Przed Wrzeszcząca Chata znajduje się stara ławeczka, której stan pozostawia wiele do życzenia. Zapuszcza się tu niewielka ilość osób i właśnie z tego powodu jest to najlepsze miejsce, by odpocząć od wiecznego tłumu i posiedzieć w kompletnej ciszy, którą przerywa jedynie skrzypienie strych drzew rosnących w pobliżu. W okresie letnim Wrzeszcząca Chata i jej okolice cieszą się trochę większą popularnością, jednak w chłodniejsze dni nie uświadczysz tu towarzystwa. O ile oczywiście sam go nie przyprowadzisz!
Nie kontynuowała już dalej tematu jego... groźności i nerwowości. Chyba nie chciał o tym mówić, zresztą Bell nie zależało jakoś bardzo, żeby się tego dowiedzieć. Przecież już nieco o tym rozmawiali, przynajmniej tak jej się wydawało, że to właśnie o to chodzi w tym momencie. No ale nieważne, miała zostawić temat, więc i myślenie było niepotrzebne. Wzięła od Rogera śnieżkę, ale sama też nie wiedziała co z nią zrobić, wiec po prostu przekładała ją z jednej ręki do drugiej, żeby się za bardzo nie roztopiła przez ciepło jej dłoni (które co prawda było niezbyt duże, ale zawsze). - Aha, za proste nieco - wyszczerzyła zęby w uśmiechu. Wyglądało na to, jakby robiła same problemy. Chciała ulepić bałwana, nie wiedziała jak, ale zbyt prostych metod też nie chciała używać. I co tu wymyślić. - Ale w ostateczności można spróbować. To znaczy nie spróbować, bo zapewne się uda, tylko, no zrobić to po prostu - powiedziała w końcu. Postawiła teraz białą kulkę na ziemi, obok wielkiej kałuży, po czym wzięła trochę śniegu do ręki i próbowała ulepić następną. Tak, próbowała to świetne słowo, bowiem nijak nie wychodziło. Spojrzała znowu na kałużę. - Można. Poćwiczę pływanie na brzuchu na zamarzniętej wodzie - zaśmiała się. Albo sanki, oo! Tak dawno nie miała okazji na nich pojeździć, a jak się wydurniać to już na maksa. Ciekawe, czy na błoniach była jakaś, chociaż niewielka, górka?
Obracał ten śnieg w rękach, aż w końcu zdołał ulepić kolejną białą kulkę. Brawa dla pana Darkena! Zostawił ją tuż przy poprzedniej śnieżce i spojrzał na Bell. Chyba coś jej nie wychodziło... W reszcie Roger do czegoś się przyda. - Pomóc? - Zapytał z uśmiechem (bynajmniej nie udawanym) i wskazał na niekształtny biały puch w rękach dziewczyny. Zaklęcie wolał zostawić dla Krukonki, a lepienie śniegu dla siebie. Trzeba jakoś wykorzystać ciepło swojego ciała, a to idealnie się nadaję. - A tak w ogóle, to jak dużego chcesz tego bałwana? - Zapytał po chwili, zastanawiając się czy dużą kulę będzie trzeba przenosić zaklęciem. Pewnie Bell wolałaby przynajmniej to załatwić bez magii. No tak... Po co sobie ułatwić życie? Ale z drugiej strony, tak jest większa zabawa. I jak nie patrzeć przez do spędzi więcej czasu z tą oto Krukonką. A przecież właśnie o to mu chodziło.
//Przepraszam, że tak długo nie odpisywałem, o ile w ogóle mogę coś takiego pisać w postach... ;<//
Tak, tak, brawo dla pana Darkena, aczkolwiek Bell powiedziałaby tak ze względu na jego uśmiech. O dziwo, wydawało jej się, że coraz częściej to robił, czyżby dzięki niej? Uśmiechnęła się na tę myśl. - Możesz - odparła i jakoś tak trochę nieporadnie przesypała na jego dłonie śnieg, z którego dotychczas starała się coś utworzyć, ale i tak większość zleciała na ziemię. Mówi się trudno. Wytrzepała w miarę możliwości rękawiczki, bo skoro były mokre, zimne i tak dalej, to okruszki czy tam małe fragmenty płatków śniegu gdzieniegdzie się zaplątały. Wyjęła różdżkę z kieszeni i wskazała nią na malutką śnieżkę. Zaraz, zaraz, co to było za zaklęcie? I w ogóle, co miała zrobić? Jakoś tak wyleciało jej zmyśli więc stała jak głupia, ciągle z uniesioną różdżką. - Oooogromnego! - powiedziała, przedłużając pierwszą sylabę i pokazują rękami jaki to wielki ma być owy bałwan. - Albo takiego jak ty. O, to jest myśl, zrobimy miniaturowego Rogera - wyszczerzyła się szeroko, zadowolona ze swojego pomysłu. Co prawda wątpiła, by udało im się oddać jakiekolwiek podobieństwo ale tego po sobie nie pokazywała. Oczywiście, wielkie kule śnieżne miała zamiar toczyć po śniegu. Może akurat w którymś miejscu śnieg będzie... cieplejszy, bardziej lepiący i się poprzykleja?
Dominic spojrzał na zachodzące słońce. Zmrok powoli zapadał nad Hogwartem a młody Krukon nie mógł sobie znaleźć miejsca. Pierwszy dzień w szkolę oznaczał późne pójście spać innych uczniów i bezsensowną imprezę w każdym z dormitorium. Poirytowany hałasem Dominic zdecydował się w końcu wyjść. Kiedy wyszedł przed zamek było już całkiem ciemno. Rozejrzał się dookoła, po czym skierował się do wioski nie opodal szkoły. O tej godzinie nie było żywej duszy a chłodny wiatr zmywał pot z jego czoła. W końcu doszedł do jednego z najbardziej ulubionych miejsc. Byłam to stara i połamana ławka przed wrzeszczącą chatą. Dominic usiadł na niej i zapatrzył się na stary dom z nie wiarygodnie mroczną historią. W końcu każdy albo prawie każdy wiedział, iż ta chata to najbardziej nawiedzony dom w całej Anglii. Jak było naprawdę wie chyba każdy, ale pierwsza wersja była całkiem ciekawsza i chłopak postanowił właśnie jej się trzymać. Siedząc tak i obracając swą laskę w dłoni chłopak oparł swą brodę o laskę i zamknął oczy…
Znajdował się w pustej komnacie. Zdawała się ona być pogrążona w gęstej mgle. Dominic obrócił się w poszukiwaniu „żywej” duszy jednak jedyne, co ujrzał to lustro. Z zaciekawieniem pokuśtykał do niego, lecz tam ujrzał jedynie swoje odbicie. Przez chwilę wpatrywał się w swe własne odbicie, kiedy doszło do niego, że ów odbicie jest zupełnie, inaczej ubrane niż on. Zaś w momencie, kiedy to zrozumiał odbicie przemówiło: Jaki sens mają nasze dokonania, jeśli nie ma osoby, która, by je doceniła? W co jesteśmy w stanie uwierzyć, by poczuć się lepiej i dalej móc egzystować? W Boga i jego miłosierdzie? W dobroć ludzką? Ludzi, którzy w to wieżą nazywamy głupcami, lecz dlaczego? Czy ich życie jest gorsze od naszego, bo wieżą w nieistniejące dogmaty i przekonania? Bo nie dostrzegają okrutnej prawdy, że to jedynie wymysły innych ludzi, by poczuć się lepiej…, Lecz nawet, jeśli mamy rację. Zakładając, że oni się mylą czy przez to nasze życie jest lepsze? Nie zdolni do uwierzenia w istniejące na tym świecie dobro staliśmy się puści i nieszczęśliwi. Nie zdolni uwierzyć innym ludziom staliśmy się samotni. Czy takie życie jest lepsze od tego, które prowadzą inni przez swe różowe okulary? Dominic wsłuchiwał się w przemowę swego odbicia a każde pytanie był jak świder zmuszający jego mózg do udzielenia odpowiedzi…
Constance nudziły wszelakie imprezy. Nie cierpiała tego całego hałasu, porozsypywanego jedzenia wkoło, czy pijanych uczniów. Rozpoczęcie roku szkolnego cieszyło ją tylko na początku. Spotkanie ze znajomymi po wakacjach, które spędzać niestety musiała w domu, uczta powitalna. Wraz z chwilą kiedy kończyła się ta kulturalna część wieczoru, a rozpoczynały imprezy z alkoholem i inne tego typu rzeczy ona raczej uciekała z Pokoju Wspólnego. Nie dlatego, że była typem outsidera, nie. Po prostu nie interesowało ją to w ogóle. Dlatego też opuściła PW. Skierowała swoje kroki w kierunku wyjścia z zamku. Chciała odetchnąć świeżym powietrzem póki jeszcze mogła swobodnie wyjść z pokoju. Tak więc wyszło, że trafiła w okolice Wrzeszczącej Chaty. Chłopaka nie zauważyła od razu, a dopiero w chwili kiedy nieznacznie się do zajmowanej przez niego ławki zbliżyła. Początkowo ucieszył ją jego widok. Bo jakiś znajomy, do ewentualnego zamienia kilku zdań. Kiedy się okazało, że siedzi tam nie kto inny tylko Dominic, chciała zawrócić, nie musieć z nim rozmawiać. Od dobrych kilku miesięcy unikała go jak ognia. Z pewnością i tym razem obróciłaby się na pięcie i pognała w kierunku zamku, jednak nie mogła. Idąc tutaj narobiła tyle hałasu, szeleszcząc i depcząc gałązki, a przy tym chwilami przeklinając pod nosem, że pewne było, że ją usłyszał. Nie chciała wyjść na dziwoląga. Bo kto normalny ucieka na widok chłopaka z własnego domu? Podeszła więc bliżej analizując jaka jest możliwość, że poprosi o zostawienie go w spokoju. Odkąd dowiedziała się o jego chorobie raczej nie potrafiła z nim swobodnie rozmawiać. Jakby kiedykolwiek umiała. Bardziej chodzi o to, że w tamtej chwili przestała denerwować się na niego za każdym razem gdy tylko się pojawia. Jej podejście do niego nieco się zmieniło. - Nie przeszkadzam? - zapytała cicho, poprawiając ciemne niesforne kosmyki, które opadły jej na twarz. Wymusiła coś na kształt uśmiechu, starając się nie zachowywać dziwniej niż na co dzień, kiedy to skręca w pierwszy lepszy korytarz kiedy go widzi. Sama do końca nie jest pewna czemu tak na niego reaguje.
