W tym znajdujący się w Londynie, dużym królewskim parku, z racji iż jest to dość popularne miejsce, zwykle można spotkać wiele osób. Poza zadbanymi zielonymi terenami, znajduje się tu także niewielkie jezioro. W miejscu tym bogato rosną przeróżne gatunki drzew, czy roślin. Wszystko to jest jednak bardzo pielęgnowane. W wolnych chwilach dużo osób wybiera właśnie Hyde Park na spacer, czy odpoczęcie na jednej z ławek w tym malowniczym miejscu, bez względu na porę dnia.
Dużo czasu spędziła nad listem do Doriena. Kilka wyrzuciła, kreśliła lub od razu paliła w powietrzu. Wróciła do Londynu, miała nadzieję, że już nie będzie musiała tak często wyjeżdżać jak przez ostatnie pół roku. Nie chciała znikać z życia niektórych ludzi i chciała powoli wrócić do normalnego życia jakie prowadziła. Może nie do końca bo też sporo się zmieniło, od adopcji Cassandry po remontowanie nowego domu i nawet zmianę wyglądu. Gdy weszła do swojego biura na początku jej podwałdni byli naprawdę w szoku i szybko docierały do niej szepty, że wielkie zmiany zaszły w życiu szefowej. Coś w tym jest. Pogodzenie się ze sobą i coniektórymi faktami. Dzisiaj znalazła się w Hyde Parku, umówiona na spotkanie po bardzo długim czasie z @Dorien E. A. Dear. Nie pamięta kiedy ostatnio była tak bardzo zdenerwowana. Dyskretnie się teleportowała by żaden z mugoli jej nie widział wśród drzew. Poprawiła biały garniturowy komplet, styl jednak zawsze pozostanie w niej ten sam i usiadła na jednej z ławeczek w cieniu nad jeziorem. Obok siebie postawiła niewielką różową torbę prezentową i pozostało jej czekać. O ile się doczeka.
Co prawda plan dnia przewidywał spacer zaledwie do babci i z powrotem, czyli malowniczymi przedmieściami Brighton i kawałek dobrze wydeptaną drogą przez las, ale Dorien nie mógł odmówić Yvonne. Bardzo się ucieszył, gdy dostał ten list. Naprawdę. Jemu było zwyczajnie głupio się do niej odzywać jako pierwszemu, szczególnie po tej sytuacji sprzed półtora roku, kiedy to pocałował ją przed drzwiami jej mieszkania, tym bardziej, że tuż po tym (choć tego akurat Yvonne nie musiała wiedzieć), spędził resztę wieczoru u Aurory, zaledwie dwie przecznice dalej, na Tojadowej, jak również ze względu na fakt, że Dorien doskonale sobie zdawał sprawę z uczuć, które przyjaciółka siostry do niego żywiła jeszcze jakiś czas temu, a on ich wszystkich poinformował o ślubie listownie. Nieładnie Dorien, nieładnie. Zmusiła go do tego sytuacja… no ale to już historia. Uznał, że z wózkiem to właściwie najłatwiej będzie mu się przedostać do Londynu kominkiem do Ministerstwa. Tak też zrobił. Dużo pomniejszony wózek wziął pod pachę, dziecko na drugim ręku i wio. – Poznasz nową ciocię – zagadywał córkę, by mu nie zasnęła w wózku, kiedy już docierali do parku – Tylko błagam cię, nie zmieniaj wyglądu przy mugolach. Narobisz mi kłopotów. Czuć było lato. Mała Willow była odziana tylko w cienką, żółtą koszulkę i oczywiście pieluszkę, ale krótkie różowe nóżki, którymi wywijała na wszystkie strony miała zupełnie gołe. Dorien rozglądał się uważnie, szukając wzrokiem ciemnowłosej znajomej. Hyde Park był przecież ogromny, więc mężczyzna miał nadzieję, że Yvonne będzie czekać gdzieś niedaleko wejścia od magicznej części Londynu. – Hej! – uśmiechnął się szeroko, rozpoznając w siedzącej na ławce blondynce kobietę, z którą był umówiony, po czym dał jej całusa w policzek – Ledwo cię poznałem, wyglądasz fantastycznie!
