz jakiś zarys, co prawda nikły, aczkolwiek pojawia się przed Twoimi oczami, rozsypując tym samym na drobny mak. To nie jest jednak to, co chciałbyś osiągnąć; i tak czy siak magiczna bariera była zbyt mała, żeby przed czymkolwiek obronić. [ rzuć jeszcze raz kostką ]
71 - 90 - no, prawie, prawie. Niby coś się udaje, niby nie, ale nadal, musisz się poważnie nad tym wszystkim skupić, bo zarys się pojawia, no ba, jest w miarę odpowiedniej wielkości, ale od razu ulega rozpadowi. [ rzuć jeszcze raz kostką ]
91 - 100 - bingo. Udaje Ci się coś wytworzyć - co prawda zarysowo, aczkolwiek na dłuższą dozę czasu, no i odpowiedniej wielkości. Możesz być z siebie częściowo dumnym, co nie zmienia faktu, że pozostaje tak naprawdę jeszcze sporo treningu pod tym względem. [ gratulacje! ]
C. szczególne : Piegi, tatuaże na całym ciele, kolczyki. Chorobliwie biała cera. Krzyż Dilys na łańcuszku na szyi. Szmaragdowa blizna na dłoni, która jawi się zielonkawym świetle przy ludziach z genetyką, blizna na nodze po złamaniu.
Ja z Olivią mam całkiem ciekawą relację, ponieważ można by powiedzieć, że jesteśmy przyjaciółmi, choć tak naprawdę jedynie co to mamy wiele wspólnych wspomnień z przeszłości, obecnie dopiero wznawiając urwany kontakt. Więc jednocześnie się znaliśmy i nie znaliśmy, dopiero poznając nasze nowe odsłony, które prezentujemy obecnie. W pełni zgadzałem się na potencjalne poprawki, nie unosząc się wcale dumą „ale jak to przy tak prostym ruchu mam błędy?”, co by pewnie spotkało kilku znanych mi czarodziei. Doskonale wiedziałem, że nie po to się tutaj z nim spotykałem, żeby kozaczyć, tym bardziej, że nie miałem powodu, żeby się tak właśnie zachowywać. Dlatego z pokorą przyjmowałem każdą poprawkę, starając się do niej odnieść przy każdej kolejnej próbie. Zgodziłem się z nim, kiwając głową z pełną zawziętością. Najchętniej to jebałbym KC, SLM i w sumie wszystkich oprócz PIWKA, które obojętnie jakie miałoby poglądy, ma na tyle wspaniałą i wyszukaną nazwę, że można tej organizacji wybaczyć niemal wszystko. - Dlatego sam jedynie śledzę co się na świecie dzieje, słuchając sobie na gramofonie Druzgotka, zajebiste do chillowania i vibe’owania, polecam najserdeczniej. Co do wilkołaka to nie mam pojęcia co bym zrobił, uciec bym nie uciekł, nie umiem się teleportować. Pewnie bym spróbował jakoś ogniem go przegnać, przy okazji krzycząc o pomoc. Wilki boją się ognia, to może te przerośnięte również. – Wspomniałem o artyście, którego muzyka towarzyszyła mi od kilku dni przy niemal każdym zajęciu, które wymagało spokoju. Był naprawdę fajny, a wydawało mi się, że dość mało ludzi go zna, a przynajmniej mało osób o nim wspomina na wizzbooku czy innym wizzedicie. Wysłuchałem natomiast kolejnych wskazówek Felka i skupiłem się teraz na wyczarowaniu odpowiedniego zaklęcia. Nie spodziewałem się, żeby mi poszło za pierwszym razem. W ogóle podejście Felinusa do zaklęć defensywnych było dla mnie w pewien sposób odkrywcze – chyba jeszcze nigdy przed naszymi lekcjami nikt nie tłumaczył w ten sposób podejście do nich. Przy praktyce pewnie czuło się tą zależność, lecz dla mnie była ona obca – jeszcze nikogo nie musiałem chronić własnymi zaklęciami, nie stałem w obliczu takiego zagrożenia, dlatego ta teoria była dla mnie niezwykle ważna. Myślami zacząłem wędrować po wszelkich swoich relacjach, zastanawiając się kogo bym chciał bronić. Zacząłem klasycznie, od własnej rodziny. - Protego Maxima – wypowiedziałem inkantację i zaklęcie wpierw się pokazało, acz nie w silnej formie i rozpadło się po kilku sekundach. Następne próby były nieco podobne, albo to nic się nie pojawiało, albo zamiast wzmocnionej formy, wyczarowywałem zwykłe protego. Po piętnastu próbach usiadłem na trawie, dysząc ciężko, nieco przeciążony magicznym wyładowaniem. - Uh… Nie wiem co robię źle. Może ładunek emocjonalny jest za słaby? Bo chyba ruch różdżką mam okej, tylko czasami się mylę. – Zacząłem dochodzenie do tego, co mogło mi źle pójść. Zrobiłem sobie przy tym chwilową przerwę na fajka, myślami błądząc po osobach, które mógłbym „chronić”. Zatrzymałem się na Ruby, którą tak, bardzo bym chciał ochronić, jednocześnie mam poczucie, jakoby ona wcale nie potrzebowała ratunku ode mnie, sama potrafiła się o siebie zadbać. Aczkolwiek w środku jakoś poczułem, że to dobry trop i po przerwie chętnie go przetestuje.
