Przed Wrzeszcząca Chata znajduje się stara ławeczka, której stan pozostawia wiele do życzenia. Zapuszcza się tu niewielka ilość osób i właśnie z tego powodu jest to najlepsze miejsce, by odpocząć od wiecznego tłumu i posiedzieć w kompletnej ciszy, którą przerywa jedynie skrzypienie strych drzew rosnących w pobliżu. W okresie letnim Wrzeszcząca Chata i jej okolice cieszą się trochę większą popularnością, jednak w chłodniejsze dni nie uświadczysz tu towarzystwa. O ile oczywiście sam go nie przyprowadzisz!
Autor
Wiadomość
Silvia Valenti
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : Silny włoski akcent, szeroki uśmiech na twarzy, kilka mniejszych blizn na dłoniach, leworęczna
Ona nie widziała nic złego w staniu i przytulaniu panienki Apsley. Dla niej takie zachowanie były normalne, nie widziała przeszkód przed podobnymi gestami. Z jej strony świadczyły one o ciepłym uczuciu, jakim darzyła tę drugą. -Coś Ci w tym przeszkadza? - zapytała z udawaną złością, marszcząc przy tym śmiesznie brwi. Ale po chwili uśmiechnęła się, równie szeroko jak jeszcze kilka chwil temu i pokonała dzielącą ich odległość, aby ponownie uściskać ślizgonkę, jakby tamtej na przekór. Jednak zanim tamta mogłaby negatywnie zareagować, odsunęła się na odpowiednią odległość. Nie chciała jej się naprzykrzać, bądź zmuszać do odczuwania dyskomfortu. Czy chciała pogadać? Pewnie mogłaby jej opowiedzieć naprawdę wiele ciekawych historii, które ostatnio miały miejsce w jej życiu. Chociażby ten dziwny chłopak, z którym miała styczność jeszcze w Meksyku i już w Hogwarcie. I którego dalej godności nie znała. Nie wiedziała nawet w jaki sposób ją poznać. On nie chciał jej tego powiedzieć, a nie zamierzała chodzić po szkole i pytać przechodniów "hej, wiesz może, jak ma na imię chłopak o czarnych włosach i niebieskich oczach ze Slytherinu"? Już wystarczająco często robiła z siebie idiotkę, może wystarczyło na tę chwilę wrażeń z tym związanych... -Wiesz, że nigdy tutaj nie byłam? To znaczy, nie raz i nie dwa widziałam wrzeszczącą chatę, ale jakoś nigdy nie miałam okazji się do niej zbliżać bardziej. - może właśnie z Antoinette mogłaby zobaczyć, co tu tak właściwie się dzieje? Czemu krąży o tym miejscu tyle legend i mitów? -Może masz ochotę obejrzeć to miejsce dokładniej? - dodała po chwili i dopiero wtedy pomyślała o pewniej rzeczy. Antoinette była ślizgonką! Mogła znać tego typa! -Bo wiesz co... Szukam kogoś w Slytherinie... A raczej, ten ktoś mnie znalazł, ale nie chce powiedzieć, jak się nazywa i czemu nie daje mi spokoju. - miała świadomość tego, jak dziwnie to wszystko brzmiało w szczególności z jej ust, ale nie wiedziała, jak inaczej o tym powiedzieć. A może właśnie Apsley będzie tą osobą, która będzie zdolna do udzielenia jej pomocy. Musiała spróbować. -Jest wysoki, ma, tak sądzę, około 180 centymetrów wzrostu, czarne włosy i niebieskie oczy. I wiecznie dziwny grymas na twarzy, jakby cały świat był zły i niedobry. - pytanie, czy taki opis wystarczy do zidentyfikowania tego osobnika.
Kiedy koleżanka udała gniew, Antoinette uśmiechnęła się kącikiem ust, a w oczach tańczyły jej iskierki radości i szczęścia. A raczej – sympatii, jaką żywiła względem puchonki. Lubiła poza tym takie udawanie odczuć, do którego człowiek ucieka, by nieco zażartować. A tego typu żarty leżały również w kompetencjach samej panienki Apsley. I nieważne, co dokładnie Silvia uczyniła. Antoinette była chyba zbyt zadowolona z obecności znajomej, że potrafiła przełknąć tę zniewagę. Westchnęła i znowu wbiła w nią te miłe spojrzenie. Trzeba przyznać, że jak ruda robi przyjacielskie miny, wygląda całkiem ładnie. Nawet ładniej, gdy jest naburmuszona, zła, mało w niej sympatii, czyli lepiej, gdy przybiera mimikę twarzy tak typową dla tej ślizgonki. Ładniej, gdy po prostu nie widać po niej jej paskudnego charakterku. Chociaż... naburmuszona, też wygląda nienagannie. Ruda generalnie nie była brzydka. A podkreślały to jej włosy, ten cudowny odcień rudego, tak bardzo intensywny. Rzucający się w oczy. Może nieco aż nazbyt... ale i tak była szczęśliwa, że matka natura obdarzyła ją czymś takim. Mowa tu również o piegach, pokrywających jej bladą twarz. Tak, była zadowolona. Nawet się z tego powodu pyszniła... co zdecydowanie pasuje do jej charakteru. Nie do tej części jej osobowości gdy jest sympatyczna i szczerze uśmiechnięta, rzecz jasna. Mamy na myśli to, kim jest zazwyczaj. Twarz, którą zazwyczaj pokazuje światu. Na słowa koleżanki o wrzeszczącej chacie, ruda zareagowała automatycznie. - W sumie, ze mną jest podobnie. – przestąpiła z nogi na nogę – A wiesz, że z chęcią? - puściła jej porozumiewawcze oczko. W końcu coś sobie uświadomiła, i postanowiła podzielić się tym z Silvią. - Ale najpierw bym chciała posiedzieć trochę na tej ławce – tu wskazała palcem wskazującym prawej ręki na to, co podobno jest tą ławką – I pogadamy sobie może, co? – nie to, że się bała (bo to nieprawda), dlatego odwleka wejście do środka. Prawdą było zaiste, że chciała trochę pogawędzić. I wtedy dziewczyna opowiedziała Antosi o tym chłopaku. Słuchając jej uważnie, Antoinette przysiadła na tej prowizorycznej ławeczce i nawiązała kontakt wzrokowy. Kiedy Silvia skończyła, ruda pomrugała przez chwilę, po czym odezwała się. -Wiesz, co? – zaśmiała się, i to, można by powiedzieć, w dość perfidny sposób – Wiesz, ilu jest wysokich chłopaków w Slytherinie? Takich o niebieskich oczach i czarnych włosach? – spojrzała na nią z istnym rozbawieniem. - Więc chyba rozumiesz, że to dość absurdalne, pytać się o takie rzeczy? – pochyliła się nieco do przodu, ale zanim to zrobiła, poklepała koleżankę po ramieniu.
Silvia Valenti
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : Silny włoski akcent, szeroki uśmiech na twarzy, kilka mniejszych blizn na dłoniach, leworęczna
Silvia miała świadomość faktu, że Antoinette, jeśli tylko tego chce, potrafi być naprawdę niemiłą osobą. A wręcz, jakby to powiedzieli niektórzy, wredną zołzą, z którą szkoda w ogóle rozmawiać. Włoszka nigdy nie miała o Rudej takiego zdania. Względem niej zawsze była w porządku, nawet na samym początku ich dziwnej znajomości okazała się pomocną istotą. Wiedziała, że zgrzeszyła by ciężko, gdyby rzuciła w jej kierunku jakieś złe słowo. Gdzieś tam głęboko, pod tą maską obojętności i złości, czaiła się dziewczyna, która była naprawdę wspaniałą osobą. Tylko nie każdemu chciało się tak głęboko przedzierać przez skorupę, którą się otoczyła. Cóż, z pewnością ci ludzie mieli czego żałować. Już miała ucieszyć się na szykujący się spacer, kiedy Antoinette (nic w tym dziwnego...) całkowicie zmieniła swoje zdanie, sadzając swoje cztery litery na rozklekotanej ławce. Silvia tylko uśmiechnęła się na to i postanowiła usiąść obok niej. O dziwo, ławka wytrzymała! Mimo swojego wieku, musiała być o wiele porządniejsza niż obu dziewczyną się to wydawało. -Jasne, możemy pogadać. O czym tylko zechcesz. - stwierdziła bez nawet cienia smutku. Skoro taka była wola rudej, nie zamierzała tego w żaden sposób kwestionować. Tylko jakoś tak wyszło, że to Silvia w chwili obecnej mówiła, a panna Appsley słuchała uważnie tego, co miała do powiedzenia. Włoszka poczuła się trochę urażona tym, co usłyszała w następnej chwili z jej ust. No bo przecież powiedziała wszystko to, co mogła powiedzieć na ten temat. Miała świadomość tego, że to niewiele, ale więcej nie posiadała w tym momencie. - Jesteś okropna. - skomentowała i zamilkła na chwilę. Poprawiła się na ławce i spojrzała ponownie na dziewczynę, aby dodać. -To najwięcej informacji, ile mogłam Ci podać. A ty się ze mnie jeszcze śmiejesz. - jednak coś w tym klepnięciu sprawiło, że Silvia nie zamierzała gniewać się na ślizgonkę. No bo fakt, jej samej wydawało się to wszystko absurdalne. Ba! Była pewna, że to po prostu jest absurdalne. - Jest coś o czym ty chciałabyś powiedzieć? - dodała po dłuższej chwili ciszy, uśmiechając się ciepło w kierunku rudzielca. Jakby tym uśmiechem chciała jej powiedzieć, że jeśli tylko będzie jej potrzebowała, na pewno zawsze postara się jej pomóc. Chociażby to miało być tylko dobre słowo, niekiedy to było aż dobre słowo.
