W tym znajdujący się w Londynie, dużym królewskim parku, z racji iż jest to dość popularne miejsce, zwykle można spotkać wiele osób. Poza zadbanymi zielonymi terenami, znajduje się tu także niewielkie jezioro. W miejscu tym bogato rosną przeróżne gatunki drzew, czy roślin. Wszystko to jest jednak bardzo pielęgnowane. W wolnych chwilach dużo osób wybiera właśnie Hyde Park na spacer, czy odpoczęcie na jednej z ławek w tym malowniczym miejscu, bez względu na porę dnia.
W tym momencie Mary znalazła dość dużo siły by odepchnąć Jo od Kame. Klęknęła nad nim tak by wyglądało na to że go całuje jednakże szepnęła mu do ucha. - Użyj mowy węży on się tego boi... Jedyne czym możesz go wystraszyć to to.- I w tym momencie Mary wyleciała w powietrze. Ból jaki poczuła w brzuchu był mocny i nie do wytrzymania jednak Mary wstała i zauważyła że odleciała dość spory kawałek. Zaczęła iść w ich kierunku. Nie wiedziała co się mogło teraz zdarzyć Zdjęła szybko czarami rolki i biegła ile sił w nogach.
Kame tylko przekręcił się na plecy. Przymknął na chwilę oczy. Być może wyglądało na to, że chłopak zemdlał, jednak po chwili otworzył lekko usta a z jego gardła wydobył przerażający syk. Jeszcze przez chwile wisiał on w powietrzu. Chłopak przekręcił głowę w kierunku napastnika aby zobaczyć co się stanie. Ledo widział. Po pierwsze włosy mu przysłaniały oczy a nie miał siły aby je odgarnąć na bok, a po drugie promieniujący ból jaki rozchodził się po jego ciele był na tyle nieznośny, ze też go oślepiał. Nie wiedział już co było gorsze. Ten upał w Egipcie czy teraz ten ból.
Mary usłyszała ten syk choć była daleko. Wrzuciła szybszy bieg ale w tym momencie Jo uciekł. Mary dobiegła Kame. Była przerażona i nie wiedziała co robić. Po raz pierwszy zaczęła się porządnie martwić. Kame miał połamane żebra. - Chodź pomogę Ci wstać- Szepnęła a po jej policzkach płynęły łzy- musimy trafić do Munga. Wiesz że ja nie umiem się teleportować. Błagam spróbuj to zrobić teraz. Mary naprawdę płakała. Była przerażona że przez nią Kame teraz cierpi. Wszystko było jej winą. Gdyby nie namówiła ojca na to by mogła znaleźć sobie kogoś sama nigdy by do czegoś takiego nie doszło. - Proszę nie mdlej mi teraz... Kame... Nie rób mi tego.- Szeptała tak cicho by tylko on ją usłyszał. Bała się mogło już być za późno na to by go uratować ale ona zawsze miała nadzieje
Kame dosłownie ledwo wstał chwiejąc się mocno. Przytulił do siebie dziewczynę. Jego głowa opadła jej na ramie a on sam mruknął cichutko i bardzo słabym głosem. - Kocham cię - Szepnął cicho. Może i nie umierał, ale on sam czuł się tak jak by umierał. Połamane żebra normalnie nie dawały mu chwili spokoju. Jego ręce zaczęły powoli zsuwać się z pleców dziewczyny, jednak za nim jeszcze całkowicie stracił świadomość udało mu się wykonać teleportację. Miał nadzieję, że wylądują dokładnie w świętym mungu, jednak był w takim stanie, że nie wiadomo czy mu się uda. Mary mogła poczuć, jak chłopak powoli osuwa się na kolana, jednak starał się nadal dzielnie trzymać. z/t x2
Lato, wakacje, słońce... A niebo błękitne, bez ani jednego obłoczka. Tak to jest, bynajmniej wyglądało w Londynie. Mimo tego, że w ogóle nie zapowiadało się na deszcze, w mugolskich radiach pełno myło iformacjii typu "dziś nie wychodźcie z domu bez parasola"... Czego oni nie zrobią, dla tej ich bezwartościowej kwoty pieniężnej? Dookoła widział jednak tylko wściekłych mugoli, wracających się do domu, żeby zostawić parasole. Max z racji tego, że strasznie się nudził (a wpadł w odwiedzany do ciotki), poszedł w najmniej zaludnione miejsce - do Hyde Parku. Nie było tu wiele ruchu, ptaki świergotały, przechodziło niewiele mugoli... Z racji tego, że były niecałe 22 stopni Celsjusza na termometrze (o wiele zimniej niż w Egipcie!), Max musiał założyć jedną z tych koszulek, które musiały kogoś przerażać. jak dowiedział się od "małych" mugoli, na koszulce jest Buka z "Muminków", postać, która wszystko w lód zamienia... Jednak mogłem pytać się, co to jest... I z resztą, iść z ciotką kupować ubrania! Irlandczyk w sprawie ciotki nie mógł zrozumieć jednego - dlaczego nie zamieszkała z wujaszkiem w Irlandii, tylko akurat w ANGLII?! Było to takie... Dziwne. Większość, ba, nawet niemal cała rodzina chłopca mieszkała w Irlandii - tylko ciotka akurat w Anglii! I Max musiał ją odwiedzać za całą rodzinę, żeby tańczyć z nią, samemu, albo z kuzynami step Irlandzki. Powróćmy do Hyde Parku - max wędrował tak i szukał spokojnego miejsca... I znalazł je. Ławeczkę, niemal na końcu parku, gdzie nikt nie chodził. Usiadł na niej i zaczął wypatrywać wróbli. Mnóstwo siedziało na trawnikach, drzewach... Wszędzie były te ptaki. Ale niemal żadnego człowieka. Jedynym towarzyszem Maxa były żelki owocowe. "Haribo", które dostał od ciotki, która... Jest charłakiem. Czekając na cud, na towarzystwo, Max siedział sobie na ławeczce, odgryzając głowy miśkom, a potem ich ciała... Jestem kanibalem. Dziękuję, żelki. Rezerwacja dla Zowiego!