Samemu posiadał taką jedną znajomość - z Robin Doppler. Brak kontaktu przez prawie cały rok przyczynił się do oddalenia od siebie, aczkolwiek jakoś udawało mu się wznowić tym samym kontakt. Zresztą, kto by nie wznowił, skoro dostał tym samym brazylijską tabliczkę czekolady? No właśnie. Trzeba znajdować pozytywy w życiu, a tutaj znalazł nie tylko możliwość utrzymania odpowiedniej relacji z przyjaciółką, lecz także odrobinę słodkości w postaci miazgi kakaowej połączonej z cukrem. Niby proste połączenie, ale jakże praktyczne; doskonale był tego świadom, że te drobne rzeczy są w stanie zmienić naprawdę wiele. Zdawał sobie z tego sprawę, w związku z czym był gotów tym samym spoglądać na innych bardziej przychylnym okiem, zauważając pewne rzeczy, z którymi inni mieli tym samym problemy. Poprawianie nie bez powodu weszło mu w nawyk; nie chciał, aby Percival w jakimś krytycznym momencie własnego życia miał problem z rzuceniem zaklęcia, które mogło mu uratować nie tylko dupsko, ale także życie. Dlatego starał się pokazywać, w których miejscach robi błędy, ażeby ich nie powtarzał. Ot, typowy proces nauczania, do którego każdy się przyzwyczaja. Bo jednak z zaklęciami defensywnymi nie ma miejsca na żadne błędy. Owszem, zakres nauki może na nie pozwolić, ale im szybciej zostaną zniwelowane, tym lepszy będzie końcowy efekt. Ach, nie ma to jak polityka. Jebanie KC, SLM i wszystkich innych niosło ze sobą pewną niedogodność - żaden z nich nie wiedział, czy przypadkiem partiom się to nie podoba, dlatego stosunek Lowella do polityki był ambiwertalny, pozbawiony jakichś większych skrajności, z których to mógłby być mniej lub bardziej dumny. Nie zmienia to faktu, że każdą partię w pewnym momencie popierdoliło, co przyczyniało się do krzywdzenia innych poprzez chęć uzyskania władzy. Tego Felinus nie zamierzał tolerować, wiedząc, że tym samym jego bliscy mogą być narażeni na dodatkowe szkody. - Kojarzę Druzgotka. Przypomina swoim stylem trochę stare piosenki, co do mnie przemawia. Trudno odmówić mu również talentu. - mruknąwszy, spojrzał tym samym kątem oka, by upewnić się, czy aby na pewno ma rację. Zazwyczaj słuchał mugolskich zespołów, dlatego mógł się mylić, w związku z czym chciał się dowiedzieć z mimiki twarzy Percivala, czy aby na pewno dobrze prawi. - Do mnie przemawiają także Invisible Wyverns, choć ich ostatnie single... nie przypadły mi do gustu. - Lowell skupił się tym samym ponownie na wymachiwaniu różdżką na lewo i prawo, ażeby wydobyć w pełni jej potencjał. Magia przedzierająca się przez rdzeń z serca buchorożca umożliwiała tym samym na wykrzesanie znacznie większej mocy, ale tylko pod względem czarnej magii. Trudno było jednak nie odnieść wrażenia, że i tak używanie tego patyczka umożliwiało mu prawidłowe rzucanie poszczególnych zaklęć. Z poprzednią się tylko i wyłącznie niepotrzebnie męczył. - Masz jeszcze czary, które powodują, że dany przedmiot parzy wilkołaka. Mógłbyś wokół siebie je porozrzucać, ażeby się do ciebie nie zbliżył. No i Accenure mocno się przydaje. - no tak, młody nie posiadał teleportacji i powinien to wziąć akurat pod uwagę. Takie rozmyślanie umożliwiało im jednak znalezienie odpowiednich rozwiązań na poszczególne rozterki. Rzucanie zaklęcia nie szło jednak tak, jak się tego spodziewali z początku. Lowell wiedział, że jednak jest to zaklęcie z ciut wyższej półki, bo wymaga porzucenia podstawowej inkantacji i wymachiwania różdżką na rzecz czegoś ciut innego. Mieszanie tych dwóch rzeczy przyczyniało się do powstawania niepotrzebnych konfliktów, dlatego początkowo bariera rozsypywała się dość szybko, a za innym razem, no cóż, nawet w ogóle nie powstawała. Zmarszczywszy brwi, może jego metody na rzucenia zaklęcia były specyficzne, wszak mało kto myśli o bliskich, ale to pozwalało mu tym samym rozprostować skrzydła. Poprawiał zatem, ale z czasem ten przestał popełniać błędy, dobierając odpowiednio siłę wymachiwania nadgarstkiem i różdżką. Tym bardziej pokazywało to, że jednak coś musi być nie tak, a z tym wcześniej nie mieli do czynienia. Nie zdziwił się zatem na zarządzoną przez chłopaka przerwę, która miała na celu zregenerować siły. Wbrew pozorom sygnatura magiczna musi czasami odpocząć. Sam miał do czynienia z jej wyładowaniem, dlatego przez miesiąc miał problem z rzucaniem zaklęć. Teraz wszystko było w porządku; usiadłszy na ławeczce, gdzie nikogo nie było poza nimi, myślał i się zastanawiał. - Hmm... - zastanowiwszy się przez chwilę, wyciągnął z kieszeni własnych spodni papierosa, by tym samym odpalić go w spokojnym ruchu i kliku otworzonej zapalniczki, którą to następnie zamknął, gdy płomień zaczął pochłaniać nabity w gilzie tytoń. Patrzenie w dym pozwalało mu tym samym odnaleźć odpowiedni na pewne pytania, które nurtowały jego umysł; zaciągnąwszy się, zaproponował również jednego prostym gestem dłoni, jeżeli ten zamierzał zabrać sobie na zapas. Jak chciał, to wziął; jak nie chciał, to nie wziął. - Postaraj się ciut szybciej wykonać gest dłonią... możesz wyobrazić sobie, że stoi przed tobą ten wilkołak, o którym mówiliśmy. Jakby od tego zależało twoje życie. - zastanowił się przez chwilę, odsuwając przy pomocy palców papierosa od spierzchniętych warg. - Lub bliskiej osoby. - wydech wydobył tym samym z jego płuc charakterystyczną smugę, w którą to się przyjrzał spokojnym spojrzeniem źrenic. Sporo przeżył, miał kogo chronić. Wiele razy psuł rzeczy, zamiast przyczynić się do poprawy sytuacji. Swoje potrzeby miał, to prawda, ale nadal czuł się winny. Zresztą, poczuwał się teraz do ochrony Maximiliana, co jeszcze bardziej podbijało potencjalne możliwości, skoro kierował się tymi silniejszymi uczuciami. - Może ci też pomóc wyobraźnia przestrzenna. Wyobrażenie formowania się tej bariery, kawałek po kawałku. - kolejny pomysł, jakoby dociśnięcie gazu. Kiedy przerwa minęła, był gotów tym samym obserwować poczynania Percivala; samemu wykonał odpowiedni gest i prawidłowo wypowiedział inkantację, by wyczarować tym samym barierę. Przedstawić jeszcze raz - kiedyś musi się udać. Nie bez powodu zatem liczył, że d'Este'owi uda się osiągnąć zamierzony cel. Kwestia ciągłego treningu i prób.