- Zaczął się nowy rok szkolny... – siedząc na rozklekotanej ławce, Antoinette machała nogami, jak to się robiło w przedszkolu. Szczypta dziecinności nikomu jeszcze nie zaszkodziła, nieprawdaż? - ...zadali wam już jakieś prace domowe? Jakie przedmioty lubisz najbardziej, a które najmniej? – mówiła Antoinettte, chcąc spełnić swoją powinność jako osoba, która jako pierwsza zaproponowała konwersację. Bo skoro tak powiedziała, musi być konsekwentna! I taka też starała się być. Chociaż trzeba przyznać, że nie zawsze dbała o konsekwencje. Ba, robiła to bardzo rzadko, o ile w ogóle. Zwykle nie przejmowała się tym, co kto o niej pomyśli, pewnie z racji iż wszystkich traktowała jakby byli na niższym szczeblu. Jakby to, co dla nich sufitem, dla niej jest podłogą. Jakby we wszystkim brała górę. - Okropna? – Antoinette uniosła lewą brew ku górze, co miało sugerować z jej strony zdziwienie – Ah, kochaniutka, chyba nie poznałaś jeszcze naprawdę okropnej osoby w swoim życiu! – zaśmiała się serdecznie, jakby słowa Silvii odebrała jako żart. Jeszcze trochę pomachała nogami, aż usłyszała kolejne słowa z ust koleżanki. - Rozumiem, że to najwięcej informacji, ale czasami warto się przed zapytaniem zastanowić, czy oby na pewno warto o tym wspominać... – i znowu zabrała się za machanie nogami. Brała z tej czynności niewiarygodnie sporawą radość. Aż w końcu koleżanka odezwała się znowu... a ruda odpowiedziała od razu. Jakby szykowała się na to, ale to niezbyt realne. Niby skąd miała wiedzieć, o co spyta dziewczyna? - O czym chciałabym powiedzieć? – zaśmiała się najpierw dość żałośnie, potem ów śmiech, mimo że krótki, zmienił nieznacznie barwę na taką, którą trudno określić. Do czego można to porównać? Ah tak! Kiedy zamykasz oczy, co widzisz? Jaki kolor? Nieokreślony. No właśnie. To coś prostego, a jednak zachwycającego, zagadkowego... podobnie było właśnie z tym śmiechem młodej ślizgonki. No, może nie przesadnie młodej. Nie była pierwszoroczniakiem, to fakt, ale stara też nie była. Ba, nawet nie była pełnoletnia! Antoinette miała pewne marzenie, które na pewno się nie ziści: nie chciała się zestarzeć, ale... zaraz! To jest możliwe, o ile umrze wcześniej, niż wypada średnia zgonów. Wiedziała, że u mugolów ta średnia to 75 lat, a jak to jest z czarodziejami i czarownicami, nie miała pojęcia. Ale że obie te "rasy" to ludzie, jakby nie patrzeć, pewnie jest podobnie. O ile nie tak samo... - A powiem ci, moja droga, że nienawidzę eliksirów. No serio. To dla mnie koszmar w biały dzień... – westchnęła głęboko i wbiła w koleżankę oczy, które świetnie się teraz komponowały z krzywym uśmiechem.
Silvia Valenti
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : Silny włoski akcent, szeroki uśmiech na twarzy, kilka mniejszych blizn na dłoniach, leworęczna
Tak prosty komentarz pozostawiał tak wielkie pole do manewru ze strony Włoszki, że aż miłe to było. Mogła mówić i mówić i potem jeszcze więcej mówić, a temat zapewne by nie został wyczerpany, bo skutecznie umiałaby go dalej pociągnąć. -Już od samego początku nas dręczą. - przyznała, wypuszczając głośno powietrze z płuc. Oczywiście, że jak każdy inny uczeń, nie była z tego powodu zadowolona. Ale nic poradzić na to nie mogła. Należało pogodzić się z tym faktem i zrobić wszystko, co w jej mocy, aby nie pogrążyć się od samego początku. Mogła sobie na to pozwolić dopiero w późniejszym czasie. W jej prywatnej opinii niekwestionowanym zwyciężczynią, jeśli chodzi o przedmioty szkolne była transmutacja. Jeszcze będąc w Calpiatto pokochała ten przedmiot dogłębnie i nie wyobrażała sobie momentu, w którym miałaby przestać się rozwijać w tej dziedzinie. -Uwielbiam transmutację. Dla mnie jest niesamowita. - skomentowała tylko zgodnie z tym, co czuła w głębi swojego małego serduszka. -Wiesz, dla mnie to niesamowite, że od tak, znając odpowiednie zaklęcie i ruch dłoni, coś możesz zmienić w cokolwiek innego, o ile masz wystarczające umiejętności. - dopiero kiedy skończyła swoją wypowiedź, złapała się na tym, z jaką pasją mówiła o transmutacji. A że na szczęście większość jej zajęć prowadził profesor Bergmann to już w ogóle ten przedmiot w jej odczuciu był świetnym. Parsknęła krótko. Oczywiście, że poznała okropne osoby! Niejednokrotnie spotkała dodatkowo takie, które Apsley by za taką uznały. Ona oczywiście tak nie myślała na poważnie. Dla niej Ruda była naprawdę miłą dziewczyną z którą uwielbiała spędzać czas. A to, że czasami lubiła ją podręczyć, to inna sprawa. -Oczywiście, że jesteś okropna! No bo jaka inna osoba zachowywała by się tak względem mnie, kiedy bym ją poprosiła o pomoc w zidentyfikowaniu innego ucznia na podstawie strzępków informacji? - udawała oburzenie w głosie. Ale szybko wyjaśniło się, że tak naprawdę daleko jej było do tego stanu. Można to było stwierdzić chociażby po delikatnym kuksańcu wymierzonym w żebra Antoinette. Wzmianka o eliksirach tak kompletnie ją zaskoczyła, że minęła dłuższa chwila, nim była w stanie cokolwiek sensownego sklecić w głowie, aby potem wypuścić to w eter i wypowiedzieć w kierunku Ślizgonki. -Wiesz... Też nie przepadam za tym przedmiotem. Jest dla mnie mało sensowny, ale może komuś jednak się podoba i uważa go ktoś za użyteczny? - poddała do oceny swoje myśli.