Denerwowała się, ale próbowała uspokoić się licząc co chwilę od jednego do dziesięciu. Powiedzmy, że pomagało i spowalniało to szybko bijące serce Yvonne. Nie wiedziała co u niej wywoływało większą obawę. Rozmowa z Dorienem po takim czasie czy ujrzenie jego dziecka. Teraz nawet nie wie czy jej uczucia co do niego się zmieniły czy też nie. Ostatnie pół roku i więcej spędziła w biegu, a uczucia zdecydowanie bardziej musiała ulokować w Cassandrze. Zastanawiała się jak dobrze byłoby zareagować gdy już zobaczy przyjaciela, czuła się jak nastolatka która pierwszy raz w życiu idzie na randkę z chłopakiem, w którym oddawana się podkochuje. Tylko, że to nie była randka. Siedziała z założonymi nogami, a dłonie trzymała złączone, bawiła się nerwowo palcami i rozglądała dookoła wypatrując mężczyzny z wózkiem. Najlepsze, że nie jednego widziała, ale z partnerką przy boku. W Londynie mieszka tak wiele ludzi, a taka pogoda sprzyja rodzinnym spacerom. Czekała, żeby wybrać się gdzieś z Cassandrą, nawet jeśli ją miała to i tak czuła się samotna. Tylko wir pracy ją ratuje od myślenia nad życiem prywatnym. Usłyszała głośne 'Hej!' Odwróciła głowę i wtedy go zobaczyła, szczęśliwego Doriena. Nic się nie zmienił, a jego charakterystyczny uśmiech jaki zapamiętała pozostał. Automatycznie wstała i poprawiła materiałowe spodnie i satynową bluzkę, chociaż ten materiał się nie mnie. Odwzajemniła całusa Doriena i pocałowała go w drugi policzek. -Czasem trzeba coś zmienić - odpowiedziała i podrapała się po blond falach - Jakkolwiek to zabrzmi Ty nic się nie zmieniłeś - wtedy też musiała zajrzeć do wózka i ujrzała machającą nóżkami książniczkę. Nachyliła się do niej i uśmiechnęła się szeroko - Ale Ty jesteś duża, cześć malutka - oczy Yvonne zabłysły na widok dziecka, przeszła ją myśl, że ona pewnie nigdy nie doczeka własnego dziecka, ale wolała o tym nigdy nie mówić. Wyprostowała się by podejść do ławki i wziąć do ręki torbę - Mam tu coś małego - podała prezent Dorienowi - Podobno zależnie od nastroju dziecka zmienia kolor, nawet kiedy jest głodne - w środku znajdował się na pozór zwykły pluszowy miś z cekinową kokardką
Pewnie, że też się denerwował. W końcu taką poprawną konwersację poprzedni raz prowadzili ponad rok wcześniej, kiedy byli razem w Egipcie. No wtedy też już było trochę dziwnie, biorąc pod uwagę ten pocałunek w grudniu, ale to sobie poniekąd wyjaśnili przy ciastku w kawiarni. To później się posypało. Na jego ślubie i weselu wyglądała, jakby była tam za karę. Dobrze też pamiętał, że odmówiła mu tańca. Nawet w pracy nie mijali się na korytarzach. Przykre. – Na pewno jej się spodoba, dziękujemy – przyjął prezent i chwilowo odstawił torebkę z powrotem na ławkę, uznając, że im szybciej wyjmie dziecko z wózka tym lepiej – No sporo już urosła, a po urodzeniu była drobna. Ma dziewięć miesięcy, sama siada, zasuwa na czworaka po całym domu, powoli zaczyna wstawać, jeśli tylko może się czegoś złapać. Przecież rozwój każdego dziecka wyglądał praktycznie tak samo, a mimo wszystko Dorien brzmiał tak dumnie, kiedy mówił o osiągnięciach swojej córeczki. Wyjął dziewczynkę z wózka i trzymał przodem do Yvonne, opierając małe plecki o własną klatkę piersiową. Chwycił jej chude nożyny, by sprawdzić czy nie zmarzły. Nie, z ulgą stwierdził, że są ciepłe. – Najbardziej się bałem, że jak cię zobaczy, to zmieni kolor włosów. Beatrice na pewno ci mówiła, że Willow też jest metamorfomagiem. Odwaliła nam niezłą akcję w święta, wcześniej tego nie zauważyliśmy, albo sama zdecydowała się nie ujawniać. Claude wziął ją na ręce i… była cała marchewkowa – dziewczynka zacisnęła małą piąstkę na palcu ojca, który zareagował na jej znaczące wymachiwanie rączką – Zimą dużo łatwiej było zabierać ją na spacery. Czapka, kaptur, nikt do wózka nie zaglądał.