Co za zbieg okoliczności. Zowie także był u ciotki, jak co roku. Spędzał w Londynie większą część wakacji, szalejąc i wygłupiając się z kuzynami. Jego brat wolał książki, ale Zowie wiedział, że co jakiś czas, w nocy wymyka się z domu. Nie obchodziło go dokąd idzie, z kim się spotyka i po co to robi. Nie jego interes. Było już późno popołudnie, gdy chłopak postanowił ruszyć się z domu. Jego kuzynostwo poszło spotkać się ze znajomymi, a on z braku lepszego pomysłu wziął deskorolkę (tak, tak, deskorolkę. Coś czuł, że deskolotka wzbudziłaby za dużą sensację) i ruszył na podbój świata! Londyn był wprawdzie wielkim miastem, ale Zowie znał go jak własną kieszeń i czuł się tu, jak u siebie w domu. Czuł się, jak gwiazda filmowa, a może i nawet lepiej, gdy sunął przez miasto, między tłumem, spoglądając na ludzi w autach, stojących w korku... Piękne uczucie. Ubrany był jak zwykle; na głowie kolorowa bandana, na ręku kilka drewnianych bransoletek, a na nosie ciemne okulary. Do tego biała koszulka i jasne spodnie. Tak czuł się najlepiej. Jechał przed siebie, nie bardzo wiedząc, gdzie tak naprawdę chce się udać. Był już chyba w każdym parku, zjeżdżał z każdej poręczy i wjeżdżał na każdą górkę. A teraz... teraz się nudził, stojąc na przejściu dla pieszych. I nie żeby nagle go olśniło, ale szyld Hyde Parku był tak wielki, że nie dało się go nie zauważyć. Więc co mu szkodzi pojechać tam po raz setny w ciągu tych wakacji? Jechał spokojnie i nagle... trach! Kurde, naprawdę mam dość wpadania na wszystkich "przypadkiem". Zowie tak się na coś zagapił, że jak ostatni amator wjechał w coś, a raczej w kogoś. Ten ktoś był twardy i ani trochę wygodny, co Puchon skomentował z cichym jęknięciem. Ale temu komuś także musiało być dość niewygodnie, zważywszy na to w jakiej pozycji się znaleźli; Zowie praktycznie, że leżał na drugim chłopaku, a ręce wisiały mu za ławką i naprawdę trudno mu było się podnieść. -Przepraszam!- powiedział, nieco głośniej niż powinien i westchnął ciężko. Dobra, naprawdę powinien się ruszyć. Udało mu się! -Max? Mógłbyś uważać, jak siedzisz.
Siedział tak na ławce zajadając żelki, gdy nagle ktoś na niego w jechał. Na dodatek deskorolką. Londyn ma masę skateparków... Musiał on, czy tam ona jeździć akurat TUTAJ?! Ochłonął, gdy usłyszał znajomy głos... ZOWIE?! - Nic się nie stało, na prawdę! Ale mógłbyś się ruszyć? Przygniatasz żelki! - deskorolkowy szaleniec... Zaraz, deskorolka? Max dawno nie widział go z takim dodatkiem, prędzej z deskoLOTKĄ. Ale co tu poradzić, jak Zowie był prawdziwym szaleńcem na punkcie tych gadżetów? - Ja uważać jak siedzę? To ty powinieneś patrzeć jak jeździć, a nie za mugolskimi panienkami! - roześmiał się po swoich ostatnich słowach. Jego żelki zostały... Lekko przygniecione. Teraz, gdy ktoś będzie chciał wziąć jednego żelka, weźmie bliźniaki syjamskie. Albo trojaczki, czworaczki, pięcioraczki... Dziękuję bardzo, Zowie. Od czego nie ma się "przyjaciół"?... - Tak w ogóle, chcesz żelka? I niech zgadnę, wizyta u ciotki? - zadał dwa pytania, a uśmiech mu został na twarzy. Nie żałował, że został przygnieciony przez kumpla. Ba, nawet o tym prawie zapomniał! Wszystko dzięki szczęściu, że go spotkał... I to w Londynie! Z resztą, Max nie miał tego wariata dość. Gdy ten Puchon nie siał zniszczenia na korytarzach w Hogwarcie, to zajadał żelki z Maxem. Albo się uczył. A jak latał na deskololce, to Max musiał tylko łapać za miotłę i go szukać. Mimo tego, że deskolotka unosi się metr nad ziemią, a miotła... Cóż, ona może wyżej. I to daje Maxowi zdecydowanie większą przewagę znalezienia go z zaskoczenia. - Jak tam wakacje? Ciotka Cię nie zamęcza? - zapytał, a uśmiech mimowolnie znalazł się na jego twarzy. Dlaczego? Sam nie wiedział. Może dlatego, że ciotka zamęczała Maxa? Może... Z resztą, Maxowi ostatnio zaczęło zależeć na szczęściu innych bardziej niż na swoim... Czy Tiara na pewno nie popełniła błędu przydzielając go do Ravenclaw?... Prawdę mówiąc, nie. Przecież miał te swoje "mądre" strony... I po prostu do twarzy było mu w niebieskim. A dziadek Louis daje mu tyle słodyczy, ile dusza zapragnie! I pomimo tych swoich starych lat, gra z nim w Quiddlicha, albo lata na miotle... Nie ma to jak dziadek, prawda? A tym bardziej dziadek z całkiem dobrą kondycją, jak na swój wiek. Powróćmy do Hyde Parku... Okazało się, że Zowie, który przed chwilą leżał na ławce, miał... Uwięzione ręce. Dopiero teraz, Max zauważył odciski na jego dłoniach.