- U nas również ciężko, jeśli chodzi o naukę, o prace domowe... – Antoinette mówiąc to, pokręciła głową z obrzydzeniem... tak, to było raczej obrzydzenie. Chociaż na tym miejscu bardziej pasowałyby inne emocje i reakcje... - Najwięcej chyba z... – podrapała się znacząco po przedziałku, co lubiła robić, gdy się nad czymś mocno zastanawiała – ...zresztą nie wiem, z jakiego przedmiotu dają nam największy wycisk – na te słowa zachichotała cichutko. Ale to takim szeptem, jakby była małą dziewczynką, nie nastolatką, której niewiele brakuje do dorosłości. Tak – dorosłości. Bo dojrzałość to zupełnie inna kategoria. A czy Antoinette jest dojrzała? Można o tym długo rozprawiać. Są argumenty na to, iż jest, są argumenty negujące sprawę. No bo w grę wchodziło wszystko, co określa panienkę Apsley: jej niegrzeczność, wywyższanie się, kompleks Boga, ale również umiejętne skrywanie wewnątrz zwyczajnych słów różnego rodzaju obelgi i sugerowanie przeróżnych wad, jakich się filozofom nie śniło. Tak – w tym była doprawdy mistrzem. I doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Ale z Silvią było inaczej. Nie zamierzała stosować tej metody względem tej akurat koleżanki. No bo polubiła ją (i sądzi, iż to idzie również w drugą stronę), nie chciała bawić się jej kosztem. Zwłaszcza, że panienka Valenti na głupią nie wyglądała. Tak więc, mogłaby się połapać. W sumie, nawet osoby inteligentne nie łapią się często w intencjach Antoinette. Ale względem swojej aktualnej towarzyszki nie ucieknie się do tej metody. Nie, nie, nie. Za bardzo ją szanowała, ot co. - Ja lubię transmutację, ale nie wychwalam jej pod niebiosa. Po prostu, lubię i tyle, bez żadnych dodatków. – położyła dłonie na kolanach – W sumie przydaje się, jak chcesz swojego wroga nauczyć dobrych manier... – i znowu zachichotała cichutko – ...zaklęcia służące transmutacji mogą posłużyć jako nauczkę tym, którzy są dla nas niemili. – i dziwne, ale wcale nie pomyślała tu o sobie. Jako o kimś, kto, wedle jej zdania, idealnie pasuje na ofiarę transmutacji. Nie pomyślała, że to, co powiedziała jest... no, nieco ze sobą sprzeczne. Może Antoinette kiedyś zda sobie z tego sprawę? Może... Na jej kolejne słowa ruda pannica przygładziła włosy, udając potem że strzepuje coś ze swych kolan. - Okropna? Ah, może i racja, ale jeśli to nawet prawda, to... to powinnaś do tego nawyknąć. – uśmiechnęła się do niej z istnym rozbawieniem. Potem wyciągnęła rękę i dłonią po-miziała ją po policzku, a rozbawienie nie zniknęło nawet na moment z jej oblicza. Nie zwróciła uwagi na kuksańca. Wolała skupić się na słowach. O, i na mimice twarzy, rzecz jasna. I gestykulacji reszty ciała. Tak, Antosia załapała żart, dlatego uśmiech na razie w ogóle nie znikał jej z twarzy. Na razie... pojawiło się za to niemałe zaskoczenie, gdy koleżanka odpowiedziała na wzmiankę o eliksirach. - No to widzisz. Coś nas łączy – odgarnęła do tyłu swoje płomiennorude włosy. - Najbardziej to chyba nie lubię krojenia i ważenia żywych okazów natury... o ile wiesz, o co mi chodzi. – pewnie chciała coś jej zasugerować, ale finalnie wyszło na to, że sama nie wiedziała, co chciała jej przekazać w ostatnim zdaniu tej wypowiedzi. Jednak zostawmy to tak, jak jest. - Chociaż niektóre mikstury się naprawdę przydają. – nie zgodziła się ze słowami Silvii, deklarując swoje zdanie na temat kwestii, którą ta ostatnia poruszyła.
Silvia Valenti
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : Silny włoski akcent, szeroki uśmiech na twarzy, kilka mniejszych blizn na dłoniach, leworęczna
Rozumiała dziewczynę i jej słowa. Sama miała niezłe bagno w związku z początkiem roku szkolnego i masą zajęć, jakimi postanowili poczęstować ich nauczyciele. Silvia miała dużo do zrobienia i z dnia na dzień przybywało wszystkiego coraz więcej i więcej. Nie dość, że prace domowe, nie dość, że systematyczna nauka, to w przypadku Włoszki do tego wszystkiego dochodziły jeszcze treningi quidditcha i samodzielna nauka dodatkowa transmutacji. Niekiedy myślała, że nie da rady, że zdecydowanie za dużo na siebie nabrała, ale potem przychodził dzień, kiedy widziała rezultaty swojej pracy i jakiś nikły cień uśmiechu pojawiał się wtedy na jej ustach. - Cholernie dużo się dzieje. Czasami mam wrażenie, że zdecydowanie zbyt dużo. - postanowiła tylko wypuścić te słowa w eter. Nie po to, aby się nad sobą użalać. Tym bardziej nie po to, by Antoinette zaczęła jakoś rozpatrywać te słowa. Po prostu, chyba wypowiedzenie ich pozwoliło jej poczuć coś, jakby ulgę, że w końcu wyrzuciła to z siebie? Ciężko określić o co dziewczynie chodziło. Poprawiła się mocniej na ławce i wyciągnęła swoje długie, chude nogi przed siebie, splatając je w kostkach. Skoro nie miały się nigdzie wybierać, to chyba mogła sobie pozwolić na wygodniejszą pozycję, prawda? Zresztą, kto niby by jej tego zabronił w tym momencie? Raczej nie było takiej siły. - Tak, najlepiej zamienić kogoś w kreta czy inne dziwne zwierzę. - zaśmiała się cicho po czym przyszło jej do głowy coś lepszego i aż jej oczy otworzyły się szerzej, a usta ułożyły się w wielkie "O" -Ewentualnie można by kogoś takiego zamienić w czajnik! I gotować w nim wodę! Albo w kupę i spuścić w klozecie. - na samą myśl o takiej możliwości zaczęła się śmiać. Bo jakimś dziwnym trafem wyobraziła sobie tego dziwnego Ślizgona w takiej a nie innej sytuacji. Pewnym jest, że tego na pewno nikt by się po dziewczynie nie spodziewał. Chyba nawet ona sama po sobie by się podobnego zachowania nie spodziewała. Oczywiście, że niektóre eliksiry się przydawały i nawet głupi by to przyznał. Ale od samego procesu wytwarzania ich, Włoszka zdecydowanie bardziej wolała spożywanie. Nigdy nie czuła potrzeby kształcenia się w kierunku sporządzania coraz to lepszych i lepszych mikstur. Wolała ten czas poświęcać na coś lepszego, jak chociażby runy. Czy może transmutacja? Obie dziedziny magii mocno ją pociągały! -Fuj! Najgorsze to chyba dotykanie tego żabiego skrzeku i innych ohydnych rzeczy. - aż się wzdrygnęła na samą myśl, że miałby tego dotykać.
- Oj taak – Antoinette zamknęła na moment oczy, a kiedy je otworzyła, parsknęła śmiechem. Opcja, o której mówiła koleżanka, bardzo przypadła jej do gustu, mimo że to tylko żarty. Warto czasami tak sobie powymyślać różne opcje, do których raczej nikt by się nie posunął (chodzi o tą kupę spuszczoną w klozecie). To byłoby szczyt wszystkiego. - Wiesz, ładna wizja, ta z kupą, ale sądzę, że użycie transmutacji w ten sposób powinno należeć do zaklęć niewybaczalnych i powinno być karane dożywociem Azkabanie... – znów parsknęła śmiechem, tym razem o wiele krótszym. To było trochę jak pojedyncza czkawka – No serio! To naprawdę niewybaczalne! – i znowu się zaśmiała, co poniekąd można nazwać kontynuacją poprzedniego parsknięcia. - A jak sądzisz... czy na pewno wszystkie te zaklęcia niewybaczalne są godne tego tytułu? – spojrzała w oczy Silvii i wpatrywała się od teraz ciągle, bez żadnej przerwy. Sama zresztą zastanawiała się nad swoim pytaniem. Chociaż uważała że nie wszystkie te zaklęcia są aż tak bardzo złe, to nie potrafiła wskazać argumentu, który by sugerował, iż tak właśnie jest. A potem uznała, że jednak nie chce o tym rozmawiać. U Antoinette takie "widzimisię" było dość częste. Ale cóż poradzić. Siedziała tak trochę w milczeniu, ale wyszło na to, iż... finalnie odkleiła swoje spojrzenie z oczu Silvii. I nie dlatego, że dla koleżanki może to okazać się męczące. Chodziło bardziej o nią samą. Że to męczy właśnie ja. Ah ta Antosia... - Ah, tak... te wszystkie najczęściej żywe składniki... a fuj. – skręciło ją w środku, lecz starała się tego po sobie nie pokazywać. Pomyślała że zaczyna ją boleć tyłek. Wstała powoli i złapała za rękę towarzyszącą jej dziewczynę, by ta również podniosła siedzenie. - Może rozprostujemy nogi? – spojrzała na nią, kładąc dłoń na swoim biodrze.