C. szczególne : Piegi, tatuaże na całym ciele, kolczyki. Chorobliwie biała cera. Krzyż Dilys na łańcuszku na szyi. Szmaragdowa blizna na dłoni, która jawi się zielonkawym świetle przy ludziach z genetyką, blizna na nodze po złamaniu.
Robin kojarzyłem jedynie z ostatniego posta na wizzbooku, który był materiałem dla jakiejś gazety, sam w sobie był bardzo rzetelny i dobrze napisany, tak że nawet skomentowałem wpis. Oprócz tego ciężko było mi nawet ją skojarzyć z konkretną osobą, ponieważ chyba nigdy nie zwróciłem na nią szczególnie uwagę, widzieć ją jedynie widziałem na zdjęciach na wizzbooku. Politycznie nawet teoretycznie nie mogłem się wypowiadać na oficjalnej drodze ku temu poświęconej, także jedynie gdzie mogłem wypisywać swoje kocopoły i opinie na ten temat to wizzbook i prywatne rozmowy. Nie byłem aż tak wciągnięty w ten temat, jednak czasem znajdywałem w sobie ten pierwiastek „porządnego obywatela magicznej społeczności” i komentowałem różne polityczne zjawiska, najczęściej je krytykując. W moim odczuciu i poparciu jednej partii problemem było to, że nie mogłem znaleźć sobie jednej takiej, która w pełni mnie zadowoli. Normalnie, jak to mugolak, poszedłbym za SLM, aczkolwiek ich horrendalny pomysł ujawnienia się światu całkowicie stawiał czerwony krzyżyk na całą partię i wolałem już wyższe podatki jako „brudna krew” aniżeli wielką wojnę ze światem mugoli. - Jest bardzo ciekawy, ponieważ stosunkowo małego zainteresowania, znajdą się fani również wśród młodszego targetu, mimo że wydawałoby się, że to muzyka typowo dla starych. Sam jestem tego przykładem. – Odpowiedziałem, wdając się w dyskusję na temat magicznych zespołów. Również bardziej słucham tych mugolskich, wychowałem się na nich można by nawet rzec, lecz problem braku prądu w Hogwarcie sprawia, że nie zawsze mogę sobie pozwolić na ich odtworzenia – nie ma zbyt wielu pozycji mugolskich zespołów dla muzogramu, dużo większe zainteresowanie jest magicznymi pozycjami. - Ja nigdy nie byłem ich fanem. Robią muzykę, która bardzo wpada w ucho, aczkolwiek zawsze denerwował mnie ich fandom, który jebie po każdym, który śmie skrytykować ten zespół. A jakby tak popatrzeć, to lirycznie nie mają zbyt wiele do przekazania. Z mugolskich zaś ostatnio jestem wielkim fanem Idles, marzy mi się kiedyś przejście na ich koncert. – Wspomniałem jeszcze, zanim w pełni nie poświęciliśmy się nauce. - Problem z tym zaklęciem moim zdaniem jest taki, że samo oparzenie wilkołaka nie na wiele się zda w przypadku stworzenia żądnego krwi, pełnego furii. To może je jedynie bardziej rozwścieczyć i adrenalina może w pełni zniwelować ból i można skończyć co najwyżej jako wilczy posiłek. – Dopowiedziałem, będąc zdania, że jak już się walczy z tego typu istotą, ważne jest by jak najszybciej je unieruchomić czy zwyczajnie pokonać. Zaklęcie parzące wilkołaka jest skuteczne, kiedy nie chce się, by stwór zgarnął dany przedmiot, można je rzucić również na drzwi, żeby zniechęcić go do wejścia, ale na ogół nie jest ono wielce przydatne w mojej opinii. Zaklęcia szły mi koszmarnie i po piętnastu próbach musiałem zrobić sobie przerwę. W głowie analizowałem wszelkie tropy, przy okazji słuchając wskazówek Fellinusa. - Hm, wilkołak raczej nie będzie we mnie ciskać zaklęciami, ale masz rację, muszę sobie coś wyobrazić, jakby poczuć się, że jestem w sytuacji bezpośredniego zagrożenia. – Zgodziłem się z nim, skupiając swoje myśli na „bliskiej osobie”. Nie mam pojęcia, czemu automatycznie na myśl przyszła mi Ruby, ale nie miałem czasu się nad tym głębiej zastanawiać. W końcu wstałem i jeszcze rzuciłem kolejne dziesięć prób zaklęć, niektóre były już niemalże udane, acz finalnie do niczego. Westchnąłem, tym razem skupiając na tym wszystkie zmysły. Miałem wrażenie, jakbym trafił na mur wyższy od jakiegokolwiek wcześniej – nawet patronus nie był takim wyzwaniem. - Spróbuje. – Odpowiedziałem i w myślach zacząłem sobie wyobrażać jak to powinno wyglądać. Oczyma wyobraźni widziałem koło siebie tego karzełka, stojącego zaraz za mną. Rzuciłem pierwszy raz, drugi – powoli wychodziło mi coraz lepiej, widziałem pewną iskierkę, którą wystarczyło teraz podmuchać, tak żeby wznieciła większy ogień. Zrobiłem to i za finalnie dwudziestą szóstą próbą nim się spostrzegłem, wyczarowałem pożądane zaklęcie. Uśmiechnąłem się szeroko do Felka, czując, że zrobiłem kolejny krok, wspiąłem się na kolejny schodek.