-Zagapiłem się na ciebie- zażartował i roześmiał się wesoło, obejmując go za szyję ramieniem. Czyż oni nie wyglądali razem słodko? Był nawet okres, że Zowie myślał o Maxie nieco poważniej, ale... kurde, przecież to jego przyjaciel! Nie chciał go stracić za nic. Z kim by się wtedy wygłupiał, szalał, rozrabiał i jadł te wszystkie żelki? Nasz Maxiu sam by nie dał rady! -Tak, zgadłeś- powiedział i sięgnął po żelka. Schylił się po deskorolkę, która upadła gdzieś w bok i obejrzał ją z każdej strony. Mimo iż była zniszczona jeszcze bardziej niż deskolotką to w wakacje się z nią nie rozstawał. -A ty?- zapytał, z uśmiechem, zerkając na niego kątem oka. Już kilkakrotnie przecież mieli okazję spotkać się w Londynie, więc podejrzewał, że i tym razem Krukon odwiedza swoją ciotkę, o której mu opowiadał. Ponoć tylko ona z całej rodziny się wyłamała i zamieszkała w Anglii. Za to rodzina Zowiego nie wyobrażała sobie życia, gdzie indziej. Tu był jego dom, tylko tu czuł się tak dobrze. Żadna Grecja, Francja, czy Włochy- to nie dla niego. Był raczej typem domatora, który nie bardzo lubi ruszać się poza swój "azyl". -Ona nie, a jej dzieciaki też są w porządku. Tylko mój braciszek...- westchnął. -Wciąż, wciąż się mnie czepia. Ma pretensje o wszystko i wychodzi gdzieś w nocy. Nigdy go nie zrozumiem... To prawda. Między Zowiem a jego bratem była wielka przepaść- tak wielka, że wydawało się, że chłopcy nigdy się nie dogadają. Jakby dzieliły ich lata świetle, choć na pierwszy rzut oka... byli przecież rodziną. A Puchon czasami łapał się na tym, że nie wiedział, ile dla Edwarda mógłby poświęcić. Tyle ile dla Maxa? Tyle, ile dla innych przyjaciół i rodziny? Edward wydawał mu się obcy, mimo iż znał go przecież całe życie. -Chcesz się przejść, czy będziemy tu tak stać?- dźgnął go lekko w bok.
- I wszystko MOJA wina, tak? - zapytał podejrzliwie. Po chwili jednak śmiał się z Zowiem. Gdy został objęty ramieniem przez przyjaciela, nawet nie próbował się wyrwać. Jak zawsze, na jego twarzy malował się szeroki uśmiech. Czyż oni nie wyglądali słodko? Nawet jak na takich "zwykłych" przyjaciół, wyglądali razem przeuroczo. Mimo "różnicy" domów, baardzo się lubili. Wariowali, zajadali żelki... Max to nawet wskoczyłby w ogień za Zowiem! - Jaki to ja jestem dobry w zgadywankach... - sięgnął po żelka... - PIĘCIORACZKII! - wykrzyknął. Wyglądał jak małe dziecko, które dostało zabawkę marzeń. Pierwszy raz zdarzyło mu się wyciągnąć pięć sklejonych żelków! - Ja? Też u cioci... Cioci "odmieńca"... Opowiadałem Ci o niej, prawda? - rozpromienił się jeszcze bardziej. Co tu poradzić, ciocia naprawdę była "odmieńcem". Zamiast zostać w rodzinnej ojczyźnie (w Irlandii, dla niewtajemniczonych), wyprowadziła się z mężem do Anglii, gdzie ma teraz dzieciaki... Co tu poradzić - zakochała się pewnie w tym kraju. I to chyba tak, jak przodkowie Maxa w Irlandii. Z resztą, chłopak sam kochał swoją ojczyznę. Nie dla Maxa Ameryka, Rosja, czy tam Chiny. Nie, nie dla niego takie klimaty. On wolał swoją Irlandię i już. - Masz ogromne szczęście. Bo głównie to mnie denerwują i muszę się zajmować "kochanym" kuzynostwem... - gdy tylko usłyszał o bracie Zowiego... Mimowolnie spojrzał na jego twarz. Niezbyt przepadał za mówieniem na jego temat, prawda? - Myśl pozytywnie! Jeszcze kiedyś go zrozumiesz... Tak myślę... Prawdę mówiąc, Max nie miał rodzeństwa. Jeszcze. Gdyby miał, byłby tym najstarszym. I będzie - przecież jego mama jest w ciąży. Już się bał, że będzie miał z rodzeństwem jak Zowie ze swoim bratem - zero porozumienia, zero rozmów, najprawdopodobniej jeszcze znienawidzenie siebie wzajemnie. O nie, tak nie miało być! - Jak chcesz, możemy się przejść. Ale deskorolka jest moja. Nie zawsze dostaję takie "gadżety", a chcę nauczyć się jeździć! - uśmiechnął się i "oddał" dźgnięcie przyjacielowi. O nie, Maxa się nie zaczepia - on i tak nie odpuści.