Silvia Valenti
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : Silny włoski akcent, szeroki uśmiech na twarzy, kilka mniejszych blizn na dłoniach, leworęczna
Cieplej robiło się na sercu, kiedy można było od tak, po prostu pożartować sobie w doborowym towarzystwie. Bo o ile przedstawione przez Włoszkę wizje były cholernie nierealne, tak bardzo śmieszne. Przynajmniej w jej odczuciu tak właśnie się działo. - No bez przesady, że od razu Azkaban jest za coś takiego wskazany dla czarodzieja, który ośmieli się rzucić takie zaklęcie. - oburzyła się, ale śmiech wciąż towarzyszył jej słowom, niczym jakby łączyła je nierozerwalna w żaden sposób więź. Sama raczej uważała to za naprawdę komiczny żart, niekoniecznie za coś, za co powinno się wsadzać ludzi do Azkabanu. Bo chyba nie powinno, prawda? Pytanie Rudej sprawiło, że Silvia zamilkła na dłuższą chwilę, aby kontemplować nad nim w ciszy. Czy powinny być faktycznie zaklęciami niewybaczalnymi? W jej odczuciu, tak właśnie było. O ile zmuszanie kogokolwiek do robienia rzeczy według jego woli, jeszcze była w stanie jakoś znieść, tak rzucanie crucio czy avada kedavry nie rozumiała i zrozumieć nie chciała. W tym wypadku zgadzała się co do słuszności zakazywania tych zaklęć. W końcu mogły one służyć do sprawowania nad kimś całkowitej kontroli i zabijania go w razie konieczności. A czy wolność i życie nie były właśnie tym, co należało się każdemu, bez wyjątku? Kim miałby być czarodziej, który odważyłby się decydować o losie innych? Dla niej było to coś nie do pojęcia. - Zdecydowanie się zgadzam z tym, aby te zaklęcia wciąż pozostawały niewybaczalnymi. - powiedziała po chwili, bez nawet najmniejszego cienia dawnej wesołości na twarzy. Pod tym względem chyba nie było o czym dyskutować i nawet do głowy nie przychodziły jej argumenty rzucane przez kogokolwiek, które byłyby w stanie zmienić jej zdanie na ten temat. Propozycję rozprostowania nóg przyjęła z ulgą i z chęcią przyjęła podaną przez Antosię dłoń, opierając się na niej delikatnie i wstając z miejsca. Skrzywiła się przy tym nieznacznie, ponieważ to była jej lewa dłoń, która niedawno uległa znacznemu wypadkowi spowodowanemu przez wspomnianego wcześniej w rozmowie ślizgona. Ale to chyba nie był najlepszy moment o opowiadaniu Antoinette o locie na miotle, spadaniu z kilkunastu metrów i złamaniu, z którego nawet pielęgniarka w skrzydle szpitalnym była dumna. - To co, idziemy zobaczyć co tam się dzieje w tej chacie? - zaproponowała luźnym tonem ciekawa, czy dziewczyna podejmie się tej czynności. Po jakimś dłuższym jeszcze czasie, Silvia musiała udać się z powrotem do zamku. Miała swoje obowiązki, których niestety nie mogła dłużej odkładać na później. A szkoda, bo tak przyjemnie spędzało się czas w towarzystwie Antoinette.
Nie wiedziała gdzie z tym iść. Raczej przeglądanie takiej książki na szkolnych błoniach nie wydawało jej się najlepszym pomysłem. Potrzebowała samotności, spokoju, cichego miejsca, gdzie na pewno nikt nie będzie się kręcił. Co prawda ostatnio nie miała szczęścia do takich przestrzeni, a raczej do faktycznej samotności w takich miejscach, ale miała nadzieje, że tym razem naprawdę będzie inaczej. Nikt się raczej nie kręcił pod wrzeszczącą chatą, no, nie w środku dnia, bo pewnie znajdowali się i tacy, którzy uważali to za dobre miejsce do posiedzenia wieczorem. O tej godzinie takiego zagrożenia raczej nie było, więc usiadła na zardzewiałej ławce i wyjęła księgę, którą pożyczył jej Leonel. Była trochę ciężka, więc ułożyła ją wygodnie na kolanach i powoli otworzyła. Drobny druczek nie pozostawiał nadziei - nie dało rady jedynie tego przejrzeć, trzeba było się wczytać, żeby dotrzeć do czegoś konkretnego. Pierwsze strony niemal ją nudziły, wodziła po literach leniwym wzrokiem, w jakimś stopniu przyswajając informację, ale nie dopuszczając ich za bardzo do wiadomości. Dopiero z czasem lektura zaczęła ją naprawdę wciągać. Nie miała pojęcia dlaczego, ale to zrobiło się ciekawe i interesujące, szczególnie, kiedy odnajdowała coraz to nowsze, obco brzmiące zaklęcia. Zwróciła większą uwagę na zaklęcie, które miało dusić wodą, symulować topienie się. Wzdrygnęła się lekko, przypominając sobie jak niedawno miała do czynienia z tym uczuciem i bez tego typu zaklęcia. To było okropne i wiedziała, że naprawdę nie chce oberwać takim nieprzyjemnym czarem, nigdy. Tylko, czy mogła być pewna, że zawsze będzie tego unikać? Zawsze miała dziwne uczucie, że czarna magia jest poza nią, nie dotyczy jej i nigdy się z nią nie zetknie. Nawet w czasie nielegalnego pojedynku, gdzie mogła spodziewać się tego typu zagrań, z góry jakoś je wykluczała. W obliczu ostatnich wydarzeń wiedziała już, że nie da się od czegoś odciąć grubą kreską. Nawet poza pojedynkiem nie wiedziała kiedy spotka ją coś, czego na chwile obecną sobie nie wyobraża. Jak było z wieczystą przysięgą? Nie interesowała się tym, bo to nie miało nigdy jej dotknąć. A jednak teraz siedziała tutaj, chowając się przed wiosennym, ale nieprzyjemnym wiatrem i szukała rozwiązań, które nawet nie istniały. Może jej sceptyczne podejście do czarnej magii było bez sensu, bo to, że ona trzymała się od niej za daleka wcale nie sprawiało, że tak będzie z wzajemnością? Niepewnie sięgnęła po długopis ze swojej torby i jeden ze swoich notatników. Zauważyła zaklęcie, które nie wydawało się bardzo trudne. Nie wydawało się też być aż tak niebezpieczne, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Na pewno bolesne, ale czy dużo bardziej niż zaklęcie, które niedawno złamało jej rękę? Nawet jeśli, to tylko trochę, a przynajmniej dawało jej sporo kontroli. Artus Versavi - zanotowała na boku zeszytu, starannym pismem, żeby przypadkiem nie pomylić żadnej litery. Nie miała pojęcia jak je wymawiać, jak tak naprawdę je rzucić, ale miała chociaż formułkę, która mogła jej się kiedyś przydać. Artus Versavi Retextus - dopisała jeszcze przeciw zaklęcie, bo trudno było mówić o jakiejkolwiek kontroli, kiedy nie znało się sposobu na odwrócenie spowodowanego przez siebie efektu. Nie planowała tego używać, nie miała pojęcia, po co jej to w ogóle, ale mimowolnie powtórzyła je kilka razy, opanowując czystą formułkę do perfekcji. Czytała dalej, studiując książkę dużo wolniej niż na początku, każdemu fragmentowi dając dużo więcej uwagi. Niestety nie znalazła nic na temat, który pierwotnie ją interesował, ale za to doszukała się wielu innych, ciekawych rzeczy, które przecież nie miały jej nigdy interesować.
Dziwnie było po raz kolejny kroczyć główną ulicą Hogsmeade i widzieć z daleka wzbijające się ponad korony wysokich drzew wieże Hogwartu. Zastanawiałam się, czy kiedykolwiek pozbędę się tego naglącego uczucia, które nakazywało mi przekroczenie bramy i ponowne wejście na teren szkoły? Trudno było mi uwierzyć w podszepty mojego serca chcącego ponownej przechadzki między murami zamku, choć spotkało mnie między nimi wiele nieszczęść i zawodów. To zawsze tak wyglądało - powrót tutaj oznaczał ciche rozdrapywanie dawno zaleczonych, chyba, ran, a jednak wracałam. Jak najgorsza masochistka. Tym razem jednak w innym celu niż nostalgiczne wzdychanie. Kieszenie nie ciążyły mi od nadmiaru galeonów. Rzec bym mogła, że przydałoby mi się ich nieco więcej, niż miałam, toteż ogłosiłam na wizbooku, iż mogę udzielić chętnym uczniakom korepetycji. Nauczanie w szkole co prawda nie weszło mi w krew, lecz praca z chętną jednostką przemawiała do mnie bardziej i napawała rzadkim optymizmem. Wszak lepszy jeden skoncentrowany i chętny do nauki uczeń niż banda rozgadanej i rozproszonej pogodą młodzieży. Długo czekałam na jakąkolwiek odpowiedź, aż w końcu zgłosiła się do mnie dziewczyna z pytaniem o spotkanie w sprawie transmutacji. Po wymianie kilku wiadomości i ustaleniu najbliższego wolnego weekendu z możliwością wyjścia do Hogsmeade, nakazałam nieznajomej przyjście pod Wrzeszczącą Chatę w godzinach wczesnego popołudnia, zanim zapadnie zmrok. Sama już siedziałam na ławce, przyglądając się rozpadającej ruderze z daleka, trzęsąc się nieco i rzucając na siebie zaklęcia rozgrzewające na zmianę. Zatknięty w lewą rękę papieros tlił się jeszcze, a wydobywający się z niego dym szybko znikał, niesiony porywistym wiatrem. Pogoda nie dopisała.