Z myśli, a raczej jego szaleńczego omamu wyrwał go hałas. Był wdzięczny, że coś zdołało go z tego omamu wybudzić, chociaż oczywiście zastanawiał się, dlaczego jego podświadomość raczy się buntować przeciw jemu. Dominic spojrzał się na dziewczynę i przez chwilę milczał. Była jedną z tych, którzy po poznaniu go nie chcą drugi raz go widzieć. Nie ma, co się dziwić, bo w ten sposób reaguje większość osób, które go znają. - Bardziej istotnym pytaniem jest, dlaczego mimo mnie zaczepić niż pójść z stąd w cholerę. Tam, gdzie cię nogi poniosą lub z powrotem do zamku. Tam, gdzie są inni uczniowie… Darmowy alkohol, darmowy seks a na końcu poranny kac. Czyż to nie brzmi zachęcająco? – Powiedział spokojnym tonem głosu cały czas przypatrując się dziewczynie. Na jej miejscu wolałby się wycofać i pójść, gdzie indziej niż prowadzić z, nim dyskusje, w której straci się więcej nerwów niż przez cały rok szkolny na nauczycieli. Dominic nie kojarzył dziewczyny ani z wyglądu, imienia a tym bardziej z nazwiska! No cóż pamięć do mniej istotnych rzeczy miał naprawdę bardzo krótką tak, więc nie ma, co się dziwić! Nie znał jej i nigdy nie miał okazji zauważyć jej zmiany w stosunku do niego. - Nie widzę powodu byś musiała udawać, że mnie lubisz dla tego nie musisz próbować się uśmiechać zwłaszcza ze marnie ci to idzie. – Powiedział odwracając swoje spojrzenie i kierując je na czarne niebo rozświetlone milionami gwiazd. Rzez chwilę wpatrywał się w nie jak, gdyby się nimi zachwycał a w rezultacie liczył sekundy, które minęły od jego ostatnich słów do odejścia dziewczyny. Kiedy jednak zauważył, że był nazbyt miły, by odeszła dodał jak, by od niechcenia. - Jak już przestałaś (nie) przeszkadzać to możesz iść. – Powiedział nie odrywając swojego spojrzenia od nieba. Naprawdę albo on jest dziś nazbyt miły albo ona nazbyt uparta..
Na prawdę nie miała zielonego pojęcia o co tak na prawdę mogło pójść Anthony'emu. Została odesłana do Francji wraz z Sophie, myślała, że to zmieni choć trochę ich relacje, ale tak nie było. Dlatego też Adrienne została z powrotem odesłana do Hogwartu, bo by się doslownie pozabijały. Adrienne bardzo się z tego cieszyła, tęskniła tutaj za ludźmi. Przecież to tutaj miała swoich przyjaciół i Anthony'ego. Do tej pory mimo iż minęło dość dużo czasu nie wiedziala na czym stoją. Dostała od niego list. Czyżby się dowiedział, że wróciła? Bardzo możliwe, przecież na pewno widywał ją w szkole. Ale na pewno inaczej by się do niej odezwał, a w liście poczuła złość mimo że go nawet nie widziała. O co mu mogło chodzić? Postanowiła darować sobie uspokajania go przez list, bo to byłoby bez sensu, a również to, żeby wypytywała się o co mu chodzi. Tęskniła za nim, ale ze swoją macochą nie było żadnej gadki. Nie mogła jej się postawić mimo iż bardzo tego chciala. Spędziła dość wiele czasu we Francji i wróciła. Sophie została, ale doskonale wiedziała, że długo ona tam nie wysiedzi. Z Phillippe przecież doskonale się dogadywali, nie zostawilaby go na tak długi okres czasu. Od czasu sprzeczki o to zdjęcie nie rozmawiała ze swoim przybranym bratem i chyba dobrze, bo jedynie wyniknęłaby kolejna sprzeczka i komu to było potrzebne? Dlaczego wybrała akurat wrzeszczącą chatę? Może dlatego, że chciała spokoju, a tutaj zazwyczaj nikt nie chodzi, sama często lubiła tutaj przychodzić. Niby było to zakazane i przede wszystkim niebezpieczne miejsce, ale ona wcale tego nie czuła. Bardzo dobrze się tutaj czuła, samotność to jej drugie imię, chociaż zdawała sobie sprawę, że to już się dawno zmieniło. Ale wyjazd do Francji znowu zrobił z niej cichą myszkę jaką była wcześniej. Stanęła przed starym budynkiem i czekała. Miala nadzieję, że ten ją nie wystawi i się pojawi.
Co ty do cholery człowieku robisz? Po kija w ogóle odpowiedziałeś na ten list? Swój pierwszy, wysłał już dawno temu i nie liczył na żadną odpowiedz. Szczerze... To nie liczył na nic, ze strony Adrienne. Dlaczego chcesz to kontynuować i jednak się pojawiasz? Idiota z ciebie czasem. I właśnie takie myśli, próbował cały czas stłumić. Nie chciał się nad tym zastanawiać, bo to zawsze źle wychodziło. Miała szczęście, że był w Hogesmade już wcześniej, na jednej ze swoim pijackich wypraw. Jak to jest, siedzieć sobie w spokoju i rozmawiając z nowo poznanymi, bardzo uprzejmymi ludźmi i nagle dostając list? I to jeszcze od tej osoby, o której starał się nie myśleć ten cały czas. Rzadkością jest widzieć zaskoczony wyraz twarzy, u tego młodego osobnika. Przez dobrą minutę barman, próbował do niego przemówić. A gdy już zdołał dojść do siebie, odpisał jak szybko się to dało a nogi same drżały aby wstać i po prostu ruszyć. To wszystko gryzło się ze sobą. Nie był taki... Nie obchodziło go to, co takiego zamierzała mu wyjaśnić. Jak to zamierzała zrobić... Zniknęła sobie od tak, nie dając żadnego znaku życia... Mogła napisać, do cholery, jeden głupi liścik... No nie wiem, "Wyjeżdżam"... Czy coś takiego. Cicho westchnął i przeczesał włosy palcami, aby potem ukryć je pod czapką. Jak zawsze, niechlujnie. Odpalił zapalniczkę i podpalił papierosa, który już długo tkwił w jego wargach. Wbrew pozorom, uspokoił go ten spacerek... Krótki bądź krótki, ale zawsze to coś. Nie będzie udawał. Powie jej, o co dokładnie mu chodziło i tyle. Nie bawił się w takie gierki, nie miał do cholery dziesięciu lat. Jesteś w tym dobry, wiesz? Cichy głosik pojawił się w jego głowie a na jego wargach wystąpił dziwny uśmieszek. Po dobrych pięciu minutach doszedł do wyznaczonego miejsca, cóż, już z daleka mógł rozpoznać jej sylwetkę. Zatrzymał się gdzieś za jej plecami i zaciągnął się papierosem, aby po chwili unieść głowę i wypuścić zalegający dym.
Szczerze powiedziawszy wiedziałam o co mogło chodzić ślizgonowi, bo to nie było za bardzo skomplikowane. Przecież wyjechała bez słowa, ale to nie był jej wybór, gdyby mogła zostać to by przecież została. Nadal coś czuła do ślizgona, ale może dlatego do niego nie pisała, bo sama nie byla pewna jego uczuć, przecież nic jej takiego nie mówil. Nie chciała mu po prostu zawracać głowy jej wyjazdem, bo co go to miało obchodzić? Zresztą to stało się z dnia na dzień, jedynie Phillippe został w zamku. Nawet się do tej pory z nim nie widziała, ten napisał jedynie sowe z zainteresowaniem jak czuje się ich macocha. Bo niby po to je zabrała ze sobą, aby te się nią opiekowały, ale jak można się było domyślić to jedynie Sophie spędzała z nią czas. Adrienne jak tylko wracała ze szkoły na jakiś dłuższy czas to siedziała w swoim pokoju. Anthony już dawno napisał jej list, ale ona go odebrała i schowała do szafki. Nie odpisywała przez tak długi czas, bo jak wcześniej było wspomniane nie chciała mu zawracać głowy. A druga sprawa którą chciał wyjaśnić mogła się jedynie domyśleć, zdjęcie. Ale jej braciszek powiedział jej, a raczej obiecał, że nikt się o tym nie dowie. Jeśli to o to chodzilo już ona go znajdzie i z nim poważnie porozmawia. Bo to już przestaje być śmieszne, a znając go to wcale by się nie zdziwiła że to on. W końcu wraz z siostrą jest słynny właśnie z takich wybryk. Po chwili stania i lekkiego zniecierpliwienia odwróciła się i tusz za nią stał Anthony. Tak bardzo się przestraszyła, że przez chwilę nawet nie potrafiła zabrać odrobinę powietrza. - Anthony... Za każdym razem musisz mnie aż tak bardzo wystraszyć? - zapytała dopiero po chwili na niego spojrzeć. Gdy na niego spojrzała nieco się przestraszyła jego wyrazem twarzy. Na pewno o to chodziło o co napisał list, więc zaczęła się nieco tego obawiać. Chociaż niczego sobie nie obiecywali, prawda? - Co się stało? - zapytała. No co miała powiedzieć?