-Tak, twoja- pokiwał głową, z baaaaardzo poważną miną i udał wielce zamyślonego. Nie trwał tak jednak długo, bo gdy Max wyciągnął pięcioraczki on zapragnął go pokonać i także sięgnął po żelki. Wyciągnął jednak tylko bliźniaczki, ale za to w różnych smakach; czerwony i żółty, jak uroczo. -Farciarz- posłał mu lekki uśmiech i dał kolejną sójkę w bok. Znów skinął głową, słuchając o ciotce "odmieńcu" i zaśmiał się cicho. to brzmiało zabawnie, zwłaszcza w ustach Maxa. Nie rozumiał dlaczego chłopak jest z tego powodu taki niezadowolony- przecież może przy okazji zwiedzić Londyn, a jeśli by chciał, Zowie chętnie by zabrał go w swoje strony, które także miały swój urok. -Marudzisz. Na pewno jest fajna. A jak tak bardzo będzie ci się nudzić- zawsze możesz wpaść do mnie. Byłoby fajnie...- zamyślił się. Naprawdę byłoby fajnie, gdyby Max wpadł do niego na kilka dni. Zrobiliby pewnie całkowita demolkę w domu i na mieście, ale co tam. I wyrywali by najlepsze laski, chodzili do najlepszych klubów i byli by tacy kól i hipsterscy! Największe dresy by przed nimi drżeli. Gdy tylko Zowie o tym pomyślał, na jego twarz wypłynął szeroki, nieco głupkowaty uśmiech. Ruszył przed siebie zatłoczonymi uliczkami Hyde Parku, wciskając Maxowi deskorolkę w ręce. Co chwila posyłał uśmiechy mijanym dziewczynom, na co one tylko chichotały i szły dalej. Zowie coś tam jeszcze wołał żeby się zatrzymały i ogólnie to robił pewnie Krukonowi niezłą siarę, ale nic na to nie mógł poradzić- taki już był, po prostu. No, ale oczywiście, że najbardziej na świecie lofciał Maxia! -Chcesz loda?- spytał nagle, dopiero po chwili zdając sobie sprawę, jak głupio musiało to brzmieć. Zignorował to jednak i nie czekając na odpowiedź kupił w budce dwa lody na patyku, ich ulubione. -Ale jak nie chcesz to ja mogę je zjeść- dodał, niby to taki pomocny, ale i tak jednego podał przyjacielowi.
- Mam zwyczajne Irlandzkie szczęście! - zaśmiał się po swoich słowach. Śmiał się jeszcze bardziej, kiedy to Zowie wylosował zaledwie bliźniaków - ale dwu smakowych! Może i Max miał te swoje Irlandzkie szczęście do wielu rzeczy, ale Zowie miał szczęście do rodziny, w szczególności taty-wynalazcy. A kogo miał Max? Ojca - byłego Ślizgona - który miał dość wysoką postawę w Ministerstwie, oraz matkę - byłą uczennicę Hufflepuff - która była "zwyczajną" gosposią w domu. A Zowie? Zowie miał lepiej i tyle! - Nie jestem marudą, ale na prawdę mam z nią i kuzynostwem głupio... - słysząc propozycję Zowiego, na twarzy pojawił mu się uśmiech. - Może wpadnę. Zależy, gdzie przebywasz! Max już to sobie wyobraził - kilka dni spędzonych razem z Zowiem, na dodatek w wakacje... Może i było to marzenie Maxa?... Ale kto by nie chciał spędzić parę dni z przyjacielem? Umieścić Maxa i Zowiego w jednym pokoju, chociaż na jeden dzień, to inaczej z a b ó j s t w o pokoju. Po tym można być pewnym, że pokój będzie zdemolowany, zniszczony, spalony i tak dalej... Może lepiej nie umieszczać chłopców w jednym pokoju? Tym bardziej przyjaciół? Gdy tylko Max dostał w swoje ręce deskorolkę Zowiego, zaczął na niej jeździć. Jeszcze nadążał za przyjacielem, który... Zaczął interesować się dziewczynami. Co prawda, Max też się do nich uśmiechał, ale kiedy Zowie zaczął go upokarzać - przykładowo sprawiając, że Max spadał z deskorolki - miał już zamiar sam go wywrócić. Powstrzymał się jednak - przecież dobrze wiedział, że Zowie tego nie chciał! Znając życie popisywał się. A Max i tak baaardzo lubił tego Puchona! Był dla niego jak brat, którego nie miał. - Słodyczami nie gardzę! - uśmiechnął się i przyjął "dar" od przyjaciela. - Wiesz, prędzej rzuciłbym się pod samochód, zanim bym Ci go dał. Kiedyś może Ci się odpłacę podsyłając kolejny karton żelków... - Zowie był naprawdę pomocny, nie ma co. Zjeść słodycz Maxa? To było już przestępstwo. Tak wielkie, jak zabranie Zowiemu jego deskolotki bez pozwolenia. A to było jeszcze większe przestępstwo i jeszcze większa kara - Zowie może podmienić deskolotkę, a upadek może być zabójczo niebezpieczny.