Aconite 'Haze' Larch
Rok Nauki : VII
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 165
C. szczególne : Bardzo oszczędna mimika, tatuaże, dość płynne ruchy - zarażona gracją od tańca
Zapewne wiele osób uznałoby to za głupie, ale nie mogła przestać myśleć o tej jednej chwili, gdy musiała wydusić z siebie upokarzające ją "nie umiem". Nawet teraz, choć od tego wydarzenia minął już ponad miesiąc, wciąż zaciskała zęby ilekroć uświadamiała sobie swoje braki z transmutacji. Nie potrafiła zrozumieć dlaczego zaklęcia z tego przedmiotu sprawiają jej taką trudność, skoro bez problemu rzucała zaklęcia, z którymi problem miało nawet większość studentów. Dlaczego stworzenie czegoś było łatwiejsze, niż przemiana czegoś już istniejącego? Nie dopuszczała do siebie myśli, że jej moc czy wola miałyby okazać się za słabe, a jednak mimo kolejnych prób, nie potrafiła nawet rzucić tak prostych zaklęć jak chociażby powielenie zdjęcia, aby móc się nim z kimś podzielić. Nic więc dziwnego, że w ogłoszeniu Tildy dostrzegła swoją jedyną nadzieję, tym bardziej, że o wiele łatwiej będzie jej wykazać się pokorą przed nieznaną jej osobą, którą z góry postawi w roli swojego mentora. Dość dobrze znosiła zimno, więc zapewne w typowym dla siebie geście przekorności ubrałaby się wyzywająco, jednak nie miała na to zwyczajnie czasu i zmuszona była tuż po zajęciach skierować się w stronę bramy wyjściowej z zamku w swoim szkolnym mundurku, który w większości zakryty był czarnym płaszczem i szalikiem Gryffindoru. Tuż po przekroczeniu terenów szkolnych, teleportowała się (jeszcze niezbyt wprawnie)w okolice Wrzeszczącej Chaty, podejrzliwie rozglądając się dookoła, aby przyjrzeć się czy dobrze wylądowała i czy nie kręci się tu nikt podejrzany. Mimo odległości szybko rozpoznała swoją korepetytorkę, bo uważnie przyjrzała się jej zdjęciom na wizbooku i mrużąc nieco oczy, rzuciła fovere na swoje dłonie, kierując się w stronę kobiety. Kiwnęła jej głową na powitanie, nie będąc do końca pewna czy wypada jej powiedzieć "Cześć" czy jeszcze "Dzień dobry", po czym wyciągnęła ogrzaną dłoń w jej stronę. - Aconite - przedstawiła się dla formalności, chociaż znały już swoje imiona, unosząc przy tym głowę nieco do góry, aby dodać sobie pewności. - Ale wolałabym Haze - dodała od razu, jednocześnie przypominając sobie, że powinna się przy tym wszystkim uśmiechnąć, a jednak nie czuła się jeszcze na tyle swobodnie, aby móc to zrobić. "Powinna" zresztą wiele rzeczy, jak chociażby włączenie do tego jakiegoś smalltalku albo swobodne zapytanie się czy przygotowała coś dla nich konkretnego do ćwiczenia, a zamiast tego przyglądała jej się podejrzliwie, uważnie badając jej wygląd. Zdjęcia zawsze kłamią - sama doskonale zdaje sobie tego sprawę, gdy przegląda własne zdjęcia na wizzbooku - a jednak Tilda wyglądała dokładnie tak, jak na zdjęciach. Może ma na sobie więcej niż jedną maskę? Zdecydowanie łatwiej byłoby jej to zrozumieć, niż fakt nie posiadania maski w ogóle.
Wśród szumu wiatru targającego gałęziami pobliskich drzew rozległ się z nagła trzask. Równocześnie po moim kręgosłupie przebiegł łaskoczący dreszcz, zwiastując zakończenie obecnego stanu odosobnienia. Chłód przenikał skutecznie przez wszystkie warstwy mojego odzienia, toteż czułam się całkiem ukontentowana ukróceniem samotności i pretekstem do rozprostowania skostniałych z zimna stawów. Ostatni raz wciągnęłam powietrze przez papierosowy filtr, po czym podniosłam się z ławki i odwróciłam się w stronę nadchodzącej osoby, spowijając własną twarz w chmurze wydychanego dymu. Wystarczyło mi jedno spojrzenie, by dostrzec to uderzające podobieństwo. Z daleka nie dostrzegłam, iż tęczówki mojej nowej uczennicy kolorem zbaczają bardziej w zieleń niźli błękit nieba w lecie, lecz mimo to czający się w ciemnych źrenicach ognik wydawał się być tak znajomy. Zaskoczyłam sama siebie, jak łatwo było mnie wytrącić z równowagi. Wolna dłoń drgnęła, jakby niepewna czy podrapać w zakłopotaniu policzek, czy sięgnąć różdżki. Ostatecznie zwyciężyła druga opcja i przedłużające się sekundy, w czasie których dziewczyna zbliżała się w moim kierunku, poświęciłam na unicestwienie rzuconego na ziemię niedopałku. Ponownie obrzuciłam ją spojrzeniem, przekładając w międzyczasie różdżkę do lewej dłoni, a tę prawą wyciągnęłam przed siebie w analogicznym geście. Kontrast pomiędzy jej bijącą ciepłem dłonią, a moimi lodowatymi palcami był ogromny. - Tilda Thìdley - przedstawiłam się pewnym głosem, szybko cofając rękę i układając w jej palcach różdżkę. Nie potrafiłam pozbyć się uczucia, że niewinność jej aparycji i wieku to jedynie zasłona dymna, za którą kryły się kłopoty. Zupełnie jak Haze, mgiełka, miała otumanić i odwrócić uwagę od faktu, iż Aconite, tojad, to jedna z najbardziej trujących roślin. - Czy jest coś, nad czym chciałabyś dziś konkretnie popracować, czy zdajesz się na mnie? - zapytałam od razu przechodząc do rzeczy.
Aconite 'Haze' Larch
Rok Nauki : VII
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 165
C. szczególne : Bardzo oszczędna mimika, tatuaże, dość płynne ruchy - zarażona gracją od tańca
Poczuła jak ją samą przechodzi drobny dreszcz od chłodu uściśniętej krótko dłoni, jednak spięła barki, by nie zdradzić się odruchowym wzdrygnięciem, jakby miało to być przyznaniem się do jakiejś słabości. Podświadomie chyba spodziewała się silniejszego uścisku, ale Tilda nie rozczarowała jej swoją postawą, bo jej moc wybrzmiała już wystarczająco w jej głosie, co potrafiła docenić, bo ją samą on jeszcze często zdradzał. Prawdę mówiąc, to krępowałaby się zdecydowanie mniej, gdyby korepetycji udzielał jej jakiś mężczyzna, ale o wiele łatwiej będzie jej przyznać się do braków, jak i przyjąć konstruktywną krytykę, jeżeli będzie musiała to zrobić stojąc przed kobietą. Łatwiej było pokonać lęk i wyjść ze swojej strefy komfortu, niż schować dumę do kieszeni i ukorzyć się przed jakimkolwiek przedstawicielem płci przeciwnej. Nie daj Merlinie, a jeszcze próbowałby jej kpiąco rozkazywać, a ich współpraca zakończyłaby się zerwaniem umowy i teleportacją lub bardzo nieprzyjemną wymianą zdań, mogącą doprowadzić do pojedynku. Tak, przy Tildzie zdecydowanie była gotowa przymknąć oko na dużo więcej. irytujących ją zachowań. - Nie mam problemu z zaklęciami użytkowymi ani pojedynkami - poinformowała, aby podkreślić wyraźnie, że nie jest beztalenciem lub że siła jej mocy mogłaby zakrawać o charłactwo. - Chcę osiągnąć podobny poziom z zaklęciami transmutacyjnymi, a nie uczyć się tylko konkretnych formułek - nakreśliła swoje potrzeby, odgarniając drobnymi palcami loczki z twarzy, aby pewnym ruchem zacumować je za uchem i unieść nieco podbródek, by dodać swoim słowom pewności. Była pewna, że potrzebuje tylko trochę pomocy na początku swojej drogi, a później, gdy zrozumie już naturę transmutacji, będzie uczyła się nowych zaklęć z taką łatwością, z jaką przychodzi jej rzucanie tych defensywnych. Celowo nie wspomniała o swoim żałosnym poziomie z zaklęć leczniczych, uznając, że ten fakt może pozostać ukryty, oszczędzając jej nieco wstydu. - Zdam się na Twoje doświadczenie - dodała krzyżując ręce na piersi, podświadomie słowo "Twoje" wypowiadając nieco ciszej od pozostałych, czując się nieco niezręcznie zwracając się do starszej od siebie osoby per Ty, ale też uważając, że zwracanie się do niej per Pani, byłoby sztuczne, skoro Tilda była wciąż bardzo młoda.