Do cholery! Nie chciała zawracać mu głowy? Co to za idiotyczna wymówka. Wymyśliła ją tylko dlatego, że sama nie znała odpowiedzi i chwyciła się pierwszej, najłatwiejszej rzeczy. A skoro napisał, to znaczy, że jednak chciał znać odpowiedz. Myślał o niej... Poza tym, uważał, że nie musi jej niczego obiecywać. Poznała go i wiedziała co o tym wszystkim myśli, jaki ma stosunek. Nie jeden raz to mówił. Zapewne jego słowa nie dotarły do niej. Nigdy niczego nie komplikował, wbrew pozorom był dosyć prostym człowiekiem, jeżeli chodzi o takie sprawy. No nic. Wyjazd, nie wyjazd... Skoro miała tyle czasu i zamykała się w pokoju, mogła odpisać, dać jakiś znak. Bo co on mógł sobie myśleć? Nawet zwykłemu kumplowi powinna powiedzieć, a przecież nim też był. Przynajmniej tak mu się wydawało. Najwyraźniej był gówno wart, skoro nawet na to nie zasłużył. Ale spokojnie, nie trzymał urazy bo nie należało to do jego kompetencji. Nie był tego typu osobą... Jednak coś go ukuło. Przez pewien czas, zastanawiał się co mogło się z nią stać. Tak bardzo narzekała na rodzeństwo, więc jego myśli powędrowały nawet w ich kierunku. A co jak to ich sprawka? Choć to idiotyczne. Adrienne miała własny mózg i nie sądził aby była tak głupia i podporządkowała się komukolwiek. Zdjęcie, zdjęcie... To był powód dla którego odważył się wysłać list. To była jedynie plotka, a choć w takie nie wierzył, po prostu chciał aby sama mu to wyjaśniła. Nie ufał plotkarzom i nie bawił się w takie dziecinne zabawy. Jednak to chodziło o nią, tak? Nie mógł tego ominąć. Zrobiłby to samo dla El, Matt'a czy kogoś, kto ktoś trochę jest mu bliski. A coś mu mówiło, że może być to prawda. Wątpił aby jej brat, pokazał komukolwiek to zdjęcie. Trzeba trzymać fason, a raczej nie chciał aby coś takiego wyszło na jaw... Szczególnie, że nosiła takie samo nazwisko jak ona. Pewnie ktoś zauważył je, przy ich rozmowie i tak to wyciekło. Chyba zapomnieli, że ta szkoła ma uszy i oczy wszędzie. Prychnął cicho i zaciągnął się papierosem, jej reakcja była... Jakby się go bała. Nie spodziewał się, że to spojrzenie zobaczy w jej oczach. Nie w jej... No nic. Wypuścił wolno dym i zbył jej słowa. Nie było na nie odpowiedzi. To, że tu przyszedł również oznacza, że nie chciał aby zawracała mu głowę? O co tak naprawdę mu chodziło? Sam chyba nie wiedział. I czasem nie trzeba sobie niczego obiecywać... Chyba o tym zapomniała. -To chyba Ty powinnaś mi na to odpowiedzieć.-Powiedział spokojnie i stanął na ławce, aby potem usiąść na jej "oparciu". Swoje spojrzenie utkwił w jej twarzy. Jesteś cholernym dupkiem, wiesz? Idealnie.
Może i miał rację, że to była na prawdę beznadziejna wymówka, ale taka była prawda. Gdyby mu powiedziała, że wyjeżdża ten ciągnąłby temat dlaczego, po co. Mógł mówić co chce, ale ona tak właśnie myślała, że tak to właśnie będzie wyglądało. Bardzo jej na nim zależało, ale możliwe, że to będzie ich ostatnia rozmowa. Pewnie bardzo by to przeżyła, ale jest przyzwyczajona do rozstań. Wszystkich których kochała oni jej nie kochali. To było na prawdę bardzo bolesne, ale jak najbardziej prawdziwe. Anthony w jej życiu był dla niej kimś ważnym, ale chyba nie wierzyła, że mogłaby z tego być wielka miłość. Dla niej pewnie tak, bo już czuła motylki w brzuchu, ale Anthony'ego znala. On nie przywiązywał sie bardzo do osób, ale skoro tutaj przyszedł to jednak mu trochę na niej zależało, bardzo ją to cieszyło, ale szczerze powiedziawszy nie była do tego przyzwyczajona, że to ona ma się komuś tłumaczyć. Zazwyczaj to jej się tłumaczyli, bo skoro siedziala zawsze sama to komu miałaby zrobić jakąkolwiek krzywdę? Chciała być z nim szczera, dlatego nie będzie wymyślała czegoś co nie miało miejsca. Po prostu na listy nie odpisywała i tyle. Było minęło, teraz mogła tego żalować, ale przecież to nic nie zmieni. A już na pewno nie to, że będzie go przepraszała za to, że się nie odzywała. Pewnie to jest w jej stylu, ale nie jeśli chodzi o niego. Kiedy dowiedziala się o tym spędzała czas z Phillippe w bibliotece była tak bardzo wzburzona, że być może nie zauważyła jak ktoś zerknął na to zdjęcie. Po krukonie mogła się wszystkiego spodziewać, a więc wcale nie byłaby zdziwiona jakby to była jego sprawka. Ale Anthony również mial rację, że jednak nosiła również takie nazwisko jak on, a więc i jego skromna osoba mogłaby zostać jakoś naruszona. - Musiałam wyjechać. Moja macocha zachorowała, dostałam od niej wiadomość, że mam wracać do Francji i nie miałam nic do powiedzenia. - powiedziała do niego. Tłumaczyła się, bo musiała. Należało mu się to.
Nie ciągnąłby tematu. Skoro miała ważny powód i musiała wyjechać, zrozumiałby to. Nie był osobą, która wierciła dziurę w całym. Ktoś miał taki powód, okey, a jeżeli nie chciał go zdradzić? Wiedział co do przestrzeń osobista i się tego trzymał. Gdyby naprawdę chciała, powiedziałaby mu. Chyba naprawdę go nie znała, skoro przez jej myśli przeszło coś takiego. No tak, najlepiej jest użalać się nad sobą i mówić, jaka to ona nie jest biedna. Brednie... Tak jest najłatwiej i dlaczego wybrała właśnie te opcje? Skoro było i minęło? Powinna ruszyć do przodu a nie to rozpamiętywać w nieskończoność. I powinna teraz zrozumieć, dlaczego nie przywiązywał się do ludzi. Potrafili jedynie zawodzić. Trzeba się natrudzić aby znaleźć kogoś, kto naprawdę był godzien zaufania. Ale nie chciał tego słuchać... Miał tego dosyć, bo to co robiła, było jednym wielkim użalaniem się nad sobą. Go spotkało coś podobnego, a rozprawia o tym? Nie... Pogodził się z tym i idzie dalej. Prawda jest taka, że chyba nie chciał aby było to ich ostatnie spotkanie. Ale nie będzie ukrywał, że się wkurzył. Tak, wkurzył się, bo pozwolił Ad wejść głębiej niż komuś innemu a ona to zlekceważyła. Tak właśnie on to odczuwał i nie zamierzał się z tym kryć. Ona była jego słabością i to wiedział od samego początku, musiał się z tym pogodzić choć takiego zachowanie nie leżało w jego naturze. Nie czuł się z tym dobrze, tak, jakby ktoś wszedł sobie w jego skórę i wszystko zburzył. Wszystko, co ładnie sobie poukładał. Choć porządkiem trudno jest to nazwać. -Jednak mogłaś dać choć jeden znak... Wątpię aby trzymali Cię w podziemiach.-Mruknął i wyciągnął rękę, która spokojnie dosięgała jej osoby. Dwoma palcami chwycił lekko jej włosy i potarł palcami o siebie, tak, że włosy same wyszły z jego dłoni. Po chwili schował dłoń do kieszeni kurtki i zaciągnął się papierosem. Nic się nie zmieniła.-Chyba, że nawet nie jestem wart dowiedzenie się, co się z Tobą działo.-Spojrzał w jej oczy. Opanowany i jakby obcy. On też mógł sobie mówić, że już wiele razy coś takiego go spotkało. Ale tego nie zrobił. Stało się tak, bo zapewne tak miało być. Po prostu starał się zrozumieć jej tok rozumowania, a raczej to proste nie będzie.