Dziewięć mięsięcy, a nawet i więcej. Ostatni raz chyba usłyszała jakieś słowa od Doriena właśnie na weselu, kiedy mu odmówiła tańca. Samemu panu młodemu, a podobno nie wypada, ale nie o tym w tym dniu rozmyślała. Potem jedynie mijanie się na korytarzach i odwiedziny na herbatę z ulubionymi dodatkami Yvonne również się skończyły. Stała się szefową jaką powinna być albo przynajmniej taką próbuje być, ale czegoś jej zawsze brakuje w życiu. Słuchała mężczyzny jak opowiada o swojej córeczce, nie dziwi się. W końcu teraz to jego oczko w głowie i każdy dzień jej życia będzie przeżywał. Oczy brunetki... a raczej blondynki sie zaszkliły, na myśl o tym, że ona tego nie doświadczy. Chociaż matką chyba nazywać się już może. -Tak coś o tym wspominała, będzie gorzej jak postanowi się upodobnić do innego dziecka - wyciągnęła ręce do małej - Mogę? - chociaż trochę się obawiała. -Na szczęście jeszcze masz trochę czasu do dawania kieszonkowego. Niby dziecko jest, a jednak nie i tylko galeony Ci z konta znikają - zaśmiałą się na myśl o Cassandrze. Nie miały zbyt wiele czasu by się dobrze poznać, a już musiała zacząć naukę w Hogwarcie a teraz wakacje.
- Dużo nas kosztuje, to prawda - mężczyzna przyciągnął brodę do klatki piersiowej i ucałował główkę dziecka, po czym bez wahania przekazał córkę w ręce Yvonne - Choć nie zaprzeczam, że wiele rzeczy jest zwyczajnie zbędnych. Ma zdecydowanie za dużo ubranek, z których i tak szybko wyrasta, wiele grających zabawek, które co prawda wpływają na jej psychofizyczny rozwój, ale mnie chwilowo doprowadzają do szału, po zupełnie zbędne gadżety, których Aurora i tak nie używa - podrapał się po brodzie, trochę żałując, że nie ugryzł się w język. Może nie powinien był wspominać o żonie. W końcu to przykry dla Yvonne temat. Z drugiej strony - powinna to zaakceptować. Minął już rok odkąd podarowali sobie z Aurorą obrączki, ich dziecko przyszło na świat niedługo później. I choćby cały świat zarzucał Dorienowi, że ślub wziął tylko i wyłącznie ze względu na nieplanowaną ciążę, to i tak by się nie przyznał. Austriaczka nigdy nie była mu całkowicie obojętna. Skomplementować, czy lepiej pominąć te kwestie…? - Bardzo ci ładnie z dzieckiem na ręku - uśmiechnął się szeroko, bardzo szczerze i odezwał się jeszcze do Willow, reagując na gaworzenie i śmiech córeczki. Ewidentnie jej się podobało w objęciach cioci.
-Zazwyczaj tak jest, dzieci szybko się nudzą i potrzebują co chwilę nowych rzeczy. Rosną razem z ciekawością świata - bujała się delikatnie z boku na bok z małą na rękach. Miała zaraz pod nosem to czuła charakterystyczny dziecięcy zapach, naprawdę przyjemny. Tylko, że Yvonne chyba jednak woli ciut inne zapachy, mało kiedy miała do czynienia z bobasami, niewiele ich jest w jej rodzinie, która i tak jest w Iralndii, a pozostała część w innych zakątkach świata. Wychowywanie dziecka od maleńkości to wielka odpowiedzialność, poświęcenie oraz koszty, ale za to miłość nieskończona. Poczuła, że na jej policzkach robi się delikatny rumieniec na słowa Doriena, że pasuje jej dziecko. Miała nadzieję, że lekki puder jaki miała nałożony zakryje te naturalne różowe plamy na policzkach. -Cassandra mi wystarczy. Tyle czasu się nie widzieliśmy, ale Beatrice może wspominała. Wzięłam pod opiekę moją daleką kuzynkę, można powiedzieć, że ją odpotowałam po śmierci jej rodziców. - w końcu się przyznała, że w jej życiu też zaszły małe zmiany - Jeszcze nowy dom w remoncie, dorastająca dziewczyna potrzebuje więcej miejsca. Nie to co moja klitka na Pokątnej - jeszcze rok temu załamywała się nad sobą i swoim losem, ale cieszy się z podjętych w ostatnim czasie decyzji. Czuje się jak inna osoba, zresztą nawet to widać, że weszła w jakiś nowy etap. Prawdziwej dorosłości.