Miałam jednak całkiem dobre przeczucia co do naszej współpracy, o ile po tym spotkaniu będzie jeszcze istniał jej koncept i idea. Bycie sam na sam na pewno było onieśmielające, ale jednocześnie pozwalało mi się skupić na uczennicy znacznie lepiej i dopasować do niej indywidualne podejście, czego nie byłabym w stanie zrobić, gdybym miała pod opieką całą hordę chętnych do nauki. Liczyłam, że szybko nawiążemy jakąś nić porozumienia, nawet taką nieszczególnie silną. Ot by przeżyć w swoim towarzystwie i nie nienawidzić każdej mijającej minuty. Uśmiechnęłam się lekko słysząc, że zdaje się na moje doświadczenie. Kiwnęłam więc głową i zastanowiłam się przez kilka chwil, by w końcu powiedzieć. - Z doświadczenia, które nabyłam chociażby próbując uczyć w Hogwarcie... Co swoją drogą jest kiepską ścieżką kariery - nie żebym zniechęcała, ale jeśli masz inne plany to trzymaj się raczej ich. Największym entuzjazmem cieszą się rzeczy zaawansowane i, że tak je ujmę, fikuśne, natomiast te podstawowe wydają się nieatrakcyjne i zbędne. - Nie mówiłam raczej niczego, czego Aconite nie wiedziała. - Zaczniemy od fajnej podstawy, która może być bazą do zaklęć modyfikujących wygląd. Chwileczkę... - Rozejrzałam się w poszukiwaniu jakichś niewielkich przedmiotów. Podniosłam z ziemi dwa niewielkie kamienie. - Umiesz sprawić, by zniknął, prawda? - zapytałam, patrząc na nia badawczym wzrokiem. Koniec własnej różdżki wycelowałam w jeden z kamyczków i rzuciłam zaklęcie: - Abdico Visus. Kamień rozmył się i zniknął. Wyciągnęłam dłoń w kierunku Haze oczekując, że uczyni to samo z drugim.
Aconite 'Haze' Larch
Rok Nauki : VII
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 165
C. szczególne : Bardzo oszczędna mimika, tatuaże, dość płynne ruchy - zarażona gracją od tańca
Zmrużyła oczy minimalnie bardziej, by czujnie przyjrzeć się swojej korepetytorce, gdy ta wspomniała o pracy w szkole. Chciała rozmawiać, by poznać się nieco lepiej, skoro mają współpracować czy po prostu próbowała wypełnić ciszę smalltalkiem? Aco nie była dobra ani w jednym, ani w drugim. Instynktownie unikała mówienia o sobie, ale zawsze starała się uważnie słuchać i analizować, co ktoś próbował jej przekazać, aby chociaż pod tym względem spełnić obowiązek rozmówcy. Mogło to być dość uciążliwe, zdawała sobie z tego sprawę i starała się motywować do wydobywania z siebie dźwięków, jeśli nie przebywała z kimś, kto opanował już rozumienie jej szczątkowej mimiki. - Nie masz cierpliwości do uczniów? - spytała o pierwszą przychodzącą jej do głowy przyczynę, czemu ktoś mógłby nie chcieć pracować w Hogwarcie. Zawsze wydawało jej się, że to dość dobra praca, a przynajmniej... ciekawa. W końcu szkoła zapewniała tyle różnorodnych atrakcji. Przemknęło jej przez myśl, że może Tilda oczekiwała od niej, że podzieli się swoimi planami na przyszłość, a te przecież nie były tajemnicą, jednak rozmyśliła się w ostatniej chwili, więc usta tylko drgnęły jej nieznacznie. Brwi minimalnie pomknęły ku sobie w wyrazie zdziwienia, gdy usłyszała jej pytanie. Zaklęcie, które dematerializowałoby przedmiot? Brzmi potężnie, zdecydowanie nie jak coś, co byłaby w stanie zrobić i kobieta powinna o tym wiedzieć. Popisuje się czy faktycznie ma zamiar jej tego nauczyć? Przechyliła lekko głowę w zaciekawieniu i wszystko nabrało sensu, gdy tylko usłyszała formułę zaklęcia. Znała je. Z zaklęć Transmutacji, ale czy nadal je potrafiła? - Wciąż tam jest - powiedziała cicho, nawet w pewnym sensie rozbawiona, nie mogąc powstrzymać się od wytknięcia tego nieprecyzyjnego określenia efektu magii. Uniosła nieco różdżkę, ustawiając się nieco wygodniej, by być pewnym, że trafi zaklęciem kamień bez konieczności podchodzenia bliżej. - Z uczuciami i problemami też tak robisz? - spytała, zerkając na nią przelotnie, by tuż po tym wyprostować rękę, zaczynając ten ruch od delikatnego wybudzenia barku, by zakończyć go na zgrabnym wykręceniu nadgarstka. Zaklęcia rzucała zawsze tak, jak tańczyła. Całą sobą. Z uczuciem. Z zamiarem, by wychodząca z różdżki magia wydostawała się potraktowana z szacunkiem - Abdico Visus
Były godziny popołudniowe, gdy do Waszych uszu dotarły odgłosy… pojedynku czarodziejów! Byłyście gdzieś w okolicy, czy to spacer, czy to sprawunki prywatne - nie dało się nie usłyszeć ciskanych w siebie zaklęć, okrzyków i przekleństw. Dało się dostrzec w oddali dwóch dorosłych mężczyzn o zaciętych wyrazach twarzy, którzy choć już mocno poobijani cały czas ze sobą walczyli. Jeśli któraś z Was zareagowała to Was usłyszeli, jeśli nie to jeden z nich Was zobaczył i to było jego błędem. Dostał prosto w klatkę piersiową skumulowaną wiązką zaklęcia. Zesztywniał, rozchylił usta w niemym krzyku, a jego ciało pokryło się kamieniem. Obie znacie trochę czarnej magii to jesteście w stanie zauważyć, że te zaklęcie nie było zbyt legalne. Drugi czarodziej zdążył deportować się z hukiem nim potencjalnie dobiegłyście. Zostałyście z człowiekiem do połowy ciała zamienionym w kamień (transmutacja sięgała aż do pępka), zaś mężczyzna po prostu stracił przytomność. Macie kilka opcji do wyboru: udzielić mu pomocy i przez kilka postów próbować odczarować kamień z części jego ciała (otrzymacie wówczas jeszcze jeden post MG z kostkami) - jeśli skoncentrujecie się na konkretnej dziedzinie magii to wówczas możecie stworzyć sobie z tego wątku wspólną samonaukę. Możecie wezwać magiczne pogotowie, przeszukać go, napoić go eliksirami i pogadać.. opcji jest wiele, MG będzie asystować w przypadku kiedy będziecie tego potrzebować. Przez cały czas mężczyzna będzie nieprzytomny, a jeśli wezwiecie pogotowie to go po prostu zabiorą.
To był jeden z tych nudnych dni w tygodniu, gdy Beatrix miała przerwę w pracy od korepetycji oraz zajęć z uczniami i mogła pozwolić sobie na odrobinę spokoju i ciszy, a przy okazji skupić się na tym co dla niej bardzo ważne. Od dawna myślała o tym, by zostać animagiem, ale na razie jej wiedza opierała się głównie na teorii i nauce teoretycznej. Skupiała się na wiedzy przede wszystkim. Język wężów znała tylko powierzchownie z tego co często słyszała w domu i te pojęcia zapamiętała. Jednakże jako animag miałaby coś własnego i wiedziała, że to jej się przyda. Była właśnie w cukierni, by zamówić swoje ulubione ciastka i teraz zajadając jedno z nich, podczas gdy reszta schowana była głęboko w torbie szła przed siebie wracając do zamku. Taka wycieczka poza mury zamku często robi dobrze na psychikę człowieka. Nie, żeby Cortez nie lubiła swojej pracy, wszak była strasznym pracoholikiem i nawet na wakacjach planowała pracować. Już miała ułożony swój prywatny osobisty grafik pracy. Nagle coś ją wybiło całkowicie z rytmu. Usłyszała krzyk zaklęć, wrzaski i okrzyk bólu, niczym rannego zwierzęcia. Przyspieszyła kroku, a ciastko wypadło jej z rąk, zgniotła je butem pędząc w kierunku Wrzeszczącej Chaty. Widząc uciekającego człowieka, rzuciła w jego kierunku niewerbalne drętwota ! Jednakże zapewne nie zdążyła, bo ten się teleportował. Podbiegła do człowieka. Okazało się, że jego ciało do połowy było zamienione w kamień, a on zemdlał. Nic zresztą dziwnego w tym nie było. Nie wezwała pomocy, uznała, że sama sobie poradzi z tym problemem i człowieka odczaruje. Usta tak jej się zwęziły, że wyglądały teraz jak jedna cienka linia.