Jak już bylo wcześniej wspomniane nie miała zamiaru się teraz za bardzo tłumaczyć, skoro nie wysłała listu to teraz nic to nie zmieni, prawda? Sama była na siebie zła, że mu nie odpisała, przecież to ją nic nie kosztowało, ale może też obawiała się jego reakcji i wyrzutów, że tak po prostu sobie wyjechała i nic mu na ten temat nie powiedziała. Żałuję. Niestety było już za późno. Była nawet pewna, że po tej rozmowie Anthony zerwie z nią wszelakie kontakty, bo tak się nie robi. Dobrze o tym wiedziala, ale wiele by dala, aby cofnąć czas i mu o tym powiedzieć. Miała nadzieję, że jedynie o to mu chodziło, bo jak jeszcze zajdą inne pretensje to ona już chyba nie wyrobi. Zbyt bardzo ją to kosztowało uczuć. Przecież zna ją, wie że potrafi dość długo użalać się nad sobą. Ona już taka była i nikt tego nie potrafił zmienić. Oczywiście to, że się na nią wkurzył było jak najbardziej uzasadnione. Mógł się na nią wydrzeć jeżeli miał taką potrzebę. Ona by to jakoś przeżyla. Na pewno by długo to rozpamiętywala, ale jeżeli to dla niego było ważne i przede wszystkim potrzebne, aby się trochę uspokoić to może jednak warto tak właśnie zrobić. - Nie, nie trzymali mnie w podziemiach, ale moja siostra na prawde dawała mi w kość. Po dniu spędzeniu z nią miałam wszystkiego dosyć. - powiedziała do niego. Pociągnęła lekko nosem i spojrzała w bok. Zauważyła gest ślizgona kiedy to potarł palcami jej włosy. Samanie wiedziała co to miało znaczyć. Tak bardzo chciała się do niego przytulić, ale nie potrafiła tego uczynić. Ona by nie wytrzymała tego jakby ją odepchnął czy zrobił coś w tym kierunku, ażeby się od niego odczepiła. - Anthony doskonale wiesz, że jesteś wart i nie gadaj takich głupot. Żałuję, ale teraz już nic nie zrobię w tym kierunku. Moge Cie przepraszać do ostatnich moich dni, ale co to da. Powiedz co o mnie myślisz, powiedz, że nie chcesz mnie więcej widzieć. Bo oby dwoje wiemy, że po to tutaj przyszedłeś. - mruknęła. Tak bardzo pragnęła, ażeby zaprzeczył, ale czy to zrobi? Nie chciała się dalej tłumaczyć, bo i tak nie da to żadnych rezultatów, więc po prostu chciała to usłyszeć jak najszybciej.
Jak już wcześniej zostało napisane... Jej sprawa, tak? Zrozumiałby to. Wbrew pozorem, całkiem rozumny z niego człowiek. Poza tym, skąd mógł wiedzieć jaka jest sytuacja? Nie dawał jej nawet powodów do tego, aby myślała inaczej. Czy był aż tak bardzo bezduszny? Czy tak właśnie go odbierała? Z tego wychodziło, że był niezłym gnojem. Nie chciał jej tego wszystkiego wypominać, nie lubił rozpamiętywać rzeczy... Bo nie było to nikomu potrzebne. Wspomnieć, okey. Poznać odpowiedzi, okey. Ale żeby to tak ciągnąć cały czas? Nie ma to sensu. Dlatego też, skoro poznał odpowiedz na to, gdzie była i co się z nią działo... Przynajmniej nikt jej nie uprowadził czy coś... Przynajmniej w tej sprawie mógł spokojnie odetchnąć. Doskonale rozumiał, to, kiedy nagle musisz gdzieś zniknąć z ważnego powodu. Nawet jeżeli nie do końca sam jesteś co do tego przekonany. A on to on, to już normalne w jego wykonaniu. Po prostu to wszystko wydawało mu się dziwne. Wydrzeć? Raczej darcie ryja to nie jego działka... Poza tym, nie widział takiej potrzeby. Jest raczej typem, co jest spokojny... I jest to chyba bardziej wkurzające, bo gdyby ktoś tak z nim rozmawiał. Pewnie dałby mu w twarz. Tak właściwie, to nie wiedział czemu tutaj jest. Skoro poznał już powód jej zniknięcia? Cicho westchnął i podrapał się po lekkim zaroście. Papierosa zgasił butem i gdzieś odrzucił na bok. Pokiwał lekko głową, jakby dając jej znak, że rozumiał jej słowa. Rodzina to nic fajnego, coś o tym wiedział. Nie wydawało mu się, aby to była dobra wymówka... Ale wątpił aby było inaczej. Nie wymyślałaby bóg wie czego, aby go udobruchać. W końcu nie dałby się na to nabrać. -Nie chcę słuchać Twoich przeprosin. Nic mi po nich. Było, minęło... -Powiedział i wzruszył lekko ramionami. W sumie to nawet nie kłamał. Była sprawa, może i zostanie w pamięci ale czy to ważne? Podniósł gwałtownie głowę, gdy usłyszał jej następne słowa. Na jego czole pojawiła się zmarszczka a on sam wyglądał na niezadowolonego. -Skąd do cholery możesz wiedzieć, po co tutaj przyszedłem? Mówisz tak, bo tak chcesz czy jak? Czekaj, po prostu ułatwiłbym Ci sprawę, gdybym to zrobił. -Jego ton był wciąż spokojny... Jednak dało się wyczuć, że zawiódł się. Na niej. Naprawdę był taki, w jej oczach? Nie miał jej tego za złe. W końcu był nieco skomplikowanym człowiekiem. Nigdy nie wiesz, jaki naprawdę jest. Wzruszył lekko ramionami.-Powiedz mi jeszcze jedno... O co chodzi z tym zdjęciem?-Ponownie podrapał się po zaroście a potem schował dłonie do kieszeni kurtki. Szczerze? Nie ufał swojemu ciału. Ciekawiło go to... Nie wiedział, jak na nią będzie po tym patrzył. Chciałby... Tak, w głębi duszy chciałby aby było to kłamstwo. Chciał po prostu ją stąd zabrać i gdzieś schować aby znowu nie uciekła... Był poniekąd egoistą i nie czuł się z tym źle.
Oczywiście ona również nie chciała ciągnąć tego tematu, bo to na prawdę nie miałoby żadnego sensu. Powiedziała raz i dla niej to wystarczyło. Miała nadzieję, że on również będzie w stanie to zrozumieć. Owszem, wiele razy opowiadała mu o swojej rodzinie, o ile ich w ogóle można nazwać rodziną, więc doskonale wiedział jaką miała sytuację. Kochała ich, bo jednak dość mocno przywiązywała się do ludzi i oni do nich z pewnością należą. Lubiła z nimi spędzać czas, ale jeżeli normalnie się rozmawia, najbardziej dogadywała się ze swoim ojcem, oraz z krukonem, bratem który wiecznie ma do niej jakieś ale, jednak jakoś tam potrafili się porozumieć i nie kiedy całkiem normalnie porozmawiać. Brakowało jej tego u siostry, ale z tym nie mogła nic zrobić, bo wiele razy próbowała, ale jej starania nic nie wniosły do ich relacji. Oni mieli wiecznie do niej pretensje, że coś zrobiła nie tak, teraz jeszcze z tym zdjęciem brat nie daje jej spokoju. Sama nie wiedziala skąd jest to zdjęcie, kto je zrobił. Sama przecież nikomu nie pozowała, ale taka jest prawda, że na tym zdjęciu właśnie to tak wyglądało, a czy chciała ślizgona teraz okłamywać? Z pewnością nie. Chciala mu powiedzieć prawdę, znał ją przecież na tyle, że nie odważyłaby się na takie zdjęcie. Może ktoś sobie zrobił z niej żarty? Tylko w jaki sposób? Jak można zrobić takie zdjęcie bez jej pomocy? Może jednak istnieje jakieś zaklęcie, albo coś w tym stylu? Nie miała zamiaru wymyślać czegokolwiek, po prostu powiedziała mu tak jak na prawdę było. Potrzebowali jej w domu to musiała wyjechać i tyle. Nawet nie wiedział ile o nim myślała, każdego dnia ślizgon chodził jej po głowie, nie potrafiła przestać o nim myśleć. Nie chciała, żeby to się skończyło, ale czy było inne wyjście? Co miała słuchać za każdym razem tego co zrobiła źle? Bo właśnie tak to teraz wyglądało. - Nie, nie chce. Ale sama nie wiem czy ja na Twoim miejscu chciałabym się spotkać z osobą, która Cię zostawiła na jakiś okres czasu, a ten był na prawdę ogromny. Minęło trochę czasu. Chciałam wrócić każdego dnia trułam głowę Celie, ażeby pozwoliła mi wrócić, ale ona nie chciala o tym słyszeć. - powiedziała do niego jakby się tłumacząc. Stwierdziła, że należą mu się te wyjaśnienia. Nie chciała się rozstać z nim kłamiąc go. Skoro podejrzewała, że Anthony może zakończyć znajomość to co jej tak na prawdę teraz zależało? Spojrzała na niego nieco przerażona. - Wiedziałam, że to jest głównym powodem dlaczego się ze mną spotkałeś. Wierz mi, albo nie. Ale to nie jest moja sprawka. Ja nigdy bym nie pozowała do takich zdjęć, chyba znasz mnie na tyle, żebyś mnie o to nie posądzał. Widać kto jest na zdjęciu i to jestem ja, ale ja nie mam pojęcia skąd to zdjęcie jest, skąd to zdjęcie pojawiło się w dłoniach mojego brata. - oznajmiła. Miała nadzieję, że jej uwierzy. Trudno jest uwierzyć w jej słowa, ale to była prawda. Mógł nawet spojrzeć w jej umysł za pomocą zaklęcia i wszystkiego się dowie. Ale skoro jej ufa powinien to zrozumieć bez pomocy różdżki. - A właściwie skąd o tym wiesz? Phillippe? Czy to on Ci o tym powiedział? - spojrzała na niego dość groźnym wyrazem twarzy. Jeśli to krukon to go chyba zabije. Skoro dowiedział się o tym Anthony to pewnie cała szkoła już o tym wie.