O tak, oni dwaj w jednym pokoju- to nie wróżyło niczego dobrego i wcale nie przesadzam. Zowie i Max mieli tyle energii, jak mało kto, a problem był jeden- żadnego drugiego nigdy przed niczym nie powstrzymywał. Razem pakowali się w kłopoty i razem się z nich wyciągali. Pewnie gdyby Max chciał skoczyć z Wieży Astronomicznej, Puchon zrobiłby to wraz z nim i oboje świetnie by się przy tym bawili. Zowie łapał się czasami na tym, jak by to było, gdyby któryś z nich znalazł sobie dziewczynę. I co jeśli ona zabroniłaby się im widywać z tym drugim?! To by było straszne! Ale póki co- nie groziło im to. Choć Zowie nie wiedział, jakie dziewczyny podobają się Maxowi to miał wrażenie, że mu także nie są w głowie poważne związki. Nasz kudłaty chodził z kilkoma dziewczynami, nawet po kilka tygodni! Ale szybko się nudził i wolał wygłupiać się ze swoimi przyjaciółmi, jak to zwykle chłopcy w tym wieku. A i dziewczyny jakoś się do niego nie garnęły. -Okej, przypomnę ci o tym w Hogwarcie- wyszczerzył się do niego radośnie, gryząc- tak, tak- loda. Miał rację- gdyby ktoś bez pozwolenia tknął deskolotkę- Zowie znalazłby i dał niezłego kopa. Mało kto, poza Maxem, miał ten przywilej by przelecieć się na jego sprzęcie, a to już o czymś świadczyło! -Eeeeej. Poróbmy coś- zaproponował, jakże inteligentnie, wyrzucając patyczek po lodzie do śmietnika. Znów zarzucił przyjacielowi rękę na ramie i skierował jego wzrok na jakiegoś młodego, rudowłosego chłopaka. -Jak weźmiesz od niego jego numer- wskazał na to dziwne coś, co trzymał w ręku mugolak (tak, tak, dziwny sprzęt ta komórka)- poproszę tatę, by zrobił dla Ciebie deskolotkę. Co ty na to?- uśmiechnął się nieco złośliwie, puszczając przyjaciela. Ciekaw był, jak ten zbajeruje rudzielca, by dostać ten numer. A potem mogą sobie z niego porobić żarty z budki telefonicznej!
Prawdę mówiąc, Max zjadł mrożone cudo szybciej od Zowiego. Dlatego też jechał obok niego z uśmiechem na twarzy i słysząc jego propozycję... Pokiwał głową. I znów poczuł dotyk Zowiego dookoła swojej szyi. I znów, nawet nie próbował się wyrwać. Gdy tylko dał mu propozycję nie do odrzucenia związaną z rudowłosym maluchem... - Zgoda! Jakoś to wyjdzie... - Max zamyślił się... Wpadł na pomysł idealny. Gdy tylko został puszczony, podszedł do rudzielca. Uśmiechnął się. Jak jego plan nie zadziała, to będzie... Klapa. - Cześć! Zbieram numery telefonów do konkursu o zestaw skateboardzisty! Do tego dojdzie pewnie jakaś kasa... Więc jak, dostanę twój numer do loterii? - zapytał rudzielca. I pomyśleć, że mugole tak łatwo się nabierają! Kazał tylko podać Maxowi dłoń... I zapisał mu ten numer! Po chwili odszedł, podskakując wesoło. - To jak? Prosisz tatę o kolejną deskolotkę? - zapytał Zowiego z tym swoim uśmieszkiem. Poszukał wzrokiem najbliższej budki telefonicznej... Stała sobie niedaleko, jakieś kilka metrów od nich. Zaczął podjeżdżać do niej deskorolką... A tu nagle kamyk na drodze. Ale Max miał szczęście, że się nie wywalił. I że deskorolkę jeszcze zatrzymał! Czyżby nauczył się jeździć? Pierwszy raz w swoim życiu, nauczył się robić C O K O L W I E K na mugolskich rzeczach? Toż to ósmy cud świata! Zrobił na sobie wrażenie... Kilku mugolskich panienek, które posłały mu promienne uśmiechy... Blondynka i brunetka... Jeżeli to nie są najlepsze przyjaciółki, to ja jestem wnukiem Merlina. Krewniakiem Slytherina. Stryjem Ravenclaw. Bratem Gryffindora. Kuzynem Hufflepuff! Z każdą swoją "rozśmieszającą" myślą, na jego twarzy był coraz szerszy uśmiech. Obejrzał się na Zowiego. - Idziesz? - głową wskazał na budkę telefoniczną. Jednak jechał dalej, nie patrząc na drogę... Tak wpadł na kolejną mugolkę, cudem utrzymując równowagę. Jeszcze ją złapał, za co dostał całusa i kolejny numer telefonu! Po chwili, znalazł się obok Zowiego. - Obiecaj, że nikomu nie wygadasz. NIKOMU, jasne?... Po Hogwarcie nie mają krążyć plotki, że całuję się z mugolkami... - i znów, rozpromienił się. Byli już przy budce, pora tylko, żeby wykręcić numer rudzielca i porobić sobie z niego żarty.