Poznawania miasteczka ciąg dalszy. Już wiedziała, że ptasi skwer był raczej do unikania, więc spróbowała teraz zobaczyć okolice słynnej Wrzeszczącej Chaty. Z historii opowiadanych przez mamę, to właśnie tutaj Harry Potter był zagrożony ze strony wilkołaka, a ratował go ówczesny profesor eliksirów – Severus Snape. Z tego, co matka o nim opowiadała, Lou wywnioskowała jedno – byłby jednym z mniej lubianych przez nią profesorów. Szła w jej kierunku, starając się wypatrzeć co ciekawsze miejsca, gdy nagle usłyszała jakieś krzyki, dość blisko niej. Odwróciła się w odpowiednim kierunku, natrafiając spojrzeniem na magiczną bójkę. Sięgnęła po różdżkę, chcąc w razie konieczności się obronić, gdy nagle jeden z walczących rzucił zaklęciem, które trafiło drugiego i wywołało krzyk bólu, po czym uciekł. Zacisnęła szybko palce na różdżce i pobiegła ile sił w nogach do leżącego na ziemi mężczyzny, niewiele po kobiecie, w której nie rozpoznała od razu profesor od obrony przed czarną magią. Spojrzała na wpół zaklęte w kamień ciało. - To medusa – rzuciła, dopiero teraz spoglądając na kobietę. - Profesor Cortez! Wystarczy tutaj zwykłe disclore, czy trzeba wzywać uzdrowicieli? – spytała, czując mimo wszystko, jak serce z nerwów jej przyspiesza. Zaklęcie zadziałało na jej sowę, ale czy człowieka można było tak prostym z pozoru zaklęciem odczarować? Powinno. Przynajmniej jej zdaniem, jednak z transmutacji nie była najlepsza. Miała nadzieję, że profesor zna lepsze zaklęcie, czując gdzieś w tle świadomości ciekawość, czy jest możliwość odczarowania się. Kolejny dowód, że trzeba było znać czarnej magii, aby móc kogoś skrzywdzić. Przecież to było zaklęcie z zakresu transmutacyjnych! Inna sprawa, że także zaliczane do tych mniej dozwolonych, a ona właśnie przyznała się o znania go. Trudno. Chodziło o uratowanie kogoś.
Profesor Cortez była w lekkim szoku, gdy dostrzegła tutaj uczennicę, jednakże po chwili dotarło do niej, że teoretycznie mógł to być każdy, kto tędy po prostu przechodził, tak samo jak ona w tym momencie. Tak chciał traf, że akurat obydwie spotkały się w tym samym czasie przy tej jakże niekomfortowej sytuacji. Nie zwróciła obecnie uwagi na to, że uczennica zna takie zaklęcie jak medusa, uznała, że później z nią porozmawia, jeśli uda im się usunąć efekty zaklęcia i ocucić rannego osobnika. -Tak, Panno Morau, medusa, obawiam się jednak, że to zaklęcie może być za słabe. Mimo wszystko rzućmy je razem. To wzmocni jego działanie i może coś zdziałamy. Jeśli się nie uda,wzywam medyków- powiedziała pewnym siebie tonem, od razu wydając rozkazy. Na jej ustach nie widniał uśmiech, bo sytuacja na to nie pozwalała, ale jej oczy także nie zdradzały strachy. Były odrobinę, aż przerażająco puste. Cortez była nauczycielką wyjątkową. Ona nie ukaże uczennicy i nie będzie wnikać skąd zna czarnomagiczne zaklęcie. Wręcz pomoże jej dalej się w tym kierunku rozwijać. Ona sama jak i jej rodzina uważali, że za czasów Voldemorta było naprawdę dobrze, a oni mieli większą swobodę w działaniu.W głębi serca chciała by, aby te czasy wróciły. Żaden mugol i szlama nie był wtedy bezpieczny i tak powinno pozostać. Wyciągnęła przed siebie różdżkę i odpowiednim ruchem skierowała ją na postać kamiennej transmutacji. -disclore- szepnęła, jednakże jej zaklęcie mimo wszystko było wyjątkowo silne i błysk światła pomknął w kierunku kamiennego dołu postaci. Teraz była pora na dziewczynę, by poprawnie rzuciła zaklęcie i by mogły działać dalej.
Nie mogła powiedzieć, żeby pałała ogromną sympatią do profesor Cortez po jej zajęciach, na których walczyli z boginem, ale wolała upewnić się u niej, czy zaklęcie, którego chciała użyc, jakkolwiek przyda się w przypadku tego zaklęcia. Bądź, co bądź, to kobieta znała się bardziej na obronie przed czarną magią, a tu miały właśnie z nią do czynienia. No, albo z ogromnym zamiłowaniem do transmutacji, gdzie komuś pomylił się obiekt ćwiczeń. Z lekkim uśmiechem przyjęła zgodzenie się na jej pomysł co do działania. Zawsze podejmowały jakąś próbę, a przecież dla tego człowieka była to teraz waga życia i śmierci. Przecież, gdyby odłamać mu stopę, pozostałby bez stopy. Co prawda przez moment, część świadomości dziewczyny zastanawiała się, co byłoby, gdyby rzeczywiście tak się stało, ale sama przyklęknęła obok nieszczęśnika celując w niego różdżką. -Disclore - powiedziała zdecydowanym tonem, nie zostawiając różdżce pola do namysłu. Potrzebne było pewne dzialanie, przekonanie co do tego, co chciało się osiągnąc i tego Lou nie brakowało. Liczyła na to, że uda im sie odczarować mężczyznę. Podejrzewała, że jeśli druga strona nie chciała celowo zamienić go w kamień, to spanikowała widząc efekt rzuconego zaklęcia i z tego powodu uciekła. Choć mogła się mylić. W tej chwili jednak nic nie było ważniejsze od odczarowania go. Nawet to, że zdradziła się po części ze swoim zamiłowaniem...
Połączenie zaklęcia "Disclore" było świetnym pomysłem jednak aby jego moc się w pełni skumulowała obie musicie się do siebie dostroić i rzucać je z taką samą głośnością, prędkością i mocą.
Rzućcie obie kością i jeśli zsumowany wynik przekracza liczbę 6 to jesteście idealnie dostrojone, a cofanie transmutacji pójdzie dosyć szybko. Jeśli wyjdzie poniżej to zajmie Wam to sporo czasu.
Zakładam, że chcecie cofnąć zaklęcie do końca. Podzielcie się która rzuca na jaki scenariusz.
Intensywność czaru
1, 2 (jeśli wyrzuciłyście powyżej 6 na wzajemne dostrojenie się dodaj tutaj +1 oczko) - choć rzucacie jednocześnie to czar nie jest na tyle silny, aby wycofać transmutację od razu. W ciągu 30 minut uwolnijcie tylko jego stopy. Czujecie jak Wasze różdżki nagrzewają się z wysiłku, ale dzielnie dajecie radę!
3, 4 - na początku poszło to szybko, cofnęłyście kamień od kolan, ale potem Wasze różdżki (a może bolą Was nadgarstki? Wymyślcie sobie powód) osłabły, potrzebujecie przerwy. Najlepiej jest dawkować moc czaru.
5, 6 - Wasze antyzaklęcie jest bardzo silne, nawet jeśli działa powoli.
Efekt cofania zaklęcia
1, 2 (jeśli wyrzuciłyście powyżej 6 na wzajemne dostrojenie się dodaj tutaj +1 oczko) - kamień pęka na ciele czarodzieja, odłamki ranią jego skórę. Czar zadziałał w taki sposób, że kamień kruszył się zamiast znikać. Uwolnicie czarodzieja, ten osunie się na ziemię jednak zauważycie, że od pasa w dół jest pełen nacięć i siniaków. To chyba niewielka cena wolności. Cucicie go?
3, 4 - Wasze zaklęcie zmiękczyło kamień. I tyle. Musicie ręcznie zrywać go z czarodzieja (wyobraźcie sobie, że wyrywacie z ziemi mokry mech). Upaćkacie się równo, ale obędzie się bez dodatkowych obrażeń dla poszkodowanego. Cucicie go?
5, 6 - światło zaklęcia mogło Was nawet i porazić swoim blaskiem. Słyszycie trzask pękanego kamienia i jęk czarodzieja. Uwolniłyście go bez większych problemów. Od siły zaklęcia będzie Was boleć nadgarstek (lub do wyboru różdżka będzie niezwykle nagrzana... Aż za bardzo).Przy tym wyniku kości czarodziej sam ocknie się, jęknięcie z bólu i otworzy swoje zielone oczy. Spojrzy na Was ledwie przytomnie i odruchowo będzie szukać różdżki jakby był gotów Was zaatakować. - Czego chcecie? Zostawcie mnie!! - odezwał się po... francusku .