Jej relacje z rodziną... Mm, już kiedyś powiedział, że na jej miejscu po prostu nie starałby się jakoś specjalnie o ich względy. Skoro nie chcą, to po co naciskać. To i tak niczego nie zmieni, prawda? Miał podobnie z dziadkami... Choć trudno ich tak nazywać, skoro nawet nie chcą przyznać, że w ich żyłach płynie ta sama krew. Ale chłopak musi się z nimi użerać o ile chce mieć jakikolwiek kontakt z rodzoną siostrą. Tak, ta sytuacja wcale im się nie podobała. Zarówno jemu jak i Emily. Jednak co ona może zrobić? W końcu zastępowali jej rodziców a on nie skazałby jej to, aby była ich pozbawiona. Zapewne żyje jej się o wiele lepiej, niż by to miało wyglądać z nim. Choć on sam nie wie, jak to dokładnie wygląda. Najważniejsze jest to, aby dążył do przyznania mu tej nieszczęsnej opieki. No patrzcie, nawet ma własne mieszkanie! Nawet nie zdawała sobie sprawy, co się działo przez jej nieobecność. Nie chciał rozważać opcji, jakie mogłyby być powodami tego nieszczęsnego zdjęcia. Zbył nieco tę sprawę, zważając na to iż była to plotka. Nie dopuszczał do siebie tej wieści. Na samą myśl, że ktoś... Mógłby... Lub ona na to się zgodziła. Gotowało się w nim bardziej i bardziej. Co wcale mu się nie podobało. Straciłby do niej wszelkie pokłady szacunku, na jakie sobie zapracowała... W sumie to nawet trudno sobie wyobrazić, co naprawdę by myślał. Jeden wielki chaos i syf. -Niczego sobie nie obiecywaliśmy. Po prostu myślałem, że jestem chociaż Twoim kumplem... A takich, to chyba mogłabyś powiadomić o swoim stanie.-Wzruszył lekko ramionami, nie mówił tego z żadną pretensją. Powiedział to, co raczej było oczywiste.-Rozumiem to... Skoro musiałaś tam być, to znaczy, że musiałaś. Tyle. -Pokiwał lekko głową. Wyrozumiały z niego człowiek. Może dlatego, że po prostu nie było innej opcji? W końcu jak mógłby mieć pretensje do niej, skoro była to siła wyższa? Mogła już przestać się tłumaczyć i przepraszać. Nie musiała tego robić, zostało to już wyjaśnione. A sam nie był ideałem, ile razy to on znika jak ten idiota i nikomu nic nie mówi? Ale on to on. Przyzwyczaił wszystkich do tego. Nie wiedział co ma myśleć o tym, co mu powiedziała. Jak mogła tego nie wiedzieć? To nie jest logiczne... Skoro była na tym zdjęciu... Uh, i to czego się obawiał okazało się prawdą. Zdjął czapkę i przeczesał palcami włosy, jakby nie wiedział co ma teraz zrobić. Wkurzyć się, rozpaczać, żałować... Współczuć? Mógł to być zwykły, chory żart jednego z uczniaków, który chciałby się zemścić na jej rodzeństwie... Jest to głupie ale czasem się tak zdarza. Ale nie zwalajmy tego na rodzeństwo, może Ad coś zrobiła(wysoce wątpliwe) a może to jego wina? Wielu nie podobała się jego osoba. A skoro zainteresował się nią, to czas dopiec i jemu? Nie czas na zmiany, nie staniesz się milszym człowiekiem Antek. Pozwolił aby jego dłonie same zadecydowały, jak to ma się potoczyć. Chwycił jej nadgarstki i przyciągnął ją do siebie. Oparł pochyloną głowę na jej brzuchu a dłońmi objął jej talię. Tak, jakby miała go pogłaskać i uspokoić. -Znajdziemy rozwiązanie... Tego świra co jest w to zamieszany...-Mruknął cicho i jakby łagodniej. Jakby kij w jego tyłku zniknął, a on mógł się teraz rozluźnić. Dziwnie to brzmi, ale metafora całkiem udana. -Usłyszałem... Mówiłem Ci kiedyś. Mimo, że mnie tu nie ma... Wiem wszystko.-Mruknął.-Wątpię aby Twój brat w ogóle chciałby, aby to wyszło na jaw... Nie szukałbym w nim winy.-Dodał cicho. Skoro Anthony to wie, to cała szkoła pewnie też? Brzmi jakby to on to miał rozpowiadać. Niech już to zostawimy. Niech po prostu tutaj stoi, aby mógł się do tego przyzwyczaić. Oswoić. Jakby zapomniał jak to jest, gdy stała obok. Mhm.
Jeśli chodzi o to, że dziewczyna stara się nadal o względy swojego rodzeństwa to jej już to przeszło. I co najlepsze przynosi inne skutki, bo z Phillippe potrafi się porozumieć co innego z Sophie, ale i na nią przyjdzie kolej. Z wiekiem człowiek robi się coraz to mądrzejszy tak mówią, nie zawsze się to sprawdza, ale w tym przypadku tak. Nie są jej obojętni to prawda, ale na pewno teraz nie będzie ich prosić, żeby ich relacje wyglądały normalnie, na pewno nie zniży się do takiego stopnia. Może wcześniej i tak by zrobiła, ale nie teraz. Teraz miała całkowicie inne problemy, nimi się tak nie przejmowała. Miała cichą nadzieję, że oni sami zdobędą się na to, ażeby ich rozmowy nie kończyły się zazwyczaj kłótniami. Nie lubiła rozmawiać o swojej rodzinie, a dlaczego? Dlatego, że każdy zawsze ma dla niej doskonałe rady których dziewczyna nie mogła słuchać. Nawet Anthony mówił to co powinna z nimi zrobić. Zdanie innych ją na prawdę nie interesowało, a wolała żeby zostało tak jak teraz jest niżeli miałoby być jeszcze gorzej, bo teraz potrafiła się jakoś bronić, a gdy była młodsza robili z nią to co chcieli, była na ich każde skinienie. Teraz tego żałuję, ale minęło i na szczęście teraz nie musiała do nich latać z każdą sprawą i łasić się, ażeby jakkolwiek jej pomogli. Potrafiła sobie radzić sama tak jej się przynajmniej wydawało. Pewnie jakby słyszała jego myśli ucieszyłaby się, że jest w stanie jej jakoś pomóc ze sprawą zdjęcia, ale sama nie wiedziała kogo nastawiać na pierwszy odstrzał. Nie miała zbyt wielu wrogów, a rodzeństwo na pewno nie zrobiło tego, tak jej się przynajmniej wydawało. Byli zdolni do wszystkiego, ale czy wtedy Phillippe przyszedłby do niej i kazał spalić to zdjęcie? No raczej nie, a nawet powiesił je na drzwiach sali wejściowej czy też wielkiej sali gdzie tłumy uczniów spędzają swój wolny czas. Na pierwsze jego zdania nic nie odpowiedziała, a tylko spuściła głowę. Anthony był na prawdę wyrozumiałym chłopakiem, wiele innych pewnie trułoby jej głowę, aż w końcu by im się to znudziło, a on jednak potrafił sobie dać z tym spokój i bardzo się z tym cieszyła, bo kolejnych zdań na ten temat po prostu by nie zniosła. - Nie potrzebuję pomocy. Sama dowiem się kto jest temu winien. Spotkam się z Phillippe może on ma jakieś informacje na ten temat. - powiedziała do niego. Spojrzała na niego i odsunęła się o dwa kroki. - Nie jesteś już na mnie zły? - zapytała. Chciała się po prostu upewnić, bo sama nie wiedziała na czym stoi. A lubiła mieć jasną sytuację.