Magiczne media społecznościowe umożliwiały całkiem stosowną komunikację za pomocą zdjęć oraz wpisów. Samemu dość często patrzył na nie, aczkolwiek ostatnimi czasy skupiał się głównie na rozmowach. Starał się utrzymywać z pewnymi osobami kontakt, ażeby nie przepuścić niczego, co mogłoby być istotne. Mimo to... preferował bardziej ludzki kontakt. Tym bardziej, że teraz, nie wiedzieć czemu, lgnął do ludzi. Chciał z nimi przebywać, choć nie do końca mu się to udawało, wszak dość często również był wystawiany na niepotrzebne próby. Mimo to trzymał się całkiem nieźle, w szczególności, że przecież został zawieszony w prawach studenta. Nie zamierzał się tak łatwo poddawać, dlatego stał tam, gdzie uznawał to za stosowne. By tym samym przetrwać do końca tejże szkoły i zwyczajnie pełnić to, co zostanie mu przekazane. Rozmowy na temat zespołów, czy to czarodziejskich, czy to mugolskich, zawsze bywały różnorakie. Lowell osobiście nie identyfikował się jako bojówka dla jakiegokolwiek fandomu, dlatego prychnął rozbawiony, wszak wiedział, że przytoczony przez niego music band był niestety mocno zhajpowany. Mimo to właśnie wpadał w ucho - tak samo jak chociażby The Riddle of Nika Kershawa. Fajnie, wszystko w porządku, ale tekst nie ma żadnego sensu. - To tak samo jak z Beatelsami bądź Queen. Albo Pink Floydem. Teoretycznie targetem powinni być dorośli, wszak dotyczy to lat ich dzieciństwa, ale również młodsi znajdują w nich odpowiednie przesłanie. - trudno było się nie zgodzić, choć kontekst trochę chujowy. Mimo to zespół uderzał w ten charakterystyczny vibe, który przedostawał się poprzez zespoły z tamtego wieku, co przyczynia się do nostalgicznych powrotów. Niektóre teledyski są tak szalone, że samemu chyba nie chciałby wiedzieć, co wówczas musieli ćpać. Bo chyba tak dobre zioło, jak w przypadku bajek od Disneya. - A to prawda, fandom nie jest ich mocną stroną. Ale wystarczy mieć wyjebane na to i na jakiekolwiek inne przesłanki. - wzruszył ramionami. Zresztą, gdyby nie miał na to wyjebane, to nie zadawałby się z wieloma uczniami, a też, nie zależało mu na należeniu do jakieś większej społeczności i identyfikowaniu się. Tak samo było z jego własną orientacją; nie chwalił się na lewo i prawo. Wsłuchał się tym samym w słowa, które wypowiedział d'Este i musiał przyznać rację, kiwając na zgodę głową. To prawda; zwierzę może nie zwracać na to uwagi, ale trzeba było jeszcze wziąć pod uwagę to, że jeżeli w jakiś sposób futro i skóra stopiłyby się z pewnym materiałem, co dość często ma miejsce przy poparzeniach, mogłoby to skutecznie odciągnąć stworzenie od dalszych działań. - To prawda, ale też, jeżeli uda ci się przytrzymać wilkołaka przez dłuższy czas w obiekcie, który poddany jest działaniu zaklęcia, może przyczynić się do poważnych obrażeń. Stopione futro, skóra i materiał... mogą stać się dla niego pułapką. - oczywiście, że dorzucił swoje dwa grosze. Takie obrażenia nie dość, że bolą, to po wyrwaniu strasznie krwawią, więc przyczyniłyby się bezpośrednio do obniżenia zdolności i kondycji fizycznej stworzenia. Tylko no właśnie. Trzeba byłoby go przetrzymać. Ale, jeżeli wykorzystać by jakiś wytrzymały materiał i przykryć nim magiczne zwierzę, rzuciwszy wcześniej inkantację, mogłoby to przyczynić się do bezpośredniej wygranej. Przy najlepszym scenariuszu. - Protego jest w stanie odbić również zwykłe ataki. - jedna z ważniejszych rzeczy, o których to uczniowie i studenci tej szkoły zapominali - Protego stanowi także częściową ochronę przed fizycznymi obrażeniami, więc jest wysoce uniwersalnym zaklęciem, o ile zostanie użyte z należytą rozwagą. Samemu miał trochę prościej pod tym względem, ale nadzieja wobec umiejętności Percivala nie znikała, w związku z czym był gotów pomóc mu osiągnąć należyty cel, o ile ten nie stracił chęci. A nie wyglądało na to, by tak w sumie było, kiedy to przerwie na szluga ruszył tym samym do ponownego machania różdżką. Spoglądał raz po raz, ewentualnie dając tym samym poprawki. Brak szczęścia postanowił odzywać się poprzez Gryfona, w związku z czym prób było naprawdę dużo, a przedstawianie działania nie pomagało. Dopiero z czasem coś się udawało, aż wreszcie - po dwudziestu sześciu próbach udało mu się osiągnąć zamierzony cel. Bariera, widzialna jedynie w połowie, pojawiła się poprzez użycie drewnianego patyczka. Mogli odetchnąć z częściową ulgą, bo to oznaczało, że chłopak robił postępy pod tym względem i nie będą tkwili non stop w jednym punkcie. Lowell wiedział, że pewne rzeczy wymagają tak naprawdę czasu i nie denerwował się, wszak nic szczególnego by to nie wniosło; uśmiechnąwszy się pod nosem, kontynuował dalszą naukę. - Brawo, teraz powinno pójść ciut łatwiej. - mruknąwszy, spojrzał tęczówkami o barwie czekoladowej w jego stronę, by tym samym ostrożnie podnieść własny kijek, skupiwszy w pełni własne myśli. Zamknąwszy oczy, ustawił się w normalnej pozycji, choć kiedy otworzył powieki, musiał się naprawdę porządnie skupić. Zacisnąwszy usta, wziął głębszy wdech; zaklęcie, którym chciał cisnąć, wymagało od niego sporych pokładów cierpliwości, zanim to nie przedostała się inkantacja przerywająca ciszę między nimi. - Lupus Palus. - spojrzał uważnie, a z końca różdżki wydobyło się charakterystyczne światło, które pozwoliło na wyłonienie się z poświaty pierwsze łap, a następnie torsu, który to był dostosowany do wielkości stworzenia. Futro zdawało się być wysoce realistyczne, jakoby zwierzę, które to się przed nimi pojawiało, miało życie i byt w tymże dziwnym, pokręconym świecie. Parę sekund później, po rzuceniu prawidłowo inkantacji specjalnej, łapami stał w miejscu przedstawiciel wilczego społeczeństwa, czekając tym samym na rozkazy. Ze spokojem niezwykle podobnym do właściciela, choć ten pozostawał obecnie maksymalnie skupiony. Nie mógł sobie pozwolić na jakikolwiek błąd, kiedy to wilk podszedł do niego samego, by tym samym zaznać dotyku ręki. Niestety - to był tylko hologram. - Będę starał się zaatakować cię wilkiem. Twoim zadaniem będzie obrona przed nim za pomocą Protego Maxima. Stanę nieopodal ciebie i jeżeli jakkolwiek ci się to nie uda, wycofam atak. - powiedziawszy, tak właśnie zrobił, czekając na to, aż Percival się przygotuje. Ten czynnik stresowy mógł mu pomóc w opanowaniu zaklęcia, jeżeli zechciałby siebie samego obronić. Posłał tym samym wilka, spoglądając na niego własnymi oczami, by tym samym znajdował się w takiej odległości, ażeby uczeń miał czas na wyczarowanie inkantacji.