Zaklęcie było wyjątkowo silne, ale to nie do końca było to, co chciały osiągnąć razem z Panną Morau. Sam efekt zaklęcia czarnomagicznego, którego próbowały się obecnie pozbyć był trudnym zaklęciem i wierzyła, że mimo wszystko uda im się osiągnąć efekt taki, że mężczyzna nie umrze. Uczennica jej zdaniem świetnie sobie poradziła, ale obydwie jak na zaklęcie transmutacyjne nie osiągnęły jak widać idealnego poziomu. Beatrix bardziej znane były zwykłe zaklęcie i te obronne aniżeli transmutacyjne, ale te też bywały bardzo przydatne w życiu codziennym. -Świetnie Panno Morau - powiedziała, jednakże dziewczę nie mogło spodziewać się uśmiechu ze strony nauczycielki. Ona sama czuła lekki ból w nadgarstku i ciepło od swojej różdżki. -Chwila przerwy,niestety potrwa to dłużej niż sądziłam, zaklęcie jest wyjątkowo silne. Powtórzymy za moment zaklęcie i wtedy już powinno się nam udać - powiedziała po czym szybko zabrała się za pisanie listu. Miała zamiar wysłać go do Ministerstwa Magii z informacją o tym, że w Hogsmeade ktoś rzucał czarnomagiczne zaklęcia. Po napisaniu listu szybko zwinęła go w rulonik i przytwierdziła do nóżki swojego białego kruka. Mąż na pewno odbierze go w Ministerstwie i odczyta oraz przekaże stosownie dalej konkretne informacje. Po krótkim odpoczynku ponownie wyciągnęła różdżkę w kierunku mężczyzny. -Disclore- powiedziała skupiając się wyjątkowo mocno na przekazaniu energii w kierunku kamienia. Jednocześnie nie chciała przy uczennicy zabić tego człowieka, kimkolwiek on był. W końcu po dłuższym czasie mimo iż miała wrażenie, że to trwało wieki, a ich antyzaklęcie było wyjątkowo silne, udało im się odczarować mężczyznę i teraz zaczynał się wybudzać.
Prawdę mówiąc nie obchodziło ją, co kobieta może o niej w tej chwili pomyśleć. szybciej powiedziała z jakim zaklęciem mają do czynienia, niż pomyślała, ale też w tej sytuacji naprawdę nie zastanawiała się nad tym, czy ujawni więcej własnych zainteresowań, czy nie. Zdziwiła się nieznacznie, że kobieta nie zaczęła od razu człowieka ratować, ale przecież zawsze mogła być w głębokim szoku. Najważniejsze, że obie w końcu zaczęły rzucać zaklęcie. Szkoda tylko, że nie potrafiły się zgrać. Gdyby z równą siłą rzuciły zaklęcie, zdecydowanie poszłoby ono szybciej i sprawniej, a tak czuła, że różdżka się nagrzewa, czuła jak bolą ją mięśnie nadgarstka, ale nie chciała przerywać. W chwili, w której profesor Cortez nakazała przerwać, dziewczyna spojrzała na nią z miną wyrażającą bezgraniczne zdumienie. Miały teraz robić sobie przerwę, kiedy nieprzytomny mężczyzna może w każdej chwili stracić połowę ciała?! Zacisnęła zęby w poirytowaniu, nie przejmując się wcześniejszą pochwałą. Wiedziała, jak rzucić to zaklęcie, więc wiedziała, że sobie poradzi, gdy i kobieta będzie podchodzić do odczarowania. Obserwowała, jak kobieta pisze naprędce list, który następnie podała krukowi. Więc chyba mogły wracać do rzucania zaklęcia. -Disclore - powiedziała równie zdecydowanie, co wcześniej, mając nadzieję, że w końcu im sie uda. Najwyraźniej jej prośby zostały wysłuchane, gdyż intensywność zaklęcia zadziałała na ich korzyść, choć różdżki musiały je obie niezwykle palić. Bała się, że za chwilę różdżka jej pęknie, ale udało im się odczarować mężczyznę, który nagle się wybudził, mówiąc... Po francusku! Ciemne spojrzenie dziewczyny błysnęło. - Byłeś w połowie zamieniony w kamień, pomogłyśmy tobie. Co się stało? - odpowiedziała równie szybko, starając się mówić łagodnie z uśmiechem, oczywiście posługując się językiem francuskim. Jednocześnie miała zamiar mimo wszystko trzymać go z dala od jego różdżki, obawiając się jego zbyt gwałtownej reakcji.
Mężczyzna był blady, chudy, a zielone oczy wydawały się skrywać w sobie ból. Spoglądał na Was nieufnie, a potem na swoje nogi. Stanął, ale usiadł. Przesunął pośladkami po chodniku i odsunął się trochę w tył; najwyraźniej z jakiegoś powodu nie mógł jeszcze wstać. Zerknął przelotnie na Beatrix, ale skoro to Lou się odzywała to na niej musiał skoncentrować swoją uwagę. Różdżkę miał obok swojej dłoni, a więc gdy zobaczył, że Lou chce go trzymać z dala od niej, szarpnął się gwałtownie, chwycił swoją broń i bardzo zamaszystym ruchem przysunął jej kraniec do podgardla Lou. - Jeden ruch i zginiesz! - groził Ci siedzący na chodniku, podbijany mężczyzna; mogłaś czuć na skórze gorąc jego różdżki. Najwyraźniej zniszczyłaś wszystkie szanse zaufania próbą odsunięcia go od różdżki skoro nie zareagował na Twoje dyplomatyczne słowa. Kątem oka zerknął na Beatrix. - Nie ruszać! - krzyknął w Twoją stronę z silnym akcentem. - Zapomnicie wy, że widzieć mnie. - cedził przez zaciśnięte zęby z bardzo silnym akcentem. Beatrix, mogłaś rozpoznać w nim, że on się po prostu boi zdemaskowania bądź przeraża go fakt, że ktokolwiek go widzi - czyżby był przed Wami jakiś rzezimieszek? - Ta paniusia ma odłożyć różdżkę inaczej swoją zatopię w Twoim gardle. - syczał nieprzyjemnym dla ucha tonem i wpatrywał się w Lou, gotów cisnąć zaklęcie przy jakimkolwiek złym ruchu Beatrix. Różdżka! - warknął głośniej, żądając aby Beatrix ją odłożyła. Cały czas "miał na muszce" Lou; zaciskał na swojej palce tak mocno aż pobielały. Lou, z racji, że jednak przewidywałaś jego gwałtowną reakcję możemy założyć, że nie zauważył, że trzymasz różdżkę. Mimo, że siedzi to jednak wydaje się, że potrafiłby wyrządzić krzywdę.
Co robicie? Proszę napisać to w trybie przypuszczającym.
Beatrix ni cholery nie rozumiała języka francuskiego, ale po zaciąganiu tak jej się wydawało, że to właśnie w tym języku on mówił. Znała tylko podstawowe słowa. Możliwe, że uczennica oraz postać ubrana na czarno z czarnym kapturem na głowie, wyglądająca niczym ci z Nokturnu, tyle, że nie mająca obecnie zbyt wiele wspólnego z czarną magią, mogła wyglądać dla tego mężczyzny podejrzanie. Beatrix reagowała instynktownie. Tego uczono ją już w domu od dziecka praktycznie. Nie reagujesz na czas to możesz stracić nawet życie. Tutaj nie potrzebowała znać języka francuskiego, by zrozumieć intencje mężczyzny. W momencie, gdy ten sięgał po różdżkę, bo przecież to LouLou się odważyła podejść do niego, a Beatrix stała w tym czasie obecnie z boku gotowa z różdżką w dłoni. Męzczyzna nie był w stanie zrobić dwóch rzeczy jednocześnie, zwłaszcza po zdjęciu z niego tak silnego zaklęcia czarnomagicznego. Rzuciła niewerbalnie zaklęcie EXPELLIARMUS w jego kierunku wiedząc, że to zadziała bez problemu. Przynajmniej taką miała nadzieję. Nie było innej opcji, by to się nie udało. Wyraźnie się zirytowała i to było widać w jej płonących od gniewu oczach względem tej osoby. Na szczęście pismo już zostało wysłane do Ministerstwa Magii i jej mąż w porę przekaże je dalej. Jeżeli mężczyzna nie pójdzie po rozum do głowy to będzie źle. -Jak śmiesz śmieciu grozić mi i mojej uczennicy?! - wściekła wygarnęła mu te słowa gniewnie niechcący zaciągając rosyjskim. Jeżeli będzie chciał zmierzą się na pojedynek. Jest na to gotowa. Jeżeli tamten go tak załatwił, to ona bez problemu ponowi to i tym razem go już tak zostawi.