Co to ma być?! Jakiś żart chyba! Zowie z niedowierzaniem spojrzał na dłoń Maxa z wypisanym numer telefonu. To nie tak miało być. Max miał się zbłaźnić, dostać w twarz i jeszcze być wyzwanym od ostatnich durni i pedałów. No ej... a to, że jeszcze posłużyć się JEGO deskorolką jako narzędziem pracy dodatkowo go irytowało. -Pfff, foch- foch forever i z przytupem, koniec przyjaźni. Nie noooo, na Maxia, swojego ukochanego friendoszka nie mógł się długo gniewać i dlatego zaraz się roześmiał, gdy ten omal się nie wywalił. -Masz za swoje!- zawołał, podchodząc do niego i łapiąc z tyłu za kołnierz koszulki. Przy tym posłał uśmiech tym słodkim dziewczynom, dodając jeszcze coś o swoim nieudolnym koledze, który bez niego by zginął. Był jednak troszkę zazdrosny o tego całusa, którego dostał Krukon, a nie on. Przecież był przystojniejszy! No i wyższy. Ech, mugolskie dziewczyny kompletnie nie mają gustu. -Ale to przecież żadna obraza- wzruszył delikatnie ramionami. Sam kiedyś był przez wakacje z mugolską dziewczyną. Była całkiem miła i zabawna, uczyła się jeździć na deskorolce i Zowie poznał ją właśnie w skateparku, gdy omal go nie zabiła. A w ramach przeprosin zaprosiła go na kawę. Tak, tak, ona zaprosiła jego. On za to udzielił jej kilku lekcji i tak samo wyszło. Nawet się całowali! I to kilka razy! Dacie wiarę? Wszedł do budki i zamknął za nimi drzwi, chwytając nadgarstek Maxa i wbijając numer telefonu tamtego rudzielca. Chłopak odebrał po kilku sygnałach, wyraźnie zdziwiony. -Dzień dobry. Czy mam przyjemność z...- Lordem Voldemortem!- chciał powiedzieć, ale powstrzymał się i spojrzał na Maxa, zagryzając delikatnie wargi.
Już widział to zakłopotanie w oczach Zowiego. A nasz kochany Maxiu oczywiście tylko uśmiechał się szeroko, jakby wygrał konkurs. - Nathaniel Lindbergh. Miał tak zapisane na tym wynalazku - tylko szepnął do ucha przyjacielowi. To wszystko był JEGO pomysł, niech sam sobie radzi! Max jednak nie czuł się tak "miło", dając chłopczykowi gwarancję dostania pieniędzy i zestawu skateboardzisty. Stał tak przy Zowim, słuchał, co on powie rudzielcowi i co rudzielec odpowie. Po chwili jednak został odciągnięty przez... Dziewczynę. I to nie byle jaką! Rudowłosa o zielonych oczach. Z koszulką, która miała tajemniczy dla Maxa napis "I <3 1D". Rudowłosa zaczęła z nim rozmawiać, kompletnie odciągając go od rzeczywistości! Mówiła, że przypomina jej członka jej ulubionego zespołu, w którym jest zakochana. Musiała mnie z kimś pomylić. Z resztą, wracam do Zowiego! Gdy tylko jednak odwrócił się od dziewczyny, ona złapała go na tak zwaną "dźwignię"... Max nie był się w stanie ruszyć. - ZOWIE, POMÓŻ! - wykrzyknął tylko w jego stronę. Był w stanie wykrzyknąć tylko tyle, gdyż rudowłosa tak bardzo go przytuliła, że chłopak miał ograniczony dostęp do tlenu. Najgorsze było to, że Zowie mógł się na niego jeszcze bardziej obrazić - przecież on był ZAWSZE lepszy od Maxa! W każdej sytuacji! Teraz jedynie przydałaby się jego pomoc. a Najgorsze było to, że... Dziewczyna zaczęła go całować i jeszcze bardziej przytulać. Max nie miał po prostu szans na oddychanie! Zowie musiał mu pomóc - i to szybko! Co tam żart, czy ważniejsze nie było życie przyjaciela? Przecież ta "fanka" go zadusi! Później będą mogli porobić sobie żarty z rudzielca, ale za wybawienie Max odda Zowiemu numer dziewczyny, która go cmoknęła w policzek. Byleby tylko uratował go z objęć psychofanki! Może za akcję ratunkową dostanie dwie, albo trzy paczki żelków? Kto wie, może i nawet dostanie roczny zapas. ZOWIEE, RATUUUJ! BŁAGAAM! Modlił się w myślach... Zaraz, on nie potrafił się podlić. Błagał w myślach o wybawienie, żeby tylko Zowie go uratował! Wiem, że lipa, nie krzycz :C
Wkręcił chłopakowi, że świat chyli się ku upadkowi i potrzebują właśnie jego pomocy by go uratować. Mówił, że powietrze jest na wyczerpaniu i że trzeba zbierać rezerwy, więc poprosił by rudzielec zamknął trochę tlenu w swojej butelce po wodzie, którą trzymał. Wtedy też tamtej chyba zrozumiał, że coś jest nie tak i zaczął wypytywać skąd wie takie rzeczy. Zowie nie miał zamiaru się tłumaczyć i zaczął wydawać jakieś dziwne odgłosy do słuchawki, mówiąc przy tym, że słabo rudzielca słyszy i że coś przerywa, a na koniec trzasnął słuchawką kilkakrotnie o widełki. Obrócił się w stronę Maxa... którego nie było! A więc porwali go kosmici i koniec świata to nie był tylko głupi żart! Co oni teraz zrobią?! Naprawdę trzeba będzie zbierać tlen, by przeżyć i to jak najprędzej. Zowie był przerażony. Jego przyjaciela porwały siły obce! Biedny Max. Wybiegł z budki i rozejrzał się dookoła. Jest! Znalazł go i podszedł do "zakochanych" śmiejąc się pod nosem. Mina Maxa jednak nie wróżyła niczego dobrego i Puchon postanowił go uratować. -Oddaj mi mojego kolegę- poprosił, najpierw grzecznie, ale gdy dziewczyna tego nie zrobiła Zowie postanowił, że musi wytoczyć większe działa. Chwycił ją za ramiona, nogą oplatając jej nogi, tak, że dziewczyna przewróciła się- na nieszczęście, razem z Maxiem. Wtedy jednak zwolniła uścisk, a gdy tylko Zowie to zauważył- natychmiast chwycił Krukona pod pachy i zaczął ciągnąć po ziemi, byleby jak najdalej od tej psychopatki. -Spuściłem cię z oczu dosłownie na kilka minut, a ciebie już porywają kosmici- powiedział, z poważną miną, stawiając chłopaka na obie nogi i otrzepując, nieco teatralnie. -Co to była za laska? Co ona ci robiła? Biedactw- poklepał go po główce. -Chcesz się przytulić do brata Zowiego?- i wyciągnął ramiona w jego stronę.