Yvonne miała dziecko?! Co prawda nie swoje, ale wychowywanie nastolatki, która straciła rodziców, nie brzmiało za ciekawie. Dorien od razu wyobraził sobie rozwydrzonego, mającego pretensje do całego świata bachora, którego najlepiej byłoby zamknąć w piwnicy i odczekać, aż przejdzie mu okres buntu. W dodatku jeszcze z powodu dzieciaka kupiła dom i się przeprowadziła, ale… Czy to dziecko nie będzie spędzało w szkole dziesięciu z dwunastu miesięcy? Z drugiej strony Dorien też zastanawiał się nad kupieniem nowego, większego domu. Ale oni byli we troje, Willow brakowało jeszcze dziesięciu lat do pójścia do szkoły, a przez myśli Deara od czasu do czasu przebiegał temat kolejnych dzieci. Przecież chciał mieć syna. A skoro już mieliby mieć z Aurorą nowy dom to taki, by pomieścił nie tylko ich troje, ale też czworo czy pięcioro. Mieli też perspektywę zamieszkanie w domu jego rodziców… Aurora na pewno uwielbiała swoją teściową, aczkolwiek nie AŻ TAK, by z nią mieszkać. Dorien też nie za bardzo chciałby wracać do rodziców. Ale jeśli kiedyś seniorzy rodu odstąpią dom, to chętnie. - Nic nie mówiła, nie wiedziałem! Wow, to musi być dla ciebie ogromna zmiana. Jak ma na imię? Cassandra? - dopytał, nie będąc pewnym, czy dobrze zapamiętał - I jak się z tym czujesz? Niesamowite. Jeszcze dwa lata wcześniej ich życie wyglądało zupełnie inaczej. Żadnych zobowiązań, zdecydowanie mniej obowiązków, zależności. Nie zaprzeczał, że Yvonne też mu się podobała. Wstrzymywał się, bo to przyjaciółka jego siostry. Jednocześnie sam wpakował siostrę w związek ze swoim przyjacielem. Przez chwilę patrzył na Yvonne przez pryzmat złudzenia, że to z nią mógł ułożyć sobie życie, mogła właśnie trzymać na ręku ich wspólne dziecko. Gdyby tylko...
-Dokładnie tak, Cassandra. Na pierwszy rzut oka nawet nie widać, że jesteśmy w jakiś sposób spokrewnione. Niestety, należała do tej części rodziny, o której mało się mówiło - zaczęła tu delikatnie głaskać małą po policzku na co zareagowała uśmiechem i gaworzeniem. Teraz zwróciła uwagę na to jak to niemowlę pachniało, naprawdę rzadko miała okazję do kontaktu z małymi dziećmi. Zapamięta chyba wszystko z tego spotkania. -Powiem Ci, że bardzo dobrze. Co prawda Cassandra ma obowiązek nauki i w sumie tylko wakacje oraz święta spędzamy razem, ale ciesze się z tej decyzji. Tego potrzebowałam, żeby odżyć - położyła dziecko z powrotem do wózka, żeby jej nie naciągać za bardzo. Zaczęła machać za bardzo nóżkami to postanowiła, że tak na chwilę będzie lepiej. Sama pozwoliła sobie usiąść na ławce i cały czas zaglądać na uśmiechniętą, okrągłą buzię. Jak tak patrzyła na tą młodą istotę powróciły do niej myśli, jakie miała rok, dwa lata temu. Spojrzała na Doriena, tak jak patrzyła wtedy, jakby niczego dookoła nie spostrzegała i w ogóle nie zwracała na nic innego uwagi. Tylko wiedziała, że jest już za póżno i trzeba zejść na ziemię.