On jedynie wyrażał swoje zdanie na ten temat. Nigdy nie mówiłby jej, co powinna zrobić. Jest w tym pewna różnica, jak jej nie widzi. Szkoda. Nie sądził również, aby zrobiła to co powiedział. Sama powinna rozwiązywać swoje problemy, od niej zależy jaką decyzję podejmie. Nie miał nawet zamiaru mówić jej co ma robić, sam nie lubił gdy ktoś ślepo idzie za czyimiś słowami. Brak własnego zdania jest największą krzywdą, jaką można sobie wyrządzić. Cóż, przynajmniej coś. Nie warto czekać aż ktoś się zmieni. Ludzie raczej się nie zmieniają, nawet z wiekiem. Jeżeli ktoś jest uparty, potrafi do końca stać w danym przekonaniu. Niekiedy jest to niezdrowe a czasem słuszne... Wszystko zależy od sytuacji. Jej była dosyć, specyficzna. W sumie to nawet nie chciał się zagłębiać w to, nie widział w tym potrzeby a poza tym. To jej indywidualna sprawa. On już powiedział co myśli i to chyba na tyle z jego udziału. Spójrzmy na niego, nigdy nie mówi jak jest u niego, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że ktoś może mieć gorzej. Po co się tym chwalić? Może jest to też kwestia przyzwyczajenia? Sam zawsze z wszystkim musiał radzić. Niekiedy niepotrzebnie, no cóż, bywa i tak. Chciał jej pomóc? Czy naprawdę chciał to zrobić? Nie miał zbyt wiele czasu do namysłu ale skoro była mu nieco bliższa niż inni? Jak wspomniał, dla tych bliższych znajomych zrobiłby wiele... Choć zwykle mówi, że to ich interes. Nabroili, niech sami zbierają te brudy. Ale ta sprawa była jakaś chora... I niezbyt przyjemna. Nie pozwoliłby aby ktoś zrobił to Elsie, pewnie zabiłby typka. Nie no, to wszystko wydawało mu się jakimś niesmacznym żartem i nie do końca wiedział, czy chciał się w to bawić... -Jak chcesz.-Powiedział po dobrych minutach milczenia. Nie będzie przecież zmieniał swoim poglądów, prawda? A skoro naprawdę chciała sama to załatwić. Okey, nie będzie jej wchodzić w drogę. Musiał nabrać do tego nieco dystansu. Tyle. Czy nie był na nią zły? Oparł łokcie na kolanach a usta schował w dłoniach, jakby podejmował trudną decyzję. Trudno nazwać to, co siedziało mu w głowię na poukładany plan. Nie powinna więc się dziwić, że nie wiedział co powiedzieć i jak podejść do tej sytuacji. Przeczesał włosy palcami i założył na głowę czapkę. Wzruszył lekko ramionami, jakby przygotowywał się do czegoś. Podniósł wzrok i spojrzał na dziewczynę. -Chyba potrafisz zrozumieć, że jest to nieco... Dziwna sytuacja. Owszem, pogodziłem się z tym i zrozumiałem to ale nie oczekuj ode mnie wiele... Nie masz prawa.-Zaczął spokojnie, a ani jeden mięsień na jego twarzy nie drgnął. Tak, wiedział czego chciał. Również lubił jasne sytuacje, dlatego nie chciał dawać jej zbędnych nadziei. Poza tym, nienawidził obietnic. -Podchodzę do tego z dystansem. Zobaczymy jak to się potoczy.-Pokiwał powoli głową.-Nie zamierzam tracić z Tobą kontaktu... Jednak, jeżeli nie zrozumiesz tego co mówię to nie widzę sensu dalej tego ciągnąć.-Wzruszył lekko ramionami i wyciągnął papierosa, którego zamiast zapalić, zaczął obracać w palcach.-Owijanie w bawełnę mnie nie bawi.-Spojrzał na nią. Tak, lepiej aby to zrozumiała.
Ona zależy od sytuacji, ale nie kiedy lubi jak ktoś jej powie co ma robić, bo wiadomo, że nie zawsze jest wszystko jasne jak ma się dana osoba zachować. Adrienne bardzo często ma z tym problem. Ale teraz gdy już pogodziła się że jej rodzeństwo nigdy nie będzie jej kochającym, prawdziwym rodzeństwem to nie słucha się nikogo. I to się właśnie w niej zmieniło, wcześniej każdego słuchała, każdemu pomagała. Teraz już jest inaczej. Nikogo wręcz nie słucha chyba, że ktoś mówi na prawdę bardzo dobrze i Adrienne potrafi to zaakceptować. Może i chciał jej pomóc, a może nie. Może jedynie powiedział to, ażeby nie czuła się z tym sama, ale na prawdę chciala to sama załatwić. Nie miała zamiaru wciągać to jeszcze pana Robertsa, bo to nie miałoby żadnego sensu. Czy Philippe powie jej coś innego jakby ślizgon był wraz z nią? Zmyślałby i nie powiedziałby jej prawdy, dlatego pójście do niego z Anthonym było wykluczone. Ucieszyla się, że jednak nie nalegał na to, aby pomóc jej w załatwieniu tej dziwnej sprawy. Wiedziała, że relacje z Anthonym się pogorszyły, już teraz to czula a co będzie jak minie parę dni, tygodni? Przyjaciółmi, czy kumplami to zostaną, ale co będzie jak nic więcej? Adrienne liczyła na coś więcej, zresztą i ona miała takie wrażenie iż ślizgon również, ale po tej calej sprawie, po zostawieniu go, po akcji ze zdjęciem zachowywał się inaczej. Albo ona zachowywała sie inaczej i sama tego w sobie nie widziała. - Anthony ja od Ciebie niczego nie oczekuje. - powiedziala. Po co miała mu mówić to co na prawdę czuła? Skoro to może jedynie pogorszyć obecną sytuacje? Dzisiejszego dnia czuła się obco przy nim, tak jakby rozmawiali co najmniej dwa razy, a nie tyle co było. Może dlatego, że jeszcze w taki sposób ze sobą nie rozmawiali, miala nadzieję, że to jest właśnie powód. - Żałuję, że napisałam Ci ten list. Nie mam zamiaru się przed nikim tłumaczyć, a na pewno nie przed Tobą, bo sam również znikaleś i nie dawałeś znaku życia. Jeśli masz mnie dość po prostu to powiedz. - mruknęła nie spuszczając z niego wzroku. - Nie będe Ci już zawracała głowy. Cześć. - pożegnała się z nim i ominęła go wkładając dłonie do kieszeni i ruszyła w stronę wioski. /zt
Nie śledź go. Nie skradaj się za nim. Nie warto. Madness nie jest ciekawy, nie chcesz podążać jego ścieżkami. Może ci się wydawać, że tak jest, ale to brednie. Kłamstwo, które powtarzane staje się prawdą. Jest nudny, przewidywalny i powtarzalny. Znów kogoś pchnął na ścianę, znów rzucił w ciebie zaklęciem, znów poszedł pić, znów coś ukradł, znów próbuje przemycić do szkoły eliksir psylocybinowy. To samo odkąd pamiętam. Teraz znów ma rozciętą wargę, a krew jeszcze mu się sączy z rany. I znów nie pójdzie do pielęgniarki, nie weźmie eliksiru tylko będzie chodził z raną na twarzy jak z p i e p r z o n y m trofeum. Jutro dojdzie mu do tego piękny fioletowy kolor, a może żółty? Nie ważne. Będzie go bolało. Co przyjmie z satysfakcją i uśmiechem, który ma powiedzieć wszystkim jak to bardzo ma wyjebane. W kieszeni obraca kilka galeonów, uderza monetą o monetę. Lubi ten dźwięk, może go słuchać nawet na kacu. I idzie, nie odwraca się za siebie. Przeszedł przez cmentarz, bo to przecież takie miejsce gdzie bywać trzeba. Poszedł na grób, który nazwał grobem swojego ojca. Ale nie chcesz o tym słuchać, a on nie będzie o tym mówił. Siada na ławce, wyciąga nogi przed siebie i zapala papierosa. Znów! Bo jednego skończył na grobie swojego ojca. Powtarzalny, przewidywalny i nudny. Madness. Patrzy pewnie na chatę i rzygać mu się chce jak pomyśli dlaczego tak ją nazwali. Bo przecież wie. Zna historię. Słuchał, a nawet coś zapamiętał. Nie będzie tą wiedzą rzucał w ciebie. Nie zacznie rozmowy od sprawdzenia czy znasz, wiesz. W głowie ma coraz mroczniejsze obrazy, bo to tak jest. Zaczynasz myśleć o jednym i zaraz przeskakujesz do czegoś innego. On tak ma. Szybko w głowie pojawiają mu się coraz mroczniejsze obrazy. Bo zaczął od wilkołaka, później zaraz pojawiło się zdjęcie przemiany. Patrzył na nie za pierwszym razem z zafascynowany. Prawie słyszał jak kości chrzęszczą u tego nieszczęśnika, ale nie krzywił się, choć domyślał się, że musiało boleć. Ból. Od tego hasła w głowie pojawia mu się wiele obrazów. Mieszkają się te, kiedy on go zadaje z tymi gdzie on cierpi. Fizycznie. Teraz skupił się na takim bólu. Zaciąga się ponownie, z tych wszystkich myśli nie zauważył, że to już koniec papierosa. Żar delikatnie połaskotał jego usta, inny pewnie by przeklął, ale nie Madness. On chce więcej. Nie wyrzuca peta, ale zaciąga się ponownie, a później kolejny raz. Do końca. Po co ma sobie odmawiać przyjemności? Dopiero kiedy trzymać nie ma za bardzo jak, rzuca tyle co zostało z papierosa przed siebie i podąża myślami dalej. Dalej o bólu.