Kostki:
Percival, rzuć kostką k6, by przekonać się, jak poszła Ci obrona przed hologramem wilka, który zaczyna wściekle warczeć i obnażać kły, przygotowując się do ataku. Pamiętaj, że jest on w pełni kontrolowany przez Lowella i żadna krzywda ci się nie stanie.
Za każde 15pkt z Zaklęć i OPCM przysługuje Ci jeden przerzut.
1 - wyspa totalnej porażki, nie udaje Ci się wyczarować prawidłowo Protego Maxima, a więc i wilk na Ciebie szarżuje w dość pokaźny sposób... no, prawie, bo znacząco spowalnia i ulega cofnięciu. No, nie udało Ci się, ale czy to oznacza, że masz przerywać własne próby? Spróbuj jeszcze raz. Jeżeli wylosujesz tę kostkę drugi raz, możesz ją przerzucić.
2, 3 - no, prawie... starasz się, ale bariera jest tak słaba, że kruszy się pod wpływem działania wilka, który napiera na nią własnymi łapami, przyczyniając się do jej bezpośredniego złamania. Mogło być lepiej, no ale co Ci szkodzi spróbować ponownie? Wilk wycofuje się i wraca na pozycję, więc masz czas, by znaleźć przyczynę własnej porażki.
4, 5 - no, jest dobrze! Mogło być co prawda lepiej, wszak bariera ulega niewielkiemu pęknięciu, ale za drugim razem udaje Ci się ją prawidłowo wyprowadzić, a wilk odbija się z impetem od tarczy. Gratulacje!
6 - perfekcyjna, pierwsza próba. Może wcześniejsze porażki wynikały z braku bodźca? Niezależnie od przyczyny, udaje Ci się bezpośrednio zablokować atak hologramu stworzenia. Możesz być z siebie dumny!
C. szczególne : Piegi, tatuaże na całym ciele, kolczyki. Chorobliwie biała cera. Krzyż Dilys na łańcuszku na szyi. Szmaragdowa blizna na dłoni, która jawi się zielonkawym świetle przy ludziach z genetyką, blizna na nodze po złamaniu.
Bywałem dość często na magicznych socialach, w ten sposób łatając lukę po facebooku i innych, bardziej rozwiniętych, mugolskich mediach społecznościowych, które lepiej wykorzystywały swój potencjał wszelakiej komunikacji. W tych rejonach świat magii był jeszcze daleko w tyle, dopiero poznając ten odłam „technologii” i możliwości. Samemu również owszem, wolałem kontakt „face to face”, aczkolwiek do takiego wszelakiego przesyłu informacji to wizzbook był idealny, szybszy niż taki prorok. Choć świat czarodziejów się jeszcze tak nie „przebranżowił”, gazety wciąż były głównym przekazem informacji o świecie, co odchodziło w niebyt w przypadku mugolskich mediów. Co jedynie znaczyło, że wysyp boomerów w magicznym świecie dopiero przed nami. Te zespoły są obecnie mają drugą młodość, wydaje mi się, że na rzecz filmów biograficznych o nich w bardzo hollywoodzkim stylu, co wpływa na to, że są w sumie dla każdego, co przenosi się na ponowną popularność. Moim zdaniem spoko, choć jak mówię, sam hejtuję wszelkie fandomy, nie spotkałem jeszcze chyba żadnego, który nie byłby toksyczny. No, może właśnie widownia Idles jest taka, ale to też przez to, że nie jest to bardzo popularny zespół. Choć wspaniały, polecam najmocniej. – Zarekomendowałem jeszcze wspomniany już band, który słucham kiedy tylko mam taką okazję. - Też prawda, aczkolwiek zwykle mało ma się czasu na zakładanie pułapek, zakładając, że to wilkołak zaskakuje nas, a nie my jego. W odwrotnej sytuacji, czyli polowaniu na niego… to najlepiej poczekać aż skończy się pełnia, wtedy ma się prostszą sytuację, przynajmniej pozornie. – Odparłem. Pozornie, ponieważ kto wie, może ten wilkołak być wszechmocnym czarodziejem i już bezpieczniej było na niego zapolować w formie zwierzęcej niż ludzkiej. Poparzenia zaś są bardzo niebezpieczne, jeśli mowa tu o drugim czy trzecim stopniu. Dlatego mimo wszystko warto pamiętać o tym zaklęciu, mając w głowie to, że można je dobrze wykorzystać. Nie ukrywałem, że Felek zaskoczył mnie kolejną informacją – nie miałem pojęcia, że Protego chroniło również przed fizycznymi atakami, co czyniło je jeszcze lepszym. Nic dziwnego, że nie było tak wielu zaklęć defensywnych co ofensywnych, kiedy jedno zaklęcie potrafi być tak wszechstronne. Zaraz obok Accenure, które było zwykłym OP zaklęciem, prawie tak dobrym jak właśnie protego. - A to mnie słuchaj zaskoczyłeś. Dobrze wiedzieć. – Napomknąłem i ponownie skupiłem się na ćwiczeniu zaklęcia. Widocznie te dwadzieścia sześć prób wystarczyło, żebym znalazł odpowiedni dla siebie patent do wyczarowywania odpowiedniej tarczy. Po tej batalii w końcu mi się udało i mogliśmy przejść dalej. Jak się zresztą okazało, Felek miał dla mnie naprawdę interesujące ćwiczenie. Spojrzałem ze zdumieniem na niby-wilka, który w rzeczywistości wilkiem nie był, ale patronusem również nie. Był czymś zdecydowanie bardziej fizycznym niż