– Chodzi do Hogwartu? – pytanie zdawało się być dosyć retorycznym, więc dodał od razu – Do której idzie teraz klasy? W którym jest domu? Wyraźnie się zainteresował, chociaż na jego twarzy wciąż wymalowany był szok związany z tak nieoczekiwanym obrotem sprawy. Prędzej spodziewałby się zaproszenia na ślub niż oświadczenia o tego typu formie adopcji. Rozumiał, że to rodzina i gdyby nie daj Merlinie coś się stało któremuś z jego rodzeństwa, to też zająłby się ich ewentualnymi dziećmi, ale naprawdę nie było nikogo innego tylko Yvonne? Czy nikt inny z rodziny nie poczuwał się do obowiązku zajęcia się dzieckiem? To znaczy… jeśli Yvonne to odpowiadało, to oczywiście nie miał nic do gadania. Dziwnie. Maluch rzeczywiście zaczął wierzgać nieco kopytkami, ewidentnie potrzebując zmiany pozycji. Jeszcze nie zapłakała, choć Dorien już widział, że było blisko. Na siedząco w wózku było jej dużo lepiej. Wyciągnął z torby przy wózku butelkę ze smokiem, oferując córeczce napój. Chyba o to chodziło. Mała już potrafiła sama przytrzymać sobie butelkę za boczne uszy i przez chwilę się nią zajęła, choć później wymachiwała grzechotką, wpatrując się w ojca i ciocię, koniecznie chcąc skupić na sobie ich uwagę. – Zabierz ją następnym razem, gdy już wróci na wakacje. Pójdziemy gdzieś na lody. A gdzie ten dom? Tu w Londynie czy jak Beatrice ruszyłaś do Doliny Godryka?
-Krukonka z krwi i kości, jak się o tym dowiedziałam od razu wiedziałam, że na pewno jest częścią Horanów - odpowiedziała z delikatnym uśmiechemem -Teraz pójdzie do drugiej klasy, to jest najgorsze, że niby ją mam a tak naprawdę to tylko wymieniamy się listami - szybko się przywiązała do Cassandry, na zeszłorocznych wakacjach zaczęły się dogadywać praktycznie od pierwszego dnia. Może to przez więzy krwi i przyszło im to naturalnie? Potrafiła policzyć na jednej ręce ile razy wcześniej widziała Cassandrę, tylko widziała. Powinna sobie kupić kota albo inne zwierzątko, żeby mieć towarzystwo kiedy siedzi sama. Od jakiegoś czasu coraz częściej rozmyśla o niektórych sprawach jak stara panna... Nie spodziewała się takiej propozycji od Doriena, ale ucieszyło ją to tam w serduszku. Podniosła wzork na Doriena bo nie mogła się oderwać od dzieciątka, trzymała je za nagą, malutką stópkę. -Bardzo chętnie, Cassandra na pewno się ucieszy - przyatknęła na ten pomysł - A dom zapewne zobaczysz, ale na razie wszystko jest w stanie surowym. Na Tojadowej, z gołej cegły, niewielki ogródek ale zieleni i kwiatów mnóstwo, a wnętrze do wykończenia jeszcze
Tiara od dawna stosowała to wygodne rozwiązanie. Rodzice z Gryffindoru? Dziecko też wsadzę do czerwonych! Tym sposobem dziecko szczęśliwe, rodzice tym bardziej. Konflikty spowodowane przydziałem do innego domu niż sugerowany przez rodzica, często narastały do zbyt dużych rozmiarów. Tak jakby rodzice przez ponad dziesięć lat nie zauważali jakimi cechami odznacza się ich pociecha. - Nie darowałbym sobie, gdybym przepuścił okazję poznania twojej podopiecznej. No i liczę na parapetówkę - uśmiechnął się, komentując zmianę miejsca zamieszkania Yvonne. Zgodnie postanowili znaleźć jakąś kawiarnię, złapać po kubku kawy i przejść się kawałek przez park. Musieli wyglądać bardzo uroczo, jak para rodziców z wózkiem i słodko drzemiącym w nim bąbelkiem.