Czy to możliwe, że Max umrze z powodu głupiej mugolki? Czy umrze, bo jest na zabój podobny do mugolskiej gwiazdy? Umrze z powodu całowania i przytulania? On wcale nie chciał tak kończyć! Wolał umrzeć w starości, z drugą połówką we własnym domu, albo w domu starców! Ale na pewno nie teraz, nie tutaj. To wcale nie jego pora, nie jego czas! Chciał jeszcze raz zawołać rozpaczliwie Zowiego żeby mu pomógł, lecz nie mógł. Rudowłosa zabierała mu dostęp do tlenu. Dlaczego jego życie musiało się okazać takie krótkie? A Zowie akurat robił żart... Ale zaraz, chwila. Czy Max ma wybawienie?... Chłopak tylko słyszał kroki, odbijające się echem od chodnika... Czy to kolejna psychofanka? A może to akurat Zowie spieszący Maxowi z pomocą? Dodatkowo, usłyszał śmiech. Tak, to musi być Zowie. Nikt nie potrafi sobie robić żartów z niemal W S Z Y S T K I E G O! Max był przy ostatku sił. Za dużo ściskania i całusów od rudowłosej... Jak mu było ciężko oddychać! Z każdą chwilą, dziewczyna jakby wysysała z niego tlen, żeby tylko ona miała do niego dostęp... Co ona sobie myślała? "Całuję się i przytulam ze swoim idolem"? "Będę miała co opowiadać przyjaciółkom"? "Fantastyczna opowieść, w którą nikt mi nie uwierzy"? Usłyszał jedynie słowa Puchona i wyraźny sprzeciw dziewczyny... Już mógł się bać, co nastąpi. Poczuł tylko, że ląduje na czymś... a raczej - kimś. Wylądował na owej rudowłosej psychofance, która nie chciała go puścić. Jednak Zowie zawsze znajdywał wyjście z trudnych sytuacji, co za niespodzianka. Jednak Max mógł być szczęśliwy w posiadaniu takiego przyjaciela - bezpieczny również. Jedyne co poczuł było to, że był ciągnięty po ziemi... Zaraz, poczuł też OGROMNĄ ulgę! Czy to znaczy, że Zowie go uratował?... Dokładnie! Max już cieszył się w duchu. - Kosmici? Coś gorszego, niż kosmici... - odkaszlnął. Zaczerpnął powietrza i z cudem stanął na dwóch nogach. Będzie musiał to wszystko wytłumaczyć Zowiemu, nie da się ukryć. - Jakaś fanka, pomyliła mnie ze swoim idolem. Czy zabieranie dostępu do tlenu, przytulanie i całowanie to już wystarczające powody, żebym jej unikał? - zapytał i tylko uśmiechnął się na słowa Zowiego. "Biedactwo", jak to fajnie brzmi! Tym bardziej, gdy Zowie tak określa Maxa! - A mogę? - zapytał, gdy Zowie zaproponował u przytulasa. Nie czekając na odpowiedź, otworzył ramiona i się do niego przytulił. Nie ma to jak "braterska" miłość!
I dzieciaki wylądowali w Hyde Parku niedaleko Pomnika Piotrusia Pana. Mary od razu skierowała swoje kroki w stronę najciemniejszego miejsca w parku. Przeszły ją dreszcze ale to zrozumiałe, zawsze jak tam szła się bała. - Poczekaj chwilę- Powiedziała gdy doszli do jakiejś chatki tylko ona wiedziała w końcu jaki jest odzew. Puknęła w drzwi dwa razy, a za nimi rozległ się cichy jazgot, Wyszeptała niezrozumiałe słowa i drzwi się otworzyły- Chodź Szepnęła do Kame i weszła do chatki.
Ryu: Siedział rozczapierzony na fotelu-. - Mary Newmoon, Jak dawno Cię u nas nie było- zironizował- o i przyprowadziłaś kolegę widzę... Czyżby nasz ochraniany Kamenashi Seo??