zwykły wytwór magiczny, a jednocześnie czuć było jak biła od niego aura wskazująca, że nie jest to zwykłe stworzenie. Zresztą, nie było chyba takiego zaklęcia, które pozwalało zespawnować prawdziwe zwierzę. - Ja cię chuj, jakie kozak zaklęcie. Chcem je umieć! – Wykrzyczałem, uśmiechając się szeroko, zapowiadając przy tym klasyczne „Ferb już wiem co będziemy dzisiaj robić” tylko w własnej odsłonie. Powstrzymałem się jednak od kolejnych komentarzy, uważając na to co mówił Felek, tłumacząc kolejne zadanie. - Się robi szefuńciu. – Skinąłem głową i stanąłem w odpowiedniej, bojowej pozycji. Szybko w głowie uporządkowałem sobie jak powinienem do tego podejść i ponownie przytaknąłem, pokazując tym, że jestem gotowy. - Protego Maxima. – Wypowiedziałem zaklęcie, wyobrażając sobie proces twórczy zaklęcia, jednocześnie próbując sobie zwizualizować Ruby stojącą tuż za mną, którą miałbym w tej sytuacji chronić. Zaklęcie okazało się solidne, bariera choć nieco się postrzępiła i pękła w jednym miejscu, to się utrzymała i nadal stała. Puściłem na nią Finite i przygotowałem się do rzucenia ponownie zaklęcia, kiedy wilk zaatakował ponownie. Znów wymówiłem inkantację, powtarzając wszystkie kroki i tym razem na barierze nie pozostała nawet skaza – magiczna tarcza była nieskazitelna, stabilnie chroniąc mnie przed zagrożeniem. Mogłem być chyba z siebie dumny.
Lowell również zauważał tę różnicę między magicznymi mediami a tymi kompletnie pozbawionymi namiastki nowoczesności. Ciągle musiał kupować gazety czarodziejskie, ażeby być jakkolwiek na czasie. Zresztą wolności słowa tutaj nie było. Owszem, Wizbook funkcjonuje i ma się dobrze, ale nie został stworzony do takich rzeczy, a przynajmniej ich oficjalnie nie wspiera. Komunikacja w świecie, gdzie znajduje się wiele magicznych rzeczy, które jednak nie są w stanie zapewnić odpowiednich narzędzi, porównywalnych do tych mugolskich, nie należała do przyjemności. Brak telefonów, lusterka dwukierunkowe diabelsko drogie, no i też... w przypadku patronusa potrzebne są pozytywne wspomnienia. Gdyby nie poznał wielu osób w tej szkole, gdyby się nie otworzył, udowadniając, iż jest również człowiekiem, który może przyczynić się do lepszego jutra, choć obecnie wszystko było na odwrót, zapewne siedziałby nadal we własnych murach. Te opadały z każdym dniem, kiedy to podejmował się walki, by byt był tym samym lepszy. A im bardziej spoglądał w stronę ludzi, tym bardziej zdawał sobie sprawę z tego, jak wiele stracił poprzez spoglądanie na świat w samotności. Teraz było lepiej; nawet jeżeli musiał kopać kamyczek do przodu, by wyrazić swoją frustrację, choć obecnie tego nie robił, zauważał, że lepiej mu się żyje. - Oni przypadkiem nie tworzą rocka? - co nieco miał okazję o tym zespole usłyszeć, wszak należał do tych, co reprezentują Wielką Brytanię, w związku z czym chciał się upewnić. Możliwe nawet, że ich słuchał, ale obecnie nie miał żadnego większego skojarzenia, jakoby nut, do których mógłby ich podpiąć. Może powinien trochę więcej zwracać uwagi na to, co wydobywa się z tego kraju, aby mieć tym samym większe obeznanie. Samemu w sercu trzymał tym samym jeden zespół, kojarzony głównie z dzieciństwem. Depeche Mode znajdował się w repertuarze biedy i nędzy w jego życiu, ale pozwalał tak naprawdę na powrót do czasów, gdy nie interesował się pieniędzmi i żył z dnia na dzień. Może biednie, może nie mając nic do jedzenia, ale... nie było wtedy tych problemów, z jakimi zmagał się teraz. Dorosłe życie go wówczas nie interesowało; interesowało go łażenie do lasu, bitwy na patyki z gównem (broń masowego rażenia, gorsza od nuklearki), jak również wchodzenie do najróżniejszych strumyczków. - Zakładając, iż ktoś chce specjalnie polować na wilkołaka, wiedząc doskonale, że za nim kryje się człowiek, który został zarażony likantropią, prawdopodobnie nie z własnej woli. - wiedział, że w Luizjanie tam ludzie specjalnie podejmowali się czegoś takiego. Samemu nie rozumiał, ale przecież nie miał prawa decydować. Mimo to nie segregował ludzi na gorszych. Widział w wilkołakach tych samych ludzi, tylko poddanych działaniu tego, czego czarodzieje od wielu wieków nie mogą pokonać, przezwyciężyć. Kojarzył Mefistofelesa chociażby. Może zbyt wiele na jego temat nie wiedział, no ale sam Skyler mu mówił o tym, że ten jednak z każdą pełnią ulega przemianie. Może rozumiał więcej. A może nie patrzył poprzez pryzmat jakichkolwiek pozorów, które mogły przyczynić się do zadania dodatkowego, niepotrzebnego bólu na duszy. Od kiedy to zaczął interesować się dobrem obcych