Szafir. Wydaje Ci się, że ją znasz, ale wcale nie. Niby bliska, ale wciąż daleka. Dla niego. Dla niej. Dla każdego. Próbujesz, ale nie dostrzegasz. Chcesz, ale nie potrafisz. Przez jej życie przeplatało się wiele imion, które znaczyły więcej, inne znaczyły mniej – to normalna kolej rzeczy, wszak była młoda, ledwo co wyszła z choroby, a już musiała podejmować się jakiejś odpowiedzialności, której tak naprawdę nie rozumiała. Dlaczego dostała prefekta? Ach, tak! Wyniki w nauce. Liczne pomoce na rzecz szkoły. Chęć podania ręki ofiarom losu… Trochę tych osiągnięć można wypisać na jej liście, ale najlepszym była Mathilde Villadsen. Nie. To nie tak, że Szafir nienawidziła tej dziewczyny, to po prostu była chwila uniesienia. Chciała by Dunka cierpiała równie mocno co Sparks kilka lat temu, bo dlaczego nie? Zemsta smakuje fenomenalnie, zwłaszcza gdy okoliczności nas piekielnie zaskakują. A wtedy sama krukonka była zaskoczona obrotem spraw, bo akurat nikt oprócz Reyesa nie miała prawa chwytać jej za czarne pukle, które okalały nad wyraz ostatnio zmizerniałą twarzyczkę. Jednak dzisiaj skryła wszystko pod różem, który kontrastował lekko z jej bladością skóry, a oczęta pokryła czarną mascarą. Nie mogła pokazać, że płakała, ona nigdy nie płacze… Nigdy. To jest dla słabych, a Sparks – nie była słaba. Nie wierzysz? Chodź. Zademonstruje Ci. I tak szła, przed siebie, bez celu. Jak zawsze nie wiedząc dokąd, rozważając wiele rzeczy w sobie, nie chcąc im dawać uciec, po za jej drobne, wątłe ciało. Filozofia życia? Skąd. Niechęć przed utratą wolności i czystością umysłu. Od tego była uzależniona, dlatego zgodziła się na spotkanie z Madnessem, wszak te były niezobowiązujące. On nie wymagał od niej niczego. Nie dawał chorych emocji, które przeplatały się przez szare dni niczym pajęcza sieć. On dawał jej ukojenie, którego nie potrafiła wymagać od Jacka. Madness. Porywczy. Zadziorny. Wulgarny. Bezczelny. Brutalny. Czasem może nawet za bardzo, ale czego się nie robi by sprawdzić swoją wytrzymałość, prawda? -To co, które z Nas dzisiaj będzie ofiarą? Od razu oponuję… Nie wolno karać świeżego nabytku Garetha Hampsona… - Uśmiechnęła się sardonicznie jak to miała w zwyczaju, a po chwili siedziała obok chłopaka, otulając się nieco bardziej płaszczem, wszak doprawdy było zimno, a ona? Ona ostatnimi czasu piekielnie cierpiała na niechęć względem rozszalałej pogody, która coraz bardziej dawała jej się we znaki. -Och, tyle dni kazałeś mi na siebie czekać. Jak mogłeś? Musisz mi to wynagrodzić, wiesz, że nie lubię sprzeciwu… - Wymruczała, a po chwili odgarnęła ciemne włosy na plecy, opuszkami palców co jakiś czas smagając luźne pasma, które opadały na jej ramiona. Dopiero po kilku minutach leniwie odwróciła twarz w stronę w chłopaka, wlepiając w niego czarne tęczówki, wszak często skrywała naturalny kolor oczu, pod przeróżnymi, kolorowymi tęczówkami. A on? Czy naprawdę pamiętał jej naturalny kolor oczy?
Skłamałby gdyby powiedział, że nie czekał aż go znajdzie. Ale czy ktokolwiek sądził, że mówi prawdę? Siedział na tej ławce, a myślami był zupełnie gdzie indziej. Daleko gdzieś. Między fascynacją a masochizmem, tak mniej więcej. Jakby kogoś to obchodziło. Nie rozglądał się na boki, nie wyglądał w krzakach wrogów, a może powinien? Nie miał obsesji. Przynajmniej nie na tym punkcie. Dopiero delikatna woń jej perfum wyrwała go z letargu. A było mu przyjemnie, zatracił się w myśleniu o bólu i nie chciał przestawać. Takie krótkie słowo, a ile myśli, wspomnieć, fantazji. Przeniósł na nią wzrok, nie zamierzał patrzeć na chatę, kiedy mógł napawać oczy ciekawszym widokiem. Tylko nie pytaj ile razy rozbierał ją wzrokiem. Nie wiedział o czym mówiła, jednak i tak dobrze, że zdawał sobie sprawę czyje nazwisko padło z jej ust. Może powinien przykładać większą wagę do tego o czym wszyscy mówili. O czym szeptali i krzyczeli na korytarzach. Powinien? Dobrze, od jutra. - Jutro zamknie ciebie w szklanej gablocie bez wyjścia. Bez miłości. Bez jedzenia. Bez powietrza. - Skoro takim świeżym nabytkiem była, powinna świętować. Pić, śpiewać, tańczyć. Zadawać ból, cierpienie, ukojenie. Dla każdego wedle potrzeb. Niech każdy daje co może. Niech każdy bierze czego pragnie. Patrzył jak jej usta układają się w słowa. Na szyję kiedy przełykała ślinę. Czy nie o tym do niej pisał? O rękach, które pozbawiają ją powietrza? Może wtedy lepiej byłoby jej wiedzieć bez czego jest trudniej. Nie chciał domysłów. One go nie satysfakcjonowały. - To ty kazałaś czekać na siebie - powiedział wbrew temu co obiecał sobie wcześniej. I niech tylko nie myśli, że wypatrywał jej na korytarzu, w wielkiej sali, dziedzińcu, gdziekolwiek. Tak nie było. Madness nie wodził smętnie wzrokiem za nikim. Nie oglądał się za siebie z nadzieją. Nie przesiadywał na wyższych piętrach, aby wpaść na nią. Nie. Jednak czekał, aż ona go znajdzie. Tylko nie mów, że jego logika do ciebie nie dociera. Że nie rozumiesz jego myślenia. To wszystko co rodziło się w jego głowie było przecież cholernie logiczne. Łączyło się w całość i było niczym puzzle, które zupełnie do siebie nie pasowały. Patrzył na Sparks, w jej oczy. Czy ostatnio nie miała zielonych? Nie? Nie ważne. Kiedy wiatr ponownie zawiał zaczął zbierać ciemne kosmyki z jej twarzy. - Od kiedy prosisz? Chyba, że to twoja kolejna zabawa - nie przestawał bawić się jej włosami, później opuszkami palców zaczął studiować jej twarz, a kiedy dotarł do brody mocniej ścisnął palce. - Więc, nowy nabytku Hampsona... W gablocie szklanej bez jedzenia? Miłości? Powietrza? - przesunął rękę odrobinę niżej, nie rozluźniając uścisku.
Nie lubiła bawić się w zgadywanki. Była zmęczona właściwie wszystkim, a w szczególności tym, że… Ostatnio wszystko szło nie tak jak powinno. Niby logicznie, ale wcale nie. Jednak dobrze. Dobrze. Możemy wszyscy pościągać maski. Stać nas na to żeby po prostu to się wszystko jakoś toczyło. Tylko pozostaje pytanie – po co? To nawet absurdalne, ale niech i tak będzie. Niech to się tak kręci. Nie zależało jej. Już nie. Wszystko zatracało sens, bo ona nie uznawała już większych wartości, które kiedyś być może jej przyświecały. Na tę obojętność… Pracowała bardzo długo. I tak, w końcu się zjawiła na spotkaniu, które ponoć miało odbyć się już dawno temu, ale czy odbyło się? Nie, skąd. Szafir w natłoku zajęć zapominała o wszystkim. O wszystkich. Tak było łatwiej i lepiej, zwłaszcza dla niej. Nie musiała myśleć o tych, którzy nie byli tego warci, bo to po prostu nie miało żadnego sensu. Dla niej wszystko przestało mieć sens i nawet była skłonna… Całkowicie odejść. Liczyła się własna wygoda. Seks. Nauka, ale nie ludzie. Nigdy się nie liczyli ludzie, odkąd skończyła siedemnaście lat, a tylko wybitne jednostki znajdowały w jej notatniku szczególne miejsce i dlatego mogła wygospodarować dla nich czas. -Nie da się mnie zniewolić. Raz się komuś udało, ale ja nie popełnię po raz kolejny takiego błędu… - Powiedziała z lekkim wyrzutem, acz przybrała po chwili neutralną minę, która nie zdradzała ani jednej emocji. W środku natomiast wrzała. Miała ochotę wybuchnąć, ale był na to czas. Dużo czasu. Przed nim cała noc. -Nie udawaj, że tęskniłeś. Znasz mój adres. Znasz moje łóżko. Znasz moje potrzeby. Nie dbałeś o mnie ostatnio… - I tu skierowała swoją dłoń na jego udo, zaciskając na nim nieco mocniej swoje smukłe palce, a usta rozchyliła delikatnie, cały czas wlepiając w niego tęczówki, które tym razem były w innym kolorze. -Lubisz kiedy proszę o więcej. No tak, czy nie? Lubisz kiedy… Możesz pozwolić sobie na to, czego nie dostaną inni… No dalej… - Wyszeptała wprost do ucha Madnessa, a po chwili odsunęła się na znaczną odległość, wszak jego dłoń niebezpiecznie błądziła w okolicach szafirowego gardła. Tak nie powinno być. Nie da mu tej satysfakcji. Nie tym razem. -To jak?