- Ochraniany ? - Zapytał się i spojrzał na Nico. - Mówiłaś, że tylko dostarczają ci informacji o mnie, a nie chronią - No nic tak czy inaczej w tej chwili to było nie ważne. - Jestem tutaj po to aby poprosić o zerwanie umowy pomiędzy wami a Nico. Nie potrzebuje nianiek do pilnowania. Umiem sobie doskonale radzić sam - Powiedział i wbijał wzrok w Ryu. Miał niejasne wrażenie, że kiedyś go gdzieś już widział, ale nie był do końca pewien gdzie. Może minął się z nim kiedyś na ulicy czy coś w tym stylu. - Więc proszę o to abyście zostawili Nico i jej rodzinę w spokoju - Dodał i zacisnął lekko swoją rękę na ręce Nico.
Ryu Spojrzał na Kame z ironicznym uśmiechem na twarzy. - Tak dostarczamy wiadomości i informacji ale również ochraniamy Twój dom... w szczególności kiedy pojawiają się panowie od długu... Umowę zerwać może tylko nico przez oddanie swego ciała lub musiałaby doczytać umowę a w szczególności dopisek małym czarnym druczkiem... Może oddać nam coś co dla niej jest najważniejsze.... Złoto srebro a nawet kogoś... Mary spojrzała na Kame i na pierścionek na palcu jednak wyjęła swoją umowę i przeczytała mały druczek. - Wiesz co Kame??- szepnęła- mamy problem.
Kame jednak kompletnie jej nie słuchał. Nico pewnie wiedziała co teraz nastąpi. Chłopak zawsze był zbuntowany a przez to nie zgadzał się od tak nigdy na tą rzeczywistość jaką zastawał. Puścił rękę dziewczyny i podszedł do Ryu. Chwycił go za jego szamty i podniósł go z fotela i przygwoździł do ściany. Zrobił to tak mocno, że aż dom zatrzeszczał. - Nie obchodzi mnie co obejmuje wasz durna umowa. Ona jest dla mnie wszystkim i macie z niej i jej rodziny ściągnąć tą umowę. Popełniła błąd nie powinna była się za mnie poświęcać. Więc albo zrobisz to po dobroci, ale porozmawiamy inaczej - Kame zaczął jakoś dziwnie cały drżeć. Tak był wściekły i pewny było, że za chwile mogą się tutaj niezłe sceny rozegrać.
Mary spojrzała na to co wyrabia Kame i podeszła do niego. Położyła mu rękę na ramieniu. - Uspokój się bo to nic nie da jak zrobisz tu rozrubę a tylko zlecą się ich gwardziści- mruknęła Ryu Spojrzał na nią z uśmiechem. - No moja inteligentna dziewczynka, chcesz zerwać tę umowę?? jeśli tak znasz jej warunki- Mruknął patrząc na nią pożądliwie. No cóż on był tam najstarszy. I najgorszy z nich wszystkich.
Kame zerknął na Nico. - Ty chyba nie chcesz się poświęcić. Ani nikogo. - Powiedział i spojrzał na nią. Puścił chłopaka i odwrócił się do niej. - Nico nie. Nie zgadzam się na to. Jakoś inaczej to ominiemy - Powiedział i spojrzał jej w oczy. Nie chciał aby ona robiła coś głupiego. - Jeżeli masz ochotę kogoś poświęcić weź mnie. To moja wina, to przeze mnie jesteś zagrożona - Powiedział i coś wpadło mu do głowy. Przecież on był dla niej równie cenny. - Chcecie ofiary. Proszę bardzo. Ja jestem dla niej cenny. I jestem gotowy się poświęcić - Powiedział pewny siebie.
Mary teraz spojrzała na Kame przerażona. "No nie czy jego powaliło na głowę?? Nie pozwolę by narażał siebie dla mnie". - Nie!! - Krzyknęła i stanęła przed Kame...- Jesteś zbyt cenny bym miała Ci na to pozwolić... Jeśli Oni Cie wezmą stracę serce a bez serca nie da się żyć. Mruknęła. Ryu patrzył na nich i śmiał się a że Mary stanęła między nim i Kame pochwycił jej ramiona. - No ktoś tu sie chce poświęcać dla francuski... i do tego jest to japończyk... No no no... - ironizował.
Za nim Ryu ją chwycił on go odepchnął i powiedział. - Nie dotykaj jej nawet - Powiedział i zerknął na nią i o dziwo uśmiechnął się lekko. Przytulił ją mocno do siebie i szepnął jej. - Obiecałem sobie, że zrobię wszystko aby ciebie chronić. Może się tobie to podobać czy też nie, ale takie moje zadanie. Najwidoczniej tak miało być. Za bardzo ciebie kocham aby pozwolić ci popełnić błąd - Powiedział i puścił ją i pocałował delikatnie. Mrugnął do niej i zwrócił się do chłopaka. - No więc róbcie co do was należy - Nie można powiedzieć, że się nie bał, ale na chwilę obecną było to najrozsądniejsze wyjście.
Mary spojrzała na Kame ze łzami w oczach. Ryu wezwał ręką swojego ochroniarza i pociągnął Kame do drugiego pomieszczenia. - A więc Panie Seo- warknął- Jest pan pewien że chce się pan poświęcić za pannę Newmoon by zerwać jej umowę tak?? spojrzał na Kame i zaśmiał się. Jak on kochał takie przedstawienia ociekające miłością. Sam nigdy miłości nie zaznał zatem takie sceny go śmieszyły. - Musisz zawiązać z nami umowę że jesli będziesz potrzebny zjawiasz się na każde nasze zawołanie. Wiadomości przekazywać będzie Twoja... luba... Tak ją nazwijmy... Pasuje??