ludzi? Nie wiedział, przekazując informacje na temat działania tarczy pod względem fizycznych obrażeń. Każdy podręcznik przejawiał tym samym znaczenie "zwykłego ataku", podchodzącego pod fizyczne. Jeżeli człowiek zechce znaleźć rozwiązanie, to je znajdzie - niemniej jednak wszystko, co człowiek stworzy, prędzej czy później ulegnie zniszczenia. Prawo natury; uśmiechnąwszy się, odpowiedział w taki sposób na słowa, które wystosował Percy na temat działania Protego. By tym samym przejść do kolejnych etapów nauczania, na które to składało się rozmawianie o mugolskich zespołach, czarodziejskich, jak również o sytuacji, jaka to miała miejsce w Hogsmeade. Najrozsądniejszą opcją i tak zdawała się być ucieczka. Rzucenie wilka wymagało tym samym sporego skupienia, ale to było to, z czego pozostawał dumny. Zaklęcie znał już od dłuższego czasu, jak również rzucał je zaskakująco często, w związku z czym miał je opanowane w dość ładny i pokaźny sposób. Zresztą, zmaterializowany wilk zdawał się posiadać wszystkie cechy tego prawdziwego. Wędrował zatem, zaciekawiony, podekscytowany, choć z czasem - opanowany i spokojny, posiadając ogon na wysokości własnego tułowia. Luźny, przedstawiający tym samym podejście. - W następnym miesiącu cię nauczę. - posłał tym samym podniesienie kącików ust do góry, kiedy to dłonią zdawał się głaskać stworzenie. Te wpatrywało się złotymi ślepiami w Percivala w taki sposób, jakby posiadało własną wolę oraz możliwe chęci. Tak naprawdę było kontrolowane. Pozostawione same sobie przejawiało zachowania całkiem podobne do osoby rzucającej, co Lowell starał się mieć na uwadze, kiedy to stanął odpowiednio, posyłając Lykaię w stronę Gryfona, który miał możliwość przygotowania wcześniej prawidłowej bariery. Stworzenie się od niej odbiło, choć pazurami i siłą przyczyniło się do częściowego pęknięcia, zanim to zaklęcie nie zostało wycofane, a Protego Maxima zamieniło się w drobny pył, jakoby jasną poświatę o niebieskiej barwie połączonej z dozą białego koloru. Kolejne próby przyniosły zamierzony efekt, a stworzenie nie mogło przedostać się przez to, jak mocna bariera została przez niego wyczarowana. Samemu również wycofał zaklęcie, spoglądając na to, jak wilk - poniekąd jego symbol, wszak patronus pozostawał taki sam - zniknął w odmętach własnych wspomnień. Pod koniec jeszcze go pogłaskał, zanim to głowa się nie rozpłynęła w powietrzu. Wiedział, że to nie jest prawdziwe stworzenie, ale jakoś... tak do niego podchodził. Czuł dziwną więź, której nie potrafił nazwać, ale był z niej dumny. Nie pamiętał, skąd się nauczył tego zaklęcia, ale było wysoce przydatne. - Końcówka, ostatnia próba, no i jesteś wolny. - mruknąwszy, wiedział, że trenowanie tych zaklęć wymaga tym samym sporej ilości praktyki, dlatego skupił się głównie na niej. - Moja kolej na bezpośredni atak... przyszykuj odpowiednio barierę, bo forów nie zamierzam dać. - puściwszy oczko, obrócił parę razy różdżkę w lewej dłoni, kiedy to wcześniej postanowił ją przerzucić, by tym samym - po przełożeniu jej z powrotem do prawej - postanowił wydobyć jedno z zaklęć, które było przydatne do całkowitego obezwładniania w dość nieprzyjemny sposób przeciwnika. Kiwnąwszy głową, wyraził swoją gotowość, a kiedy Percival zrobił to samo, Lowell wykonał charakterystyczny ruch nadgarstkiem, ale, żeby podbić siłę, wypowiedział także inkantację. - Incarcerous! - wymówiwszy, posłał tym samym liny, które miały na celu skrępować znajdującego się naprzeciwko Gryfona.
Kostki:
Percival, rzuć kostką k100, by przekonać się, jaka sytuacja miała tym samym miejsce.
Za każde 15 pkt z Zaklęć i OPCM przysługuje Ci jeden przerzut.
1 - 30 - perfekcyjna obrona! Idealnie, bez żadnych problemów, świetnie dajesz sobie z tym wszystkim rady. Zaklęcie nie stanowi już dla Ciebie żadnego większego problemu.
31 - 50 - lina o mało co nie sięgnęła Twojej dłoni, ale bariera i tak była niezła. Ominęło Cię bezpośrednie zagrożenie, więc można to uznać za sukces.
51 - 60 - no niestety, teraz trochę się to popsuło, bo niechcący upuściłeś różdżkę, więc liny skutecznie zaczęły Cię zaciskać (co zostaje przerwane przez Felka). Ale następna próba Ci się udaje, hej ho!
61 - 80 - nic dodać, nic ująć! Reagujesz znakomicie, dając sobie z tym wszystkim rady. Nie zapomnij tylko później o jakimś odpowiednim odpoczynku i nagrodzie dla samego siebie.
81 - 100 - może początkowo masz problemy, ale udaje Ci się rzucić zaklęcie na ostatnią chwilę. Ułamek sekundy dzielił Cię od bycia krępowanym linami. Nieprzyjemny scenariusz, prawda? No chyba że to lubisz.