Miał się hamować, miał nie dać się więcej podejść, miał zachować spokojny umysł. Taki był plan. Przystopować, a później uderzyć ze zdwoją siłą. Brać z zaskoczenia, chwilę po tym jak się uśpiło czujność. Chciał, aby tak było, jednak wszystko zaczynało się pieprzyć kiedy była przy nim o n a. Z nią działo się inaczej. Tylko nie myślcie, że gorzej. Lepiej też nie. Inaczej. Nie da się o tym powiedzieć w dwóch słowach, chociaż nawet kiedy można użyć ich wielu to i tak trudno to wytłumaczyć. To... no właśnie. Zaczyna brakować słów, a nawet jeśli jakieś są to wszystkie nagle wydają się takie banalne. Przyjąć trzeba, że z przy Szafir było inaczej. Ona nie tylko brała, ona również dawała... - Później szklaną gablotę z tobą w środku zmniejszy i postawi na biurku obok miniaturowego jebanego jednorożca. Doborowe towarzystwo - ciągnął dalej niewzruszony tym, że nie da się zniewolić. Był pewien, że da. Nie temu o którym teraz mówili, ale kiedyś, któremuś. Nie, nie Madnessowi. Między nimi układ był jasny, nawet można powiedzieć przejrzysty. Czysty jak łza czy jakoś tak. Chwila, nie. Nie było tak, bo zaczynał się powoli gubić we wszystkim, ale brnął to w to dalej, bo im głębiej tym ciekawiej. Nie pytaj się go o co dokładnie chodziło, bo nie chcesz znać odpowiedzi. Patrzył jak się odsuwała, niepotrzebnie zupełnie. Jego ręka podążała za jej gardłem, łatwa krótka była, trochę połamana, więc miejsca do siedzenia na niej niewiele. Nie zostawi jej teraz, nie przerwie tego co zaczął, nie odpuści bez powodu. Zjechał dłonią jeszcze niżej, czuł doskonale kiedy przełykała ślinę, a każde słowo które wypowiedziała drżało pod jego palcami. - Brzydkie słowa mówisz, wysłałem ci przecież eliksir. - Nie wiem czy można to nazwać dbaniem o nią, ale w jego mniemaniu tak było. Małą paczuszkę przywiązał do nóżki kruka i kazał mu odnaleźć Sparks. Szafir. Może głupie ptaszysko trafiło do jej czarującej siostry. Nie, to niemożliwe. Sunął dłonią po jej szyi zapoznając się z nią, witając każdy jej kawałek. Bo jak to tak. Bez żadnego powitania. Kciukiem masował, palcami drażnił skórę - Miałem kiedyś porcelanową figurkę, wiesz co się z nią stało kiedy zbyt mocno ją złapałem? - to głupie, że teraz mu się takie rzeczy przypominają, nie powinien myśleć o tym, kiedy jego palce się zaciskają. Powoli, ale z każdą chwilą mocniej. Nie może odmówić sobie patrzenia jej w oczy, w nich jest przecież wypisane jak długo wytrzyma. One nie pozostaną zbyt długo obojętne, w końcu maska opadnie ukazując emocje, te mniej skrywane wypłyną od razu i będą widoczne w oczach. - Mów, czego ci najbardziej brakuje?
Jesteś chory. Tak bardzo chory. Nie masz pojęcia o swoich słabościach, a mimo to próbujesz. Za każdym razem gdy ją widzisz. Gdy czujesz zapach jej nęcących perfum, chcesz… Chcesz więcej. Próbujesz wyobrazić sobie jak wygląda jej skóra, która naciąga się idealnie na drobne kosteczki. Masz wrażenie, że łatwo ją połamać, że to kwestia kilku chwil, kiedy… Jej piszczele będą pękać pod naporem Twojej siły. Z rozkoszą skręciłbyś jej kark, gdyby się Tobą zabawiła, niczym najlepszą zabaweczką, ale z drugiej strony Cię to podnieca. Chcesz czuć, że należysz do niej, ale za każdym razem chciałbyś mieć świadomość, że to jednak Ty ją zdominowałeś. Kurwamaćjapierdolę. To takie naiwne. Tak bardzo wierzysz, że jesteś w stanie osiągnąć coś, co osiągnął tylko jeden mężczyzna w jej życiu, który równie mocno ją skrzywdził co kochał, a może skrzywdzili się nawzajem? Jednak dobrze. Dobrze. Kurwamać. Dobrze. Przedstawienie nadal trwa. Maski nie zostały ściągnięte, kurtyna nie opadła. Możesz być pierwszym i ostatnim. Możesz ją zniewolić. Możesz ją sponiewierać. Możesz wszystko, bo nie jesteś naiwny. Jesteś chory. Tak bardzo chory. I wlepiała w niego wzrok, jakby chcąc się karmić jego słowami, spojrzeniem, dotykiem. Czymś co było nie zobowiązujące. Madness nie dawał jej żadnych wygórowanych obietnic. Nie pierdolił, że mu zależy. Mieli świadomość, że w jakimś stopniu nie są w stanie bez siebie egzystować, a mimo to nie lecieli do siebie po długiej rozłące jak stęsknieni kochankowie. Wiedzieli, że są, ale nie musieli być. Zabawne, prawda? Zero uczuć. Zero obowiązku. Zero wszystkiego, a mimo to byli tacy sobie bliscy. Podobne charaktery, a może pscyho, które tkwiło gdzieś wewnątrz nich i bez zaspokojenia swojego emocjonalnego czy psychicznego głodu, jak kto woli – nie byli w stanie koegzystować w społeczeństwie? Kto ich tam wie. -Jebane jednorożce. Pięknie Madness, pięknie. Czego to nie wymyślisz… - Uśmiechnęła się uroczo, choć z drugiej strony ten uśmiech był tak sztuczny, tak nieprawdziwy i nierealny w jej wykonaniu, że aż komiczny. Mogła zabawiać w ten sposób ludzi. Mogła mamić i oszukiwać, ale teraz… Teraz zwalniała swój oddech. Dbała o to by puls się zmniejszył, i wlepiając cały czas nieprzytomne spojrzenie w chłopaka, zdawała sobie sprawę, że za parę chwil może braknąć jej powietrza. -Mam być Twoją porcelanową laleczką? – Smukłymi palcami sięgnęła do dłoni Madnessa, który nieco mocniej począł ściskać jej gardło, ale spokojnie. Mają czas. Mają dużo czasu, zabawa się dopiero rozpoczęła. -Mam prosić o coś czego nie dasz mi nawet Ty…? Brakuje mi ekscytacji. Brakuje mi czegoś co uczyni moje życie mniej… Szarym… - Przełknęła może nieco głośniej ślinę, przez co mógł poczuć każdy najmniej ruch jej krtani. Pulsujące żyły pod skórą. Mógł zobaczyć szklące oczy, w których zawarte było wszystko. Wystarczyło, żeby patrzył głębiej.
Czuł pod palcami wszystko doskonale, każde przełknięcie śliny, każde słowo, które wydobywało się z jej krtani. Patrzył nieprzerwanie w jej oczy, które powoli zaczynały się robić szkliste. Zaczynał z nich teraz czytać jak z księgi, bardzo starej, bo niektóre rzeczy były zamazane albo zupełnie dla niego niezrozumiałe. Niemniej widział więcej niż wcześniej, mocniej zaciskał rękę, a kiedy zaczęła się w końcu odczuwać zbyt duży dyskomfort i smukłymi palcami szarpnęła za jego nadgarstek nie przejął się tym w ogóle. Jeszcze nie. Za wcześnie było, wiedział, chciał wierzyć, że może wytrzymać więcej. Bo czy tak nie było? Czy nie zrobiła tego odruchowo? Zawsze mogła to zakończyć, dać mu jasno do zrozumienia, że koniec. Że nie wytrzyma dłużej. W sposób bardziej klarowny, ale nic takiego się nie działo. Nie zacisnęła ponownie dłoni, nie szarpnęła raz jeszcze. Nachylił się nad nią przerywając ten kontakt wzrokowy, który tak niebezpiecznie na niego działał. Chciał i nie chciał jej skrzywdzić. Wszystko się mieszało, nie było ani białe, ani czarne. Widział różne odcienie szarości, których było o wiele więcej niżeli chciał. Nie będzie tego żałował, nie będzie pluł sobie w brodę, że to wszystko tak się potoczyło. Nikt nie będzie mógł jej skrzywdzić. Nikt nie będzie mógł tego robić. Nikt, kurwa nikt. Poza nim. Jak już ktoś miał to zrobić to on. Madness i nikt więcej. Po to właśnie było to wszystko. Niech nikt nie doszukuje się w tym czegoś górnolotnego, większego uczucia czy czegoś co również nadawało do wyrzygania. To miało być proste... - Jesteś nią. Moją pieprzoną porcelanową figurką - wyszeptał jej do ucha, a sam ledwo słyszał swoje słowa. Zaczynał stąpać po cienkiej granicy, wiedział, że się jej to nie spodoba. Ona nie była czyjąś własnością. Była wolna, nawet w tej chwili kiedy zaciskał palce na jej gardle miała pierdoloną przewagę i on to wiedział. Chciał choć raz poczuć, że tak nie jest, że to on jest górą, ale nie. Znów okazało się, że nie tędy droga, znów Szafir była górą. I choć mogło to się wydawać w tej chwili absurdalne to tak właśnie czuł. Czuł, że po raz kolejny nie jest to to czego szukał. Nie przestawał, nie zamierzał, jeszcze nie teraz. Ponownie spojrzał w jej oczy, jakaś łza leniwie sunęła po jej policzku, nie wiedział czy to pierwsza, ale miał pewność, że nie ostatnia. Wiedział, że to nie strach przez nią przemawia. Mógł ją posądzać o wiele rzeczy, ale nie o to. Tak bardzo mu on nie pasował do niej, że w ogólnie przy niej zapominał o jego istnieniu. Bu! Podskakiwanie kiedy znienacka ktoś tak krzyknie jest dziecinne, ale spróbuj tego nie robić. Nie opanujesz tego, to odruch. Pierdolony bezwarunkowy odruch nad którym nie możesz zapanować. Tak samo Szafir nie mogła nic zrobić, kiedy łza potoczyła się po jej policzku. Madnessowa ręka zaciskała się mocniej, wiedział, że sam tego nie przerwie. Nie wycofa się. Nie powie sobie dość. Czekał na nią. Na jakiś pieprzony znak z jej strony. Cokolwiek. - To nie proś tylko bierz, wyciągnij ręce po to co twoje - tak jak to się powinno robić zawsze. Pokazywać światu, że ma się gdzieś to co los nam zapisał i zmieniać wszystko. Nie bać się, nie patrzeć na konsekwencje, które czyhają za rogiem. Brać co nam się należy nawet jeżeli wszechświat mówi, że tak nie jest.