- Ach, jeszcze jedna sprawa, zanim się rozejdziemy. - mruknąwszy, Lowell wziął w sumie manekina, który to na chuja się przydał. No cóż, lepiej, żeby był, niż żeby go nie było, prawda? Skupiwszy spojrzenie czekoladowych tęczówek, wiedział doskonale o tym, że musi jeszcze wspomnieć o jednej ważnej funkcji tego zaklęcia. - Pamiętaj jeszcze, że Protego Maxima zatrzymuje niektóre klątwy. Głównie te łatwiejsze, więc może stanowić obronę przed czarną magią. - jedna z tych rzeczy, do których zaklęcie się przydawało. - Więc jeżeli kiedykolwiek przyjdzie ci walczyć z osobą posługującą się czarną magią, tym zaklęciem zapewnisz sobie znacznie lepszą obronę. - kiwnąwszy głową, to w sumie było na dzisiaj wszystko.
C. szczególne : Piegi, tatuaże na całym ciele, kolczyki. Chorobliwie biała cera. Krzyż Dilys na łańcuszku na szyi. Szmaragdowa blizna na dłoni, która jawi się zielonkawym świetle przy ludziach z genetyką, blizna na nodze po złamaniu.
Wciąż z nowoczesnością w magicznym świecie było tysiąc razy lepiej niż te dwadzieścia lat temu, kiedy jak słyszałem, czarodzieje nie mieli absolutnego pojęcia o świecie mugoli, a ich próba kamuflażu wśród nie magów kończyła się tragicznie. W ogóle najbardziej mnie zastanawia jedna rzecz, która jest najwidoczniej wielkim problemem funkcjonowania tego świata – co zrobić w przypadku napaści czy jakiejkolwiek formy przestępstwa? Jaka jest alternatywa telefonu alarmowego dla tego świata? Bo póki co zawsze myślałem, że jest się skazanym na własny los, aczkolwiek takie podejście brzmiało bardzo średniowiecznie. Nie miałem nigdy takich problemów jakie miał Felek, otwarcie się nie było wielkim problemem w moim przypadku, acz z zaznaczeniem własnych granic. Nie ma osoby, która wiedziałaby o mnie wszystko, rzadko też dzieliłem się jakimiś bardzo wewnętrznymi przeżyciami emocjonalnymi, z prostej przyczyny, rzadko kiedy w ogóle mam okazję o takich sprawach rozmawiać. Zwykle samą swoją aurą sprawiam, że spotkanko jest bardziej błahe, poświęcone często odpierdalaniu różnych rzeczy w Hogwarcie. A to zawsze fajoskie jest. - Nooooo, z nimi to ciężko powiedzieć. Chciałoby się rzec, że to bardziej punk, ale to obraza dla samego zespołu. Lubię sobie mówić, że to punk połączony w dużej mierze z rockiem z dodatkiem czegoś ich własnego. Ogólnie uwielbiam ich za teksty, które prawie zawsze mają w sobie jakiś przekaz i o ile nie oczekuję tego od każdego utworu jaki słucham, tak zawsze doceniam, a oni mają bardzo fajne. – Dopowiedziałem jeszcze, chętnie rozmawiając o tym zespole, który jest chyba moim ulubionym do takiego posłuchania po prostu. - Cóż, z reguły mi się wydaje, jak widzisz wilkołaka to zakładasz, że jest to człowiek przemieniony w wilkołaka, nie jestem orłem w onms, więc nawet nie wiem czy są przypadki naturalnego wilkołaka. Byłem zawsze przekonany, że tą chorobę można traktować jako klątwę, która ma jakieś swoje korzenie, ale nie bardzo wiemy skąd się to wzięło i po prostu jest, ale nie jest to naturalny twór. – Zwróciłem uwagę, zastanawiając się nad tym teraz. Nie interesowałem się nigdy wilkołakami, jedynie temat przewinął się kiedyś na lekcjach Obrony przed czarną magią. - Termin zabookowany, pierwszego maja widzimy się tutaj, bo pewnie dalej będziesz jeszcze zawieszony. – Uśmiechnąłem się w taki sposób jakbym nieco wyśmiewał chłopaka, lecz zachowując przy tym odpowiednią pogodność, w taki sposób, że czuć, że jest to przyjacielska zaczepka. Patrzyłem z podziwem na wyczarowanego wilka pomiędzy zaklęciami. Zaklęcie to było onieśmielające, zgadywałem, że swoją trudnością wyczarowania dotrzymywało kroku tym jak się prezentowało. - Można wybrać sobie zwierzątko? Wilk jest kozacki, aczkolwiek wyczarowanie własnej małpy brzmi jak wspaniały plan. – Zażartowałem, zadając jednak ważne pytanie odnośnie wspomnianego zaklęcia. Przeszliśmy więc do finalnej próby, gdzie to Felek będzie rzucać zaklęcie. Przełknąłem ślinę i przytaknąłem, patrząc na niego spojrzeniem łaknącym wyzwania. Stanąłem w pozycji i czekałem na atak Felka, znów wyobrażając sobie już nie tylko Ruby, ale i Hope i Olivię (same baby, zaraz harem będę mógł otwierać essunio). Nie zdążyłem mrugnąć, a już na jego zaklęcie odpowiadałem swoim. - Protego Maxima! – Za inkantacją poszło wszystko inne i o ile z początku myślałem, że mi się nie uda, zaklęcie będzie za słabe, ale na szczęście zdołałem się obronić. - Uh, Felek. Kinky – roześmiałem się, patrząc na Felka. Trzeba będzie zapamiętać co Puchon lubi, taka wiedza to skarb. - Słucham mistrzu Szifu. – Nawiązałem do Kung Fu Pandy, wyluzowany już. Czuć było jak rozpiera mnie wesołość, nauczenie się tego zaklęcia było dla mnie nie tyle ważne, co jak już wspominałem, było kolejnym krokiem. Choć nie wiedziałem jaki był ostateczny cel tej przeprawy, tak wiedząc, że nie stoję w miejscu, byłem szczęśliwy. - W sumie kozak, warto o tym wiedzieć, ogólnie to mało wiem o takich zaklęciach, które mają gwarantowaną obronę przed taką Avadą. – Podsumowałem, potem pogadaliśmy sobie jeszcze chwilę, a następnie rozeszliśmy, ja wracając do Hogwartu, a Felek w swoje strony.